J.T. Ellison
ŻYWIOŁY
Przełożyła Małgorzata Hesko-Kołodzińska
Wstęp
Deb Carlin
Ivan, Dennis, Katrina, Sandy - oto burze warte
tego, by nadać im imiona. Zabójcze burze.
Pewnego dnia Erica, Alex, J.T. i ja przystąpiłyśmy
do burzy mózgów, aby znaleźć sposób na
kontynuację Cieni nocy. Pisarki miały świadomość,
że potrzebują wspólnego mianownika, scalającego
ich opowieści. Do głowy przychodziły im rozmaite
pomysły, ale na żaden nie potrafiły się zdecydować.
Chyba pora wyjaśnić, w czym rzecz, w końcu nie
wszyscy czytali Cienie nocy i niekoniecznie muszą
wiedzieć, że trzy autorki bestsellerów postanowiły
wydać wspólny tom. Szczerze mówiąc, siłą sprawczą
była pewna zagorzała czytelniczka i wielbicielka
twórczości pisarek, która polubiła
ich wszystkie książki i dręczyła autorki tak długo,
aż osiągnęła cel.
Jeśli jeszcze ktoś się nie domyślił, to zdradzę, że ja
byłam ową zagorzałą czytelniczką. Zaproponowałam
wsparcie organizacyjne i wydawnicze przy publikacji
tomu składającego się z trzech opowieści pióra moich
trzech ukochanych pisarek. Naturalnie, ostrzegano
mnie, że sprzęgnięcie sił uznanych autorek i
skłonienie ich do wspólnej pracy może okazać się
trudnym przedsięwzięciem, zwłaszcza że wszystkie
panie to silne osobowości (do tego grona zaliczam
również siebie).
W Cieniach nocy zabójca podróżuje z Nowego
Orleanu do Nashville, a potem do Omahy. Każda z
pisarek skoncentrowała się na swojej bohaterce,
mieście i historii, ale sprawca zbrodni był ten sam.
Książka cieszyła się dużym powodzeniem, a jej
polskie wydanie ukazało się błyskawicznie.
Odniesiony sukces niewątpliwie sprawia satysfakcję,
ale i kusi, by go powtórzyć. Podczas pierwszej
telekonferencji na temat nowego, wspólnego tomu
jedna z nas napomknęła o zbliżającej się porze
huraganów. Na własnej skórze doświadczyłyśmy
katastrofalnych burz, począwszy od wichur,
tornad i powodzi, skończywszy na zawiejach i
zamieciach śnieżnych. Innymi słowy wiemy, że jeden
układ burzowy może poczynić szkody na rozległym
terytorium.
Zadałyśmy sobie pytanie, co by było, gdyby
wspólnym elementem trzech opowiadań uczynić
potężny układ burzowy, rozciągający się od
Środkowego Zachodu przez północną Florydę po
Wschodnie Wybrzeże. Warto pamiętać, że
rozmawiałyśmy o tym w lipcu 2012 roku, zanim
huragan Sandy poczynił ogromne spustoszenia w
ogromnej część kraju, przynosząc grad, śnieg, a także
powodzie i niszczycielskie wiatry. Wykorzystując
burzę jako tło akcji, każda z autorek mogła opisać
wydarzenia, w których uczestniczyła wykreowana
przez nią bohaterka. W wymienianych między nami e
mailach Erica zaczęła nazywać nasz projekt Żywioły i
wkrótce nie wyobrażałyśmy sobie innego tytułu.
Cienie nocy to była krótka powieść w trzech
częściach. Natomiast na Żywioły składają się trzy
krótkie opowieści, których tłem, ale nie tematem, jest
śmiertelnie groźna burza. Bohaterki, powołane do
życia przez autorki, zmagają się nie tylko
z nieprzyjazną aurą, ale przede wszystkim
uczestniczą
w dramatycznych wydarzeniach.
Powstała bardzo interesująca, trzymająca w napięciu
książka. Żywię przekonanie, że czytelnicy, podobnie
jak ja, nie będą mogli oderwać się od lektury.
Wielki chłód
Erica Spindler
Rockford, Illinois
Poniedziałek, 7 października 2013 roku
7.40
- Czy ktoś jeszcze zauważył, że to cholerny koniec
świata?
Detektyw Mary Catherine Riggio z wydziału
zabójstw, która kucała obok denatki, podniosła
wzrok. Wieszczem okazał Nick Sorenstein, jeden ze
speców od identyfikacji i ich własny prorok zagłady.
Dzisiejszy koniec świata nadchodził ze względu na
globalne ocieplenie.
- Dla niej na pewno - odparła.
Mniej więcej godzinę wcześniej amator biegania
zauważył
częściowo
zanurzoną
w
wodzie
dziewczynę. Aby ją „uratować", jak twierdził,
wyciągnął ją i odwrócił, a następnie zwymiotował.
- Siedzisz prognozy pogody, Riggio? Jesteś
świadoma, że znowu nadciąga jakaś „dziwaczna"
burza? - Sorenstein zrobił palcami znaki
cudzysłowu.
- Tak, zauważyłam. Najpierw jest zimno, potem
gorąco, potem znowu zimno. Zupełnie nie wiem, czy
powinnam włożyć czarną kurtkę czy może czarną
kurtkę.
Ani trochę nie rozbawiła Sorensteina.
- Nie patrzysz dalej niż na czubek własnego nosa -
orzekł z dezaprobatą.
- Nieprawda. - Wskazała okrąg wokół ofiary. -
Powiedziałabym, że teraz widzę na jakieś trzy metry
- Pora się przebudzić. Jeśli w dalszym ciągu
będziemy ignorowali matkę naturę, skończymy jak
dinozaury, czyli wyginiemy.
Jackson, jeden z techników kryminalistycznych,
wybuchnął śmiechem, po czym zapytał:
- Sorenstein, nie wziąłeś dzisiaj proszków?
- Daj spokój, człowieku. Nie zamierzam skończyć
jak
tyranozaur.
Trzeba
się
przystosować.
Przystosujesz się albo zginiesz. - Jackson znów się
roześmiał, na co Sorenstein zmarszczył brwi i dodał:
- Lepiej się zamknij i pstrykaj te swoje fotki.
Jackson wycelował w niego nikona i zrobił zdjęcie.
- To dzieła sztuki, kolego - powiedział.
M.C zignorowała te złośliwości, aby skupić uwagę
na młodej kobiecie. Jej długie brązowe włosy były
mokre i skołtunione, twarz podrapana i brudna od
błota, a oczy otwarte. Na ciele nie widniały żadne
widoczne obrażenia.
Po chwili przybyła Kitt Lundgren, partnerka,
mentorka i najlepsza przyjaciółka M.C. W
przeszłości razem wyszły z niejednej opresji.
- Co się stało Sorensteinowi? - Kitt przykucnęła
obok M.C.
- Albo mamy koniec świata, albo nie wziął dziś
proszków.
Kitt uśmiechnęła się szeroko.
- Znam Sorensteina i widziałam prognozę pogody,
więc myślę, że obie te możliwości są jednakowo
prawdopodobne. - Wskazała na ofiarę. - Co tu się
stało?
- Ktoś tędy biegł i znalazł ją twarzą w wodzie.
Pewnie nieźle się napruła, wylądowała w rzece i...
- ...koniec pieśni - dokończyła Kitt. - Jak myślisz,
narkotyki czy alkohol?
- Toksykologia to wykaże.
- Witam, panie detektyw - odezwał się za nimi
Frances Roselli, główny patolog w biurze koronera i,
zdaniem M.C, geniusz w swoim fachu.
- Dzieńdoberek - odparła Kitt. - Wszyscy już tu są.
Frances naciągnął rękawiczki.
- Któraś z was oglądała dziś prognozę pogody? -
zapytał.
- I ty, Roselli? - M.C. zrobiła zbolałą minę.
- Jim Cantore już zwiał do Madison w Wisconsin -
poinformował.
- Nasi wielbiciele sera na północy pewnie są w
strefie zero - powiedziała Kitt.
- Moim zdaniem, tu mamy strefę zero - zauważyła
kąśliwie M.C. - Możemy wreszcie zabrać się do
pracy?
Frances ukląkł obok nich.
- Jesteś dzisiaj rano okropnie zgryźliwa, pani
detektyw. Mogę ci jakoś pomóc?
- Brak mi cierpliwości do tego biadolenia o końcu
świata. Pora wziąć się do roboty.
- Zgadzam się w stu procentach. - Frances
odkaszlnął. - Czy ta młoda dama ma imię i nazwisko?
- Whitney Bello. Dwadzieścia trzy lata, studentka
Rock Valley. W portfelu były dokumenty i
dwadzieścia dolarów.
Frances skinął głową.
- Zostawcie mnie na kilka minut z panią Bello,
zobaczę, co ma do powiedzenia.
M.C i Kitt wstały. Ścieżka zdrowia biegła po
wschodniej stronie rzeki Rock i dalej lawirowała
przez miasto. Miejsce, w którym znaleziono zwłoki,
znajdowało się za Ice House, siedzibą IceHogs,
miejscowej drużyny hokeja.
Parking był niemal pusty stał na nim jeden
samochód, niewielka sportowa terenówka. Ruszyły
w tamtym kierunku.
- Odkąd to ględzenie Sorensteina tak cię irytuje? -
spytała Kitt.
M.C. odetchnęła głęboko. Mogła bez trudu zbyć to
pytanie, ale Lundgren za dobrze ją znała.
- Wczoraj wieczorem Erik znów mi się oświadczył
- odparła szczerze.
- A ty się nie zgodziłaś.
To nie było ani pytanie, ani osąd, jednak M.C. tak
to potraktowała.
- Jest za wcześnie, nie jestem gotowa -
oświadczyła.
- Minęły trzy lata - zauważyła Kitt.
- Dziękuję, że liczysz.
- Po prostu mam oczy szeroko otwarte, partnerko. -
Kitt spojrzała na nią uważnie. - Myślę, że Dan
chciałby, abyś była szczęśliwa, a ściślej, żebyście
oboje byli szczęśliwi.
- Nie zamierzam o tym rozmawiać - skwitowała
M.C.
Na szczęście Kitt nie ciągnęła tematu i w milczeniu
dotarły do auta, mocno zużytego forda escape. Na
przedniej szybie widniała naklejka parkingowa Rock
Valley College. M.C. zajrzała przez okno od strony
kierowcy Samochód niewątpliwie należał do kobiety.
W środku róż aż bił po oczach, pełno tam było ubrań i
butów. M.C. dostrzegła otwarty plecak, książki,
papiery i notatniki, a także kilka papierowych
kubków po kawie na wynos i matę do jogi. Na
kanapie z tyłu widać było sporo jasnych psich
kłaków.
- To samochód naszej ofiary - powiedziała. Kitt
pokiwała głową.
- Jeśli denatka mieszkała sama, psina będzie pilnie
potrzebowała wycieczki do najbliższego drzewka.
M.C obeszła samochód i rozejrzała się dookoła, ale
po psie nie było śladu.
- Pewnie to narkotyki - orzekła. - Tutaj spotkała się
z dilerem, kupiła działkę i zrobiła z niej użytek.
- Może trafił się jej zły towar?
- W takim razie będziemy miały inny problem.
Wróciły do patologa. Porządkowi szykowali się
do transportu zwłok do kostnicy, ale Frances
gestem nakazał im zaczekać.
- Proszę się przyjrzeć, moje panie. - Odsunął
mankiet kurtki ofiary. Na przegubie miała zegarek,
jeden z tych krzykliwych modnych dodatków,
uwielbianych przez młode kobiety. Tarcza była
roztrzaskana, a wskazówki zatrzymały się za
osiemnaście pierwsza. - Oto czas zgonu.
- Jaka szkoda, że wszystkie ofiary nas tak nie
rozpieszczają - zauważyła Kitt.
- Dłonie też są interesujące. - Frances ostrożnie
poruszył najpierw prawą, potem lewą ręką Bello.
Opuszki były otarte, pod paznokciami utkwiła
gleba i kawałki roślin. Najwyraźniej usiłowała
wydostać się z rzeki.
- To znaczy, że była żywa, kiedy wpadła do wody -
domyśliła się Kitt - i próbowała się ratować.
- Otóż to.
M.C. zmarszczyła brwi. Brzeg nie był stromy i nie
pokrywał go ani śnieg, ani lód, nawet nie wydawał się
śliski. Rosła na nim świeża miękka trawa.
- Co jej przeszkodziło?
- Pewnie była pijana. - Frances odsunął się od
zwłok i skinął ręką na porządkowych, aby robili
swoje. - To smutne, ale wciąż dochodzi do
podobnych wypadków.
- Może ktoś jej pomógł? - zasugerowała M.C.
- Wpaść do wody czy w niej pozostać? - spytała
Kitt.
- Jedno albo drugie bądź jedno i drugie.
- Jak sądzisz, Frances? - Kitt popatrzyła na
patologa.
- Jest to możliwe, ale niezbyt prawdopodobne -
ocenił.
- Skontaktujesz się z nami jak najszybciej?
- Jak zawsze. Chociaż z powodu pogody może to
potrwać trochę dłużej.
- Już się wykręcasz? - M.C. uśmiechnęła się do
patologa.
- Nie sposób pokonać matki natury pani detektyw -
odparł ze śmiechem Frances. - Chociaż gdyby ktoś
próbował, to na pewno ty.
11.10
Bello mieszkała po wschodniej stronie rzeki, na
drugim piętrze przypominającego pudełko budynku.
Sądząc po stylu retro i zniszczonym murze, stał tu
szmat czasu.
M.C. przedstawiła siebie i Kitt młodej brunetce,
która otworzyła drzwi i wzięła na ręce wściekle
ujadającego teriera.
- Policja? - upewniła się dziewczyna.
- Przyszłyśmy w sprawie pani współlokatorki,
Whitney Bello.
- Nie ma jej w domu.
- Rhonda, kto przy... - Blondynka, która wyłoniła
się z kuchni z kubkiem herbaty w ręce, zamarła i
wytrzeszczyła oczy
- Detektyw Lundgren i detektyw Riggio -oznajmiła
Kitt i weszła do mieszkania.
- Szukają Whitney - powiedziała brunetka.
- Nie, przyszłyśmy w jej sprawie - uściśliła M.C. -
Kim pani jest?
- Mam na imię Allison - odparła blondynka.
-Mieszkamy tu z Whitney.
- Może lepiej usiądźmy - Kitt wskazała ręką salon.
- O mój Boże. - Allison podeszła do sofy i ciężko
na nią opadła. - Zdarzył się wypadek?
- Wygląda na to, że wasza koleżanka chyba
utonęła.
- Nie żyje? - Rhonda zbladła jak płótno.
- Niestety. Bardzo nam przykro.
Rhonda zajęła miejsce na sofie obok Allison.
Dziewczyny wydawały się oszołomione. Pies
zeskoczył na podłogę i podbiegł do M.C, żeby
obwąchać jej buty, a ona pochyliła się i podrapała go
za uchem. Po chwili usiadła na wolnym krześle, a
Kitt stanęła za nią.
Rhonda odezwała się pierwsza.
- Powiedziała pani, że... „chyba utonęła". Jak to
chyba?
- Wyciągnięto ją z rzeki, na tyłach Ice House, ale
jeszcze oficjalnie nie potwierdzono przyczyny jej
śmierci.
Allison rozpłakała się, a Rhonda złapała ją za rękę.
- Nie byłyśmy sobie bliskie, ale... - Umilkła i
zaczęła
mrugać
oczami,
by
powstrzymać
napływające do nich łzy. - Na uczelni wywiesiłyśmy
ogłoszenie, że szukamy współlokatorki. Whitney na
nie odpowiedziała.
- W Rock Valley?
Allison skinęła głową. Jej usta drżały.
- Kiedy to było?
- Na początku semestru. - Rhonda wzięła głęboki
oddech. - Whitney trzymała się na uboczu.
- Kochała Maksa - dodała Allison.
- Maksa? - powtórzyła M.C. Allison wskazała
głową na psa.
- Ciągle chodzi z nim do parku.
- Ma fioła na punkcie zdrowia - wtrąciła Rhonda.
- Jak to?
- Stale ćwiczy, biega, uprawia jogę, racjonalnie się
odżywia.
- Je owoce, warzywa i razowy chleb. - Allison
skrzywiła się wymownie.
To zupełnie nie pasowało do profilu narkomanki.
- Studiowała?
- Tak, zaocznie, i pracowała na pół etatu.
- Gdzie?
- W centrum pomocy. - Rhonda popatrzyła na
współlokatorkę. - Jak się nazywało?
-
Stowarzyszenie Resocjalizacji Młodzieży
-odparła Allison, pociągając nosem.
Bello pracowała dla Erika! M.C doznała
niepokojącego przeczucia. To był jeden z tych
przełomowych momentów w życiu, które zmieniają
wszystko.
- Zgadza się. - Rhonda skinęła głową. - Czasem
mówiła na to STORM.
- Przepadała za swoim szefem. Bez przerwy o nim
mówiła.
M.C. wiedziała, że Erik dobrze traktuje personel,
który go wręcz uwielbia. Mimo to dziwnie się
poczuła na wieść o tym, że młoda i ładna kobieta nie
przestawała wygłaszać peanów na jego cześć.
- Myślałam, że trzymała się na uboczu - wtrąciła
Kitt.
- Tak, ale kiedy była w domu, to albo gadała o
pracy, albo o chłopaku. O Bradzie.
- A ten chłopak ma jakieś nazwisko?
Dziewczyny popatrzyły po sobie i jednocześnie
pokręciły przecząco głowami.
- Na pewno ma mieszkanie, bo nigdy go tu nie
przyprowadziła.
- Student?
- Nie wiem - odparła Rhonda. - A ty, Ali? Allison
ponownie pokręciła głową.
- Możliwe, że był starszy - powiedziała. - Nie jakiś
kompletny staruch, ale trochę starszy Przynajmniej
tak zrozumiałam.
- Ja też.
- Wiecie, gdzie pracował?
- Przykro mi, ale tak jak mówiłam, nie...
- ...nie znałyście jej zbyt dobrze - dokończyła za
nią Kitt. - Rozumiem. Ostatnie pytanie. Czy Whitney
brała narkotyki?
Obie wydawały się zdumione tym pytaniem.
- Na pewno nie tutaj. - Raz jeszcze Rhonda
odpowiedziała pierwsza. - Celowo zaznaczyłyśmy w
ogłoszeniu, że nie tolerujemy żadnych nałogów. Ani
papierosów, ani alkoholu, ani narkotyków.
13.00
- Witaj, piękna - powiedział Erik, gdy M.C i Kitt
weszły do jego gabinetu. Pocałował M.C, po czym
popatrzył na Kitt. - Miło cię widzieć. Co słychać u
Joego?
- W porządku - odparła. - Próbuje zamknąć stan
surowy domu, zanim spadnie śnieg.
- Lepiej niech się pośpieszy. Sądząc z prognozy
pogody, do końca tygodnia spadnie ponad pół metra.
- Słyszał o tym i nie jest mu do śmiechu. Oboje
mamy nadzieję, że pogodynki celowo wszystkich
straszą,
żeby
zwiększyć
oglądalność.
Parę
centymetrów śniegu nie brzmi tak interesująco jak
pół metra z okładem.
- Nie pierwszy raz by tak było. - Erik odwrócił się
do M.C. i uśmiechnął. Uwielbiała kurze łapki w
kącikach jego jasnych oczu. Miał
jedną z tych twarzy które dobrze się starzeją,
zmarszczki tylko podkreślały jej urodę. - Gdybym
wiedział, że przyjdziecie, moglibyśmy zjeść razem
lunch.
- Niestety, nie przyszłyśmy z towarzyską wizytą -
oznajmiła Kitt.
- Pracuje u ciebie niejaka Whitney Bello? -
zapytała M.C.
- Owszem, na pół etatu. - W jego oczach pojawił
się lęk. - Dlaczego chcesz wiedzieć?
M.C i Kitty popatrzyły po sobie, a Erik zmarszczył
brwi.
- O co chodzi?
- Dobrze ją znałeś?
- Bardzo dobrze. Whitney to... - Urwał, patrząc to
na M.C, to na Kitt. - Co się stało? Wszystko u niej w
porządku?
- Whitney nie żyje - powiedziała M.C - Bardzo mi
przykro.
Przez chwilę Erik się w nią wpatrywał, po czym
wrócił za biurko i ciężko usiadł na krześle.
- Jak? - zapytał po dłuższym milczeniu.
- W tym momencie wygląda to na nieszczęśliwy
wypadek. Najprawdopodobniej się utopiła -
wyjaśniła M.C i spytała: - Nie wiesz przypadkiem,
czy Whitney miała problemy z używkami?
- Dawniej. Od prawie dwóch lat była czysta.
Powiedz, co się stało.
- Znalazł ją amator porannego biegu. Leżała w
rzece, twarzą do dołu. Jeszcze nie mamy raportu
patologa, ale sądzimy, że się naszprycowała i
potknęła albo straciła przytomność.
Erik westchnął z wyraźnym żalem.
- Tego nie przewidziałem.
- Dlaczego miałbyś przewidzieć? - zdumiała się
M.C.
- Bo jestem nie tylko jej szefem, ale i kuratorem.
Zaczęła do mnie przychodzić z nakazu sądu. Miała
wtedy osiemnaście lat. Rzuciła narkotyki, poszła na
studia do Rock Valley, a ja dałem jej pracę. Była... -
Przyczesał palcami włosy. -Niech to szlag.
- Co możesz nam o niej powiedzieć?
- Nie miała łatwego dzieciństwa. Krążyła między
rodzicami, którzy założyli nowe rodziny, aż w końcu
się pogubiła. - Umilkł, po chwili odkaszlnął i dodał: -
Ani przez moment nie wahałem się, czy ją zatrudnić.
Była bystra, szybko
uczyła się i przyswajała nowości. Potrafiła ciężko
pracować.
Erik specjalizował się w opiece nad młodzieżą,
która się pogubiła w życiu. Nie interesowało go,
dlaczego do tego doszło, po prostu postawił sobie za
cel skierowanie ich na właściwą drogę. Tak bardzo
poświęcił się tej działalności, że zrezygnował z
zarządzania wartą miliony dolarów korporacją
rodzinną, SunCorp.
- Czym się tutaj zajmowała?
- Była kimś w rodzaju osobistej asystentki.
Załatwiała sprawy, odpowiadała za kontakty z sie-
dzibą SunCorp. Wszystko, o co prosiłem, robiła
porządnie i z uśmiechem. - Pochylił głowę. Widać
było, że jest wstrząśnięty. - Nie wiem, co jeszcze
mógłbym powiedzieć.
- Rozmawiałyśmy z jej współlokatorkami.
Podobno nie znały jej dobrze, ale wspomniały o jej
chłopaku, Bradzie.
- Tak, Bradley Rudd. Widywała się z nim od paru
miesięcy. Naprawdę go lubiła.
- Nie wydajesz się zachwycony.
- Nie poznałem go. Byłem zaniepokojony ze
względu na jego styl życia.
- Bierze narkotyki?
- Whitney twierdziła, że nie. Jest barmanem w
Spanky s. Naturalnie, nie ma nic złego w pracy w
knajpie, ale... Wiem, z czym to się wiąże. Nocne
godziny pracy imprezowanie, alkohol, narkotyki. Nie
tą drogą powinna była zmierzać.
- Jeszcze nie mamy raportu patologa, więc nie
możemy stwierdzić na sto procent, że wróciła do
nałogu. - M.C ścisnęła Erika za rękę.
- Ale to ma sens - oznajmiła Kitt. - Chodzi mi o jej
utonięcie. Tak często bywa.
- Tak czy owak, Whitney nie żyje - powiedział
cicho Erik. - Wątpię, czy wyniki sekcji cokolwiek
zmienią. Wszystko jedno, czy powróciła do nałogu,
czy nie.
M.C. podniosła się z miejsca. Źle się czuła,
zostawiając go mocno przygnębionego, jednak miała
coś do zrobienia.
- Wybacz, Erik, chciałabym zostać, ale...
- ...ale nie możesz - wpadł jej w słowo. -
Rozumiem.
Pocałował ją nieco namiętniej, niż wypadało w
takiej sytuacji, po czym się odsunął.
- Dasz mi znać, jak postępy w śledztwie? - zapytał.
- Oczywiście - zapewniła M.C.
- Będziecie rozmawiały z Ruddem? - Erik
popatrzył na Kitt.
- O, tak, i to lada chwila.
- Jeśli to przez niego znowu wpadła w narkotyki,
będziecie musiały mnie aresztować, bo inaczej go
zatłukę. Przysięgam, że to zrobię.
Oznajmił to takim tonem, że M.C. mu uwierzyła.
- Wpadnę później - zapowiedziała. - Będziesz w
domu?
Potwierdził, a ona wyszła z gabinetu, choć musiała
bardzo się starać, żeby się nie odwrócić i nie przytulić
Erika. Codziennie go zostawiała, więc dlaczego
akurat teraz było to takie trudne? Czemu strach
chwycił ją za gardło? Miała wrażenie, jakby zaczął
tykać zegar, odliczając czas do... czego? Końca ich
związku czy jakiejś katastrofy?
- Co się dzieje? - spytała Kitt, kiedy dotarły do
samochodu.
M.C. popatrzyła na nią i stanowczo odepchnęła od
siebie czarne myśli.
- Nic, tylko... Nic.
Alex Kava Erica Spindler
J.T. Ellison ŻYWIOŁY Przełożyła Małgorzata Hesko-Kołodzińska Wstęp Deb Carlin Ivan, Dennis, Katrina, Sandy - oto burze warte tego, by nadać im imiona. Zabójcze burze. Pewnego dnia Erica, Alex, J.T. i ja przystąpiłyśmy do burzy mózgów, aby znaleźć sposób na kontynuację Cieni nocy. Pisarki miały świadomość, że potrzebują wspólnego mianownika, scalającego ich opowieści. Do głowy przychodziły im rozmaite pomysły, ale na żaden nie potrafiły się zdecydować. Chyba pora wyjaśnić, w czym rzecz, w końcu nie wszyscy czytali Cienie nocy i niekoniecznie muszą wiedzieć, że trzy autorki bestsellerów postanowiły wydać wspólny tom. Szczerze mówiąc, siłą sprawczą była pewna zagorzała czytelniczka i wielbicielka twórczości pisarek, która polubiła ich wszystkie książki i dręczyła autorki tak długo, aż osiągnęła cel. Jeśli jeszcze ktoś się nie domyślił, to zdradzę, że ja byłam ową zagorzałą czytelniczką. Zaproponowałam
wsparcie organizacyjne i wydawnicze przy publikacji tomu składającego się z trzech opowieści pióra moich trzech ukochanych pisarek. Naturalnie, ostrzegano mnie, że sprzęgnięcie sił uznanych autorek i skłonienie ich do wspólnej pracy może okazać się trudnym przedsięwzięciem, zwłaszcza że wszystkie panie to silne osobowości (do tego grona zaliczam również siebie). W Cieniach nocy zabójca podróżuje z Nowego Orleanu do Nashville, a potem do Omahy. Każda z pisarek skoncentrowała się na swojej bohaterce, mieście i historii, ale sprawca zbrodni był ten sam. Książka cieszyła się dużym powodzeniem, a jej polskie wydanie ukazało się błyskawicznie. Odniesiony sukces niewątpliwie sprawia satysfakcję, ale i kusi, by go powtórzyć. Podczas pierwszej telekonferencji na temat nowego, wspólnego tomu jedna z nas napomknęła o zbliżającej się porze huraganów. Na własnej skórze doświadczyłyśmy katastrofalnych burz, począwszy od wichur, tornad i powodzi, skończywszy na zawiejach i zamieciach śnieżnych. Innymi słowy wiemy, że jeden układ burzowy może poczynić szkody na rozległym terytorium.
Zadałyśmy sobie pytanie, co by było, gdyby wspólnym elementem trzech opowiadań uczynić potężny układ burzowy, rozciągający się od Środkowego Zachodu przez północną Florydę po Wschodnie Wybrzeże. Warto pamiętać, że rozmawiałyśmy o tym w lipcu 2012 roku, zanim huragan Sandy poczynił ogromne spustoszenia w ogromnej część kraju, przynosząc grad, śnieg, a także powodzie i niszczycielskie wiatry. Wykorzystując burzę jako tło akcji, każda z autorek mogła opisać wydarzenia, w których uczestniczyła wykreowana przez nią bohaterka. W wymienianych między nami e mailach Erica zaczęła nazywać nasz projekt Żywioły i wkrótce nie wyobrażałyśmy sobie innego tytułu. Cienie nocy to była krótka powieść w trzech częściach. Natomiast na Żywioły składają się trzy krótkie opowieści, których tłem, ale nie tematem, jest śmiertelnie groźna burza. Bohaterki, powołane do życia przez autorki, zmagają się nie tylko z nieprzyjazną aurą, ale przede wszystkim uczestniczą w dramatycznych wydarzeniach. Powstała bardzo interesująca, trzymająca w napięciu książka. Żywię przekonanie, że czytelnicy, podobnie
jak ja, nie będą mogli oderwać się od lektury. Wielki chłód Erica Spindler Rockford, Illinois Poniedziałek, 7 października 2013 roku
7.40 - Czy ktoś jeszcze zauważył, że to cholerny koniec świata? Detektyw Mary Catherine Riggio z wydziału zabójstw, która kucała obok denatki, podniosła wzrok. Wieszczem okazał Nick Sorenstein, jeden ze speców od identyfikacji i ich własny prorok zagłady. Dzisiejszy koniec świata nadchodził ze względu na globalne ocieplenie. - Dla niej na pewno - odparła. Mniej więcej godzinę wcześniej amator biegania zauważył częściowo zanurzoną w wodzie dziewczynę. Aby ją „uratować", jak twierdził, wyciągnął ją i odwrócił, a następnie zwymiotował. - Siedzisz prognozy pogody, Riggio? Jesteś świadoma, że znowu nadciąga jakaś „dziwaczna" burza? - Sorenstein zrobił palcami znaki cudzysłowu. - Tak, zauważyłam. Najpierw jest zimno, potem
gorąco, potem znowu zimno. Zupełnie nie wiem, czy powinnam włożyć czarną kurtkę czy może czarną kurtkę. Ani trochę nie rozbawiła Sorensteina. - Nie patrzysz dalej niż na czubek własnego nosa - orzekł z dezaprobatą. - Nieprawda. - Wskazała okrąg wokół ofiary. - Powiedziałabym, że teraz widzę na jakieś trzy metry - Pora się przebudzić. Jeśli w dalszym ciągu będziemy ignorowali matkę naturę, skończymy jak dinozaury, czyli wyginiemy. Jackson, jeden z techników kryminalistycznych, wybuchnął śmiechem, po czym zapytał: - Sorenstein, nie wziąłeś dzisiaj proszków? - Daj spokój, człowieku. Nie zamierzam skończyć jak tyranozaur. Trzeba się przystosować. Przystosujesz się albo zginiesz. - Jackson znów się roześmiał, na co Sorenstein zmarszczył brwi i dodał: - Lepiej się zamknij i pstrykaj te swoje fotki. Jackson wycelował w niego nikona i zrobił zdjęcie.
- To dzieła sztuki, kolego - powiedział. M.C zignorowała te złośliwości, aby skupić uwagę na młodej kobiecie. Jej długie brązowe włosy były mokre i skołtunione, twarz podrapana i brudna od błota, a oczy otwarte. Na ciele nie widniały żadne widoczne obrażenia. Po chwili przybyła Kitt Lundgren, partnerka, mentorka i najlepsza przyjaciółka M.C. W przeszłości razem wyszły z niejednej opresji. - Co się stało Sorensteinowi? - Kitt przykucnęła obok M.C. - Albo mamy koniec świata, albo nie wziął dziś proszków. Kitt uśmiechnęła się szeroko. - Znam Sorensteina i widziałam prognozę pogody, więc myślę, że obie te możliwości są jednakowo prawdopodobne. - Wskazała na ofiarę. - Co tu się stało? - Ktoś tędy biegł i znalazł ją twarzą w wodzie. Pewnie nieźle się napruła, wylądowała w rzece i... - ...koniec pieśni - dokończyła Kitt. - Jak myślisz, narkotyki czy alkohol? - Toksykologia to wykaże. - Witam, panie detektyw - odezwał się za nimi
Frances Roselli, główny patolog w biurze koronera i, zdaniem M.C, geniusz w swoim fachu. - Dzieńdoberek - odparła Kitt. - Wszyscy już tu są. Frances naciągnął rękawiczki. - Któraś z was oglądała dziś prognozę pogody? - zapytał. - I ty, Roselli? - M.C. zrobiła zbolałą minę. - Jim Cantore już zwiał do Madison w Wisconsin - poinformował. - Nasi wielbiciele sera na północy pewnie są w strefie zero - powiedziała Kitt. - Moim zdaniem, tu mamy strefę zero - zauważyła kąśliwie M.C. - Możemy wreszcie zabrać się do pracy? Frances ukląkł obok nich. - Jesteś dzisiaj rano okropnie zgryźliwa, pani detektyw. Mogę ci jakoś pomóc? - Brak mi cierpliwości do tego biadolenia o końcu świata. Pora wziąć się do roboty. - Zgadzam się w stu procentach. - Frances odkaszlnął. - Czy ta młoda dama ma imię i nazwisko? - Whitney Bello. Dwadzieścia trzy lata, studentka Rock Valley. W portfelu były dokumenty i dwadzieścia dolarów.
Frances skinął głową. - Zostawcie mnie na kilka minut z panią Bello, zobaczę, co ma do powiedzenia. M.C i Kitt wstały. Ścieżka zdrowia biegła po wschodniej stronie rzeki Rock i dalej lawirowała przez miasto. Miejsce, w którym znaleziono zwłoki, znajdowało się za Ice House, siedzibą IceHogs, miejscowej drużyny hokeja. Parking był niemal pusty stał na nim jeden samochód, niewielka sportowa terenówka. Ruszyły w tamtym kierunku. - Odkąd to ględzenie Sorensteina tak cię irytuje? - spytała Kitt. M.C. odetchnęła głęboko. Mogła bez trudu zbyć to pytanie, ale Lundgren za dobrze ją znała. - Wczoraj wieczorem Erik znów mi się oświadczył - odparła szczerze. - A ty się nie zgodziłaś. To nie było ani pytanie, ani osąd, jednak M.C. tak to potraktowała. - Jest za wcześnie, nie jestem gotowa - oświadczyła. - Minęły trzy lata - zauważyła Kitt. - Dziękuję, że liczysz.
- Po prostu mam oczy szeroko otwarte, partnerko. - Kitt spojrzała na nią uważnie. - Myślę, że Dan chciałby, abyś była szczęśliwa, a ściślej, żebyście oboje byli szczęśliwi. - Nie zamierzam o tym rozmawiać - skwitowała M.C. Na szczęście Kitt nie ciągnęła tematu i w milczeniu dotarły do auta, mocno zużytego forda escape. Na przedniej szybie widniała naklejka parkingowa Rock Valley College. M.C. zajrzała przez okno od strony kierowcy Samochód niewątpliwie należał do kobiety. W środku róż aż bił po oczach, pełno tam było ubrań i butów. M.C. dostrzegła otwarty plecak, książki, papiery i notatniki, a także kilka papierowych kubków po kawie na wynos i matę do jogi. Na kanapie z tyłu widać było sporo jasnych psich kłaków. - To samochód naszej ofiary - powiedziała. Kitt pokiwała głową. - Jeśli denatka mieszkała sama, psina będzie pilnie potrzebowała wycieczki do najbliższego drzewka. M.C obeszła samochód i rozejrzała się dookoła, ale po psie nie było śladu. - Pewnie to narkotyki - orzekła. - Tutaj spotkała się
z dilerem, kupiła działkę i zrobiła z niej użytek. - Może trafił się jej zły towar? - W takim razie będziemy miały inny problem. Wróciły do patologa. Porządkowi szykowali się do transportu zwłok do kostnicy, ale Frances gestem nakazał im zaczekać. - Proszę się przyjrzeć, moje panie. - Odsunął mankiet kurtki ofiary. Na przegubie miała zegarek, jeden z tych krzykliwych modnych dodatków, uwielbianych przez młode kobiety. Tarcza była roztrzaskana, a wskazówki zatrzymały się za osiemnaście pierwsza. - Oto czas zgonu. - Jaka szkoda, że wszystkie ofiary nas tak nie rozpieszczają - zauważyła Kitt. - Dłonie też są interesujące. - Frances ostrożnie poruszył najpierw prawą, potem lewą ręką Bello. Opuszki były otarte, pod paznokciami utkwiła gleba i kawałki roślin. Najwyraźniej usiłowała wydostać się z rzeki. - To znaczy, że była żywa, kiedy wpadła do wody - domyśliła się Kitt - i próbowała się ratować. - Otóż to. M.C. zmarszczyła brwi. Brzeg nie był stromy i nie pokrywał go ani śnieg, ani lód, nawet nie wydawał się
śliski. Rosła na nim świeża miękka trawa. - Co jej przeszkodziło? - Pewnie była pijana. - Frances odsunął się od zwłok i skinął ręką na porządkowych, aby robili swoje. - To smutne, ale wciąż dochodzi do podobnych wypadków. - Może ktoś jej pomógł? - zasugerowała M.C. - Wpaść do wody czy w niej pozostać? - spytała Kitt. - Jedno albo drugie bądź jedno i drugie. - Jak sądzisz, Frances? - Kitt popatrzyła na patologa. - Jest to możliwe, ale niezbyt prawdopodobne - ocenił. - Skontaktujesz się z nami jak najszybciej? - Jak zawsze. Chociaż z powodu pogody może to potrwać trochę dłużej. - Już się wykręcasz? - M.C. uśmiechnęła się do patologa. - Nie sposób pokonać matki natury pani detektyw - odparł ze śmiechem Frances. - Chociaż gdyby ktoś próbował, to na pewno ty.
11.10 Bello mieszkała po wschodniej stronie rzeki, na drugim piętrze przypominającego pudełko budynku. Sądząc po stylu retro i zniszczonym murze, stał tu szmat czasu. M.C. przedstawiła siebie i Kitt młodej brunetce, która otworzyła drzwi i wzięła na ręce wściekle ujadającego teriera. - Policja? - upewniła się dziewczyna. - Przyszłyśmy w sprawie pani współlokatorki, Whitney Bello. - Nie ma jej w domu. - Rhonda, kto przy... - Blondynka, która wyłoniła się z kuchni z kubkiem herbaty w ręce, zamarła i wytrzeszczyła oczy - Detektyw Lundgren i detektyw Riggio -oznajmiła Kitt i weszła do mieszkania. - Szukają Whitney - powiedziała brunetka. - Nie, przyszłyśmy w jej sprawie - uściśliła M.C. - Kim pani jest? - Mam na imię Allison - odparła blondynka. -Mieszkamy tu z Whitney. - Może lepiej usiądźmy - Kitt wskazała ręką salon.
- O mój Boże. - Allison podeszła do sofy i ciężko na nią opadła. - Zdarzył się wypadek? - Wygląda na to, że wasza koleżanka chyba utonęła. - Nie żyje? - Rhonda zbladła jak płótno. - Niestety. Bardzo nam przykro. Rhonda zajęła miejsce na sofie obok Allison. Dziewczyny wydawały się oszołomione. Pies zeskoczył na podłogę i podbiegł do M.C, żeby obwąchać jej buty, a ona pochyliła się i podrapała go za uchem. Po chwili usiadła na wolnym krześle, a Kitt stanęła za nią. Rhonda odezwała się pierwsza. - Powiedziała pani, że... „chyba utonęła". Jak to chyba? - Wyciągnięto ją z rzeki, na tyłach Ice House, ale jeszcze oficjalnie nie potwierdzono przyczyny jej śmierci. Allison rozpłakała się, a Rhonda złapała ją za rękę. - Nie byłyśmy sobie bliskie, ale... - Umilkła i zaczęła mrugać oczami, by
powstrzymać napływające do nich łzy. - Na uczelni wywiesiłyśmy ogłoszenie, że szukamy współlokatorki. Whitney na nie odpowiedziała. - W Rock Valley? Allison skinęła głową. Jej usta drżały. - Kiedy to było? - Na początku semestru. - Rhonda wzięła głęboki oddech. - Whitney trzymała się na uboczu. - Kochała Maksa - dodała Allison. - Maksa? - powtórzyła M.C. Allison wskazała głową na psa. - Ciągle chodzi z nim do parku. - Ma fioła na punkcie zdrowia - wtrąciła Rhonda. - Jak to? - Stale ćwiczy, biega, uprawia jogę, racjonalnie się odżywia. - Je owoce, warzywa i razowy chleb. - Allison skrzywiła się wymownie. To zupełnie nie pasowało do profilu narkomanki. - Studiowała? - Tak, zaocznie, i pracowała na pół etatu. - Gdzie? - W centrum pomocy. - Rhonda popatrzyła na
współlokatorkę. - Jak się nazywało? - Stowarzyszenie Resocjalizacji Młodzieży -odparła Allison, pociągając nosem. Bello pracowała dla Erika! M.C doznała niepokojącego przeczucia. To był jeden z tych przełomowych momentów w życiu, które zmieniają wszystko. - Zgadza się. - Rhonda skinęła głową. - Czasem mówiła na to STORM. - Przepadała za swoim szefem. Bez przerwy o nim mówiła. M.C. wiedziała, że Erik dobrze traktuje personel, który go wręcz uwielbia. Mimo to dziwnie się poczuła na wieść o tym, że młoda i ładna kobieta nie przestawała wygłaszać peanów na jego cześć. - Myślałam, że trzymała się na uboczu - wtrąciła Kitt. - Tak, ale kiedy była w domu, to albo gadała o pracy, albo o chłopaku. O Bradzie. - A ten chłopak ma jakieś nazwisko? Dziewczyny popatrzyły po sobie i jednocześnie pokręciły przecząco głowami. - Na pewno ma mieszkanie, bo nigdy go tu nie
przyprowadziła. - Student? - Nie wiem - odparła Rhonda. - A ty, Ali? Allison ponownie pokręciła głową. - Możliwe, że był starszy - powiedziała. - Nie jakiś kompletny staruch, ale trochę starszy Przynajmniej tak zrozumiałam. - Ja też. - Wiecie, gdzie pracował? - Przykro mi, ale tak jak mówiłam, nie... - ...nie znałyście jej zbyt dobrze - dokończyła za nią Kitt. - Rozumiem. Ostatnie pytanie. Czy Whitney brała narkotyki? Obie wydawały się zdumione tym pytaniem. - Na pewno nie tutaj. - Raz jeszcze Rhonda odpowiedziała pierwsza. - Celowo zaznaczyłyśmy w ogłoszeniu, że nie tolerujemy żadnych nałogów. Ani papierosów, ani alkoholu, ani narkotyków.
13.00 - Witaj, piękna - powiedział Erik, gdy M.C i Kitt weszły do jego gabinetu. Pocałował M.C, po czym popatrzył na Kitt. - Miło cię widzieć. Co słychać u Joego? - W porządku - odparła. - Próbuje zamknąć stan surowy domu, zanim spadnie śnieg. - Lepiej niech się pośpieszy. Sądząc z prognozy pogody, do końca tygodnia spadnie ponad pół metra. - Słyszał o tym i nie jest mu do śmiechu. Oboje mamy nadzieję, że pogodynki celowo wszystkich straszą, żeby zwiększyć oglądalność. Parę centymetrów śniegu nie brzmi tak interesująco jak pół metra z okładem. - Nie pierwszy raz by tak było. - Erik odwrócił się do M.C. i uśmiechnął. Uwielbiała kurze łapki w kącikach jego jasnych oczu. Miał jedną z tych twarzy które dobrze się starzeją, zmarszczki tylko podkreślały jej urodę. - Gdybym
wiedział, że przyjdziecie, moglibyśmy zjeść razem lunch. - Niestety, nie przyszłyśmy z towarzyską wizytą - oznajmiła Kitt. - Pracuje u ciebie niejaka Whitney Bello? - zapytała M.C. - Owszem, na pół etatu. - W jego oczach pojawił się lęk. - Dlaczego chcesz wiedzieć? M.C i Kitty popatrzyły po sobie, a Erik zmarszczył brwi. - O co chodzi? - Dobrze ją znałeś? - Bardzo dobrze. Whitney to... - Urwał, patrząc to na M.C, to na Kitt. - Co się stało? Wszystko u niej w porządku? - Whitney nie żyje - powiedziała M.C - Bardzo mi przykro. Przez chwilę Erik się w nią wpatrywał, po czym wrócił za biurko i ciężko usiadł na krześle. - Jak? - zapytał po dłuższym milczeniu. - W tym momencie wygląda to na nieszczęśliwy wypadek. Najprawdopodobniej się utopiła - wyjaśniła M.C i spytała: - Nie wiesz przypadkiem, czy Whitney miała problemy z używkami?
- Dawniej. Od prawie dwóch lat była czysta. Powiedz, co się stało. - Znalazł ją amator porannego biegu. Leżała w rzece, twarzą do dołu. Jeszcze nie mamy raportu patologa, ale sądzimy, że się naszprycowała i potknęła albo straciła przytomność. Erik westchnął z wyraźnym żalem. - Tego nie przewidziałem. - Dlaczego miałbyś przewidzieć? - zdumiała się M.C. - Bo jestem nie tylko jej szefem, ale i kuratorem. Zaczęła do mnie przychodzić z nakazu sądu. Miała wtedy osiemnaście lat. Rzuciła narkotyki, poszła na studia do Rock Valley, a ja dałem jej pracę. Była... - Przyczesał palcami włosy. -Niech to szlag. - Co możesz nam o niej powiedzieć? - Nie miała łatwego dzieciństwa. Krążyła między rodzicami, którzy założyli nowe rodziny, aż w końcu się pogubiła. - Umilkł, po chwili odkaszlnął i dodał: - Ani przez moment nie wahałem się, czy ją zatrudnić. Była bystra, szybko uczyła się i przyswajała nowości. Potrafiła ciężko pracować. Erik specjalizował się w opiece nad młodzieżą,
która się pogubiła w życiu. Nie interesowało go, dlaczego do tego doszło, po prostu postawił sobie za cel skierowanie ich na właściwą drogę. Tak bardzo poświęcił się tej działalności, że zrezygnował z zarządzania wartą miliony dolarów korporacją rodzinną, SunCorp. - Czym się tutaj zajmowała? - Była kimś w rodzaju osobistej asystentki. Załatwiała sprawy, odpowiadała za kontakty z sie- dzibą SunCorp. Wszystko, o co prosiłem, robiła porządnie i z uśmiechem. - Pochylił głowę. Widać było, że jest wstrząśnięty. - Nie wiem, co jeszcze mógłbym powiedzieć. - Rozmawiałyśmy z jej współlokatorkami. Podobno nie znały jej dobrze, ale wspomniały o jej chłopaku, Bradzie. - Tak, Bradley Rudd. Widywała się z nim od paru miesięcy. Naprawdę go lubiła. - Nie wydajesz się zachwycony. - Nie poznałem go. Byłem zaniepokojony ze względu na jego styl życia. - Bierze narkotyki? - Whitney twierdziła, że nie. Jest barmanem w Spanky s. Naturalnie, nie ma nic złego w pracy w
knajpie, ale... Wiem, z czym to się wiąże. Nocne godziny pracy imprezowanie, alkohol, narkotyki. Nie tą drogą powinna była zmierzać. - Jeszcze nie mamy raportu patologa, więc nie możemy stwierdzić na sto procent, że wróciła do nałogu. - M.C ścisnęła Erika za rękę. - Ale to ma sens - oznajmiła Kitt. - Chodzi mi o jej utonięcie. Tak często bywa. - Tak czy owak, Whitney nie żyje - powiedział cicho Erik. - Wątpię, czy wyniki sekcji cokolwiek zmienią. Wszystko jedno, czy powróciła do nałogu, czy nie. M.C. podniosła się z miejsca. Źle się czuła, zostawiając go mocno przygnębionego, jednak miała coś do zrobienia. - Wybacz, Erik, chciałabym zostać, ale... - ...ale nie możesz - wpadł jej w słowo. - Rozumiem. Pocałował ją nieco namiętniej, niż wypadało w takiej sytuacji, po czym się odsunął. - Dasz mi znać, jak postępy w śledztwie? - zapytał. - Oczywiście - zapewniła M.C. - Będziecie rozmawiały z Ruddem? - Erik popatrzył na Kitt.
- O, tak, i to lada chwila. - Jeśli to przez niego znowu wpadła w narkotyki, będziecie musiały mnie aresztować, bo inaczej go zatłukę. Przysięgam, że to zrobię. Oznajmił to takim tonem, że M.C. mu uwierzyła. - Wpadnę później - zapowiedziała. - Będziesz w domu? Potwierdził, a ona wyszła z gabinetu, choć musiała bardzo się starać, żeby się nie odwrócić i nie przytulić Erika. Codziennie go zostawiała, więc dlaczego akurat teraz było to takie trudne? Czemu strach chwycił ją za gardło? Miała wrażenie, jakby zaczął tykać zegar, odliczając czas do... czego? Końca ich związku czy jakiejś katastrofy? - Co się dzieje? - spytała Kitt, kiedy dotarły do samochodu. M.C. popatrzyła na nią i stanowczo odepchnęła od siebie czarne myśli. - Nic, tylko... Nic.