dariu

  • Dokumenty230
  • Odsłony16 119
  • Obserwuję13
  • Rozmiar dokumentów268.3 MB
  • Ilość pobrań10 022

Roberts Nora - Pokochać Jackie2 - Olśnienie

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :926.1 KB
Rozszerzenie:pdf

Roberts Nora - Pokochać Jackie2 - Olśnienie.pdf

dariu EBooki
Użytkownik dariu wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 162 stron)

NORA ROBERTS OL NIENIE

ROZDZIAŁ PIERWSZY Nieznajoma zdecydowanie zasługiwała na to, eby przyjrze si jej dokładniej. I to nie tylko dlatego, e była jedn z nielicznych kobiet na placu budowy. M skie oko z reguły ch tnie pod a za kobiec sylwetk - tym ch tniej, je li pojawia si ona w miejscu uchodz cym za domen czysto m sk . Cody spotykał w pracy kobiety, ale dla niego liczyło si tylko to, czy potrafiły wbi gwó d i układa cegły. Ich wygl d i strój były bez znaczenia. Jednak ta kobieta miała w sobie co , co przykuło jego uwag . Styl! Miała niezaprzeczalny styl, mimo i była w stroju roboczym i stała na kupie gruzu. Zdecydowany styl, znamionuj cy pewno siebie, która sama w sobie stanowiła pewn klas i działała na Cody'ego równie silnie - albo niemal tak silnie - jak biały jedwab i czarne koronki. Cody nie miał jednak czasu, eby si nad tym dłu ej zastanawia . Przyjechał z Florydy do Arizony, eby przej nadzór nad realizacj powa nego projektu. Zaj ło mu to kilka dni i miał teraz mas zaległo ci do nadrobienia. Od rana zwijał si jak w ukropie, a na domiar wszystkiego dziesi tki szczegółów rozpraszały jego uwag : krzyki robotników i odgłosy maszyn; wydawane i wypełniane polecenia; d wigi podnosz ce ci kie stalowe belki, z których formowano szkielet budynku w miejscu, gdzie dot d były tylko skały; ywe kolory tych skał w pal cych promieniach sło ca, a wreszcie coraz silniej doskwieraj ce pragnienie. Cody sp dził ju tyle czasu na najrozmaitszych budowach, e potrafił wybiega w przyszło . Nie dostrzegał potu ani wysiłku, ani tego, co laikowi mogło wydawa si chaosem; widział za to ogóln koncepcj i dalekosi ne mo liwo ci. Teraz przyłapał si na tym, e przygl da si nieznajomej. Jej obecno tak e stanowiła zapowied pewnych mo liwo ci. Kobieta była wysoka - musiała mie ponad metr siedemdziesi t w roboczym obuwiu - była tak e szczupła, cho bynajmniej nie wiotka. Pod jaskrawo ółt , mokr od potu koszulk , rysowały si silne, proste ramiona. Cody jako architekt cenił ekonomiczne, proste Unie. Jako m czyzna za z uznaniem patrzył na kształtne biodra nieznajomej opi te obcisłymi spranymi d insami. Spod ółtego jak koszulka kasku wysuwał si krótki, gruby warkocz w kolorze mahoniu - drewna, które upodobał sobie dla jego wyj tkowego pi kna. Podsun ł wy ej słoneczne okulary, a ukryte za nimi oczy zlustrowany nieznajom od ci kich buciorów po ółty kask. Tak, ta kobieta zdecydowanie warta jest tego, eby jej si przyjrze bli ej, pomy lał pełen podziwu dla jej zwinnych, a zarazem oszcz dnych ruchów,

kiedy si nachyliła, eby zajrze do wykopu. Na wierzchu tylnej kieszeni spodni dostrzegł wytarty biały kontur - pewnie zwykła chowa tam portfel. Praktyczna osóbka, pomy lał. Torebka tylko by jej zawadzała na budowie. Nieznajoma nie miała delikatnej, bladej cery, wła ciwej osobom o rudych włosach. Jej skóra miała zdrowy, ciemnozłoty odcie - prawdopodobnie na skutek przebywania pod pal cym sło cem Arizony. A zreszt , bez wzgl du na to, sk d si to wszystko brało, Cody z przyjemno ci patrzył na jej twarz o zdecydowanych rysach. Podobał mu si jej wyzywaj cy podbródek, lekko wystaj ce ko ci policzkowe i nie umalowane, wygi te w podkówk usta. Nie udało mu si zobaczy jej oczu z powodu odległo ci oraz cienia, jaki kask rzucał na jej twarz. Za to głos, którym wydała polecenie, brzmiał wystarczaj co d wi cznie, eby mógł by słyszany daleko. Jego tembr znacznie lepiej pasował do mglistych, spokojnych nocy ni do znojnych, upalnych popołudni. Cody zatkn ł z u miechem kciuki za pasek i zakołysał si na obcasach. O tak, pomy lał, mo liwo ci s naprawd nieograniczone. Kompletnie nie wiadoma tego, e stanowi obiekt tak wnikliwej obserwacji, Abra otarła spocone czoło. Tego dnia sło ce paliło wr cz niemiłosiernie. Pot spływał jej po plecach, parował i znów spływał pod koszulk , w rytmicznym cyklu, z którym nauczyła si ju y . W tym upale człowiek musi si uwija jak w ukropie, mimo temperatury dochodz cej do trzydziestu stopni. Ka dy dzie jest walk z czasem. Jak na razie wygrywali t walk , ale... Nie, nie ma tu miejsca na adne ale, pomy lała. Obecna budowa była najwi kszym przedsi wzi ciem, w jakim dot d brała udział, i nie zamierzała niczego popsu . Miał to by jej punkt odbicia do dalszej kariery. Mimo to, w gł bi duszy miała ochot udusi Tima Thornwaya za to, e zgodził si , by jego firma budowlana, w której Abra pracowała, podj ła si realizacji projektu o tak napi tym terminarzu robót. Kary umowne były niebotyczne, a znaj c Tima, wiedziała, e skoro j tu oddelegował, przerzucił tym samym cał odpowiedzialno na jej barki. Wyprostowała plecy, jakby ju czuła na nich jej przytłaczaj cy ci ar. Je eli uda si dotrzyma terminów, nie przekraczaj c przy tym kosztorysu, to b dzie cud. A poniewa nigdy nie wierzyła w cuda, musiała si pogodzi z tym, e ma przed sob trudne dni. Kompleks wypoczynkowy zostanie wybudowany, i to na czas, nawet gdyby sama miała chwyci za młotek i kielni . Po raz ostatni dała si zap dzi w kozi róg, przysi gła sobie, patrz c, jak stalowy d wigar majestatycznie l duje na swoim miejscu. Potem rozstanie si z firm Thornwaya i zacznie prac na własny rachunek.

Była im oczywi cie wdzi czna za to, e umo liwili jej start, e pod ich okiem awansowała z asystentki na in yniera konstruktora. Nigdy im tego nie zapomni. Jednak lojalno obowi zywała j wył cznie wobec Thomasa Thornwaya. Po jego mierci postanowiła jeszcze tylko doprowadzi t budow do ko ca i dopilnowa , eby Tim Thornway nie zrujnował firmy. Jednak nie b dzie go przecie prowadzi za r czk do ko ca ycia! Przystan ła, eby wzi zimny napój z lodówki, a potem kontynuowała obchód, kontroluj c układanie stalowych d wigarów. Charlie Gray, przydzielony Cody'emu nadgorliwy asystent, poci gn ł go za r kaw. - Mam powiedzie pannie Wilson, e pan tu jest? Cody przypomniał sobie, e sam kiedy miał dwadzie cia dwa lata i bywał bardzo irytuj cy. - Chyba widzisz, e ma r ce pełne roboty - powiedział. Wyj ł papierosa, a potem przeszukał wszystkie kieszenie, zanim udało mu si znale zapałki. Miały etykietk jakiej knajpki z Natchez i były mokre od jego potu. - Pan Thornway chciał, eby cie si poznali. Usta Cody'ego drgn ły w u miechu. Wła nie my lał o tym, e chyba niezbyt trudno b dzie zawrze znajomo z Abr Wilson. - Wszystko w swoim czasie. - Zapalił zapałk , machinalnie osłaniaj c j dłoni , chocia powietrze było nieruchome i ci kie. - Nie było pana na wczorajszym zebraniu, wi c... - Tak. - No i co z tego, e go nie było? Wprawdzie o rodek budowano według jego projektu, ale wi kszo prac przygotowawczych nadzorował jego partner. Patrz c na Abr , Cody zacz ł ałowa , e si tu wcze niej nie zjawił. Nieopodal stała du a kempingowa przyczepa. Cody ruszył w jej stron , a Charlie deptał mu po pi tach. Po wej ciu do rodka Cody wyj ł z lodówki piwo, otworzył puszk i usiadł obok przeno nego wentylatorka, gdzie, miał nadziej , temperatura była o kilka stopni ni sza. - Chciałbym jeszcze raz rzuci okiem na plany głównego budynku. - Prosz , mam je tutaj. - Charlie, jak posłuszny ołnierz, podał mu tub z rysunkami, po czym cofn ł si i stan ł w pozycji na baczno . - Na zebraniu... - urwał i gło no chrz kn ł - panna Wilson powiedziała, e jako in ynier konstruktor chciałaby wprowadzi kilka zmian. - Naprawd ? - Cody rozsiadł si wygodniej na w skiej wersalce. Sło ce lito ciwie wypaliło pomara czowo - zielon tapicerk , która przybrała nieokre lony, za to znacznie

mniej agresywny kolor. Rozejrzał si za popielniczk , a nie znajduj c jej, si gn ł po pusty ku- bek, po czym rozwin ł arkusz. Z przyjemno ci popatrzył na swój projekt. Budynek miał kształt kopuły, zwie czonej latarni z witra owego szkła. Umieszczone centralnie atrium otoczono pi trami biur, przez co budowla zyska na przestrzeni. W atrium mo na b dzie odetchn . Jaki sens ma przyjazd na zachód, je eli człowiek nie poczuje tu szerszego oddechu? Ka de biuro b dzie miało okna z grubego, przyciemnianego szkła, zatrzymuj cego słoneczne promienie, a jednocze nie umo liwiaj cego podziwianie panoramy gór i całego o rodka. Zaokr glony hol na parterze umo liwiał łatwy dost p do dwupoziomowego baru oraz do oddzielonej szklan cian kawiarni. Go cie b d mogli wjecha szklanymi windami albo wej kr conym schodami na pi tro, do jednej z trzech restauracji, lub uda si jeszcze wy ej, do której z sal klubowych. Cody poci gn ł łyk piwa. Projekt, jego zdaniem, ł czył w sobie humor i fantazj ; stanowił udane zgranie nowoczesno ci z tradycj . Nie widział w nim nic, co wymagałoby jakichkolwiek zmian. I nie zamierzał si zgadza na adne zmiany. Abra Wilson b dzie si musiała z tym pogodzi . Bez wzgl du na to, czyjej si to spodoba, czy nie. Usłyszał odgłos otwieranych drzwi i podniósł głow . Na widok wchodz cej kobiety pomy lał, e z bliska prezentuje si jeszcze lepiej. Była troch spocona, odrobin zgrzana i chyba bardzo zła. Nie mylił si . Abra była rzeczywi cie w ciekła. Miała pełne r ce roboty, a przyszło jej jeszcze ugania si za niesubordynowanymi pracownikami, którzy robili sobie nielegalne przerwy w pracy. - Co ty tu robisz, do cholery?! - zaatakowała Cody'ego, który wła nie podnosił piwo do ust. - Ka da para r k jest mi teraz potrzebna na budowie! - Wyrwała mu puszk , zanim zd ył przełkn . - Thornway nie płaci wam za siedzenie na tyłku. Poza tym tu si nie pije w godzinach pracy. - Odstawiła puszk na stolik, walcz c z przemo on ch ci , by ul y wyschni temu gardłu. - Prosz pani... - próbował bardzo nie miało wtr ci Charlie. - O co chodzi? - ofukn ła go niecierpliwie. - Pan Gray, tak? Chwileczk . - Wszystko po kolei, pomy lała, ocieraj c wilgotnym r kawem spocony policzek. - Posłuchaj, kole - zwróciła si do Cody'ego - je eli nie chcesz w tej chwili wylecie , podnie tyłek i zgło si do brygadzisty.

Cody słuchał jej z wyzywaj cym u miechem. Rozstrojona, resztk sił powstrzymała wybuch w ciekło ci. Podobnie jak ch , eby wyr n go pi ci w t jego bezczeln g b . Kawał przystojnego drania, pomy lała z niech ci . Takim facetom zawsze si wydaje, e jednym u miechem potrafi za egna kłopoty. Zreszt , zazwyczaj maj racj , ale z ni taki numer nie przejdzie. Chocia lepiej mu nie grozi . Nie chce przecie mie pó niej do czynienia ze zwi zkami zawodowymi. - Tu nie wolno nikomu wchodzi - sykn ła ze zło ci , zwijaj c rozło one kalki. - Mo e gdyby ranek przebiegał bardziej gładko, nie byłaby taka dna krwi. Rzecz w tym, e ten człowiek znalazł si w niewła ciwym miejscu i o niewła ciwym czasie. - Nie wolno grzeba w planach. - Ciekawe, pomy lała, jaki kolor maj jego oczy ukryte za ciemnymi szkłami? Je eli ten facet nie przestanie si tak bezczelnie u miecha , chyba mu przyło y. - Prosz pani... - powtórzył z rozpacz Charlie. - Czego chcesz, człowieku? - Brutalnie odepchn ła jego r k . Do diabła z uprzejmo ci ! W ciekła i zgrzana, z impetem zaatakowała wymarzony cel, na którym wreszcie mogła si wyładowa . - Gray, czy udało ci si wreszcie wyci gn tego genialnego architekta z wanny? Thornway chciałby si dowiedzie , czy prace post puj zgodnie z harmonogramem. - No wi c... - Chwileczk - przerwała mu ponownie i zwróciła si do Cody' ego. - Zdaje si , e miało ju ci tu nie by . Chyba rozumiesz po angielsku? - Tak, prosz pani. - No to zje d aj! M czyzna ruszył si z miejsca, cho wcale nie tak szybko, jak by sobie tego yczyła. Przeci gn ł si leniwie jak kot, który chce zeskoczy z parapetu, po czym wstał. Kiedy przeciskał si mi dzy stołem a wersalk , nie przypominał wcale człowieka, któremu grozi utrata pracy. Si gn ł po puszk z piwem, poci gn ł długi łyk, oparł si swobodnie o drzwi lodówki i posłał Abrze rozbrajaj cy u miech. - No, no, Ruda! Ale z ciebie fest kobita! Abr zamurowało. Mo e i budownictwo to domena głównie m ska, ale aden z m czyzn, z którymi dot d pracowała, nie odwa ył si traktowa jej protekcjonalnie i bez szacunku. On ju tu nie pracuje, pomy lała. Nie ogl daj c si na napi ty harmonogram i zwi zki zawodowe, osobi cie wr czy mu wymówienie.

- Znajd swoj niadaniówk i zje d aj, ale ju ! - Wyszarpn ła mu z r ki puszk i wylała na głow jej zawarto . Na szcz cie dla Cody'ego, został w niej ju tylko ostatni łyk. - I zgło to przedstawicielowi swojego zwi zku. - Prosz pani... - Charlie był blady jak ciana, głos mu dr ał. - Nic pani nie rozumie. - Id si troch przej , Charlie - odezwał si grzecznie Cody, przeczesuj c wilgotne włosy. - Ale... ale... - No ju ! - Tak jest, prosz pana. - Charlie z rado ci opu cił ton cy okr t. Widz c to, a tak e słysz c, e nazwał tego przystojniaka „panem”, Abra nabrała podejrze , e popełniła katastrofalny bł d. Bezwiednie zmru yła oczy i napi ła mi nie. - O ile si nie myl , nie zostali my jeszcze sobie przedstawieni. - Cody zdj ł wreszcie okulary. Oczy miał pi kne, w odcieniu starego złota. Nie dostrzegła w nich cienia za enowania czy gniewu. Spogl dały na ni z uprzejm oboj tno ci . - Jestem Cody Johnson. Architekt. Mogła powiedzie byle co, wymy li jakie przeprosiny albo mia si tego nieporozumienia i zaproponowa mu piwo. Wszystkie trzy wyj cia przyszły jej do głowy, ale chłodny wzrok Cody'ego sprawił, e je odrzuciła. - To miło, e pan do mnie wst pił - powiedziała. Twarda sztuka, pomy lał. Nie zwiod go jej pi kne oczy i zmysłowe usta. To nic, dawał sobie rad z bardziej wojowniczymi egzemplarzami. - Gdybym mógł przewidzie , e zostan tak gor co powitany, zjawiłbym si znacznie wcze niej. - Przykro mi, ale musiałam ju zwolni orkiestr d t . - Chciała wyj , eby ocali nadwer on dum , ale szybko si przekonała, e aby dotrze do drzwi, musi przecisn si obok niego. Ta perspektywa nawet jej si spodobała. Był przeszkod , a przeszkody s po to, eby je pokonywa . Zadarła lekko głow , tak by ich oczy znalazły si na tym samym poziomie. - S jakie pytania? - O tak, kilka. - Na przykład jak mam ci zdoby ? Czy cz sto robisz tak wyzywaj c min ? Odk d to kask mo e by takim seksownym nakryciem głowy? - Tak pomy lał, a gło no spytał: - Czy masz zwyczaj oblewa piwem swoich ludzi? - To zale y od ludzi. - Zrobiła krok w stron drzwi i znów utkn ła mi dzy Codym a lodówk . Musiałby si odwróci , eby j przepu ci . Odczekał chwil , patrz c jej w oczy.

Nie dostrzegł w nich l ku czy skr powania, tylko w ciekło , która go rozbawiła. U miechn ł si . - Ciasno tu... panno Wilson. Mogła sobie by in ynierem, specjalist o sporym do wiadczeniu, nie przestała jednak by kobiet i czuła teraz nacisk jego ciała - twardych bioder i muskularnych ud. Jednak błysk rozbawienia w jego oczach skutecznie stłumił wszelkie dalsze doznania. - To twoje prawdziwe z by? - zapytała ze spokojem. - Kiedy ostatnio sprawdzałem, tak. - No to si odsu , je eli ci na nich zale y. Miał wielk ochot pocałowa j za odwag , a tak e po to, eby pozna smak jej ust. Jednak cho z natury impulsywny, wiedział, kiedy trzeba zmieni taktyk i przestawi si na długofalowy plan. - Tak jest, prosz pani. Cofn ł si , a ona przecisn ła si obok niego. Wolałaby wyj na dwór, jednak miała tu jeszcze co do załatwienia. Przysiadła na brzegu wersalki i rozwin ła kalk . - Zakładam, e Gray poinformował pana o szczegółach zebrania, na którym pana nie było. - Owszem. - Cody w lizgn ł si za stół i usiadł. Przyczepa była rzeczywi cie bardzo ciasna. Po raz drugi ich uda otarły si o siebie. - Podobno domaga si pani jakich zmian. Nie powinna si broni . To tylko osłabi jej pozycj . Jednak nie mogła si powstrzyma . - Miałam problemy z tym projektem od samego pocz tku, panie Johnson, i nie robiłam z tego tajemnicy. - Wiem. Przegl dałem korespondencj . - Wyci gni cie nóg w tak ciasnej przestrzeni wymagało wr cz akrobatycznej zr czno ci, a jednak mu si to udało. - Chciała pani projektu typowego dla architektury pustynnej. Zmru yła oczy, ale Cody zd ył ju dostrzec ich błysk. - Nie przypominam sobie, eby padło słowo „typowy”, s jednak konkretne powody, eby zastosowa taki a nie inny styl architektoniczny na tych wła nie terenach. - S te konkretne powody, eby spróbowa czego nowego. Nie uwa a pani? - rzucił jakby od niechcenia, zapalaj c papierosa. - Spółka „Barrow&Barrow” zamierza stworzy tu luksusowy o rodek wypoczynkowy - ci gn ł, zanim zd yła cokolwiek powiedzie . - Cał- kowicie samowystarczalny i na tyle ekskluzywny, eby mo na było wyci gn grube pieni dze z zamo nej klienteli. Chc , eby wygl dał zupełnie inaczej ni wszystkie o rodki

rozrzucone wokół Phoenix i eby panowała w nim zupełnie inna atmosfera. A ja im to gwa- rantuj . - Jednak pewne modyfikacje... - Nie ma mowy o adnych modyfikacjach, panno Wilson! Zacisn ła usta. Co za nad ty bufon! Zreszt jak wszyscy architekci. W dodatku cholernie irytuj cy. I ten szyderczy sposób, w jaki wymawiał słowo „panno”... - Tak si niestety zło yło - zacz ła z wymuszonym spokojem - e b dziemy zmuszeni pracowa razem na tej budowie. - Co za okrutne zrz dzenie losu - mrukn ł Cody. Pu ciła t uwag mimo uszu. - B d szczera, panie Johnson. Z konstrukcyjnego punktu widzenia pa ski projekt jest mocno podejrzany. Cody wydmuchał powoli dym z papierosa. W oczach pani in ynier dostrzegł złote błyski. Jakby nie mogły si zdecydowa , czy chc by zielone, czy szare. Typowe oczy marzycielki. U miechn ł si . - To ju pani problem. Je eli nie czuje si pani na siłach, Thornway mo e zatrudni kogo innego. Abra zacisn ła pi ci. Miała ochot wepchn mu plany do gardła, eby si udławił. Niestety, był zwi zana umow . - Jestem wystarczaj co dobra, panie Johnson. - No to nie powinno by adnych problemów. - Cody zało ył nog na nog i popatrzył na rozgniewan kobiet . Z zewn trz dobiegał jednostajny hałas, wiadcz cy o tym, e budowa jest w toku. Był to odgłos optymistyczny i bardzo produktywny. Przypominał Cody'emu, e jest czas na prac i czas na przyjemno ci. - Mo e by mnie pani zapoznała z post pem robót? Nie nale ało to do jej obowi zków. O mały włos byłaby mu to wykrzyczała w twarz. Była jednak zwi zana kontraktem, który pozostawiał bardzo w ski margines dla jakichkolwiek bł dów. Spłaci dług wobec Thornwaya, nawet je li b dzie musiała post powa z tym zarozumiałym architektem ze Wschodniego Wybrze a w białych r kawiczkach. - Jak pan ju pewnie zd ył zauwa y , zako czono w terminie roboty detonacyjne. Na szcz cie udało nam si ograniczy je do minimum, nie naruszaj c przy tym integralno ci krajobrazu. - Taka była koncepcja.

- Ach tak? - Spojrzała na plany, a potem znów na Cody'ego. - W ka dym razie, szkielet głównego budynku powinien by gotowy pod koniec tygodnia. O ile nie b dzie adnych zmian... - Nie b dzie. - O ile nie b dzie adnych zmian - powtórzyła przez zaci ni te z by - pierwsze terminy przewidziane w umowie zostan dotrzymane. Prace nad poszczególnymi domkami nie rozpoczn si , póki nie zatkniemy wiechy na głównym budynku i nad centrum medycz- nym. Pole golfowe i korty tenisowe to ju nie moja działka. O tym b dzie pan musiał porozmawia z Kendallem. To samo dotyczy architektury krajobrazu. - Dobrze. Czy kafelki do foyer zostały ju zamówione? - Jestem in ynierem, a nie zaopatrzeniowcem. Tymi sprawami zajmuje si Marie Lopez. - B d o tym pami tał. Mam jeszcze jedno pytanie. Zamiast skin zach caj co głow , wstała i otworzyła lodówk . Półki uginały si od kartonów z wod sodow i sokami oraz butelek ze zwykł wod . Zawahała si , a w ko cu zdecydowała si na wod . Przecie chciało jej si pi . Ruch, jaki wykonała, nie miał nic wspólnego z ch ci powi kszenia dystansu mi dzy ni a tym antypatycznym typem. To był tylko dodatkowy plus. Otworzyła butelk i nie proponuj c mu niczego, sama zacz ła pi . - Słucham. - Czy to dlatego, e jestem m czyzn ? e jestem architektem? A mo e dlatego, e przyjechałem ze Wschodniego Wybrze a? Abra poci gn ła długi łyk. Jeden dzie w pełnym sło cu wystarczył, eby jej uzmysłowi , ile szcz cia kryje si w butelce najzwyklejszej wody. - Prosz mówi ja niej. - Czy to dlatego, e jestem m czyzn , architektem, czy dlatego, e pochodz ze Wschodniego Wybrze a ma pani ochot naplu mi w twarz? Pytanie samo w sobie nie powinno było jej zirytowa . Rzecz w tym, e zadał je z u miechem, za który w ci gu minionej godziny zd yła ju go wielokrotnie znienawidzi . Mimo to oparła si swobodnie o blat stołu i zmierzyła Cody'ego pogardliwym wzrokiem. - Mam gdzie twoj płe . Nadal si u miechał, ale w oczach mign ł mu gro ny błysk. - Lubisz wymachiwa czerwon płacht przed bykiem, Wilson? - Tak. - Teraz przyszła Abry kolej na u miech, który wprawdzie zmi kczył wyraz jej ust, ale nie ugasił wyzwania w oczach. - eby doko czy moj odpowied ... architekci to

cz sto nad ci, rozhisteryzowani arty ci, którzy przelewaj swoje ego na papier i spodziewaj si , e in ynierowie i robotnicy zachowaj je dla potomno ci. Z tym si mog pogodzi . Mog to nawet uszanowa - kiedy architekt przyjrzy si uwa nie krajobrazowi i b dzie tworzył raczej w zgodzie z nim ni dla samego siebie. A co do tego, e pochodzi pan ze Wschodniego Wybrze a, tutaj widz najwi kszy problem. Pan nie rozumie pustyni ani gór, ani tutejszych tradycji. Nie podoba mi si my l, e siedzi pan sobie pod palm , ponad trzy tysi ce kilometrów st d, i decyduje o tym, jak tutejsi ludzie maj y . Poniewa znacznie bardziej zale ało mu na niej ni na tym, by si obroni , nie wspomniał, i ju wcze niej trzykrotnie wizytował tereny przyszłej budowy. Przewa aj ca cz projektu powstała tutaj, gdzie w tej chwili siedział, a nie w jego pracowni na Florydzie. Miał swoj wizj , nale ał jednak do ludzi, którzy raczej wcielaj w czyn swoje koncepcje, ni o nich mówi . - Je eli nie chce pani budowa , czemu pani to robi? - Nie powiedziałam przecie , e nie chc budowa . Uwa am tylko, e nie musz w tym celu tak wiele niszczy i burzy . - Za ka dym razem, kiedy człowiek wbija łopat w ziemi , zabiera troch tej ziemi. Takie jest ycie. - Za ka dym razem, gdy człowiek zabiera troch ziemi, powinien si zastanowi , co daje w zamian. Tego wymaga moralno . - Prosz , prosz , in ynier, a do tego filozof. - Dra nił si z ni , i doskonale o tym wiedział. Jeszcze nie doko czył, a ju gniewny rumieniec zabarwił jej policzki. - Zanim wyleje mi pani na głow swoj zło , powiem, e przyznaj pani racj , ale tylko do pewnego stopnia. Nie zgadzam si na adne neony i plastik. Bez wzgl du na to, czy si to pani podoba, czy nie, to mój projekt. A pani ma go wykona . Na tym polega pani praca. - Wiem, na czym polega moja praca. - No to dobrze. - Jakby wszystko było ju ustalone, Cody zacz ł zwija kalki. - Co pani powie na kolacj ? - Co takiego? - Kolacja - powtórzył. Wsun ł rulony do tuby i wstał. - Chciałbym zje z pani kolacj . Abra nie potrafiła powiedzie , czy była to najbardziej idiotyczna propozycja, jak w yciu słyszała, z pewno ci jednak mie ciła si w pierwszej dziesi tce. - Dzi kuj , nie. - Przecie nie jest pani m atk ? - Gdyby była, to miałoby zasadnicze znaczenie.

- Nie. - Ma pani kogo ? - Nawet gdyby miała, to ju bez znaczenia. Cierpliwo nigdy nie była jej mocn stron . Abra nie zamierzała si z tym kry . - To nie pa ski interes. - Masz ostry j zyk, Ruda. - Si gn ł po kask, ale go nie zało ył. - To mi si podoba. - Jeste bezczelny, Johnson. A to mi si nie podoba. - Podeszła do drzwi i zatrzymała si z r k na klamce. - Je eli b d jakie pytania w sprawie konstrukcji, jestem w pobli u. Nie musiał si ga daleko, eby poło y jej r k na ramieniu. Pod dotykiem jego dłoni spr yła si jak kotka gotowa do skoku. - B d o tym pami tał. No có , zjemy kolacj innym razem. Chyba nale y mi si piwo. Abra rzuciła mu ostatnie, mia d ce spojrzenie, po czym wyszła na dwór. Nie tak go sobie wyobra ała. Był atrakcyjny, to prawda, ale z tym potrafi sobie poradzi . Kiedy kobieta decyduje si działa na terytorium m skim, od czasu do czasu zdarza jej si spotka atrakcyjnego m czyzn . Jednak on wygl dał raczej jak członek ekipy ni współwła ciciel jednej z najwi kszych spółek architektonicznych w kraju. Jego jasnobr zowe włosy, spłowiałe od sło ca, były za długie, skóra zbyt ogorzała, a ciało za bardzo muskularne jak na rozkapryszonego architekta. A szerokie dłonie, pokryte odciskami, były typowymi dło mi robotnika. Wzruszyła ramionami, jakby chciała w ten sposób zagłuszy wspomnienie tych r k. Do wiadczyła ich siły, szorstko ci i magnetycznego dotyku. I jeszcze ten głos, ten rozlewny, przeci gły akcent... Zbli aj c si do stalowej konstrukcji budynku, mocniej nasadziła kask na głow . Taki głos na pewno działa na niektóre kobiety. Ona nie ma czasu, eby sobie zaprz ta my li jego południowym akcentem czy bezczelnym u miechem. Nie ma te czasu, by my le o sobie jako o kobiecie. Tymczasem on sprawił, e nagle przypomniała sobie, i ni jest. Mru c oczy pod sło ce, patrzyła, jak stalowe belki l duj na d wigarach. Wcale jej to nie odpowiadało, e Cody Johnson obudził kobiec stron jej natury. Słowo „kobieca” zbyt cz sto uto samiano z „bezbronna” i „zale na”. A ona nie miała ochoty by ani bezbronna, ani zale na. Zbyt długo i nazbyt ci ko pracowała na swoj niezale no . Przelotne drgnienie serca nie mogło mie na to adnego wpływu. Szkoda, pomy lała, e ta puszka z piwem nie była pełna. Z pos pnym u miechem przyjrzała si kolejnej belce, która kołysz c si , sun ła w powietrzu. Budowa to co pi knego. To szcz cie móc ogl da , jak ro nie krok po kroku,

pi tro za pi trem. To fascynuj ce, kiedy wielkie, u yteczne przedsi wzi cia przybieraj realny kształt. A zarazem to straszne, gdy cen za post p jest degradacja rodowiska. Nigdy nie potrafiła rozdzieli tych dwóch spraw i wła nie dlatego wybrała zawód, który umo liwiał jej kontrol nad kształtowaniem rodowiska. Natomiast ta budowa tutaj... Potrz sn ła głow , kiedy huk nitownic rozdarł powietrze. Przecie ten projekt to fanaberia człowieka, który był tu obcy - te kopuły, te łuki i spirale. Ju nawet nie zliczy, ile nocy sp dziła nad rajzbretem, z suwakiem i kalkulatorem, staraj c si za- projektowa zadowalaj cy system wspomagania. Architekci nie zaprz taj sobie głowy tak przyziemnymi sprawami. Dla nich liczy si tylko estetyka. Tylko ich przero ni te ego. Mimo to wybuduje ten cholerny o rodek, pomy lała, kopi c nog kawałek gruzu, który le ał na jej drodze. Wybuduje, i to dobrze. Co wcale nie znaczy, e wszystko musi jej si podoba . Odwrócona plecami do sło ca, spojrzała przez teodolit. Musieli sobie poradzi z gór , z nierównym podło em ze skały i piasku, jednak wszystkie wymiary si zgadzały. Kiedy sprawdziła łuki i k ty, poczuła przypływ dumy. Konstrukcyjna strona budynku - nawet kompletnie tutaj niepasuj cego - b dzie bez zarzutu. Po prostu perfekcyjna. A perfekcyjno ma wielkie znaczenie. Przez przewa aj c cz ycia Abra musiała si zadowala drugim gatunkiem. Wykształcenie, umiej tno ci i zdolno ci pozwoliły jej wznie si na wy szy poziom. Ju nigdy wi cej nie zamierza godzi si na gorsz kategori . Ani w yciu, ani w pracy. Nagle poczuła zapach, od którego dreszcz przebiegł jej wzdłu kr gosłupa. Mydło i pot, pomy lała, wzruszaj c ramionami. Wszyscy na budowie pachnieli mydłem i potem, wi c sk d to przekonanie, e to wła nie Cody za ni stoi? A jednak była tego pewna. Dlatego nie odwróciła si , tylko nadal pochylała si nad okularem. - Jakie problemy? - zapytała, wkładaj c w te dwa słowa cały bezmiar pogardy. - Nie wiem, póki nie zobacz . Mo na? - Prosz bardzo - odparła, odsuwaj c si na bok. - B d moim go ciem. Cody podszedł do przyrz du, a ona zatkn ła kciuki za pasek i czekała. Nie znalazł adnych rozbie no ci z planem. O ile w ogóle potrafiłby je dostrzec, pomy lała. Nagle usłyszała gło ne krzyki rozlegaj ce si nieopodal. Odwróciła si i zobaczyła dwóch kłóc cych si robotników. Upał, jak wiadomo, doprowadza temperamenty do punktu wrzenia. A to niczego dobrego nie wró y. Zostawiła wi c Cody'ego i podeszła do nich, przeskakuj c przez hałdy ziemi. - Jeszcze troch za wcze nie na przerw - powiedziała ze spokojem, kiedy jeden z robotników chwycił drugiego za koszul .

- Ten sukinsyn mało mi nie uci ł palców t cholern belk . - Jak nie umie zej z drogi, idiota, niech si potem nie dziwi. M czy ni byli spoceni i w ciekli. Awantura wisiała w powietrzu. Abra bez namysłu wkroczyła mi dzy nich i odsun ła ich od siebie. - Uspokójcie si ! - powiedziała. - Nie musz słucha tego choler... - Jego nie musisz słucha , ale mnie musisz - przerwała mu Abra. - Id cie si przej , eby troch ochłon . - Przyjrzała si im obu. - Po godzinach mo ecie si bi , ile chcecie, wasza sprawa. Ale jeszcze jeden zamach na mój czas, a wylatujecie z budowy. Ty! - Wskazała na robotnika, którego oceniła jako bardziej zapalczywego. - Jak si nazywasz? niady m czyzna zawahał si , a potem burkn ł: - Rodriguez. - Zrób sobie przerw , Rodriguez. Id i wsad głow pod pomp . - Odwróciła si , jakby nie miała w tpliwo ci, e jej polecenie zostanie wykonane bez dyskusji. - A ty? T gi, czerwony na twarzy m czyzna, wysapał: - Swaggart. - Bierz si do roboty, Swaggart. I jeszcze jedno - na twoim miejscu miałabym wi cej szacunku dla r k kolegi. Bo jak nie, to mo esz si którego dnia nie doliczy swoich własnych palców. Rodriguez prychn ł gniewnie, ruszył jednak posłusznie w stron beczek z wod . Abra przywołała brygadzist i poradziła mu, eby na kilka dni rozdzielił obu m czyzn. Zd yła ju prawie zapomnie o Codym, ale kiedy si odwróciła, zobaczyła, e wci tkwi przy teodolicie, cho ju przez niego nie patrzy. Stał na szeroko rozstawionych nogach, z r kami na biodrach, i przygl dał jej si uwa nie. Gdy si zorientował, e nie zamierza do niego podej , sam ruszył w jej stron . - Zawsze pakujesz si w sam rodek awantury? - Kiedy trzeba, tak. Nasun ł na nos ciemne okulary, eby jej si lepiej przyjrze , a potem znów podniósł je do góry. - Masz gruz na ramieniu. Nie próbowała go strzepn ? - Jeszcze nie. - To dobrze. B d pierwszy. - Jak chcesz, mo esz spróbowa , ale radziłabym ci, eby si skupił na projekcie. To mu tylko wyjdzie na dobre.

Na twarzy Cody'ego pojawił si u miech. - Ja potrafi si skupi na kilku rzeczach jednocze nie. A ty? Zamiast odpowiedzie , wyj ła chusteczk i otarła spocony kark. - Wiesz co, Johnson, twój wspólnik wydał mi si całkiem sensowny. - Bo taki wła nie jest. - Nim zd yła zaprotestowa , wyj ł jej z r k chusteczk i zacz ł jej delikatnie ociera skronie. - Nathan uwa a ci za perfekcjonistk . - A ty jaki jeste ? - Miała ochot wyrwa mu chustk . Jego dotyk był zdecydowanie zbyt koj cy. - Sama b dziesz musiała oceni . - Cody spojrzał na budynek. Fundamenty były solidne, k ty zachowane, ale to dopiero pocz tek. - B dziemy ze sob pracowa jeszcze przez jaki czas. Abra tak e spojrzała stron budynku. - Jako to znios . O ile ty na to pójdziesz. - Odebrała mu wreszcie chusteczk i wepchn ła j do kieszeni. - Abra! - wymówił jej imi w taki sposób, jakby badał jego smak. - Nie mog si ju tego doczeka . - Musn ł kciukiem jej policzek, a ona mimowolnie odskoczyła. - No to do zobaczenia - dorzucił ze znacz cym u miechem. Kretyn, pomy lała i si odwróciła. Id c w stron wykopu, czuła lekkie mrowienie skóry, ale starała si je zignorowa .

ROZDZIAŁ DRUGI Jednej rzeczy Abra szczerze nienawidziła - kiedy kto odrywał j od pracy i kazał jej i na zebranie. Miała przecie tyle obowi zków! Musiała kontrolowa mechaników pracuj cych przy głównym budynku, dogl da lusarzy w centrum medycznym oraz wci pilnowa , eby Rodriguez i Swaggart nie pozabijali si nawzajem. Oczywi cie nie było a tak le, eby nie mogli sobie bez niej poradzi , jednak w jej obecno ci roboty posuwały si znacznie sprawniej. A tymczasem siedziała w biurze Tima Thornwaya i czekała na jego przyj cie. Nikt nie musiał jej przypomina , jak napi ty jest harmonogram. Sama doskonałe wiedziała, co robi , eby uko czy roboty w terminie. Zawsze miała doskonałe wyczucie czasu. Ka da minuta jej dnia po wi cona była tej inwestycji. Co dzie pociła si na budowie, w ród robotników i sprz tu, dogl daj c wszystkiego a po najdrobniejsze detale. Po pracy waliła si do łó ka o zachodzie sło ca i zasypiała kamiennym snem albo do trzeciej w nocy siedziała nad desk kre larsk , a przy yciu podtrzymywały j ambicja i całe litry kawy. To był jej projekt, przede wszystkim jej, w znacznie wi kszym stopniu ni Tima Thornwaya. Projekt, który stał si jej osobist spraw , cho nie bardzo umiałaby wytłumaczy dlaczego. Traktowała go jako po miertny hołd zło ony człowiekowi, który uwierzył w ni i kazał jej si ga po to, co najlepsze. Dlatego budowa o rodka wypoczynkowego była w pewnym sensie ostatni prac dla Thomasa Thornwaya i Abra chciała wykona j perfekcyjnie. Nie ułatwiał jej tego architekt, który dał rzadkich i drogich materiałów, ryzykuj c przekroczenie terminów i kosztów. Wbrew niemu, mimo tych wszystkich marmurowych umywalek i niewymiarowych kafelków, zamierzała wywi za si z warunków umowy. Oczywi cie o ile nie b d jej nieustannie odrywa od pracy i ci ga do biura na jałowe narady. Podeszła do okna, a potem zacz ła nerwowo kr y po pokoju. Co za strata czasu - a ona tak bardzo nienawidziła wszelkiego marnotrawstwa. Gdyby nie to, e miała pewn spraw do omówienia z Timem, znalazłaby pretekst, eby w ogóle nie przyj na to spotkanie. Jednak cały kłopot z Timem polegał na tym, pomy lała z gorzkim miechem, e nie jest on na tyle bystry, eby czyta mi dzy wierszami. A poniewa miała pewn konkretn spraw , przyszła, eby mu j osobi cie przedstawi . Jednak nie b dzie dłu ej tkwi tu jak głupia, pomy lała, zerkaj c na zegarek.

Dawniej ten gabinet nale ał do starego Thornwaya. Abra lubiła jego chłodne kolory i ascetyczne wn trze. Wraz z pojawieniem si Tima zacz ły si zmiany. Po pierwsze - wstawiono ro liny, pomy lała, krzywi c si na widok olbrzymiego fikusa. Nie dlatego, eby w ogóle nie lubiła ro lin czy grubych poduszek. Po prostu tutaj wydały jej si wybitnie nie na miejscu, wr cz irytuj ce. Po drugie - te obrazy. Thomas wolał malarstwo india skie. Tim zast pił je abstrakcyjnymi płótnami, które działały Abrze na nerwy. Nowy, mi sisty dywan, był koloru łososiowego. Stary Thornway u ywał skór o krótkim włosiu, w których nie gromadziły si brud i kurz. Jednak Tim rzadko odwiedzał place budowy i raczej nie zapraszał brygadzistów na piwo po godzinach pracy. Przesta , skarciła si w my lach. Tim po prostu działa inaczej. To jego wi te prawo. W ko cu teraz to jego firma. To, e kochała i podziwiała ojca, nie znaczy wcale, i musi dopatrywa si wad w synu. Niestety, syn ma wiele wad, pomy lała, patrz c na wypolerowany blat biurka. Brakowało mu zapału i pasji ojca. Thomas budował przede wszystkim z miło ci do samego procesu twórczego, Tim wył cznie dla zysku. Gdyby ył Thomas Thornway, nie szykowałaby si teraz do odej cia. wiadomo , e jest to jej ostatnia praca dla tej firmy, oznaczała zapowied wolno ci. Odchodz c, nie b dzie niczego ałowała, a tak pewnie byłoby za ycia starego Thornwaya. Teraz mogła ju tylko czeka w podnieceniu na to, co przyniesie jej przyszło . Ju niedługo wszystko b dzie robi na własny rachunek. To przera aj ce, pomy lała, zamykaj c oczy. Przera aj ce, a zarazem poci gaj ce. Bo poci ga nas wszystko, co nieznane. Jak Cody Johnson. Otrz sn ła si i wróciła do okna. To mieszne. Ten m czyzna nie jest ani przera aj cy, ani taki znów poci gaj cy. Nie jest te adn niewiadom . To po prostu zwyczajny facet, i to do irytuj cy, je li wzi pod uwag sposób, w jaki zachowywał si podczas ich spotkania. To jeden z tych, co to doskonale zdaj sobie spraw ze swoich wdzi ków i potrafi to wykorzysta . Taki, co to zawsze ma w odwodzie zapasowe wyj cie. Takich facetów jak Cody widziała ju nieraz w akcji. W sumie miała szcz cie, e tylko raz straciła głow dla przystojnej twarzy i postawnej sylwetki. Niektóre kobiety nie s w stanie niczego si nauczy i ci gle wpadaj w t sam pułapk . Na przykład jej matka, pomy lała, potrz saj c głow . Gdyby Jessie Wilson zobaczyła takiego faceta jak Cody, z miejsca wpadłaby po uszy. Na szcz cie, w przypadku Abry powiedzenie „Jaka matka, taka córka” okazało si nieprawdziwe.

Cody Johnson nie zainteresował jej jako m czyzna. Jedynie na płaszczy nie zawodowej jest go w stanie tolerowa - a i to z trudem. Kiedy wszedł do gabinetu kilka sekund pó niej, ze zdumieniem stwierdziła, i jej my li i uczucia dziwnie do siebie nie przystaj . - Przepraszam, e kazałem ci czeka , Abra. - Tim, nieskazitelnie elegancki w trzycz ciowym garniturze, obdarzył j wylewnym u miechem. - Lunch si troch przeci gn ł. Abra wymownie uniosła brwi. Przez to spotkanie w rodku dnia w ogóle nie zje dzi lunchu. - Bardziej interesuje mnie to, czemu odwołałe mnie z placu budowy. - Pomy lałem sobie, e przyda nam si takie spotkanie we trójk . - Tim rozsiadł si za biurkiem i wskazał Abrze i Cody'emu krzesła. - Czytałe przecie raporty. - Oczywi cie. - Tim postukał palcem w teczk . Miał ujmuj cy u miech, który pasował do jego okr głej twarzy. Abrze nieraz ju przyszło do głowy, e dobrze by sobie radził w polityce. Nikt nie potrafił tak gładko udziela odpowiedzi bez adnych zobowi za jak Tim Thornway. - Jeste wietna, jak zawsze. Jem dzi kolacj z Barlowem seniorem i chciałbym przedstawi mu co wi cej ni tylko fakty i liczby. - Przeka mu moje obiekcje dotycz ce projektu wn trza głównego budynku. - Abra zało yła nog na nog i nawet nie spojrzała na Cody'ego. Tim zacz ł si bawi jednym ze swoich markowych wiecznych piór. - My lałem, e ju to ustalili my. Abra wzruszyła ramionami. - Zapytałe , to ci odpowiadam. Mo esz mu powiedzie , e instalacja elektryczna głównego budynku b dzie gotowa pod koniec tygodnia. To trudne zadanie, zwa ywszy na rozmiary i kształt budynku. Nie mówi c ju o tym, e klimatyzacja b dzie kosztowała fortun . - Fortun to on ma - wtr cił si Cody. - Moim zdaniem, zale y mu bardziej na stylu ni na oszcz dno ciach za pr d. - Racja. - Tim gło no chrz kn ł; Wszystko wskazywało na to, e kontrakt dla Barlowa przyniesie mu spory zysk. Byle tylko udało si utrzyma tempo prac. - Przejrzałem oczywi cie wszystkie raporty i mog zapewni naszego klienta, e dostaje najlepsze materiały i najlepszych specjalistów.

- Zaproponuj mu, eby tu przyjechał i sam sobie wszystko obejrzał - powiedziała Abra. - Nie wydaje mi si ... - Zgadzam si z pann Wilson - wtr cił si Cody. - Gdyby Barlow miał jakie zastrze enia, im wcze niej si o tym dowiemy, tym lepiej. Tim zas pił si . - Przecie plany zostały zatwierdzone. - Tak, ale na papierze wszystko wygl da inaczej - powiedział Cody, patrz c na Abr . - Ludzie czasami doznaj szoku na widok ko cowego efektu. - Oczywi cie, oczywi cie. Zaproponuj mu to. - Tim postukał piórem o blat. - Abra, w twoim raporcie sugerowała przedłu enie przerwy obiadowej do godziny. - Tak, chciałam porozmawia z tob na ten temat. Po kilku tygodniach na placu budowy doszłam do wniosku, e je eli upały nie zel ej , trzeba b dzie wydłu y południow przerw . Ludzie tego potrzebuj . Tim odło ył pióro i splótł r ce. - Musisz zrozumie , e te dodatkowe pół godziny odbije si negatywnie na kosztach i terminach. - A ty musisz zrozumie , e nie da si pracowa w takim sło cu bez wytchnienia. Za ywanie tabletek z sol nie wystarczy, eby zregenerowa siły. Wprawdzie mamy dopiero marzec i w twoim biurze jest miły chłód, zwłaszcza gdy popijasz sobie martini, ale na zewn trz panuje morderczy upał. - Płacimy tym ludziom za to, eby wyciskali z siebie ostatnie poty - przypomniał jej Tim. - Poza tym chyba zgodzisz si ze mn , e dla nich samych b dzie lepiej, je eli budynki stan pod dachem, zanim przyjdzie lato. - Nie b d mogli pracowa , je eli dostan udaru albo zawału. - Nie przypominam sobie, eby co takiego miało kiedykolwiek miejsce. - Jeszcze nie. - To b dzie cud, je eli uda jej si zachowa zimn krew. Tim zawsze był tak niezno nie pompatyczny. Kiedy ył jego ojciec, mogła omija go i zwraca si ze swoimi problemami bezpo rednio do szefa. Teraz to on był szefem. Zirytowana, zacz ła od nowa. - Tim, oni naprawd potrzebuj dodatkowej przerwy. Praca w takim upale jest bardzo wyczerpuj ca. Ludzie słabn , trac koncentracj , a kiedy człowiek jest rozkojarzony, popełnia bł dy - cz sto bardzo gro ne. - Płac brygadzistom za to, eby sprawdzali, czy nikt nie popełnia bł dów.

Abra zerwała si na równe nogi, bliska wybuchu. Nagle rozległ si spokojny głos Cody'ego: - Powiem ci, Tim, e ludzie i tak sami przedłu aj sobie przerwy w taki upał. Dasz im dodatkowe pół godziny - b d ci wdzi czni, nawet zobowi zani. Nie b d da wi cej. W rezultacie za jednym zamachem załatwisz dwie sprawy: b dziesz miał wykonan robot i dobre stosunki mi dzy pracownikami. Tim znów zacz ł si bawi piórem. - To brzmi rozs dnie. B d o tym pami tał. - Mam nadziej . - Cody wstał z u miechem. - Wracam teraz na budow i zabieram pann Wilson. A co do ewentualnej współpracy w przyszło ci, pó niej o tym porozmawiamy. Dzi ki za lunch, Tim. - Cała przyjemno po mojej stronie. Zanim Abra zd yła cokolwiek powiedzie , Cody chwycił j za łokie i wyprowadził z gabinetu. Dopiero przy drzwiach do windy udało jej si wyrwa r k . - Sama znam drog - sykn ła ze zło ci . - Panno Wilson, wygl da na to, e znowu si nie zgadzamy. - Wepchn ł j do windy i nacisn ł guzik „gara e”. - Moim zdaniem, przyda ci si mały instrukta , jak radzi sobie z ptasimi mó d kami. - Nie musisz mi... - Podniosła głow i urwała. Jego rozbawiony wzrok był wiernym odbiciem jej własnych uczu . - Rozumiem, e mówisz o Timie. - Powiedziałem co takiego? - Tak mi si przynajmniej wydawało. Chyba e my lałe o sobie. - Decyzja nale y do ciebie. - Twardy orzech do zgryzienia. - Winda zadr ała i zatrzymała si na poziomie parkingu. Abra zablokowała otwarte drzwi i spojrzała na Cody'ego. Błysk w jego czach znamionował inteligencj . Usta wiadczyły o du ej pewno ci siebie. Abra z westchnieniem wyszła z windy. - No i co? Zdecydowała ju ? - odezwał si za jej plecami. - Powiedzmy sobie, zdecydowałam, jak mam z tob post powa . Kiedy szli pomi dzy samochodami, ich kroki odbijały si echem od cian gara u. - To znaczy jak? - My l , e czasami powinno si wyla ci kubeł zimnej wody na głow . K ciki ust Cody'ego drgn ły w u miechu. Abra znów miała włosy splecione w warkocz. Naszła go ochota, by go rozple , pasmo po pasemku.

- To nieładnie z twojej strony. - Mo e i tak. - Zatrzymała si przed zakurzonym słu bowym wozem. Biała farba łuszczyła si , okna były przyciemnione dla ochrony przed o lepiaj cym sło cem. Si gn ła do kieszeni po kluczyki. - Na pewno chcesz wraca na budow ? Mog ci odwie do hotelu. - Ta budowa troch mnie jednak interesuje. Wzruszyła z irytacj ramionami. - Jak sobie yczysz. - Dokładnie tak. Wsiadł do wozu, cofn ł fotel i nawet udało mu si wyci gn nogi. Abra przekr ciła kluczyk w stacyjce. Silnik zakaszlał, zgasł, a potem zastartował. O yło radio i klimatyzacja. Rykn ła muzyka, ale Abra jej nie ciszyła. Na desce rozdzielczej pyszniła si kolekcja ozdob- nych magnesów w kształcie banana, strusia, mapy Arizony, szczerz cego z by kota i damskiej dłoni o ró owych paznokciach. Przytrzymywały nabazgrane na skrawkach papieru notatki. Cody zdołał z nich wyczyta , e Abra ma odebra mleko i chleb oraz sprawdzi , czy nadeszło pi dziesi t ton cementu. A tak e zadzwoni do... Mangi? Przeczytał jeszcze raz, mru c oczy. Do Mamy. Miała zadzwoni do matki. - Ładny wóz - zauwa ył, kiedy przystan li na wiatłach. - Trzeba by dostroi ga nik. - Abra wrzuciła jałowy bieg, eby silnik mógł odpocz . - Na razie do tego nie doszłam. Popatrzył na jej r k , kiedy wrzucała jedynk i dodawała gazu. Dło miała smukł , o szczupłych, długich palcach. Paznokcie krótko obci te i nie umalowane. adnej bi uterii. Bez adnego trudu mógł sobie wyobrazi te dłonie zarówno serwuj ce herbat w delikatnych porcelanowych fili ankach, jak i naprawiaj ce zepsuty samochód. - No wi c, jak post powałby z Timem? - zapytała. - Co? - mrukn ł niezbyt przytomnie, bo wła nie zacz ł sobie wyobra a dotyk tych smukłych, zr cznych dłoni na swojej skórze. - Mówi o Timie - powtórzyła, dodaj c gazu. Skr cili na południe, do Phoenix. - Jak ty by sobie z nim poradził? W tej chwili bardziej interesowało go pytanie, jak by sobie z ni poradził. - Odniosłem wra enie, e reprezentujecie odmienne stanowiska. - Bystry z ciebie chłopak, Johnson. - Po co ten sarkazm, Ruda? - Nawet nie zapytał, czy mo e zapali , tylko uchylił okno i zacz ł szuka po kieszeniach zapałek. - Osobi cie jest mi wszystko jedno, ale w kontaktach z Thomwayem oliwa sprawdza si lepiej ni ocet.

Miał racj , absolutn racj . Była zła, e musiał jej o tym przypomnie . - On nie jest w stanie zrozumie adnej aluzji. Nawet gdyby go walił młotkiem po głowie. - Podsun ła mu zapalniczk . - Mo e w dziewi ciu przypadkach na dziesi . - Przytkn ł papierosa do zapalniczki. - Wła nie przez ten dziesi ty przypadek mo esz wpakowa si w kłopoty. I eby ci uprzedzi , wiem, co teraz powiesz. e gwi d esz na kłopoty. U miechn ła si mimo woli i nie zaprotestowała, kiedy przyciszył radio. - Widziałe kiedy konie na paradach, z klapkami na oczach, eby nie zbaczały z drogi i nie denerwowały si na widok tłumów? - Owszem. Thornway ma takie same klapki, eby bez przeszkód pod a drog , na ko cu której czekaj na niego pieni dze. Je eli chcesz wynegocjowa lepsze warunki dla ludzi, materiały lepszej jako ci albo cokolwiek, musisz si nauczy subtelno ci. Znów to samo nerwowe wzruszenie ramion. - Kiedy nie potrafi . - Potrafisz. Jeste o wiele bystrzejsza od Thornwaya, Ruda, wi c na pewno potrafisz go przechytrzy . - On doprowadza mnie do szału. Na my l o tym... - Znowu wzruszyła ramionami, tym razem z alem. - Po prostu doprowadza mnie do szału. A kiedy wpadam w szał, mówi , co my l . Cody zd ył ju to zauwa y . - Musisz tylko sprowadzi wszystko do wspólnego mianownika. Thornwayowi chodzi wył cznie o zyski. Je eli chcesz, eby ludzie mieli dłu sz przerw w południe, nie mów mu, e to dla ich dobra. Powiedz, e to wpłynie dodatnio na wydajno pracy, a tym samym na pomno enie zysków. Abra zamy liła si , a potem z westchnieniem przyznała: - Powinnam ci chyba podzi kowa za to, e go przekonałe . - Nie ma za co. Mo e wybraliby my si gdzie na kolacj ? - Nie - odparła twardo. - Czemu nie? - Bo masz ładn bu k . - Kiedy si u miechn ł, odpowiedziała krótkim u miechem. - Nie ufam facetom o ładnych bu kach. - To ty masz ładn bu k . Nie mam ci tego za złe. Nadal si u miechała, jednak nie odrywała wzroku od szosy. - To wła nie nas ró ni, Johnson.

- Gdyby zjadła ze mn kolacj , mogliby my doszuka si paru innych ró nic. To była kusz ca propozycja. A nie powinna. - Po co mieliby my szuka innych ró nic? - Dla zabicia czasu. A mo e by tak... - urwał, bo samochód gwałtownie podskoczył. Abra zakl ła i zjechała na pobocze. - Złapali my gum - powiedziała ze zło ci . - A ja ju i tak jestem spó niona. - Wygramoliła si z wozu, trzasn ła drzwiami i kln c jak szewc, podeszła do baga nika. Zanim Cody zd ył do niej doł czy , wyj ła zapasowe koło. - Nie wygl da ani troch lepiej. - Cody pokr cił głow . - Musz zmieni wszystkie opony, ale my l , e ta powinna jeszcze troch wytrzyma . - Wyj ła podno nik, przykucn ła i podło yła go pod tył wozu. Cody miał ju na ko cu j zyka propozycj , e sam to zrobi, ale przypomniał sobie, e przecie lubi ogl da j przy pracy. Wobec tego cofn ł si tylko troch , eby jej nie przeszkadza . - Tam, sk d pochodz , in ynierom dobrze si powodzi - powiedział. - Nigdy nie my lała o tym, eby kupi nowy samochód? - Ten mi w zupełno ci wystarcza. - Odkr ciła zardzewiałe mutry, a potem sprawnie zdj ła przedziurawion opon i zało yła now . Obok przejechał samochód. Silniejszy powiew rozburzył jej włosy. - Przecie ta opona jest całkiem łysa - zauwa ył, przygl daj c si tej, któr zdj ła. - Chyba tak. - Chyba?! Moje tenisówki maj gł bsze rowki na podeszwach. Trzeba nie mie za grosz rozumu, eby je dzi na łysych oponach. - Obszedł samochód i obejrzał pozostałe koła. - Te te nie s wiele lepsze. - Przecie mówi , e przydałyby mi si nowe. - Odgarn ła włosy z czoła. - Nie miałam czasu, eby si tym zaj . - To go znajd . Stał teraz tu za ni . Odwróciła głow i na niego popatrzyła. - Odsu si . - Kiedy pracuj z kim , kto jest tak nierozwa ny w yciu prywatnym, zaczynam si zastanawia , czy nie jest równie lekkomy lny w pracy. - Ja nie popełniam bł dów w pracy. - Abra sko czyła przykr ca ruby. Cody miał racj , ale nie zamierzała mu tego powiedzie . - Przejrzyj raporty.

Podniosła si . Cody chwycił j za ramiona i odwrócił ku sobie. achn ła si , raczej zirytowana ni zaskoczona. Nie przeszkadzało jej to, e stoj tak blisko, tylko samo poczucie blisko ci. - A poza prac ? - Raczej rzadko. - Powinna si odsun . W głowie zapaliło jej si ostrzegawcze wiatełko. Nagle zaschło jej w ustach. Stali twarz w twarz. Widziała kropelki potu na jego czole i szyi, a on z pewno ci widział błysk po dania w jej oczach. - Nie lubi si kłóci z kobiet , która trzyma w r ku ły k do wywa ania kół. - Wyj ł jej z r ki narz dzie i oparł o zderzak. Dłonie Abry bezwiednie zacisn ły si w pi ci ze zdenerwowania, nie ze zło ci. - Po południu przychodzi inspektor. - O wpół do trzeciej. - Uj ł j za r k i odwrócił grzbietem do góry, eby popatrze na zegarek. - Masz jeszcze troch czasu. - To nie jest mój prywatny czas, tylko czas Thornwaya. - Jeste bardzo skrupulatna - rzekł. Spojrzał na łys opon i dodał: - Na ogół. To kr puj ce uczucie, kiedy serce tłucze si o ebra. Zupełnie jakby biegła. No tak, przecie odk d go po raz pierwszy zobaczyła, nie przestała ucieka . - Je eli masz mi co do powiedzenia, mów - odezwała si szorstko. - Potem musz wraca do pracy. - Na razie nic mi nie przychodzi do głowy. - Cody nadal trzymał j za r k , muskaj c kciukiem nadgarstek, tam, gdzie puls bił mocno i zdecydowanie. - A tobie? - Te nie. - Chciała go obej , ale jednym ruchem przyci gn ł j do siebie. Przypomniała sobie, e zawsze była kiepska w szachach. Nigdy nie potrafiła przewidzie konsekwencji najbli szego ruchu. - O co ci chodzi, Cody? - zapytała z wymuszonym spokojem. - Sam nie wiem - odparł, równie zdezorientowany jak ona. - Jest tylko jeden sposób, eby si dowiedzie . - Woln r k unieruchomił jej głow . - Masz co przeciwko temu? - Zbli ył usta do jej warg. Wła ciwie dlaczego wycofała si w ostatniej chwili? Czuj c oddech Cody'ego na ustach, zdołała jeszcze poło y mu r k na piersi i odepchn go. - Mam - odparła i ze zdumieniem u wiadomiła sobie, e to kłamstwo. Tak naprawd nie miała nic przeciwko temu. Co wi cej, z wielk ochot zakosztowałaby jego ust.

Dzieliły ich niespełna centymetry, mo e nawet mniej. Cody niespodziewanie oblał si arem. To wi cej ni ciekawo , pomy lał zmieszany, po czym cofn ł si - tak na wszelki wypadek. - Nie powinienem pyta - stwierdził. - Nast pnym razem nie popełni tego bł du. Jeszcze chwila, a zacznie si trz . Co za wstyd! Przecie dot d potrafiła zapanowa nad sob . Szybko nachyliła si nad dziuraw opon . - Znajd sobie kogo innego, na kim b dziesz mógł wypróbowa te swoje sztuczki, Cody. - Nie mam ochoty. - Wzi ł opon i wło ył do baga nika, po czym, uprzedzaj c Abr , schował tak e podno nik. Abra podeszła do drzwiczek. Ju miała wsi , kiedy min ła ich ci arówka z przyczep . P d powietrza przycisn ł j na moment do karoserii. Odetchn ła gł boko raz i drugi, eby si uspokoi . Dłonie miała mokre od potu. Otarła je o spodnie, po czym wsiadła do samochodu i przekr ciła kluczyk. - Nie wygl dasz mi wcale na takiego faceta, co to musi dobija si do drzwi, których nikt nie chce otworzy . - Masz racj - odparł, rozsiadaj c si wygodnie w fotelu. - Czekam chwil , a potem sam je otwieram. - U miechn ł si przyja nie i nastawił gło niej radio. Inspektor pojawił si przed czasem. Abra była w ciekła, cho w sumie nie mogła narzeka , bo protokół z odbioru instalacji elektrycznej został podpisany bez adnych zastrze e . Po jego odje dzie przeszła przez budynek, którego kształt zaczynał ju si wyła- nia , i wdrapała si na drugie i trzecie pi tro, eby sprawdzi izolacj i obejrze pierwsz warstw suchego tynku. Robota szła jak w zegarku, co w zasadzie powinno j cieszy . Tymczasem ona nie potrafiła my le o niczym innym, jak tylko o tej chwili, gdy stali z Codym przy drodze, a jego usta były tak blisko jej ust. Tkwi c na platformie, sze metrów nad ziemi , powiedziała sobie, e jest in ynierem, a nie sentymentaln g si . Rozwin ła plany budynku i zacz ła sprawdza instalacj systemu chłodzenia. Przez nast pne kilka dni b dzie musiała skupi si wył cznie na klimatyzacji. Nie mo e sobie na to pozwoli , eby traci czas na rozwa ania, jak by to było, gdyby pocałowała si z Codym Johnsonem. A byłoby z pewno ci gor co. I podniecaj co. Patrz c na usta Cody'ego, nie sposób nie pomy le przy tym o szkodach, jakie mog one wyrz dzi nerwom ka dej chyba kobiety. Ona ju miała je w strz pach, a przecie ich wargi nawet si nie zetkn ły. Na domiar złego, Cody na pewno si tego domy lał. M czy ni jego pokroju doskonale przecie zdaj sobie