domcia242a

  • Dokumenty1 801
  • Odsłony3 290 216
  • Obserwuję1 922
  • Rozmiar dokumentów3.2 GB
  • Ilość pobrań1 958 581

Flynn Beth - Nine Minutes PL

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.9 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

domcia242a
EBooki przeczytane polecane

Flynn Beth - Nine Minutes PL.pdf

domcia242a EBooki przeczytane polecane
Użytkownik domcia242a wgrał ten materiał 5 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 241 stron)

NINE MINUTES Beth Flynn Tłumaczenie: Anka i Sylwia Korekta: Aga Wszystkie tłumaczenia w całości należą do autorów książek jako ich prawa autorskie, tłumaczenie jest tylko i wyłącznie materiałem marketingowym służącym do promocji twórczości danego autora. Ponadto wszystkie tłumaczenia nie służą uzyskiwaniu korzyści materialnych, a co za tym idzie każda osoba, wykorzystująca treść tłumaczenia w celu innym niż marketingowym, łamie prawo.

Prolog Lato, 2000 rok Nigdy wcześniej nie brałam udziału w egzekucji. Cóż, przynajmniej nie w takiej legalnej. Mój mąż siedział po mojej lewej. Reporterka magazynu „Rolling Stone” po prawej. Reporterka, Leslie Cowan, wzdrygnęła się nerwowo, więc na nią spojrzałam. Byłam prawie pewna, że była to jej jakakolwiek pierwsza egzekucja. Nadchodzące wydanie „Rolling Stone” miało być poświęcone znanym motocyklistom. Pomyśleli, że ciekawym pomysłem byłoby włączenie do niego historii prawdziwego bikera. Historii dziewczyny, która została porwana przez gang motocyklowy w tysiąc dziewięćset siedemdziesiątym piątym roku. Tą dziewczyną byłam ja. Pozostałości po wypadku Leslie sprzed trzech tygodni były ciągle widoczne. Szwy z jej czoła zostały usunięte, ale w miejscu przecięcia pozostała gruba czerwona linia. Jej oczy nie przypominały już szopa, ale było oczywiste, że niedawno miała je oba podbite. Opuchlizna z nosa zeszła niemal całkowicie i dziewczyna przeszła zabieg dentystyczny, by wymienić złamany ząb. Kiedy zaczynałyśmy ten wywiad, powiedziała, że chciałaby, abym była z nią całkowicie szczera, mówiąc o doświadczeniach z mężczyzną, który miał właśnie zostać stracony. Spędziłam z nią ostatnie trzy miesiące i nie ukrywałam prawie niczego, co dotyczyło mojego z nim związku. Dziś miał być punkt kulminacyjny wywiadu, szansa, by w końcu zrozumiała prawdziwą stronę tych przeżyć. By dostrzegła idące za nimi nieprzyjemności. Oczywiście, śmierć mężczyzny powinna być czymś więcej niż tylko nieprzyjemnością.

Wiedziałam, równie dobrze jak on, że zasłużył na to, co miało się stać. To było dziwne. Myślałam, że świadomość tego i wiara w to, wszystko ułatwi, ale było inaczej. Myślałam, że przeżyję jego egzekucję nietknięta emocjonalnie, ale tylko się oszukiwałam. Tylko dlatego, że nie byłam z nim od prawie piętnastu lat nie oznaczało, że nic do niego nie czułam. Był moją pierwszą miłością. Był prawdziwą miłością. Prawdę mówiąc, był biologicznym ojcem mojej pierworodnej, chociaż ona nigdy go nie poznała. To on chciał, żeby tak było. I w głębi serca, ja również. Zasłony się rozsunęły. Nie byłam już świadoma nikogo w małym pokoju obserwacyjnym. Patrzyłam przez ogromne szklane okno na puste szpitalne łóżko. Czytałam o tym, czego spodziewać się na egzekucji. Powinien być przypięty do łóżka, gdy odsłaniano zasłony, prawda? Byłam pewna, że takie były procedury. Ale on nigdy nie przestrzegał zasad. Zastanawiałam się jak udało mu się przekonać stróży prawa, by zapomnieli o tym ważnym szczególe. Niespodziewanie, zdałam sobie sprawę, że ktoś wszedł do wyglądającego na sterylny pokoju. To był on, razem z dwoma policjantami, strażnikiem i lekarzem. Żadnego księdza czy pastora. Nie chciał ich. On. Miał na imię Jason Willim Talbot. Co za zwyczajnie brzmiące imię. To zabawne. Znałam go od prawie dwudziestu pięciu lat i dopiero, gdy został aresztowany przed piętnastoma laty, poznałam jego prawdziwe drugie imię oraz nazwisko. Jeśli było prawdziwe. Ciągle nie byłam pewna. Dla mnie zawsze był to Grizz. Skrót od Grizzly, przezwiska, które otrzymał ze względu na swoją ogromną posturę i brutalne zachowanie. Grizz był dużym i okazałym mężczyzną. Przystojnym w surowy sposób. Tatuaże pokrywały jego olbrzymie ciało od szyi po palce u stóp. Jego duże dłonie potrafiły bez wysiłku zmiażdżyć tchawicę. Wiedziałam o tym z doświadczenia. Osobiście doświadczyłam, co te dłonie potrafiły zrobić. Teraz nie mogłam oderwać od nich wzroku. Nie miał żadnej rodziny. Tylko mnie. Jednak nie byłam jego rodziną.

Od razu wyczułam, kiedy mnie zauważył. Podniosłam spojrzenie z jego dłoni na te niesamowicie jasne zielone oczy. Próbowałam dostrzec, czy czają się w nich jakieś emocje, ale nie potrafiłam tego stwierdzić. Minęło zbyt dużo czasu. Zawsze był dobry w ukrywaniu emocji. Kiedyś potrafiłam go odczytać. Ale nie dziś. Gdy na mnie patrzył, podniósł skute dłonie i użył palców prawej ręki, by okrążyć nimi serdeczny palec u lewej dłoni. Następnie spojrzał na moje dłonie, ale nie mógł ich zobaczyć. Leżały na moich kolanach i zasłaniała je osoba siedząca przede mną. Czy dam mu to ostatnie pocieszenie? Nie chciałam zranić mojego męża. Ale biorąc pod uwagę to, że byłam powodem zbliżającej się nieuchronnie śmierci Grizza, czułam mieszankę starych, bardzo starych zobowiązań, nakazujących mi pocieszyć go w tych ostatnich chwilach. W tym samym czasie, czułam zawstydzające podniecenie, że miałam nad nim kontrolę. Miałam możliwość dowodzenia czymś, podjęcia decyzji, bycia u władzy. Może przez cały czas byłam u władzy. Poczułam dłoń mojego męża na lewym udzie, tuż nad kolanem. Delikatnie je uścisnął. Przepłynęły przeze mnie wspomnienia sprzed prawie dwudziestu pięciu lat, kiedy inna dłoń ściskała moją nogę. Mocniejsza, okrutniejsza dłoń. Obróciłam się, by spojrzeć na męża i, chociaż patrzył prosto przed siebie, był świadomy mojego wzroku. Posłał mi niemal niewidoczne skinienie głowy. Zadecydował za mnie. Nie przeszkadzało mi to. Zdjęłam moją szeroką obrączkę i uniosłam lewą dłoń, żeby Grizz mógł ją zobaczyć. Uśmiechnął się leciutko. Spojrzał na mojego męża, kiwnął głową jeden raz i powiedział: – Skończmy z tym gównem. Strażnik zapytał, czy ma jakieś ostatnie słowo. Grizz odpowiedział: – Właśnie je powiedziałem. Leslie zauważyła tę wymianę pomiędzy nami i zapytała bezgłośnie: – Co?

Zignorowałam ją. To była jedyna część mojej historii, która nie znajdzie się w jej artykule. Nawet jeśli obiecałam, że będę całkowicie otwarta, niektóre rzeczy, nieważne jak mało istotne, miały pozostać wyłącznie moje. To była jedna z nich. Grizz nie był łatwym więźniem, więc przypisani do niego strażnicy byli, podobnie jak on, ogromni. Ku ich zaskoczeniu, tego dnia nie stawiał żadnego oporu. Położył się i wpatrzył w sufit, gdy jego kajdany zostały zdjęte i przypięto go mocno do łóżka. Nie drgnął, kiedy doktor założył wkłucia, po jednym w każdej ręce. Jego koszula była rozpięta, przypięto mu pulsometry do klatki piersiowej. Zastanawiałam się, dlaczego nie walczył, zastanawiałam się czy dali mu jakieś środki uspokajające. Ale nie zapytałam o to. Nie rozglądał się. Po prostu zamknął oczy i odpłynął. Zajęło to dziewięć minut. Wydaje się krótko. Mniej niż dziesięć minut. Ale dla mnie, trwało to wieki. Starsza kobieta przede mną zaczęła cicho łkać. Odezwała się do siedzącej obok niej kobiety: – Nawet nie powiedział, że żałuje. Druga kobieta odszepnęła: – Dlatego, że tak nie jest. Lekarz oficjalnie ogłosił śmierć Grizza o 12:19. Jeden ze strażników podszedł do dużego okna i zasunął zasłonę. Skończone. W małym pokoju obserwacyjnym było około dziesięciu osób i gdy tylko zasunięto zasłonę, niemal wszyscy wstali i wyszli bez słowa. Ciągle mogłam słyszeć płacz starszej kobiety, kiedy jej towarzyszka objęła ją za ramiona i poprowadziła w stronę wyjścia. Leslie spojrzała na mnie i zapytała nieco zbyt głośno: – Wszystko w porządku, Ginny? – Wszystko dobrze. – Nie mogłam na nią spojrzeć. – Ale żadnych wywiadów do końca dzisiejszego dnia. – Tak, oczywiście, to zrozumiałe. Mam do ciebie jeszcze kilka pytań, zanim będę mogła zakończyć tę historię. Spotkajmy się jutro i porozmawiajmy.

Mój mąż wziął mnie za rękę, wstał razem ze mną i odpowiedział Leslie: – To musi poczekać, aż wrócimy do domu. Możesz złapać nas przez telefon, żeby dokończyć wywiad. Moje kolana się zachwiały. Usiadłam z powrotem. Leslie zaczęła protestować, ale dostrzegła wyraz twarzy mojego męża i powstrzymała się, by nie powiedzieć więcej. Wymusiła uśmiech i powiedziała: – Dobrze więc, do niedzieli. Bezpiecznej podróży do domu. Opuściła pokój. Mój mąż i ja byliśmy jedynymi osobami, które zostały. Wstałam, by wyjść, ale nie mogłam się ruszyć. Wpadłam w jego ramiona, szlochając. Delikatnie opuścił mnie na podłogę i usiadł razem ze mną, przytulając do siebie. Siedziałam tak w jego ramionach, płacząc, przez długi czas. Bardzo długi czas.

Rozdział 1 Był 15 maja 1975 roku. Zwyczajny czwartek. Dzień, jak każdy inny, nie było w nim nic nadzwyczajnego, ani nawet odrobinę ekscytującego. Ale miał to być dzień, który na zawsze odmienił moje życie. Tego ranka wstałam trochę wcześniej niż zazwyczaj i uporałam się z kilkoma pracami domowymi przed szkołą. Nie musiałam niczego robić, ale przyzwyczaiłam się do zajmowania tym, a było kilka rzeczy, które chciałam dokończyć. Zjadłam szybkie śniadanie pod postacią tostu i szklanki soku pomarańczowego, i spakowałam mój mały plecak. To nie był prawdziwy plecak, bardziej pojemna materiałowa torebka z uszami, które mogłam założyć na ramiona i nosić ją na plecach. Wyglądała na małą, ale mogła wiele pomieścić. Tego ranka mieściła w sobie mój portfel z tymczasowym prawem jazdy i czterema dolarami. Nie byłam jeszcze wystarczająco dorosła, żeby dostać stałe prawo jazdy: trzy miesiące wcześniej skończyłam piętnaście lat. Plecak zawierał także moje okulary do czytania, szczotkę do włosów, błyszczyk o smaku jabłkowym, dwa tampony, pudełko tabletek antykoncepcyjnych i dwa podręczniki: geometrię dla zaawansowanych i chemię. Poprzedniej nocy odrobiłam zadanie domowe, złożyłam kartki na pół i wepchnęłam je między strony książek. Wszystko inne, czego potrzebowałam na zajęcia trzymałam w szkolnej szafce. Miałam na sobie dopasowane niebieskie dżinsy z wysokim stanem, pleciony pasek, kwiecistą, folkową bluzeczkę i sandały. Miałam też tę samą biżuterię, którą nosiłam każdego dnia: srebrne kolczyki koluszka i brązową filcową obróżkę z pacyfką. Pomimo tego, że był maj w południowej Florydzie, poranki wciąż były nieco chłodne, więc założyłam czerwono białe poncho, które zrobiła na drutach Delia. Tego ranka mój ojczym, Vince, odwiózł mnie na przystanek. Mogłam pójść na piechotę, ale było daleko, więc korzystałam z podwózki Vince’a, kiedy

tylko miałam możliwość. Odwoziłby mnie do szkoły, ale musiałby jechać w przeciwnym kierunku, a ja nie miałam nic przeciwko jeżdżeniu autobusem. Mogłabym poprosić o podwózkę Matthew, ale coś było z nim nie tak. Matthew był uczniem ostatniej klasy, któremu dawałam korepetycje, więc zbliżyliśmy się do siebie. Nie byliśmy parą, ale wiedziałam, że był zainteresowany. Zbliżyłam się także do jego rodziny. Właściwie, to spędzałam więcej czasu z nimi, niż z moją własną. Niecały tydzień temu, pocałował mnie na dobranoc na moim ganku. Ale teraz powiedział mi, że nie potrzebuje mojej pomocy w nauce i nie ma czasu, by się ze mną przyjaźnić. Wcześniej, zawsze oferował mi podwózkę do i ze szkoły. Wydawało się to już nieaktualne. Ale, jak powiedziałam, nie miałam nic przeciwko autobusowi. – Do zobaczenia później, dzieciaku – powiedział Vince, gdy wyskoczyłam z jego rozklekotanego vana. – Na razie, Vince. Ten dzień był zwykłym dniem w szkole. Oszczędzono mi niezręcznego spotkania z Matthew. Nie mieliśmy razem żadnych zajęć i nie kolegowaliśmy się z tymi samymi ludźmi. Ale i tak, miło by było zapytać go o powód nagłego zerwania naszej przyjaźni. Byłam bardziej ciekawa niż zraniona. To był tylko zwykły pocałunek na dobranoc. Skończyłam całe zadanie domowe, zanim dobiegł końca czas samodzielnej nauki, więc mogłam sobie pozwolić pójść po szkole do biblioteki publicznej. Gdybym miała zadanie, poszłabym prosto do domu albo do Smitty. Ale w dni, gdy nie miałam, uwielbiałam chodzić do biblioteki miejskiej i zanurzać się w książkach. Chodziłam tam od szkoły podstawowej i zaprzyjaźniłam się z każdym, kto tam pracował. Musiałam po prostu złapać inny autobus ze szkoły. Nie powinniśmy zmieniać autobusów bez dostarczenia za każdym razem pisemnej zgody, ale wszyscy kierowcy mnie znali, a Delia dała swoje pozwolenie na początku roku. Robiłam to tak często, że przestali pytać o pozwolenie. – Hej Gin, widzę, że nie masz dziś zadania – powiedziała pani Rogers, bibliotekarka, gdy przeszłam przez drzwi. Tylko się uśmiechnęłam,

potaknęłam i skierowałam do katalogu kart. Od dłuższego czasu chciałam poszukać książek o Johnie Wilkesie Booth. Uczyliśmy się o zamachu na prezydenta Lincolna i przeczytałam już książki ze szkolnej biblioteki. Chciałam sprawdzić czy publiczna ma do zaoferowania coś innego o tej tematyce. Miałam szczęście. O siedemnastej nadszedł czas, by się zbierać, więc zaniosłam trzy książki, by je wypożyczyć. – Chcesz zadzwonić? – zapytała pani Rogers. – Tak, proszę – odpowiedziałam. Przywykli pozwalać mi na korzystanie z telefonu, bym mogła zadzwonić do Delii lub Vince’a i prosić o podwózkę. Vince musiał mieć opóźnienie w dostawach i nie wrócił jeszcze do magazynu. Zostawiłam wiadomość, mówiącą, że potrzebuję podwózki do domu z biblioteki, ale że spróbuję też dodzwonić się do Delii. Co też zrobiłam, ale nikt w jej pracy nie podnosił słuchawki. Mogło to oznaczać kilka rzeczy: wyszła albo rozmawiała z klientem i nie chciała odbierać telefonu, albo była na zapleczu i go nie słyszała. No cóż, to już się zdarzało. Nic wielkiego. – Poradzisz sobie, Ginny? – zapytała pani Rogers. – Nie chcę zamykać i wychodzić, jeśli nie masz podwózki do domu. Z chęcią cię odwiozę. Była słodka. Proponowała to za każdy razem, gdy nie miałam natychmiastowego transportu. – Och, nie ma problemu, pani Rogers. Pójdę do sklepu spożywczego i się czegoś napiję. Vince wie, żeby tam podjechać, jeśli biblioteka jest zamknięta. I tak też zrobiłam. Jak robiłam już ze sto razy w przeszłości. Kupiłam napój i usiadłam na zewnątrz, plecami do wejścia. Popijając wodę mineralną byłam tak pochłonięta książką, że ledwie dostrzegłam, gdy podjechał hałaśliwy motocykl. Dopiero, kiedy prowadząca go osoba wyłączyła silnik i zaczęła iść w moim kierunku, zdałam sobie sprawę, że ktoś do mnie mówi. Usłyszałam cichy śmiech i:

– Ta książka, w której się zakopałaś musi być naprawdę dobra. Zsiadłem z motocykla i zapytałem co czytasz, ale mnie nie słyszałaś. Podniosłam wzrok. Wyglądał jak typowy motocyklista. Średni wzrost. Brązowe, rozczochrane włosy, które sięgały kołnierzyka. Miał na sobie dżinsy, ciężkie buty, a pod skórzaną kurtką białą koszulkę. Uśmiechnął się, a ja odpowiedziałam tym samym. – Historia. Lincoln. – Powiedziałam tylko tyle. Nie byłam flirciarą i nie sądziłam, że facet potrzebuje czegoś więcej. Od razu opuściłam wzrok na książkę, którą miałam rozłożoną na kolanach. Ta odpowiedź wydawała mu się wystarczać, bo nic już nie powiedział, otworzył drzwi i wszedł do środka. Wyszedł kilka minut później z colą. Przykucnął obok mnie i spojrzał na książkę, którą czytałam, popijając swój napój. Bez żadnej zachęty wciągnął mnie do rozmowy o Abrahamie Lincolnie, a w szczególności o Boothu. Zainteresowało mnie to, co powiedział, więc odwróciłam się do niego, by poświęcić mu pełną uwagę. Był miły i wydawał się spoko gościem – nie tego się spodziewałam po mężczyźnie jeżdżącym na motorze. Po kilku minutach dyskutowania o Johnie Wilkesie Boothu, rozmowa zrobiła się bardziej osobista, ale nie w niepokojący spokój. Zapytał o mój wiek i wydawał się szczerze zaskoczony, gdy powiedziałam mu, że mam piętnaście lat. Zapytał, w której jestem klasie, gdzie chodzę do szkoły, o moje zainteresowania i takie rzeczy. Wydawał się naprawdę zainteresowany i drażnił się: – Cóż, chyba muszę wrócić za trzy lata, jeśli chcę cię zabrać na prawdziwą randkę, czy coś. O jejusiu. Flirtował ze mną. Chłopcy w szkole flirtowali ze mną cały czas. Mówili do mnie rzeczy typu: „Gin, czemu cię tam nie ma i nie kibicujesz. Jesteś tak ładna, jak cheerleaderki”. Zawsze oferowali mi podwózkę do domu albo pytali czy chcę się spotkać po szkole. Chłopak, któremu udzielałam korepetycji, Matthew, też wydawał się zainteresowany. Przynajmniej jeszcze kilka dni temu. Był popularnym uczniem

ostatniej klasy i naszą szkolną gwiazdą biegów. Miał pseudonim Rakieta. Był uroczy i słodki, i oblał dwie klasy. Uczyłam go z angielskiego i matematyki. Prawdę mówiąc, lubiłam chłopców, a Matthew zaczynał mi się podobać. Podobał mi się nasz pocałunek. Ale nie byłam zainteresowana chłopakiem na poważnie, szczególnie takim, który jesienią pójdzie na studia. Miałam zbyt wiele rzeczy do osiągnięcia, zanim mogłam zaangażować się w związek. Ale tutaj flirtował ze mną mężczyzna, nie chłopak. I uświadomiłam sobie, że byłam bardziej niż lekko połechtana tym, że się mną zainteresował. Niestety, nie wiedziałam jak na to odpowiedzieć, więc otworzyłam książkę i udawałam, że czytam, gdy on mówił. Kiedy skończył swój napój, zapytał: – Więc, czemu siedzisz przed sklepem? Czekasz na kogoś? – Tak, mój ojczym ma mnie odebrać. Powinien niedługo tu być. Wstał i rozejrzał się dookoła. – Cóż, mogę podwieźć cię do domu? Mieszkasz daleko stąd? – Och nie, nie trzeba. Nie chciałabym, żeby przyjechał i mnie nie zastał. Martwiłby się. Właściwie, to nie była prawda. Vince nie znalazłby mnie tu, więc założyłby, że odebrała mnie Delia i po prostu pojechałby do domu. – Możesz do niego zadzwonić, czy coś i powiedzieć, że masz podwózkę? – Zanim mogłam odpowiedzieć, dodał: – Jechałaś wcześniej na motocyklu? Spodoba ci się. Jeżdżę bezpiecznie. Będę jechał naprawdę powoli i pozwolę ci założyć mój kask. Znowu nie odpowiedziałam, tylko na niego spojrzałam. Roześmiał się i powiedział: – To nie tak, że mogę cię jakoś skrzywdzić, gdy siedzisz za mną na motocyklu. Naprawdę, tylko odwiozę cię do domu. Jeśli nie chcesz, żebym wiedział gdzie mieszkasz, mogę wysadzić cię na rogu gdzieś w pobliżu . No dalej. Zrób staremu facetowi przyjemność. Czemu nie? Pomyślałam, gdy próbowałam odgadnąć jego wiek. Był ode mnie starszy, ale nie sądziłam, by był stary. Zamknęłam książkę i wstałam.

– Cóż, myślę, że to w porządku. Mieszkam przy Davie Boulevard, na zachód od I–95. Czy to jest ci po drodze? – Nie ma żadnego problemu. Wyrzucił swoją colę do kosza, wrócił do mnie i przytrzymał mi plecak, gdy pakowałam książkę. Stwierdził, że mój tornister był pewnie cięższy ode mnie. Podszedł do motocykla, podniósł kask, który wisiał na rączce i podał mi go. Wrzuciłam torbę na plecy, wzięłam od niego kask i założyłam na głowę. Był za luźny, więc zacieśniłam pasek pod brodą. Przełożył nogę przez motocykl, odpalił go i wstał. Uświadomiłam sobie, że stał, aby łatwiej mi było za nim usiąść, co uczyniłam bez problemu. Podkręcił silnik i poczułam się podekscytowana, że siedziałam na motocyklu ze starszym facetem. Nie byłam osobą, której zależało, ale przez sekundę czy dwie, miałam nadzieję, że widział mnie jakiś znajomy. Jakże prorocza wydawała mi się później ta myśl. Zawołałam, by wysadził mnie przed Barem Smitty’ego i spytałam, czy wie gdzie znajduje się Davie Boulevard. Potaknął. Wydaje mi się, że w tamtej chwili zostałam oficjalnie porwana. Ruszyliśmy w kierunku, który wskazałam. Na czerwonym świetle obrócił się i zapytał, czy podoba mi się jazda. Kiwnęłam głową na tak, a on bardzo głośno powiedział, że pojedziemy inną drogą, żeby przejażdżka była dłuższa. Żebym się nie martwiła, bo odstawi mnie bezpiecznie do Smitty’ego. Nie martwiłam się. Nawet przez chwilę. Za bardzo mi się podobało. Dopiero kiedy jechaliśmy drogą stanową numer 84, kierując się na zachód i minęliśmy zakręt w prawo na drogę numer 441 poczułam pierwsze zalążki strachu. Wtedy zdałam sobie sprawę, że nie znam nawet jego imienia i podczas naszej małej pogawędki, spośród wszystkich tych pytań w 7–Eleven, on nie zapytał o moje. Nagle wydało mi się to bardzo dziwne. Przysunęłam się tak, że moje usta były blisko jego ucha i krzyknęłam: – Hej, to naprawdę bardzo długa okrężna droga. Muszę być niedługo w domu, bo rodzice zaczną się martwić. Nie pokazał po sobie, że mnie usłyszał.

Odchyliłam się na oparcie motocykla. Nie panikuj, nie panikuj, nie panikuj. Na plecach wciąż miałam torbę i czułam, jak książki z biblioteki wbijają się w nie przez materiał. Wtedy też po raz pierwszy zwróciłam uwagę na jego kurtkę. Była na niej czaszka z grzesznym uśmiechem i czymś, co wyglądało jak rogi. Naga kobieta, gustownie okryta, leżała uwodzicielsko na górze czaszki. Miała ciemnobrązowe włosy z grzywką i duże, brązowe oczy. Przyjrzałam się bliżej i zauważyłam, że miała brązowy rzemyk z pacyfką. Uniosłam dłoń do szyi. Wyglądał zupełnie jak mój. Zanim mogłam się zastanowić nad tym zbiegiem okoliczności, spojrzałam niżej. Ku mojemu przerażeniu, przeczytałam nazwę wyszytą pod tym chorym obrazkiem. Armia Szatana.

Rozdział 2 Szybko zorientowałam się, że byłam niczym więcej jak prezentem na podziękowanie po długim procesie inicjacji. Usiadłam na rozklekotanym leżaku i przyjrzałam się otoczeniu. Przycisnęłam torbę do piersi i próbowałam przyzwyczaić oczy do przytłumionego światła. Paliło się ognisko, a dookoła niego, w nieregularnym kręgu siedzieli ludzie. Nie pamiętam, czy nie widziałam ich twarzy zbyt dokładnie w nikłym świetle, czy byłam zbyt przerażona, by się przyglądać. Wiedziałam, gdzie się znajdowałam, ale nie wiedziałam co powinnam z tym zrobić. Zaczęłam się modlić, tak szybko, jak zdałam sobie sprawę z powagi mojego położenia. Powinnam była wykorzystać okazję, gdy w pobliżu było więcej ludzi i samochodów. Powinnam była zaryzykować i zeskoczyć z jadącego motocykla. Byłoby to lepsze niż to, przed czym stanęłam teraz. Pamiętam, jak zaczęłam się trząść, gdy dotarła do mnie rzeczywistość, kiedy jechaliśmy na zachód drogą numer 84. Obecnie 84–ka została odnowiona i zmodernizowana, ale w siedemdziesiątym piątym była to zwykła zacofana dwupasmówka. Obecnie, biegnie ona równolegle do autostrady I–595, która w kilka minut umożliwia połączenie Everglades z plażą, z wszelkiego rodzaju domami, szkołami, centrami handlowymi i stacjami benzynowymi po drodze. W siedemdziesiątym piątym była to autostrada do piekła, znana z czołowych kolizji. Nie było z niej zjazdów, poza małym barem U Pete’a. Kiedy minęliśmy U Pete’a, poczułam nudności gromadzące się w moim żołądku. Wiedziałam, że nie było tu niczego poza wjazdem na niebezpieczną autostradę Nazywaną „Aleją Aligatorów”, która łączyła dwa wybrzeża Florydy. Wydawało mi się, że gdzieś w okolicy znajdował się rezerwat Indian z Plemienia Miccosukee, ale nie miałam pojęcia gdzie. Robiło się ciemno, a na horyzoncie nie było żadnych innych świateł. Jakieś dziesięć minut po minięciu baru U Pete’a, zwolniliśmy i zjechaliśmy na

prawo w piaszczystą drogę. Po raz pierwszy zauważyłam stłumione światła. Niedaleko od drogi, ledwo dostrzegalny przez rosnące zarośla, stał stary motel. Był to jeden z tych małych piętnasto, dwudziestopokojowych moteli ze starymi żaluzjami w oknach. Miał neon z nazwą Glades Motel. Miałam nadzieję, że ciągle funkcjonował. Działający motel mógł być dobry. Ktoś musiał go prowadzić. To mogła być moja szansa, by wyjaśnić, że popełniłam błąd i poprosić o użyczenie telefonu. Zakładałam, że początkowo zbudowano go, by dać przejezdnym miejsce na odpoczynek w środku pustkowia, ale, z jakiegoś powodu, interes się nie kręcił. Gdy wjechaliśmy na podziurawiony, zniszczony parking, po prawej stronie zauważyłam stare dystrybutory paliwa. Było oczywiste, że nikt ich już nie używał. W kilku pokojach paliło się światło, ale w miejscu, które wyglądało jak biuro nie było znaku życia. Gdy minęliśmy dystrybutory, spojrzałam w lewo i pomiędzy nami a motelem zauważyłam grupę ludzi. Siedzieli dookoła dogasającego ogniska, pośród starych, zardzewiałych huśtawek, zjeżdżalni i przestarzałych karuzeli. Wyglądało to jak miejsce na piknik i plac zabaw, które czasy świetności miały dawno za sobą. Po drugiej stronie placu zabaw chyba znajdował się basen. Nie byłam pewna, ale wyglądało na to, że nie było w nim wody. Skręciliśmy w lewo i dostrzegłam sześć czy siedem motocykli zaparkowanych przed pokojami. Zaparkowaliśmy obok jednego z nich i mój kierowca zgasił silnik. Wtedy ich usłyszałam. Była to mieszanina śmiechu, przekleństw i czegoś, co brzmiało jak kłótnia dwóch kobiet. Wydawało mi się, że usłyszałam dobiegające skądś „Magic Carpet Ride” Steppenwolfa1 . Wstał i powiedział: – Złaź. 1 https://www.youtube.com/watch?v=UtkP5gTX6Hc

Stanęłam na podpórkach i przerzuciłam nogę. Moje nogi prawie się zaplątały, prawdopodobnie z powodu mieszanki strachu i przez przejażdżkę, ale złapałam równowagę. Poprawiłam plecak i stanęłam prosto. Doszłam do wniosku, że najlepszym sposobem, by sobie z tym poradzić była pewność siebie. Byłam śmiertelnie przerażona, ale, szlag by mnie trafił, jeśli bym to okazała. Rozłożył podpórkę i zsiadł z motoru. – Więc, jak długo to potrwa, nim mnie odwieziesz? – zapytałam. Brzmiałam nieco za wesoło, nawet jak na mój gust. Nie odpowiedział. Spojrzał prosto na mnie i posłał mi uśmiech, który został zrodzony z czystego zła. Czy to ten uśmiech widziałam w 7–Eleven? Nie mogłam sobie przypomnieć. Jak mogłam tego wtedy nie zauważyć? Zrozumienie mojej sytuacji uderzyło mnie niczym ołowiany pocisk. Przypomniałam sobie jak pewnego dnia Delii i Vince’a nie było w domu i wstąpił do nas jeden z jego domniemanych przyjaciół. Przekonał mnie, żebym wpuściła go do domu, by mógł skorzystać z telefonu. – Możesz mi zaufać, kochanie. Jestem przyjacielem Vinny’ego, twojego ojczyma. To powinna być czerwona flaga. Nikt nie nazywał Vince’a przezwiskiem Vinny. Odsunęłam zasuwkę i prowadziłam go do kuchni, gdzie znajdował się nasz jedyny telefon, gdy złapał mnie z tyłu za włosy i rzucił na popękane linoleum. Wtedy poznałam prawdziwy strach. Poczułam płomienie powoli wspinające się po moim kręgosłupie. Zanim cokolwiek mogło się stać, rozległo się głośne dudnienie do drzwi. To był nasz sąsiad, Guido. To było jego prawdziwe imię. Cóż, to było imię, które nam zdradził. Vince był przekonany, że Guido był członkiem mafii, należącym do programu ochrony świadków. W ogóle nie pasował do naszej okolicy. Był totalnym zbirem, a teraz głośno narzekał, że kolega Vince’a zaparkował na jego trawniku. To właśnie robił Guido. Siedział na swoim ganku i czekał, aż ktoś zrobi coś złego, żeby mógł się wyżyć. Normalnie nie lubiłam Guida, ale w tamtej chwili, jego wielka gęba i nowojorski akcent były muzyką dla moich uszu.

Tajemniczy mężczyzna, który nigdy nie zdradził swego imienia, przerzucił mnie na plecy i siedział na moim brzuchu, jedną ręką zakrywając mi usta, a drugą trzymając moje dłonie nad głową. Krzyczał do Guido, żeby sobie poszedł, i że przestawi swoją ciężarówkę, kiedy będzie mu pasowało. Dopiero, kiedy Guido zagroził, że wezwie policję, mężczyzna puścił moje dłonie i jednym szybkim ruchem zeskoczył ze mnie. Powiedział mi, że jeśli kiedykolwiek powiem komuś, co się stało, wróci tu i dokończy to, co zaczął. Obiecałam mu, że to będzie nasz sekret. Nie zdradzę ani słowa. Nic mi się nie stało. Nie wyrządzono żadnej szkody. Nigdy nie powiem. Mógł mi zaufać. Powiedziałam. Gdy tylko Delia i Vince weszli do domu, wszystko im powiedziałam, a oni zadzwonili po policję. Po tym jak go opisałam, a Guido opisał jego ciężarówkę, Vince wiedział kim on był. Jakiś włóczęga z marginesu społecznego o imieniu Johnny Tillman, który kręcił się w barze Smitty’ego przy Davie Boulevard, gdzie moi rodzice byli stałymi bywalcami. Nie był przyjacielem Vince’a, ale rozmawiał z nim kilka razy, więc poznał jego imię. Nie miałam pojęcia skąd wiedział o mnie. Nigdy wcześniej go nie widziałam, ale on mógł mnie widzieć. Kiedy nie mogłam liczyć na podwózkę ze strony przyjaciół, czasem szłam z przystanku do Smitty’ego i czekałam na Delię i Vince’a, by zawieźli mnie do domu. Wstępowali tam na piwo niemal codziennie. Właścicielka była naprawdę miłą kobietą. Siedziałam w kącie i odrabiałam zadanie domowe, a ona dawała mi na koszt firmy napój pomarańczowy i frytki. Teraz, stojąc po środku pustkowia, przy dźwiękach Steppenwolf i z gościem, który uśmiechał się złowieszczo, byłam tak sparaliżowana strachem, że nie potrafiłam sobie nawet przypomnieć jej imienia. Ale nie mogłam zapomnieć jednej rzeczy, a były nią słowa Delii po tamtym wypadku: – Jak ktoś tak mądry jak ty mógł zrobić coś tak strasznie głupiego? Wtedy próbowałam się usprawiedliwiać:

– Delia, ale on znał Vince’a. – Próbowałam nawet przekonać samą siebie, że ten gość wyglądał znajomo. Ale to było kłamstwo. Miała rację. To była najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłam. Aż do tej chwili, godzinę temu. Teraz mogłam tylko myśleć: Jesteś zdana na siebie, dziewczynko. Nie ma tu żadnego Guido. Gość od motocykla złapał mnie mocno za ramię i pociągnął do przodu. – Chodź, czas poznać twoją nową rodzinę. Rodzinę? Byłam w zbyt wielkim szoku, by próbować rozgryźć ten komentarz. Podeszliśmy do grupy ludzi siedzących dookoła ogniska, hałasy sprzed chwili zaczęły opadać. Kiedy się zbliżyliśmy, usłyszałam niski, przeciągły gwizd i komentarze dobiegające z każdej strony. – Ooo, patrzcie kogo przywiózł nam Monster. – Hej Monster, myślałem, że lubisz blondynki z wielkimi cycami. – Ta zarobi niezłą kasę. Pomoże opłacić rachunki. Wtedy, piskliwy kobiecy głos zasyczał: – Nie wiem, co sobie myślałeś przyprowadzając tu tę przybłędę. Donośny męski głos odpowiedział: – Co się stało, Willow? Boisz się, że Grizz może być zainteresowany? Wszyscy wiedzą, że lubi brunetki i jestem całkiem pewny, że ma cię jużdość. – Pierdol się, Fess, i swoją matkę i ojca. Jest zbyt koścista dla Grizza i jest brzydka. Dobrze, niech myślą, że jestem koścista i brzydka. Cokolwiek, bylebym mogła się stąd wydostać. Chrapliwy męski głos dodał: – Nie, wcale taka nie jest, Willow. Ale nic się nie martw, skarbie. Jesteś z Grizzem od dwóch lat. Nigdy nie wytrzymał tyle z jedną kobietą. Myślę, że łączy was prawdziwa miłość. To wydawało się uspokoić Willow. Wymiana zdań była tak szybka, a ogień tak słaby, że nie potrafiłam dopasować twarzy do głosów. Mój porywacz popchnął mnie gwałtownie na odrapany leżak i zajął kolejny, stojący obok

mojego. Pochyliłam się, zdjęłam plecak i położyłam go na kolanach. Uświadomiłam sobie, że nie ubrałam mojego poncho i przyszła mi do głowy głupia myśl, że przynajmniej poncho było bezpieczne w bibliotece. Owinęłam ramiona wokół torby i zaczęłam się rozglądać, oceniając otoczenie. Wtedy odezwał się porywacz: – Gdzie jest Grizz? Monster. To chyba tak ktoś go nazwał. Monster. Boże dopomóż. – Jest tu gdzieś. Poszedł tylko zadzwonić, tak myślę – odpowiedział mu ktoś . – Czemu? Po co ci Grizz? – warknęła Willow. Monster oparł się na siedzeniu, jakby chciał podkreślić swoje stanowisko. – Cóż, suko – wypluł. – Chcę okazać Grizzowi moją wdzięczność za przyjęcie. No wiesz, taki prezent w podziękowaniu. I oto on – powiedział, machając dłonią przed moją twarzą. Czułam się jak nagroda w jakimś kiepskim teleturnieju, a Monster był modelem prezentującym towar. Oczywiście, nie mogłam być dalej od jakiegokolwiek studia nagrań w Kalifornii, niż byłam teraz. – Oto co? Ona? – prychnęła Willow. Moje oczy przywykły do przytłumionego światła i w końcu zobaczyłam źródło irytująco piskliwego głosu. Willow wybrała ten moment, aby wstać i wskazać na mnie, gdy oświetlało ją ognisko. Była mała. Nie potrafiłam odgadnąć jej wieku, ale prawdopodobnie była młodsza niż na to wyglądała. Miała mysio–blond włosy, które zwisały dookoła jej twarzy. Nie było w niej niczego szczególnego, chociaż pomyślałam, że kiedyś mogła być naprawdę ładna. Pod oczami miała smugi makijażu. Jej brwi były cieniutkie i za bardzo wyregulowane, co nadawało jej złowieszczy wygląd. Chociaż zapewne nie potrzebowała wyrazistych brwi, by to osiągnąć. Ciężkie życie, plus prawdopodobnie ciężkie narkotyki postarzyły ją. Nawet w słabym świetle widziałam blizny po trądziku i zbyt wydatne kości policzkowe. Wystawały za ostro w porównaniu do zapadłych policzków, które kiedyś były pulchne. Miała

na sobie fioletowy top bez ramiączek i zniszczone dżinsy, które wisiały na kościstych biodrach. I to mnie nazywała kościstą? Na obu rękach miała ręcznie wyplatane bransoletki z koralikami. Niemal każdy widoczny skrawek jej skóry był pokryty tatuażami, za wyjątkiem twarzy i dłoni. Spojrzałam w dół i zauważyłam, że nie miała butów. Jej stopy i paznokcie były brudne. To była kobieta Grizza? Kimkolwiek był ten Grizz, zastanawiałam się, czy lubił brudne stopy. – Tak, ona, Willow. Zauważyłem jak siedziała przed 7–Eleven i pomyślałem, że wygląda jak dziewczyna z naszych kurtek. Wtedy dostrzegłem ten pieprzony naszyjnik i wiedziałem, że muszę ją przywieźć Grizzowi. Masz z tym jakiś problem? – Jasne, że mam. Nie będzie jej chciał, a ty, głupi dupku, powinieneś być mądrzejszy i jej tu nie przywozić. – Cóż, pozwólmy Grizzowi zdecydować. – Pozwólmy Grizzowi zdecydować o czym? Byłam tak zajęta obserwowaniem wymiany zdań pomiędzy Willow a Monsterem, że nie zauważyłam zbliżającego się ogromnego faceta. Przestraszona, obróciłam głowę w lewo i na wysokości moich oczu znalazł się rozporek niebieskich dżinsów. Powoli podniosłam wzrok i oddech ugrzązł mi w gardle. Myślałam, że Monster i jego złowieszczy uśmiech to było coś, czego powinnam się bać. Mężczyzna, który stał obok mnie, był nie tylko ogromny i miał imponujące ciało, ale wyczuwałam też płynącą od niego surową energię i agresję. To był człowiek u władzy. Osoba, z którą się nie zadzierało. To był Grizz. Był powodem, dla którego zostałam porwana i obawiałam się, że teraz należałam do niego. W tej chwili moje myśli pędziły w miliony różnych kierunków. Pamiętam strzępki rozmów wyjaśniające, dlaczego się tutaj znalazłam. Najwyraźniej Monster, najnowszy członek tej grupy, czy też gangu, czy czym tam byli, właśnie zakończył rytuał inicjacyjny. Ta ostatnia część nie była wymagana i z

tego, co usłyszałam, rzadko, jeśli w ogóle kiedykolwiek, przestrzegana: porwać kogoś, kto zostanie sprezentowany przywódcy, jako prezent w podziękowaniu, by mógł zrobić z nim cokolwiek zechce. To byłam ja. Prezentem w podziękowaniu. Teraz, gdy o tym myślałam, kurtka Monstera wyglądała na świeżo oznakowaną. Nie mógł być częścią tej grupy od zbyt dawna. Kiedy moje spojrzenie napotkało oblicze Grizza, on na mnie patrzył. Nie potrafiłam odczytać wyrazu jego twarzy. Nie był klasycznie przystojny, ale nie był też brzydki. Był dobrze zbudowany, twardy. Nawet w półcieniu zauważyłam jego niezwykłe oczy. Miał na sobie koszulkę, której rękawy zostały oderwane. Był umięśniony i pokryty tatuażami. Jego włosy były koloru ciemnoblond, albo może jasnego brązu, trochę dłuższe i rozczochrane. Nie potrafiłam odgadnąć jego wieku. Na kogoś z takim autorytetem, powinien być starszy niż się wydawało. Ale nie potrafiłam tego określić. Słabe światło i mój strach powodowały, że cały rozsądek i jasność opuściły mój umysł. Nie mogłam myśleć, ani czuć. Byłam otępiała. Nie uśmiechnął się. Nie skrzywił. Tylko dalej się na mnie gapił. Głos Willow przełamał to zaklęcie. – Ten głupi dupek myśli, że będziesz chciał tego kościstego śmiecia, Grizz. Powiedziałam mu, że ci się nie spodoba. Prawda, skarbie? Nie chcesz jej, no nie? Chłopcy mogą ją sobie wziąć, co? Jeśli jest prezentem dla ciebie, możesz z nią zrobić cokolwiek zechcesz, na przykład oddać. Prawda, skarbie? A on powinien wiedzieć lepiej i nie przyprowadzać jej tutaj. Skopiesz mu tyłek, prawda skarbie? Podniósł wzrok i bez słowa popatrzył ma Willow. Widziałam jej twarz i miała błagalny wyraz. Nie odrywała od niego oczu. Tylko patrzyła spojrzeniem osoby, która była świadoma swojej porażki. Zwróciła swoją złość na mnie. Rzuciła się w moim kierunku z wyciągniętymi rękami. Zamierzała się na moją szyję. Zanim mnie dosięgła, Grizz złapał ją za gardło i jedną ręką uniósł z ziemi. Trzymał ją w zawieszeniu, machającą nogami. Obie dłonie miała

owinięte na jego jednej i próbowała odciągnąć jego palce. Z gardła wyrwał jej się bulgoczący odgłos. Bez słowa, rzucił nią, a ona upadła na rozklekotane leżaki, które się pod nią załamały. Jakaś postać oddzieliła się od grupy i do niej podeszła. Rozpoznałam chrapliwy głos z wcześniej. – Będzie dobrze, Willow, kochanie. Zabawi się z nią parę razy i wróci do twojego łóżka zanim skończy się weekend. – Mężczyzna próbował jej pomóc, ale odepchnęła go. – Zamknij się do cholery, Froggy – warknęła Willow. – Nic nie wiesz. Mam się poczuć lepiej wiedząc, że mój mężczyzna sypia z tą białą bezwartościową miernotą? Zostaw mnie w spokoju. Przestań mnie dotykać! Sama wstanę. Podniosła się i otrzepała ubranie. Zadarła nos niczym królowa i zaczęła iść w stronę motelu. – Grizz, skarbie będę w naszym pokoju, zaczekam na ciebie, kochanie. Po prostu przyjdź do domu, kiedy skończysz, a pokażę ci, jakie to uczucie mieć pod sobą prawdziwą kobietę. Obserwowałam jak szła do motelu, otworzyła jedne z drzwi i weszła do środka. Obróciłam się, a on dalej na mnie patrzył. Bez odrywania ode mnie wzroku, powiedział: – Moe, zabierz ją do czwórki. Niech się rozgości. Zostań znią. Zabierz kogo? Mnie? Maleńka osóbka podniosła się z ziemi. Siedziała blisko ognia i obserwowała całe zajście. Na początku wydawało mi się, że była młodym chłopcem. Pamiętam jak pomyślałam, że skoro mieli tu dzieci, to nie mogło być tak źle. Teraz cała nadzieja odeszła. Miała krótkie, kruczoczarne włosy. Ubrana była w czarną koszulkę Black Sabbath, czarne dżinsy i wojskowe buty. Kiedy do nas podeszła, zauważyłam, że jej buźka była pokryta wyjątkowo mrocznym makijażem. Pod tą farbą skrywała prawdopodobnie ładną twarz. Już jako dorosła osoba, widziałam dziewczyny przebierające się w ten sposób

podczas mody na styl gotycki, ale żadna z nich nie umywała się do Moe. Oryginalnej Gotki. Bez słowa podeszła do mnie i po prostu stanęła. Nie spojrzała mi w oczy, tylko patrzyła w ziemię. Spojrzałam w prawo, gdzie siedział Monster. Nawet na mnie nie patrzył. Gdzieś w ciągu ostatnich dziesięciu minut (a może minęła godzina?) dostał piwo, a teraz siedział z odchyloną głową i je żłopał. Po jego prawej siedział mężczyzna nazywany Froggym, ten, który próbował pomóc Willow. Patrzył w dół na połamany leżak. Może zastanawiał się, czy uda mu się go naprawić. Nie pamiętam nikogo innego, chociaż wiem, że tamtej nocy wszyscy tam byli. Siedzieli dookoła ogniska, obserwując, czekając, podporządkowując się. Wstałam, a Moe powoli skierowała się do motelu. Przyciskałam moją torebkę do piersi i patrzyłam prosto przed siebie, gdy za nią szłam. Bez oglądania się, wiedziałam z pewnością, że niesamowite oczy tamtego mężczyzny obserwowały mnie, aż znalazłam się za zamkniętymi drzwiami pokoju numer cztery.

Rozdział 3 Podążyłam za Moe, gdy podeszła do drzwi z wyblakłą plakietką przedstawiającą numer cztery. Klimatyzacja chodziła głośno i wydawała dźwięk podobny do kaszlnięć i bełkotu człowieka. Przynajmniej w środku powinno być chłodniej. Nie zdawałam sobie z tego sprawy, ale prawie żywcem zostałam zjedzona przez komary. Kiedy doszłyśmy do drzwi, po raz pierwszy zauważyłam dwa duże psy. Leżały na chodniku, każdy po jednej stronie drzwi, a gdy je mijałyśmy, uniosły zaciekawione głowy. Kiedy zdecydowały, że nie stanowimy zagrożenia, wróciły do swoich drzemek. Wtedy tego nie wiedziałam, ale te dwie kreatury miały stać się moimi strażnikami i ostatecznie ochroniarzami. Były dużymi czarnymi rottwailerami nazwanymi Damien i Lucyfer. Wyobrażałam sobie jak będzie wyglądało wnętrze pokoju czwartego, ale nie mogłam się bardziej pomylić. To było jak wejście do innego świata. Zamiast zniszczonych dywanów, rozklekotanego starego łóżka, antycznych mebli i zapachu zgnilizny, znalazłam całkiem nowoczesne mieszkanie. Wyglądało ono jak dwa oddzielone przez małą kuchnię pokoje. Było czyste, miłe i gustownie udekorowane. Czy to był jakiś sen? Najwyraźniej, dwa pokoje, albo nawet trzy, zostały przebudowane by zaoferować lokatorowi odrobinę komfortu. Nie musiałam zgadywać, kto był tym lokatorem. Moją pierwszą myślą było znalezienie telefonu. Ale Moe musiała czytać mi w myślach. Obie zauważyłyśmy telefon leżący na blacie w kuchni i spojrzałyśmy na siebie w tym samym czasie. Ona tylko powoli pokręciła głową. Zmierzyłam ją wzrokiem. Była malutka. Ja sama nie byłam zbyt duża, ale byłam silna i pewna, że gdybym musiała mogłabym powalić ją na podłogę. Jednak gdybym tego potrzebowała, zostawiłam to na później. Zdecydowałam, że muszę spróbować się do niej zbliżyć. Przeciągnąć ją na swoją stronę. Sprawić, że zacznie mi współczuć. Że będzie chciała mi pomóc.