~ 1 ~
Kris Norris - Phases 02 - Coyote Savage
Informacje o dokumencie
Rozmiar : | 1.3 MB |
Rozszerzenie: |
//= config('frontend_version') ?>
Rozmiar : | 1.3 MB |
Rozszerzenie: |
~ 1 ~
~ 2 ~ Rozdział 1 - Jesteś całkiem nieudolna, czy twoje piersi przesłaniają ci widok? – Darrin Carson skrzyżował swoje ramiona na klatce, spoglądając w dół jej ciała z pogardliwym uśmiechem na twarzy. – Wszędzie wokół są ślady kojota, nie wspominając o krwawym tropie prowadzącym do lasu. To więcej dowodów niż potrzeba – nawet dla ciebie, Rebecca. Szeryf Rebecca Savage spojrzała na ślady łapy na śniegu, zaciskając swoją szczękę, kiedy zrobiła głęboki wdech. Chociaż bardzo chciała trzasnąć rozpuszczonego bachora w tył jego głowy, tracąc swoją cierpliwość, który był synen burmistrza, to wiedziała, że to w niczym jej nie pomoże. Facet był dupkiem, nawet w najbardziej sprzyjających okolicznościach, i robił się nieprzyjemny, kiedy się zdenerwował, ale teraz to już przekroczył granicę, której po prostu nie mogła zignorować. Rebecca wstała, obciągając swoją kurtkę, kiedy napotkała jego wzrok. Zapach dymu przylgnął do jego ubrania i byłaby wdzięczna, gdyby zrobił krok do tyłu. - Zdaję sobie sprawę, że jesteś przygnębiony stratą dwóch twoich owiec i wiem, że jesteś przyzwyczajony załatwiać sprawy po swojemu… ale jeśli jeszcze kiedykolwiek odezwiesz się do mnie w ten sposób, to upewnię się, że twoje jaja, z których jesteś tak dumny, zawisną na moim lusterku w samochodzie. Darrin spiorunował ją wzrokiem i zrobił krok bliżej, gdy ręka zacisnęła się wokół jego ramienia. Burmistrz Richard Carson kiwnął głową. - No już, już, synu. Jestem pewny, że pani Szeryf zrobi wszystko, co możliwe. Są pewne protokoły, które trzeba przestrzegać, zanim można wydać specjalne pozwolenie na polowanie. – Posłał jej przyprawiający o mdłości uśmiech. – Albo zanim wystosuje oskarżenia przeciwko tym śmiechu wartym ranczerom, braciom Brady. Najwyższy czas, żeby ktoś zamknął to siedlisko chorób. - Wiem, że ta sytuacja jest denerwująca, burmistrzu, ale…
~ 3 ~ Chrzęst śniegu zagłuszył resztę jej słów, więc się obróciła i zobaczyła, jak czerwona ciężarówka wjeżdża z hałasem na podjazd, wpada w poślizg i zatrzymuje się w kopie białego śniegu. Drzwi z obu stron otworzyły się równocześnie, dwóch mężczyzn wyskoczyło z pojazdu i ruszyło sztywnym krokiem po podjeździe, a ich kroki ledwie było słychać na miękkim śniegu. Chociaż wiedziała, że to nie jest profesjonalne zachowanie, to nie mogła się powstrzymać od obserwowania ich spokojnych ruchów. Od sposobu, w jaki ich długie kroki pochłaniały odległość, albo jak, nawet pod kurtkami, ich kształtne ciała rozpychały materiał, podkreślając umięśnione sylwetki, które wyobraziła sobie ukryte pod gładką skórą. Mrowienie śmignęło w dół jej kręgosłupa, ale wiedziała, że to nie ma nic wspólnego z zimnem. Mężczyźni zatrzymali się przed nimi, ręce schowali do kieszeni, usta zacisnęły się w cienkie linie. Rebecca zrobiła krok do przodu, przygotowując się na kłótnię, która była oczywista. - Caden. Talon. Dziękuję, że przyjechaliście tak szybko. – Zastąpiła im drogę, gdy próbowali przejść obok niej. – Spokojnie, panowie. Zaprosiłam was tutaj, żebyśmy mogli rozwiać jakiekolwiek wątpliwości, a nie po to, żebyście wy dwaj wszczynali rodzinną kłótnię. Caden spiorunował wzrokiem dwóch mężczyzn stojących za nią, wycofując się nieznacznie, żeby spojrzeć na nią. Dreszcz podniecenia zatrzepotał w jej brzuchu, kiedy wpatrzyła się w jego bursztynowe oczy. Nigdy nie widziała oczu o takim kolorze, tylko u niego i Talona. Przypominały jej niebo o wschodzie słońca, kiedy z szarości zamieniało się w błyszczące złoto. Wyciągnął rękę, jakby zamierzał dotknąć jej ramienia, ale potem szybko ją opuścił i prześlizgnął się spojrzeniem na swojego brata. Talon posłał jej grymas, który miał być uśmiechem, zanim ponownie skupił się na mężczyznach stojących za nią. Ich wyraz twarzy stwardniał jeszcze raz, a Caden ruszył w stronę mężczyzn. - Nic nie planujemy, ani nie zamierzamy zaczynać, pani Szeryf. I sądzę, że to oni zaczęli zatarg. Rebecca potrząsnęła głową i odwróciła się do burmistrza. - Teraz, kiedy wszyscy tu jesteśmy, przyjrzyjmy się faktom.
~ 4 ~ - Fakty są proste. – Darrin uśmiechnął się kpiąco do Cadena i Talona. – Jeden z ich kojotów zabił nasze owce i zaciągnął gdzieś padlinę, tak jak cholerny tchórz, którymi oni są. Cichy pomruk rozległ się w zimowym powietrzu, sprawiając, że włoski z tyłu jej szyi się uniosły. Rzuciła okiem na braci, z całą pewnością dostrzegając blask czerwieni w bursztynie, zanim to złudzenie zniknęło. Zmarszczyła czoło, niepewna skąd nadszedł ten pomruk, kiedy burmistrz wystąpił do przodu, odzyskując jej uwagę. - Mój syn ma na myśli to… że jest dość dowodów na to, że kojoty są winne za ten incydent. Caden i Talon ruszyli, jak jeden zwarty front, dopasowując krok do burmistrza i robiąc dwa więcej. Zacisnęli dłonie w pięści, tuż przy swoich bokach, a dreszcz tego, co Rebecca odgadła, jako wściekłość, przetoczyła się przez ich ciała. Talon skrzyżował ramiona na swojej szerokiej klatce, wyglądając w każdym calu, jak myśliwy na spotkaniu. - To nie jest robota kojotów i obydwaj o tym wiecie. Po prostu próbujecie obrócić resztę miasta przeciwko nam i naszemu schronisku. Rebecca weszła ponownie między mężczyzn. - Talon, posłuchaj. Nikt nie jest… - Pomimo tego całego piekła wciąż bronisz tych bezwartościowych kreatur, jak widzę. – Burmistrz wskazał na zakrwawiony płat śniegu. – Jeśli twoje zwierzęta są niewinne, w takim razie, jak możesz wyjaśnić te ślady, które znajdują się na mojej posiadłości, albo dlaczego straciłem dwie owce! Podniosła swoje ręce, próbując uspokoić mężczyzn, ale wydawali się jej nie zauważać. - Ślady kojotów? – Talon pochuchał w swoje ręce i z powrotem wepchnął jej do kieszeni. – I pomyśleć, że uważasz siebie za myśliwego… - Obrażasz mojego ojca? – Darrin zmarszczył brwi i naskoczył na pierś Talona, ale tylko zdołał odbić się od niej. – Wy dwaj nie jesteście wcale lepsi niż te kundle, które u siebie trzymacie…
~ 5 ~ - Dość! – Rebecca wysunęła się do przodu, odsuwając Darrina do tyłu, gdy ten ponownie zrobił ruch. Spiorunowała go wzrokiem, jedną rękę położyła na rękojeści swojego pistoletu, podczas gdy drugą oparła na jego klatce piersiowej. – Powiedziałam, dość. Ponura barwa jej głosu powstrzymała mężczyznę w jego zamiarach, a jego spojrzenie ześliznęło się z ręki na broń, zanim spojrzał jej w oczy jeszcze raz. Burknął coś pod nosem, ale odsunął się. Zacisnęła szczęki, spoglądając w oczy każdego z mężczyzn, zanim odetchnęła głęboko i potrząsnęła swoją głową. - Kiedy powiedziałam, że mamy porozmawiać o faktach, panowie, miałam na myśli to, że ja powiem wam, co o tym myślę i jak zamierzam to rozwiązać. – Przebiła burmistrza swoim spojrzeniem, czekając dopóki jego uwaga przestanie się skupiać na śniegu. – Tak lepiej. – Zrobiła głęboki wdech. – Okay, zacznijmy od oczywistych rzeczy. – Wskazała na krew rozbryzgniętą na skrzypiącym śniegu, zauważając, jak żywe są ciemnoczerwone plamy widoczne na nieskazitelnej bieli. – Jest oczywiste, że coś zabrało twoje owce. – Uniosła rękę, kiedy obaj, burmistrz i Darrin, otworzyli ich usta. – Powiedziałam, że to ja będę mówić. Prychnęli na znak protestu, piorunując wzrokiem dwóch innych mężczyzn, zanim kiwnęli głowami i zamknęli swoje usta, jednocześnie marszcząc brwi. - Tak, jak powiedziałam, coś zabrało twoje owce, ale będąc szczerym, nie wygląda na to, żeby zabił je kojot. - Co? – Darrin wyrzucił swoje ręce w górę, a potem machnął w stronę śniegu. – W takim razie, czemu przypiszesz te wszystkie ślady, nie wspominając o krwi? Bez dwóch zdań to są ślady kojota! Rebecca kontynuowała, ignorując jego wybuch. - Zgadzam się, że łatwo można to pomylić z robotą kojota, ale jeśli spojrzeć na to nieco głębiej… - Głębiej! – Teraz z kolei to burmistrz popatrzył na nią, jakby straciła rozum. – To jest prosta sprawa grabieży, dokonana przez naturalnego drapieżnika, a nie dochodzenie w sprawie morderstwa, Rebecco.
~ 6 ~ Jej wyraz twarzy stwardniał. Chociaż nie przeszkadzało jej, że ludzie mówili do niej Rebecca, to jednak w tym przypadku, służyło to, jako przypomnienie, że jakiś starszy mężczyzna wciąż nie akceptuje jej, jako ich szeryfa. Burmistrz wpatrywał się w jej ponure spojrzenie przez kilka chwil, a potem bardzo niechętnie kiwnął głową. - Pani Szeryf. - Być może nie, ale widząc, jak bardzo chcesz to rozdmuchać, zwalając winę na ranczo Brady’ch, to nie jest takie czarno-białe, jak sobie wyobrażasz. Na przykład, ślady… - Kojota. – Powiedział Darrin. - Możliwe. - Uklękła obok śladu na śniegu. – Ale te na powierzchni są zbyt zniekształcone, żeby je zidentyfikować, a te w głębi są zbyt ukryte, żeby prawidłowo je dopasować. – Zerknęła na mężczyzn. - Te ślady mogą być odciskami łap od labradora do wilka amerykańskiego. - Ale bardziej prawdopodobne, że kojota. – Zakończył burmistrz. - Tak, to jest możliwe, ale to nie jest jedyny aspekt, który trzeba wziąć pod uwagę. To samo dotyczy śladów zabójstwa… albo powinnam powiedzieć jego braku. Dlaczego nie ma padliny do analizy? - Ponieważ odciągnęli biedne zwierzę tam, gdzie najprawdopodobniej zakopią je na później. – Powiedział Darrin. - Oni? Widzę ślady tylko jednego zwierzęcia. Sugerujesz, że jeden kojot przyszedł tutaj, zabił jedną owcę, zabrał ją i zakopał, a potem wrócił, żeby znowu to powtórzyć? - Potrząsnęła swoją głową, zanim mogła odpowiedzieć. – Jeden kojot nie ukryłby jedzenia w ten sposób. Sfora być może, ale nie samotny samiec, bo to musiałby być samiec, który dostarcza wszystkim samicom jedzenie, będącym w trakcie wychowywania małych. Co prowadzi do następnej kwestii. Dlaczego tylko jeden samiec? - One często polują same. – Darrin wzruszył ramionami. – Widziałem samotne kojoty wiele razy. - W lecie owszem, ale nie o tej porze roku. – Podniosła się, wciąż stojąc między dwoma grupami mężczyzn. – Luty jest chudym miesiącem dla zwierząt, czasem
~ 7 ~ większość samotników łączy się w pary, by razem ze swoim towarzyszem, albo inną grupką zwierząt, zwiększyć szansę na udane polowanie. – Kiwnęła głową w stronę wschodzącego na horyzoncie księżyca w pełni. – Nie nazywają go głodnym księżycem na darmo. - Samotne, czy nie, nic mnie to nie obchodzi. – Burmistrz skrzyżował ramiona na swojej piersi i spojrzał na nią. – Interesuje mnie tylko to, co zrobimy w obecnej sytuacji? Zostałem pozbawiony dwóch owiec, i jest wielce prawdopodobne, że kundel, który to zrobił, wróci po więcej. - Chciałabym zacząć od wyeliminowania kilku spraw. – Odwróciła się do braci. – Caden. Talon. Czy jest możliwe, że któryś z waszych podopiecznych uciekł z waszego terenu i to zrobił? Talon najpierw zerknął na Cadena, a potem wskazał na ślady. - Ignorując fakt, że tak, jak wcześniej powiedziałem, to nie kojot był zabójcą, mogę zapewnić, że wszystkie nasze zwierzęta są na miejscu i są policzone. – Obejrzał się na Darrina i jego ojca. – Mamy szereg zabezpieczeń na miejscu, żeby nie dopuścić do sytuacji takiej, jak ta. Nasze kojoty tego nie zrobiły. Rebecca kiwnęła głową. - Dziękuję za szczerość, Talonie. Mam nadzieję, że ty i Caden rozumiecie, że musiałam zapytać. - Szczerość? – Darrin praktycznie wskoczył w jej osobistą przestrzeń, wymachując rękami w powietrzu. – Mówisz poważnie? Chyba nie wierzysz, że stojąc tutaj, przyznają się do tego, że któryś z ich krwiożerczych pasożytów jest za to odpowiedzialny. Co to, do cholery, jest za pytanie? Rebecca już miała odpowiedzieć, ale Talon ją ubiegł. - To się nazywa wzajemne poszanowanie. Pani Szeryf wie, że byśmy nie skłamali. Ponadto, prowadzimy szczegółowy spis wszystkich zwierząt, pozostających pod naszą opieką. Możesz przyjść na ranczo i zobaczyć sam. – Talon uniósł brew na Darrina. – Czy ty i twój ojciec robicie to samo? Możesz nam dokładnie powiedzieć, których owiec brakuje? - Oczywiście. – Darrin błysnął zadowolonym z siebie uśmiechem. – Tych dwóch, które zostały ukradzione przez twojego kojota.
~ 8 ~ Rebecca potrząsnęła głową. Miałaby więcej szczęścia, gdyby uderzyła głową o maskę swojego Jeepa, niż zmusiła tych czterech mężczyzn do bycia uprzejmym. Spojrzała w górę i zderzyła się z oczami Talona. Nieznacznie zmrużył oczy, jakby próbując czytać w jej myślach, a potem rzucił okiem ponad nią na swojego brata. Zauważyła, jakby coś niewypowiedzianego przepłynęło między nimi dwoma, zanim Talon się cofnął, dając jej trochę przestrzeni, żeby mogła obrócić się do Darrina. Skorzystała z okazji, zatrzymując się tylko na odległość ramienia od mężczyzny. - Nie przyszliśmy tutaj, żeby obrzucać się wyzwiskami. Mamy ustalić potencjalnie niebezpieczną sytuację. – Zwróciła swoją uwagę na burmistrza. – Mam zamiar znaleźć rozwiązanie i jest kilka rzeczy, które muszą zostać zrobione. – Spojrzała z powrotem na Talona i Cadena. – Jeśli panowie nie macie nic przeciwko, chciałabym skorzystać z waszej propozycji i odwiedzić ranczo. To powinno zaspokoić ciekawość wszystkich zainteresowanych. – Odwróciła się ponownie do burmistrza. – Kiedy będę na ranczu, zlecę mojemu zastępcy, Bobbiemu Blake, żeby tu przyjechał i przeczesał las przylegający do twojej ziemi. Jeśli to drapieżnik porwał twoją owcę, pozostałości po niej powinny być gdzieś blisko. Również pojadę do parku i zbadam raporty strażników dotyczące lokalnej populacji kojotów. Może znajdę jakiś dowód na to, że schodzą ze swoich zwykłych ścieżek i stanowią zagrożenie dla miasta. – Przerwała, domyślając się, że Carsonom nie będzie podobał się jej następny komentarz. – Ale tak czy owak, weźcie pod uwagę możliwość, że to może być robota jakiegoś innego kłusownika. - O, to są kłusownicy jak należy. – Powiedział Darrin. – Kojoty. Rebecca powstrzymała się od zniewagi, którą praktycznie miała już na końcu języka i spiorunowała go wzrokiem. Taki rodzaj zachowania był jednym z powodów, dlaczego odrzuciła awanse tego człowieka, tuż po tym, jak jej ojciec przyjął posadę szeryfa. Jednak powiedziała Darrinowi, że wyjeżdża na uniwersytet na kilka miesięcy, a prawdziwym powodem była jej niechęć do przebywania obok niego, lub z nim. Jak więc, do cholery, udawało mu się zaciągać kobiety do swojego łóżka? Burmistrz chrząknął i spojrzała na niego. - To wszystko pięknie wygląda, ale kiedy będziesz… przeprowadzać śledztwo… mój inwentarz wciąż będzie zagrożony. Przypuszczam, że zrozumiesz, dlaczego czuję potrzebę podjęcia pewnych środków, żeby zabezpieczyć moją inwestycję. – Mężczyzna posłał jej sztywny uśmiech i obrócił się w stronę domu. Rebecca przeklęła pod nosem i zrobiła krok do przodu.
~ 9 ~ - Rozumiem twój niepokój, Burmistrzu, ale przypominam ci, że polowanie, nawet na twojej własnej posiadłości, wymaga zezwolenia. Napotkała jego grymas niezadowolenia, gdy obejrzał się na nią przez ramię. - Wiem na pewno, że Bobby nie wydał ani jednego w tym roku. – Dodała. Facet wzruszył ramionami. - W takim razie pojadę do miasta i je zdobędę. Odchrząknęła, gdy odwrócił się ponownie, by zwrócić jego uwagę z powrotem na siebie. - Przykro mi, ale w tych okolicznościach, nie mogę pozwolić na jakiekolwiek dodatkowe polowanie, dopóki nie wyjaśnię tej sytuacji… ze względów bezpieczeństwa, oczywiście. - Co?! – Darrin nie czekał na swojego ojca, by przebrnął z powrotem przez śnieg, tylko ponownie wszedł w jej osobistą przestrzeń. – Dwie z naszych owiec są martwe, pozostałe mają na to duże szanse, a ty odmawiasz nam prawa do bronienia naszego dorobku życia? – Fuknął z obrzydzeniem. – Nigdy bym nie pomyślał, że pozwolisz swoim osobistym odczuciom w kwestii polowaniu, wtrącać się do w swojej pracy, Rebecca. - Szeryfie, Darrin. I to nie ma nic wspólnego z moimi opiniami na temat polowania, czy kojotów, jeśli o to chodzi. Ale ma za to dużo wspólnego z bezpieczeństwem moich oficerów. Jak, do diabła, mam posłać Bobby’iego, albo jakiegoś innych oficera, do lasu, skoro wiem, że pół miasteczka biega wkoło, strzelając do wszystkiego, co się rusza, ponieważ podkręciłeś ich wszystkich tą sprawą? – Naparła na niego. – Nie wystawię moich ludzi na ryzyko, żebyś mógł usprawiedliwić zabicie wszystkich kojotów stąd, aż do granicy Alaski. – Urwała i zrobiła głęboki wdech. – Wierz mi. Jeśli kojoty są za to odpowiedzialne, załatwię to w humanitarny sposób, ale nie usankcjonuję rzeki krwi, tylko dlatego, żeby ułagodzić twoją dumę. Darrin wyglądał tak, jakby nadal chciał się sprzeczać, ale jego ojciec szarpnął go za rękaw kurtki. - Uspokój się, synu. Pani Szeryf ma rację. – Posłał jej następny odrażający uśmiech. – Nie chcemy przecież stracić następnego przedstawiciela prawa w tragicznym wypadku, nieprawdaż?
~ 10 ~ Zimny, pogardliwy ton głosu mężczyzny sprawił, że jej żołądek się zacisnął, a pokryty śniegiem krajobraz zawirował, kiedy krew odpłynęła z jej twarzy. Przeżyła chwilę zawrotu głowy, zanim dwie, silne dłonie nie zamknęły się wokół jej ramion i skutecznie przeniosły na bok, gdy ściana męskiego ciała ruszyła na nią. Zostało ono szybko zastąpione przez inną sylwetkę, dopóki wszystko, co mogła zobaczyć, nie było brązowym odcieniem ich skórzanych kurtek i ciemnoniebieskich dżinsów. Warknięcie wypełniło powietrze, strasząc ją. Wydawało się, że przyszło znikąd, a jednocześnie zewsząd, sprawiając, że powietrze zadrżało od jego intensywności. Ochrypły dźwięk został szybko zastąpiony bardziej miękkim, a potem odezwał się Caden. - Grozisz Szeryfowi? Ponieważ, jak dla mnie, to zabrzmiało, jak groźba. Niska barwa jego głosu napłynęła z bliskiej odległości, uspokajając jej napięte nerwy i zmieniając przyprawiające o mdłości uczucia w jedno – oczekiwanie. Przygryzła swoją dolną wargę, mając nadzieję na odzyskanie równowagi i danie sobie czasu na uratowanie swojej godności. Poruszyła się między dwoma mężczyznami, ale była zablokowana między Talonem, a Cadenem. Caden rzucił na nią okiem, czerwony odcień znowu pojawił się w jego oczach, albo to był tylko refleks wschodzącego słońca? Obejrzała się na burmistrza, i po raz pierwszy, odkąd wróciła do Beckit Falls, zobaczyła, jak niepewność pojawiła się w jego oczach. Jednak emocje szybko minęły, wyprostował się i złapał Darrina za kurtkę. - Koniec spotkania. – Szarpnął młodszego człowieka i pomaszerował wzdłuż przejścia do ganku. Caden posłał mężczyznom coś, co brzmiało jak warknięcie, zanim odwrócił się do niej. - Nie obchodzi mnie, że jest burmistrzem przez dwadzieścia lat, nie ufam mu. – Strzepnął płatki śniegu z jej ramienia. – Może powinnaś przedsięwziąć jakieś dodatkowe środki ostrożności… upewnić się, że nie jesteś sama. Wyobrażenie siebie samej ściśniętej między tymi dwoma mężczyznami, minus dżinsy i kurtki, przepłynął przez jej umysł i musiała odwrócić wzrok, zanim odczytaliby jej zamiary. Kiwnęła głową, odchrząkając lekko.
~ 11 ~ - Będę uważać. Caden westchnął, rzucając okiem na swojego brata. Talon przesunął palcem w dół jej boku. - Przepraszam, że przesunąłem cię tak szorstko. Nie zadałem ci bólu, prawda? Roześmiała się. - Bólu? Proszę. Chyba wy dwaj nie myślicie sobie, że jestem tak krucha, że zwykłe podniesienie i obrót wyrządziły mi krzywdę? – Potrząsnęła głową w udawanej irytacji. – A ja myślałam, że wy dwaj widzicie mnie, jako nieustępliwą glinę o twardym tyłku. Talon puścił do niej oko, prześlizgując się spojrzeniem w dół jej ciała, dopóki nie zatrzymał się na jednym jej biodrze. - Nie wiem nic o nieustępliwości, ani twardości, ale na pewno obejrzałem sobie twój tyłeczek. Rebecca stłumiła chichot, kiedy rumieniec wypłynął na jej policzki. Caden uśmiechnął się i przesunął palcem po linii jej szczęki. - Oh, spójrzmy… Pani Szeryf się zaczerwieniła… Nie sądziłem, że kiedykolwiek zobaczę, że się rumienisz. - Jesteście niemożliwi, wiecie? – Ruszyła do samochodu zaparkowanego w śniegu, zastanawiając się, dlaczego wciąż czuła ciepło jego dotknięcia na swojej skórze. – Wynośmy się stąd. Możecie śmiać się z dziwactw na mojej twarzy, jak tylko znajdziemy się na waszym ranczu. – Skierowała się do swojego Jeepa, zbyt świadoma dodatkowego kołysania swoich bioder. Tłumaczenie: panda68
~ 12 ~ Rozdział 2 Caden Brady zarzucił tyłem samochodu i skierował się na podjazd, opierając rękę na kierownicy. Zobaczył kątem oka, jak jego brat się skrzywił, ale to nie miało znaczenia. Wiedział, że Talon jest równie mocno wkurzony, co on, z tą różnicą, że Talon wciąż myślał o dobraniu się do majtek Rebecki, zamiast zastanowić się, jak powstrzymać starego, chciwego burmistrza Carsona od próby kradzieży ich rancza. Ten człowiek nękał ich przez niemal dwa lata, a gdyby ten najnowszy wyczyn pozyskał dość poparcia społecznego, mogłoby mu się udać unieważnić ich pozwolenie na prowadzenie schroniska, a ich ranczo zostałoby zamknięte. - Wiesz co, Caden, jeśli nie przestaniesz marszczyć się w ten sposób, twoje usta mogą zostać już tak na zawsze. I będziesz wyglądał naprawdę głupio w swojej postaci kojota z tym spojrzeniem przyklejonym do twojego pyska. Caden prychnął i posłał Talon’owi twarde spojrzenie. - A ty może powinieneś spędzić więcej czasu na myśleniu, jak powstrzymać Carsona od kradzieży naszej ziemi, a trochę mniej na tym, jak zamierzasz przekonać Rebeccę do wskoczenia do naszego łóżka. Talon wzruszył ramionami, zerkając na podążającego tuż za nimi Jeepa. - Proszę bardzo ignoruj to, ale wiem, że czujesz przyciąganie księżyca tak samo silnie, jak ja. Do diabła, to wszystko, co mogłem zrobić, żeby przytępić zabójczy zapach feromonów Rebecki, a nawet wtedy byłem zbyt rozproszony, żeby rozszyfrować coś faktycznie przydatnego. Jest pełnia lutowa – szczyt gorączki parowania – i tak było od zawsze, odkąd poznaliśmy seks, ale każdy z nas myślał o wzięciu sobie partnera. – Kiwnął głową na niewielkie drżenie w rękach Cadena. – Czas stawić czoła faktom, bracie. Obaj musimy znaleźć sposób, żeby przekonać Rebeckę, by zobaczyła w nas coś więcej, niż tylko parę niezgrabnych nastolatków, by dowiedziała się i zaakceptowała nas, jako swoich partnerów, a to co się stanie z ranczem naprawdę nie ma znaczenia… umieramy w środku bez niej. Caden westchnął na widok bólu widocznego na twarzy Talona, spoglądając we wsteczne lusterko na nieskończoną białą drogę. Wiedzieli już przed laty, jak tylko
~ 13 ~ Rebecka przeprowadziła się do miasta ze swoim ojcem, że jest ich przeznaczoną partnerką. Ale mając osiemnaście lat i swoje nowoodkryte zmienne umiejętności, nie mogli zrobić nic więcej, jak tylko przyglądać się jej z daleka, zanim wyjechała na uniwersytet. Warknął, postanawiając nie patrzeć w oczy Talona. - Cóż, jeśli masz jakieś propozycje, z radością ich wysłucham. W przeciwnym razie, lepiej będzie nie dobierać się do jej majtek, tylko skupić się na rzeczy. Talon mruknął. - Przysięgam, jeśli Darrin położy na niej choćby jeden palec… - Nie pozwolimy, żeby cokolwiek jej się stało. Jeśli jednak chcemy ją chronić, musimy się dowiedzieć, dlaczego Carson i jego syn są tak zdeterminowani zdobyć naszego ranczo. Nie sądzę, żeby jego nienawiść do kojotów, była jedynym tego powodem. Myślę, że wykorzystuje to, jako swoje usprawiedliwienie – niejeden w radzie miasta w to uwierzy. – Posłał Talon’owi chytry uśmiech. – Wiesz, jak wielu miejscowych nie ufa kojotom. Talon kiwnął głową w kierunku Jeepa Rebecki. - Ze sposobu, w jaki Darrin z nią rozmawiał, nie wygląda, żeby Rebecka podzielała to zdanie. - No cóż, lepiej miejmy nadzieję, że ona cholernie je lubi, albo nawet w piekle nie będzie nadziei, że zgodzi się z nami sypiać. – Potrząsnął głową. – Cholera, nawet nie wiemy, czy byłaby zainteresowana dwoma normalnymi facetami w tym samym czasie, a co dopiero parą taką odmieńców, jak my. - Jest tylko jeden sposób, by się tego dowiedzieć. Caden zachichotał. - Zawsze miałeś więcej szczęścia, niż rozumu. Ale może zamiast kazać jej wskoczyć w trójkącik, najpierw wybadamy jej uczucia, gdy będzie rozglądać się po okolicy. Nie może wiecznie ukrywać się przed nami. Caden modlił się, żeby miał rację, kiedy skręcił na drogę gruntową prowadzącą do ich rancza. Nawet z zamkniętymi oknami, słyszał ostry jazgot zwierząt zamieszkałych w ich schronisku. Chociaż teraz rzadko można było zobaczyć kojoty w ich naturalnym
~ 14 ~ środowisku, zwierzęta naskakiwały na ogrodzenie, oddzielające ich ziemię, gdy samochód przejechał obok nich i się zatrzymał. Wyskoczył na zewnątrz i wziął głęboki, kojący oddech. Zapach sosen i zimy wypełnił jego zmysły, ale nie wystarczył, by zamaskować zapach kojotów ze sfory. Zwierzęta zaskomlały przy ogrodzeniu i w końcu zdobył się na uśmiech. Ich bezwarunkowa miłość i szacunek zawsze uczyły go pokory i, zanim się zorientował, był już przy ogrodzeniu, klęczał na jednym kolanie i witał się ze swoimi braćmi. - Wow. Nie myślałam, że one są tak potulne. Głos Rebecki odwrócił jego uwagę, więc szybko się podniósł, cofając się dwa kroki. Patrzył, jak zbliżała się do ogrodzenia, jej oczy były szeroko otwarte, ale nie było w nich strachu, a jej uwaga skupiona była na ciemnobrązowym samcu, patrzącego na nią zza drutu. Zwierzę drapało ziemię, ale nie ruszał się, patrząc na nią z taką samą intensywnością, jak robił to on i Talon. Caden zacisnął palce wokół jej ramienia, powstrzymując ją przed podejściem zbyt blisko. - Nie są zazwyczaj tak łagodne dla innymi. Rozpoznają Talona i mnie, ale na nieznajomych warczą. Rebecka uniosła swoją brew, oglądając się na kojota wciąż stojącego przy ogrodzeniu. Powoli uśmiech wypłynął na jej twarz, a potem strzepnęła jego rękę i opadła na jedno kolano, zbliżając się do zwierzęcia. - Wygląda na to, że nie uważa mnie za nieznajomego. Caden zachichotał, przyglądając się zwierzęciu, ale on po prostu przechylił swoją głowę i usiadł na zadzie, machając swoim ogonem. - Wygląda na to, że zdobyłaś przyjaciela. – Caden uklęknął przy niej, dźgając ją żartobliwie łokciem w żebra. – A czy powinniśmy się martwić, że zakradniesz się tutaj wieczorem, żeby pobawić się z naszymi kojotami? Rebecka roześmiała się, wstając razem z nim i dołączając do Talona przy samochodzie. Caden ruszył pierwszy, więc utworzyli trójkąt, zostawiając jej dość przestrzeni, żeby nie poczuła się zduszona. Talon wskazał w stronę dużego samca kojota, który wciąż czekał przy ogrodzeniu. - Czy tu chodzi o mnie, czy może jesteś w części kojotem?
~ 15 ~ Rebecca rzuciła okiem na zwierzę. - No cóż, one są przebiegłymi myśliwymi z wyjątkową zdolnością przystosowania się, więc z chęcią zostanę w połowie kojotem. – Prychnęła i skrzyżowała ramiona na piersiach. – Nie wszyscy z nas dzielą zdanie Darrina… albo jego ojca. Gdyby wszyscy robili tak, jak oni chcą, nie zostałoby żadnych drapieżników na wolności. Caden jedynie kiwnął głową, zbyt przytłoczony prostym pięknem słów i kierunkiem, w jakim zmierzała ta rozmowa. Chłonął jej rysy twarzy, zaczynając od spadających kaskadą włosów w kolorze kasztanów, luźno puszczonych po bokach. Nie widział ich w pełni rozpuszczonych, odkąd wróciła, a on pragnął przeczesać rękami te jedwabiste pukle, zawinąć kosmyk wkoło swoich palców, kiedy jego brat składałby pocałunki wzdłuż jej ramion i z powrotem, rozgrzewając jej skórę, dopóki by nie zaczęła błagać o więcej, aż w końcu wsunąłby swojego pulsującego kutasa w głąb jej aksamitnych ust. Nacisk wzmógł się w jego kroczu, więc przeklął pod nosem na to, że pozwolił swoim myślom sprawić, że stwardniał… tak, jakby nie był twardy przez nią przez minione kilka lat, ale ostatni rok był najtrudniejszy. Jej obecność w mieście, ale nie przy ich boku, miało katastrofalny wpływ na obu mężczyzn i zdawał sobie sprawę, że Talon miał rację. Gdyby nie zdołali przekonać Rebecki, by zaakceptowała ich takimi, jacy byli i czym byli, to co stanie się z ziemią i ze schroniskiem, nie miało znaczenia. Umarliby z tęsknoty za nią. - Caden? Nic ci nie jest? Łagodny głos Rebecki przyciągnął go z powrotem i modlił się, żeby nie zobaczyła jego pobudzenia, wybrzuszającego krawędź jego kurtki. Spojrzał na Talona, mając nadzieję, że brat da mu do zrozumienia, czy nie przegapił czegoś ważnego, ale odprężył się, gdy jedynie kiwnął głową na widok jego pachwiny. - Przepraszam, właśnie myślałem o dzisiejszym rannym spotkaniu. – Gniew wzrósł jeszcze raz, ale przemógł pragnienie uderzenia pięścią z maskę samochodu. – Ci mężczyźni nie mają żadnego poczucia honoru. - Honoru nie, ale mają wsparcie po swojej stronie. – Jej twarz posmutniała. – Wielu mieszkających tu ranczerów zostało pozbawionych swoich zwierząt przez kojoty, czy chcemy przyznać się do tego, czy nie. I staną w obronie swoich interesów. Teraz, mam prawne sposoby, by ich powstrzymać, ale jeśli szybko nie znajdę jakiś dowodów na to, kto lub co faktycznie za tym stoi, mam związane ręce.
~ 16 ~ - Więc wierzysz nam, gdy powiedzieliśmy, że to nie były nasze kojoty. – oznajmił Talon. - Uwierzyłam ci, gdy powiedziałeś, że to nie była robota kojota, samotnego kojota o tej porze roku. – Oparła się plecami o ciężarówkę, wpatrując się w zwierzęta biegające za ogrodzeniem. – Dużo rzeczy w burmistrzu Carsonie i jego synu mnie wkurza, ale szczerze mówiąc, ten mały pokaz w ich wydaniu wyglądał na zagrany. Ale nie mam żadnego powodu, żeby wątpić w ich oskarżenia, ani jakiegokolwiek dowodu. Mimo wszystko to coś więcej, niż przeczucie. - I mówisz nam to, ponieważ… - odezwał się Caden. - Ponieważ chce mieć waszą ziemię. – Przekrzywiła nieznacznie głowę i popatrzyła na nich. – Nie sądzę, żebyście wiedzieli, dlaczego tak bardzo jest zdeterminowany, żeby was wrobić… oprócz oczywistej nienawiści do waszych podopiecznych? - Próbowaliśmy to odkryć, odkąd zaczął narzekać na schronisko dwa lata temu. Gdyby twój ojciec nie stanął w naszej obronie… Głos Cadena ucichł, gdy zdał sobie sprawę, że podjął jedyny temat, o którym wiedział, że nie lubi rozmawiać. Talon rzucił mu groźne spojrzenie, gdy ciało Rebecki się usztywniło, a kolor spłynął z jej policzków. Zareagowała w ten sam sposób, co na ranczu Carsona, gdy ten człowiek ośmielił się rzucić jej w twarzy śmierć jej taty, ale nie sądził, że będzie tak przewrażliwiona na tym punkcie, by zareagować w ten sposób jeszcze raz. Zacisnął szczęki i sięgnął po jej rękę, mając nadzieję, że nie wyszarpnie się z jego uścisku. - Przepraszam, Rebecko. Wiem, że nie chcesz mówić o swoim ojcu. - W porządku. To nie jest tak, że unikam mówienia o jego śmierci. – Posłała mu napięty uśmiech. – Próbuję to robić. Zrobiła krok w przód i znalazła się z powrotem przy ogrodzeniu. Duży samiec ponownie odłączył się od innych, ale pozostałe nie odważyły się podejść bliżej. Caden zaciągnął się, kiedy przeszła obok niego, chłonąc słodki zapach lekko perfumowanego mydła i czystej bawełny. Ale to, co wzbudziło jego największe zainteresowanie, to była subtelna esencja jej zapachu, niemal ukryta pod ostrym zapachem zimy i bukietem drzew, która uderzyła mu do głowy. Ten aromat był słodki i ciepły, jak jagody
~ 17 ~ dojrzewające w słońcu we wczesno porannej rosie. Przełknął gulę w gardle, przeklinając pod nosem, gdy Talon wypuścił jęk, który on, dopiero co zdusił. Rebecka zerknęła na nich nad swoim ramieniem, ale nie wydawała się zobaczyć pożądania, które zamigotało w ich oczach. Talon miał rację. Głodny księżyc był niemal w swoim szczytowym punkcie, wszystkie zwierzęta czuły jego przyciąganie. Potrzeba znalezienia swojej partnerki zawsze była najsilniejsza podczas tych kilku zimowych dni, więc wiedział, że nie przeżyją kolejnego roku bez kobiety, którą potajemnie kochali. Przechylił głowę w stronę ich ofiary, zastanawiając się, dlaczego Talon nie zaryzykował podejścia do niej, gdy, w tej właśnie chwili, jego brat prychnął na niego i przesunął swoje stopy. Caden nie mógł ukrył uśmiechu, gdy zdał sobie sprawę, że fiut Talona przejmuje nad nim kontrolę. Caden zrobił głęboki wdech i zmniejszył między nimi dystans. - Chyba całkowicie cię pochłonęły. Nie wiedziałam, że tak bardzo lubisz kojoty. Uśmiech, który mu posłała, niemal złożył go na pół z bólu, bo jego kutas stwardniał i zadrżał, napierając na zamek błyskawiczny, aż sam się zdziwił, jak te małe metalowe ząbki zdołały go powstrzymać. Nie pomogło również to, kiedy jej spojrzenie prześliznęło się po całej długości jego ciała, błądząc w okolicy jego krocza, by po chwili wolno wspiąć się z powrotem w górę. - Bo to są piękne zwierzęta. Szkoda, że mają taką reputację. Trudno będzie przekonać radę, że większość z tego, co czytali po prostu nie jest prawdą, zwłaszcza że znikają owce. Powiedziałeś, że masz rejestry… coś konkretnego, co mogę pokazać, by pomóc w waszej sprawie. - Tak, jak powiedział Talon, prowadzimy ewidencję tego, ile mamy zwierząt, i kiedy i gdzie zamierzamy je wypuścić. Mamy również czujniki, które uruchamiają alarm, jeśli któreś ze zwierząt zdoła się uwolnić. Możemy udowodnić radzie, że nie uruchomiły się w ciągu ostatnich lat. To wszystko udowodni, że to nie były kojoty ze schroniska… ale nie wykluczy tych żyjących w ich naturalnym siedlisku. Talon dołączył do nich, stając ramię w ramię z Cadenem i wręczając Rebecce podkładkę do pisania.
~ 18 ~ - A Carson prawdopodobnie zechce udowodnić, że bliskość schroniska pobudza dzikie kojoty do śmiałych czynów w pobliżu miasta. W końcu, nasze słowo przeciwko jego, i wszyscy wiemy, jak rada zagłosuje, kiedy nadejdzie czas. - Nikogo nie skreślajcie, chłopcy. Zamierzam dojść prawdy, nieważne kto będzie w to zamieszany. – Zwróciła podkładkę Talonowi. – Możecie przefaksować te informacje do mojego biura, gdy będziecie mieli okazję? To jest lepsze niż nic i tak długo, jak te dowody będą wskazywać, że schronisko nie ma nic wspólnego z zaginięciami inwentarza, tym bardziej jestem pewna, że burmistrz nic nie będzie mógł zrobić. Zmuszanie mnie do wydania zezwolenia na polowanie to jedno, ale zamknięcie was chłopcy w więzieniu, to zupełnie, co innego. Odwróciła się, rozglądając się po terenie, spoglądając na leżące w śniegu zwierzęta. Caden obserwował, jak badała wzrokiem linię ogrodzenia, uśmiechając się na sposób, w jaki zmarszczyła brwi, kiedy próbowała rozszyfrować, jak działają bramy. Właśnie miał jej zaproponować pokazanie tego, kiedy wstrzymał oddech, a zimnu haust powietrza zmroził jego gardło. Rzucił okiem na Talona i skinął w stronę śniegu przy wejściu. Talon podążył za jego spojrzeniem i Caden zobaczył, jak się skrzywił, a potem odwrócił głowę i zaklął. Kilka ścieżek kojota znaczyło ścieżkę od bramy, ślady łap były większe, niż normalne. Najwyraźniej, nie zatarli po sobie wszystkich cholernych śladów, po wizycie poprzedniej nocy. Caden chciał gwałtownie ruszyć do przodu, łapiąc Rebeckę za ramię, zanim je zauważy, ale to było niemożliwe bez wzbudzania dodatkowych podejrzeń. Zamiast tego, wziął się w garść i spróbował wymyśleć wiarygodną odpowiedź. Nie musiał długo czekać. Ledwie rzucił okiem na Talona, gdy Rebecka zrobiła kilka kroków do przodu i pochyliła się, dotykając jeden ze śladów koniuszkami palców. Coś pokrewnego do westchnienia poniosło się wraz z podmuchem wiatru, więc obejrzała się na nich, unosząc nieznacznie jedną brew. - Wygląda na to panowie, że mieliście towarzystwo. To nie są z pewnością ślady kojotów, ale nigdy też nie widziałam takich dużych. Widzieliście zwierzę, które to zrobiło? Talon zrobił krok w przód, ratując Cadena przed połknięciem swojego języka, jednocześnie robiąc z siebie kompletnego głupca. - Niektóre górskie rasy mogą osiągać czterdzieści, a nawet czterdzieści pięć kilogramów… na przykład niesparowany samiec. Kręciło się tutaj nawet parę takich dużych kilka razy, ale znikały natychmiast, jak tylko chcieliśmy lepiej im się przyjrzeć.
~ 19 ~ Rebecka kiwnęła głową, wciąż okrążając palcami odcisk łapy. - Cóż, mam nadzieję, że one są tak daleko od waszego rancza, jak to tylko możliwe, bo jeśli burmistrz się dowie, że kręcą się tutaj tak duże samce… jego głowa przebije każdy mur. – Zachichotała i wstała, w końcu obróciła się do nich przodem. – Dzięki za wycieczkę, panowie. Jestem wdzięczna za waszą pomoc. - Nie chcesz zobaczyć całego rancza? – Caden wskazał na dom, chcąc ją zatrzymać, jak najdłużej, pod byle pretekstem. Samo przebywanie blisko niej sprawiało, że jego skóra mrowiła, a zmysły szalały. – Jeśli sobie dobrze przypominam, nie odwiedziłaś nas, odkąd wróciłaś. - Naprawdę bardzo bym chciała, ale muszę pojechać do parku i sprawdzić informacje odnośnie miejscowych sfor, zanim śnieg zasypie wszelkie dowody. Może innym razem? Któregoś dnia w tym tygodniu? Caden poczuł, jak jego serce spada do żołądka. - Oczywiście. Rebecka podziękowała mu i skierowała się do swojego Jeepa, jej buty skrzypiały na zmrożonym śniegu. Talon wskazał na nią głową, a Caden wzruszył ramionami. Nie miał pojęcia, jak ją zatrzymać. Burknął na wyraz twarzy swojego brata i ruszył do przodu, podchodząc do pojazdu od strony kierowcy. - A więc jedziesz teraz do parku? – zapytał Caden. Rebecka tylko się zaśmiała się i kiwnęła głową. Caden oparł się pragnieniu, żeby przytknąć dłoń do jej twarzy. Do diabła, powiedziała mu to już… dwa razy! Spojrzał na jej ubranie. - Jesteś pewna, że będzie ci w tym wystarczająco ciepło? Mamy dodatkowe ubranie w domu, jeśli chcesz. Na wzgórzach zawsze jest zimniej. - Mam więcej swetrów i zaopatrzenia w bagażniku. Ale dzięki za propozycję. – urwała, jakby chciała coś dodać, ale potem wskoczyła do Jeepa i trzasnęła drzwiami. Caden cofnął się, machając jej, kiedy jechała podjazdem i dopóki nie zniknęła za zakrętem. Talon potrząsnął głową, podchodząc do niego, również patrząc na drogę.
~ 20 ~ - Jesteś ciepło ubrana? – zakpił spoglądając na Cadena. – Naprawdę? Nie mogłeś wymyśleć, czegoś lepszego? - Cóż, ja nie słyszałem, żebyś starał się coś wymyśleć tak, żeby omdlała u naszych stóp. - Widziałeś, jak zainteresowała się kojotami. Dlaczego nie zaproponowałeś jej, że zabierzesz ją do zagrody? - O tak, to byłby naprawdę świetny pomysł. A potem spędziliśmy resztę dnia na wyjaśnianiu, że jedynym powodem, dla którego nie została zaatakowała to taki, że umiemy porozumiewać się ze zwierzętami, a one traktują nas, jako swoich samców alfa. – Caden kopnął śnieg. – Naprawdę myślisz, że ona jest gotowa poznać prawdę? - Przynajmniej, wciąż by tutaj była… i może, gdyby wiedziała trochę więcej o nas, nie byłaby tak cholernie ostrożna. - Albo może uciekłaby stąd z krzykiem. Talon westchnął. - Ja tylko próbuję znaleźć sposób, żeby przełamywać pierwsze lody. - W takim razie, następnym razem, zasugeruj to, zamiast tylko stać i marzyć o tym, żeby zatopić w niej swojego fiuta. - Hej, zawsze mówisz, że masz mózg za nas dwóch, więc zostawiałem nawiązanie inteligentnej rozmowy tobie. Nie martw się. Wkroczę, gdy zrobi się gorąco i parnie. - Biorąc pod uwagę fakt, że zaciąłeś się w sobie, powiedziałbym, że już dla ciebie jest gorąco i parnie. - Widzisz Caden. To jest twój problem. Zawsze myślisz nie tą głową, co potrzeba, i to w złym czasie. – Poklepał brata po plecach. – Następnym razem, posłuchaj trochę bardziej swojego fiuta, a trochę mniej swojego mózgu. - Oh, zamknij się i wsiadaj do samochodu. - Dlaczego? - Ponieważ pojedziemy za nią. – Caden otworzył drzwi i wsiadł do środka. – Nie obchodzi mnie, jak dobrze sama o siebie umie zadbać, ale było coś w sposobie
~ 21 ~ mówienia Carsona o wypadku jej ojca, co przyprawiło mnie o dreszcze. Nie spuszczę jej nawet na chwilę z oka. - Dla mnie wspaniale. – Talon zapiął pas, łapiąc się za drzwi samochodu, kiedy Caden zakręcił gwałtownie ciężarówką i skierował się szybko do parku. – To obejmie również naszą zmianę, jak sądzę? - Pani chce zobaczyć kojoty… nie chcemy przecież jej rozczarować, prawda? - Czy kiedykolwiek ci mówiłem, że wszystkie twoje pomysły brzmią wspaniale na początku, a potem kończą się próbą zastrzelenia nas? Caden tylko westchnął i zwiększył prędkość. Miał niedobre przeczucie, że Rebecca zdobyła dziś potężnego wroga, i gdy nie będzie ostrożna, stanie po złej stronie kuli. Tłumaczenie: panda68
~ 22 ~ Rozdział 3 - Świetna robota, Rebecko! Myślę, że przeszłaś samą siebie tym razem! Rebecca przeklęła, przekraczając pień i przedzierając się przez krzaki, idąc za ścieżką śladów prosto w gęste zarośla. - Nie mogłaś, po prostu, zanotować informacji i trzymać się na odległość… nie, musiałaś się podniecić i cała przez nich drżeć – przez nich obu. Dzięki Bogu, że nie mogą poczuć zapachu twojego podniecenia. To byłoby krępujące. Świetny sposób, by zacząć śledztwo. Za-pierdolę-bawnie. Zaklęła, gdy golenią zadrasnęła się o kamień, więc kopnęła śnieg z frustracji. Co takiego było w braciach Brady, że pobudzali jej zmysły, że wywoływali przeciążenie jej hormonów? Do diabła, omal nie zaczęła błagać Cadena, żeby on i Talon towarzyszyli jej do parku, zanim jej język dogonił mózg i dała radę z zatrzymaniem go w ustach. A teraz utknęła, przebijając się przez śnieg, kiedy wracała z powrotem do Jeepa, z ulgą przyjmując fakt, że nie znalazła niczego dla poparcia twierdzeń burmistrza. Zatrzymała się, zastanawiając się, co takiego było w Carsonach, że tak ją drażnili. Wiedziała, że mają różne zapatrywania i mogła to zaakceptować, ale było coś takiego w tych dwóch mężczyznach, co natychmiast wywoływało u niej odruch obronny. A do tego, ten komentarz burmistrza o jej ojcu… Napięcie przepłynęło w jej piersi, więc zacisnęła ręce na kolanach, próbując zmniejszyć żądło bólu. Chociaż minął już rok, wciąż nie mogła o tym myśleć… wciąż nie mogła zaakceptować jego śmierci, czy miała w tym swój udział, czy nie. Gdyby tylko go odwiedziła, wtedy gdy prosił… Łzy szczypały ją w oczy, ale szła dalej, pozwalając zimnemu, górskiemu wiatrowi przewiać ją do skóry. Może porozczulać się nad sobą później. Teraz miała robotę do wykonania. Parła naprzód, zatrzymując się dopiero na następnym wzgórzu. Uczucie mrowienia wzrosło na jej karku, więc się obróciła, pewna, że ktoś ją obserwuje. Samotny orzeł krzyknął w górze i westchnęła. Najwyraźniej godziny spędzone w śniegu na przyglądaniu się baraszkujących grup kojotów, dało taki sam efekt, jak stanie
~ 23 ~ między braćmi Brady… znikał zdrowy rozsądek, a ona czuła się zdezorientowana i zadyszana. Odwróciła się, zastanawiając się w swoich myślach nad kolejnym krokiem, gdy nagle, gdzieś blisko niej, trzasnęła gałązka. Obróciła się, ledwie zdążając unieść w górę swoje ręce, żeby się obronić, gdy została rzucona na ziemię, a ból przeszył jej lewe ramię, gdy uderzyła w zmrożony śnieg. Głośny syk zabrzmiał w jej prawym uchu, a nacisk i ból pojawił się w jej boku. Przetoczyła się przed następnym ciosem, wstając natychmiast na nogi, zanim zwierzę odzyska równowagę i obróci się do niej. Wpatrywała się w oczy pumy, strach sprawił, że jej spojrzenie rozmazało się na brzegach. Wstrzymała oddech i zamarła na chwilę, zanim obudziły się jej instynkty. Wiedząc, że nie będzie miała dość czasu, żeby wyszarpnąć pistolet z kabury, zdarła strzelbę z ramienia, wpychając długą lufę w pysk zwierzęcia, gdy ponownie na nią skoczyło, przewracając ją w śnieg. Kot ryknął, próbując wypluć lufę ze swojego pyska, ale trzymała ją mocno, starając się jednocześnie odepchnąć bestię od siebie. Fontana śniegu zasypała jej twarz, gdy puma rozryła go łapami obok niej, uwalniając się w końcu i odskakując w bok. Rebecca cofnęła się do tyłu, kierując broń w kierunku kota, kiedy błysk brązu i szarości zakrył jej widok. Potknęła się i spróbowała wstać, kiedy dwa olbrzymie kojoty zatrzymały się przed nią, blokując drogę pumie. Kot prychnął, obnażając zęby na dwa duże psy, i skradając się z lewej próbował obejść psy. Ale kojoty pracowały w tandemie, utrzymując zwierzę na dystans, kłapiąc szczękami, obnażając swoje kły i warcząc na kota. Puma spróbowała rzucić się środkiem, ale brązowy kojot zaatakował ją z boku, łapiąc tylną kończynę kota, a szary rzucił się do jej szyi. Krzyk bólu rozbrzmiał echem po wzgórzach, gdy puma zawyła z furii, wycofując się nieznacznie przed kojotami. Szczeki i wycia rozległy się w dali, i Rebecca wiedziała, że śpieszy inna grupa, by przyłączyć się do walki. Kot ryknął jeszcze raz, ale cofnął się, w końcu się obracając i sadząc susami zniknął z widoku. Kojoty wciąż trzymały gardę, warcząc na wycofującą się pumę, zanim ostatecznie nie zniknęła. Oba zwierzęta podrapały śnieg, co wyglądało jak wyrażenie sprzeciwu, a potem odwróciły się do kobiety, ich oczy lśniły złotem w zachodzącym słońcu. Wzięła drżący oddech, przyciskając strzelbę do swojego boku, przyglądając się im, kiedy przechyliły łby i szczeknęły. Coś w ich oczach wyglądało znajomo, ale nie mogła
~ 24 ~ sobie uzmysłowić, co. Podparła się na jednej ręce i wstała, ze strzelbą wciąż skierowaną na dwa kojoty, ale, kiedy chciała się cofnąć, ból przeszył jej nogę i opadła na jedno kolano. Ciemniejszy kojot zrobił krok do przodu, podmuchy wiatru mierzwiły jego futro. To było piękne, te rozmaite odcienie brązów na jego grzbiecie i śnieżnobiały śliniak wzdłuż jego szyi. Jego długie uszy drgnęły, gdy jęknęła. A potem obniżył swój łeb, a dźwięk łamiących się i trzaskających kości wypełnił powietrze. Wpatrywała się w zwierzę, niezdolna do poruszenia się, kiedy jego ciało się zmieniło, jego grube futro wolno przemieniło się w muskularne mięśnie i naprężoną skórę. Łapy ustąpiły miejsca rękom i stopom, a ogon zniknął w łagodnym szumie. Jasne złociste oczy znowu na nią patrzyły, znajomy błysk ukradł jej oddech. Mogła tylko gapić się na Cadena, który wyprostował swoje ciało i ruszył w jej stronę, zgarniając ją w swoje ramiona. Zerknęła ponad swoim ramieniem, wciągając ostry oddech, gdy drugie zwierzę rozmyło się we mgle, a potem ukazał się przykucnięty w śniegu Talon. Nagi. - Cholera jasna. Ten pieprzony kot ją zadrapał. Rebecca niechętnie przeniosła spojrzenie z powrotem na Cadena, niepokój w jego głosie zdezorientował ją. O czym on, do diabła, mówi? Nic jej nie było, po prostu była zmęczona i najwyraźniej miała halucynacje. To dlatego miała trudności z utrzymaniem otwartych oczu. Talon już stał u jej boku, gdy zamrugała, by urealnić rozmyty wzrok. Podniósł połę jej kurtki. - Tylko jedno z cięć jest głębokie. Reszta jest powierzchowna. Ale mocno krwawi, a przebywając cały dzień na zimnie, jej ciało jest osłabione. Musimy ją stąd zabrać. Caden kiwnął głową i podniósł ją, obracając się przodem do brata. - Idź przodem i przygotuj podręczną apteczkę i koce. I rozgrzej samochód. Jeśli nie jest już we wstrząsie, to niedługo będzie. Talon posłał jej napięty uśmiech, a potem się okręcił i płynnie przeszedł z ludzkiej postaci z powrotem w kojota. Patrzyła, jak poruszał się lekko w śniegu, pewna, że straciła zmysły. Histeryczny chichot wydobył się z jej ust. Chyba śniła. Musiała zasnąć w Jeepie po tym, jak kilka godzin brodziła w wysokim po uda śniegu. Nie było żadnego innego wyjaśnienia.
~ 25 ~ Caden spojrzał na nią, przyciągnął bliżej do siebie i wstał ze swoim ciężarem w ramionach. Zmiana pozycji wymusiła na niej położenie dłoni na jego torsie, przez co nie mogła powstrzymać jęku, kiedy jej palce dotknęły silnych, naprężonych mięśni przykrytych gładką, aksamitną skórą. Uniosła wzrok do góry, błądząc nim po kształtnych mięśniach jego ramienia i zmysłowym miejscu, gdzie jego szyja spotykała się ze szczęką. Cień zarostu pokrywał ich silną linię, a ona nagłe zapragnęła przesunąć językiem wzdłuż jego szorstkiej skóry. Sprzeczne uczucia kotłowały się w jej głowie, gdy patrzyła na niego spod przymrużonych powiek, starając się utrzymać wzrok na jego twarzy. - To nie jest sen, prawda, w takim razie, co tutaj się, do diabła, dzieje? Caden błysnął szelmowskim uśmiechem, idąc przez śnieg, jedną ręką obejmował jej plecy, drugą podtrzymywał jej nogi. - A chcesz, żeby to był sen? - Chcę tylko trzeźwej odpowiedzi. - Trzeźwa, może, ale nie jedyna odpowiedź. Mieszanina strachu i podniecenia walczyła w jej wnętrzu, a ona nie była pewna, które z nich chciałaby, żeby wygrało. - Czy faktycznie oczekujesz, iż uwierzę w to, że ty i Talon możecie… możecie… - Możemy zmieniać naszą fizyczną postać między ciałem mężczyzny, a dużym kojota? – Wzruszył ramionami. – To może brzmieć szaleństwem, ale jest prawdą. Rebecca potrząsnęła głową, ciągle powtarzając sobie nie jestem szalona pod nosem. Caden zachichotał. - Nie, kochanie, nie jesteś szalona. Ale tracisz sporo krwi, więc jeśli szybko nie zawieziemy cię na ranczo i nie zszyjemy, za chwilę nie będziesz czuła zbyt wiele. - Krew? Zszyć? O czym ty, do diabła, mówisz? – Czuła się dobrze, oprócz drętwienia skradającego się w górę jej prawego boku i coraz bardziej ciążącej głowy. - Świetnie. Już jesteś we wstrząsie. – Podrzucił lekko ramionami i przyspieszył, wydając z siebie serię szczeknięć, które przypominały jej te, które słyszała wcześniej u
Gość • 2 lata temu
Dziękuje