domcia242a

  • Dokumenty1 801
  • Odsłony3 290 216
  • Obserwuję1 922
  • Rozmiar dokumentów3.2 GB
  • Ilość pobrań1 958 581

Shelly Laurenston - Call of Crows 03 - The Unyielding ( CAŁOŚĆ )

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :5.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Moje dokumenty

domcia242a
EBooki przeczytane polecane

Shelly Laurenston - Call of Crows 03 - The Unyielding ( CAŁOŚĆ ).pdf

domcia242a EBooki przeczytane polecane
Użytkownik domcia242a wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 431 stron)

~ 1 ~

~ 2 ~ Prolog - Obudź się. Natychmiast. Harvold natychmiast obudził się na słowa matki. Już trzymała dziecko. Jego siostrę, która ledwie potrafiła chodzić. I tymi samymi słowami obudziła jego młodszego brata. Poprowadziła go i jego brata do tajnego wyjścia na tyłach domu. Było tam na wypadek najazdów. Był środek zimy. Kto teraz atakował? - Idź – rozkazała, wpychając siostrę w jego ramiona. – Idź i się nie oglądaj. - Ale… - Nie zadawaj pytań! – Przez to najbardziej na niego narzekała. Zadawał zbyt wiele pytań. Musiał wiedzieć za dużo. Ale miał prawie trzynaście lat. Był prawie mężczyzną. Nadszedł czas, by otrzymywać odpowiedzi. - Po prostu idź. – Nagle przytuliła go, mocno, jego siostra została uwięziona między nimi. Był to gwałtowny, przerażony uścisk. Potem tak samo przytuliła jego brata. - Idź, Harvold. Chroń swojego brata i siostrę. I nie oglądaj się za siebie. Zasuwka została odczepiona i on i jego brat wymknęli się z domu i pobiegli przez las i na wzgórze, z ich siostrą w jego ramionach. Ale Harvold zatrzyma się. Obejrzy się. Zawsze to robił. - Harvold! – szepnął jego brat. Harvold zignorował rozpaczliwe błaganie i zamiast tego znalazł miejsce dla swojego rodzeństwa, żeby bezpiecznie się ukryć. Duży głaz mógł załatwić tę sprawę i usadowił ich tam. Kryjówka była idealna. Wystarczająco duża, by utrzymać ich poza zasięgiem wzroku, ale położona tak, że miał doskonały widok na wioskę.

~ 3 ~ Po przekazaniu siostry młodszemu bratu, Harvold wychynął zza głazu i spojrzał na wioskę, która była domem jego, jego ojca, ojca jego ojca, i dalej i dalej od pokoleń. Ci, których znał przez całe życie, zostali stłoczeni na centralnym placu wioski, starsi i wojownicy zostali pchnięci na ziemię przez ludzi, których nigdy nie widział. Wielkich mężczyzn. Harvold nigdy wcześniej nie widział ludzi o takim rozmiarze. Kobiety i dzieci powstrzymano od odejścia, cała wioska była otoczona przez tych wielkich, przerażających mężczyzn. Jeden z tych przerażających mężczyzn wystąpił naprzód, piorunując wzrokiem Eindride Cierpliwego. Nieznajomy miał długie włosy i dużą brodę, więc wszystko, co Harvold mógł zobaczyć, nawet z tej bezpiecznej odległości, to jego dzikie oczy. - Powiedz mi – warknął duży mężczyzna. Jego słowa, choć niskie, poniosły się na ostrym zimowym wietrze, tak jakby Harvold stał obok nich. – Gdzie to jest? - Powiedziałem ci już wcześniej… nie wiemy, o czym mówisz! Wielki mężczyzna przykucnął przed Eindridem, opierając jedno ramię na kolanie. - Wiesz, kim jestem? – zapytał. Eindride spojrzał na mężczyznę, bo mimo że kucał, wciąż nad nim górował. - Jesteś Holfi Rundstöm. Brat Harvolda sapnął na to nazwisko, a Harvold szybko zakrył ręką usta chłopca. Mimo że jego brat miał tylko dziewięć lat, słyszał o Rundstömach. Wszyscy słyszeli. Ich reputacja pochodziła od pokoleń i nie bez powodu się ichbano. - Tak, jestem Holfi Rundstöm. – Wielki mężczyzna wstał, podniósł swoje ostrze i opuścił w dół pod brutalnym kątem. Nie na Eindride’a, ale przez szyję jego najstarszej córki. Biedny Eindride krzyknął z wściekłości. Miał siedem córek i uwielbiał je wszystkie. Rundstöm musiał to wiedzieć. Harvold zgadywał, że to nie był przypadek, że zabił najstarszą Eindride'a. Rundstöm złapał następną najstarszą dziewczynę Eindride’a i przycisnął swoje pokryte krwią ostrze do jej gardła. - Zapytam jeszcze raz, starcze – warknął. – Powiedz mi, gdzie… ochhhh!

~ 4 ~ Młot zdawał się pojawić znikąd, wbijając się w olbrzymią głowę Rundstöma i zmuszając go do uwolnienia córki Eindride'a i potoczenia się o kilka kroków do tyłu. To zszokowało Harvolda, że Rundstöm nie padł martwy na ziemię. Ponieważ to nie był normalny wojenny młot. Jego głownia była tysiąc razy większa od wszystkiego, co Harvold widział wcześniej u jakiegokolwiek kowala. Kto miał tyle żelaza i włożył je w jedną broń? Ludzie Rundstöma, którzy jak się okazało byli nieuzbrojeni, chwycili broń z pobliskiego warsztatu kowala, łapiąc wszystko, co było dostępne. Na przykład topór. - Ośmieliłeś się tu przyjść, Holfi Rundstömie? – zapytał ostro mężczyzna o nagim torsie, który wyszedł z lasu. Miał na sobie futrzane spodnie i buty, ale był bez koszuli. Na jego piersi był wypalony obraz wielkiego młota, który dzierżył, wokół grubej szyi miał złoty celtycki naszyjnik. – To miasto jest pod ochroną mojego Boga. - Pieprzyć twojego boga – odwarknął Rundstöm. – Pieprzyć ciebie. W stronę przywódcy został rzucony kolejny młot i ruszył do przodu machając nim kilka razy. Głownia broni była tak wielka, że Harvold nie miał pojęcia jak udawało mu się nie uderzyć nią w twarz. Kiedy ci z młotami zbliżyli się, Rundstöm i jego ludzie wygięli ramiona do tyłu i z ich ciał eksplodowały wielkie czarne skrzydła. Jak skrzydła kruków Odyna, Huginna i Munnina1 , tyle że znacznie większe. - To prawda – Harvold nie mógł powstrzymać szeptu, ponad spanikowanymi krzykami sąsiadów. – To wszystko prawda. - Co? – zapytał jego brat. – Co się dzieje? Harvold skinął na brata, by pozostał na miejscu, podczas gdy on nadal patrzył. Słyszał jak rozmawiały o tym stare kobiety z jego wioski, ale niewielu im uwierzyło. Historie o wojownikach wybranych przez jednego boga, by reprezentowały go lub ją na tym świecie. By wykonywać jego albo jej rozkazy. Jego rodzice czcili każdego boga, którego potrzebowali w danej chwili, ale ci mężczyźni mieli tylko jednego boga, którego słuchali, za którego rozkazami podążali, którego moc czcili. Ci z młotami musieli należeć do Thora. A mężczyźni ze skrzydłami… ich bogiem 1 Huginn i Muninn - para kruków towarzyszących nordyckiemu bogu Odynowi. Ptaki te podróżują po świecie i przynoszą wieści Odynowi

~ 5 ~ musiał być Odyn. Harvold poczuł jak zmroziło go do kości. Odyn. Taki przerażający, że jego rodzice rzadko zwracali się do niego, z wyjątkiem czasu wojny. I coś mówiło Harvoldowi, że mężczyźni, których Odyn wybrał, by nosili jego skrzydła, nie byli lepsi. Rozum i rozmowa nic nie znaczyły dla tych, którzy czcili przesiąknięte krwią stopy Odyna. - Wstrzymajcie broń, wy niepoważni mężczyźni – zawołała kobieta. Miała na sobie długie szaty, a kaptur zakrywał jej twarz. Z nią byli inni, wszystkie kobiety, pomyślał Harvold, bazując na sposobie, w jaki się poruszały. Nadeszły ze wschodu. Nie miały własnej broni z tego, co widział, ale również nie okazywały strachu, gdy kroczyły w stronę męskich wojowników. - Służki Hold – warknął właściciel młota. – Co wy, haniebne suki, tu robicie? - Trzymaj swój język, Olbrzymi Zabójco, albo wyrwę go z twoich ust moimi zębami. - Ma rację, Alvildo – wtrącił się Rundstöm. – Dlaczego tu jesteś? Zakapturzona kobieta zatrzymała się i popatrzyła za mężczyznami w stronę jeziora za wsią. - Może to jest pytanie, które wszyscy powinniśmy sobie zadać – powiedziała, machając ręką w stronę wody. Wynurzali się z zimnych głębin jeziora, nadzy i piękni. Mężczyźni i kobiety, z mieczami w pogotowiu. Prowadziła ich kobieta, jej włosy splecione były w grube warkocze spadające na plecy. Popatrzyła na zebrane grupy, jej rozszerzone niebieskie oczy powoli zamrugały. Chociaż była naga i mokra, ze śniegiem pod stopami, nie wyglądała, jakby choć odrobinę było jej zimno. - Co się dzieje? – spytała naga kobieta. Dwaj przywódcy zaczęli mówić, ale zakapturzona kobieta przerwała im szybkim machnięciem obu ramion. - Dlaczego tu jesteś, Eeriko? – zapytała. - Usłyszeliśmy, że ty i Kruki planowaliście atak na świątynię naszego boga, niezbyt daleko stąd.

~ 6 ~ - Dlaczego mielibyśmy w ogóle zawracać sobie głowę atakiem na świątynię waszego, pokrytego łuskami bożka? Z północy, wyłaniając się zza pobliskiej góry, pojawiła się kolejna grupa. W tej także były same kobiety. Łatwo przecinały śnieg używając długich patyków przyczepionych do ich stóp i odpychając się długimi tyczkami trzymanymi w rękach. Każda z nich zeskoczyła z występu wysokiej góry, niektóre z nich bez wysiłku przekoziołkowały w powietrzu zanim wylądowały w pobliżu innych grup. A z północnych lasów wybiegła wataha białych wilków. Warczały, prychały i gryzły się, dopóki nie zatrzymały się w pobliżu innych i przemieniły ze zwierząt w ludzi. Z łatwością, z nie więcej jak myślą. Sześć grup patrzyło na siebie przez kilka długich chwil. - Nie rozumiem – powiedział do nich Holfi Rundstöm. – Dlaczego wszyscy tu jesteśmy? W tym samym czasie? - Zostaliśmy tu zwabieni, idioto – rzuciła spod swojego kaptura Służka Hold. - Kto by to zrobił? - Milczących tu nie ma – zasugerował inny ze skrzydlatych wojowników. Holfi zaśmiał się drwiąco. - Nie odważą się. - A Wilki Lokiego nie są już częścią Dziewiątki – powiedziała jedna ze Służek. - Ale powinniśmy być – podsunął ze śmiechem mężczyzna, który był wilkiem. - Ale ty nie. Przywódczyni Służek podniosła ręce, by uciszyć wszystkich i praktycznie krzyknąć. - Więc dlaczego tu jesteśmy? Harvold zastanawiał się nad tym samym, kiedy kolejna kobieta – bardzo inna kobieta – w milczeniu wylądowała na głazie, za którym ukrywał się wraz z rodzeństwem. Spojrzał na nią, wiedząc od razu, że nie urodziła się na tych ziemiach. Jej skóra była brązowa, jakby była na słońcu przez tysiąc lat, jej oczy były prawie czarne. Nadal miała

~ 7 ~ znak swojego pana na ramieniu. Harvold pamiętał ją. Została powieszona na drzewie przez swojego pana za próbę ucieczki. Była niewolnicą. Wciąż miała blizny w miejscach, gdzie bił ją jej pan. Zostawił jej ciągle krwawiące zwłoki, zwisające z drzewa w pobliżu jego wioski, ale potem nagle zniknęły. Większość wieśniaków przypuszczała, że zabrał ją nekromanta do swoich ciemnych prac. Ale gdyby nekromanta sprowadził ją z powrotem, przyniósłby jej zwłoki, które dalej by gniły, nieważne jak długo wędrowałby po kraju. A ta kobieta, która stała teraz nad nim i jego rodzeństwem… była młoda, zdrowa i dobrze uzbrojona. Była żywa. Spojrzała na Harvolda, przyglądając mu się uważnie. Oceniała go, rozstrzygając, czy był dla niej zagrożeniem. Ku jego uldze, w końcu podniosła palec i przycisnęła go do swoich ust. - Ciii. Harvold cofnął się i przytaknął. Uśmiechając się, uniosła swój łuk, naciągnęła strzałę i wycelowała. Po kilku sekundami wypuściła strzałę. Uderzyła Rundstöma w szyję, ogromny mężczyzna wyglądał na zszokowanego zanim upadł na ziemię. Więcej strzał wyleciało z drzew i gór otaczających wioskę Harvolda, wbijając się zarówno w wojowników jak i wieśniaków. Kiedy deszcz strzał ustał, kobieta na głazie odchyliła głowę do tyłu i wypuściła okrzyk wojenny, który przetoczył się po ziemi. - Wrony! – krzyknął w ostrzeżeniu jeden z wojowników boga, a niewolnice wydawały się pojawiać zewsząd. Kobiety, nie urodzone na tych ziemiach, niektóre wciąż noszące na ramionach lub twarzach znaki swoich panów, wybiegły z drzew, skakały ze skalnych półek albo po prostu opadały na środek wioski. Kobiety z dużymi czarnymi skrzydłami i runami wypalonymi na ich szyjach albo ich twarzach. Harvold rozpoznał tę runę. Reprezentowała Skuld, jedną z bogiń Losu, o których ostatnio mówiła jego babka.

~ 8 ~ - Dobrze traktuj swoich niewolników, mój młody Harvoldzie – często mówiła jego babka – bo jeśli umrą niegodnie z twojej ręki, Skuld może odesłać je z powrotem, żeby rozerwały cię na strzępy. Myślał, że mówi o czymś powstającym z grobu. Czymś zepsutym i opuszczonym, by czerpać zemstę zanim zostanie ponownie połknięta w dziurę, z której to wyskoczyło. Ale się mylił. Te żyjące, rozgniewane cudzoziemki zaatakowały bez wahania. Niektóre zaatakowały z długimi, cienkimi ostrzami, przebijając szyję, uda i kręgosłupy. Inne dzierżyły miecze i tarcze, używając miażdżących ciosów, by odrąbywać głowy, rozczłonkowywać. Walcząc z każdym, kto podejmie ich wyzwanie. Wielu mieszkańców zostało powalonych, gdy próbowali uciec, niezdolni uniknąć bitwy, która wybuchła wokół nich. To była brutalna rzecz, nikogo nie oszczędzano. Nawet uskrzydlone kobiety poniosły ciężkie straty. Ale te, które wciąż oddychały, nie miały litości. Chodziły między ciałami, zabijając tych – nieważne czy to wojownik boga czy niewinny wieśniak – którzy jak czuły wciąż mogli żyć, podcinając gardła swoją cienką bronią. Jedna duża, bardzo brązowa uskrzydlona kobieta chwyciła jednego z wojowników Odyna za gardło i podniosła go, więc trochę usiadł. Podczas bitwy, stracił jedno ze swoich skrzydeł i nogę poniżej kolana, ale nadal oddychał. - Dlaczego? – zapytał kobietę. – Dlaczego to zrobiłyście? - Myślałeś, że Wrony kiedykolwiek zapomną, co ty i inni zrobiliście? Że zabiliście nasze siostry? Pocięliście je podczas snu. Wszyscy zaatakowaliście od razu. - To było… - Dziesięć zim temu. Tak. Ale my nie zapomniałyśmy, Kruku. – Pochyliła się. – Nigdy nie zapominamy. Wbiła swoją cienką, ale bardzo ostrą broń w oko wojownika, dociskając ją głęboko i krzycząc ponad jego krzykami: A teraz możesz być jak twój bóg! Kiedy krzyki wojownika ucichły, niewolnice podniosły swoją zakrwawioną broń i ryknęły z triumfem.

~ 9 ~ Harvold nie zdawał sobie sprawy, że płacze, dopóki nie został zmuszony do wytarcia twarzy. Cała wioska zginęła… nawet jego rodzice. Jego brat podpierał się na głazie razem z nim, także obserwując. Także płacząc. Harvold nie kazał mu odwrócić wzroku. Nie było sensu więcej go chronić. Potem Harvold przypomniał sobie o siostrze. - Gdzie ona jest? – zapytał, patrząc tam, gdzie powinna być, ale jej nie było. Bracia zeszli ze skały i odwrócili się, ale zatrzymali się zaskoczeni. Za nimi stali mężczyźni. Mężczyźni ze skrzydłami. Nie z czarnymi skrzydłami wojowników Odyna, ale dużymi białymi skrzydłami. I runą Tyra wypaloną na ich bicepsach. Spojrzeli na siostrę Harvolda, gdy ta podeszła do nich ze swoimi wyciągniętymi tłuściutkimi ramionami. - Nie! – warknął jego brat, ale Harvold zakrył ręką usta chłopca, by go uciszyć. Jak jeden, mężczyźni spojrzeli na nich. Mieli duże oczy, które się nie poruszały. Poruszyły się tylko ich głowy i zamrugali na Harvolda. Jak sowy. Ich głowy i oczy poruszały się jak u sowy. Harvold popchnął swojego brata do przodu, a młody chłopak podbiegł, by chwycić ich siostrę. Szybko wrócił do boku Harvolda, mocno trzymając siostrę w ramionach. Po kolejnej minucie wpatrywania się, mężczyźni okrążyli ich w dwóch liniach zanim wzbili się w niebo i rozpoczęli atak na pozostałe niewolnice. - Obrońcy! – krzyknęła jedna z niewolnic. – Przygotujcie się, siostry! Harvold postanowił nie patrzeć. Jak na jeden dzień widział już wystarczająco. Popchnąwszy brata przed sobą, z ich siostrą wciąż w ramionach, ruszyli w stronę chaty swojej babki ukrytej głęboko w lesie, gdzie mieli nadzieję być bezpieczni. Gdy tak szli, jego brat w końcu zapytał. - Jak myślisz, Harvoldzie, dlaczego oni zabijali siebie nawzajem? Dlaczego wciąż zabijają? Harvold wzruszył ramionami i odrzekł. - Sądzę, że się nie zgadzają…

~ 10 ~ Wieki później… Hel, bogini Podziemia, krążyła tam i z powrotem przed ciemną, wilgotną jaskinią, w której jej ojciec tak dawno temu został skazany. To było jedyne miejsce, do którego nie mogła wejść, ani wysłać żadnego ze swoich wojowników Czarnowronów. Inni bogowie Azowie dobrze wiedzieli, że gdyby mogła wejść, uwolniłaby ich więźnia. Jak mogłaby nie? Był wielkim Lokim, bogiem oszustów i jej ojcem. Ale znalazła jednego boga, który mógł go uwolnić – Gullveig. Nie należała do linii Azów, tylko Wanów, i nie było żadnego zobowiązania, które powstrzymałoby ją przed wejściem do jaskini. Hel usłyszała kroki i szybko odwróciła się w stronę otworu jaskini, jej ręce splotły się mocno, jej wargi zacisnęły, gdy czekała, by ponownie zobaczyć ojca, którego tak bardzo kochała. Gullveig wyszła pierwsza. Nie była już okryta tym słabym ludzkim ciałem, które wybrała, żeby ponownie wejść do ludzkiego świata. Błyszczała jak wypolerowane złoto. Włosy, oczy, skóra –wszystko było złote i połyskiwało nawet w tej ciemności. Gullveig zatrzymała się w wejściu do jaskini i oparła o lewą stronę kamiennego otworu. - No i? – naciskała Hel, kiedy nie zobaczyła swojego ojca. - Nie ma go. Całe ciało Hel zesztywniało. - Co? Co ty… co? Gullveig wzruszyła ramionami, już znudzona całą rozmową. - Nie ma go tam. - To… to jest niemożliwe. Gullveig obróciła się i wróciła do jaskini. Kiedy zjawiła się ponownie, trzymała ciężkie łańcuchy i rzuciła je do stóp Hel. Hel znała te łańcuchy. Zostały zrobione z jelit jej przyrodniego brata Narfiego. Dodatkowa kara dla Lokiego z powodu tego, co zrobił ulubieńcowi wszystkich, bogu

~ 11 ~ Baldurowi. Bogowie zmienili syna Lokiego, Váli w wilka, który przemienił się i zabił swojego brata Narfiego. Potem związali Lokiego jelitami jego syna, które zamieniły się w żelazo. Po co to wszystko? Ponieważ Odyn był chorym, mściwym kutasem i Hel zawsze dziwiło, że tak niewielu śmiertelników pamiętało to o Ojcu Wszystkich. - A co z Sigyn? – zapytała z desperacją Hel. - Kim? - Jego żoną! Jest tam? - Nikogo tam nie ma. Jest pusto z wyjątkiem tego wielkiego węża, który na mnie syczał. A kiedy chciałam urwać mu głowę, próbował mnie ugryźć! Mnie! Czy to wie, kim jestem? Hel odsunęła się od narzekania Gullveig. Po raz pierwszy od wieczności, coś poczuła. Głęboko, głęboko w swoich wnętrznościach. Panikę. Przy tym wszystkim, czym była sama Hel, poczuła panikę! I wiedziała dlaczego. Hel wskazała na jednego ze swoich Czarnowronów. - Zamknij tu wszystko. I zabierz nas z powrotem do Eljudnir. Natychmiast. - Co się dzieje? – zażądała Gullveig, wyrywając rękę z uścisku Czarnowrona, który chwycił ją, by zabrać ją z powrotem do Eljudnir, do komnaty Hel. – Dlaczego tak się boisz? - Loki jest wolny. - Więc? Sama zamierzałaś go uwolnić. - Tak. Ale to byłabym ja. Byłby mi za to wdzięczny. Jeśli nic więcej, byłabym bezpieczna przed jego gniewem. A teraz… - A co to wszystko ma wspólnego ze mną i moimi planami? - Tu nie chodzi o ciebie, wiesz? - Nie. Nie wiem. Moje plany już są w grze. Mówisz mi, że wszystko zmienisz, bo twój tatuś może się wkurzyć? Hel podeszła bliżej do Gullveig, jednym palcem celując w jej twarz.

~ 12 ~ - Nie wiesz, o czym mówisz. - A ty musisz wziąć się w garść i dotrzymać swojego zobowiązania względem mnie! – warknęła Gullveig, zbijając rękę Hel od swojej twarzy. Hel obiema rękami sięgnęła do gardła Gullveig, ale jeden z Czarnowronów szybko pociągnął Gullveig poza jej zasięg, a inny delikatnie zaproponował Hel. - Moja pani, powinniśmy zabrać cię w bezpieczne miejsce. Przynajmniej dopóki nie dowiemy się, gdzie jest twój ojciec. Hel zwinęła dłonie w pięści i opuściła je do swoich boków. Zacisnęła zęby, które na krótko zamieniły się w kły. Za chwilę miała już kontrolę nad swoim gniewem. - W porządku – powiedziała w końcu, nie spuszczając oczu ze swojego lojalnego żołnierza. Po tak długim czasie razem, Czarnowron wiedział jak uspokoić swoją władczynię. Czarnowron uśmiechnął się, jego skórzane skrzydła powoli poruszały się za nim. Ten dźwięk ukoił gniew Hel, jej gnijące serce. Dopóki nie usłyszała. - A co ze mną? Wargi jej Czarnowrona zwinęły się, szczęka zacisnęła. Gullveig wciąż zapominała, że Czarnowrony były lojalne wobec Hel i nikogo innego. Nie wobec Odyna. Nie wobec Thora. Nawet nie wobec piękna Freji, która wyłącznie za pomocą czarującego spojrzenia z łatwością zdobywała serca – i kutasy – mężczyzn o słabej woli. Wystarczyło drgnięcie jej palca, by ludzie Hel rzucili się na Gullveig i rozerwali ją na strzępy. Ale, tak jak wcześniej, Gullveig wróciłaby ponownie i najlepiej było nie przypominać tej idiotce, że w zasadzie jest niezniszczalna w tym wszechświecie. Więc, zamiast poruszyć czymkolwiek, co mogłoby wyzwolić jej lojalnych żołnierzy, Hel zapytała.

~ 13 ~ - Gdzie jest Önd2 ? – Patrzyła, rozbawiona, jak ta odrobina koloru będąca na martwych policzkach żołnierza znika, a jego oczy rozszerzają się nieco. - On jest… Nie ma go tutaj, moja pani. - Gdzie on jest? - Jest w otchłaniach chrześcijańskiego piekła… torturuje demony. Hel uśmiechnęła się. - Wezwij go. Powiedz mu, że jest mi tu potrzebny. - Ale, moja pani... - Zrób to. Teraz. Żołnierz krótko pochylił głowę. - Oczywiście, moja pani. Hel wychyliła się zza Czarnowrona, by spojrzeć na Gullveig. - Mam kogoś, najdroższa przyjaciółko, kto z przyjemnością pomoże ci w spełnieniu twoich potrzeb. Jeśli chcesz zniszczyć ludzki świat, by zadać ból Odynowi i innym… Önd to twój człowiek. - Dobrze – odpowiedziała Gullveig, jak zawsze cudownie nieświadoma. Całkowicie pomijając fakt, że na samą wzmiankę imienia Önda, drugi Czarnowron poczuł się… niekomfortowo. – Nie mogę się doczekać spotkania z nim. Jestem tak bardzo zmęczona czekaniem. Tłumaczenie: panda68 2 Önd – furia, Berserker - wojownik zdolny do wściekłego transu w bitwie

~ 14 ~ Rozdział 1 - Dlaczego nie jesteś martwa? Kiedy Erin Amsel powoli się budziła, a jej głowa, twarz i gardło pulsowały w miejscach, w które była wielokrotnie uderzona, uświadomiła sobie, że powinna domyśleć się o wiele więcej, gdy to pytanie zostało rzucone do niej wcześniej tego wieczora. Zwłaszcza, że nie było to częste pytanie, zdecydowanie nie z rodzaju podrywu, które dostajesz w gorącym klubie LA. Ale była zajęta. Robiąc coś, czego prawdopodobnie nie powinna była robić, i jaka szkoda, że teraz to było coś w rodzaju spóźnionego żalu. Siedząc w drugim rzędzie foteli w dużym SUV-ie, z dwoma wielkimi mężczyznami po obu jej stronach. Z trzema mężczyznami w rzędzie z tyłu. I dwoma z przodu. Niemal słyszała jak jej ojciec żartobliwie jej przypomina. - Nigdy nie zwracasz uwagi! I nie zwróciła uwagi. Obecność jakiegoś przypadkowego faceta, który z nią rozmawiał, była czymś do przewidzenia w jakimkolwiek klubie czy barze. Polowanie na kawałek tyłka, który mogliby przygwoździć, było tym, co robili faceci. Więc naprawdę nie zwróciła żadnej uwagi na jego obecne pytanie. Wiedziała tylko, że stał jej na drodze. Blokując ją od jej celu. Ponieważ, podczas gdy wszyscy inni w tej drogiej spelunie pili, odurzali się i próbowali być widziani w nadziei na ukazanie się ich zdjęcia w tabloidzie albo przyciągnięciu uwagi łowcy talentów, Erin miała bardzo konkretny cel. Udowodnić, że kobieta, której starała się bliżej przyjrzeć, była najwyższą kapłanką bogini zdeterminowanej zniszczyć świat. Żeby doprowadzić Wikingów do końca ich dni – do Ragnaroku. Bogini Gullveig. Kiedy po raz pierwszy Erin i jej siostry miały do czynienia z Gullveig, myślały, że powstrzymały ją przed wejściem do tego świata. Myliły się. Za drugim razem, były zmuszone wepchnąć ją w jakąś odległą płaszczyznę istnienia, tylko po to, by dać im czas na wymyślenie planu jak zatrzymać ją na dobre.

~ 15 ~ Ten nadchodzący trzeci raz… będzie ostatnim. Nieważne jak to wszystko się zakończy. Jednak nawet teraz jej siostry pracowały nad powstrzymaniem Ragnaroku. Jej siostry. Potężne Wrony. Ludzki klan wojowniczek bogini Skuld. Od czasów, gdy Wikingowie terroryzowali Europę w swoich długich łodziach, Skuld wybierała spośród umierających te, które czuła, że są godne walczyć w jej imieniu. Nie wybierała z czystego nordyckiego zasobu, jak robili to inni bogowie. Nie. Wybierała z tych, którzy zostali zaciągnięci na północne brzegi w łańcuchach. Zawsze kobiety. Zawsze niewolnice. I zawsze wypełnione wściekłością. Teraz, w dzisiejszych czasach, Skuld wybierała spośród potomków tych kobiet. Albo z tych maltretowanych w tamtym czasie. Dawała im wybór po śmierci. Iść do boga, którego zostali wychowani czcić, albo dołączyć do niej. Zdobyć szansę na drugie życie i szansę na wykorzystanie całej tej wściekłości i potrzeby zemsty, które skumulowały w swoich duszach, by pomóc zapobieżeniu Ragnaroku. Były takie, które odmawiały przyjęcia oferty, ale wiele innych to robiło. I teraz te kobiety były siostrami Erin – Wronami. Kobiety, dla których żyła i umarłaby, które w tej chwili nie miały pojęcia, że Erin ma poważne kłopoty. To była jej wina. W ciągu tych tygodni, kiedy wypchnęli Gullveig z ich świata, Erin wiedziała, że gdzieś w Los Angeles musiała być kapłanka, która czciła tę szaloną sukę. Musiała być. Gullveig, jak wszyscy bogowie, żywiła się czcią ludzi. Więc, podczas gdy reszta jej sióstr Wron i członkowie innych Klanów Wikingów – Dziewiątka, jak ich nazywano – desperacko szukali sposobu jak powstrzymać Gullveig, Erin przeprowadzała własne badania. Czytała każdą kiczowatą, plotkarską szmatę. Przeszukiwała każdą plotkarską stronę internetową. Słuchała nieustannego bełkotu swoich sióstr Wrony, które marzyły o zostaniu pewnego dnia gwiazdą. Słuchała i badała i miała obsesję aż doszła do jednego. Jourdan Ambrosio. To była najgorętsza dziewczyna na obu wybrzeżach iw Europie, i Jourdan była kwintesencją próżniaczej mega-gwiazdy.

~ 16 ~ Była atrakcyjna – chociaż trudno było to powiedzieć z całymtym makijażem, jaki nosiła bez względu na porę dnia i miejsce, w którym się znajdowała, albo co robiła – była singielką, bogatą i miała wielu znanych przyjaciół. Jej ojciec był osławionym włoskim reżyserem, przez dzieło którego Erin wyrzucono z klasy filmowej w college'u, ponieważ większość projekcji filmu spędziła na kpieniu z tego. Mężczyzna był pretensjonalny – jej profesor filmowy po prostu musiał się z tym pogodzić. Teraz jego córka, zamiast zostać aktorką jak jej równie słynna belgijska matka, albo reżyserem jak jej ojciec i starszy brat, nie robiła nic poza ustalaniem stylu dla innych i wydawaniem mnóstwa pieniędzy. Kiedy Erin ją zauważyła, siedziała w sekcji VIP klubu, otoczona przez zdesperowanych pochlebców i nieprzyzwoicie pokryta złotą i diamentową biżuterią. Jeśli nie była kapłanką Gullveig – imieniem tłumaczącym się pić złoto albo moc złota albo złoty trans w zależności od tego, co czytasz – to powinna być. Była wszystkim, co Gullveig wydawała się kochać. Piękno i bezguście, wszystko w jednym smukłym, seksownym opakowaniu. Ostatecznie, Erin była bardzo pewna, że ma rację co do Ambrosio, tak obsesyjnie… że tak naprawdę nie zauważyła jak ten duży facet uderza do niej. Oczywiście, nie uderzał do niej, prawda? Uderzanie do kobiety zwykle nie wymagało pytania, dlaczego nie umarła. Teraz Erin była tu uwięziona, z nadgarstkami związanym razem i ciałem pulsującym od krótkiego pobicia, które dostała, kiedy siłą wepchnęli ją do SUV-a. Nie miała pojęcia, gdzie jest, ale skręcili na polną drogę. Taa, to nie mogło być dobre. Polne drogi i związane kobiety nigdy nie kończyły się dobrze. SUV zatrzymał się i mężczyźni wysiedli, ciągnąc Erin za sobą. Walczyła, próbując się wyrwać, ale dwóch mężczyzn z łatwością ją trzymało. Więc, podobnie jak zrobiła to pierwszy raz, całe te lata temu, odwiodła łokieć w górę i do tyłu. Tylko że tym razem nie złamała nosa mężczyzny – zmiażdżyła mu twarz, wciskając do środka nos i kości policzkowe. Krew rozprysła się na twarzy Erin i wtedy sobie przypomniała. Wtedy to ją uderzyło. To nie była powtórka z ostatniego razu, kiedy została zabita. Nie mogła być. Nie była tą samą kobietą, która wtedy została porwana.

~ 17 ~ Nie była już krzykaczką ze Staten Island i tatuażystką, która znalazła się po złej stronie gangsterów. Która sprawiła, że och-Erin-to-był-błąd rozmawiała z agentami federalnymi, jakby to nie było nic wielkiego. Ponieważ była tylko artystką tatuażu. Nikim. I Erin nadal w to wierzyła – przynajmniejw głębi swojego umysłu – aż do dnia, w którym gangsterzy rozwalili jej mózg. Ale teraz była Wroną, jednym z dziewięciu uznanych ludzkich klanów, które reprezentowały nordyckich bogów na tej płaszczyźnie istnienia. Walczyła z Wikingami, demonami i Czarnowronami Helheimu. Podrywał ją Odyn i zaatakował ją Thor. Pewnego razu, Idunn rzuciła w nią całym koszykiem swoich złotych jabłek, innym razem Bragi – bóg poezji i elokwencji – wyzwał ją od pieprzonej małej cipy, której chciałbym wpierdolić moją harfą! I po tym wszystkim, jedyne co pozostało, to była ona. Erin Amsel przeżyła to wszystko. Więc czy zamierzała pozwolić jakimś podłym gangsterom, żeby… Kula uderzyła w czoło Erin i upadła całym ciężarem na twardą ziemię. Stieg Engstrom myślał, że jego przyjaciel i brat Kruk, Vig Rundstöm, jest po prostu dupkiem, kiedy naciskał na Stiega, obserwuj Erin Amsel dziś wieczorem. Zobacz, gdzie pójdzie. Co robi. Trzymaj ją z dala od kłopotów. Naprawdę myślał, że Vig to po prostu wielki kutas. Po co innego, kazałby Stiegowi, ze wszystkich ludzi we wszechświecie, śledzić Erin Jestem bólem w tyłku każdego! Amsel po Los Angeles? Kiedy zobaczył ją jak wchodzi do klubu w LA, jednego z tych najnowszych modnych klubów w rejonie Los Angeles, jak je nazywano w lokalnych wiadomościach, myślał, że bractwo Kruków po prostu go dręczy. Wszyscy wiedzieli, że nienawidzi scen klubów LA. Nienawidził aktorów i modelek i bogatych ludzi, którzy uważali, że same ich pieniądze czynią z nich ważniaków. Znienawidzone hollywoodzkie dupki, którzy myśleli, że ich zdolności do robienia filmów, czynią ich królami świata, a resztę ludzkości ich lizusami. Nie lubił tych ludzi tak bardzo, że gdyby nie był tak lojalny względem swoich braci, dołączyłby do Kruków w Kolorado, by nie musiał już mieszkać w Los Angeles. Ale to, czego nie lubił najbardziej, to Erin Amsel. Najbardziej irytującej, frustrującej, niegrzecznej, niedorzecznej kobiety, jaką bogowie kiedykolwiek umieścili

~ 18 ~ na ziemi. Śledzenie jej, jak się wydawało, było kompletną stratą czasu. Ponieważ w umyśle Stiega, w jak wielkie kłopoty mógł wpaść jeden mały rudzielec z ego wielkości Norwegii, w tym nudnym klubie? Najwyraźniej w mnóstwo. W jednej sekundzie, wyraźnie prześladowała tę modelkę, którą widział na okładce jakiegoś męskiego czasopisma w łazience domu Kruków – dlaczego Erin to robiła, nie miał pojęcia – a w następnej, jakiś ogromny, niczym góra, facet wciągał ją do tylnego korytarza. Normalnie Stieg pozwoliłby Erin poradzić sobie z jakimś zboczonym facetem. I nie było tak, że nie miała umiejętności. Widział kiedyś jak kobieta spustoszyła zastęp demonów. Dosłownie po prostu weszła w nich, podcinając gardła i niektórych podpalając, dopóki nie zostało nic oprócz kości i krwi demonów. Mimo to… Więc Stieg, wbrew swojej lepszej ocenie, podążył – przez korytarz, na zewnątrz tylnych drzwi, w kierunku SUV-a. Wtedy to wypuścił swoje skrzydła i podążał na niebie aż zjechali z autostrady 101 i skończyli zjeżdżając na polną drogę. Kiedy zaparkowali czarnego Escalade, Stieg zawisł nad nimi. Naprawdę nie wiedział, czego się spodziewać. Może jakiejś zastraszającej gadki. Może jakiś gróźb. Ludzie uwielbiali grozić Erin Amsel, a on nie wiedział dlaczego. Ponieważ grożenie jej było pewnym sposobem zmuszenia jej do skupienia się na tobie. Zrobienia z ciebie części jej życiowej misji, bo całkiem bez powodu dręczyła ludzi. Tak, właśnie to Erin Amsel robiła dobrze. Ale ci ludzie nawet nie zadali sobie trudu rozmową. Wyciągnęli ją z SUV-a, jej ręce były związane z przodu, postawili ją – i właśnie wtedy rozwaliła twarz jednego faceta swoim łokciem – i odsunęli, a inny facet wyciągnął broń i strzelił jej w głowę. Bez słowa. Nawet nie wydawali się być źli z powodu swojego kumpla, wykrwawiającego się na śmierć u ich stóp. Kto, do cholery, tak robił? Chryste, może ten świat musiał zostać spalony. W niektóre dni naprawdę

~ 19 ~ zastanawiał się, czy Ragnarok byłby taki zły. Jednak Stieg nie musiał ruszać na tych dupków w trybie Kruka niszczyciela, ponieważ ci mężczyźni nie mieli pojęcia, z czym mają do czynienia. Tommy wycelował pistolet w pierś Erin Amsel. Ostatnim razem nie sprawdził i nie upewnił się, czy umarła, wtedy kiedy myślał, że ją zabił. Dwie kule w tył głowy. Co jeszcze miał wymyśleć? Ale tym razem zakończy to. Jeden w głowę, drugi w klatkę piersiową. To zawsze był najlepszy sposób na pozbycie się osoby i upewnienie się, że nie wstanie. Ale zanim zdążył ponownie nacisnąć spust, ziemia pod jego nogami zadrżała i obrócił się, a jego broń uniosła się odruchowo. Zaskoczony, gapił się na stojącego za nimi mężczyznę, częściowo osłoniętego mrokiem. Reflektory ich pojazdu pokazywały tylko kawałek jego twarz… i jego rozmiar. - Kim ty, kurwa, jesteś? –Tommy zażądał odpowiedzi, niepewny jak głupi mógłbyć ten mężczyzna. Mężczyzna nic nie powiedział. Tylko wskazał. Za Tommy’ego. Tommy obejrzał się przez ramię, jego oczy rozszerzyły się. Przez jego krwioobieg przepłynęła trwoga, gdy patrzył jak Erin Amsel wstaje. Grzebiąc w swoim czole, dopóki nie wyciągnęła kuli. - Mam – warknęła – dość bycia postrzeloną w głowę! Jej krzyk wyrwał Tommy'ego z szoku. - Zabić ją! Mężczyźni podnieśli broń, ale SUV nagle obrócił się w bok i przez chwilę zastanawiał się, czy nie poruszył go ten człowiek. Gołymi rękami. Nikt nie był tak silny. Oboje zniknęli. Amsel i ten mężczyzna.

~ 20 ~ Tommy i jego ludzie rozejrzeli się, próbując dojrzeć coś w ciemności, reflektory oświetlały inną część ich otoczenia. - Gdzie oni są? – warknął Tommy. – Gdzie, kurwa, oni są? Stopy uderzyły Tommy'ego w głowę i uświadomił sobie, że Tesco zniknął w górze, w niebie. Usłyszeli krzyki Wielkiego Tessy’ego zanim spadł, lądując twardo na swojej twarzy. Krew lała się nie tylko stamtąd, gdzie wylądował, ale także z jego pleców i po wewnętrznej stronie ud. To były obrażenia, których nie poniósłby od prostego upadku. Ich SUV obrócił się, uderzając w kilku ludzi Tommy'ego, posyłając ich przez powietrze w ciemność. Tommy słyszał trzask kości, jęki swoich ludzi. Ale za kierownicą SUV-a nikogo nie było. Wyglądało to tak, jakby ktoś go pchnął. Jeszcze raz. Cofając się, po raz pierwszy od dziesięcioleci czując strach, trzymał pistolet przed sobą, otoczony przez dwóch swoich ostatnich ludzi. Aż oni też zniknęli, wciągnięci w noc. Ich krzyki… Boże, ich krzyki. - Cześć, Tommy. Okręcił się na dźwięk głosu Amsel, gotowy do strzału, ale jej ręce – teraz wolne – złapały broń, odwracając ją. Cofnąwszy swoją prawą dłoń, wbiła ją w jego przedramię i poczuł jak od tego jednego ciosu pękła kość. Tommy upuścił pistolet i upadł na kolana na ziemię. Amsel kopnęła pistolet na bok i oparła ręce na biodrach. - Tommy, Tommy, Tommy – powiedziała z uśmiechem, mimo siniaków i krwi na swojej twarzy od bicia, które dostała. I od tego strzału w głowę. – Wiesz, żez apomniałam o tobie, prawda? - Znasz go? – zapytał inny głos. Wielki człowiek z wcześniej. Wyszedł z ciemności wyglądając na naprawdę wkurzonego, trzymając dwóch ostatnich ludzi Tommy'ego mocno za ich gardła. Odrzucił ich na bok, jakby byli niczym.

~ 21 ~ - Tak. Od bardzo dawna. To ten człowiek, który mnie zabił. - Czy nie miałaś na myśli, próbował cię zabić? – spytał Tommy, przyciskając swoje złamane ramię do ciała. Amsel przykucnęła przed nim, jeden palec pogładził go po policzku. - Nie, nie. Naprawdę mnie zabiłeś. Ale przed moim ostatnim tchnieniem, przyszła do mnie bogini o imieniu Skuld. I złożyła mi ofertę. Szansę na nowe życie. Drugie Życie. Kobieta była szalona. Tommy wiedział to teraz, ale mógł przeciągać to dalej. - Po prostu musiałaś dać jej swoją duszę, prawda? - Ach. To słodkie, że myślisz, iż ją mam. Ale nie. – Prześledziła linię jego szczęki i to było dziwne uczucie. Spojrzał w dół i zobaczył, że czubek jej palca nie wygląda już jak palec. Zwłaszcza ludzki. Czarny i niebezpiecznie ostry, przypominał mu… pazur? Dlaczego ta kobieta miała pazur? - Obiecała mi – ciągnęła dalej Amsel – że nigdy znowu nie przestraszę się takich dupków jak ty. I mnie nie okłamała. – Machnęła tym pazurem i ból zapiekł go w policzku, krew spłynęła po jego szczęce. – Gdybyś tylko zostawił mnie w spokoju, Tommy, to by się nie wydarzyło. Mężczyzna będący z Amsel uklęknął za Tommy’m i chwycił pełną garść jego włosów, szarpiąc głowę Tommy'ego do tyłu. - Dlaczego on wciąż żyje? - Spieszysz się? – zapytała Amsel, śmiejąc się trochę. – Masz coś jeszcze do zrobienia? - Strzelił ci w głowę. - Znowu. - A jednak nie zabiłaś go. - Śmierć jest taka ostateczna. – Spojrzała na Tommy'ego i dodała. – Zazwyczaj.

~ 22 ~ Mężczyzna warknął i poderwała swoje ręce, pokazując, że wszystkie jej palce były czarnymi pazurami. - Co? – warknęła Amsel. – Coś nie tak? - Nie rozumiem, dlaczego pozwalasz mu żyć. - Nie rozumiem, dlaczego jesteś taki spięty. Mój Boże, człowieku, rozluźnij się. - Strzelił ci w głowę. Myślałem, że będziesz trochę bardziej wkurzona. Amsel wzruszyła ramionami. - Nie pozwalam, żeby niepokoiły mnie takie małe sprawy. - Strzelił ci w głowę – powtórzył mężczyzna. – Jak to może być małą sprawą? A potem zrobił to jeszcze raz! - Nie zdobywasz przyjaciół, Tommy. On tak bardzo chce cię zabić – wyszeptała kpiąco. - Naprawdę chcę. - Ale ja nie zamierzam cię zabić. – Obiema rękami chwyciła Tommy'ego za gardło i wstała, zabierając Tommy'ego ze sobą, a mężczyzna został zmuszony do puszczenia włosów Tommy'ego. – To byłoby zbyt łatwe. Ponieważ nie zasługujesz na szybkie odejście honorową śmiercią. Zasługujesz na cierpienie. – Uśmiechnęła się. – I będę tą, która upewni się, że będziesz cierpiał. Stieg czekał aż Erin zrobi to, co zawsze robiła tak dobrze. Uczyniła piekło z czyjegoś życia. Ale, kiedy wciąż ściskała gardło mężczyzny, który jeszcze raz strzelił jej w głowę, nagle spojrzała na Stiega i zapytała. - Jak wygląda moja twarz? Zaskoczony pytaniem, biorąc pod uwagę wyczucie czasu, Stieg odpowiedział. - Co? - Pytałam jak wygląda moja twarz?

~ 23 ~ - Dlaczego? - Czy jest posiniaczona? - Oczywiście, że jest posiniaczona. - W takim razie muszę dzisiaj rozbić się w twoim domu. - Nie możesz pozwolić sobie na hotel? - Wow, koleś. Zostałam postrzelona w głowę i chcesz zmusić mnie, żebym została w hotelu… sama? Całkiem sama? - Och, proszę – zaśmiał się Stieg, zniesmaczony, że próbowała zmusić się do płaczu. – A dlaczego po prostu nie wrócisz do domu? - Tak wyglądając? - To nie byłby pierwszy raz, kiedy wracasz do Domu Ptaków wyglądając w ten sposób, więc dlaczego teraz to ma znaczenie? Erin zaczęła odpowiadać, ale potem zatrzymała się, wzruszyła ramionami i powiedziała. - Masz rację. Ja tylko… tylko… masz rację. Erin Amsel nigdy nie powiedziała Stiegowi, że ma rację. W czymkolwiek. Wychodziła z siebie, żeby nigdy nie powiedzieć mu, że ma rację w czymkolwiek, ponieważ bawiło ją dręczenie go. Dręczenie było tym, w czym była dobra. - Wrony nie wiedzą, co robisz, prawda? – oskarżył ją Stieg. - A co ja robię? - Nie wiem, ale coś. Coś knujesz! - Co cię to obchodzi? Dlaczego tu jesteś? – Patrzyła na niego przez chwilę i ponownie zapytała. – Dlaczego tu jesteś? - Myślałem, że zamierzasz zabić tego faceta. - Nie próbuj rozpraszać mnie tym idiotą. Po prostu powiedz mi, co tu robisz. - Ty mi powiedz!

~ 24 ~ Patrzyli na siebie przez chwilę, dopóki Erin nie potrząsnęła głową i zaproponowała. - A może zostawimy to… i pozwolisz mi zostać u ciebie, ponieważ słyszałam, że teraz masz mieszkanie. - A hotel odpada, ponieważ… - Betty ma szpiegów we wszystkich hotelach. Betty Lieberman, Starsza Wron i pełnoetatowa agentka Hollywood, była dziwna, ale nie wydawało się być aż taka dziwna. - Dlaczego, do diabła, Betty ma szpiegów we wszystkich hotelach? - Co? Myślisz, że trzyma potentatów filmowych pod kontrolą swoim urokiem? - Och. Ooo. - A jeśli dowie się, że tam byłam, to wydostanie się przez Linię Telefoniczną Wron. Linia telefoniczna, którą Stieg znał z doświadczenia, była najszybsza na planecie. - A nie chcesz tego, ponieważ… - Nie będę zadawała ci żadnych pytań, a ty nie będziesz pytał mnie. Stieg uznał, że tak będzie najlepiej. Wiedział, że skoro jego bracia Kruki, czuli potrzebę śledzenia tej kobiety, to musiało być z jakiegoś powodu. Prawdopodobnie. Może. Do cholery, kto wie, co ci idioci wymyślili? - W porządku. - W porządku. Stieg wskazał na aktualną zdobycz Erin. - A co z nim? Uśmiechnęła się. - Myślałeś, że zapomnieliśmy o tobie, prawda, Tommy? – Pchnęła go w ramiona Stiega. – Ale nie zapomnieliśmy. Uderzyła dłonią w twarz Tommy'ego, jej długie palce przeszły od prawej strony nad jego okiem, przez jedno nozdrze i przez jego usta do brody. Uwolniła dość ciepła ze

~ 25 ~ swojej dłoni, by stopić wszystko, co było pod jej ręką, ignorując krzyki Tommy'ego, gdy wił się między nimi, rozpaczliwie próbując wydostać się z uścisku Stiega. Nie, żeby Stieg winił tego człowieka. On także stanął w obliczu specjalnego daru Erin od bogini Skuld. Nie każda Wrona otrzymywała dar, ale te, które go miały, dawały swoim wrogom powód, by stawili im czoła. Dla Erin, jej prezentem był potężny płomień. Tak więc, kiedy w końcu cofnęła rękę, obrażenia były całkowite. Żaden chirurg plastyczny nie mógł naprawić tego, co zrobiła z twarzą tego mężczyzny. To przeszło przez skórę i mięśnie, prosto do kości. Z pewnością zostaną podjęte próby naprawienia tego, ale Stieg był pewny, że to tylko przyczyni się do większego cierpienia mężczyzny –a Erin to wiedziała. - W ten sposób prawdopodobnie znowu o tobie zapomnę – powiedziała Erin do Tommy'ego, wciąż się uśmiechając, jednocześnie jednym palcem śledząc to, co zrobiła jego ciału – ale ty nigdy nie zapomnisz o mnie. Nigdy. - Skończyłaś? – Stieg puścił zdobycz Wrony. Szczerze, powinna po prostu go zabić. - Tak. Skończyłam. Jesteś taki spięty. - Taa, taa, taa, nieważne. - Och, daj spokój! – nalegała. – To jest dobra noc. Jestem żywa i zdrowa. Jesteś wielkim he-manem, który pomógł. Czy to nie ma znaczenia? - To będzie zależało od tego, z kim rozmawiasz. - To bardzo miłe. - Mogłabyś, jednak, być trochę mniej wesoła. Właśnie oszpeciłaś człowieka. Erin przez kilka sekund wpatrywała się w swoją ofiarę zanim od niechcenia podała swoją standardową odpowiedź. - On zaczął. Tłumaczenie: panda68