1 RRIICCHHEELLLL MMEEAADD TŁUMACZENIE: Ludka666
Richelle Mead - Kroniki Krwi 02 - Zlota Lilia
Informacje o dokumencie
Rozmiar : | 2.7 MB |
Rozszerzenie: |
//= config('frontend_version') ?>
Rozmiar : | 2.7 MB |
Rozszerzenie: |
1 RRIICCHHEELLLL MMEEAADD TŁUMACZENIE: Ludka666
KOREKTA: Agnes_ka1 2
RROOZZDDZZIIAAŁŁ 11 WIĘKSZOŚĆ LUDZI POWIEDZIAŁABY, że wchodzenie do podziemnego bunkra w burzliwą noc jest straszne. Ja byłam wyjątkiem od tej reguły. Nie przerażały mnie rzeczy, które dało się naukowo wyjaśnić. Właśnie
dlatego powtarzałam w myślach fakty, gdy tak zagłębiałam się coraz bardziej pod poziom ulic. Bunkier stanowił relikt Zimnej Wojny i zbudowano go jako schron w czasach, gdy ludzie myśleli, że głowice nuklearne wylatują zza każdego rogu. Od przodu budynek udawał dom ze sklepem optycznym. Nic w tym strasznego. A burza? Najzwyklejsze w świecie zjawisko przyrodnicze powstające na skutek zderzenia frontów atmosferycznych. Tak właściwie, jeśli obawiało się trafienia przez piorun, to zejście pod ziemię było całkiem rozsądnym pomysłem.
Tak więc – nie. Pozornie upiorna podróż nie robiła na mnie większego wrażenia, bo wszystko opierało się na twardych faktach i logice. Z tym nie miałam problemu. Pojawiał się on, gdy przychodziło do mojej pracy. Być może dlatego nie przerażało mnie rozbijanie się po podziemiach w burzliwe noce. Jeśli spędzało się większość czasu żyjąc pośród wampirów i pół-wampirów, zabierając je na karmienia krwią i jeszcze ukrywając fakt ich egzystencji przed resztą świata… cóż, w pewnym sensie dawało to dość szczególny punkt widzenia na życie. Byłam świadkiem krwawych bitew między wampirami i
widziałam pokazy ich magii, która przeczyła wszystkim znanym mi prawom fizyki. Moje życie składało się z nieustannych zmagań, by ukryć zgrozę i desperackich prób wyjaśnienia niewyjaśnialnego. - Lepiej patrz pod nogi – ostrzegł mnie mój przewodnik, gdy schodziliśmy kolejną kondygnacją schodów. Na razie widziałam sam beton: ściany, podłoga, sufit. Szare, szorstkie powierzchnie wydawały się pochłaniać fluoroscencyjne światło. W swojej nieruchomości wszystko wydawało się ponure, zimne i straszne. Wyglądało na to, że przewodnik domyślił się, co mi chodzi po głowie. – Zmodernizowaliśmy
i unowocześniliśmy to miejsce w porównaniu z tym, jakie było pierwotnie. Przekonasz się, gdy dotrzemy do głównej sekcji. W rzeczy samej. Schody nareszcie przeszły w korytarz z kilkoma zamkniętymi drzwiami po obu stronach. Wciąż otaczał nas beton, ale drzwi były nowoczesne i wyposażone w elektroniczne zamki, świeciły nad nimi czerwone lub zielone lampki. Przewodnik zaprowadził mnie do drugich po prawej drzwi, z zielonym światłem i przekonałam się, że znalazłam się w zupełnie normalnym pokoju, przypominającym te, które w nowoczesnych biurowcach służyły do
spędzania przerw. Podłogę przykrywał zielony dywan, niczym jakaś tęskna imitacja trawy, a ściany były beżowe, co dawało złudzenie ciepła. Po przeciwległych stronach pokoju stały dwa krzesła i puszysta kanapa, był też stolik z porozrzucanymi gazetami. Co ważniejsze w pokoju znajdował się zlew – i ekspres do kawy. - Rozgość się – zachęcił mnie przewodnik. Podejrzewałam, że tak jak ja ma osiemnaście lat, ale jego żałosne próby zapuszczenia brody sprawiały, że wyglądał na młodszego. – Wkrótce po ciebie przyjdą. Ani na sekundę nie spuszczałam oczu z
ekspresu do kawy. 3 - Mogę sobie zrobić kawę? - Jasne – odpowiedział. – Co tylko zechcesz. Wyszedł, a ja praktycznie podbiegłam do urządzenia. Okazało się,
że kawa jest mielona i sprawiała wrażenie, jakby leżała tu jeszcze od czasów Zimnej Wojny. Nie przeszkadzało mi to, skoro zawierała kofeinę. Odbyłam wyczerpujący lot z Kalifornii i chociaż miałam część dnia na wypoczynek i tak czułam się śnięta. Nastawiłam ekspres i zaczęłam przechadzać się po pokoju. Gazety leżały w chaotycznych stertach, więc uporządkowałam je schludnie. Nie znosiłam bałaganu. Siedząc na kanapie i czekając na kawę, znów zaczęłam się zastanawiać, jaki jest cel tego zebrania. Już będąc w
Wirginii spędziłam większość popołudnia na składaniu raportu o bieżącym stanie mojego przydziału przed dwójką wysoko postawionych Alchemików. Mieszkałam w Palm Springs udając uczennicę ostatniego roku w prywatnej szkole z internatem. Było to konieczne, skoro musiałam mieć oko na Jill Mastrano Dragomir, wampirzą księżniczkę, którą okoliczności zmusiły do ukrywania się. Utrzymanie jej przy życiu zapobiegało wybuchowi wojny domowej między wampirami – to było coś, co bez wątpienia zdradziłoby ludziom, że za osłoną nowoczesności czai się cały paranormalny świat. Moja
misja miała kluczowe znaczenie dla Alchemików, więc nie dziwiłam się, że chcieli najnowszych informacji. Zaskoczyło mnie to, że nie wystarczyła relacja przez telefon. Nie przychodził mi do głowy żaden powód, dla którego mieliby mnie sprowadzać do tej placówki. Tymczasem kawa była gotowa. Było jej dość na trzy kubki, co powinno wystarczyć na przetrwanie tego wieczoru. Właśnie napełniłam plastikowy kubeczek, gdy otworzyły się drzwi. Na
widok mężczyzny prawie upuściłam kawę. - Panie Darnell – przywitałam się odstawiając dzbanek. Ręce mi się trzęsły. – M-miło pana znowu spotkać. - Ciebie też, Sydney – powiedział z wymuszonym uśmiechem. – Widać, że dorosłaś. - Dziękuję, proszę pana – odpowiedziałam niepewna, czy to był komplement. Tom Darnell był w wieku mojego ojca i jego brązowe włosy znaczyły siwe pasemka. Na jego twarzy było
więcej zmarszczek niż zapamiętałam z naszego ostatniego spotkania, a jego niebieskie oczy miały niespokojny wyraz, który niezbyt do niego pasował. Tom Darnell miał wysoką pozycję wśród oficjeli Alchemików i zasłużył na nią podejmowaniem zdecydowanych działań oraz bezkompromisową etyką pracy. Absolutnie pewny siebie i budzący respekt wydawał mi się niedoścignionym wzorem, gdy byłam młodsza. Teraz sprawiał wrażenie jakby wręcz się mnie bał, co nie miało sensu. Nie był na mnie zły? Jakby nie było, to ja odpowiadałam za aresztowanie jego syna i uwięzienie go przez Alchemików. - Doceniam trud, który sobie
zadałaś, przybywając tutaj – dodał po kilku chwilach niezręcznej ciszy. – Wiem, że to wyczerpująca podróż, zwłaszcza w weekend. 4 - To żaden problem, proszę pana – zapewniłam, mając nadzieję, że brzmię pewnie. – Z przyjemnością pomogę w… czymkolwiek jestem potrzebna.
Wciąż zastanawiałam się, co by to mogło być. Przez chwilę przyglądał mi się aż w końcu krótko skinął głową. - Jesteś niezwykle oddana – oznajmił. – Dokładnie jak twój ojciec. Nie odpowiedziałam. Wiedziałam, że powiedział to jako komplement, ale ja nie widziałam tego w ten sposób. Tom odkaszlnął.
- No cóż. Miejmy to za sobą. Nie chcę ściągać na ciebie więcej niedogodności niż to absolutnie konieczne. Znów wychwyciłam ten nerwowy, pokorny ton. Dlaczego tak zależało mu na moim dobrym samopoczuciu? Po tym, co zrobiłam jego synowi, Keithowi, spodziewałam się furii, albo oskarżeń. Tom otworzył przede mną drzwi i wykonał zachęcający gest. - Mogę wziąć kawę, proszę pana?
- Oczywiście. Zabrał mnie do betonowego korytarza, kierując się ku zamkniętym drzwiom. Czując rosnący strach ściskałam swój kubek jak ostatnią deskę ratunku. Tom zatrzymał się kilka drzwi dalej, przy jednych z tych z czerwonym światłem, ale zawahał się nim je otworzył. - Chcę, żebyś wiedziała… że to, co zrobiłaś, było niewiarygodnie odważne – powiedział, nie patrząc mi w oczy. – Wiem, że ty i Keith byliście… jesteście… przyjaciółmi i nie mogło być prostym wydanie go. To dowód na to,
jak oddana jesteś naszej pracy… to nie zawsze łatwe, gdy w grę wchodzą osobiste uczucia. Keith i ja nigdy nie byliśmy przyjaciółmi, ale błąd rozumowania Toma był zrozumiały. Jego syn mieszkał kiedyś przez lato u mojej rodziny, a później współpracowaliśmy w Palm Springs. Wydanie go sprawiedliwości za jego zbrodnie wcale nie było dla mnie trudne. De facto, sprawiło mi to przyjemność. Mimo to widząc znękaną minę Toma, wiedziałam, że nie mogę o tym powiedzieć. Przełknęłam.
- Cóż… nasza praca jest ważna, proszę pana. - W rzeczy samej. – Posłał mi smutny uśmiech. Drzwi miały numeryczną klawiaturę przy zamku. Tom wystukał kombinację około dziesięciu cyfr i kod został przyjęty. Otworzył drzwi, a ja weszłam za nim. Surowe pomieszczenie było słabo oświetlone i znajdowało się w nim troje ludzi, więc nie od razu zorientowałam się, co jeszcze tu jest. Natychmiast poznałam, że wszyscy są Alchemikami. W przeciwnym wypadku nie byłoby ich tu i rzecz jasna mieli ten charakterystyczny wygląd, dzięki którym
poznałabym ich nawet na ruchliwej ulicy. Mieli biznesowe stroje w nierzucających się w oczy kolorach. Na ich policzkach lśniły wytatuowane złote lilie. 5 Wszyscy prezentowaliśmy się w podobny sposób. Tworzyliśmy sekretną armię, czającą się w cieniu reszty ludzkości.
Cała trójka trzymała podkładki do pisania i wpatrywała się w jedną ze ścian. W końcu dotarło do mnie, do czego służyło to pomieszczenie. Na ścianie zamontowano okno, przez które można było obserwować inny pokój, dla odmiany oświetlony znacznie jaśniej niż pierwszy. W środku znajdował się Keith Darnell. Rzucił się na oddzielającą nas szybę i zaczął w nią walić. Serce mi łomotało i wystraszona cofnęłam się o kilka kroków, przekonana, że chce mnie zaatakować. Chwilę zajęło mi zorientowanie się, że on tak naprawdę
mnie nie widzi. Trochę się rozluźniłam. Odrobinę. Okno było jednostronnym lustrem. Przycisnął dłonie do szyby, oszalałym wzrokiem rozglądając się po twarzach, których nie mógł zobaczyć, chociaż wiedział, że są przed nim. - Proszę, błagam! – krzyczał. – Wypuśćcie mnie. Proszę, wypuśćcie mnie stąd. Keith ewidentnie stracił na wadze odkąd widziałam go po raz ostatni. Jego włosy były rozczochrane i wyglądały jakby nie były przycinane przez ostatni miesiąc. Miał na sobie pasujący do
FirelloKirike• 5 lata temu
działa, dziękuję :*