Nie dajesz mi spać –
pierwsza część przygód Caroline i Simona
„Klasyczny romans z wieloma wywołującymi śmiech scenami i interesującymi
bohaterami” – Jennifer Probst, autorka bestsellera Searching for Perfect wydanego
przez New York Times
„Soczysta, seXXXowna, niesamowita… UWIELBIAMY ją!” – Perez Hilton
„Zabawna, frywolna i sprośna, z głównym bohaterem, który sprawi, że ugną
się pod wami kolana. Nie dajesz mi spać to idealna mieszkanka seksu, romansu
i smakowitych wypieków” – Ruthie Knox, autorka bestsellera About Last Night
„Alice Clayton ponownie zaskakuje, uwodząc prawdziwie kobiecym
seksapilem, niezrównanym poczuciem humoru i hipnotyzującym sarkazmem;
wywołuje śmiech i rumieniec na policzkach oraz nieodpartą chęć do zrzucenia
wszystkich obrazów ze ścian” – bloggerka Brittany Gibbons
„Nareszcie znalazła się kobieta, która wie, jak obchodzić się zarówno
z mężczyzną, jak i z robotem Kitchen Aid. Uwiodła nas chlebem cukiniowym!” –
Curvy Girl Guide
„Zabawna, szalona i nowocześnie romantyczna. Szybka akcja i łagodnie
kreślona historia przyprawią was o dreszcze rozkoszy…” – Smexy Books
Dla Petera
za to, że był przy mnie przed, w trakcie
i później – już zawsze.
Dziękuję za trzymanie mnie przy zdrowych zmysłach.
Choć to pojęcie względne.
XOXO
T
PODZIĘKOWANIA
a książka w stu procentach stanowi efekt mojego pragnienia, aby dać dziew‐
czynom z Banger Nation nieco więcej chwil z ich Simonem i Caroline. Zosta‐
ła ona wydana dzięki wam, moi wspaniali czytelnicy. Dziękuję za cierpliwe oczeki‐
wanie, za paplanie o niej z przyjaciółkami, za niezachwianą wiarę w to, że słowa
„seksowna” i „roztargniona” idą ze sobą w parze. Banger Nation, urzekłyście
mnie. Ta książka jest dla was. Dziękuję z głębi mojego zrzędliwego serca.
Dziękuję mojemu redaktorowi, Mickiemu Nudingowi, i całemu zespołowi Gal‐
lery Books za kredyt zaufania, którym obdarzyli początkującą pisarkę. Prawie każ‐
dego dnia szczypię się w policzek, aby upewnić się, że nie śnię.
Dziękuję mojej osobistej wnikliwej policji z San Francisco/Sausalito – jedynej
w swoim rodzaju Staci Reilly. I tak, winda na zboczu wzgórza naprawdę istnieje,
a Staci mogłaby opowiedzieć o niej co nieco…
Dziękuję mojej rodzinie za niesamowitą cierpliwość do mnie, kiedy wszystkie‐
go odmawiam, bo zbliża się termin oddania książki, i za wiarę w moją pracę,
mimo że czasem pracuję w piżamie.
Dziękuję blogerom, którzy każdego dnia, trąbiąc głośno, promowali nas, pisa‐
rzy, i podsuwali wam, czytelnikom, nasze książki. W końcu jestem przede wszyst‐
kim czytelniczką, a dopiero później pisarką. Nawet nie przypuszczacie, jak bardzo
doceniam sympatię, którą darzycie nasze gawędziarstwo i chęć dzielenia się nową
ulubioną lekturą.
Dziękuję moim kilku ulubionym pisarkom tej planety za słowa, które uwiel‐
biam, i za to, że są moimi przyjaciółkami. Kristen Proby, Tiffany Reisz, Jennifer
Probst, Ruthie Knox, Kresley Cole, Samantha Young, Sylvia Day, Helena Hunting,
Debra Anastasia, Mina Vaughn, Leisa Rayven, EL James, Katy Evans, Jasinda Wil‐
der – dzięki, dziewczyny.
Składam także wyrazy wdzięczności Christinie Hogrebe, mojej agentce i przy‐
jaciółce oraz przewodniczce po szalonym świecie Alicji na Półkach Księgarni. Je‐
steś odważną kobietą i ogromnie cię cenię. Nie mogę doczekać się naszego kolej‐
nego wspólnego posiłku w Mohonk, kiedy ponownie będziemy świętowały coś
ważnego!
Dziękuję również jednej z moich najwierniejszych i najserdeczniejszych przyja‐
ciółek Jessice Royer-Ocken, która dosłownie przeszła piekło, aby ta książka mogła
się ukazać. Piekło to wybrukowane było moją ignorancją w dziedzinie interpunk‐
cji i niewiedzą w zakresie formatowaniu tekstu. Nie wspominając o tym, że cho‐
lernie dobra z niej powierniczka. I niezła kucharka.
Dziękuję Captain Hookers, współsprawcom zbrodni, PQ i Lo (znacie ich jako
Christina Lauren). Za podcasty, za esemesy, za Wieżę Strachu. Za miłość do
myszki.
Dziękuję Ninie, to najsmakowitszy kąsek, jaki dziewczyna może dostać. Dzię‐
kuję za nieustające motywowanie mnie, za zdjęcia Roberta Pattinsona i żelki, któ‐
re mi dajesz, gdy zrzędzę. Czyli, spójrzmy prawdzie w oczy, prawie zawsze. Cze‐
kam na twoją książkę!
I wreszcie dziękuję, dziękuję i raz jeszcze dziękuję moim Fantastycznie Wier‐
nym Czytelnikom. Tym, którzy są ze mną od początku, i tym, którzy dopiero co
wskoczyli do tego zwariowanego pociągu. Dziękuję. To początek podróży życia.
Trzymajcie się, moi mili – ruszamy!
Alice
XOXO
T
PROLOG
o były najwspanialsze, najbardziej roznegliżowane chwile…
GRUDZIEŃ
Nigdy nie spędziłam świąt z daleka od rodziny. Dla mnie Boże Narodzenie to
rodzina: najbliższa, powiększona, a później stworzona. Spotykam się z krewnymi
i przyjaciółmi, ubieramy choinkę, pakujemy prezenty, przygotowujemy poncz
i pijemy go. Jak na obrazach Normana Rockwella z pijanym wujkiem. Nigdy nie
zrezygnowałabym z takiej gwiazdki.
Wyjątek stanowił ten rok. To Boże Narodzenie było zupełnie inne. Połączenie
stylu Rockwella i Wallbangera.
Simon jako fotograf freelancer miał naprawdę fajną pracę. Objeżdżał świat na
zlecenie „National Geographic” i Discovery Channel oraz każdego, kto potrzebo‐
wał fotografa w najodleglejszych zakątkach ziemi. W te święta robił zdjęcia w kil‐
ku europejskich miastach. Miało go nie być przez prawie cały grudzień.
Odkąd oficjalnie staliśmy się „my”, wypracowaliśmy nasze własne zwyczaje. On
w ramach pracy wyjeżdżał, rezerwował loty we wszystkie strony świata: Peru, Chi‐
le, Anglia, a nawet długi weekend w Los Angeles, aby zrobić sesję w posiadłości
Hugh Hefnera. Ciężka orka.
Ale kiedy mój obieżyświat wraca, zamienia się w zwierzę domowe. Jesteśmy ze
sobą w moim albo w jego mieszkaniu. Wychodzimy na kolacje z Jillian i Benjami‐
nem albo gramy w pokera z Mimi, Sophią, Ryanem i Neilem, którzy również są
naszymi najlepszymi przyjaciółmi. Jest ze mną w moim lub swoim łóżku, w mojej
lub swojej kuchni, na moim lub swoim blacie – w naszym domu.
Wszystko wskazuje na to, że Simon zawsze wyjeżdżał w czasie świąt. Brał zle‐
cenia w Rzymie, gdzie robił materiał o pasterce na placu św. Piotra. Albo na Va‐
nuatu na południowym Pacyfiku, czyli pierwszej strefie czasowej, w której zaczy‐
nają się obchody Bożego Narodzenia. Kiedyś pojechał nawet na biegun północny
i zrobił aniołka na śniegu o północy.
Dziwne, co? Nie całkiem. Jego rodzice zginęli w wypadku samochodowym, kie‐
dy był w ostatniej klasie liceum. Miał osiemnaście lat i cały świat wywrócił mu się
do góry nogami. Nie miał innej rodziny, więc kiedy kilka miesięcy później zapisał
się na Uniwersytet Stanforda, przeprowadził się do Filadelfii. Nigdy nie oglądał
się za siebie.
Więc tak, święta to dla niego trudny czas. Zaczynałam coraz lepiej rozumieć
mojego Wallbangera, obalałam stereotypowy obraz mężczyzny. Okres świąteczny
generalnie przebiegał pod znakiem ckliwości. A spędzenie Bożego Narodzenia
z moimi rodzicami byłoby Naprawdę Wielką Sprawą dla takiej świeżej pary jak
my. Nawet ich jeszcze nie poznał, więc święta u Reynoldsów chyba nie były najlep‐
szym momentem na kolejny krok jako „my”.
Dlatego nie zaskoczyło mnie, kiedy zaczął robić plany wyjazdowe na cały mie‐
siąc. To raczej on się zdziwił, kiedy bezczelnie wprosiłam się na wspólną wyciecz‐
kę.
– Z Pragi jadę do Wiednia. Potem Salzburg i tam pewnie zostanę na święta.
Odbywa się tam festiwal, na którym…
– Chcę.
– Znowu? Cholera, dobry jestem. Godzinę temu skończyliśmy… – Położył dłoń
pomiędzy moimi nogami. Była noc pod koniec listopada i leżeliśmy w łóżku. Kil‐
ka dni temu przyjechał do domu przed kolejnym wyjazdem, więc ciągle się tulili‐
śmy.
– Nie, proszę pana. Chcę pojechać z tobą do Europy. Chciałabym, żebyśmy na‐
sze pierwsze święta spędzili razem. Będzie super!
– A co z twoimi rodzicami? Nie poczują się urażeni?
– Pewnie tak, ale szybko im minie. Będzie tam śnieg?
– Śnieg? Jasne! Ale jesteś tego pewna? Większość świąt w ostatnich latach spę‐
dzałem sam. To nic takiego. Nie przeszkadza mi – powiedział, nie patrząc mi
w oczy.
Uśmiechnęłam się i pogładziłam go po twarzy.
– Ale mi przeszkadza. Zresztą między świętami a Nowym Rokiem mam ty‐
dzień wolnego. Jadę. Postanowione.
– Caroline Reynolds, jest pani bardzo władcza – zauważył i przesunął dłoń po
moim biodrze.
– Owszem, panie Parker. Nie przestawaj robić tego, co robisz tam na dole…
Mmm…
I w ten sposób znalazłam się w bajce. Poleciałam do Austrii. Zatrzymaliśmy się
w uroczym, przytulnym zajeździe w centrum starego miasta w Salzburgu. Padał
śnieg, drzewa były oświetlone tysiącami drobnych białych światełek, a Simon wy‐
glądał niedorzecznie cudownie w czapce narciarskiej z pomponem. Zachowywał
się jak typowy turysta. Nawet zorganizował dla nas kulig z dzwoneczkami. W wi‐
gilię opatulona ciepłym kocem i wtulona w Simona, wyjrzałam przez okno na
miasto i rzekę, w której odbijał się blask księżyca.
– Tak się cieszę, że tu jesteś – wyszeptał i lekko ugryzł mnie w ucho.
– Wiedziałam, że tak będzie. – Zachichotałam, kiedy wsunął mi rękę pod swe‐
ter.
– Kocham cię – szepnął słodko jak miód.
– Ja ciebie bardziej – odpowiedziałam, a w oczach zakręciły mi się łzy. Nowy
zwyczaj? Zobaczymy…
14 LUTEGO
Wymiana esemesów pomiędzy Simonem a Caroline:
Właśnie zaparkowałem. Gotowa?
Prawie. Muszę się ubrać. Chodź na górę.
Jestem na schodach. Spóźnimy się.
Nie. Pod warunkiem że zostaniesz w spodniach.
W życiu czegoś takiego nie słyszałem.
Przestań kopać w drzwi i wchodź!
Wysłałam wiadomość i oparłam się o kuchenny blat. Słyszałam, jak przekręca
klucz w drzwiach, i stłumiłam szeroki uśmiech. Za dwadzieścia minut mieliśmy
spotkać się z naszymi znajomymi na romantycznej kolacji. Przy takim ruchu bę‐
dziemy mieć sporo szczęścia, jeśli dojedziemy tam za czterdzieści minut. A jak
dopisze mi szczęście, to nie dotrzemy tam w ogóle.
– Kochanie! Co ty robisz? Musimy iść! – zawołał. Słyszałam, jak rzucił torbę na
podłogę w korytarzu.
Kiedy szedł w stronę kuchni, westchnęłam teatralnie i odkrzyknęłam:
– Postanowiłam dziś nie wychodzić. Nie czuję się za dobrze.
Stanął jak wryty i mogę założyć się o mój szybkowar Le Creuset, że przeczesał
włosy palcami i wstrzymał oddech.
Od tygodni męczyłam go o to, aby zabrał mnie gdzieś na walentynki. Nalega‐
łam, aby spędzić ten wieczór z naszymi przyjaciółmi. Ale on był w domu dopiero
od tygodnia i wiedziałam, że niczego tak nie pragnął, jak zostać tu, poleniucho‐
wać na kanapie i kochać się ze swoją dziewczyną.
Dziewczyną.
Ciągle dostaję gęsiej skórki, gdy o tym myślę. Jestem dziewczyną Simona. Kie‐
dyś był Panem Haremu, a teraz jestem jego dziewczyną.
Więc od połowy stycznia rzucałam aluzjami, chcąc upewnić się, że będzie
w domu na walentynki. Później całe godziny wisiałam na telefonie z Sophią
i Mimi, omawiając wspólny, idealnie romantyczny wieczór. Pewnie przez to, że
zmieniłam zdanie, zastanawia się, czy na pewno chce mieć dziewczynę.
– Jesteś pewna? Myślałem, że zależy ci na…
Zatrzymał się, kiedy wyszedł z przedpokoju. Na blacie w kuchennym fartuchu,
z promiennym uśmiechem i piętnastocentymetrowymi szpilkami na stopach sie‐
działam ja. Na kolanach trzymałam szarlotkę.
– Moje pragnienie się zmieniło – powiedziałam. – I nie obejmuje zatłoczonej
restauracji. Chyba nie mogłabym mieć na sobie tylko tego?
Zeskoczyłam z blatu i odwróciłam się. O, tak, miałam na sobie fartuch i tylko
fartuch. Ach, i szpilki, nie zapominajmy o szpilkach.
– Caroline. Nieźle – wydobył z siebie.
Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej.
– Mam coś pysznego.
– W to nie wątpię.
– Głuptasie, upiekłam ci ciasto. Twoja własna gorąca szarlotka. Wystarczy, że
tu podejdziesz i ją sobie weźmiesz.
Odłamałam kawałek kruszonki i zamoczyłam w wypływającym soku. Sięgnie
najpierw po ciasto czy po mnie?
Okazało się, że chciał obydwu jednocześnie.
KWIECIEŃ
– Widzisz, myślałem, że robimy postępy. Razem oglądamy mecze baseballa, od
czasu do czasu przemycam dla ciebie masło orzechowe, a ty wyskakujesz z czymś
takim? Czemu? Czemu ciągle to robisz? A co ważniejsze, czemu ja ciągle na to się
godzę?
Podsłuchałam tę rozmowę, dobiegającą z mojego mieszkania, kiedy stanęłam
pod drzwiami. Simon był sam w domu – może rozmawiał przez telefon. Jednak
kiedy weszłam do środka i dyskretnie wyjrzałam z przedpokoju, zobaczyłam go
siedzącego naprzeciwko mojego kota, Clive’a. Na stole między nimi leżała bluza
z napisem „Stanford”. Clive zaznaczał na niej swój teren już kilkadziesiąt razy
w czasie trwania naszego związku, ale jakiś czas temu porzucił ten zwyczaj przy‐
pominania Simonowi, kto tak naprawdę jest panem domu. Obydwoje pomyśleli‐
śmy, że skończył z tym drobnym wybrykiem, ale wyglądało na to, że nie.
Rozbawiła mnie powaga, z którą Simon patrzył na kota, i jak bardzo Clive
miał gdzieś to, co się działo, i beztrosko machał ogonem, jakby nie należał do jego
kociego ciała. Wycofałam się cicho w głąb przedpokoju i narobiłam hałasu, udając,
że otwieram zamek, aby dać panom znać, że jestem w domu.
Kiedy weszłam do jadalni, Simon z nonszalancją czytał gazetę. Nawet nie
wspomniał o rozmowie, którą odbył z kotem.
Pozwoliłam mu na zachowanie tej tajemnicy i gdy kilka godzin później znala‐
złam jego bluzę w koszu na śmieci, udałam, że nic nie widzę.
MAJ
Sypialnię wypełniał hałas, rozdzierając noc i dudniąc mi w uszach. Głośne piło‐
wanie wydobywające się z nieokreślonego źródła wybudziło mnie ze snu o Clo‐
oneyu. Było mi gorąco i duszno. Za moimi plecami, wtulony we mnie i niesamo‐
wicie ciepły, leżał ten, z którego ust wydobywały się przeraźliwe dźwięki, przeszy‐
wające moją głowę. Rozpaczliwie szukałam chłodniejszego miejsca na poduszce.
Ciepło jego ciała otaczało mnie falami, a chrapanie – o słodki Jezu, chrapanie –
wstrząsało całym moim wnętrzem.
Clive schował się w bezpiecznym miejscu na komodzie. Wykonałam bardzo
idiotyczny ruch na poziomie podstawówki: podciągnęłam kolana do siebie, a po‐
tem kopnęłam spocone, chrapiące cielsko chłopaka, które zajmowało moje łóżko
i wybijało mnie ze snu.
– Auuu! – Obudził się i odruchowo jeszcze mocniej przycisnął swoje rozgrzane
ciało do mojego. Wygrzebałam się z łóżka i stanęłam nad nim. Zamaszyście zabra‐
łam poduszkę, która była cała przepocona.
– Kotku, co robisz? Kopnęłaś mnie? – Z powrotem zwinął się w kłębek.
– Musisz z tym skończyć! – wrzasnęłam.
– Z czym? Wracaj do łóżka – wymamrotał, zapadając na nowo w sen, w którym
najwyraźniej był drwalem.
– Ani mi się waż zasypiać! Koniec! Z chrapaniem! – ciągle krzyczałam, ogar‐
nięta wściekłością. Okradziona ze świętego snu zachowywałam się jak opętana.
– Chrapanie? Daj spokój, nie może być aż tak źle. Co, do diabła?
Wyrwałam mu poduszkę spod głowy, tak że opadła na materac.
– Jeśli ja nie mogę spać, to nikt nie zmruży oka! Jesteś głośny! I gorący! – kon‐
tynuowałam.
– Cóż, że jestem niezły, to wiemy, co nie?
– Ani słowa więcej!
– Ej, masz PMS? – spytał i od razu zdał sobie sprawę, że popełnił błąd, bo na
jego twarzy pojawiło się przerażenie.
Resztę nocy Simon spędził po drugiej stronie korytarza, w swoim własnym
mieszkaniu. Ja potrzebowałam snu.
LIPIEC
– Cholera, Caroline. To było cudowne.
– Mhm – mruczałam, prostując nogi wzdłuż jego ciała i przyciągając go bliżej.
Nadal był we mnie. Nasze oddechy się zsynchronizowały. Rozluźniony Simon za‐
padał się we mnie, kiedy głaskałam go po włosach i opuszkami palców rysowałam
delikatne wzorki na plecach. Po chwili wsparł się na łokciu i przyklepał rozczo‐
chrane włosy.
– Nie doszłaś, prawda?
– Nie, skarbie, ale i tak było mi fantastycznie.
– Pozwól, że ci to wynagrodzę – nalegał, wsuwając dłoń pomiędzy nas. Zdziwił
się, gdy go powstrzymałam. – Kotku?
– Nie zawsze chodzi o to. Nawet tak może być cudownie, rozumiesz? Są takie
noce, kiedy twoja bliskość to wszystko, czego mi trzeba – powiedziałam, całując
go ponownie, powoli i namiętnie. – Tak bardzo cię kocham.
W odpowiedzi na mój szept on uśmiechnął się szeroko.
Czy po Długiej Przerwie Bez Orgazmu, jak według mnie ten okres powinien
być oficjalnie nazywany, pojawiał się już zawsze? Oczywiście, że nie. Nie za każ‐
dym razem. Ale w większości przypadków był, i to wielokrotnie. Czasem nawet
ocierał się o punkt G. W takie noce prawie traciłam przytomność.
I o ile uwielbiałam zbliżenia na blacie, pod prysznicem, na podłodze w kuchni
i na schodach – tak, zdarzyła się jedna namiętna przygoda na schodach – to moim
ulubionym seksem był ten spokojny. Kiedy Simon leżał na mnie, kiedy mogłam
czuć jego ciężar i spływającą na mnie miłość, wypełniającą mnie, otaczającą mnie
całą. A jeśli akurat „O” nie przyszedł, to nie szkodzi.
Wiedziałam, że wcześniej czy później znowu się pojawi.
Simon wrócił do łóżka z butelką wody i kotem, który pałętał mu się między
nogami. Clive dobrze wiedział, że w trakcie stosunków należy trzymać się z dale‐
ka. Raz zaatakował i o mały włos nie został skopany. Dlatego teraz unikał miejsca
akcji. Simon przynoszący wodę był znakiem, że kot może wrócić i wtulić się
w nas.
Simon podał mi wodę, a ja włączyłam telewizor, aby sprawdzić pogodę na na‐
stępny dzień. Chciałam wiedzieć, czy będę potrzebowała parasolki. Każde z nas
zajęło swoją stronę łóżka, Clive wskoczył pomiędzy nas i oglądaliśmy prognozę
pogody. Nasze złączone dłonie leżały na poduszce między nami.
Megazajebiście.
SIERPIEŃ
– No dalej, wiem, że chcesz to powiedzieć.
– Wydaje mi się, że nie muszę, Caroline. Twoje pomruki mówią same za sie‐
bie.
– Nie, nie. Widzę, że masz ochotę. No dawaj.
– Dobra. A nie mówiłem.
– Lepiej ci?
– Tak.
– To dobrze. A teraz zamknij się i daj mi dokończyć makaron.
Simon śmiał się, kiedy siorbałam pho, smakowitą wietnamską zupę z makaro‐
nem. Przez lata sądziłam, że nie lubię wietnamskiego jedzenia. Przypuszczam, że
konsumowanie go w Wietnamie ma znaczenie.
Po raz kolejny fakt, że byłam dziewczyną Simona, okazał się mieć nieoczekiwa‐
ne konsekwencje. Zaprosił mnie na wycieczkę po Azji Południowo-Wschodniej:
Laos, Kambodża, a na koniec Wietnam. Nie udało mi się towarzyszyć mu w czasie
całej podróży, ale mogłam dołączyć do niego w Hanoi, gdzie robił zdjęcia dla „Na‐
tional Geographic”, i spędzić z nim tydzień. Jeździliśmy po miastach i wioskach,
piaszczystych plażach i cichych górach. Codziennie jedliśmy niesamowite potrawy
i kochaliśmy się każdej nocy.
Aktualnie w zachwyt wprawiało nas pływanie po zatoce He Long i jedzenie
smakowitego posiłku, który został dla nas przyrządzony w łodzi mieszkalnej,
gdzie nocowaliśmy. Patrzyłam na małe wyspy wystające z morza niczym wyłania‐
jące się z toni grzbiety smoków. Słońce zachodziło, a Simon dla ochłody po nie‐
znośnie parnym dniu wyskoczył z łodzi prosto do wody. Opływała jego skórę,
szorty przylepiły mu się do ciała, a na widok jego nagiej klatki zaczęłam się ślinić,
i to bardziej, niż jedząc zupę. Życie było piękne.
Ze wszystkich wyjazdów, na których byliśmy razem – szybkie wypady weeken‐
dowe albo tygodniowe wycieczki do egzotycznych miejsc – ten zachwycił mnie po‐
nad miarę. Wietnam był magiczny, odurzający i wspaniały. Chciałam tu wrócić.
Chciałam, aby on ponownie mnie tu zabrał.
Ciągle chlipałam zupę, a Simon otworzył piwo. Uśmiechaliśmy się do siebie.
W ciągu tych miesięcy razem nie potrzebowaliśmy słów, aby się porozumiewać.
Kiedy obróciłam się, żeby patrzeć na zachodzące słońce, Simon wciągnął mnie na
kolana. Byliśmy rozgrzani, nasze słone od wody ciała lepiły się do siebie. Od pra‐
wie dwóch dni chodziłam tylko w staniku od zielonego bikini i w sarongu. Simon
obejmował mnie za biodra, lekko wsuwając palce pod materiał okrycia.
– Pięknie, prawda? – spytał.
– Bardzo. – Patrzyłam, jak słońce nurkuje w wodach zatoki, a potem obróciłam
się i pocałowałam go. W brzuchu czułam motyle, które nigdy nie zniknęły. Mam
nadzieję, że nie odlecą.
WRZESIEŃ
– Hej.
– Cześć.
– Obudziłaś się?
– Nie całkiem. Moment, co ty tu robisz?
– Złapałem wcześniejszy lot. Stęskniłem się.
– Mmm, ja też.
– Och, Caroline. Co masz na… albo i nie masz?
– Jest za gorąco na piżamę.
– To bardzo dobrze – szepnął.
Cieszyło mnie ciepło jego ciała obok mojego pomimo panującego gorąca. Prze‐
suwał dłońmi po mojej talii w dół, do bioder. Pojękując, wygięłam się w jego stro‐
nę. Moje ciało zawsze reagowało na jego dotyk. Na chwilę przerwał pieszczoty, aby
potowarzyszyć mi w nagości. Przywarłam do niego, kiedy ponownie położył się za
mną, podniecony i gotowy, aby mnie kochać.
Pewnymi i pobudzającymi ruchami gładził moje piersi. Wiedział, jaką reakcję
wywoła. Lekko wsunął rękę między moje uda i kładąc moją nogę na swoim bio‐
drze, otworzył mnie.
– Tak? – spytał szeptem. Poczułam ciepło jego oddechu na skórze.
– Tak – potwierdziłam i wplotłam dłonie w jego włosy. Z jękiem wszedł we
mnie. Westchnęłam, czując, jak twardy i nieustępliwy wdzierał się tam, gdzie jego
miejsce.
O
ROZDZIAŁ PIERWSZY
, tak.
Łup.
– O, tak.
Łup, łup.
– Caroline, nie mów w ten sposób, kiedy jestem tak daleko od ciebie – wydusił
z siebie Simon stłumionym głosem. Brzmiał jak zawsze odurzająco.
– Głuptasie, chodzi mi o walenie w ścianę po drugiej stronie.
– Kto tam jest?
– Facet z młotem. Szkoda, że go nie widzisz. Jest wielki.
– Bardzo cię proszę, nie mów mi o młocie innego faceta.
– To wracaj do domu i zaskocz mnie swoim – rzuciłam ze śmiechem, zamyka‐
jąc drzwi do gabinetu, aby zminimalizować hałas. Już niedługo to pomieszczenie
przestanie być moim biurem. Przenosiłam się do innego świata. A dokładnie na
drugi koniec korytarza. Stąd to walenie: remont mojego nowego miejsca pracy.
Większe pomieszczenie, biuro narożne, tuż obok gabinetu Jillian – mojej szefowej
i właścicielki firmy. Dziękuję bardzo. Lepszy widok na zatokę i prawie dwa razy
więcej przestrzeni z małym przedpokojem, który miał być miejscem dla ewentual‐
nego przyszłego stażysty.
Pewnego dnia mogę dostać stażystę. Czy to naprawdę moje życie?
– Będę w domu jutro. Dasz radę do tego czasu myśleć o moim młocie? – spy‐
tał. Popatrzyłam na kalendarz stojący na biurku z zakreśloną datą powrotu Simo‐
na.
– Zrobię, co w mojej mocy, kochany, ale nie masz pojęcia, jak pokaźny zestaw
narzędzi ma ten facet. Niczego nie obiecuję. – Simon jęknął, a ja się roześmiałam.
Uwielbiam znęcać się nad nim poprzez te wszystkie strefy czasowe. – I nie zapo‐
mnij o prezencie dla mnie.
– Czy kiedykolwiek zapomniałem?
– Nie, jesteś troskliwy, prawda?
– Ty także nie zapomnij o moim prezencie – rzucił roznamiętnionym tonem.
– Różowa koszulka nocna jest przygotowana. Będę ją miała na sobie, kiedy
wrócisz.
– A ja będę w, na, pod… Kurczę, muszę lecieć. Taksówka przyjechała.
– Dokończymy tę finezyjną konwersację twarzą w twarz. Kocham cię – rzuci‐
łam na pożegnanie.
– Też cię kocham, skarbie – powiedział i rozłączył się.
Przez chwilę wpatrywałam się w telefon i wyobraziłam sobie Simona na dru‐
gim końcu świata w Tokio. Tego roku zgromadził więcej punktów w programie
dla często podróżujących niż większość ludzi w czasie całego swojego życia, a miał
już zarezerwowane terminy do końca roku.
Nadal uśmiechałam się do aparatu, kiedy do drzwi zapukała Jillian, od razu
wchodząc i siadając na rogu biurka.
– Co ci chodzi po głowie? – zapytałam, odrywając zwiędły płatek róży z bukie‐
tu, który stał w wazonie obok miejsca, gdzie Jillian posadziła swój odziany
w kaszmir tyłek.
– Widzę, że tobie chodzi coś po głowie. Czy to Simon dzwonił? – spytała, kie‐
dy uśmiechnęłam się szeroko. – Tylko on sprawia, że twoja twarz tak promienieje.
– Powtórzę: co ci chodzi po głowie, Jillian? – ponowiłam pytanie, wbijając
w nią lekko ołówek.
– Coś, co może rozpromienić cię jeszcze bardziej, chociaż już teraz masz cieka‐
wy odcień zupy pomidorowej – droczyła się.
– Czy twój narzeczony, tak jak każdy, kto z tobą pracuje, również uważa, że je‐
steś bardzo irytująca?
– On ma mnie za znacznie bardziej wkurzającą. Gotowa na ważne wieści czy
wolisz nadal się mnie czepiać?
– Zaskocz mnie – powiedziałam z westchnieniem.
Uwielbiam moją szefową, ale ma skłonność do nieco teatralnych zachowań. Na
przykład w zeszłym roku, kiedy bawiła się w swatkę dla mnie i Simona, przez cały
czas udawała, że o niczym nie wie. Ale miała dobre serce, które w stu procentach
i bezgranicznie należało do Benjamina, specjalisty od venture capital. Byli ze sobą
od lat i w końcu za kilka tygodni mieli wejść w związek małżeński, a o ich ślubie
mówiło całe San Francisco. Benjamin był niezaprzeczalnie gorącym towarem, przy
którym razem z przyjaciółkami chichotałyśmy i zapominałyśmy słów. Jillian wie‐
działa, że wszystkie podkochujemy się w jej mężczyźnie, i dla żartów wykorzysty‐
wała tę wiedzę przeciwko nam. Nareszcie miała zostać żoną faceta naszych ma‐
rzeń, a potem wyjechać w wymarzoną podróż poślubną po Europie.
– Pamiętasz zlecenie, które robiłyśmy zeszłej wiosny dla Maksa Camdena? Ten
wiktoriański dom nad morzem, którego odnowienie projektowałyśmy przed ślu‐
bem jego córki?
– Tak, dał jej go w prezencie. Kto robi takie rzeczy?
– Max Camden, któżby inny. W każdym razie ma również stary hotel Clare‐
mont w Sausalito i szuka firmy projektowej, która go odświeży i trochę unowo‐
cześni.
– Super! Złożyłaś już ofertę? – zapytałam, wyobrażając sobie nieruchomość.
Hotel od początku ubiegłego wieku stoi tuż przy głównej drodze w Sausalito i jest
jednym z niewielu, które przetrwały wielkie trzęsienie ziemi.
– Nie, bo ty to zrobisz. Będziesz głównym projektantem, jeśli oferta zostanie
przyjęta – wyjaśniła. – Myślisz, że mogłabym się podjąć takiego czegoś? Tuż przed
własnym weselem? Nie zrezygnuję z podróży poślubnej dla pracy, zbyt wiele wa‐
kacji w ciągu ostatnich lat odpuszczałam.
– Ja? Nie, nie, nie. Nie jestem gotowa. Ty też zresztą nie. Jak mogłaś o tym
w ogóle pomyśleć? – Jąkałam się, a serce podchodziło mi do gardła. To twoja
chwila, kochana.
– Proszę cię, dasz radę. – Jillian lekko szturchnęła mnie stopą. – Czujesz? To ja
wykopująca cię z gniazda.
– Hmm, tak. Już dawno z niego wyfrunęłam, ale to co innego – broniłam się,
przygryzając ołówek, który szefowa wyjęła mi z ust.
– Sądzisz, że dałabym ci zlecenie, gdybyś nie była na to gotowa? Przyznaj, że
chociaż trochę jesteś podekscytowana.
Przyłapała mnie. Zawsze chciałam zrealizować coś ambitnego, ale zostać głów‐
nym projektantem przy odnawianiu całego hotelu?
– Wiem, że proszę o wiele, bo będziesz miała też na głowie całą tę szopkę pod‐
czas mojej podróży. Naprawdę myślisz, że to za dużo do ogarnięcia?
– No, ja, no – wydukałam, biorąc głęboki wdech. Kiedy najpierw zaproponowa‐
ła mi zajęcie się biurem podczas jej nieobecności, chodziło o sprawy typu dopilno‐
wanie, czy alarm był włączony na koniec dnia i czy Ashley zamówiła mleczko do
kawy. W miarę napływania zleceń lista obowiązków się wydłużała, ale nadal była
do okiełznania. A teraz to.
Pozwoliłam, żeby jej słowa do mnie dotarły. Czy potrafiłabym to zrobić? Wy‐
glądało na to, że Jillian tak uważała.
– Hmm.
Wyobraziłam sobie hotel: wspaniałe światło, świetna lokalizacja, ale wymagał
generalnego remontu. Już zastanawiałam się nad doborem kolorów. Jillian dźgnę‐
ła mnie ołówkiem.
– Dalej, Caroline. Halo. – Szefowa pomachała mi ręką przed oczami.
Uśmiechnęłam się do niej.
– Wchodzę w to. Zgadzam się – powiedziałam, a w głowie miałam już mnó‐
stwo pomysłów.
Szefowa odwzajemniła uśmiech i stuknęłyśmy się pięściami.
– Poinformuję zespół, że będziesz nas reprezentować.
– Raczej wymiotować – rzuciłam, tylko częściowo żartując.
– Dobierz odpowiednie zasłony, a wszystko będzie dobrze. A teraz uczcimy tę
decyzję, wybierając piosenkę, w rytm której pójdę do ołtarza. – Z kieszeni wyjęła
iPoda i zaczęła przewijać listę utworów.
– Czy mam to w zakresie obowiązków służbowych?
– Że spełniasz moje zachcianki? Tak, przeczytaj swoją umowę. Więc, kiedy
będę szła do ołtarza, w tle powinno brzmieć…
Gdy zaczynała gadać o ślubie, nie można było jej powstrzymać. Pomimo że ko‐
tłowało mi się w myślach, odprężyłam się nieco. To twoja wielka chwila, dziewczy‐
no, i dasz sobie radę.
Prawda?
***
Popołudnie spędziłam na przygotowaniach do opracowania chwytliwej oferty
dla Maksa Camdena. Kiedy przeglądałam archiwalne zdjęcia hotelu i jego otocze‐
nia, pomysły same przychodziły mi do głowy. Jeszcze nie w pełni ukształtowane,
ale ukierunkowujące mnie w stronę ciekawych rozwiązań. Wiem, że reputacja Jil‐
lian nada im większej mocy. Każdy, kto był na tyle dobry, aby dla niej pracować,
zazwyczaj dostawał w pakiecie dodatkowe zaufanie. Ale i tak chodzi o to, czyj po‐
mysł okaże się najlepszy, i chcę, aby mój był imponujący.
Nadal zamyślona nad projektem, przekręcałam klucz w drzwiach do mieszka‐
nia, kiedy z jego wnętrza dobiegło mnie głuche tąpnięcie i zbliżający się odgłos
stukających o podłogę pazurów.
Clive.
Kiedy weszłam, przywitał mnie mój cudowny kot, mój mały kawałek nieba.
Między nogami kotłowała mi się pomrukująca kulka szarego futra.
– Cześć, słodziaku. Byłeś dziś grzeczny? – spytałam i schyliłam się, aby pogła‐
dzić jego miękkie futerko.
Zrobił koci grzbiet, podsuwając się pod moją dłoń i potwierdzając, że był
grzecznym i kochanym kotkiem. Pomrukami i świergotami dał mi reprymendę za
pozostawienie go samego na tysiąc lat i zaprowadził mnie do kuchni.
Rozmawialiśmy, kiedy przygotowywałam mu jedzenie, co oczywiście musiało
nastąpić natychmiast. Konwersacja dotyczyła zwykłych, codziennych tematów, czy‐
li jakie ptaki dziś widział przez okno, czy kłęby kurzu wyszły spod łóżka i czy zna‐
lazłam ukryte w pantoflach zabawki. Co do ostatniego tematu okazał się raczej
mało rozmowny.
Jak już miał karmę w misce, zaczął mnie zupełnie ignorować, więc skierowa‐
łam się do sypialni, żeby przebrać się w coś wygodnego. Zdejmując golf, pode‐
szłam do komody z lustrem, aby wyjąć z niej spodnie dresowe. Kiedy wyciągnę‐
łam ręce z rękawów bluzki, serce zamarło mi w piersiach, bo w lustrze zobaczy‐
łam odbicie kogoś, kto siedział na moim łóżku. Zadziałał instynkt samozachowaw‐
czy i obróciłam się w jego stronę z zaciśniętymi pięściami, gotowa do podniesie‐
nia rabanu.
Wraz z pierwszym ciosem dotarło do mnie, że na łóżku siedzi Simon.
– Spokojnie, Caroline. Co to ma być, do diabła?! – wrzasnął, dotykając swojej
szczęki.
– Co to ma być? Do cholery, Simon! Co ty tu robisz?! – również krzyczałam.
Dobrze wiedzieć, że w razie rzeczywistego ataku nie sparaliżowałoby mnie.
– Wróciłem wcześniej, żeby zrobić ci niespodziankę – wyjaśnił, masując twarz
i krzywiąc się.
Serce nadal biło mi jak oszalałe. Kiedy próbowałam się uspokoić, w rogu zoba‐
czyłam walizkę, którą przeoczyłam, wchodząc do pokoju. Popatrzyłam na siebie
i zorientowałam się, że nadal mam na sobie golf, który opatula moją szyję jak sza‐
lik.
– Mogłabym cię zabić! – ponownie krzyknęłam, mocno popychając Simona na
plecy. – Wystraszyłeś mnie na śmierć, głupku!
– Chciałem zawołać, żebyś wiedziała, że tu jestem, ale wtedy ominęłaby mnie
cała rozmowa z Clive’em. Nie chciałem przeszkadzać. – Uśmiechał się i gładził
mój brzuch.
– Zdrajca! – wrzasnęłam w stronę kuchni. – Mogłeś dać mi znać, że ktoś tu
jest, ty nędzny futrzany stróżu!
W odpowiedzi usłyszałam beznamiętne miauknięcie.
– Nie jestem zwykłym ktosiem. Wydaje mi się, że jednak mam nieco większy
status niż to – powiedział, całując delikatnie moją szyję. – To jak? Przywitasz się
ze swoim chłopakiem, który przeleciał pół świata, aby pokazać ci swój młotek, czy
może znowu mi przyłożysz?
– Jeszcze nie wiem. Nie ochłonęłam. Serce mi wali, czujesz? – spytałam, przy‐
kładając jego dłoń do swojej piersi.
Tylko po to, aby poczuł bicie mojego serca. Jasne, że tak. Tylko po to. Tak na‐
prawdę serce było przeszczęśliwe, że Simon wrócił wcześniej. Ono lubiło takie ro‐
mantyczne spotkania. Inne części mojego ciała również wydawały się zadowolone.
– Widzisz, a ja myślałem, że ono tak bije z mojego powodu – odparł, tłumiąc
śmiech, wodząc nosem po mojej szyi i ciągle wsłuchując się w moje serce.
– Możesz pomarzyć, Wallbangerze – odpowiedziałam, udając obojętność. A se‐
rio? Serce weszło w rytm Simona i stukało dla niego. A skoro mowa o stukaniu.
– Czyli wróciłeś wcześniej, aby zobaczyć swoją starą Caroline? – wyszeptałam
mu do ucha, lubieżnie go całując. Mocniej złapał mnie za biodra i poprawił się na
łóżku.
– Tak.
– Możesz pomóc mi z tym golfem?
– Tak.
– A potem pokażesz mi swój młotek? – zapytałam, wtulając się w niego i siada‐
jąc na nim okrakiem. W odpowiedzi wypiął biodra w górę, dając mi poczuć to na‐
rzędzie. Roześmiałam się. – Mmm, zapowiedź walenia?
Zdjął ze mnie golf i rozpiął stanik, a moje piersi rozlały się przed jego rozpalo‐
nym spojrzeniem.
– Żadnych pytań więcej – rozkazał i usiadł pode mną, przyciągając mnie bliżej.
Tuż przed tym, jak położył mnie na plecach, gestem pokazałam, że zamykam
buzię na kłódkę. Matko, kocham tego faceta.
Jego usta tańczyły na mojej skórze, od czasu do czasu kąsał mnie, wiedząc, że
w ten sposób szybko mnie rozpali. Zrozumiałam. Też się za nim stęskniłam. Wy‐
gięłam się pod nim, przywierając mocniej do jego ciała. Wierciłam się i kręciłam,
aby wejść z nim w jak największy kontakt. Chciałam czuć dotyk jego skóry. Po
roku nadal potrafił powalić mnie na kolana jednym dotykiem, pocałunkiem lub
spojrzeniem.
Pchnęłam go, ponownie zmieniając pozycję i szarpiąc za spodnie.
– Zdjąć, teraz – rozkazałam.
Kiedy odpiął zamek i guziki, zdarłam z niego dżinsy i zobaczyłam, że ponow‐
nie mój mężczyzna przyszedł bez majtek.
Odnosiłam wrażenie, że urodził się po to, aby doprowadzać mnie do białej go‐
rączki.
Jedną ręką mocno złapałam jego penisa. Byłam gotowa na osobistą podróż do‐
okoła świata.
– Cholernie się stęskniłem – wyszeptał.
Jak wygłodniała całowałam i lizałam jego szczupłe i silne ciało. Gładził mnie po
policzkach, aż w końcu odgarnął mi włosy z twarzy. Chciał mnie widzieć.
Wzięłam go w usta, całego. Zacisnął wplecione w moje włosy dłonie, zatrzymu‐
jąc mnie w tej pozycji, tak jak tego pragnął.
– Mmm, Caroline – jęczał, delikatnie poruszając biodrami. Delikatnie, akurat.
Nie tak będzie przebiegało to przedstawienie.
Wyjęłam go z ust, a potem mocno wsunęłam z powrotem. Pieściłam Simona
dłońmi, zmieniając siłę uścisku, aby nie mógł przewidzieć, co go czeka. Drażniłam
językiem i ustami. Uwodziłam. Kusiłam, aż z jego nieziemskich ust zaczęły wydo‐
bywać się ciche wulgarne słowa. Wiedziałam też, że te same wargi dokonają słod‐
kiej erotycznej zemsty na każdym fragmencie mojego ciała.
Uwielbiałam Simona w takim stanie. Uwielbiałam to, że potrafiłam go dopro‐
wadzić do szaleństwa. Zanim doszedł, podciągnął mnie w górę i zdjął mi majtki,
nie czekając na ewentualne protesty.
Potem zadarł mi do góry spódnicę i rozwarł moje nogi. Przyglądał mi się
przeszywająco tymi swoimi szafirowymi oczami. Pieścił mnie palcami, prowadząc
je we mnie, aż zaczęłam jęczeć, dyszeć i cała się trząść z rozkoszy.
– Pięknie tak wyglądasz – wyszeptał, a ja krzyknęłam.
– Chcę cię, Simon. Proszę. Chcę! – Byłam gotowa wyrwać sobie włosy z głowy,
gdybym wiedziała, że dzięki temu wejdzie we mnie szybciej.
Kiedy wsunął się do środka, zupełnie przestałam myśleć. Tylko czułam jego
twardość i siłę, gdy mocno się we mnie poruszał.
– Chryste, to jest niesamowite – pojękiwałam, pozwalając, aby całą mną za‐
władnął.
Zmienił pozycję, tak że ja byłam na górze, i wbijał się we mnie mocno, co bar‐
dzo mi się podobało.
Później, kiedy leżeliśmy spoceni, Simon zapytał mnie, jak podobał mi się jego
młotek.
Doskonałość tego wszystkiego przechodziła ludzkie pojęcie.
R
ROZDZIAŁ DRUGI
ano wydostałam się spod ciężaru ciała śpiącego Simona. Wieczorem po dru‐
giej rundzie z młotkiem mój mężczyzna opadł na mnie wyczerpany i… Mo‐
ment. Wiecie, jak w romansidłach piszą, że wykończony facet bez sił opadł na
dziewczynę? Dorzućcie do tego wielogodzinny lot, a zrozumiecie, co stało się z Si‐
monem. Dosłownie padł, zaspokojony i zmęczony zmianą czasu. Ledwo udało mi
się nastawić budzik przed tym, jak prawie dziewięćdziesiąt kilo ciepłego ciała
przygniotło mnie do materaca.
Ale jeśli spędzacie długie tygodnie bez tych dziewięćdziesięciu kilogramów
w łóżku, to prawda jest taka, że spanie pod takim przykryciem to miłe uczucie.
A przynajmniej leżenie obok niego. Uwielbiałam Simona, ale kochałam także swo‐
je ciało.
Po nakarmieniu Clive’a wzięłam szybki prysznic. Ubrałam się, a on już zdążył
zająć swoje miejsce w oknie, pilnując okolicy. Zawiązując wilgotne włosy w kucyk,
podziwiałam Simona, który piłował drewno w śnie o drwalu. Ciemne, rozczochra‐
ne przeze mnie włosy opadały mu na czoło. Mocno zarysowany nos, niesamowicie
kształtne policzki, kilkudniowy zarost wart grzechu i pełne usta, które wielokrot‐
nie wyśpiewywały moje imię, zanim… mmm.
Przeciągnęłam tę chwilę podziwu dla leżącej przede mną martwej natury: wy‐
ciągniętej, z ramionami nad głową, umięśnioną klatką i słodką obietnicą ukrytą
pod cienkim nakryciem.
Potrząsnęłam głową, aby się ogarnąć, i usiadłam na łóżku obok niego. Coś wy‐
mamrotał przez sen i sięgnął w moją stronę. Uśmiechnęłam się i dałam się złapać
w senny uścisk niedźwiedzia. Całowałam go w czoło, dopóki nie otworzył swoich
pięknych niebieskich oczu.
– Dzień dobry, kochanie – powiedziałam z uśmiechem, kiedy przytulił się do
mnie jeszcze mocniej. Znałam tę zagrywkę. Nie miałam teraz czasu na taką zaba‐
wę. – Nie, nie. Muszę iść. Dziewczyny na mnie czekają.
Na śniadanie z moimi dwiema najlepszymi przyjaciółkami, Mimi i Sophią, za‐
wsze znajdywałam czas niezależnie od tego, czy Wallbanger był w domu, czy nie.
Copyright © 2014 by Alice Clayton First Gallery Books trade paperback edition June 2014 GALLERY BOOKS and colophon are registered trademarks of Simon & Schuster, Inc. Copyright for the Polish edition © Wydawnictwo Pascal. Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy z wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu. Ta książka jest fikcją literacką. Jakiekolwiek podobieństwo do rzeczywistych osób, żywych lub zmarłych, autentycznych miejsc, wydarzeń lub zjawisk jest czysto przypadkowe. Bohaterowie i wydarzenia opisane w tej książce są tworem wyobraźni autorki bądź zostały znacząco przetworzone pod kątem wykorzystania w powieści. Tytuł: Plany na przyszłość Tytuł oryginalny: Rusty Nailed Autor: Alice Clayton Tłumaczenie: Aga Rewilak Redakcja: Ewa Ressel Korekta: Katarzyna Śledź Opracowanie techniczne okładki: Studio Karandasz Redaktor prowadząca: Justyna Tomas Redaktor naczelna: Agnieszka Hetnał Zdjęcie na okładce: Claudio Marinesco Wydawnictwo Pascal sp. z o.o. ul. Zapora 25 43-382 Bielsko-Biała www.pascal.pl Bielsko-Biała 2014 ISBN 978-83-7642-531-3 eBook maîtrisé par Atelier Du Châteaux
Nie dajesz mi spać – pierwsza część przygód Caroline i Simona „Klasyczny romans z wieloma wywołującymi śmiech scenami i interesującymi bohaterami” – Jennifer Probst, autorka bestsellera Searching for Perfect wydanego przez New York Times „Soczysta, seXXXowna, niesamowita… UWIELBIAMY ją!” – Perez Hilton „Zabawna, frywolna i sprośna, z głównym bohaterem, który sprawi, że ugną się pod wami kolana. Nie dajesz mi spać to idealna mieszkanka seksu, romansu i smakowitych wypieków” – Ruthie Knox, autorka bestsellera About Last Night „Alice Clayton ponownie zaskakuje, uwodząc prawdziwie kobiecym seksapilem, niezrównanym poczuciem humoru i hipnotyzującym sarkazmem; wywołuje śmiech i rumieniec na policzkach oraz nieodpartą chęć do zrzucenia wszystkich obrazów ze ścian” – bloggerka Brittany Gibbons „Nareszcie znalazła się kobieta, która wie, jak obchodzić się zarówno z mężczyzną, jak i z robotem Kitchen Aid. Uwiodła nas chlebem cukiniowym!” – Curvy Girl Guide „Zabawna, szalona i nowocześnie romantyczna. Szybka akcja i łagodnie kreślona historia przyprawią was o dreszcze rozkoszy…” – Smexy Books
Dla Petera za to, że był przy mnie przed, w trakcie i później – już zawsze. Dziękuję za trzymanie mnie przy zdrowych zmysłach. Choć to pojęcie względne. XOXO
T PODZIĘKOWANIA a książka w stu procentach stanowi efekt mojego pragnienia, aby dać dziew‐ czynom z Banger Nation nieco więcej chwil z ich Simonem i Caroline. Zosta‐ ła ona wydana dzięki wam, moi wspaniali czytelnicy. Dziękuję za cierpliwe oczeki‐ wanie, za paplanie o niej z przyjaciółkami, za niezachwianą wiarę w to, że słowa „seksowna” i „roztargniona” idą ze sobą w parze. Banger Nation, urzekłyście mnie. Ta książka jest dla was. Dziękuję z głębi mojego zrzędliwego serca. Dziękuję mojemu redaktorowi, Mickiemu Nudingowi, i całemu zespołowi Gal‐ lery Books za kredyt zaufania, którym obdarzyli początkującą pisarkę. Prawie każ‐ dego dnia szczypię się w policzek, aby upewnić się, że nie śnię. Dziękuję mojej osobistej wnikliwej policji z San Francisco/Sausalito – jedynej w swoim rodzaju Staci Reilly. I tak, winda na zboczu wzgórza naprawdę istnieje, a Staci mogłaby opowiedzieć o niej co nieco… Dziękuję mojej rodzinie za niesamowitą cierpliwość do mnie, kiedy wszystkie‐ go odmawiam, bo zbliża się termin oddania książki, i za wiarę w moją pracę, mimo że czasem pracuję w piżamie. Dziękuję blogerom, którzy każdego dnia, trąbiąc głośno, promowali nas, pisa‐ rzy, i podsuwali wam, czytelnikom, nasze książki. W końcu jestem przede wszyst‐ kim czytelniczką, a dopiero później pisarką. Nawet nie przypuszczacie, jak bardzo doceniam sympatię, którą darzycie nasze gawędziarstwo i chęć dzielenia się nową ulubioną lekturą. Dziękuję moim kilku ulubionym pisarkom tej planety za słowa, które uwiel‐ biam, i za to, że są moimi przyjaciółkami. Kristen Proby, Tiffany Reisz, Jennifer Probst, Ruthie Knox, Kresley Cole, Samantha Young, Sylvia Day, Helena Hunting, Debra Anastasia, Mina Vaughn, Leisa Rayven, EL James, Katy Evans, Jasinda Wil‐ der – dzięki, dziewczyny. Składam także wyrazy wdzięczności Christinie Hogrebe, mojej agentce i przy‐ jaciółce oraz przewodniczce po szalonym świecie Alicji na Półkach Księgarni. Je‐ steś odważną kobietą i ogromnie cię cenię. Nie mogę doczekać się naszego kolej‐
nego wspólnego posiłku w Mohonk, kiedy ponownie będziemy świętowały coś ważnego! Dziękuję również jednej z moich najwierniejszych i najserdeczniejszych przyja‐ ciółek Jessice Royer-Ocken, która dosłownie przeszła piekło, aby ta książka mogła się ukazać. Piekło to wybrukowane było moją ignorancją w dziedzinie interpunk‐ cji i niewiedzą w zakresie formatowaniu tekstu. Nie wspominając o tym, że cho‐ lernie dobra z niej powierniczka. I niezła kucharka. Dziękuję Captain Hookers, współsprawcom zbrodni, PQ i Lo (znacie ich jako Christina Lauren). Za podcasty, za esemesy, za Wieżę Strachu. Za miłość do myszki. Dziękuję Ninie, to najsmakowitszy kąsek, jaki dziewczyna może dostać. Dzię‐ kuję za nieustające motywowanie mnie, za zdjęcia Roberta Pattinsona i żelki, któ‐ re mi dajesz, gdy zrzędzę. Czyli, spójrzmy prawdzie w oczy, prawie zawsze. Cze‐ kam na twoją książkę! I wreszcie dziękuję, dziękuję i raz jeszcze dziękuję moim Fantastycznie Wier‐ nym Czytelnikom. Tym, którzy są ze mną od początku, i tym, którzy dopiero co wskoczyli do tego zwariowanego pociągu. Dziękuję. To początek podróży życia. Trzymajcie się, moi mili – ruszamy! Alice XOXO
T PROLOG o były najwspanialsze, najbardziej roznegliżowane chwile… GRUDZIEŃ Nigdy nie spędziłam świąt z daleka od rodziny. Dla mnie Boże Narodzenie to rodzina: najbliższa, powiększona, a później stworzona. Spotykam się z krewnymi i przyjaciółmi, ubieramy choinkę, pakujemy prezenty, przygotowujemy poncz i pijemy go. Jak na obrazach Normana Rockwella z pijanym wujkiem. Nigdy nie zrezygnowałabym z takiej gwiazdki. Wyjątek stanowił ten rok. To Boże Narodzenie było zupełnie inne. Połączenie stylu Rockwella i Wallbangera. Simon jako fotograf freelancer miał naprawdę fajną pracę. Objeżdżał świat na zlecenie „National Geographic” i Discovery Channel oraz każdego, kto potrzebo‐ wał fotografa w najodleglejszych zakątkach ziemi. W te święta robił zdjęcia w kil‐ ku europejskich miastach. Miało go nie być przez prawie cały grudzień. Odkąd oficjalnie staliśmy się „my”, wypracowaliśmy nasze własne zwyczaje. On w ramach pracy wyjeżdżał, rezerwował loty we wszystkie strony świata: Peru, Chi‐ le, Anglia, a nawet długi weekend w Los Angeles, aby zrobić sesję w posiadłości Hugh Hefnera. Ciężka orka. Ale kiedy mój obieżyświat wraca, zamienia się w zwierzę domowe. Jesteśmy ze sobą w moim albo w jego mieszkaniu. Wychodzimy na kolacje z Jillian i Benjami‐ nem albo gramy w pokera z Mimi, Sophią, Ryanem i Neilem, którzy również są naszymi najlepszymi przyjaciółmi. Jest ze mną w moim lub swoim łóżku, w mojej lub swojej kuchni, na moim lub swoim blacie – w naszym domu. Wszystko wskazuje na to, że Simon zawsze wyjeżdżał w czasie świąt. Brał zle‐ cenia w Rzymie, gdzie robił materiał o pasterce na placu św. Piotra. Albo na Va‐ nuatu na południowym Pacyfiku, czyli pierwszej strefie czasowej, w której zaczy‐ nają się obchody Bożego Narodzenia. Kiedyś pojechał nawet na biegun północny i zrobił aniołka na śniegu o północy.
Dziwne, co? Nie całkiem. Jego rodzice zginęli w wypadku samochodowym, kie‐ dy był w ostatniej klasie liceum. Miał osiemnaście lat i cały świat wywrócił mu się do góry nogami. Nie miał innej rodziny, więc kiedy kilka miesięcy później zapisał się na Uniwersytet Stanforda, przeprowadził się do Filadelfii. Nigdy nie oglądał się za siebie. Więc tak, święta to dla niego trudny czas. Zaczynałam coraz lepiej rozumieć mojego Wallbangera, obalałam stereotypowy obraz mężczyzny. Okres świąteczny generalnie przebiegał pod znakiem ckliwości. A spędzenie Bożego Narodzenia z moimi rodzicami byłoby Naprawdę Wielką Sprawą dla takiej świeżej pary jak my. Nawet ich jeszcze nie poznał, więc święta u Reynoldsów chyba nie były najlep‐ szym momentem na kolejny krok jako „my”. Dlatego nie zaskoczyło mnie, kiedy zaczął robić plany wyjazdowe na cały mie‐ siąc. To raczej on się zdziwił, kiedy bezczelnie wprosiłam się na wspólną wyciecz‐ kę. – Z Pragi jadę do Wiednia. Potem Salzburg i tam pewnie zostanę na święta. Odbywa się tam festiwal, na którym… – Chcę. – Znowu? Cholera, dobry jestem. Godzinę temu skończyliśmy… – Położył dłoń pomiędzy moimi nogami. Była noc pod koniec listopada i leżeliśmy w łóżku. Kil‐ ka dni temu przyjechał do domu przed kolejnym wyjazdem, więc ciągle się tulili‐ śmy. – Nie, proszę pana. Chcę pojechać z tobą do Europy. Chciałabym, żebyśmy na‐ sze pierwsze święta spędzili razem. Będzie super! – A co z twoimi rodzicami? Nie poczują się urażeni? – Pewnie tak, ale szybko im minie. Będzie tam śnieg? – Śnieg? Jasne! Ale jesteś tego pewna? Większość świąt w ostatnich latach spę‐ dzałem sam. To nic takiego. Nie przeszkadza mi – powiedział, nie patrząc mi w oczy. Uśmiechnęłam się i pogładziłam go po twarzy. – Ale mi przeszkadza. Zresztą między świętami a Nowym Rokiem mam ty‐ dzień wolnego. Jadę. Postanowione. – Caroline Reynolds, jest pani bardzo władcza – zauważył i przesunął dłoń po moim biodrze.
– Owszem, panie Parker. Nie przestawaj robić tego, co robisz tam na dole… Mmm… I w ten sposób znalazłam się w bajce. Poleciałam do Austrii. Zatrzymaliśmy się w uroczym, przytulnym zajeździe w centrum starego miasta w Salzburgu. Padał śnieg, drzewa były oświetlone tysiącami drobnych białych światełek, a Simon wy‐ glądał niedorzecznie cudownie w czapce narciarskiej z pomponem. Zachowywał się jak typowy turysta. Nawet zorganizował dla nas kulig z dzwoneczkami. W wi‐ gilię opatulona ciepłym kocem i wtulona w Simona, wyjrzałam przez okno na miasto i rzekę, w której odbijał się blask księżyca. – Tak się cieszę, że tu jesteś – wyszeptał i lekko ugryzł mnie w ucho. – Wiedziałam, że tak będzie. – Zachichotałam, kiedy wsunął mi rękę pod swe‐ ter. – Kocham cię – szepnął słodko jak miód. – Ja ciebie bardziej – odpowiedziałam, a w oczach zakręciły mi się łzy. Nowy zwyczaj? Zobaczymy… 14 LUTEGO Wymiana esemesów pomiędzy Simonem a Caroline: Właśnie zaparkowałem. Gotowa? Prawie. Muszę się ubrać. Chodź na górę. Jestem na schodach. Spóźnimy się. Nie. Pod warunkiem że zostaniesz w spodniach. W życiu czegoś takiego nie słyszałem. Przestań kopać w drzwi i wchodź! Wysłałam wiadomość i oparłam się o kuchenny blat. Słyszałam, jak przekręca klucz w drzwiach, i stłumiłam szeroki uśmiech. Za dwadzieścia minut mieliśmy spotkać się z naszymi znajomymi na romantycznej kolacji. Przy takim ruchu bę‐ dziemy mieć sporo szczęścia, jeśli dojedziemy tam za czterdzieści minut. A jak dopisze mi szczęście, to nie dotrzemy tam w ogóle. – Kochanie! Co ty robisz? Musimy iść! – zawołał. Słyszałam, jak rzucił torbę na podłogę w korytarzu.
Kiedy szedł w stronę kuchni, westchnęłam teatralnie i odkrzyknęłam: – Postanowiłam dziś nie wychodzić. Nie czuję się za dobrze. Stanął jak wryty i mogę założyć się o mój szybkowar Le Creuset, że przeczesał włosy palcami i wstrzymał oddech. Od tygodni męczyłam go o to, aby zabrał mnie gdzieś na walentynki. Nalega‐ łam, aby spędzić ten wieczór z naszymi przyjaciółmi. Ale on był w domu dopiero od tygodnia i wiedziałam, że niczego tak nie pragnął, jak zostać tu, poleniucho‐ wać na kanapie i kochać się ze swoją dziewczyną. Dziewczyną. Ciągle dostaję gęsiej skórki, gdy o tym myślę. Jestem dziewczyną Simona. Kie‐ dyś był Panem Haremu, a teraz jestem jego dziewczyną. Więc od połowy stycznia rzucałam aluzjami, chcąc upewnić się, że będzie w domu na walentynki. Później całe godziny wisiałam na telefonie z Sophią i Mimi, omawiając wspólny, idealnie romantyczny wieczór. Pewnie przez to, że zmieniłam zdanie, zastanawia się, czy na pewno chce mieć dziewczynę. – Jesteś pewna? Myślałem, że zależy ci na… Zatrzymał się, kiedy wyszedł z przedpokoju. Na blacie w kuchennym fartuchu, z promiennym uśmiechem i piętnastocentymetrowymi szpilkami na stopach sie‐ działam ja. Na kolanach trzymałam szarlotkę. – Moje pragnienie się zmieniło – powiedziałam. – I nie obejmuje zatłoczonej restauracji. Chyba nie mogłabym mieć na sobie tylko tego? Zeskoczyłam z blatu i odwróciłam się. O, tak, miałam na sobie fartuch i tylko fartuch. Ach, i szpilki, nie zapominajmy o szpilkach. – Caroline. Nieźle – wydobył z siebie. Uśmiechnęłam się jeszcze szerzej. – Mam coś pysznego. – W to nie wątpię. – Głuptasie, upiekłam ci ciasto. Twoja własna gorąca szarlotka. Wystarczy, że tu podejdziesz i ją sobie weźmiesz. Odłamałam kawałek kruszonki i zamoczyłam w wypływającym soku. Sięgnie najpierw po ciasto czy po mnie? Okazało się, że chciał obydwu jednocześnie.
KWIECIEŃ – Widzisz, myślałem, że robimy postępy. Razem oglądamy mecze baseballa, od czasu do czasu przemycam dla ciebie masło orzechowe, a ty wyskakujesz z czymś takim? Czemu? Czemu ciągle to robisz? A co ważniejsze, czemu ja ciągle na to się godzę? Podsłuchałam tę rozmowę, dobiegającą z mojego mieszkania, kiedy stanęłam pod drzwiami. Simon był sam w domu – może rozmawiał przez telefon. Jednak kiedy weszłam do środka i dyskretnie wyjrzałam z przedpokoju, zobaczyłam go siedzącego naprzeciwko mojego kota, Clive’a. Na stole między nimi leżała bluza z napisem „Stanford”. Clive zaznaczał na niej swój teren już kilkadziesiąt razy w czasie trwania naszego związku, ale jakiś czas temu porzucił ten zwyczaj przy‐ pominania Simonowi, kto tak naprawdę jest panem domu. Obydwoje pomyśleli‐ śmy, że skończył z tym drobnym wybrykiem, ale wyglądało na to, że nie. Rozbawiła mnie powaga, z którą Simon patrzył na kota, i jak bardzo Clive miał gdzieś to, co się działo, i beztrosko machał ogonem, jakby nie należał do jego kociego ciała. Wycofałam się cicho w głąb przedpokoju i narobiłam hałasu, udając, że otwieram zamek, aby dać panom znać, że jestem w domu. Kiedy weszłam do jadalni, Simon z nonszalancją czytał gazetę. Nawet nie wspomniał o rozmowie, którą odbył z kotem. Pozwoliłam mu na zachowanie tej tajemnicy i gdy kilka godzin później znala‐ złam jego bluzę w koszu na śmieci, udałam, że nic nie widzę. MAJ Sypialnię wypełniał hałas, rozdzierając noc i dudniąc mi w uszach. Głośne piło‐ wanie wydobywające się z nieokreślonego źródła wybudziło mnie ze snu o Clo‐ oneyu. Było mi gorąco i duszno. Za moimi plecami, wtulony we mnie i niesamo‐ wicie ciepły, leżał ten, z którego ust wydobywały się przeraźliwe dźwięki, przeszy‐ wające moją głowę. Rozpaczliwie szukałam chłodniejszego miejsca na poduszce. Ciepło jego ciała otaczało mnie falami, a chrapanie – o słodki Jezu, chrapanie – wstrząsało całym moim wnętrzem. Clive schował się w bezpiecznym miejscu na komodzie. Wykonałam bardzo idiotyczny ruch na poziomie podstawówki: podciągnęłam kolana do siebie, a po‐
tem kopnęłam spocone, chrapiące cielsko chłopaka, które zajmowało moje łóżko i wybijało mnie ze snu. – Auuu! – Obudził się i odruchowo jeszcze mocniej przycisnął swoje rozgrzane ciało do mojego. Wygrzebałam się z łóżka i stanęłam nad nim. Zamaszyście zabra‐ łam poduszkę, która była cała przepocona. – Kotku, co robisz? Kopnęłaś mnie? – Z powrotem zwinął się w kłębek. – Musisz z tym skończyć! – wrzasnęłam. – Z czym? Wracaj do łóżka – wymamrotał, zapadając na nowo w sen, w którym najwyraźniej był drwalem. – Ani mi się waż zasypiać! Koniec! Z chrapaniem! – ciągle krzyczałam, ogar‐ nięta wściekłością. Okradziona ze świętego snu zachowywałam się jak opętana. – Chrapanie? Daj spokój, nie może być aż tak źle. Co, do diabła? Wyrwałam mu poduszkę spod głowy, tak że opadła na materac. – Jeśli ja nie mogę spać, to nikt nie zmruży oka! Jesteś głośny! I gorący! – kon‐ tynuowałam. – Cóż, że jestem niezły, to wiemy, co nie? – Ani słowa więcej! – Ej, masz PMS? – spytał i od razu zdał sobie sprawę, że popełnił błąd, bo na jego twarzy pojawiło się przerażenie. Resztę nocy Simon spędził po drugiej stronie korytarza, w swoim własnym mieszkaniu. Ja potrzebowałam snu. LIPIEC – Cholera, Caroline. To było cudowne. – Mhm – mruczałam, prostując nogi wzdłuż jego ciała i przyciągając go bliżej. Nadal był we mnie. Nasze oddechy się zsynchronizowały. Rozluźniony Simon za‐ padał się we mnie, kiedy głaskałam go po włosach i opuszkami palców rysowałam delikatne wzorki na plecach. Po chwili wsparł się na łokciu i przyklepał rozczo‐ chrane włosy. – Nie doszłaś, prawda? – Nie, skarbie, ale i tak było mi fantastycznie. – Pozwól, że ci to wynagrodzę – nalegał, wsuwając dłoń pomiędzy nas. Zdziwił się, gdy go powstrzymałam. – Kotku?
– Nie zawsze chodzi o to. Nawet tak może być cudownie, rozumiesz? Są takie noce, kiedy twoja bliskość to wszystko, czego mi trzeba – powiedziałam, całując go ponownie, powoli i namiętnie. – Tak bardzo cię kocham. W odpowiedzi na mój szept on uśmiechnął się szeroko. Czy po Długiej Przerwie Bez Orgazmu, jak według mnie ten okres powinien być oficjalnie nazywany, pojawiał się już zawsze? Oczywiście, że nie. Nie za każ‐ dym razem. Ale w większości przypadków był, i to wielokrotnie. Czasem nawet ocierał się o punkt G. W takie noce prawie traciłam przytomność. I o ile uwielbiałam zbliżenia na blacie, pod prysznicem, na podłodze w kuchni i na schodach – tak, zdarzyła się jedna namiętna przygoda na schodach – to moim ulubionym seksem był ten spokojny. Kiedy Simon leżał na mnie, kiedy mogłam czuć jego ciężar i spływającą na mnie miłość, wypełniającą mnie, otaczającą mnie całą. A jeśli akurat „O” nie przyszedł, to nie szkodzi. Wiedziałam, że wcześniej czy później znowu się pojawi. Simon wrócił do łóżka z butelką wody i kotem, który pałętał mu się między nogami. Clive dobrze wiedział, że w trakcie stosunków należy trzymać się z dale‐ ka. Raz zaatakował i o mały włos nie został skopany. Dlatego teraz unikał miejsca akcji. Simon przynoszący wodę był znakiem, że kot może wrócić i wtulić się w nas. Simon podał mi wodę, a ja włączyłam telewizor, aby sprawdzić pogodę na na‐ stępny dzień. Chciałam wiedzieć, czy będę potrzebowała parasolki. Każde z nas zajęło swoją stronę łóżka, Clive wskoczył pomiędzy nas i oglądaliśmy prognozę pogody. Nasze złączone dłonie leżały na poduszce między nami. Megazajebiście. SIERPIEŃ – No dalej, wiem, że chcesz to powiedzieć. – Wydaje mi się, że nie muszę, Caroline. Twoje pomruki mówią same za sie‐ bie. – Nie, nie. Widzę, że masz ochotę. No dawaj. – Dobra. A nie mówiłem. – Lepiej ci? – Tak.
– To dobrze. A teraz zamknij się i daj mi dokończyć makaron. Simon śmiał się, kiedy siorbałam pho, smakowitą wietnamską zupę z makaro‐ nem. Przez lata sądziłam, że nie lubię wietnamskiego jedzenia. Przypuszczam, że konsumowanie go w Wietnamie ma znaczenie. Po raz kolejny fakt, że byłam dziewczyną Simona, okazał się mieć nieoczekiwa‐ ne konsekwencje. Zaprosił mnie na wycieczkę po Azji Południowo-Wschodniej: Laos, Kambodża, a na koniec Wietnam. Nie udało mi się towarzyszyć mu w czasie całej podróży, ale mogłam dołączyć do niego w Hanoi, gdzie robił zdjęcia dla „Na‐ tional Geographic”, i spędzić z nim tydzień. Jeździliśmy po miastach i wioskach, piaszczystych plażach i cichych górach. Codziennie jedliśmy niesamowite potrawy i kochaliśmy się każdej nocy. Aktualnie w zachwyt wprawiało nas pływanie po zatoce He Long i jedzenie smakowitego posiłku, który został dla nas przyrządzony w łodzi mieszkalnej, gdzie nocowaliśmy. Patrzyłam na małe wyspy wystające z morza niczym wyłania‐ jące się z toni grzbiety smoków. Słońce zachodziło, a Simon dla ochłody po nie‐ znośnie parnym dniu wyskoczył z łodzi prosto do wody. Opływała jego skórę, szorty przylepiły mu się do ciała, a na widok jego nagiej klatki zaczęłam się ślinić, i to bardziej, niż jedząc zupę. Życie było piękne. Ze wszystkich wyjazdów, na których byliśmy razem – szybkie wypady weeken‐ dowe albo tygodniowe wycieczki do egzotycznych miejsc – ten zachwycił mnie po‐ nad miarę. Wietnam był magiczny, odurzający i wspaniały. Chciałam tu wrócić. Chciałam, aby on ponownie mnie tu zabrał. Ciągle chlipałam zupę, a Simon otworzył piwo. Uśmiechaliśmy się do siebie. W ciągu tych miesięcy razem nie potrzebowaliśmy słów, aby się porozumiewać. Kiedy obróciłam się, żeby patrzeć na zachodzące słońce, Simon wciągnął mnie na kolana. Byliśmy rozgrzani, nasze słone od wody ciała lepiły się do siebie. Od pra‐ wie dwóch dni chodziłam tylko w staniku od zielonego bikini i w sarongu. Simon obejmował mnie za biodra, lekko wsuwając palce pod materiał okrycia. – Pięknie, prawda? – spytał. – Bardzo. – Patrzyłam, jak słońce nurkuje w wodach zatoki, a potem obróciłam się i pocałowałam go. W brzuchu czułam motyle, które nigdy nie zniknęły. Mam nadzieję, że nie odlecą.
WRZESIEŃ – Hej. – Cześć. – Obudziłaś się? – Nie całkiem. Moment, co ty tu robisz? – Złapałem wcześniejszy lot. Stęskniłem się. – Mmm, ja też. – Och, Caroline. Co masz na… albo i nie masz? – Jest za gorąco na piżamę. – To bardzo dobrze – szepnął. Cieszyło mnie ciepło jego ciała obok mojego pomimo panującego gorąca. Prze‐ suwał dłońmi po mojej talii w dół, do bioder. Pojękując, wygięłam się w jego stro‐ nę. Moje ciało zawsze reagowało na jego dotyk. Na chwilę przerwał pieszczoty, aby potowarzyszyć mi w nagości. Przywarłam do niego, kiedy ponownie położył się za mną, podniecony i gotowy, aby mnie kochać. Pewnymi i pobudzającymi ruchami gładził moje piersi. Wiedział, jaką reakcję wywoła. Lekko wsunął rękę między moje uda i kładąc moją nogę na swoim bio‐ drze, otworzył mnie. – Tak? – spytał szeptem. Poczułam ciepło jego oddechu na skórze. – Tak – potwierdziłam i wplotłam dłonie w jego włosy. Z jękiem wszedł we mnie. Westchnęłam, czując, jak twardy i nieustępliwy wdzierał się tam, gdzie jego miejsce.
O ROZDZIAŁ PIERWSZY , tak. Łup. – O, tak. Łup, łup. – Caroline, nie mów w ten sposób, kiedy jestem tak daleko od ciebie – wydusił z siebie Simon stłumionym głosem. Brzmiał jak zawsze odurzająco. – Głuptasie, chodzi mi o walenie w ścianę po drugiej stronie. – Kto tam jest? – Facet z młotem. Szkoda, że go nie widzisz. Jest wielki. – Bardzo cię proszę, nie mów mi o młocie innego faceta. – To wracaj do domu i zaskocz mnie swoim – rzuciłam ze śmiechem, zamyka‐ jąc drzwi do gabinetu, aby zminimalizować hałas. Już niedługo to pomieszczenie przestanie być moim biurem. Przenosiłam się do innego świata. A dokładnie na drugi koniec korytarza. Stąd to walenie: remont mojego nowego miejsca pracy. Większe pomieszczenie, biuro narożne, tuż obok gabinetu Jillian – mojej szefowej i właścicielki firmy. Dziękuję bardzo. Lepszy widok na zatokę i prawie dwa razy więcej przestrzeni z małym przedpokojem, który miał być miejscem dla ewentual‐ nego przyszłego stażysty. Pewnego dnia mogę dostać stażystę. Czy to naprawdę moje życie? – Będę w domu jutro. Dasz radę do tego czasu myśleć o moim młocie? – spy‐ tał. Popatrzyłam na kalendarz stojący na biurku z zakreśloną datą powrotu Simo‐ na. – Zrobię, co w mojej mocy, kochany, ale nie masz pojęcia, jak pokaźny zestaw narzędzi ma ten facet. Niczego nie obiecuję. – Simon jęknął, a ja się roześmiałam. Uwielbiam znęcać się nad nim poprzez te wszystkie strefy czasowe. – I nie zapo‐ mnij o prezencie dla mnie. – Czy kiedykolwiek zapomniałem? – Nie, jesteś troskliwy, prawda?
– Ty także nie zapomnij o moim prezencie – rzucił roznamiętnionym tonem. – Różowa koszulka nocna jest przygotowana. Będę ją miała na sobie, kiedy wrócisz. – A ja będę w, na, pod… Kurczę, muszę lecieć. Taksówka przyjechała. – Dokończymy tę finezyjną konwersację twarzą w twarz. Kocham cię – rzuci‐ łam na pożegnanie. – Też cię kocham, skarbie – powiedział i rozłączył się. Przez chwilę wpatrywałam się w telefon i wyobraziłam sobie Simona na dru‐ gim końcu świata w Tokio. Tego roku zgromadził więcej punktów w programie dla często podróżujących niż większość ludzi w czasie całego swojego życia, a miał już zarezerwowane terminy do końca roku. Nadal uśmiechałam się do aparatu, kiedy do drzwi zapukała Jillian, od razu wchodząc i siadając na rogu biurka. – Co ci chodzi po głowie? – zapytałam, odrywając zwiędły płatek róży z bukie‐ tu, który stał w wazonie obok miejsca, gdzie Jillian posadziła swój odziany w kaszmir tyłek. – Widzę, że tobie chodzi coś po głowie. Czy to Simon dzwonił? – spytała, kie‐ dy uśmiechnęłam się szeroko. – Tylko on sprawia, że twoja twarz tak promienieje. – Powtórzę: co ci chodzi po głowie, Jillian? – ponowiłam pytanie, wbijając w nią lekko ołówek. – Coś, co może rozpromienić cię jeszcze bardziej, chociaż już teraz masz cieka‐ wy odcień zupy pomidorowej – droczyła się. – Czy twój narzeczony, tak jak każdy, kto z tobą pracuje, również uważa, że je‐ steś bardzo irytująca? – On ma mnie za znacznie bardziej wkurzającą. Gotowa na ważne wieści czy wolisz nadal się mnie czepiać? – Zaskocz mnie – powiedziałam z westchnieniem. Uwielbiam moją szefową, ale ma skłonność do nieco teatralnych zachowań. Na przykład w zeszłym roku, kiedy bawiła się w swatkę dla mnie i Simona, przez cały czas udawała, że o niczym nie wie. Ale miała dobre serce, które w stu procentach i bezgranicznie należało do Benjamina, specjalisty od venture capital. Byli ze sobą od lat i w końcu za kilka tygodni mieli wejść w związek małżeński, a o ich ślubie mówiło całe San Francisco. Benjamin był niezaprzeczalnie gorącym towarem, przy
którym razem z przyjaciółkami chichotałyśmy i zapominałyśmy słów. Jillian wie‐ działa, że wszystkie podkochujemy się w jej mężczyźnie, i dla żartów wykorzysty‐ wała tę wiedzę przeciwko nam. Nareszcie miała zostać żoną faceta naszych ma‐ rzeń, a potem wyjechać w wymarzoną podróż poślubną po Europie. – Pamiętasz zlecenie, które robiłyśmy zeszłej wiosny dla Maksa Camdena? Ten wiktoriański dom nad morzem, którego odnowienie projektowałyśmy przed ślu‐ bem jego córki? – Tak, dał jej go w prezencie. Kto robi takie rzeczy? – Max Camden, któżby inny. W każdym razie ma również stary hotel Clare‐ mont w Sausalito i szuka firmy projektowej, która go odświeży i trochę unowo‐ cześni. – Super! Złożyłaś już ofertę? – zapytałam, wyobrażając sobie nieruchomość. Hotel od początku ubiegłego wieku stoi tuż przy głównej drodze w Sausalito i jest jednym z niewielu, które przetrwały wielkie trzęsienie ziemi. – Nie, bo ty to zrobisz. Będziesz głównym projektantem, jeśli oferta zostanie przyjęta – wyjaśniła. – Myślisz, że mogłabym się podjąć takiego czegoś? Tuż przed własnym weselem? Nie zrezygnuję z podróży poślubnej dla pracy, zbyt wiele wa‐ kacji w ciągu ostatnich lat odpuszczałam. – Ja? Nie, nie, nie. Nie jestem gotowa. Ty też zresztą nie. Jak mogłaś o tym w ogóle pomyśleć? – Jąkałam się, a serce podchodziło mi do gardła. To twoja chwila, kochana. – Proszę cię, dasz radę. – Jillian lekko szturchnęła mnie stopą. – Czujesz? To ja wykopująca cię z gniazda. – Hmm, tak. Już dawno z niego wyfrunęłam, ale to co innego – broniłam się, przygryzając ołówek, który szefowa wyjęła mi z ust. – Sądzisz, że dałabym ci zlecenie, gdybyś nie była na to gotowa? Przyznaj, że chociaż trochę jesteś podekscytowana. Przyłapała mnie. Zawsze chciałam zrealizować coś ambitnego, ale zostać głów‐ nym projektantem przy odnawianiu całego hotelu? – Wiem, że proszę o wiele, bo będziesz miała też na głowie całą tę szopkę pod‐ czas mojej podróży. Naprawdę myślisz, że to za dużo do ogarnięcia? – No, ja, no – wydukałam, biorąc głęboki wdech. Kiedy najpierw zaproponowa‐ ła mi zajęcie się biurem podczas jej nieobecności, chodziło o sprawy typu dopilno‐
wanie, czy alarm był włączony na koniec dnia i czy Ashley zamówiła mleczko do kawy. W miarę napływania zleceń lista obowiązków się wydłużała, ale nadal była do okiełznania. A teraz to. Pozwoliłam, żeby jej słowa do mnie dotarły. Czy potrafiłabym to zrobić? Wy‐ glądało na to, że Jillian tak uważała. – Hmm. Wyobraziłam sobie hotel: wspaniałe światło, świetna lokalizacja, ale wymagał generalnego remontu. Już zastanawiałam się nad doborem kolorów. Jillian dźgnę‐ ła mnie ołówkiem. – Dalej, Caroline. Halo. – Szefowa pomachała mi ręką przed oczami. Uśmiechnęłam się do niej. – Wchodzę w to. Zgadzam się – powiedziałam, a w głowie miałam już mnó‐ stwo pomysłów. Szefowa odwzajemniła uśmiech i stuknęłyśmy się pięściami. – Poinformuję zespół, że będziesz nas reprezentować. – Raczej wymiotować – rzuciłam, tylko częściowo żartując. – Dobierz odpowiednie zasłony, a wszystko będzie dobrze. A teraz uczcimy tę decyzję, wybierając piosenkę, w rytm której pójdę do ołtarza. – Z kieszeni wyjęła iPoda i zaczęła przewijać listę utworów. – Czy mam to w zakresie obowiązków służbowych? – Że spełniasz moje zachcianki? Tak, przeczytaj swoją umowę. Więc, kiedy będę szła do ołtarza, w tle powinno brzmieć… Gdy zaczynała gadać o ślubie, nie można było jej powstrzymać. Pomimo że ko‐ tłowało mi się w myślach, odprężyłam się nieco. To twoja wielka chwila, dziewczy‐ no, i dasz sobie radę. Prawda? *** Popołudnie spędziłam na przygotowaniach do opracowania chwytliwej oferty dla Maksa Camdena. Kiedy przeglądałam archiwalne zdjęcia hotelu i jego otocze‐ nia, pomysły same przychodziły mi do głowy. Jeszcze nie w pełni ukształtowane, ale ukierunkowujące mnie w stronę ciekawych rozwiązań. Wiem, że reputacja Jil‐ lian nada im większej mocy. Każdy, kto był na tyle dobry, aby dla niej pracować,
zazwyczaj dostawał w pakiecie dodatkowe zaufanie. Ale i tak chodzi o to, czyj po‐ mysł okaże się najlepszy, i chcę, aby mój był imponujący. Nadal zamyślona nad projektem, przekręcałam klucz w drzwiach do mieszka‐ nia, kiedy z jego wnętrza dobiegło mnie głuche tąpnięcie i zbliżający się odgłos stukających o podłogę pazurów. Clive. Kiedy weszłam, przywitał mnie mój cudowny kot, mój mały kawałek nieba. Między nogami kotłowała mi się pomrukująca kulka szarego futra. – Cześć, słodziaku. Byłeś dziś grzeczny? – spytałam i schyliłam się, aby pogła‐ dzić jego miękkie futerko. Zrobił koci grzbiet, podsuwając się pod moją dłoń i potwierdzając, że był grzecznym i kochanym kotkiem. Pomrukami i świergotami dał mi reprymendę za pozostawienie go samego na tysiąc lat i zaprowadził mnie do kuchni. Rozmawialiśmy, kiedy przygotowywałam mu jedzenie, co oczywiście musiało nastąpić natychmiast. Konwersacja dotyczyła zwykłych, codziennych tematów, czy‐ li jakie ptaki dziś widział przez okno, czy kłęby kurzu wyszły spod łóżka i czy zna‐ lazłam ukryte w pantoflach zabawki. Co do ostatniego tematu okazał się raczej mało rozmowny. Jak już miał karmę w misce, zaczął mnie zupełnie ignorować, więc skierowa‐ łam się do sypialni, żeby przebrać się w coś wygodnego. Zdejmując golf, pode‐ szłam do komody z lustrem, aby wyjąć z niej spodnie dresowe. Kiedy wyciągnę‐ łam ręce z rękawów bluzki, serce zamarło mi w piersiach, bo w lustrze zobaczy‐ łam odbicie kogoś, kto siedział na moim łóżku. Zadziałał instynkt samozachowaw‐ czy i obróciłam się w jego stronę z zaciśniętymi pięściami, gotowa do podniesie‐ nia rabanu. Wraz z pierwszym ciosem dotarło do mnie, że na łóżku siedzi Simon. – Spokojnie, Caroline. Co to ma być, do diabła?! – wrzasnął, dotykając swojej szczęki. – Co to ma być? Do cholery, Simon! Co ty tu robisz?! – również krzyczałam. Dobrze wiedzieć, że w razie rzeczywistego ataku nie sparaliżowałoby mnie. – Wróciłem wcześniej, żeby zrobić ci niespodziankę – wyjaśnił, masując twarz i krzywiąc się.
Serce nadal biło mi jak oszalałe. Kiedy próbowałam się uspokoić, w rogu zoba‐ czyłam walizkę, którą przeoczyłam, wchodząc do pokoju. Popatrzyłam na siebie i zorientowałam się, że nadal mam na sobie golf, który opatula moją szyję jak sza‐ lik. – Mogłabym cię zabić! – ponownie krzyknęłam, mocno popychając Simona na plecy. – Wystraszyłeś mnie na śmierć, głupku! – Chciałem zawołać, żebyś wiedziała, że tu jestem, ale wtedy ominęłaby mnie cała rozmowa z Clive’em. Nie chciałem przeszkadzać. – Uśmiechał się i gładził mój brzuch. – Zdrajca! – wrzasnęłam w stronę kuchni. – Mogłeś dać mi znać, że ktoś tu jest, ty nędzny futrzany stróżu! W odpowiedzi usłyszałam beznamiętne miauknięcie. – Nie jestem zwykłym ktosiem. Wydaje mi się, że jednak mam nieco większy status niż to – powiedział, całując delikatnie moją szyję. – To jak? Przywitasz się ze swoim chłopakiem, który przeleciał pół świata, aby pokazać ci swój młotek, czy może znowu mi przyłożysz? – Jeszcze nie wiem. Nie ochłonęłam. Serce mi wali, czujesz? – spytałam, przy‐ kładając jego dłoń do swojej piersi. Tylko po to, aby poczuł bicie mojego serca. Jasne, że tak. Tylko po to. Tak na‐ prawdę serce było przeszczęśliwe, że Simon wrócił wcześniej. Ono lubiło takie ro‐ mantyczne spotkania. Inne części mojego ciała również wydawały się zadowolone. – Widzisz, a ja myślałem, że ono tak bije z mojego powodu – odparł, tłumiąc śmiech, wodząc nosem po mojej szyi i ciągle wsłuchując się w moje serce. – Możesz pomarzyć, Wallbangerze – odpowiedziałam, udając obojętność. A se‐ rio? Serce weszło w rytm Simona i stukało dla niego. A skoro mowa o stukaniu. – Czyli wróciłeś wcześniej, aby zobaczyć swoją starą Caroline? – wyszeptałam mu do ucha, lubieżnie go całując. Mocniej złapał mnie za biodra i poprawił się na łóżku. – Tak. – Możesz pomóc mi z tym golfem? – Tak. – A potem pokażesz mi swój młotek? – zapytałam, wtulając się w niego i siada‐ jąc na nim okrakiem. W odpowiedzi wypiął biodra w górę, dając mi poczuć to na‐
rzędzie. Roześmiałam się. – Mmm, zapowiedź walenia? Zdjął ze mnie golf i rozpiął stanik, a moje piersi rozlały się przed jego rozpalo‐ nym spojrzeniem. – Żadnych pytań więcej – rozkazał i usiadł pode mną, przyciągając mnie bliżej. Tuż przed tym, jak położył mnie na plecach, gestem pokazałam, że zamykam buzię na kłódkę. Matko, kocham tego faceta. Jego usta tańczyły na mojej skórze, od czasu do czasu kąsał mnie, wiedząc, że w ten sposób szybko mnie rozpali. Zrozumiałam. Też się za nim stęskniłam. Wy‐ gięłam się pod nim, przywierając mocniej do jego ciała. Wierciłam się i kręciłam, aby wejść z nim w jak największy kontakt. Chciałam czuć dotyk jego skóry. Po roku nadal potrafił powalić mnie na kolana jednym dotykiem, pocałunkiem lub spojrzeniem. Pchnęłam go, ponownie zmieniając pozycję i szarpiąc za spodnie. – Zdjąć, teraz – rozkazałam. Kiedy odpiął zamek i guziki, zdarłam z niego dżinsy i zobaczyłam, że ponow‐ nie mój mężczyzna przyszedł bez majtek. Odnosiłam wrażenie, że urodził się po to, aby doprowadzać mnie do białej go‐ rączki. Jedną ręką mocno złapałam jego penisa. Byłam gotowa na osobistą podróż do‐ okoła świata. – Cholernie się stęskniłem – wyszeptał. Jak wygłodniała całowałam i lizałam jego szczupłe i silne ciało. Gładził mnie po policzkach, aż w końcu odgarnął mi włosy z twarzy. Chciał mnie widzieć. Wzięłam go w usta, całego. Zacisnął wplecione w moje włosy dłonie, zatrzymu‐ jąc mnie w tej pozycji, tak jak tego pragnął. – Mmm, Caroline – jęczał, delikatnie poruszając biodrami. Delikatnie, akurat. Nie tak będzie przebiegało to przedstawienie. Wyjęłam go z ust, a potem mocno wsunęłam z powrotem. Pieściłam Simona dłońmi, zmieniając siłę uścisku, aby nie mógł przewidzieć, co go czeka. Drażniłam językiem i ustami. Uwodziłam. Kusiłam, aż z jego nieziemskich ust zaczęły wydo‐ bywać się ciche wulgarne słowa. Wiedziałam też, że te same wargi dokonają słod‐ kiej erotycznej zemsty na każdym fragmencie mojego ciała.
Uwielbiałam Simona w takim stanie. Uwielbiałam to, że potrafiłam go dopro‐ wadzić do szaleństwa. Zanim doszedł, podciągnął mnie w górę i zdjął mi majtki, nie czekając na ewentualne protesty. Potem zadarł mi do góry spódnicę i rozwarł moje nogi. Przyglądał mi się przeszywająco tymi swoimi szafirowymi oczami. Pieścił mnie palcami, prowadząc je we mnie, aż zaczęłam jęczeć, dyszeć i cała się trząść z rozkoszy. – Pięknie tak wyglądasz – wyszeptał, a ja krzyknęłam. – Chcę cię, Simon. Proszę. Chcę! – Byłam gotowa wyrwać sobie włosy z głowy, gdybym wiedziała, że dzięki temu wejdzie we mnie szybciej. Kiedy wsunął się do środka, zupełnie przestałam myśleć. Tylko czułam jego twardość i siłę, gdy mocno się we mnie poruszał. – Chryste, to jest niesamowite – pojękiwałam, pozwalając, aby całą mną za‐ władnął. Zmienił pozycję, tak że ja byłam na górze, i wbijał się we mnie mocno, co bar‐ dzo mi się podobało. Później, kiedy leżeliśmy spoceni, Simon zapytał mnie, jak podobał mi się jego młotek. Doskonałość tego wszystkiego przechodziła ludzkie pojęcie.
R ROZDZIAŁ DRUGI ano wydostałam się spod ciężaru ciała śpiącego Simona. Wieczorem po dru‐ giej rundzie z młotkiem mój mężczyzna opadł na mnie wyczerpany i… Mo‐ ment. Wiecie, jak w romansidłach piszą, że wykończony facet bez sił opadł na dziewczynę? Dorzućcie do tego wielogodzinny lot, a zrozumiecie, co stało się z Si‐ monem. Dosłownie padł, zaspokojony i zmęczony zmianą czasu. Ledwo udało mi się nastawić budzik przed tym, jak prawie dziewięćdziesiąt kilo ciepłego ciała przygniotło mnie do materaca. Ale jeśli spędzacie długie tygodnie bez tych dziewięćdziesięciu kilogramów w łóżku, to prawda jest taka, że spanie pod takim przykryciem to miłe uczucie. A przynajmniej leżenie obok niego. Uwielbiałam Simona, ale kochałam także swo‐ je ciało. Po nakarmieniu Clive’a wzięłam szybki prysznic. Ubrałam się, a on już zdążył zająć swoje miejsce w oknie, pilnując okolicy. Zawiązując wilgotne włosy w kucyk, podziwiałam Simona, który piłował drewno w śnie o drwalu. Ciemne, rozczochra‐ ne przeze mnie włosy opadały mu na czoło. Mocno zarysowany nos, niesamowicie kształtne policzki, kilkudniowy zarost wart grzechu i pełne usta, które wielokrot‐ nie wyśpiewywały moje imię, zanim… mmm. Przeciągnęłam tę chwilę podziwu dla leżącej przede mną martwej natury: wy‐ ciągniętej, z ramionami nad głową, umięśnioną klatką i słodką obietnicą ukrytą pod cienkim nakryciem. Potrząsnęłam głową, aby się ogarnąć, i usiadłam na łóżku obok niego. Coś wy‐ mamrotał przez sen i sięgnął w moją stronę. Uśmiechnęłam się i dałam się złapać w senny uścisk niedźwiedzia. Całowałam go w czoło, dopóki nie otworzył swoich pięknych niebieskich oczu. – Dzień dobry, kochanie – powiedziałam z uśmiechem, kiedy przytulił się do mnie jeszcze mocniej. Znałam tę zagrywkę. Nie miałam teraz czasu na taką zaba‐ wę. – Nie, nie. Muszę iść. Dziewczyny na mnie czekają. Na śniadanie z moimi dwiema najlepszymi przyjaciółkami, Mimi i Sophią, za‐ wsze znajdywałam czas niezależnie od tego, czy Wallbanger był w domu, czy nie.