ROZDZIAŁ PIERWSZY
Osobiście wszystkiego dopilnuję, postanowiła. Każdy drobiazg będzie dokładnie taki, jak to
sobie wymarzyłam. Marzenia jednak się spełniają.
Nie miała zamiaru zadowolić się czymś, co nie będzie dokładnie takie, jak być powinno.
Uważała to za niepotrzebną stratę czasu. Kate Kimball nie uznawała strat.
Miała dwadzieścia pięć lat i więcej doświadczeń życiowych aniżeli większość ludzi na
starość. Kiedy inne młode panienki chichotały na widok chłopców i zamartwiały się
wymaganiami aktualnej mody, ona jeździła do Paryża i Bonn, nosząc piękne kostiumy i robiąc
oszałamiające rzeczy.
Tańczyła na królewskich dworach, jadała z książętami, piła szampana w Białym Domu,
płakała z radości i ze zmęczenia w moskiewskim teatrze Bolszoj. Zawsze przy tym odczuwała
wdzięczność dla rodziców i całej swej wielkiej rodziny, która popierała jej wszystkie życiowe
zamierzenia. To im zawdzięczała wszystko, co osiągnęła.
Jak daleko sięgała pamięcią, zawsze marzyła o tańcu. Jej brat Brandon twierdził, że taniec
stał się jej obsesją. Kate musiała przyznać, że Brandon doskonale to określił. Uważała, że
obsesja to nic złego. Oczywiście pod warunkiem, że obsesja jest twórcza i że nie pozostawia się
jej przypadkowi.
Kate ciężko pracowała nad swoją obsesją. Poświęciła baletowi dwadzieścia lat ćwiczeń,
nauki, radości i bólu.
Nie tylko ona się poświęcała, jej rodzice także. Kate wiedziała, że niełatwo im przyszło
pozwolić swej najmłodszej córeczce wyjechać do szkoły baletowej w Nowym Jorku. A jednak
pozwolili, a potem we wszystkim jej pomagali i zawsze podtrzymywali na duchu.
To prawda, że ryzyko nie było wielkie. Wprawdzie Kate opuściła spokojne miasteczko w
Wirginii Zachodniej i wyjechała do wielkiego miasta, ale w tym wielkim mieście także otaczała
ją troskliwa opieka rodziny. Ale nawet gdyby nie mieli tam żadnej rodziny, rodzice i tak
pozwoliliby jej wyjechać. Przecież ją kochali i mieli do niej zaufanie.
Ciężko pracowała, ćwiczyła i tańczyła. Gdy przyjęto ją do zespołu Davidova i po raz
pierwszy wystąpiła na scenie, cała rodzina w komplecie zasiadła na widowni.
Przez sześć lat Kate była zawodową tancerką. Poznała światła sceny i czar muzyki
pokonujący największą nawet tremę. Podróżowała po całym świecie, wcieliła się w Giselle,
Aurorę, Julię i wiele innych postaci. Żadna chwila z tych sześciu lat nie została zmarnowana.
Dlaczego więc zdecydowała się zrezygnować z dalszej kariery, porzucić scenę? Najpierw
sarna nie bardzo wiedziała, a potem zrozumiała, że pragnie wrócić do domu.
Chciała zacząć żyć, żyć naprawdę. Uwielbiała taniec, lecz nagle zdała sobie sprawę, że
pochłonął wszystkie inne aspekty jej osobowości. Lekcje, próby, przedstawienia, podróże,
prasa i telewizja. Wielki świat, całkiem nieprawdziwy.
Tak więc zapragnęła normalnego życia, zachciało jej się domu. Poczuła też, że powinna dać
światu coś w zamian za całą radość, jakiej doświadczyła. Postanowiła założyć szkołę tańca. O
to, czy będzie miała uczniów, nie bała się ani trochę. Nazywała się Kimball, a w jej mieście to
nazwisko znaczyło bardzo dużo dla tych wszystkich, których interesował taniec.
Wkrótce, obiecywała sobie, już wkrótce sama szkoła też zacznie coś znaczyć. Na pewno
będę miała kogo uczyć.
Obróciła się na pięcie, rozejrzała po wielkiej, dudniącej echem sali. Tak, nadszedł czas na
nowe marzenia. Nowa obsesja Kate nosiła nazwę: Szkoła Tańca Kate Kimball. Miała się stać
nowym wyzwaniem i dać takie samo spełnienie jak praca na scenie.
Kate podparła się pod boki i oglądała ponure szare ściany. Wiedziała, że wkrótce znów
będą białe. Czysta przestrzeń, na której zawisną fotografie tych największych. Nuriejew,
Fontayne, Barysznikow, Davidov, Bannion.
Wzdłuż dwóch długich ścian bocznych umocuje się drążki, a za nimi olbrzymie lustra. To
nie próżność, lecz konieczność. Tancerz musi widzieć każdy, nawet najdrobniejszy ruch, każdy
łuk, każde wygięcie ciała. Ono czuje, co robi, ale trzeba widzieć, by doprowadzić ruch do
perfekcji. To właściwie nie lustro, tylko okno, pomyślała Kate. Okno, przez które się wygląda,
żeby zobaczyć taniec.
Stary strop trzeba naprawić albo wymienić. Nie wiedziała jeszcze, co będzie najlepsze.
Ogrzewanie... Roztarta zziębnięte dłonie. Tak, ogrzewanie na pewno trzeba wymienić, podłogi
wycyklinować i wypolerować. Potem jeszcze tylko oświetlenie, kanalizacja... Trzeba będzie
przejrzeć instalację elektryczną.
Pomyślała z miłością o dziadku. Zanim przeszedł na emeryturę, choć właściwie jeszcze nie
całkiem, był świetnym stolarzem, toteż Kate wiedziała co nieco o tym, jak się przeprowadza
remont kapitalny. Postanowiła dowiedzieć się więcej, wypytywać o wszystko, zrozumieć.
Zamknęła oczy i wyobraziła sobie, jak to będzie. Zgięła się w głębokim ukłonie,
wyprostowała i jeszcze raz się skłoniła. Spinka się poluzowała, wysunęło się spod niej kilka
pasemek upiętych w kok czarnych grubych włosów. Gdyby je rozpuścić, sięgałyby do pasa.
Kate lubiła ten swój romantyczny, trochę dziki wygląd, ale tylko na scenie.
Miała ciemną cerę, tak jak jej matka, i wystające kości policzkowe, a szare oczy i
podbródek odziedziczyła po ojcu. Ta niezwykła kombinacja składała się na obraz tajemniczej
Cyganki, syreny, królewny z bajki. Mężczyźni widzieli w Kate tylko delikatność formy,
uważali ją za subtelną romantyczkę. Nikt nie spodziewał się po niej silnej woli, nadludzkiej
wytrwałości ani stalowych mięśni.
- Kiedyś zastygniesz w tej pozycji i do końca życia będziesz musiała skakać jak żaba.
Kate wyskoczyła w górę, otworzyła oczy.
- Brandon! - zawołała. Przebiegła przez wielką salę i rzuciła mu się na szyję. - Skąd się tu
wziąłeś? Na długo przyjechałeś?
Brat był od niej zaledwie o dwa lata starszy. Ta całkiem przypadkowa różnica w datach
urodzenia sprawiła, że ciągle ją dręczył, kiedy oboje byli jeszcze mali. Zupełnie inaczej niż
Frederica, ich wspólna przyrodnia siostra. Była od nich o wiele starsza, ale nigdy nie wynosiła
się z tego powodu, nigdy im nie dokuczała. A jednak to Brandon był największą miłością Kate.
- Na które pytanie mam odpowiedzieć najpierw? - Śmiejąc się, odsunął ją od siebie. - Jesteś
strasznie chuda.
- A ty gruby. - Pocałowała go z głośnym cmoknięciem. - Rodzice nic mi nie mówili, że
masz przyjechać do domu.
- Nie wiedzieli. Ale usłyszałem, że zamierzasz się tu osiedlić, więc pomyślałem sobie, że
trzeba cię mieć na oku. - Rozejrzał się po wielkim, brudnym pokoju, zwrócił oczy ku niebu. -
Niestety, spóźniłem się.
- Tu będzie cudownie, zobaczysz.
- Być może. Na razie jest strasznie. - Objął ją ramieniem. - A więc królowa tańca chce
zostać nauczycielką.
- Będę świetną nauczycielką. Dlaczego nie jesteś w Portoryko?
- Nie można grać w piłkę przez dwanaście miesięcy w roku.
- Brandon! - przywołała go do porządku.
- Paskudny ślizg na drugą bazę. Naciągnąłem ścięgno.
- Czy to bardzo źle wygląda? Byłeś u lekarza? A może...
- Dajże spokój, Katie. To nic wielkiego. Przez kilka miesięcy będę na liście
kontuzjowanych. Wrócę do formy, nim zaczną się wiosenne treningi, ale do wiosny będę miał
sporo wolnego czasu. Pokręcę się tu trochę i zmienię twoje życie w prawdziwe piekło.
- No tak, to rzeczywiście zrekompensuje ci utracone mecze. Chodź, pokażę ci dom -
powiedziała. I popatrzę sobie, jak chodzisz, pomyślała. - Moje mieszkanie będzie na górze.
- Z wyglądu tego sufitu wnioskuję, że twoje mieszkanie w każdej chwili może się znaleźć
na dole.
- Nie jest taki słaby, jak ci się zdaje. - Machnęła ręką, jakby odpędzała natrętną muchę. -
Jest tylko brzydki, ale to przejściowe. Mam wielkie plany.
- Zawsze masz jakieś plany, i wszystkie wielkie.
Poszedł z nią, lekko utykając na lewą nogę. Przeszli przez wielką salę i weszli do małego
holu, w którym opadał tynk, ukazując gołą ścianę z cegieł. Skrzypiące schody zaprowadziły ich
na piętro zamieszkane w tej chwili przez myszy, pająki i inne robactwo, o którym Brandon nie
chciał nawet myśleć.
- Kate, ten dom...
- Ma charakter i mocne mury - dokończyła stanowczo. - Zbudowano go przed wojną
domową.
- A nie w epoce kamienia łupanego? - Brandon lubił rzeczy znajdujące się w należytym
porządku. Jak na przykład boisko do baseballu. - Masz pojęcie, ile cię będzie kosztowało
doprowadzenie tego miejsca do stanu używalności?
- Mam pojęcie. A dokładnie się dowiem, kiedy będę rozmawiać z przedsiębiorcą
budowlanym. Ten dom jest mój, Brand! Pamiętasz, jak chodziliśmy tędy z Freddie, kiedy
byliśmy mali?
- Jasne. Był tutaj bar, potem jakiś warsztat czy coś w tym rodzaju, potem.
- Tu było wiele rzeczy - przerwała mu Kate. - Zaczęło się w dziewiętnastym wieku od
gospody. Nikt tego domu specjalnie nie szanował, ale ja zawsze chciałam tutaj mieszkać.
Wyobrażałam sobie, że wyglądam przez te wspaniałe wysokie okna, biegam po pokojach...
Zaczerwieniła się, jej oczy stały się ciemne, prawie czarne. Był to widomy znak, że zaparła
się i nie popuści.
- Marzenia ośmioletniej dziewczynki nie mogą zmusić dorosłej kobiety do kupowania
ruiny.
- Masz rację. Wcale nie musiałam kupować tego domu. To zbieg okoliczności. Kiedy
wiosną przyjechałam odwiedzić rodziców, zobaczyłam, że dom wystawiono na sprzedaż. Od
tamtej pory po prostu nie mogłam go zapomnieć. Nawet w Nowym Jorku wciąż o nim
myślałam.
Chodziła po pokoju. Widziała go takim, jakim będzie za kilka miesięcy. Widziała lśniące
parkiety, czyste, mocne ściany.
- Naprawdę masz pokręcone w głowie. Kate wzruszyła ramionami.
- Teraz jest mój. Wiedziałam o tym, kiedy tylko weszłam do środka. Czy ty nigdy nie
czułeś czegoś podobnego?
Pewnie, że czuł. Poczuł to, kiedy po raz pierwszy wszedł na boisko. Zapewne gdyby wtedy
z kimś na ten temat porozmawiał, usłyszałby, że wszyscy chłopcy marzą o zawodowej grze w
baseball, ale tylko nielicznym się udaje, więc lepiej zająć się czymś bardziej realnym. Ale nikt
z jego rodziny nigdy mu nic takiego nie powiedział. Ani rodzice, ani nikt inny nigdy nie
namawiał go do rezygnacji z marzeń. Tak samo jak nie żądano od Kate, by wyrzekła się baletu.
- Chyba czułem - przyznał się Brandon. - Problem w tym, że to wszystko dzieje się zbyt
prędko. Przyzwyczaiłem się, że ty działasz powoli i z namysłem.
- To się nie zmieniło. - Uśmiechnęła się do niego. - Kiedy postanowiłam odejść z baletu,
wiedziałam, że będę uczyć tańca. Wiedziałam, że właśnie w tym domu chcę założyć szkołę.
Moją własną szkołę. Ale przede wszystkim chciałam wrócić do domu.
- W porządku. - Przytulił ją, pocałował w czoło.
- Wobec tego tak się stanie. Ale na razie lepiej stąd chodźmy. Zimno tu jak w psiarni.
- Nowe ogrzewanie jest pierwszą pozycją na liście moich inwestycji.
Brandon raz jeszcze rozejrzał się po wielkim, straszliwie zrujnowanym domu.
- To chyba bardzo długa Usta - mruknął.
Szli ulicą, po której hulał grudniowy wiatr. Kate czuła w powietrzu śnieg, a właściwie
delikatną zapowiedź opadów śniegu. Wystawy sklepowe już były przystrojone świątecznie.
Wszędzie było pełno mikołajów o czerwonych policzkach, kolorowych żarówek, fruwających
reniferów i śniegowych bałwanów.
Ale najlepszy z najlepszych był - jak zwykle - sklep z zabawkami. W witrynie stały
miniaturowe saneczki, olbrzymie pluszowe miśki w śmiesznych czapkach, lalki wystrojone jak
na bal, lśniące czerwone ciężarówki i pałace z drewnianych klocków. Wspaniały bałagan, jak
przy każdej dobrej zabawie.
Kate i Brandon weszli do środka, rozdzwoniły się wesołe dzwoneczki.
Klienci przechadzali się po sklepie, jakiś brzdąc wściekle walił w ksylofon. Annie
Maynard, sprzedawczyni, właśnie pakowała do pudełka wielkiego pluszowego psa.
- To jedna z moich ulubionych zabawek - mówiła do klientki. - Na pewno bardzo się
dziecku spodoba.
Przewiązała pakunek czerwonym sznureczkiem, spojrzała znad okularów na nowo
przybyłych i aż pisnęła z radości.
- Brandon! Tasz! Zobacz, kto przyszedł. Chodź, daj mi buzi, moje ty kochanie.
Brandon wszedł za ladę, pocałował ją w policzek. Annie chwyciła się za serce.
- Od dwudziestu pięciu lat jestem mężatką - powiedziała do klientki - ale ten chłopiec
zawsze sprawia, że znów czuję się jak panienka. Wesołych świąt. Zaczekaj, pójdę po twoją
matkę.
- Ja po nią pójdę. - Kate uśmiechnęła się. - Brandon niech lepiej zostanie tutaj. Będzie mógł
sobie z tobą poflirtować.
- Dobrze. - Annie puściła do niej oko. - Nie spiesz się za bardzo.
Brandon czaruje kobiety, odkąd skończył pięć lat, myślała z rozrzewnieniem Kate. A raczej
odkąd się urodził, poprawiła się w myślach, wędrując pomiędzy półkami pełnymi zabawek. I
wcale nie dlatego, że jest zabójczo przystojny. W każdym razie nie tylko z tego powodu. I nie
tylko z powodu czaru, jaki wokół siebie roztacza, kiedy ma dobry humor.
Kate już dawno doszła do wniosku, że wszystkiemu winne są feromony. Niektórzy
mężczyźni nie muszą nic robić, a kobiety i tak za nimi szaleją. Nie wszystkie, ale zdecydowana
większość.
Kate należała do mniejszości. Mężczyzna musiał mieć w sobie coś więcej niż tylko wygląd,
czar i seksapil, żeby się nim zainteresowała. Może dlatego, że znała wielu takich, na których
miło było popatrzeć...
i na tym koniec. Nie mieli nic prócz pięknej powłoki. Jak sklepowe manekiny.
Weszła do działu z samochodzikami i oniemiała.
Stojący tam mężczyzna na pewno nie był manekinem. Owszem, był przystojny, ale bardzo
męski. Idealne uosobienie męskości. Sto osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu w
przepięknym opakowaniu, pomyślała Kate.
Była tancerką, toteż jak mało kto potrafiła ocenić wspaniałe ciało. Ciało tego człowieka,
który właśnie w tej chwili oglądał rzędy miniaturowych pojazdów, było opakowane w
spłowiałe dżinsy, flanelową koszulę i starą dżinsową kurtkę, stanowczo za lekką jak na tę porę
roku.
Jego buty wyglądały na bardzo solidne i bardzo stare. Kate nigdy przedtem nie przyszło do
głowy, że znoszone buty mogą być pociągające.
No i te włosy: ciemne z jasnymi pasemkami, okalające szczupłą twarz o ostrych konturach,
pełne usta... Sprawiały wrażenie, jakby to była jedyna miękka część jego ciała. Nos miał prosty
i długi, podbródek kanciasty, a oczy...
Właściwie nie mogła dostrzec jego oczu, nawet ich koloru, bo widok zasłaniały jej rzęsy.
Ale wyobraziła sobie, że są niebieskie.
Sięgnął po jedną z zabawek i wtedy Kate zwróciła uwagę na jego dłonie. Duże, szerokie,
silne. Zaczęła sobie wyobrażać, całkiem niewinnie, oczywiście...
No i potknęła się.
Łoskot spadających autek obudził ją z rozmarzenia i sprawił, że nieznajomy się odwrócił,
Oczy miał zielone, intensywnie zielone.
- Ale się narobiło... - Uśmiechnęła się do niego i śmiejąc się z samej siebie, przykucnęła, by
pozbierać autka. - Mam nadzieję, że nikt nie jest ranny.
- Na szczęście mamy karetkę pogotowia. Na wszelki wypadek. - Przykucnął obok Kate,
wziął do ręki lśniący białym lakierem model ambulansu.
- Dziękuję. Jeśli zdążymy to posprzątać, zanim zjawią się tutaj gliny, to może nie wlepią mi
mandatu i skończy się tylko na ostrzeżeniu. - Pomyślała, że ten mężczyzna nie tylko świetnie
wygląda, ale także bardzo dobrze pachnie. Drewnianymi wiórami i jeszcze czymś. Mężczyzną!
Specjalnie tak się ustawiła, żeby musiał ją trącić kolanem. - Często tu przychodzisz?
- No. - Spojrzał na nią uważnie. Od razu zauważyła w jego oczach błysk zainteresowania. -
Chłopcy nigdy nie wyrastają ze swoich zabawek.
- Podobno. A ty czym lubisz się bawić?
Zdziwił się. Nieczęsto się zdarza spotkać taką piękną, bezpośrednią kobietę. Zwłaszcza w
sklepie z zabawkami. Mało brakowało, a zacząłby się jąkać, a potem zrobiłby coś, czego nie
robił od lat: powiedziałby coś, zanim by pomyślał.
- Zależy, w co się bawię. A ty w co się bawisz? Roześmiała się, odgarnęła kosmyk włosów
z czoła.
- Och, ja lubię różne gry. Zwłaszcza te, w których wygrywam.
Chciała wstać, ale on zrobił to szybciej. Wyprostował te swoje długie nogi, wyciągnął do
niej rękę. Kate uchwyciła się jej. Dłoń była twarda i silna. Taka, jaka powinna być dłoń
mężczyzny.
- Jeszcze raz dziękuję. Mam na imię Kate.
- Brody. - Podał jej mały niebieski samochodzik. - Chcesz kupić auto?
- Nie dzisiaj. Tak sobie oglądam wszystko. Może coś mi wpadnie w oko... - Znów się
uśmiechnęła.
Brody z największym trudem powstrzymał się od gwizdania. Kobiety czasami go
podrywały, ale nigdy tak jawnie. On zresztą nie zwracał na nie uwagi. Nie był z kobietą od...
No cóż, stanowczo za długo.
- Kate. - Oparł się o półkę. Pomyślał, że to nawet zabawne, gdy ciało tak szybko
przypomina sobie odpowiednie ruchy, jakby nigdy tego rytuału nie przerywało. - Może
byśmy...
- Katie! Nie wiedziałam, że przyszłaś. - Natasza Kimball szybko szła przez sklep. Niosła
olbrzymią zabawkę: samochód z gruszką do cementu.
- Mam dla ciebie niespodziankę - oznajmiła Kate.
- Uwielbiam niespodzianki, ale najpierw obowiązki. Proszę, Brody, tak jak obiecałam.
Przywieźli to w poniedziałek i odłożyłam dla ciebie.
- Fantastyczna. - Dwuznaczny uśmieszek ustąpił miejsca uśmiechowi zadowolenia. -
Rewelacyjna. Jack zwariuje z radości.
- Ta firma robi zabawki z wielką dbałością o szczegóły. Tym autem będzie się bawił przez
kilka lat, a nie tylko przez pierwszy tydzień po Gwiazdce. Widzę, że już poznałeś moją córkę. -
Natasza przytuliła do siebie Kate.
Brody oderwał wzrok od samochodu.
- To jest pani córka?
A więc to jest ta tancerka, pomyślał. Dlaczego od razu się nie domyśliłem? Przecież to
widać.
- Poznaliśmy się przed chwilą. Przy okazji niewielkiego wypadku samochodowego. - Kate
wciąż się uśmiechała. Na pewno tylko jej się zdawało, że poczuła chłód. - Jack to twój
siostrzeniec?
- To mój syn.
- Ach, tak. - W wyobraźni zrobiła wielki krok do tyłu.
Ależ ten facet jest bezczelny, pomyślała. Ma żonę, a mimo to śmie ze mną flirtować! Bo to
przecież nie ma żadnego znaczenia, kto pierwszy zaczął. Ja nie mam męża, więc mi wolno.
- Na pewno bardzo mu się spodoba - powiedziała, tym razem chłodno. Odwróciła się do
matki. - Mamo...
- Wiesz, Kate, opowiedziałam Brody'emu o twoich planach. Pomyślałam sobie, że mógłby
rzucić okiem na ten twój dom.
- Po co?
- Brody ma firmę budowlaną i doskonale zna się na stolarce. To właśnie on w zeszłym roku
wyremontował gabinet twojego ojca. I obiecał przyjrzeć się mojej kuchni. Moja córka zawsze
musi mieć wszystko, co najlepsze - wyjaśniła Brody'emu Natasza. Oczy jej się śmiały. - Więc
oczywiście pomyślałam o tobie.
- Jestem bardzo zobowiązany.
- Niepotrzebnie. Polecam jej ciebie, ponieważ wiem, że robisz bardzo dobrą robotę za
rozsądną cenę. - Uścisnęła jego rękę. - Oboje ze Spence'em będziemy ci bardzo wdzięczni, jeśli
zechcesz się tym zając.
- Po co ten pośpiech, mamo? Ale, ale, czy wiesz, że znalazłam w tym starym domu coś
dziwnego? Jest przy wejściu i czaruje Annie.
- Co takiego? Brandon? Dlaczego mi nie powiedziałaś?
Natasza wybiegła z działu motoryzacyjnego.
- Miło cię było poznać - powiedziała Kate.
- Mnie także. Jak będziesz chciała mi pokazać ten budynek, to do mnie zadzwoń.
- Oczywiście. - Ustawiła na półce mały samochodzik, który od niego dostała. - Twojemu
synowi na pewno spodoba się ta betoniarka. Czy to twoje jedyne dziecko?
- Tak. Mam tylko Jacka.
- Na pewno oboje z żoną poświęcacie mu bardzo dużo czasu. Ja też nie mam go zbyt wiele.
Przepraszam, ale...
- Matka Jacka zmarła cztery lata temu. Ale ja rzeczywiście poświęcam mu wiele czasu.
Uważaj na zakrętach, Kate. - Wpakował sobie pod ramię pudełko z betoniarką i odszedł.
- Ale się narobiło - mruknęła Kate. - Strasznie się wygłupiłam.
Zdaniem Brody'ego największą zaletą posiadania własnego przedsiębiorstwa była
niezależność. Prowadzenie firmy nie raz przysparzało mu bólu głowy: sterty dokumentów,
odpowiedzialność, szukanie zamówień. Ale niezależność, zwłaszcza możliwość dowolnego
dysponowania czasem, rekompensowała wszystkie niedogodności.
Przez ostatnie sześć lat Brody miał tylko jeden priorytet. Na imię mu było Jack.
Schował betoniarkę do furgonetki i pojechał do klienta sprawdzić, jak postępują roboty
remontowe. Potem jeszcze zadzwonił do dostawcy, by mu przypomnieć, jakich materiałów
będzie koniecznie potrzebował na jutro, zawiózł potencjalnemu klientowi orientacyjny
kosztorys remontu łazienki i wrócił do domu.
W poniedziałki, środy i piątki przyjeżdżał do domu przed szkolnym autobusem. We wtorki
i czwartki oraz w razie nieprzewidzianych komplikacji Jacka dostarczano do państwa Skully,
gdzie spędzał popołudnie na zabawie ze swym najlepszym przyjacielem Rodem. Oczywiście
pod bacznym okiem Beth Skully, matki Roda.
Brody był bardzo wdzięczny Beth i Jerry'emu Skullym. Ich dom stał się miejscem, w
którym Jack mógł bezpiecznie i szczęśliwie spędzać czas, gdy nie miał się kto nim zająć we
własnym domu. W ciągu tych dziesięciu miesięcy, jakie minęły od ich powrotu do
Shepherdstown, Brody niemal codziennie myślał o tym, jak spokojnie żyje się w małym
mieście.
Miał trzydzieści lat i wciąż nie mógł się nadziwić tamtemu młodemu mężczyźnie, który
zaledwie dziesięć lat temu uciekał z tego miasteczka tak szybko aż się za nim kurzyło.
No i chwała Bogu, pomyślał, skręcając w ulicę przy której stał jego dom. Gdybym stąd nie
wyjechał gdybym nie chciał tak bardzo zostawić swego śladu gdzieś indziej, nigdy bym się nie
nauczył tego wszystkiego, co umiem, nigdy nie poznałbym życia tak jak je poznałem. Nie
spotkałbym Connie i nie miałbym Jacka.
Jego życie zatoczyło pełne koło. Prawie pełne ,bo jeszcze nie pogodził się całkiem z
rodzicami, choć i w tej sprawie zrobił już pewne postępy, A raczej zrobił je Jack. Ojciec
Brody'ego nadal miał żal do syna, ale nie potrafił się oprzeć wnukowi.
Brody patrzył na las rosnący po obu stronach szosy Z ołowianego nieba powoli spłynęło na
ziemię kilka płatków śniegu.
Dobrze, że wróciłem, pomyślał. To dobre miejsce na wychowywanie chłopca. Lepiej dla
nas obu że wyjechaliśmy z dużego miasta, że zaczęliśmy wszystko od nowa tutaj, gdzie mamy
rodzinę. Jack ma tu babcię i dziadka. Są całkiem zwyczajni, ale kochają go za to, jaki jest,
widzą w nim małego chłopca a nie pamiątkę po nieodżałowanej stracie.
Skręcił w swoją uliczkę, zawrócił, wyłączył silnik Autobus nadjedzie za chwilę, wyskoczy
z niego Jack podbiegnie do furgonetki i wdrapie się do kabiny. Od razu zacznie opowiadać o
wszystkim, co mu się przydarzyło tego dnia w szkole.
Szkoda, że ja mu nie mogę opowiedzieć o wszystkim, co mnie spotkało, pomyślał nieco
ubawiony Brody.
Przecież nie może powiedzieć sześcioletniemu synowi, że po raz pierwszy od wielu lat
jakaś kobieta zrobiła na nim wrażenie. I to nie byle jakie. Musi sobie sam z tym poradzić, sam
musi się zastanowić, co z tym fantem zrobić.
Naprawdę długo obywał się bez kobiet. Zresztą co w tym złego, że znów zaczął o nich
myśleć, że znów jedną z nich zauważył? Zwłaszcza że ta kobieta nie krępowała się zrobić
pierwszego kroku.
Czemu by nie, myślał. Krótki taniec godowy, kilka cywilizowanych randek, a potem już
nieco mniej cywilizowany seks. Każdy dostałby to, czego chce, i nikt by na tym nie ucierpiał.
Mruknął coś pod nosem, roztarł zesztywniały kark. Dobrze wiedział, że nigdy nie jest tak
idealnie, że zawsze ktoś traci, może nawet cierpi.
A jednak zaryzykowałby, gdyby nie chodziło o Kate Kimball, ukochaną córeczkę Nataszy i
Spence'a Kimballów. Już raz popełnił ten błąd i nie zamierzał go powtarzać.
Dużo wiedział o Kate. Primabalerina, ulubienica wyższych sfer, jedna z najjaśniejszych
gwiazd na firmamencie nowojorskiego światka artystycznego. A Brody wolałby dać sobie
wyrwać wszystkie zęby za jednym zamachem, niż oglądać przedstawienie baletowe. Dość miał
ukulturalniania, jakie musiał przejść podczas trwania swego krótkiego małżeństwa.
Connie była wyjątkową kobietą. Naturalna minio otaczającej ją pompatyczności. A jednak
było mu ciężko. Nie wiedział, jak długo jeszcze chciałoby im się wspólnie wyrąbywać drogę
przez tę towarzyską dżunglę.
Bardzo kochał Connie, lecz życie z nią nauczyło go, że łatwiej się żyje, gdy żyje się wśród
swoich, a jeszcze łatwiej, gdy mężczyzna unika wszelkich poważnych związków z kobietami.
Dobrze się stało, że nam przerwano, nim zdążyłem zaprosić Kate Kimball na randkę,
pomyślał.
Wielki żółty autobus zatrzymał się z jękiem hamulców, włączył światła awaryjne. Kierowca
zasalutował żartobliwie. Brody oddał salut i patrzył, jak jego domowa błyskawica
wystrzeliwuje z autobusu.
Jack był niedużym chłopcem, lecz uwagę przykuwały jego wielkie stopy, jakby na wyrost.
Miał roześmianą okrągłą buzię, zielone oczy, takie same jak Brody, i niewinny uśmiech małego
dziecka. A kiedy ściągał czerwoną narciarską czapeczkę, a robił to, kiedy tylko mógł,
wyskakiwała spod niej burza bardzo jasnych włosków.
Był już prawie przy samochodzie ojca, gdy nagle zwolnił biegu, odchylił głowę do tyłu i
próbował schwytać na język jeden z leniwie spadających z nieba płatków śniegu.
Brody patrzył na syna, czuł, jak serce wzbiera mu miłością. Ta miłość była w jego życiu
najważniejsza, ona zajmowała mu najwięcej czasu. Nie chciał tego zmieniać.
Drzwi furgonetki otworzyły się gwałtownie i już po chwili roześmiany chłopczyk
wdrapywał się na siedzenie obok kierowcy. Przywodził na myśl rozradowanego szczeniaka o
zbyt wielkich łapach.
- Cześć, tato! Śnieg! Może napada dwa metry i nie będzie lekcji, i ulepimy w ogródku
milion bałwanów, i pójdziemy na sanki. - Rozpierająca go radość życia nie pozwalała ani
chwili usiedzieć spokojnie na miejscu. - Pójdziemy?
- Jak tylko napada dwa metry śniegu, natychmiast zaczniemy lepić pierwszego z miliona
bałwanów.
- Słowo?
- Słowo honoru - odparł Brody. Dotychczas nigdy nie złamał danego synowi słowa i miał
nadzieję, że tak będzie zawsze.
- Fajnie. Wiesz co?
- Co takiego? - Brody włączył silnik, jechał powoli w stronę domu.
- Do Gwiazdki zostało tylko piętnaście dni, a pani Hawkins powiedziała, że jutro będzie już
tylko czternaście, a czternaście dni to dwa tygodnie.
- To chyba znaczy, że jeśli od piętnastu odejmiemy jeden, to zostanie czternaście.
- Naprawdę? - Jack aż oczy otworzył ze zdumienia, ale nie chciał się tym teraz zajmować.
Miał ważniejsze sprawy na głowie. - Za dwa tygodnie jest Gwiazdka, a babcia mówi, że czas
szybko ucieka, więc właściwie Gwiazdka jest już teraz.
- Właściwie tak.
Brody zatrzymał auto przed starym dwupiętrowym domem. Wiedział, że przyjdzie dzień,
gdy cały dom zostanie wyremontowany, ale na razie jest jaki jest. Najważniejsze, że daje się w
nim mieszkać.
- Jeśli właściwie już jest Gwiazdka, to może mógłbym dzisiaj dostać prezent.
- Bo ja wiem... - Brody udawał, że się zastanawia. - Całkiem nieźle to sobie wymyśliłeś, ale
nie dostaniesz dziś prezentu. Musisz poczekać do Gwiazdki.
- Ojej.
- Ojej - powtórzył Brody tym samym żałosnym tonem, a potem się roześmiał i porwał
synka na ręce. - Ale jeśli dasz mi buzi, to zrobię na kolację Wspaniałą Magiczną Pizzę
O'Connellów.
- Fajnie! - Jack przytulił się do ojca, pocałował go w policzek.
Brody'emu już nic więcej do szczęścia nie brakowało.
ROZDZIAŁ DRUGI
- Denerwujesz się? - Spencer Kimball przyglądał się, jak córka nalewa kawę do filiżanki.
Wyglądała jak zwykle świetnie. Burzę czarnych włosów zaczesała w koński ogon, który
sięgał do połowy pleców. Ciemnoszare spodnie i żakiet doskonale na niej leżały.
Była bardzo piękna. I dorosła. Spence nie rozumiał, dlaczego tak mu ciężko na sercu za
każdym razem, kiedy zdaje sobie sprawę, że jego dzieci są już dorosłe.
- Dlaczego miałabym się denerwować? Chcesz jeszcze trochę kawy, tato?
- Tak, proszę. - Podsunął swój kubek. - Dlaczego? - powtórzył. - To ważny dzień w twoim
życiu. Za kilka godzin staniesz się właścicielką domu. Zaczniesz doświadczać wszystkich
radości i smutków, jakie się z tym wiążą.
- Nie mogę się doczekać. - Kate usiadła przy stole i zaczęła dłubać w rogaliku, który sobie
przygotowała. - Dokładnie sobie to wszystko przemyślałam.
- Jak zwykle.
- Aha. Może nie powinnam angażować w tę inwestycję tak dużej części oszczędności, ale
widzisz, tatku, ja dość mocno stoję na nogach i nie planuję kłopotów finansowych. Co najmniej
na trzy najbliższe lata.
- Wiem. - Spence przyglądał się córce. - Masz smykałkę do interesów. Zupełnie jak twoja
matka.
- A po tobie odziedziczyłam dar nauczania. W Nowym Jorku czasami dawałam lekcje
tańca. Całkiem nieźle sobie radziłam. - Dolała do kawy troszkę śmietanki. - Ale swoją szkołę
będę miała tutaj.
Kate odłożyła na talerz rogalik i wzięła do ręki kubek z kawą.
- Nazwisko Kimball jest w naszym mieście szanowane, a ja jestem bardzo znana w świecie
tańca. Dwadzieścia lat ciężkiej pracy nie poszło na marne.
- Na pewno masz rację.
Westchnęła. Ojca nie można było oszukać. Znał ją na wylot. Był dla niej opoką, zawsze
mogła się na nim oprzeć.
- No dobrze, bardzo się denerwuję - przyznała. - Wiesz, jak to jest, kiedy człowiek czuje
jakby łaskotanie w żołądku?
- Wiem.
- Ostatni raz tak się denerwowałam, kiedy po raz pierwszy w życiu miałam zatańczyć solo
na prawdziwej scenie.
- To dlatego, że od tamtej pory nigdy nie wątpiłaś w swój talent. Teraz wchodzisz na
nieznany teren, kochanie. - Położył dłoń na jej dłoni. - Masz prawo się denerwować. Prawdę
mówiąc, niepokoiłbym się, gdyby było odwrotnie.
- Niepokoisz się też, że popełniam wielki błąd.
- Nie, to nie żaden błąd. - Lekko uścisnął jej dłoń. - Jeszcze tego nie wiesz, więc ci powiem,
że ojcowie też się czasem czegoś boją. Ja na przykład trochę się boję, że za kilka miesięcy
zatęsknisz za występami, że zacznie ci brakować zespołu i stylu życia, do jakiego przywykłaś.
Jakaś część mnie wolałaby więc, żebyś jeszcze trochę zaczekała z decyzją o porzuceniu sceny.
Za to druga część bardzo się cieszy, że wróciłaś do domu.
- Możesz się uspokoić. Jeśli na coś się decyduję, nie rezygnuję z byle powodu.
- Wiem.
Właśnie to najbardziej martwiło Spence'a, ale nie zamierzał mówić o tym córce.
Ugryzła rogalik, uśmiechnęła się lekko. Wiedziała, jak zmienić niewygodny temat.
- Powiedz, jak chcecie przebudować kuchnię - poprosiła.
Ojciec westchnął, jego przystojna twarz nieco pobladła.
- Ja się do tego nie wtrącam. - W panice rozejrzał się po kuchni, przeczesał palcami lekko
siwiejące włosy. - Twoja matka uparła się, żeby wszystko tutaj zmienić. To nowe, tamto nowe.
A ten Brody O'Connell jeszcze jej przytakuje i podsuwa nowe pomysły. Czy tej kuchni czegoś
brakuje?
- Może chodzi o to, że od ponad dwudziestu lat nic się w niej nie zmieniło.
- No i co z tego? Komu to przeszkadza? Kuchnia jest w porządku. Wygodna i w ogóle...
Ale ten musiał jej pokazać katalogi.
Uśmiechnęła się, słysząc żal w głosie ojca. Jakby mówił o zdradzie serdecznego
przyjaciela.
- Podły drań - powiedziała ze zrozumieniem.
- Planują jakieś łuki, wielkie okna. Przecież mamy okno. - Wskazał palcem okno nad
zlewem. - Nic mu nie brakuje. Można sobie przez nie wyglądać, ile dusza zapragnie. Moim
zdaniem ten chłopak uwiódł moją żonę perspektywą marmurowych blatów i dębowych szafek.
- Dębowe szafki, powiadasz. Rzeczywiście, bardzo seksowne. - Kate się roześmiała, oparła
łokcie na stole. - Opowiedz mi o tym O'Connellu, tatku.
- Jest świetnym fachowcem. Ale to wcale nie oznacza, że może tu przyjść, kiedy mu się
spodoba, i demolować moją kuchnię.
- Dawno tutaj mieszka?
- Wychował się w tym mieście. Jego ojciec ma firmę hydrauliczną, Ace's Plumbing. Może
obiło ci się o uszy? Brody wyjechał stąd, kiedy skończył dwadzieścia lat. Mieszkał w
Waszyngtonie, pracował w budownictwie.
Po dobroci nic mi nie powie, pomyślała Kate. Trzeba go trochę przycisnąć, inaczej niczego
się nie dowiem.
- Podobno ma synka.
- No. Mały Jack to prawdziwe żywe srebro. Żona Brody'ego umarła kilka lat temu. Chyba
rak. Mam wrażenie, że wrócił, bo chciał, żeby mały miał rodzinę. Osiedlił się tu mniej więcej
rok temu, założył firmę. Ma bardzo dobrą opinię. Na pewno zrobi ci remont tak jak trzeba.
Kate pomyślała, że chciałaby zobaczyć Brody'ego w pasie na narzędzia. Ciekawe, jak też
on w tym wygląda. Mogłaby pójść o zakład, że fantastycznie.
Po wszystkim. Żołądek jeszcze się nie uspokoił, lecz Kate już była właścicielką wielkiego,
pięknego i zrujnowanego domu w niewielkim miasteczku uniwersyteckim Shepherdstown w
Wirginii Zachodniej.
Budynek znajdował się o kilka kroków od jej rodzinnego domu, od sklepu z zabawkami jej
matki, od uniwersytetu, w którym uczył jej ojciec. Kate była otoczona rodziną, przyjaciółmi i
sąsiadami.
Trochę się przeraziła. Wcześniej wcale o tym nie myślała. Wszyscy mnie tu znają. Wszyscy
będą obserwować, czy mi się powiedzie, czy będę miała trudności, a może całkiem się rozłożę.
Dlaczego nie zakładam szkoły gdzieś w Utah czy Nowym Meksyku? Gdzieś, gdzie nikt mnie
nie zna, gdzie nikt niczego po mnie nie oczekuje?
Wiedziała, że to idiotyczne. Postanowiła otworzyć szkołę właśnie tutaj, bo tu był jej dom.
Chciała być w domu i wróciła do domu. Koniec i kropka.
Nie będzie żadnego rozkładania się, postanowiła.
Zatrzymała samochód przed swoim własnym, dopiero co kupionym domem.
Wiedziała, że odniesie sukces. Choćby dlatego, że sama zadba o każdy szczegół. Wszystko
będzie robić systematycznie i po kolei, tak jak dotąd. I będzie harować jak wół, żeby dopiąć
swego. Tak jak dotąd.
Na pewno nie zawiedzie rodziców. Nikogo nie zawiedzie.
Najważniejsze, że dom jest mój, pomyślała. No i troszeczkę banku, ale to się kiedyś zmieni.
Weszła po schodach, po swoich własnych schodach, przemierzyła niewielki, nieco
zapadnięty ganek i otworzyła drzwi do swej przyszłości.
Śmierdziało kurzem i pajęczynami.
To przejściowe, pomyślała, stawiając torbę na brudnej podłodze. Już wkrótce wszystko
tutaj zacznie się zmieniać. Niedługo będzie śmierdziało pyłem z rozbijanych tynków, potem
cementem, a wreszcie świeżą farbą.
Trzeba się tylko rozejrzeć za jakąś porządną firmą.
Szła przez wielki pokój. Specjalnie mocno stawiała nogi. Chciała usłyszeć echo swoich
kroków w tej pięknej, bardzo akustycznej sali. Dopiero po chwili zauważyła stojący na środku
pokoju radiomagnetofon. Podbiegła do niego, zdjęła przyklejoną do niego kartkę.
Uśmiechnęła się. Rozpoznała charakter pisma matki.
Rozerwała kopertę, wyciągnęła kartkę, na której widniała tancerka stojąca przy drążku.
„Gratulujemy ci, Katie! A to mały prezencik na nowe mieszkanie. Żebyś zawsze mogła
słuchać muzyki.
Całusy od mamy, taty i Brandona”.
- Kochani! - zawołała wzruszona do głębi serca. - Zawsze można na was liczyć.
Przykucnęła, włączyła magnetofon. Usłyszała znajome dźwięki. To była jedna z pierwszych
kompozycji jej ojca, ulubiona melodia Kate.
Dobrze pamiętała, jak była dumna i jaka przejęta, kiedy po raz pierwszy tańczyła ten utwór
na nowojorskiej scenie. Kimball tańcząca do muzyki Kimballa.
Zdjęła płaszcz, zrzuciła pantofle.
Najpierw powoli wyciągnęła się w górę, jak tylko mogła najwyżej. Napięte mięśnie drżały,
lecz trzymały ją w tej pozycji. Ugięła kolano, zaczęła się obracać. Najpierw powoli, potem
coraz szybciej. I seria piruetów. Niezbyt szybkich.
Sunęła wokół obskurnej sali, powtarzała świetnie znane ruchy. Muzyka wypełniała
przestrzeń, kierowała ruchami tancerki. Kiedy zmieniła się z nastrojowej na pełną pasji, kroki
Kate też stały się szybsze, bardziej agresywne. Arabeska, potrójny piruet i ballottes.
Wypełniała ją radość tańca, radość muzyki. Gumka spinająca koński ogon zsunęła się z
włosów, ale Kate nawet tego nie zauważyła. Grande jęte. I jeszcze raz. I jeszcze. Można by tak
fruwać całą wieczność. Jeśli potrafi się latać.
Utwór kończył się radośnie, szybkimi obrotami fouette. A potem bezruch.
Kate zastygła jak rzeźba. Z jedną ręką wzniesioną do góry, drugą wygiętą do tyłu.
- Powinienem cię teraz obrzucić różami, ale niestety, nie przyniosłem.
I tak była zdyszana, ale to nagłe wtargnięcie obcego człowieka przyprawiło ją niemal o
palpitację. Przycisnęła dłonią serce, które dudniło oszalałym rytmem, i dysząc ciężko, patrzyła
na Brody'ego.
Stał w otwartych drzwiach z rękami w kieszeniach. Przy nim na podłodze stała skrzynka z
narzędziami.
- Jesteś mi winien róże - powiedziała z niemałym trudem. - Najbardziej lubię czerwone.
Śmiertelnie mnie wystraszyłeś.
- Przepraszam. Nie zamknęłaś drzwi i chyba nie usłyszałaś, jak pukałem.
Na pewno by nie usłyszała, pomyślał, więc naprawdę nie ma znaczenia, że nie przyszło mi
do głowy, żeby zapukać.
Kiedy zajrzał przez okno i zobaczył tańczącą Kate, w ogóle przestał myśleć. Po prostu
wszedł do środka. Kobieta, która tak wygląda, która się tak porusza, potrafi zawrócić w głowie
każdemu mężczyźnie. Przypuszczał, że Kate doskonale o tym wie.
- Nic nie szkodzi. - Odwróciła się, wyłączyła magnetofon. - Właśnie położyłam kamień
węgielny pod nową szkołę. Chociaż wygląda to znacznie lepiej, kiedy tańczy się w kostiumie,
przy odpowiednim oświetleniu...
Poprawiła potargane włosy. Nie mogła odżałować, że oszalałego serca nie da się tak łatwo
opanować.
- W czym mogę pomóc?
Podszedł do niej. Po drodze pochylił się, żeby podnieść leżącą na podłodze gumkę.
- Zgubiłaś.
- Dzięki. - Wsunęła gumkę do kieszeni.
Brody wolałby, żeby związała włosy. I tak niezwykle na niego działała. Była zarumieniona,
potargana i... stanowczo za blisko.
- Odnoszę wrażenie, że się mnie nie spodziewałaś.
- Nie spodziewałam się, ale lubię niespodzianki. Zwłaszcza gdy ta niespodzianka ma takie
piękne zielone oczy, dodała w myślach.
- Twoja matka prosiła, żebym wpadł i rzucił okiem na ten dom.
- Ach, więc to jeszcze jeden prezent na nowe mieszkanie.
- Nie rozumiem.
- Nieważne.
Pochyliła głowę. Tancerze znają się na mowie ciała, więc nie miała kłopotu z
rozszyfrowaniem Brody'ego. Był sztywny, jakby się czegoś bał, jakby spodziewał się ataku. I
bardzo uważał, żeby się do niej zanadto nie zbliżyć.
- Czy ty się mnie boisz, czy tylko cię irytuję?
- Nie znam cię na tyle dobrze, żeby się ciebie bać, ani nawet na tyle, żeby się irytować.
- Chciałbyś to zmienić?
- Posłuchaj... - zaczął, choć nie bardzo wiedział, co miałby powiedzieć potem.
- Nie złość się. - Kate machnęła ręką. Nawet nie wiedziała, że wybawiła go z krępującej
sytuacji. Tylko pożałowała, że Brody jest taki staroświecki. Ona wolała mówić o wszystkim
wprost, on widocznie miał na ten temat inne zdanie. - Uważam, że jesteś bardzo atrakcyjny.
Odniosłam wrażenie, że ja też ci się spodobałam. Przynajmniej z początku. Widocznie się
pomyliłam.
- Zawsze zaczepiasz obcych w sklepie z zabawkami?
Szybko zamrugała powiekami. Sprawił jej przykrość i bardzo zdenerwował.
- No cóż... - Wzruszyła ramionami.
- Przepraszam. - Wyciągnął obie ręce. Był z siebie bardzo niezadowolony. - Paskudnie się
zachowałem. Chyba rzeczywiście trochę mnie irytujesz. Ale to nie twoja wina. Wyszedłem z
wprawy, zwłaszcza jeśli chodzi o... agresywne kobiety. Powiedzmy, że w tej chwili nie jestem
do wzięcia.
- To dla mnie straszny cios - zakpiła Kate. - Już wybrałam sobie obrączkę. Mam nadzieję,
że jakoś to przeżyję.
- Na pewno. - Brody się uśmiechnął.
Kate pomyślała, że ma bardzo miły uśmiech. Szkoda, że tak rzadko z niego korzysta.
Przynajmniej w jej obecności.
- No dobrze, sprawy osobiste mamy za sobą - powiedziała - więc możemy przejść do
interesów. Co myślisz o tym wnętrzu?
Brody wreszcie się uspokoił. To był temat, na którym się znał. Znowu poczuł pod nogami
twardy grunt.
- Fantastyczny stary dom. Ma charakter, mocne fundamenty i solidną konstrukcję. Przetrwa
wieki.
Zniecierpliwienie, które jeszcze przed chwilą odczuwała, prysło jak bańka mydlana. Zrobiło
jej się ciepło koło serca.
- No właśnie - powiedziała uradowana. - Teraz cię kocham.
Brody nie posiadał się ze zdumienia. Na wszelki wypadek nawet się cofnął i w tej samej
chwili usłyszał śmiech Kate.
- Rany! Ty rzeczywiście wyszedłeś z wprawy. Nie rzucę ci się zaraz w ramiona, choć nie
ukrywam, że mam na to wielką ochotę. Powiedziałam to tylko dlatego, że jesteś pierwszą
osobą, która myśli o tym domu dokładnie to samo co ja. Dotąd wszyscy uważali, że skoro
pakuję tyle pieniędzy w taką ruinę, to znaczy, że mi rozum odjęło.
- To dobra inwestycja - przyznał. - Oczywiście jeśli dobrze się do tego zabrać.
- A nie mógłbyś mi powiedzieć, jak się do tego zabrać, żeby było dobrze?
- Przede wszystkim sprawdziłbym centralne ogrzewanie. Zimno tu jak w psiarni.
- Już to słyszałam. - Kate uśmiechnęła się. - Ogrzewanie jest w piwnicy. Może rzuciłbyś na
nie okiem?
Zeszła z nim na dół. Brody nie spodziewał się tego po niej. Nie krzyknęła na widok
uciekającej w popłochu myszy, nawet się nie wzdrygnęła, widząc wylinkę węża, który zapewne
kiedyś w jej piwnicy pożywiał się myszami. A przecież powinna. Przynajmniej Brody tak
uważał.
Z jego doświadczenia wynikało, że kobiety - zwłaszcza piękne kobiety - nienawidzą
wszystkiego, co pełza i ma więcej niż cztery nogi. Ale Kate tylko zmarszczyła nos, wyjęła z
kieszeni żakietu mały notesik i coś sobie w nim zapisała.
Do piwnicy wpadało niewiele światła, powietrze było gęste i stojące, podłoga z ubitej
ziemi, a bardzo stary kocioł centralnego ogrzewania do niczego się nie nadawał.
Brody jej to powiedział, a potem wyjaśnił, jakie ma możliwości, przedstawił wszystkie
wady i zalety różnych systemów ogrzewania: elektrycznego, gazowego i olejowego. Mówił o
wydajności, o kosztach inwestycji i kosztach eksploatacji.
Uważał, że równie dobrze mógłby mówić do niej po grecku, więc zaproponował, że przyśle
katalogi jej ojcu.
- Mój tata jest kompozytorem - przypomniała mu bardzo grzecznie Kate. - Dlaczego
myślisz, że zrozumie to wszystko lepiej niż ja? Bo jest mężczyzną?
Brody namyślał się chwilę.
- Tak - powiedział w końcu. - Tak właśnie uważam.
- Źle uważasz. Możesz te katalogi przysłać bezpośrednio do mnie, chociaż po twoim
wykładzie już teraz skłaniam się bardziej do ogrzewania na parę. Mam wrażenie, że jest
prostsze w obsłudze. Poza tym w tym przypadku będzie tańsze, bo wszystkie rury i grzejniki
już są zainstalowane. Chciałabym, żeby ten dom nadawał się do mieszkania i był atrakcyjny,
ale jednocześnie chcę zachować jak najwięcej z jego oryginalnego charakteru. Poza tym jest tu
dodatkowe źródło ciepła, z którego będzie można skorzystać w razie potrzeby. Trzeba tylko
przejrzeć te wszystkie kominki, ponaprawiać...
Mówiła to lodowatym tonem, ale Brody'emu to wcale nie przeszkadzało. Zwłaszcza że
mówiła rozsądnie.
- Ty tu jesteś szefem - powiedział.
- No właśnie.
- Masz pajęczynę we włosach, szefie.
- Ty też. Trzeba oczyścić tę piwnicę i wylać cement. Taka ziemna podłoga jest wprawdzie
bardzo oryginalna, ale całkowicie niepraktyczna. Trzeba się pozbyć stąd tych gryzoni i
wszystkich innych żywych stworzeń. I zainstalować lepsze oświetlenie. Jak się to wszystko
zrobi, będzie tu można urządzić jakiś składzik.
- Dobrze. - Brody wyjął notes i ołówek, zapisał sobie wszystkie polecenia Kate.
Ona tymczasem wyszła z piwnicy. Brody pośpieszył za nią.
- Te schody nie muszą być ładne - mówiła, idąc na górę - ale muszą być bezpieczne.
- Będą bezpieczne. Wszystko zgodnie z przepisami. Ja inaczej nie pracuję.
- Dobrze wiedzieć. Teraz pokażę ci, co bym chciała zrobić na parterze.
Jasno wyłożyła mu swe potrzeby, ze szczegółami. Brody słuchał jej z uznaniem. Nie
chciała po prostu wybebeszyć całego budynku, tylko wykorzystać wszystkie jego
dziwaczności, zachować wiekowy czar.
Chciała przebudować kuchnię. Kuchnia miała być mniejsza, a pozostałą po niej przestrzeń
należało zamienić na gabinet.
Pomieszczenia, które z biegiem lat zmieniały swoje przeznaczenie i z eleganckich sypialni,
jakimi były z początku, przeistoczyły się w magazyny, miały się stać garderobami. Trzeba było
wybudować blaty, zamontować lustra, a wnęki obudować szafami.
- Trochę to wszystko zbyt wyszukane jak na szkołę baletową w małym mieście.
- To nie jest wyszukane, tylko zwyczajne. Takie powinno być. A jeśli chodzi o te dwie
łazienki... - Zatrzymała się przy drzwiach umieszczonych jedne obok drugich.
- Jeśli chcesz je powiększyć i przebudować, to najlepiej zlikwidować dzielącą je ścianę.
- Tancerze nie są tak bardzo wstydliwi jak inni ludzie, ale koedukacyjna łazienka to już
byłaby przesada.
- Koedukacyjna? - Brody spojrzał na nią znad notatnika. - Chcesz uczyć tańca chłopców? -
Uśmiechnął się z niedowierzaniem. - Co oni tu będą robili?
- Nie słyszałeś o Barysznikowie? O Davidovie? - Kate była przyzwyczajona do takich
idiotycznych uwag, więc i tym razem zupełnie się nie przejęła. - Każdy dobry tancerz jest
nieporównywalnie silniejszy i bardziej wytrzymały niż jakikolwiek mężczyzna uprawiający
typowo męski sport.
- Sportowcy nie noszą spódniczek.
Kate westchnęła. Skoro zdecydowała się na założenie szkoły baletowej w małym
miasteczku, musiała się liczyć z takim postawami.
- Może się zdziwisz, ale tancerze wcale nie są zniewieściali. Moim pierwszym kochankiem
był pierwszy tancerz. Jeździł harleyem, a grande jęte skakał wyżej niż Michael Jordan skacze
podczas meczu. No, ale Jordan nie nosi rajstop. Tylko śmieszne majteczki.
- Spodenki - poprawił ją Brody. - Spodenki do koszykówki.
- Sam widzisz, że chodzi tylko o strój - stwierdziła i zaraz wróciła do porzuconego na
chwilę tematu.
- Muszą być dwie łazienki. Nowe kabiny prysznicowe, nowe umywalki, nowe podłogi. W
każdej łazience jedna umywalka ma być umieszczona tak nisko, żeby mogło z niej korzystać
dziecko. Białe wykończenia. Ma być czysto i bez ostrych krawędzi.
- Wiem, o co chodzi.
- Zostało jeszcze piętro. - Pokazała wiodące na górę schody, które znajdowały się na końcu
korytarza.
- Tam urządzę sobie mieszkanie.
- Chcesz mieszkać nad szkołą?
- Owszem. Chcę tutaj mieszkać, oddychać, jeść i pracować. Bez tego nie da się zmienić
pomysłu w fakt dokonany. Chodź, pokażę ci, jak ma wyglądać mieszkanie.
Brody musiał przyznać, że miała świetne pomysły. Projekt mieszkania, jaki mu
przedstawiła, był bez zarzutu.
Życzyła sobie zachować i odrestaurować oryginalne gzymsy i stolarkę. Powiedziała nawet,
że ten, kto zamalował wspaniały stary dąb białą farbą, powinien być publicznie rozerwany
końmi.
Brody był tego samego zdania. Ręce go świerzbiły. Chciał własnoręcznie przykrawać
drewno, by uzupełnić braki, pokryć je patyną, żeby upodobniło się do oryginału. Nie mógł się
doczekać, kiedy zacznie cyklinować podłogi.
Chodząc za Kate po pomieszczeniach na piętrze, czuł, jak narasta w nim dobrze znane
oczekiwanie. Pragnął odcisnąć swoje piętno na czymś, co przetrwa pokolenia.
Kiedyś po prostu pracował na godziny, wyłącznie po to, żeby zarobić pieniądze. Duma i
odpowiedzialność za wykonaną pracę przyszły znacznie później.
Pomyślał, że kształt tego domu zależy od niego. Bardzo chciał jak najszybciej zabrać się do
roboty, by także i tutaj pozostawić po sobie ślad. Mimo że musiałby wtedy mieć do czynienia z
Kate, musiałby znosić irytującą reakcję swego ciała na bliskość tej kobiety.
Ponownie skupili się na przebudowie łazienki. Stara żeliwna wanna miała zostać. Beżową
umywalkę wiszącą na ścianie należało zamienić na białą stojącą na postumencie.
Kate równie dokładnie wiedziała, jak powinna wyglądać kuchnia, lecz tym razem Brody
postanowił wtrącić swoje trzy grosze.
- Czy naprawdę zamierzasz tu gotować, czy tylko podgrzewać gotowe potrawy?
- Oczywiście, że będę gotować. Wiem, jak to się robi.
- Wobec tego musisz mieć porządne miejsce do pracy. Powinnaś tak to wszystko urządzić,
żeby przestrzeń w kuchni była dostosowana do kolejności prac. Dobrze by było zaczynać od
okna. Dlatego radziłbym ci przenieść zlew pod okno. Lodówkę można postawić tam, a
kuchenkę tutaj. W ten sposób przechodzisz kolejno od jednej czynności do drugiej, zamiast
miotać się po całej kuchni. Nie ma sensu marnować przestrzeni i jeszcze wysilać się bez
potrzeby.
- Tak, ale tutaj...
- Tu można zrobić spiżarnię - przerwał. Oczami wyobraźni widział, jak powinno wyglądać
to wnętrze.
- Będziesz miała długi blat. Tutaj go poszerzymy.
- Wyjął miarkę, zmierzył odcinek ściany. - Tak. Idealnie. Tutaj blat się poszerzy i w ten
sposób powstanie miejsce do jedzenia. Dzięki temu zamiast pustej przestrzeni będziesz miała
miejsce do pracy i miejsce do siedzenia.
- Chciałam tu wstawić stół.
- Jeśli postawisz stół, będziesz musiała go omijać i zawsze będzie ci za ciasno.
- Może masz rację.
A przecież myślała o kuchennym stole jeszcze tego ranka, kiedy jadła śniadanie w
towarzystwie ojca. O takim samym stole, przy jakim siadywała z całą rodziną niezliczoną ilość
razy.
Sentymentalne, pomyślała rozsądnie. I w tym przypadku chyba rzeczywiście mało
praktyczne.
- Zrobię ci szkic - kusił Brody. - Będziesz się mogła nad tym spokojnie zastanowić.
- Dobrze. Zresztą na kuchnię mamy jeszcze czas. W tej chwili najważniejszy jest parter.
- Potrzebuję kilku dni, żeby to wszystko policzyć i zrobić kosztorys, ale już teraz mogę ci
powiedzieć, że suma będzie sześciocyfrowa, a prace potrwają około czterech miesięcy.
Kate właściwie spodziewała się tego, ale co innego spodziewać się, a co innego usłyszeć to
samo z ust fachowca. Tak czy siak, przeżyła lekki wstrząs.
- Narysuj mi to wszystko, policz, zrób to, co zwykle robisz. Gdybym zdecydowała się
powierzyć ten remont tobie, to kiedy mógłbyś rozpocząć prace?
- Zdobycie zezwolenia nie zajmie dużo czasu. Materiały mogę zamówić natychmiast.
Chyba mógłbym zacząć pierwszego dnia nowego roku.
- Lejesz mi miód na serce. Jeśli powierzę ci remont, chciałabym, żebyś zaczął natychmiast.
Przygotuj mi, proszę, kosztorys.
Zostawiła go samego, żeby mógł sobie spokojnie wszystko pomierzyć i policzyć, a sama
zeszła na dół. Chciała postać trochę na swoim własnym ganku.
Słyszała przytłumione odgłosy ruchu ulicznego dochodzące z głównej ulicy miasta, która
przechodziła zaledwie jedną przecznicę od jej domu. Czuła zapach dymu z jakiegoś komina.
Pełen dziur i pagórków trawnik przed domem był zarośnięty więdnącymi chwastami.
Po drugiej stronie wąskiej uliczki stał jeszcze jeden dom z czerwonej cegły, w którym
urządzono mieszkania. Dom był stary, bardzo czysty i nadzwyczajnie cichy o tej porze.
Kolejne sto tysięcy, pomyślała Kate. No cóż, jakoś sobie poradzę. Na szczęście przez kilka
ostatnich lat nie wydawałam pieniędzy na żadne ekstrawagancje.
Chyba rzeczywiście odziedziczyła po matce zmysł do interesów. Korzystnie inwestowała
oszczędności, a na wszelki wypadek ulokowała co nieco w funduszu powierniczym.
Miała jeszcze jedną tajną broń: zawsze mogła wystąpić gościnnie ze swoim nowojorskim
zespołem. Roztropnie zostawiła sobie tę furtkę.
Doszła do wniosku, że gdy remont się zacznie, to właściwie nie będzie miała nic do roboty.
Mogłaby wtedy trochę potańczyć. Nie tylko ze względów finansowych.
Nie była przyzwyczajona do lenistwa, do braku zajęcia. A na to się zanosiło.
Mogę pojechać do Nowego Jorku, zamieszkać u dziadków. Mogę ćwiczyć, występować i
NORA ROBERTS KATE PASJA ŻYCIA
ROZDZIAŁ PIERWSZY Osobiście wszystkiego dopilnuję, postanowiła. Każdy drobiazg będzie dokładnie taki, jak to sobie wymarzyłam. Marzenia jednak się spełniają. Nie miała zamiaru zadowolić się czymś, co nie będzie dokładnie takie, jak być powinno. Uważała to za niepotrzebną stratę czasu. Kate Kimball nie uznawała strat. Miała dwadzieścia pięć lat i więcej doświadczeń życiowych aniżeli większość ludzi na starość. Kiedy inne młode panienki chichotały na widok chłopców i zamartwiały się wymaganiami aktualnej mody, ona jeździła do Paryża i Bonn, nosząc piękne kostiumy i robiąc oszałamiające rzeczy. Tańczyła na królewskich dworach, jadała z książętami, piła szampana w Białym Domu, płakała z radości i ze zmęczenia w moskiewskim teatrze Bolszoj. Zawsze przy tym odczuwała wdzięczność dla rodziców i całej swej wielkiej rodziny, która popierała jej wszystkie życiowe zamierzenia. To im zawdzięczała wszystko, co osiągnęła. Jak daleko sięgała pamięcią, zawsze marzyła o tańcu. Jej brat Brandon twierdził, że taniec stał się jej obsesją. Kate musiała przyznać, że Brandon doskonale to określił. Uważała, że obsesja to nic złego. Oczywiście pod warunkiem, że obsesja jest twórcza i że nie pozostawia się jej przypadkowi. Kate ciężko pracowała nad swoją obsesją. Poświęciła baletowi dwadzieścia lat ćwiczeń, nauki, radości i bólu. Nie tylko ona się poświęcała, jej rodzice także. Kate wiedziała, że niełatwo im przyszło pozwolić swej najmłodszej córeczce wyjechać do szkoły baletowej w Nowym Jorku. A jednak pozwolili, a potem we wszystkim jej pomagali i zawsze podtrzymywali na duchu. To prawda, że ryzyko nie było wielkie. Wprawdzie Kate opuściła spokojne miasteczko w Wirginii Zachodniej i wyjechała do wielkiego miasta, ale w tym wielkim mieście także otaczała ją troskliwa opieka rodziny. Ale nawet gdyby nie mieli tam żadnej rodziny, rodzice i tak pozwoliliby jej wyjechać. Przecież ją kochali i mieli do niej zaufanie. Ciężko pracowała, ćwiczyła i tańczyła. Gdy przyjęto ją do zespołu Davidova i po raz pierwszy wystąpiła na scenie, cała rodzina w komplecie zasiadła na widowni. Przez sześć lat Kate była zawodową tancerką. Poznała światła sceny i czar muzyki pokonujący największą nawet tremę. Podróżowała po całym świecie, wcieliła się w Giselle, Aurorę, Julię i wiele innych postaci. Żadna chwila z tych sześciu lat nie została zmarnowana. Dlaczego więc zdecydowała się zrezygnować z dalszej kariery, porzucić scenę? Najpierw
sarna nie bardzo wiedziała, a potem zrozumiała, że pragnie wrócić do domu. Chciała zacząć żyć, żyć naprawdę. Uwielbiała taniec, lecz nagle zdała sobie sprawę, że pochłonął wszystkie inne aspekty jej osobowości. Lekcje, próby, przedstawienia, podróże, prasa i telewizja. Wielki świat, całkiem nieprawdziwy. Tak więc zapragnęła normalnego życia, zachciało jej się domu. Poczuła też, że powinna dać światu coś w zamian za całą radość, jakiej doświadczyła. Postanowiła założyć szkołę tańca. O to, czy będzie miała uczniów, nie bała się ani trochę. Nazywała się Kimball, a w jej mieście to nazwisko znaczyło bardzo dużo dla tych wszystkich, których interesował taniec. Wkrótce, obiecywała sobie, już wkrótce sama szkoła też zacznie coś znaczyć. Na pewno będę miała kogo uczyć. Obróciła się na pięcie, rozejrzała po wielkiej, dudniącej echem sali. Tak, nadszedł czas na nowe marzenia. Nowa obsesja Kate nosiła nazwę: Szkoła Tańca Kate Kimball. Miała się stać nowym wyzwaniem i dać takie samo spełnienie jak praca na scenie. Kate podparła się pod boki i oglądała ponure szare ściany. Wiedziała, że wkrótce znów będą białe. Czysta przestrzeń, na której zawisną fotografie tych największych. Nuriejew, Fontayne, Barysznikow, Davidov, Bannion. Wzdłuż dwóch długich ścian bocznych umocuje się drążki, a za nimi olbrzymie lustra. To nie próżność, lecz konieczność. Tancerz musi widzieć każdy, nawet najdrobniejszy ruch, każdy łuk, każde wygięcie ciała. Ono czuje, co robi, ale trzeba widzieć, by doprowadzić ruch do perfekcji. To właściwie nie lustro, tylko okno, pomyślała Kate. Okno, przez które się wygląda, żeby zobaczyć taniec. Stary strop trzeba naprawić albo wymienić. Nie wiedziała jeszcze, co będzie najlepsze. Ogrzewanie... Roztarta zziębnięte dłonie. Tak, ogrzewanie na pewno trzeba wymienić, podłogi wycyklinować i wypolerować. Potem jeszcze tylko oświetlenie, kanalizacja... Trzeba będzie przejrzeć instalację elektryczną. Pomyślała z miłością o dziadku. Zanim przeszedł na emeryturę, choć właściwie jeszcze nie całkiem, był świetnym stolarzem, toteż Kate wiedziała co nieco o tym, jak się przeprowadza remont kapitalny. Postanowiła dowiedzieć się więcej, wypytywać o wszystko, zrozumieć. Zamknęła oczy i wyobraziła sobie, jak to będzie. Zgięła się w głębokim ukłonie, wyprostowała i jeszcze raz się skłoniła. Spinka się poluzowała, wysunęło się spod niej kilka pasemek upiętych w kok czarnych grubych włosów. Gdyby je rozpuścić, sięgałyby do pasa. Kate lubiła ten swój romantyczny, trochę dziki wygląd, ale tylko na scenie.
Miała ciemną cerę, tak jak jej matka, i wystające kości policzkowe, a szare oczy i podbródek odziedziczyła po ojcu. Ta niezwykła kombinacja składała się na obraz tajemniczej Cyganki, syreny, królewny z bajki. Mężczyźni widzieli w Kate tylko delikatność formy, uważali ją za subtelną romantyczkę. Nikt nie spodziewał się po niej silnej woli, nadludzkiej wytrwałości ani stalowych mięśni. - Kiedyś zastygniesz w tej pozycji i do końca życia będziesz musiała skakać jak żaba. Kate wyskoczyła w górę, otworzyła oczy. - Brandon! - zawołała. Przebiegła przez wielką salę i rzuciła mu się na szyję. - Skąd się tu wziąłeś? Na długo przyjechałeś? Brat był od niej zaledwie o dwa lata starszy. Ta całkiem przypadkowa różnica w datach urodzenia sprawiła, że ciągle ją dręczył, kiedy oboje byli jeszcze mali. Zupełnie inaczej niż Frederica, ich wspólna przyrodnia siostra. Była od nich o wiele starsza, ale nigdy nie wynosiła się z tego powodu, nigdy im nie dokuczała. A jednak to Brandon był największą miłością Kate. - Na które pytanie mam odpowiedzieć najpierw? - Śmiejąc się, odsunął ją od siebie. - Jesteś strasznie chuda. - A ty gruby. - Pocałowała go z głośnym cmoknięciem. - Rodzice nic mi nie mówili, że masz przyjechać do domu. - Nie wiedzieli. Ale usłyszałem, że zamierzasz się tu osiedlić, więc pomyślałem sobie, że trzeba cię mieć na oku. - Rozejrzał się po wielkim, brudnym pokoju, zwrócił oczy ku niebu. - Niestety, spóźniłem się. - Tu będzie cudownie, zobaczysz. - Być może. Na razie jest strasznie. - Objął ją ramieniem. - A więc królowa tańca chce zostać nauczycielką. - Będę świetną nauczycielką. Dlaczego nie jesteś w Portoryko? - Nie można grać w piłkę przez dwanaście miesięcy w roku. - Brandon! - przywołała go do porządku. - Paskudny ślizg na drugą bazę. Naciągnąłem ścięgno. - Czy to bardzo źle wygląda? Byłeś u lekarza? A może... - Dajże spokój, Katie. To nic wielkiego. Przez kilka miesięcy będę na liście kontuzjowanych. Wrócę do formy, nim zaczną się wiosenne treningi, ale do wiosny będę miał sporo wolnego czasu. Pokręcę się tu trochę i zmienię twoje życie w prawdziwe piekło. - No tak, to rzeczywiście zrekompensuje ci utracone mecze. Chodź, pokażę ci dom -
powiedziała. I popatrzę sobie, jak chodzisz, pomyślała. - Moje mieszkanie będzie na górze. - Z wyglądu tego sufitu wnioskuję, że twoje mieszkanie w każdej chwili może się znaleźć na dole. - Nie jest taki słaby, jak ci się zdaje. - Machnęła ręką, jakby odpędzała natrętną muchę. - Jest tylko brzydki, ale to przejściowe. Mam wielkie plany. - Zawsze masz jakieś plany, i wszystkie wielkie. Poszedł z nią, lekko utykając na lewą nogę. Przeszli przez wielką salę i weszli do małego holu, w którym opadał tynk, ukazując gołą ścianę z cegieł. Skrzypiące schody zaprowadziły ich na piętro zamieszkane w tej chwili przez myszy, pająki i inne robactwo, o którym Brandon nie chciał nawet myśleć. - Kate, ten dom... - Ma charakter i mocne mury - dokończyła stanowczo. - Zbudowano go przed wojną domową. - A nie w epoce kamienia łupanego? - Brandon lubił rzeczy znajdujące się w należytym porządku. Jak na przykład boisko do baseballu. - Masz pojęcie, ile cię będzie kosztowało doprowadzenie tego miejsca do stanu używalności? - Mam pojęcie. A dokładnie się dowiem, kiedy będę rozmawiać z przedsiębiorcą budowlanym. Ten dom jest mój, Brand! Pamiętasz, jak chodziliśmy tędy z Freddie, kiedy byliśmy mali? - Jasne. Był tutaj bar, potem jakiś warsztat czy coś w tym rodzaju, potem. - Tu było wiele rzeczy - przerwała mu Kate. - Zaczęło się w dziewiętnastym wieku od gospody. Nikt tego domu specjalnie nie szanował, ale ja zawsze chciałam tutaj mieszkać. Wyobrażałam sobie, że wyglądam przez te wspaniałe wysokie okna, biegam po pokojach... Zaczerwieniła się, jej oczy stały się ciemne, prawie czarne. Był to widomy znak, że zaparła się i nie popuści. - Marzenia ośmioletniej dziewczynki nie mogą zmusić dorosłej kobiety do kupowania ruiny. - Masz rację. Wcale nie musiałam kupować tego domu. To zbieg okoliczności. Kiedy wiosną przyjechałam odwiedzić rodziców, zobaczyłam, że dom wystawiono na sprzedaż. Od tamtej pory po prostu nie mogłam go zapomnieć. Nawet w Nowym Jorku wciąż o nim myślałam. Chodziła po pokoju. Widziała go takim, jakim będzie za kilka miesięcy. Widziała lśniące
parkiety, czyste, mocne ściany. - Naprawdę masz pokręcone w głowie. Kate wzruszyła ramionami. - Teraz jest mój. Wiedziałam o tym, kiedy tylko weszłam do środka. Czy ty nigdy nie czułeś czegoś podobnego? Pewnie, że czuł. Poczuł to, kiedy po raz pierwszy wszedł na boisko. Zapewne gdyby wtedy z kimś na ten temat porozmawiał, usłyszałby, że wszyscy chłopcy marzą o zawodowej grze w baseball, ale tylko nielicznym się udaje, więc lepiej zająć się czymś bardziej realnym. Ale nikt z jego rodziny nigdy mu nic takiego nie powiedział. Ani rodzice, ani nikt inny nigdy nie namawiał go do rezygnacji z marzeń. Tak samo jak nie żądano od Kate, by wyrzekła się baletu. - Chyba czułem - przyznał się Brandon. - Problem w tym, że to wszystko dzieje się zbyt prędko. Przyzwyczaiłem się, że ty działasz powoli i z namysłem. - To się nie zmieniło. - Uśmiechnęła się do niego. - Kiedy postanowiłam odejść z baletu, wiedziałam, że będę uczyć tańca. Wiedziałam, że właśnie w tym domu chcę założyć szkołę. Moją własną szkołę. Ale przede wszystkim chciałam wrócić do domu. - W porządku. - Przytulił ją, pocałował w czoło. - Wobec tego tak się stanie. Ale na razie lepiej stąd chodźmy. Zimno tu jak w psiarni. - Nowe ogrzewanie jest pierwszą pozycją na liście moich inwestycji. Brandon raz jeszcze rozejrzał się po wielkim, straszliwie zrujnowanym domu. - To chyba bardzo długa Usta - mruknął. Szli ulicą, po której hulał grudniowy wiatr. Kate czuła w powietrzu śnieg, a właściwie delikatną zapowiedź opadów śniegu. Wystawy sklepowe już były przystrojone świątecznie. Wszędzie było pełno mikołajów o czerwonych policzkach, kolorowych żarówek, fruwających reniferów i śniegowych bałwanów. Ale najlepszy z najlepszych był - jak zwykle - sklep z zabawkami. W witrynie stały miniaturowe saneczki, olbrzymie pluszowe miśki w śmiesznych czapkach, lalki wystrojone jak na bal, lśniące czerwone ciężarówki i pałace z drewnianych klocków. Wspaniały bałagan, jak przy każdej dobrej zabawie. Kate i Brandon weszli do środka, rozdzwoniły się wesołe dzwoneczki. Klienci przechadzali się po sklepie, jakiś brzdąc wściekle walił w ksylofon. Annie Maynard, sprzedawczyni, właśnie pakowała do pudełka wielkiego pluszowego psa. - To jedna z moich ulubionych zabawek - mówiła do klientki. - Na pewno bardzo się dziecku spodoba.
Przewiązała pakunek czerwonym sznureczkiem, spojrzała znad okularów na nowo przybyłych i aż pisnęła z radości. - Brandon! Tasz! Zobacz, kto przyszedł. Chodź, daj mi buzi, moje ty kochanie. Brandon wszedł za ladę, pocałował ją w policzek. Annie chwyciła się za serce. - Od dwudziestu pięciu lat jestem mężatką - powiedziała do klientki - ale ten chłopiec zawsze sprawia, że znów czuję się jak panienka. Wesołych świąt. Zaczekaj, pójdę po twoją matkę. - Ja po nią pójdę. - Kate uśmiechnęła się. - Brandon niech lepiej zostanie tutaj. Będzie mógł sobie z tobą poflirtować. - Dobrze. - Annie puściła do niej oko. - Nie spiesz się za bardzo. Brandon czaruje kobiety, odkąd skończył pięć lat, myślała z rozrzewnieniem Kate. A raczej odkąd się urodził, poprawiła się w myślach, wędrując pomiędzy półkami pełnymi zabawek. I wcale nie dlatego, że jest zabójczo przystojny. W każdym razie nie tylko z tego powodu. I nie tylko z powodu czaru, jaki wokół siebie roztacza, kiedy ma dobry humor. Kate już dawno doszła do wniosku, że wszystkiemu winne są feromony. Niektórzy mężczyźni nie muszą nic robić, a kobiety i tak za nimi szaleją. Nie wszystkie, ale zdecydowana większość. Kate należała do mniejszości. Mężczyzna musiał mieć w sobie coś więcej niż tylko wygląd, czar i seksapil, żeby się nim zainteresowała. Może dlatego, że znała wielu takich, na których miło było popatrzeć... i na tym koniec. Nie mieli nic prócz pięknej powłoki. Jak sklepowe manekiny. Weszła do działu z samochodzikami i oniemiała. Stojący tam mężczyzna na pewno nie był manekinem. Owszem, był przystojny, ale bardzo męski. Idealne uosobienie męskości. Sto osiemdziesiąt pięć centymetrów wzrostu w przepięknym opakowaniu, pomyślała Kate. Była tancerką, toteż jak mało kto potrafiła ocenić wspaniałe ciało. Ciało tego człowieka, który właśnie w tej chwili oglądał rzędy miniaturowych pojazdów, było opakowane w spłowiałe dżinsy, flanelową koszulę i starą dżinsową kurtkę, stanowczo za lekką jak na tę porę roku. Jego buty wyglądały na bardzo solidne i bardzo stare. Kate nigdy przedtem nie przyszło do głowy, że znoszone buty mogą być pociągające. No i te włosy: ciemne z jasnymi pasemkami, okalające szczupłą twarz o ostrych konturach,
pełne usta... Sprawiały wrażenie, jakby to była jedyna miękka część jego ciała. Nos miał prosty i długi, podbródek kanciasty, a oczy... Właściwie nie mogła dostrzec jego oczu, nawet ich koloru, bo widok zasłaniały jej rzęsy. Ale wyobraziła sobie, że są niebieskie. Sięgnął po jedną z zabawek i wtedy Kate zwróciła uwagę na jego dłonie. Duże, szerokie, silne. Zaczęła sobie wyobrażać, całkiem niewinnie, oczywiście... No i potknęła się. Łoskot spadających autek obudził ją z rozmarzenia i sprawił, że nieznajomy się odwrócił, Oczy miał zielone, intensywnie zielone. - Ale się narobiło... - Uśmiechnęła się do niego i śmiejąc się z samej siebie, przykucnęła, by pozbierać autka. - Mam nadzieję, że nikt nie jest ranny. - Na szczęście mamy karetkę pogotowia. Na wszelki wypadek. - Przykucnął obok Kate, wziął do ręki lśniący białym lakierem model ambulansu. - Dziękuję. Jeśli zdążymy to posprzątać, zanim zjawią się tutaj gliny, to może nie wlepią mi mandatu i skończy się tylko na ostrzeżeniu. - Pomyślała, że ten mężczyzna nie tylko świetnie wygląda, ale także bardzo dobrze pachnie. Drewnianymi wiórami i jeszcze czymś. Mężczyzną! Specjalnie tak się ustawiła, żeby musiał ją trącić kolanem. - Często tu przychodzisz? - No. - Spojrzał na nią uważnie. Od razu zauważyła w jego oczach błysk zainteresowania. - Chłopcy nigdy nie wyrastają ze swoich zabawek. - Podobno. A ty czym lubisz się bawić? Zdziwił się. Nieczęsto się zdarza spotkać taką piękną, bezpośrednią kobietę. Zwłaszcza w sklepie z zabawkami. Mało brakowało, a zacząłby się jąkać, a potem zrobiłby coś, czego nie robił od lat: powiedziałby coś, zanim by pomyślał. - Zależy, w co się bawię. A ty w co się bawisz? Roześmiała się, odgarnęła kosmyk włosów z czoła. - Och, ja lubię różne gry. Zwłaszcza te, w których wygrywam. Chciała wstać, ale on zrobił to szybciej. Wyprostował te swoje długie nogi, wyciągnął do niej rękę. Kate uchwyciła się jej. Dłoń była twarda i silna. Taka, jaka powinna być dłoń mężczyzny. - Jeszcze raz dziękuję. Mam na imię Kate. - Brody. - Podał jej mały niebieski samochodzik. - Chcesz kupić auto? - Nie dzisiaj. Tak sobie oglądam wszystko. Może coś mi wpadnie w oko... - Znów się
uśmiechnęła. Brody z największym trudem powstrzymał się od gwizdania. Kobiety czasami go podrywały, ale nigdy tak jawnie. On zresztą nie zwracał na nie uwagi. Nie był z kobietą od... No cóż, stanowczo za długo. - Kate. - Oparł się o półkę. Pomyślał, że to nawet zabawne, gdy ciało tak szybko przypomina sobie odpowiednie ruchy, jakby nigdy tego rytuału nie przerywało. - Może byśmy... - Katie! Nie wiedziałam, że przyszłaś. - Natasza Kimball szybko szła przez sklep. Niosła olbrzymią zabawkę: samochód z gruszką do cementu. - Mam dla ciebie niespodziankę - oznajmiła Kate. - Uwielbiam niespodzianki, ale najpierw obowiązki. Proszę, Brody, tak jak obiecałam. Przywieźli to w poniedziałek i odłożyłam dla ciebie. - Fantastyczna. - Dwuznaczny uśmieszek ustąpił miejsca uśmiechowi zadowolenia. - Rewelacyjna. Jack zwariuje z radości. - Ta firma robi zabawki z wielką dbałością o szczegóły. Tym autem będzie się bawił przez kilka lat, a nie tylko przez pierwszy tydzień po Gwiazdce. Widzę, że już poznałeś moją córkę. - Natasza przytuliła do siebie Kate. Brody oderwał wzrok od samochodu. - To jest pani córka? A więc to jest ta tancerka, pomyślał. Dlaczego od razu się nie domyśliłem? Przecież to widać. - Poznaliśmy się przed chwilą. Przy okazji niewielkiego wypadku samochodowego. - Kate wciąż się uśmiechała. Na pewno tylko jej się zdawało, że poczuła chłód. - Jack to twój siostrzeniec? - To mój syn. - Ach, tak. - W wyobraźni zrobiła wielki krok do tyłu. Ależ ten facet jest bezczelny, pomyślała. Ma żonę, a mimo to śmie ze mną flirtować! Bo to przecież nie ma żadnego znaczenia, kto pierwszy zaczął. Ja nie mam męża, więc mi wolno. - Na pewno bardzo mu się spodoba - powiedziała, tym razem chłodno. Odwróciła się do matki. - Mamo... - Wiesz, Kate, opowiedziałam Brody'emu o twoich planach. Pomyślałam sobie, że mógłby rzucić okiem na ten twój dom.
- Po co? - Brody ma firmę budowlaną i doskonale zna się na stolarce. To właśnie on w zeszłym roku wyremontował gabinet twojego ojca. I obiecał przyjrzeć się mojej kuchni. Moja córka zawsze musi mieć wszystko, co najlepsze - wyjaśniła Brody'emu Natasza. Oczy jej się śmiały. - Więc oczywiście pomyślałam o tobie. - Jestem bardzo zobowiązany. - Niepotrzebnie. Polecam jej ciebie, ponieważ wiem, że robisz bardzo dobrą robotę za rozsądną cenę. - Uścisnęła jego rękę. - Oboje ze Spence'em będziemy ci bardzo wdzięczni, jeśli zechcesz się tym zając. - Po co ten pośpiech, mamo? Ale, ale, czy wiesz, że znalazłam w tym starym domu coś dziwnego? Jest przy wejściu i czaruje Annie. - Co takiego? Brandon? Dlaczego mi nie powiedziałaś? Natasza wybiegła z działu motoryzacyjnego. - Miło cię było poznać - powiedziała Kate. - Mnie także. Jak będziesz chciała mi pokazać ten budynek, to do mnie zadzwoń. - Oczywiście. - Ustawiła na półce mały samochodzik, który od niego dostała. - Twojemu synowi na pewno spodoba się ta betoniarka. Czy to twoje jedyne dziecko? - Tak. Mam tylko Jacka. - Na pewno oboje z żoną poświęcacie mu bardzo dużo czasu. Ja też nie mam go zbyt wiele. Przepraszam, ale... - Matka Jacka zmarła cztery lata temu. Ale ja rzeczywiście poświęcam mu wiele czasu. Uważaj na zakrętach, Kate. - Wpakował sobie pod ramię pudełko z betoniarką i odszedł. - Ale się narobiło - mruknęła Kate. - Strasznie się wygłupiłam. Zdaniem Brody'ego największą zaletą posiadania własnego przedsiębiorstwa była niezależność. Prowadzenie firmy nie raz przysparzało mu bólu głowy: sterty dokumentów, odpowiedzialność, szukanie zamówień. Ale niezależność, zwłaszcza możliwość dowolnego dysponowania czasem, rekompensowała wszystkie niedogodności. Przez ostatnie sześć lat Brody miał tylko jeden priorytet. Na imię mu było Jack. Schował betoniarkę do furgonetki i pojechał do klienta sprawdzić, jak postępują roboty remontowe. Potem jeszcze zadzwonił do dostawcy, by mu przypomnieć, jakich materiałów będzie koniecznie potrzebował na jutro, zawiózł potencjalnemu klientowi orientacyjny kosztorys remontu łazienki i wrócił do domu.
W poniedziałki, środy i piątki przyjeżdżał do domu przed szkolnym autobusem. We wtorki i czwartki oraz w razie nieprzewidzianych komplikacji Jacka dostarczano do państwa Skully, gdzie spędzał popołudnie na zabawie ze swym najlepszym przyjacielem Rodem. Oczywiście pod bacznym okiem Beth Skully, matki Roda. Brody był bardzo wdzięczny Beth i Jerry'emu Skullym. Ich dom stał się miejscem, w którym Jack mógł bezpiecznie i szczęśliwie spędzać czas, gdy nie miał się kto nim zająć we własnym domu. W ciągu tych dziesięciu miesięcy, jakie minęły od ich powrotu do Shepherdstown, Brody niemal codziennie myślał o tym, jak spokojnie żyje się w małym mieście. Miał trzydzieści lat i wciąż nie mógł się nadziwić tamtemu młodemu mężczyźnie, który zaledwie dziesięć lat temu uciekał z tego miasteczka tak szybko aż się za nim kurzyło. No i chwała Bogu, pomyślał, skręcając w ulicę przy której stał jego dom. Gdybym stąd nie wyjechał gdybym nie chciał tak bardzo zostawić swego śladu gdzieś indziej, nigdy bym się nie nauczył tego wszystkiego, co umiem, nigdy nie poznałbym życia tak jak je poznałem. Nie spotkałbym Connie i nie miałbym Jacka. Jego życie zatoczyło pełne koło. Prawie pełne ,bo jeszcze nie pogodził się całkiem z rodzicami, choć i w tej sprawie zrobił już pewne postępy, A raczej zrobił je Jack. Ojciec Brody'ego nadal miał żal do syna, ale nie potrafił się oprzeć wnukowi. Brody patrzył na las rosnący po obu stronach szosy Z ołowianego nieba powoli spłynęło na ziemię kilka płatków śniegu. Dobrze, że wróciłem, pomyślał. To dobre miejsce na wychowywanie chłopca. Lepiej dla nas obu że wyjechaliśmy z dużego miasta, że zaczęliśmy wszystko od nowa tutaj, gdzie mamy rodzinę. Jack ma tu babcię i dziadka. Są całkiem zwyczajni, ale kochają go za to, jaki jest, widzą w nim małego chłopca a nie pamiątkę po nieodżałowanej stracie. Skręcił w swoją uliczkę, zawrócił, wyłączył silnik Autobus nadjedzie za chwilę, wyskoczy z niego Jack podbiegnie do furgonetki i wdrapie się do kabiny. Od razu zacznie opowiadać o wszystkim, co mu się przydarzyło tego dnia w szkole. Szkoda, że ja mu nie mogę opowiedzieć o wszystkim, co mnie spotkało, pomyślał nieco ubawiony Brody. Przecież nie może powiedzieć sześcioletniemu synowi, że po raz pierwszy od wielu lat jakaś kobieta zrobiła na nim wrażenie. I to nie byle jakie. Musi sobie sam z tym poradzić, sam musi się zastanowić, co z tym fantem zrobić.
Naprawdę długo obywał się bez kobiet. Zresztą co w tym złego, że znów zaczął o nich myśleć, że znów jedną z nich zauważył? Zwłaszcza że ta kobieta nie krępowała się zrobić pierwszego kroku. Czemu by nie, myślał. Krótki taniec godowy, kilka cywilizowanych randek, a potem już nieco mniej cywilizowany seks. Każdy dostałby to, czego chce, i nikt by na tym nie ucierpiał. Mruknął coś pod nosem, roztarł zesztywniały kark. Dobrze wiedział, że nigdy nie jest tak idealnie, że zawsze ktoś traci, może nawet cierpi. A jednak zaryzykowałby, gdyby nie chodziło o Kate Kimball, ukochaną córeczkę Nataszy i Spence'a Kimballów. Już raz popełnił ten błąd i nie zamierzał go powtarzać. Dużo wiedział o Kate. Primabalerina, ulubienica wyższych sfer, jedna z najjaśniejszych gwiazd na firmamencie nowojorskiego światka artystycznego. A Brody wolałby dać sobie wyrwać wszystkie zęby za jednym zamachem, niż oglądać przedstawienie baletowe. Dość miał ukulturalniania, jakie musiał przejść podczas trwania swego krótkiego małżeństwa. Connie była wyjątkową kobietą. Naturalna minio otaczającej ją pompatyczności. A jednak było mu ciężko. Nie wiedział, jak długo jeszcze chciałoby im się wspólnie wyrąbywać drogę przez tę towarzyską dżunglę. Bardzo kochał Connie, lecz życie z nią nauczyło go, że łatwiej się żyje, gdy żyje się wśród swoich, a jeszcze łatwiej, gdy mężczyzna unika wszelkich poważnych związków z kobietami. Dobrze się stało, że nam przerwano, nim zdążyłem zaprosić Kate Kimball na randkę, pomyślał. Wielki żółty autobus zatrzymał się z jękiem hamulców, włączył światła awaryjne. Kierowca zasalutował żartobliwie. Brody oddał salut i patrzył, jak jego domowa błyskawica wystrzeliwuje z autobusu. Jack był niedużym chłopcem, lecz uwagę przykuwały jego wielkie stopy, jakby na wyrost. Miał roześmianą okrągłą buzię, zielone oczy, takie same jak Brody, i niewinny uśmiech małego dziecka. A kiedy ściągał czerwoną narciarską czapeczkę, a robił to, kiedy tylko mógł, wyskakiwała spod niej burza bardzo jasnych włosków. Był już prawie przy samochodzie ojca, gdy nagle zwolnił biegu, odchylił głowę do tyłu i próbował schwytać na język jeden z leniwie spadających z nieba płatków śniegu. Brody patrzył na syna, czuł, jak serce wzbiera mu miłością. Ta miłość była w jego życiu najważniejsza, ona zajmowała mu najwięcej czasu. Nie chciał tego zmieniać. Drzwi furgonetki otworzyły się gwałtownie i już po chwili roześmiany chłopczyk
wdrapywał się na siedzenie obok kierowcy. Przywodził na myśl rozradowanego szczeniaka o zbyt wielkich łapach. - Cześć, tato! Śnieg! Może napada dwa metry i nie będzie lekcji, i ulepimy w ogródku milion bałwanów, i pójdziemy na sanki. - Rozpierająca go radość życia nie pozwalała ani chwili usiedzieć spokojnie na miejscu. - Pójdziemy? - Jak tylko napada dwa metry śniegu, natychmiast zaczniemy lepić pierwszego z miliona bałwanów. - Słowo? - Słowo honoru - odparł Brody. Dotychczas nigdy nie złamał danego synowi słowa i miał nadzieję, że tak będzie zawsze. - Fajnie. Wiesz co? - Co takiego? - Brody włączył silnik, jechał powoli w stronę domu. - Do Gwiazdki zostało tylko piętnaście dni, a pani Hawkins powiedziała, że jutro będzie już tylko czternaście, a czternaście dni to dwa tygodnie. - To chyba znaczy, że jeśli od piętnastu odejmiemy jeden, to zostanie czternaście. - Naprawdę? - Jack aż oczy otworzył ze zdumienia, ale nie chciał się tym teraz zajmować. Miał ważniejsze sprawy na głowie. - Za dwa tygodnie jest Gwiazdka, a babcia mówi, że czas szybko ucieka, więc właściwie Gwiazdka jest już teraz. - Właściwie tak. Brody zatrzymał auto przed starym dwupiętrowym domem. Wiedział, że przyjdzie dzień, gdy cały dom zostanie wyremontowany, ale na razie jest jaki jest. Najważniejsze, że daje się w nim mieszkać. - Jeśli właściwie już jest Gwiazdka, to może mógłbym dzisiaj dostać prezent. - Bo ja wiem... - Brody udawał, że się zastanawia. - Całkiem nieźle to sobie wymyśliłeś, ale nie dostaniesz dziś prezentu. Musisz poczekać do Gwiazdki. - Ojej. - Ojej - powtórzył Brody tym samym żałosnym tonem, a potem się roześmiał i porwał synka na ręce. - Ale jeśli dasz mi buzi, to zrobię na kolację Wspaniałą Magiczną Pizzę O'Connellów. - Fajnie! - Jack przytulił się do ojca, pocałował go w policzek. Brody'emu już nic więcej do szczęścia nie brakowało.
ROZDZIAŁ DRUGI - Denerwujesz się? - Spencer Kimball przyglądał się, jak córka nalewa kawę do filiżanki. Wyglądała jak zwykle świetnie. Burzę czarnych włosów zaczesała w koński ogon, który sięgał do połowy pleców. Ciemnoszare spodnie i żakiet doskonale na niej leżały. Była bardzo piękna. I dorosła. Spence nie rozumiał, dlaczego tak mu ciężko na sercu za każdym razem, kiedy zdaje sobie sprawę, że jego dzieci są już dorosłe. - Dlaczego miałabym się denerwować? Chcesz jeszcze trochę kawy, tato? - Tak, proszę. - Podsunął swój kubek. - Dlaczego? - powtórzył. - To ważny dzień w twoim życiu. Za kilka godzin staniesz się właścicielką domu. Zaczniesz doświadczać wszystkich radości i smutków, jakie się z tym wiążą. - Nie mogę się doczekać. - Kate usiadła przy stole i zaczęła dłubać w rogaliku, który sobie przygotowała. - Dokładnie sobie to wszystko przemyślałam. - Jak zwykle. - Aha. Może nie powinnam angażować w tę inwestycję tak dużej części oszczędności, ale widzisz, tatku, ja dość mocno stoję na nogach i nie planuję kłopotów finansowych. Co najmniej na trzy najbliższe lata. - Wiem. - Spence przyglądał się córce. - Masz smykałkę do interesów. Zupełnie jak twoja matka. - A po tobie odziedziczyłam dar nauczania. W Nowym Jorku czasami dawałam lekcje tańca. Całkiem nieźle sobie radziłam. - Dolała do kawy troszkę śmietanki. - Ale swoją szkołę będę miała tutaj. Kate odłożyła na talerz rogalik i wzięła do ręki kubek z kawą. - Nazwisko Kimball jest w naszym mieście szanowane, a ja jestem bardzo znana w świecie tańca. Dwadzieścia lat ciężkiej pracy nie poszło na marne. - Na pewno masz rację. Westchnęła. Ojca nie można było oszukać. Znał ją na wylot. Był dla niej opoką, zawsze mogła się na nim oprzeć. - No dobrze, bardzo się denerwuję - przyznała. - Wiesz, jak to jest, kiedy człowiek czuje jakby łaskotanie w żołądku? - Wiem. - Ostatni raz tak się denerwowałam, kiedy po raz pierwszy w życiu miałam zatańczyć solo na prawdziwej scenie.
- To dlatego, że od tamtej pory nigdy nie wątpiłaś w swój talent. Teraz wchodzisz na nieznany teren, kochanie. - Położył dłoń na jej dłoni. - Masz prawo się denerwować. Prawdę mówiąc, niepokoiłbym się, gdyby było odwrotnie. - Niepokoisz się też, że popełniam wielki błąd. - Nie, to nie żaden błąd. - Lekko uścisnął jej dłoń. - Jeszcze tego nie wiesz, więc ci powiem, że ojcowie też się czasem czegoś boją. Ja na przykład trochę się boję, że za kilka miesięcy zatęsknisz za występami, że zacznie ci brakować zespołu i stylu życia, do jakiego przywykłaś. Jakaś część mnie wolałaby więc, żebyś jeszcze trochę zaczekała z decyzją o porzuceniu sceny. Za to druga część bardzo się cieszy, że wróciłaś do domu. - Możesz się uspokoić. Jeśli na coś się decyduję, nie rezygnuję z byle powodu. - Wiem. Właśnie to najbardziej martwiło Spence'a, ale nie zamierzał mówić o tym córce. Ugryzła rogalik, uśmiechnęła się lekko. Wiedziała, jak zmienić niewygodny temat. - Powiedz, jak chcecie przebudować kuchnię - poprosiła. Ojciec westchnął, jego przystojna twarz nieco pobladła. - Ja się do tego nie wtrącam. - W panice rozejrzał się po kuchni, przeczesał palcami lekko siwiejące włosy. - Twoja matka uparła się, żeby wszystko tutaj zmienić. To nowe, tamto nowe. A ten Brody O'Connell jeszcze jej przytakuje i podsuwa nowe pomysły. Czy tej kuchni czegoś brakuje? - Może chodzi o to, że od ponad dwudziestu lat nic się w niej nie zmieniło. - No i co z tego? Komu to przeszkadza? Kuchnia jest w porządku. Wygodna i w ogóle... Ale ten musiał jej pokazać katalogi. Uśmiechnęła się, słysząc żal w głosie ojca. Jakby mówił o zdradzie serdecznego przyjaciela. - Podły drań - powiedziała ze zrozumieniem. - Planują jakieś łuki, wielkie okna. Przecież mamy okno. - Wskazał palcem okno nad zlewem. - Nic mu nie brakuje. Można sobie przez nie wyglądać, ile dusza zapragnie. Moim zdaniem ten chłopak uwiódł moją żonę perspektywą marmurowych blatów i dębowych szafek. - Dębowe szafki, powiadasz. Rzeczywiście, bardzo seksowne. - Kate się roześmiała, oparła łokcie na stole. - Opowiedz mi o tym O'Connellu, tatku. - Jest świetnym fachowcem. Ale to wcale nie oznacza, że może tu przyjść, kiedy mu się spodoba, i demolować moją kuchnię.
- Dawno tutaj mieszka? - Wychował się w tym mieście. Jego ojciec ma firmę hydrauliczną, Ace's Plumbing. Może obiło ci się o uszy? Brody wyjechał stąd, kiedy skończył dwadzieścia lat. Mieszkał w Waszyngtonie, pracował w budownictwie. Po dobroci nic mi nie powie, pomyślała Kate. Trzeba go trochę przycisnąć, inaczej niczego się nie dowiem. - Podobno ma synka. - No. Mały Jack to prawdziwe żywe srebro. Żona Brody'ego umarła kilka lat temu. Chyba rak. Mam wrażenie, że wrócił, bo chciał, żeby mały miał rodzinę. Osiedlił się tu mniej więcej rok temu, założył firmę. Ma bardzo dobrą opinię. Na pewno zrobi ci remont tak jak trzeba. Kate pomyślała, że chciałaby zobaczyć Brody'ego w pasie na narzędzia. Ciekawe, jak też on w tym wygląda. Mogłaby pójść o zakład, że fantastycznie. Po wszystkim. Żołądek jeszcze się nie uspokoił, lecz Kate już była właścicielką wielkiego, pięknego i zrujnowanego domu w niewielkim miasteczku uniwersyteckim Shepherdstown w Wirginii Zachodniej. Budynek znajdował się o kilka kroków od jej rodzinnego domu, od sklepu z zabawkami jej matki, od uniwersytetu, w którym uczył jej ojciec. Kate była otoczona rodziną, przyjaciółmi i sąsiadami. Trochę się przeraziła. Wcześniej wcale o tym nie myślała. Wszyscy mnie tu znają. Wszyscy będą obserwować, czy mi się powiedzie, czy będę miała trudności, a może całkiem się rozłożę. Dlaczego nie zakładam szkoły gdzieś w Utah czy Nowym Meksyku? Gdzieś, gdzie nikt mnie nie zna, gdzie nikt niczego po mnie nie oczekuje? Wiedziała, że to idiotyczne. Postanowiła otworzyć szkołę właśnie tutaj, bo tu był jej dom. Chciała być w domu i wróciła do domu. Koniec i kropka. Nie będzie żadnego rozkładania się, postanowiła. Zatrzymała samochód przed swoim własnym, dopiero co kupionym domem. Wiedziała, że odniesie sukces. Choćby dlatego, że sama zadba o każdy szczegół. Wszystko będzie robić systematycznie i po kolei, tak jak dotąd. I będzie harować jak wół, żeby dopiąć swego. Tak jak dotąd. Na pewno nie zawiedzie rodziców. Nikogo nie zawiedzie. Najważniejsze, że dom jest mój, pomyślała. No i troszeczkę banku, ale to się kiedyś zmieni. Weszła po schodach, po swoich własnych schodach, przemierzyła niewielki, nieco
zapadnięty ganek i otworzyła drzwi do swej przyszłości. Śmierdziało kurzem i pajęczynami. To przejściowe, pomyślała, stawiając torbę na brudnej podłodze. Już wkrótce wszystko tutaj zacznie się zmieniać. Niedługo będzie śmierdziało pyłem z rozbijanych tynków, potem cementem, a wreszcie świeżą farbą. Trzeba się tylko rozejrzeć za jakąś porządną firmą. Szła przez wielki pokój. Specjalnie mocno stawiała nogi. Chciała usłyszeć echo swoich kroków w tej pięknej, bardzo akustycznej sali. Dopiero po chwili zauważyła stojący na środku pokoju radiomagnetofon. Podbiegła do niego, zdjęła przyklejoną do niego kartkę. Uśmiechnęła się. Rozpoznała charakter pisma matki. Rozerwała kopertę, wyciągnęła kartkę, na której widniała tancerka stojąca przy drążku. „Gratulujemy ci, Katie! A to mały prezencik na nowe mieszkanie. Żebyś zawsze mogła słuchać muzyki. Całusy od mamy, taty i Brandona”. - Kochani! - zawołała wzruszona do głębi serca. - Zawsze można na was liczyć. Przykucnęła, włączyła magnetofon. Usłyszała znajome dźwięki. To była jedna z pierwszych kompozycji jej ojca, ulubiona melodia Kate. Dobrze pamiętała, jak była dumna i jaka przejęta, kiedy po raz pierwszy tańczyła ten utwór na nowojorskiej scenie. Kimball tańcząca do muzyki Kimballa. Zdjęła płaszcz, zrzuciła pantofle. Najpierw powoli wyciągnęła się w górę, jak tylko mogła najwyżej. Napięte mięśnie drżały, lecz trzymały ją w tej pozycji. Ugięła kolano, zaczęła się obracać. Najpierw powoli, potem coraz szybciej. I seria piruetów. Niezbyt szybkich. Sunęła wokół obskurnej sali, powtarzała świetnie znane ruchy. Muzyka wypełniała przestrzeń, kierowała ruchami tancerki. Kiedy zmieniła się z nastrojowej na pełną pasji, kroki Kate też stały się szybsze, bardziej agresywne. Arabeska, potrójny piruet i ballottes. Wypełniała ją radość tańca, radość muzyki. Gumka spinająca koński ogon zsunęła się z włosów, ale Kate nawet tego nie zauważyła. Grande jęte. I jeszcze raz. I jeszcze. Można by tak fruwać całą wieczność. Jeśli potrafi się latać. Utwór kończył się radośnie, szybkimi obrotami fouette. A potem bezruch. Kate zastygła jak rzeźba. Z jedną ręką wzniesioną do góry, drugą wygiętą do tyłu. - Powinienem cię teraz obrzucić różami, ale niestety, nie przyniosłem.
I tak była zdyszana, ale to nagłe wtargnięcie obcego człowieka przyprawiło ją niemal o palpitację. Przycisnęła dłonią serce, które dudniło oszalałym rytmem, i dysząc ciężko, patrzyła na Brody'ego. Stał w otwartych drzwiach z rękami w kieszeniach. Przy nim na podłodze stała skrzynka z narzędziami. - Jesteś mi winien róże - powiedziała z niemałym trudem. - Najbardziej lubię czerwone. Śmiertelnie mnie wystraszyłeś. - Przepraszam. Nie zamknęłaś drzwi i chyba nie usłyszałaś, jak pukałem. Na pewno by nie usłyszała, pomyślał, więc naprawdę nie ma znaczenia, że nie przyszło mi do głowy, żeby zapukać. Kiedy zajrzał przez okno i zobaczył tańczącą Kate, w ogóle przestał myśleć. Po prostu wszedł do środka. Kobieta, która tak wygląda, która się tak porusza, potrafi zawrócić w głowie każdemu mężczyźnie. Przypuszczał, że Kate doskonale o tym wie. - Nic nie szkodzi. - Odwróciła się, wyłączyła magnetofon. - Właśnie położyłam kamień węgielny pod nową szkołę. Chociaż wygląda to znacznie lepiej, kiedy tańczy się w kostiumie, przy odpowiednim oświetleniu... Poprawiła potargane włosy. Nie mogła odżałować, że oszalałego serca nie da się tak łatwo opanować. - W czym mogę pomóc? Podszedł do niej. Po drodze pochylił się, żeby podnieść leżącą na podłodze gumkę. - Zgubiłaś. - Dzięki. - Wsunęła gumkę do kieszeni. Brody wolałby, żeby związała włosy. I tak niezwykle na niego działała. Była zarumieniona, potargana i... stanowczo za blisko. - Odnoszę wrażenie, że się mnie nie spodziewałaś. - Nie spodziewałam się, ale lubię niespodzianki. Zwłaszcza gdy ta niespodzianka ma takie piękne zielone oczy, dodała w myślach. - Twoja matka prosiła, żebym wpadł i rzucił okiem na ten dom. - Ach, więc to jeszcze jeden prezent na nowe mieszkanie. - Nie rozumiem. - Nieważne. Pochyliła głowę. Tancerze znają się na mowie ciała, więc nie miała kłopotu z
rozszyfrowaniem Brody'ego. Był sztywny, jakby się czegoś bał, jakby spodziewał się ataku. I bardzo uważał, żeby się do niej zanadto nie zbliżyć. - Czy ty się mnie boisz, czy tylko cię irytuję? - Nie znam cię na tyle dobrze, żeby się ciebie bać, ani nawet na tyle, żeby się irytować. - Chciałbyś to zmienić? - Posłuchaj... - zaczął, choć nie bardzo wiedział, co miałby powiedzieć potem. - Nie złość się. - Kate machnęła ręką. Nawet nie wiedziała, że wybawiła go z krępującej sytuacji. Tylko pożałowała, że Brody jest taki staroświecki. Ona wolała mówić o wszystkim wprost, on widocznie miał na ten temat inne zdanie. - Uważam, że jesteś bardzo atrakcyjny. Odniosłam wrażenie, że ja też ci się spodobałam. Przynajmniej z początku. Widocznie się pomyliłam. - Zawsze zaczepiasz obcych w sklepie z zabawkami? Szybko zamrugała powiekami. Sprawił jej przykrość i bardzo zdenerwował. - No cóż... - Wzruszyła ramionami. - Przepraszam. - Wyciągnął obie ręce. Był z siebie bardzo niezadowolony. - Paskudnie się zachowałem. Chyba rzeczywiście trochę mnie irytujesz. Ale to nie twoja wina. Wyszedłem z wprawy, zwłaszcza jeśli chodzi o... agresywne kobiety. Powiedzmy, że w tej chwili nie jestem do wzięcia. - To dla mnie straszny cios - zakpiła Kate. - Już wybrałam sobie obrączkę. Mam nadzieję, że jakoś to przeżyję. - Na pewno. - Brody się uśmiechnął. Kate pomyślała, że ma bardzo miły uśmiech. Szkoda, że tak rzadko z niego korzysta. Przynajmniej w jej obecności. - No dobrze, sprawy osobiste mamy za sobą - powiedziała - więc możemy przejść do interesów. Co myślisz o tym wnętrzu? Brody wreszcie się uspokoił. To był temat, na którym się znał. Znowu poczuł pod nogami twardy grunt. - Fantastyczny stary dom. Ma charakter, mocne fundamenty i solidną konstrukcję. Przetrwa wieki. Zniecierpliwienie, które jeszcze przed chwilą odczuwała, prysło jak bańka mydlana. Zrobiło jej się ciepło koło serca. - No właśnie - powiedziała uradowana. - Teraz cię kocham.
Brody nie posiadał się ze zdumienia. Na wszelki wypadek nawet się cofnął i w tej samej chwili usłyszał śmiech Kate. - Rany! Ty rzeczywiście wyszedłeś z wprawy. Nie rzucę ci się zaraz w ramiona, choć nie ukrywam, że mam na to wielką ochotę. Powiedziałam to tylko dlatego, że jesteś pierwszą osobą, która myśli o tym domu dokładnie to samo co ja. Dotąd wszyscy uważali, że skoro pakuję tyle pieniędzy w taką ruinę, to znaczy, że mi rozum odjęło. - To dobra inwestycja - przyznał. - Oczywiście jeśli dobrze się do tego zabrać. - A nie mógłbyś mi powiedzieć, jak się do tego zabrać, żeby było dobrze? - Przede wszystkim sprawdziłbym centralne ogrzewanie. Zimno tu jak w psiarni. - Już to słyszałam. - Kate uśmiechnęła się. - Ogrzewanie jest w piwnicy. Może rzuciłbyś na nie okiem? Zeszła z nim na dół. Brody nie spodziewał się tego po niej. Nie krzyknęła na widok uciekającej w popłochu myszy, nawet się nie wzdrygnęła, widząc wylinkę węża, który zapewne kiedyś w jej piwnicy pożywiał się myszami. A przecież powinna. Przynajmniej Brody tak uważał. Z jego doświadczenia wynikało, że kobiety - zwłaszcza piękne kobiety - nienawidzą wszystkiego, co pełza i ma więcej niż cztery nogi. Ale Kate tylko zmarszczyła nos, wyjęła z kieszeni żakietu mały notesik i coś sobie w nim zapisała. Do piwnicy wpadało niewiele światła, powietrze było gęste i stojące, podłoga z ubitej ziemi, a bardzo stary kocioł centralnego ogrzewania do niczego się nie nadawał. Brody jej to powiedział, a potem wyjaśnił, jakie ma możliwości, przedstawił wszystkie wady i zalety różnych systemów ogrzewania: elektrycznego, gazowego i olejowego. Mówił o wydajności, o kosztach inwestycji i kosztach eksploatacji. Uważał, że równie dobrze mógłby mówić do niej po grecku, więc zaproponował, że przyśle katalogi jej ojcu. - Mój tata jest kompozytorem - przypomniała mu bardzo grzecznie Kate. - Dlaczego myślisz, że zrozumie to wszystko lepiej niż ja? Bo jest mężczyzną? Brody namyślał się chwilę. - Tak - powiedział w końcu. - Tak właśnie uważam. - Źle uważasz. Możesz te katalogi przysłać bezpośrednio do mnie, chociaż po twoim wykładzie już teraz skłaniam się bardziej do ogrzewania na parę. Mam wrażenie, że jest prostsze w obsłudze. Poza tym w tym przypadku będzie tańsze, bo wszystkie rury i grzejniki
już są zainstalowane. Chciałabym, żeby ten dom nadawał się do mieszkania i był atrakcyjny, ale jednocześnie chcę zachować jak najwięcej z jego oryginalnego charakteru. Poza tym jest tu dodatkowe źródło ciepła, z którego będzie można skorzystać w razie potrzeby. Trzeba tylko przejrzeć te wszystkie kominki, ponaprawiać... Mówiła to lodowatym tonem, ale Brody'emu to wcale nie przeszkadzało. Zwłaszcza że mówiła rozsądnie. - Ty tu jesteś szefem - powiedział. - No właśnie. - Masz pajęczynę we włosach, szefie. - Ty też. Trzeba oczyścić tę piwnicę i wylać cement. Taka ziemna podłoga jest wprawdzie bardzo oryginalna, ale całkowicie niepraktyczna. Trzeba się pozbyć stąd tych gryzoni i wszystkich innych żywych stworzeń. I zainstalować lepsze oświetlenie. Jak się to wszystko zrobi, będzie tu można urządzić jakiś składzik. - Dobrze. - Brody wyjął notes i ołówek, zapisał sobie wszystkie polecenia Kate. Ona tymczasem wyszła z piwnicy. Brody pośpieszył za nią. - Te schody nie muszą być ładne - mówiła, idąc na górę - ale muszą być bezpieczne. - Będą bezpieczne. Wszystko zgodnie z przepisami. Ja inaczej nie pracuję. - Dobrze wiedzieć. Teraz pokażę ci, co bym chciała zrobić na parterze. Jasno wyłożyła mu swe potrzeby, ze szczegółami. Brody słuchał jej z uznaniem. Nie chciała po prostu wybebeszyć całego budynku, tylko wykorzystać wszystkie jego dziwaczności, zachować wiekowy czar. Chciała przebudować kuchnię. Kuchnia miała być mniejsza, a pozostałą po niej przestrzeń należało zamienić na gabinet. Pomieszczenia, które z biegiem lat zmieniały swoje przeznaczenie i z eleganckich sypialni, jakimi były z początku, przeistoczyły się w magazyny, miały się stać garderobami. Trzeba było wybudować blaty, zamontować lustra, a wnęki obudować szafami. - Trochę to wszystko zbyt wyszukane jak na szkołę baletową w małym mieście. - To nie jest wyszukane, tylko zwyczajne. Takie powinno być. A jeśli chodzi o te dwie łazienki... - Zatrzymała się przy drzwiach umieszczonych jedne obok drugich. - Jeśli chcesz je powiększyć i przebudować, to najlepiej zlikwidować dzielącą je ścianę. - Tancerze nie są tak bardzo wstydliwi jak inni ludzie, ale koedukacyjna łazienka to już byłaby przesada.
- Koedukacyjna? - Brody spojrzał na nią znad notatnika. - Chcesz uczyć tańca chłopców? - Uśmiechnął się z niedowierzaniem. - Co oni tu będą robili? - Nie słyszałeś o Barysznikowie? O Davidovie? - Kate była przyzwyczajona do takich idiotycznych uwag, więc i tym razem zupełnie się nie przejęła. - Każdy dobry tancerz jest nieporównywalnie silniejszy i bardziej wytrzymały niż jakikolwiek mężczyzna uprawiający typowo męski sport. - Sportowcy nie noszą spódniczek. Kate westchnęła. Skoro zdecydowała się na założenie szkoły baletowej w małym miasteczku, musiała się liczyć z takim postawami. - Może się zdziwisz, ale tancerze wcale nie są zniewieściali. Moim pierwszym kochankiem był pierwszy tancerz. Jeździł harleyem, a grande jęte skakał wyżej niż Michael Jordan skacze podczas meczu. No, ale Jordan nie nosi rajstop. Tylko śmieszne majteczki. - Spodenki - poprawił ją Brody. - Spodenki do koszykówki. - Sam widzisz, że chodzi tylko o strój - stwierdziła i zaraz wróciła do porzuconego na chwilę tematu. - Muszą być dwie łazienki. Nowe kabiny prysznicowe, nowe umywalki, nowe podłogi. W każdej łazience jedna umywalka ma być umieszczona tak nisko, żeby mogło z niej korzystać dziecko. Białe wykończenia. Ma być czysto i bez ostrych krawędzi. - Wiem, o co chodzi. - Zostało jeszcze piętro. - Pokazała wiodące na górę schody, które znajdowały się na końcu korytarza. - Tam urządzę sobie mieszkanie. - Chcesz mieszkać nad szkołą? - Owszem. Chcę tutaj mieszkać, oddychać, jeść i pracować. Bez tego nie da się zmienić pomysłu w fakt dokonany. Chodź, pokażę ci, jak ma wyglądać mieszkanie. Brody musiał przyznać, że miała świetne pomysły. Projekt mieszkania, jaki mu przedstawiła, był bez zarzutu. Życzyła sobie zachować i odrestaurować oryginalne gzymsy i stolarkę. Powiedziała nawet, że ten, kto zamalował wspaniały stary dąb białą farbą, powinien być publicznie rozerwany końmi. Brody był tego samego zdania. Ręce go świerzbiły. Chciał własnoręcznie przykrawać drewno, by uzupełnić braki, pokryć je patyną, żeby upodobniło się do oryginału. Nie mógł się
doczekać, kiedy zacznie cyklinować podłogi. Chodząc za Kate po pomieszczeniach na piętrze, czuł, jak narasta w nim dobrze znane oczekiwanie. Pragnął odcisnąć swoje piętno na czymś, co przetrwa pokolenia. Kiedyś po prostu pracował na godziny, wyłącznie po to, żeby zarobić pieniądze. Duma i odpowiedzialność za wykonaną pracę przyszły znacznie później. Pomyślał, że kształt tego domu zależy od niego. Bardzo chciał jak najszybciej zabrać się do roboty, by także i tutaj pozostawić po sobie ślad. Mimo że musiałby wtedy mieć do czynienia z Kate, musiałby znosić irytującą reakcję swego ciała na bliskość tej kobiety. Ponownie skupili się na przebudowie łazienki. Stara żeliwna wanna miała zostać. Beżową umywalkę wiszącą na ścianie należało zamienić na białą stojącą na postumencie. Kate równie dokładnie wiedziała, jak powinna wyglądać kuchnia, lecz tym razem Brody postanowił wtrącić swoje trzy grosze. - Czy naprawdę zamierzasz tu gotować, czy tylko podgrzewać gotowe potrawy? - Oczywiście, że będę gotować. Wiem, jak to się robi. - Wobec tego musisz mieć porządne miejsce do pracy. Powinnaś tak to wszystko urządzić, żeby przestrzeń w kuchni była dostosowana do kolejności prac. Dobrze by było zaczynać od okna. Dlatego radziłbym ci przenieść zlew pod okno. Lodówkę można postawić tam, a kuchenkę tutaj. W ten sposób przechodzisz kolejno od jednej czynności do drugiej, zamiast miotać się po całej kuchni. Nie ma sensu marnować przestrzeni i jeszcze wysilać się bez potrzeby. - Tak, ale tutaj... - Tu można zrobić spiżarnię - przerwał. Oczami wyobraźni widział, jak powinno wyglądać to wnętrze. - Będziesz miała długi blat. Tutaj go poszerzymy. - Wyjął miarkę, zmierzył odcinek ściany. - Tak. Idealnie. Tutaj blat się poszerzy i w ten sposób powstanie miejsce do jedzenia. Dzięki temu zamiast pustej przestrzeni będziesz miała miejsce do pracy i miejsce do siedzenia. - Chciałam tu wstawić stół. - Jeśli postawisz stół, będziesz musiała go omijać i zawsze będzie ci za ciasno. - Może masz rację. A przecież myślała o kuchennym stole jeszcze tego ranka, kiedy jadła śniadanie w towarzystwie ojca. O takim samym stole, przy jakim siadywała z całą rodziną niezliczoną ilość
razy. Sentymentalne, pomyślała rozsądnie. I w tym przypadku chyba rzeczywiście mało praktyczne. - Zrobię ci szkic - kusił Brody. - Będziesz się mogła nad tym spokojnie zastanowić. - Dobrze. Zresztą na kuchnię mamy jeszcze czas. W tej chwili najważniejszy jest parter. - Potrzebuję kilku dni, żeby to wszystko policzyć i zrobić kosztorys, ale już teraz mogę ci powiedzieć, że suma będzie sześciocyfrowa, a prace potrwają około czterech miesięcy. Kate właściwie spodziewała się tego, ale co innego spodziewać się, a co innego usłyszeć to samo z ust fachowca. Tak czy siak, przeżyła lekki wstrząs. - Narysuj mi to wszystko, policz, zrób to, co zwykle robisz. Gdybym zdecydowała się powierzyć ten remont tobie, to kiedy mógłbyś rozpocząć prace? - Zdobycie zezwolenia nie zajmie dużo czasu. Materiały mogę zamówić natychmiast. Chyba mógłbym zacząć pierwszego dnia nowego roku. - Lejesz mi miód na serce. Jeśli powierzę ci remont, chciałabym, żebyś zaczął natychmiast. Przygotuj mi, proszę, kosztorys. Zostawiła go samego, żeby mógł sobie spokojnie wszystko pomierzyć i policzyć, a sama zeszła na dół. Chciała postać trochę na swoim własnym ganku. Słyszała przytłumione odgłosy ruchu ulicznego dochodzące z głównej ulicy miasta, która przechodziła zaledwie jedną przecznicę od jej domu. Czuła zapach dymu z jakiegoś komina. Pełen dziur i pagórków trawnik przed domem był zarośnięty więdnącymi chwastami. Po drugiej stronie wąskiej uliczki stał jeszcze jeden dom z czerwonej cegły, w którym urządzono mieszkania. Dom był stary, bardzo czysty i nadzwyczajnie cichy o tej porze. Kolejne sto tysięcy, pomyślała Kate. No cóż, jakoś sobie poradzę. Na szczęście przez kilka ostatnich lat nie wydawałam pieniędzy na żadne ekstrawagancje. Chyba rzeczywiście odziedziczyła po matce zmysł do interesów. Korzystnie inwestowała oszczędności, a na wszelki wypadek ulokowała co nieco w funduszu powierniczym. Miała jeszcze jedną tajną broń: zawsze mogła wystąpić gościnnie ze swoim nowojorskim zespołem. Roztropnie zostawiła sobie tę furtkę. Doszła do wniosku, że gdy remont się zacznie, to właściwie nie będzie miała nic do roboty. Mogłaby wtedy trochę potańczyć. Nie tylko ze względów finansowych. Nie była przyzwyczajona do lenistwa, do braku zajęcia. A na to się zanosiło. Mogę pojechać do Nowego Jorku, zamieszkać u dziadków. Mogę ćwiczyć, występować i