dariu

  • Dokumenty230
  • Odsłony16 119
  • Obserwuję13
  • Rozmiar dokumentów268.3 MB
  • Ilość pobrań10 022

Roberts Nora - Gra luster2 - Taniec marzeń

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :582.6 KB
Rozszerzenie:pdf

Roberts Nora - Gra luster2 - Taniec marzeń.pdf

dariu EBooki
Użytkownik dariu wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 133 stron)

NORA ROBERTS TANIEC MARZEŃ

ROZDZIAŁ PIERWSZY Kot wylegiwał się w najlepsze; leżał na grzbiecie nieruchomo, z zamkniętymi oczami, przedmie łapy opierając na białym brzuszku. Jego pomarańczowe futerko jaśniało w ostatnich promieniach słońca, które padały skośnie przez długie pionowe żaluzje. Nawet nie drgnął na dźwięk przekręcanego w drzwiach klucza. Jedynie na moment, słysząc głos swojej pani, zerknął, by natychmiast, gdy skonstatował, że nie jest sama, leniwie zamknąć oczy. Znowu przyprowadziła do domu tego faceta, za którym kot nie przepadał. Powrócił więc do swojej drzemki. - Ależ Ruth, jest dopiero ósma. Jeszcze słońce świeci. Rzucając klucze na wykwintny stolik w stylu angielskiego baroku, Ruth zwróciła się do mężczyzny z uśmiechem: - Donaldzie, uprzedzałam, że umawiamy się na wczesny wieczór. Kolacja była urocza. Cieszę się, że mnie namówiłeś na wyjście z domu. - W takim razie daj się namówić na przedłużenie wieczoru - odparł, biorąc ją w ramiona wypróbowanym ruchem. Ruth nie odmówiła mu pocałunku, ale gdy ją przyciągnął bliżej, odsunęła się. - Donaldzie - powiedziała z takim samym niewzruszonym uśmiechem jak przed pocałunkiem. - Naprawdę musisz już iść. - Tylko małą szklaneczkę na pożegnanie - powiedział szeptem, całując ją znowu, delikatnie i zachęcająco. - Nie dzisiaj. Jutro wcześnie zaczynam, a poza zwykłymi lekcjami mam całą masę prób i przymiarek. - To mówiąc, wysunęła się z jego ramion. Pocałował ją w czoło. - Wolałbym, żeby w grę wchodził inny facet, a nie twój a namiętność do tańca... Wzruszył ramionami i z ociąganiem zaczął się zbierać do wyjścia. Czyżby jego dotyk stracił swoją moc, nie przyciągał już jak magnes? Trzeba się nad tym zastanowić. Ruth Bannion była pierwszą kobietą od ponad dziesięciu lat, która tak konsekwentnie i skutecznie opierała się jego zalotom. Więc dlaczego wciąż do niej wraca, zapytywał siebie samego. Otworzyła przed nim drzwi i posyłając mu ostatni przeciągły uśmiech, ponaglała do wyjścia. Rzut oka na jej sylwetkę, gdy stała w przyćmionym świetle, zanim zamknęła drzwi, wystarczył mu za odpowiedź. Była więcej niż piękna - była niepowtarzalna. Nie przestając się uśmiechać, Ruth założyła łańcuch i zabezpieczyła drzwi. Ceniła sobie towarzystwo Donalda Keysera. Był wysokim przystojnym brunetem, miał bezbłędny

gust i cięty dowcip. Krótko mówiąc, miał styl. Ceniła go też jako projektanta mody i nosiła całą masę jego kreacji, mogła się też odprężyć w jego towarzystwie - jeżeli tylko znajdowała czas. Oczywiście, zdawała sobie sprawę z faktu, że Donald wolałby, aby ich znajomość przybrała bardziej intymny charakter. Dla Ruth ten problem nie istniał: czuła do Donalda sympatię i lubiła go. Ale to wszystko, jeśli chodzi o emocje. Nie podniecał jej i nie poruszał. O ile wiedziała, że jest w stanie ją rozśmieszyć i rozweselić, o tyle mocno powątpiewała, by mógł z niej wydobyć płacz albo krzyk. Niemniej po jego wyjściu poczuła żal. Bolesne uczucie samotności spadło na nią nagle i nieoczekiwanie. Odwróciła się, by się sobie przyjrzeć. Prostokątne lustro w pozłacanych ramach było jednym z jej pierwszych zakupów po wprowadzeniu się do tego mieszkania. Szkło było stare, a kosztowało obłędnie drogo, pomimo czarnych plamek w okolicy górnego prawego narożnika. Bardzo jej zależało, by je powiesić na ścianie własnego apartamentu, własnego domu. Teraz, w holu, w zapadającym szybko mroku, wpatrywała się w swoje odbicie. Rozpuszczone na wieczór włosy opadły jej na ramiona i sięgały poza łokcie. Niecierpliwym ruchem odrzuciła je do tyłu. Gęste i czarne, podniosły się do góry i posłusznie ułożyły na plecach. Twarz Ruth, podobnie jak jej cała sylwetka, była szczupła i delikatna, ale rysy miała nieregularne. Pełne usta, mały, prosty nos, subtelnie zaznaczony podbródek i dominujące, lekko skośne jak u kota, ogromne ciemnobrązowe oczy i ciemne, proste brwi. Mówiono, że ma egzotyczną urodę. Nie uważała się za piękną, wiedziała tylko, że przy odpowiednim makijażu i oświetleniu może fantastycznie wyglądać, ale to zupełnie co innego. To było złudzenie, rola, nie zaś Ruth Bannion. Westchnąwszy, odwróciła się od lustra i podeszła do obitej pluszem wiktoriańskiej sofy. Wiedząc, że jest teraz sama, Niżyński przeciągnął się, ziewnął lubieżnie, po czym przeszedł parę kroków i zwinął się w kłębek na jej kolanach. Machinalnie podrapała swojego ulubieńca za uchem. Kim właściwie jest Ruth Bannion? - zastanawiała się. Przed pięcioma laty była jeszcze bardzo zieloną i bardzo gorliwą uczennicą, rozpoczynającą nowy etap nauki w Nowym Jorku. Dzięki Lindsay, wspomniała z rozrzewnieniem. Lindsay Dunne - instruktorka, przyjaciółka, idol - najwspanialsza balerina tańca klasycznego, jaką kiedykolwiek było jej dane oglądać. To ona nakłoniła wujaszka Setha, żeby jej pozwolił tutaj przyjechać. Gdy pomyślała o nich - małżeństwie mieszkającym razem z dziećmi w Domu na Klifach w Connecticut - od razu zrobiło jej się cieplej na sercu. Ilekroć

ich odwiedzała, miłość i szczęście towarzyszyły jej jeszcze przez parę tygodni po powrocie. Nigdy nie spotkała dwojga ludzi tak idealnie pasujących do siebie i bardziej zakochanych. Może z wyjątkiem własnych rodziców. Jeszcze teraz, po sześciu latach, na myśl o rodzicach ogarniał ją bezgraniczny smutek z powodu tragicznej straty dwojga wspaniałych, czułych ludzi. Paradoksalnie w ich śmierci dopatrywała się przyczyny, dla której znalazła się tutaj, gdzie jest obecnie. Seth Bannion został jej opiekunem, a przeprowadzka do nadmorskiego miasteczka w Connecticut przywiodła ich oboje do Lindsay. Z kolei Lindsay przekonała Setha, że Ruth musi intensywniej ćwiczyć. Ruth wiedziała, ile go kosztowało wyrażenie zgody na jej przeniesienie się do Nowego Jorku. Przecież miała wówczas zaledwie siedemnaście lat. Wprawdzie państwo Evanston, u których zamieszkała, chuchali na nią i dbali jak o własne dziecko, ale Seth długo nie mógł się pogodzić z myślą o trudach i wyzwaniach życia, jakie wybrała. Wahał się i wzbraniał, ponieważ ją kochał. Również podejmując ostateczną decyzję, kierował się miłością. Jej życie zmieniło się radykalnie. A może zmieniło się już wtedy, gdy po raz pierwszy przekroczyła próg studia tańca Lindsay? Tam po raz pierwszy zatańczyła przed Davidovem. Jakże była przerażona! Stała przed obliczem mężczyzny okrzyczanego najwspanialszym tancerzem dekady. Nikolai Davidov - mistrz i legenda, któremu partnerowały tylko najbardziej utalentowane baleriny, włącznie z Lindsay Dunne. Co więcej, przyjechał do Connecticut, by nakłonić Lindsay do powrotu do Nowego Jorku i zatańczenia w balecie, który sam napisał. Ruth czuła się oszołomiona i onieśmielona jego obecnością, i kiedy jej kazał zatańczyć, była jak sparaliżowana. Ale był czarujący. Kładąc głowę na poduszkach, uśmiechnęła się na tamto wspomnienie. Gdy chciał, potrafił był najbardziej uroczym człowiekiem na świecie. Więc go posłuchała i już po chwili zatraciła się w tańcu i muzyce. Wtedy to wypowiedział te proste, przyprawiające o zawrót głowy słowa: - Kiedy będziesz w Nowym Jorku, zgłoś się do mnie... Była bardzo młoda i święcie przekonana, że nazwisko Nikolaia Davidova powinno się wymawiać z czcią i szeptem. Gdyby jej kazał zatańczyć boso na ulicach Broadwayu, zrobiłaby to bez wahania. Tyrała, by mu się przypodobać, drżała ze strachu, gdy wpadał w furię, ciężko przeżywała lodowaty ton jego głosu, kiedy ją ganił. Zmuszał ją i dopingował. Był nieustępliwy i nieludzko wymagający. Bywały noce, kiedy kuliła się w łóżku, zbyt wyczerpana, żeby chociaż popłakać. Z kolei wystarczyło, by się uśmiechnął, rzucił jakiś

komplement, a wszelki ból i cierpienie znikały bez śladu. Tańczyła z nim, walczyła z nim i kłóciła się, śmiała się z nim i obserwowała go, a jednak, po tylu latach, nie rozszyfrowała jego jakże nieuchwytnej, zmiennej natury i charakteru. Pomyślała, że może w tym tkwi sekret jego powodzenia u kobiet: delikatna otoczka tajemniczości, obcy akcent, a także powściągliwość, jeśli chodzi o przeszłość. Uśmiechnęła się, wspominając, jak strasznie się w nim durzyła. Nawet tego nie zauważył! Miała zaledwie osiemnaście lat. On miał prawie trzydzieści i otaczały go piękne kobiety. A właściwie ciągle go otaczają, pomyślała, uśmiechając się posępnie, po czym wstała z kanapy, żeby się rozprostować. Kot, usunięty z jej kolan, obruszył się i przeniósł w inne miejsce. Zachowałam nienaruszone serce i nic mu nie zagraża, uznała Ruth. Może jest nawet aż nazbyt bezpieczne. Pomyślała o Donaldzie. No cóż, trudno. Ziewnęła i przeciągnęła się znowu. Jutro, z samego rana, zaczyna lekcje. Ruth spływała potem. Choreografia „Czerwonej róży” autorstwa Nicka, jak zawsze skomplikowana i zawiła, wymagała od tancerza maksymalnego wysiłku. Ruth zatrzymała się przy drążku na krótki, niezbędny odpoczynek. Reszta obsady rozproszyła się po sali prób - jedni tańczyli, stosując się do padających niestrudzenie z ust Nicka poleceń, inni, jak ona, czekali, aż znowu zostaną przywołani. Była dopiero jedenasta, ale Ruth ćwiczyła już od dwóch godzin. Długa, luźna koszulka, którą włożyła na trykot, miała ciemne plamy od potu; kilka pasemek włosów wysunęło się spod ciasnej opaski. Teraz jednak, obserwując demonstrowany przez Nicka fragment tańca, zapomniała o całym zmęczeniu. Nick jest absolutnie fantastyczny. Jako kierownik artystyczny zespołu i twórca baletów nie musiał już tańczyć, żeby być na świeczniku. Tańczył, ponieważ był do tego stworzony. Miał nieco ponad - metr siedemdziesiąt wzrostu, ale szczupła i sprężysta budowa sprawiała, że wydawał się wyższy. Złociste i delikatne niczym mgiełka włosy wiły się niedbale wokół twarzy, która nigdy nie utraciła chłopięcego wdzięku. Miał piękne usta - pełne, o finezyjnym wykroju. A kiedy się uśmiechał... Kiedy się uśmiechał, nie można mu było się oprzeć; delikatne wachlarzyki zmarszczek rozchodziły się od jego oczu, których tęczówki stawały się niewiarygodnie niebieskie. Patrząc, jak demonstruje obrót, Ruth mogła tylko dziękować losowi, że w wieku trzydziestu trzech lat, przy wszystkich innych zawodowych obowiązkach, Nick Davidov

nadal jeszcze tańczy. I to jak! Szybkim, krótkim ruchem ręki dał znak pianiście, żeby przestał grać. - W porządku, dzieciaki - powiedział melodyjnie, z rosyjskim akcentem. - Mogło być gorzej. Takie zdanie w ustach Davidova brzmi jak najwyższa pochwała, pomyślała Ruth, kryjąc ironiczny uśmiech. - Ruth, pas de deux z pierwszego aktu. Niezwłocznie do niego podeszła; Nick był humorzastą istotą - miewał zmienne, krańcowo różne i niczym niewytłumaczalne nastroje. Dzisiaj robił wrażenie zaaferowanego bez reszty. Ruth umiała się do niego dostosować. Stojąc twarzami do siebie, zbliżyli prawe ręce i złączyli dłonie. Bez słowa zaczęli. Była to początkowa scena miłosna, raczej żartobliwy, zalotny pojedynek aniżeli wyraz gorących uczuć. Ale tym razem Nick nie napisał bajki. Napisał balet o burzliwej i płomiennej miłości. Głównymi postaciami są książę i Cyganka, postaci z krwi i kości, pełne temperamentu. I dlatego tańce muszą tryskać życiem. Bohaterowie prowokują się nawzajem; on prosi, ona odmawia. Odrzucona głowa, machnięcie ręką akcentują od czasu do czasu na- strój. Późne letnie słońce sączy się przez okna, rysuje wzory na posadzce. Niezauważone krople potu spływają po plecach Ruth, która wślizguje się i wymyka z objęć Nicka. Charakter Carlotty na przemian drażni i zachwyca księcia. Zmienna tonacja pojedynku ich serc ustala się już podczas pierwszego spotkania. Dawno temu, w takich momentach jak ten, tańcząc z Nickiem, Ruth zdała sobie sprawę, że zawsze będzie go wielbić i czcić - jako tancerza i jako legendę. Partnerowanie mu było najważniejszym wydarzeniem jej życia. To on sprawił, że przeszła samą siebie, że przekroczyła własne, najśmielsze oczekiwania. W drodze od uczennicy przez corps de ballet do głównej tancerki Ruth tańczyła z wieloma partnerami, ale żaden z nich nie mógł się równać z Nickiem Davidovem - tak pod względem błyskotliwości, jak i precyzji. A także wytrzymałości, pomyślała, krzywiąc się w środku, gdy zarządził powtórzenie całego pas de deux. Ponieważ pianista przewracał kartki nut, zyskała chwilę na złapanie oddechu. Nick odwrócił się ku niej, podnosząc i zbliżając do niej dłoń. - Gdzie się dzisiaj podziały twoja namiętność i pasja, maleńka? - zapytał. Wiedział, że nie znosi, gdy ją wita w ten sposób. Skwitował uśmiechem jej wyniosłe spojrzenie. Bez słowa złączyła z nim dłoń. - No, Cyganko, wyraź ciałem i wzrokiem, żebym sobie poszedł do diabła. Jeszcze raz.

Zaczęli, ale tym razem Ruth już nie myślała o przyjemności tańczenia z Nickiem, ale rywalizowała z nim - krok po kroku, skok za skokiem. Jej poirytowanie przynosiło dokładnie taki efekt, o jaki mu chodziło. Prowokowała go, by dał z siebie więcej. Gdy ją przyciągał, piorunowała go wzrokiem. Zatrzymywała się w jego ramionach, by już po chwili wymknąć się z nich i wykonując grand jęte, wyzwać go, by za nią podążył. Skończyli tak, jak zaczęli, dłoń przy dłoni, z jej odrzuconą do tyłu głową. Śmiejąc się, Nick przygarnął ją do siebie i entuzjastycznie pocałował w oba policzki. - No właśnie, o to mi chodziło, byłaś cudowna! Gardzisz mną, nawet wtedy, kiedy podajesz mi rękę. Oddychała szybko. Jej wzrok nadal płonął gniewem. Kiedy spojrzała w jego oczy, poczuła krótkie, idące od dołu wzdłuż kręgosłupa rozpraszające ją łaskotanie. Dostrzegła, że i Nick zareagował podobnie. Zobaczyła to w jego oczach, poznała po uścisku palców, które zatrzymał na jej plecach. Po chwili wszystko minęło i Nick odsunął ją od siebie. - Pora na lunch - oznajmił, a zawtórował mu chór chętnych. Sala błyskawicznie opustoszała. - Ruth, chciałbym z tobą porozmawiać. - Chwycił jej rękę, kiedy się odwracała, by dołączyć do reszty. - Po lunchu. - Nie, teraz. Ściągnęła brwi. - Nie jadłam śniadania. - W lodówce na dole znajdziesz jogurt i butelkę wody perrier. - Puścił ją i podszedł do fortepianu. Usiadł i zaczął improwizować. - I weź coś dla mnie. Biorąc się pod boki, spiorunowała go wzrokiem. Jeszcze się nie zdarzyło, by nie postawił na swoim! Czy mnie kiedykolwiek zapytał, jakie w danej chwili mam plany? Z góry zakłada, że jak grzeczna dziewczynka będę spełniać każde jego życzenie! - To jest nie do zniesienia - rzekła na głos. Nie przestając grać, popatrzył w jej stronę. - Mówiłaś coś? - Tak. Powiedziałam, że jesteś nie do zniesienia. - Owszem, jestem! - Uśmiechnął się rozbrajająco. Zaśmiała się wbrew sobie. - Jaki smak? Jogurtu - przypomniała mu, gdy spojrzał na nią, jakby nie rozumiał, o co jej chodzi. - Jaki ma być smak jogurtu, Davidov? Po chwili wróciła obładowana kubeczkami jogurtów, łyżeczkami, szklankami i dużą butelką wody. Dochodzący z kantyny na dole gwar mieszał się z dźwiękami fortepianu na

górze. Nick grał powolną, bluesową melodię. Była to jedna z jego własnych kompozycji. Nie, nie kompozycji, poprawiła się, przystając w drzwiach i obserwując go. Kompozycję zapisuje się, utrwala. Ta muzyka płynie prosto z serca, odzwierciedla stan duszy. Promienie słońca padały na jego włosy i ręce - długie, wąskie dłonie o ruchliwych i giętkich palcach, które gestem mogły wyrazić więcej niż niejedna osoba mową. Wygląda, jakby był bardzo samotny! To nagłe odkrycie wytrąciło ją z równowagi. Nie, to przez tę muzykę, pomyślała. Gra taką smutną melodię. Podeszła do niego, a jej stopy w baletkach nie wydawały żadnego dźwięku na drewnianej podłodze. - Wyglądasz, jakbyś był bardzo samotny, Nick. Sądząc po sposobie, w jaki poderwał głowę, domyśliła się, że wytrąciła go z głębokiej zadumy, wtargnęła w intymne myśli. Przez chwilę patrzył na nią dziwnie, trzymając zawieszone nieruchomo nad klawiaturą palce. - Już nie jestem - odpowiedział. - Ale nie o tym chciałem z tobą rozmawiać. - Czyżby to miał być służbowy lunch? - skrzywiła się, stawiając kartoniki z jogurtem na fortepianie. - Nie. - Sięgnął po perriera, zdjął nakrętkę. - Jeszcze byśmy się posprzeczali, a to źle działa na trawienie. Chodź, siadaj obok. Ruth zajęła miejsce na ławeczce. Zachodziła w głowę, o jaką to ważną sprawę może mu chodzić. Siedziała lekko spięta, nie wiedząc, czy będzie grzmiał, czy okaże się łaskawy. Przebywanie z nim zawsze graniczyło z ryzykiem. - W czym problem? - zapytała, sięgając po jogurt i łyżeczkę. - To właśnie chciałbym usłyszeć od ciebie. - Nie rozumiem, o co ci chodzi. - Czując na sobie baczny wzrok, odwróciła głowę w jego stronę. - Dzwoniła Lindsay. - I co? - spytała zaintrygowana i odrobinę zbita z tropu. - Uważa, że nie jesteś szczęśliwa. - Od jego ustawicznego wpatrywania się w nią zdrętwiał jej kark. Odwróciła się więc ponownie i napięcie zelżało. Nikt, tak jak on, nie potrafił wytrącić jej z równowagi samym tylko spojrzeniem. - Lindsay za bardzo się wszystkim przejmuje - odpowiedziała lekko, zanurzając łyżeczkę w jogurcie. - Jesteś nieszczęśliwa, Ruth? - Położył rękę na jej ramieniu, zmuszając, by zwróciła głowę w jego stronę.

- Nie - odparła natychmiast, zgodnie z prawdą. Przesłała mu tak dla niej charakterystyczny półuśmiech. - Nie. Nadal badał jej twarz. - Jesteś szczęśliwa? Otworzyła usta, chcąc odpowiedzieć, po czym je zamknęła, wydając krótki, nerwowy dźwięk. Czy musi tak na nią patrzeć, żądając uczciwej odpowiedzi? A przecież wiedziała, że nie zbędzie go byle czym. - A powinnam? Zaczęła się podnosić, ale ją przytrzymał. - Ruth... - Nie pozostało jej nic innego, jak znowu spojrzeć mu w oczy. - Czyż nie jesteśmy przyjaciółmi? Szukała słów. Zwykłe „tak” nie oddałoby chyba złożoności jej uczuć do niego, a tym bardziej nierównej hierarchii ich wzajemnych stosunków. - Czasami - odparła ostrożnie. - Czasami jesteśmy. Nick zaakceptował odpowiedź, która, sądząc po błysku w oczach, nawet go trochę rozbawiła. - Dobrze to ujęłaś. Nieoczekiwanie chwycił jej dłonie i podniósł do ust. A jego usta były jak szept na jej skórze. Zajrzał jej głęboko w oczy. - Powiesz mi, dlaczego nie jesteś szczęśliwa? Ostrożnie, spokojnie Ruth wysunęła wreszcie dłonie. Niełatwo było zachować trzeźwość umysłu, gdy jej dotykał. Był żywą istotą, mężczyzną z krwi i kości, i domagał się równie żywej reakcji z jej strony. Wstała i przeszła do okna. W dole kipiało życie Manhattanu. - Jeśli mam być szczera - zaczęła z namysłem - nie zastanawiałam się wiele nad swoim szczęściem. Och, nie! - Roześmiała się i potrząsnęła głową - To brzmi pompatycznie. Odwróciła się błyskawicznie ku niemu, ale na jego twarzy nie dostrzegła uśmiechu. - Nick, chciałam tylko powiedzieć, że dopóki mnie nie zapytałeś, po prostu nie myślałam, że jestem nieszczęśliwa. Wzruszyła ramionami i stała nieruchomo oparta plecami o okno. Nick nalał trochę gazowanej wody, wstał i podał jej. - Lindsay martwi się o ciebie. - Lindsay ma dość zmartwień na głowie: wujaszek Seth, dzieciaki, a także jej szkoła. - Ona cię kocha - powiedział zwyczajnie. - Tak, wiem, że mnie kocha.

- To cię dziwi? - Machinalnie nawinął na palec luźny kosmyk jej włosów. Delikatny jak jedwab i odrobinę wilgotny. - Jej wielkie serce zdumiewa mnie. I chyba już zawsze tak będzie. - Zatrzymała się na chwilę, po czym szybko, w obawie, że zabraknie jej odwagi, zapytała: - Kochałeś się w niej kiedykolwiek? - Tak - odparł natychmiast, bez zakłopotania i żalu. - Dawno temu i krótko. - Uśmiechnął się i poprawił wysuwające się spinki we włosach Ruth. - Po prostu zawsze była dla mnie nieosiągalna. Po czym, zanim się zorientowałem, zostaliśmy przyjaciółmi. - Dziwne - zauważyła po chwili. - Wprost nie mogę uwierzyć, że może być coś nieosiągalnego dla ciebie. Uśmiechnął się. - Byłem bardzo młody, a dokładnie w twoim wieku. A poza tym rozmawiamy o tobie, a nie o Lindsay. Obawia się, że może za wiele od ciebie wymagam, że cię zamęczam. - Ty, Nikolai? - No właśnie, byłem tym tak samo zdziwiony jak ty. Podeszła do fortepianu i zamieniła wodę na jogurt. - Mam się doskonale i chyba jej tak odpowiedziałeś. - Ponieważ milczał, odwróciła się ku niemu z łyżeczką w ustach. - Nick? - Pomyślałem, że może masz jakiś nieudany... związek. - Sugerujesz, że mogę być nieszczęśliwa z powodu kochanka? - spytała zaskoczona. - Widzę, że potrafisz nazwać rzecz po imieniu, malutka. - Nie jestem dzieckiem - odparowała gniewnie. - I nie zamierzam... - Nadal widujesz się z tym projektantem? - przerwał bezceremonialnie. - Projektant ma imię i nazwisko - wtrąciła ostro. - Donald Keyser. Mówisz o nim tak, jak gdyby był znakiem firmowym na ubraniu. - Naprawdę? - Posłał jej najniewinniejszy z jego uśmiechów. - Ale wciąż nie odpowiadasz na moje pytanie. - Nie. - Sięgnęła po szklankę perriera, spokojnie ją wysączyła, i tylko jej oczy zdradzały wzburzenie. - Ruth, nadal się z nim widujesz? - Nie twój interes. - Ton jej głosu był lekki i swobodny, ale tylko pozornie. - Jesteś członkiem zespołu, którego ja jestem szefem. - Czyżbyś dodatkowo podjął się jeszcze roli spowiednika? - odgryzła się Ruth. - Czy twoi tancerze muszą uzyskiwać twoją aprobatę przy wyborze partnerów?

- Uważaj, nie prowokuj mnie - padło ostrzeżenie. - Przed nikim, nawet przed tobą, nie będę się tłumaczyć z mojego prywatnego życia. Przychodzę na zajęcia, punktualnie pojawiam się na próbach. Nie oszczędzam się w pracy, Nick. - Czy ktoś cię prosił, żebyś się usprawiedliwiała? - Właściwie to nie. Ale odgrywasz rolę srogiego wujaszka, i to mnie męczy. - Podeszła do niego. - Mam jednego, więc już ty nie musisz mnie kontrolować. - Nie muszę? - Pociągnął wysuwającą się spinkę z jej włosów, zaczął ją obracać w palcach, jednocześnie świdrując Ruth wzrokiem. Rozwścieczył ją pobłażliwy ton jego głosu. - Nie! Przestań mnie wreszcie traktować jak dziecko! - zawołała, odrzucając hardo głowę. Szybki, gwałtowny ruch, jakim ją chwycił za ramiona, zaskoczył ją. Przyciągnął ją do siebie blisko, bardzo blisko - niemal się z nią stopił. Choć dobrze znała jego ciało, teraz było inaczej. Wiedziała, że jest zdolny do nagłych wybuchów wściekłości i umiała sobie z nimi radzić, ale teraz... Zdumiała ją także reakcja własnego ciała. Ich serca biły w jednym rytmie. Czuła wbijające się w ciało końce jego palców, ale to nie bolało. Zaciśnięte w pięści dłonie, które podniosła, by go odepchnąć, zawisły w bezruchu. Wpatrywał się w jej usta, a ją przeszył tęskny ból - ostrzejszy i słodszy od wszystkiego, czego dotychczas doświadczyła. Była oszołomiona. Powoli, wiedząc jedynie, że musi pamiętać o oddychaniu, Ruth pochyliła się naprzód, zamknęła oczy i czekała na jego pocałunek. Rozchyliła wargi, czując na nich jego niespokojny oddech. Rozmarzona, wypowiedziała jego imię. I wtedy nagle szarpnął się i mrucząc rosyjskie przekleństwo, odsunął ją od siebie. - Powinnaś mieć trochę rozumu w głowie i celowo mnie nie złościć. - To właśnie poczułeś? - zapytała, dotknięta, że ją odepchnął. - Nie przeciągaj struny - mruknął, zbywając ją wzruszeniem ramion. Był zły. - Trzymaj się swojego projektanta mody - burknął na koniec spokojniejszym już tonem i wrócił do fortepianu. - Skoro tak ci z nim dobrze idzie. Usiadł i zaczął grać.

ROZDZIAŁ DRUGI Chyba to sobie wymyśliła. Ruth na nowo przeżywała ten nagły przypływ wzmożonego pożądania, jakiego doświadczyła w objęciach Nicka. Nie, coś mi się pomieszało, przekonywała siebie kolejny raz. Trzymał mnie w ramionach niezliczoną ilość razy i nigdy, przenigdy nie czułam niczego takiego. Podobnie zresztą później, gdy po przerwie trzymał mnie w ramionach jeszcze co najmniej pięć razy, dumała, zmywając z siebie brud i znój z całego dnia. A jednak nie da się ukryć, że coś było, jakby jakieś wyładowanie w powietrzu, gdy parokrotnie powtarzali fragment baletu. Ale to raczej wynik ogólnego poirytowania i napięcia. Ostry strumień wody zmoczył jej włosy, które przylgnęły do gołych pleców. Teraz, w samotności, próbowała ocenić swoją reakcję na zachowanie Nicka. Była na wskroś fizyczna i szokująco impulsywna. Jako kontrast Ruth przywołała w pamięci ciepłe i czułe pocałunki Donalda - łagodną, łatwą do opanowania pokusę. Stosował wszystkie tradycyjne chwyty uwodzenia: kwiaty, świece, intymne kolacje. Przy nim było... - szukała odpowiedniego słowa - przyjemnie. Och, oczywiście, że takie stwierdzenie nie pochlebi żadnemu prawdziwemu mężczyźnie! Jednak poza przyjemnością nie oczekiwała niczego, ani z Donaldem, ani z jakimkolwiek znanym jej mężczyzną. Aż tu nagle wystarczyła jedna krótka chwila, żeby mężczyzna, z którym pracowała od lat, mężczyzna, który jednym słowem doprowadzał ją do szału albo wzruszał swoim tańcem do łez, wzniecił w niej taką burzę namiętności. Tego już nie można nazwać po prostu przyjemnością. Nigdy jej nie pocałował, dumała, ani też nie przytulił jak kochanek, ale... Doszła do wniosku, że to był przypadek. Traf losu, pomyślała, zakręcając prysznic. Ot, taka nieoczekiwana reakcja łańcuchowa, będąca następstwem namiętnego tańca oraz irytującej wymiany zdań. Goła i mokra, Ruth sięgnęła po ręcznik. Zaczęła się wycierać. Była drobna i delikatnie zbudowana, szczupła, ale spełniająca kryteria tancerki i jak każda tancerka, dokładnie znająca swoje ciało. Miała długie, zgrabne i gibkie kończyny. To właśnie ta jej budowa klasycznej tancerki - a także wypadki losowe jej życia - przywiodły ją przed laty do Lindsay. Lindsay. Na myśl o niej uśmiechnęła się. Miała żywo w pamięci jej ognisty taniec w „Don Kichocie” - balecie, w którym Lindsay tańczyła główną partię kobiecą i który Ruth podziwiała, zanim się jeszcze spotkały. A ich pierwsze spotkanie! Jakże była przejęta i

wzruszona, stojąc twarzą w twarz ze sławną primabaleriną! Wówczas to, przed laty, w szkółce baletowej Lindsay, Ruth miała czelność oznajmić, że ona również pewnego dnia zatańczy w „Don Kichocie”! I dopięła swego. A na jej występ przybyli wujaszek Seth i Lindsay, która była w ósmym miesiącu ciąży. Lindsay aż się popłakała, zaś Nick żartował, a nawet drażnił się z nią. Wytarłszy się, zmięła ręcznik, rzuciła go byle gdzie i sięgnęła po szlafrok. Westchnęła. Tylko Lindsay mogła się domyślić, że coś jest nie tak. Ruth zawiązała pasek cienkiego szlafroczka w kolorze fuksji i wzięła szczotkę do włosów. Teraz, odtwarzając w pamięci ich ostatnią rozmowę telefoniczną, przypomniała sobie, że mówiła jej o Donaldzie. Mówiła jej także o cudownej skrzyneczce, którą wypatrzyła w Greenwich Village. Paplały o dzieciach, a wujaszek Seth wręcz zaklinał ją, żeby ich odwiedziła w pierwszy wolny weekend. Na podstawie skrawków informacji i rodzinnych pogaduszek Lindsay wyczuła coś, z czego sama Ruth nie zdawała sobie sprawy. Zafrasowała się. Chyba rzeczywiście nie jest szczęśliwa. Nie nieszczęśliwa, pomyślała i delikatnie przeciągnęła szczotką po długich, mokrych włosach. Po prostu nie usatysfakcjonowana. Bzdura, żachnęła się. Ma wszystko, czego zawsze pragnęła. Jest główną tancerką w znanym zespole i ma wyrobione nazwisko w świecie baletu. Wkrótce zatańczy główną żeńską rolę w najnowszym balecie Davidova. Praca jest ciężka i wymagająca, ale Ruth wręcz za nią przepada. Jest stworzona do takiego właśnie życia. A jednak czasami ją kusi, żeby sprzeniewierzyć się zasadom, uciec w te pędy do tamtego wędrownego życia, które poznała, będąc dzieckiem. Jakaż to była wolność, jaka przygoda! Na samo wspomnienie pojaśniał jej wzrok. Narty w Szwajcarii, gdzie powietrze było tak zimne i czyste, że przy oddychaniu bolało gardło. Zapachy i barwy Stambułu. Chude dzieci z wielkimi oczami na Krecie; zabawny pokoik ze szklanymi gałkami u drzwi w ich siedzibie w Bonn. Przez te wszystkie lata podróżowała z rodzicami, którzy byli dziennikarzami. Czy zabawili gdzieś dłużej niż trzy miesiące? W takich warunkach trudno było przywiązać się do czegoś, poza samymi sobą. I poza tańcem. Towarzyszył jej stale, podróżował z nią w jej wiecznie zmieniającym się otoczeniu. Nauczyciele zwracali się do niej w różnych językach, z różnym akcentem, podczas gdy taniec pozostawał jej wierny. Lata spędzone w podróży przyspieszyły dojrzewanie Ruth; nie było mowy o nieśmiałości, była natomiast samowystarczalność i rozwaga. A potem w jej życiu pojawił się

Seth, następnie Lindsay, wreszcie nastały lata spędzone w domu Evanstonów. I znowu otworzyła się na świat, odzyskała ufność i zdolność okazywania uczuć. Żyła jednak w nieuniknionej w tym zawodzie izolacji. Być może z tego powodu stała się namiętną obserwatorką. Przyglądanie się ludziom, analizowanie ich stało się czymś więcej niż nawykiem; weszło jej w krew. I właśnie w tym tkwi przyczyna drażliwej sytuacji z Nickiem. Obserwowała go tamtego popołudnia i doznała pewnego wstrząsu, ale nie potrafiła tego precyzyjnie nazwać. Jego myśli i odczucia pozostawały tajemnicą. A ona nie przepadała za tajemniczością. Dlatego pociąga mnie Donald, dumała z tym swoim półuśmieszkiem. Pobuszowała wśród pudełeczek z pudrami i buteleczek z zapachami na toaletce. Jest taki bezpretensjonalny, zwyczajny i taki... przewidywalny. Wszystko, co czuje i myśli, widać jak na dłoni. Żadnych niedomówień, żadnych podtekstów. Tymczasem z mężczyzną takim jak Nick... Nalała na rękę płyn po kąpieli i posmarowała ramiona. Mężczyzna taki jak Nick jest absolutnie nieprzewidywalny, jest wiecznym źródłem niepokoju i zamętu. Zmienny, nierozważny, męczący. Żeby mu sprostać i dorównać, potrzeba Bóg wie jakiej wytrwałości. A jak trudno mu dogodzić! Widziała wielu tancerzy, którzy wychodzili ze skóry, dawali z siebie wszystko, żeby tylko sprostać jego oczekiwaniom. Sama wie o tym najlepiej. Więc co w nim jest takiego fascynującego? Pukanie do drzwi przerwało tok jej myślenia. Wzruszając ramionami, odwróciła się od toaletki. Rozszyfrowywanie Nikolaia Davidova to po prostu daremny trud. Zapalając po drodze światło, pospieszyła do drzwi frontowych. Zerknęła przez judasza i zdumiała się. Zdjęła łańcuch. - Donald, właśnie o tobie myślałam. Porwał ją w ramiona, nim zdążyła mu ofiarować przyjacielski pocałunek. - Hm, pachniesz cudownie. Stłumił wargami jej śmiech. Pocałunek był przeciągły, nie taki, jakim zamierzała go powitać. A jednak nie zaprotestowała, tylko jeszcze sama pobudzała go językiem. Chciała poczuć, doświadczyć czegoś więcej niż zwykła przyjemność, do jakiej przywykła. Pragnęła tego podniecenia, wywołującej uczucie mrowienia trwogi, jak wówczas, tamtego popołudnia, w ramionach innego mężczyzny. Ale kiedy było po wszystkim, jej serce biło miarowo i nie wrzała w niej krew.

- No, to jest powitanie - wyszeptał, wtulając głowę w jej szyję. Pozostała przez chwilę w jego ramionach, doceniając jego wytrwałość i gotowość roztaczania nad nią opieki. - A także okazja do powiedzenia ci, że cieszę się na twój widok, choć, prawdę mówiąc, nie wiem, co tutaj robisz? - odrzekła z uśmiechem, wysuwając się z jego ramion. - Porywam cię. Ubierz się w najładniejszą suknię polecił, głaszcząc jej policzek. - Którąś z moich, oczywiście. Idziemy na przyjęcie. Ruth odgarnęła wilgotne włosy z twarzy. - Na przyjęcie? - Tak. - Donald zerknął na drzemiącego, rozwalonego na szklanym blacie małego stołu i wyraźnie go ignorującego Niżyńskiego. - Przyjęcie u Germanie Jones - ciągnął. - Pamiętasz ją? To ta projektantka, która lansuje krótkie, wzorzyste spódniczki i podkolanówki. - Tak, pamiętam. - Mignęła jej w pamięci krótko ostrzyżona, podobna do chochlika ruda głowa, o świdrujących zielonych oczach za firanką gęstych, brązowych rzęs. - Szkoda, że najpierw nie zatelefonowałeś. - Telefonowałem, a przynajmniej próbowałem. Ale o wszystkim dowiedziałem się w ostatniej chwili. Naprawdę dzwoniłem, tyle że do sali prób. Nie zastałem cię, ponieważ byłaś w drodze do domu - rzucił na swoje usprawiedliwienie i sięgnął po płaską, złotą papierośnicę. - Germanie organizuje przyjęcie, wprawdzie w pośpiechu i na ostatnią chwilę, ale i tak będzie tam sporo Uczących się osób. Rozszalała się w tym sezonie - zakończył z zadowoleniem. Schował papierośnicę do wewnętrznej kieszeni marynarki świetnie skrojonego, szytego na miarę garnituru w stalowym kolorze, po czym pstryknął zapalniczką. - Dzisiaj nie dam rady. Uniósłszy brwi, Donald wypuścił dym z papierosa. - Dlaczego? - Popatrzył na jej mokre włosy i na przezroczysty szlafroczek. - Masz jakieś inne plany? Ruth aż korciło, żeby mu przytaknąć. Wolałaby, żeby jej nie traktował jak czegoś gwarantowanego, murowanego! - A gdyby nawet, to co? - Oczywiście, że nic. - Uśmiechnął się do niej rozbrajająco. - A poza tym i tak bym ci nie uwierzył. A teraz zachowuj się jak grzeczna dziewczynka i wrzuć tę zabójczą czerwoną kreację. Germaine nie omieszka wystąpić w jakimś swoim zwariowanym zestawie. Przy tobie będzie wyglądać jak postać z innej operetki. Ruth popatrzyła na niego uważnie.

- Nie można powiedzieć, żebyś był miły, Donaldzie! - W moim zawodzie nie zawsze bywa się miłym - zauważył, wzruszając elegancko przyodzianym ramieniem. Przełknęła to, co miała na języku. Nie wątpiła, że jest z niej dumny i że go pociąga, zastanowiła się jednak, czy byłby równie dumny i wytrwały, gdyby jej nie traktował jako cennej inwestycji, na której dobrze prezentują się jego kreacje. - Przykro mi, Donaldzie, ale dzisiaj nie nadaj się na żadne przyjęcie. - Och, daj spokój, Ruth. - Nerwowo strząsa popiół do popielniczki. - Wystarczy tylko, że będziesz pięknie wyglądać i zamienisz parę słów z odpowiednimi ludźmi. Narastała w niej złość. Donald nigdy nie zrozumie wymagań i rygorów jej zawodu! - Donaldzie - zaczęła opanowanym głosem. Ćwiczyłam od ósmej rano. Jestem śmiertelnie zmęczona. Jeżeli nie odpocznę jak należy, nie będę jutro w formie. Czuję się odpowiedzialna wobec zespołu, wobec Nicka i wobec siebie. Ostrożnie i skrupulatnie Donald zgasił papierosa. Dym zawisł w powietrzu, po czym rozwiał się w otwartym oknie. - Nie powiesz, że nie zamierzasz udzielać się towarzysko, Ruth. To absurd. - Nie aż taki, ja ci się wydaje - odparowała podchodząc do niego. - Do wystawienia baletu zostały niecałe trzy tygodnie. Przyjęcia mogą poczekać. - A ja, Ruth? - Objął ją. Pod warstwą opanowania i ucywilizowanego wyglądu wyczuła złość. Jak długo mam czekać? - Nigdy ci niczego nie obiecywałam. Od początku wiedziałeś, że najważniejsza jest moja praca. Podobnie jak twoja dla ciebie. - Czy to oznacza że wyrzekasz się swojej kobiecości? Oczy Ruth nie zmieniły wyrazu, ale ton głosu ochłódł. - Nie sądzę, żeby mi to groziło. - Jesteś tego pewna? Przycisnął ją do siebie, jak Nick kilka godzin wcześniej. Potraktowała to jako interesujące doświadczenia - jakże różne są jej reakcje na podobne zachowanie dwóch różnych mężczyzn. Przy Nicku czuła słuszny gniew i gwałtowne, obezwładniające pożądanie. Teraz tylko zniecierpliwienie połączone ze znużeniem. - Donaldzie, musisz wiedzieć, że z trudem wyrzekam się swojej kobiecości, nie idąc z tobą do łóżka. - Choć wiesz, jak bardzo tego pragnę. - Przyciągnął ją jeszcze bliżej. - Ilekroć cię dotykam, czuję, jakbyś odrobinę ustępowała. A potem to się nagle urywa, jakbym trafiał na

mur. - Jego ochrypły głos wyrażał frustrację. - Jak długo zamierzasz mnie trzymać na dystans? Ponieważ faktycznie tak było, poczuła się winna. - Przykro mi, Donaldzie. Wyczytał ubolewanie w jej oczach i zmienił taktykę. Trzymając ją tuż przy sobie, przemawiał do niej łagodnie, patrzył głęboko w oczy. - Wiesz, co do ciebie czuję, najdroższa. - Przywarł do jej warg, całując je delikatnie i zachęcająco. - Możemy wyjść wcześniej z przyjęcia i wypić szampana u ciebie. - Donaldzie. Nie... Urwała, kiedy rozległo się kolejne pukanie do drzwi. Roztargniona, nie zadała sobie trudu, żeby spojrzeć przez judasza, i zdjęła łańcuch. - Nick! - Wytrzeszczyła na niego oczy, czując kompletną pustkę w głowie. - Każdemu otwierasz tak drzwi? - zapytał, łagodnie ją karcąc, i nie czekając na zaproszenie, wszedł do środka. - Masz wilgotne włosy - dodał, biorąc w rękę pełną ich garść. - I pachniesz jak pierwszy wiosenny deszcz. Zachowywał się tak, jak gdyby między nimi nie doszło do ostrej wymiany słów, jak gdyby z trudem powściągnięta namiętność nie była nigdy ich udziałem. Uśmiechał się do niej i strzelał zawadiacko oczyma. Pochylił się i pocałował ją w nos. Krzywiąc się, pospiesznie zbierała myśli. - Nie spodziewałam się twojej wizyty. - Przechodziłem obok - wyjaśnił - i zobaczyłem światła. Zwabiony jego głosem Niżyński zeskoczył ze stołu i okazując tancerzowi swoje uwielbienie, bezceremonialnie ocierał się o jego nogi. Nick schylił się i pogłaskał go od karku po ogon, śmiejąc się, gdy kot wspiął się na tylne łapy i w dowód szczerego oddania wskoczył mu w ramiona. Z tym głośno mruczącym ładunkiem Nick wyprostował się powoli. Dopiero teraz dostrzegł Donalda. - Cześć. - W jego miłym, uprzejmym głosie nie zaszła widoczna zmiana. - Poznałeś Donalda? - pospieszyła z pytaniem Ruth, czując się winna, że kompletnie zapomniała o gościu. - Oczywiście. - Nick nie przestawał drapać Niżyńskiego za uchem. Prychając, kot nie spuszczał bursztynowych, na wpół zmrużonych oczu z Donalda. - Widziałem suknię pańskiego projektu na Suzanne Boyer, naszej wspólnej przyjaciółce - oznajmił Nick, błyskając zębami w uśmiechu. - Obie były śliczne. - Dziękuję.

- Nie proponujesz mi drinka, Ruth? - rzucił Nick, nadal uśmiechając się grzecznie do Donalda. - Przepraszam - rzekła półgłosem i odwróciła się do barku, który urządziła na narożnym stoliku z opuszczanym blatem. Sięgnęła po butelkę wódki. - Donaldzie, a tobie? - Szkocką - odparł krótko, próbując zachować pewien dystans wobec nadmiernej poufałości Nicka. Ruth podała mu szkocką i podeszła do Nicka. - Dzięki. - Nick rozsiadł się z kieliszkiem w miękkim fotelu, a kot po wykonaniu kilku zdecydowanych obrotów ułożył się do snu na jego kolanach. - Interes się kręci? - zapytał Donalda. - Tak, całkiem nieźle - odparł Donald. Stał w miejscu i sączył swoją whisky. - W pańskiej najnowszej jesiennej kolekcji dominują szkockie kraty. - Jak przystało na prawdziwego Rosjanina, Nick wypił duży haust nierozcieńczonej wódki. - To prawda. - W dotychczas neutralnym głosie Donalda pojawiła się nuta zainteresowania. - Nie przypuszczałem, że zwraca pan uwagę na damską modę. - Zwracam uwagę na kobiety - zgrabnie odparował Nick. - Uwielbiam je. Wypowiedziane w najbardziej naturalny sposób stwierdzenie nie miało żadnego podtekstu erotycznego. Ruth wiedziała, że Nick miał do czynienia z wieloma kobietami, na wielorakich płaszczyznach - od tkliwej, czystej przyjaźni, jak jego związek z Lindsay, po płomienne przygody miłosne, jak ta z ich wspólną przyjaciółką Suzanne Boyer. Spekulacje na temat jego romansów niemal nie schodziły z łamów żądnej sensacji prasy. - Myślę - ciągnął Nick, przerywając rozważania Ruth - że i pan lubi kobiety, a to sprawia, że wyglądają pięknie i interesująco. To widać w pańskich projektach. - Pan mi pochlebia. - Donald odprężył się na tyle, by zająć miejsce na kanapie. - Nie mam zwyczaju prawić komplementów - odparł Nick, uśmiechając się chytrze. - To strata czasu i słów. Ruth panu powie, jak bardzo jestem powściągliwy. - Powściągliwy? - Ruth uniosła brwi i wydęła wargi, jakby ważąc to słowo. - Nie. Uważam, że po prostu jesteś egocentryczny. - I pomyśleć, że to dziecko darzyło mnie kiedyś wielkim szacunkiem - skomentował Nick, zaglądając w pusty kieliszek. - Tak, ale wtedy naprawdę byłam dzieckiem - odcięła się. - I od tego czasu zdążyłam cię już poznać. Kiedy popatrzył na nią, w jego oczach coś błysnęło; irytacja, wyzwanie, wesołość -

może wszystko naraz. Nie była pewna. Przetrzymała jego spojrzenie. - Tak sądzisz? - mruknął, po czym odstawił kieliszek. - Mogłaby okazywać więcej respektu mężczyznom w naszym wieku - zwrócił się do Donalda. - Donald nie oczekuje po mnie respektu. - Zauważyła, jak w obecności Nicka szybko się rozpala. - Nie zależy mu także, żebym go uważała za starszego i mądrzejszego. - Całe szczęście - uznał Nick, a żadne z nich nie zadało sobie fatygi, żeby choć spojrzeć na mężczyznę, o którym była mowa. - Nie ma nic gorszego niż konflikt interesów. - Delikatnie pogłaskał po grzbiecie Niżyńskiego. - A swoją drogą, stałaś się bardzo rezolutna! - Tylko wobec niektórych - odbiła piłeczkę Ruth. - Och! - Przechylając głowę, Nick przesłał jej rozbrajająco czarowny uśmiech. - Czy mam to traktować jak komplement? Niech go szlag trafi! Wściekła się i gwałtownie szukała odpowiedzi. Nie chciała, by ostatnie słowo należało do niego. Napuszona i najeżona, podniosła się z miejsca. Pod jedwabnym szlafroczkiem jej ciało poruszało się płynnie i zgrabnie. Wzrok Donalda powędrował na dół, ale Nick nadal patrzył w jej twarz. - Uważam, i co do tego jesteśmy zgodni, że prawienie komplementów to strata czasu i słów. A teraz muszę cię już przeprosić - powiedziała z chłodnym uśmiechem. - Wybieramy się z Donaldem na przyjęcie. Muszę się ubrać. Gdy odwracała się od niego i wychodziła z pokoju, odczuwała pewną satysfakcję. Zdecydowanym ruchem zamknęła drzwi sypialni. Wyciągnęła z szafy czerwoną suknię, z szuflady bieliznę i rzuciła to wszystko na łóżko. Zdjęła szlafroczek i już zamierzała go gdzieś cisnąć, kiedy usłyszała przekręcaną w drzwiach gałkę. Instynktownie przycisnęła szlafrok do piersi. Zrobiła wielkie oczy, gdy do pokoju wkroczył Nick. Zamknął za sobą drzwi. - Nie masz prawa tu wchodzić - zaczęła w pośpiechu, zbyt zdumiona, żeby się oburzać czy wstydzić. Nic sobie nie robiąc z jej protestu, wszedł dalej. - Jestem już w środku. - I co z tego? Wystarczy, żebyś wrócił tą samą drogą. - Podniosła wyżej szlafroczek, świadoma swojej wyjątkowo niezręcznej sytuacji. - Jestem nie ubrana - zaznaczyła na wszelki wypadek. Nick, nie okazując większego zainteresowania, rzucił okiem w stronę jej gołych ramion.

- Wydajesz się stosownie zakryta. - Zmierzyli się wzrokiem. - Dwanaście godzin pracy i zajęć to dla ciebie jeszcze za mało, Ruth? O ósmej rano zaczynasz lekcję. - Wiem, co i kiedy zaczynam - żachnęła się. Ostrożnie odjęła jedną rękę i odrzuciła nią do tyłu włosy. - Nie musisz mi przypominać o moich obowiązkach, podobnie jak ja nie potrzebuję twojej zgody na spędzenie wolnego czasu. - Pod warunkiem, że to nie koliduje z twoją pracą dla mnie. - Chyba ci nie daję powodów do narzekań? - Na razie nie - zgodził się. - Ale chcę, żebyś dawała z siebie wszystko, a takie przyjęcia są wyczerpujące. - Zawsze daję z siebie wszystko, Nick - warknęła. - Ale tobie i tak wszystkiego będzie za mało, prawda? - Już chciała się odwrócić, gdy w ostatniej chwili przypomniała sobie, że szlafrok przykrywa ją tylko z przodu. Zapieniła się ze złości. - Nie zechciałbyś łaskawie stąd wyjść? - Biorę to, czego potrzebuję - odciął się, ponownie zbywając jej prośbę. - Jeszcze nie tak dawno, zaledwie parę lat temu, miłaja, aż się rwałaś, żeby dać z siebie wszystko co najlepsze. - Postępujesz nie fair! - Dotknął ją do żywego. - Nadal tak jest. Kiedy pracuję, daję ci z siebie wszystko! Ale moje prywatne życie pozostanie moim prywatnym życiem. Przestań odgrywać rolę tatuśka, Nick. Jestem dorosła. - I to ci wystarczy? - Jego wybuch wściekłości zdumiał ją i przeraził. Cofnęła się odruchowo. - Że będziesz traktowana jak kobieta? To takie ważne dla ciebie? - Robi mi się niedobrze, kiedy mnie traktujesz, jakbym miała siedemnaście lat i musiała bić pokłony, gdy wkraczasz do sali. - Była równie wściekła jak on. - Jestem odpowiedzialna i dorosła, i potrafię dopilnować własnych spraw. - Odpowiedzialna i dorosła! - Niebezpiecznie zmrużył oczy. - Mam ci pokazać, jak traktuję odpowiedzialne dorosłe osoby, które ponadto są kobietami? - Nie! Ledwo to wypowiedziała, gdy chwycił ją w ramiona i dosłownie wgniótł w siebie. To nie był miażdżący pocałunek, jakiego mogłaby się spodziewać i przed którym mogłaby się bronić. Całował ją tak, jak gdyby z góry znał jej reakcję, jak gdyby wiedział, że odpowie mu równie żarliwie. To było zwarcie ust kobiety i mężczyzny, bez uciekania się do perswazji czy do siły. Kiedy rozchylił wargi, ona zrobiła to samo. Ich języki się spotkały. Jej myśli, jej ciało, jej świat skoncentrowały się wyłącznie na nim. Między nimi unosił się zapach jej perfum. Podnosząc ręce, by go mocniej objąć, Ruth

upuściła szlafroczek. Spadł nie zauważony na podłogę. Nick pogłaskał jej gołe plecy, podobnie jak robił to z kotem - jednym długim pociągnięciem. Mrucząc z rozkoszy, przywarła do niego jeszcze bliżej. A kiedy dotykał jej boków, zatrzymując się tam na dłużej, pocałunek stał się gorętszy, a ona odpłynęła w nieznane. Kiedy mierzwił jej włosy, odchyliła głowę, poddając się pieszczocie. Przyciągnęła go, domagając, aby wziął wszystko, co ma mu do ofiarowania. To był tajemniczy, podniecający świat, którego smaku jeszcze nie poznała, a do którego tęskniła. Gdy dotykał jej ciała, drżała z pragnienia. A przecież robił to niezliczoną ilość razy w przeszłości, podtrzymując ją czy podnosząc w tańcu. Tylko że tym razem nie połączyła ich muzyka czy choreografia, a wyłącznie instynkt i pożądanie. Kiedy poczuła, że ją oddala od siebie, zaprotestowała, stawiła opór. Ale on twardo ujął ją za ramiona i odsunął. Stała przed nim naga, nie próbując się zakryć. Poznał jej duszę, więc nie było potrzeby ukrywać ciała. Obejrzał ją całą, powoli, uważnie, jak gdyby utrwalał w pamięci każdy centymetr. Po czym, gdy spojrzał jej w oczy, wzrok mu pociemniał. Zobaczyła w nich wściekłość. Odwrócił się i wyszedł z pokoju bez słowa. Jeszcze tylko usłyszała trzaśniecie frontowych drzwi.

ROZDZIAŁ TRZECI I raz, i dwa, i trzy. Ruth poruszała się w takt komendy Nicka. Po godzinach tańca jej ciało nie czuło już bólu. Była odrętwiała. Przerywany, czterogodzinny sen nie wystarczył, by się zregenerować. Tylko złość i potrzeba buntu pozwoliły jej wytrwać aż do wczesnych godzin rannych zgiełk i duszące opary dymu na przyjęciu. Zrobiła to świadomie, podobnie jak teraz była świadoma faktu, że tańczy poniżej swoich możliwości. Nick nie obrzucał jej złośliwościami, nie wybuchał gniewem. Wydawał tylko komendy, jedną po drugiej. Nie wrzasnął, kiedy nie zmieściła się w czasie, ani nie zaklął, kiedy nie wychodziły jej piruety. Gdy jej partnerował, nie droczył się z nią, nie ubliżał na ucho. Byłoby łatwiej, pomyślała, wyciągając się do powolnej arabeski, gdyby na nią nakrzyczał i zmieszał z błotem za to, przed czym ją ostrzegał. Ale Nick robił po prostu swoje i nie odzywał się słowem. Gdyby krzyczał, mogłaby odpłacić tym samym i odreagować choć część tego niesmaku, jaki czuła do siebie. Ale nie dał jej ku temu pretekstu, ani podczas lekcji, ani podczas trwających wiele godzin prób. Ilekroć spotykali się wzrokiem, miała wrażenie, że patrzy na wskroś niej. Była tylko ciałem, obiektem poruszającym się do jego muzyki. Kiedy zarządził przerwę, przeszła na koniec sali, gdzie usiadła na podłodze, podciągając pod brodę kolana i opierając na nich czoło. Miała skurcze w nogach, ale brakowało jej energii, by je rozmasować. Kiedy ktoś owinął jej szyję ręcznikiem, podniosła wzrok. - Francie... - Z trudem zdobyła się na uśmiech. - Wyglądasz na skonaną. - Bo jestem skonana - odparła Ruth i wytarła ręcznikiem spoconą twarz. Francie Myers była solistką, utalentowaną, urodzoną tancerką i jedną z pierwszych przyjaźni Ruth zawartych w zespole. Była drobną i szczupłą dziewczyną, o miękkich, płowych włosach i czarnych, przenikliwych oczach. Wiecznie zdobywała i traciła kochanków, nie tracąc przy tym humoru. Ruth podziwiała jej absolutną szczerość i prawość, a także optymizm. - Źle się czujesz? - zapytała Francie, wsuwając do ust kawałek gumy do żucia. Ruth oparła głowę o ścianę. Ktoś brzdąkał na fortepianie. W sali wrzało od rozmów. - Sterczałam do trzeciej nad ranem na przygnębiająco tłocznym przyjęciu. - Musiało być fajnie. - Francie wyprostowała nogę, podniosła do góry i dociągnęła do

ściany za sobą, a następnie wróciła do poprzedniej pozycji. Spojrzała na sińce pod oczami Ruth. - Sądząc po wyglądzie, nie najlepiej się bawiłaś. Ruth przytaknęła ruchem głowy. - Nawet nie miałam ochoty tam pójść. - No więc po co tam tkwiłaś? - Na złość - mruknęła Ruth, patrząc ponuro na Nicka. - To już nie brzmi zabawnie. - Wzrok Francie powędrował po sali i wylądował na eleganckiej blondynce w jasnoniebieskim trykocie. - Leah zdążyła już skomentować twoje dzisiejsze występy. Ruth spojrzała w tamtym kierunku. Ściągnięte do tyłu złote włosy Leah uwydatniały jej pięknie rzeźbione rysy i porcelanową cerę. Właśnie rozmawiała z Nickiem, żywo gestykulując smukłymi, pełnymi gracji rękami. - Zdziwiłabym się, gdyby było inaczej. - Wiesz, jak jej strasznie zależy na głównej roli w tym balecie. Nie usatysfakcjonowała jej nawet rola Aurory. Skoro Nick nie tańczy w „Śpiącej królewnie”... - Współzawodnictwo ożywia zespół - wyrecytowała Ruth, patrząc, jak Nick uśmiecha się i przytakuje głową Leah. - Nie mówiąc o zazdrości - dodała Francie. Ruth odwróciła ponownie głowę, zaglądając w ciemne, przenikliwe oczy przyjaciółki. - Tak - przyznała po chwili. - Zazdrość też ożywia. Pianista przerzucił się na romantyczną balladę, ktoś zaczął śpiewać. - Odrobina zazdrości nigdy nie zaszkodzi. - Francie rytmicznie i na przemian kręciła stopami. - To nawet zdrowe. Ale Leah... - Drobna, figlarna twarz Francie nagle spoważniała. - To istna zaraza. Gdyby nie była tak wspaniałą tancerką, wolałabym ją widzieć w innym zespole. Przyjrzyj się jej dokładnie - dodała, wstając z podłogi. - Gotowa jest zrobić wszystko dla kariery. Chce być primabaleriną, a ty jej zawadzasz. Kiedy Francie odeszła, Ruth tkwiła w miejscu i zastanawiała się. Rzadko się zdarza, by Francie wyrażała się źle o innych! Może piła do czegoś, co powiedziała Leah. Ruth wyczuwała zazdrość tej dziewczyny. W zespole zawsze ktoś komuś czegoś zazdrości, jak w każdej rodzinie. Taka jest prawda, bo takie jest życie. Ruth wiedziała też, jak strasznie Leah chciała dostać rolę Carlotty w nowym balecie Nicka. Jeszcze gdy były w corps, rywalizowały o całą masę ról. I dostawały je albo nie. Różniły się stylem, więc i role, które kreowały, były jedyne i niepowtarzalne. Ruth była dynamiczną, ognistą tancerką. Leah była elegancka - klasyczna,

wyrafinowana, opanowana. Olśniewała gracją, którą Ruth ogromnie podziwiała, ale której nigdy nie próbowała naśladować. Jej taniec płynął z serca, Leah z głowy. Ruth tańczyła w „Don Kichocie”, podczas kiedy Leah występowała w „Giselle”. Ruth była Ognistym Ptakiem, natomiast Leah księżniczką Aurorą. Nick obsadzał je najlepiej, jak można. I Ruth będzie jego Carlottą. Teraz, patrząc na Leah, Ruth zastanawiała się, czy jej zazdrość nie sięga głębiej, niż się wydaje. Wprawdzie nigdy nie zostały przyjaciółkami, ale szanowały się na płaszczyźnie zawodowej. Tymczasem w ostatnich tygodniach Ruth dostrzegła narastającą wrogość. Wzruszyła ramionami, ściągnęła ręcznik z szyi. Nic na to nie poradzi. Wszyscy są tu po to, żeby tańczyć. - Ruth. Na dźwięk głosu Nicka odwróciła się błyskawicznie. Patrzył na nią chłodnym, pozbawionym wyrazu wzrokiem. Struchlała. Kiedy się kontrolował, potrafił być okrutny. Wina była po jej stronie i chciała mu to powiedzieć. - Nick... - zaczęła, gotowa ukorzyć się i przeprosić go. - Idź do domu. Zmieszana, zamrugała oczami. - Co? - Idź do domu - powtórzył tym samym lodowatym tonem. Nagle jej oczy stały się wielkie i wymowne. - Och, nie, Nick, ja... - Powiedziałem. - Jego słowa spadły jak topór. - Nie chcę cię tutaj widzieć. Kiedy tak stała, wytrzeszczając oczy, była blada jak śmierć. Odsyłając ją do domu, zranił ją najdotkliwiej, jak mógł. Chciała wykrzyczeć swoją złość i jednocześnie hamowała napływające gwałtownie do oczu łzy. Z trudem się opanowała, po czym odwróciła się i pomaszerowała przez salę. Chwytając torbę, podeszła do drzwi. - Druga zmiana, proszę! - usłyszała wołanie Nicka, zanim zamknęła za sobą drzwi. Spała od trzech godzin ze zwiniętym w kłębek na jej plecach Niżyńskim. Pozamykała okiennice w sypialni i świeżo po prysznicu padła na zasłane łóżko. W pomieszczeniu panował mrok, słychać było tylko ciche pochrapywanie kota. Obudziła się z bijącym sercem, przekręciła z brzucha na plecy, a jej nagły ruch sprawił, że Niżyński spadł miękko na podłogę. Oburzony, zajął się swoją toaletą. Pierwsze, co do niej dotarło, to słowa Nicka, nad którymi zastanawiała się przed zaśnięciem. Postąpiła źle i została ukarana. Ale też nikt nigdy nie postąpił z nią tak okrutnie jak Nikolai Davidov. Poderwała się z łóżka, otworzyła okiennice, postanawiając zapomnieć o

najgorszym. - Nie będziemy się wylegiwać w ciemności przez cały boży dzień - poinformowała Niżyńskiego, po czym wskoczyła z powrotem do łóżka i zaczęła mu mierzwić futro. Udawał niezadowolonego, ale pozwolił się pieścić i głaskać. W końcu postanowił wybaczyć jej szorstkie zachowanie i zaczął się ocierać pyszczkiem o jej czoło. Natychmiast pomyślała o Nicku. - Dlaczego go tak lubisz? - zapytała kota, przekrzywiając mu głowę i zmuszając, by spojrzał jej w oczy. - Co cię tak w nim pociąga? - kontynuowała, drapiąc go bezwiednie pod brodą, zapatrzona w przestrzeń. - Może jego głos, ten jego melodyjny głos? A może sposób, w jaki się porusza, z tą płynną, kontrolowaną gracją? A może to, jak się uśmiecha, wkładając w to całą niemal duszę? A może to, jak cię dotyka, tymi tak pewnymi, wprawnymi dłońmi? Powróciła myślami do wczorajszego wieczoru, gdy Nick trzymał ją nagą w ramionach. Po raz pierwszy po tamtym żywiołowym, podniecającym pocałunku Ruth pozwoliła sobie zastanowić się nad tym. Kiedy się ubierała w pośpiechu i pędziła z Donaldem na przyjęcie, nie było ku temu okazji. Wróciła do domu wyczerpana, a potem przez cały dzień walczyła ze zmęczeniem. Teraz, gdy jej wypoczęty umysł pracował trzeźwo i sprawnie, mogła wnikliwie rozpatrzyć przypadek Nicka Davidova. Jedno nie podlegało dyskusji: w jego oczach zobaczyła pożądanie. Pragnął jej. Pożądanie. Wczuła się w to słowo. Przyjrzała mu się ze wszystkich stron. Czy to, co ujrzała w oczach Nicka, było pożądaniem? Wystarczyło, że o tym pomyślała, a już przebiegły ją rozkoszne dreszcze, by zaraz potem, gdy wróciło wspomnienie dzisiejszego popołudnia i wyrazu jego oczu, poczuć na sobie kubeł lodowatej wody. Dzisiaj po południu jego oczy nie wyrażały pożądania ani złości, czy nawet dezaprobaty. Po prostu nie wyrażały nic. Jeszcze na chwilę ukryła twarz w narzucie. Odprawił ją, a to bolało. Czuła się tak, jakby unoszona na fali dryfowała w nieznane. Z kolei zdrowy rozum mówił, że jedna spartaczona próba to jeszcze nie koniec świata, tak jak jeden pocałunek nie jest początkiem niczego. Jej uwagę przyciągnął wiszący na ścianie plakat. Dostała go od wuja przed dziesięcioma laty. Widnieli na nim Lindsay i Nick w rolach Romea i Julii. Nie zastanawiając się długo, Ruth wyciągnęła rękę, złapała telefon i wykręciła numer. - Halo. - Głos był ciepły i czysty. - Lindsay. - Ruth! - Początkowe zdziwienie zastąpiła czułość. - Nie spodziewałam się, że