NIEBO I ZIEMIA
Jak cień przelotne, kruche jak
marzenie,
Nikłe, jak w czarnej nocy błyskawica,
Co w jednym mgnieniu niebo z ziemią
olśni
I zanim człowiek zawoła: - Popatrzcie!
- Paszcza ciemności już pożarła
światło,
Tak szybko znika wszystko to, co świeci.
William Szekspir Sen nocy letniej
przekład Konstanty Ildefons Gałczyński
PROLOG
Wyspa Trzech Sióstr Wrzesień
1699
Wzywała sztorm. Porywy
wichury, błyskawice, szalejące morze -
jednocześnie bezpieczna przestrzeń i
więzienie. Wzywała moce, które żyły w
niej, i te, które istniały na zewnątrz.
Jasność i mrok.
Smukła, w płaszczu rozwianym
na kształt ptasich skrzydeł, stała
samotnie na plaży smaganej uderzeniami
wiatru. Był z nią tylko gniew i żal. I moc
- to ona wypełniła ją teraz, napłynęła
nagle dzikimi, gwałtownymi falami. Jak
oszalały kochanek.
I może właśnie tak było.
Opuściła męża i dzieci, by
przybyć tutaj, uśpiła ich zaklęciem, które
da im ukojenie i pozbawi świadomości
tego, co się stało.
Kiedy wykona swe
postanowienie, nigdy do nich nie wróci.
Nigdy już nie ujmie w swe dłonie ich
ukochanych twarzy.
Mąż pogrąży się w bólu, dzieci
będą ją opłakiwać. Ale nie może do nich
wrócić. Nie może cofnąć się z drogi,
którą wybrała. Nie zrobi tego.
Nadeszła pora zapłaty.
Sprawiedliwość, chociaż surowa, w
końcu zatriumfuje.
Wyrzuciła ramiona w nawałnicę,
którą przy wołała. Jej rozpuszczone
włosy jak batem przecinały noc
ciemnymi wstęgami.
- Nie wolno ci! Obok niej
pojawiła się kobieta. Jej sylwetka
płonęła w burzy jasno jak ogień, którego
imię nosiła. Twarz miała bladą, w
pociemniałych oczach czaiło się coś,
jakby strach.
- Już się zaczęło.
- Zatrzymaj to. Zatrzymaj to,
siostro, póki nie jest za późno. Nie masz
prawa.
- Prawa? - Ta. którą zwano
Ziemią, odwróciła się z roziskrzonym
wzrokiem. - Kto ma większe prawo?
Kiedy mordowano niewinnych w Salem,
kiedy ich prześladowano, ścigano i
wieszano, nie zrobiłyśmy nic, by to
powstrzymać.
- Jeśli powstrzymasz jedną
powódź, wywołasz inną. Wiesz o tym.
Stworzyłyśmy to miejsce. - Siostra
Ogień rozpostarła ramiona, jakby
chciała objąć wyspę. - Dla naszego
bezpieczeństwa i żeby przeżyć. Dla
naszej Sztuki.
- Bezpieczeństwo? Potrafisz
teraz mówić o bezpieczeństwie, o
przeżyciu? Nasza siostra nie żyje.
- I opłakuję ją tak samo jak ty. -
Błagalnym ruchem skrzyżowała ręce na
piersiach. - Cierpię na równi z tobą. Jej
dzieci są teraz pod naszą opieką. Czy
porzucisz je tak jak i własne?
Ogarniało ją szaleństwo,
wdzierało się do serca niczym wiatr,
który wplątywał się w jej włosy.
Zdawała sobie z tego sprawę, ale nie
mogła go pokonać. Nie ujdzie karze. Nie
będzie żył, skoro ona nie żyje.
- Jeśli zadasz ból, złamiesz
przysięgi. Zniszczysz swoją moc, a to,
co rzucisz przed siebie, wróci do ciebie
po trzykroć.
- Sprawiedliwość ma swoją
cenę.
- Nie taką. Nigdy. Twój mąż
straci żonę, a dzieci matkę. A ja drugą
ukochaną siostrę. A co najważniejsze,
zniszczysz też wiarę w to, czym
jesteśmy. Ona by tego nie chciała. Jej
odpowiedź byłaby inna.
- A jednak umarła, nie broniąc
się. Umarła, bo była tym, kim była. Jak
my. Nasza siostra wyparła się swojej
mocy dla tego, co nazywała miłością. I
to ją zabiło.
- Dokonała takiego wyboru. -
Gorzkiego, nie przemijająco gorzkiego. -
Jednak nikogo nie skrzywdziła. Jeśli
zrobisz to, co zamierzasz, jeśli użyjesz
swojego daru dla tak mrocznego celu,
wydasz na siebie wyrok. Wydasz wyrok
na nas wszystkich.
- Nie mogę żyć tu w ukryciu. - W
oczach miała łzy, które w świetle
błyskawic płonęły czerwienią jak krew.
- Nie mogę zawrócić. To mój wybór.
Moje przeznaczenie. Jego życie za jej
życie i niech będzie przeklęty na wieki.
Z okrzykiem zemsty, wyrzuconym
jak jasna, śmiertelna strzała z łuku, ta,
którą zwano Ziemią, poświęciła swoją
duszę.
ROZDZIAŁ 1
Wyspa Trzech Sióstr Styczeń
2002
Zmarznięty, zlodowaciały piach
trzeszczał pod stopami, gdy biegła (po
zataczającej łuk plaży. Fale
pozostawiały na gładkiej, zaskorupiałej
powierzchni poszarpaną koronkę piany.
Wysoko na niebie niezmordowanie
krzyczały mewy.
Jej mięśnie rozgrzały się i teraz,
na trzecim kilometrze porannego
dystansu poruszała się płynnie jak
dobrze naoliwiona maszyna. Krok miała
szybki i miarowy; z ust równomiernie
wydobywały się białe chmurki oddechu.
W tym samym rytmie wciągała do płuc
ostre, mroźne powietrze.
Czuła się fantastycznie.
Na plaży widniały tylko jej
własne ślady, nakładające się na siebie,
kiedy pokonywała tam i z powrotem
łagodny łuk brzegu.
Gdyby chciała przebiec swoje
codzienne pięć kilometrów w linii
prostej. mogłaby przeciąć Wyspę Trzech
Sióstr z jednego krańca na drugi w jej
najszerszym miejscu. Ta myśl zawsze
sprawiała jej przyjemność.
Ten mały skrawek ziemi u
wybrzeża Massachusetts należał do niej.
Każdy pagórek, każda ulica, urwista
skarpa i zatoczka. Zastępca szeryfa
Ripley Todd czuła coś więcej niż
przywiązanie do Wyspy Trzech Sióstr.
Czuła się za nią odpowiedzialna, za nią.
za swoje miasteczko i jego
mieszkańców.
Mogła już dostrzec promienie
wschodzącego słońca odbijające się w
oknach wystawowych sklepów na High
Street. Za parę godzin lokale zostaną
otwarte, a na ulice wylegną ludzie, by
załatwiać swoje codzienne sprawy.
W styczniu ruch turystyczny jest
niewielki, tylko trochę gości przypłynie
promem ze stałego lądu, żeby
pozaglądać do sklepów, wjechać
wysoko na klify, kupić świeże ryby na
przystani. Zima jest tu przede wszystkim
dla miejscowych.
Zimę kochała najbardziej.
Tuż pod miasteczkiem, tam gdzie
plaża dochodzi do falochronu, zawróciła
i ruszyła z powrotem przez piach. Kutry
rybackie sunęły po morzu, które
przybrało teraz kolor jasnobłękitnego
lodu. Zmieni się, kiedy w pełni wstanie
dzień i ściemnieje niebo. Zawsze
fascynowały ją niezliczone barwy wody.
Zobaczyła łódź Carla Maceya i
przy sterze malutką jak zabawka figurkę
z uniesioną ręką. Zasalutowała w
odpowiedzi, nie przerywając biegu.
Wyspa liczyła niespełna trzy tysiące
stałych mieszkańców, wszyscy się więc
znali.
Zwolniła nieco kroku, nie tylko
żeby ochłonąć, ale i przedłużyć chwile
samotności. Często biegała rano z Lucy,
psem brata, ale tego ranka wymknęła się
sama.
Sama. Tak bardzo lubiła
samotność.
Poza tym chciała trochę
rozjaśnić umysł. Nad wieloma sprawami
powinna się zastanowić. O niektórych
wolała w tej chwili nie myśleć, na razie
więc część kłopotów i problemów
odsunęła na bok. Właściwie to, z czym
musi sobie poradzić, nie było
problemem. Nie można nazwać
problemem czegoś, co daje człowiekowi
szczęście.
Jej brat wrócił właśnie z
podróży poślubnej i nic nie sprawiało
jej większej przyjemności niż widok
młodej pary, która za swoje szczęście
omal nie zapłaciła najwyższej ceny. Po
wszystkim, co przeszli, Ripley z
radością patrzyła, jak czulą się do siebie
w domu, w którym ona i Zack
wychowywali się od dzieciństwa.
W ciągu minionych miesięcy, od
lata, kiedy gnana strachem Neli przybyła
na Wyspę Trzech Sióstr i wreszcie
przestała uciekać, połączyła je
prawdziwa przyjaźń. Przyjemnie było
patrzeć, jak Neli rozkwita - i staje się
coraz twardsza.
Pomijając jednak te
sentymentalne głupoty, myślała Rip, w
tej idylli jest jedno ale: ona, Ripley
Karen Todd.
Nowożeńcy niekoniecznie chcą
dzielić swoje miłosne gniazdko z siostrą
pana młodego.
Ani przez chwilę nie myślała o
tym przed ślubem; nie zdawała sobie
sprawy z sytuacji nawet później, kiedy
żegnali się z nią, wyjeżdżając na tydzień
na Bermudy.
Dopiero gdy wrócili,
rozkochani, w aurze miodowego
miesiąca, jasno to sobie uświadomiła.
Młode małżeństwo potrzebuje
prywatności. Trudno uprawiać gorący,
ostry seks na podłodze salonu, skoro
ona, Ripley, może wparować do domu o
każdej porze dnia i nocy.
Oczywiście żadne z nich nie
poruszało tego tematu. Nigdy by tego nie
zrobili. Mogą nosić na piersiach order
za takt i dobre maniery. W
przeciwieństwie do niej. Jej koszuli,
pomyślała, coś takiego nie grozi.
Zatrzymała się, podparła na
sterczącej skale i powtórzyła kilka
ćwiczeń rozciągających mięśnie i
ścięgna nóg.
Jej ciało było smukłe i
harmonijne jak ciało młodej tygrysicy.
Była z niego dumna. I panowała nad nim
doskonale - drugi powód do dumy.
Kiedy wykonała głęboki skłon do
przodu, narciarska czapeczka, którą
wcisnęła na głowę, spadła na piasek i
ciemne lśniące włosy rozsypały się
swobodnie.
Wolała taką fryzurę, bo nie
wymagała regularnego strzyżenia ani
układania. A to też pozwalało jej w
pewien sposób panować nad sytuacją.
Oczy koloru butelkowej zieleni
patrzyły przenikliwe. Gdy przychodziła
jej ochota, sięgała po tusz i kredki.
Długo się zastanawiała i w końcu doszła
do wniosku, że w twarzy o
nieregularnych, kanciastych rysach te
oczy mogą się podobać.
Miała lekką wadę zgryzu, bo nie
chciała nosić aparatu ortodontycznego, i
szerokie czoło z niemal poziomą linią
brwi odziedziczoną po Ripleyach.
Nie dało się o niej powiedzieć,
że jest ładna. To słowo było zbyt
łagodne, mogłaby je nawet uznać za
obraźliwe. Wolała myśleć, że jej twarz
wyraża siłę i zmysłowość. To, co może
być atrakcyjne dla mężczyzny.
Oczywiście wtedy, kiedy ona ma na to
ochotę.
A to nie zdarzyło się. jak
stwierdziła po namyśle, już od paru
miesięcy.
Częściowo dlatego, że trwały
przygotowania do ślubu i do wyjazdu, że
dużo czasu poświęciła Zackowi i Neli,
bo trzeba im było pomóc w
skomplikowanej prawnie sytuacji, by
mogli się pobrać. Ale Ripley musiała
przyznać, że jest jeszcze inna przyczyna:
irytacja i niepokój - czuła je od
Halloween, kiedy pozwoliła sobie
uchylić pewne wewnętrzne zapory, które
z pełną świadomością zamknęła przed
wieloma laty.
Nic na to nie poradzę, myślała
teraz. Zrobiła, co należało. I nie ma
zamiaru powtarzać tego przedstawienia.
Bez względu na to, ile chłodnych,
wymuszonych uśmiechów pośle jej Mia
Devlin.
Wspomnienie o Mii sprawiło, że
Ripley wróciła myślami do nurtującego
ją problemu.
Mia ma pusty domek.
Wynajmowała go Neli, która
wyprowadziła się stamtąd po ślubie z
Zackiem. Niezależnie od tego, jak
bardzo Ripley wzdragała się przed
jakimikolwiek kontaktami z Mią - nawet
tylko w interesach - żółty domek
wydawał się najlepszym wyjściem.
Był mały, ustronny, zwyczajny.
Dobry pomysł, stwierdziła
Ripley i ruszyła w górę po wydeptanych
drewnianych stopniach, które zakosami
prowadziły z plaży do domu.
Rozwiązanie wprawdzie irytujące, ale
praktyczne. Chyba jednak nie zaszkodzi
rozpuszczać przez kilka dni wiadomość,
że szuka domu do wynajęcia. Być może
coś - coś, co nie należy do Mii - spadnie
jej z nieba.
Zadowolona z tego, co
wymyśliła, Ripley popędziła po
schodach i wbiegła na tylną werandę.
Neli na pewno już coś piecze, a
w kuchni unoszą się niebiańskie
zapachy. To największa korzyść z nowej
sytuacji - ona, Ripley, nie musi już się
zastanawiać, co zrobić na śniadanie.
Śniadanie będzie po prostu stało na
swoim miejscu. Przepyszne,
fantastyczne, gotowe.
Sięgała do klamki, gdy przez
szybę spostrzegła Zacka i Neli. Owijają
się wokół siebie jak bluszcz wokół
masztu, pomyślała. Świat dla nich nie
istnieje.
NORA ROBERTS
NIEBO I ZIEMIA Jak cień przelotne, kruche jak marzenie, Nikłe, jak w czarnej nocy błyskawica,
Co w jednym mgnieniu niebo z ziemią olśni I zanim człowiek zawoła: - Popatrzcie! - Paszcza ciemności już pożarła światło, Tak szybko znika wszystko to, co świeci. William Szekspir Sen nocy letniej przekład Konstanty Ildefons Gałczyński
PROLOG Wyspa Trzech Sióstr Wrzesień 1699 Wzywała sztorm. Porywy wichury, błyskawice, szalejące morze - jednocześnie bezpieczna przestrzeń i więzienie. Wzywała moce, które żyły w niej, i te, które istniały na zewnątrz. Jasność i mrok. Smukła, w płaszczu rozwianym na kształt ptasich skrzydeł, stała samotnie na plaży smaganej uderzeniami wiatru. Był z nią tylko gniew i żal. I moc - to ona wypełniła ją teraz, napłynęła
nagle dzikimi, gwałtownymi falami. Jak oszalały kochanek. I może właśnie tak było. Opuściła męża i dzieci, by przybyć tutaj, uśpiła ich zaklęciem, które da im ukojenie i pozbawi świadomości tego, co się stało. Kiedy wykona swe postanowienie, nigdy do nich nie wróci. Nigdy już nie ujmie w swe dłonie ich ukochanych twarzy. Mąż pogrąży się w bólu, dzieci będą ją opłakiwać. Ale nie może do nich wrócić. Nie może cofnąć się z drogi, którą wybrała. Nie zrobi tego.
Nadeszła pora zapłaty. Sprawiedliwość, chociaż surowa, w końcu zatriumfuje. Wyrzuciła ramiona w nawałnicę, którą przy wołała. Jej rozpuszczone włosy jak batem przecinały noc ciemnymi wstęgami. - Nie wolno ci! Obok niej pojawiła się kobieta. Jej sylwetka płonęła w burzy jasno jak ogień, którego imię nosiła. Twarz miała bladą, w pociemniałych oczach czaiło się coś, jakby strach. - Już się zaczęło. - Zatrzymaj to. Zatrzymaj to,
siostro, póki nie jest za późno. Nie masz prawa. - Prawa? - Ta. którą zwano Ziemią, odwróciła się z roziskrzonym wzrokiem. - Kto ma większe prawo? Kiedy mordowano niewinnych w Salem, kiedy ich prześladowano, ścigano i wieszano, nie zrobiłyśmy nic, by to powstrzymać. - Jeśli powstrzymasz jedną powódź, wywołasz inną. Wiesz o tym. Stworzyłyśmy to miejsce. - Siostra Ogień rozpostarła ramiona, jakby chciała objąć wyspę. - Dla naszego bezpieczeństwa i żeby przeżyć. Dla naszej Sztuki.
- Bezpieczeństwo? Potrafisz teraz mówić o bezpieczeństwie, o przeżyciu? Nasza siostra nie żyje. - I opłakuję ją tak samo jak ty. - Błagalnym ruchem skrzyżowała ręce na piersiach. - Cierpię na równi z tobą. Jej dzieci są teraz pod naszą opieką. Czy porzucisz je tak jak i własne? Ogarniało ją szaleństwo, wdzierało się do serca niczym wiatr, który wplątywał się w jej włosy. Zdawała sobie z tego sprawę, ale nie mogła go pokonać. Nie ujdzie karze. Nie będzie żył, skoro ona nie żyje. - Jeśli zadasz ból, złamiesz przysięgi. Zniszczysz swoją moc, a to,
co rzucisz przed siebie, wróci do ciebie po trzykroć. - Sprawiedliwość ma swoją cenę. - Nie taką. Nigdy. Twój mąż straci żonę, a dzieci matkę. A ja drugą ukochaną siostrę. A co najważniejsze, zniszczysz też wiarę w to, czym jesteśmy. Ona by tego nie chciała. Jej odpowiedź byłaby inna. - A jednak umarła, nie broniąc się. Umarła, bo była tym, kim była. Jak my. Nasza siostra wyparła się swojej mocy dla tego, co nazywała miłością. I to ją zabiło.
- Dokonała takiego wyboru. - Gorzkiego, nie przemijająco gorzkiego. - Jednak nikogo nie skrzywdziła. Jeśli zrobisz to, co zamierzasz, jeśli użyjesz swojego daru dla tak mrocznego celu, wydasz na siebie wyrok. Wydasz wyrok na nas wszystkich. - Nie mogę żyć tu w ukryciu. - W oczach miała łzy, które w świetle błyskawic płonęły czerwienią jak krew. - Nie mogę zawrócić. To mój wybór. Moje przeznaczenie. Jego życie za jej życie i niech będzie przeklęty na wieki. Z okrzykiem zemsty, wyrzuconym jak jasna, śmiertelna strzała z łuku, ta, którą zwano Ziemią, poświęciła swoją
duszę.
ROZDZIAŁ 1 Wyspa Trzech Sióstr Styczeń 2002 Zmarznięty, zlodowaciały piach trzeszczał pod stopami, gdy biegła (po zataczającej łuk plaży. Fale pozostawiały na gładkiej, zaskorupiałej powierzchni poszarpaną koronkę piany. Wysoko na niebie niezmordowanie krzyczały mewy. Jej mięśnie rozgrzały się i teraz, na trzecim kilometrze porannego dystansu poruszała się płynnie jak dobrze naoliwiona maszyna. Krok miała
szybki i miarowy; z ust równomiernie wydobywały się białe chmurki oddechu. W tym samym rytmie wciągała do płuc ostre, mroźne powietrze. Czuła się fantastycznie. Na plaży widniały tylko jej własne ślady, nakładające się na siebie, kiedy pokonywała tam i z powrotem łagodny łuk brzegu. Gdyby chciała przebiec swoje codzienne pięć kilometrów w linii prostej. mogłaby przeciąć Wyspę Trzech Sióstr z jednego krańca na drugi w jej najszerszym miejscu. Ta myśl zawsze sprawiała jej przyjemność.
Ten mały skrawek ziemi u wybrzeża Massachusetts należał do niej. Każdy pagórek, każda ulica, urwista skarpa i zatoczka. Zastępca szeryfa Ripley Todd czuła coś więcej niż przywiązanie do Wyspy Trzech Sióstr. Czuła się za nią odpowiedzialna, za nią. za swoje miasteczko i jego mieszkańców. Mogła już dostrzec promienie wschodzącego słońca odbijające się w oknach wystawowych sklepów na High Street. Za parę godzin lokale zostaną otwarte, a na ulice wylegną ludzie, by załatwiać swoje codzienne sprawy. W styczniu ruch turystyczny jest
niewielki, tylko trochę gości przypłynie promem ze stałego lądu, żeby pozaglądać do sklepów, wjechać wysoko na klify, kupić świeże ryby na przystani. Zima jest tu przede wszystkim dla miejscowych. Zimę kochała najbardziej. Tuż pod miasteczkiem, tam gdzie plaża dochodzi do falochronu, zawróciła i ruszyła z powrotem przez piach. Kutry rybackie sunęły po morzu, które przybrało teraz kolor jasnobłękitnego lodu. Zmieni się, kiedy w pełni wstanie dzień i ściemnieje niebo. Zawsze fascynowały ją niezliczone barwy wody. Zobaczyła łódź Carla Maceya i
przy sterze malutką jak zabawka figurkę z uniesioną ręką. Zasalutowała w odpowiedzi, nie przerywając biegu. Wyspa liczyła niespełna trzy tysiące stałych mieszkańców, wszyscy się więc znali. Zwolniła nieco kroku, nie tylko żeby ochłonąć, ale i przedłużyć chwile samotności. Często biegała rano z Lucy, psem brata, ale tego ranka wymknęła się sama. Sama. Tak bardzo lubiła samotność. Poza tym chciała trochę rozjaśnić umysł. Nad wieloma sprawami powinna się zastanowić. O niektórych
wolała w tej chwili nie myśleć, na razie więc część kłopotów i problemów odsunęła na bok. Właściwie to, z czym musi sobie poradzić, nie było problemem. Nie można nazwać problemem czegoś, co daje człowiekowi szczęście. Jej brat wrócił właśnie z podróży poślubnej i nic nie sprawiało jej większej przyjemności niż widok młodej pary, która za swoje szczęście omal nie zapłaciła najwyższej ceny. Po wszystkim, co przeszli, Ripley z radością patrzyła, jak czulą się do siebie w domu, w którym ona i Zack wychowywali się od dzieciństwa.
W ciągu minionych miesięcy, od lata, kiedy gnana strachem Neli przybyła na Wyspę Trzech Sióstr i wreszcie przestała uciekać, połączyła je prawdziwa przyjaźń. Przyjemnie było patrzeć, jak Neli rozkwita - i staje się coraz twardsza. Pomijając jednak te sentymentalne głupoty, myślała Rip, w tej idylli jest jedno ale: ona, Ripley Karen Todd. Nowożeńcy niekoniecznie chcą dzielić swoje miłosne gniazdko z siostrą pana młodego. Ani przez chwilę nie myślała o tym przed ślubem; nie zdawała sobie
sprawy z sytuacji nawet później, kiedy żegnali się z nią, wyjeżdżając na tydzień na Bermudy. Dopiero gdy wrócili, rozkochani, w aurze miodowego miesiąca, jasno to sobie uświadomiła. Młode małżeństwo potrzebuje prywatności. Trudno uprawiać gorący, ostry seks na podłodze salonu, skoro ona, Ripley, może wparować do domu o każdej porze dnia i nocy. Oczywiście żadne z nich nie poruszało tego tematu. Nigdy by tego nie zrobili. Mogą nosić na piersiach order za takt i dobre maniery. W przeciwieństwie do niej. Jej koszuli,
pomyślała, coś takiego nie grozi. Zatrzymała się, podparła na sterczącej skale i powtórzyła kilka ćwiczeń rozciągających mięśnie i ścięgna nóg. Jej ciało było smukłe i harmonijne jak ciało młodej tygrysicy. Była z niego dumna. I panowała nad nim doskonale - drugi powód do dumy. Kiedy wykonała głęboki skłon do przodu, narciarska czapeczka, którą wcisnęła na głowę, spadła na piasek i ciemne lśniące włosy rozsypały się swobodnie. Wolała taką fryzurę, bo nie wymagała regularnego strzyżenia ani
układania. A to też pozwalało jej w pewien sposób panować nad sytuacją. Oczy koloru butelkowej zieleni patrzyły przenikliwe. Gdy przychodziła jej ochota, sięgała po tusz i kredki. Długo się zastanawiała i w końcu doszła do wniosku, że w twarzy o nieregularnych, kanciastych rysach te oczy mogą się podobać. Miała lekką wadę zgryzu, bo nie chciała nosić aparatu ortodontycznego, i szerokie czoło z niemal poziomą linią brwi odziedziczoną po Ripleyach. Nie dało się o niej powiedzieć, że jest ładna. To słowo było zbyt łagodne, mogłaby je nawet uznać za
obraźliwe. Wolała myśleć, że jej twarz wyraża siłę i zmysłowość. To, co może być atrakcyjne dla mężczyzny. Oczywiście wtedy, kiedy ona ma na to ochotę. A to nie zdarzyło się. jak stwierdziła po namyśle, już od paru miesięcy. Częściowo dlatego, że trwały przygotowania do ślubu i do wyjazdu, że dużo czasu poświęciła Zackowi i Neli, bo trzeba im było pomóc w skomplikowanej prawnie sytuacji, by mogli się pobrać. Ale Ripley musiała przyznać, że jest jeszcze inna przyczyna: irytacja i niepokój - czuła je od
Halloween, kiedy pozwoliła sobie uchylić pewne wewnętrzne zapory, które z pełną świadomością zamknęła przed wieloma laty. Nic na to nie poradzę, myślała teraz. Zrobiła, co należało. I nie ma zamiaru powtarzać tego przedstawienia. Bez względu na to, ile chłodnych, wymuszonych uśmiechów pośle jej Mia Devlin. Wspomnienie o Mii sprawiło, że Ripley wróciła myślami do nurtującego ją problemu. Mia ma pusty domek. Wynajmowała go Neli, która wyprowadziła się stamtąd po ślubie z
Zackiem. Niezależnie od tego, jak bardzo Ripley wzdragała się przed jakimikolwiek kontaktami z Mią - nawet tylko w interesach - żółty domek wydawał się najlepszym wyjściem. Był mały, ustronny, zwyczajny. Dobry pomysł, stwierdziła Ripley i ruszyła w górę po wydeptanych drewnianych stopniach, które zakosami prowadziły z plaży do domu. Rozwiązanie wprawdzie irytujące, ale praktyczne. Chyba jednak nie zaszkodzi rozpuszczać przez kilka dni wiadomość, że szuka domu do wynajęcia. Być może coś - coś, co nie należy do Mii - spadnie jej z nieba.
Zadowolona z tego, co wymyśliła, Ripley popędziła po schodach i wbiegła na tylną werandę. Neli na pewno już coś piecze, a w kuchni unoszą się niebiańskie zapachy. To największa korzyść z nowej sytuacji - ona, Ripley, nie musi już się zastanawiać, co zrobić na śniadanie. Śniadanie będzie po prostu stało na swoim miejscu. Przepyszne, fantastyczne, gotowe. Sięgała do klamki, gdy przez szybę spostrzegła Zacka i Neli. Owijają się wokół siebie jak bluszcz wokół masztu, pomyślała. Świat dla nich nie istnieje.