domcia242a

  • Dokumenty1 801
  • Odsłony3 290 431
  • Obserwuję1 922
  • Rozmiar dokumentów3.2 GB
  • Ilość pobrań1 958 650

Amber Kell - Supernatural Mates 07 - Protecting His Pride

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

domcia242a
EBooki przeczytane polecane

Amber Kell - Supernatural Mates 07 - Protecting His Pride.pdf

domcia242a EBooki przeczytane polecane Amber Kell Supernatural mates
Użytkownik domcia242a wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 67 stron)

~ 1 ~ AMBER KELL Supernatural Mates 06 - PROTECTING HIS PRIDE ( Chroniąc swoją dumę ) Tłumaczenie: panda68

~ 2 ~ Prolog Poszukiwali go. Przynajmniej mógł uwolnić innych. Gdy Melissa rozkazała zabić Cesara, powinna im kazać zabić go w laboratorium. Przewożenie go było jej pierwszym błędem. Głupio myślała, że żołnierze będą na tyle silni, iż powstrzymają Cesara. Jednak, nawet pobity i skuty łańcuchem, obezwładnił swoich porywaczy i podciął im gardła. Spojrzenie w ich puste, martwe oczy będzie dręczyć jego sny jeszcze dość długi czas, ale w walce o przetrwanie nie było miejsca na współczucie. Wewnętrzny lew Cesara odmówił bycia już kontrolowanym przez te jagnięta. Musiał bronić swoją dumę przed dalszymi torturami będącymi przykrywką eksperymentów naukowych. Zabijanie, by zrealizować ten cel, martwiło tylko jego ludzką połowę. Dla jego lwa, żołnierze byli przeznaczeni na straty. Wybrali złą stronę w tej bitwie i zapłacili za to. Wejście na teren posiadłości było zadziwiająco łatwe. Tylko trzech strażników stało między nim, a jego celem. Z niewielkim wysiłkiem powalił ich i doszedł do głównego pokoju sterującego. Pstryknął środkowy włącznik. Jeśli dobrze zrozumiał diagram, wszystkie zamki będą teraz wyłączone. Nie ośmielił się majstrować dalej z elektrycznym panelem – to mogłoby zaalarmować zbyt wielu ludzi, że sprawy nie szły zgodnie z planem. Poza tym, nie wiedział, gdzie ta suka Melissa zniknęła. Wszystko, co wiedział, to że siedziała w przytulnym pokoju, czekając na następnego zmiennego, by móc go dręczyć. To była jedyna kobieta, która lubiła swoją pracę. Kilka tygodni temu, Cesar głupio zgodził się wejść do laboratorium z własnej woli. Ogłoszenie mówiło o eksperymentach z krwią i miłej zapłacie na koniec programu. Cesar pracował w kuchni i potrzebował dodatkowych pieniędzy, by zapłacić za szkołę kulinarną. Po tym, jak został wykopany z własnej dumy z powodu posiadania zbyt dużej mocy alfa, przenosił się od restauracji do restauracji, wolno budując swoje doświadczenie i umiejętności. Myśli o jego starej alfie, Brellu, wywoływały gniew, który spalał jego ciało, jasny i gorący jak rozbłysk. Brell nawet nie miał odwagi sam zająć się Cesarem – był zbyt

~ 3 ~ wystraszony, że przegra w walce pomiędzy nimi. Miał parę starszych lwów, które wyrzuciły Cesara nawet bez godności wyzwania. Cesar wiedział, że dorównuje Brellowi siłą i mógłby pobić starszego mężczyznę, ale najwyraźniej fakt, że nie miał zamiaru być alfą, nie został rozważony w decyzji jego wyrzucenia. Cesar myślał, że Brell jest dobrym alfą, dopóki nie wyrzucił Cesara jak śmiecia. Łajdak. - Znalazłem problem! – wykrzyknął gdzieś blisko człowiek, ostrzegając Cesara, że nie jest już sam. Cholera. Był tak skupiony na uwalnianiu swojej małej grupy laboratoryjnych lwów, że nie usłyszał odgłosów zbliżającego się strażnika. Głupek. Jego niskie warknięcie frustracji wypełniło powietrze. Strażnik krzyknął. - Nawet o tym nie myśl, dziwaku! - Chcesz zobaczyć dziwaka? – Cesar zmienił swoje ręce w pazury i pociął twarz człowieka. - Ahhh! – krzyczał strażnik i rzucił broń, by dotknąć swoich krwawiących ran. Cesar skorzystał z okazji, by uderzyć go pięścią. Z zadowalającym chrzęstem, strażnik padł nieprzytomny na ziemię. Wiedząc, że jego czas się skończył, Cesar wymknął się zza narożnik, rozglądając się wkoło. Musiał trzymać się z dala od jakichkolwiek strażników, którzy mogliby przyjść, by sprawdzić zniknięcie tego żołnierza. Pragnął uciec i wrócić do swojego starego życia, jakby to wszystko było tylko okropnym snem, ale najpierw musiał uwolnić swoich przyjaciół. Wchodząc w znajomy korytarz, spostrzegł inne zmienne lwy z jakimiś ludźmi, których nie rozpoznał. Cesar przyglądał się jak chętnie wskoczyli do pojazdu i odjechali. Jego serce zamarło, ponieważ zdał sobie sprawę, iż musieli myśleć, że ich porzucił. W istocie uciekł z zamiarem powrotu i uwolnienia ich wszystkich. A to wyglądało, jakby niektórzy sami się uwolnili.

~ 4 ~ Najważniejsze, żeby jego lwy były bezpieczne. No cóż, tak naprawdę nie byli jego lwami. Musiał powtarzać sobie ten fakt, kiedy tak patrzył, gdy odjeżdżali do wolności. - Przynajmniej wciąż mamy jednego – powiedział za nim twardy głos. Ostre, kłujące odczucie uderzyło w jego grzbiet – bez wątpienia kula. Często używali ostrej amunicji, by utrzymywać zmiennych pod kontrolą. Z kulą w swoim ciele nie mogli zmienić się w swoje zwierzęce ja, ponieważ odłamek pocisku mógłby przemieścić się w bardziej newralgiczne miejsce. Kręgosłup i klatka piersiowa były zazwyczaj tymi miejscami, w które celowali. Kula w nogę albo w ramię była zbyt łatwa do usunięcia. Cesar odwrócił się przodem do swojego napastnika. Jego lwia połowa potrzebowała spojrzeć w oblicze swojego wroga. Strażnik stojący naprzeciw niego był jednym z niewielu, którzy naprawdę lubili swoją pracę. Bill, jeśli Cesar dobrze zapamiętał jego imię, cieszył się z każdej okazji by dręczyć zmiennych. Ilekroć naukowcy wywoływali w nich ból, zawsze miał uśmiech na swojej twarzy. - Stój spokojnie. Ani kroku dalej – ostrzegł Bill. Teraz już się nie uśmiechał. - Wiesz, co się mówi, Bill – powiedział Cesar Bill opuścił nieznacznie swoją broń. - Co? - Że zemsta jest suką. – Z głośnym warczeniem, Cesar rzucił się na żołnierza. Tłumaczenie: panda68

~ 5 ~ Rozdział 1 - Garret, musisz przestać odstraszać pomoce. – Ellie Halcon popatrzyła gniewnie na swojego brata, z dziwnym wyrazem na jej zwykle słodkiej twarzyczce. Pot zwilżył jej czoło, kiedy stanęła przy nim w gorącej kuchni, stukając stopą w denerwującym rytmie. Siostra Garreta pracowała, jako kierownik restauracji i zarządzała tym miejscem sprawną ręką. Jednak, w tej chwili grała wkurzająco na ostatnim nerwie Garreta. Garret wzruszył ramionami, obojętny na jej niepokoje. Prowadził tę rodzinną restaurację przez dziesięć z trzydziestu lat i wiedział, jakiego personelu potrzebowali, by odnieść sukces. Zawsze byli ludzie, którzy chcieli dla niego pracować. Nie musiał znosić gównianych pracowników. - Nie byłbym zmuszony ich straszyć, gdyby dobrze wykonywali swoją robotę. Poza tym, jeśli nie potrafi donieść talerza do stołu bez wylania go na gościa, nie będzie tutaj pracował. Wciąż mamy jakieś standardy, prawda? – warknął. Nie próbował być dupkiem, ale kelner, którego wyrzucił był całkowicie niekompetentny. Garreta nie obchodziło, że ludzki kelner nie był przyzwyczajony do zmiennych i łatwo się przerażał. Skoro dzieciak planował zamieszkać w mieście zmiennych, musiał nauczyć się przystosować. - Co pełza w górę twoich piór na ogonie? – zapytała Ellie, przechylając głowę w sposób przypominającym ten ruch w jej postaci jastrzębia. – Wariujesz przez ostatni miesiąc. - Nic się nie dzieje – sapnął Garret. – Może poszłabyś do domu i poddała psychoanalizie swoje złote rybki. Ja tworzę. Odpędził ją niecierpliwionym gestem swojej ręki. Nie chciał gadać ani omawiać swoich uczuć. Chciał być sam. Garret przeniósł swoją uwagę na nowe danie z makaronu. Jeśli smakuje, chociaż w połowie, tak dobrze jak pachnie, to będzie hit już pierwszej nocy. Po jeszcze paru minutach próbowania wywiercenia dziury w głowie Garreta, Ellie poddała się.

~ 6 ~ - Przynajmniej moje rybki są interesujące! – wykrzyknęła Ellie odchodząc. Drzwi trzasnęły za nią, kiedy wyszła z kuchni. Garret wiedział, że zrobi ostatni obchód po sali restauracji i zamknie drzwi od frontu wychodząc. Mogła być uczuciową, ckliwą osobą, ale można było na nią liczyć. Garret westchnął i spryskał makaron odrobiną oleju z trufli. Nie było mowy, żeby przyznał się do bycia zrozpaczonym. Zresztą nikt nie uwierzyłby, że ma serce. Wciąż nie rozumiał jak ten mały zmienny lis mógł zakochać się w kojocie. Spojrzenie pełne uwielbienia w oczach KC, gdy jadł tutaj ze swoim partnerem, zmiennym kojotem, wywołało ból w piersi Garreta na widok przegapionej okazji. Nigdy nawet nie miał okazji, by poprosić KC o randkę. Po pierwsze, nie pozwalał na to jego harmonogram, a potem zmienny lis znalazł swojego partnera. Obsypując na koniec potrawę garścią świeżych przypraw, Garret napełnił miskę makaronem, chwycił z blatu widelec, usiadł i wziął kęs. Smaki połączyły się w zdumiewającą mieszankę w jego ustach, ale równie dobrze to mógłby być popiół. Grzebał widelcem niezadowolony w jedzeniu. Snucie się z kąta w kąt z nieszczęśliwą miną, donikąd go nie zaprowadzi poza wkurzeniem wszystkich wokół. - Może potrzebuję wakacji – wymamrotał. Nie znajdował radości w żadnym ze swoich zwykłych zajęć, nawet już zanim KC spotkał swojego partnera. Garret opróżnił do reszty talerz z jedzeniem, a potem włożył go do zmywarki. Po ściągnięciu marynarki szefa kuchni, wrzucił ją do zsypu na pranie, a potem chwycił swoją motocyklową kurtkę z haka przy drzwiach. Aby zachować wszystkie miejsca parkingowe dla płacących klientów, Garret trzymał swojego Harley w alei za restauracją. Parkował przed frontem tylko w dniu wywozu śmieci. Garret otworzył tylne drzwi. Zatrzasnęły się za nim z hukiem. Po sprawdzeniu zamka i nastawieniu alarmu, skierował się do motocykla. Może nie wróci tu jutro. Pozwolił na chwilę rozkręcić się swojej fantazji w jego głowie. Oczywiście jego rodzina mogła rządzić bez niego. Do diabła, restauracja prawie prowadziła się sama. Garret potrzebował nowego wyzwania. Zimne nocne powietrze przemknęło po jego skórze, upragniona ulga po zaduchu kuchni. Może zmiana dekoracji rozwiązałaby problem jego zastygłego, samotnego życia. Miękki, szurający odgłos za kontenerem na śmieci sprawił, że błyskawicznie się obrócił. Może koty znowu wróciły. Przeklęte zwierzaki. Wiedział, że jego kuzyn

~ 7 ~ Markus czasami zostawiał skrawki dla kotów. Miękkie serce Markusa łatwo rozpływało się nad bezdomnymi kiciami. Ale Garret chciał, żeby przestał je żywić. Nie lubił kotów. Mniejsza wersja próbowała stanąć mu na drodze do kontenera na śmieci, a duże zmienne koty zjawiały się i zjadały wszystko, co miał w restauracji. W końcu musiał wprowadzić dla nich nakaz robienia rezerwacji, albo nie miałby dość jedzenia, gdyby przyszli jeść. Ruch za kontenerem na śmieci sprawił, że zbliżył się ostrożniej. Z pewnością to nie były bezpańskie koty. To było coś wystarczająco dużego, by przestawić pojemnik, coś tak dużego, że musiało ważyć więcej niż kilkanaście kilogramów. Gdy się zbliżył, ktoś upadł za kontenerem i zobaczył go leżącego na ziemi. Garret szybko podbiegł. - Hej, nic ci nie jest? – zawołał głupio, ponieważ oczy mężczyzny były zamknięte i się nie ruszał. Złota skóra nieznajomego wskazała Garretowi, że to może być zmienny lew, ale to nie był ktoś, kogo rozpoznał. Znał większość lokalnych wielkich kotów, odkąd zaczęły przychodzić regularnie do restauracji. Ten zachwycający mężczyzna nie należał do dumy Talana. Garret miał nadzieję, że nieprzytomny zmienny nie jest intruzem pragnącym wyzwać alfę dumy. Jak do tej pory, nikt nie przeżył żadnej walki z przywódcą dumy, a jeśli ktoś ostatecznie pobiłby Talana, lepiej żeby spał z otwartymi oczami. Siostry Talana były przerażające. Zapach krwi zawisł w alejce jak lepka wata cukrowa, mdlący do przesady. Garret upadł na kolana, by lepiej spojrzeć. - Gdzie jesteś ranny? Niewyszkolony w opiece lekarskiej, Garret nie wiedział, co może zrobić, ale wewnętrzny przymus do udzielenia w jakiś sposób pomocy, popchnął go do poszukania ran zmiennego. Przycisnął palce do szyi mężczyzny i wydał z siebie westchnienie ulgi, gdy znalazł rytmiczny puls. Nie super mocny, ale ciągły rytm. Długie, złote rzęsy mężczyzny zatrzepotały ukazując jasnoniebieskie oczy – niezwykły kolor dla kogoś, kogo Garret podejrzewał o bycie lwem. Wszystkie zmienne lwy, z tego co wiedział, miały złote oczy. Garret zastanawiał się, czy lokator jego alejki nie był czasem pół krwi. - Postrzał. – Szorstki, słaby głos wyszedł ze spierzchniętych ust mężczyzny. Garret wyciągnął swój telefon z kieszeni i zadzwonił po karetkę. Dlaczego nie zrobił tego, jak tylko zwietrzył krew, nie wiedział. Widok rannego mężczyzny w jego alejce najwyraźniej zmącił jego zwykły zdrowy rozsądek.

~ 8 ~ - Mam mężczyznę, najprawdopodobniej zmiennego, z raną postrzałową! – Garret krzyknął do telefonu. - Chwileczkę, przełączam twoją rozmowę – oświadczył operator. Mężczyzna zajęczał z bólu. Żołądek Garreta skręcił się na ten odgłos. Prawie czuł mękę mężczyzny tak, jakby była jego własną. - Szz… Szz… Pomoc zaraz nadejdzie. - Nie wiedział dlaczego, ale musiał pomóc nieznajomemu. Najwidoczniej niezbadane zrozumienie związało go z nim. Cholera, jaka szkoda, że dzisiaj nie przyjechał samochodem. Nie było mowy, żeby zabrał ofiarę postrzału do szpitala na tylnym siodełku swojego Harleya. Gdy odezwała się awaryjna linia, Garret ledwie mógł wykrztusić słowa. - Tu Garret Halcon. Jestem w alejce za moją restauracją z ofiarą postrzału. Przyjeżdżajcie natychmiast! – Rozłączył się nie czekając na odpowiedź. Dostali wszystkie informacji, jakich potrzebowali. W małej miejscowości, punkty orientacyjne działały lepiej niż adresy. Ranny mężczyzna podniósł rękę w kierunku Garreta. Instynktownie, Garret złapał ją i położył dłoń mężczyzny na swojej piersi. Jego serce waliło tak mocno, że uświadomił sobie, iż ranny człowiek może czuć bicie na swoich palcach. Garret nigdy wcześniej w swoim życiu nie miał pełnej współczucia chwili, ale w tej chwili chciał przyciągnąć tego złotowłosego nieznajomego blisko do siebie i upewnić się, że otrzymał należytą opiekę. Żółć wzrosła w jego gardle na myśl o nim umierającym. - Gdzie do diabła jest ten cholerny ambulans! – Szpital był tylko kilka minut stąd. Na szczęście dla nich, jak tylko stuknął pierwszą cyfrę na swoim telefonie, by zadzwonić jeszcze raz, syreny rozbrzmiały echem w wąskiej alei. Jedyna miejska karetka zatrzymała się raptownie, niemal metr od klęczącego na ziemi Garreta. Sanitariusze wyskoczyli z pojazdu i popędzili do jego boku. Garret przypomniał sobie ich imiona, Donny i Palmer, dalecy kuzyni i również jastrzębie. - Gdzie jego rana? – zapytał Donny.

~ 9 ~ - Nie wiem. Powiedział, że został postrzelony i wyczułem zapach jego krwi. – Niepokój i panika zaczęły go obezwładniać. A co jeśli zmienny umrze w tej alejce? – Dlaczego on się nie zmienił? Z pewnością wyleczyłby się szybciej, gdyby zmienił się w swoją zwierzęcą połowę. - Jeśli kula wciąż tam jest, może przemieścić się do jego serca, gdyby się zmienił – wyjaśnił Donny. - Cholera. – Nie wiedział zbyt wiele o ranach postrzałowych, ale powinien to wiedzieć. Z pewnością nie był zbyt pomocny w tym szczególnym wypadku. - Dobrze się nim zajmiemy – zapewnił go Palmer. – Ale musisz zejść nam z drogi. - Nie! Mój! – Ranny mężczyzna zacieśnił swój chwyt na Garretcie, jego palce wbiły się w nadgarstek Garreta. Garret sapnął z bólu, a jego palce zaczęły stracić czucie. - Och. - Przepraszam – szepnął nieznajomy i złagodził swój uścisk. – Nie odchodź. Zostań ze mną. - Nigdzie nie pójdę – obiecał Garret. Sanitariusze zamarli. - Znasz tego faceta? – zapytał Palmer. Garret potrząsnął głową. - Właśnie go spotkałem. - Proszę pana, może pan nam podać swoje imię? – spytał Donny, mierząc tętno mężczyzny. - Cesar. Je-stem Cesar. – Zmarszczył brwi, jakby nie był całkiem pewny tej informacji, ale to było wszystko, co miał do powiedzenia. - Cesar, gdzie jesteś ranny? – zapytał Palmer. - Na plecach – szepnął. Zanim mogli zadać jeszcze jakieś pytania, Cesar jeszcze raz stracił przytomność.

~ 10 ~ - Dobra – powiedział Donny. – Przynajmniej teraz będziemy mogli go przenieść bez podawania leku na uśmierzenie bólu. - Przyniosę nosze – oznajmił Palmer. - Prawdopodobnie możesz iść teraz do domu. Wątpię, żeby cię pamiętał, kiedy się obudzi - powiedział Donny do Garreta. - Nie. Nie mogę go zostawić. – Serce Garreta bolało od cierpień Cesara. – Spotkamy się w szpitalu. – Obiecał poszkodowanemu mężczyźnie, że go nie zostawi i planował dotrzymać swojego słowa. Donny wpatrywał się w Garreta przez dłuższą chwilę. - Nie możemy ci powiedzieć jak się miewa ani niczego innego ze względu na przepisy dotyczące ochrony prywatności. - Rozumiem. – To nie powstrzymało Garreta od chęci zostania z Cesarem. - Prawdopodobnie powinniśmy zadzwonić do Talana i dowiedzieć się, czy nie zaginął mu lew. Może przyjechał kogoś odwiedzić i nigdy się nie pokazał. - Nic o tym nie słyszałem – wtrącił Garret. Jeśli były jakieś plotki w mieście, Garret zazwyczaj wiedział o nich. Wszyscy gadali podczas posiłków, a kelnerzy Garreta uwielbiali usiąść w kuchni podczas ich przerwy i pleść o tym, co kto robił w mieście. Gdyby Talan spodziewał się wizyty, Garret by o tym wiedział. - Tak czy owak, nie pojawiasz się w mieście z dużym zmiennym kotem bez powiadomienia alfy. – Donny posłał Garretowi pełne dezaprobaty spojrzenie. Garret wiedział, że Donny ma rację. Żaden z nich nie wiedział, dlaczego Cesar przywlókł się do miasta, a zatajenie tej informacji przed przywódcą dumy nie będzie dobrze świadczyć o żadnym z nich. - Nadal chcę z tobą pojechać. - Jedź za nami, jeśli chcesz, ale tak jak powiedziałem, nie możemy powiedzieć ci niczego o stanie jego zdrowia bez jego pozwolenia – ostrzegł Donny. - Rozumiem, ale czuję się za niego odpowiedzialny. Ukrył się za moją restauracją. Nic się przecież nie stanie, jeśli go odwiedzę jak lekarz go zbada, prawda? – zapytał Garret. Sanitariusze wymienili spojrzenia, a potem Palmer wzruszył ramionami.

~ 11 ~ - Jak chcesz. Garret przyglądał się jak Donny i Palmer przypinają Cesara i wsuwają go do ambulansu. Jego wewnętrzny jastrząb próbował się wyzwolić, ale Garret go ujarzmił. Nie może być agresywny wobec sanitariuszy – wyrzuciliby go w ciągu sekundy, gdyby spróbował wepchnąć się do ambulansu. - Do zobaczenia – powiedział wesoło Palmer. Garret poczekał aż nie odjechali, a potem usiadł na motocyklu. Musiał mieć oko na Cesara. Biedak leżał bezsilny w obcym mieście. Garret upewni się, że nic mu się nie stanie. Dlaczego myślał, że to jest jego obowiązek, by chronić zupełnie obcego człowieka, Garret nie mógł wyjaśnić, ale to nie czyniło tego mniej ważnym. Jego ręce drżały na kierownicy, gdy jechał za ambulansem do szpitala. Jeśli Cesar naprawdę był zmiennym lwem, to musiała być poważna rana skoro osłabiła zmiennego do tego stopnia. Garret wjechał na szpitalny parking i zatrzymał motocykl na miejscu najbliżej drzwi oddziału pomocy doraźnej. Nie marnował czasu, by popędzić za sanitariuszami. Zatrzymał się, gdy dostrzegł Andrew Everetta z jego dwoma zmiennymi strzyżykami kręcących się wokół niego. Wiedział, że Andrew zatrzymał się w mieście, by odwiedzić swojego zmiennego syna, Jamesa. Andrew próbował wynagrodzić szkody, jakie wywołały jego działania w organizacji Ludzie Przeciw Zmiennym. Nie wspominając o leku, którym nieumyślnie uzależnił swojego syna, by powstrzymać jego przemianę. Andrew miał najlepsze zamiary, gdy założył tę organizację, ale później została opanowana przez mniej bystrych ludzi. - Co ty tutaj robisz? – zapytał Garret. Miał nadzieję, że Andrew nie jest chory. Ludzie byli słabi i łatwo ulegali chorobom. Garret znał Andrew z jego wizyt w restauracji na lunchu. Przynajmniej na tyle dobrze, że nie sądził, by facet był gejem, pomimo tego, co Chen i Marlen, kręcące się zmienne strzyżyki, chciały wierzyć. - Jest ranny – powiedział Chen, przesuwając palcami po ramieniu, nadgarstku i ponownie ramieniu Andrew krótkimi, lekkimi ruchami. Garret prawie widział potrzebę Chena, by się zmienić i móc latać wokół Andrew. Andrew zarumienił się w całym tym zamieszaniu.

~ 12 ~ - Przeciąłem sobie rękę. Potrzebuję kilku szwów. Nic poważnego – bagatelizował uraz Andrew, podnosząc prawą rękę zawiniętą w gazę. Garret mógł zobaczyć jak krew przesiąka przez opatrunek i miał nadzieję, że Andrew niedługo otrzyma pomoc. - Wiedziałeś, że ludzie nie leczą się automatycznie? – zapytał Marlen, jego oczy były szerokie ze zdziwienia. Usta Garreta drgnęły. Próbował się nie roześmiać, ale zmienne ptaki go rozśmieszyły. - Tak, bez drugorzędnej postaci nie mogą leczyć się tak szybko – zgodził się. Chen zawinął ramię wokół Andrew. - On może się wykrwawić! Andrew przewrócił oczami i łagodnie spróbował uwolnić się z uścisku Chena, ale zmienny strzyżyk nie miał takiego zamiaru. - A co ty tu robisz? – odezwał się Andrew najwyraźniej dając sobie spokój z próbą ucieczki przed uczuciem Chena. Odkąd starszy mężczyzna przestał już tak bardzo walczyć, Garret zastanawiał się czy może coś dzieje się pomiędzy triem, pomimo twierdzenia Jamesa, że jego ojciec lubi kobiety. - Przywieźli tu rannego zmiennego. Znalazłem go w alei za moją restauracją. Został postrzelony w plecy – wyjaśnił Garret, wskazując zza swoje ramię. - Chcesz, żebym spojrzał na niego? – zaofiarował się Andrew. - Pracujesz tu teraz? Andrew kiwnął głową. - Zatrudnili mnie na pół etatu w przypadku, gdyby pokazało się więcej zmiennych z alergią na leki. Jestem również licencjonowanym lekarzem. Mogę praktykować medycynę ogólną. - O ile wiem, nie stosują tutaj leków – powiedział Garret. Wątpił, żeby Andrew robił cokolwiek oprócz zajmowania się ranami postrzałowy, ponieważ tego nie mógł robić personel szpitala. – Będę o tobie pamiętał, jednak, jeśli to jest jakiś problem, nie wiedzieliśmy o tym. - Andrew Everett! – krzyknęła pielęgniarka.

~ 13 ~ - Będę tu przez jakiś czas. Niech mnie przywołają, jeśli będziesz czegoś potrzebował. – Andrew uniósł swoją zdrową rękę na znak pożegnania. - Do widzenia. Szczęścia w wyleczeniu. – Nie przyszło mu do głowy, dopóki lekarz nie wyszedł, że może Andrew szuka sposobu, by uciec strzyżykom. Garret próbował się nie roześmiać na zdezorientowany wyraz twarzy Andrew, gdy szybko odchodził, ale to było trudne. Tłumaczenie: panda68

~ 14 ~ Rozdział 2 Cesar obudził się czując ból w plecach i w głowie, który groził tym, że zwymiotuje. Światło zaiskrzyło się przed jego oczami. Mrugając, próbował ustawić ostrość świata. - Hej, dobrze się czujesz? – Głos ukoił go głęboko w środku, uspokajając jego początkową panikę. Ostrożnie obrócił głowę, by zobaczyć mężczyznę o mahoniowych włosach i pasujących do nich oczach, patrzący na niego z niepokojem. Głębokie pociągnięcie nosem ujawniło, że mężczyzna jest zmiennym jastrzębiem. - Kim jesteś? – Kolejny głęboki wdech. – Jesteś mój. Partner! Jego wewnętrzny lew chciał skoczyć, przewrócić mężczyznę i wylizać go całkowicie. Jego bardziej praktyczna ludzka połowa chciała ponownie zapaść w sen i przeczekać ten okropny ból głowy, który chciał eksplodować. Oczy zmiennego jastrzębia zabłysły rozbawieniem, jakby mógł usłyszeć myśli Cesara. - Jestem Garret. Znalazłem cię na zewnątrz mojej restauracji. Zadzwoniłem po ambulans i przywieźli cię tutaj. - Pamiętam cię – powiedział Cesar. Wśród gnijących śmieci w alejce nie wyczuł zmiennego jastrzębia, ale nigdy nie zapomniał tej przystojnej twarzy. Cesar tylko miał mgliste wspomnienie całej tej podróży od laboratorium pod restaurację Garreta. Zastanawiał się jak daleko zaszedł. - Jak się czujesz? – zapytał Garret. Zmienny jastrząb położył rękę na ramieniu Cesara i Cesar ledwie powstrzymał się od wprawienia się w zakłopotanie przez mruczenie. Wysoki i szczupły, Garret emanował zaufaniem. Cesar był psem na silnych mężczyzn.

~ 15 ~ - Jesteś śliczny i mój – wymamrotał, ignorując pytanie Garreta na rzecz zgłoszenia swojego roszczenia. Garret roześmiał się, ale to był zadowolony, a nie kpiący dźwięk. - Sam jesteś śliczny – odparł Garret, kolejny raz ignorując oświadczenie Cesara o byciu jego. – Jak się tu dostałeś? Cesar spróbował usiąść, ale świat zakręcił się wokół niego. Zjawił się tu z ważnej przyczyny. Uderzyła w niego panika. - Nie wiem. Przypominam sobie jak wyszedłem z laboratorium i skierowałem się gdzieś przed siebie. Przez jakiś czas bredziłem. Myślę, że walczyłem z gorączką. Walczył, by pamiętać przez mgłę swojego umysłu. Tętno Cesara podniosło się i pot wystąpił na jego czoło. Panika rzuciła się na niego z pazurami. Punkciki bólu przebiły jego koniuszki palców. Dźwięk bicia jego serca na monitorze działał mu na nerwy. - Szz. Szz. Wszystko w porządku – uspokajał Garret. - Nie jest w porządku. Palce mnie bolą. Plecy mnie bolą. Głowa… – Cholera, jęczał jak mazgaj, ale nie mógł się powstrzymać. Wszystko bolało. - Mam cię. – Garret zawinął ramię wokół Cesara, kontakt między nimi uspokoił panikę Cesara. Zrobił głęboki wdech. Goździki i coś dzikiego i nieoswojonego wypełniło jego nos. Przycisnął się bliżej, biorąc głębszy wdech. Napięcie spłynęło z jego mięśni i złagodziło trochę bólu głowy. - Co robisz z moim pacjentem? – Twardy głos przerwał przyjemność Cesara. Warknął, nisko i ostro, i chwycił Garreta mocniej. Pazury wyskoczyły z czubków jego palców i zacisnęły się na kurtce Garreta. - Hej, spokojnie, wszystko będzie w porządku. Nie niszcz mojej ulubionej skóry – powiedział Garret. Cesar przyciągnął Garreta bliżej, wiedząc, że będzie bezpieczny, jeśli będzie trzymał tego mężczyznę wystarczająco mocno. Garret go ochroni. - Szz, mam cię. – Garret mruczał miękkie słowa otuchy, głaszcząc włosy i klatkę piersiową Cesara łagodnymi ruchami. - Muszę cię prosić, żebyś odsunął się od mojego pacjenta – powiedział denerwujący głos.

~ 16 ~ Cesar warknął. - Nie sądzę, żebym mógł to zrobić w tej chwili, panie doktorze – wyjaśnił Garret. – Ma wysunięte pazury. Ponieważ zmienny jastrząb nie wydawała się być zdenerwowany, Cesar znowu powąchał, żeby się upewnić. Garret nie miał nawet odrobiny strachu w swoim zapachu. Długie westchnienie głośno zabrzmiało w pokoju. - Nie cierpię zajmować się partnerami. – Podszedł, by stanąć po drugiej stronie Cesara naprzeciw Garreta. – Witam, Cesarze, jestem doktor Henrickson. Cesar przytulił Garreta bliżej. Nie lubił lekarzy. Szturchali go i wstrzykiwali narkotyki, dopóki nie mógł się skupić. Niewyraźne wspomnienia o ludziach w białych fartuchach szeptały w jego głowie i kłuły jego czaszkę. - Trzymaj się z dala ode mnie! - Hej, dziecino, on jest tutaj, żeby pomóc – powiedział Garret spokojnym tonem. Cesar potrząsnął głową. - Lekarze krzywdzą! – Wiedział, że to jest podstawowa prawda. - Ale nie ten. Doktor Henrickson jest dobry. On jest zmienną norką – mówił Garret. – On cię nie skrzywdzi. Cesar zerknął na Henricksona. Lekarz miał miły uśmiech. - Nie przypominam sobie, żeby lekarze byli mili. - Co pamiętasz? – zapytał doktor. Przeszukując swój umysł, Cesar próbował sobie coś przypomnieć. - Pamiętam moje imię. Pamiętam, że szukam swojej dumy. Cóż, oni tak naprawdę nie byli moi. Dołączyłem do nich w laboratorium. – Cesar zamknął oczy i próbował jeszcze coś sobie przypomnieć. – Nie mogę się skupić. Nie wiem jak się tu znalazłem, ani dlaczego tu przyszedłem. Zmienny jastrząb nie skomentował tego, tylko głaskał uspokajająco głowę Cesara. - Jestem pewny, że wszystko wróci do ciebie. Miałeś guza na głowie, który mógł doprowadzić do tymczasowej utraty pamięci. Prawdopodobnie unormuje się, jak tylko

~ 17 ~ się zmienisz. Może po prostu kierowałeś się do swojego partnera. Instynkty to zabawna rzecz – oświadczył doktor Henrickson. - Może. – Cesar tak nie myślał, ale zbyt mocno bolało, żeby mógł się skoncentrować. - Jeśli chcesz się teraz zmienić, to będzie całkowicie bezpieczne – ciągnął lekarz, jakby Cesar nic nie powiedział. – Wyjąłem kulę. - Nie wiem czy mogę – odparł Cesar. Czuł wielkiego kota tuż pod powierzchnią, ale nie miał pojęcia jak się zmienić. Wiedział, że to powinno odbyć się naturalnie, ale jakoś sposób zmiany od człowieka do zwierzęcia pozostawał tajemnicą. - Może ja się zmienię i to przekona twojego kota, by się wydostał? – zaproponował Garret. - Warto spróbować – zgodził się Cesar. Garret ściągnął swoją kurtkę ze skóry. Cesar warknął na lekarza, cichym zwierzęcym głosem, który, nie mógł uwierzyć, wydobył się z jego klatki piersiowej. Henrickson nie musiał widzieć nagiego partnera Cesara. - Pójdę… coś zrobić – oznajmił lekarz. – Wrócę za godzinę, żeby sprawdzić jak się czujesz. – Zmienna norka poklepała rękę Cesara zanim uciekła z pokoju. Garret potrząsnął na Cesara głową. - Przecież wiesz, że większość zmiennych nie wstydzi się swojej nagości. - Nie chcę, żeby inni ludzie oglądali cię nagiego. – Nie znał swojej wcześniejszej opinii w tej kwestii, ale Cesar nie myślał, by to była śmieszna prośba. Śmiech Garreta powiedział mu, że nie. Garret zdjął swoją koszulę. Cesar wyprostował się, kiedy Garret skopał swoje buty pod krzesło i jednym ruchem zsunął dżinsy i bieliznę. - Oh. – Tętno Cesara przyśpieszyło. Cesar oblizał wargi, gdy to gładkie ciało zostało odkryte. Jego fiut stwardniał i uniósł prześcieradło na widok nagości swojego partnera. Oczy Garreta błyszczały. - Widzę, że zainteresowanie jest wzajemne.

~ 18 ~ Cesar kiwnął głową. Nie mógł zebrać oddechu, by wygłosić komentarz. - Jeśli zdecydujesz, że jednak nie chcesz się zmienić, możesz dołączyć do mnie w łóżku. Czuję się znacznie lepiej. Prawdę mówiąc, jego głowa wciąż pękała z bólu, ale teraz jego fiut był twardy, pulsujący i wilgotny od jego soków, że aż na prześcieradle pojawił się punkt wilgoci. Ręce Cesara drgnęły, ponieważ opierał się pragnieniu złapania i pogłaskania siebie na widok nagiej skóry swojego partnera. Garret rozchylił wargi, gdy jego oczy spoczęły na uniesionym prześcieradle. - Zmienisz się, skoro miałeś taki zamiar? Nie mogę znieść już dłużej ciebie stającego nago przede mną – warknął Cesar. - Przepraszam. – Garret się uśmiechnął, nie pokazując ani odrobiny skruchy na swoją nagość. W jednej minucie obok łóżka Cesara stał mężczyzna, w następnej jastrząb machał skrzydłami na oparciu krzesła. - Wow! – Cesar oniemiał na widok dużego ptaka stroszącego na niego pióra. Jastrząb wydał przenikliwy krzyk. - Jakiś ty śliczny, prawda? – Cesar podziwiał skrzydła ptaka. Garret jeszcze bardziej nastroszył pióra, prężąc się dumnie na oświadczenie Cesara. Jastrząb zeskoczył z krzesła i zmienił się z powrotem w nagiego mężczyznę. - Jednak podobasz mi się bardziej w tej postaci. – Szarpnięcie pożądania ożywiło erekcję Cesara. Stracił swój wysoki poziom podniecenia, gdy Garret zmienił się w jastrzębia. - Mmm, cieszę się. Nie mogę cieszyć się tobą, jako ptak. Nie mogę też cieszyć się tobą, kiedy jesteś ranny – poskarżył się Garret. – Teraz się zmień! Cesar jęknął. - Oczekujesz, że skoncentruję się na sobie, gdy ty stoisz nagi? Łapiąc spodnie z podłogi, Garret szybko je wciągnął. - Lepiej?

~ 19 ~ Cesar oparł się chęci jęknięcia, ponieważ wszystkie najlepsze części jego partnera zniknęły pod zdradzieckim materiałem. Garret chwycił brodę Cesara i zmusił go do spojrzenia mu w oczy. - Skup się, dziecino. Musisz skoncentrować się na zmianie. Ból zniknie jak tylko się przemienisz. Obiecuję. - Dobrze. – Cesar musiał stawić temu czoła i skupić się na swoim celu. Zamknął oczy, próbując zmienić się w lwa, ale mgła okrywała jego myśli. - Zmień się! – nakazał Garret. Instynktownie podążając za poleceniem swojego partnera, ciało Cesara zaczęło skręcać się i trzeszczeć. Przerażony, próbował to zatrzymać. Garret chwycił jego głowę między swoje dłonie. - Nie poddawaj się teraz. Nie możesz zatrzymać się w pół-zmianie! Myśl jak lew! Cesar próbował przypomnieć sobie lwy, które widział w telewizji, ich duże puszyste grzywy i długie ogony z małymi kłaczkami na końcu. Futro wyrosło na jego ramionach i dłoniach. Jego ręce zmieniły się w łapy. Łóżko pod nim się zatrzęsło. Cesar zeskoczył ze swojego miejsca. Nie podobała mu się ta niestabilna powierzchnia. Odrzucając głowę do tyłu zaryczał. - Och, spójrz na siebie, cały warczący i tak dalej! – Zachwycony ton Garreta sprawił, że Cesar odwrócił ku niemu głowę. Pyszniutki. Cesar potruchtał, by zbliżyć się do tego cudownie pachnącego mężczyzny. - Hej, żadnego obwąchiwania krocza… to jest zarezerwowane dla psów! – zaprotestował Garret. Cesar potarł policzkiem o nogę Garreta i zamruczał. - Nie myślałem, że lwy są zdolne mruczeć – powiedział Garret, drapiąc Cesara w tym doskonałym miejscu za jego uchem. Wydał z siebie sapiące westchnienie. Pocierając policzkiem o drugą nogę Garreta, pokrył zmiennego jastrzębia swoim zapachem, w nie-tak-subtelnym ostrzeżeniu dla innych, by trzymali się z daleka. Cesar nie wiedział, że kto jeszcze mógł być zmiennym w mieście, ale lekarz norka będzie trzymał się na odległość.

~ 20 ~ Myśląc o lekarzu, Cesar ocenił swoje rany. Dobrze. Czuł się dobrze. Plecy już go nie bolały, ból głowy zniknął, a jedyną rzeczą, jaką się przejmował, to było jego pragnienie skoczenia na Garreta. Musiał stać się człowiekiem. Skupiając się w sobie, spróbował wyobrazić sobie palce i nogi. Nic Cesar zajęczał. Jakby wyczuwając jego cierpienie, Garret opadł przed nim na kolana. - Szz, będzie dobrze. Na razie przypomniałeś sobie jak się zmienić. Przemiana z powrotem może zabrać trochę więcej czasu. Zachowaj spokój. Dotyk Garreta, drapanie za uszami i jego spokojne zachowanie złagodziły panikę Cesara. - Cesar? – Niski głos włamał się do spokoju Cesara. Znał ten głos. Warknięcie wzrosło w jego gardle. Cesar skoczył na mówiącego i przewrócił go. Obnażając kły, warknął na złego człowieka. To on sprawił, że Cesar krwawił. - Hej, puść go! – zażądał inny męski głos. Cesar miał człowieka pod sobą. Smród strachu palił jego nos. Coś w tym człowieku uwolniło kota Cesara. Potrzeba chronienia Garreta przed tym człowiekiem drapała jego wnętrze. Och! Maleńkie ptasie dzioby zaczęły dziobać go brutalnie. Odpędził je swoją łapą. - Hej, przestańcie! – Trzask elektryczności za nim ostrzegł Cesara o kolejnej zmianie. Przenikliwy krzyk jastrzębia dźgnął jego czaszkę. Cesar warknął na złośliwe strzyżyki. - Co tu się dzieje! – zagrzmiał inny głos. Cesar położył po sobie uszy na ten ton władzy. Nie odda tego człowieka. O nie! Ten zły człowiek może skrzywdzić Garreta. Musieć chronić partnera. Dziobanie strzyżyków ustało, a jastrząb skokami stanął przy Cesarze.

~ 21 ~ - Garret, zmień się z powrotem i powiedz mi, co się dzieje. Kim jest ten obcy lew na moim terenie? To sprawiło, że Cesar podniósł wzrok do góry… i do góry. Największy mężczyzna, jakiego kiedykolwiek widział, górował nad nim. Każdy ze zmiennych strzyżyków trzymał po jednej z rąk mężczyzny, ale teraz już były w swoich ludzkich postaciach. Strach śmierdział od nich obu, jakby walczyli z chęcią ucieczki. - Przestańcie. – Nowoprzybyły potrząsnął strzyżykami. – Dlaczego Andrew leży pod lwem? - Andrew chciał sprawdzić jego rany, a on go zaatakował – powiedział jeden ze zmiennych strzyżyków. - On nie może skrzywdzić Andrew – nalegał drugi strzyżyk. - Cesar, pozwól mi wstać – szepnął mężczyzna pod nim. – Nigdy nie chciałem, żeby ktoś został skrzywdzony. Przepraszam. Rozpacz w głosie mężczyzny przebiła się przez gniew Cesara. Powąchał. Ten, którego nazywali Andrew, już nie pachniał strachem. Zamiast tego emitował smutek. Z rozdrażnionym prychnięciem, Cesar odsunął się od Andrew. - Dobry lew – powiedział Garret, pochylając się, by go pogłaskać. Cesar liznął policzek Garreta. - Eww, żadnych kocich pocałunków – narzekał Garret. – Zmień się, kochany. Nie jestem zraniony. Cesar przyjrzał się drugiemu lwiemu mężczyźnie, który trzymał te wredne strzyżyki w swoim stanowczym uścisku. Skupiając się na swojej ludzkiej postaci, Cesar zmienił się z powrotem w mężczyznę. - Myślałem, że cię zabili – powiedział Andrew. - Nie, uciekłem. Melissa kazała im mnie zabić, ale pobiłem ich i uciekłem. – Cesar nie wiedział, czy strażnicy przeżyli jego lanie, ale mało go to obchodziło. Złapał prześcieradło i zawinął je wokół swojego pasa. Nie chciał stać nago przed nieznajomymi. Bez swojego lwa nie miał zębów i pazurów.

~ 22 ~ - Hej, jestem tutaj. – Garret podszedł do Cesara. – Jeśli nam wybaczycie, pójdę znaleźć Cesarowi jakieś ubranie zanim pójdzie do domu. - A gdzie mam dom? – zapytał Cesar. Prawdopodobnie nie miał już mieszkania. Zanim znalazł się w niewoli, żył z miesiąca na miesiąc i zgubił poczucie czasu jak długo go nie było. Właściciel mieszkania prawdopodobnie sprzedał już wszystkie rzeczy Cesara i nie miał wiele na początek. - Możesz zostać w domu dumy, dopóki nie dowiemy się, skąd jesteś – oznajmił obcy zmienny lew. - Dziękuję za ofertę, Talan, ale on zostanie ze mną – powiedział stanowczo Garret. – Ja go znalazłem, więc jestem za niego odpowiedzialny. - On sam nie umie mówić? – zapytał Talan. Zmienny lew wszedł do pokoju, ale zachował pełną szacunku odległość między sobą, a Garretem. - On jest moim partnerem – wyjaśnił Garret. Cesar uśmiechnął się na oświadczenie Garreta. Miał nadzieję, że nie jest jedynym, który czuje partnerską więź. - Czy to prawda? – zapytał Talan Cesara. - Garret jest mój – zgodził się Cesar. - W takim razie pozostanie z Garretem jest zrozumiałe. Jeśli chcesz, mogę dowiedzieć się, czy jesteś częścią jakiejś dumy. Mój partner może poszukać i sprawdzić, czy przypadkiem ktoś nie zgłosił twojego zaginięcia – oznajmił Talan. Wiadome było, że Talan nie może pozwolić nieprzynależącemu nigdzie lwu zostać na swoim terenie. - Nie. Moje wspomnienia w większości wróciły. Opuściłem moją dumę zanim zostałem uwięziony i przez ostatnie kilka lat pracowałem tylko na obszarach, gdzie dumy nie były założone. – Innym powodem, dla którego tęsknił za małą grupką lwów, było to, że zżył się z nimi. - Mnie powiedziano, że był ochotnikiem – odezwał się Andrew. Talan musiał uwolnić strzyżyki. Byli ubrani i stali po obu bokach swojego człowieka. Obaj na przemian piorunowali wzrokiem Cesara, który oddawał im swoje spojrzenia.

~ 23 ~ - Ostatecznie, żaden z nas nie był ochotnikiem na to, co nam robili. – Wspomnienia Cesara ukazały się z całą jasnością, te dni zastrzyków i wstrząsów elektrycznych mignęły w jego pamięci. - Oni mieli tylko wziąć trochę krwi twojej i innych lwów, a potem was wypuścić – wyjaśnił Andrew. - Dlaczego brałeś ich krew? – zapytał Talan. - Dla Jamesa. Wykorzystywałem Cesara i inne lwy do testów potrzebnych do powstrzymania zmiany u Jamesa – powiedział Andrew. - Dlaczego to robiłeś? – Przerażenie wypełniło Cesara, kiedy pomyślał o biednym chłopcu niemogącym zmienić się w lwa. - Miał problemy, jako pół zmienny. Gdy był nastolatkiem zazwyczaj bywał zawieszony w połowie zmiany. Pomyślałem, że nie może poradzić sobie ze swoim lwem, więc próbowałem znaleźć sposoby, by powstrzymać jego DNA. Ale to skończyło się jednym wielkim bałaganem, a on teraz może w pełni i całkowicie się zmienić prawie bez pomocy – zapewnił go Andrew. - Dobrze. Więc jeśli miałeś mnie puścić, po tym jak wziąłeś moją krew, dlaczego dostawałem zastrzyki? – Wspomnienia ucieczki z laboratorium i strażnika, który go postrzelił, błysnęły w jego pamięci. – Pamiętam strażników. Andrew potrząsnął głową. - Pozwoliłem Melissie przejąć obowiązki, a ona wprowadziła jakieś okropne zmiany. Niektórzy zmienni byli torturowani, by sprawdzić ich tolerancję na ból, a inni dostawali narkotyki, żeby zapobiec ich zmianie w człowieka. Pracowałem nad tym, by naprawić błędy, które zostały zrobione. Jednakże, niektórych zmiennych nie byłem w stanie uratować. Reszta lwów znajduje się w rezydencji Talana. Będą szczęśliwi widząc cię. Radość wypełniła Cesar na wieść, że lwy są bezpieczne. Najwyraźniej był więcej niż jeden powód, że znalazł się w tym mieście. - Cieszę się słysząc, że bezpiecznie uciekli. Widziałem jak z kimś odjeżdżali, ale martwiłem się, że byli niemądrzy zgadzając się na to. Z przyjemnością się z nimi zobaczę, ale daj mi najpierw dzień na odpoczynek. - Dajmy Cesarowi trochę przestrzeni – powiedział Garret. – Pozwólmy mu się zaklimatyzować i przyzwyczaić zanim sprowadzimy inne lwy.

~ 24 ~ - Byłbym wdzięczny za wiadomości jak się czujesz – oznajmił Talan. – Mogę nie być twoim alfą, ale jesteś na moim terenie. Według prawa możesz tu zostać dziesięć dni z moim pozwoleniem. Po tym czasie będziesz musiał poczynić inne ustalenia. Cesar kiwnął głową na zgodę. Miał przeczucie, że Talan nie był takim całkiem luzackim lwem, jakim się wydawał. - Powiedzmy lekarzowi, żeby podpisał twój wypis i zabiorę cię do domu – powiedział Garrett. Tłumaczenie: panda68

~ 25 ~ Rozdział 3 Garret zamknął frontowe drzwi i wypuścił powietrze. Miał partnera. Co, do cholery, mam teraz zrobić? Patrzył jak Cesar bierze głęboki wdech i się uśmiecha. - Pachnie tobą. Garret poprowadził zmiennego lwa głębiej do domu. - Oczywiście, że tak. Jak jeszcze miałoby pachnieć? Cesar wzruszył ramionami. Wzdychając, Garret pożałował swojego zachowania. Złapał Cesara i zawinął ramiona wokół niego. - Przepraszam. Nie jestem przyzwyczajony do bycia miłym dla ludzi. Jestem właściwie draniem. Cesar przytulił się mocniej. Chociaż zmienny lew był kilka centymetrów wyższy od Garreta, skurczył się tak, że był tym, którego tulono. - Jestem taki zdezorientowany. Jesteś jedynym, na którym chcę się skupić – wyznał Cesar, jego oczy były podejrzanie błyszczące. Odgarniając włosy Cesara z jego oczu, Garret wycisnął pocałunek na jego wargach. - Rozgość się na noc. Jutro pójdziemy zobaczyć się z Talanem. Może spotkanie z twoimi lwimi przyjaciółmi pomoże ci dojść do siebie. Będziemy musieli zdecydować o tym, co chcesz robić, kiedy prawdopodobnie dołączysz do dumy. - Okej. – Cesar przygryzał swoją wargę, gdy rozglądał się po domu Garreta. Garret wpatrzył się w niebieskie oczy lwa. - Lepiej nie przewidywać najgorszego.