NORA ROBERTS
CIEMNA STRONA KSIĘśYCA
Dedykują Mamie
Drogowskazy
Wszędzie znaczy nigdzie.
Seneka
1
Przegrzany Chevrolet cavalier toczył się po wybojach Angels Fall. Reece Gilmore
miała w kieszeni dwieście czterdzieści trzy dolary i trochę drobniaków, co być moŜe
wystarczy na reperację samochodu, paliwo i posiłek. O ile szczęście dopisze, a usterka wozu
nie okaŜe się zbyt powaŜna, zostanie trochę na opłacenie noclegu.
Potem, nawet przy najbardziej optymistycznych wyliczeniach, będzie bankrutką.
SmuŜki pary sączące się spod maski oznaczały, Ŝe na jakiś czas naleŜy przerwać
podróŜ i rozejrzeć się za pracą.
Nie ma zmartwienia, Ŝaden problem - powiedziała sobie. Mała mieścina w Wyoming
przycupnięta wokół jeziora o zimnej, niebieskiej wodzie była równie dobrym miejscem jak
kaŜde inne. A moŜe nawet lepszym. Miała tu tak upragnioną przestrzeń; bezmiar nieba i góry
Teton wznoszące się ku niemu niczym dostojne, obojętne bóstwa, z czapami śniegu na
szczytach.
Jechała ku nim, klucząc, godzinami nie schodziła jej z myśli fotografia szczytów i
równin Ansela Adamsa. Nie miała najmniejszego pojęcia, gdzie wyląduje, gdy przedwczoraj
o świcie wyruszała w drogę, ale ominęła Cody, przecięła Dubois i choć zastanawiała się, czy
nie zajechać do Jackson, skręciła na południe.
A więc coś ją ciągnęło do tego miejsca.
W ostatnich ośmiu miesiącach nabrała mocnego przekonania nie naleŜy wierzyć
drogowskazom i ulegać impulsom. Niebezpieczne zakręty. Mokra, śliska nawierzchnia. To
miłe, Ŝe komuś chciało się wysilić i poświęcić czas na ustawianie tego rodzaju ostrzeŜeń.
Zdarzały się teŜ cudaczne tablice w kształcie promyków słońca, wskazujące boczne drogi,
albo wiatrowskazy ze strzałką wycelowaną na południe.
Jeśli spodoba się jej taki promyk albo wiatrowskaz, pojedzie w tamtym kierunku tak
długo, aŜ znajdzie się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. MoŜe zatrzyma się na
kilka tygodni albo - jak w Dakocie Południowej - na parę miesięcy. Poszuka jakiejś pracy,
zwiedzi okolicę, a potem pojedzie dalej, kiedy te znaki - owe impulsy - wskaŜą jej nowy
kierunek.
Nowe podejście do Ŝycia, które w sobie wypracowała, dawało wolność. Częściej,
coraz częściej słabł teraz niepokój bezustannie czający się w myślach. Te ostatnie miesiące
samotnego Ŝycia i samodzielności skuteczniej ją wyciszyły niŜ cały rok terapii.
Musiała uczciwie przyznać, Ŝe dzięki terapii mogła tolerować siebie kaŜdego
kolejnego dnia i kaŜdej nocy. I podczas tych wszystkich godzin pomiędzy.
A teraz czekał ją kolejny nowy początek, jeszcze jedna niezapisana tabliczka w
zaciśniętych palcach gór wokół Angels Fall.
W najgorszym wypadku zatrzyma się na parę dni, Ŝeby nacieszyć oczy widokiem
jeziora i gór oraz zarobić trochę pieniędzy na dalszą drogę. Taka miejscowość jak ta (według
informacji na drogowskazie zamieszkana przez sześćset dwadzieścia trzy osoby) na pewno
Ŝyła z turystyki, wykorzystując walory krajobrazu i sąsiedztwo parku narodowego.
Będzie tu przynajmniej jeden hotel, prawdopodobnie kilka pensjonatów, a moŜe i
gospodarstwo agroturystyczne kilka mil za miastem. We wszystkich takich miejscach
potrzeba kogoś do obsługi i sprzątania, szczególnie teraz, gdy wiosenna odwilŜ wypiera zimę.
PoniewaŜ samochód wysyłał desperackie sygnały dymne, plując coraz gęstszymi
obłokami pary, najwaŜniejszą sprawą była wizyta u mechanika.
Jechała powoli drogą wijącą się wzdłuŜ rozległego jeziora. Płachty śniegu wyglądały
w cieniu jak szarobiałe kałuŜe. Drzewa nadal miały brunatną barwę, lecz na jeziorze
zauwaŜyła juŜ kilka łódek. Przez cień góry na wodzie sunął biały kajak z paroma
męŜczyznami w sztormiakach i kapturach. Obraz był tak sugestywny, Ŝe podnosząc wzrok,
spodziewała się ujrzeć jego odbicie na chropawych zboczach.
Najwyraźniej centrum miasteczka znajdowało się na przeciwległym brzegu jeziora.
Sklep z pamiątkami, mała galeria. Bank i poczta. No i biuro szeryfa.
Odbiła od jeziora, Ŝeby podjechać wymęczonym samochodem pod sklep
wielobranŜowy, który wyglądem przypominał ogromną stodołę. Dwóch męŜczyzn we
flanelowych koszulach siedziało na masywnych krzesłach przed frontem, mając w ten sposób
dobry widok na jezioro.
Kiedy zgasiła silnik i wysiadła, obaj pozdrowili ją skinieniem głowy, a ten, który
siedział po prawej stronie, uniósł dłoń do daszka niebieskiej czapeczki z nazwą sklepu na
denku: „Mac Merkantile and Grocery”.
- Zdaje się mamy kłopot, młoda damo - powiedział.
- Na to wygląda. Zna pan kogoś, kto mógłby mi pomóc?
MęŜczyzna oparł dłonie na udach i dźwignął się z krzesła. Był krępy i miał ogorzałą
twarz z siateczką zmarszczek biegnących od kącików pogodnych piwnych oczu. Mówiąc,
śpiewnie przeciągał samogłoski.
- A moŜe by tak podnieść maskę i sprawdzić, co się dzieje?
- Będę bardzo zobowiązana.
Kiedy zwolniła zatrzask, podniósł pokrywę i cofnął się przed obłokiem pary. Nie
wiedzieć czemu widok smuŜek dymu i jego zainteresowanie bardziej Reece krępowały, niŜ
niepokoiły.
- To się chyba zaczęło jakieś dziesięć mil stąd na wschód. Nie zwróciłam uwagi.
Pochłonęły mnie widoki.
- Nic dziwnego. Jechała pani do parku?
- Tak. Mniej więcej.
Niepewna, zawsze niepewna - pomyślała, usiłując się skupić na chwili obecnej, a nie
na przeszłości czy przyszłości.
- Samochód, zdaje się, zdecydował inaczej - dodała. Jego towarzysz zbliŜył się do
wozu i teraz obaj zaglądali pod maskę w sposób, w jaki patrzą męŜczyźni - z powagą w
oczach i wyrazem skupienia na twarzy. Wpatrywała się wraz z nimi, akceptując fakt, Ŝe ich
jedynie naśladuje. Dla kobiety to, co znajduje się pod maską, jest tak samo obce jak
powierzchnia Plutona.
- Pękł węŜyk przy chłodnicy - oznajmił męŜczyzna w czapce. - Trzeba go wymienić.
Nie brzmi to najgorzej, nie jest źle. Nie powinno duŜo kosztować.
- Da się naprawić gdzieś w mieście?
- U Lynta w warsztacie. Mam do niego zadzwonić?
- Wybawco! - Obdarowała go uśmiechem i wyciągnęła dłoń gestem, który łatwiej
przychodził jej wobec obcych. - Jestem Reece, Reece Gilmore.
- Mac Drubber. A ten tu to Carl Sampson.
- Pochodzi pani ze wschodu, prawda? - zapytał Carl. Wyglądał na pięćdziesiąt kilka
lat, a w jego Ŝyłach musiała płynąć domieszka indiańskiej krwi.
- Tak. Z daleka. Z okolic Bostonu. Jestem bardzo wdzięczna za pomoc.
- Ach, nic takiego, jeden telefon - powiedział Mac. - Niech pani wejdzie do środka i
schroni się przed wiatrem albo pójdzie na spacer. MoŜe trochę potrwać, zanim Lynt tu dotrze.
- Chętnie się przejdę, o ile nie macie nic przeciwko temu. MoŜe moglibyście mi
wskazać jakieś porządne miejsce na nocleg. Nic wyszukanego.
- Kawałek stąd jest Lakeview Hotel. A po drugiej stronie jeziora bardziej swojski
Teton House. Coś w rodzaju pensjonatu. A nad jeziorem i za miastem teŜ są domki
letniskowe do wynajęcia na tydzień lub na miesiąc.
Od dawna nie myślała w kategorii miesięcy. JuŜ dzień stanowił wyzwanie. A
„swojski” brzmiało zbyt poufale.
- MoŜe pójdę rzucić okiem na hotel.
- To kawał drogi. Mogę panią podwieźć do centrum.
- Jechałam cały dzień. Chętnie rozprostuję nogi. Dzięki za wszystko, panie Drubber.
- Nie ma sprawy. - Postał jeszcze chwilę, kiedy oddalała się drewnianym chodnikiem.
- Ładną kobitka - skomentował.
- Sama skóra i kości. - Carl pokręcił głową. - Dzisiaj kobiety wiecznie się odchudzają.
Wcale się nie odchudzała, wręcz odwrotnie - robiła wszystko, Ŝeby wrócić do wagi
sprzed paru lat. Kiedyś miała figurę jak z fitness clubu, potem zrobiła się chuda jak szczapa, a
teraz udało jej się dojść do sylwetki, którą uwaŜała za niezgrabną. Za duŜo kanciastych miejsc
i wystających kości. Za kaŜdym razem, gdy się rozbierała, ciało wydawało się obce.
Nie zgodziłaby się z określeniem Maca: ładna kobitka. JuŜ nie. Kiedyś uwaŜała się za
ładną, z dobrym gustem, no i seksowną, gdy jej na tym zaleŜało. A teraz twarz miała zbyt
surowy wyraz, kości policzkowe były zbyt wydatne, a policzki nadmiernie zapadnięte.
Bezsenne noce rzadziej się zdarzały, lecz zostawiały po sobie ciemne sińce pod oczami i
ziemistą bladość cery.
Chciała znów się rozpoznawać.
Szła spacerowym krokiem, stąpając prawie bezgłośnie po drewnianym chodniku.
Wyćwiczyła powolny chód, nauczyła się nie rozpychać, nie pędzić, brać to, co przynosi
dzień. I szczerze cieszyć się kaŜdą chwilą.
Rześki wiatr owiewał jej twarz, wplątywał się we włosy ściągnięte w koński ogon.
Reece podobał się jego dotyk i świeŜy, czysty zapach, a takŜe ostre światło znad Tetonów
migocące na wodzie.
Pomiędzy nagimi konarami wierzb i topoli dostrzegła kilka domków letniskowych, o
których wspominał Mac. Ukryte za drzewami, zbudowane z bali i szkła, miały szerokie
tarasy, z których widok zapewne zapierał dech w piersi.
Miło byłoby usiąść na jednym z tych tarasów, patrzeć na jezioro i góry, obserwować
ptaki i zwierzęta ciągnące na mokradła, gdzie trzciny wyrastają prosto z bagien. Cieszyć się
ciszą i przestrzenią.
MoŜe któregoś dnia - pomyślała. Ale nie dziś.
ZauwaŜyła zielone pędy Ŝonkili w uciętej beczce po whisky obok wejścia do
restauracji. Co prawda drŜały leciutko wystawione na chłodny wiatr, ale kazały jej pomyśleć
o wiośnie. Wszystko odŜywa o tej porze roku. MoŜe tej wiosny ona teŜ odŜyje.
Przystanęła, Ŝeby nacieszyć oczy delikatnymi pędami. Widok wiosny powracającej po
długiej zimie działa pokrzepiająco. Wkrótce pojawią się inne oznaki. W przewodniku
wyczytała o ciągnących się całymi milami łąkach porośniętych szałwią i polnymi kwiatami, a
takŜe licznych w tej okolicy jeziorach i stawach.
Jest gotowa zakwitnąć - pomyślała. - Rozkwitać.
Powędrowała wzrokiem ku duŜej witrynie restauracji. Raczej bistro niŜ restauracja -
oceniła. Posiłki zamawiane przy kontuarze, dwu - i czteroosobowe stoliki, boksy, a wszystko
utrzymane w wyblakłej czerwieni i bieli. Na wystawie zapiekanki i ciastka, kuchnia otwarta
na salę. Uwijało się tam kilka kelnerek z tacami i z dzbankami kawy.
Szczyt w porze lunchu - zorientowała się. Właśnie, powinna coś zjeść. Gdy tylko
obejrzy hotel, to...
I wtedy zauwaŜyła znak; odręcznie napisane ogłoszenie:
POTRZEBNA KUCHARKA. PYTAĆ NA MIEJSCU.
Znaki - pomyślała kolejny raz, chociaŜ cofnęła się o krok, zanim się zreflektowała.
Stała nieruchomo, lustrując wnętrze przez szybę. Otwarta kuchnia - przypomniała sobie - to
podstawa. Dania barowe nawet przez sen potrafi przygotować. W kaŜdym razie kiedyś
potrafiła.
A moŜe nadszedł czas się przekonać, zrobić kolejny krok. Sprawdzi, czy sobie radzi, a
jeśli nie, wcale nie poczuje się gorzej niŜ teraz.
Hotel teŜ pewnie najmował personel przed letnim sezonem. Kto wie, czy pan Drubber
nie potrzebuje jeszcze jednej ekspedientki.
Jednak to właśnie tu natrafiła na znak. Samochód dowiózł ją do tego miasta, a nogi
same doprowadziły do miejsca, gdzie pędy Ŝonkili wystrzeliły z ziemi z pierwszym
nieśmiałym oddechem wiosny.
Podeszła do wejścia, głęboko zaczerpnęła powietrza i pchnęła drzwi.
Ostra woń smaŜonej cebuli oraz grillowanego mięsa, wymieszana z zapachem mocnej
kawy, muzyka country z grającej szafy i szmer rozmów przy stolikach.
Czyste czerwone podłogi i wyszorowany biały bufet. Kilka wolnych stolików
nakrytych do lunchu. Na ścianach fotografie - dobre, jak na jej oko. Czerń, biel i szarości
jeziora, jasnej wody oraz gór o róŜnych porach roku.
Nie zdąŜyła zebrać się w sobie, zdobyć się na odwagę, gdy podbiegła do niej jedna z
kelnerek.
- Dzień dobry. Jeśli na lunch, ma pani wybór - podajemy przy bufecie albo do stolika.
- Właściwie chcę się zobaczyć z kierownikiem. Albo z właścicielem. W związku z
ogłoszeniem w oknie. W sprawie kucharki.
Kelnerka przystanęła, nadal balansując tacą.
- Jesteś kucharką?
Niegdyś na takie stwierdzenie zareagowałaby prychnięciem - dobrodusznym, niemniej
jednak prychnięciem.
- Tak.
- To się dobrze składa, bo Joanie kilka dni temu wyrzuciła kucharza. - Kelnerka
zwinęła dłoń i przyłoŜyła do ust w geście naśladującym picie.
- Aha.
- Zatrudniła go w lutym, gdy zajechał do miasta, rozglądając się za pracą. Mówił, Ŝe
odnalazł Jezusa i głosi słowo boŜe po kraju. - Przechyliła głowę i wypięła biodro. - Głosił to
słowo boŜe jak apostoł na haju, aŜ brała chęć zapchać mu usta ścierką. A potem najwyraźniej
odnalazł butelkę i tak się to skończyło. W takim razie chodź, przysiądź przy barze. Zobaczę,
czy Joanie moŜe na chwilę wyskoczyć z kuchni. Napijesz się kawy?
- Herbaty, jeśli to nie kłopot.
- JuŜ się robi.
Nie muszę brać tej pracy - mówiła sobie, gdy wślizgując się na chromowany stołek ze
skórzanym siedzeniem, ocierała wilgotne dłonie o nogawki dŜinsów. Nawet jeśli ją
zaproponują, nie musi jej wziąć. MoŜe sprzątać pokoje w hotelu albo pojechać dalej i
poszukać tego gospodarstwa agroturystycznego.
W grającej szafie przeskoczyła płyta i Shania Twain radośnie obwieściła, Ŝe czuje się
kobietą.
Kelnerka poklepała po ramieniu krępą, niską kobietę przy ruszcie i pochyliła się ku
niej. Ta po chwili obejrzała się przez ramię, napotkała spojrzeniem oczy Reece i skinęła
głową. Dziewczyna wróciła do kontuaru z wrzątkiem w białej filiŜance i saszetką herbaty
Lipton na spodeczku.
- Joanie za moment podejdzie. Masz ochotę na lunch? Specjalnością dnia jest klops.
Podajemy z ziemniakami piure i fasolką szparagową. A na dodatek bułeczka.
- Nie, dzięki, wystarczy herbata. - Nie byłaby w stanie niczego przełknąć, kiedy z
nerwów wywracały się jej wnętrzności. Mdliło ją ze strachu, a piersi przygniatał wilgotny
cięŜar.
Powinna stąd wyjść - pomyślała. Natychmiast wyjść i wrócić po samochód. Naprawić
węŜyk i odjechać. Znaki to przekleństwo.
Joanie z nastroszonymi blond włosami, obwiązanym wokół talii białym rzeźnickim
fartuchem poplamionym tłuszczem, i w pełnych, czerwonych sportowych butach Converse
wyszła z kuchni, wycierając ręce w ścierkę do naczyń.
Mierzyła Reece zimnym spojrzeniem oczu, które wydawały się bardziej szare niŜ
niebieskie.
- Jesteś kucharką? - Ochrypły głos paliczki nadał temu lakonicznemu pytaniu dziwnie
zmysłowe brzmienie.
- Tak.
- Z zawodu czy Ŝeby zarobić na Ŝycie?
- Właśnie tym zajmowałam się w Bostonie zawodowo. - Zmagając się ze
zdenerwowaniem, rozerwała saszetkę z herbatą.
Joanie miała miękkie, wręcz dziecinne usta, kontrastujące z chłodnymi oczami. Reece
zauwaŜyła starą, przybladłą bliznę, biegnącą od ucha wzdłuŜ linii szczęki prawie do
podbródka.
- Boston. - Joanie bezwiednie zatknęła ścierkę za pasek fartucha. - Kawał drogi stąd.
- Tak.
- Nie wiem, czy potrzebna mi kucharka ze Wschodniego WybrzeŜa, która nie potrafi
zamilknąć na pięć minut.
Zaskoczona Reece otworzyła usta, po czym zamknęła je, wyginając w śladowym
uśmiechu.
- Jestem gadatliwa, gdy się zdenerwuję.
- Co robisz w tych stronach?
- PodróŜuję. Samochód mi się zepsuł. Potrzebuję pracy.
- Masz referencje?
Poczuła skurcz serca, ukłucie bezgłośnego bólu.
- Mogę się o nie postarać - powiedziała - Joanie skrzywiła się, wskazując na kuchnię.
- Idź, włóŜ fartuch. Następne zamówienie to kanapka ze średnio wysmaŜonym
stekiem, w cebulowej bułce, ze smaŜoną cebulą i pieczarkami, a do tego frytki i sałatka. JeŜeli
Dick nie padnie trupem po twoim gotowaniu, prawdopodobnie masz robotę.
- Dobrze. - Zsunęła się ze stołka, po czym oddychając równo i powoli, przeszła przez
wahadłowe drzwi przy końcu bufetu.
Nie zauwaŜyła, w przeciwieństwie do Joanie, Ŝe podczas rozmowy podarła w strzępy
torebkę od herbaty.
Kuchnia okazała się bardzo zwyczajna, a jednocześnie dość wygodna. DuŜy ruszt,
typowa restauracyjna kuchenka, lodówka oraz zamraŜarka. Pojemniki na produkty,
zlewozmywaki, blaty do pracy, podwójna frytkownica i system wentylacyjny. Gdy zawiązała
fartuch, Joanie wyłoŜyła potrzebne produkty.
- Dzięki. - Reece dokładnie umyła ręce i wzięła się do pracy.
Nie zastanawiaj się - mówiła sobie w myślach - po prostu rób wszystko, jak leci.
UłoŜyła stek na gorącym ruszcie, a kiedy się smaŜył, pokroiła cebulę i pieczarki. Wrzuciła
pocięte ziemniaki do frytkownicy i nastawiła minutnik.
Ręce nie drŜały, jednak cięŜar w piersi nadal zalegał, ale ani razu nie spojrzała za
siebie, Ŝeby sprawdzić, czy przypadkiem ściana za plecami nie jest zbyt blisko.
Skoncentrowała się na muzyce z szafy grającej, skwierczeniu mięsa na grillu i
ziemniaków we frytkownicy.
Joanie wyciągnęła kartkę z następnym zamówieniem spod klipsa podkładki i połoŜyła
na blacie.
- Zupa z trzech rodzajów fasoli z tamtego garnka, a do tego krakersy.
Reece jedynie skinęła głową, rzuciła pieczarki i cebulę na ruszt i zanim się usmaŜyły,
zrealizowała drugie zamówienie.
- Proszę odebrać! - zawołała Joanie i wyciągnęła następną kartkę. - Kanapka z mieloną
wołowiną na razowym chlebie z dwiema sałatkami.
Reece przygotowywała potrawy, pracując jak automat.
Miejsca mogły się róŜnić nastrojem i rodzajem zamówień, ale rytm pozostawał ten
sam. Nie przestawaj pracować, ruszaj się.
UłoŜyła pierwsze zamówienie na talerzu i odwracając się, chciała go podać Joanie do
sprawdzenia.
. - Postaw na ladzie - usłyszała. - I bierz się do następnego. Jeśli w ciągu pół godziny
nie wezwiemy lekarza, masz tę pracę. O pieniądzach i godzinach pogadamy później.
- Muszę...
- Zrealizuj następne zamówienie - ucięła Joanie. - Idę na papierosa.
Pracowała bez przerwy przez półtorej godziny. Później ruch trochę zelŜał i mogła
wyjść z gorącej kuchni, Ŝeby wypić duszkiem butelkę wody. Kiedy wróciła, Joanie siedziała
przy barze i sączyła kawę.
- Nikt nie umarł - oznajmiła.
- Uff. Zawsze jest taki ruch?
- Sobotni szczyt obiadowy. Dobrze nam idzie. Na początek dostaniesz osiem dolarów
na godzinę. Jeśli się sprawdzisz, po dwóch tygodniach podniosę stawkę o dolara. Jest nas
dwie i dziewczyna do pomocy przy grillu na pół etatu. Masz dwa wolne dni albo dwa
popołudnia w ciągu tygodnia. Grafik układam z tygodniowym wyprzedzeniem. Otwieramy o
wpół do siódmej, czyli pierwsza zmiana przychodzi na szóstą. Zestawy śniadaniowe
podajemy przez cały dzień, lunch od jedenastej do zamknięcia, ciepłe kolacje od siedemnastej
do dwudziestej drugiej. JeŜeli chcesz, mogę cię rozpisać na czterdzieści godzin w tygodniu.
Za nadgodziny nie płacę, gdybyś więc utknęła przy grillu i pracowała dłuŜej, zdejmę ci to z
obciąŜenia w następnym tygodniu. MoŜe być?
- Tak.
- JeŜeli będziesz pić w pracy, z miejsca cię wyrzucę.
- Zrozumiałe.
- Dostajesz kawę, wodę i herbatę. Za inne napoje płacisz. Tak samo z jedzeniem. Nie
mamy darmowych posiłków. Nie sądzę, Ŝe będziesz podjadać za moimi plecami. Jesteś chuda
jak patyk.
- Fakt.
- Kucharka na ostatniej zmianie szoruje ruszt oraz kuchenkę i zamyka lokal.
- Tego nie zrobię - przerwała jej Reece. - Nie chcę zamykać. Mogę otwierać i
pracować na kaŜdej zmianie, jaką mi wyznaczysz. Kiedy trzeba, będę pracować dwa razy
dłuŜej czy dzielić zmiany. Mogę zostawać po godzinach, ale nie zamykać. Przykro mi.
Joanie uniosła brwi i dopiła kawę.
- Boisz się ciemności, dziewuszko?
- Tak, boję się. JeŜeli zamykanie baru naleŜy do zakresu obowiązków, będę musiała
poszukać innej pracy.
- Coś się wymyśli. Mamy trochę urzędowych papierów do wypełnienia. Mogą
poczekać. Twój samochód jest juŜ naprawiony, stoi u Maca. - Joanie uśmiechnęła się. -
Wieści szybko się rozchodzą, a ja mam dobry słuch. Jeśli szukasz lokum, na piętrze nad
barem jest pokój, mogę ci go wynająć. Nic specjalnego, ale jest czysty i z ładnym widokiem.
- Dzięki, na razie chyba zamieszkam w hotelu. Dajmy sobie kilka tygodni.
Zobaczymy, jak się to wszystko ułoŜy.
- Świerzbią cię stopy?
- Nie, to co innego.
- Twój wybór. - Joanie podniosła się, wzruszając ramionami, i z filiŜanką po kawie
skierowała się ku wahadłowym drzwiom. - Idź, odbierz samochód i rozpakuj rzeczy. Przyjdź
z powrotem o czwartej.
Reece wyszła z baru nieco oszołomiona. Wróciła do kuchni i wszystko dobrze poszło.
Dała sobie radę. Teraz, po wszystkim, trochę kręciło jej się w głowie, ale to chyba normalne.
Typowa reakcja, jeśli z marszu dostaje się pracę i znowu robi to, do czego się nawykło. To
samo, czego nie była w stanie robić od niemal dwóch lat.
Wracała powoli do samochodu, układając wszystko w myślach.
Kiedy weszła do sklepu, Mac wystukiwał rachunek na kasie fiskalnej przy krótkiej
ladzie naprzeciw drzwi. Wnętrze wyglądało tak, jak się spodziewała. Szwarc, mydło i
powidło - chłodziarki załadowane produktami spoŜywczymi i mięsem, półki z tekstyliami,
dział gospodarstwa domowego, sprzęt rybacki i amunicja.
Potrzebujesz litra mleka albo pudełka nabojów? Dobrze trafiłeś.
Kiedy Mac skończył obsługiwać klienta, podeszła do lady.
- Teraz samochód powinien chodzić - oznajmił.
- Słyszałam. Dzięki. Jak mam zapłacić?
- Lynt zostawił rachunek. JeŜeli chcesz zapłacić kartą, zajedź po drodze do warsztatu.
Gotówkę moŜna zostawić u mnie. Będę się z nim jeszcze widział.
- W takim razie zapłacę gotówką. - Wzięła rachunek i z ulgą stwierdziła, Ŝe naprawa
kosztowała mniej, niŜ się spodziewała. Z głębi sklepu doszedł ją szmer rozmowy i dzwonek
drugiej kasy fiskalnej. - Znalazłam pracę.
- Naprawdę? - zapytał, przechylając głowę, kiedy wyciągała portfel. - Piorunem to
załatwiłaś.
- W restauracji. Nawet nie wiem, jak się nazywa - zreflektowała się.
- Zapewne Anielskie Jadło. Miejscowi mówią po prostu: u Joanie.
- W takim razie u Joanie. Mam nadzieję, Ŝe zajrzy pan tam któregoś dnia. Jestem
dobrą kucharką.
- Nie wątpię. Oto reszta.
- Dzięki za wszystko. Chyba zajmę się teraz szukaniem pokoju, no, a potem wrócę do
pracy.
- Jeśli nadal planujesz zamieszkać w hotelu, powiedz Brendzie w recepcji, Ŝe chcesz
zapłacić za miesiąc. No i Ŝe pracujesz u Joanie.
- Dobrze. - Miała ochotę ogłosić to w lokalnej gazecie. - Dzięki, panie Drubber.
Czteropiętrowy hotel był otynkowany na kremowo, a z okien roztaczał się widok na
jezioro. Na dole znajdował się mały sklepik, maciupkie stoisko z kawą i babeczkami oraz
przytulna jadalnia ze stołami nakrytymi lnianymi obrusami.
Jak ją poinformowano, goście mieli do dyspozycji szybkie łącze internetowe,
podstawową, darmową obsługę w pokojach od siódmej do jedenastej oraz samoobsługową
pralnię w piwnicy.
Reece wynegocjowała stawkę za tydzień (to kawał czasu) w jednoosobowym pokoju
na drugim piętrze. Wszystko poniŜej było zanadto dostępne, aby zapewnić spokój umysłu, a
wyŜej czułaby się jak w pułapce.
Z całkowicie juŜ pustym portfelem wtargała torbę i laptop na drugie piętro, nie chcąc
korzystać z windy.
Widok z okna był wart ceny za pokój, więc natychmiast je otworzyła i zapatrzyła się
na połyskliwą wodę, sunące po niej łódki i góry okalające niewielką dolinę.
Dzisiaj to moje miejsce - pomyślała. Dowiem się, czy będzie nim równieŜ jutro.
Odwracając się twarzą do wnętrza, zauwaŜyła drzwi do sąsiedniego pokoju. Sprawdziła
zamki, szarpnęła za klamkę, po czym dosunęła do nich komodę.
Tak będzie lepiej.
Nie rozpakuje się do końca, wyjmie jedynie podręczne drobiazgi: latarkę, trochę
kosmetyków i ładowarkę do komórki. Łazienka była niewiele większa od szafy, więc wzięła
szybki prysznic przy otwartych drzwiach. Pod strumieniem wody powtarzała na głos
tabliczkę mnoŜenia, Ŝeby zachować spokój. Pospiesznie narzuciła na siebie świeŜe ubranie.
Nowa praca - przypomniała sobie, więc zdobyła się na wysiłek, Ŝeby wysuszyć włosy
i zrobić delikatny makijaŜ. Postanowiła, Ŝe dziś nie moŜe być taka blada i mieć zapadniętych
oczu.
Sprawdziła czas, podłączyła laptop, otworzyła plik z dziennikiem i napisała krótką
notatkę.
Dzisiaj gotowałam. Dostałam pracę w małej restauracji w tym ładnym miasteczku w
dolinie nad wielkim, błękitnym jeziorem. W mojej wyobraźni strzela korek od szampana,
powiewają serpentyny i unoszą się baloniki.
Czuję się tak, jakbym zdobywała górę i wspinała się po nagich skałach, które okalają
to miejsce, jeszcze nie dotarłam na szczyt, nadal tkwię na skalnym występie. Ale on jest
solidny i szeroki, więc mogę tutaj odpocząć przez chwilę, zanim na nowo podejmę
wspinaczkę.
Pracuję u kobiety o imieniu Joanie. fest niska, krępa i na swój sposób ładna. No i
twarda, ale to dobrze. Nie chcę, Ŝeby obchodzono się ze mną jak z jajkiem. Myślę, Ŝe wówczas
mogłabym się udusić, Ŝe brakowałoby mi powietrza tak samo jak wtedy, gdy budzę się z tych
moich koszmarów. Tutaj mogę oddychać i zostanę w tym miejscu tak długo, aŜ nadejdzie czas
znowu ruszyć w drogę.
Zostało mi niecałe dziesięć dolarów, lecz czyja to wina? jest dobrze. Wynajęłam na
tydzień pokój z widokiem na jezioro i Tetany, mam pracę i nowy węŜyk przy chłodnicy.
Dziś nie zjadłam obiadu - to krok wstecz,. Nie szkodzi. Byłam zbyt zajęta gotowaniem,
Ŝeby o tym pomyśleć. Nadrobię później. Mam dobry dzień. Piętnasty kwietnia. Idę do pracy.
Zamknęła laptop, wrzuciła do torebki komórkę, klucze, prawo jazdy oraz trzy dolary
bilonem, który pozbierała po kieszeniach. Chwyciła kurtkę i skierowała się do drzwi.
Zanim je otworzyła, spojrzała przez judasz, omiatając wzrokiem pusty korytarz.
Wychodząc, dwukrotnie sprawdziła zamki, przeklinając się w myślach, po czym sprawdziła
je jeszcze raz i natychmiast się cofnęła, Ŝeby oderwać kawałek taśmy klejącej z rolki, którą
trzymała w przyborniku. Nakleiła ją na drzwiach znacznie poniŜej poziomu wzroku i dopiero
wtedy skierowała się ku drzwiom wiodącym na schody.
Zbiegła po nich, licząc stopnie. Po chwili namysłu zostawiła samochód na parkingu.
Pójdzie pieszo, oszczędzając na benzynie, nawet gdyby miała wracać ze zmiany o zmroku.
To tylko kilka przecznic. A jednak pomacała breloczek do kluczy z alarmowym
przyciskiem.
MoŜe lepiej wrócić po samochód, tak na wszelki wypadek. Głupia - skarciła się w
duchu. Była juŜ prawie na miejscu. Skup się na tym, co jest teraz, a nie na tym, co będzie.
Kiedy nerwy zaczęły jej puszczać, wyobraziła sobie, jak stoi przy ruszcie. Jasne kuchenne
światło, muzyka z grającej szafy, szmer rozmów przy stolikach. Znajome dźwięki, zapachy,
czynności.
Być moŜe dłoń lepiła jej się od potu, kiedy sięgnęła do klamki, ale otworzyła drzwi. I
nawet weszła do środka.
Dostrzegła ją ta sama kelnerka, z którą rozmawiała w porze lunchu, i przywołała
skinieniem ręki. Reece zatrzymała się przy stoliku w boksie, gdzie dziewczyna uzupełniała
przyprawy w pojemniczkach.
- Joanie jest na zapleczu. Powiedziała, Ŝe mam cię z grubsza wprowadzić, kiedy się
zjawisz. O tej porze jest spokojnie, ale niedługo zaczną się schodzić najbardziej wyrywni
goście. A tak w ogóle to jestem Linda - gail.
- Reece.
- Pierwsze ostrzeŜenie. Joanie nie toleruje nieróbstwa. Jak cię złapie na obijaniu się,
wskoczy ci na kark i ugryzie w tyłek. - Mówiąc to, uśmiechnęła się tak, Ŝe w niebieskich
oczach zamigotały iskierki, a dołeczki w policzkach jeszcze się pogłębiły. Jasnoblond włosy,
jak u lalki, były starannie zaplecione we francuski warkocz.
Miała na sobie dŜinsy i czerwoną koszulę z białą lamówką. Z uszu zwisały srebrne
kolczyki z turkusami. Wygląda jak mleczarka z zachodu - pomyślała Reece.
- Lubię pracować.
- Będziesz musiała polubić, uwierz mi. To sobotni wieczór, przygotuj się na duŜy
ruch. Dziś na zmianie pracują jeszcze dwie kelnerki - Bebe i Juanita. Pomaga im Matt, a Pete
zmywa naczynia. Ty z Joanie obstawiacie kuchnię, będzie więc mieć cię na oku. Zechcesz
wyjść na przerwę, powiedz jej, a na pewno cię puści. Kurtkę i torebkę moŜesz zostawić na
zapleczu. Nie masz torebki?
- Nie, nie zabrałam.
- BoŜe, ja bez mojej nie wyjdę za próg. W takim razie chodź, oprowadzę cię. Joanie
zostawiła w kantorku formularze, które musisz wypełnić. Chyba pracowałaś juŜ w kuchni,
widziałam dzisiaj, jak ci szło.
- Taaak, pracowałam.
- Tu są toalety. Sprzątamy je na zmianę. Ciebie ta przyjemność spotka dopiero za kilka
tygodni.
- JuŜ się nie mogę doczekać. Linda - gail błysnęła zębami w uśmiechu.
- Masz tu gdzieś blisko rodzinę? - spytała.
- Nie. Pochodzę ze Wschodniego WybrzeŜa. - Nie miała ochoty o tym rozmawiać. Nie
chciała o tym myśleć. - Kto nalewa napoje z dystrybutorów?
- Kelnerki. W krytycznych momentach teŜ moŜesz podawać. Serwujemy takŜe wino i
piwo. PrzewaŜnie jednak ludzie chodzą się napić do Clancy'ego. To mniej więcej tyle. Wołaj,
gdybyś chciała coś jeszcze wiedzieć. Muszę dokończyć nakrywać stoły, bo inaczej Joanie
będzie wrzeszczeć. Witaj na pokładzie.
- Dzięki.
Reece weszła do kuchni i sięgnęła po fartuch.
Dobra, szeroka i solidna półka skalna - powiedziała do siebie. Odpowiednie miejsce
na przystanek, zanim nadejdzie czas ruszyć w dalszą drogę.
2
Linda - gail miała rację, ruch był duŜy: miejscowi, turyści, wycieczkowicze, trochę
gości z pobliskiego kempingu, którym przyszła ochota na restauracyjny posiłek. Pracowały z
Joanie w kłębach pary z frytkownic i Ŝarze bijącym od rusztu, rzadko się odzywając.
W pewnej chwili Joanie podetknęła Reece talerz pod nos.
- Jedz.
- Dzięki, ale...
- Masz coś przeciwko mojej zupie?
- Nie.
- Siadaj przy barze i jedz. Zrobiło się trochę luźniej, czas na przerwę. Zupę zapiszę na
twój rachunek.
- Dobra, dzięki.
Rzeczywiście, myśląc teraz o jedzeniu, a nie o gotowaniu, poczuła się strasznie
głodna. Dobry znak - uznała, siadając przy końcu bufetu. Z tego miejsca miała widok na całą
salę i na drzwi.
Linda - gail postawiła przed nią talerz z bułką i z dwiema porcjami masła.
- Joanie twierdzi, Ŝe potrzebujesz węglowodanów. Chcesz do tego herbaty?
- Jasne. Zrobię sobie.
- To moja działka. Szybka jesteś - dodała, przynosząc filiŜankę. Po chwili obejrzała się
przez ramię i nachyliła, błyskając zębami w uśmiechu. - Szybsza od Joanie. I ładnie podajesz.
Niektórzy klienci chwalili.
- Och. - Nie zaleŜało jej na pochwałach ani na uwadze. Chciała dostać wypłatę. - Nie
zamierzałam niczego zmieniać.
- Nikt nie narzeka. - Kelnerka przechyliła głowę i uśmiechnęła się, pokazując
dołeczki. - Jesteś nerwowa, nie?
- Raczej tak. - Reece skosztowała zupę, z zadowoleniem stwierdzając, Ŝe jest
odpowiednio doprawiona. - Nic dziwnego, Ŝe macie tu taki ruch. Lepszej zupy nie dostaniesz
w pięciogwiazdkowej restauracji.
Linda - gail jeszcze raz zerknęła w stronę kuchni, upewniając się, czy Joanie jest
zajęta robotą.
- Niektórzy z nas robią zakłady. Bebe uwaŜa, Ŝe jesteś na bakier z prawem; ona ogląda
strasznie duŜo takich programów w telewizji. Według Juanity uciekłaś od męŜa brutala.
Matthew, siedemnastolatek, sądzi, Ŝe chodzi o seks. A ja myślę, Ŝe ktoś złamał ci serce tam,
na wschodzie. Czy ktoś z nas trafił?
- Niestety, nie. - Poczuła lekkie ukłucie niepokoju na myśl, Ŝe snują domysły na jej
temat, ale przypomniała sobie, iŜ w restauracjach rozgrywa się mnóstwo małych dramatów i
duŜo się plotkuje. - Jestem po prostu luzakiem w podróŜy.
- Tu chodzi o coś więcej - stwierdziła dziewczyna, kręcąc głową z niedowierzaniem. -
Myślę, Ŝe wszystko w twoim wyglądzie świadczy o zawodzie miłosnym - A skoro mowa o
łamaniu serc, właśnie nadchodzi wysoki, śniady i przystojny uwodziciel.
Rzeczywiście jest wysoki - pomyślała Reece, podąŜając wzrokiem za spojrzeniem
Lindy - gail. Sześć stóp wzrostu z okładem. A przez tę bujną czuprynę i oliwkową cerę
wydaje się śniady. Ale nie nazwałaby go przystojnym.
Według niej to słowo oznaczało „zadbany” i „z klasą”, a Ŝadne z tych określeń do
męŜczyzny nie pasowało. Kilkudniowy zarost, szczupła twarz i surowe, ostre rysy. A nawet,
według niej, więcej niŜ surowe, sądząc z linii ust i ze sposobu, w jaki omiótł wzrokiem salę.
Wytarta skórzana kurtka, wyblakłe dŜinsy i znoszone wysokie buty nie miały w sobie ani
krzty elegancji.
To nie jest typ kowboja - orzekła - lecz raczej ktoś, kto duŜo czasu spędza na świeŜym
powietrzu. Wydawał się silny i chyba trochę cyniczny.
- Nazywa się Brody - poinformowała ją półgłosem kelnerka. - Jest pisarzem.
- Tak? - Odczuła lekką ulgę. Coś w jego sposobie bycia, czujne spojrzenie, jakim
ogarniał salę, mówiły jej, Ŝe jest policjantem. Pisarz brzmi znacznie lepiej. Przyjemniej. - Co
pisze?
- Artykuły do gazet i tym podobne rzeczy. Wydał teŜ trzy powieści. Kryminały. Pasuje
to do niego, bo jest bardzo tajemniczy.
Odgarnęła włosy do tyłu i odwróciła się nieco, Ŝeby kątem oka obserwować
Brody'ego, gdy szedł zdecydowanym krokiem do pustego boksu.
- Podobno pracował kiedyś w Chicago dla powaŜnej gazety, ale go wyrzucili.
Wynajmuje domek letniskowy na drugim brzegu jeziora i raczej trzyma się na uboczu. Ale
trzy razy w tygodniu przychodzi do nas na kolację. Daje napiwek, dwadzieścia procent od
rachunku.
Odwróciła się twarzą do Reece, a przy okazji do Brody'ego.
- Jak wyglądam?
- Świetnie.
- Któregoś dnia wymyślę coś, Ŝeby go poderwać, ot tak, dla zaspokojenia ciekawości.
Ale na razie skasuję swoje dwadzieścia procent.
Linda - gail podeszła do boksu, wyciągając bloczek z kieszeni. Reece słyszała ze
swego miejsca, jak szczebiotliwie wita gościa.
- Co słychać, panie Brody? Na co mamy dzisiaj ochotę? Jedząc, obserwowała
flirtującą kelnerkę oraz Brody'ego, który złoŜył zamówienie, nie zaglądając do jadłospisu.
Kiedy się obejrzała, Linda - gail posłała jej przesadnie rozmarzone spojrzenie. W tej samej
chwili, gdy usta Reece zadrŜały z rozbawienia, Brody przeniósł na nią wzrok i zatrzymał go
na twarzy.
Pod wpływem tego zuchwałego spojrzenia Ŝołądek podszedł jej do gardła. Czym
prędzej odwróciła oczy, lecz nadal czuła na sobie ten wzrok, butny i badawczy. Po raz
pierwszy od początku zmiany poczuła się odsłonięta i bezbronna.
Odstawiła stołek i zebrała naczynia. Walcząc z chęcią zerknięcia przez ramię,
odniosłaje do kuchni.
Brody zamówił kotlety z łosia i dla zabicia czasu czytał ksiąŜkę, popijając piwo. Ktoś
wrzucił monetę do grającej szafy i po chwili rozległy się dźwięki piosenki Emmulou Harris.
Zaintrygowała go ta brunetka i dziwny wyraz jej oczu. Richard Adams w swojej
powieści uŜył zwrotu: „zając złapany w światła”. Ciekawe określenie - pomyślał - i bardzo
pasuje do nowej kucharki z tym jej nagłym popadnięciem w absolutny bezruch.
O ile znał właścicielkę restauracji, nie zatrudniłaby brunetki, gdyby ta nie była
kompetentna. UwaŜał, Ŝe u Joanie Parks pod twardą powłoką bije miękkie serce, lecz ta
powłoka była gruba i kolczasta, no i odporna na głupotę.
Naturalnie wystarczyło zagadnąć tę małą blondynkę o nową i dostałby wyczerpującą
odpowiedź. Ale momentalnie rozeszłoby się to po okolicy i wtedy inni zaczęliby pytać jego,
co myśli, co wie. Znał takie miejsca jak Angels Fall i wiedział, jak karmią się plotkami.
Sam dowie się o niej tego i owego. Choć zajmie mu to trochę więcej czasu, uniknie
komentarzy, pogłosek i spekulacji. Miał wyczulony słuch, kiedy mu na tym zaleŜało.
Coś w jej wyglądzie mówiło o delikatnej naturze, która w jednej chwili mogła
przeistoczyć się w kruchą. Zastanawiał się czemu.
Jednocześnie ze swojego punktu obserwacyjnego widział, Ŝe nie pomylił się co do jej
fachowości. Pracowała sprawnie jak zawodowa kucharka, jak gdyby miała gdzieś ukrytą
dodatkową parę rąk.
Być moŜe Joanie zatrudniła ją dopiero dziś, lecz gotów był się załoŜyć, Ŝe nieznajoma
nie po raz pierwszy znalazła się w restauracyjnej kuchni. PoniewaŜ - przynajmniej na razie -
ciekawiła go bardziej niŜ ksiąŜka, obserwował ją przy pracy, sącząc piwo.
Doszedł do wniosku, Ŝe nie jest związana z nikim z miasteczka. Spędził w tym
miejscu prawie rok i gdyby przywiało tu czyjąś dawno niewidzianą córkę, siostrę, bratanicę
czy nawet kuzynkę w trzeciej linii, taka wiadomość na pewno dotarłaby do niego. Nie
wyglądała teŜ na nomadę. Raczej na kogoś, kto przed czymś ucieka - spekulował. Dostrzegł
w jej oczach czujność; gotowość, Ŝeby w jednej chwili zerwać się z miejsca i zbiec.
Gdy wynurzyła się z kuchni, aby wystawić dania, strzeliła ku niemu oczami i
natychmiast je odwróciła. Zanim zdąŜyła wrócić do grilla, ktoś akurat otworzył drzwi i
skierowała spojrzenie na wejście. Uśmiech, który błyskawicznie i niespodzianie wypłynął na
jej twarz, sprawił, Ŝe Brody otworzył oczy ze zdumienia. Rysy nieznajomej uległy
natychmiastowej metamorfozie; pojaśniały i złagodniały i wtedy dojrzał w nich coś więcej niŜ
ukryte tam kruche piękno.
Obejrzał się, Ŝeby sprawdzić, co wywołało ten promienny uśmiech, i zobaczył Maca
Drubbera, który radośnie szczerząc zęby, pomachał do niej ręką.
MoŜe się mylił w sprawie pokrewieństwa.
Mac wsunął się do boksu i usiadł naprzeciwko.
- Jak leci?
- Nie narzekam.
- Naszedł mnie apetyt na coś, czego sam nie musiałbym smaŜyć. Co dziś tu mamy
dobrego? - Odczekał chwilę i poruszył brwiami. - Oprócz nowej kucharki?
- Zamówiłem kotlety. Mac, nie widuję tu ciebie w sobotnie wieczory. Jako niewolnik
nawyków przychodzisz w środy na firmowe spaghetti.
- Nie miałem ochoty otwierać puszki, a poza tym chciałem sprawdzić, jak sobie radzi
ta dziewczyna. Zakulała się dziś do miasta z pękniętym węŜykiem przy chłodnicy.
Wystarczy poczekać z pięć minut, a informacje same się posypią - pomyślał Brody.
- Coś takiego.
- A chwilę później słyszysz, Ŝe tu pracuje. Z jej miny moŜna by sądzić, Ŝe wygrała los
na loterii. Jest ze Wschodniego WybrzeŜa. Wynajęła pokój w hotelu. Nazywa się Reece
Gilmore.
Zamilkł, gdy Linda - gail przyniosła talerz do stolika.
- Witam, panie Drubber. Jak sprawy? Co dzisiaj podamy?
Mac nachylił się i zajrzał do talerza Brody'ego.
- To wygląda cholernie apetycznie.
- Nowa kucharka ma dobrą rękę. Panie Brody, powie mi pan później, czy kotlety
smakowały. Podać coś jeszcze?
- Piwo.
- A co dla pana, panie Drubber?
- Wezmę coca - colę, skarbie, i to samo, co je mój przyjaciel. Te kotlety wyglądają
zachęcająco.
Rzeczywiście - pomyślał Brody - podane z ziemniakami zapiekanymi w sosie i z
limeńską fasolką. Całość artystycznie ułoŜona na białym talerzu, a nie jak zwykle niedbale
pacnięta, gdy serwowała Joanie.
- Któregoś dnia widziałem cię na łódce - odezwał się Mac. - Złapałeś coś?
- Nie byłem na rybach. - Odkroił kawałek kotleta i spróbował.
- Typowe dla ciebie, Brody. Wypływasz na jezioro i nie łowisz. Chodzisz do lasu, a
nie polujesz.
- Gdybym coś złapał albo upolował, musiałbym to ugotować.
- Ach, o to chodzi. I jak twoje danie?
- Dobre. - Brody odkroił następny kawałek. - Cholernie dobre.
Mac Drubber naleŜał do garstki ludzi, z którymi Brody byłby skłonny spędzić
wieczór, więc sączył teraz powoli kawę, podczas gdy jego towarzysz pochłaniał swoją porcję.
- Fasola smakuje jakoś inaczej, wymyślniej. Powiedziałbym, Ŝe lepiej, ale jeśli
powtórzysz to przy Joanie, nazwę cię parszywym kłamcą.
- Zatrzymała się w hotelu, raczej nie planuje tu dłuŜej zostać.
- Zarezerwowała na tydzień. - Mac lubił wiedzieć, co się dzieje i co kto robi w jego
miasteczku. Oprócz tego, Ŝe miał sklep wielobranŜowy, był jeszcze burmistrzem. UwaŜał, Ŝe
znajomość plotek naleŜy do jego obowiązków.
- Prawdę mówiąc, Brody, nie sądzę, aby ta dziewczyna miała duŜo pieniędzy. -
Wycelował widelec w Brody'ego, zanim nabił na niego ostatni strąk. - Podobno zapłaciła
gotówką i za węŜyk, i za hotel.
Nie uŜywa kart kredytowych - wywnioskował w myślach Brody, zastanawiając się
mimochodem, czy czasem ta tajemnicza dziewczyna nie robi wszystkiego, aby jej nie
namierzono.
- Być moŜe woli nie zostawiać za sobą śladów ze względu na kogoś czy na coś.
- Masz podejrzliwy umysł. - Mac oddzielił ostatnie włókienko mięsa od kości. - JeŜeli
tak jest, musi mieć swoje powody. Dobrze jej patrzy z oczu.
- Masz romantyczne usposobienie. A skoro juŜ mowa o romansach - Brody wskazał
ruchem głowy na drzwi.
Do środka wszedł męŜczyzna w levisach i w batystowej koszuli pod czarną sukienną
kurtką. Stroju dopełniały wysokie buty z węŜowej skóry, skórzany pas i ciemnoszary stetson
noszony po kowbojsku.
Spod kapelusza wymykały się płowe, pojaśniałe od słońca loki. W gładkiej twarzy o
regularnych rysach uwagę przyciągał rowek w podbródku i jasnoniebieskie oczy, których -
jak powszechnie było wiadomo - uŜywał, tak często jak tylko moŜliwe, do uwodzenia dam.
Kroczył dumnie przez salę - nie było innego określenia na celowo powolny i
rozkołysany chód - po czym usiadł na stołku przy barze.
- Lo przyszedł sprawdzić, czy nowa dziewczyna jest warta zachodu. - Mac pokręcił
głową i zgarnął resztkę ziemniaków. - Trudno nie lubić Lo. Budzi sympatię. Mam nadzieję,
Ŝe ona ma swój rozum.
Jedną z rozrywek Brody'ego w miasteczku przez ostatni rok było obserwowanie, jak
Lo zalicza jedną po drugiej miejscowe panny.
- Stawiam dziesięć dolarów, Ŝe zacznie robić do niej słodkie oczy i nie minie tydzień,
jak zaciągnie ją do łóŜka.
Mac karcąco ściągnął brwi.
- Nie mówi się podobnych rzeczy o takiej miłej dziewczynie - rzekł.
- Nie znasz jej na tyle długo, Ŝeby wiedzieć na pewno, czy jest miła.
- Według mnie jest. Przyjmuję zakład tylko po to, Ŝeby narazić cię na koszty.
Brody uśmiechnął się nieznacznie. Mac nie pił, nie palił, a jeśli oglądał się za
kobietami, robił to bardzo dyskretnie. Według niego te nieco purytańskie zasady stanowiły
swoisty urok burmistrza.
- Mac, to tylko seks. - Uśmiechnął się szeroko, widząc, jak ten czerwieni się po uszy. -
Pamiętasz jeszcze, co to takiego?
- Jak przez mgłę.
W kuchni Joanie postawiła na stole kawałek szarlotki.
- Zrób przerwę - poleciła Reece. - I zjedz szarlotkę.
- Naprawdę nie jestem głodna. Muszę jeszcze...
- Nie pytałam cię, czy jesteś głodna, prawda? Zjedz szarlotkę. Jest za darmo. To
końcówka, jutro i tak by się juŜ nie nadawała. Widzisz tamtego faceta, który przed chwilą
usiadł przy barze?
- Tego, który wygląda, jakby dopiero zjechał ze szlaku?
- To William Butler. Wołamy go Lo. Skrót od Lotario. Nadali mu taką ksywę, kiedy
był nastolatkiem i zajmował się głównie zaciąganiem dziewczyn do łóŜka z terenu w obrębie
mniej więcej stu mil.
- Uhmm.
- Teraz większość sobotnich wieczorów spędza na namiętnych randkach albo w barze
Clancy'ego z kumplami, zastanawiając się, gdzie szukać nowych przygód. Przyszedł obejrzeć
ciebie.
Reece, nie mając innego wyjścia, zajęła się szarlotką.
- Nie sądzę, aby w tym wypadku było wiele do oglądania.
- Poza tym, Ŝe jesteś tu nowa, młoda i najwyraźniej wolna. Trzeba mu oddać
sprawiedliwość, Ŝe nie poluje na męŜatki. Spójrz, teraz flirtuje z Juanitą. Bzykał się z nią w
zimie przez kilka tygodni, dopóki nie zajął się turystkami, które zjechały tu na narty.
Joanie podniosła ogromny kubek z kawą, który zawsze trzymała pod ręką.
- Ma duŜo uroku. Nie słyszałam, aby którakolwiek kobieta, lądując z nim w łóŜku,
miała mu za złe, Ŝe potem zapiął dŜinsy i odszedł.
- Mówisz mi to, bo zakładasz, Ŝe kiedyś ja wyląduję z nim w łóŜku?
- Po prostu mówię, jak jest.
- Przyjęłam do wiadomości. Ale nie ma obawy, nie szukam faceta - ani na chwilę, ani
na stałe. Szczególnie takiego, który traktuje penisa jak róŜdŜkę.
Joanie zaśmiała się gardłowo.
- Jak tam szarlotka?
- Dobra. Bardzo dobra. Nie pytałam cię jeszcze o ciasta. Sama pieczesz czy kupujesz
w miejscowej cukierni?
- Piekę sama.
- Naprawdę?
- Teraz myślisz, Ŝe lepiej mi to wychodzi niŜ mięso z grilla - i masz rację. A u ciebie
jak z pieczeniem?
- Nie jest moją mocną stroną, ale mogę pomóc, jeśli będziesz chciała.
- Dam ci znać. - Smyrgnęła na talerze dwa hamburgery, dorzuciła frytki oraz fasolę.
Pacnęła ogórki konserwowe i pomidory, gdy Lo akurat wmaszerował do kuchni.
- William!
- Mamo! - Nachylił się i pocałował ją w czubek głowy, a Reece poczuła ucisk w
Ŝołądku.
Mamo - powtórzyła w myślach. A ona Ŝartowała na temat jego penisa.
- Słyszałem, Ŝe podnosisz standard tego miejsca. - Posłał Reece leniwy, pogodny
uśmiech, po czym podniósł kufel z piwem, który przyniósł ze sobą, w geście toastu. -
Przyjaciele wołają mnie Lo.
- Reece. Miło cię poznać. Joanie, ja to zaniosę. - Chwyciła talerze i ustawiła w rzędzie.
Z irytacją stwierdziła, Ŝe po raz pierwszy tego wieczora nie nadąŜają z zamówieniami.
- Niedługo zamykamy - poinformowała ją Joanie. - MoŜesz się odmeldować i wracać
do domu. Na jutro wpisałam cię na poranną zmianę, więc musisz się stawić parę minut przed
szóstą.
- Dobrze. Jasne. - Zaczęła rozwiązywać troczki fartucha.
- Podrzucę cię do hotelu. - Lo odstawił w połowie wypite piwo. - śeby mieć pewność,
iŜ bezpiecznie tam dotrzesz.
- Och nie, nie fatyguj się. - Reece obejrzała się na jego matkę, licząc, Ŝe przyjdzie jej
w sukurs, lecz odwrócona plecami Joanie zamykała frytkownice. - To niedaleko. Nic mi nie
będzie, a poza tym mam ochotę się przejść.
- Dobra. Odprowadzę cię. Masz płaszcz? Oponujesz, jesteś niegrzeczna - myślała.
Zgadzasz się i stąpasz po kruchym lodzie. CóŜ, wejdzie na ten lód. Bez słowa włoŜyła
dŜinsową kurtkę.
- Będę o szóstej.
Wymamrotała „do widzenia” i ruszyła ku drzwiom. Czuła, jak ten pisarz Brody
wwierca się spojrzeniem w jej plecy. Właściwie co on tutaj jeszcze robi?
Lo otworzył drzwi i przepuścił ją przodem.
- Chłodna noc. Na pewno nie zmarzniesz?
- Jest w sam raz. Dobrze się ochłodzić po tej gorączce w kuchni.
- Nie wątpię. Chyba nie pozwalasz, Ŝeby mama zarzucała cię robotą?
- Lubię pracować.
- Idę o zakład, Ŝe się dzisiaj naharowałaś. MoŜe postawić ci drinka, Ŝebyś się trochę
zrelaksowała? A ty mi za to opowiesz historię swego Ŝycia.
- Dzięki, lecz ta historia nie jest warta drinka, a jutro mam poranną zmianę.
- A jeśli będzie ładny dzień... - Jego głos stał się leniwy, podobnie jak tempo, w
którym szedł. - ...moŜe podjadę po ciebie po pracy? PokaŜę ci okolicę. Nie ma lepszego
przewodnika w Angels Fall, zapewniam cię. Mogę przedstawić referencje na dowód, Ŝe
jestem dŜentelmenem.
Musiała przyznać, Ŝe uśmiech miał czarujący, a spojrzenie równie zniewalające jak
dotyk dłoni gładzącej skórę. I był synem szefowej.
- To niesamowicie uprzejme z twojej strony, poniewaŜ jednak znam tu zaledwie paru
ludzi, i to niecały dzień, mógłbyś podrobić te referencje. Lepiej odpuszczę i przeznaczę
jutrzejszy dzień na urządzanie się.
- W takim razie niech pada deszcz. Drgnęła, gdy wziął ją pod ramię.
- Spokojnie - odezwał się łagodnie, zniŜając głos, jakby przemawiał do spłoszonej
klaczki. - Chcę tylko, Ŝebyś trochę zwolniła. Pędzisz, jakbyś spieszyła się na umówione
spotkanie na tym swoim Wschodzie. Zatrzymaj się na minutę, podnieś wzrok. To dopiero
widok, co?
Jej serce nadal biło za szybko i trudno było o spokój. Ale spojrzała w górę. A tam,
ponad nierównym zarysem gór, wisiał biały księŜyc w pełni.
Wokół niego migotały gwiazdy, jakby ktoś wypalił w niebo ze śrutówki naładowanej
diamentami. Ich blask odbijał się niesamowitą, niebieskawą poświatą od zlodowaciałego
śniegu na szczytach gór, a szczeliny i Ŝleby tonęły w gęstym mroku.
To jest to - pomyślała - czego jej brakowało, gdy będąc kłębkiem nerwów, chodziła ze
wzrokiem wbitym w ziemię. I chociaŜ moŜe wolałaby przeŜyć tę chwilę w samotności, była
mu wdzięczna, Ŝe zmusił ją, aby się zatrzymała i popatrzyła.
- Piękny widok. W przewodniku, który kupiłam, nazywają te góry majestatycznymi,
ale tak o nich nie myślałam. Gdy je wcześniej zobaczyłam, nie widziałam w nich nic
monumentalnego, wydały mi się łyse i poszarpane. Ale teraz właśnie wyglądają
majestatycznie.
- Są wyŜej takie miejsca, które trzeba zobaczyć na własne oczy. Dosłownie zmieniają
się, gdy się na nie patrzy. O tej porze roku, gdy się wejdzie wyŜej i stanie nad rzeką, słychać
dudnienie gór podczas wiosennych roztopów. Wybierz się tam na przejaŜdŜkę. Nie ma nic
lepszego od oglądania Tetonów z siodła.
- Nie jeŜdŜę konno.
- Mogę cię nauczyć. Ruszyła przed siebie.
- Przewodnik po krajobrazach, instruktor jazdy - stwierdziła.
- Tym właśnie w duŜej mierze się zajmuję na ranczu turystycznym Circle K, jakieś
dwadzieścia mil stąd. Mogę poprosić tamtejszą kucharkę, Ŝeby przygotowała jakieś fajne
przekąski na piknik, i wybiorę spokojnego konia. Obiecuję dzień, który opiszesz w liście do
domu.
- Nie wątpię. - Chętnie posłuchałaby dudnienia gór oraz obejrzała moreny i łąki. A w
tej chwili, pod tym niesamowitym księŜycem, jego propozycja była bardzo kuszącą. -
Zastanowię się. Tutaj się zatrzymałam.
- Odprowadzę cię na górę.
- Nie trzeba. Ja...
- Moja matka wpoiła mi zasadę, Ŝe kobietę odprowadza się aŜ do drzwi.
Bezceremonialnie ujął ją pod ramię i otworzył drzwi do hołdu. Jak zauwaŜyła,
pachniał bardzo pociągająco - skórą i sosną.
- Dobry wieczór, Tom! - zawołał do dyŜurnego recepcjonisty.
- Dobry wieczór, Lo, dobry wieczór pani.
Reece dostrzegła cień znaczącego uśmieszku w jego oczach.
Kiedy Lo skierował się do windy, oswobodziła ramię.
- Mam pokój zaledwie na drugim piętrze. Pójdę schodami - oświadczyła.
- NaleŜysz do tych zwariowanych na tle gimnastyki, tak? MoŜe dlatego zachowujesz
taką figurę. - Zmienił płynnie kierunek i otworzył drzwi wiodące na schody.
- Jestem wdzięczna za twój trud. - Walczyła z lękiem, bo klatka schodowa z nim u
boku wydała się znacznie ciaśniejsza. - Najwyraźniej trafiłam do przyjaznego miasta.
- Wyoming jest przyjaznym stanem. MoŜe nie ma nas tu zbyt duŜo, ale z pewnością
jesteśmy sympatyczni. Słyszałem, Ŝe pochodzisz z Bostonu.
- Tak.
- Pierwszy raz w tych stronach?
- Zgadza się. - Jeszcze jedno piętro i otworzą się drzwi.
- Zrobiłaś sobie wolne, Ŝeby pozwiedzać kraj?
- Taaak. Tak, właśnie.
- Trzeba odwagi, Ŝeby jeździć samotnie.
- Naprawdę?
- Widać, Ŝe lubisz smak przygody.
Roześmiałaby się, gdyby nie ogromna ulga, która na nią spłynęła, kiedy otworzył
drzwi do holu na drugim piętrze.
- To tu. - Wyjęła kartę magnetyczną, odruchowo zerkając na framugę, Ŝeby sprawdzić,
czy przezroczysta taśma jest na swoim miejscu.
Zanim zdąŜyła wsunąć kartę w czytnik, odebrał ją i zrobił to za Reece. Otworzył
drzwi, po czym oddał dziewczynie kartę.
- Zostawiłaś włączone wszystkie światła. I telewizor.
- Och, rzeczywiście. Bardzo się spieszyłam do pracy. Lo, dzięki za towarzystwo.
- Cała przyjemność po mojej stronie. Wkrótce dasz się namówić na konną
przejaŜdŜkę. Zobaczysz.
NORA ROBERTS CIEMNA STRONA KSIĘśYCA Dedykują Mamie
Drogowskazy Wszędzie znaczy nigdzie. Seneka
1 Przegrzany Chevrolet cavalier toczył się po wybojach Angels Fall. Reece Gilmore miała w kieszeni dwieście czterdzieści trzy dolary i trochę drobniaków, co być moŜe wystarczy na reperację samochodu, paliwo i posiłek. O ile szczęście dopisze, a usterka wozu nie okaŜe się zbyt powaŜna, zostanie trochę na opłacenie noclegu. Potem, nawet przy najbardziej optymistycznych wyliczeniach, będzie bankrutką. SmuŜki pary sączące się spod maski oznaczały, Ŝe na jakiś czas naleŜy przerwać podróŜ i rozejrzeć się za pracą. Nie ma zmartwienia, Ŝaden problem - powiedziała sobie. Mała mieścina w Wyoming przycupnięta wokół jeziora o zimnej, niebieskiej wodzie była równie dobrym miejscem jak kaŜde inne. A moŜe nawet lepszym. Miała tu tak upragnioną przestrzeń; bezmiar nieba i góry Teton wznoszące się ku niemu niczym dostojne, obojętne bóstwa, z czapami śniegu na szczytach. Jechała ku nim, klucząc, godzinami nie schodziła jej z myśli fotografia szczytów i równin Ansela Adamsa. Nie miała najmniejszego pojęcia, gdzie wyląduje, gdy przedwczoraj o świcie wyruszała w drogę, ale ominęła Cody, przecięła Dubois i choć zastanawiała się, czy nie zajechać do Jackson, skręciła na południe. A więc coś ją ciągnęło do tego miejsca. W ostatnich ośmiu miesiącach nabrała mocnego przekonania nie naleŜy wierzyć drogowskazom i ulegać impulsom. Niebezpieczne zakręty. Mokra, śliska nawierzchnia. To miłe, Ŝe komuś chciało się wysilić i poświęcić czas na ustawianie tego rodzaju ostrzeŜeń. Zdarzały się teŜ cudaczne tablice w kształcie promyków słońca, wskazujące boczne drogi, albo wiatrowskazy ze strzałką wycelowaną na południe. Jeśli spodoba się jej taki promyk albo wiatrowskaz, pojedzie w tamtym kierunku tak długo, aŜ znajdzie się w odpowiednim miejscu w odpowiednim czasie. MoŜe zatrzyma się na kilka tygodni albo - jak w Dakocie Południowej - na parę miesięcy. Poszuka jakiejś pracy, zwiedzi okolicę, a potem pojedzie dalej, kiedy te znaki - owe impulsy - wskaŜą jej nowy kierunek. Nowe podejście do Ŝycia, które w sobie wypracowała, dawało wolność. Częściej, coraz częściej słabł teraz niepokój bezustannie czający się w myślach. Te ostatnie miesiące samotnego Ŝycia i samodzielności skuteczniej ją wyciszyły niŜ cały rok terapii.
Musiała uczciwie przyznać, Ŝe dzięki terapii mogła tolerować siebie kaŜdego kolejnego dnia i kaŜdej nocy. I podczas tych wszystkich godzin pomiędzy. A teraz czekał ją kolejny nowy początek, jeszcze jedna niezapisana tabliczka w zaciśniętych palcach gór wokół Angels Fall. W najgorszym wypadku zatrzyma się na parę dni, Ŝeby nacieszyć oczy widokiem jeziora i gór oraz zarobić trochę pieniędzy na dalszą drogę. Taka miejscowość jak ta (według informacji na drogowskazie zamieszkana przez sześćset dwadzieścia trzy osoby) na pewno Ŝyła z turystyki, wykorzystując walory krajobrazu i sąsiedztwo parku narodowego. Będzie tu przynajmniej jeden hotel, prawdopodobnie kilka pensjonatów, a moŜe i gospodarstwo agroturystyczne kilka mil za miastem. We wszystkich takich miejscach potrzeba kogoś do obsługi i sprzątania, szczególnie teraz, gdy wiosenna odwilŜ wypiera zimę. PoniewaŜ samochód wysyłał desperackie sygnały dymne, plując coraz gęstszymi obłokami pary, najwaŜniejszą sprawą była wizyta u mechanika. Jechała powoli drogą wijącą się wzdłuŜ rozległego jeziora. Płachty śniegu wyglądały w cieniu jak szarobiałe kałuŜe. Drzewa nadal miały brunatną barwę, lecz na jeziorze zauwaŜyła juŜ kilka łódek. Przez cień góry na wodzie sunął biały kajak z paroma męŜczyznami w sztormiakach i kapturach. Obraz był tak sugestywny, Ŝe podnosząc wzrok, spodziewała się ujrzeć jego odbicie na chropawych zboczach. Najwyraźniej centrum miasteczka znajdowało się na przeciwległym brzegu jeziora. Sklep z pamiątkami, mała galeria. Bank i poczta. No i biuro szeryfa. Odbiła od jeziora, Ŝeby podjechać wymęczonym samochodem pod sklep wielobranŜowy, który wyglądem przypominał ogromną stodołę. Dwóch męŜczyzn we flanelowych koszulach siedziało na masywnych krzesłach przed frontem, mając w ten sposób dobry widok na jezioro. Kiedy zgasiła silnik i wysiadła, obaj pozdrowili ją skinieniem głowy, a ten, który siedział po prawej stronie, uniósł dłoń do daszka niebieskiej czapeczki z nazwą sklepu na denku: „Mac Merkantile and Grocery”. - Zdaje się mamy kłopot, młoda damo - powiedział. - Na to wygląda. Zna pan kogoś, kto mógłby mi pomóc? MęŜczyzna oparł dłonie na udach i dźwignął się z krzesła. Był krępy i miał ogorzałą twarz z siateczką zmarszczek biegnących od kącików pogodnych piwnych oczu. Mówiąc, śpiewnie przeciągał samogłoski. - A moŜe by tak podnieść maskę i sprawdzić, co się dzieje? - Będę bardzo zobowiązana.
Kiedy zwolniła zatrzask, podniósł pokrywę i cofnął się przed obłokiem pary. Nie wiedzieć czemu widok smuŜek dymu i jego zainteresowanie bardziej Reece krępowały, niŜ niepokoiły. - To się chyba zaczęło jakieś dziesięć mil stąd na wschód. Nie zwróciłam uwagi. Pochłonęły mnie widoki. - Nic dziwnego. Jechała pani do parku? - Tak. Mniej więcej. Niepewna, zawsze niepewna - pomyślała, usiłując się skupić na chwili obecnej, a nie na przeszłości czy przyszłości. - Samochód, zdaje się, zdecydował inaczej - dodała. Jego towarzysz zbliŜył się do wozu i teraz obaj zaglądali pod maskę w sposób, w jaki patrzą męŜczyźni - z powagą w oczach i wyrazem skupienia na twarzy. Wpatrywała się wraz z nimi, akceptując fakt, Ŝe ich jedynie naśladuje. Dla kobiety to, co znajduje się pod maską, jest tak samo obce jak powierzchnia Plutona. - Pękł węŜyk przy chłodnicy - oznajmił męŜczyzna w czapce. - Trzeba go wymienić. Nie brzmi to najgorzej, nie jest źle. Nie powinno duŜo kosztować. - Da się naprawić gdzieś w mieście? - U Lynta w warsztacie. Mam do niego zadzwonić? - Wybawco! - Obdarowała go uśmiechem i wyciągnęła dłoń gestem, który łatwiej przychodził jej wobec obcych. - Jestem Reece, Reece Gilmore. - Mac Drubber. A ten tu to Carl Sampson. - Pochodzi pani ze wschodu, prawda? - zapytał Carl. Wyglądał na pięćdziesiąt kilka lat, a w jego Ŝyłach musiała płynąć domieszka indiańskiej krwi. - Tak. Z daleka. Z okolic Bostonu. Jestem bardzo wdzięczna za pomoc. - Ach, nic takiego, jeden telefon - powiedział Mac. - Niech pani wejdzie do środka i schroni się przed wiatrem albo pójdzie na spacer. MoŜe trochę potrwać, zanim Lynt tu dotrze. - Chętnie się przejdę, o ile nie macie nic przeciwko temu. MoŜe moglibyście mi wskazać jakieś porządne miejsce na nocleg. Nic wyszukanego. - Kawałek stąd jest Lakeview Hotel. A po drugiej stronie jeziora bardziej swojski Teton House. Coś w rodzaju pensjonatu. A nad jeziorem i za miastem teŜ są domki letniskowe do wynajęcia na tydzień lub na miesiąc. Od dawna nie myślała w kategorii miesięcy. JuŜ dzień stanowił wyzwanie. A „swojski” brzmiało zbyt poufale. - MoŜe pójdę rzucić okiem na hotel.
- To kawał drogi. Mogę panią podwieźć do centrum. - Jechałam cały dzień. Chętnie rozprostuję nogi. Dzięki za wszystko, panie Drubber. - Nie ma sprawy. - Postał jeszcze chwilę, kiedy oddalała się drewnianym chodnikiem. - Ładną kobitka - skomentował. - Sama skóra i kości. - Carl pokręcił głową. - Dzisiaj kobiety wiecznie się odchudzają. Wcale się nie odchudzała, wręcz odwrotnie - robiła wszystko, Ŝeby wrócić do wagi sprzed paru lat. Kiedyś miała figurę jak z fitness clubu, potem zrobiła się chuda jak szczapa, a teraz udało jej się dojść do sylwetki, którą uwaŜała za niezgrabną. Za duŜo kanciastych miejsc i wystających kości. Za kaŜdym razem, gdy się rozbierała, ciało wydawało się obce. Nie zgodziłaby się z określeniem Maca: ładna kobitka. JuŜ nie. Kiedyś uwaŜała się za ładną, z dobrym gustem, no i seksowną, gdy jej na tym zaleŜało. A teraz twarz miała zbyt surowy wyraz, kości policzkowe były zbyt wydatne, a policzki nadmiernie zapadnięte. Bezsenne noce rzadziej się zdarzały, lecz zostawiały po sobie ciemne sińce pod oczami i ziemistą bladość cery. Chciała znów się rozpoznawać. Szła spacerowym krokiem, stąpając prawie bezgłośnie po drewnianym chodniku. Wyćwiczyła powolny chód, nauczyła się nie rozpychać, nie pędzić, brać to, co przynosi dzień. I szczerze cieszyć się kaŜdą chwilą. Rześki wiatr owiewał jej twarz, wplątywał się we włosy ściągnięte w koński ogon. Reece podobał się jego dotyk i świeŜy, czysty zapach, a takŜe ostre światło znad Tetonów migocące na wodzie. Pomiędzy nagimi konarami wierzb i topoli dostrzegła kilka domków letniskowych, o których wspominał Mac. Ukryte za drzewami, zbudowane z bali i szkła, miały szerokie tarasy, z których widok zapewne zapierał dech w piersi. Miło byłoby usiąść na jednym z tych tarasów, patrzeć na jezioro i góry, obserwować ptaki i zwierzęta ciągnące na mokradła, gdzie trzciny wyrastają prosto z bagien. Cieszyć się ciszą i przestrzenią. MoŜe któregoś dnia - pomyślała. Ale nie dziś. ZauwaŜyła zielone pędy Ŝonkili w uciętej beczce po whisky obok wejścia do restauracji. Co prawda drŜały leciutko wystawione na chłodny wiatr, ale kazały jej pomyśleć o wiośnie. Wszystko odŜywa o tej porze roku. MoŜe tej wiosny ona teŜ odŜyje. Przystanęła, Ŝeby nacieszyć oczy delikatnymi pędami. Widok wiosny powracającej po długiej zimie działa pokrzepiająco. Wkrótce pojawią się inne oznaki. W przewodniku
wyczytała o ciągnących się całymi milami łąkach porośniętych szałwią i polnymi kwiatami, a takŜe licznych w tej okolicy jeziorach i stawach. Jest gotowa zakwitnąć - pomyślała. - Rozkwitać. Powędrowała wzrokiem ku duŜej witrynie restauracji. Raczej bistro niŜ restauracja - oceniła. Posiłki zamawiane przy kontuarze, dwu - i czteroosobowe stoliki, boksy, a wszystko utrzymane w wyblakłej czerwieni i bieli. Na wystawie zapiekanki i ciastka, kuchnia otwarta na salę. Uwijało się tam kilka kelnerek z tacami i z dzbankami kawy. Szczyt w porze lunchu - zorientowała się. Właśnie, powinna coś zjeść. Gdy tylko obejrzy hotel, to... I wtedy zauwaŜyła znak; odręcznie napisane ogłoszenie: POTRZEBNA KUCHARKA. PYTAĆ NA MIEJSCU. Znaki - pomyślała kolejny raz, chociaŜ cofnęła się o krok, zanim się zreflektowała. Stała nieruchomo, lustrując wnętrze przez szybę. Otwarta kuchnia - przypomniała sobie - to podstawa. Dania barowe nawet przez sen potrafi przygotować. W kaŜdym razie kiedyś potrafiła. A moŜe nadszedł czas się przekonać, zrobić kolejny krok. Sprawdzi, czy sobie radzi, a jeśli nie, wcale nie poczuje się gorzej niŜ teraz. Hotel teŜ pewnie najmował personel przed letnim sezonem. Kto wie, czy pan Drubber nie potrzebuje jeszcze jednej ekspedientki. Jednak to właśnie tu natrafiła na znak. Samochód dowiózł ją do tego miasta, a nogi same doprowadziły do miejsca, gdzie pędy Ŝonkili wystrzeliły z ziemi z pierwszym nieśmiałym oddechem wiosny. Podeszła do wejścia, głęboko zaczerpnęła powietrza i pchnęła drzwi. Ostra woń smaŜonej cebuli oraz grillowanego mięsa, wymieszana z zapachem mocnej kawy, muzyka country z grającej szafy i szmer rozmów przy stolikach. Czyste czerwone podłogi i wyszorowany biały bufet. Kilka wolnych stolików nakrytych do lunchu. Na ścianach fotografie - dobre, jak na jej oko. Czerń, biel i szarości jeziora, jasnej wody oraz gór o róŜnych porach roku. Nie zdąŜyła zebrać się w sobie, zdobyć się na odwagę, gdy podbiegła do niej jedna z kelnerek. - Dzień dobry. Jeśli na lunch, ma pani wybór - podajemy przy bufecie albo do stolika. - Właściwie chcę się zobaczyć z kierownikiem. Albo z właścicielem. W związku z ogłoszeniem w oknie. W sprawie kucharki. Kelnerka przystanęła, nadal balansując tacą.
- Jesteś kucharką? Niegdyś na takie stwierdzenie zareagowałaby prychnięciem - dobrodusznym, niemniej jednak prychnięciem. - Tak. - To się dobrze składa, bo Joanie kilka dni temu wyrzuciła kucharza. - Kelnerka zwinęła dłoń i przyłoŜyła do ust w geście naśladującym picie. - Aha. - Zatrudniła go w lutym, gdy zajechał do miasta, rozglądając się za pracą. Mówił, Ŝe odnalazł Jezusa i głosi słowo boŜe po kraju. - Przechyliła głowę i wypięła biodro. - Głosił to słowo boŜe jak apostoł na haju, aŜ brała chęć zapchać mu usta ścierką. A potem najwyraźniej odnalazł butelkę i tak się to skończyło. W takim razie chodź, przysiądź przy barze. Zobaczę, czy Joanie moŜe na chwilę wyskoczyć z kuchni. Napijesz się kawy? - Herbaty, jeśli to nie kłopot. - JuŜ się robi. Nie muszę brać tej pracy - mówiła sobie, gdy wślizgując się na chromowany stołek ze skórzanym siedzeniem, ocierała wilgotne dłonie o nogawki dŜinsów. Nawet jeśli ją zaproponują, nie musi jej wziąć. MoŜe sprzątać pokoje w hotelu albo pojechać dalej i poszukać tego gospodarstwa agroturystycznego. W grającej szafie przeskoczyła płyta i Shania Twain radośnie obwieściła, Ŝe czuje się kobietą. Kelnerka poklepała po ramieniu krępą, niską kobietę przy ruszcie i pochyliła się ku niej. Ta po chwili obejrzała się przez ramię, napotkała spojrzeniem oczy Reece i skinęła głową. Dziewczyna wróciła do kontuaru z wrzątkiem w białej filiŜance i saszetką herbaty Lipton na spodeczku. - Joanie za moment podejdzie. Masz ochotę na lunch? Specjalnością dnia jest klops. Podajemy z ziemniakami piure i fasolką szparagową. A na dodatek bułeczka. - Nie, dzięki, wystarczy herbata. - Nie byłaby w stanie niczego przełknąć, kiedy z nerwów wywracały się jej wnętrzności. Mdliło ją ze strachu, a piersi przygniatał wilgotny cięŜar. Powinna stąd wyjść - pomyślała. Natychmiast wyjść i wrócić po samochód. Naprawić węŜyk i odjechać. Znaki to przekleństwo. Joanie z nastroszonymi blond włosami, obwiązanym wokół talii białym rzeźnickim fartuchem poplamionym tłuszczem, i w pełnych, czerwonych sportowych butach Converse wyszła z kuchni, wycierając ręce w ścierkę do naczyń.
Mierzyła Reece zimnym spojrzeniem oczu, które wydawały się bardziej szare niŜ niebieskie. - Jesteś kucharką? - Ochrypły głos paliczki nadał temu lakonicznemu pytaniu dziwnie zmysłowe brzmienie. - Tak. - Z zawodu czy Ŝeby zarobić na Ŝycie? - Właśnie tym zajmowałam się w Bostonie zawodowo. - Zmagając się ze zdenerwowaniem, rozerwała saszetkę z herbatą. Joanie miała miękkie, wręcz dziecinne usta, kontrastujące z chłodnymi oczami. Reece zauwaŜyła starą, przybladłą bliznę, biegnącą od ucha wzdłuŜ linii szczęki prawie do podbródka. - Boston. - Joanie bezwiednie zatknęła ścierkę za pasek fartucha. - Kawał drogi stąd. - Tak. - Nie wiem, czy potrzebna mi kucharka ze Wschodniego WybrzeŜa, która nie potrafi zamilknąć na pięć minut. Zaskoczona Reece otworzyła usta, po czym zamknęła je, wyginając w śladowym uśmiechu. - Jestem gadatliwa, gdy się zdenerwuję. - Co robisz w tych stronach? - PodróŜuję. Samochód mi się zepsuł. Potrzebuję pracy. - Masz referencje? Poczuła skurcz serca, ukłucie bezgłośnego bólu. - Mogę się o nie postarać - powiedziała - Joanie skrzywiła się, wskazując na kuchnię. - Idź, włóŜ fartuch. Następne zamówienie to kanapka ze średnio wysmaŜonym stekiem, w cebulowej bułce, ze smaŜoną cebulą i pieczarkami, a do tego frytki i sałatka. JeŜeli Dick nie padnie trupem po twoim gotowaniu, prawdopodobnie masz robotę. - Dobrze. - Zsunęła się ze stołka, po czym oddychając równo i powoli, przeszła przez wahadłowe drzwi przy końcu bufetu. Nie zauwaŜyła, w przeciwieństwie do Joanie, Ŝe podczas rozmowy podarła w strzępy torebkę od herbaty. Kuchnia okazała się bardzo zwyczajna, a jednocześnie dość wygodna. DuŜy ruszt, typowa restauracyjna kuchenka, lodówka oraz zamraŜarka. Pojemniki na produkty, zlewozmywaki, blaty do pracy, podwójna frytkownica i system wentylacyjny. Gdy zawiązała fartuch, Joanie wyłoŜyła potrzebne produkty.
- Dzięki. - Reece dokładnie umyła ręce i wzięła się do pracy. Nie zastanawiaj się - mówiła sobie w myślach - po prostu rób wszystko, jak leci. UłoŜyła stek na gorącym ruszcie, a kiedy się smaŜył, pokroiła cebulę i pieczarki. Wrzuciła pocięte ziemniaki do frytkownicy i nastawiła minutnik. Ręce nie drŜały, jednak cięŜar w piersi nadal zalegał, ale ani razu nie spojrzała za siebie, Ŝeby sprawdzić, czy przypadkiem ściana za plecami nie jest zbyt blisko. Skoncentrowała się na muzyce z szafy grającej, skwierczeniu mięsa na grillu i ziemniaków we frytkownicy. Joanie wyciągnęła kartkę z następnym zamówieniem spod klipsa podkładki i połoŜyła na blacie. - Zupa z trzech rodzajów fasoli z tamtego garnka, a do tego krakersy. Reece jedynie skinęła głową, rzuciła pieczarki i cebulę na ruszt i zanim się usmaŜyły, zrealizowała drugie zamówienie. - Proszę odebrać! - zawołała Joanie i wyciągnęła następną kartkę. - Kanapka z mieloną wołowiną na razowym chlebie z dwiema sałatkami. Reece przygotowywała potrawy, pracując jak automat. Miejsca mogły się róŜnić nastrojem i rodzajem zamówień, ale rytm pozostawał ten sam. Nie przestawaj pracować, ruszaj się. UłoŜyła pierwsze zamówienie na talerzu i odwracając się, chciała go podać Joanie do sprawdzenia. . - Postaw na ladzie - usłyszała. - I bierz się do następnego. Jeśli w ciągu pół godziny nie wezwiemy lekarza, masz tę pracę. O pieniądzach i godzinach pogadamy później. - Muszę... - Zrealizuj następne zamówienie - ucięła Joanie. - Idę na papierosa. Pracowała bez przerwy przez półtorej godziny. Później ruch trochę zelŜał i mogła wyjść z gorącej kuchni, Ŝeby wypić duszkiem butelkę wody. Kiedy wróciła, Joanie siedziała przy barze i sączyła kawę. - Nikt nie umarł - oznajmiła. - Uff. Zawsze jest taki ruch? - Sobotni szczyt obiadowy. Dobrze nam idzie. Na początek dostaniesz osiem dolarów na godzinę. Jeśli się sprawdzisz, po dwóch tygodniach podniosę stawkę o dolara. Jest nas dwie i dziewczyna do pomocy przy grillu na pół etatu. Masz dwa wolne dni albo dwa popołudnia w ciągu tygodnia. Grafik układam z tygodniowym wyprzedzeniem. Otwieramy o wpół do siódmej, czyli pierwsza zmiana przychodzi na szóstą. Zestawy śniadaniowe
podajemy przez cały dzień, lunch od jedenastej do zamknięcia, ciepłe kolacje od siedemnastej do dwudziestej drugiej. JeŜeli chcesz, mogę cię rozpisać na czterdzieści godzin w tygodniu. Za nadgodziny nie płacę, gdybyś więc utknęła przy grillu i pracowała dłuŜej, zdejmę ci to z obciąŜenia w następnym tygodniu. MoŜe być? - Tak. - JeŜeli będziesz pić w pracy, z miejsca cię wyrzucę. - Zrozumiałe. - Dostajesz kawę, wodę i herbatę. Za inne napoje płacisz. Tak samo z jedzeniem. Nie mamy darmowych posiłków. Nie sądzę, Ŝe będziesz podjadać za moimi plecami. Jesteś chuda jak patyk. - Fakt. - Kucharka na ostatniej zmianie szoruje ruszt oraz kuchenkę i zamyka lokal. - Tego nie zrobię - przerwała jej Reece. - Nie chcę zamykać. Mogę otwierać i pracować na kaŜdej zmianie, jaką mi wyznaczysz. Kiedy trzeba, będę pracować dwa razy dłuŜej czy dzielić zmiany. Mogę zostawać po godzinach, ale nie zamykać. Przykro mi. Joanie uniosła brwi i dopiła kawę. - Boisz się ciemności, dziewuszko? - Tak, boję się. JeŜeli zamykanie baru naleŜy do zakresu obowiązków, będę musiała poszukać innej pracy. - Coś się wymyśli. Mamy trochę urzędowych papierów do wypełnienia. Mogą poczekać. Twój samochód jest juŜ naprawiony, stoi u Maca. - Joanie uśmiechnęła się. - Wieści szybko się rozchodzą, a ja mam dobry słuch. Jeśli szukasz lokum, na piętrze nad barem jest pokój, mogę ci go wynająć. Nic specjalnego, ale jest czysty i z ładnym widokiem. - Dzięki, na razie chyba zamieszkam w hotelu. Dajmy sobie kilka tygodni. Zobaczymy, jak się to wszystko ułoŜy. - Świerzbią cię stopy? - Nie, to co innego. - Twój wybór. - Joanie podniosła się, wzruszając ramionami, i z filiŜanką po kawie skierowała się ku wahadłowym drzwiom. - Idź, odbierz samochód i rozpakuj rzeczy. Przyjdź z powrotem o czwartej. Reece wyszła z baru nieco oszołomiona. Wróciła do kuchni i wszystko dobrze poszło. Dała sobie radę. Teraz, po wszystkim, trochę kręciło jej się w głowie, ale to chyba normalne. Typowa reakcja, jeśli z marszu dostaje się pracę i znowu robi to, do czego się nawykło. To samo, czego nie była w stanie robić od niemal dwóch lat.
Wracała powoli do samochodu, układając wszystko w myślach. Kiedy weszła do sklepu, Mac wystukiwał rachunek na kasie fiskalnej przy krótkiej ladzie naprzeciw drzwi. Wnętrze wyglądało tak, jak się spodziewała. Szwarc, mydło i powidło - chłodziarki załadowane produktami spoŜywczymi i mięsem, półki z tekstyliami, dział gospodarstwa domowego, sprzęt rybacki i amunicja. Potrzebujesz litra mleka albo pudełka nabojów? Dobrze trafiłeś. Kiedy Mac skończył obsługiwać klienta, podeszła do lady. - Teraz samochód powinien chodzić - oznajmił. - Słyszałam. Dzięki. Jak mam zapłacić? - Lynt zostawił rachunek. JeŜeli chcesz zapłacić kartą, zajedź po drodze do warsztatu. Gotówkę moŜna zostawić u mnie. Będę się z nim jeszcze widział. - W takim razie zapłacę gotówką. - Wzięła rachunek i z ulgą stwierdziła, Ŝe naprawa kosztowała mniej, niŜ się spodziewała. Z głębi sklepu doszedł ją szmer rozmowy i dzwonek drugiej kasy fiskalnej. - Znalazłam pracę. - Naprawdę? - zapytał, przechylając głowę, kiedy wyciągała portfel. - Piorunem to załatwiłaś. - W restauracji. Nawet nie wiem, jak się nazywa - zreflektowała się. - Zapewne Anielskie Jadło. Miejscowi mówią po prostu: u Joanie. - W takim razie u Joanie. Mam nadzieję, Ŝe zajrzy pan tam któregoś dnia. Jestem dobrą kucharką. - Nie wątpię. Oto reszta. - Dzięki za wszystko. Chyba zajmę się teraz szukaniem pokoju, no, a potem wrócę do pracy. - Jeśli nadal planujesz zamieszkać w hotelu, powiedz Brendzie w recepcji, Ŝe chcesz zapłacić za miesiąc. No i Ŝe pracujesz u Joanie. - Dobrze. - Miała ochotę ogłosić to w lokalnej gazecie. - Dzięki, panie Drubber. Czteropiętrowy hotel był otynkowany na kremowo, a z okien roztaczał się widok na jezioro. Na dole znajdował się mały sklepik, maciupkie stoisko z kawą i babeczkami oraz przytulna jadalnia ze stołami nakrytymi lnianymi obrusami. Jak ją poinformowano, goście mieli do dyspozycji szybkie łącze internetowe, podstawową, darmową obsługę w pokojach od siódmej do jedenastej oraz samoobsługową pralnię w piwnicy.
Reece wynegocjowała stawkę za tydzień (to kawał czasu) w jednoosobowym pokoju na drugim piętrze. Wszystko poniŜej było zanadto dostępne, aby zapewnić spokój umysłu, a wyŜej czułaby się jak w pułapce. Z całkowicie juŜ pustym portfelem wtargała torbę i laptop na drugie piętro, nie chcąc korzystać z windy. Widok z okna był wart ceny za pokój, więc natychmiast je otworzyła i zapatrzyła się na połyskliwą wodę, sunące po niej łódki i góry okalające niewielką dolinę. Dzisiaj to moje miejsce - pomyślała. Dowiem się, czy będzie nim równieŜ jutro. Odwracając się twarzą do wnętrza, zauwaŜyła drzwi do sąsiedniego pokoju. Sprawdziła zamki, szarpnęła za klamkę, po czym dosunęła do nich komodę. Tak będzie lepiej. Nie rozpakuje się do końca, wyjmie jedynie podręczne drobiazgi: latarkę, trochę kosmetyków i ładowarkę do komórki. Łazienka była niewiele większa od szafy, więc wzięła szybki prysznic przy otwartych drzwiach. Pod strumieniem wody powtarzała na głos tabliczkę mnoŜenia, Ŝeby zachować spokój. Pospiesznie narzuciła na siebie świeŜe ubranie. Nowa praca - przypomniała sobie, więc zdobyła się na wysiłek, Ŝeby wysuszyć włosy i zrobić delikatny makijaŜ. Postanowiła, Ŝe dziś nie moŜe być taka blada i mieć zapadniętych oczu. Sprawdziła czas, podłączyła laptop, otworzyła plik z dziennikiem i napisała krótką notatkę. Dzisiaj gotowałam. Dostałam pracę w małej restauracji w tym ładnym miasteczku w dolinie nad wielkim, błękitnym jeziorem. W mojej wyobraźni strzela korek od szampana, powiewają serpentyny i unoszą się baloniki. Czuję się tak, jakbym zdobywała górę i wspinała się po nagich skałach, które okalają to miejsce, jeszcze nie dotarłam na szczyt, nadal tkwię na skalnym występie. Ale on jest solidny i szeroki, więc mogę tutaj odpocząć przez chwilę, zanim na nowo podejmę wspinaczkę. Pracuję u kobiety o imieniu Joanie. fest niska, krępa i na swój sposób ładna. No i twarda, ale to dobrze. Nie chcę, Ŝeby obchodzono się ze mną jak z jajkiem. Myślę, Ŝe wówczas mogłabym się udusić, Ŝe brakowałoby mi powietrza tak samo jak wtedy, gdy budzę się z tych moich koszmarów. Tutaj mogę oddychać i zostanę w tym miejscu tak długo, aŜ nadejdzie czas znowu ruszyć w drogę. Zostało mi niecałe dziesięć dolarów, lecz czyja to wina? jest dobrze. Wynajęłam na tydzień pokój z widokiem na jezioro i Tetany, mam pracę i nowy węŜyk przy chłodnicy.
Dziś nie zjadłam obiadu - to krok wstecz,. Nie szkodzi. Byłam zbyt zajęta gotowaniem, Ŝeby o tym pomyśleć. Nadrobię później. Mam dobry dzień. Piętnasty kwietnia. Idę do pracy. Zamknęła laptop, wrzuciła do torebki komórkę, klucze, prawo jazdy oraz trzy dolary bilonem, który pozbierała po kieszeniach. Chwyciła kurtkę i skierowała się do drzwi. Zanim je otworzyła, spojrzała przez judasz, omiatając wzrokiem pusty korytarz. Wychodząc, dwukrotnie sprawdziła zamki, przeklinając się w myślach, po czym sprawdziła je jeszcze raz i natychmiast się cofnęła, Ŝeby oderwać kawałek taśmy klejącej z rolki, którą trzymała w przyborniku. Nakleiła ją na drzwiach znacznie poniŜej poziomu wzroku i dopiero wtedy skierowała się ku drzwiom wiodącym na schody. Zbiegła po nich, licząc stopnie. Po chwili namysłu zostawiła samochód na parkingu. Pójdzie pieszo, oszczędzając na benzynie, nawet gdyby miała wracać ze zmiany o zmroku. To tylko kilka przecznic. A jednak pomacała breloczek do kluczy z alarmowym przyciskiem. MoŜe lepiej wrócić po samochód, tak na wszelki wypadek. Głupia - skarciła się w duchu. Była juŜ prawie na miejscu. Skup się na tym, co jest teraz, a nie na tym, co będzie. Kiedy nerwy zaczęły jej puszczać, wyobraziła sobie, jak stoi przy ruszcie. Jasne kuchenne światło, muzyka z grającej szafy, szmer rozmów przy stolikach. Znajome dźwięki, zapachy, czynności. Być moŜe dłoń lepiła jej się od potu, kiedy sięgnęła do klamki, ale otworzyła drzwi. I nawet weszła do środka. Dostrzegła ją ta sama kelnerka, z którą rozmawiała w porze lunchu, i przywołała skinieniem ręki. Reece zatrzymała się przy stoliku w boksie, gdzie dziewczyna uzupełniała przyprawy w pojemniczkach. - Joanie jest na zapleczu. Powiedziała, Ŝe mam cię z grubsza wprowadzić, kiedy się zjawisz. O tej porze jest spokojnie, ale niedługo zaczną się schodzić najbardziej wyrywni goście. A tak w ogóle to jestem Linda - gail. - Reece. - Pierwsze ostrzeŜenie. Joanie nie toleruje nieróbstwa. Jak cię złapie na obijaniu się, wskoczy ci na kark i ugryzie w tyłek. - Mówiąc to, uśmiechnęła się tak, Ŝe w niebieskich oczach zamigotały iskierki, a dołeczki w policzkach jeszcze się pogłębiły. Jasnoblond włosy, jak u lalki, były starannie zaplecione we francuski warkocz. Miała na sobie dŜinsy i czerwoną koszulę z białą lamówką. Z uszu zwisały srebrne kolczyki z turkusami. Wygląda jak mleczarka z zachodu - pomyślała Reece. - Lubię pracować.
- Będziesz musiała polubić, uwierz mi. To sobotni wieczór, przygotuj się na duŜy ruch. Dziś na zmianie pracują jeszcze dwie kelnerki - Bebe i Juanita. Pomaga im Matt, a Pete zmywa naczynia. Ty z Joanie obstawiacie kuchnię, będzie więc mieć cię na oku. Zechcesz wyjść na przerwę, powiedz jej, a na pewno cię puści. Kurtkę i torebkę moŜesz zostawić na zapleczu. Nie masz torebki? - Nie, nie zabrałam. - BoŜe, ja bez mojej nie wyjdę za próg. W takim razie chodź, oprowadzę cię. Joanie zostawiła w kantorku formularze, które musisz wypełnić. Chyba pracowałaś juŜ w kuchni, widziałam dzisiaj, jak ci szło. - Taaak, pracowałam. - Tu są toalety. Sprzątamy je na zmianę. Ciebie ta przyjemność spotka dopiero za kilka tygodni. - JuŜ się nie mogę doczekać. Linda - gail błysnęła zębami w uśmiechu. - Masz tu gdzieś blisko rodzinę? - spytała. - Nie. Pochodzę ze Wschodniego WybrzeŜa. - Nie miała ochoty o tym rozmawiać. Nie chciała o tym myśleć. - Kto nalewa napoje z dystrybutorów? - Kelnerki. W krytycznych momentach teŜ moŜesz podawać. Serwujemy takŜe wino i piwo. PrzewaŜnie jednak ludzie chodzą się napić do Clancy'ego. To mniej więcej tyle. Wołaj, gdybyś chciała coś jeszcze wiedzieć. Muszę dokończyć nakrywać stoły, bo inaczej Joanie będzie wrzeszczeć. Witaj na pokładzie. - Dzięki. Reece weszła do kuchni i sięgnęła po fartuch. Dobra, szeroka i solidna półka skalna - powiedziała do siebie. Odpowiednie miejsce na przystanek, zanim nadejdzie czas ruszyć w dalszą drogę.
2 Linda - gail miała rację, ruch był duŜy: miejscowi, turyści, wycieczkowicze, trochę gości z pobliskiego kempingu, którym przyszła ochota na restauracyjny posiłek. Pracowały z Joanie w kłębach pary z frytkownic i Ŝarze bijącym od rusztu, rzadko się odzywając. W pewnej chwili Joanie podetknęła Reece talerz pod nos. - Jedz. - Dzięki, ale... - Masz coś przeciwko mojej zupie? - Nie. - Siadaj przy barze i jedz. Zrobiło się trochę luźniej, czas na przerwę. Zupę zapiszę na twój rachunek. - Dobra, dzięki. Rzeczywiście, myśląc teraz o jedzeniu, a nie o gotowaniu, poczuła się strasznie głodna. Dobry znak - uznała, siadając przy końcu bufetu. Z tego miejsca miała widok na całą salę i na drzwi. Linda - gail postawiła przed nią talerz z bułką i z dwiema porcjami masła. - Joanie twierdzi, Ŝe potrzebujesz węglowodanów. Chcesz do tego herbaty? - Jasne. Zrobię sobie. - To moja działka. Szybka jesteś - dodała, przynosząc filiŜankę. Po chwili obejrzała się przez ramię i nachyliła, błyskając zębami w uśmiechu. - Szybsza od Joanie. I ładnie podajesz. Niektórzy klienci chwalili. - Och. - Nie zaleŜało jej na pochwałach ani na uwadze. Chciała dostać wypłatę. - Nie zamierzałam niczego zmieniać. - Nikt nie narzeka. - Kelnerka przechyliła głowę i uśmiechnęła się, pokazując dołeczki. - Jesteś nerwowa, nie? - Raczej tak. - Reece skosztowała zupę, z zadowoleniem stwierdzając, Ŝe jest odpowiednio doprawiona. - Nic dziwnego, Ŝe macie tu taki ruch. Lepszej zupy nie dostaniesz w pięciogwiazdkowej restauracji. Linda - gail jeszcze raz zerknęła w stronę kuchni, upewniając się, czy Joanie jest zajęta robotą. - Niektórzy z nas robią zakłady. Bebe uwaŜa, Ŝe jesteś na bakier z prawem; ona ogląda strasznie duŜo takich programów w telewizji. Według Juanity uciekłaś od męŜa brutala.
Matthew, siedemnastolatek, sądzi, Ŝe chodzi o seks. A ja myślę, Ŝe ktoś złamał ci serce tam, na wschodzie. Czy ktoś z nas trafił? - Niestety, nie. - Poczuła lekkie ukłucie niepokoju na myśl, Ŝe snują domysły na jej temat, ale przypomniała sobie, iŜ w restauracjach rozgrywa się mnóstwo małych dramatów i duŜo się plotkuje. - Jestem po prostu luzakiem w podróŜy. - Tu chodzi o coś więcej - stwierdziła dziewczyna, kręcąc głową z niedowierzaniem. - Myślę, Ŝe wszystko w twoim wyglądzie świadczy o zawodzie miłosnym - A skoro mowa o łamaniu serc, właśnie nadchodzi wysoki, śniady i przystojny uwodziciel. Rzeczywiście jest wysoki - pomyślała Reece, podąŜając wzrokiem za spojrzeniem Lindy - gail. Sześć stóp wzrostu z okładem. A przez tę bujną czuprynę i oliwkową cerę wydaje się śniady. Ale nie nazwałaby go przystojnym. Według niej to słowo oznaczało „zadbany” i „z klasą”, a Ŝadne z tych określeń do męŜczyzny nie pasowało. Kilkudniowy zarost, szczupła twarz i surowe, ostre rysy. A nawet, według niej, więcej niŜ surowe, sądząc z linii ust i ze sposobu, w jaki omiótł wzrokiem salę. Wytarta skórzana kurtka, wyblakłe dŜinsy i znoszone wysokie buty nie miały w sobie ani krzty elegancji. To nie jest typ kowboja - orzekła - lecz raczej ktoś, kto duŜo czasu spędza na świeŜym powietrzu. Wydawał się silny i chyba trochę cyniczny. - Nazywa się Brody - poinformowała ją półgłosem kelnerka. - Jest pisarzem. - Tak? - Odczuła lekką ulgę. Coś w jego sposobie bycia, czujne spojrzenie, jakim ogarniał salę, mówiły jej, Ŝe jest policjantem. Pisarz brzmi znacznie lepiej. Przyjemniej. - Co pisze? - Artykuły do gazet i tym podobne rzeczy. Wydał teŜ trzy powieści. Kryminały. Pasuje to do niego, bo jest bardzo tajemniczy. Odgarnęła włosy do tyłu i odwróciła się nieco, Ŝeby kątem oka obserwować Brody'ego, gdy szedł zdecydowanym krokiem do pustego boksu. - Podobno pracował kiedyś w Chicago dla powaŜnej gazety, ale go wyrzucili. Wynajmuje domek letniskowy na drugim brzegu jeziora i raczej trzyma się na uboczu. Ale trzy razy w tygodniu przychodzi do nas na kolację. Daje napiwek, dwadzieścia procent od rachunku. Odwróciła się twarzą do Reece, a przy okazji do Brody'ego. - Jak wyglądam? - Świetnie.
- Któregoś dnia wymyślę coś, Ŝeby go poderwać, ot tak, dla zaspokojenia ciekawości. Ale na razie skasuję swoje dwadzieścia procent. Linda - gail podeszła do boksu, wyciągając bloczek z kieszeni. Reece słyszała ze swego miejsca, jak szczebiotliwie wita gościa. - Co słychać, panie Brody? Na co mamy dzisiaj ochotę? Jedząc, obserwowała flirtującą kelnerkę oraz Brody'ego, który złoŜył zamówienie, nie zaglądając do jadłospisu. Kiedy się obejrzała, Linda - gail posłała jej przesadnie rozmarzone spojrzenie. W tej samej chwili, gdy usta Reece zadrŜały z rozbawienia, Brody przeniósł na nią wzrok i zatrzymał go na twarzy. Pod wpływem tego zuchwałego spojrzenia Ŝołądek podszedł jej do gardła. Czym prędzej odwróciła oczy, lecz nadal czuła na sobie ten wzrok, butny i badawczy. Po raz pierwszy od początku zmiany poczuła się odsłonięta i bezbronna. Odstawiła stołek i zebrała naczynia. Walcząc z chęcią zerknięcia przez ramię, odniosłaje do kuchni. Brody zamówił kotlety z łosia i dla zabicia czasu czytał ksiąŜkę, popijając piwo. Ktoś wrzucił monetę do grającej szafy i po chwili rozległy się dźwięki piosenki Emmulou Harris. Zaintrygowała go ta brunetka i dziwny wyraz jej oczu. Richard Adams w swojej powieści uŜył zwrotu: „zając złapany w światła”. Ciekawe określenie - pomyślał - i bardzo pasuje do nowej kucharki z tym jej nagłym popadnięciem w absolutny bezruch. O ile znał właścicielkę restauracji, nie zatrudniłaby brunetki, gdyby ta nie była kompetentna. UwaŜał, Ŝe u Joanie Parks pod twardą powłoką bije miękkie serce, lecz ta powłoka była gruba i kolczasta, no i odporna na głupotę. Naturalnie wystarczyło zagadnąć tę małą blondynkę o nową i dostałby wyczerpującą odpowiedź. Ale momentalnie rozeszłoby się to po okolicy i wtedy inni zaczęliby pytać jego, co myśli, co wie. Znał takie miejsca jak Angels Fall i wiedział, jak karmią się plotkami. Sam dowie się o niej tego i owego. Choć zajmie mu to trochę więcej czasu, uniknie komentarzy, pogłosek i spekulacji. Miał wyczulony słuch, kiedy mu na tym zaleŜało. Coś w jej wyglądzie mówiło o delikatnej naturze, która w jednej chwili mogła przeistoczyć się w kruchą. Zastanawiał się czemu. Jednocześnie ze swojego punktu obserwacyjnego widział, Ŝe nie pomylił się co do jej fachowości. Pracowała sprawnie jak zawodowa kucharka, jak gdyby miała gdzieś ukrytą dodatkową parę rąk.
Być moŜe Joanie zatrudniła ją dopiero dziś, lecz gotów był się załoŜyć, Ŝe nieznajoma nie po raz pierwszy znalazła się w restauracyjnej kuchni. PoniewaŜ - przynajmniej na razie - ciekawiła go bardziej niŜ ksiąŜka, obserwował ją przy pracy, sącząc piwo. Doszedł do wniosku, Ŝe nie jest związana z nikim z miasteczka. Spędził w tym miejscu prawie rok i gdyby przywiało tu czyjąś dawno niewidzianą córkę, siostrę, bratanicę czy nawet kuzynkę w trzeciej linii, taka wiadomość na pewno dotarłaby do niego. Nie wyglądała teŜ na nomadę. Raczej na kogoś, kto przed czymś ucieka - spekulował. Dostrzegł w jej oczach czujność; gotowość, Ŝeby w jednej chwili zerwać się z miejsca i zbiec. Gdy wynurzyła się z kuchni, aby wystawić dania, strzeliła ku niemu oczami i natychmiast je odwróciła. Zanim zdąŜyła wrócić do grilla, ktoś akurat otworzył drzwi i skierowała spojrzenie na wejście. Uśmiech, który błyskawicznie i niespodzianie wypłynął na jej twarz, sprawił, Ŝe Brody otworzył oczy ze zdumienia. Rysy nieznajomej uległy natychmiastowej metamorfozie; pojaśniały i złagodniały i wtedy dojrzał w nich coś więcej niŜ ukryte tam kruche piękno. Obejrzał się, Ŝeby sprawdzić, co wywołało ten promienny uśmiech, i zobaczył Maca Drubbera, który radośnie szczerząc zęby, pomachał do niej ręką. MoŜe się mylił w sprawie pokrewieństwa. Mac wsunął się do boksu i usiadł naprzeciwko. - Jak leci? - Nie narzekam. - Naszedł mnie apetyt na coś, czego sam nie musiałbym smaŜyć. Co dziś tu mamy dobrego? - Odczekał chwilę i poruszył brwiami. - Oprócz nowej kucharki? - Zamówiłem kotlety. Mac, nie widuję tu ciebie w sobotnie wieczory. Jako niewolnik nawyków przychodzisz w środy na firmowe spaghetti. - Nie miałem ochoty otwierać puszki, a poza tym chciałem sprawdzić, jak sobie radzi ta dziewczyna. Zakulała się dziś do miasta z pękniętym węŜykiem przy chłodnicy. Wystarczy poczekać z pięć minut, a informacje same się posypią - pomyślał Brody. - Coś takiego. - A chwilę później słyszysz, Ŝe tu pracuje. Z jej miny moŜna by sądzić, Ŝe wygrała los na loterii. Jest ze Wschodniego WybrzeŜa. Wynajęła pokój w hotelu. Nazywa się Reece Gilmore. Zamilkł, gdy Linda - gail przyniosła talerz do stolika. - Witam, panie Drubber. Jak sprawy? Co dzisiaj podamy? Mac nachylił się i zajrzał do talerza Brody'ego.
- To wygląda cholernie apetycznie. - Nowa kucharka ma dobrą rękę. Panie Brody, powie mi pan później, czy kotlety smakowały. Podać coś jeszcze? - Piwo. - A co dla pana, panie Drubber? - Wezmę coca - colę, skarbie, i to samo, co je mój przyjaciel. Te kotlety wyglądają zachęcająco. Rzeczywiście - pomyślał Brody - podane z ziemniakami zapiekanymi w sosie i z limeńską fasolką. Całość artystycznie ułoŜona na białym talerzu, a nie jak zwykle niedbale pacnięta, gdy serwowała Joanie. - Któregoś dnia widziałem cię na łódce - odezwał się Mac. - Złapałeś coś? - Nie byłem na rybach. - Odkroił kawałek kotleta i spróbował. - Typowe dla ciebie, Brody. Wypływasz na jezioro i nie łowisz. Chodzisz do lasu, a nie polujesz. - Gdybym coś złapał albo upolował, musiałbym to ugotować. - Ach, o to chodzi. I jak twoje danie? - Dobre. - Brody odkroił następny kawałek. - Cholernie dobre. Mac Drubber naleŜał do garstki ludzi, z którymi Brody byłby skłonny spędzić wieczór, więc sączył teraz powoli kawę, podczas gdy jego towarzysz pochłaniał swoją porcję. - Fasola smakuje jakoś inaczej, wymyślniej. Powiedziałbym, Ŝe lepiej, ale jeśli powtórzysz to przy Joanie, nazwę cię parszywym kłamcą. - Zatrzymała się w hotelu, raczej nie planuje tu dłuŜej zostać. - Zarezerwowała na tydzień. - Mac lubił wiedzieć, co się dzieje i co kto robi w jego miasteczku. Oprócz tego, Ŝe miał sklep wielobranŜowy, był jeszcze burmistrzem. UwaŜał, Ŝe znajomość plotek naleŜy do jego obowiązków. - Prawdę mówiąc, Brody, nie sądzę, aby ta dziewczyna miała duŜo pieniędzy. - Wycelował widelec w Brody'ego, zanim nabił na niego ostatni strąk. - Podobno zapłaciła gotówką i za węŜyk, i za hotel. Nie uŜywa kart kredytowych - wywnioskował w myślach Brody, zastanawiając się mimochodem, czy czasem ta tajemnicza dziewczyna nie robi wszystkiego, aby jej nie namierzono. - Być moŜe woli nie zostawiać za sobą śladów ze względu na kogoś czy na coś. - Masz podejrzliwy umysł. - Mac oddzielił ostatnie włókienko mięsa od kości. - JeŜeli tak jest, musi mieć swoje powody. Dobrze jej patrzy z oczu.
- Masz romantyczne usposobienie. A skoro juŜ mowa o romansach - Brody wskazał ruchem głowy na drzwi. Do środka wszedł męŜczyzna w levisach i w batystowej koszuli pod czarną sukienną kurtką. Stroju dopełniały wysokie buty z węŜowej skóry, skórzany pas i ciemnoszary stetson noszony po kowbojsku. Spod kapelusza wymykały się płowe, pojaśniałe od słońca loki. W gładkiej twarzy o regularnych rysach uwagę przyciągał rowek w podbródku i jasnoniebieskie oczy, których - jak powszechnie było wiadomo - uŜywał, tak często jak tylko moŜliwe, do uwodzenia dam. Kroczył dumnie przez salę - nie było innego określenia na celowo powolny i rozkołysany chód - po czym usiadł na stołku przy barze. - Lo przyszedł sprawdzić, czy nowa dziewczyna jest warta zachodu. - Mac pokręcił głową i zgarnął resztkę ziemniaków. - Trudno nie lubić Lo. Budzi sympatię. Mam nadzieję, Ŝe ona ma swój rozum. Jedną z rozrywek Brody'ego w miasteczku przez ostatni rok było obserwowanie, jak Lo zalicza jedną po drugiej miejscowe panny. - Stawiam dziesięć dolarów, Ŝe zacznie robić do niej słodkie oczy i nie minie tydzień, jak zaciągnie ją do łóŜka. Mac karcąco ściągnął brwi. - Nie mówi się podobnych rzeczy o takiej miłej dziewczynie - rzekł. - Nie znasz jej na tyle długo, Ŝeby wiedzieć na pewno, czy jest miła. - Według mnie jest. Przyjmuję zakład tylko po to, Ŝeby narazić cię na koszty. Brody uśmiechnął się nieznacznie. Mac nie pił, nie palił, a jeśli oglądał się za kobietami, robił to bardzo dyskretnie. Według niego te nieco purytańskie zasady stanowiły swoisty urok burmistrza. - Mac, to tylko seks. - Uśmiechnął się szeroko, widząc, jak ten czerwieni się po uszy. - Pamiętasz jeszcze, co to takiego? - Jak przez mgłę. W kuchni Joanie postawiła na stole kawałek szarlotki. - Zrób przerwę - poleciła Reece. - I zjedz szarlotkę. - Naprawdę nie jestem głodna. Muszę jeszcze... - Nie pytałam cię, czy jesteś głodna, prawda? Zjedz szarlotkę. Jest za darmo. To końcówka, jutro i tak by się juŜ nie nadawała. Widzisz tamtego faceta, który przed chwilą usiadł przy barze? - Tego, który wygląda, jakby dopiero zjechał ze szlaku?
- To William Butler. Wołamy go Lo. Skrót od Lotario. Nadali mu taką ksywę, kiedy był nastolatkiem i zajmował się głównie zaciąganiem dziewczyn do łóŜka z terenu w obrębie mniej więcej stu mil. - Uhmm. - Teraz większość sobotnich wieczorów spędza na namiętnych randkach albo w barze Clancy'ego z kumplami, zastanawiając się, gdzie szukać nowych przygód. Przyszedł obejrzeć ciebie. Reece, nie mając innego wyjścia, zajęła się szarlotką. - Nie sądzę, aby w tym wypadku było wiele do oglądania. - Poza tym, Ŝe jesteś tu nowa, młoda i najwyraźniej wolna. Trzeba mu oddać sprawiedliwość, Ŝe nie poluje na męŜatki. Spójrz, teraz flirtuje z Juanitą. Bzykał się z nią w zimie przez kilka tygodni, dopóki nie zajął się turystkami, które zjechały tu na narty. Joanie podniosła ogromny kubek z kawą, który zawsze trzymała pod ręką. - Ma duŜo uroku. Nie słyszałam, aby którakolwiek kobieta, lądując z nim w łóŜku, miała mu za złe, Ŝe potem zapiął dŜinsy i odszedł. - Mówisz mi to, bo zakładasz, Ŝe kiedyś ja wyląduję z nim w łóŜku? - Po prostu mówię, jak jest. - Przyjęłam do wiadomości. Ale nie ma obawy, nie szukam faceta - ani na chwilę, ani na stałe. Szczególnie takiego, który traktuje penisa jak róŜdŜkę. Joanie zaśmiała się gardłowo. - Jak tam szarlotka? - Dobra. Bardzo dobra. Nie pytałam cię jeszcze o ciasta. Sama pieczesz czy kupujesz w miejscowej cukierni? - Piekę sama. - Naprawdę? - Teraz myślisz, Ŝe lepiej mi to wychodzi niŜ mięso z grilla - i masz rację. A u ciebie jak z pieczeniem? - Nie jest moją mocną stroną, ale mogę pomóc, jeśli będziesz chciała. - Dam ci znać. - Smyrgnęła na talerze dwa hamburgery, dorzuciła frytki oraz fasolę. Pacnęła ogórki konserwowe i pomidory, gdy Lo akurat wmaszerował do kuchni. - William! - Mamo! - Nachylił się i pocałował ją w czubek głowy, a Reece poczuła ucisk w Ŝołądku. Mamo - powtórzyła w myślach. A ona Ŝartowała na temat jego penisa.
- Słyszałem, Ŝe podnosisz standard tego miejsca. - Posłał Reece leniwy, pogodny uśmiech, po czym podniósł kufel z piwem, który przyniósł ze sobą, w geście toastu. - Przyjaciele wołają mnie Lo. - Reece. Miło cię poznać. Joanie, ja to zaniosę. - Chwyciła talerze i ustawiła w rzędzie. Z irytacją stwierdziła, Ŝe po raz pierwszy tego wieczora nie nadąŜają z zamówieniami. - Niedługo zamykamy - poinformowała ją Joanie. - MoŜesz się odmeldować i wracać do domu. Na jutro wpisałam cię na poranną zmianę, więc musisz się stawić parę minut przed szóstą. - Dobrze. Jasne. - Zaczęła rozwiązywać troczki fartucha. - Podrzucę cię do hotelu. - Lo odstawił w połowie wypite piwo. - śeby mieć pewność, iŜ bezpiecznie tam dotrzesz. - Och nie, nie fatyguj się. - Reece obejrzała się na jego matkę, licząc, Ŝe przyjdzie jej w sukurs, lecz odwrócona plecami Joanie zamykała frytkownice. - To niedaleko. Nic mi nie będzie, a poza tym mam ochotę się przejść. - Dobra. Odprowadzę cię. Masz płaszcz? Oponujesz, jesteś niegrzeczna - myślała. Zgadzasz się i stąpasz po kruchym lodzie. CóŜ, wejdzie na ten lód. Bez słowa włoŜyła dŜinsową kurtkę. - Będę o szóstej. Wymamrotała „do widzenia” i ruszyła ku drzwiom. Czuła, jak ten pisarz Brody wwierca się spojrzeniem w jej plecy. Właściwie co on tutaj jeszcze robi? Lo otworzył drzwi i przepuścił ją przodem. - Chłodna noc. Na pewno nie zmarzniesz? - Jest w sam raz. Dobrze się ochłodzić po tej gorączce w kuchni. - Nie wątpię. Chyba nie pozwalasz, Ŝeby mama zarzucała cię robotą? - Lubię pracować. - Idę o zakład, Ŝe się dzisiaj naharowałaś. MoŜe postawić ci drinka, Ŝebyś się trochę zrelaksowała? A ty mi za to opowiesz historię swego Ŝycia. - Dzięki, lecz ta historia nie jest warta drinka, a jutro mam poranną zmianę. - A jeśli będzie ładny dzień... - Jego głos stał się leniwy, podobnie jak tempo, w którym szedł. - ...moŜe podjadę po ciebie po pracy? PokaŜę ci okolicę. Nie ma lepszego przewodnika w Angels Fall, zapewniam cię. Mogę przedstawić referencje na dowód, Ŝe jestem dŜentelmenem. Musiała przyznać, Ŝe uśmiech miał czarujący, a spojrzenie równie zniewalające jak dotyk dłoni gładzącej skórę. I był synem szefowej.
- To niesamowicie uprzejme z twojej strony, poniewaŜ jednak znam tu zaledwie paru ludzi, i to niecały dzień, mógłbyś podrobić te referencje. Lepiej odpuszczę i przeznaczę jutrzejszy dzień na urządzanie się. - W takim razie niech pada deszcz. Drgnęła, gdy wziął ją pod ramię. - Spokojnie - odezwał się łagodnie, zniŜając głos, jakby przemawiał do spłoszonej klaczki. - Chcę tylko, Ŝebyś trochę zwolniła. Pędzisz, jakbyś spieszyła się na umówione spotkanie na tym swoim Wschodzie. Zatrzymaj się na minutę, podnieś wzrok. To dopiero widok, co? Jej serce nadal biło za szybko i trudno było o spokój. Ale spojrzała w górę. A tam, ponad nierównym zarysem gór, wisiał biały księŜyc w pełni. Wokół niego migotały gwiazdy, jakby ktoś wypalił w niebo ze śrutówki naładowanej diamentami. Ich blask odbijał się niesamowitą, niebieskawą poświatą od zlodowaciałego śniegu na szczytach gór, a szczeliny i Ŝleby tonęły w gęstym mroku. To jest to - pomyślała - czego jej brakowało, gdy będąc kłębkiem nerwów, chodziła ze wzrokiem wbitym w ziemię. I chociaŜ moŜe wolałaby przeŜyć tę chwilę w samotności, była mu wdzięczna, Ŝe zmusił ją, aby się zatrzymała i popatrzyła. - Piękny widok. W przewodniku, który kupiłam, nazywają te góry majestatycznymi, ale tak o nich nie myślałam. Gdy je wcześniej zobaczyłam, nie widziałam w nich nic monumentalnego, wydały mi się łyse i poszarpane. Ale teraz właśnie wyglądają majestatycznie. - Są wyŜej takie miejsca, które trzeba zobaczyć na własne oczy. Dosłownie zmieniają się, gdy się na nie patrzy. O tej porze roku, gdy się wejdzie wyŜej i stanie nad rzeką, słychać dudnienie gór podczas wiosennych roztopów. Wybierz się tam na przejaŜdŜkę. Nie ma nic lepszego od oglądania Tetonów z siodła. - Nie jeŜdŜę konno. - Mogę cię nauczyć. Ruszyła przed siebie. - Przewodnik po krajobrazach, instruktor jazdy - stwierdziła. - Tym właśnie w duŜej mierze się zajmuję na ranczu turystycznym Circle K, jakieś dwadzieścia mil stąd. Mogę poprosić tamtejszą kucharkę, Ŝeby przygotowała jakieś fajne przekąski na piknik, i wybiorę spokojnego konia. Obiecuję dzień, który opiszesz w liście do domu. - Nie wątpię. - Chętnie posłuchałaby dudnienia gór oraz obejrzała moreny i łąki. A w tej chwili, pod tym niesamowitym księŜycem, jego propozycja była bardzo kuszącą. - Zastanowię się. Tutaj się zatrzymałam.
- Odprowadzę cię na górę. - Nie trzeba. Ja... - Moja matka wpoiła mi zasadę, Ŝe kobietę odprowadza się aŜ do drzwi. Bezceremonialnie ujął ją pod ramię i otworzył drzwi do hołdu. Jak zauwaŜyła, pachniał bardzo pociągająco - skórą i sosną. - Dobry wieczór, Tom! - zawołał do dyŜurnego recepcjonisty. - Dobry wieczór, Lo, dobry wieczór pani. Reece dostrzegła cień znaczącego uśmieszku w jego oczach. Kiedy Lo skierował się do windy, oswobodziła ramię. - Mam pokój zaledwie na drugim piętrze. Pójdę schodami - oświadczyła. - NaleŜysz do tych zwariowanych na tle gimnastyki, tak? MoŜe dlatego zachowujesz taką figurę. - Zmienił płynnie kierunek i otworzył drzwi wiodące na schody. - Jestem wdzięczna za twój trud. - Walczyła z lękiem, bo klatka schodowa z nim u boku wydała się znacznie ciaśniejsza. - Najwyraźniej trafiłam do przyjaznego miasta. - Wyoming jest przyjaznym stanem. MoŜe nie ma nas tu zbyt duŜo, ale z pewnością jesteśmy sympatyczni. Słyszałem, Ŝe pochodzisz z Bostonu. - Tak. - Pierwszy raz w tych stronach? - Zgadza się. - Jeszcze jedno piętro i otworzą się drzwi. - Zrobiłaś sobie wolne, Ŝeby pozwiedzać kraj? - Taaak. Tak, właśnie. - Trzeba odwagi, Ŝeby jeździć samotnie. - Naprawdę? - Widać, Ŝe lubisz smak przygody. Roześmiałaby się, gdyby nie ogromna ulga, która na nią spłynęła, kiedy otworzył drzwi do holu na drugim piętrze. - To tu. - Wyjęła kartę magnetyczną, odruchowo zerkając na framugę, Ŝeby sprawdzić, czy przezroczysta taśma jest na swoim miejscu. Zanim zdąŜyła wsunąć kartę w czytnik, odebrał ją i zrobił to za Reece. Otworzył drzwi, po czym oddał dziewczynie kartę. - Zostawiłaś włączone wszystkie światła. I telewizor. - Och, rzeczywiście. Bardzo się spieszyłam do pracy. Lo, dzięki za towarzystwo. - Cała przyjemność po mojej stronie. Wkrótce dasz się namówić na konną przejaŜdŜkę. Zobaczysz.