WILD AND FREE
KRISTEN ASHLEY
Tłumaczyła : Eiden
Wszystkie tłumaczenia w całości należą do autorów książek jako ich prawa
autorskie, tłumaczenie jest tylko i wyłącznie materiałem marketingowym służącym
do promocji twórczości danego autora. Ponadto wszystkie tłumaczenia nie służą
uzyskiwaniu korzyści materialnych, a co za tym idzie każda osoba, wykorzystująca
treść tłumaczenia w celu innym niż marketingowym, łamie prawo.
-
Prolog
Moja
O mój Boże, polują na mnie.
Polują na mnie!
Biegłam, mój oddech był zdyszany, w moim boku zaczął piec ból,
gdy usłyszałam, jak się zbliżają.
Bliżej.
Szybko.
Zbyt szybko.
Może nie byłam dziewczyną taką jak Jackie Joyner-Kersee, ale
byłam w formie. Dogoniliby mnie, ale nie tak szybko.
Nie ma mowy.
Nie oznaczało to, że nie dogonili mnie tak szybko.
Bo to zrobili.
I byłam przerażona.
Skręciłam w uliczkę, mając nadzieję, że zgubię ich w mroku i
pobiegłam z tą energią, która mi została.
Prosto w ślepy zaułek.
- Cholera - jęknęłam, dysząc, odwracając się i czując, jak się do mnie
zbliżają.
Delilah
-
I oto się pojawili, zbliżając się. W mgnieniu oka wylądowałam na
plecach, jeden z nich przycisnął moje ciała znajdując się na mnie, jeden
trzymał moje ręce nad moją głową, kolejny moje nogi w kostkach,
podczas gdy spojrzałam w bok z niedowierzaniem na dwa wielgachne,
przerażające psy, które krążyły, warczały i obnażały swoje ostre,
niepokojące zęby w moim kierunku.
- Rozerwij jej gardło i skończmy z tym - znad mojej głowy warknął
głos, zwracając moją uwagę ku ogromnemu mężczyźnie, który leżał na
mnie, wyciskając ze mnie powietrze i spojrzał na mnie w sposób, który
mi się... nie... spodobał.
Próbowałam walczy, ale dłonie na mych nadgarstkach i kostkach
trzymały mnie mocno. Było coś nadprzyrodzonego w tym, jacy byli silni.
Nie byłam przyciśnięta. Byłam całkowicie unieruchomiona.
- Za chwilę - mruknął, nie odwracając ode mnie wzroku.- Chryste,
powąchaj ją. Bosko. Pieprz mnie, całkowicie cholernie bosko - jego twarz
zmieniła się w obrazek, który nie spodobał mi się jeszcze bardziej i
dokończył.- Najpierw się pożywię.
Zamierzał się pożywić?
Och, Boże. Co to oznaczało?
Nie wiedziałam. To co wiedziałam, to to, że nie było to nic
dobrego. - Oszalałeś?- zapytał głos z moich stóp, jakby myślał, że
facet który mnie trzymał, rzeczywiście oszalał. W sumie to był bardzo
szalony. W tej samej chwili z obydwóch psów dobiegł brzydki, straszny
warkot. Wydawało mi się, że były ostrzegawcze, ale koleś na mnie
najwidoczniej był szalony, gdyż zignorował ostrzeżenie ze strony dwóch
wielkich, ogromnych, warczących psów. Pochylił głowę ku mnie, a
następnie jego usta znalazły się na mojej szyi.
O cholera. O cholera!
Zdecydowanie nie było dobrze.
Ledwie otworzyłam usta do krzyku.
Nie wydobył się ze mnie żaden dźwięk, gdyż nagle nie byłam
unieruchomiona. Niczego na mnie nie było, nic mnie nie przytrzymywało.
Wciąż się nie ruszyłam.
-
Dlatego, że coś, czego nie mogłam dostrzec i nie dlatego, że było
ciemno, ale dlatego, że działo się to tak... cholernie... szybko, wirowało
wokół mnie.
Dowiedziałam się dopiero co to było, gdy obrzydliwa, ciepła krew
trysnęła na moją pierś i szyję sekundę przed tym, jak zobaczyłam psi łeb
(bez ciała) turla się po asfalcie przede mną. Na chodnik obok mnie
trysnęło więcej krwi i usłyszałam ohydne odgłosy, jak ciało po martwym
ciele dudni o ziemię.
Potem uniosłam się do góry, moje ciało zakołysało się, jakby
leciało w powietrzu, ale poczułam na sobie dłonie. Wiatr rozwiał mi
włosy, tak szybko się poruszałam, i nagle moje plecy uderzyły o mur
budynku z boku alei.
Zamrugałam, czując przy swych plecach ścianę, ale intensywne,
twardo umięśnione ciepło ciała przycisnęło się do mego przodu, a
przed mymi oczyma mężczyzna. Burza czarnych włosów.
Intrygująco przechylony zestaw oczy, odcień jakiego nie mogłam
rozpoznać w mroku, ale szokująco mogłam dostrzec, że jedno było
jasnego koloru, a drugie było ciemniejsze.
Silna, wystająca szczęka, ostre kości policzkowe, gęste brwi.
Pochyła blizna przecinała jego czoło, lewą brew, przerwała się, a
następnie pojawiła na policzku i ciągnęła się w dół twarzy, zaokrągliła się
na jego szczęce i zniknęła.
Zadyszałam w jego twarz pokrytą krwią.
Patrzył intensywnie i przerażająco w moje oczy, jego spojrzenie,
Bóg mi świadkiem, było jak dotyk.
Przestałam dyszeć, ponieważ przestałam oddychać.
Zbliżył do mnie twarz i mój żołądek zacisnął się, a mięśnie napięły
się tak mocno, że niemal pękły, moja pierś płonęła, ale przechylił głowę i
dotknął mej skroni swoją, uniósł ją, ocierając nią o me włosy.
Wciągnęłam oddech tylko po to, by znowu go wstrzymać, kiedy
puścił moje pachy. Jedna z jego dłoni przesunęła się na mój bok, aby
objąć mnie tak mocno, że byłam przyklejona do jego przodu. Druga
zawędrowała do góry, przez moje ramię i zacisnęła się mocno i
zaskakująco ciepło wokół boku mojej szyi.
-
Pochylił podbródek i poczułam jego usta przy swoim uchu.
- Moja - warknął w głęboki, gardłowy, energiczny sposób i nawet ja,
która nie miałam pojęcia co się działo, to wiedziałam, że nie...
podobało... mi... się... to...ani... trochę, przytaknęłam.
Kiedy powiedział „moja”, miał na myśli mnie.
Uch-oh.
-
Rozdział 1
Dopiero się zaczęło
Rzucił mnie na łóżko.
Odbiłam się i spojrzałam na niego, gdy odsunął się ode mnie i
przeszedł przez pokój.
Powinnam była walczyć. Powinnam spróbować uciec. Powinnam
zrobić cokolwiek, a nie pozwolić mu złapać się za rękę i zaciągnąć na
jego motocykl.
Ale nie zrobiłam tego.
Zanim tu przyjechaliśmy, to nawet nie puścił mnie, gdy wsiadł na
swój pojazd. Potem wciągnął mnie przed siebie, odpalił motocykl i
odjechaliśmy.
Mój ojciec był motocyklistą. Jeździłam motocyklami tak często, że
gdyby płacono mi grosik za każdy raz, to byłabym teraz milionerką.
Cholera, miałam nawet swoje własne prawo jazdy na motocykle i mój
własny w domu w garażu taty.
Ale nigdy nie siedziałam z przodu, gdy prowadził ktoś inny.
Delilah
-
Skoro nie walczyłam i nie uciekłam, podczas gdy zaciągnął mnie do
swojego motocykla, to powinnam to zrobić, kiedy zatrzymał się w
kolejnej alejce, tym razem mroczniejszej, zatęchłej i nie pachnącej zbyt
wspaniale, zwłaszcza, że znajdowała się za chińską restauracją.
Powinnam to też zrobić wtedy, kiedy odepchnął wielki śmietnik z
drogi, jakby ważył nie więcej niż pudełko na buty, podniósł kratę spod
kubła i zaciągnął mnie po schodach w ciemny korytarz, który prowadził
do stalowych drzwi, a potem do jego pokoju.
Nikt nie mieszkał w przerażającej piwnicy pod śmietnikiem, który
znajdował się w ciemnej alejce.
Przynajmniej nikt, kogo bym chciała znać.
Gdy usiadłam na łóżku, doszło do mnie z leksza, że nie było ze
mną dobrze. Moje ramiona zostały obtarte o chodnik, kiedy tamten koleś
mnie powalił. Ale zignorowałam ukłucie bólu, zauważając, że byłam w
poważnych Kłopotach, wypisanych tak wielkimi literami, że powinno się
dodać do nich neon. Migający neon.
Nagle w mojej głowie rozbrzmiał głos mojej matki. „Powaliło cię.
Zawsze byłaś pokręcona.”
Właśnie to mi powiedziała, kiedy powiedziałam jej co robiłam
podczas swoich wakacyjnych dni.
Wierzyła w to i wiedziałam o tym, gdyż powtarzała mi to więcej niż
raz, poczynając od moich czwartych urodzin.
Można było śmiało powiedzieć, że nie byłam blisko z moją matką.
|Moja mała dziewczynka wybiera się na misję”, powiedział mój
tato, gdy opowiedziałam mu o tym. Na jego twarzy pojawił się również
wielki uśmiech dumy i uznania, gdy pogładził mnie delikatnie po twarzy.
„Dobrze dla ciebie, Lilah. Wielka pora, abyś odjechała i znalazła to, czego
ci trzeba, aby załatać tą dziurę w twoim ciele.”
Tato rozumiał.
-
Zawsze rozumiał.
Ja nie.
A teraz rozumiałam to jeszcze mniej.
Wróciłam myślami do pokoju, kiedy facet ruszył w moją stronę z
jakimś kawałkiem materiału w dłoni. Nie mogłam uwierzyć, że
pozwoliłam sobie odpłynąć myślami.
Przyglądałam mu się uważnie, gdy się poruszał.
Był wysoki. Wysoki i chudy. Jego ramiona były szerokie, biodra
wąskie i miał długie nogi.
Miał tu i ówdzie różne wybrzuszenia. Jeśli nie doświadczyłabym
tego, co było mi dane jakieś pół godziny temu, to po jednym spojrzeniu
na niego mogłabym stwierdzić, że był potężny. I było to przerażające.
Sposób w jaki po prostu był. Z jaką płynnością się poruszał. Nie był
mężczyzną, który chodził na siłownię, aby wyrzeźbić swoje ciało, aby
zwrócić na siebie uwagę. Był mężczyzną, który jeśli już by wybrał się na
siłownię, to piłby przy tym surowe jajka i robił pompki na jednej ręce na
asfaltowej alejce, gdzie zaparkował swój motocykl, aby dać innym do
zrozumienia, aby z nim nie zadzierali, bo inaczej mieliby przesrane.
I miał tą bliznę i było to dziwne.
Ale mogłam się założyć, że tamten koleś oberwał bardziej.
- Prysznic - warknął i rzucił materiał obok mnie na łóżko, podczas
gdy ja się na niego gapiłam.- Jedzie nimi od ciebie.
- Ja... uch - jedynie tyle mogłam z siebie wydusić, dając mu do
zrozumienia, że nie było mowy, abym wzięła prysznic w piwnicy w
obecności faceta, którego nie znałam i który mnie przerażał.
A to już o czymś świadczyło, biorąc pod uwagę, że byłam pokryta
krwią i w całym swoim życiu nie chciałam bardziej wziąć prysznicu.
- Teraz - warknął.
-
- Kim jesteś?- szepnęłam.
Nie odpowiedział.
I właśnie wtedy zobaczyłam jego oczy i nawet w słabo
oświetlonym pokoju rozpoznałam ich kolor.
Jedno było jasno niebieskie. Drugie było ciemno brązowe.
Nigdy nie widziałam takich oczu. W całym swoim życiu.
Były oszałamiające.
- Czym jesteś?- zapytałam wciąż szeptem, jednak bez tchu.
- Prysznic - powtórzył.
Zamrugałam, wzięłam się w garść i odchyliłam się nieco do tyłu.
Chociaż nie był blisko, stał tylko z boku łóżka, to i tak to wystarczyło.
- Chcę, żebyś mnie wypuścił.
- W wypadku jeśli byś nie zauważyła, to nie jesteś tam bezpieczna.
Uch.
Co?
- Ja... oni... - zaczęłam jąkać, chcąc wierzyć w to, że byli bo prostu
łobuzami, którzy robili złe rzeczy i po prostu wzięli mnie na swój
celownik, ale w głębi duszy wiedziałam, że było to coś innego.
Zupełnie innego.
Przerażająco innego.
- Polowali na ciebie - dokończył za mnie.
Skąd wiedział?
- Oni tylko...- znowu spróbowałam, ale tym razem przerwałam sama
sobie, gdy pochylił się nieco ku mnie.
-
- Polowali na ciebie - syknął.
- Właśnie tak się czułam - odparłam cicho.
- Bo właśnie tak było - powiedział, prostując się.
- Dlaczego?
Wzruszył ramionami.
- Nie mam cholernego pojęcia.
- Ty... ty... - przesunęłam się na łóżku o kilka cali.- ... właśnie co zabiłeś
trzech mężczyzn i dwa psy.
Pokręcił głową.
- Nie psy. Wilki.
Co?
- Wilki?- zapytała piskliwie.- Co wilki robiły w mieście?
- Polowały na ciebie - odpowiedział, tracąc cierpliwość. Usłyszałam to w
jego tonie, zobaczyłam w jego twarzy, a nawet w postawie jego ciała,
a tym bardziej wyczułam to po zmianie w pokoju.- A teraz prysznic.
- Zabiłeś ich - powtórzyłam.
- Zabiłem - zgodził się nonszalancko, jakby robił to każdego dnia.
I mógłby.
I pewnie to robił.
Tak, neonowe, migające, w wielkich literach Kłopoty.
- Dlaczego to zrobiłeś?- nacisnęłam.- Jak to zrobiłeś? Byłeś tam sam
jeden, a ich pięcioro.
- Jezu, weź w końcu ten cholerny prysznic - uciął.
-
- Nie wezmę prysznica!- krzyknęłam. Przerażająca rzeczywistości sytuacji
wreszcie do mnie dotarła i pękłam - i to zrozumiałe, przynajmniej dla
mnie.- Zabiłeś trzech mężczyzn i dwa wilki! Jesteś cały we krwi. Ja
jestem we krwi i to w jakiejś dziwacznej piwnicy pod kontenerem na
śmieci gdzie... nie... chcę... być!
- Wolałabyś być martwa?- odpowiedział.
- Nie -warknęła, a potem stwierdziłam sarkastycznie.- No ale wiesz,
może zadzwonienie na policję byłoby lepszym rozwiązaniem niż
rozszarpanie pięciu istnień na kawałki.
- Taa, świetny pomysł - odparł, imitując mój sarkazm.-
Zadzwoniłbym na policję, przyjechaliby, a potem te biedne chłopaki sami
by zginęli, ponieważ tamci nie poprzestaliby, dopóki by cię nie dorwali.
Zniszczyliby wszystko, co tylko stanęłoby im na drodze. Chciałabyś mieć
ich na sumieniu? Bo ja kurwa nie.
- Policjanci mają pistolety - zauważyłam.
- A te stworzenia potrafią przyjąć kulkę prosto w serce i przeżyć.
Powaliło go?
- To szaleństwo - prychnęłam.
I nagle jego twarz znajdowała się o cal od mojej.
Ale nawet się nie ruszył.
A może tego nie zauważyłam.
Tak czy inaczej, był tuż przy mnie.
Zassałam oddech.
I odezwał się.
- Musisz oddychać. Jeśli to nie pomoże, to weź kolejny oddech. A
potem musisz to poczuć. Poczuć. I dokładnie wiesz o czym mówię. Kiedy
to poczujesz, to zrozumiesz, że nie ma w tym niczego szalonego. To coś
-
innego. Nie mam pojęcia co to jest. Wiem tylko, że nie umrzesz przez to,
zwłaszcza że czekałem na ciebie trzy życia, a gdy już teraz cię mam, to
zatrzymam cię.
Spojrzałam mu w oczy, nie mrugając, nie odzywając się, czując jak
wali mi serce, podczas gdy jego słowa kompletnie... mnie... wystraszyły.
- Muszę iść - dokończył.- Ty weź prysznic. Chcę, aby ich zapach
zniknął do czasu, gdy wrócę.
I właśnie to zrobił. Odszedł, otwierając te ogromne, stalowe drzwi,
jakby były drewnianą deską i trzasnął nimi za siebie.
Zagapiłam się w drzwi.
Czekałem na ciebie trzy życia.
Co to miało znaczyć?
Zatrzymuję cię.
Widziałam co to znaczyło i w ogóle mi się to nie podobało.
Wtedy do mnie dotarło, że siedziałam na nie zaścielonym łóżku w
piwnicy, którą zamieszkiwał jakiś chory psychicznie morderca, który
potrafił poruszać się z prędkością światła i rozrywał ludzi i zwierzęta na
kawałki w mgnieniu oka.
I właśnie wtedy zerwałam się z łóżka i podbiegłam do drzwi.
Pociągnęłam je, zapierając się całym swoim ciężarem, ale ani nie
drgnęły.
- Cholera – syknęłam i spróbowałam po raz kolejny.
Nie podziałało.
- Kurwa!- krzyknęłam i odwróciłam się na pięcie, rozglądając się po
pomieszczeniu.
-
Nie było ani za małe, ani za duże. Podłogi były zbudowane z
cementu. Na końcu jednej ze ścian, w dalekim rogu, dostrzegła prysznic,
który był otoczony szklaną ścianą. Nie było zasłony. Dalej znajdowała się
wanna o psich łapach zakończonych pazurami, która wyglądałaby super,
gdybym znajdowała się w innych okolicznościach. Po drugiej stronie,
przy ścianie znajdowała się wąska półka, na której znajdowały się
ręczniki i kosmetyki, jednak nie było ich zbyt wiele, przez co półki były
niemal puste. Obok znajdowała się umywalka z odkrytymi rurami pod
spodem, oraz szafka z lekarstwami. Obok niej szklane ściany po obu
stronach toalety. Żadnych drzwi. Żadnej prywatności. Albo mieszkał tu
sam, albo jego towarzystwo nie miało niczego przeciwko, by dzielić się
taką intymnością.
Odwróciłam się i dostrzegłam kratki na mleko przy następnej
ścianie, zamknięcia większości z nich były skierowane w dół, ale te na
samej górze były skierowane w stronę sufitu. Dżinsy, swetry, koszulki,
buty, buty do biegania, wszystko to upchnięte na jedną stronę, nawet
nie zwinięte. Paski, skarpetki i bielizna była upchnięta w górnych.
Rozejrzałam się dalej i dostrzegłam małą kuchnię przy przeciwnej
ścianie, niż przy tej przy której znajdowała się łazienka. Na wąskim
blacie znajdował się ekspres do kawy, toster, mikrofalówka i suszarka do
naczyń. Na suszarce znajdowały się czyste naczynia. Półki nad zlewem
były wypełnione jedzeniem i niedopasowanymi sztućcami. Po jednej
stronie stała stara, biała lodówka, a po drugiej wąska kuchenka.
Oprócz tego znajdowały się tam dwa drewniane włazy, a ich
przednie drzwiczki były połączone łańcuchem i spięte kłódkami. Biorąc
pod uwagę moją obecną sytuację, to nie byłam zbyt wielką fanką
tajemnic.
Po przeciwnej stronie ściany, przy której znajdowały się skrzynie na
mleko, stało łóżko, przepchnięte do ściany. Żelazne. Stare.
Nieatrakcyjne. Chociaż materac był bardzo wygodny. Pościel była jasno
niebieska. Kołdra była koloru rdzy. Było tam całe mnóstwo poduszek. I
lampa stała u zagłówka, na pobliskim stoliku nocnym.
-
Przy aneksie kuchennym znajdował się stary, brzydki, okrągłym
metalowy stół z trzema krzesłami, które w ogóle do siebie nie pasowały.
Niedaleko znajdował się wygodnie wyglądający, ale zużyty fotel,
mały, okrągły stolik, lampa, która stała obok stolika, której kabel ciągnął
się przez całą długość pomieszczenia do kontaktu w ścianie. Można było
się o niego łatwo potknąć.
Ale to było nieważne. Nie zamierzałam zostawać tu na długo, aby
osobiście się przekonać.
Gdy tak się rozglądałam, to dostrzegłam, że na ścianie nie było
żadnych plakatów z koncertów rockowych. Żadnego kalendarz z
modelami Camaro, albo wypiętych lasek nad Porschakami. Żadnych
wieszaków wypełnionych bronią. Żadnych szalonych formułek
wypisanych drobnych pismem na ścianach. A myślałam już, że coś
takiego mnie spotka.
Nie było tam również książek. Żadnej wieży. Żadnych płyt. Nawet
telewizora.
Ale znajdowały się dwa długie, wąskie okna, które były
zaciemnione i znajdowały się w nich kraty.
Jeżeli miałam rację, to okna wychodziły na ulicę.
Było późno; musiało być już po pierwszej nad ranem.
Ale musiałam spróbować.
Pobiegłam do kuchni, wdrapałam się kolanami na blat i sięgnęłam do
okna.
Zaczęłam szukać otwarcia, ale nie było żadnego. Spojrzałam na
drugie i szybko się przekonałam, że tamto też było szczelnie zamknięte.
Znowu dałam się nabrać!
Nie poddając się, zaczęłam walić w okno i krzyczeć: „Pomocy! Pomocy!
Jestem tu przetrzymywana siłą! W piwnicy w alejce pod kontenerem na śmieci!
-
Jeśli ktoś mnie słyszy, proszę mi pomóc! Zadzwońcie na ulicę! Mam na imię
Delilah Johnson! Pomóżcie mi! Proszę!”
Waliłam i krzyczałam, ale niczego nie usłyszałam. Robiłam to przez
jakiś czas, aż zaczęłam chrypieć i zaczęła boleć mnie ręka.
Robiłam to do momentu w których usłyszałam, jak drzwi za mną się
otworzyły.
Przestałam walić i krzyczeć, zeskoczyłam z blatu i rozejrzałam się
zdesperowana. Otworzyłam szufladę obok zlewu i chwyciłam za tasak.
Nie było to wiele, ale musiało wystarczyć.
Odwróciłam się w stronę drzwi i zamarłam, gdy zobaczyłam kto
wszedł do środka.
Była to starsza, drobna chinka i zdecydowanie nie stary ani drobny,
za to strasznie przystojny chińczyk.
Kobieta zatrzymała się po paru krokach. Mężczyzna zamknął drzwi
i wszedł do środka, rozglądając się.
Potem mruknął:
- Jezu, co jest z Ablem? To miejsce wygląda jak schron przed
terrorystami.
Nie mogłam się z nim nie zgodzić.
- I zabolałoby go, jeśli zamontowałby drzwi w kiblu?- kontynuował.
- Chen, cicho – nakazała kobieta.
Zamknął usta i przestał się gapić na toaletę z obrzydzonym
rozbawieniem, aby spojrzeć na mnie. Przesunął wzrok na nóż, który
trzymałam w ręku. Uśmiechnął się i skrzyżował ręce na torsie.
Kobieta zrobiła krok w moją stronę, zaś ja trzymałam nóż w tym
samym miejscu, ale przesunęłam go o cal w jej stronę.
-
Zatrzymała się.
- Jestem Jian-Li, bratanica, siostra i matka dla Abla – oświadczyła i
wskazała na mężczyznę za sobą.- A to mój syn, Chen, bratanek jak i
brat Abla.
Czyż to nie cudowne? Biorąc pod uwagę odzywki tego chińczyka
miałam nadzieję, że byli normalni i pomogliby mi uciec.
Ale zważając na ich przedstawienie, to zaczęłam uważać, że
pewnie to i tak nie było możliwe.
- A ty jesteś…?- nacisnęła.
- Chcę wyjść – odpowiedziałam.- Tak jakby już teraz.
Przechyliła głowę na bok i wygięła wargi w lekkim uśmiechu.
- Abel przyszedł do nas i opowiedział nam, że jesteś zaniepokojona
wydarzeniami z dzisiejszego wieczoru. Poprosił mnie, abym przyszła i
wyjaśniła ci kilka rzeczy, gdyż sądził, że będę nieco mnie…
przytłaczająca.
Miała rację.
Ale ona też mi nie była potrzebna, skoro też jej odbiło.
- I odkąd mama nie może otworzyć drzwi, to ja też przyszedłem – wtrącił
jej syn. Spojrzałam na niego i spostrzegłam, że wciąż się uśmiechał.-
Dalej nie rozumiem dlaczego nasz chłopak instaluje stalowe drzwi w
każdym lokum jakie zajmuje. To chore.
Zamrugałam.
W każdym lokum jakie zajmuje?
- Chen, w tej chwili twoje opinie nie są wskazane – powiedziała kobieta.
- Mamo, spójrz na mnie – machnął ręką w moją stronę.- Jest
przerażona.
-
- Widzę i jeśli się uciszysz, to postaram się coś z tym zrobić – odpaliła.
Znowu skrzyżował ręce na torsie i wymamrotał:
- No jasne.
- Chen!- warknęła.
- Mamo, bez jaj, przerazisz ją jeszcze bardziej – odpowiedział Chen.
Doskonale.
- Uch, jeśli mogę się wtrącić – wtrąciłam się.- Wasz chłopiec porwał mnie
po dokonaniu pięciu morderstw, co przeraża mnie jeszcze bardziej.
Nie byłam pewna, czy zabicie wilka gołymi rękami można było
uznać za zbrodnię, ale jeśli to ja miałabym stanowić prawo, to pewnie by
tak było.
Po tym gdy to powiedziała, coś zmieniło się na twarzy kobiety,
przez co stałam się jeszcze bardziej uważna, biorąc pod uwagę moją
gotowość do ataku, oznaczało to, że napięłam wszystkie mięśnie w ciele.
- Qīn ài de1
– powiedziała cicho.- Powinnaś usiąść.
- Nie chcę siadać – odpowiedziałam.- Chcę wyjść.
- To nie będzie miało miejsca i zdaje się, że wiesz dlaczego –
odpowiedziała łagodnie.
- Wszystko co wiem – odparłam.- To to, że jestem w piwnicy, która
wygląda jak schron terrorystów. Nie jestem tu ze swojej własnej woli.
Jestem cała we krwi. I widziałam, jak jeden facet zamordował troje
ludzi i dwa wilki. Niecałą godzinę temu. Powinnam być teraz na
posterunku policji. Nie powinnam rozmawiać z dwójką chińczyków,
którzy zdają się być mili, ale w jakiś sposób są powiązani z tym facetem,
a ten facet kompletnie mnie przeraża.
1
Kochanie
-
- Abel by cię nie skrzywdził – odpowiedziała.
- Może i nie – powiedziała.- Ale ma problem z krzywdzeniem innych
ludzi… i to często. Aż do chwili w której nie będą martwi.
- Ci ludzie byli wampirami – ogłosiła, gdy spojrzałam na nią z
rozdziawionymi ustami.- I oczywiście wilkołakami.
Powoli zamknęłam usta i szepnęłam, wciąż na nią patrząc:
- Doskonale. Cudownie. Cholernie rozkosznie. Jesteś bardziej pokręcona
niż on.
- Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale ona mówi prawdę – wtrącił się
Chen.
- Wspaniale, tobie też odbiło – mruknęłam, odwracając się, aby na niego
spojrzeć.
Znowu się uśmiechnął, pokręcił głową i wyjaśnił:
- Abel po prostu musi się przed tobą przemienić.
Przemienić?
- Co?- zapytałam.
- On też jest wilkołakiem- powiedział Chen.
Zamrugałam.
- I wampirem – dokończył.
Nie odezwałam się ani słowem.
Oni także, przyglądając się mi uważnie, oceniając moją reakcję.
Wreszcie się poddałam.
- Kompletnie wam odbiło.
- Nie odbiło, jesteśmy… - kobieta zaczęła, ale przerwała, gdy zaczęło się
to ze mną dziać.
-
Nie przegapiła tego, ale z drugiej strony było to niemożliwe do
przegapienia. Gdy ból przeciął moje wnętrzności, zassałam policzki,
wygięłam plecy w łyk i zgięłam się, upuszczając nóż, aby objąć
ramionami swój brzuch, by powstrzymać ból.
- Co się dzieje?- Jian-Li zapytała w tym samym co Chen zapytał: -
Hej, wszystko w porządku?
Do moich ust napłynęła ślina i ból skręcił się, powalając mnie na kolana.
Chen podbiegł do mnie szybko, klękając u mojego boku i kładąc
dłoń na moich plecach.
- Hej, hej, hej – zagruchał.- Co się dzieje? Wszystko w porządku?
Poderwałam głowę. To to zrobiło; nie ja.
A potem moje usta poruszyły się.
- Grozi mu niebezpieczeństwo.
Chen zaklął pod nosem.
- Gdzie?- zapytała Jian-Li, gdy również się zbliżyła.
- Nie wiem, nie wiem, nie wiem – powtórzyłam, czując ból w tym samym
co panikę, co było przytłaczające. Uniosłam rękę i uczepiłam się
bicepsa Chena, kuląc się i przyciągając go w swoją stronę.- Musimy się
do niego dostać.
- Naprowadzisz mnie?- zapytał.
- Tak – odpowiedziałam.
- Chodźmy – powiedział, prostując się i pociągając mnie ze sobą.
Obydwoje biegliśmy do drzwi, gdy zawołał do swojej matki.- Zadzwoń
do Xuna i Wei.
- Oczywiście – odpowiedziała pospiesznie i już wybiegliśmy przez drzwi,
w górę schodów i do alejki, gdzie zatrzymał mnie przy motocykli.
-
Mężczyzna, którego nazywali Ablem, miał Harleya Sportstera.
Chen miał ścigacza.
Mój ojciec jeździł Harleyami. Mój ojciec jeździł na Harleyach nawet
przed tym, jak się urodziłam. Mój ojciec znalazł pracę w wieku trzynastu
lat i zarobił na niego, oszczędzając każdy grosz, aby kupić swojego
pierwszego Harleya w wieku piętnastu lat. I mój ojciec wyrzekłby się
mnie, jeśli dowiedziałby się co właśnie zamierzałam zrobić, jako że
wskoczyłam na miejsce za Chenem, gdy ten odpalił silnik.
Objęłam ramionami jego płaski brzuch i przylgnęłam do niego,
szepcząc blisko jego ucha.
- Wyjedź z alejki, prosto na kolejną ulicę. Szybko!
Wyjechaliśmy z alejki i Chen skręcił w lewo, potem w prawo w
następną ulicę.
Wiatr rozwiał mi włosy, gdyż Chen nie marnował ani chwili i choć
nie wiedziałam jakim cudem, to znowu powiedziałam mu do ucha:
- W prawo na światłach.
Dojechaliśmy do świateł i niemal posłał nasze ciała w niebiosa, gdy
nasze kolana niemal otarły się o asfalt, gdy skręcił na zielonym.
- Alejka, alejka, alejka!- krzyknęłam, gdy znowu skręcił a potem
naprostował motocykl, a potem.- W lewo!
Skręcił w lewo i niemal spadłam z jego pleców i przeleciałam mu
nad głową, gdy zatrzymał się z piskiem opon.
Rozejrzałam się dookoła niego, aby sprawdzić dlaczego się tak
szybko zatrzymał.
Abel walczył z trójką mężczyzn. Trójką olbrzymich mężczyzn.
Trójką olbrzymich mężczyzn z mieczami.
- Dobra, oficjalnie ta noc przebiła wszystko – wydyszałam.
-
Niemal spadłam z motocykla, gdy Chen zsiadł z niego płynnie,
przyciskając telefon do ucha i mówiąc.
- Alejka za Guzmanem. Szybko.
Usłyszałam głośny trzask, gdy miecze tamtych kolesi natrafiły na długą
rurę, której Abel używał do obrony. Dostrzegłam, że Chen rzucił się do
walki.
Nieuzbrojony.
- Chen!- krzyknęłam.
I krzyknęłam w chwili, w której wielki wilk wyskoczył z cienia.
Kierował się w stronę Chena.
Nie dotarł do niego.
A to dlatego, że Chen podskoczył niemożliwie wysoko w ostatniej
chwili i uczepił się rynny, która była przymocowana do budynku.
Wykonał skręt, jakby był gimnastykiem na pionowej rurze i wycelował
morderczego kopniaka w szczękę wilka, zanim wylądował. Wilk wydał z
siebie bolesny skowy i cofnął się o trzy stopy.
Chen nie marnował czasu, aby ten doszedł do siebie. Wylądował z
głośnym trzaskiem na rękach i zrobił salto, by wrócić do pozycji stojącej.
Używając swoich nóg jako broni, wymierzał wilkowi brutalne kopniaki, aż
dowalił mu z półobrotu, aż wilk upadł u jego boku pyskiem na asfalt.
- O ja pierdolę – szepnęłam.
- Chen!- Abel ryknął, wciąż broniąc się przed trzema atakującymi
mężczyznami.- Zabierz ją w bezpieczne miejsce!
- Jestem tu tak jakby zajęty, bracie – odpowiedział Chen, wciąż kopiąc
wilka.
- Zabierz ją… - Abel ryknął, biorąc zamach rurą, trafiając nią w głowę
jednego z atakujących, z której trysnęła krew. Mężczyzna upadł na
kolana, wspierając się na jednej ręce.- W bezpieczne miejsce!
-
I dotarło do mnie, że stałam tam, gapiąc się jak lunatyczka i
niczego nie robiąc.
Więc zrobiłam coś.
Ale tym czymś nie była ucieczka.
Nie.
Tym czymś było poszukanie broni, abym mogła pomóc.
Nie znalazłam na niczego, kiedy Abel ryknął:
- Rusz się!
Odruchowo wyczułam, że zwrócił się do mnie i usunęłam się z
drogi, podbiegając do ściany budynku.
Zrobiłam to w ostatniej chwili. Do alejki wjechały dwa ścigacze i zrobiły
to szybko.
I nie zatrzymały się.
Jeden przewrócił się na bok, zaś kierowca sturlał się, podczas gdy
motocykl ślizgał się z piskiem, powalając dwóch napastników Abla.
Drugi kierowca zatrzymał się na wciąż włączonym gazie.
Mężczyzna wyciągnął jeden z dwóch mieczy skrzyżowanych na jego
plecach, zamachnął się i wycelował nim prosto w głowę mężczyzny,
który wciąż klęczał na ziemi.
Przycisnęłam się do ściany.
Mężczyzna, który zrobił ślizg, biegł już w stronę Chena. Podskoczył
wysoko niczym skoczek i wylądował na wilku, po czym zaczął mu
wymierzać ciosy rodem z karate w głowę i szyję wilka, podczas gdy Chen
dalej go kopał.
Usłyszałam trzask i spojrzałam na Abla i drugiego mężczyznę.
-
Drugi mężczyzna wyciągnął drugi miecz i zaczął nimi obracać wokół
swojego ciała tak szybko jak tylko mógł, że aż usłyszałam, jak ostrza
przecinały powietrze. Był to plus, biorąc pod uwagę, że przeciwnicy Abla
poruszali się wokół niego z nieludzką szybkością, zatrzymując się, aby
nadziać się na ostrza. Potem wycelował gdzie indziej i spróbował po raz
kolejny.
Ponad tym wszystkim dostrzegłam Abla, który jakoś zdobił miecz
martwego kolesia i gdy udało mu się dołączyć do okazji, to przeszył nim
brzuch innego przeciwnika. Mężczyzna zgiął się z powodu swych ran, na
co Abel puścił miecz, uniósł dłonie do głowy mężczyzny, obrócił je i
oderwał ją od jego ciała.
O mój Boże.
- To się nie dzieje – szepnęłam, przylegając do ściany.
- Złazić!- usłyszałam ryk. Spojrzałam na Chena i jego towarzysza i wilka,
tylko że ten wilk zaczął się zmieniać w ciemnowłosego, dobrze
zbudowanego, nagiego mężczyznę.
- Nie – jęknęłam.- To się nie dzieje.
Walczyli na gołe pięści i byłam zdumiona jak to mistrz sztuk walki mógł
pokonać mistrza wagi ciężkiej, aczkolwiek to wszystko działo się na moich
oczach.
Rozległ się kolejny przeszywający ryk i spojrzałam na Abla, który
znikał i pojawił się, potem znowu zniknął i pojawił i tak w kółko, gdy
walczył na miecze z ostatnim uzbrojonym mężczyzną.
Wstrzymałam oddech, gdy Abel zniknął i pojawił się u boku
swojego przyjaciela. Napastnik zaczął wymierzać cios, jednak inny
sprzymierzeniec Abla dźgnął go w plecy, na co Abel odruchowo chwycił
go za głowę.
Upadłam na tyłek.
-
Kątem oka dostrzegłam błysk ostrza. Spojrzałam na Chena i jego
kumpla i zorientowałam się, że mężczyzna znów zamienił się w wilka i
biegł ku wyjściu alejki.
- Potrzebujemy go!- ryknął Abel.
- Zrobi się – krzyknął Chen, biegnąc w stronę swojego motocykla.
- Nie ty – stwierdził Abel, idąc w stronę Chena, wciąż trzymając
zakrwawiony miecz.- Xun i Wei pojadą.
- Mój motocykl nie zda się na zbyt wiele, bracie – powiedział jeden z
nowo przybyłych.
Abel odwrócił głowę w stronę mężczyzny.
- W takim razie zabierz Chena.
- Marnujemy czas – powiedział drugi, wskazując na swojego ścigacza.
Stwierdzili, że powinni się pospieszyć i czym prędzej wyjechali z
alejki.
Xun albo Wei podbiegł do motocykla Chena, wskoczył na niego,
odpalił silnik i wyjechał z alejki, mijając mnie i nie umknęło mi, że posłał
mi uśmiech.
Spojrzałam za nim chwilę przed tym, gdy ktoś chwycił mnie za
przedramię i pociągnął na nogi.
- Sprowadziłeś ją prosto do niebezpieczeństwa?- Abel warknął w stronę
Chena, szarpiąc mnie, aż stanęła przed nim i puścił mnie, aby objąć
mnie w pasie i przycisnąć do swojego przodu.
- Wyczuła, że jesteś w niebezpieczeństwie i wiedziała jak się do ciebie
dostać – wyjaśnił Chen.
Wyczułam na sobie wzrok Abla. Powoli i ostrożnie odchyliłam
głowę.
Taa, gapił się na mnie.
WILD AND FREE KRISTEN ASHLEY Tłumaczyła : Eiden Wszystkie tłumaczenia w całości należą do autorów książek jako ich prawa autorskie, tłumaczenie jest tylko i wyłącznie materiałem marketingowym służącym do promocji twórczości danego autora. Ponadto wszystkie tłumaczenia nie służą uzyskiwaniu korzyści materialnych, a co za tym idzie każda osoba, wykorzystująca treść tłumaczenia w celu innym niż marketingowym, łamie prawo.
- Prolog Moja O mój Boże, polują na mnie. Polują na mnie! Biegłam, mój oddech był zdyszany, w moim boku zaczął piec ból, gdy usłyszałam, jak się zbliżają. Bliżej. Szybko. Zbyt szybko. Może nie byłam dziewczyną taką jak Jackie Joyner-Kersee, ale byłam w formie. Dogoniliby mnie, ale nie tak szybko. Nie ma mowy. Nie oznaczało to, że nie dogonili mnie tak szybko. Bo to zrobili. I byłam przerażona. Skręciłam w uliczkę, mając nadzieję, że zgubię ich w mroku i pobiegłam z tą energią, która mi została. Prosto w ślepy zaułek. - Cholera - jęknęłam, dysząc, odwracając się i czując, jak się do mnie zbliżają. Delilah
- I oto się pojawili, zbliżając się. W mgnieniu oka wylądowałam na plecach, jeden z nich przycisnął moje ciała znajdując się na mnie, jeden trzymał moje ręce nad moją głową, kolejny moje nogi w kostkach, podczas gdy spojrzałam w bok z niedowierzaniem na dwa wielgachne, przerażające psy, które krążyły, warczały i obnażały swoje ostre, niepokojące zęby w moim kierunku. - Rozerwij jej gardło i skończmy z tym - znad mojej głowy warknął głos, zwracając moją uwagę ku ogromnemu mężczyźnie, który leżał na mnie, wyciskając ze mnie powietrze i spojrzał na mnie w sposób, który mi się... nie... spodobał. Próbowałam walczy, ale dłonie na mych nadgarstkach i kostkach trzymały mnie mocno. Było coś nadprzyrodzonego w tym, jacy byli silni. Nie byłam przyciśnięta. Byłam całkowicie unieruchomiona. - Za chwilę - mruknął, nie odwracając ode mnie wzroku.- Chryste, powąchaj ją. Bosko. Pieprz mnie, całkowicie cholernie bosko - jego twarz zmieniła się w obrazek, który nie spodobał mi się jeszcze bardziej i dokończył.- Najpierw się pożywię. Zamierzał się pożywić? Och, Boże. Co to oznaczało? Nie wiedziałam. To co wiedziałam, to to, że nie było to nic dobrego. - Oszalałeś?- zapytał głos z moich stóp, jakby myślał, że facet który mnie trzymał, rzeczywiście oszalał. W sumie to był bardzo szalony. W tej samej chwili z obydwóch psów dobiegł brzydki, straszny warkot. Wydawało mi się, że były ostrzegawcze, ale koleś na mnie najwidoczniej był szalony, gdyż zignorował ostrzeżenie ze strony dwóch wielkich, ogromnych, warczących psów. Pochylił głowę ku mnie, a następnie jego usta znalazły się na mojej szyi. O cholera. O cholera! Zdecydowanie nie było dobrze. Ledwie otworzyłam usta do krzyku. Nie wydobył się ze mnie żaden dźwięk, gdyż nagle nie byłam unieruchomiona. Niczego na mnie nie było, nic mnie nie przytrzymywało. Wciąż się nie ruszyłam.
- Dlatego, że coś, czego nie mogłam dostrzec i nie dlatego, że było ciemno, ale dlatego, że działo się to tak... cholernie... szybko, wirowało wokół mnie. Dowiedziałam się dopiero co to było, gdy obrzydliwa, ciepła krew trysnęła na moją pierś i szyję sekundę przed tym, jak zobaczyłam psi łeb (bez ciała) turla się po asfalcie przede mną. Na chodnik obok mnie trysnęło więcej krwi i usłyszałam ohydne odgłosy, jak ciało po martwym ciele dudni o ziemię. Potem uniosłam się do góry, moje ciało zakołysało się, jakby leciało w powietrzu, ale poczułam na sobie dłonie. Wiatr rozwiał mi włosy, tak szybko się poruszałam, i nagle moje plecy uderzyły o mur budynku z boku alei. Zamrugałam, czując przy swych plecach ścianę, ale intensywne, twardo umięśnione ciepło ciała przycisnęło się do mego przodu, a przed mymi oczyma mężczyzna. Burza czarnych włosów. Intrygująco przechylony zestaw oczy, odcień jakiego nie mogłam rozpoznać w mroku, ale szokująco mogłam dostrzec, że jedno było jasnego koloru, a drugie było ciemniejsze. Silna, wystająca szczęka, ostre kości policzkowe, gęste brwi. Pochyła blizna przecinała jego czoło, lewą brew, przerwała się, a następnie pojawiła na policzku i ciągnęła się w dół twarzy, zaokrągliła się na jego szczęce i zniknęła. Zadyszałam w jego twarz pokrytą krwią. Patrzył intensywnie i przerażająco w moje oczy, jego spojrzenie, Bóg mi świadkiem, było jak dotyk. Przestałam dyszeć, ponieważ przestałam oddychać. Zbliżył do mnie twarz i mój żołądek zacisnął się, a mięśnie napięły się tak mocno, że niemal pękły, moja pierś płonęła, ale przechylił głowę i dotknął mej skroni swoją, uniósł ją, ocierając nią o me włosy. Wciągnęłam oddech tylko po to, by znowu go wstrzymać, kiedy puścił moje pachy. Jedna z jego dłoni przesunęła się na mój bok, aby objąć mnie tak mocno, że byłam przyklejona do jego przodu. Druga zawędrowała do góry, przez moje ramię i zacisnęła się mocno i zaskakująco ciepło wokół boku mojej szyi.
- Pochylił podbródek i poczułam jego usta przy swoim uchu. - Moja - warknął w głęboki, gardłowy, energiczny sposób i nawet ja, która nie miałam pojęcia co się działo, to wiedziałam, że nie... podobało... mi... się... to...ani... trochę, przytaknęłam. Kiedy powiedział „moja”, miał na myśli mnie. Uch-oh.
- Rozdział 1 Dopiero się zaczęło Rzucił mnie na łóżko. Odbiłam się i spojrzałam na niego, gdy odsunął się ode mnie i przeszedł przez pokój. Powinnam była walczyć. Powinnam spróbować uciec. Powinnam zrobić cokolwiek, a nie pozwolić mu złapać się za rękę i zaciągnąć na jego motocykl. Ale nie zrobiłam tego. Zanim tu przyjechaliśmy, to nawet nie puścił mnie, gdy wsiadł na swój pojazd. Potem wciągnął mnie przed siebie, odpalił motocykl i odjechaliśmy. Mój ojciec był motocyklistą. Jeździłam motocyklami tak często, że gdyby płacono mi grosik za każdy raz, to byłabym teraz milionerką. Cholera, miałam nawet swoje własne prawo jazdy na motocykle i mój własny w domu w garażu taty. Ale nigdy nie siedziałam z przodu, gdy prowadził ktoś inny. Delilah
- Skoro nie walczyłam i nie uciekłam, podczas gdy zaciągnął mnie do swojego motocykla, to powinnam to zrobić, kiedy zatrzymał się w kolejnej alejce, tym razem mroczniejszej, zatęchłej i nie pachnącej zbyt wspaniale, zwłaszcza, że znajdowała się za chińską restauracją. Powinnam to też zrobić wtedy, kiedy odepchnął wielki śmietnik z drogi, jakby ważył nie więcej niż pudełko na buty, podniósł kratę spod kubła i zaciągnął mnie po schodach w ciemny korytarz, który prowadził do stalowych drzwi, a potem do jego pokoju. Nikt nie mieszkał w przerażającej piwnicy pod śmietnikiem, który znajdował się w ciemnej alejce. Przynajmniej nikt, kogo bym chciała znać. Gdy usiadłam na łóżku, doszło do mnie z leksza, że nie było ze mną dobrze. Moje ramiona zostały obtarte o chodnik, kiedy tamten koleś mnie powalił. Ale zignorowałam ukłucie bólu, zauważając, że byłam w poważnych Kłopotach, wypisanych tak wielkimi literami, że powinno się dodać do nich neon. Migający neon. Nagle w mojej głowie rozbrzmiał głos mojej matki. „Powaliło cię. Zawsze byłaś pokręcona.” Właśnie to mi powiedziała, kiedy powiedziałam jej co robiłam podczas swoich wakacyjnych dni. Wierzyła w to i wiedziałam o tym, gdyż powtarzała mi to więcej niż raz, poczynając od moich czwartych urodzin. Można było śmiało powiedzieć, że nie byłam blisko z moją matką. |Moja mała dziewczynka wybiera się na misję”, powiedział mój tato, gdy opowiedziałam mu o tym. Na jego twarzy pojawił się również wielki uśmiech dumy i uznania, gdy pogładził mnie delikatnie po twarzy. „Dobrze dla ciebie, Lilah. Wielka pora, abyś odjechała i znalazła to, czego ci trzeba, aby załatać tą dziurę w twoim ciele.” Tato rozumiał.
- Zawsze rozumiał. Ja nie. A teraz rozumiałam to jeszcze mniej. Wróciłam myślami do pokoju, kiedy facet ruszył w moją stronę z jakimś kawałkiem materiału w dłoni. Nie mogłam uwierzyć, że pozwoliłam sobie odpłynąć myślami. Przyglądałam mu się uważnie, gdy się poruszał. Był wysoki. Wysoki i chudy. Jego ramiona były szerokie, biodra wąskie i miał długie nogi. Miał tu i ówdzie różne wybrzuszenia. Jeśli nie doświadczyłabym tego, co było mi dane jakieś pół godziny temu, to po jednym spojrzeniu na niego mogłabym stwierdzić, że był potężny. I było to przerażające. Sposób w jaki po prostu był. Z jaką płynnością się poruszał. Nie był mężczyzną, który chodził na siłownię, aby wyrzeźbić swoje ciało, aby zwrócić na siebie uwagę. Był mężczyzną, który jeśli już by wybrał się na siłownię, to piłby przy tym surowe jajka i robił pompki na jednej ręce na asfaltowej alejce, gdzie zaparkował swój motocykl, aby dać innym do zrozumienia, aby z nim nie zadzierali, bo inaczej mieliby przesrane. I miał tą bliznę i było to dziwne. Ale mogłam się założyć, że tamten koleś oberwał bardziej. - Prysznic - warknął i rzucił materiał obok mnie na łóżko, podczas gdy ja się na niego gapiłam.- Jedzie nimi od ciebie. - Ja... uch - jedynie tyle mogłam z siebie wydusić, dając mu do zrozumienia, że nie było mowy, abym wzięła prysznic w piwnicy w obecności faceta, którego nie znałam i który mnie przerażał. A to już o czymś świadczyło, biorąc pod uwagę, że byłam pokryta krwią i w całym swoim życiu nie chciałam bardziej wziąć prysznicu. - Teraz - warknął.
- - Kim jesteś?- szepnęłam. Nie odpowiedział. I właśnie wtedy zobaczyłam jego oczy i nawet w słabo oświetlonym pokoju rozpoznałam ich kolor. Jedno było jasno niebieskie. Drugie było ciemno brązowe. Nigdy nie widziałam takich oczu. W całym swoim życiu. Były oszałamiające. - Czym jesteś?- zapytałam wciąż szeptem, jednak bez tchu. - Prysznic - powtórzył. Zamrugałam, wzięłam się w garść i odchyliłam się nieco do tyłu. Chociaż nie był blisko, stał tylko z boku łóżka, to i tak to wystarczyło. - Chcę, żebyś mnie wypuścił. - W wypadku jeśli byś nie zauważyła, to nie jesteś tam bezpieczna. Uch. Co? - Ja... oni... - zaczęłam jąkać, chcąc wierzyć w to, że byli bo prostu łobuzami, którzy robili złe rzeczy i po prostu wzięli mnie na swój celownik, ale w głębi duszy wiedziałam, że było to coś innego. Zupełnie innego. Przerażająco innego. - Polowali na ciebie - dokończył za mnie. Skąd wiedział? - Oni tylko...- znowu spróbowałam, ale tym razem przerwałam sama sobie, gdy pochylił się nieco ku mnie.
- - Polowali na ciebie - syknął. - Właśnie tak się czułam - odparłam cicho. - Bo właśnie tak było - powiedział, prostując się. - Dlaczego? Wzruszył ramionami. - Nie mam cholernego pojęcia. - Ty... ty... - przesunęłam się na łóżku o kilka cali.- ... właśnie co zabiłeś trzech mężczyzn i dwa psy. Pokręcił głową. - Nie psy. Wilki. Co? - Wilki?- zapytała piskliwie.- Co wilki robiły w mieście? - Polowały na ciebie - odpowiedział, tracąc cierpliwość. Usłyszałam to w jego tonie, zobaczyłam w jego twarzy, a nawet w postawie jego ciała, a tym bardziej wyczułam to po zmianie w pokoju.- A teraz prysznic. - Zabiłeś ich - powtórzyłam. - Zabiłem - zgodził się nonszalancko, jakby robił to każdego dnia. I mógłby. I pewnie to robił. Tak, neonowe, migające, w wielkich literach Kłopoty. - Dlaczego to zrobiłeś?- nacisnęłam.- Jak to zrobiłeś? Byłeś tam sam jeden, a ich pięcioro. - Jezu, weź w końcu ten cholerny prysznic - uciął.
- - Nie wezmę prysznica!- krzyknęłam. Przerażająca rzeczywistości sytuacji wreszcie do mnie dotarła i pękłam - i to zrozumiałe, przynajmniej dla mnie.- Zabiłeś trzech mężczyzn i dwa wilki! Jesteś cały we krwi. Ja jestem we krwi i to w jakiejś dziwacznej piwnicy pod kontenerem na śmieci gdzie... nie... chcę... być! - Wolałabyś być martwa?- odpowiedział. - Nie -warknęła, a potem stwierdziłam sarkastycznie.- No ale wiesz, może zadzwonienie na policję byłoby lepszym rozwiązaniem niż rozszarpanie pięciu istnień na kawałki. - Taa, świetny pomysł - odparł, imitując mój sarkazm.- Zadzwoniłbym na policję, przyjechaliby, a potem te biedne chłopaki sami by zginęli, ponieważ tamci nie poprzestaliby, dopóki by cię nie dorwali. Zniszczyliby wszystko, co tylko stanęłoby im na drodze. Chciałabyś mieć ich na sumieniu? Bo ja kurwa nie. - Policjanci mają pistolety - zauważyłam. - A te stworzenia potrafią przyjąć kulkę prosto w serce i przeżyć. Powaliło go? - To szaleństwo - prychnęłam. I nagle jego twarz znajdowała się o cal od mojej. Ale nawet się nie ruszył. A może tego nie zauważyłam. Tak czy inaczej, był tuż przy mnie. Zassałam oddech. I odezwał się. - Musisz oddychać. Jeśli to nie pomoże, to weź kolejny oddech. A potem musisz to poczuć. Poczuć. I dokładnie wiesz o czym mówię. Kiedy to poczujesz, to zrozumiesz, że nie ma w tym niczego szalonego. To coś
- innego. Nie mam pojęcia co to jest. Wiem tylko, że nie umrzesz przez to, zwłaszcza że czekałem na ciebie trzy życia, a gdy już teraz cię mam, to zatrzymam cię. Spojrzałam mu w oczy, nie mrugając, nie odzywając się, czując jak wali mi serce, podczas gdy jego słowa kompletnie... mnie... wystraszyły. - Muszę iść - dokończył.- Ty weź prysznic. Chcę, aby ich zapach zniknął do czasu, gdy wrócę. I właśnie to zrobił. Odszedł, otwierając te ogromne, stalowe drzwi, jakby były drewnianą deską i trzasnął nimi za siebie. Zagapiłam się w drzwi. Czekałem na ciebie trzy życia. Co to miało znaczyć? Zatrzymuję cię. Widziałam co to znaczyło i w ogóle mi się to nie podobało. Wtedy do mnie dotarło, że siedziałam na nie zaścielonym łóżku w piwnicy, którą zamieszkiwał jakiś chory psychicznie morderca, który potrafił poruszać się z prędkością światła i rozrywał ludzi i zwierzęta na kawałki w mgnieniu oka. I właśnie wtedy zerwałam się z łóżka i podbiegłam do drzwi. Pociągnęłam je, zapierając się całym swoim ciężarem, ale ani nie drgnęły. - Cholera – syknęłam i spróbowałam po raz kolejny. Nie podziałało. - Kurwa!- krzyknęłam i odwróciłam się na pięcie, rozglądając się po pomieszczeniu.
- Nie było ani za małe, ani za duże. Podłogi były zbudowane z cementu. Na końcu jednej ze ścian, w dalekim rogu, dostrzegła prysznic, który był otoczony szklaną ścianą. Nie było zasłony. Dalej znajdowała się wanna o psich łapach zakończonych pazurami, która wyglądałaby super, gdybym znajdowała się w innych okolicznościach. Po drugiej stronie, przy ścianie znajdowała się wąska półka, na której znajdowały się ręczniki i kosmetyki, jednak nie było ich zbyt wiele, przez co półki były niemal puste. Obok znajdowała się umywalka z odkrytymi rurami pod spodem, oraz szafka z lekarstwami. Obok niej szklane ściany po obu stronach toalety. Żadnych drzwi. Żadnej prywatności. Albo mieszkał tu sam, albo jego towarzystwo nie miało niczego przeciwko, by dzielić się taką intymnością. Odwróciłam się i dostrzegłam kratki na mleko przy następnej ścianie, zamknięcia większości z nich były skierowane w dół, ale te na samej górze były skierowane w stronę sufitu. Dżinsy, swetry, koszulki, buty, buty do biegania, wszystko to upchnięte na jedną stronę, nawet nie zwinięte. Paski, skarpetki i bielizna była upchnięta w górnych. Rozejrzałam się dalej i dostrzegłam małą kuchnię przy przeciwnej ścianie, niż przy tej przy której znajdowała się łazienka. Na wąskim blacie znajdował się ekspres do kawy, toster, mikrofalówka i suszarka do naczyń. Na suszarce znajdowały się czyste naczynia. Półki nad zlewem były wypełnione jedzeniem i niedopasowanymi sztućcami. Po jednej stronie stała stara, biała lodówka, a po drugiej wąska kuchenka. Oprócz tego znajdowały się tam dwa drewniane włazy, a ich przednie drzwiczki były połączone łańcuchem i spięte kłódkami. Biorąc pod uwagę moją obecną sytuację, to nie byłam zbyt wielką fanką tajemnic. Po przeciwnej stronie ściany, przy której znajdowały się skrzynie na mleko, stało łóżko, przepchnięte do ściany. Żelazne. Stare. Nieatrakcyjne. Chociaż materac był bardzo wygodny. Pościel była jasno niebieska. Kołdra była koloru rdzy. Było tam całe mnóstwo poduszek. I lampa stała u zagłówka, na pobliskim stoliku nocnym.
- Przy aneksie kuchennym znajdował się stary, brzydki, okrągłym metalowy stół z trzema krzesłami, które w ogóle do siebie nie pasowały. Niedaleko znajdował się wygodnie wyglądający, ale zużyty fotel, mały, okrągły stolik, lampa, która stała obok stolika, której kabel ciągnął się przez całą długość pomieszczenia do kontaktu w ścianie. Można było się o niego łatwo potknąć. Ale to było nieważne. Nie zamierzałam zostawać tu na długo, aby osobiście się przekonać. Gdy tak się rozglądałam, to dostrzegłam, że na ścianie nie było żadnych plakatów z koncertów rockowych. Żadnego kalendarz z modelami Camaro, albo wypiętych lasek nad Porschakami. Żadnych wieszaków wypełnionych bronią. Żadnych szalonych formułek wypisanych drobnych pismem na ścianach. A myślałam już, że coś takiego mnie spotka. Nie było tam również książek. Żadnej wieży. Żadnych płyt. Nawet telewizora. Ale znajdowały się dwa długie, wąskie okna, które były zaciemnione i znajdowały się w nich kraty. Jeżeli miałam rację, to okna wychodziły na ulicę. Było późno; musiało być już po pierwszej nad ranem. Ale musiałam spróbować. Pobiegłam do kuchni, wdrapałam się kolanami na blat i sięgnęłam do okna. Zaczęłam szukać otwarcia, ale nie było żadnego. Spojrzałam na drugie i szybko się przekonałam, że tamto też było szczelnie zamknięte. Znowu dałam się nabrać! Nie poddając się, zaczęłam walić w okno i krzyczeć: „Pomocy! Pomocy! Jestem tu przetrzymywana siłą! W piwnicy w alejce pod kontenerem na śmieci!
- Jeśli ktoś mnie słyszy, proszę mi pomóc! Zadzwońcie na ulicę! Mam na imię Delilah Johnson! Pomóżcie mi! Proszę!” Waliłam i krzyczałam, ale niczego nie usłyszałam. Robiłam to przez jakiś czas, aż zaczęłam chrypieć i zaczęła boleć mnie ręka. Robiłam to do momentu w których usłyszałam, jak drzwi za mną się otworzyły. Przestałam walić i krzyczeć, zeskoczyłam z blatu i rozejrzałam się zdesperowana. Otworzyłam szufladę obok zlewu i chwyciłam za tasak. Nie było to wiele, ale musiało wystarczyć. Odwróciłam się w stronę drzwi i zamarłam, gdy zobaczyłam kto wszedł do środka. Była to starsza, drobna chinka i zdecydowanie nie stary ani drobny, za to strasznie przystojny chińczyk. Kobieta zatrzymała się po paru krokach. Mężczyzna zamknął drzwi i wszedł do środka, rozglądając się. Potem mruknął: - Jezu, co jest z Ablem? To miejsce wygląda jak schron przed terrorystami. Nie mogłam się z nim nie zgodzić. - I zabolałoby go, jeśli zamontowałby drzwi w kiblu?- kontynuował. - Chen, cicho – nakazała kobieta. Zamknął usta i przestał się gapić na toaletę z obrzydzonym rozbawieniem, aby spojrzeć na mnie. Przesunął wzrok na nóż, który trzymałam w ręku. Uśmiechnął się i skrzyżował ręce na torsie. Kobieta zrobiła krok w moją stronę, zaś ja trzymałam nóż w tym samym miejscu, ale przesunęłam go o cal w jej stronę.
- Zatrzymała się. - Jestem Jian-Li, bratanica, siostra i matka dla Abla – oświadczyła i wskazała na mężczyznę za sobą.- A to mój syn, Chen, bratanek jak i brat Abla. Czyż to nie cudowne? Biorąc pod uwagę odzywki tego chińczyka miałam nadzieję, że byli normalni i pomogliby mi uciec. Ale zważając na ich przedstawienie, to zaczęłam uważać, że pewnie to i tak nie było możliwe. - A ty jesteś…?- nacisnęła. - Chcę wyjść – odpowiedziałam.- Tak jakby już teraz. Przechyliła głowę na bok i wygięła wargi w lekkim uśmiechu. - Abel przyszedł do nas i opowiedział nam, że jesteś zaniepokojona wydarzeniami z dzisiejszego wieczoru. Poprosił mnie, abym przyszła i wyjaśniła ci kilka rzeczy, gdyż sądził, że będę nieco mnie… przytłaczająca. Miała rację. Ale ona też mi nie była potrzebna, skoro też jej odbiło. - I odkąd mama nie może otworzyć drzwi, to ja też przyszedłem – wtrącił jej syn. Spojrzałam na niego i spostrzegłam, że wciąż się uśmiechał.- Dalej nie rozumiem dlaczego nasz chłopak instaluje stalowe drzwi w każdym lokum jakie zajmuje. To chore. Zamrugałam. W każdym lokum jakie zajmuje? - Chen, w tej chwili twoje opinie nie są wskazane – powiedziała kobieta. - Mamo, spójrz na mnie – machnął ręką w moją stronę.- Jest przerażona.
- - Widzę i jeśli się uciszysz, to postaram się coś z tym zrobić – odpaliła. Znowu skrzyżował ręce na torsie i wymamrotał: - No jasne. - Chen!- warknęła. - Mamo, bez jaj, przerazisz ją jeszcze bardziej – odpowiedział Chen. Doskonale. - Uch, jeśli mogę się wtrącić – wtrąciłam się.- Wasz chłopiec porwał mnie po dokonaniu pięciu morderstw, co przeraża mnie jeszcze bardziej. Nie byłam pewna, czy zabicie wilka gołymi rękami można było uznać za zbrodnię, ale jeśli to ja miałabym stanowić prawo, to pewnie by tak było. Po tym gdy to powiedziała, coś zmieniło się na twarzy kobiety, przez co stałam się jeszcze bardziej uważna, biorąc pod uwagę moją gotowość do ataku, oznaczało to, że napięłam wszystkie mięśnie w ciele. - Qīn ài de1 – powiedziała cicho.- Powinnaś usiąść. - Nie chcę siadać – odpowiedziałam.- Chcę wyjść. - To nie będzie miało miejsca i zdaje się, że wiesz dlaczego – odpowiedziała łagodnie. - Wszystko co wiem – odparłam.- To to, że jestem w piwnicy, która wygląda jak schron terrorystów. Nie jestem tu ze swojej własnej woli. Jestem cała we krwi. I widziałam, jak jeden facet zamordował troje ludzi i dwa wilki. Niecałą godzinę temu. Powinnam być teraz na posterunku policji. Nie powinnam rozmawiać z dwójką chińczyków, którzy zdają się być mili, ale w jakiś sposób są powiązani z tym facetem, a ten facet kompletnie mnie przeraża. 1 Kochanie
- - Abel by cię nie skrzywdził – odpowiedziała. - Może i nie – powiedziała.- Ale ma problem z krzywdzeniem innych ludzi… i to często. Aż do chwili w której nie będą martwi. - Ci ludzie byli wampirami – ogłosiła, gdy spojrzałam na nią z rozdziawionymi ustami.- I oczywiście wilkołakami. Powoli zamknęłam usta i szepnęłam, wciąż na nią patrząc: - Doskonale. Cudownie. Cholernie rozkosznie. Jesteś bardziej pokręcona niż on. - Wiem, że trudno w to uwierzyć, ale ona mówi prawdę – wtrącił się Chen. - Wspaniale, tobie też odbiło – mruknęłam, odwracając się, aby na niego spojrzeć. Znowu się uśmiechnął, pokręcił głową i wyjaśnił: - Abel po prostu musi się przed tobą przemienić. Przemienić? - Co?- zapytałam. - On też jest wilkołakiem- powiedział Chen. Zamrugałam. - I wampirem – dokończył. Nie odezwałam się ani słowem. Oni także, przyglądając się mi uważnie, oceniając moją reakcję. Wreszcie się poddałam. - Kompletnie wam odbiło. - Nie odbiło, jesteśmy… - kobieta zaczęła, ale przerwała, gdy zaczęło się to ze mną dziać.
- Nie przegapiła tego, ale z drugiej strony było to niemożliwe do przegapienia. Gdy ból przeciął moje wnętrzności, zassałam policzki, wygięłam plecy w łyk i zgięłam się, upuszczając nóż, aby objąć ramionami swój brzuch, by powstrzymać ból. - Co się dzieje?- Jian-Li zapytała w tym samym co Chen zapytał: - Hej, wszystko w porządku? Do moich ust napłynęła ślina i ból skręcił się, powalając mnie na kolana. Chen podbiegł do mnie szybko, klękając u mojego boku i kładąc dłoń na moich plecach. - Hej, hej, hej – zagruchał.- Co się dzieje? Wszystko w porządku? Poderwałam głowę. To to zrobiło; nie ja. A potem moje usta poruszyły się. - Grozi mu niebezpieczeństwo. Chen zaklął pod nosem. - Gdzie?- zapytała Jian-Li, gdy również się zbliżyła. - Nie wiem, nie wiem, nie wiem – powtórzyłam, czując ból w tym samym co panikę, co było przytłaczające. Uniosłam rękę i uczepiłam się bicepsa Chena, kuląc się i przyciągając go w swoją stronę.- Musimy się do niego dostać. - Naprowadzisz mnie?- zapytał. - Tak – odpowiedziałam. - Chodźmy – powiedział, prostując się i pociągając mnie ze sobą. Obydwoje biegliśmy do drzwi, gdy zawołał do swojej matki.- Zadzwoń do Xuna i Wei. - Oczywiście – odpowiedziała pospiesznie i już wybiegliśmy przez drzwi, w górę schodów i do alejki, gdzie zatrzymał mnie przy motocykli.
- Mężczyzna, którego nazywali Ablem, miał Harleya Sportstera. Chen miał ścigacza. Mój ojciec jeździł Harleyami. Mój ojciec jeździł na Harleyach nawet przed tym, jak się urodziłam. Mój ojciec znalazł pracę w wieku trzynastu lat i zarobił na niego, oszczędzając każdy grosz, aby kupić swojego pierwszego Harleya w wieku piętnastu lat. I mój ojciec wyrzekłby się mnie, jeśli dowiedziałby się co właśnie zamierzałam zrobić, jako że wskoczyłam na miejsce za Chenem, gdy ten odpalił silnik. Objęłam ramionami jego płaski brzuch i przylgnęłam do niego, szepcząc blisko jego ucha. - Wyjedź z alejki, prosto na kolejną ulicę. Szybko! Wyjechaliśmy z alejki i Chen skręcił w lewo, potem w prawo w następną ulicę. Wiatr rozwiał mi włosy, gdyż Chen nie marnował ani chwili i choć nie wiedziałam jakim cudem, to znowu powiedziałam mu do ucha: - W prawo na światłach. Dojechaliśmy do świateł i niemal posłał nasze ciała w niebiosa, gdy nasze kolana niemal otarły się o asfalt, gdy skręcił na zielonym. - Alejka, alejka, alejka!- krzyknęłam, gdy znowu skręcił a potem naprostował motocykl, a potem.- W lewo! Skręcił w lewo i niemal spadłam z jego pleców i przeleciałam mu nad głową, gdy zatrzymał się z piskiem opon. Rozejrzałam się dookoła niego, aby sprawdzić dlaczego się tak szybko zatrzymał. Abel walczył z trójką mężczyzn. Trójką olbrzymich mężczyzn. Trójką olbrzymich mężczyzn z mieczami. - Dobra, oficjalnie ta noc przebiła wszystko – wydyszałam.
- Niemal spadłam z motocykla, gdy Chen zsiadł z niego płynnie, przyciskając telefon do ucha i mówiąc. - Alejka za Guzmanem. Szybko. Usłyszałam głośny trzask, gdy miecze tamtych kolesi natrafiły na długą rurę, której Abel używał do obrony. Dostrzegłam, że Chen rzucił się do walki. Nieuzbrojony. - Chen!- krzyknęłam. I krzyknęłam w chwili, w której wielki wilk wyskoczył z cienia. Kierował się w stronę Chena. Nie dotarł do niego. A to dlatego, że Chen podskoczył niemożliwie wysoko w ostatniej chwili i uczepił się rynny, która była przymocowana do budynku. Wykonał skręt, jakby był gimnastykiem na pionowej rurze i wycelował morderczego kopniaka w szczękę wilka, zanim wylądował. Wilk wydał z siebie bolesny skowy i cofnął się o trzy stopy. Chen nie marnował czasu, aby ten doszedł do siebie. Wylądował z głośnym trzaskiem na rękach i zrobił salto, by wrócić do pozycji stojącej. Używając swoich nóg jako broni, wymierzał wilkowi brutalne kopniaki, aż dowalił mu z półobrotu, aż wilk upadł u jego boku pyskiem na asfalt. - O ja pierdolę – szepnęłam. - Chen!- Abel ryknął, wciąż broniąc się przed trzema atakującymi mężczyznami.- Zabierz ją w bezpieczne miejsce! - Jestem tu tak jakby zajęty, bracie – odpowiedział Chen, wciąż kopiąc wilka. - Zabierz ją… - Abel ryknął, biorąc zamach rurą, trafiając nią w głowę jednego z atakujących, z której trysnęła krew. Mężczyzna upadł na kolana, wspierając się na jednej ręce.- W bezpieczne miejsce!
- I dotarło do mnie, że stałam tam, gapiąc się jak lunatyczka i niczego nie robiąc. Więc zrobiłam coś. Ale tym czymś nie była ucieczka. Nie. Tym czymś było poszukanie broni, abym mogła pomóc. Nie znalazłam na niczego, kiedy Abel ryknął: - Rusz się! Odruchowo wyczułam, że zwrócił się do mnie i usunęłam się z drogi, podbiegając do ściany budynku. Zrobiłam to w ostatniej chwili. Do alejki wjechały dwa ścigacze i zrobiły to szybko. I nie zatrzymały się. Jeden przewrócił się na bok, zaś kierowca sturlał się, podczas gdy motocykl ślizgał się z piskiem, powalając dwóch napastników Abla. Drugi kierowca zatrzymał się na wciąż włączonym gazie. Mężczyzna wyciągnął jeden z dwóch mieczy skrzyżowanych na jego plecach, zamachnął się i wycelował nim prosto w głowę mężczyzny, który wciąż klęczał na ziemi. Przycisnęłam się do ściany. Mężczyzna, który zrobił ślizg, biegł już w stronę Chena. Podskoczył wysoko niczym skoczek i wylądował na wilku, po czym zaczął mu wymierzać ciosy rodem z karate w głowę i szyję wilka, podczas gdy Chen dalej go kopał. Usłyszałam trzask i spojrzałam na Abla i drugiego mężczyznę.
- Drugi mężczyzna wyciągnął drugi miecz i zaczął nimi obracać wokół swojego ciała tak szybko jak tylko mógł, że aż usłyszałam, jak ostrza przecinały powietrze. Był to plus, biorąc pod uwagę, że przeciwnicy Abla poruszali się wokół niego z nieludzką szybkością, zatrzymując się, aby nadziać się na ostrza. Potem wycelował gdzie indziej i spróbował po raz kolejny. Ponad tym wszystkim dostrzegłam Abla, który jakoś zdobił miecz martwego kolesia i gdy udało mu się dołączyć do okazji, to przeszył nim brzuch innego przeciwnika. Mężczyzna zgiął się z powodu swych ran, na co Abel puścił miecz, uniósł dłonie do głowy mężczyzny, obrócił je i oderwał ją od jego ciała. O mój Boże. - To się nie dzieje – szepnęłam, przylegając do ściany. - Złazić!- usłyszałam ryk. Spojrzałam na Chena i jego towarzysza i wilka, tylko że ten wilk zaczął się zmieniać w ciemnowłosego, dobrze zbudowanego, nagiego mężczyznę. - Nie – jęknęłam.- To się nie dzieje. Walczyli na gołe pięści i byłam zdumiona jak to mistrz sztuk walki mógł pokonać mistrza wagi ciężkiej, aczkolwiek to wszystko działo się na moich oczach. Rozległ się kolejny przeszywający ryk i spojrzałam na Abla, który znikał i pojawił się, potem znowu zniknął i pojawił i tak w kółko, gdy walczył na miecze z ostatnim uzbrojonym mężczyzną. Wstrzymałam oddech, gdy Abel zniknął i pojawił się u boku swojego przyjaciela. Napastnik zaczął wymierzać cios, jednak inny sprzymierzeniec Abla dźgnął go w plecy, na co Abel odruchowo chwycił go za głowę. Upadłam na tyłek.
- Kątem oka dostrzegłam błysk ostrza. Spojrzałam na Chena i jego kumpla i zorientowałam się, że mężczyzna znów zamienił się w wilka i biegł ku wyjściu alejki. - Potrzebujemy go!- ryknął Abel. - Zrobi się – krzyknął Chen, biegnąc w stronę swojego motocykla. - Nie ty – stwierdził Abel, idąc w stronę Chena, wciąż trzymając zakrwawiony miecz.- Xun i Wei pojadą. - Mój motocykl nie zda się na zbyt wiele, bracie – powiedział jeden z nowo przybyłych. Abel odwrócił głowę w stronę mężczyzny. - W takim razie zabierz Chena. - Marnujemy czas – powiedział drugi, wskazując na swojego ścigacza. Stwierdzili, że powinni się pospieszyć i czym prędzej wyjechali z alejki. Xun albo Wei podbiegł do motocykla Chena, wskoczył na niego, odpalił silnik i wyjechał z alejki, mijając mnie i nie umknęło mi, że posłał mi uśmiech. Spojrzałam za nim chwilę przed tym, gdy ktoś chwycił mnie za przedramię i pociągnął na nogi. - Sprowadziłeś ją prosto do niebezpieczeństwa?- Abel warknął w stronę Chena, szarpiąc mnie, aż stanęła przed nim i puścił mnie, aby objąć mnie w pasie i przycisnąć do swojego przodu. - Wyczuła, że jesteś w niebezpieczeństwie i wiedziała jak się do ciebie dostać – wyjaśnił Chen. Wyczułam na sobie wzrok Abla. Powoli i ostrożnie odchyliłam głowę. Taa, gapił się na mnie.