domcia242a

  • Dokumenty1 801
  • Odsłony3 290 431
  • Obserwuję1 922
  • Rozmiar dokumentów3.2 GB
  • Ilość pobrań1 958 650

Probst Jennifer -Układ doskonały1

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :2.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

domcia242a
EBooki przeczytane polecane

Probst Jennifer -Układ doskonały1.pdf

domcia242a EBooki przeczytane polecane Jennifer Probst
Użytkownik domcia242a wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 285 stron)

Prolog TRZYNAŚCIE LAT WCZEŚNIEJ Pałka, zapałka, dwa ki-je, Kto się nie schowa, ten kry-je. Szukam! Aleksa opuściła dłonie zakrywające twarz i odwróci­ ła się błyskawicznie. Wokół było cicho jak makiem zasiał, ale czuła, że dziewczyny są w pobliżu. Bez wahania ruszyła w głąb lasu, przemykając wśród dorodnych sosen. Pod jej stopami obutymi w trampki szeleściło poszycie, trzaskały gałązki. Nadstawiła uszu. Nagle dobiegł ją tłumiony chi­ chot. Pomknęła za tym dźwiękiem, ale zwiodło ją echo i nie­ spodziewanie stanęła oko w oko z wiewiórką trzymającą spory orzech. Wabił ją cienisty gąszcz, ale po drodze spraw­ dziła jeszcze ulubioną kryjówkę Maggie. Znalazła tam jedy-

nie kupkę suchych liści. Zwolniła kroku i już miała zawró­ cić, gdy usłyszała znajomy głos. - Jesteś chyba trochę za duża na zabawę w chowanego, co? Obróciła się na pięcie i obrzuciła nieprzyjaznym spoj­ rzeniem starszego brata najlepszej przyjaciółki. - Fajna rozrywka - odparła z pogardliwym prychnię- ciem. Dawniej się przyjaźnili, lecz pewnego dnia śliczny chłoptaś zbudził się o poranku i uznał, że nie będzie mar­ nował czasu z małolatą. Przestał się do niej odzywać, nie wpadał ukradkiem na ciasteczka czekoladowe, nie opowia­ dał sprośnych kawałów. Interesowały go teraz głupie cycate laski ze starszych klas. Trudno. Jego strata. Aleksa ani my­ ślała łasić się do tego zarozumialca jak natrętny psiak. - Ty, biedaczku, nie jesteś w stanie tego rozkminić, bo konsekwentnie nas unikasz. Co tu robisz samiuteńki? - dodała po chwili. Podniósł się z ziemi i podszedł do niej. Nick Ryan, lat szesnaście, potrafił zatruć człowiekowi życie. Wyśmiewał Aleksę przy każdej okazji, dając do zro­ zumienia, że ma do tego święte prawo, bo jest o dwa lata starszy. Stał na lekko rozstawionych, długich, pięknie umięśnio­ nych nogach. Włosy miał jasne, w ciekawych odcieniach brązu i złota. Przypominały Aleksie rozmaicie wybarwione płatki zbożowe: jasne ryżowe, żółtawe pszeniczne i poma­ rańczowe z kukurydzy; pojedyncze kosmyki wiły się nad uszami i czołem. Twarz miał pociągłą, ze sterczącymi kość­ mi i wiecznie odętą dolną wargą, która zawsze ją fascynowa­ ła. Z piwnych oczu wyzierały inteligencja oraz cień smutku. Aleksa znała to uczucie. Jedynie ono ich teraz łączyło.

Nick Ryan, chłopak z bogatego domu i samotnik, oby­ wał się bez przyjaciół. Aleksę zawsze dziwiło, skąd u jego siostry Maggie wzięła się taka zdolność do jednania sobie ludzi. - W lesie trzeba się bardzo pilnować, mała. Łatwo za­ błądzić. - Orientuję się tutaj lepiej od ciebie. - Możliwe. - Wzruszył ramionami. - Powinnaś być chło­ pakiem. Wściekła się natychmiast. Zacisnęła dłonie w pięści, przycisnęła je do boków i odrzuciła włosy związane w koń­ ski ogon. - A z ciebie byłaby idealna panna. Wszystkim wiadomo, że dbasz o siebie i unikasz brudnej roboty, śliczny chłop- tasiu. Trafiony, zatopiony. Nick zmienił się na twarzy. - A ty zacznij wreszcie zachowywać się jak prawdziwa dziewczyna. - To znaczy? - Maluj się, dbaj o wygląd, całuj się z chłopakami. Aleksa nie splamiła się dotąd wydaniem skromnych zasobów finansowych na błyszczyk, nie mówiąc już o cie­ niach do powiek czy perfumach. - Ohyda. - Znowu prychnęła. - Z nikim się dotąd nie całowałaś, prawda? Usłyszała ton drwiny w jego głosie. Większość jej czter­ nastoletnich rówieśniczek, łącznie z Maggie, miała już za sobą pierwszego całusa, lecz Aleksę mdliło na samą myśl o tym. Nickowi nie przyznałaby się do tego nawet pod groźbą śmierci.

- Właśnie że tak. - Z kim? - Nie twój interes. A teraz spadam. - Udowodnij. Zatrzymała się w pół kroku. Głośny ptasi świergot prze­ szył leśną ciszę. Aleksa miała wrażenie, że to dla niej prze­ łomowa chwila. Dumnie uniosła głowę. - Co mam udowodnić? - Że umiesz całować. Żołądek jej się ścisnął, serce kołatało, dłonie zwilgotnia­ ły. Skrzywiła się paskudnie. - Niby... z tobą? - A nie mówiłem? - Dlaczego miałabym się z tobą całować? Przecież cię nienawidzę. - Dobra. Zapomnij. Chciałem tylko sprawdzić, czy masz zadatki na prawdziwą laskę. Teraz wiem, że nie. Dotkniętą do żywego niesprawiedliwymi słowami Alek­ sę opadły znowu starannie ukrywane przed światem wąt­ pliwości; czuła się inna, odrzucona. Dlaczego nie może być taka jak Maggie? Czemu obrazy, książki i zwierzaki obcho­ dzą ją bardziej niż chłopcy? Może Nick ma rację, a ona rze­ czywiście jest wybrakowana. A gdyby tak... Nick oddalał się powoli. - Poczekaj! Przystanął odwrócony do niej plecami, jakby zastana­ wiał się, czy zareagować na wołanie. Odwrócił się powoli. - Co jest? Przemogła się i podeszła do niego, choć nogi się pod nią uginały. Dziwnie się czuła. Jakby lada chwila miała rzygnąć.

- Umiem całować. I... udowodnię ci. - Dobra. Śmiało. - Stanął w nonszalanckiej pozie, którą przybierał, ilekroć chciał dać innym do zrozumienia, że jest cmentarnie znudzony. Pochyliła się lekko, bazując na wiedzy czerpanej z ksią­ żek i filmów. Me spapram tego. Wargi rozluźnione. Głębo­ ki oddech. Głowa na bok, żebyśmy nie zderzyli się nosami. Uwaga, nie walnąć go w podbródek, bo poleje się krew i bę­ dzie wpadka! Stop! Nie myśl o tym. Całus to łatwizna. Dam radę. Dam radę. Dam radę. Poczuła na ustach jego oddech; lekki powiew ciepłego powietrza. Uniosła głowę i czekała. Wargi Nicka dotknęły wreszcie jej ust. To było zaledwie muśnięcie, a ile doznań. Delikatne do­ tknięcie palców na jej ramionach. Łagodna pieszczota ust. Ziemna woń lasu pomieszana z zapachem wody kolońskiej. W jednej krótkiej chwili Nick ofiarował jej wyjątkowy dar. Przyjęła go z otwartym sercem, przepełniona osobliwą radością. Pierwszy pocałunek. Od dawna panicznie bała się tego doświadczenia, sparaliżowana własnym strachem przed chłopakami, całusami i nienormalnością swego na­ stawienia. Teraz wiedziała, że jest prawdziwą dziewczyną i nie będzie dłużej temu zaprzeczać. Nick odsunął się wolno i Aleksa uniosła powieki. Spoj­ rzeli sobie w oczy. Targana gwałtownymi uczuciami, które napływały falami, czuła się jak kajakarka na wodach gór­ skiego strumienia, pełna obaw, a zarazem uszczęśliwiona. Wstrzymała oddech i czekała. Nick miał dziwną minę. Przyglądał się Aleksie, jakby ujrzał ją po raz pierwszy. Na jedną cudowną chwilę prze-

pastne, złotopiwne oczy rozświetlił blask łagodności, któ­ rej nigdy jej nie okazywał. Kąciki ust lekko uniosły się w uśmiechu. Aleksa także się rozpromieniła. Była bezpieczna. Nick przestanie z niej kpić i traktować ją jak powietrze. Marze­ nie długo skrywane przed światem zostało nagle ubrane w słowa. - Kiedyś wyjdę za ciebie. Ufna w ich przyjaźń i pocałunek wiedziała, jaka będzie odpowiedź. Wierzyła Nickowi bez zastrzeżeń. Czekała na jego promienny uśmiech, na zgodę, święcie przekonana, że pierwszy idealny pocałunek definitywnie zmienił charakter ich znajomości. Maska zakryła twarz Nicka. Chłopak, którego pocałowa­ ła Aleksa, zniknął bez śladu. Usłyszała głośny śmiech. Zamrugała powiekami, nie pojmując jego zachowania. Gdy znów spojrzała mu w oczy, zmroził ją wyzierający z nich chłód. - Ślub! Ale numer! Ty masz pomysły. Gdy pomyślę o żo­ nie, znajdę sobie jakąś superlaskę. Co mi po takiej małola­ cie? - Drwiąco pokręcił głową, jakby chciał dać do zrozu­ mienia, że wpadka młodej jeszcze długo będzie go śmieszyć. Świetny temat do żartów z kumplami. Albo z fajnymi pan­ nami. Aleksa stała wśród drzew niezdolna do żadnej reakcji. Mogła tylko patrzeć z przerażeniem. Po raz pierwszy w ży­ ciu nie potrafiła zdobyć się na ciętą ripostę. - Pociesz się, że nie wypadłaś najgorzej. Trochę praktyki i będzie z ciebie całuśna panna. Cześć, mała.

Odszedł. Rozległ się tłumiony chichot. Przerażona Aleksa odwró­ ciła się powoli i spostrzegła koleżanki ukryte w zaroślach. Teraz wszyscy dowiedzą się, co tu zaszło. W tym momencie, na progu kobiecego życia, Aleksa podjęła pierwsze ważne postanowienie: nigdy więcej nie pozwoli się poniżyć Nickowi ani żadnemu innemu faceto­ wi. Szczere uczucia warto żywić jedynie dla rodziny i przy­ jaciół. Chłopakom nie można ufać. Miała swój rozum i nie potrzebowała kolejnej nauczki. Odwróciła się i uciekła, zapominając o zabawie w chowa­ nego. Zastanawiała się tylko, czemu jej tak ciężko na sercu. Rzecz jasna, była jeszcze zbyt młoda, żeby wskazać wła­ ściwy powód. Dopiero po wielu latach pojęła, w czym rzecz. Miała złamane serce.

Mężczyzna potrzebny od zaraz. Powinien być zamożny i mieć na zbyciu sto pięćdziesiąt tysięcy dolarów. Aleksandria Maria McKenzie siedziała wpatrzona w małe domowe ognisko pośrodku salonu i zastanawiała się, czy jej przypadkiem szajba nie odbiła. Trzymała w ręku kartkę ze spisem pożądanych cech upragnionego oblubieńca. Lojal­ ność. Rozum. Poczucie humoru. Przywiązanie do wartości rodzinnych. Miłość do zwierząt. Wysokie dochody. Inne magiczne rekwizyty spłonęły już w metalowym kub­ le. Męski włos (brat nadal był na nią wkurzony, bo mu go podstępnie wyrwała). Wonne zioła... jako gwarancja mi­ łego usposobienia konkurenta? Sporawy patyczek, aby... Miała nadzieję, że nie chodzi o to, co jej przemknęło przez myśl. Z głębokim westchnieniem wrzuciła spis cech idealnego mężczyzny do srebrzystego wiaderka i patrzyła, jak płonie. Rozdział 1

Czuła się idiotycznie, odprawiając miłosne gusła, ale była w sytuacji bez wyjścia i nie miała nic do stracenia. Jako właś­ cicielka eklektycznej księgarni w modnym ośrodku uni­ wersyteckim na obrzeżach Nowego Jorku czuła się upraw­ niona do nieszkodliwych dziwactw. Wolno jej na przykład błagać opatrzność, matkę-ziemię oraz moce niebieskie o zesłanie idealnego mężczyzny. Płomienie zanadto się rozigrały, więc zdusiła je, używa­ jąc miniaturowej gaśniczki. Dym idący z kubełka przypo­ mniał jej o zwęglonej pizzy pozostawionej w piekarniku. Skrzywiła się, rzuciła gaśniczkę na dywan i poszła nalać sobie kieliszek czerwonego wina, żeby uczcić zakończenie obrzędu. Mama szykowała się do sprzedaży Tary, czyli rodzinne­ go domu Aleksy. Rozmyślając o swoich kłopotach, sięgnęła po butelkę cabernet sauvignon. Hipoteka księgarni była maksymalnie obciążona. Plan rozbudowy interesu wymagał teraz staran­ nego przekalkulowania. Nie ma sposobu. Na niczym nie da się już przyoszczędzić. Rozejrzała się po stryszku wik­ toriańskiej kamienicy, gdzie w dawnej służbówce urządziła sobie maleńkie mieszkanko, i uznała, że z ubogiego wypo­ sażenia niczego już nie może spieniężyć. Nawet na eBayu. Miała dwadzieścia siedem lat, więc powinna mieszkać w stylowym apartamencie, nosić markowe ciuchy i randko- wać w każdy weekend. Zamiast uganiać się za takimi atrak­ cjami, wegetowała w marnej klitce na poddaszu, przygarniała bezdomne psy z lokalnego schroniska i owijała się malowni­ czymi szalami, żeby odświeżyć stare ciuchy. Wierzyła w uro­ dę życia, w otwartość na wszelkie jego możliwości, w podą-

żanie za głosem serca. Niestety, żaden z tych przymiotów nie dawał gwarancji ocalenia rodzinnego domu. Upiła łyk czerwonego wina i uświadomiła sobie, że w tej materii nic już się nie da zrobić. Żadnych szans na duże pie­ niądze wśród krewnych i znajomych. Gdy zjawi się komor­ nik, lepiej nie oczekiwać szczęśliwego zakończenia. Aleksa to nie Scarlett 0'Hara. Wątpliwe, żeby desperacka próba rzucenia miłosnego zaklęcia i zwabienia w swoje progi ide­ alnego mężczyzny mogła okazać się pomocna. Zabrzmiał dzwonek. Aleksa zamarła z otwartymi ustami. Dobry Boże, a jeśli to on? Spojrzała na sprane gacie od dresu i wysiepaną ko­ szulę, zastanawiając się, ile czasu potrzebuje, żeby się prze­ brać. Wstała, zamierzając pomknąć do garderoby, ale dzwo­ nek zabrzmiał ponownie, więc ruszyła ku drzwiom. Wzięła głęboki oddech, przekręciła klucz... - Nareszcie! Godzinę trzymasz mnie przed drzwiami! Daremne nadzieje. Aleksa z ponurą miną spojrzała na swą najlepszą przyjaciółkę Maggie Ryan. - Powinnaś być facetem. Maggie prychnęła i weszła do środka. Zamachała ręką, migając pazurkami pomalowanymi wiśniową czerwienią, i opadła na kanapę. - Marzycielka. Ostatniego absztyfikanta przestraszyłaś nie na żarty, więc nikogo ci już nie naraję. Co tu się działo? - Jak to wystraszyłam? Ten gość mnie napastował. - Pochylił się, bo chciał ci dać całusa na dobranoc. Ty się odchyliłaś i upadłaś na tyłek, a ten biedak wyszedł na kretyna. Po randce ludzie dają sobie buzi, Alekso. Taki jest zwyczaj.

Aleksa przerzuciła niedopalone resztki z kubełka do to­ rebki, która wylądowała w koszu. - Facio pożarł na kolację tony czosnku, dlatego wola­ łam, żeby się do mnie nie zbliżał Maggie chwyciła kieliszek i pociągnęła spory łyk. Wyciąg­ nęła długie nogi okryte czarną skórą i oparła stopy obute w kozaki z niebotycznymi obcasami o brzeg steranego wie­ kiem stolika. - Dlaczego w ciągu ostatniej dekady nie przeleciałaś żadnego faceta? Chcesz o tym porozmawiać? - Jędza. - Cnotka. Aleksa poddała się i parsknęła śmiechem. - Dobra, wygrałaś. Czemu zawdzięczam niezapowie­ dzianą wizytę w sobotni wieczór? Świetnie wyglądasz. - Dzięki. Umówiłam się z kimś na jedenastą. Lampka wina, te klimaty. Masz ochotę się przyłączyć? - Chcesz mnie zabrać na swoją randkę? - Jesteś lepszym kompanem. Ten gość to nudziarz. - W takim razie po co się z nim spotykasz? - Jest przystojny. Aleksa klapnęła na kanapę obok przyjaciółki i westchnęła. - Szkoda, że nie jestem taka jak ty, Maggie. Dlaczego mam tyle zahamowań? - Czemu mnie całkiem ich brakuje? - Maggie skrzywiła się, kpiąc z samej siebie, a potem wskazała osmalone wia­ derko. - O co chodziło z tym pożarkiem? - Trochę czarowałam. Miłosne zaklęcia w celu przygru- chania sobie faceta. - Aleksa westchnęła. Maggie odrzuciła głowę do tyłu i wybuchnęła śmiechem.

- Dobre! Czemu potrzebowałaś do tego wiaderka? Aleksa zrobiła się czerwona. Ależ się wkopała! - Rozpaliłam ognisko na chwałę matki-ziemi oraz wszelkich sił kosmicznych - wymamrotała. - Boże miłosierny! - Zrozum. Jestem w sytuacji bez wyjścia. Nie spotkałam dotąd mego księcia z bajki, a na dodatek pojawił się nowy problem, więc skonsolidowałam oczekiwania, spisując je na jednej liście. - Proszę? - Pewna klientka, maniaczka new age'u, kupiła u mnie poradnik na temat miłosnych czarów. Znalazła tam wska­ zówki dotyczące listy oczekiwań wobec przyszłego męża. Spisała swoje i facet pojawił się jak diabeł z pudełka. Maggie nagle okazała zainteresowanie. - Spotkała idealnego faceta? Takiego, jakiego sobie wy­ marzyła? - No... Spis musi być precyzyjny. Żadnych ogólników, bo siły kosmiczne się pogubią, a idealny konkurent nie przybędzie. Klientka powiedziała, że dokładne wypełnienie rytuału gwarantuje, że odpowiedni mężczyzna na pewno się pojawi. - Pokaż mi ten poradnik - zażądała Maggie z błyskiem w zielonych oczach. Ciekawość samotnej przyjaciółki! - tego właśnie potrze­ ba zdesperowanej kobiecie stęsknionej za drugą połówką, żeby humor jej się poprawił. Aleksa czuła się jak idiotka, lecz rzuciła Maggie tomik oprawny w płótno. - Pokaż mi swoją listę - zażądała Maggie. - Spaliłam ją. - Aleksa wskazała kubełek.

- Na pewno zabunkrowałaś w łóżku drugi egzemplarz. Nie fatyguj się. Sama znajdę. - Podeszła do kanarkowego materaca, sięgnęła pod poduszkę, pomacała pościel zwinną łapką o ciemnoczerwonych pazurkach i tryumfalnie wyciąg­ nęła karteluszek. Łakomie oblizała usta, jakby szykowała się do lektury gorącego romansu. Aleksa usiadła na dywanie i zwiesiła głowę. Niech się dzieje, co chce. Zniesie każde upokorzenie. - Punkt pierwszy - czytała Maggie. - Fan baseballu oraz mojej ulubionej drużyny. Aleksa przygotowała się na huraganowy atak. - Baseball na pierwszym miejscu? - wrzasnęła Maggie, dla większego dramatyzmu machając kartką. - Cholera jasna, co cię podkusiło, żeby zaczynać listę oczekiwań od sportu? Ta twoja drużyna od lat wlecze się w ogonie roz­ grywek. Między nowojorczykami trudno znaleźć ich fa­ nów, co oznacza rezygnację z większości tutejszej męskiej populacji. Aleksa zacisnęła zęby. Dlaczego wszyscy się uparli, żeby bez pardonu krytykować jej wybór? - Moja drużyna ma charakter i serce do walki. Szukam mężczyzny, który potrafi kibicować słabszym. Nie będę sy­ piać z fanem nadzianych mięśniaków. - Ależ z ciebie uparciuch. Ręce opadają - piekliła się Maggie. - Punkt drugi: miłośnik książek, sztuki i poezji. - Wzruszyła ramionami. - Może być. Punkt trzeci: zwolen­ nik monogamii. Bardzo istotna cecha. Punkt czwarty: zde­ cydowany na dzieci. - Maggie podniosła wzrok. - Ile? - Chciałabym trójeczkę - odparła z uśmiechem Aleksa. - Ale parka mi wystarczy. Powinnam to zaznaczyć?

- Nie. Matka-ziemia i moce niebieskie mają swój rozum. - Maggie czytała dalej: - Punkt piąty: znawca kobiecej duszy. To jest dobre. Od czytania książek na temat Wenusjanek i Mars­ jan dostaję mdłości. Przestudiowałam całą serię i za cholerę nie rozumiem, o co chodzi. Punkt szósty: miłośnik zwierząt. - Maggie jęknęła. - Porażka! Tak samo jak z baseballem. Siedząca na dywanie Aleksa obróciła się natychmiast i zna­ lazła się oko w oko z przyjaciółką. - Gdyby się okazało, że facet nienawidzi zwierzaków, mu­ siałabym zrezygnować z wolontariatu w naszym schronisku, prawda? A gdyby okazał się myśliwym, to miałabym total­ nie przechlapane, racja? Wyobraź sobie, że wstaję z łóżka, bo mnie przypiliło w środku nocy, a tu znad kominka łypie na mnie okiem martwy rogacz. - Dramatyzujesz. - Maggie wróciła do lektury. - Punkt siódmy: Uczciwy, etyczny, z zasadami. Te wymagania umie­ ściłabym na pierwszym miejscu, ale ja nie jestem fanką ba­ seballu i kibicką najukochańszej drużynki. Punkt ósmy: na­ miętny kochanek. Dałabym ten wymóg jako drugi, ale i tak należą ci się gratulacje za to, że w ogóle pomyślałaś o sprawie. Nie jesteś aż tak beznadziejna, jak mi się dotąd wydawało. Aleksa pełna obaw westchnęła ciężko. - Czytaj dalej. - Punkt dziewiąty: silne poczucie więzi rodzinnych. Przekonujące. Ta wasza banda mogłaby występować w se­ rialach familijnych. Dobra, teraz punkt dziesiąty... Zapadła cisza przerywana jedynie tykaniem zegara. Alek­ sa obserwowała Maggie, która powtórnie wczytywała się w ostatnią linijkę. - Aleksa, tu jest chyba literówka?

- Nie sądzę - odparła z westchnieniem autorka tekstu. Maggie przeczytała głośno punkt dziesiąty. - Niech ma na zbyciu sto pięćdziesiąt tysięcy dolarów do natychmiastowego wydania. - Spojrzała na przyjaciółkę. - Oczekuję wyjaśnień. - Szukam faceta wartego mojej miłości, który może dać mi sto pięćdziesiąt tysięcy dolarów. I to szybko. - Aleksa wyprostowała się z godnością. Maggie potrząsnęła głowa, jakby nie wierzyła własnym uszom. - Po co ci taka kasa? - Na ratowanie Tary. - Tary? - Maggie zamrugała powiekami. - Domu mojej mamy. Nazwa została zaczerpnięta z po­ wieści „Przeminęło z wiatrem". Pamiętasz, jak matula żarto­ wała, że trzeba zasiać więcej bawełny, ponieważ brak nam forsy na zapłacenie rachunków? Tak naprawdę nie było jej do śmiechu, Maggie, ale wolałam oszczędzić ci przy­ krych konkretów. Mama chce sprzedać dom, a ja nie mogę do tego dopuścić. Rodzinka jest spłukana i nie ma dokąd pójść. Zrobię wszystko, żeby im pomóc. Mogę nawet wyjść za mąż jak Scarlett 0'Hara. Maggie jęknęła przeciągle i chwyciła torebkę. Wyjęła te­ lefon i pospiesznie wybrała numer. - Co robisz? - Aleksa obawiała się, że przyjaciółka nie pojęła, w czym rzecz, i coś sobie ubzdurała. Pierwszy raz zdarzyło się Aleksie szukać oparcia w męskim świecie. Si- łaczka zaliczyła totalną wpadkę. - Muszę odwołać randkę. Punkt dziesiąty wymaga omó­ wienia. Potem zadzwonię do mojej terapeutki. Jest świet-

na. Uosobienie dyskrecji. Można się z nią umówić w nocy, o północy. - Jesteś nieoceniona, Maggie. - Aleksa parsknęła śmie­ chem. - Na tobie zawsze można polegać. - Powtarzaj mi to jak najczęściej. Nicholas Ryan miał szczęśliwą przyszłość w zasięgu ręki. Niestety, żeby zdobyć to, na czym mu naprawdę zależało, musiał posiadać małżonkę. Było w życiu kilka spraw, które się dla niego liczyły. Cięż­ ka praca prowadząca do osiągnięcia celu. Panowanie nad złością i włączanie zdrowego rozsądku, chociaż okoliczno­ ści zachęcają do konfrontacji. Piękno architektury. Budynki trwałe, a zarazem wzbudzające zachwyt. Połączenie łagod­ nych łuków i śmiałych linii. Cegła, beton i szkło dające pew­ ność, o której ludzie marzą w codziennym życiu. Podziw wi­ dza po raz pierwszy oglądającego ukończone dzieło. Takie rzeczy trafiały Nickowi do przekonania. Nie wierzył w miłość do grobowej deski, małżeństwo i więzy rodzinne. Nie był do nich przekonany, więc postano­ wił nie uwzględniać w swoim planie owych aspektów życia społecznego. Niestety, stryj Earl zmienił nieoczekiwanie zasady gry. Nick poczuł wewnętrzny skurcz. Omal nie parsknął śmiechem, porażony absurdalnym humorem własnego po­ łożenia. Wstał ze skórzanego fotela, zdjął granatową marynarkę, jedwabny krawat w paski i śnieżnobiałą koszulę. Jednym energicznym ruchem rozpiął pasek od spodni i przebrał się

w szare spodnie od dresu oraz pasującą do nich bawełnianą koszulkę. Wsunął stopy w sportowe buty Nike Air i wkroczył do tajemnej pracowni połączonej z biurem, gdzie trzymał modele, rysunki, inspirujące zdjęcia, bieżnię, kilka ciężarków i świetnie zaopatrzony barek. Nacisnął guzik pilota, urucha­ miając wieżę. Popłynęła muzyka z „Trawiaty", która zawsze rozjaśniała mu w głowie. Wszedł na bieżnię, starając się nie myśleć o papierosie. Rzucił palenie pięć lat temu, lecz ilekroć przytłaczał go stres, nadal miał ochotę po niego sięgnąć. Zirytowany własną słabością ćwiczył zawzięcie, ilekroć przychodziła taka pokusa. Bieganie go uspokajało, szczegól­ nie w otoczeniu, gdzie miał wszystko pod kontrolą. Żadnych wrzasków i hałasów, zero palących słonecznych promieni, gładka trasa bez kamieni i żwiru. Wstukał na panelu właści­ we tempo, które miało ułatwić mu rozwiązanie problemu. Rozumiał intencje stryja, ale czuł się oszukany i dlatego z wolna tracił spokój. Jeden z nielicznych krewnych, któ­ rych darzył szczerym uczuciem, posłużył się nim w końcu do własnych celów. Nick pokręcił głową. Należało przewidzieć, że tak się to skończy. W ostatnich miesiącach życia stryj wciąż peroro­ wał na temat rodziny i zarzucał Nickowi, że przytakuje bez przekonania. Ciekawe, skąd to zdziwienie. Pseudorodzina Nicka powinna być wszak pokazywana w reklamach środ­ ków antykoncepcyjnych jako widomy dowód, że lepiej jed­ nak ich używać, niż mnożyć się bez sensu. Wiązał się i rozstawał z wieloma kobietami, a dzięki tym znajomościom z całą wyrazistością uświadomił sobie jed­ no: wszystkie kobiety pragną wyjść za mąż, a małżeństwo

oznacza kłopoty. Emocjonalne wojenki. Dzieci spragnione uwagi, przez które ludziom puszczają nerwy. Ograniczenie swobody, które sprawia, że koniec wielu związków jest ty­ powy. Rozwód. Dzieciaki stają się jego ofiarami. Nie, serdeczne dzięki. Pod wpływem natłoku myśli Nick zwiększył nachyle­ nie bieżni i podkręcił szybkość. Stryj Earl aż do smutnego końca z uporem wierzył, że odpowiednia kobieta zmieni na lepsze życie bratanka. Groźny zawał przyszedł niespo­ dziewanie. Gdy prawnicy zlecieli się do pieniędzy jak stado sępów do padliny, Nick sądził, że z łatwością załatwi spad­ kowe formalności. Jego siostra Maggie od dawna powtarza­ ła, że rodzinna firma jej nie interesuje. Poza nimi stryj Earl nie uznawał żadnych krewnych. Pierwszy raz w życiu Nick uznał, że szczęście uśmiechnęło się do niego. Nareszcie bę­ dzie miał coś swojego. Tak mu się zdawało do chwili otwarcia testamentu. Wte­ dy pojął, że z niego zakpiono. Większościowe udziały w koncernie budowlanym Ho­ ryzont miał odziedziczyć po ślubie. Żeby zapis testamento­ wy się uprawomocnił, małżeństwo musiało przetrwać rok. Żadnych ograniczeń w wyborze małżonki; przedślubna in- tercyza mile widziana. Gdyby Nick nie spełnił warunku po­ stawionego przez stryja, miał zachować pięćdziesiąt jeden procent akcji; reszta zostałaby rozdzielona między człon­ ków rady nadzorczej, a Nick pozostałby figurantem uwi­ kłanym w korporacyjną politykę. Zamiast tworzyć wizjo­ nerskie projekty, przesiadywałby na spotkaniach i zgłębiał tajniki firmowych układów. Tego właśnie za wszelką cenę pragnął uniknąć.

Stryj Earl doskonale o tym wiedział. Nick musiał znaleźć sobie żonę. Ze złością wdusił w panel sterowania przycisk opusz­ czający bieżnię. Zwolnił tempo i wyrównał oddech. Jego umysł z metodyczną precyzją przeszedł do porządku dzien­ nego nad uczuciową pustką i przystąpił do analizowania możliwych opcji. Nick zszedł z bieżni, sięgnął do barku po schłodzoną wodę mineralną evian i podszedł znów do fo­ tela. Wypił łyk lodowatej, idealnie czystej wody i odstawił spotniałą butelkę na biurko. Odczekał kilka minut, żeby spokojnie zebrać myśli, a potem wziął złote pióro i kręcił je między palcami. Drukowanymi literami napisał kilka słów. Każde z nich było dla niego niczym przysłowiowy gwóźdź do trumny. ZNALEŹĆ ŻONĘ. Nie zamierzał tracić czasu na użalanie się nad sobą, choć postąpiono z nim niesprawiedliwie. Postanowił ułożyć listę cech potencjalnej żony, a następnie wybrać odpowiednią kandydatkę. Natychmiast stanęła mu przed oczyma Gabriela, lecz odsunął tę myśl. Śliczna modelka, z którą obecnie się spo­ tykał, idealnie się sprawdzała na bankietach i w łóżku, ale nie nadawała się na żonę. Potrafiła zawzięcie dyskutować na każdy temat, więc lubił jej towarzystwo, ale podejrzewał, że się w nim zakochała. Dawała mu do zrozumienia, że marzy o dzieciach, a więc złamała zasady. Nawet gdyby obwaro­ wał swoje małżeństwo fundamentalnymi zasadami, uczucia wszystko rozwalą. Gabriela, jak wszystkie żony, stanie się wymagającą zazdrośnicą. Jeśli poczuje się oszukana, nie po­ wstrzyma jej żadna intercyza.

Napił się wody i wodził kciukiem po szorstkiej szyjce butelki. Przeczytał w jakiejś sekciarskiej książczynie, że kto precyzyjne spisze cechy wymarzonej kobiety, zapewne ją spotka. Nick zmarszczył brwi, analizując ulotną myśl. Był niemal pewny, że sprawa dotyczyła sił kosmicznych i mat- ki-ziemi. Energia wszechświata odpowiada rzekomo na ludzkie potrzeby. Nie wierzył w te metafizyczne bzdury. Dziś był w sytuacji bez wyjścia. Dotknął stalówką lewej strony kartki i zaczął pisać. IDEALNA ŻONA Nie kocha mnie. Nie chce ze mną sypiać. Nie marzy o licznej rodzinie. Nie każe mi trzymać zwierząt. Nie pragnie mieć potomstwa. Pracuje i robi karierę. Traktuje nasz związek jako układ biznesowy. Nie jest uczuciowa ani impulsywna. Można jej zaufać. Nick przeczytał swoją listę. Był świadomy, że niektóre z umieszczonych na niej warunków świadczą o jego uporze oraz łatwowierności, lecz jeśli zakłada, że hipoteza dotyczą­ ca przychylności sił kosmicznych znajduje potwierdzenie w rzeczywistości, powinien szczegółowo opisać wszystko, czego pragnie. Szukał kobiety gotowej potraktować sprawę jako przedsięwzięcie biznesowe. Na przykład takiej, która potrzebuje hojnego wynagrodzenia. Gotów był jej ofiaro­ wać wiele dodatkowych korzyści, zależało mu jednak na

białym małżeństwie. Brak seksu pozwala uniknąć ataków zazdrości. Unikanie kontaktu z uczuciowymi kobietami równa się zero miłości. Ład i porządek to gwarancja udanego małżeństwa. Oczyma wyobraźni oglądał rozmaite panie, z którymi się dawniej spotykał; wszystkie znajome, z którymi zamie­ nił choćby kilka słów; kobiety interesu zapraszane na spo­ tkania biznesowe. Nic jednak nie wynikło z tych wspominków. Poczucie bezradności doprowadzało go do rozpaczy. Miał trzydzieści lat, był dość przystojny, inteligentny, za­ możny, a jednak nie mógł wskazać odpowiedniej kandydat­ ki na żonę. Musiał ją znaleźć najdalej w ciągu tygodnia. Zadzwoniła jego komórka. Odebrał natychmiast. - Ryan, słucham. - Nick, tu Maggie. - Zamilkła na moment. - Znalazłeś fajną żonkę? Stłumił chichot. Siostra była jedyną kobietą zdolną go rozśmieszyć, choć bywał to śmiech z samego siebie. - Pracuję nad tym. - Trafiłam chyba na odpowiednią pannę. - Kto to jest? - Nick czuł przyspieszone bicie serca. Mag­ gie pomilczała chwilę. - Musiałbyś przystać na jej warunki, choć nie sadzę, żebyś miał z tym problem. Podejdź do sprawy z otwartym umysłem. Wiem, że wiara w ludzi to nie jest twoja mocna strona, ale tej lasce można ufać.

- Kto to jest, Maggie? - Nick zerknął na ostatni punkt listy pożądanych cech. Szumiało mu w uszach, gdy czekał na odpowiedź siostry. Milczenie się przedłużało. - Aleksa. Pokój zawirował na dźwięk imienia z przeszłości. Pierw­ sza myśl przyćmiła inne, rozbłyskując niczym jaskrawy neon. Kurde, nie! Wykluczone.