dariu

  • Dokumenty230
  • Odsłony16 119
  • Obserwuję13
  • Rozmiar dokumentów268.3 MB
  • Ilość pobrań10 022

Roberts Nora - Eva Dallas 28 - Słodka śmierć

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Roberts Nora - Eva Dallas 28 - Słodka śmierć.pdf

dariu EBooki
Użytkownik dariu wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 397 stron)

J. D. ROBB SŁODKA ŚMIERĆ Tytuł oryginału INNOCENT IN DEATH Oddziaływanie nauczyciela jest wieczne; Nawet on sam nie wie, kiedy się ono kończy. HENRY ADAMS Niewinny jak dopiero co złoŜone jajo. W. S. GILBERT

ROZDZIAŁ 1 Niezapowiedziane sprawdziany to cios poniŜej pasa. Jak podstępni zabójcy, przygotowujący zasadzkę, wywołują u ofiar strach i pragnienie zemsty, a myśliwemu dają przyjemne poczucie wyŜszości. Craig Foster, szykując się do przerwy obiadowej i kończąc dopracowywać sprawdzian, wiedział, jak zareagują uczniowie piątej klasy na lekcji historii Stanów Zjednoczonych. Rozlegną się jęki i stłumione okrzyki, pojawią pełne przeraŜenia miny i objawy paniki. Doskonale to rozumiał. Miał dwadzieścia sześć lat i jeszcze całkiem niedawno sam siedział w szkolnej ławie, więc nie zapomniał tych katuszy i popłochu. Wyjął pojemnik z drugim śniadaniem. Wiedział, Ŝe jego Ŝona - czyŜ to nie cudownie być Ŝonatym! - zapakowała mu kanapkę, jabłko, kilka chipsów sojowych i jego ulubiony napój, gorącą czekoladę. Nigdy jej nie prosił, Ŝeby szykowała mu drugie śniadania, dbała o to, by jego skarpetki były uprane, poskładane do pary i ułoŜone w górnej szufladzie po prawej stronie. Ale ona twierdziła, Ŝe sprawia jej to przyjemność. Siedem miesięcy małŜeństwa to był najlepszy okres w Ŝyciu Craiga. ChociaŜ musiał przyznać, Ŝe wcześniej teŜ wcale nieźle mu się wiodło. Kochał swoją pracę i był w niej cholernie dobry. Pomyślał o tym z dumą. Razem z Lissette mieli całkiem przyzwoite mieszkanko kilka minut drogi od szkoły. Jego uczniowie byli bystrzy i inteligentni - a na dodatek go lubili. Będą narzekać i trochę się nagłowią, pisząc niezapowiedziany sprawdzian, ale poradzą sobie na pewno. Zanim przystąpił do pracy, wysłał e - mail do swojej młodej Ŝony. Cześć, Lissy! MoŜe dziś wieczorem, wracając do domu, kupię tę zupę, którą lubisz, i duŜą porcję sałatki? Tęsknię za tobą. Kocham kaŜdy centymetr kwadratowy twojego słodkiego ciała. Wiesz kto.

Uśmiechnął się na myśl, jak Lissy się ucieszy, czytając wiadomość od niego, po czym wrócił do sprawdzianu. Z uwagą wpatrywał się w ekran komputera, nalewając sobie do kubeczka gorącą czekoladę i unosząc do ust kanapkę z cienko pokrojoną wędliną sojową, udającą indyka. Mógł tyle nauczyć innych - i tyle jeszcze nauczyć się sam. Historia jego kraju obfitowała w najróŜniejsze dramatyczne wydarzenia, pełno w niej było tragedii, komedii, romantyzmu, heroizmu, tchórzostwa. Chciał to wszystko przekazać swoim uczniom, sprawić, by zobaczyli, dlaczego kraj i świat, w którym Ŝyli, wyglądał właśnie tak, a nie inaczej w pierwszych miesiącach 2060 roku. Jadł, dodając jedne pytania i wykreślając inne. I delektował się swoją ulubioną gorącą czekoladą, a za oknem prószył delikatny śnieg. Jego własny krótki Ŝywot z kaŜdą minutą zbliŜał się do dramatycznego kresu. * Szkoły przepełniały ją przeraŜeniem. Twardej, bezkompromisowej policjantce niełatwo było się do tego przyznać nawet przed samą sobą. Porucznik Eve Dallas, zapewne najlepsza pracownica wydziału zabójstw nowojorskiej policji, wolałaby teraz znajdować się w jakiejś brudnej, nie - zamieszkanej ruderze psychola, zaprawionego zeusem, niŜ iść czyściutkimi korytarzami zdecydowanie ekskluzywnej Sarah Child Academy. Mimo ścian i podłóg utrzymanych w jasnych barwach oraz błyszczących szyb w oknach, dla Eve była to jeszcze jedna sala tortur. Większość drzwi po obu stronach labiryntu korytarzy stała otworem i widać było przez nie puste sale, jeśli nie liczyć ławek, stołów, kontuarów, ekranów, tablic. Eve rzuciła okiem na dyrektorkę szkoły, Arnette Mosebly, kobietę koło pięćdziesiątki, o mocnej budowie ciała, z zadatkami na posągowe kształty. Swoim przodkom, będącym przedstawicielami róŜnych ras, zawdzięczała skórę koloru kremu karmelowego i bladoniebieskie oczy. Lśniące, czarne włosy miała

skręcone w anglezy. Ubrana była w długą, czarną spódnicę i krótki, czerwony Ŝakiet. Stukała energicznie obcasami swoich eleganckich butów, kiedy szły korytarzem na pierwszym piętrze. - Gdzie są dzieci? - spytała Eve. - Kazałam je zabrać do auli, do czasu aŜ zgłoszą się po nie rodzice lub opiekunowie. Jest tam teŜ większość personelu. Uznałam za wskazane odwołać popołudniowe zajęcia. Zatrzymała się kilka kroków przed zamkniętymi drzwiami, pod którymi stał umundurowany policjant. - Pani porucznik, to wielka tragedia i dla nas, i dla dzieci. Craig... - Zacisnęła usta i odwróciła wzrok. - Był młody, zdolny, pełen zapału. Miał przed sobą całe Ŝycie i... - Urwała i uniosła rękę, starając się opanować. - Rozumiem wszystko... chciałam powiedzieć, Ŝe rozumiem, Ŝe kiedy wydarzy się coś takiego, musi wkroczyć policja. Ale mam nadzieję, Ŝe będziecie działać tak dyskretnie i sprawnie, jak to tylko moŜliwe. I chcielibyśmy, Ŝebyście wstrzymali się z... z zabraniem zwłok do chwili, aŜ wszyscy uczniowie opuszczą budynek. - Wyprostowała się. - Nie wiem, jak to moŜliwe, Ŝe ten młody człowiek aŜ tak bardzo się pochorował. Dlaczego przyszedł dziś do pracy, skoro źle się czuł? Jego Ŝona... Byli małŜeństwem od zaledwie kilku miesięcy... Jeszcze się z nią nie skontaktowałam. Nie byłam pewna, czy... - Proszę to zostawić nam. I chciałybyśmy teraz na chwilę zostać same. - Tak, tak. Naturalnie. - Peabody, włącz magnetofon - poleciła Eve swojej partnerce. Dała znak policjantowi, który odsunął się na bok. Eve otworzyła drzwi i stanęła na progu. Była wysoką, szczupłą kobietą z brązowymi włosami. Obojętnie i beznamiętnie patrzyła swoimi miodowobrązowymi oczami na to, co miała przed sobą.

Wprawnym ruchem wyjęła z zestawu podręcznego puszkę Seal - It, a potem spryskała ręce i buty. W ciągu kilkunastu lat pracy w policji oglądała znacznie gorsze widoki od martwego nauczyciela historii, leŜącego na podłodze we własnych wymiocinach i ekskrementach. Eve podyktowała datę i miejsce. - Dyspozytor odebrał zgłoszenie pod numer dziewięćset jedenaście, policja przybyła na miejsce o czternastej szesnaście. O czternastej dziewiętnaście stwierdzono, Ŝe ofiarą jest Craig Foster. - Na szczęście jest w policji parę osób, które wiedzą, Ŝe lepiej nie dotykać zwłok - zauwaŜyła Peabody. - Biedaczysko. - Jadł drugie śniadanie przy swoim biurku? W takich szkołach zazwyczaj jest pokój nauczycielski, stołówka czy coś w tym rodzaju. - Eve, wciąŜ stojąc na progu, przechyliła głowę. - Przewrócony termos i krzesło. - Bardziej to przypomina gwałtowny atak choroby niŜ walkę z napastnikiem. - Peabody przeszła pod ścianą do okna i obejrzała je. Jej buty na powietrznych podeszwach wydawały cichy syk. - Zamknięte - powiedziała. Odwróciła się, Ŝeby z tamtego miejsca popatrzeć na biurko i zwłoki. ChociaŜ Delia miała równie mocną budowę, jak Arnette Mosebly, nigdy nie będzie posągową kobietą. Ciemne włosy sięgały jej poniŜej karku, na końcach zalotnie się kręciły, do czego Eve się jeszcze nie przyzwyczaiła. - Pracował podczas przerwy obiadowej - zauwaŜyła Peabody. - Przygotowywał plan lekcji albo sprawdzał klasówki. MoŜe to reakcja alergiczna na coś, co zjadł. - Chyba tak. - Eve podeszła do martwego męŜczyzny i przykucnęła. Weźmie odciski palców, przeprowadzi standardowe pomiary do określenia czasu zgonu i wykona wszystko, co naleŜy, ale najpierw dokona szczegółowych oględzin zwłok.

Białka oczu pokrywała siateczka popękanych naczynek krwionośnych. Na ustach zostały ślady śliny i resztki wymiocin. - Próbował się czołgać, kiedy go dopadło - mruknęła. - Próbował się doczołgać do drzwi. Peabody, zidentyfikuj ofiarę i zweryfikuj godzinę zgonu. Wyprostowała się i starannie omijając kałuŜe tego, co wydalił organizm Craiga, podniosła termos, na którym było wygrawerowane srebrnymi literami na czarnym tle imię denata. Powąchała. - Myślisz, Ŝe ktoś go otruł? - spytała Peabody. - Gorąca czekolada. I jeszcze coś. - Eve umieściła termos w torebce na dowody rzeczowe. - Zwróć uwagę na kolor wymiocin, wygląd pokoju, świadczący o nagłym ataku choroby, i denata, wskazujący na to, Ŝe bardzo cierpiał. Tak, nie wykluczam ewentualności otrucia. Rozstrzygnie to sekcja zwłok. Musimy uzyskać zgodę rodziny na zapoznanie się z wynikami jego badań lekarskich. Opisz miejsce wydarzenia. Ja pójdę porozmawiać z Mosebly i ściągnę świadków. Eve wyszła z klasy. Arnette Mosebly chodziła po korytarzu tam i z powrotem, trzymając w ręku palmtop. - Pani dyrektor, muszę panią poprosić, Ŝeby na razie wstrzymała się pani z kontaktowaniem się i rozmową z kimkolwiek. - Och... Ja... Ja tylko... - Pokazała Eve miniekranik palmtopa. - To zabawa w słowa. Coś, czym mogłam zająć myśli. Pani porucznik, wciąŜ myślę o Lissette, Ŝonie Craiga. NaleŜałoby ją poinformować. - Dowie się w swoim czasie. Na razie chciałabym porozmawiać z panią. Bez świadków. I muszę przesłuchać uczennice, które znalazły zwłoki. - To Rayleen Straffo i Melodie Branch. Dyspozytor, który przyjął nasze zgłoszenie, powiedział, Ŝe nie wolno im opuszczać budynku i mają zostać umieszczone w róŜnych pomieszczeniach. - Arnette zacisnęła usta, okazując dezaprobatę. - Pani porucznik, te dziewczynki przeŜyły wstrząs. Wpadły w histerię, rzecz całkiem zrozumiała w tych okolicznościach. Rayleen jest ze

szkolnym psychologiem, a Melodie - z naszą pielęgniarką. Ich rodzice powinni juŜ tu być. - Poinformowała pani rodziców? - Pani porucznik, pani działa zgodnie ze swoimi przepisami, a ja zgodnie z moimi. - Skinęła wyniośle głową, czego - jak się domyślała Eve - uczono wszystkich dyrektorów szkół. - Moim pierwszym obowiązkiem jest dbanie o zdrowie i bezpieczeństwo uczniów. Te dziewczynki mają po dziesięć lat i weszły tam. - Wskazała głową zamknięte drzwi. - Bóg wie, jakie spustoszenia wywoła to w ich psychice. - Craig Foster teŜ nie czuje się zbyt dobrze. - Muszę robić to, co naleŜy, by chronić uczniów. Moja szkoła... - W tej chwili to nie jest pani szkoła, tylko miejsce zbrodni. - Zbrodni? - Arnette pobladła. - Co pani mówi? Jakiej zbrodni? - Właśnie chcę to ustalić. Proszę, Ŝeby przyprowadzono świadków, osobno. Prawdopodobnie najlepszym miejscem na przesłuchanie będzie pani gabinet. Podczas przesłuchania dzieciom moŜe towarzyszyć opiekun lub któreś z rodziców. - No cóŜ. W takim razie proszę ze mną. - SierŜancie? - Eve spojrzała przez ramię. - Poinformujcie detektyw Peabody, Ŝe będę w gabinecie dyrektorki szkoły. Nieznacznie drgnęły mu usta. - Tak jest, pani porucznik. * Eve przekonała się, Ŝe to zupełnie co innego, kiedy się siedzi za biurkiem, niŜ kiedy się jest wzywanym na dywanik. Nie Ŝeby sprawiała szczególne problemy wychowawcze w szkole, pomyślała. Na ogół starała się nie rzucać w oczy, siedzieć cicho, jakoś wytrwać i uciec z edukacyjnego więzienia w dniu, w którym pozwolą na to obowiązujące przepisy.

Ale nie zawsze jej się to udawało. Inteligencja i niewłaściwe nastawienie dochodziły do głosu wystarczająco często, by kilka razy trafiła na dywanik. Powinna być wdzięczna, Ŝe państwo zapewniało jej, dziecku pod opieką kuratora, wykształcenie, dom oraz dość jedzenia, by nie umarła z głodu. Powinna być wdzięczna za to, Ŝe miała co na siebie włoŜyć, nawet jeśli przedtem ktoś inny chodził w tych rzeczach. Powinna chcieć stać się lepsza, co było o tyle trudne, Ŝe nie pamiętała, przynajmniej wystarczająco wyraźnie, jaka była poprzednio. W pamięci zapisały jej się głównie kazania, wygłaszane tonem pełnym samozadowolenia, pełne dezaprobaty miny, źle maskowane poczucie wyŜszości. I niekończąca się, śmiertelna, wszechobecna nuda. Naturalnie nie uczęszczała do drogiej, renomowanej prywatnej szkoły wyposaŜonej w najnowocześniejsze pomoce naukowe, gdzie klasy lśniły czystością, noszono modne mundurki, a jeden nauczyciel przypadał na sześciu uczniów. Była gotowa załoŜyć się o swoją miesięczną pensję, Ŝe na korytarzach Sarah Child Academy nie dochodzi do bójek na pięści, a uczniowie nie chowają w szafkach grzybków - halucynków. Ale dziś właśnie tutaj popełniono morderstwo. Czekając w gabinecie pani Mosebly, któremu Ŝywe kwiaty doniczkowe i eleganckie imbryki do herbaty miały przydać domowej atmosfery, pokrótce zapoznała się z danymi ofiary. Craig Foster, lat dwadzieścia sześć. Nienotowany. Zwróciła uwagę, Ŝe jego rodzice nadal Ŝyją i pozostają małŜeństwem. Mieszkają w New Jersey, gdzie Craig się urodził i dorastał. Studiował na Columbii, otrzymał stypendium na pokrycie części kosztów nauki, zdobył dyplom nauczyciela i teraz starał się uzyskać dyplom magistra historii. W lipcu zeszłego roku poślubił Lissette Bolviar.

Ze zdjęcia w kartotece spoglądał na nią młody, pełen zapału męŜczyzna. Przystojny młodzieniec o skórze koloru pieczonych kasztanów, głęboko osadzonych, ciemnych oczach i ciemnych włosach. O ile się orientowała, taka fryzura nazywała się „high top”: włosy krótko obcięte po bokach i z tyłu, a na czubku głowy zaczesane do góry. Przypomniała sobie, Ŝe buty teŜ miał modne; czarno - - srebrne Ŝelki z paskami w kostce. Drogie. Ale brązowa, sportowa marynarka była przybrudzona i miała wytarte mankiety. Porządny zegarek, według Eve podróbka. I błyszcząca, złota obrączka na serdecznym palcu lewej ręki. Przypuszczała, Ŝe Peabody stwierdzi, iŜ Craig ma w kieszeniach mniej niŜ pięćdziesiąt kredytów. Zapisała sobie kilka pytań. Skąd pochodziła gorąca czekolada? Kto miał dostęp do termosu? Czy Craig dzielił z kimś salę lekcyjną? Kto ostatni widział ofiarę Ŝywą, kto pierwszy znalazł zwłoki? Polisy ubezpieczeniowe, odprawy pośmiertne? Spadkobiercy? Kiedy otworzyły się drzwi, uniosła wzrok. - Pani porucznik? - Weszła dyrektor Mosebly, trzymając dłoń na ramieniu drobniutkiej dziewczynki o mlecznej skórze, upstrzonej piegami. Długie włosy koloru marchewki miała gładko zebrane w koński ogon. Dziewczynka była roztrzęsiona. Miała na sobie granatową marynarkę i nieskazitelnie czyste spodnie. - Melodie, to jest porucznik Dallas z policji. Musi z tobą porozmawiać. Porucznik Dallas, oto matka Melodie, pani Angela Miles - Branch. Dziewczynka odziedziczyła cerę i włosy po matce, zauwaŜyła Eve. Pani Miles - Branch wyglądała na równie roztrzęsioną jak córka. - Pani porucznik, czy nie moŜna byłoby wstrzymać się z tym do jutra? Wolałabym zabrać teraz Melodie do domu. - Angela mocno ściskała rączkę Melodie. - Moja córka nie czuje się dobrze, co jest zrozumiałe.

- Będzie o wiele lepiej, jeśli zrobimy to teraz. To nie potrwa długo. Pani Mosebly, proszę nas zostawić same. - UwaŜam, Ŝe powinnam być obecna jako przedstawicielka szkoły i rzeczniczka Melodie. - W tej chwili nie jest potrzebna przedstawicielka szkoły, a obecna tu matka niepełnoletniej będzie jej rzeczniczką. Proszę opuścić gabinet. W oczach dyrektorki odmalował się sprzeciw, ale tylko zacisnęła usta i wyszła na korytarz. - Melodie, moŜe usiądziesz? Dwie okrągłe łzy, po jednej z kaŜdego duŜego, niebieskiego oka spłynęły na buzię dziewczynki. - Dobrze, proszę pani. Mamusiu? - Będę cały czas przy tobie. - Angela usiadła obok dziewczynki, nie wypuszczając jej dłoni z palców. - To było dla niej okropne. - Rozumiem. Melodie, nagram naszą rozmowę. Dziewczynka skinęła główką, a na jej policzkach pojawiły się dwie kolejne łzy. Eve zapytała się w myślach, dlaczego nie zleciła Peabody przesłuchać dzieci, a sama nie została na miejscu zbrodni. - MoŜe mi powiesz, co się wydarzyło? - Weszłyśmy do klasy pana Fostera... Rayleen i ja. Najpierw zapukałyśmy, bo drzwi były zamknięte. Ale pan Foster pozwala uczniom przychodzić do siebie, jeśli chcą porozmawiać. - A chciałyście porozmawiać z panem Fosterem? - Tak, o referacie. Przygotowujemy go razem z Ray. To multimedialna prezentacja konstytucji Stanów Zjednoczonych. Mamy ją skończyć za trzy tygodnie, to nasza duŜa praca domowa w drugim semestrze. Stopień za nią będzie stanowił jedną czwartą końcowej oceny. Chciałyśmy pokazać panu Fosterowi plan naszej prezentacji.

Nie ma nic przeciwko temu, Ŝeby przed lekcjami albo po lekcjach zgłaszać się do niego z pytaniami. - Rozumiem. Gdzie byłyście, zanim poszłyście do pana Fostera? - Ja miałam przerwę obiadową i czas na naukę samodzielną w świetlicy. Razem z Ray dostałyśmy pozwolenie od pani Hallywell, by kilka minut wcześniej wyjść z zajęć, Ŝeby móc porozmawiać z panem Fosterem. Mam tu przepustkę. Sięgnęła do kieszeni. - W porządku. Weszłyście do klasy i... - Tak. Rozmawiałyśmy, kiedy otwierałyśmy drzwi. Poczułyśmy okropny smród i powiedziałam: „Rety, ale tu śmierdzi”. - Znów łzy popłynęły jej z oczu. - Przepraszam, Ŝe tak powiedziałam, ale... - W porządku. Co się stało potem? - Zobaczyłam pana Fostera. LeŜał na podłodze, a wokoło były... wymiociny i tak dalej. Ray zaczęła krzyczeć. A moŜe to ja krzyczałam. Chyba obie zaczęłyśmy krzyczeć. Wypadłyśmy na korytarz, podbiegł do nas pan Dawson i spytał, co się stało. Powiedział, Ŝebyśmy nigdzie nie odchodziły, i wszedł do środka. Obserwowałam go, jak wchodził do klasy. Wyszedł bardzo szybko, trzymając rękę tak. Zasłoniła wolną ręką usta. - Poprosił przez radiotelefon panią Mosebly, a ona przyszła i wezwała pielęgniarkę. Pielęgniarka, pani Brennan, zaprowadziła nas do gabinetu lekarskiego. Została z nami, a potem przyszedł pan Kolfax. Pan Kolfax zabrał ze sobą Ray, a ja zostałam z panią Brennan, póki nie przyjechała moja mama. - Czy widziałaś, by jeszcze ktoś wchodził do klasy pana Fostera albo z niej wychodził? - Nie, proszę pani. - A kiedy szłyście do pana Fostera, widziałyście kogoś?

- Hm... Przepraszam. Hm... Pan Bixley wyszedł z chłopięcej toalety i po drodze minęłyśmy pana Dawsona. Pokazałyśmy mu nasze przepustki. Myślę, Ŝe poza tym nie spotkałyśmy nikogo, ale nie zwracałam na to uwagi. - Skąd wiedziałyście, Ŝe pan Foster będzie u siebie? - Och, zawsze jest w swojej klasie w poniedziałki przed czwartą lekcją. W poniedziałki je drugie śniadanie w klasie. I pozwala wszystkim przychodzić podczas ostatnich piętnastu minut przerwy, jeśli mają do niego jakąś sprawę. A nawet wcześniej, jeśli to coś waŜnego. Jest bardzo miły. Mamusiu... - Wiem, skarbie. Pani porucznik, bardzo proszę. - Prawie skończyłam. Melodie, czy ty albo Rayleen dotknęłyście pana Fostera albo czegokolwiek w klasie? - Och nie, nie, proszę pani. Od razu uciekłyśmy. To było straszne i wybiegłyśmy na korytarz. - Dobrze. Melodie, jeśli jeszcze coś sobie przypomnisz, nawet jakiś drobiazg, proszę, Ŝebyś mnie o tym poinformowała. Dziewczynka wstała. - Pani porucznik Dallas? Mamusiu? - Tak? - Kiedy byłyśmy w gabinecie lekarskim, Rayleen powiedziała, Ŝe wyniesiecie pana Fostera w duŜym, plastikowym worku. Czy to prawda? - Och, Melodie. - Angela przyciągnęła córkę do siebie i mocno ją przytuliła. - Zajmiemy się panem Fosterem - powiedziała Eve. - To naleŜy do moich obowiązków. A takie rozmowy, jak ta, pomagają mi właściwie wykonywać swoje obowiązki. - Naprawdę? - Melodie pociągnęła nosem i westchnęła. - Dziękuję. Chciałabym teraz pojechać do domu. Czy mogę juŜ wrócić do domu? Eve spojrzała na pełne łez oczy dziewczynki, skinęła głową, a potem przeniosła wzrok na matkę. - Będziemy w kontakcie. Z góry dziękuję za ścisłą współpracę.

- To dla dziewczynek traumatyczne przeŜycie. Jest im bardzo cięŜko. Chodź, skarbie. Jedziemy do domu. Angela objęła Melodie i skierowała się do wyjścia. Eve wstała zza biurka i odprowadziła je do drzwi. Do matki i córki podeszła Arnette Mosebly. - Pani Mosebly, mam jedno pytanie. - Tylko odprowadzę panią Miles - Branch i Melodie. - Jestem pewna, Ŝe same trafią do wyjścia. Zapraszam do gabinetu. Tym razem Eve nie usiadła, lecz oparła się o biurko. Mosebly wparowała z zaciśniętymi w pięści rękami. - Porucznik Dallas, doskonale rozumiem, Ŝe wykonuje pani swoje obowiązki, ale jestem oburzona pani arogancką i lekcewaŜącą postawą. - Przyjęłam do wiadomości. Czy pan Foster miał zwyczaj przynosić do pracy własne drugie śniadania i napój? - Chyba... Chyba tak. Przynajmniej w niektóre dni tygodnia. Naturalnie mamy stołówkę, wydającą poŜywne posiłki. I zaaprobowane przez władze automaty z napojami. Ale wielu członków personelu woli, przynajmniej od czasu do czasu, przynosić własne kanapki. - Na ogół jadał sam? Za swoim biurkiem? Mosebly potarła czoło dłonią. - O ile wiem, dwa, trzy razy w tygodniu jadł drugie śniadanie w klasie. Obowiązki nauczyciela wymagają pracy równieŜ poza godzinami lekcji. Trzeba ułoŜyć plan zajęć, ocenić sprawdziany, czytać, pisać konspekty lekcji, przygotowywać doświadczenia do wykonania w laboratoriach. Poza tym Craig, jak większość naszych pracowników, podnosił swoje kwalifikacje, co wymaga lektury, sporządzania notatek i tym podobnych rzeczy. Jadał przy swoim biurku, Ŝeby móc jednocześnie pracować. Był wielce oddanym nauczycielem. Przeszła jej złość. - Był młodym idealistą. Kochał uczyć, porucznik Dallas, i było to widać. - Czy miał jakieś zatargi z którymś z pracowników?

- Naprawdę nic mi o tym nie wiadomo. Był sympatycznym, miłym w obejściu młodym człowiekiem. Prywatnie i słuŜbowo uwaŜam, Ŝe mieliśmy szczęście, iŜ wszedł do naszego grona pedagogicznego. - Czy ostatnio kogoś pani zwolniła? - Nie. W Sarah Child mamy bardzo stabilną kadrę nauczycieli. Craig pracował u nas drugi rok. Zajął miejsce pedagoga, który po pięćdziesięciu latach pracy odszedł na emeryturę. Dwadzieścia osiem lat z tych pięćdziesięciu przepracował u nas. - A pani od jak dawna jest tu zatrudniona? - Na stanowisku dyrektorki szkoły od trzech lat. Mam dwadzieścia pięć lat staŜu jako nauczycielka i administratorka. - Kiedy ostatni raz widziała pani pana Fostera? - Widziałam go przelotnie dziś rano. - Mówiąc to, Mosebly podeszła do małej lodówki i wyjęła z niej butelkę wody. - Na ogół przychodził wcześnie, bo regularnie ćwiczył w siłowni. Cały personel ma do swojej dyspozycji przyrządy, programy, basen i tym podobne rzeczy. Craig korzystał z tego przywileju prawie kaŜdego ranka. Westchnęła, nalewając wodę do niskiej szklaneczki. - Napije się pani, pani porucznik? - Nie, dziękuję. - Dziś rano pływałam, a kiedy wychodziłam z basenu, natknęłam się na Craiga. Przywitaliśmy się. PoskarŜyłam się na ruch samochodowy i poszłam dalej. Spieszyłam się. Słyszałam, jak wskoczył do basenu - powiedziała, a potem wolno wypiła łyk wody. - Usłyszałam plusk, kiedy otwierałam drzwi do szatni. Och, mój BoŜe. - Która to była godzina? - Koło wpół do ósmej. O ósmej miałam telekonferencję, byłam trochę spóźniona, bo zbyt długo zabawiłam na basenie. Byłam zła na siebie i zamieniłam z Craigiem tylko kilka słów.

- Gdzie trzymał drugie śniadania? - Przypuszczam, Ŝe w swojej klasie. Mógł je teŜ zostawiać w pokoju nauczycielskim, ale nie przypominam sobie, Ŝebym kiedykolwiek widziała, by coś wkładał do lodówki albo szafki lub coś stamtąd wyjmował. - Czy klasy są zamykane na klucz? - Nie. Szkoła, naturalnie, jest dobrze strzeŜona, ale poszczególne pomieszczenia nie są zamykane na klucz. Nie ma takiej potrzeby, w naszej szkole stawiamy duŜy nacisk na zaufanie i odpowiedzialność. - W porządku. MoŜe pani posłać po drugiego świadka, Rayleen Straffo. Mosebly skinęła głową, ale tym razem nie było w tym geście nic z królewskiej wyniosłości. - A pozostali uczniowie? I personel? - Będziemy musiały przesłuchać personel, zanim opuści budynek. MoŜe pani zwolnić uczniów do domów, ale będzie mi potrzebny wykaz wszystkich obecnych. - Dobrze. Kiedy Eve została sama, wyciągnęła komunikator, Ŝeby połączyć się z Peabody. - Jak tam sprawy? - Właśnie wywoŜą zwłoki. Patomorfolog podziela twoje podejrzenia, Ŝe w grę moŜe wchodzić otrucie, ale nie potwierdzi tego, póki nie przeprowadzi sekcji zwłok. Technicy juŜ są na miejscu. Wszystko wskazuje na to, Ŝe Foster w chwili śmierci pracował na swoim komputerze. Przygotowywał niezapowiedziany sprawdzian na najbliŜszą lekcję. - Czyli mamy motyw - powiedziała cierpko Eve. - Nienawidziłam niezapowiedzianych sprawdzianów i uwaŜam je za niezgodne z konstytucją. Ustaliłam, Ŝe dziś o dwunastej zero sześć ofiara wysłała ze swojego komputera e - mail na adres Lfoster@Blackburnpub.com. Wcześniej ani później nie przyszły na ten komputer Ŝadne wiadomości ani Ŝadne, poza wspomnianą, nie zostały z niego wysłane.

- śona ofiary ma na imię Lissette. Co zawierał e - mail? - To liścik zakochanego w swej Ŝonie męŜa, proponującego, Ŝe w drodze z pracy do domu kupi coś na kolację. Adresatka e - maila odpowiedziała w tym samym tonie, wyraŜając zgodę, o czternastej czterdzieści osiem. Wiadomość nie została odczytana przez adresata. - Dobra. Czekam na drugiego świadka. Przyślę do ciebie dyrektorkę. Niech znajdzie ci jakieś wolne pomieszczenie. Zacznij przesłuchiwać personel i za kaŜdym razem dokładnie zapisuj godziny. Pomogę ci, jak tylko skończę przesłuchiwać tę dziewczynkę. A na razie ustal miejsce pracy Ŝony ofiary i gdzie aktualnie przebywa. Kiedy skończymy tutaj, poinformujemy ją o tym, co się wydarzyło. - Wszystko jak zawsze. Eve właśnie się rozłączyła, kiedy otworzyły się drzwi i ponownie stanęła w nich dyrektor Mosebly, trzymając dłoń na ramieniu dziewczynki. Ta była blondynką o długich, kręconych włosach. Przytrzymywała je fiołkowa opaska, w takim samym kolorze, jak oczy dziewczynki. W tej chwili były podpuchnięte i zaczerwienione, dominowały w mokrej od łez buzi, z lekko zadartym noskiem. Usta, róŜowe i nabrzmiałe, nieznacznie drŜały. Ubrana była w taki sam mundurek, jak Melodie, a w klapie marynarki miała małą, złotą gwiazdkę. - Rayleen, to porucznik Dallas. Pani porucznik, Rayleen towarzyszy jej ojciec, Oliver Straffo. Będę w pobliŜu, gdybym była potrzebna. - Usiądź, Rayleen. - Witam, pani porucznik. - Trzymał dziewczynkę za rękę. Jego głos odbił się echem w gabinecie jak głos dobrego aktora w sali teatralnej. Oliver był wysoki, jasnowłosy jak jego córka, ale oczy miał stalowoszare. JuŜ go wcześniej widziała. W sądzie. Dynamiczny, drogi, znany adwokat obrony, przypomniała sobie.

Niech to diabli. ROZDZIAŁ 2 WyraŜam zgodę na tę rozmowę - zaczął - tutaj i teraz, poniewaŜ uwaŜam, Ŝe tak będzie najlepiej dla mojej córki. Mam na myśli jej stan emocjonalny. Niemniej jednak, jeśli nie spodoba mi się ton pani głosu albo przebieg tego przesłuchania, natychmiast je przerwę i zabiorę córkę. Czy wyraziłem się jasno? - Nie moŜna jaśniej. Zamierzałam posłuŜyć się narzędziem do miaŜdŜenia kciuków, ale nie pamiętam, gdzie je zostawiłam. Proszę usiąść. Rayleen, chciałabym tylko, Ŝebyś mi powiedziała, co się tu wydarzyło. Rayleen spojrzała najpierw na ojca, który skinął głową. Potem obydwoje usiedli, przyjmując eleganckie pozy. - To ja znalazłam pana Fostera. Towarzyszyła mi Melodie. To było straszne. - Wyjaśnij mi, jak go znalazłyście. Po co przyszłyście do jego klasy o tej porze dnia. - Dobrze, proszę pani. - Wzięła głęboki oddech, jakby szykowała się do ustnej wypowiedzi. - Zgodnie z planem lekcji zajmowałam się nauką samodzielną, ale zaleŜało mi na rozmowie z panem Fosterem o prezentacji, którą przygotowujemy razem z Melodie. Ten stopień w jednej czwartej decyduje o ocenie w drugim semestrze z historii Stanów Zjednoczonych i bardzo mi zaleŜy, Ŝeby wykonać nasze zadanie jak najlepiej. Jestem najlepszą uczennicą w klasie, a to jedna z najwaŜniejszych duŜych prac domowych w tym semestrze. - Czyli skończyłyście wcześniej samodzielną naukę i poszłyście do klasy pana Fostera? - Tak, proszę pani. Pani Hallywell wypisała nam przepustki, Ŝebyśmy mogły porozmawiać z panem Fosterem. W poniedziałki zawsze je drugie śniadanie w swojej klasie i pozwala uczniom przychodzić podczas ostatnich piętnastu minut przerwy, jeśli chcą z nim porozmawiać. - O której godzinie zakończyłyście naukę samodzielną?

- Mam przepustkę, jest na niej odbita godzina. - Znów spojrzała na ojca, czekając na jego przyzwolenie, a potem wyciągnęła przepustkę. - Melodie i ja dostałyśmy indywidualne przepustki, tak jak tego wymaga szkolny regulamin. Jest tu godzina dwunasta czterdzieści siedem. Eve oceniła w myślach, ile czasu potrzeba na pokonanie odległości między tymi pomieszczeniami. - I prosto ze świetlicy poszłyście do klasy pana Fostera? - Tak, proszę pani. Kręcenie się na korytarzu w czasie lekcji traktowane jest jak naruszenie regulaminu, trzy naruszenia w ciągu trzydziestu dni powodują cofnięcie przywilejów. - Powiedziała to takim tonem, Ŝe Eve przypomniała sobie, iŜ kiedy sama chodziła do szkoły, starała się jak ognia unikać takich uczennic, jak Rayleen. - Ani razu nie naruszyłam regulaminu. - To się chwali. Ile czasu zajęło wam przejście ze świetlicy do klasy pana Fostera? - Och, nie więcej niŜ parę minut. MoŜe trzy? Nie jestem stuprocentowo pewna, ale nigdzie po drodze nie weszłyśmy. Rozmawiałyśmy o prezentacji i miałyśmy kilka pomysłów, jak ją zrobić. Drzwi były zamknięte, więc najpierw zapukałyśmy, a potem je otworzyłyśmy. Poczułyśmy brzydki zapach. Chyba taki, jak kiedy kogoś zemdli. Melodie zrobiła jakąś uwagę na ten temat, a ja... - Zacisnęła usta. - Roześmiałam się. Przepraszam. Nie wiedziałam, co się stało, tatusiu. Naprawdę. - W porządku, Ray. Naturalnie, Ŝe nie wiedziałaś, co się stało. - Potem zobaczyłyśmy pana Fostera. LeŜał i był... - Odbiło jej się dwa razy, zsunęła się z krzesła i usiadła ojcu na kolanach. - JuŜ dobrze, moje maleństwo. JuŜ dobrze, Ray. - Spojrzał świdrującym wzrokiem na Eve, głaszcząc Rayleen po główce. - Pani porucznik! - Wie pan, Ŝe muszę skończyć przesłuchanie. Rozumie pan, jakie to waŜne, by jak najszybciej poznać wszystkie szczegóły.

- Nic więcej nie wiem. - Głos dziewczynki był niewyraźny, bo wtuliła twarz w pierś ojca. - Wybiegłyśmy. Na korytarzu był pan Dawson, kazał nam się zatrzymać. Chyba usiadłam. Siedziałam z Melodie na podłodze, obie płakałyśmy. Kiedy pan Dawson wyszedł z klasy, trzęsły mu się ręce. Wyciągnął swój radiotelefon i wezwał panią dyrektor Mosebly. - Widziałaś, Ŝeby jeszcze ktoś wchodził do tej klasy albo z niej wychodził? - Pani dyrektor stanęła w drzwiach, potem wezwała pielęgniarkę i zabrali nas, mnie i Melodie, do gabinetu lekarskiego. - A kiedy szłyście do klasy pana Fostera, widziałyście kogoś? - Chyba tak. Zdaje się, Ŝe pan Bixley wyszedł z toalety chłopców. Miał torbę z narzędziami, bo zapchała się jedna z umywalek. Zobaczyłyśmy go, zanim natknęłyśmy się na pana Dawsona i pokazałyśmy mu nasze przepustki. Ja pierwsza weszłam do klasy. Ja pierwsza go zobaczyłam. Uniosła zapłakaną buzię. - Nie rozumiem, jak pan Foster mógł umrzeć. Nie rozumiem. Był moim ulubionym nauczycielem. Ramiona jej się trzęsły; przywarła do ojca. - Niczego więcej się pani od niej nie dowie - powiedział cicho Oliver. - Zabieram ją do domu. - Gdyby sobie coś przypomniała... - Wtedy się z panią skontaktuję. Wstał, wziął córkę na ręce i wymaszerował z gabinetu. Eve zaczęła od Erica Dawsona. Był nauczycielem chemii, miał pięćdziesiąt kilka lat, pracował w tej szkole od piętnastu lat. Miał mały brzuszek, na którym opinała się koszula, więc Eve się domyśliła, Ŝe męŜczyzna wmawia sobie, Ŝe jest szczupły. Rudawozłote włosy na skroniach lekko przyprószyła mu siwizna. W jasnobrązowych oczach widać było zmęczenie. - Nie wszedłem do środka - powiedział. - Nie zrobiłem więcej niŜ krok, moŜe dwa. Zobaczyłem, Ŝe... Od razu było widać, Ŝe Craig nie Ŝyje. Byłem zły na

dziewczynki, Ŝe narobiły hałasu. Myślałem, Ŝe zobaczyły pająka albo coś w tym rodzaju. - Urwał i otarł twarz dłonią. - Ale jak je zobaczyłem... Nawet niemądre dziewczynki nie wpadają w histerię na widok pająka. - Czy poza dziewczynkami widział pan jeszcze kogoś? - Dopiero co wyszedłem z pokoju nauczycielskiego, gdzie zostali Dave Kolfax i Reed Williams. Czasami jemy razem drugie śniadanie. W drzwiach minąłem się z Leanne Howard. Szedłem do laboratorium chemicznego, Ŝeby przygotować wszystko na następną lekcję. - Kiedy ostatni raz widział pan pana Fostera Ŝywego? - Dziś rano przed zajęciami w pokoju nauczycielskim. Piłem kawę, a on kupił puszkę pepsi w automacie. Nie pijał kawy. śartowałem z niego z tego powodu. Porozmawialiśmy trochę o jednym uczniu, którego obaj uczymy, Bradleyu Curtisie. Jego rodzice się rozwodzą i Brad bardzo się opuścił w nauce. Uznaliśmy, Ŝe naleŜy spotkać się z jego rodzicami i pedagogiem szkolnym. Akurat wtedy wszedł Reed, Ŝeby napić się kawy. Kiedy wychodziłem, rozmawiali o jakimś filmie akcji, który obaj niedawno widzieli. JuŜ go nie widziałem do czasu... - Jakie były wasze wzajemne stosunki? - Lubiłem Craiga. I to bardzo - powiedział cicho. - Początkowo, kiedy przyjęto go do pracy u nas w zeszłym roku, miałem do niego pewne zastrzeŜenia. Był taki młody. Był najmłodszym nauczycielem. Ale brak doświadczenia nadrabiał zapałem i pełnym zaangaŜowaniem. Uczniowie byli dla niego najwaŜniejsi. Widocznie nie wiedział, Ŝe jest chory. Pewnie coś mu dolegało. Umrzeć w taki sposób... To nie mieści się w głowie. Z taką samą sympatią wyraŜali się o Craigu wszyscy pracownicy szkoły, z którymi rozmawiała Eve. Na koniec zostawiła sobie Reeda Williamsa, nauczyciela angielskiego.

ZauwaŜyła, Ŝe Reed nie ma ani śladu brzuszka. Był szczupły i wysportowany, co świadczyło o tym, Ŝe teŜ korzysta ze szkolnej siłowni. W jego ciemnobrązowych włosach połyskiwały złote pasemka, jakby od słońca. Miał kwadratową twarz, głęboki dołeczek w brodzie, szerokie usta, zielone oczy i ciemne, gęste rzęsy. Skończył trzydzieści osiem lat i był kawalerem. Nosił garnitur, za który - jak oceniła Eve - zapłacił sporą część swojej miesięcznej pensji. - Widziałem go dziś rano w siłowni. Ćwiczył, kiedy wszedłem. Nie lubię rozmawiać, kiedy ćwiczę, więc tylko... Skinęliśmy sobie głowami na powitanie. Spędziliśmy tam razem ze dwadzieścia minut. Wychodząc, pomachał mi. Zwykle po gimnastyce pływa. Ja zostałem w siłowni jeszcze z dziesięć minut, a potem wziąłem prysznic i się ubrałem. Widziałem Craiga jeszcze później w pokoju nauczycielskim z Erikiem, Erikiem Dawsonem. - Czy wtedy pan Foster miał coś przy sobie? - Nie, tylko puszkę pepsi. Przez kilka minut rozmawialiśmy o filmach, a potem rozeszliśmy się do swoich klas. Natknąłem się na niego ponownie w toalecie dla personelu. - Williams uśmiechnął się lekko i w jego lewym policzku zrobił się dołeczek. - Rzuciliśmy sobie zdawkowe „Jak leci?”, korzystając z pisuaru. Było to chyba koło jedenastej. TuŜ przed jedenastą. Lekcje rozpoczynają się o pełnej godzinie, a nie spóźniłem się na zajęcia. - Jakie były wasze wzajemne stosunki? - Bardzo dobre. - Obaj lubiliście filmy akcji. Czy spotykaliście się na gruncie towarzyskim? - Jasne, od czasu do czasu. W zeszłym roku byłem na jego ślubie, podobnie jak większość nauczycieli. Parę razy wybraliśmy się razem na piwo. - Wzruszył ramionami. - Nie byliśmy najlepszymi kumplami, tylko po prostu dobrymi kolegami z pracy. Mirri zna go lepiej na gruncie towarzyskim. - Mirri? - Hallywell. Prowadzi kółko teatralne. Spotykają się poza godzinami pracy.

- Na gruncie towarzyskim? - Rozumie się. - Znów się lekko uśmiechnął, ale tym razem znacząco. - Umawiali się w kaŜdy środowy wieczór, Ŝeby się razem uczyć. * Po zakończeniu wstępnych przesłuchań Eve znów połączyła się z Peabody. - Bixley. - Hernando M., konserwator. Przepychał umywalkę w klopie dla chłopców w tym samym korytarzu, gdzie jest klasa Fostera. Kiedy skończył robotę, minął się z dwiema dziewczynkami i Dawsonem. - Mógł to zrobić? - Nie. Jest pod siedemdziesiątkę, pracuje tu od dwunastu lat. Jego dwóch wnuków chodzi do tej szkoły, mają obniŜone czesne przysługujące dzieciom pracowników szkoły. Sprawia wraŜenie solidnego. - Hallywell. - Mirri C. Skończyłam ją przesłuchiwać jakieś piętnaście minut temu. Prowadzi kółko teatralne i reŜyseruje szkolne przedstawienia. Została mi do przesłuchania ostatnia osoba na liście. Czy powinnam się bliŜej zainteresować tą Hallywell? Nie wygląda mi na podejrzaną. - Chciałabym z nią zamienić kilka słów. Jeśli jeszcze jest w szkole, odszukam ją. Znajdź mnie, kiedy skończysz. - Ta Hallywell była bardzo roztrzęsiona. Sprawdź w jednej z łazienek. Według mnie musiała się doprowadzić do ładu, nim wyszła. Idąc za radą Peabody, Eve zajrzała do toalety dla personelu najbliŜej pokoju nauczycielskiego, gdzie Peabody przesłuchiwała pracowników. Drzwi były na kartę magnetyczną. Eve posłuŜyła się swoją kartą uniwersalną. I zastała płaczącą kobietę, siedzącą na podłodze naprzeciwko szeregu umywalek. - Mirri Hallywell?

- Tak. Tak. - Stłumiła szloch, pociągnęła nosem i wytarła twarz chusteczką. Od płaczu zrobiły jej się plamy na policzkach, a jasnoniebieskie oczy zapuchły. Ciemne włosy miała bardzo krótko ostrzyŜone, na cezara, w uszach błyskały malutkie srebrne kółka. - Przepraszam. Pani jest z policji? JuŜ rozmawiałam z detektyw Peabody. - To moja partnerka. Jestem porucznik Dallas. Chciałabym pani zadać jeszcze kilka pytań. - Ach, mój BoŜe. Nie wiem, co robić. Nie wiem, co powiedzieć. Eve przykucnęła. - KaŜdemu jest cięŜko, kiedy niespodziewanie nasz znajomy zostaje zabity. - To straszne. Nie byliśmy tylko znajomymi. Przyjaźniliśmy się. Byliśmy dobrymi przyjaciółmi. WciąŜ nie mogę uwierzyć w to, co się stało. - Jak bardzo się przyjaźniliście? Mirri odchyliła głowę do tyłu. - To okropne sugerować coś takiego, to okropne podejrzewać takiego człowieka, jak Craig. Kogoś, kto nie moŜe się juŜ sam bronić. - Ja mówię teraz w jego imieniu. - W takim razie powinna pani wiedzieć, Ŝe kochał swoją Ŝonę. Kochali się nawzajem. Zazdrościłam im tej miłości. Bo przyjaźnię się równieŜ z jego Ŝoną. Jestem jej przyjaciółką i nie wiem, jak jej pomóc przez to przejść. - Raz w tygodniu spotykała się pani z Craigiem po godzinach pracy. - W środy razem się uczyliśmy. - W jej zaczerwienionych oczach zapłonął ogień. - Na miłość boską, czy według pani Ŝycie składa się tylko z tego? - Skoro były to niewinne spotkania, czemu pani się tak wścieka? - zripostowała Eve. - PoniewaŜ Craig nie Ŝyje. Nie Ŝyje! Wzięła głęboki oddech. - Obydwoje studiujemy, aby zrobić dyplom magistra. Chodziliśmy do biblioteki albo kawiarni i przez dwie godziny razem się uczyliśmy. Potem czasem szliśmy na piwo. Jutro wybieramy się...

O, mój BoŜe! Chciałam powiedzieć, Ŝe jutro zamierzaliśmy razem obejrzeć film. Craig, Lissy i jeden facet, z którym mnie umówili. Nienawidzę, jak ktoś mnie umawia z obcym facetem, ale w zeszłym miesiącu dałam się im namówić na spotkanie z tym gościem i jak do tej pory wszystko jest w porządku. Więc mieliśmy się spotkać we czwórkę. - Mirri, jeśli panią i Craiga coś łączyło, teraz jest odpowiednia pora, Ŝeby mi o tym powiedzieć. - Nie mam nic do powiedzenia. Nie jestem tak zdesperowana, Ŝeby odbierać przyjaciółce męŜa. - Otarła twarz dłońmi. - Chciałam zadzwonić do Lissy. Przyszłam tutaj, Ŝeby do niej zatelefonować, chociaŜ zabroniono nam z kimkolwiek się kontaktować. Pomyślałam, Ŝe muszę to dla niej zrobić, powinna się o tym dowiedzieć od przyjaciółki. Ale nie byłam w stanie. Mirri podkurczyła nogi i przycisnęła twarz do kolan. - Zwyczajnie nie mogłam. Nie wiedziałam, co powiedzieć, jak to powiedzieć, nie miałam odwagi spróbować. - To zadanie dla nas. - I co pani jej powie? - spytała Mirra. - Co moŜe pani powiedzieć komuś w takiej sytuacji? Spodziewa się, Ŝe kiedy wróci z pracy, zastanie Craiga w domu. A nie będzie go tam ani dziś wieczorem, ani nigdy. Co jej pani powie? Westchnęła i podniosła się z podłogi. - To nie pani wina. ChociaŜ bardzo Ŝałuję, Ŝe tak nie jest. Bo gdyby to była pani wina, mogłabym krzyczeć i wyładować na pani złość za to, co się stało. Proszę powiedzieć Lissy... Proszę powiedzieć Lissy, Ŝe bardzo mi przykro i jeśli mogę jakoś pomóc, jeśli mogę cokolwiek dla niej zrobić... MoŜe na mnie liczyć. * Lissette Foster była asystentką redaktora w małym wydawnictwie, które mieściło się w centrum miasta. Z informacji uzyskanych przez Peabody wynikało, Ŝe Lissette ma dwadzieścia cztery lata, urodziła się na Martynice i przyjechała do Nowego Jorku, Ŝeby studiować na Columbii. Jedyny wpis w

kartotece policyjnej dotyczył oskarŜenia o picie alkoholu przez osobę niepełnoletnią. Miała wtedy dziewiętnaście lat, przydzielono jej kuratora i nakazano pracę na rzecz społeczności lokalnej. Matka nadal mieszkała na Martynice, natomiast o ojcu nic nie było wiadomo. - Skoro mowa o wyspach - powiedziała Peabody - jak się udał urlop? - Dziękuję, dobrze. - Tydzień słońca, piasku i seksu. Czy mogło być coś lepszego? - Śnieg nie przestaje sypać. - Zapowiadali, Ŝe moŜe spaść dziesięć centymetrów. Naprawdę podejrzewasz Ŝonę? - Jest pierwsza na liście. Jak wszyscy małŜonkowie ofiar morderstw. - PrzecieŜ niedawno się pobrali? Wiem, Ŝe pierwszy rok bywa trudny, ludzie muszą się dotrzeć, ale posłuŜyć się trucizną? To podstępne i na odległość. Kiedy małŜonek się wkurzy, zazwyczaj dochodzi do rozlewu krwi. - Zazwyczaj. Jeśli trucizna była w drugim śniadaniu, skąd wziął drugie śniadanie? Wszyscy potwierdzają, Ŝe przyniósł z domu. śonie było najłatwiej dodać do jedzenia truciznę. ChociaŜ z drugiej strony wszyscy zeznali, Ŝe drugie śniadanie znajdowało się w klasie, której nie zamykano na klucz. Przyszedł wcześnie, zostawił tam swoje rzeczy i poszedł do siłowni. A wtedy kaŜdy miał w miarę łatwy dostęp do jego wałówki. - Motyw? - Poza niezapowiedzianym sprawdzianem? Na razie jeszcze niejasny. Świadek? Rayleen Straffo zrodziła się z lędźwi Olivera Straffo. - O, cholera! Serio? Ma rogi i ogon? - Jeśli tak, to dobrze zamaskowane. - Eve zaczęła uderzać palcami w kierownicę, myśląc o adwokacie. - Bardzo sprytnie grał kartą tatusia. Oburzenie, troska i tak dalej, i tak dalej. - Cały on. W tym tygodniu występujesz w nowym programie Nadine. MoŜesz odreagować jego brednie.