Katarzyna Michalak
Ogród Kamili
Po ciemnej, bezgwiezdnej nocy idź do ogrodu, ujmij kwiat róży w dłonie, ucałuj aksamitne płatki, a
potem odetchnij głęboko tym cudownym, zniewalającym aromatem. To wystarczy, by wstał nowy
dzień.
K.M.
Gosi, Grażynce, Hani i Ani, moim wspaniałym Przyjaciółkom, na które zawsze mogę liczyć
Rozdział 1
Erotika®Rosen Tantau – odmiana szlachetnych, wielkokwiatowych róż o intensywnej
ciemnoczerwonej barwie płatków i silnym, odurzającym zapachu. Wysokich, wyniosłych, wręcz
doskonałych. Mówiąc „piękna jak róża”, mamy przed oczami wspaniałą Erotikę. Godna polecenia
zarówno dla początkujących hodowców, jak i dla znawców tych kwiatów. Wdzięczna i
niewymagająca w uprawie. Pięknie prezentuje się pojedynczo i w bukietach.
Zapach róż jest zniewalający. Pochylam się nad kwiatem o barwie burgunda, wtulam twarz między
aksamitne płatki i przez długą chwilę rozkoszuję się aromatem nieporównywalnym z niczym
innym.
Tak cudownie może pachnieć tylko Rose Erotika. Przywraca wspomnienia... To Ty dałeś mi
kiedyś taką różę: o barwie ciemnoczerwonej jak kropla krwi, płatkach delikatnych jak pocałunek,
zapachu tak odurzającym jak moja miłość do Ciebie i... ostrych kolcach, które ranią do krwi.
Ujmuję kwiat w drżące dłonie. Cierń wbija się boleśnie w palec. Na opuszce rośnie szkarłatna
kropla... W kącikach oczu czuję wilgoć łez... Nie chcę dłużej cierpieć. Pora zapomnieć. Róża znika.
Pozostaje tylko wspomnienie jej aromatu. I dotyku dłoni na policzku.
Kamila uchyliła powieki. Do sypialni wlewał się potok słonecznego światła. Pokój był niewielki,
ale bardzo jasny. Duże okno wychodziło na wschód i w słoneczne ranki, takie jak ten, Kamilę
budził nie ryk samochodów mknących czteropasmówką, przy której stał brzydki
dziesięciopiętrowy blok, ale właśnie blask wstającego dnia.
Usiadła na łóżku, otarła wierzchem dłoni łzę z policzka, pokręciła z ubolewaniem głową.
– Nie ma to jak romantyczne sny i takież przebudzenia – westchnęła z głębi serca. – Jak długo
będziesz mi się jeszcze śnił? Kiedy się z ciebie wyleczę?
Odpowiedź miała w sercu: do końca życia będzie kochać mężczyznę, który pojawił się w życiu
młodziutkiej dziewczyny, by zniknąć tak samo nagle, z dnia na dzień, bez słowa, pozostawiając ją
w bezbrzeżnej rozpaczy i z jednym jedynym pytaniem: dlaczego?! Tak to już jest z pierwszymi
miłościami, takimi przez duże M – zapadają w duszę i nigdy nie przemijają. Owszem, można
pokochać kogo innego, można być szczęśliwą w innym związku, ale pamięć pierwszego
pocałunku pozostaje na zawsze. Pierwszej straty również. Szczególnie jeśli żal po niej jest tak
wszechogarniający jak ten, który czuła wtedy Kamila. Podwójny żal...
– Wtedy – przypomniała na głos samej sobie. – To było wtedy. Osiem lat temu. Teraz nie jesteś już
szesnastoletnią smarkulą i doprawdy, pora wydorośleć. Może dorastanie zaczniemy od zmiany
wystroju?
Rozejrzała się po swoim królestwie: pokój miał ściany koloru kości słoniowej, meble zaś, subtelnie
stylizowane na antyki, miały barwę kremową ze złotymi akcentami. Kamila ozdobiła okna
zasłonkami w różyczki, łóżko nakryła takąż narzutą. Ten sam motyw powtarzał się na
drobiazgach:
wazonikach, podkładce na biurku, doniczkach z bluszczem... Kamila kochała róże i nic na to nie
mogła – czy raczej nie chciała – poradzić, przez co jej pokój pasował bardziej do Ani z Zielonego
Wzgórza niż do dwudziestoczteroletniej księgowej – takie było zdanie cioci Łucji. Kamila trochę
się z nim zgadzała, ale tylko trochę. Miała duszę romantyczki i z tym, tak jak z miłością do róż, też
nie zamierzała walczyć. Ludzie pożądają różnych dziwnych rzeczy. Marzenie o różanym ogrodzie
jest doprawdy nieszkodliwe.
Ciocia Łucja zaś pragnęła tylko jednego: by jej siostrzenica była szczęśliwa. Jeśli Kamilę
uszczęśliwiał pensjonarski wygląd małego pokoiku, niech tak będzie. Nie mogła dać siostrzenicy
nic więcej, a na pewno nie tego, o czym Kamila tak bardzo marzyła: mężczyzny, który zniknął, i
snów o różanym ogrodzie, które pozostawił.
Kamila i ciocia Łucja mieszkały w dwupokojowej klitce w typowej nowohuckiej „sypialni”, tuż
przy głośnej czteropasmowej wylotówce. Ciocia niczego więcej nie dorobiła się na posadzie
księgowej w pewnej dużej państwowej firmie, teraz będącej na skraju bankructwa.
Może gdyby „kombinowała” z fakturami, jak to często bywa, może gdyby uległa pokusie dużych,
szybkich i nie do końca czystych pieniędzy, razem z siostrzenicą mieszkałyby teraz w domu pod
miastem, ale Łucja Jadwisińska była po prostu krystalicznie uczciwa. Tak ją wychowali rodzice –
przedwojenni państwo profesorostwo – i taka pozostała mimo wszystko. Tę uczciwość pragnęła
przekazać swoim dzieciom, ale los nie był dla niej łaskawy. Może nie tyle los, ile mężczyźni: żaden
nie zapałał do cichej szarej myszki, zamkniętej w liniach tabel, uczuciem na tyle silnym, by ją z
tych rubryczek i kolumn wyrwać.
Może zresztą sama Łucja nie była gotowa na rewolucje w swoim uporządkowanym życiu? A gdy
naprawdę zapragnęła zmian, było już za późno?
Dopiero wiadomość, która nadeszła pewnego listopadowego pochmurnego dnia, wstrząsnęła
światem Łucji. I nie tylko jej. Córka młodszej siostry potrzebowała opieki i pocieszenia.
Natychmiast!
Łucja bez namysłu wsiadła do samochodu i pognała do Warszawy. Wróciły we dwie. I nie było już
mowy o szukaniu miłosnych przygód ani o wiciu gniazdka. Osierocone pisklę wpadło do małego
mieszkanka i zostało. Pogrążone w rozpaczy. Nic nie rozumiejące. Trzeba się było zająć
siostrzenicą i spróbować choć dla niej złowić nieco szczęścia.
Podobnie myślała Kamila. Pojawiła się w życiu cioci bez uprzedzenia, niczym grom z jasnego
nieba. Zapłakana, załamana, niezdolna do samodzielnego życia. Owszem, dziewczyny w jej wieku
potrafią już sobie radzić, szesnastolatki uciekają z domów, rodzą dzieci, budują własny świat –
albo przeciwnie: – niszczą go, ale nie Kamila.
W tamten jesienny dzień z zaradnej, wesołej nastolatki stała się cieniem samej siebie. Zagubioną,
przerażoną istotą, niewierzącą w to, że los ma w zanadrzu także dobre niespodzianki. Prawdę
mówiąc, niewierzącą w ogóle w nic dobrego. Mama, kochana, cicha Aniela Jadwisińska, odeszła
tak nagle, że jej córka nie zdążyła się nawet pożegnać. Nie zdążyła przeprosić za podłe słowa, które
bezmyślnie rzuciła kilka godzin wcześniej przy śniadaniu. Po powrocie ze szkoły Kamila
zamierzała załagodzić spór. Kupiła w mijanej księgarni tomik wierszy księdza Twardowskiego,
zaczynający się wspaniałym, poruszającym:
„Spieszmy się kochać ludzi Tak szybko odchodzą”.
Lecz nie zdążyła. W domu zamiast mamy czekała na Kamilę pustka. Zaczęła więc krzątać się jak
co dzień zupełnie nieświadoma, że los już zadecydował. Że została sama. Trzy godziny później do
drzwi dzwoniła ciocia Łucja i... już nic nie było takie jak wcześniej. Szczęśliwe, beztroskie życie
Kamili dobiegło końca. Mama nie żyła, a ten, który mógł ukoić rozpacz Kamili, ten, który właśnie
wtedy powinien przy niej trwać...
Dlaczego zniknąłeś?
Kamila wstała i wyjrzała przez okno, by w następnej chwili cieszyć oczy blaskiem majowego
poranka. W nocnej koszuli przemknęła do łazienki, wzięła prysznic, owinęła się ręcznikiem,
stanęła przed lustrem... Spoglądała na nią drobna, wręcz filigranowa blondynka, z twarzą w
kształcie serca, w której dominowały duże oczy barwy bursztynu, okolone ciemnymi, długimi
rzęsami. Kamila, która od ośmiu lat samej sobie nie szczędziła krytyki, widziała w lustrze
pospolitą, wychudzoną, szarą mysz ze szczurzą mordką i cielęcymi ślepiami.
Nie zdawała sobie sprawy, ile uroku kryje się w drobnej buzi, zwykle nieśmiało uśmiechniętej, jak
śliczne mogą się wydawać półdługie jasne kędziorki, tę buzię otaczające, z którymi Kamila
walczyła za pomocą spinek i opasek, a przede wszystkim... przede wszystkim jak błyszczą wielkie,
złoto-miodowe oczy, gdy dziewczyna opowiada o tym, co kocha, o czym marzy, o tym, co ją
pasjonuje.
Tego nie mogła wiedzieć, bo jedyny mężczyzna, którego pokochała, zniknął i w jego oczach
przeglądać się już nie mogła, a inni... Może i próbowali się zbliżyć do tej wiecznie bujającej w
obłokach dziewczyny, ona ich jednak nie zauważała. Miała swój świat, świat róż i ich pasjonatów,
lecz przede wszystkim świat książek. Książek, które kochała ponad wszystko, zatracając się w
wykreowanych przez pisarzy światach i tam właśnie, na kartach powieści, szukając tego, czego
brakowało jej w realnym życiu czy może czego nie chciała dostrzec.
Tak jak w tej chwili nie dostrzegała własnej niepowtarzalnej urody, patrząc krytycznie w lustro.
Westchnęła, próbując ukryć pod warstewką korektora cienie pod oczami – znów zarwała noc,
czytając do rana niesamowicie wciągającą powieść fantasy. Pokreśliła oczy kredką i
złotobrązowym cieniem, pociągnęła rzęsy tuszem i patrząc poważnie na swe odbicie w lustrze,
powiedziała:
– Jesteś okej. Przed tobą wspaniały dzień. Więc bądź wierna. Idź.
To zaklęcie powtarzała sobie każdego ranka, choć w głębi serca miała wątpliwości, czy ten dzień
będzie różnił się czymkolwiek od dnia poprzedniego, straconego na bezowocnych poszukiwaniach
pracy – wysyłaniu kolejnych CV i spotkaniach z potencjalnymi pracodawcami, na których to
spotkaniach się kończyło. Czasy były trudne, szczególnie dla świeżo upieczonych księgowych, a
poprzednio... cóż... zwykłych kucharek po technikum gastronomicznym, które właściwie nie
wiedziały, co chcą w życiu robić. Oprócz hodowli róż i czytania książek.
Mijał rok od ukończenia licencjatu, a ona wciąż pozostawała na garnuszku cioci. Łucja nie miała
nic przeciwko temu, przecież od dawna utrzymywały się ze skromnej pensji, głód im do oczu nie
zaglądał, a komornik nie pukał do drzwi, ale Kamila naprawdę chciała stanąć na własnych nogach
lub chociaż dołożyć się do domowych wydatków.
Może niezbyt mocno się starała...?
Ciocia ani jej nie zachęcała do podjęcia pracy, ani nie zniechęcała. „Poprę każdą twoją decyzję,
Misiu, każdy wybór. Jesteś mądrą dziewczyną” – to słyszała Kamila za każdym razem, gdy prosiła
ciocię o radę w życiowych wyborach. Takie zaufanie jest dobre, nawet wspaniałe, owszem, lecz
dla kogoś, kto wie, czego chce! Kamila wiedziała tylko, że pragnie świętego spokoju. I książek. To
jednak pieniędzy nie daje. Musiała w końcu wyjść ze skorupy, musiała zmierzyć się z życiem i
nieprzyjaznym światem, ale świat niekoniecznie był chętny do współpracy.
Pracodawcy nie szukali bujającego w obłokach mola książkowego i przyszłej hodowczyni róż,
lecz bystrej, stąpającej twardo po ziemi księgowej. Najlepiej zaraz po studiach, a więc
niezmanierowanej pracą w dużych korporacjach, wielkimi aspiracjami i takimiż wymaganiami
finansowymi, za to koniecznie z wieloletnim doświadczeniem – co się przecież wykluczało.
Kamila mogłaby również szefować w kuchni – po szkole złożyła papiery do technikum
gastronomicznego tylko dlatego, że było najbliżej mieszkania ciotki. Dziewczyna nie pragnęła
wtedy niczego więcej jak tylko powrotu do domu – domu cioci, skoro swój utraciła – zaszycia się
w swoim pokoju i odpłynięcia w świat książek. Teraz jednak, osiem lat później, czas żałoby
dobiegł końca. A ona nadal mogła spędzać całe dnie z dobrą książką i kubkiem herbaty. Mogłaby.
Gdyby nie zobowiązanie wobec cioci. I zwykłe poczucie przyzwoitości. Czy zdoła jednak
przekonać do siebie jakiegokolwiek pracodawcę? Dewelopera? Restauratora? Finansistę?
Kogokolwiek, na Boga, kto nie będzie od razu pytał o referencje! I dziwił się: dwadzieścia cztery
lata i żadnego doświadczenia?
Mam doświadczenie! Mam cały bagaż doświadczeń! Wręcz garbu od niego dostałam! – chciała
krzyczeć, gdy widziała odmowne maile w swojej poczcie. Jeszcze bardziej chciało jej się walić
pięścią w ekran komputera, gdy całymi tygodniami nie przychodziło nic.
Kamila nie miała wysokich wymagań. Ani co do pensji, ani co do prestiżu. Prawdę mówiąc, po
tylu miesiącach bezowocnych poszukiwań chętnie zostałaby kasjerką, bo pragnęła wreszcie
zarabiać na siebie. Odpowiedziała nawet na ogłoszenie sieci hipermarketów, gdzie poszukiwano
kasjerek i – o dziwo, została przyjęta na okres próbny, gdy jednak przybiegła do domu z tą radosną
wieścią i ujrzała krótki, lecz bardzo wymowny błysk rozczarowania w oczach cioci... Łucja
natychmiast zapewniła, że się cieszy, że kasjerka to dobry zawód, pewny chleb, Kamila wiedziała
jednak, że łamie cioci serce, a tego nie chciała.
Zbyt wiele zawdzięczała tej dobrej, kochanej kobiecie. Zbyt wiele Łucja poświęciła Kamili, by ta
po ośmiu latach miała ją nadal rozczarowywać. Może nie zostanie Księgową Roku, ale...
specjalistką marketingu bezpośredniego – czemu nie?
– Ubieraj się i gnaj na spotkanie – mruknęła do lustrzanego odbicia. – Może tym razem okażesz się
kandydatką idealną, a ciocia nie załamie się na wieść, że jej siostrzenica będzie handlować
garnkami.
Kamila, ubrana w ładnie skrojony żakiecik o barwie gołębiowej – właśnie nie szarej, ale
gołębiowej – wsunęła się nieśmiało do sali pełnej młodych kobiet i zajęła miejsce w przedostatnim
rzędzie. Piękna blondynka, obok której usiadła, obrzuciła Kamilę obojętnym spojrzeniem, nie
odpowiadając uśmiechem na jej uśmiech.
W tym momencie na podium, oświetlonym niczym teatralna scena, pojawił się mężczyzna po
trzydziestce, tak przystojny, że przez salę przeleciało pełne podziwu westchnienie. Drzwi
wejściowe zatrzasnęły się i prowadzący spotkanie – Marcus Allen, jak się przedstawił – rozpoczął
swój show.
Po czterdziestu minutach Kamila, tak jak reszta dziewczyn, była zdecydowana zostać hostessą – bo,
jak podkreślał Marcus, produkty firmy Allens Ltd prezentowały hostessy, a nie zwykłe
sprzedawczynie. Gdy więc mężczyzna zakończył przemówienie, już chciała stanąć w długiej
kolejce do indywidualnego spotkania z pięknym Marcusem, gdy... odezwało się poczucie własnej
wartości czy raczej brak tego poczucia. Kamila z narastającą rozpaczą – i złością na samą siebie –
spojrzała na czekające przed drzwiami kandydatki: piękne, wysokie, w nienagannym makijażu, na
niebotycznych szpilkach, i zaczęła chyłkiem wycofywać się w kierunku drzwi. Żadna z tych
piękności nie zwróciła na to uwagi, ale ktoś jednak obserwował Kamilę...
– Odwagi, dziewczyno – usłyszała, będąc już na schodach, i... zamarła w pół kroku.
Marcus Allen, ten sam, który przed chwilą uwodził ze sceny, stał oparty niedbale o ścianę klatki
schodowej i obracał między palcami papierosa. Miał szczere chęci go zapalić tuż pod tabliczką
tego zakazującą.
Uniosła brwi, zaskoczona i zmieszana. Puścił oczko.
– Zasady są po to, by je łamać. Czyż nie? – zapytał z miękkim włoskim akcentem, wskazując
tabliczkę.
Kamila pokraśniała.
Nie wiedziała nic o łamaniu zasad.
Prawie nic – sprostowała w myślach. – Bardzo duże „prawie”. Osiem lat temu złamałaś wszystkie,
dlaczego więc nie dziś, gdy wolno ci o wiele więcej?
Bo znam smak rozczarowania – odpowiedziała samej sobie.
– Ja... nie łamię zasad – rzekła na głos, uciekając wzrokiem przed uważnym, niemal bezczelnym
spojrzeniem niebieskich niczym skrawek nieba oczu mężczyzny. Był nieprzyzwoicie przystojny, a
od takich Kamila lata temu obiecała się trzymać z daleka. Już raz złamano jej serce. Wystarczy.
– Nigdy? – zapytał ni to poważnie, ni żartobliwie.
Pokręciła głową.
– Jest pani zainteresowana pracą hostessy? – indagował dalej.
Ja i hostessa? – chciała zapytać, ale po to przecież zjawiła się na spotkaniu.
Tak, chciała dostać tę pracę. Chciała co miesiąc z radością oddawać cioci część pensji albo nawet
całą. Chciała... Kamila przymknęła na sekundę bursztynowe oczy, by przyznać się samej sobie, że
chciała jeszcze raz zobaczyć tego mężczyznę, Marcusa Allena. I tajemniczy, nieco kpiący uśmiech
na jego twarzy.
– Tak. Bardzo chciałabym dostać tę pracę – odparła z całą śmiałością, na jaką było ją stać.
– To raczej w odwrotnym kierunku. – Uśmiechnął się i wskazał kciukiem drzwi, przez które
uciekła.
Zażenowana, skinęła głową i zawróciła, czując na plecach palący wzrok mężczyzny.
Stając karnie w długiej kolejce, miała czas, by po stokroć zadać sobie pytanie: co też ci się roi,
dziewczyno? Pan Marcus i zainteresowanie twoją nijaką osobą? Spójrz przed siebie. Ma w kim
wybierać, oj, ma...
Weszła jako jedna z ostatnich.
Marcus odłożył papiery, wstał, wyszedł zza biurka i wyciągnął do Kamili dłoń. Nie było już mowy
o uwodzicielskich uśmiechach. Natychmiast zmroziło to dziewczynę. Drżącymi rękami podała mu
swoje CV i bardzo przekonujący list motywacyjny.
Nie miała się czym pochwalić, oprócz licencjatu z finansów i zarządzania (o tym, że umie również
zawodowo gotować, wolała nie wspominać, chociaż skoro ma sprzedawać garnki... nie, lepiej
jednak nie).
Nie miała pliku referencji – o czym powiedziała w następnej chwili przepraszającym głosem, ale to
zdawało się mężczyźnie nie przeszkadzać.
Wciągnął dziewczynę w niezobowiązującą rozmowę o pasjach i marzeniach, z dziwnym błyskiem
w oczach obserwując, jak jej twarz rozjaśnia się od wewnątrz, gdy opowiada o książkach i
różanym ogrodzie. Uwierzył na słowo jej zapewnieniom, że „kiedyś będzie mieć taki ogród i
wyhoduje w nim marzenie marzeń – czarną różę”.
Potem przez ładnych parę minut wypytywał ją o sytuację osobistą: o dalszą i bliższą rodzinę, o
chłopaka, przyjaciół, znajomych – trochę to Kamilę zdziwiło i nie bardzo wiedziała, jaka
odpowiedź byłaby pożądana, ale nie zamierzała kłamać.
– Mam tylko ciocię. Mama nie żyje od ośmiu lat. – Tutaj głos załamał się dziewczynie na sekundę
czy dwie. – Nie jestem zbyt towarzyska. Narzeczonego brak – dokończyła żartobliwie, i to się
Marcusowi najwyraźniej spodobało.
Przez długą chwilę przyglądał się Kamili z uwagą i namysłem, by na koniec stwierdzić krótko: –
Jest pani nieoszlifowanym diamentem. Takich osób szukamy.
Kamila uniosła z niedowierzaniem brwi. Ona? Diamentem?
– Jeżeli zdecyduje się pani dołączyć do naszego zespołu, zapraszam pojutrze, dopełnimy
formalności przed dwutygodniowym szkoleniem, całkowicie finansowanym przez naszą firmę.
Odbędzie się ono w Mediolanie. Pokrywamy oczywiście koszt przelotu. Czy znajdzie pani czas,
począwszy od piątku?
Był wtorek. Kamila, kompletnie oszołomiona, nie wiedziała w pierwszej chwili, co odpowiedzieć.
Szkolenie we Włoszech? Dwutygodniowe? Czyżby jej marzenia zaczęły się spełniać?
Wzrok mężczyzny hipnotyzował. Leciutki uśmiech, błąkający się w kącikach ust, zachęcał i
dodawał odwagi.
Zdziwiła się, słysząc własny, pewny głos: – Oczywiście, że znajdę. Jestem gotowa wyjechać na
szkolenie choćby dziś.
– Znakomicie! Świetnie! – Wstał, dając znak, że rozmowa jest skończona, i odprowadził
dziewczynę do drzwi.
Czując jego dłoń na plecach, Kamila mimowolnie stanęła i spojrzała w oczy tak niebieskie, jakich
nie widziała od lat. Dokładnie od ośmiu lat. Marcus uśmiechnął się do niej.
– Widzimy się pojutrze?
Skinęła głową, nie mogąc wykrztusić słowa. Nie wiedząc kiedy i jak, znalazła się na zewnątrz. Te
oczy i ten uśmiech... Jakże przypominały tamtego...
– Oprzytomniej, kobieto! – fuknęła półgłosem do własnego odbicia w sklepowej witrynie. – Taki
uśmiech pan Allen ma dla każdej z kilkudziesięciu kandydatek!
Ale czy każdej kładzie dłoń na plecach w tak poufałym, wręcz przyjacielskim geście? – zapytała
cichutko druga Kamila, ta romantyczna, która od lat wypatrywała księcia, wierząc, że dzień, w
którym go spotka, jest bliżej niż dalej. Kamila rozważna pokręciła głową nad tą naiwnością.
To mistrz manipulacji. Po prostu wiedział, jak cię podejść. Może ujrzał w twoich oczach tęsknotę,
którą jeszcze bardziej rozbudził paroma słowami i jednym, niewinnym dotknięciem? Zejdź na
ziemię, Kamilko, bo piękny Marcus zrobi z tobą to samo, co tamten: rozkocha i porzuci.
Nadal stojąc przed witryną sklepową, odgarnęła stanowczym gestem złociste kędziorki opadające
jej na oczy i... i już kierowała się na przystanek autobusowy, by wracać do domu, do świata szarych
blokowisk, gdy... nie! Dziś zrobi coś całkiem odwrotnego. Uczci – na swój sposób – pierwsze
zwycięstwo (choć nie do końca wiedziała, na czym owo zwycięstwo miało polegać – na tym, że
położył jej dłoń na plecach niezwykły mężczyzna?), zrobiła w tył zwrot i pół godziny później
przekraczała magiczne wrota ogrodu botanicznego.
W tym miejscu, szczególnie późną wiosną, Kamila mogła spędzić cały boży dzień, zapominając o
reszcie świata. Przechadzała się żwirowanymi alejkami, co i rusz pochylając się nad szczególnie
pięknym okazem tulipana, narcyza czy hiacynta. Róże dopiero przygotowywały się do kwitnienia,
ale to Kamili nie przeszkadzało w podziwianiu wyniosłych krzewów o grubych pąkach, będących
zapowiedzią wspaniałych, pachnących kwiatów.
Rododendrony i azalie kwitły za to tak obficie, we wszystkich niemal kolorach tęczy, a niektóre
roztaczały dookoła tak piękną woń, że Kamila natychmiast powzięła postanowienie: w swoim
wymarzonym ogrodzie oprócz róż będzie hodowała także różaneczniki. Tak właśnie! To, że na
własny ogród się nie zanosiło, w dniu dzisiejszym, gdy właśnie zaproponowano jej pracę, nie psuło
Kamili humoru. Zaś cała polana kwitnących konwalii zachwyciła ją bez reszty. Róże,
rododendrony i konwalie. Koniecznie!
Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy Kamila niechętnie wróciła na ziemię. Wracając do domu
zatłoczonym autobusem, markotniała coraz bardziej. Będzie musiała powiedzieć cioci o pracy. Nie
tylko o tym, że zaczyna w piątek – i to dwutygodniowym stażem we Włoszech, ale musi choćby
napomknąć, że mogą zatrzymać ją tam na dłużej. O tym doczytała w propozycji umowy, którą po
spotkaniu wręczyła Kamili sekretarka.
Wprawdzie przedłużony staż w Mediolanie firma oferowała tylko najlepszym absolwentkom
szkolenia podstawowego – na czym ono miało polegać, Kamila nie wiedziała, wiedziała jedynie,
że taka szara mysz jak ona wybitną hostessą raczej nie będzie, nie ten wzrost, nie ta figura, nie ta
uroda – ale taka możliwość istniała. Staż z zakwaterowaniem w trzygwiazdkowym hotelu, z
pełnym wyżywieniem i kieszonkowym na dodatek.
Kurczę, ależ chciałabym dostać tę szansę – westchnęła, już widząc oczyma wyobraźni piękny,
choć niewielki hotelik w uroczej dzielnicy Mediolanu, intensywnie niebieskie niebo nad głową,
zapachy i barwy włoskiej wiosny dookoła i... samą siebie, oczarowaną nowym życiem, jakie się
przed nią otwierało. W tym życiu nie było miejsca dla nowohuckiego blokowiska z całą jego
beznadzieją i szarością. Nie było w nim miejsca dla wstukiwania przez dwanaście godzin na dobę
niekończących się kolumn liczb. Nie było w nim miejsca na harówkę przy zmywaku ani na
kelnerowanie w podrzędnych knajpach. Nie było w nim też miejsca dla – wybacz, ciociu najmilsza
– nikogo więcej.
Nie.
Nowe życie, pełne nowych szans, było ciepłe i słoneczne, jak to w Italii. Obiecywało wolność.
Wolność i... może... może miłość? Uśmiechnęła się do własnych myśli, nie mogąc doczekać się
piątku.
Autobus wypluł Kamilę na przystanku. Stąd musiała przejść szybko do swojej klatki, nie zważając
na zaczepki podpitych sąsiadów. Z nimi znała się na tyle, że wystarczyło skinąć głową i rzucić
grzeczne „dobry wieczór”, ci byli niegroźni. Niestety, ostatnimi laty „stara gwardia” blokowej
łobuzerii, co nie ruszała „swoich”, wykruszyła się, na jej miejsce zaś napłynął znacznie
niebezpieczniejszy element mówiący z podejrzanie wschodnim akcentem. Tych mężczyzn i ich
wymalowanych głośnych kobiet Kamila starała się wystrzegać.
Dziś miała szczęście. Może było jeszcze za wcześnie na wysiadywanie przed blokiem, grunt, że
dotarła do domu nie zaczepiana przez nikogo.
– Cześć, ciociu, już jestem – rzuciła od progu, zdejmując kurtkę.
Odpowiedziało jej ciepłe: – To dobrze, Misiu. Umyj ręce i siadaj do stołu. Czekałam na ciebie z
obiadem...
I w tym momencie Kamila postanowiła: nic nie powie! Nie przyzna się, że poznała intrygującego
Marcusa Allena, nie powie, że została przez niego zaproszona na staż we Włoszech, nie wykrzyczy
cioci prosto w twarz, że ma dosyć złotej klatki, w której została zamknięta, że pragnie wolności,
rozwinięcia skrzydeł i spełnienia marzeń. Że ona, Kamila, musi odejść!
Gdzieś w głębi serca była pewna, że ciocia pragnie dla niej tego samego, że nie będzie jej
zatrzymywała, a wprost przeciwnie: okaże się dla Kamili wsparciem, tak jak dotychczas.
Równocześnie była pewna, że jej odejście – a wyjazd do Włoch będzie do tego preludium – złamie
cioci serce. A nie chciała być dla niej źródłem rozpaczy. Nie była gotowa. Jeszcze nie teraz. Może
później. Kiedyś. Gdy już dostanie tę pracę i będzie zbyt zajęta, by rozpamiętywać smutek w oczach
opiekunki...
Gdy wychodziła z ogrodu botanicznego, dostała od miłej pani ogrodniczki małą różę w doniczce.
Teraz, trzymając tę różę niczym tarczę, mruknęła:
– Nie jestem głodna, ciociu, jadłam po drodze – cmoknęła Łucję w policzek i unikając jej wzroku,
przemknęła do swego pokoju.
Chwilę później usłyszała pukanie do drzwi i... mocno zacisnęła powieki. Mogła się przecież
spodziewać, że ciocia Łucja nie da się łatwo zbyć. Gdyby zmusiła się do tego obiadu, tajemnica
pozostałaby bezpieczna, a tak zaraz zacznie się wypytywanie, a ona nie zdoła zbyt długo unikać
odpowiedzi. Czy nie ma prawa do odrobiny prywatności?!
Sfrustrowana dopadła drzwi, otworzyła je gwałtownie i nie namyślając się wiele, wypaliła: – Czy
nie mogę mieć chwili spokoju? Jestem twoim więźniem czy co?!
Łucja, zaskoczona tym zupełnie niespodziewanym atakiem, cofnęła się, unosząc dłonie w
pojednawczym geście.
– Przepraszam, Misiu, przepra...
– I nie mów do mnie „Misiu”! Mam dwadzieścia cztery lata! – Kamila coraz bardziej zatracała się
w gniewie. I złości na samą siebie za ten wybuch. – Nie mogę wrócić do domu trochę później, bo
już stoisz w drzwiach, niczym cerber u bram, ciągle domagasz się wyjaśnień!
– Ależ ja tylko...
– Właśnie! Ty tylko! Ciągle tylko ty!
Kamila zatrzasnęła drzwi, zostawiwszy ciotkę na korytarzu, i... oparła się o nie plecami. Drżała na
całym ciele, od stóp do głów, sama nie bardzo rozumiejąc, dlaczego tak zareagowała. Na miłość
boską, biedna Łucja nie zdążyła wyartykułować nawet jednego zdania! Co cię opętało, Kamilo
Nowodworska? Wystarczyło, że piękny facet zauroczył cię błękitnym spojrzeniem i dotknięciem
dłoni, a ty już ranisz tę, która cię kocha? Która oddała osiem lat życia, byś miała co jeść i gdzie
spać?
Gdyby nie Łucja, przypominam ci niewdzięcznico, trafiłabyś do bidula! A w tym miejscu, pełnym
nieszczęśliwych sierot, nikt nie roztkliwiałby się nad kolejną ofiarą losu. Pamiętaj o tym.
Tak.
Kamila przyrzekła sobie nie zapominać o wdzięczności wobec ciotki, ale... dziś jeszcze będzie
samolubna. Położy się wcześniej i dopóki sen jej nie zmorzy, odda się marzeniom. O własnym
domu i kochającym mężczyźnie.
Jej wybuch był niewybaczalny, ale też dawał do myślenia. Najwyższy czas opuścić azyl, który
stworzyła dla Kamili ciocia. Choćby to miało ją zranić, ciocia musi zrozumieć i pogodzić się z
faktem, że pisklę dorosło do opuszczenia gniazda. Takie są koleje losu.
Ta praca jest dla Kamili nie tylko wybawieniem, jest koniecznością.
Nie. Nie tylko dla Kamili, ale dla nich obu, bo ciocia, nie mając już kuli u nogi, zauważy, że może
żyć sama dla siebie, może spełniać własne marzenia. Na to nigdy nie jest za późno. Przecież kiedyś
była piękną kobietą! Jak mama...
To wspomnienie zabolało tak bardzo, że po policzkach dziewczyny popłynęły łzy i długo nie
przestawały płynąć.
Rozdział 2
Apple Blossom – piękna róża pnąca, o niezwykle urokliwym, delikatnym kwieciu, podobnym do
kwiatów jabłoni. Żółty środek okalają białe płatki, o postrzępionych brzegach, których barwa
przechodzi w róż. Zapach subtelny, słodki, miodowy. Róża wyhodowana na początku lat
trzydziestych ubiegłego wieku przez skrzyżowanie Rosa rugosa i Rosa multiflora. Odmiana
odporna i dobrze znosząca zacienione stanowiska. Polecana dla początkujących hodowców.
Środa minęła bardzo szybko. Kamila, duszą będąc już pod słonecznym niebem Italii, nazajutrz
przeprosiła ciocię serdecznie i by uniknąć niewygodnych pytań, uciekła do czytelni poznawać
bliżej Mediolan i okolice, które zamierzała zwiedzić.
Czwartek również minął szybko – rano pobiegła podpisać umowę, potem kupiła rozmówki
polsko-włoskie i w tej samej czytelni co dzień wcześniej zaczęła pracowicie wkuwać zwroty i
słówka, słuchając nagrań z pięknie brzmiącym językiem. Tak upłynął Kamili czas do wieczora.
Wróciła do domu, obłaskawiła nadal dąsającą się ciocię najnowszą książką ulubionej pisarki, po
czym zmyła naczynia po kolacji i zaszyła się w swoim pokoju. Nasłuchiwała długie chwile,
czekając, aż ciotka zaśnie, by wreszcie zacząć się pakować w torbę podróżną, która na skromną
garderobę Kamili w zupełności wystarczała – więcej rzeczy nadających się dla hostessy po prostu
nie miała, ale za pierwsze kieszonkowe...
Kamila wstała przed świtem, nie zmrużywszy oka przez całą noc, zbyt podekscytowana, ale i
przerażona, by zasnąć. Za oknem panowały jeszcze egipskie ciemności, choć gdzieś nad
horyzontem blada poświata zapowiadała nowy dzień.
Po raz setny sprawdziła dokumenty – umowę, paszport, bilet lotniczy, voucher hotelowy. Zajrzała
po raz setny do torby podróżnej. Wszystko wydawało się w porządku. Nie było nic do zrobienia.
Pozostawało czekanie. Pierwszym porannym pociągiem miała jechać do Warszawy, a stamtąd
lecieć wprost do Mediolanu. Z wahaniem podeszła do biurka, gdzie stał stary wysłużony laptop.
Włączyła go, odczekała, aż uruchomi się system. Przed parę chwil wpatrywała się w ikonkę poczty,
wreszcie kliknęła w nią, otwierając z wahaniem okienko tworzenia wiadomości. Z takim samym
wahaniem wpisała adres.
Tak, to był dobry moment.
Przyszedł czas, by pożegnać się z nim.
Kiedyś pisała listy odręcznie na pięknej różanej papeterii, ale wszystkie wracały nieotwarte. Z
pieczątką „adresat wyprowadził się”. Kamila miała tych listów, z literami rozmazanymi od łez,
całą szufladę biurka. Nawet niespecjalnie kryła się z nimi przed ciocią, mając być może cichą
nadzieję, że Łucja odnajdzie te listy i zacznie zadawać pytania. Kamila bowiem nigdy nie
opowiedziała Łucji o Jakubie – nie mając pojęcia, że ciocia wie więcej, niż siostrzenica mogła
przypuszczać.
Jego imię było tajemnicą, skrywaną nawet przed mamą, choć Kamila była pewna, że ona nie
miałaby nic przeciwko uroczemu, szarmanckiemu narzeczonemu córki. Jedyne, co mogłoby
stanowić poważny problem dla każdej kochającej matki, to fakt, że dziewczyna miała wtedy
szesnaście lat (Jakuba przekonała, iż jest pełnoletnia i wszystko jej wolno, nawet TO) i wplątała się
w romans z niemal dwa razy od niej starszym lekkoduchem, który pojawił się znikąd. Na to Aniela
nigdy nie dałaby przyzwolenia. Nigdy!
A Kamila nie chciała słuchać jej lamentów i zakazów. Uznała, że ma swój rozum, i ten rozum
pewnej nocy... cóż... zapodział się między pocałunkami i pieszczotami. Coraz śmielszymi, coraz
bardziej natarczywymi i zachłannymi.
Jakub pragnął Kamili całej, wtedy, tam, w pięknym leśnym zakątku, gdzie rozłożyli koc i mogli
kochać się pod czystym, rozgwieżdżonym niebem do utraty tchu. A ona pragnęła mu na to
pozwolić.
Chciała przeżyć ten pierwszy raz z tym jednym jedynym na całe życie. Czy był nim właśnie Jakub?
To się miało dopiero okazać.
I okazało. Jednak zupełnie nie tak, jak wymarzyła to sobie Kamila.
Marzenia to delikatna materia utkana z naszych snów, pragnień i wyobrażeń. Jeden gwałtowny
ruch, jedno niespodziewane wydarzenie i rwą się na strzępki, które rozwiewa wiatr. Łap je!
Chwytaj, póki możesz! Może zdołasz wpleść je z powrotem między osnowy tęczowej tkaniny, ale
obraz będzie już nie ten sam. Może podobny, nawet łudząco podobny, ale nie ten sam.
Bywa też, że tkaninę utkaną ze snów ktoś zniszczy albo ukradnie, a ty resztę życia będziesz
próbowała odtworzyć pierwotne piękno obrazu swych marzeń lub odzyskać je za wszelką cenę. W
pogoni za porwanym marzeniem możesz coś utracić, możesz coś zyskać. Ruszając w taką podróż,
nigdy nie wiesz, z czym wrócisz do domu. I jaka wrócisz. Musisz liczyć się z tym, że... w ogóle nie
wrócisz. Ale taka jest właśnie cena marzeń.
Dlatego tak wielu w ogóle nie podejmuje walki o swe pragnienia i sny, mocno stąpając po ziemi,
licząc tylko na siebie i swoją ciężką pracę. „Gdzie mi do marzeń! Czy ja jestem zakochaną
pensjonarką? Marzeniami się nie najem. Wolę mocną walutę na koncie”.
Nie wiedzą oni, że świat się i tak o nich upomni, a życie trzyma w zanadrzu niejedną niespodziankę.
Jeżeli zatwardziałemu pragmatykowi, co uznaje jedynie równiutkie rzędy liczb w zestawieniu
obrotów i sald, los zechce pokazać rajską wyspę na Atlantyku, to samolot tego biznesmena rozbije
się właśnie na takiej wyspie, a on spędzi tam najpiękniejszy (i najgorszy) tydzień w swoim życiu.
Sam ze sobą. Sam z oszałamiająco piękną przyrodą. Sam z kryształowym morzem, w którym
znajdzie radość pływania, a po wyjściu z wody, gdy położy się na bialuśkim drobniutkim piasku,
jakby wyjętym wprost z folderów reklamowych, będzie miał czas na przemyślenie wielu spraw.
Pytaniem zaś, które nie będzie dawało mu spokoju, stanie się nie to: „Kiedy mnie ktoś uratuje?!”,
lecz: „Jak wrócić tutaj na kilka tygodni, parę razy w roku i... pobyć? Po prostu pobyć w ciszy i
spokoju, bez ludzi, laptopów i telefonów”. I tak oto dobry los spełnia marzenie, zanim człowiek
zdoła je w sobie odkryć.
Lecz czasem ten sam los niszczy nawet najpiękniejszy sen, pozostawiając śniącego nie na rajskiej
wyspie, a w morzu łez. Gorzkich, piekących łez, które mimo wielu lat nadal płyną czasem po
policzkach.
Kamila otarła oczy przedramieniem i zaczęła pisać słowa tak gorzkie jak jej łzy.
Dear,
nie wiem, kiedy będę miała dostęp do internetu, więc nie wiem, na jak długo się żegnam. Mam
jednak nadzieję, że na zawsze. Tak. Od lat błagam Pana Boga, by zesłał mi kogoś, kto sprawi, że
zapomnę o Tobie. Że kolejny mail zacznę tak samo „Dear”, ale zakończę „Żegnaj”, bez tego
przeklętego „Kocham Cię”.
Patrz, za parę tygodni minie ósmy rok, jak zniknąłeś z mojego życia tak nagle, jak się w nim
pojawiłeś, zostawiając mnie na wpół obłąkaną z rozpaczy. Jednego dnia. Mama i Ty.
Do dziś nie potrafię Ci tego wybaczyć. Nie porzucenia, nie zerwania naszej krótkiej, acz namiętnej
znajomości, ale uczynienia tego w tak podły, tak bezduszny sposób, bez słowa wyjaśnienia, więcej:
zupełnie bez słowa wtedy, gdy najbardziej byłeś mi potrzebny, po śmierci mamy.
Czy tak czyni człowiek honoru?
Nie, ale Ty nie masz honoru.
Gdybym chociaż była w ciąży, to rozumiem: przestraszyłeś się małolaty z dzieciakiem, ale...
Za co, Jakub? Dlaczego tak mnie potraktowałeś?
Odpowiedź jest prosta: jesteś zimnym, podłym draniem bez serca. Wykorzystałeś naiwną,
szesnastoletnią dziewczynę, porzuciłeś ją w chwili, gdy świat się jej zawalił, gdy była najbardziej
krucha, zupełnie bezbronna, i będziesz się za to smażył w piekle. Tam jest Twoje miejsce.
Ale nie o tym dzisiaj chciałam: jutro lecę do Mediolanu na staż w międzynarodowej korporacji – a
przyjął mnie sam właściciel – i zamierzam zmienić swoje życie. Może po raz pierwszy będę się
dobrze bawić? Mam szczere chęci poderwać jakiegoś pięknego, gorącego Włocha – może właśnie
Marcusa Allena, bo... chyba wpadłam mu w oko, tak jakoś miło objął mnie na pożegnanie – i
pozwolić się mu adorować dotąd, aż stracę dla niego głowę i serce. I w końcu się z Ciebie wyleczę.
Tak więc, Jakubie najdroższy, życz mi szczęścia na nowej drodze życia, jak ja cztery lata temu
życzyłam Tobie, to było wtedy, gdy wydawało mi się, że Ci wybaczam.
Nic z tego. To ten, kto skrzywdził, musi się starać o wybaczenie. Musi chociaż przeprosić. Ty –
parszywy tchórzu – nawet nie zdobyłeś się na krótkiego maila ani esemesa: „Sorry, mała,
znudziłaś mi się”. Jak ja Cię za to nienawidzę.
I jak nadal Cię kocham...
Błagam, Jakub, uwolnij mnie od siebie.
K.
Kamila otarła łzy, które zawsze, za każdym razem, napływały jej do oczu, gdy kończyła list do
niego, nacisnęła „wyślij”, zamknęła komputer, podniosła torbę i na palcach, wstrzymując oddech,
ruszyła do drzwi.
Po drodze zostawiła list do cioci, czując okropne wyrzuty sumienia, że wymyka się z własnego
domu jak złodziej. Że zostawia Łucję samotną i opuszczoną, tak jak kiedyś ona sama została
opuszczona.
– Ciociu, przecież obie wiemy, że nigdy byś mi nie pozwoliła wyjechać – próbowała się
usprawiedliwiać w duchu, gdy była już w drodze na Dworzec Główny. – Nie tak daleko, w
nieznane.
Wsiadła do pociągu, przytknęła nos do szyby, obserwując budzący się dzień i zaspanych ludzi, i...
pociąg ruszył. Kamila odetchnęła z ulgą.
Do ostatniej chwili obawiała się, że Łucja jakimś cudem dowie się o jej wyjeździe, wybiegnie za
Kamilą na dworzec i jednym pełnym bólu spojrzeniem zmusi siostrzenicę do powrotu,
zaprzepaszczając tym samym wszelkie nadzieje Kamili na rozpoczęcie życia na własny rachunek.
Tak się jednak nie stało.
Pociąg gnał przed siebie, słońce wspinało się coraz wyżej po złoto-błękitnym niebie, zdobnym
gdzieniegdzie różowymi obłoczkami, a dziewczyna... czuła coraz większy ciężar w sercu.
Jak mogłaś jej to zrobić? Przecież jest twoją ciotką! Kochającą opiekunką! Jedyną rodziną, jaką
masz! Przygarnęła cię, starała się być dla ciebie jak mama – była dla ciebie mamą! – a ty
postępujesz z nią dokładnie tak samo, jak postąpił z tobą ten, którego po dziś dzień nienawidzisz i
którym za taką samą podłą ucieczkę gardzisz. – Głos Kamili-Romantyczki, czy raczej
Kamili-Wielki-Wyrzut-Sumienia zaczął gasić radość z podróży i podekscytowanie nieznaną, pełną
obietnic przyszłością.
– Tchórz, podły tchórz. I nie o nim to mówię, a o tobie, Kamilko. Tak, tak, na nowej drodze życia
stajesz jako podszyta tchórzem niedojrzała smarkula i jeśli ciocia dostanie przez ciebie zawału
serca, to podasz sobie z Jakubem rękę w piekle. Tak będzie. Zobaczysz.
Jakub Kiliński otworzył laptop i przeleciał wzrokiem maile, które nadeszły przez noc. Twarz mu
stężała, gdy na samym dole ujrzał list od niej. Od Kamili.
Nie lubił tych wiadomości. Nie znosił tego, co za każdym razem dziewczyna mu wypominała.
Zakończeń, w których pisała, że nadal go kocha, także nie. Ale najbardziej nie cierpiał siebie
samego za to, że choć raz jej nie odpisał. Nie wyjaśnił. Nie zrobił tego, o co go prosiła i do czego
miała prawo.
Wspomnienie ich jednej jedynej nocy i to, co się wydarzyło później, a o czym ona – na szczęście –
nie miała pojęcia, skutecznie wiązały mu ręce. Dopiero miałaby powód, by go nienawidzić...
Kiedyś, na samym początku, osiem lat temu, gdy każde zdanie, każdy wyraz przesycone były
cierpieniem, niewyobrażalnym cierpieniem, chciał te listy kasować, gdy tylko nadchodziły, po
kilka dziennie, z prośbą o jedno choć słowo, o jedno jedyne „Kocham Cię”, ale... czytał. Nie
potrafił odciąć się od Kamili tak do końca. I nie dlatego że mógł wtedy postąpić inaczej – nie miał
wyboru i drugi raz postąpiłby tak samo.
Chociaż nie: gdyby można było cofnąć czas, nigdy nie zbliżyłby się do panny Nowodworskiej, czy
miałaby lat szesnaście czy dwa lata więcej, tak jak mu powiedziała podczas pierwszego spotkania.
Jej wiek nie miał żadnego znaczenia w świetle późniejszych wydarzeń, o czym ona nie wiedziała.
Niech myśli, że porzucił ją, bo dowiedział się, że jest niepełnoletnia. Niech tak myśli. To jego,
Jakuba, krzyż.
Mimo gorzkich listów, których nadejścia oczekiwał jak pokutnej chłosty, nie mógł zostawić
dziewczyny samej sobie.
Teraz więc, zaciskając szczęki, czytał: „Rozkochałeś w sobie naiwną, szesnastoletnią dziewczynę,
porzuciłeś ją bez słowa i będziesz się za to smażył w piekle. Tam jest Twoje miejsce”, i musiał
przyznać Kamili rację. Tak zrobił: rozkochał i porzucił. Będzie się za to smażył w piekle. Jednak
następne słowa maila sprawiły, że Jakub zacisnął także pięści. Staż w Mediolanie?
Międzynarodowa korporacja? Sam Marcus Allen, który pożegnał się z nią „tak jakoś miło”?
Jakub doczytał nieuważnie do końca, krzywiąc się lekko na owo „Jak ja Cię za to nienawidzę”,
choć po ośmiu latach takich wyznań powinien przywyknąć, i natychmiast wpisał w wyszukiwarkę
imię i nazwisko mężczyzny, który „tak jakoś miło” przytulał potencjalną pracownicę. Do czego się
posunie, gdy Kamila zostanie jego podwładną?
Parę minut później Jakub, z cichym okrzykiem: – W coś ty się, do diabła, wpakowała,
dziewczyno?! – chwytał za komórkę, wybierał numer i czekał na połączenie, bębniąc niecierpliwie
palcami w blat biurka. Owszem, była piąta rano, ale od niego, Jakuba Kilińskiego, odbiera się
telefony nawet w środku nocy.
– Cześć, szefie, co tak wcześnie? – Usłyszał w końcu zaspany głos.
– Poranna gimnastyka – odmruknął.
Słysząc jęk protestu po drugiej stronie, już bez żartów w kilku zdaniach wyjaśnił, czego chce od
rozmówcy.
Gdy pół godziny później otrzymał odpowiedź, rzekł krótko: – Zatrzymaj ją. Zatrzymaj za wszelką
cenę.
Pociąg zaczął zwalniać, zbliżając się do stacji Miechów.
Kamila, nie zdając sobie sprawy z tego, co robi – przynajmniej nie w pierwszej chwili – wstała,
ściągnęła z półki swój bagaż i... dwie minuty później stała na pustym peronie.
Przez długie chwile patrzyła na znikające w oddali światła pociągu, z umysłem zupełnie pustym,
po czym powlokła się do budynku stacji, kupiła bilet powrotny i usiadła w chłodnej poczekalni,
nadal otępiała. Pociąg odjechał, samolot za kilka godzin odleci. Bez niej. Szansa na nowe życie,
własne życie, bezpowrotnie przepadła. Kamila nigdy nie zdobędzie się na ponowną ucieczkę!
Z własnej nieprzymuszonej woli rajski ptak wrócił do klatki i zatrzasnął za sobą drzwi. Żegnaj,
wolności! Żegnaj, słoneczna Italio! – jęknęła w duchu Kamila, wychodząc z budynku dworca i
wlokąc się na drugi peron, na który lada chwila miał wjechać pociąg. Powrotny pociąg do Krakowa.
Boże, dziewczyno, ależ ty jesteś beznadziejna... – jęknęła w duchu.
Kamila weszła do mieszkania i pierwsze, co zrobiła, zrzucając tylko podróżną torbę z ramienia, to
zgarnięcie ze stołu w kuchni listu do ciotki, podarcie go i ukrycie głęboko w śmieciach. W
następnej chwili uprzytomniła sobie, że stojąca na korytarzu torba również jest dowodem zbrodni,
zaniosła ją szybko do pokoju, jeszcze szybciej rozpakowała i schowała na dnie szafy. Teraz mogła
się przebrać w nocną koszulę i położyć do łóżka. Jej sekret był bezpieczny. Ciocia o próbie
ucieczki nigdy się nie dowie.
Słysząc kroki w przedpokoju, Kamila zacisnęła powieki, naciągnęła kołdrę na głowę i... zaczęła
cicho płakać.
Łucja długie minuty słuchała cichego płaczu dobiegającego zza ściany.
Wstała, gdy tylko za Kamilą zamknęły się drzwi. Pierwsze, co ujrzała, wchodząc do kuchni, to list
ozdobiony rysunkiem róży – cała Misia, nie, nie Misia, Kamila. Zaczęła czytać i... nogi odmówiły
Łucji posłuszeństwa, a w oczach zabłysły łzy, które otarła powolnym, zmęczonym czy raczej
zrezygnowanym ruchem dłoni. Kamila odeszła. Wyfrunęła w świat, a ona, Łucja, nie zasłużyła
nawet na pożegnalny uścisk. Tak bardzo swoją zaborczością zniewoliła siostrzenicę, że ta musiała
się wymykać z domu, jak jakiś zbieg. Miłość to sztuka wolności. Nie sprawdziłaś się, Łucjo, jako
opiekunka.
Przeczytała list parę razy. Potrzymała go w rękach. Zamknęła kopertę i odłożyła na stół. W to samo
miejsce, gdzie ją znalazła. Jakby nic się nie zmieniło. Jakby był to tylko żart, kaprys Kamili, która
lada chwila wróci ze spożywczego z pachnącymi bułeczkami. Usiądą razem do śniadania i Misia –
nie Misia, kobieto!, co z tobą?!, nic dziwnego, że miała cię dosyć, skoro traktujesz ją jak dziecko, a
nie jak dorosłą kobietę! – i Kamila na początku z obawą, potem coraz śmielej opowie o swoich
planach i nowej, wspaniale zapowiadającej się pracy w Mediolanie. Ty przemilczysz swe obawy.
Nie piśniesz ni słówkiem, że mogą ją tam porwać, zgwałcić, zamordować. Że będziesz od teraz aż
do powrotu kochanej dziewczynki czekała na wiadomość, że ma się dobrze, jest cała i zdrowa.
Że już za dwa tygodnie... dziesięć dni... tydzień... już jutro będziesz mogła wyjść po nią na dworzec
– bo przecież nie zostanie we Włoszech, prawda? Nie przedłużą jej tego stażu? Nie Kamilce, która
naprawdę nie nadaje się na hostessę! Ale tego jej nie powiesz. Pocieszysz załamaną siostrzenicę, że
nie poznali się na niej, że znajdzie jeszcze dobrą pracę tutaj, na miejscu. Nie musi tułać się po
świecie, skoro ma ciebie, ciocię Łucję, która najwyżej weźmie nadgodziny, a zarobi na... na
wszystkie marzenia swojej małej córeczki. Choćbyś miała zaprzedać duszę jakiejś wielkiej firmie,
kupisz Kamili ten ogród!
Nie. Tego właśnie nie powiesz. Jeśli Kamila wróci... Wróciła. Dwie godziny później, najdłuższe
dwie godziny w życiu Łucji Jadwisińskiej, Kamila wróciła. Teraz Łucja siedziała w swoim
ulubionym fotelu, słuchała cichego łkania dobiegającego z pokoju dziewczyny i sama ocierając łzy,
biła się z myślami.
Kiedy obowiązek przerodził się w miłość? Kiedy ta miłość przerodziła się w obsesję chronienia
kogoś, kto sam potrafi wziąć za siebie odpowiedzialność? Przecież jeszcze osiem lat temu prawie
nie znała swojej siostrzenicy, śmiertelnie obrażona na jej matkę!
Jak to dobrze, że Kamila zdobyła się na próbę ucieczki. Jak dobrze...
Łucja podniosła się powoli, jakby przybyło jej z dziesięć lat. Już wiedziała, co musi uczynić, choć
ciężko, bardzo ciężko przyszło jej podjąć tę decyzję. Nadszedł czas, żeby odejść, ot co.
Rozdział 3
Nostalgie®Rosen Tantau – przepiękna odmiana róż nostalgicznych, o dwubarwnych, pięknie
pachnących kwiatach. Zapach szlachetny, wzbudzający wyobrażenia dawnych dworów i pałaców.
Kwiaty pełne, zebrane w kulę kremowych płatków, otoczonych płatkami barwy czereśniowej,
przypominają pisklę w gniazdku. Będzie się dobrze prezentować zarówno na różanych rabatach,
jak i w wazonach. Zachwyci także w wiązankach i bukietach.
Jakub chodził niczym lew w klatce po wspaniałym gabinecie prezesa we wrocławskim oddziale
Farmica Ltd, przyciskając do ucha telefon. Owszem, słuchał sprawozdania w milczeniu, ale nie w
spokoju.
– Jesteś pewien? – rzucił.
– Przecież nie dzwoniłbym z taką informacją, gdybym nie był pewien – obraził się jego rozmówca.
Piotr był młody, przez co drażliwy na punkcie swego profesjonalizmu, ale bardzo zdolny. Dla tego
chłopaka nie było rzeczy niemożliwych i danych nie do zdobycia.
– To gdzie się podziała?
– Może coś ją zatrzymało? A może boi się samolotów i pojechała autobusem?
– Sprawdzisz to?
– Będzie trudno, szefie. Pasażerów przekraczających w ten sposób granicę się nie rejestruje.
Jakub dobrze o tym wiedział. Tylko tych, którzy przechodzili odprawę lotniskową, można było
śledzić. Musiał być jednak jakiś sposób...
– Hotele. Przeszukaj cały Mediolan. Sprawdź, gdzie ma rezerwację. Pilnuj, bym wiedział, kiedy
się zamelduje. Ja znajdę na miejscu kogoś, kto zgarnie ją wcześniej niż tamci. Informuj mnie o
wszystkim na bieżąco.
– Rzecz jasna, szefie. To na ra...
– Jeszcze jedno: na wszelki wypadek sprawdź, gdzie jest zameldowana. I to był strzał w dziesiątkę.
Kamila wstała parę godzin później zmęczona krótkim, pełnym niespokojnych majaków snem, ale
pogodzona z życiem. Właściwie kamień spadł jej z serca. Nic się nie zmieniło. Ciocia wyszła do
pracy, zostawiając na stole krótki, miły liścik, w którym zapowiadała, że wróci później. Jak zwykle
w koszyczku czekały na Kamilę świeże bułeczki, a w lodówce żółty ser z dziurami – „tylko żeby
było więcej dziur niż sera, ciociu!” – pomidory, ogórki i pęczek rzodkiewek – wszystko tak, jak
lubiła.
Jeszcze parę dni temu zjadłaby po prostu pyszne śniadanie i zajęłaby się traceniem czasu na swoje
przyjemności – pobuszowałaby po internecie w poszukiwaniu nowych stron o hodowli róż,
poczytała o książkowych nowościach czy wreszcie (to była jej następna wielka namiętność)
przejrzałaby ogłoszenia o sprzedaży pięknych, starych domów z równie pięknymi ogrodami.
Tak, tak, Kamila mimo tylu rozczarowań miała nadzieję, że los szykuje dla niej jeszcze dobrą
niespodziankę. Żeby mu w tym pomóc czy raczej żeby tej nadziei nie utracić, poszła w tajemnicy
przed ciocią do wróżki, a ta oprócz paru zupełnie niewiarygodnych przepowiedni dała dziewczynie
dobrą radę: – Musisz zaczarować rzeczywistość. Myśleć pozytywnie. Afirmować przyszłość. Choć
nie masz grosza przy duszy, żyj i postępuj tak, jakby marzenia były w zasięgu ręki. Pragniesz mieć
stary dom z pięknym ogrodem? Zacznij go szukać, a... znajdziesz.
Kamila nie do końca uwierzyła wróżce – nie po tych zupełnie nieprawdopodobnych wizjach jej
przyszłości – ale poszukiwanie domu marzeń, przeglądanie ogłoszeń i podziwianie załączonych
zdjęć okazało się pasjonującym zajęciem.
Doszło do tego, że odgrzebała umiejętności nabyte na studiach i zaczęła sporządzać kosztorysy
remontu upatrzonych rezydencji. Oczywiście nie wierzyła w sens takich poczynań, ale lubiła to
robić, ot tak, dla przyjemności. Po paru miesiącach całkiem nieźle orientowała się nie tylko w
cenach domów, ale i materiałów budowlanych. I wiedziała jedno: nigdy nie będzie ją stać ani na
taki dom, ani na remont choćby schodów w owym... Wróżka mówiła jednak: by marzenia się
spełniły, nie wystarczy marzyć, trzeba zrobić pierwszy krok. Wyjść z bezpiecznego „teraz” i
zacząć działać.
Przeglądanie ogłoszeń było takim krokiem, bezpiecznym krokiem, prawda?
Ostatnie ogłoszenie z tego dnia zostało dokładnie przeczytane. Po krótkim namyśle zapadła
decyzja: nie, Kamila nie kupi tego domu. Za daleko. Teraz przyszedł czas na coś znacznie mniej
przyjemnego – trzeba było zalogować się na stronę agencji pracy i sprawdzić skrzynkę mailową, a
także nowe oferty. Na szczęście dziś poszło szybko i Kamila mogła odetchnąć z ulgą: nie miała
żadnych wiadomości od potencjalnych pracodawców, a i oferty były nieinteresujące.
Zamknęła komputer.
Przez chwilę zastanawiała się nad sobą i nad tym, czego właściwie chce: szuka tej pracy czy...?
Wreszcie pokręciła głową, szepnęła: – Nie mam do ciebie siły, Kamilko – i poszła do kuchni
przygotować obiad.
Choć w ten sposób mogła podziękować cioci za miłość i opiekę, codziennie rozpieszczała Łucję
wspaniałą ucztą na dwie osoby. Niskokaloryczną, ale smaczną, niedrogą i pysznie wyglądającą.
Kurczak w złocistej panierce z purée ziemniaczanym i bukietem surówek. No, bukiecikiem. Tak,
Kamila lubiła i potrafiła gotować od najmłodszych lat. Wprawdzie nie na tyle było to jej ulubione
zajęcie, by pójść do technikum gastronomicznego, ale...
Łucja wróciła późnym wieczorem, gdy obiad był już dawno zimny. Przywitała się z Kamilą
dziwnie milcząca i zjadła to, co siostrzenica przed nią postawiła. Pochwaliła smaczny posiłek.
Czyli wszystko jak zwykle. Tylko fakt, że zaraz po tym mocno spóźnionym obiedzie nie wypytała
dziewczyny drobiazgowo o to, jak jej minął dzień, tylko wymawiając się bólem głowy, położyła
się do łóżka, mógł niepokoić.
Kilka chwil później Kamila zapukała do drzwi ciocinego pokoju z pytaniem, czy przynieść Łucji
leki przeciwbólowe, ale ta odmówiła. Cóż było robić? Jeszcze tylko wieczorny maraton po
internecie i wreszcie można się było wyciągnąć we własnym łóżku z dobrą książką w dłoni.
Dziewczyna, czytając do późna, nie wiedziała, że tym razem to ciocia czeka, aż podopieczną
zmorzy sen. Tym razem to Łucja chciała zrealizować własne plany...
Jakub z roztargnieniem przejrzał tytuły wiadomości w skrzynce mailowej. Nie znalazł listu od
Kamili, a tylko ten go interesował. Tak jak do tej pory witał je niechętnie, tak teraz pragnął
upewnić się, że dziewczyna pozostała w Polsce. Że jest bezpieczna w swoim mieszkaniu i nadal
pozostaje pod opieką Łucji Jadwisińskiej. Mężczyzna wprawdzie nie znał jej osobiście, ale z maili
Kamili wnioskował, że starsza kobieta jest uosobieniem rozsądku i pragmatyzmu, a kogoś takiego
właśnie życzyłby sobie dla bujającej w obłokach dziewczyny. Zwłaszcza po jej pomyśle wyjazdu
do Mediolanu na pierwsze pstryknięcie pana Marcusa, co „tak mile przytula na pożegnanie”.
On, Jakub, pierwsze, co by zrobił, dostając propozycję stażu w międzynarodowej korporacji, to
prześwietliłby taką firmę na wszelkie możliwe sposoby.
Rzeczywiście, wujek Google znalazł firmę i zdjęcie przystojnego Marcusa Allena (tu Jakub
skrzywił się, myśląc, że ten wygląda raczej na stręczyciela, a nie biznesmena), jednak... nic poza
tym.
Kamili, która również nie omieszkała poszukać swego nowego pracodawcy w internecie,
wystarczyła piękna strona korporacji, tłumaczona na kilka języków, w tym na polski, Jakubowi
jednak nie. On wiedział, iż nie ma takiej możliwości, by międzynarodowa firma, zajmująca się
sprzedażą ekskluzywnej zastawy stołowej, figurowała jedynie na swojej stronie.
Klienci powinni dzielić się opiniami na temat jej wyrobów na licznych forach, dystrybutorzy,
hurtownie i sklepy powinny reklamować te wyroby u siebie, wreszcie urzędy, rejestrujące
działalność na tę skalę, powinny podać podstawowe informacje we własnych witrynach,
tymczasem o firmie pana Marcusa Allena było... zupełnie cicho. Wydało się to Jakubowi na tyle
podejrzane, że chwycił za komórkę i o świcie postawił na nogi Piotrka, wydając mu polecenie
zatrzymania Kamili. Za wszelką cenę.
Dziewczyna jednak nie dojechała na lotnisko. Nie było kogo zatrzymywać.
Przez resztę dnia Jakub czekał na wieści. Adres zamieszkania dziewczyny był sprawdzany przez
zaprzyjaźnioną agencję detektywistyczną, a pewna osoba we Włoszech dzwoniła do
mediolańskich hoteli z pytaniem, czy zatrzymała się u nich niejaka Kamila Nowodworska.
Jakub zdawał sobie sprawę, że zareagował nieco... przesadnie, może nawet obsesyjnie. Do tej pory
ograniczał się do czytania maili od Kamili, wiedząc, że nie ma prawa wtrącać się do jej życia, teraz
jednak czuł, że dziewczyną należy się zająć. Że jest na tyle zdesperowana, by popełnić błąd, który
może mieć poważne, czy wręcz tragiczne, konsekwencje.
Marcus Allen był prawdopodobnie naganiaczem, łowiącym młode kobiety do niewolniczej pracy
na Zachodzie, oby tylko przy zbiorze warzyw i owoców – Jakub nie omieszka tego sprawdzić –
teraz jednak musiał odnaleźć Kamilę. Gdy to zrobi... przyjdzie czas na inne decyzje.
W kieszeni na piersiach doskonale skrojonej marynarki rozdzwonił się drogi telefon – Jakub lubił
markowe gadżety i stać go było na najlepsze z najlepszych – odebrał połączenie, rzucając
niecierpliwie: – Słucham?
– Maciej Adamski – usłyszał w odpowiedzi głos jednego z detektywów. – Znaleźliśmy ją.
Jakub opadł na fotel za biurkiem z mimowolnym westchnieniem ulgi. Nie myślał nawet, że może
być inaczej, jednak...
– Mieszka przy alei Jana Pawła. Rozmawiałem z nią przez chwilę, podając się za konserwatora
instalacji gazowej. To bez wątpienia Kamila Nowodworska, której pan poszukuje.
– Dobra robota. Dziękuję. Fakturę proszę wystawić na firmę.
– Oczywiście. To my dziękujemy za zaufanie. Jesteśmy do usług.
Jakub po wymianie uprzejmości rozłączył się i zapatrzył na widok za oknem. Może ów widok nie
był tak olśniewający jak ten w nowojorskiej siedzibie Farmica Ltd, za to swojski i kojący. Świeża
zieleń drzew, ozłocona ostatnimi promieniami słońca, była dla Jakuba warta dużo więcej niż
szklane ściany drapaczy chmur...
Nie o chmurach, nawet nie o swojskich lipach, myślał jednak w tym momencie mężczyzna, lecz o
sposobie, w jaki dyskretnie i raz na zawsze zatrzymać Kamilę w Polsce. Prawdę mówiąc, Jakub
Kiliński chciał czegoś więcej: całkowitej kontroli nad życiem dziewczyny. I to takiej, by
kontrolowana nie miała o tym pojęcia.
Podniósł słuchawkę interkomu i rzucił do asystentki: – Umów na jutro Jacka Kornackiego.
Tak, Jakubowi był potrzebny ktoś, kto wie, jak postępować z ludźmi...
Łucja późną nocą zapukała do pokoju dziewczyny. Nie usłyszawszy „proszę”, zajrzała do środka.
Weszła na palcach, pochyliła się nad śpiącą dziewczyną, po czym równie cicho podeszła do biurka,
odłączyła od zasilacza laptop i zabrała go ze sobą.
Będąc już w swoim pokoju, zamknęła drzwi na klucz – gdyby Kamila obudziła się i zapragnęła
pogawędzić z ciotką, to dopiero dałoby dziewczynie do myślenia – po czym, czując się jak złodziej,
otworzyła laptop. Chwilę później program pocztowy zalogował się automatycznie do skrzynki
Kamili.
Łucja otworzyła folder „Wysłane”. Interesował ją jeden jedyny mail. Ten, który Kamila napisała
dzień wcześniej.
Czując ogromne wyrzuty sumienia, przebiegła wzrokiem list. Nie chciała, naprawdę nie chciała
kontrolować korespondencji podopiecznej, ale w przypadku Jakuba Kilińskiego czuła się
usprawiedliwiona.
Kamila była bardzo skrytą dziewczyną. Łucja, która nie miała przecież żadnego doświadczenia w
wychowywaniu dzieci, nie wiedziała, jak dotrzeć do nastolatki, szczególnie pogrążonej w
rozpaczy po śmierci ukochanej matki. Czy zresztą dla kogokolwiek byłoby to łatwe? Kobieta
patrzyła bezsilnie, sama przecież zrozpaczona, jak jej jedyna teraz krewna, dziecko Anieli, popada
w coraz głębszą depresję. Gdy w pierwszych dniach po tej stracie Kamila tylko płakała, pytając co
chwila: – Dlaczego?! Dlaczego mama?! – Łucja mogła ją jedynie przytulać, pocieszać, ocierać łzy.
Ale gdy dziewczyna zamilkła i przestała wychodzić z pokoju, a któregoś ranka nie wstała z łóżka,
Łucja zaniepokoiła się nie na żarty.
Co robić?!
Lekarz przepisał łagodne środki przeciwdepresyjne.
– „Potrzeba czasu. Każda żałoba kiedyś mija” – to powtarzali wszyscy.
Jednak pewnej nocy Łucja znalazła forum poświęcone śmierci bliskich i czytając wpisy
odwiedzających, wpadła w panikę: samobójstwo! To było często powtarzające się słowo. Czy
Kamila może targnąć się na swoje życie?!
Łucja do rana nie zmrużyła oka, czuwając nad dziewczyną. Wstawał świt, gdy – zupełnie
wyczerpana psychicznie i fizycznie – otworzyła laptop podopiecznej. Ktoś na forum pisał, że jego
syn, nim zdobył się na ostateczne rozwiązanie, pisał o tym w mailach do przyjaciół. Łucja z
bijącym sercem otworzyła pocztę dziewczyny i... serce zamarło jej na parę uderzeń, gdy weszła do
folderu „Wysłane”. Dziesiątki listów zaadresowane były do kogoś, kogo Łucja już wtedy
nienawidziła bardziej niż sama Kamila. Jakub Kiliński – to do niego były skierowane te listy. I
nagle wszystko ułożyło się w logiczną – i przerażającą – układankę.
To tamtej nocy po raz pierwszy i ostatni w życiu Łucja krzyczała z gniewu i rozpaczy, zatykając
usta poduszką dotąd, aż zabrakło jej sił. Wtedy wybaczyła sobie raz na zawsze sprawdzanie poczty
Kamili. Musiała wiedzieć, jak podopieczna radzi sobie z ze smutkiem i tym wszystkim, z czym
przyszło jej się zmierzyć.
Tamtej nocy też po raz pierwszy, ale nie ostatni, czytała:
Jak ja Cię za to nienawidzę.
I jak nadal Cię kocham...
Błagam, Jakub, uwolnij mnie od siebie.
Minęło osiem lat, a słowa kończące list były takie same.
Podobne uczucia targały czytającą te słowa Łucją. Bo Łucja... Ona znała Jakuba Kilińskiego.
Wiedziała, co naprawdę wydarzyło się osiem lat temu. Czy kiedykolwiek przyzna się do tego
Kamili? Czy pozwoli, by o n się do tego przyznał?
Ty draniu – myślała teraz. – Ty bydlaku. Jak mogłeś skrzywdzić tę kochaną, niewinną dziewczynę?
Nie wystarczyło ci, że... – Zmełła w ustach przekleństwo.
Jedno było pocieszające: nie odpisał. Przez całe osiem lat nie odpisał ani razu. I bardzo dobrze!
Dosyć się przez niego nacierpiały! Tego tylko brakowało, by pan Jakub Kiliński – tak, tak, Łucja
znała i jego imię, i nazwisko – powrócił i zrujnował Kamili życie po raz drugi! Gdyby się na to
zanosiło, gdyby mężczyzna odpowiedział na jakikolwiek list, choćby zdawkowo, Łucja była
zdecydowana uciekać z Kamilą na koniec świata.
– Już nie – musiała przypomnieć sobie samej na głos. – Pora wypuścić Misię spod klosza. Ze
wszystkimi Jakubami tego świata będzie musiała radzić sobie sama.
Łucja z ciężkim sercem zamknęła komputer i odniosła do pokoju Kamili. Nie miałaby nic
przeciwko temu, żeby dziewczyna obudziła się i zrobiła jej dziką awanturę – choć cicha, potulna
Misia nie potrafiła wszczynać awantur, a potem zablokowała komputer hasłem. Nigdy więcej nie
czułaby pokusy, by sprawdzać jej pocztę. I znów przyszła Łucji do głowy niewesoła myśl: – Już
niedługo nie będziesz miała dostępu do tej poczty. Jeszcze tylko musisz odczekać tydzień czy dwa,
by twój wyjazd nie wydał się podejrzany... Tydzień, najwyżej dwa...
Dni mijały niepostrzeżenie. W życiu Łucji i Kamili na pozór nic się nie zmieniło. Oprócz tego, że
ta pierwsza przygotowywała się do wielkich zmian, o czym ta druga nie miała pojęcia. Obie zaś nie
przypuszczały, że do ich życia wtrącił się już ktoś trzeci.
Maj ustąpił miejsca czerwcowi pachnącemu jaśminem – przynajmniej w ogrodzie botanicznym,
gdzie Kamila bywała coraz częściej, bo to tam kwitły wspaniałe, urzekające białym delikatnym
kwieciem krzewy. Niestety, na smętnych podwórkach blokowiska ledwo uchował się rząd
rachitycznych topoli.
W piękne czerwcowe popołudnie Łucja wróciła z pracy wcześniej, zaskakując podopieczną
podczas przygotowywania obiadu. Przywitały się cmoknięciem w policzek. Łucja zajrzała do
garnka z apetycznie pachnącą potrawą.
– Co dziś wymyśliłaś? – zapytała dziewczynę, zanurzając łyżkę w gęstym sosie.
– „Garniec cudów” – zaśmiała się Kamila.
To był ich sekretny przepis: wrzuć do garnka wszystko, co masz pod ręką, i zobacz, co ci z tego
wyjdzie. Łucji, która była marną kucharką, zwykle wychodziło coś niejadalnego, a obiad kończył
się śmiechem i żartobliwymi docinkami. Kamila, która była czarodziejką kuchni, zawsze miała się
czym pochwalić. Dziś również uśmiechnęła się z dumą, wyliczając składniki...
– I na koniec siekany lubczyk. Dużo lubczyku. Żeby i do ciebie, i do mnie przyjechał książę na
białym koniu.
– Byle nie ten sam! – zaśmiała się Łucja.
Kamila zawtórowała jej. Jednak następne słowa cioci Łucji sprawiły, że śmiech zamarł
dziewczynie na ustach.
– Wyjeżdżam, Kamilko.
– Dokąd? – Dziewczyna nagle stała się czujna. Strach zdławił jej na chwilę gardło. Obrzuciła
ciocię uważnym spojrzeniem, szukając objawów choroby, bo to od razu przyszło jej do głowy, ale
Łucja wyglądała na okaz zdrowia. Może tylko twarz miała poszarzałą ze zmęczenia, bo ostatnio
przesiadywała w pracy zbyt długo, może oczy straciły nieco blasku, ale poza tym...
– Do przyjaciółki. Alinki Kubuś.
Kamila odetchnęła z ulgą. Ciocia przyjaźniła się z kumpelką z liceum, która mieszkała gdzieś koło
Starego Sącza. Jeśli to tam...
– Do Anglii. Na kilka miesięcy. Ala zaprosiła mnie wieki temu. – Łucja mówiła coraz szybciej,
bojąc się, że Kamila jej przerwie i cały plan legnie w gruzach, ale ta zaniemówiła z zaskoczenia. –
Dostała dobrą pracę i chce, żebym jej pomogła. Nie znam szczegółów, ale to coś
odpowiedzialnego i... dobrze płatnego. Gdy wrócę, będzie nas stać na... na wiele więcej niż teraz.
Dasz sobie radę, prawda? To tylko pół roku. Najwyżej rok.
Dziewczyna zamrugała, w pierwszej chwili myśląc, że się przesłyszała. Pół roku? Najwyżej rok?
Zostanie sama? Zupełnie sama? Ciotka, jakby czytając w myślach dziewczyny, odpowiedziała
szybko: – Nie pozostawiam cię samej sobie! Będziemy codziennie rozmawiać przez Skype’a. A
gdy tylko coś się wydarzy albo będziesz mnie potrzebować, wrócę natychmiast albo ty
przyjedziesz do mnie, prawda?
Kamila odruchowo skinęła głową. Aż ją samą zdziwiło to przytaknięcie. Przecież... o tym myślała
coraz częściej! Tego pragnęła: usamodzielnienia się. Ten wyjazd był darem z niebios i dla niej, i
dla cioci, choć widać było, że Łucja jest bardziej przerażona od Kamili. Już chciała pospieszyć z
zapewnieniem, że da sobie radę, że ciocia może spokojnie wyjeżdżać i równie spokojnie wracać za
te kilka miesięcy czy nawet za rok, że ona, Kamila, stanie przez ten czas na własne nogi i nadal
będą żyły blisko, ale jednak oddzielnie, gdy... pewna myśl zmroziła dziewczynę.
– Kiedy zdecydowałaś się na wyjazd? – zapytała nieswoim głosem.
– Trzy dni temu – odparła Łucja pewnym tonem. – Dzień wcześniej zadzwoniła do mnie Alinka i
zaczęła namawiać na wyjazd, a ja tak pragnę zobaczyć jakiś większy kawałek świata niż nasza
Małopolska! Wybacz, Kamisiu, mój egoizm, ale od dawna marzą mi się podróże, a skoro same
drzwi się otwierają... Bilety lotnicze nie są wcale takie drogie, wiem, bo sprawdziłam dziś w biurze,
a z lotniska zabierze mnie Ala i pod jej opieką będę do końca. Zostawię ci pieniądze na życie i będę
podsyłała część pensji...
– Nie! – krzyknęła Kamila, aż obie drgnęły zaskoczone. – Nie – powtórzyła spokojniej. – Jeśli
będziesz nadal łożyła na moje utrzymanie, nigdy się nie usamodzielnię.
W następnej chwili pomyślała, że przy jej szczęściu i tak nie zarobi na czynsz i wyżywienie, bo
przecież ofert pracy nie ma, ale już moment później postanowiła zatrudnić się nawet jako kasjerka
w supermarkecie, byle tylko zarabiać – ciocia nie będzie przecież o tym wiedziała, nie będzie więc
rozczarowana.
– Jeśli tak bardzo ci na tej samodzielności zależy... – odezwała się pojednawczo Łucja.
Wiedziała przecież, jak ważne jest to dla Kamili, ale nie mogła się o tym nawet zająknąć. Gdyby
dziewczyna odkryła podstęp...
– Bardzo, ciociu – odparła cicho Kamila.
– Mogę więc lecieć?
– Przecież nie musisz mnie pytać o zgodę.
Sama nie pytała cioci, gdy wymykała się rankiem z domu jak złodziej w pogoni za swoim
szczęściem, nie miała więc prawa zatrzymywać Łucji, gdy ta zapragnęła spełnić swoje marzenia.
Kobieta przytuliła siostrzenicę serdecznie, już czując, jak trudne to będzie pożegnanie.
W tej chwili wyjątkowej bliskości obie powzięły postanowienia, choć każda inne: Łucja
przyrzekła sobie, że nim wsiądzie do samolotu, wyzna Kamili wszystko. Przyzna się do
podczytywania maili do Jakuba – innych nigdy nie otwierała – i opowie, dlaczego postanowiła
wyjechać. Kamila zaś... ona przyrzekła i sobie, i ukochanej opiekunce, że po powrocie ciocia
będzie miała powody do dumy. Dziewczyna nie miała jeszcze pomysłu, jak zarobi na różany ogród,
ale choćby miała być to miniaturowa działeczka pracownicza, postanowiła ją zdobyć. I pierwszą
własnoręcznie wyhodowaną różę ofiarować cioci Łucji. Tak właśnie. Bo zasługuje na wszystko, co
najlepsze. Za to wszystko, co jej dała. Za miłość, troskę i poświęcenie.
Jakub po raz kolejny w ciągu tych dwóch tygodni spotkał się z dyrektorem działu kadr. Za
pierwszym razem dał Jackowi Kornackiemu ogólne wskazówki, co ten ma zrobić i czego
poszukiwać. Mężczyzna, młody i inteligentny, zadał parę pytań, z których jedno brzmiało: – Czy
orientuje się pan, panie prezesie, gdzie mniej więcej mam szukać?
Jakub, pochylony nad umową założycielską firmy-córki, rzucił, wiele się nie zastanawiając: – W
Milanówku.
Dyrektor uniósł brwi.
– Tam gdzie produkują jedwab?
– Może nie dokładnie na terenie zakładów – po twarzy Jakuba przemknął uśmiech – ale w jakiejś
cichej willowej uliczce, owszem.
– Oczywiście.
Chciał jeszcze o coś zapytać – rzadko miał okazję rozmawiać z samym szefem – ale Jakub uniósł
wzrok i posłał mu spojrzenie mówiące: bierz się do roboty, człowieku, i nie zawracaj mi głowy. A
może się tak jedynie Jackowi wydawało. Pożegnał się i wyszedł pospiesznie. Z Jakubem Kilińskim
się nie dyskutowało.
Za drugim razem Jacek Kornacki przygotował konkretny projekt, który mógł przedstawić
prezesowi Farmica Ltd.
Ten długie chwile przeglądał w milczeniu dokumenty.
– Tak. O to mi chodziło – rzekł wreszcie, a dyrektor mógł odetchnąć z ulgą. Jego szef był
perfekcjonistą, wymagającym maksimum wysiłku zarówno od siebie, jak i od swoich
podwładnych. – Nie będzie żadnych związków między Farmicą a firmą-córką?
– Żadnych, panie prezesie. Dopilnuję tego.
– Jak zamierzasz ją zwerbować? Dasz ogłoszenie?
– Odpowiem na anons, który zamieściła na portalu dla poszukujących pracy.
Jakub skinął głową. Podobał mu się ten pomysł. Dyrektor mówił dalej: – Oczywiście zaproszę na
rozmowę kwalifikacyjną także kilka innych kandydatek. Pozory muszą zostać zachowane, czy
tak?
Powtórne potwierdzenie.
Kornacki nie był zdziwiony tak niecodziennym zleceniem. Szef miał prawo utworzyć miejsce
pracy dla kogo mu się żywnie podobało. Był właścicielem całej firmy i mógł zatrudnić nawet tabun
kochanek, nie tylko tę jedną. Drugie polecenie – znalezienie odpowiedniego lokum – też nie
dziwiło.
Dziewczyna musiała przecież gdzieś mieszkać. Ale już warunki, które musiało owo lokum
spełniać, były co najmniej zadziwiające.
Kto umieszcza ukochaną kobietę w ruderze?!
Nie jemu, Jackowi Kornackiemu, jednak o tym decydować i nie do niego należało zwracanie
uwagi szefowi. Jakub miał swoich doradców – niech oni podszepną prezesowi, że dla młodej,
dwudziestoczteroletniej dziewczyny powinien kupić apartament w modnej dzielnicy. On,
Kornacki, wypełni polecenie szefa co do joty, włącznie z antyczną szafą w holu i przeżartym przez
korniki kredensem w jadalni – tak się wyraził Jakub – i już wysłał ludzi na poszukiwania. Domu,
szafy i kredensu. Będą pasowały do ogrodu, bo ogród, jak się okazało, był tutaj najważniejszy...
Rozdział 4
Rosa centifolia „Cristata” – odmiana róży historycznej, stulistnej, która wyróżnia się uroczymi
„omszonymi” pąkami i łodyżkami, pięknie kontrastującymi z jasną zielenią liści różowymi
kwiatami, które zwisają z wysokich krzewów niczym winne grona, a przede wszystkim absolutnie
wspaniałym, wręcz zniewalającym aromatem, przywodzącym na myśl perfumiarskie dzieła
dawnych mistrzów. Róża znana od 1827 roku, wdzięczna w uprawie, zadowoli każdego hodowcę i
zachwyci każdego miłośnika tych róż.
Kamila od czasu śmierci matki przykładała ogromną wagę do pożegnań. Starała się rozstawać z
każdym, kogo napotkała na drodze życia, tak, jakby go miała więcej nie ujrzeć, bo z tymi, których
kochała ponad wszystko, rozstała się w gniewie. I nie dostała szans na przebaczenie.
Z mamą pokłóciła się rano, w dniu jej śmierci. O co poszło? Kamila nie mogła sobie przypomnieć.
Może o zbyt obcisłą bluzkę? Umalowane oczy? A może niedojedzone śniadanie? Wiele razy przez
tych osiem lat dziewczyna błagała nieżyjącą matkę o wybaczenie. Gdyby wiedziała... gdyby
przeczuwała, co się stanie, włożyłaby worek pokutny, zmyła makijaż, a talerz wyczyściła co do
okruszynki. Gdyby wiedziała... Czy mama, odchodząc, czuła do niej, Kamili, żal?
Ileż to razy dziewczyna próbowała choć w wyobraźni cofnąć czas i – jeśli nie mogła zapobiec
śmierci mamy – chociaż zmienić bieg wydarzeń tamtego ranka. Aniela budzi córkę, przygotowuje
dla niej śniadanie, pyta, czy Kamila wszystko zabrała, bo ostatnio jest taka roztargniona... Kamila,
ubrana jak na skromną uczennicę przystało, z czystą buzią, bez śladu makijażu, siada do stołu w
kuchni, w trzech kęsach pochłania śniadanie, odpowiada, że oczywiście, spakowała plecak
wczoraj wieczorem i... I w marzeniach przytula się do mamy z całych sił. Szepce, że ją kocha i
zawsze będzie kochać.
Całuje w policzek i czuje równie serdeczny pocałunek na własnym. Mama pyta ze zdziwieniem,
ale i wzruszeniem: – Cóż to? Dzień dobroci dla mam?
Śmieją się obie i Kamila wybiega do szkoły, trochę już spóźniona. Ale jeszcze raz odwraca się i
macha na pożegnanie do stojącej w oknie mamy. Tak widzi ją po raz ostatni. Jedynie w pełnych
rozpaczy snach.
W rzeczywistości mama miała łzy w oczach, gdy Kamila wypadała z domu, krzycząc, że ma jej
dosyć, że wolałaby umrzeć, niż... Niż co? Co tamtego ranka wykrzyczała, że zraniła mamę do łez?
Gdyby można było cofnąć czas. Albo chociaż przeprosić i dostać wybaczenie...
Z Jakubem było zupełnie inaczej, ale... czy to ma dzisiaj jakieś znaczenie?
Kamila, zatopiona w smutnych rozmyślaniach, patrzyła, jak ciocia Łucja pakuje dużą podróżną
torbę. Za chwilę zasunie zamek błyskawiczny, pod blok podjedzie taksówka i... Kamila znów
zostanie sama.
Nie jedź! – zapragnęła nagle wykrzyknąć. – Nie zostawiaj mnie!
Ale milczała, powtarzając sobie niczym mantrę: Tak trzeba. Po prostu tak trzeba. Ciocia musi
wyjechać, a ty masz jej na to pozwolić. Nie możesz jej zatrzymywać, a ona nie może się na ciebie
oglądać. Dorośnij!
– Na pewno mam z tobą nie jechać? Pomachałabym ci na peronie...
– Nie, Kamilko, tak będzie najlepiej. Jest mi wystarczająco trudno ciebie zostawiać tu, w domu, ale
mogę sobie przynajmniej wyobrażać, że wrócę wieczorem, jak zwykle. Gdybym zobaczyła cię
malejącą w oddali na peronie, serce by mi chyba pękło. Wróciłabym następnym pociągiem.
Jak ja – pomyślała nagle Kamila i podejrzenie, które już parokrotnie podczas tych dwóch tygodni
przychodziło jej do głowy, znów sprawiło, że spojrzała ciotce uważnie w oczy. Czy Łucja
rzeczywiście została ni stąd, ni zowąd zaproszona do Anglii przez przyjaciółkę, czy sama się
wprosiła? Czy ciocia byłaby w stanie uknuć taką intrygę i zachować przed Kamilą tajemnicę?
– Ciociu... – odezwała się, pragnąc o to zapytać wprost, ale urwała w pół słowa.
Gdyby Łucja przyznała się, że owszem, wyjeżdża, bo Kamila już raz próbowała uciec, obawia się
więc, by nie spróbowała po raz drugi, co ona, Kamila, by wtedy zrobiła? Czy mogłaby spojrzeć
cioci prosto w oczy?
Czasami lepiej nie pytać. Czasami lepiej nie wiedzieć.
Podała Łucji paczuszkę z kosmetykami i patrzyła, jak ciocia układa ją uważnie między ubraniami,
by szklane słoiczki się nie stłukły. Nagle łzy napłynęły Kamili do oczu. Łucja uniosła głowę. Bez
słowa objęła dziewczynę i przytuliła z całych sił.
– To tylko kilka miesięcy – wyszeptała łamiącym się głosem. – Miną, nim się spostrzeżesz. A gdy
tylko będziesz mnie potrzebowała, jestem z powrotem.
Dziewczyna skinęła głową, nie będąc w stanie wykrztusić ni słowa.
– Czynsz jest opłacony za cały kwartał. Pieniądze na najbliższe miesiące w puszce na herbatę. Nie
wydaj wszystkich od razu!
– Nie wydam – szepnęła Kamila.
Próbowały się uśmiechnąć przez łzy.
Zadzwoniła komórka.
– Taksówka już czeka.
Łucja z wahaniem zaczęła zasuwać zamek torby.
– Poradzisz sobie? – zapytała po raz ostatni.
Kamila zebrała się w sobie i odparła z całą stanowczością, na jaką było ją stać:
– Poradzę. Jeszcze się zdziwisz!
Ostatni uścisk, ostatnie słowa pożegnania.
Kamila długie chwile stała w oknie. Taksówka dawno zniknęła jej z oczu, a ona nadal machała
cioci na pożegnanie...
– I co ja mam teraz zrobić? – zapytała wreszcie, stając pośrodku pustego pokoju.
Poczuła paraliżujący strach. Wspomnienie najgorszej chwili w jej życiu wróciło, uderzając Kamilę
prosto w serce. Jęknęła. Kolana się pod nią ugięły. Już klęcząc, zalała się łzami. Wszystko było tak
samo! To samo przerażenie, ten sam szok, taka sama bezradność. Poczucie samotności, potwornej,
nie do zniesienia samotności przyjdzie za chwilę... Wszystko tak jak wtedy...
Nie.
Gorzej.
Bo osiem lat temu podtrzymała upadającą dziewczynę ciocia Łucja. Dziś Kamili nie miał kto
pocieszyć. Zadzwonił telefon.
Drżącymi dłońmi zaczęła szukać komórki w plecaku. Jeśli to ciocia, Kamila poprosi ją, by wróciła.
Nie, nie poprosi, każe jej wracać! Natychmiast!
Ale numer, który się wyświetlił, był nieznany. Głos mężczyzny, który się właśnie przedstawiał,
również nie. Kamila, rozczarowana do granic, odpowiedziała: – Tak, dałam ogłoszenie na
portalu...
Następne słowa nieznajomego sprawiły, że łzy nagle obeschły. Firma poszukuje księgowej z
dodatkowymi zdolnościami zarządczymi? Na cały etat? Na etat?! Od zaraz? Tak! Oczywiście, że
Kamila jest zainteresowana!
– Kiedy mogę się zgłosić na rozmowę kwalifikacyjną? – pytała głosem drżącym już nie z
przerażenia, ale z rosnącego podekscytowania. Czyżby Bóg wysłuchał jej modlitw i wprawdzie
odebrał na kilka miesięcy bezpieczny dom, ale dał w zamian dobrą pracę?!
– Czy jutro mogłaby pani przyjechać do Warszawy?
Kamili nagle zrzedła mina. Do Warszawy? To ta praca nie czeka na nią w Krakowie? Czyżby
czegoś nie dosłyszała?
– Opłacamy oczywiście dojazd, a jeśli zostanie pani przyjęta, także służbowe mieszkanie – wtrącił
szybko Kornacki, w duchu zżymając się na to... spore niedopowiedzenie.
Rozpadającej się rudery, choćby w willowym zakątku ładnego podwarszawskiego miasteczka,
przy najlepszych chęciach nie mógł nazwać mieszkaniem, ale prezes był zadowolony. Ledwie
zobaczył pierwsze zdjęcia tego domu, gdy rzekł krótko:
– Idealny. Złóż ofertę.
I oto majątek Farmiki powiększył się o „przedwojenną willę w Milanówku”, a on, Jacek Kornacki,
musiał wcisnąć tę „willę” swej rozmówczyni. Może prędzej zachęci Kamilę Nowodworską
hojnym wynagrodzeniem? Prezes zostawił mu w tym względzie wolną rękę, rzecz jasna, w
granicach rozsądku. Cóż to za tajemnicza historia? Dlaczego Jakub Kiliński sam nie mógł
sprowadzić tej dziewczyny do Warszawy czy też pod Warszawę, skoro chciał ją mieć pod ręką, i
umieścić ukochanej w wymarzonej „willi”? Nie no, okej, dom był niczego sobie – będzie niczego
sobie, za jakieś pół roku i milion złotych. Hojny prezent, nawet jak na tymczasowe lokum.
Kornacki nie miałby nic przeciwko takiemu podarkowi...
Zakończył rozmowę z Kamilą Nowodworską, przekonawszy ją w końcu do przyjazdu. Teraz musi
się zastanowić, jak zachęcić dziewczynę do przyjęcia pracy i pozostania w Milanówku dopóty,
dopóki... szefowi się nie znudzi.
Łucja przechadzała się po lotnisku, czekając na odlot samolotu do Londynu, coraz bardziej spięta i
zdenerwowana. Pragnęła wyznać Kamili swoje grzechy i prosić ją o wybaczenie, ale... właściwie
po co? By ulżyć swemu sumieniu? I sprawić, by wychowanka poczuła się zraniona, zdradzona,
odarta z prywatności? Owszem, wybaczy Łucji podczytywanie maili do Jakuba, niech go diabli,
Kilińskiego, ale czy zaufa powtórnie?
Prawda jest ważna, jest bardzo ważna. Zaufanie do najbliższych równie ważne, jeśli nie ważniejsze,
ale czasami taka prawda „do bólu” to okrucieństwo, niedające nic temu, komu się prawdę wyznaje.
W pewnych przypadkach mowa jest srebrem, a milczenie złotem. I to był ten przypadek.
Nigdy, już nigdy więcej nie zajrzę do jej poczty – przyrzekła w myślach sobie i Kamili Łucja i,
nieco pocieszona, choć nadal z ciężkim sercem, ruszyła do stanowiska odprawy. Właśnie
zapowiadali jej lot i wzywali pasażerów do odpowiedniej bramki.
Może samolot spadnie i rozwiąże tym wszystkie problemy? – przemknęło Łucji przez myśl. Aż się
wzdrygnęła. Takie gdybanie tuż przed startem nie jest najlepszym pomysłem! Co też ci, kobieto,
chodzi po głowie! Spójrz na innych pasażerów, na te małe dzieci! Chcesz zapeszyć?
Kobieta przeżegnała się ukradkiem, odmawiając pospieszną modlitwę do świętego Krzysztofa,
patrona podróżnych. Śmierć niczego nie rozwiązuje, a przed nią, Łucją, jeszcze spory szmat życia.
Nadal trzeba pracować, nadal wspierać Misię, choćby dobrym słowem, jeśli znajdzie ona pracę i
honorowo odmówi przyjmowania pieniędzy. Łucja jest jej jedyną rodziną, ot co!
Nie wahając się więcej, kobieta podała kartę pokładową i po chwili wchodziła na pokład. Nie miała
pojęcia, że za parę godzin w swoją podróż życia wyruszy także Kamila.
Dziewczyna pakowała się gorączkowo do niewielkiej walizki. Torbę podróżną zabrała ciocia. Co
wziąć na tak ważne spotkanie?
Zbyt wielkiego wyboru nie było: gołębiowy żakiecik, bielizna na zmianę, przybory toaletowe...
Kamila zamierzała jechać porannym pociągiem, spotkać się z panem Jackiem Kornackim, a potem
powłóczyć się po dawnych kątach, przenocować w niedrogim hoteliku i wrócić.
Pakowanie zajęło parę minut. Do zabicia było jeszcze tyle czasu! Cały wieczór, cała noc... Róże.
Tylko róże mogły dziewczynę uratować. Otworzyła jedną ze swych ulubionych stron i przepadła
bez reszty. Kamila mogła nie spać, mogła nie jeść, byle miała dostęp do internetu albo dobrej
książki.
Budzik, profilaktycznie nastawiony na czwartą rano, obudził dziewczynę z płytkiego snu z buzią
na klawiaturze komputera. Uniosła oczy, zamrugała nieprzytomnie i aż podskoczyła na krześle
całkowicie obudzona. Jedzie do Warszawy na rozmowę kwalifikacyjną! Firma sama Kamilę
znalazła, a miły z głosu pan Jacek Kornacki zadał sobie trud, by do niej zadzwonić i zaprosić do
swojego biura.
Półtorej godziny później dziewczyna stała na peronie w oczekiwaniu na pociąg. Czuła lekkie déjà
vu. Parę tygodni wcześniej miała jechać tym samym pociągiem ku jeszcze większej przygodzie,
która zaczynała się na miejscu, w Krakowie, a kończyła w Mediolanie. Na szczęście Kamila
zawróciła w połowie drogi.
Tym razem miało być inaczej.
Jak poprzednio wsiadła do pociągu, zajęła swoje miejsce i czekała z rosnącą niecierpliwością na
odjazd. Jak poprzednio ruszała pełna nadziei i radości. I dokładnie tak jak poprzednio tuż przed
stacją Miechów poderwała się na równe nogi i z jękiem rezygnacji, którego na szczęście nikt nie
słyszał, wyskoczyła z pociągu, gdy tylko ten się zatrzymał.
Osłupiałym spojrzeniem – zupełnie jak poprzednio – odprowadziła niknące na horyzoncie światła
ostatniego wagonu i również tak jak tych kilka tygodni wcześniej powlokła się do kasy, kupiła bilet
powrotny i osunęła się na ławkę w poczekalni.
Zwiesiła głowę.
– Beznadziejna. Jesteś beznadziejna – szeptała z rozpaczą.
Jedno różniło ten raz od poprzedniego: nie czuła ulgi. Nie wracała niczym córka marnotrawna do
domu. Wracała jako człowiek całkowicie przegrany, bo: Sorry, Kamilko droga, ty skończony
nieudaczniku, trzeciej szansy nie dostaniesz. Po prostu na nią nie zasługujesz!”. Czuła pod
powiekami piekące łzy rozczarowania samą sobą. Jesteś leniwa! – wyrzucała sobie w myślach. –
To po prostu lenistwo i wygodnictwo! Do końca życia chciałabyś pasożytować na biednej ciotce,
ale nic z tego!
Jeszcze dziś znajdziesz jakąkolwiek pracę, choćby miało to być... coś okropnego... cuchnącego...
nie do wytrzymania. Nie zasługujesz na nic lepszego! I będziesz tyrała bez słowa skargi, aż...
zarobisz na ten ogródek działkowy, a ciocia będzie z ciebie dumna. Oczywiście nie przyznasz się
jej, jak na to zapracowałaś.
Tak monologując w myślach, Kamila wsiadła do pociągu powrotnego.
Cichy głos gdzieś na dnie duszy podpowiadał, że to nie lenistwo, a strach. Zwykły strach przed
nieznanym każe Kamili wracać do domu. I strach przed zmianą, którego nabrała po śmierci mamy,
gdy zmiany nastąpiły jedną za drugą, a każda dotkliwsza, każda bardziej radykalna. Do utraty
mamy doszła utrata domu, w którym Kamila się urodziła i wychowała, koleżanek z dzieciństwa i
ze szkoły, całej przeszłości i bezpiecznej przyszłości...
Kamila miała prawo obawiać się zmian, ale tak się składa, że bywamy najgorszymi wrogami
samych siebie i najsurowszymi sędziami. Wolała wmówić sobie, że jest leniwa, niż przyznać się, iż
jest tchórzem. Choć gdyby była dla siebie łagodniejsza, zrozumiałaby, że to nie tchórzostwo. Ale
Kamila mogła wybaczyć każdemu, tylko nie sobie.
I nie Jakubowi, rzecz jasna, który nigdy o wybaczenie nie poprosił.
– Jak to: „nie zjawiła się”?! – Jakub, wyprowadzony z równowagi pierwszymi słowami dyrektora
Kornackiego, ścisnął komórkę tak, że aż pobielały mu knykcie. – Po raz drugi wystawia
pracodawcę do wiatru, z tym że tym razem jestem to ja?!
– Nie wiem, panie prezesie – odparł pokornie Kornacki. Czyżby źle przeprowadził rozmowę z
Kamilą Nowodworską? Może od razu trzeba było zaproponować jej dobrą pensję? Bądź co bądź to
protegowana szefa i nie ma co oszczędzać... – Dzwonię do niej od rana, ale nie odbiera telefonów.
– Ma wyłączoną komórkę?
– Teraz już tak – odpowiedział z wahaniem, bojąc się, że wkurzy tym szefa jeszcze bardziej. Co za
głupia, zmanierowana smarkula! Będzie musiał osobiście pofatygować się do Krakowa i
namawiać ją na przyjęcie tej pracy. Jak to jednak będzie wyglądało? Firma narzucająca się
potencjalnej pracownicy? Bez doświadczenia, bez referencji... Kto uwierzy w taki kit? Będzie
musiał użyć całej siły przekonywania, by ta cała Nowodworska dała się podejść. Może zwietrzyła
podstęp? Może nie chce być utrzymanką prezesa? Okaże się, że to wcale mądra dziewczyna, a
prezes będzie musiał znaleźć sobie łatwiejszą...
– Pojadę do niej i nawet siłą ściągnę do Warszawy – obiecał Jakubowi na głos, nie przyznając się
do swoich myśli.
– Nigdzie nie pojedziesz! – warknął Jakub. – Zastanowię się, co dalej robić, czy w ogóle coś robić,
i wtedy dopiero poczynimy stosowne kroki. – Nie czekając na odpowiedź, rozłączył się bez
pożegnania.
Jacek Kornacki spojrzał niemal z nienawiścią na gasnący wyświetlacz. Chciałby pozwolić sobie na
taką samą impertynencję...
Ciocia zadzwoniła około godziny dziesiątej. Kamila patrzyła szklistym wzrokiem na rozśpiewany
telefon i nie była w stanie odebrać połączenia. Rozpłakałaby się po pierwszych słowach i ciocia –
jak rano ona sama – ruszyłaby w podróż powrotną, a do tego Kamila nie mogła dopuścić. Łucja ma
prawo do własnego życia i spełniania marzeń. Jeśli „dzięki” Kamili pękną one niczym bańka
mydlana, chyba po raz drugi spróbuje... Lepiej o tym nie myśleć. I nie odbierać na razie połączenia.
Zamiast tego...
Kamila otworzyła laptop i zaczęła pisać:
Dear,
jaka ja jestem głupia, jaka beznadziejna... Dostałam propozycję pracy, dobrej pracy... Sami do
mnie zadzwonili z dużej warszawskiej firmy. Miałabym gdzie mieszkać, z czego żyć.
Zaczęłabym wszystko od nowa. Stanęła o własnych siłach. Zamiast tego...
Tobie, i tylko Tobie, mogę się przyznać: jestem tchórzem. Podłym tchórzem. Bałam się tak bardzo,
że wysiadłam w nieszczęsnym Miechowie i zawróciłam.
Dlaczego nie ma Cię przy mnie? Dlaczego nie oddasz mi trochę swojej siły?
Nie wiem, jak długo wytrzymam w tym bagnie. Mam dosyć. Chodzą mi po głowie różne myśli, a
jedna jest coraz bardziej natarczywa: skończyć to wszystko raz na zawsze i uwolnić świat i ciocię
od siebie. Naprawdę ona zasługuje na coś więcej niż kula u nogi zwana Kamilą.
Teraz rozumiem, dlaczego mnie zostawiłeś.
K.
Jakub przeleciał wzrokiem treść maila, wybrał numer Kornackiego i rzucił: – Jedź do Krakowa i
sprowadź ją. Natychmiast.
Rozdział 5
Pink Grootendorst – róża parkowa, lubiąca towarzystwo innych róż, doskonała na żywopłoty i
szpalery. Spośród innych odmian wyróżniają ją urocze jasnoróżowe kwiaty o oryginalnych
postrzępionych brzegach, pięknie kontrastujących z jasnozielonymi karbowanymi listkami. Zapach
bardzo subtelny, pasujący do równie delikatnych kwiatów. Odmiana ta jest bardzo odporna,
zniesie niemal każde warunki i każdego, także początkującego hodowcę.
Kamila zasunęła zasłony, przebrała się w koszulę nocną i mimo że do wieczora zostało jeszcze
parę godzin – dni były cudownie długie i słoneczne, cudownie dla każdego, tylko nie dla Kamili
pogrążonej w depresji – położyła się do łóżka, zwinęła w kłębek i nakryła po czubek głowy kołdrą.
Pragnęła umrzeć. Zniknąć. Nie czuć pogardy do samej siebie i wstydu przed ciocią.
Łucja wprawdzie nic nie wiedziała o poczynaniach siostrzenicy – Kamila jeszcze nie odebrała
telefonu, a na wszystkie esemesy odpowiadała uspokajająco, że u niej wszystko okej, jest tylko
trochę zajęta wysyłaniem CV – ale dziewczyna i tak czuła palący wstyd. Leń i tchórz – oto kim
była we własnych oczach.
Jutro zaczyna pracę. Tak jest. Dotrzymała danego sobie jeszcze na stacji słowa i odpowiedziała na
pierwsze lepsze ogłoszenie firmy poszukującej pracowników. Skoro świt zaczyna pracę jako
sprzątaczka wagonów kolejowych.
Wpełzła pod kołdrę jeszcze głębiej. Co za porażka... Tak, tak, ty jesteś jedną wielką porażką,
Kamilo Nowodworska...
Dzwonek do drzwi sprawił, że serce zamarło jej w pół uderzenia. Znieruchomiała, wstrzymując
oddech.
Nie zamierzała otwierać. Musi udawać, że jej nie ma. Niech intruz sobie idzie i przyjdzie innym
razem, a najlepiej nigdy!
A jeśli to...? Zupełnie absurdalna myśl przemknęła Kamili po głowie i nie chciała odejść. Skąd
niby po ośmiu latach miał się pod jej drzwiami pojawić Jakub? I w jakim celu? Z bukietem róż i
prośbą o jej rękę? Mimo smutku i niedawnych łez parsknęła śmiechem. Ale mimo to musiała, po
prostu musiała wstać i sprawdzić, kto stał u jej drzwi.
Przeszła na palcach do przedpokoju, zerknęła przez wizjer i... wpadła w panikę, rozglądając się za
czymś, w co może się przebrać.
– Zaraz, chwileczkę, już otwieram! – krzyknęła przez drzwi i pobiegła do łazienki po rzeczy, które
Katarzyna Michalak Ogród Kamili Po ciemnej, bezgwiezdnej nocy idź do ogrodu, ujmij kwiat róży w dłonie, ucałuj aksamitne płatki, a potem odetchnij głęboko tym cudownym, zniewalającym aromatem. To wystarczy, by wstał nowy dzień. K.M. Gosi, Grażynce, Hani i Ani, moim wspaniałym Przyjaciółkom, na które zawsze mogę liczyć
Rozdział 1 Erotika®Rosen Tantau – odmiana szlachetnych, wielkokwiatowych róż o intensywnej ciemnoczerwonej barwie płatków i silnym, odurzającym zapachu. Wysokich, wyniosłych, wręcz doskonałych. Mówiąc „piękna jak róża”, mamy przed oczami wspaniałą Erotikę. Godna polecenia zarówno dla początkujących hodowców, jak i dla znawców tych kwiatów. Wdzięczna i niewymagająca w uprawie. Pięknie prezentuje się pojedynczo i w bukietach. Zapach róż jest zniewalający. Pochylam się nad kwiatem o barwie burgunda, wtulam twarz między aksamitne płatki i przez długą chwilę rozkoszuję się aromatem nieporównywalnym z niczym innym. Tak cudownie może pachnieć tylko Rose Erotika. Przywraca wspomnienia... To Ty dałeś mi kiedyś taką różę: o barwie ciemnoczerwonej jak kropla krwi, płatkach delikatnych jak pocałunek, zapachu tak odurzającym jak moja miłość do Ciebie i... ostrych kolcach, które ranią do krwi. Ujmuję kwiat w drżące dłonie. Cierń wbija się boleśnie w palec. Na opuszce rośnie szkarłatna kropla... W kącikach oczu czuję wilgoć łez... Nie chcę dłużej cierpieć. Pora zapomnieć. Róża znika. Pozostaje tylko wspomnienie jej aromatu. I dotyku dłoni na policzku. Kamila uchyliła powieki. Do sypialni wlewał się potok słonecznego światła. Pokój był niewielki, ale bardzo jasny. Duże okno wychodziło na wschód i w słoneczne ranki, takie jak ten, Kamilę budził nie ryk samochodów mknących czteropasmówką, przy której stał brzydki dziesięciopiętrowy blok, ale właśnie blask wstającego dnia. Usiadła na łóżku, otarła wierzchem dłoni łzę z policzka, pokręciła z ubolewaniem głową. – Nie ma to jak romantyczne sny i takież przebudzenia – westchnęła z głębi serca. – Jak długo będziesz mi się jeszcze śnił? Kiedy się z ciebie wyleczę? Odpowiedź miała w sercu: do końca życia będzie kochać mężczyznę, który pojawił się w życiu młodziutkiej dziewczyny, by zniknąć tak samo nagle, z dnia na dzień, bez słowa, pozostawiając ją w bezbrzeżnej rozpaczy i z jednym jedynym pytaniem: dlaczego?! Tak to już jest z pierwszymi miłościami, takimi przez duże M – zapadają w duszę i nigdy nie przemijają. Owszem, można pokochać kogo innego, można być szczęśliwą w innym związku, ale pamięć pierwszego pocałunku pozostaje na zawsze. Pierwszej straty również. Szczególnie jeśli żal po niej jest tak wszechogarniający jak ten, który czuła wtedy Kamila. Podwójny żal... – Wtedy – przypomniała na głos samej sobie. – To było wtedy. Osiem lat temu. Teraz nie jesteś już szesnastoletnią smarkulą i doprawdy, pora wydorośleć. Może dorastanie zaczniemy od zmiany wystroju? Rozejrzała się po swoim królestwie: pokój miał ściany koloru kości słoniowej, meble zaś, subtelnie stylizowane na antyki, miały barwę kremową ze złotymi akcentami. Kamila ozdobiła okna zasłonkami w różyczki, łóżko nakryła takąż narzutą. Ten sam motyw powtarzał się na drobiazgach: wazonikach, podkładce na biurku, doniczkach z bluszczem... Kamila kochała róże i nic na to nie mogła – czy raczej nie chciała – poradzić, przez co jej pokój pasował bardziej do Ani z Zielonego Wzgórza niż do dwudziestoczteroletniej księgowej – takie było zdanie cioci Łucji. Kamila trochę się z nim zgadzała, ale tylko trochę. Miała duszę romantyczki i z tym, tak jak z miłością do róż, też nie zamierzała walczyć. Ludzie pożądają różnych dziwnych rzeczy. Marzenie o różanym ogrodzie jest doprawdy nieszkodliwe. Ciocia Łucja zaś pragnęła tylko jednego: by jej siostrzenica była szczęśliwa. Jeśli Kamilę uszczęśliwiał pensjonarski wygląd małego pokoiku, niech tak będzie. Nie mogła dać siostrzenicy nic więcej, a na pewno nie tego, o czym Kamila tak bardzo marzyła: mężczyzny, który zniknął, i snów o różanym ogrodzie, które pozostawił.
Kamila i ciocia Łucja mieszkały w dwupokojowej klitce w typowej nowohuckiej „sypialni”, tuż przy głośnej czteropasmowej wylotówce. Ciocia niczego więcej nie dorobiła się na posadzie księgowej w pewnej dużej państwowej firmie, teraz będącej na skraju bankructwa. Może gdyby „kombinowała” z fakturami, jak to często bywa, może gdyby uległa pokusie dużych, szybkich i nie do końca czystych pieniędzy, razem z siostrzenicą mieszkałyby teraz w domu pod miastem, ale Łucja Jadwisińska była po prostu krystalicznie uczciwa. Tak ją wychowali rodzice – przedwojenni państwo profesorostwo – i taka pozostała mimo wszystko. Tę uczciwość pragnęła przekazać swoim dzieciom, ale los nie był dla niej łaskawy. Może nie tyle los, ile mężczyźni: żaden nie zapałał do cichej szarej myszki, zamkniętej w liniach tabel, uczuciem na tyle silnym, by ją z tych rubryczek i kolumn wyrwać. Może zresztą sama Łucja nie była gotowa na rewolucje w swoim uporządkowanym życiu? A gdy naprawdę zapragnęła zmian, było już za późno? Dopiero wiadomość, która nadeszła pewnego listopadowego pochmurnego dnia, wstrząsnęła światem Łucji. I nie tylko jej. Córka młodszej siostry potrzebowała opieki i pocieszenia. Natychmiast! Łucja bez namysłu wsiadła do samochodu i pognała do Warszawy. Wróciły we dwie. I nie było już mowy o szukaniu miłosnych przygód ani o wiciu gniazdka. Osierocone pisklę wpadło do małego mieszkanka i zostało. Pogrążone w rozpaczy. Nic nie rozumiejące. Trzeba się było zająć siostrzenicą i spróbować choć dla niej złowić nieco szczęścia. Podobnie myślała Kamila. Pojawiła się w życiu cioci bez uprzedzenia, niczym grom z jasnego nieba. Zapłakana, załamana, niezdolna do samodzielnego życia. Owszem, dziewczyny w jej wieku potrafią już sobie radzić, szesnastolatki uciekają z domów, rodzą dzieci, budują własny świat – albo przeciwnie: – niszczą go, ale nie Kamila. W tamten jesienny dzień z zaradnej, wesołej nastolatki stała się cieniem samej siebie. Zagubioną, przerażoną istotą, niewierzącą w to, że los ma w zanadrzu także dobre niespodzianki. Prawdę mówiąc, niewierzącą w ogóle w nic dobrego. Mama, kochana, cicha Aniela Jadwisińska, odeszła tak nagle, że jej córka nie zdążyła się nawet pożegnać. Nie zdążyła przeprosić za podłe słowa, które bezmyślnie rzuciła kilka godzin wcześniej przy śniadaniu. Po powrocie ze szkoły Kamila zamierzała załagodzić spór. Kupiła w mijanej księgarni tomik wierszy księdza Twardowskiego, zaczynający się wspaniałym, poruszającym: „Spieszmy się kochać ludzi Tak szybko odchodzą”. Lecz nie zdążyła. W domu zamiast mamy czekała na Kamilę pustka. Zaczęła więc krzątać się jak co dzień zupełnie nieświadoma, że los już zadecydował. Że została sama. Trzy godziny później do drzwi dzwoniła ciocia Łucja i... już nic nie było takie jak wcześniej. Szczęśliwe, beztroskie życie Kamili dobiegło końca. Mama nie żyła, a ten, który mógł ukoić rozpacz Kamili, ten, który właśnie wtedy powinien przy niej trwać... Dlaczego zniknąłeś? Kamila wstała i wyjrzała przez okno, by w następnej chwili cieszyć oczy blaskiem majowego poranka. W nocnej koszuli przemknęła do łazienki, wzięła prysznic, owinęła się ręcznikiem, stanęła przed lustrem... Spoglądała na nią drobna, wręcz filigranowa blondynka, z twarzą w kształcie serca, w której dominowały duże oczy barwy bursztynu, okolone ciemnymi, długimi rzęsami. Kamila, która od ośmiu lat samej sobie nie szczędziła krytyki, widziała w lustrze pospolitą, wychudzoną, szarą mysz ze szczurzą mordką i cielęcymi ślepiami. Nie zdawała sobie sprawy, ile uroku kryje się w drobnej buzi, zwykle nieśmiało uśmiechniętej, jak śliczne mogą się wydawać półdługie jasne kędziorki, tę buzię otaczające, z którymi Kamila walczyła za pomocą spinek i opasek, a przede wszystkim... przede wszystkim jak błyszczą wielkie, złoto-miodowe oczy, gdy dziewczyna opowiada o tym, co kocha, o czym marzy, o tym, co ją
pasjonuje. Tego nie mogła wiedzieć, bo jedyny mężczyzna, którego pokochała, zniknął i w jego oczach przeglądać się już nie mogła, a inni... Może i próbowali się zbliżyć do tej wiecznie bujającej w obłokach dziewczyny, ona ich jednak nie zauważała. Miała swój świat, świat róż i ich pasjonatów, lecz przede wszystkim świat książek. Książek, które kochała ponad wszystko, zatracając się w wykreowanych przez pisarzy światach i tam właśnie, na kartach powieści, szukając tego, czego brakowało jej w realnym życiu czy może czego nie chciała dostrzec. Tak jak w tej chwili nie dostrzegała własnej niepowtarzalnej urody, patrząc krytycznie w lustro. Westchnęła, próbując ukryć pod warstewką korektora cienie pod oczami – znów zarwała noc, czytając do rana niesamowicie wciągającą powieść fantasy. Pokreśliła oczy kredką i złotobrązowym cieniem, pociągnęła rzęsy tuszem i patrząc poważnie na swe odbicie w lustrze, powiedziała: – Jesteś okej. Przed tobą wspaniały dzień. Więc bądź wierna. Idź. To zaklęcie powtarzała sobie każdego ranka, choć w głębi serca miała wątpliwości, czy ten dzień będzie różnił się czymkolwiek od dnia poprzedniego, straconego na bezowocnych poszukiwaniach pracy – wysyłaniu kolejnych CV i spotkaniach z potencjalnymi pracodawcami, na których to spotkaniach się kończyło. Czasy były trudne, szczególnie dla świeżo upieczonych księgowych, a poprzednio... cóż... zwykłych kucharek po technikum gastronomicznym, które właściwie nie wiedziały, co chcą w życiu robić. Oprócz hodowli róż i czytania książek. Mijał rok od ukończenia licencjatu, a ona wciąż pozostawała na garnuszku cioci. Łucja nie miała nic przeciwko temu, przecież od dawna utrzymywały się ze skromnej pensji, głód im do oczu nie zaglądał, a komornik nie pukał do drzwi, ale Kamila naprawdę chciała stanąć na własnych nogach lub chociaż dołożyć się do domowych wydatków. Może niezbyt mocno się starała...? Ciocia ani jej nie zachęcała do podjęcia pracy, ani nie zniechęcała. „Poprę każdą twoją decyzję, Misiu, każdy wybór. Jesteś mądrą dziewczyną” – to słyszała Kamila za każdym razem, gdy prosiła ciocię o radę w życiowych wyborach. Takie zaufanie jest dobre, nawet wspaniałe, owszem, lecz dla kogoś, kto wie, czego chce! Kamila wiedziała tylko, że pragnie świętego spokoju. I książek. To jednak pieniędzy nie daje. Musiała w końcu wyjść ze skorupy, musiała zmierzyć się z życiem i nieprzyjaznym światem, ale świat niekoniecznie był chętny do współpracy. Pracodawcy nie szukali bujającego w obłokach mola książkowego i przyszłej hodowczyni róż, lecz bystrej, stąpającej twardo po ziemi księgowej. Najlepiej zaraz po studiach, a więc niezmanierowanej pracą w dużych korporacjach, wielkimi aspiracjami i takimiż wymaganiami finansowymi, za to koniecznie z wieloletnim doświadczeniem – co się przecież wykluczało. Kamila mogłaby również szefować w kuchni – po szkole złożyła papiery do technikum gastronomicznego tylko dlatego, że było najbliżej mieszkania ciotki. Dziewczyna nie pragnęła wtedy niczego więcej jak tylko powrotu do domu – domu cioci, skoro swój utraciła – zaszycia się w swoim pokoju i odpłynięcia w świat książek. Teraz jednak, osiem lat później, czas żałoby dobiegł końca. A ona nadal mogła spędzać całe dnie z dobrą książką i kubkiem herbaty. Mogłaby. Gdyby nie zobowiązanie wobec cioci. I zwykłe poczucie przyzwoitości. Czy zdoła jednak przekonać do siebie jakiegokolwiek pracodawcę? Dewelopera? Restauratora? Finansistę? Kogokolwiek, na Boga, kto nie będzie od razu pytał o referencje! I dziwił się: dwadzieścia cztery lata i żadnego doświadczenia? Mam doświadczenie! Mam cały bagaż doświadczeń! Wręcz garbu od niego dostałam! – chciała krzyczeć, gdy widziała odmowne maile w swojej poczcie. Jeszcze bardziej chciało jej się walić pięścią w ekran komputera, gdy całymi tygodniami nie przychodziło nic. Kamila nie miała wysokich wymagań. Ani co do pensji, ani co do prestiżu. Prawdę mówiąc, po
tylu miesiącach bezowocnych poszukiwań chętnie zostałaby kasjerką, bo pragnęła wreszcie zarabiać na siebie. Odpowiedziała nawet na ogłoszenie sieci hipermarketów, gdzie poszukiwano kasjerek i – o dziwo, została przyjęta na okres próbny, gdy jednak przybiegła do domu z tą radosną wieścią i ujrzała krótki, lecz bardzo wymowny błysk rozczarowania w oczach cioci... Łucja natychmiast zapewniła, że się cieszy, że kasjerka to dobry zawód, pewny chleb, Kamila wiedziała jednak, że łamie cioci serce, a tego nie chciała. Zbyt wiele zawdzięczała tej dobrej, kochanej kobiecie. Zbyt wiele Łucja poświęciła Kamili, by ta po ośmiu latach miała ją nadal rozczarowywać. Może nie zostanie Księgową Roku, ale... specjalistką marketingu bezpośredniego – czemu nie? – Ubieraj się i gnaj na spotkanie – mruknęła do lustrzanego odbicia. – Może tym razem okażesz się kandydatką idealną, a ciocia nie załamie się na wieść, że jej siostrzenica będzie handlować garnkami. Kamila, ubrana w ładnie skrojony żakiecik o barwie gołębiowej – właśnie nie szarej, ale gołębiowej – wsunęła się nieśmiało do sali pełnej młodych kobiet i zajęła miejsce w przedostatnim rzędzie. Piękna blondynka, obok której usiadła, obrzuciła Kamilę obojętnym spojrzeniem, nie odpowiadając uśmiechem na jej uśmiech. W tym momencie na podium, oświetlonym niczym teatralna scena, pojawił się mężczyzna po trzydziestce, tak przystojny, że przez salę przeleciało pełne podziwu westchnienie. Drzwi wejściowe zatrzasnęły się i prowadzący spotkanie – Marcus Allen, jak się przedstawił – rozpoczął swój show. Po czterdziestu minutach Kamila, tak jak reszta dziewczyn, była zdecydowana zostać hostessą – bo, jak podkreślał Marcus, produkty firmy Allens Ltd prezentowały hostessy, a nie zwykłe sprzedawczynie. Gdy więc mężczyzna zakończył przemówienie, już chciała stanąć w długiej kolejce do indywidualnego spotkania z pięknym Marcusem, gdy... odezwało się poczucie własnej wartości czy raczej brak tego poczucia. Kamila z narastającą rozpaczą – i złością na samą siebie – spojrzała na czekające przed drzwiami kandydatki: piękne, wysokie, w nienagannym makijażu, na niebotycznych szpilkach, i zaczęła chyłkiem wycofywać się w kierunku drzwi. Żadna z tych piękności nie zwróciła na to uwagi, ale ktoś jednak obserwował Kamilę... – Odwagi, dziewczyno – usłyszała, będąc już na schodach, i... zamarła w pół kroku. Marcus Allen, ten sam, który przed chwilą uwodził ze sceny, stał oparty niedbale o ścianę klatki schodowej i obracał między palcami papierosa. Miał szczere chęci go zapalić tuż pod tabliczką tego zakazującą. Uniosła brwi, zaskoczona i zmieszana. Puścił oczko. – Zasady są po to, by je łamać. Czyż nie? – zapytał z miękkim włoskim akcentem, wskazując tabliczkę. Kamila pokraśniała. Nie wiedziała nic o łamaniu zasad. Prawie nic – sprostowała w myślach. – Bardzo duże „prawie”. Osiem lat temu złamałaś wszystkie, dlaczego więc nie dziś, gdy wolno ci o wiele więcej? Bo znam smak rozczarowania – odpowiedziała samej sobie. – Ja... nie łamię zasad – rzekła na głos, uciekając wzrokiem przed uważnym, niemal bezczelnym spojrzeniem niebieskich niczym skrawek nieba oczu mężczyzny. Był nieprzyzwoicie przystojny, a od takich Kamila lata temu obiecała się trzymać z daleka. Już raz złamano jej serce. Wystarczy. – Nigdy? – zapytał ni to poważnie, ni żartobliwie. Pokręciła głową. – Jest pani zainteresowana pracą hostessy? – indagował dalej. Ja i hostessa? – chciała zapytać, ale po to przecież zjawiła się na spotkaniu.
Tak, chciała dostać tę pracę. Chciała co miesiąc z radością oddawać cioci część pensji albo nawet całą. Chciała... Kamila przymknęła na sekundę bursztynowe oczy, by przyznać się samej sobie, że chciała jeszcze raz zobaczyć tego mężczyznę, Marcusa Allena. I tajemniczy, nieco kpiący uśmiech na jego twarzy. – Tak. Bardzo chciałabym dostać tę pracę – odparła z całą śmiałością, na jaką było ją stać. – To raczej w odwrotnym kierunku. – Uśmiechnął się i wskazał kciukiem drzwi, przez które uciekła. Zażenowana, skinęła głową i zawróciła, czując na plecach palący wzrok mężczyzny. Stając karnie w długiej kolejce, miała czas, by po stokroć zadać sobie pytanie: co też ci się roi, dziewczyno? Pan Marcus i zainteresowanie twoją nijaką osobą? Spójrz przed siebie. Ma w kim wybierać, oj, ma... Weszła jako jedna z ostatnich. Marcus odłożył papiery, wstał, wyszedł zza biurka i wyciągnął do Kamili dłoń. Nie było już mowy o uwodzicielskich uśmiechach. Natychmiast zmroziło to dziewczynę. Drżącymi rękami podała mu swoje CV i bardzo przekonujący list motywacyjny. Nie miała się czym pochwalić, oprócz licencjatu z finansów i zarządzania (o tym, że umie również zawodowo gotować, wolała nie wspominać, chociaż skoro ma sprzedawać garnki... nie, lepiej jednak nie). Nie miała pliku referencji – o czym powiedziała w następnej chwili przepraszającym głosem, ale to zdawało się mężczyźnie nie przeszkadzać. Wciągnął dziewczynę w niezobowiązującą rozmowę o pasjach i marzeniach, z dziwnym błyskiem w oczach obserwując, jak jej twarz rozjaśnia się od wewnątrz, gdy opowiada o książkach i różanym ogrodzie. Uwierzył na słowo jej zapewnieniom, że „kiedyś będzie mieć taki ogród i wyhoduje w nim marzenie marzeń – czarną różę”. Potem przez ładnych parę minut wypytywał ją o sytuację osobistą: o dalszą i bliższą rodzinę, o chłopaka, przyjaciół, znajomych – trochę to Kamilę zdziwiło i nie bardzo wiedziała, jaka odpowiedź byłaby pożądana, ale nie zamierzała kłamać. – Mam tylko ciocię. Mama nie żyje od ośmiu lat. – Tutaj głos załamał się dziewczynie na sekundę czy dwie. – Nie jestem zbyt towarzyska. Narzeczonego brak – dokończyła żartobliwie, i to się Marcusowi najwyraźniej spodobało. Przez długą chwilę przyglądał się Kamili z uwagą i namysłem, by na koniec stwierdzić krótko: – Jest pani nieoszlifowanym diamentem. Takich osób szukamy. Kamila uniosła z niedowierzaniem brwi. Ona? Diamentem? – Jeżeli zdecyduje się pani dołączyć do naszego zespołu, zapraszam pojutrze, dopełnimy formalności przed dwutygodniowym szkoleniem, całkowicie finansowanym przez naszą firmę. Odbędzie się ono w Mediolanie. Pokrywamy oczywiście koszt przelotu. Czy znajdzie pani czas, począwszy od piątku? Był wtorek. Kamila, kompletnie oszołomiona, nie wiedziała w pierwszej chwili, co odpowiedzieć. Szkolenie we Włoszech? Dwutygodniowe? Czyżby jej marzenia zaczęły się spełniać? Wzrok mężczyzny hipnotyzował. Leciutki uśmiech, błąkający się w kącikach ust, zachęcał i dodawał odwagi. Zdziwiła się, słysząc własny, pewny głos: – Oczywiście, że znajdę. Jestem gotowa wyjechać na szkolenie choćby dziś. – Znakomicie! Świetnie! – Wstał, dając znak, że rozmowa jest skończona, i odprowadził dziewczynę do drzwi. Czując jego dłoń na plecach, Kamila mimowolnie stanęła i spojrzała w oczy tak niebieskie, jakich nie widziała od lat. Dokładnie od ośmiu lat. Marcus uśmiechnął się do niej.
– Widzimy się pojutrze? Skinęła głową, nie mogąc wykrztusić słowa. Nie wiedząc kiedy i jak, znalazła się na zewnątrz. Te oczy i ten uśmiech... Jakże przypominały tamtego... – Oprzytomniej, kobieto! – fuknęła półgłosem do własnego odbicia w sklepowej witrynie. – Taki uśmiech pan Allen ma dla każdej z kilkudziesięciu kandydatek! Ale czy każdej kładzie dłoń na plecach w tak poufałym, wręcz przyjacielskim geście? – zapytała cichutko druga Kamila, ta romantyczna, która od lat wypatrywała księcia, wierząc, że dzień, w którym go spotka, jest bliżej niż dalej. Kamila rozważna pokręciła głową nad tą naiwnością. To mistrz manipulacji. Po prostu wiedział, jak cię podejść. Może ujrzał w twoich oczach tęsknotę, którą jeszcze bardziej rozbudził paroma słowami i jednym, niewinnym dotknięciem? Zejdź na ziemię, Kamilko, bo piękny Marcus zrobi z tobą to samo, co tamten: rozkocha i porzuci. Nadal stojąc przed witryną sklepową, odgarnęła stanowczym gestem złociste kędziorki opadające jej na oczy i... i już kierowała się na przystanek autobusowy, by wracać do domu, do świata szarych blokowisk, gdy... nie! Dziś zrobi coś całkiem odwrotnego. Uczci – na swój sposób – pierwsze zwycięstwo (choć nie do końca wiedziała, na czym owo zwycięstwo miało polegać – na tym, że położył jej dłoń na plecach niezwykły mężczyzna?), zrobiła w tył zwrot i pół godziny później przekraczała magiczne wrota ogrodu botanicznego. W tym miejscu, szczególnie późną wiosną, Kamila mogła spędzić cały boży dzień, zapominając o reszcie świata. Przechadzała się żwirowanymi alejkami, co i rusz pochylając się nad szczególnie pięknym okazem tulipana, narcyza czy hiacynta. Róże dopiero przygotowywały się do kwitnienia, ale to Kamili nie przeszkadzało w podziwianiu wyniosłych krzewów o grubych pąkach, będących zapowiedzią wspaniałych, pachnących kwiatów. Rododendrony i azalie kwitły za to tak obficie, we wszystkich niemal kolorach tęczy, a niektóre roztaczały dookoła tak piękną woń, że Kamila natychmiast powzięła postanowienie: w swoim wymarzonym ogrodzie oprócz róż będzie hodowała także różaneczniki. Tak właśnie! To, że na własny ogród się nie zanosiło, w dniu dzisiejszym, gdy właśnie zaproponowano jej pracę, nie psuło Kamili humoru. Zaś cała polana kwitnących konwalii zachwyciła ją bez reszty. Róże, rododendrony i konwalie. Koniecznie! Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy Kamila niechętnie wróciła na ziemię. Wracając do domu zatłoczonym autobusem, markotniała coraz bardziej. Będzie musiała powiedzieć cioci o pracy. Nie tylko o tym, że zaczyna w piątek – i to dwutygodniowym stażem we Włoszech, ale musi choćby napomknąć, że mogą zatrzymać ją tam na dłużej. O tym doczytała w propozycji umowy, którą po spotkaniu wręczyła Kamili sekretarka. Wprawdzie przedłużony staż w Mediolanie firma oferowała tylko najlepszym absolwentkom szkolenia podstawowego – na czym ono miało polegać, Kamila nie wiedziała, wiedziała jedynie, że taka szara mysz jak ona wybitną hostessą raczej nie będzie, nie ten wzrost, nie ta figura, nie ta uroda – ale taka możliwość istniała. Staż z zakwaterowaniem w trzygwiazdkowym hotelu, z pełnym wyżywieniem i kieszonkowym na dodatek. Kurczę, ależ chciałabym dostać tę szansę – westchnęła, już widząc oczyma wyobraźni piękny, choć niewielki hotelik w uroczej dzielnicy Mediolanu, intensywnie niebieskie niebo nad głową, zapachy i barwy włoskiej wiosny dookoła i... samą siebie, oczarowaną nowym życiem, jakie się przed nią otwierało. W tym życiu nie było miejsca dla nowohuckiego blokowiska z całą jego beznadzieją i szarością. Nie było w nim miejsca dla wstukiwania przez dwanaście godzin na dobę niekończących się kolumn liczb. Nie było w nim miejsca na harówkę przy zmywaku ani na kelnerowanie w podrzędnych knajpach. Nie było w nim też miejsca dla – wybacz, ciociu najmilsza – nikogo więcej. Nie.
Nowe życie, pełne nowych szans, było ciepłe i słoneczne, jak to w Italii. Obiecywało wolność. Wolność i... może... może miłość? Uśmiechnęła się do własnych myśli, nie mogąc doczekać się piątku. Autobus wypluł Kamilę na przystanku. Stąd musiała przejść szybko do swojej klatki, nie zważając na zaczepki podpitych sąsiadów. Z nimi znała się na tyle, że wystarczyło skinąć głową i rzucić grzeczne „dobry wieczór”, ci byli niegroźni. Niestety, ostatnimi laty „stara gwardia” blokowej łobuzerii, co nie ruszała „swoich”, wykruszyła się, na jej miejsce zaś napłynął znacznie niebezpieczniejszy element mówiący z podejrzanie wschodnim akcentem. Tych mężczyzn i ich wymalowanych głośnych kobiet Kamila starała się wystrzegać. Dziś miała szczęście. Może było jeszcze za wcześnie na wysiadywanie przed blokiem, grunt, że dotarła do domu nie zaczepiana przez nikogo. – Cześć, ciociu, już jestem – rzuciła od progu, zdejmując kurtkę. Odpowiedziało jej ciepłe: – To dobrze, Misiu. Umyj ręce i siadaj do stołu. Czekałam na ciebie z obiadem... I w tym momencie Kamila postanowiła: nic nie powie! Nie przyzna się, że poznała intrygującego Marcusa Allena, nie powie, że została przez niego zaproszona na staż we Włoszech, nie wykrzyczy cioci prosto w twarz, że ma dosyć złotej klatki, w której została zamknięta, że pragnie wolności, rozwinięcia skrzydeł i spełnienia marzeń. Że ona, Kamila, musi odejść! Gdzieś w głębi serca była pewna, że ciocia pragnie dla niej tego samego, że nie będzie jej zatrzymywała, a wprost przeciwnie: okaże się dla Kamili wsparciem, tak jak dotychczas. Równocześnie była pewna, że jej odejście – a wyjazd do Włoch będzie do tego preludium – złamie cioci serce. A nie chciała być dla niej źródłem rozpaczy. Nie była gotowa. Jeszcze nie teraz. Może później. Kiedyś. Gdy już dostanie tę pracę i będzie zbyt zajęta, by rozpamiętywać smutek w oczach opiekunki... Gdy wychodziła z ogrodu botanicznego, dostała od miłej pani ogrodniczki małą różę w doniczce. Teraz, trzymając tę różę niczym tarczę, mruknęła: – Nie jestem głodna, ciociu, jadłam po drodze – cmoknęła Łucję w policzek i unikając jej wzroku, przemknęła do swego pokoju. Chwilę później usłyszała pukanie do drzwi i... mocno zacisnęła powieki. Mogła się przecież spodziewać, że ciocia Łucja nie da się łatwo zbyć. Gdyby zmusiła się do tego obiadu, tajemnica pozostałaby bezpieczna, a tak zaraz zacznie się wypytywanie, a ona nie zdoła zbyt długo unikać odpowiedzi. Czy nie ma prawa do odrobiny prywatności?! Sfrustrowana dopadła drzwi, otworzyła je gwałtownie i nie namyślając się wiele, wypaliła: – Czy nie mogę mieć chwili spokoju? Jestem twoim więźniem czy co?! Łucja, zaskoczona tym zupełnie niespodziewanym atakiem, cofnęła się, unosząc dłonie w pojednawczym geście. – Przepraszam, Misiu, przepra... – I nie mów do mnie „Misiu”! Mam dwadzieścia cztery lata! – Kamila coraz bardziej zatracała się w gniewie. I złości na samą siebie za ten wybuch. – Nie mogę wrócić do domu trochę później, bo już stoisz w drzwiach, niczym cerber u bram, ciągle domagasz się wyjaśnień! – Ależ ja tylko... – Właśnie! Ty tylko! Ciągle tylko ty! Kamila zatrzasnęła drzwi, zostawiwszy ciotkę na korytarzu, i... oparła się o nie plecami. Drżała na całym ciele, od stóp do głów, sama nie bardzo rozumiejąc, dlaczego tak zareagowała. Na miłość boską, biedna Łucja nie zdążyła wyartykułować nawet jednego zdania! Co cię opętało, Kamilo Nowodworska? Wystarczyło, że piękny facet zauroczył cię błękitnym spojrzeniem i dotknięciem dłoni, a ty już ranisz tę, która cię kocha? Która oddała osiem lat życia, byś miała co jeść i gdzie
spać? Gdyby nie Łucja, przypominam ci niewdzięcznico, trafiłabyś do bidula! A w tym miejscu, pełnym nieszczęśliwych sierot, nikt nie roztkliwiałby się nad kolejną ofiarą losu. Pamiętaj o tym. Tak. Kamila przyrzekła sobie nie zapominać o wdzięczności wobec ciotki, ale... dziś jeszcze będzie samolubna. Położy się wcześniej i dopóki sen jej nie zmorzy, odda się marzeniom. O własnym domu i kochającym mężczyźnie. Jej wybuch był niewybaczalny, ale też dawał do myślenia. Najwyższy czas opuścić azyl, który stworzyła dla Kamili ciocia. Choćby to miało ją zranić, ciocia musi zrozumieć i pogodzić się z faktem, że pisklę dorosło do opuszczenia gniazda. Takie są koleje losu. Ta praca jest dla Kamili nie tylko wybawieniem, jest koniecznością. Nie. Nie tylko dla Kamili, ale dla nich obu, bo ciocia, nie mając już kuli u nogi, zauważy, że może żyć sama dla siebie, może spełniać własne marzenia. Na to nigdy nie jest za późno. Przecież kiedyś była piękną kobietą! Jak mama... To wspomnienie zabolało tak bardzo, że po policzkach dziewczyny popłynęły łzy i długo nie przestawały płynąć. Rozdział 2 Apple Blossom – piękna róża pnąca, o niezwykle urokliwym, delikatnym kwieciu, podobnym do kwiatów jabłoni. Żółty środek okalają białe płatki, o postrzępionych brzegach, których barwa przechodzi w róż. Zapach subtelny, słodki, miodowy. Róża wyhodowana na początku lat trzydziestych ubiegłego wieku przez skrzyżowanie Rosa rugosa i Rosa multiflora. Odmiana odporna i dobrze znosząca zacienione stanowiska. Polecana dla początkujących hodowców. Środa minęła bardzo szybko. Kamila, duszą będąc już pod słonecznym niebem Italii, nazajutrz przeprosiła ciocię serdecznie i by uniknąć niewygodnych pytań, uciekła do czytelni poznawać bliżej Mediolan i okolice, które zamierzała zwiedzić. Czwartek również minął szybko – rano pobiegła podpisać umowę, potem kupiła rozmówki polsko-włoskie i w tej samej czytelni co dzień wcześniej zaczęła pracowicie wkuwać zwroty i słówka, słuchając nagrań z pięknie brzmiącym językiem. Tak upłynął Kamili czas do wieczora. Wróciła do domu, obłaskawiła nadal dąsającą się ciocię najnowszą książką ulubionej pisarki, po czym zmyła naczynia po kolacji i zaszyła się w swoim pokoju. Nasłuchiwała długie chwile, czekając, aż ciotka zaśnie, by wreszcie zacząć się pakować w torbę podróżną, która na skromną garderobę Kamili w zupełności wystarczała – więcej rzeczy nadających się dla hostessy po prostu nie miała, ale za pierwsze kieszonkowe... Kamila wstała przed świtem, nie zmrużywszy oka przez całą noc, zbyt podekscytowana, ale i przerażona, by zasnąć. Za oknem panowały jeszcze egipskie ciemności, choć gdzieś nad horyzontem blada poświata zapowiadała nowy dzień. Po raz setny sprawdziła dokumenty – umowę, paszport, bilet lotniczy, voucher hotelowy. Zajrzała po raz setny do torby podróżnej. Wszystko wydawało się w porządku. Nie było nic do zrobienia. Pozostawało czekanie. Pierwszym porannym pociągiem miała jechać do Warszawy, a stamtąd lecieć wprost do Mediolanu. Z wahaniem podeszła do biurka, gdzie stał stary wysłużony laptop. Włączyła go, odczekała, aż uruchomi się system. Przed parę chwil wpatrywała się w ikonkę poczty, wreszcie kliknęła w nią, otwierając z wahaniem okienko tworzenia wiadomości. Z takim samym wahaniem wpisała adres. Tak, to był dobry moment. Przyszedł czas, by pożegnać się z nim. Kiedyś pisała listy odręcznie na pięknej różanej papeterii, ale wszystkie wracały nieotwarte. Z
pieczątką „adresat wyprowadził się”. Kamila miała tych listów, z literami rozmazanymi od łez, całą szufladę biurka. Nawet niespecjalnie kryła się z nimi przed ciocią, mając być może cichą nadzieję, że Łucja odnajdzie te listy i zacznie zadawać pytania. Kamila bowiem nigdy nie opowiedziała Łucji o Jakubie – nie mając pojęcia, że ciocia wie więcej, niż siostrzenica mogła przypuszczać. Jego imię było tajemnicą, skrywaną nawet przed mamą, choć Kamila była pewna, że ona nie miałaby nic przeciwko uroczemu, szarmanckiemu narzeczonemu córki. Jedyne, co mogłoby stanowić poważny problem dla każdej kochającej matki, to fakt, że dziewczyna miała wtedy szesnaście lat (Jakuba przekonała, iż jest pełnoletnia i wszystko jej wolno, nawet TO) i wplątała się w romans z niemal dwa razy od niej starszym lekkoduchem, który pojawił się znikąd. Na to Aniela nigdy nie dałaby przyzwolenia. Nigdy! A Kamila nie chciała słuchać jej lamentów i zakazów. Uznała, że ma swój rozum, i ten rozum pewnej nocy... cóż... zapodział się między pocałunkami i pieszczotami. Coraz śmielszymi, coraz bardziej natarczywymi i zachłannymi. Jakub pragnął Kamili całej, wtedy, tam, w pięknym leśnym zakątku, gdzie rozłożyli koc i mogli kochać się pod czystym, rozgwieżdżonym niebem do utraty tchu. A ona pragnęła mu na to pozwolić. Chciała przeżyć ten pierwszy raz z tym jednym jedynym na całe życie. Czy był nim właśnie Jakub? To się miało dopiero okazać. I okazało. Jednak zupełnie nie tak, jak wymarzyła to sobie Kamila. Marzenia to delikatna materia utkana z naszych snów, pragnień i wyobrażeń. Jeden gwałtowny ruch, jedno niespodziewane wydarzenie i rwą się na strzępki, które rozwiewa wiatr. Łap je! Chwytaj, póki możesz! Może zdołasz wpleść je z powrotem między osnowy tęczowej tkaniny, ale obraz będzie już nie ten sam. Może podobny, nawet łudząco podobny, ale nie ten sam. Bywa też, że tkaninę utkaną ze snów ktoś zniszczy albo ukradnie, a ty resztę życia będziesz próbowała odtworzyć pierwotne piękno obrazu swych marzeń lub odzyskać je za wszelką cenę. W pogoni za porwanym marzeniem możesz coś utracić, możesz coś zyskać. Ruszając w taką podróż, nigdy nie wiesz, z czym wrócisz do domu. I jaka wrócisz. Musisz liczyć się z tym, że... w ogóle nie wrócisz. Ale taka jest właśnie cena marzeń. Dlatego tak wielu w ogóle nie podejmuje walki o swe pragnienia i sny, mocno stąpając po ziemi, licząc tylko na siebie i swoją ciężką pracę. „Gdzie mi do marzeń! Czy ja jestem zakochaną pensjonarką? Marzeniami się nie najem. Wolę mocną walutę na koncie”. Nie wiedzą oni, że świat się i tak o nich upomni, a życie trzyma w zanadrzu niejedną niespodziankę. Jeżeli zatwardziałemu pragmatykowi, co uznaje jedynie równiutkie rzędy liczb w zestawieniu obrotów i sald, los zechce pokazać rajską wyspę na Atlantyku, to samolot tego biznesmena rozbije się właśnie na takiej wyspie, a on spędzi tam najpiękniejszy (i najgorszy) tydzień w swoim życiu. Sam ze sobą. Sam z oszałamiająco piękną przyrodą. Sam z kryształowym morzem, w którym znajdzie radość pływania, a po wyjściu z wody, gdy położy się na bialuśkim drobniutkim piasku, jakby wyjętym wprost z folderów reklamowych, będzie miał czas na przemyślenie wielu spraw. Pytaniem zaś, które nie będzie dawało mu spokoju, stanie się nie to: „Kiedy mnie ktoś uratuje?!”, lecz: „Jak wrócić tutaj na kilka tygodni, parę razy w roku i... pobyć? Po prostu pobyć w ciszy i spokoju, bez ludzi, laptopów i telefonów”. I tak oto dobry los spełnia marzenie, zanim człowiek zdoła je w sobie odkryć. Lecz czasem ten sam los niszczy nawet najpiękniejszy sen, pozostawiając śniącego nie na rajskiej wyspie, a w morzu łez. Gorzkich, piekących łez, które mimo wielu lat nadal płyną czasem po policzkach. Kamila otarła oczy przedramieniem i zaczęła pisać słowa tak gorzkie jak jej łzy.
Dear, nie wiem, kiedy będę miała dostęp do internetu, więc nie wiem, na jak długo się żegnam. Mam jednak nadzieję, że na zawsze. Tak. Od lat błagam Pana Boga, by zesłał mi kogoś, kto sprawi, że zapomnę o Tobie. Że kolejny mail zacznę tak samo „Dear”, ale zakończę „Żegnaj”, bez tego przeklętego „Kocham Cię”. Patrz, za parę tygodni minie ósmy rok, jak zniknąłeś z mojego życia tak nagle, jak się w nim pojawiłeś, zostawiając mnie na wpół obłąkaną z rozpaczy. Jednego dnia. Mama i Ty. Do dziś nie potrafię Ci tego wybaczyć. Nie porzucenia, nie zerwania naszej krótkiej, acz namiętnej znajomości, ale uczynienia tego w tak podły, tak bezduszny sposób, bez słowa wyjaśnienia, więcej: zupełnie bez słowa wtedy, gdy najbardziej byłeś mi potrzebny, po śmierci mamy. Czy tak czyni człowiek honoru? Nie, ale Ty nie masz honoru. Gdybym chociaż była w ciąży, to rozumiem: przestraszyłeś się małolaty z dzieciakiem, ale... Za co, Jakub? Dlaczego tak mnie potraktowałeś? Odpowiedź jest prosta: jesteś zimnym, podłym draniem bez serca. Wykorzystałeś naiwną, szesnastoletnią dziewczynę, porzuciłeś ją w chwili, gdy świat się jej zawalił, gdy była najbardziej krucha, zupełnie bezbronna, i będziesz się za to smażył w piekle. Tam jest Twoje miejsce. Ale nie o tym dzisiaj chciałam: jutro lecę do Mediolanu na staż w międzynarodowej korporacji – a przyjął mnie sam właściciel – i zamierzam zmienić swoje życie. Może po raz pierwszy będę się dobrze bawić? Mam szczere chęci poderwać jakiegoś pięknego, gorącego Włocha – może właśnie Marcusa Allena, bo... chyba wpadłam mu w oko, tak jakoś miło objął mnie na pożegnanie – i pozwolić się mu adorować dotąd, aż stracę dla niego głowę i serce. I w końcu się z Ciebie wyleczę. Tak więc, Jakubie najdroższy, życz mi szczęścia na nowej drodze życia, jak ja cztery lata temu życzyłam Tobie, to było wtedy, gdy wydawało mi się, że Ci wybaczam. Nic z tego. To ten, kto skrzywdził, musi się starać o wybaczenie. Musi chociaż przeprosić. Ty – parszywy tchórzu – nawet nie zdobyłeś się na krótkiego maila ani esemesa: „Sorry, mała, znudziłaś mi się”. Jak ja Cię za to nienawidzę. I jak nadal Cię kocham... Błagam, Jakub, uwolnij mnie od siebie. K. Kamila otarła łzy, które zawsze, za każdym razem, napływały jej do oczu, gdy kończyła list do niego, nacisnęła „wyślij”, zamknęła komputer, podniosła torbę i na palcach, wstrzymując oddech, ruszyła do drzwi. Po drodze zostawiła list do cioci, czując okropne wyrzuty sumienia, że wymyka się z własnego domu jak złodziej. Że zostawia Łucję samotną i opuszczoną, tak jak kiedyś ona sama została opuszczona. – Ciociu, przecież obie wiemy, że nigdy byś mi nie pozwoliła wyjechać – próbowała się usprawiedliwiać w duchu, gdy była już w drodze na Dworzec Główny. – Nie tak daleko, w nieznane. Wsiadła do pociągu, przytknęła nos do szyby, obserwując budzący się dzień i zaspanych ludzi, i... pociąg ruszył. Kamila odetchnęła z ulgą. Do ostatniej chwili obawiała się, że Łucja jakimś cudem dowie się o jej wyjeździe, wybiegnie za Kamilą na dworzec i jednym pełnym bólu spojrzeniem zmusi siostrzenicę do powrotu, zaprzepaszczając tym samym wszelkie nadzieje Kamili na rozpoczęcie życia na własny rachunek. Tak się jednak nie stało. Pociąg gnał przed siebie, słońce wspinało się coraz wyżej po złoto-błękitnym niebie, zdobnym gdzieniegdzie różowymi obłoczkami, a dziewczyna... czuła coraz większy ciężar w sercu.
Jak mogłaś jej to zrobić? Przecież jest twoją ciotką! Kochającą opiekunką! Jedyną rodziną, jaką masz! Przygarnęła cię, starała się być dla ciebie jak mama – była dla ciebie mamą! – a ty postępujesz z nią dokładnie tak samo, jak postąpił z tobą ten, którego po dziś dzień nienawidzisz i którym za taką samą podłą ucieczkę gardzisz. – Głos Kamili-Romantyczki, czy raczej Kamili-Wielki-Wyrzut-Sumienia zaczął gasić radość z podróży i podekscytowanie nieznaną, pełną obietnic przyszłością. – Tchórz, podły tchórz. I nie o nim to mówię, a o tobie, Kamilko. Tak, tak, na nowej drodze życia stajesz jako podszyta tchórzem niedojrzała smarkula i jeśli ciocia dostanie przez ciebie zawału serca, to podasz sobie z Jakubem rękę w piekle. Tak będzie. Zobaczysz. Jakub Kiliński otworzył laptop i przeleciał wzrokiem maile, które nadeszły przez noc. Twarz mu stężała, gdy na samym dole ujrzał list od niej. Od Kamili. Nie lubił tych wiadomości. Nie znosił tego, co za każdym razem dziewczyna mu wypominała. Zakończeń, w których pisała, że nadal go kocha, także nie. Ale najbardziej nie cierpiał siebie samego za to, że choć raz jej nie odpisał. Nie wyjaśnił. Nie zrobił tego, o co go prosiła i do czego miała prawo. Wspomnienie ich jednej jedynej nocy i to, co się wydarzyło później, a o czym ona – na szczęście – nie miała pojęcia, skutecznie wiązały mu ręce. Dopiero miałaby powód, by go nienawidzić... Kiedyś, na samym początku, osiem lat temu, gdy każde zdanie, każdy wyraz przesycone były cierpieniem, niewyobrażalnym cierpieniem, chciał te listy kasować, gdy tylko nadchodziły, po kilka dziennie, z prośbą o jedno choć słowo, o jedno jedyne „Kocham Cię”, ale... czytał. Nie potrafił odciąć się od Kamili tak do końca. I nie dlatego że mógł wtedy postąpić inaczej – nie miał wyboru i drugi raz postąpiłby tak samo. Chociaż nie: gdyby można było cofnąć czas, nigdy nie zbliżyłby się do panny Nowodworskiej, czy miałaby lat szesnaście czy dwa lata więcej, tak jak mu powiedziała podczas pierwszego spotkania. Jej wiek nie miał żadnego znaczenia w świetle późniejszych wydarzeń, o czym ona nie wiedziała. Niech myśli, że porzucił ją, bo dowiedział się, że jest niepełnoletnia. Niech tak myśli. To jego, Jakuba, krzyż. Mimo gorzkich listów, których nadejścia oczekiwał jak pokutnej chłosty, nie mógł zostawić dziewczyny samej sobie. Teraz więc, zaciskając szczęki, czytał: „Rozkochałeś w sobie naiwną, szesnastoletnią dziewczynę, porzuciłeś ją bez słowa i będziesz się za to smażył w piekle. Tam jest Twoje miejsce”, i musiał przyznać Kamili rację. Tak zrobił: rozkochał i porzucił. Będzie się za to smażył w piekle. Jednak następne słowa maila sprawiły, że Jakub zacisnął także pięści. Staż w Mediolanie? Międzynarodowa korporacja? Sam Marcus Allen, który pożegnał się z nią „tak jakoś miło”? Jakub doczytał nieuważnie do końca, krzywiąc się lekko na owo „Jak ja Cię za to nienawidzę”, choć po ośmiu latach takich wyznań powinien przywyknąć, i natychmiast wpisał w wyszukiwarkę imię i nazwisko mężczyzny, który „tak jakoś miło” przytulał potencjalną pracownicę. Do czego się posunie, gdy Kamila zostanie jego podwładną? Parę minut później Jakub, z cichym okrzykiem: – W coś ty się, do diabła, wpakowała, dziewczyno?! – chwytał za komórkę, wybierał numer i czekał na połączenie, bębniąc niecierpliwie palcami w blat biurka. Owszem, była piąta rano, ale od niego, Jakuba Kilińskiego, odbiera się telefony nawet w środku nocy. – Cześć, szefie, co tak wcześnie? – Usłyszał w końcu zaspany głos. – Poranna gimnastyka – odmruknął. Słysząc jęk protestu po drugiej stronie, już bez żartów w kilku zdaniach wyjaśnił, czego chce od rozmówcy. Gdy pół godziny później otrzymał odpowiedź, rzekł krótko: – Zatrzymaj ją. Zatrzymaj za wszelką
cenę. Pociąg zaczął zwalniać, zbliżając się do stacji Miechów. Kamila, nie zdając sobie sprawy z tego, co robi – przynajmniej nie w pierwszej chwili – wstała, ściągnęła z półki swój bagaż i... dwie minuty później stała na pustym peronie. Przez długie chwile patrzyła na znikające w oddali światła pociągu, z umysłem zupełnie pustym, po czym powlokła się do budynku stacji, kupiła bilet powrotny i usiadła w chłodnej poczekalni, nadal otępiała. Pociąg odjechał, samolot za kilka godzin odleci. Bez niej. Szansa na nowe życie, własne życie, bezpowrotnie przepadła. Kamila nigdy nie zdobędzie się na ponowną ucieczkę! Z własnej nieprzymuszonej woli rajski ptak wrócił do klatki i zatrzasnął za sobą drzwi. Żegnaj, wolności! Żegnaj, słoneczna Italio! – jęknęła w duchu Kamila, wychodząc z budynku dworca i wlokąc się na drugi peron, na który lada chwila miał wjechać pociąg. Powrotny pociąg do Krakowa. Boże, dziewczyno, ależ ty jesteś beznadziejna... – jęknęła w duchu. Kamila weszła do mieszkania i pierwsze, co zrobiła, zrzucając tylko podróżną torbę z ramienia, to zgarnięcie ze stołu w kuchni listu do ciotki, podarcie go i ukrycie głęboko w śmieciach. W następnej chwili uprzytomniła sobie, że stojąca na korytarzu torba również jest dowodem zbrodni, zaniosła ją szybko do pokoju, jeszcze szybciej rozpakowała i schowała na dnie szafy. Teraz mogła się przebrać w nocną koszulę i położyć do łóżka. Jej sekret był bezpieczny. Ciocia o próbie ucieczki nigdy się nie dowie. Słysząc kroki w przedpokoju, Kamila zacisnęła powieki, naciągnęła kołdrę na głowę i... zaczęła cicho płakać. Łucja długie minuty słuchała cichego płaczu dobiegającego zza ściany. Wstała, gdy tylko za Kamilą zamknęły się drzwi. Pierwsze, co ujrzała, wchodząc do kuchni, to list ozdobiony rysunkiem róży – cała Misia, nie, nie Misia, Kamila. Zaczęła czytać i... nogi odmówiły Łucji posłuszeństwa, a w oczach zabłysły łzy, które otarła powolnym, zmęczonym czy raczej zrezygnowanym ruchem dłoni. Kamila odeszła. Wyfrunęła w świat, a ona, Łucja, nie zasłużyła nawet na pożegnalny uścisk. Tak bardzo swoją zaborczością zniewoliła siostrzenicę, że ta musiała się wymykać z domu, jak jakiś zbieg. Miłość to sztuka wolności. Nie sprawdziłaś się, Łucjo, jako opiekunka. Przeczytała list parę razy. Potrzymała go w rękach. Zamknęła kopertę i odłożyła na stół. W to samo miejsce, gdzie ją znalazła. Jakby nic się nie zmieniło. Jakby był to tylko żart, kaprys Kamili, która lada chwila wróci ze spożywczego z pachnącymi bułeczkami. Usiądą razem do śniadania i Misia – nie Misia, kobieto!, co z tobą?!, nic dziwnego, że miała cię dosyć, skoro traktujesz ją jak dziecko, a nie jak dorosłą kobietę! – i Kamila na początku z obawą, potem coraz śmielej opowie o swoich planach i nowej, wspaniale zapowiadającej się pracy w Mediolanie. Ty przemilczysz swe obawy. Nie piśniesz ni słówkiem, że mogą ją tam porwać, zgwałcić, zamordować. Że będziesz od teraz aż do powrotu kochanej dziewczynki czekała na wiadomość, że ma się dobrze, jest cała i zdrowa. Że już za dwa tygodnie... dziesięć dni... tydzień... już jutro będziesz mogła wyjść po nią na dworzec – bo przecież nie zostanie we Włoszech, prawda? Nie przedłużą jej tego stażu? Nie Kamilce, która naprawdę nie nadaje się na hostessę! Ale tego jej nie powiesz. Pocieszysz załamaną siostrzenicę, że nie poznali się na niej, że znajdzie jeszcze dobrą pracę tutaj, na miejscu. Nie musi tułać się po świecie, skoro ma ciebie, ciocię Łucję, która najwyżej weźmie nadgodziny, a zarobi na... na wszystkie marzenia swojej małej córeczki. Choćbyś miała zaprzedać duszę jakiejś wielkiej firmie, kupisz Kamili ten ogród! Nie. Tego właśnie nie powiesz. Jeśli Kamila wróci... Wróciła. Dwie godziny później, najdłuższe dwie godziny w życiu Łucji Jadwisińskiej, Kamila wróciła. Teraz Łucja siedziała w swoim ulubionym fotelu, słuchała cichego łkania dobiegającego z pokoju dziewczyny i sama ocierając łzy, biła się z myślami.
Kiedy obowiązek przerodził się w miłość? Kiedy ta miłość przerodziła się w obsesję chronienia kogoś, kto sam potrafi wziąć za siebie odpowiedzialność? Przecież jeszcze osiem lat temu prawie nie znała swojej siostrzenicy, śmiertelnie obrażona na jej matkę! Jak to dobrze, że Kamila zdobyła się na próbę ucieczki. Jak dobrze... Łucja podniosła się powoli, jakby przybyło jej z dziesięć lat. Już wiedziała, co musi uczynić, choć ciężko, bardzo ciężko przyszło jej podjąć tę decyzję. Nadszedł czas, żeby odejść, ot co. Rozdział 3 Nostalgie®Rosen Tantau – przepiękna odmiana róż nostalgicznych, o dwubarwnych, pięknie pachnących kwiatach. Zapach szlachetny, wzbudzający wyobrażenia dawnych dworów i pałaców. Kwiaty pełne, zebrane w kulę kremowych płatków, otoczonych płatkami barwy czereśniowej, przypominają pisklę w gniazdku. Będzie się dobrze prezentować zarówno na różanych rabatach, jak i w wazonach. Zachwyci także w wiązankach i bukietach. Jakub chodził niczym lew w klatce po wspaniałym gabinecie prezesa we wrocławskim oddziale Farmica Ltd, przyciskając do ucha telefon. Owszem, słuchał sprawozdania w milczeniu, ale nie w spokoju. – Jesteś pewien? – rzucił. – Przecież nie dzwoniłbym z taką informacją, gdybym nie był pewien – obraził się jego rozmówca. Piotr był młody, przez co drażliwy na punkcie swego profesjonalizmu, ale bardzo zdolny. Dla tego chłopaka nie było rzeczy niemożliwych i danych nie do zdobycia. – To gdzie się podziała? – Może coś ją zatrzymało? A może boi się samolotów i pojechała autobusem? – Sprawdzisz to? – Będzie trudno, szefie. Pasażerów przekraczających w ten sposób granicę się nie rejestruje. Jakub dobrze o tym wiedział. Tylko tych, którzy przechodzili odprawę lotniskową, można było śledzić. Musiał być jednak jakiś sposób... – Hotele. Przeszukaj cały Mediolan. Sprawdź, gdzie ma rezerwację. Pilnuj, bym wiedział, kiedy się zamelduje. Ja znajdę na miejscu kogoś, kto zgarnie ją wcześniej niż tamci. Informuj mnie o wszystkim na bieżąco. – Rzecz jasna, szefie. To na ra... – Jeszcze jedno: na wszelki wypadek sprawdź, gdzie jest zameldowana. I to był strzał w dziesiątkę. Kamila wstała parę godzin później zmęczona krótkim, pełnym niespokojnych majaków snem, ale pogodzona z życiem. Właściwie kamień spadł jej z serca. Nic się nie zmieniło. Ciocia wyszła do pracy, zostawiając na stole krótki, miły liścik, w którym zapowiadała, że wróci później. Jak zwykle w koszyczku czekały na Kamilę świeże bułeczki, a w lodówce żółty ser z dziurami – „tylko żeby było więcej dziur niż sera, ciociu!” – pomidory, ogórki i pęczek rzodkiewek – wszystko tak, jak lubiła. Jeszcze parę dni temu zjadłaby po prostu pyszne śniadanie i zajęłaby się traceniem czasu na swoje przyjemności – pobuszowałaby po internecie w poszukiwaniu nowych stron o hodowli róż, poczytała o książkowych nowościach czy wreszcie (to była jej następna wielka namiętność) przejrzałaby ogłoszenia o sprzedaży pięknych, starych domów z równie pięknymi ogrodami. Tak, tak, Kamila mimo tylu rozczarowań miała nadzieję, że los szykuje dla niej jeszcze dobrą niespodziankę. Żeby mu w tym pomóc czy raczej żeby tej nadziei nie utracić, poszła w tajemnicy przed ciocią do wróżki, a ta oprócz paru zupełnie niewiarygodnych przepowiedni dała dziewczynie dobrą radę: – Musisz zaczarować rzeczywistość. Myśleć pozytywnie. Afirmować przyszłość. Choć nie masz grosza przy duszy, żyj i postępuj tak, jakby marzenia były w zasięgu ręki. Pragniesz mieć stary dom z pięknym ogrodem? Zacznij go szukać, a... znajdziesz.
Kamila nie do końca uwierzyła wróżce – nie po tych zupełnie nieprawdopodobnych wizjach jej przyszłości – ale poszukiwanie domu marzeń, przeglądanie ogłoszeń i podziwianie załączonych zdjęć okazało się pasjonującym zajęciem. Doszło do tego, że odgrzebała umiejętności nabyte na studiach i zaczęła sporządzać kosztorysy remontu upatrzonych rezydencji. Oczywiście nie wierzyła w sens takich poczynań, ale lubiła to robić, ot tak, dla przyjemności. Po paru miesiącach całkiem nieźle orientowała się nie tylko w cenach domów, ale i materiałów budowlanych. I wiedziała jedno: nigdy nie będzie ją stać ani na taki dom, ani na remont choćby schodów w owym... Wróżka mówiła jednak: by marzenia się spełniły, nie wystarczy marzyć, trzeba zrobić pierwszy krok. Wyjść z bezpiecznego „teraz” i zacząć działać. Przeglądanie ogłoszeń było takim krokiem, bezpiecznym krokiem, prawda? Ostatnie ogłoszenie z tego dnia zostało dokładnie przeczytane. Po krótkim namyśle zapadła decyzja: nie, Kamila nie kupi tego domu. Za daleko. Teraz przyszedł czas na coś znacznie mniej przyjemnego – trzeba było zalogować się na stronę agencji pracy i sprawdzić skrzynkę mailową, a także nowe oferty. Na szczęście dziś poszło szybko i Kamila mogła odetchnąć z ulgą: nie miała żadnych wiadomości od potencjalnych pracodawców, a i oferty były nieinteresujące. Zamknęła komputer. Przez chwilę zastanawiała się nad sobą i nad tym, czego właściwie chce: szuka tej pracy czy...? Wreszcie pokręciła głową, szepnęła: – Nie mam do ciebie siły, Kamilko – i poszła do kuchni przygotować obiad. Choć w ten sposób mogła podziękować cioci za miłość i opiekę, codziennie rozpieszczała Łucję wspaniałą ucztą na dwie osoby. Niskokaloryczną, ale smaczną, niedrogą i pysznie wyglądającą. Kurczak w złocistej panierce z purée ziemniaczanym i bukietem surówek. No, bukiecikiem. Tak, Kamila lubiła i potrafiła gotować od najmłodszych lat. Wprawdzie nie na tyle było to jej ulubione zajęcie, by pójść do technikum gastronomicznego, ale... Łucja wróciła późnym wieczorem, gdy obiad był już dawno zimny. Przywitała się z Kamilą dziwnie milcząca i zjadła to, co siostrzenica przed nią postawiła. Pochwaliła smaczny posiłek. Czyli wszystko jak zwykle. Tylko fakt, że zaraz po tym mocno spóźnionym obiedzie nie wypytała dziewczyny drobiazgowo o to, jak jej minął dzień, tylko wymawiając się bólem głowy, położyła się do łóżka, mógł niepokoić. Kilka chwil później Kamila zapukała do drzwi ciocinego pokoju z pytaniem, czy przynieść Łucji leki przeciwbólowe, ale ta odmówiła. Cóż było robić? Jeszcze tylko wieczorny maraton po internecie i wreszcie można się było wyciągnąć we własnym łóżku z dobrą książką w dłoni. Dziewczyna, czytając do późna, nie wiedziała, że tym razem to ciocia czeka, aż podopieczną zmorzy sen. Tym razem to Łucja chciała zrealizować własne plany... Jakub z roztargnieniem przejrzał tytuły wiadomości w skrzynce mailowej. Nie znalazł listu od Kamili, a tylko ten go interesował. Tak jak do tej pory witał je niechętnie, tak teraz pragnął upewnić się, że dziewczyna pozostała w Polsce. Że jest bezpieczna w swoim mieszkaniu i nadal pozostaje pod opieką Łucji Jadwisińskiej. Mężczyzna wprawdzie nie znał jej osobiście, ale z maili Kamili wnioskował, że starsza kobieta jest uosobieniem rozsądku i pragmatyzmu, a kogoś takiego właśnie życzyłby sobie dla bujającej w obłokach dziewczyny. Zwłaszcza po jej pomyśle wyjazdu do Mediolanu na pierwsze pstryknięcie pana Marcusa, co „tak mile przytula na pożegnanie”. On, Jakub, pierwsze, co by zrobił, dostając propozycję stażu w międzynarodowej korporacji, to prześwietliłby taką firmę na wszelkie możliwe sposoby. Rzeczywiście, wujek Google znalazł firmę i zdjęcie przystojnego Marcusa Allena (tu Jakub skrzywił się, myśląc, że ten wygląda raczej na stręczyciela, a nie biznesmena), jednak... nic poza tym.
Kamili, która również nie omieszkała poszukać swego nowego pracodawcy w internecie, wystarczyła piękna strona korporacji, tłumaczona na kilka języków, w tym na polski, Jakubowi jednak nie. On wiedział, iż nie ma takiej możliwości, by międzynarodowa firma, zajmująca się sprzedażą ekskluzywnej zastawy stołowej, figurowała jedynie na swojej stronie. Klienci powinni dzielić się opiniami na temat jej wyrobów na licznych forach, dystrybutorzy, hurtownie i sklepy powinny reklamować te wyroby u siebie, wreszcie urzędy, rejestrujące działalność na tę skalę, powinny podać podstawowe informacje we własnych witrynach, tymczasem o firmie pana Marcusa Allena było... zupełnie cicho. Wydało się to Jakubowi na tyle podejrzane, że chwycił za komórkę i o świcie postawił na nogi Piotrka, wydając mu polecenie zatrzymania Kamili. Za wszelką cenę. Dziewczyna jednak nie dojechała na lotnisko. Nie było kogo zatrzymywać. Przez resztę dnia Jakub czekał na wieści. Adres zamieszkania dziewczyny był sprawdzany przez zaprzyjaźnioną agencję detektywistyczną, a pewna osoba we Włoszech dzwoniła do mediolańskich hoteli z pytaniem, czy zatrzymała się u nich niejaka Kamila Nowodworska. Jakub zdawał sobie sprawę, że zareagował nieco... przesadnie, może nawet obsesyjnie. Do tej pory ograniczał się do czytania maili od Kamili, wiedząc, że nie ma prawa wtrącać się do jej życia, teraz jednak czuł, że dziewczyną należy się zająć. Że jest na tyle zdesperowana, by popełnić błąd, który może mieć poważne, czy wręcz tragiczne, konsekwencje. Marcus Allen był prawdopodobnie naganiaczem, łowiącym młode kobiety do niewolniczej pracy na Zachodzie, oby tylko przy zbiorze warzyw i owoców – Jakub nie omieszka tego sprawdzić – teraz jednak musiał odnaleźć Kamilę. Gdy to zrobi... przyjdzie czas na inne decyzje. W kieszeni na piersiach doskonale skrojonej marynarki rozdzwonił się drogi telefon – Jakub lubił markowe gadżety i stać go było na najlepsze z najlepszych – odebrał połączenie, rzucając niecierpliwie: – Słucham? – Maciej Adamski – usłyszał w odpowiedzi głos jednego z detektywów. – Znaleźliśmy ją. Jakub opadł na fotel za biurkiem z mimowolnym westchnieniem ulgi. Nie myślał nawet, że może być inaczej, jednak... – Mieszka przy alei Jana Pawła. Rozmawiałem z nią przez chwilę, podając się za konserwatora instalacji gazowej. To bez wątpienia Kamila Nowodworska, której pan poszukuje. – Dobra robota. Dziękuję. Fakturę proszę wystawić na firmę. – Oczywiście. To my dziękujemy za zaufanie. Jesteśmy do usług. Jakub po wymianie uprzejmości rozłączył się i zapatrzył na widok za oknem. Może ów widok nie był tak olśniewający jak ten w nowojorskiej siedzibie Farmica Ltd, za to swojski i kojący. Świeża zieleń drzew, ozłocona ostatnimi promieniami słońca, była dla Jakuba warta dużo więcej niż szklane ściany drapaczy chmur... Nie o chmurach, nawet nie o swojskich lipach, myślał jednak w tym momencie mężczyzna, lecz o sposobie, w jaki dyskretnie i raz na zawsze zatrzymać Kamilę w Polsce. Prawdę mówiąc, Jakub Kiliński chciał czegoś więcej: całkowitej kontroli nad życiem dziewczyny. I to takiej, by kontrolowana nie miała o tym pojęcia. Podniósł słuchawkę interkomu i rzucił do asystentki: – Umów na jutro Jacka Kornackiego. Tak, Jakubowi był potrzebny ktoś, kto wie, jak postępować z ludźmi... Łucja późną nocą zapukała do pokoju dziewczyny. Nie usłyszawszy „proszę”, zajrzała do środka. Weszła na palcach, pochyliła się nad śpiącą dziewczyną, po czym równie cicho podeszła do biurka, odłączyła od zasilacza laptop i zabrała go ze sobą. Będąc już w swoim pokoju, zamknęła drzwi na klucz – gdyby Kamila obudziła się i zapragnęła pogawędzić z ciotką, to dopiero dałoby dziewczynie do myślenia – po czym, czując się jak złodziej, otworzyła laptop. Chwilę później program pocztowy zalogował się automatycznie do skrzynki
Kamili. Łucja otworzyła folder „Wysłane”. Interesował ją jeden jedyny mail. Ten, który Kamila napisała dzień wcześniej. Czując ogromne wyrzuty sumienia, przebiegła wzrokiem list. Nie chciała, naprawdę nie chciała kontrolować korespondencji podopiecznej, ale w przypadku Jakuba Kilińskiego czuła się usprawiedliwiona. Kamila była bardzo skrytą dziewczyną. Łucja, która nie miała przecież żadnego doświadczenia w wychowywaniu dzieci, nie wiedziała, jak dotrzeć do nastolatki, szczególnie pogrążonej w rozpaczy po śmierci ukochanej matki. Czy zresztą dla kogokolwiek byłoby to łatwe? Kobieta patrzyła bezsilnie, sama przecież zrozpaczona, jak jej jedyna teraz krewna, dziecko Anieli, popada w coraz głębszą depresję. Gdy w pierwszych dniach po tej stracie Kamila tylko płakała, pytając co chwila: – Dlaczego?! Dlaczego mama?! – Łucja mogła ją jedynie przytulać, pocieszać, ocierać łzy. Ale gdy dziewczyna zamilkła i przestała wychodzić z pokoju, a któregoś ranka nie wstała z łóżka, Łucja zaniepokoiła się nie na żarty. Co robić?! Lekarz przepisał łagodne środki przeciwdepresyjne. – „Potrzeba czasu. Każda żałoba kiedyś mija” – to powtarzali wszyscy. Jednak pewnej nocy Łucja znalazła forum poświęcone śmierci bliskich i czytając wpisy odwiedzających, wpadła w panikę: samobójstwo! To było często powtarzające się słowo. Czy Kamila może targnąć się na swoje życie?! Łucja do rana nie zmrużyła oka, czuwając nad dziewczyną. Wstawał świt, gdy – zupełnie wyczerpana psychicznie i fizycznie – otworzyła laptop podopiecznej. Ktoś na forum pisał, że jego syn, nim zdobył się na ostateczne rozwiązanie, pisał o tym w mailach do przyjaciół. Łucja z bijącym sercem otworzyła pocztę dziewczyny i... serce zamarło jej na parę uderzeń, gdy weszła do folderu „Wysłane”. Dziesiątki listów zaadresowane były do kogoś, kogo Łucja już wtedy nienawidziła bardziej niż sama Kamila. Jakub Kiliński – to do niego były skierowane te listy. I nagle wszystko ułożyło się w logiczną – i przerażającą – układankę. To tamtej nocy po raz pierwszy i ostatni w życiu Łucja krzyczała z gniewu i rozpaczy, zatykając usta poduszką dotąd, aż zabrakło jej sił. Wtedy wybaczyła sobie raz na zawsze sprawdzanie poczty Kamili. Musiała wiedzieć, jak podopieczna radzi sobie z ze smutkiem i tym wszystkim, z czym przyszło jej się zmierzyć. Tamtej nocy też po raz pierwszy, ale nie ostatni, czytała: Jak ja Cię za to nienawidzę. I jak nadal Cię kocham... Błagam, Jakub, uwolnij mnie od siebie. Minęło osiem lat, a słowa kończące list były takie same. Podobne uczucia targały czytającą te słowa Łucją. Bo Łucja... Ona znała Jakuba Kilińskiego. Wiedziała, co naprawdę wydarzyło się osiem lat temu. Czy kiedykolwiek przyzna się do tego Kamili? Czy pozwoli, by o n się do tego przyznał? Ty draniu – myślała teraz. – Ty bydlaku. Jak mogłeś skrzywdzić tę kochaną, niewinną dziewczynę? Nie wystarczyło ci, że... – Zmełła w ustach przekleństwo. Jedno było pocieszające: nie odpisał. Przez całe osiem lat nie odpisał ani razu. I bardzo dobrze! Dosyć się przez niego nacierpiały! Tego tylko brakowało, by pan Jakub Kiliński – tak, tak, Łucja znała i jego imię, i nazwisko – powrócił i zrujnował Kamili życie po raz drugi! Gdyby się na to zanosiło, gdyby mężczyzna odpowiedział na jakikolwiek list, choćby zdawkowo, Łucja była zdecydowana uciekać z Kamilą na koniec świata. – Już nie – musiała przypomnieć sobie samej na głos. – Pora wypuścić Misię spod klosza. Ze
wszystkimi Jakubami tego świata będzie musiała radzić sobie sama. Łucja z ciężkim sercem zamknęła komputer i odniosła do pokoju Kamili. Nie miałaby nic przeciwko temu, żeby dziewczyna obudziła się i zrobiła jej dziką awanturę – choć cicha, potulna Misia nie potrafiła wszczynać awantur, a potem zablokowała komputer hasłem. Nigdy więcej nie czułaby pokusy, by sprawdzać jej pocztę. I znów przyszła Łucji do głowy niewesoła myśl: – Już niedługo nie będziesz miała dostępu do tej poczty. Jeszcze tylko musisz odczekać tydzień czy dwa, by twój wyjazd nie wydał się podejrzany... Tydzień, najwyżej dwa... Dni mijały niepostrzeżenie. W życiu Łucji i Kamili na pozór nic się nie zmieniło. Oprócz tego, że ta pierwsza przygotowywała się do wielkich zmian, o czym ta druga nie miała pojęcia. Obie zaś nie przypuszczały, że do ich życia wtrącił się już ktoś trzeci. Maj ustąpił miejsca czerwcowi pachnącemu jaśminem – przynajmniej w ogrodzie botanicznym, gdzie Kamila bywała coraz częściej, bo to tam kwitły wspaniałe, urzekające białym delikatnym kwieciem krzewy. Niestety, na smętnych podwórkach blokowiska ledwo uchował się rząd rachitycznych topoli. W piękne czerwcowe popołudnie Łucja wróciła z pracy wcześniej, zaskakując podopieczną podczas przygotowywania obiadu. Przywitały się cmoknięciem w policzek. Łucja zajrzała do garnka z apetycznie pachnącą potrawą. – Co dziś wymyśliłaś? – zapytała dziewczynę, zanurzając łyżkę w gęstym sosie. – „Garniec cudów” – zaśmiała się Kamila. To był ich sekretny przepis: wrzuć do garnka wszystko, co masz pod ręką, i zobacz, co ci z tego wyjdzie. Łucji, która była marną kucharką, zwykle wychodziło coś niejadalnego, a obiad kończył się śmiechem i żartobliwymi docinkami. Kamila, która była czarodziejką kuchni, zawsze miała się czym pochwalić. Dziś również uśmiechnęła się z dumą, wyliczając składniki... – I na koniec siekany lubczyk. Dużo lubczyku. Żeby i do ciebie, i do mnie przyjechał książę na białym koniu. – Byle nie ten sam! – zaśmiała się Łucja. Kamila zawtórowała jej. Jednak następne słowa cioci Łucji sprawiły, że śmiech zamarł dziewczynie na ustach. – Wyjeżdżam, Kamilko. – Dokąd? – Dziewczyna nagle stała się czujna. Strach zdławił jej na chwilę gardło. Obrzuciła ciocię uważnym spojrzeniem, szukając objawów choroby, bo to od razu przyszło jej do głowy, ale Łucja wyglądała na okaz zdrowia. Może tylko twarz miała poszarzałą ze zmęczenia, bo ostatnio przesiadywała w pracy zbyt długo, może oczy straciły nieco blasku, ale poza tym... – Do przyjaciółki. Alinki Kubuś. Kamila odetchnęła z ulgą. Ciocia przyjaźniła się z kumpelką z liceum, która mieszkała gdzieś koło Starego Sącza. Jeśli to tam... – Do Anglii. Na kilka miesięcy. Ala zaprosiła mnie wieki temu. – Łucja mówiła coraz szybciej, bojąc się, że Kamila jej przerwie i cały plan legnie w gruzach, ale ta zaniemówiła z zaskoczenia. – Dostała dobrą pracę i chce, żebym jej pomogła. Nie znam szczegółów, ale to coś odpowiedzialnego i... dobrze płatnego. Gdy wrócę, będzie nas stać na... na wiele więcej niż teraz. Dasz sobie radę, prawda? To tylko pół roku. Najwyżej rok. Dziewczyna zamrugała, w pierwszej chwili myśląc, że się przesłyszała. Pół roku? Najwyżej rok? Zostanie sama? Zupełnie sama? Ciotka, jakby czytając w myślach dziewczyny, odpowiedziała szybko: – Nie pozostawiam cię samej sobie! Będziemy codziennie rozmawiać przez Skype’a. A gdy tylko coś się wydarzy albo będziesz mnie potrzebować, wrócę natychmiast albo ty przyjedziesz do mnie, prawda? Kamila odruchowo skinęła głową. Aż ją samą zdziwiło to przytaknięcie. Przecież... o tym myślała
coraz częściej! Tego pragnęła: usamodzielnienia się. Ten wyjazd był darem z niebios i dla niej, i dla cioci, choć widać było, że Łucja jest bardziej przerażona od Kamili. Już chciała pospieszyć z zapewnieniem, że da sobie radę, że ciocia może spokojnie wyjeżdżać i równie spokojnie wracać za te kilka miesięcy czy nawet za rok, że ona, Kamila, stanie przez ten czas na własne nogi i nadal będą żyły blisko, ale jednak oddzielnie, gdy... pewna myśl zmroziła dziewczynę. – Kiedy zdecydowałaś się na wyjazd? – zapytała nieswoim głosem. – Trzy dni temu – odparła Łucja pewnym tonem. – Dzień wcześniej zadzwoniła do mnie Alinka i zaczęła namawiać na wyjazd, a ja tak pragnę zobaczyć jakiś większy kawałek świata niż nasza Małopolska! Wybacz, Kamisiu, mój egoizm, ale od dawna marzą mi się podróże, a skoro same drzwi się otwierają... Bilety lotnicze nie są wcale takie drogie, wiem, bo sprawdziłam dziś w biurze, a z lotniska zabierze mnie Ala i pod jej opieką będę do końca. Zostawię ci pieniądze na życie i będę podsyłała część pensji... – Nie! – krzyknęła Kamila, aż obie drgnęły zaskoczone. – Nie – powtórzyła spokojniej. – Jeśli będziesz nadal łożyła na moje utrzymanie, nigdy się nie usamodzielnię. W następnej chwili pomyślała, że przy jej szczęściu i tak nie zarobi na czynsz i wyżywienie, bo przecież ofert pracy nie ma, ale już moment później postanowiła zatrudnić się nawet jako kasjerka w supermarkecie, byle tylko zarabiać – ciocia nie będzie przecież o tym wiedziała, nie będzie więc rozczarowana. – Jeśli tak bardzo ci na tej samodzielności zależy... – odezwała się pojednawczo Łucja. Wiedziała przecież, jak ważne jest to dla Kamili, ale nie mogła się o tym nawet zająknąć. Gdyby dziewczyna odkryła podstęp... – Bardzo, ciociu – odparła cicho Kamila. – Mogę więc lecieć? – Przecież nie musisz mnie pytać o zgodę. Sama nie pytała cioci, gdy wymykała się rankiem z domu jak złodziej w pogoni za swoim szczęściem, nie miała więc prawa zatrzymywać Łucji, gdy ta zapragnęła spełnić swoje marzenia. Kobieta przytuliła siostrzenicę serdecznie, już czując, jak trudne to będzie pożegnanie. W tej chwili wyjątkowej bliskości obie powzięły postanowienia, choć każda inne: Łucja przyrzekła sobie, że nim wsiądzie do samolotu, wyzna Kamili wszystko. Przyzna się do podczytywania maili do Jakuba – innych nigdy nie otwierała – i opowie, dlaczego postanowiła wyjechać. Kamila zaś... ona przyrzekła i sobie, i ukochanej opiekunce, że po powrocie ciocia będzie miała powody do dumy. Dziewczyna nie miała jeszcze pomysłu, jak zarobi na różany ogród, ale choćby miała być to miniaturowa działeczka pracownicza, postanowiła ją zdobyć. I pierwszą własnoręcznie wyhodowaną różę ofiarować cioci Łucji. Tak właśnie. Bo zasługuje na wszystko, co najlepsze. Za to wszystko, co jej dała. Za miłość, troskę i poświęcenie. Jakub po raz kolejny w ciągu tych dwóch tygodni spotkał się z dyrektorem działu kadr. Za pierwszym razem dał Jackowi Kornackiemu ogólne wskazówki, co ten ma zrobić i czego poszukiwać. Mężczyzna, młody i inteligentny, zadał parę pytań, z których jedno brzmiało: – Czy orientuje się pan, panie prezesie, gdzie mniej więcej mam szukać? Jakub, pochylony nad umową założycielską firmy-córki, rzucił, wiele się nie zastanawiając: – W Milanówku. Dyrektor uniósł brwi. – Tam gdzie produkują jedwab? – Może nie dokładnie na terenie zakładów – po twarzy Jakuba przemknął uśmiech – ale w jakiejś cichej willowej uliczce, owszem. – Oczywiście. Chciał jeszcze o coś zapytać – rzadko miał okazję rozmawiać z samym szefem – ale Jakub uniósł
wzrok i posłał mu spojrzenie mówiące: bierz się do roboty, człowieku, i nie zawracaj mi głowy. A może się tak jedynie Jackowi wydawało. Pożegnał się i wyszedł pospiesznie. Z Jakubem Kilińskim się nie dyskutowało. Za drugim razem Jacek Kornacki przygotował konkretny projekt, który mógł przedstawić prezesowi Farmica Ltd. Ten długie chwile przeglądał w milczeniu dokumenty. – Tak. O to mi chodziło – rzekł wreszcie, a dyrektor mógł odetchnąć z ulgą. Jego szef był perfekcjonistą, wymagającym maksimum wysiłku zarówno od siebie, jak i od swoich podwładnych. – Nie będzie żadnych związków między Farmicą a firmą-córką? – Żadnych, panie prezesie. Dopilnuję tego. – Jak zamierzasz ją zwerbować? Dasz ogłoszenie? – Odpowiem na anons, który zamieściła na portalu dla poszukujących pracy. Jakub skinął głową. Podobał mu się ten pomysł. Dyrektor mówił dalej: – Oczywiście zaproszę na rozmowę kwalifikacyjną także kilka innych kandydatek. Pozory muszą zostać zachowane, czy tak? Powtórne potwierdzenie. Kornacki nie był zdziwiony tak niecodziennym zleceniem. Szef miał prawo utworzyć miejsce pracy dla kogo mu się żywnie podobało. Był właścicielem całej firmy i mógł zatrudnić nawet tabun kochanek, nie tylko tę jedną. Drugie polecenie – znalezienie odpowiedniego lokum – też nie dziwiło. Dziewczyna musiała przecież gdzieś mieszkać. Ale już warunki, które musiało owo lokum spełniać, były co najmniej zadziwiające. Kto umieszcza ukochaną kobietę w ruderze?! Nie jemu, Jackowi Kornackiemu, jednak o tym decydować i nie do niego należało zwracanie uwagi szefowi. Jakub miał swoich doradców – niech oni podszepną prezesowi, że dla młodej, dwudziestoczteroletniej dziewczyny powinien kupić apartament w modnej dzielnicy. On, Kornacki, wypełni polecenie szefa co do joty, włącznie z antyczną szafą w holu i przeżartym przez korniki kredensem w jadalni – tak się wyraził Jakub – i już wysłał ludzi na poszukiwania. Domu, szafy i kredensu. Będą pasowały do ogrodu, bo ogród, jak się okazało, był tutaj najważniejszy... Rozdział 4 Rosa centifolia „Cristata” – odmiana róży historycznej, stulistnej, która wyróżnia się uroczymi „omszonymi” pąkami i łodyżkami, pięknie kontrastującymi z jasną zielenią liści różowymi kwiatami, które zwisają z wysokich krzewów niczym winne grona, a przede wszystkim absolutnie wspaniałym, wręcz zniewalającym aromatem, przywodzącym na myśl perfumiarskie dzieła dawnych mistrzów. Róża znana od 1827 roku, wdzięczna w uprawie, zadowoli każdego hodowcę i zachwyci każdego miłośnika tych róż. Kamila od czasu śmierci matki przykładała ogromną wagę do pożegnań. Starała się rozstawać z każdym, kogo napotkała na drodze życia, tak, jakby go miała więcej nie ujrzeć, bo z tymi, których kochała ponad wszystko, rozstała się w gniewie. I nie dostała szans na przebaczenie. Z mamą pokłóciła się rano, w dniu jej śmierci. O co poszło? Kamila nie mogła sobie przypomnieć. Może o zbyt obcisłą bluzkę? Umalowane oczy? A może niedojedzone śniadanie? Wiele razy przez tych osiem lat dziewczyna błagała nieżyjącą matkę o wybaczenie. Gdyby wiedziała... gdyby przeczuwała, co się stanie, włożyłaby worek pokutny, zmyła makijaż, a talerz wyczyściła co do okruszynki. Gdyby wiedziała... Czy mama, odchodząc, czuła do niej, Kamili, żal? Ileż to razy dziewczyna próbowała choć w wyobraźni cofnąć czas i – jeśli nie mogła zapobiec śmierci mamy – chociaż zmienić bieg wydarzeń tamtego ranka. Aniela budzi córkę, przygotowuje
dla niej śniadanie, pyta, czy Kamila wszystko zabrała, bo ostatnio jest taka roztargniona... Kamila, ubrana jak na skromną uczennicę przystało, z czystą buzią, bez śladu makijażu, siada do stołu w kuchni, w trzech kęsach pochłania śniadanie, odpowiada, że oczywiście, spakowała plecak wczoraj wieczorem i... I w marzeniach przytula się do mamy z całych sił. Szepce, że ją kocha i zawsze będzie kochać. Całuje w policzek i czuje równie serdeczny pocałunek na własnym. Mama pyta ze zdziwieniem, ale i wzruszeniem: – Cóż to? Dzień dobroci dla mam? Śmieją się obie i Kamila wybiega do szkoły, trochę już spóźniona. Ale jeszcze raz odwraca się i macha na pożegnanie do stojącej w oknie mamy. Tak widzi ją po raz ostatni. Jedynie w pełnych rozpaczy snach. W rzeczywistości mama miała łzy w oczach, gdy Kamila wypadała z domu, krzycząc, że ma jej dosyć, że wolałaby umrzeć, niż... Niż co? Co tamtego ranka wykrzyczała, że zraniła mamę do łez? Gdyby można było cofnąć czas. Albo chociaż przeprosić i dostać wybaczenie... Z Jakubem było zupełnie inaczej, ale... czy to ma dzisiaj jakieś znaczenie? Kamila, zatopiona w smutnych rozmyślaniach, patrzyła, jak ciocia Łucja pakuje dużą podróżną torbę. Za chwilę zasunie zamek błyskawiczny, pod blok podjedzie taksówka i... Kamila znów zostanie sama. Nie jedź! – zapragnęła nagle wykrzyknąć. – Nie zostawiaj mnie! Ale milczała, powtarzając sobie niczym mantrę: Tak trzeba. Po prostu tak trzeba. Ciocia musi wyjechać, a ty masz jej na to pozwolić. Nie możesz jej zatrzymywać, a ona nie może się na ciebie oglądać. Dorośnij! – Na pewno mam z tobą nie jechać? Pomachałabym ci na peronie... – Nie, Kamilko, tak będzie najlepiej. Jest mi wystarczająco trudno ciebie zostawiać tu, w domu, ale mogę sobie przynajmniej wyobrażać, że wrócę wieczorem, jak zwykle. Gdybym zobaczyła cię malejącą w oddali na peronie, serce by mi chyba pękło. Wróciłabym następnym pociągiem. Jak ja – pomyślała nagle Kamila i podejrzenie, które już parokrotnie podczas tych dwóch tygodni przychodziło jej do głowy, znów sprawiło, że spojrzała ciotce uważnie w oczy. Czy Łucja rzeczywiście została ni stąd, ni zowąd zaproszona do Anglii przez przyjaciółkę, czy sama się wprosiła? Czy ciocia byłaby w stanie uknuć taką intrygę i zachować przed Kamilą tajemnicę? – Ciociu... – odezwała się, pragnąc o to zapytać wprost, ale urwała w pół słowa. Gdyby Łucja przyznała się, że owszem, wyjeżdża, bo Kamila już raz próbowała uciec, obawia się więc, by nie spróbowała po raz drugi, co ona, Kamila, by wtedy zrobiła? Czy mogłaby spojrzeć cioci prosto w oczy? Czasami lepiej nie pytać. Czasami lepiej nie wiedzieć. Podała Łucji paczuszkę z kosmetykami i patrzyła, jak ciocia układa ją uważnie między ubraniami, by szklane słoiczki się nie stłukły. Nagle łzy napłynęły Kamili do oczu. Łucja uniosła głowę. Bez słowa objęła dziewczynę i przytuliła z całych sił. – To tylko kilka miesięcy – wyszeptała łamiącym się głosem. – Miną, nim się spostrzeżesz. A gdy tylko będziesz mnie potrzebowała, jestem z powrotem. Dziewczyna skinęła głową, nie będąc w stanie wykrztusić ni słowa. – Czynsz jest opłacony za cały kwartał. Pieniądze na najbliższe miesiące w puszce na herbatę. Nie wydaj wszystkich od razu! – Nie wydam – szepnęła Kamila. Próbowały się uśmiechnąć przez łzy. Zadzwoniła komórka. – Taksówka już czeka. Łucja z wahaniem zaczęła zasuwać zamek torby.
– Poradzisz sobie? – zapytała po raz ostatni. Kamila zebrała się w sobie i odparła z całą stanowczością, na jaką było ją stać: – Poradzę. Jeszcze się zdziwisz! Ostatni uścisk, ostatnie słowa pożegnania. Kamila długie chwile stała w oknie. Taksówka dawno zniknęła jej z oczu, a ona nadal machała cioci na pożegnanie... – I co ja mam teraz zrobić? – zapytała wreszcie, stając pośrodku pustego pokoju. Poczuła paraliżujący strach. Wspomnienie najgorszej chwili w jej życiu wróciło, uderzając Kamilę prosto w serce. Jęknęła. Kolana się pod nią ugięły. Już klęcząc, zalała się łzami. Wszystko było tak samo! To samo przerażenie, ten sam szok, taka sama bezradność. Poczucie samotności, potwornej, nie do zniesienia samotności przyjdzie za chwilę... Wszystko tak jak wtedy... Nie. Gorzej. Bo osiem lat temu podtrzymała upadającą dziewczynę ciocia Łucja. Dziś Kamili nie miał kto pocieszyć. Zadzwonił telefon. Drżącymi dłońmi zaczęła szukać komórki w plecaku. Jeśli to ciocia, Kamila poprosi ją, by wróciła. Nie, nie poprosi, każe jej wracać! Natychmiast! Ale numer, który się wyświetlił, był nieznany. Głos mężczyzny, który się właśnie przedstawiał, również nie. Kamila, rozczarowana do granic, odpowiedziała: – Tak, dałam ogłoszenie na portalu... Następne słowa nieznajomego sprawiły, że łzy nagle obeschły. Firma poszukuje księgowej z dodatkowymi zdolnościami zarządczymi? Na cały etat? Na etat?! Od zaraz? Tak! Oczywiście, że Kamila jest zainteresowana! – Kiedy mogę się zgłosić na rozmowę kwalifikacyjną? – pytała głosem drżącym już nie z przerażenia, ale z rosnącego podekscytowania. Czyżby Bóg wysłuchał jej modlitw i wprawdzie odebrał na kilka miesięcy bezpieczny dom, ale dał w zamian dobrą pracę?! – Czy jutro mogłaby pani przyjechać do Warszawy? Kamili nagle zrzedła mina. Do Warszawy? To ta praca nie czeka na nią w Krakowie? Czyżby czegoś nie dosłyszała? – Opłacamy oczywiście dojazd, a jeśli zostanie pani przyjęta, także służbowe mieszkanie – wtrącił szybko Kornacki, w duchu zżymając się na to... spore niedopowiedzenie. Rozpadającej się rudery, choćby w willowym zakątku ładnego podwarszawskiego miasteczka, przy najlepszych chęciach nie mógł nazwać mieszkaniem, ale prezes był zadowolony. Ledwie zobaczył pierwsze zdjęcia tego domu, gdy rzekł krótko: – Idealny. Złóż ofertę. I oto majątek Farmiki powiększył się o „przedwojenną willę w Milanówku”, a on, Jacek Kornacki, musiał wcisnąć tę „willę” swej rozmówczyni. Może prędzej zachęci Kamilę Nowodworską hojnym wynagrodzeniem? Prezes zostawił mu w tym względzie wolną rękę, rzecz jasna, w granicach rozsądku. Cóż to za tajemnicza historia? Dlaczego Jakub Kiliński sam nie mógł sprowadzić tej dziewczyny do Warszawy czy też pod Warszawę, skoro chciał ją mieć pod ręką, i umieścić ukochanej w wymarzonej „willi”? Nie no, okej, dom był niczego sobie – będzie niczego sobie, za jakieś pół roku i milion złotych. Hojny prezent, nawet jak na tymczasowe lokum. Kornacki nie miałby nic przeciwko takiemu podarkowi... Zakończył rozmowę z Kamilą Nowodworską, przekonawszy ją w końcu do przyjazdu. Teraz musi się zastanowić, jak zachęcić dziewczynę do przyjęcia pracy i pozostania w Milanówku dopóty, dopóki... szefowi się nie znudzi. Łucja przechadzała się po lotnisku, czekając na odlot samolotu do Londynu, coraz bardziej spięta i
zdenerwowana. Pragnęła wyznać Kamili swoje grzechy i prosić ją o wybaczenie, ale... właściwie po co? By ulżyć swemu sumieniu? I sprawić, by wychowanka poczuła się zraniona, zdradzona, odarta z prywatności? Owszem, wybaczy Łucji podczytywanie maili do Jakuba, niech go diabli, Kilińskiego, ale czy zaufa powtórnie? Prawda jest ważna, jest bardzo ważna. Zaufanie do najbliższych równie ważne, jeśli nie ważniejsze, ale czasami taka prawda „do bólu” to okrucieństwo, niedające nic temu, komu się prawdę wyznaje. W pewnych przypadkach mowa jest srebrem, a milczenie złotem. I to był ten przypadek. Nigdy, już nigdy więcej nie zajrzę do jej poczty – przyrzekła w myślach sobie i Kamili Łucja i, nieco pocieszona, choć nadal z ciężkim sercem, ruszyła do stanowiska odprawy. Właśnie zapowiadali jej lot i wzywali pasażerów do odpowiedniej bramki. Może samolot spadnie i rozwiąże tym wszystkie problemy? – przemknęło Łucji przez myśl. Aż się wzdrygnęła. Takie gdybanie tuż przed startem nie jest najlepszym pomysłem! Co też ci, kobieto, chodzi po głowie! Spójrz na innych pasażerów, na te małe dzieci! Chcesz zapeszyć? Kobieta przeżegnała się ukradkiem, odmawiając pospieszną modlitwę do świętego Krzysztofa, patrona podróżnych. Śmierć niczego nie rozwiązuje, a przed nią, Łucją, jeszcze spory szmat życia. Nadal trzeba pracować, nadal wspierać Misię, choćby dobrym słowem, jeśli znajdzie ona pracę i honorowo odmówi przyjmowania pieniędzy. Łucja jest jej jedyną rodziną, ot co! Nie wahając się więcej, kobieta podała kartę pokładową i po chwili wchodziła na pokład. Nie miała pojęcia, że za parę godzin w swoją podróż życia wyruszy także Kamila. Dziewczyna pakowała się gorączkowo do niewielkiej walizki. Torbę podróżną zabrała ciocia. Co wziąć na tak ważne spotkanie? Zbyt wielkiego wyboru nie było: gołębiowy żakiecik, bielizna na zmianę, przybory toaletowe... Kamila zamierzała jechać porannym pociągiem, spotkać się z panem Jackiem Kornackim, a potem powłóczyć się po dawnych kątach, przenocować w niedrogim hoteliku i wrócić. Pakowanie zajęło parę minut. Do zabicia było jeszcze tyle czasu! Cały wieczór, cała noc... Róże. Tylko róże mogły dziewczynę uratować. Otworzyła jedną ze swych ulubionych stron i przepadła bez reszty. Kamila mogła nie spać, mogła nie jeść, byle miała dostęp do internetu albo dobrej książki. Budzik, profilaktycznie nastawiony na czwartą rano, obudził dziewczynę z płytkiego snu z buzią na klawiaturze komputera. Uniosła oczy, zamrugała nieprzytomnie i aż podskoczyła na krześle całkowicie obudzona. Jedzie do Warszawy na rozmowę kwalifikacyjną! Firma sama Kamilę znalazła, a miły z głosu pan Jacek Kornacki zadał sobie trud, by do niej zadzwonić i zaprosić do swojego biura. Półtorej godziny później dziewczyna stała na peronie w oczekiwaniu na pociąg. Czuła lekkie déjà vu. Parę tygodni wcześniej miała jechać tym samym pociągiem ku jeszcze większej przygodzie, która zaczynała się na miejscu, w Krakowie, a kończyła w Mediolanie. Na szczęście Kamila zawróciła w połowie drogi. Tym razem miało być inaczej. Jak poprzednio wsiadła do pociągu, zajęła swoje miejsce i czekała z rosnącą niecierpliwością na odjazd. Jak poprzednio ruszała pełna nadziei i radości. I dokładnie tak jak poprzednio tuż przed stacją Miechów poderwała się na równe nogi i z jękiem rezygnacji, którego na szczęście nikt nie słyszał, wyskoczyła z pociągu, gdy tylko ten się zatrzymał. Osłupiałym spojrzeniem – zupełnie jak poprzednio – odprowadziła niknące na horyzoncie światła ostatniego wagonu i również tak jak tych kilka tygodni wcześniej powlokła się do kasy, kupiła bilet powrotny i osunęła się na ławkę w poczekalni. Zwiesiła głowę. – Beznadziejna. Jesteś beznadziejna – szeptała z rozpaczą.
Jedno różniło ten raz od poprzedniego: nie czuła ulgi. Nie wracała niczym córka marnotrawna do domu. Wracała jako człowiek całkowicie przegrany, bo: Sorry, Kamilko droga, ty skończony nieudaczniku, trzeciej szansy nie dostaniesz. Po prostu na nią nie zasługujesz!”. Czuła pod powiekami piekące łzy rozczarowania samą sobą. Jesteś leniwa! – wyrzucała sobie w myślach. – To po prostu lenistwo i wygodnictwo! Do końca życia chciałabyś pasożytować na biednej ciotce, ale nic z tego! Jeszcze dziś znajdziesz jakąkolwiek pracę, choćby miało to być... coś okropnego... cuchnącego... nie do wytrzymania. Nie zasługujesz na nic lepszego! I będziesz tyrała bez słowa skargi, aż... zarobisz na ten ogródek działkowy, a ciocia będzie z ciebie dumna. Oczywiście nie przyznasz się jej, jak na to zapracowałaś. Tak monologując w myślach, Kamila wsiadła do pociągu powrotnego. Cichy głos gdzieś na dnie duszy podpowiadał, że to nie lenistwo, a strach. Zwykły strach przed nieznanym każe Kamili wracać do domu. I strach przed zmianą, którego nabrała po śmierci mamy, gdy zmiany nastąpiły jedną za drugą, a każda dotkliwsza, każda bardziej radykalna. Do utraty mamy doszła utrata domu, w którym Kamila się urodziła i wychowała, koleżanek z dzieciństwa i ze szkoły, całej przeszłości i bezpiecznej przyszłości... Kamila miała prawo obawiać się zmian, ale tak się składa, że bywamy najgorszymi wrogami samych siebie i najsurowszymi sędziami. Wolała wmówić sobie, że jest leniwa, niż przyznać się, iż jest tchórzem. Choć gdyby była dla siebie łagodniejsza, zrozumiałaby, że to nie tchórzostwo. Ale Kamila mogła wybaczyć każdemu, tylko nie sobie. I nie Jakubowi, rzecz jasna, który nigdy o wybaczenie nie poprosił. – Jak to: „nie zjawiła się”?! – Jakub, wyprowadzony z równowagi pierwszymi słowami dyrektora Kornackiego, ścisnął komórkę tak, że aż pobielały mu knykcie. – Po raz drugi wystawia pracodawcę do wiatru, z tym że tym razem jestem to ja?! – Nie wiem, panie prezesie – odparł pokornie Kornacki. Czyżby źle przeprowadził rozmowę z Kamilą Nowodworską? Może od razu trzeba było zaproponować jej dobrą pensję? Bądź co bądź to protegowana szefa i nie ma co oszczędzać... – Dzwonię do niej od rana, ale nie odbiera telefonów. – Ma wyłączoną komórkę? – Teraz już tak – odpowiedział z wahaniem, bojąc się, że wkurzy tym szefa jeszcze bardziej. Co za głupia, zmanierowana smarkula! Będzie musiał osobiście pofatygować się do Krakowa i namawiać ją na przyjęcie tej pracy. Jak to jednak będzie wyglądało? Firma narzucająca się potencjalnej pracownicy? Bez doświadczenia, bez referencji... Kto uwierzy w taki kit? Będzie musiał użyć całej siły przekonywania, by ta cała Nowodworska dała się podejść. Może zwietrzyła podstęp? Może nie chce być utrzymanką prezesa? Okaże się, że to wcale mądra dziewczyna, a prezes będzie musiał znaleźć sobie łatwiejszą... – Pojadę do niej i nawet siłą ściągnę do Warszawy – obiecał Jakubowi na głos, nie przyznając się do swoich myśli. – Nigdzie nie pojedziesz! – warknął Jakub. – Zastanowię się, co dalej robić, czy w ogóle coś robić, i wtedy dopiero poczynimy stosowne kroki. – Nie czekając na odpowiedź, rozłączył się bez pożegnania. Jacek Kornacki spojrzał niemal z nienawiścią na gasnący wyświetlacz. Chciałby pozwolić sobie na taką samą impertynencję... Ciocia zadzwoniła około godziny dziesiątej. Kamila patrzyła szklistym wzrokiem na rozśpiewany telefon i nie była w stanie odebrać połączenia. Rozpłakałaby się po pierwszych słowach i ciocia – jak rano ona sama – ruszyłaby w podróż powrotną, a do tego Kamila nie mogła dopuścić. Łucja ma prawo do własnego życia i spełniania marzeń. Jeśli „dzięki” Kamili pękną one niczym bańka mydlana, chyba po raz drugi spróbuje... Lepiej o tym nie myśleć. I nie odbierać na razie połączenia.
Zamiast tego... Kamila otworzyła laptop i zaczęła pisać: Dear, jaka ja jestem głupia, jaka beznadziejna... Dostałam propozycję pracy, dobrej pracy... Sami do mnie zadzwonili z dużej warszawskiej firmy. Miałabym gdzie mieszkać, z czego żyć. Zaczęłabym wszystko od nowa. Stanęła o własnych siłach. Zamiast tego... Tobie, i tylko Tobie, mogę się przyznać: jestem tchórzem. Podłym tchórzem. Bałam się tak bardzo, że wysiadłam w nieszczęsnym Miechowie i zawróciłam. Dlaczego nie ma Cię przy mnie? Dlaczego nie oddasz mi trochę swojej siły? Nie wiem, jak długo wytrzymam w tym bagnie. Mam dosyć. Chodzą mi po głowie różne myśli, a jedna jest coraz bardziej natarczywa: skończyć to wszystko raz na zawsze i uwolnić świat i ciocię od siebie. Naprawdę ona zasługuje na coś więcej niż kula u nogi zwana Kamilą. Teraz rozumiem, dlaczego mnie zostawiłeś. K. Jakub przeleciał wzrokiem treść maila, wybrał numer Kornackiego i rzucił: – Jedź do Krakowa i sprowadź ją. Natychmiast. Rozdział 5 Pink Grootendorst – róża parkowa, lubiąca towarzystwo innych róż, doskonała na żywopłoty i szpalery. Spośród innych odmian wyróżniają ją urocze jasnoróżowe kwiaty o oryginalnych postrzępionych brzegach, pięknie kontrastujących z jasnozielonymi karbowanymi listkami. Zapach bardzo subtelny, pasujący do równie delikatnych kwiatów. Odmiana ta jest bardzo odporna, zniesie niemal każde warunki i każdego, także początkującego hodowcę. Kamila zasunęła zasłony, przebrała się w koszulę nocną i mimo że do wieczora zostało jeszcze parę godzin – dni były cudownie długie i słoneczne, cudownie dla każdego, tylko nie dla Kamili pogrążonej w depresji – położyła się do łóżka, zwinęła w kłębek i nakryła po czubek głowy kołdrą. Pragnęła umrzeć. Zniknąć. Nie czuć pogardy do samej siebie i wstydu przed ciocią. Łucja wprawdzie nic nie wiedziała o poczynaniach siostrzenicy – Kamila jeszcze nie odebrała telefonu, a na wszystkie esemesy odpowiadała uspokajająco, że u niej wszystko okej, jest tylko trochę zajęta wysyłaniem CV – ale dziewczyna i tak czuła palący wstyd. Leń i tchórz – oto kim była we własnych oczach. Jutro zaczyna pracę. Tak jest. Dotrzymała danego sobie jeszcze na stacji słowa i odpowiedziała na pierwsze lepsze ogłoszenie firmy poszukującej pracowników. Skoro świt zaczyna pracę jako sprzątaczka wagonów kolejowych. Wpełzła pod kołdrę jeszcze głębiej. Co za porażka... Tak, tak, ty jesteś jedną wielką porażką, Kamilo Nowodworska... Dzwonek do drzwi sprawił, że serce zamarło jej w pół uderzenia. Znieruchomiała, wstrzymując oddech. Nie zamierzała otwierać. Musi udawać, że jej nie ma. Niech intruz sobie idzie i przyjdzie innym razem, a najlepiej nigdy! A jeśli to...? Zupełnie absurdalna myśl przemknęła Kamili po głowie i nie chciała odejść. Skąd niby po ośmiu latach miał się pod jej drzwiami pojawić Jakub? I w jakim celu? Z bukietem róż i prośbą o jej rękę? Mimo smutku i niedawnych łez parsknęła śmiechem. Ale mimo to musiała, po prostu musiała wstać i sprawdzić, kto stał u jej drzwi. Przeszła na palcach do przedpokoju, zerknęła przez wizjer i... wpadła w panikę, rozglądając się za czymś, w co może się przebrać. – Zaraz, chwileczkę, już otwieram! – krzyknęła przez drzwi i pobiegła do łazienki po rzeczy, które