Andrews Virginia C.
Rodzina Casteel 02
Mroczny anioł
Siedemnastoletnia Heaven Leigh Casteel otwiera kolejny rozdział swego życia,
przenosząc się do babci Gillian i jej znacznie młodszego męża, Tony’ego Tattertona. Tony,
właściciel zabawkowego imperium Tatterton Toys, jest człowiekiem zamożnym i
powszechnie szanowanym. Dla Heaven, obciążonej traumą dzieciństwa spędzonego w
nędzy i upodleniu pośród dzikich wzgórz Zachodniej Wirginii, a potem koszmaru, jakiego
doświadczyła w przybranej rodzinie, nowe miejsce wydaje się rajem. A jednak Farthingale
Manor, pełna przepychu posiadłość, w której wreszcie może żyć w dostatku, wkrótce
narzuca dziewczynie swój ponury, gotycki klimat. Pewnego dnia Heaven, błądząc w
zielonym labiryncie wielkiego ogrodu, natyka się na maleńki domek, jakby żywcem wyjęty
z bajek. I jak w bajce, spotyka tam swoją nową miłość – Troya, młodszego brata Tony’ego,
zadeklarowanego samotnika i odludka. Troy, choć zrazu niechętnie, dopuszcza ją do
swojego życia i romans w cieniu labiryntu zaczyna rozkwitać. Dokąd zaprowadzą tych
dwoje poplątane ścieżki?
CZĘŚĆ PIERWSZA
Rozdział pierwszy
PRZYJAZD DO DOMU
Ogromny dom na odludziu wydał mi się mroczny i
tajemniczy. Podszepty cieni wyjawiały sekrety dawno
zapomnianych wydarzeń i gróźb, nie dając nawet ułamka
poczucia bezpieczeństwa czy pewności, których najbardziej
potrzebowałam. To był dom mojej matki, mojej zmarłej matki.
Wytęskniony dom, który przyzywał mnie, kiedy mieszkałam w
nędznej chałupie na Wzgórzach Strachu. Jego słodkie wołanie
głośno brzmiało w moich dziecięcych uszach, mamiąc wizją
przemożnego szczęścia, jakie mnie tu czekało. Tu, we wnętrzu,
które tyle razy widywałam w marzeniach, odnajdę złoty puchar
pełen rodzinnej miłości, jakiej nigdy nie zaznałam. Na szyi
będę nosić kolię z pereł kultury, mądrości i dostatku, które
ochronią mnie przed krzywdą, pogardą i lekceważeniem.
Niczym panna młoda wyczekiwałam chwili, kiedy pojawią się
te wszystkie cudowności i opromienią mnie swoim blaskiem.
Nadaremnie. Gdy usiadłam na łóżku matki, wibracje unoszące
się w pokoju
wzbudziły niespokojne myśli, które zawsze kłębiły się w
mrocznych zakamarkach mojego umysłu.
Dlaczego moja matka uciekła z takiego domu?
Babcia przed wielu laty zaprowadziła mnie w zimną, wietrzną
noc na cmentarz, aby zdradzić mi, że nie jestem najstarszą
córką Sary. Pokazała mi grób Leigh, mojej prawdziwej matki,
pięknej uciekinierki z Bostonu.
Biedna babunia, analfabetka o niewinnym umyśle i ufnej
duszy, wierzyła, iż jej najmłodszy syn Lukę kiedyś wreszcie
udowodni, że jest coś wart, przywróci należną rangę
wzgardzonemu i wyszydzanemu nazwisku Casteel. Określenie
„wywłoki z gór" stale rozbrzmiewało wokół mnie jak bicie
kościelnych dzwonów w ciemności. „To hołota, jedno w
drugie nic niewarte"... Zakryłam uszy rękami, aby stłumić ten
dźwięk.
Kiedyś sprawię, że babcia będzie ze mnie dumna, choć już
dawno jej nie ma. Któregoś dnia, gdy skończę szkoły, wrócę na
Wzgórza Strachu, uklęknę przy jej grobie i wypowiem słowa,
które uczynią ją szczęśliwszą, niż kiedykolwiek była za życia.
Ani na moment nie wątpiłam, że babunia w niebie będzie
zadowolona, bo przynajmniej jedno z Casteelów skończyło
liceum, a potem studia.
Wszystko działo się tak szybko - lądowanie samolotu,
gorączkowa szamotanina na zatłoczonym lotnisku, by znaleźć
drogę do karuzeli z bagażami... cały ten światowy rwetes, który
miał być łatwy do ogarnięcia, ale okazał się nie lada
wyzwaniem. Kiedy już z ulgą odnalazłam swoje dwie
niebieskie walizki, przeraziłam się na nowo,
bo okazały się niezwykle ciężkie. Rozejrzałam się spłoszona i
zatrwożona. Co będzie, jak dziadkowie nie przyjadą po mnie?
A jeśli się rozmyślili i stwierdzili, że nie mają ochoty przyjąć
nieznanej wnuczki do swojego bezpiecznego, dostatniego
świata? Skoro tak długo obywali się beze mnie, czemuż nie
miało być tak zawsze? Czekałam i z każdą upływającą minutą
utwierdzałam się w przekonaniu, że nie przyjadą.
Nawet wtedy, kiedy wytwornie ubrana, uderzająco przystojna
para skierowała się w moją stronę, wciąż stałam bez ruchu,
niepewna, czy Bóg raczy wreszcie obdarzyć mnie czymś
lepszym niż tylko udręką.
Mężczyzna pierwszy uśmiechnął się, patrząc na mnie
badawczo. W jego jasnoniebieskich oczach zamigotał ognik
niczym płomyk świeczki widzianej przez szybę w Wigilię
Bożego Narodzenia.
- No tak, ty musisz być panną Heaven Leigh Casteel
- powitał mnie ów miły dżentelmen o jasnej czuprynie.
- Wszędzie bym cię rozpoznał. Wykapana matka, mimo tych
ciemnych włosów.
Serce podskoczyło mi w piersi, po czym gwałtownie zamarło.
Ciemne włosy, moje przekleństwo. Geny ojca znowu zniszczą
mi przyszłość!
- Och, Tony, proszę - wyszeptała piękna kobieta u jego boku -
nie przypominaj mi, co straciłam...
Oto i ona, babcia z moich marzeń! Dziesięć razy piękniejsza
niż w moich wyobrażeniach. Zakładałam, że matka mojej
matki będzie miłą, siwą starszą panią. Nie przypuszczałam, że
babcia mogłaby wyglądać jak ta
wytworna piękność w szarym futrze, szarych wysokich
botkach i długich szarych rękawiczkach. Gładko zaczesane do
tyłu, jasnozłociste włosy odsłaniały rzeźbiony profil i twarz
bez jednej zmarszczki. Mimo zadziwiająco młodego wyglądu
nie miałam wątpliwości, kim jest, gdyż bardzo przypominała
moje odbicie w lustrze.
- Chodź, chodź - ponagliła mnie, gestem dając znak mężowi,
żeby wziął mój bagaż. - Nie znoszę takich publicznych miejsc.
Musimy poznać się w domowym otoczeniu.
Dziadek ruszył do akcji. Chwycił moje walizki i poszedł
przodem. Babcia pociągnęła mnie za ramię. Moment później
już siedziałam w eleganckiej limuzynie z szoferem w liberii.
- Do domu - rzucił dziadek, nawet nie spojrzawszy na szofera.
Kiedy tak siedziałam między nimi, babcia w końcu się
uśmiechnęła. Łagodnie wzięła mnie za rękę, ucałowała w
policzek i cicho powiedziała coś, czego dokładnie nie
zrozumiałam.
- Droga Heaven, wybacz ten pośpiech, ale nie mamy czasu do
stracenia - tłumaczyła. - Przed nami długa droga. Nie miej nam
za złe, że nie obwieziemy cię teraz po Bostonie. Ten
przystojniak koło ciebie to Townsend Anthony Tatterton, ale ja
mówię do niego Tony. Niektórzy z przyjaciół przezywają go
Townie, żeby go zirytować, ale nie radzę, żebyś tego
próbowała.
Jakżebym śmiała!
- A ja mam na imię Jillian - ciągnęła babcia, wciąż
trzymając mnie za rękę. Słuchałam, co do mnie mówi,
zafascynowana jej młodzieńczym duchem, urodą i dźwiękiem
łagodnie szemrzącego głosu. - Postaramy się z Tonym zrobić
wszystko co w naszej mocy, żeby uprzyjemnić ci wizytę u nas.
Jak to - wizytę? Nie przyjechałam z wizytą! Przyjechałam,
żeby tu zostać. Na zawsze! Przecież nie mam się gdzie
podziać! Czyżby papa im powiedział, że przyjeżdżam tylko w
odwiedziny? Jakimi jeszcze kłamstwami ich uraczył?
Wodziłam wzrokiem od jednego do drugiego w obawie, że
nie zdołam powstrzymać łez - co, jak instynktownie czułam,
uznaliby za zachowanie w złym guście i nie na miejscu. Jak
mogłam zakładać, że kulturalni ludzie z miasta będą tolerować
tak prostacką wnuczkę jak ja? Dławiąca gula podeszła mi do
gardła. A co z moimi studiami? Kto za nie zapłaci, jeśli nie oni?
Ugryzłam się w język, żeby się nie rozpłakać ani nie palnąć
czegoś niestosownego. Może zdołam jakoś sama sobie
poradzić. Przecież umiem pisać na maszynie...
Długą chwilę siedziałam zmartwiała w sunącym bezszelestnie
wielkim czarnym aucie, do głębi wstrząśnięta brakiem
zrozumienia z ich strony.
Zanim zdążyłam ochłonąć, Tony przemówił niskim,
przytłumionym głosem. Używał angielskich słów, ale dziwnie
je wymawiał.
- Uważam, że trzeba od razu na początku postawić sprawę
jasno. Otóż nie jestem twoim biologicznym dziadkiem,
Heaven. Pierwszym mężem Jillian był Cleave
VanVoreen, który zmarł dwa lata temu. To on byt ojcem
twojej matki, Leigh Diane VanVoreen.
Aż mi dech zaparło! Poczułam, że cała drżę. Tony był typem
dziadka, za jakim zawsze tęskniłam - dobrotliwym,
kulturalnym, o łagodnym głosie. Rozczarowanie było tak silne,
że nie mogłam w pełni doświadczyć radości, jaką
spodziewałam się poczuć, kiedy wreszcie dowiem się czegoś
o matce. Z niechęcią odsunęłam od siebie wyobrażenie tego
wytwornego, przystojnego mężczyzny jako swojego rodzo-
nego dziadka. Co to za nazwisko - VanVoreen? Nikt z gór
i dolin Wirginii Zachodniej nie nosił tak dziwacznego na-
zwiska.
- Pochlebia mi twoje rozczarowanie, że nie jestem twoim
rodzonym dziadkiem - odezwał się Tony z zadowolonym
półuśmieszkiem.
Zaskoczona tonem jego głosu, obróciłam pytające spojrzenie
na babcię. Oblała się rumieńcem, który uczynił jej urodziwą
twarz jeszcze piękniejszą.
- Tak, droga Heaven, należę do tych nowoczesnych
bezwstydnie, które nie godzą się pozostawać w nieudanym
małżeństwie - powiedziała, nie kryjąc dumy. - Mój pierwszy
mąż nie zasługiwał na mnie. Na początku, po ślubie, kochałam
go, bo dawał mi dużo z siebie. Niestety, nie trwało to długo.
Zaczął mnie zaniedbywać, całą uwagę poświęcając swoim
interesom. Może słyszałaś o Flocie Parostatków VanVoreena?
Cleave był z niej niezwykle dumny. Te głupie statki zabierały
mu czas tak, że pozbawił mnie nawet wspólnych świąt i
weekendów. Czułam się samotna, jak twoja matka...
- Jillian - przerwał jej Tony - spójrz na nią i zobacz, jakie ma
oczy. Dasz wiarę? Nieprawdopodobnie niebieskie, takie jak
twoje i Leigh!
Babcia skarciła męża chłodnym spojrzeniem.
- Ona nie jest taka sama jak Leigh. I nie chodzi tylko o kolor
włosów. W jej oczach jest coś... nie są tak niewinne.
Och! Muszę być ostrożna! Powinnam bardziej uważać na to,
co można wyczytać z moich oczu. Nigdy, przenigdy
dziadkowie nie mogą się domyślić, co zaszło między mną a
Calem Dennisonem. Gdyby się dowiedzieli, zaczęliby mną
gardzić, tak jak wzgardził mną Logan Stonewall, mój
ukochany z dziecięcych lat.
- Tak, oczywiście, masz rację. - Tony kiwnął głową z
westchnieniem. - Nikt nie jest dokładną kopią innej osoby.
Wbrew temu, co wcześniej sądziłam, prawie dwuipół-letni
pobyt w Candlewick na przedmieściach Atlanty, u Kitty i Cala
Dennisonów, nie dał mi dostatecznej ogłady, której tak mi było
teraz potrzeba. Kitty miała trzydzieści siedem lat, kiedy
umarła, i nie akceptowała swego wieku. Moja babcia, zapewne
o wiele starsza od Kitty, wyglądała nawet na młodszą od niej.
O ile zdołałam się zorientować, Jillian skrzętnie ukrywała swój
wiek. Doprawdy, nie widziałam nigdy babci, która
wyglądałaby tak młodo! Kobiety ze Wzgórz Strachu bardzo
wcześnie stawały się babciami, gdyż zwykle wychodziły za
mąż w wieku dwunastu, trzynastu lat. Złapałam się na snuciu
domysłów, jaki może być prawdziwy wiek Jillian.
W lutym, za kilka miesięcy, skończę lat siedemnaście. Moja
matka miała czternaście w dniu moich narodzin i zarazem
swojej śmierci. Gdyby żyła, miałaby dzisiaj trzydzieści jeden.
Teraz, kiedy byłam już oczytana i znałam wiele faktów z życia
bostońskiej socjety, wiedziałam, że w wielkich miastach nie
ma w zwyczaju brać ślubu przed ukończeniem edukacji,
dziewczęta nie śpieszą się z wychodzeniem za mąż i rodzeniem
dzieci. Można było zatem przypuszczać, że ta babcia po raz
pierwszy wyszła za mąż w wieku co najmniej dwudziestu lat.
To by znaczyło, że teraz musi być po pięćdziesiątce, a nawet
starsza. Trudno uwierzyć, że była rówieśnicą mojej babuni.
Pamięć podsunęła mi obraz babci z gór - długie, przerzedzone
siwe włosy, pochylone ramiona i wdowi garb, wykrzywione
artre-tyzmem palce, wygięte od krzywicy nogi, żałośnie spra-
ne, bure łachy i znoszone buty.
Och, babuniu, kiedyś byłaś tak samo śliczna jak ta kobieta!
Pod moim natarczywym, jawnie szacującym jej młody
wygląd spojrzeniem, w kącikach chabrowych oczu Jillian, tak
podobnych do moich, zabłysły dwie kropelki łez. Zakręciły się,
ale nie spłynęły.
Ośmielona tymi maleńkimi, nieruchomymi paciorkami
zdobyłam się na pytanie:
- Babciu, co mój ojciec mówił wam o mnie?
Mój głos zabrzmiał niepewnie i bojaźliwie. Papa powiedział
mi, że rozmawiał telefonicznie z dziadkami i że zgodzili się
przyjąć mnie w swoim domu. Ale co
jeszcze im naopowiadał? Zawsze mną gardził i obwiniał mnie
za śmierć żony, swojego anioła. Czy, nie daj Boże, wszystko
im wyjawił? Jeśli tak, nigdy mnie nie polubią, nie mówiąc już o
pokochaniu. A ja pragnęłam, żeby ktoś mnie pokochał taką,
jaka jestem - daleką od ideału.
Lśniące od łez niebieskie spojrzenie, wyprane z
jakichkolwiek emocji, powoli zwróciło się ku mnie.
Zachodziłam w głowę, jak Jillian potrafiła nadać swoim oczom
ten wyraz pustki skrywającej wszelką ekspresję.
Pomimo chłodu spojrzenia i łez, zaprzeczających grawitacji,
babcia przemówiła słodkim, ciepłym głosem:
- Droga Heaven, czy byłabyś tak dobra i nie mówiła do mnie
babciu? Wiele zachodu kosztowało mnie zachowanie młodego
wyglądu i mam wrażenie, że moje starania nie poszły na
marne. Sama rozumiesz, że nazywanie mnie babcią w
obecności przyjaciół zaprzepaściłoby moje wysiłki. Czułabym
się upokorzona, gdyby przyłapano mnie na kłamstwie. Choć
przyznaję, że zawsze kłamałam, ukrywając swój wiek, nawet
przed lekarzami. Proszę, nie czuj się dotknięta moją prośbą, ale
chciałabym, żebyś od teraz nazywała mnie po prostu Jillian.
Kolejny szok. Stopniowo zaczęłam się do tego
przyzwyczajać.
- No dobrze, ale... ale... - wybąkałam - jak wyjaśnisz, kim
jestem, skąd pochodzę i w ogóle co u was robię?
- Och, moja droga, słodka dziecino, nie patrz na mnie z takim
wyrzutem! Kiedy będziemy same, bez świadków, możesz
nazywać mnie czasami... Ale nie! To się nie uda,
bo jeszcze się zapomnisz i mimochodem nazwiesz mnie
babcią w towarzystwie. Lepiej uniknąć tego od razu. Zresztą,
kochanie, nie jest to do końca kłamstwo. Kobiety muszą za
wszelką cenę czynić starania, by osłonić się mgiełką tajemnicy.
Radzę ci już teraz zacząć ukrywać swój wiek. Na to nigdy nie
jest za wcześnie. Będę cię przedstawiała jako swoją
siostrzenicę, Heaven Leigh Casteel.
Przyswojenie jej prośby zajęło mi dobre kilka chwil, nim
sformułowałam kolejne pytanie.
- Masz siostrę, która nazywa się tak jak ja, Casteel?
- Nie, oczywiście, że nie. - Zaśmiała się lekko, lecz
stanowczo. - Ale obie moje siostry tyle razy wychodziły za mąż
i się rozwodziły, że już nikt nie pamięta, jakie nosiły nazwiska.
Nie musisz niczego koloryzo-wać. Po prostu mów, że nie
chcesz rozmawiać o swoim pochodzeniu. A jeśli ktoś okaże się
na tyle grubiański, by nalegać, powiesz tej okropnej osobie, że
twój tata zabrał cię do swojego rodzinnego miasta... jak też ono
się nazywa?
- Winnerrow - podpowiedział Tony. Założył nogę na nogę i
rytmicznie bębnił palcami po ostrym kancie nogawki szarych
spodni.
Kobiety z gór zawsze konkurowały ze sobą, która
najwcześniej zostanie babcią. Chwaliły się tym, a wnuki były
ich chlubą. Babunia miała dwadzieścia osiem lat, gdy po raz
pierwszy została babcią, choć pierwszy wnuk nie przeżył
nawet roku. Mimo to w wieku pięćdziesięciu lat wyglądała na
dziewięćdziesiąt.
- Dobrze, ciociu Jillian - bąknęłam urywanym głosem.
- Nie, kochanie, nie ciocia Jillian, tylko Jillian! Nie znoszę
tytułomanii typu: matka, ciotka, siostra czy żona. Samo imię
wystarczy.
- Szczera prawda, Heaven - zachichotał siedzący obok mnie
mąż babci. - Do mnie mów Tony.
Przeniosłam na niego zaskoczony wzrok i ujrzałam, że
szelmowsko szczerzy zęby.
- Do ciebie może mówić dziadku, jeśli zechce - skwitowała
chłodno Jillian. - Przecież zależy ci na więzach rodzinnych,
prawda, kochanie?
Pomiędzy nimi przepływał jakiś ukryty nurt, którego nie
pojmowałam. Spoglądałam to na jedno, to na drugie, nie
zwracając specjalnie uwagi, dokąd zmierza limuzyna, dopóki
szosa nie przeszła w autostradę. Wtedy zobaczyłam znak
wskazujący, że wyjechaliśmy z Bostonu. Niepewna swojej
sytuacji, ponowiłam nieśmiałą próbę dowiedzenia się, co
wyjawił im papa w trakcie telefonicznej rozmowy.
- Niewiele - odparł Tony, a Jillian wydala z siebie dźwięk
podobny do sapnięcia. Od czasu do czasu delikatnie
przykładała do oczu koronkową chusteczkę. - Twój ojciec
wydał się nam bardzo sympatyczny. Powiedział, że niedawno
straciłaś matkę i z żalu wpadłaś w głębokie przygnębienie.
Naturalnie chcemy ci pomóc, na ile to będzie możliwe. Bolało
nas, że twoja matka nigdy nie dała znać o sobie; nie
wiedzieliśmy, gdzie mieszka i co robi. Dwa miesiące po
ucieczce z domu przysłała nam kartkę,
że ma się dobrze, potem słuch o niej zaginął. Szukaliśmy jej
wszędzie, wynajęliśmy nawet detektywów. Ta kartka z
widokiem Atlanty - a nie Winnerrow w Wirginii Zachodniej -
doszła tak zniszczona, że trudno ją było odczytać. - Urwał i
nakrył moją dłoń swoją. - Moja droga, obojgu nam przykro z
powodu śmierci twojej mamy. Twoja strata jest też naszą
stratą. Gdybyśmy wcześniej wiedzieli o stanie zdrowia Leigh,
zanim było za późno! Moglibyśmy coś pomóc, w ostatnich
dniach dać jej trochę szczęścia. Twój ojciec wspomniał coś o...
raku...
O nie! Co za wierutne łgarstwo!
Moja matka - moja prawdziwa matka - zmarła zaraz po moich
narodzinach, zdążyła tylko nadać mi imię. Wstrętne kłamstwo
papy sprawiło, że chyba stanęło mi serce. To nieuczciwe
obarczać mnie kłamstwami i zmuszać do budowania na nich
solidnej podstawy dla przyszłości! Ale życie nigdy mnie nie
oszczędzało, dlaczego więc miałabym się spodziewać, że tym
razem będzie inaczej? Niech cię diabli, tato, że nie wyznałeś
prawdy! To Kitty Dennison, moja macocha, umarła niedawno
na raka! Kobieta, której sprzedałeś mnie za pięćset dolarów!
Bezlitosna i okrutna Kitty, która szorowała mnie we wrzątku,
stale wpadała w złość i rwała się do bicia, dopóki choroba nie
odebrała jej sił.
Wcisnęłam dłonie pomiędzy kolana, usiłując powstrzymać
nerwowe drżenie rąk, które same zaciskały się w pięści.
Desperacko rozważałam, czy ojciec, kłamiąc tak podle, nie
wykazał jednak sprytu. Gdyby wyznał prawdę i powiedział, że
moja matka zmarła wiele lat
temu, dziadkowie mogliby nie być skłonni pomóc młodej
wieśniaczce, która przywykła do nędzy i do życia bez matki.
Tym razem do pocieszania wzięła się Jillian.
- Najdroższa Heaven - wyszeptała gardłowym głosem, z
przejęcia zapominając o osuszeniu łez. - Któregoś dnia, już
wkrótce, niebawem, usiądziemy razem i zadam ci mnóstwo
pytań na temat mojej córki. W tej chwili jednak jestem zbyt
rozstrojona, żeby słuchać dalej. Proszę, kochanie, wybacz mi.
- A ja chciałbym usłyszeć więcej już teraz - zażądał Tony,
ściskając mnie za rękę, którą znowu zagarnął. - Twój ojciec
mówił, że dzwoni z Winnerrow i że mieszkał tam z twoją
matką przez cały czas trwania ich małżeństwa. Lubisz to
miasto?
Z początku język odmówił mi posłuszeństwa i nie potrafiłam
sformułować nawet jednego zdania. Jednak milczenie
przedłużało się nieznośnie i atmosfera gęstniała, więc w końcu
zdobyłam się na powiedzenie czegoś, co choć w części było
prawdą.
- Tak, bardzo lubię Winnerrow.
- To dobrze. Nie znieślibyśmy myśli, że Leigh i jej córka były
nieszczęśliwe - powiedział Tony.
Pozwoliłam sobie na moment napotkać jego spojrzenie, po
czym umknęłam wzrokiem w bok i bezmyślnie gapiłam się na
przesuwający się za oknami krajobraz.
- Jak poznali się twoi rodzice? - indagował dalej Tony.
- Tony, proszę! - krzyknęła Jillian w skrajnej, jak się
zdawało, rozpaczy. - Przecież mówiłam, że jestem zbyt
zdenerwowana, żeby słuchać szczegółów! Moja córka nie żyje
i przez lata do mnie nie napisała! Czyż mogę jej to zapomnieć,
wybaczyć? Tak długo czekałam na list błagający o darowanie
winy! Skrzywdziła mnie, uciekając. Całymi miesiącami
wypłakiwałam przez nią oczy! A przecież wiesz, Tony, jak nie
znoszę płakać! - Załkała sucho, jakby jej gardło nie przywykło
do prawdziwego płaczu, i przytknęła do oczu chusteczkę. -
Leigh wiedziała, jaka jestem wrażliwa i że wszystkim się
przejmuję, ale jej to nie obchodziło. Nigdy mnie nie kochała.
Kochała Cleave'a. Prawdę mówiąc, przyczyniła się do jego
śmierci, bo załamał się kompletnie po jej odejściu. Wtedy
postanowiłam sobie, że nie pozwolę, aby żal za Leigh odarł
mnie ze szczęścia i zmarnował mi resztę życia!
- Jill - odezwał się Tony - ani przez chwilę nie przy-
puszczałem, że zmarnowałabyś życie na smutek. Poza tym
pamiętaj, że Leigh przeżyła siedemnaście lat z mężczyzną,
którego kochała, czyż nie tak, Heaven?
Wciąż tępo gapiłam się w okno. Dobry Boże, co mam im
odpowiedzieć? Gdyby poznali prawdę, momentalnie
zmieniliby nastawienie do mnie.
- Chyba będzie padać - odezwałam się, nie odrywając wzroku
od szyby.
Opadłam na siedzenie obite kosztownym zamszem i
próbowałam się odprężyć. Znałam Jillian nie dłużej niż
godzinę, a już odgadłam, że nie chce słuchać o niczyich
problemach, ani moich, ani mojej matki. Zagryzłam wargę,
powściągnęłam emocje i przywołałam swą dumę. O, jak
zbawienne są czasem drobne kłamstewka! Wyprostowałam
się. Przełknęłam łzy, pokonałam gulę w gardle, usztywniłam
ramiona i ku swojemu niezmiernemu zdumieniu dobyłam z
siebie głos silny, szczery i bez cienia fałszu.
- Rodzice poznali się w Atlancie i zakochali w sobie od
pierwszego wejrzenia. Tata od razu zawiózł mamę do swoich
rodziców w Wirginii Zachodniej, gdzie przenocowali w ich
pięknym domu. Tata nie mieszkał w samym Winnerrow, tylko
na przedmieściach. Pobrali się w miejscowym kościele, a ślub
odbyt się z należytą ceremonią, z kwiatami, świadkami i
kazaniem pastora. Na miesiąc miodowy pojechali do Miami.
Po powrocie tata dobudował do naszego domu nową łazienkę,
żeby zadowolić świeżo poślubioną żonę.
Zapadła cisza. Grobowa, niekończąca się cisza. Czyżby nie
uwierzyli moim łgarstwom?
- Cóż, miło z jego strony, że wykazał taką troskliwość -
mruknął Tony, spoglądając na mnie w nader osobliwy sposób.
- Nowa łazienka, nigdy nie przyszłoby mi to do głowy.
Praktycznie, bardzo praktycznie.
Jillian odwróciła głowę, jakby nie interesowały ją szczegóły
małżeńskiego pożycia córki.
- Ile osób mieszkało z twoimi rodzicami? - drążył Tony.
- Tylko babcia i dziadek - odparłam skruszonym tonem. -
Szaleli za moją matką, nazywali ją aniołem. W ich oczach była
doskonała. Polubilibyście moją babunię. Zmarła kilka lat temu,
ale dziadek nadal mieszka z tatą.
- A kiedy się urodziłaś, w jakim dniu i miesiącu? - dopytywał
się Tony, zaplatając swoje długie, silne palce o
wypolerowanych paznokciach.
- Dwudziestego drugiego lutego - podałam prawdziwy dzień i
miesiąc, ale nieprawdziwy rok, datę urodzin Fanny, która
przyszła na świat dwanaście miesięcy po mnie. - Rodzice byli
małżeństwem ponad rok - dodałam, uznając, że to brzmi lepiej
niż poród w osiem miesięcy po ślubie, który sugerowałby
zdrożną potrzebę ulegania niepohamowanym popędom.
Zaledwie te słowa wydostały się z moich ust, zdałam sobie
sprawę, co zrobiłam. Zastawiłam na siebie pułapkę! Teraz
myślą, że mam szesnaście lat. Już nigdy nie będę mogła im
opowiedzieć o swoim przyrodnim rodzeństwie. A przecież
moją najszczerszą intencją było zjednanie sobie dziadków,
żeby pomogli mi znów zebrać całą rodzinę pod jednym
dachem, Fanny i Naszą Jane, Toma i Keitha. Boże, przebacz
mi, że własne bezpieczeństwo przedłożyłam nad dobro sióstr i
braci!
- Tony, jestem zmęczona. Wiesz, że między trzecią a piątą
muszę odpocząć, jeśli mam świeżo wyglądać na wieczornym
przyjęciu. - Nieznaczny cień troski zasnuł twarz Jillian, lecz
zaraz się ulotnił. - Heaven, kochanie, nie masz nic przeciwko
temu, żebyśmy wyszli dziś wieczorem na parę godzin? Masz w
swoim pokoju telewizor, a na parterze jest wspaniała biblioteka
z mnóstwem książek. - Pochyliła się i musnęła wargami mój
policzek; owiał mnie zapach jej perfum. - Odwołałabym to
przyjęcie, ale kiedy się na nie umawiałam, kompletnie nie
pamiętałam, że masz...
Ścierpły mi końce palców, prawdopodobnie dlatego, że tak
mocno je zaciskałam. Oni już szukają pretekstów, żeby się
mnie pozbyć! W górach nikt nie zostawiłby gościa pierwszego
dnia samego w obcym domu.
- W porządku - bąknęłam cicho. - Jestem trochę zmęczona.
- No widzisz, Tony, ona nie ma nic przeciwko temu.
Mówiłam ci, że się zgodzi. Heaven, kochanie, wynagrodzę ci
to, obiecuję. Jutro zabiorę cię na konie. Umiesz jeździć konno?
Jeśli nie, chętnie cię nauczę. Urodziłam się na końskim ranczu i
moim pierwszym koniem był ogier...
- Jillian, błagam! - przerwał jej Tony. - Twoim pierwszym
koniem był płochliwy kucyk.
- Och, ale z ciebie nudziarz! Co za różnica? Lepiej brzmi
uczyć się jeździć na ogierze niż na kucyku. A Scuttles był taki
cudny; kochane słodkie maleństwo...
Nazywanie mnie „kochanie" nie wydało mi się już tak mile,
skoro wszystko i wszystkich babcia określała w ten sposób,
nawet kucyka. A jednak byłam tak złakniona miłości, że
zadrżałam, kiedy uśmiechnęła się do mnie i musnęła mój
policzek dłonią w rękawiczce. Nade wszystko pragnęłam, żeby
mnie polubiła, a w końcu i pokochała - i miałam zamiar się o to
postarać, szybko, jak najszybciej!
- Powiedz mi tylko, czy twoja matka była szczęśliwa -
wyszeptała Jillian. - To jedynie chcę wiedzieć.
- Była szczęśliwa aż do dnia śmierci - zapewniłam, tym razem
nie kłamiąc. Zgodnie z relacją babuni
i dziadka moja mama była naprawdę szczęśliwa pomimo
wszelkich niewygód, jakich zaznała w nędznej, kurnej chacie
na Wzgórzach Strachu, gdzie mąż nie był w stanie zapewnić jej
luksusów, do których przywykła.
- To mi wystarczy - jęknęła Jillian, otaczając mnie ramieniem
i wtulając moją głowę w swój futrzany kołnierz.
Co by powiedzieli, gdyby znali prawdę o mnie i mojej
rodzinie?
Czy uznaliby, że i tak wkrótce zniknę z ich życia, więc nie
robi im to różnicy?
Nie mogę dopuścić, żeby poznali prawdę. Muszą mnie
przyjąć jak równą sobie. I nie mogę okazać lęku ani
bezradności! Przecież są moimi dziadkami!
Nie ułatwiał mi sprawy fakt, że mówili innym językiem niż ja.
Musiałam uważnie się wsłuchiwać, bo nawet znane mi słowa
wymawiali w nieznany mi sposób. Mimo to niezłomnie
postanowiłam, że dziadkowie wkrótce zaakceptują mnie w
swoim świecie, tak różnym od tego, który do tej pory znałam.
Szybko się uczyłam i byłam przekonana, że jakoś znajdę
sposób odnalezienia z ich pomocą Keitha i Naszej Jane.
Perfumy Jillian, które początkowo owionęły mnie delikatnym
powiewem, teraz dławiły odurzającą nutą jaśminu, wywołując
oszołomienie i poczucie nierealności. Naszła mnie myśl o
Sarze, mojej macosze. Och, gdyby Sara choć raz w życiu miała
flakonik perfum Jillian! Albo pojemnik pudru!
Deszcz, który wcześniej przepowiedziałam, początkowo
zaczął mżyć, a wkrótce przerodził się w ulewę,
wybijając na asfalcie bębniący rytm. Szofer zwolnił i jechał
teraz ostrożniej. My we troje, odgrodzeni od niego szklaną
szybą, przestaliśmy rozmawiać i każde pogrążyło się we
własnych myślach. Jadę do domu, jadę do domu, tłukło mi się
po głowie. Jadę tam, gdzie jest lepiej, ładniej i gdzie wcześniej
czy później będę w pełni akceptowana.
Marzenie spełniało się zbyt szybko, żebym mogła przyswoić
sobie wszystkie wrażenia. Pragnęłam chłonąć każdy szczegół
tej podróży i delektować się nim, aby potem, kiedy zostanę
sama, ożywić wspomnienia o niej. Dziś wieczorem będę sama
w obcym domu. Ale to nic! Szybko napłynęły przyjemniejsze
myśli. Zaraz napiszę do Toma o mojej pięknej babci! Nie
uwierzy, że ktoś w tak podeszłym wieku może wyglądać tak
młodo. Fanny pękłaby z zazdrości! Może zadzwonię do
Logana... mieszkał w Bostonie, w akademiku. Byłam
łatwowierna i naiwna, ulegając zalotom Cala Dennisona. Przez
niego Logan mnie odepchnął. Bez wątpienia odłożyłby
słuchawkę, gdybym zadzwoniła.
Szofer skręcił w prawo, a Jillian rozgadała się na temat
planów, jakie wkrótce zamierzała zrealizować, aby dostarczyć
mi rozrywki.
- Boże Narodzenie zawsze obchodzimy szczególnie
uroczyście; że tak powiem, dajemy z siebie wszystko - paplała.
Zrozumiałam. Na swój sposób informowała mnie, że mogę
zostać na święta. A był dopiero początek października...
Październik jest dla mnie gorzko-słodkim
miesiącem - pożegnaniem jaśniejącego, szczęśliwego lata i
oczekiwaniem na posępną i srogą zimę.
Skąd naszły mnie takie myśli? W pięknym, bogatym domu
zima nigdy nie jest ponura ani mroźna. Ogrzewa go piec
olejowy, węglowy, elektryczny albo kominek. Nim nadejdzie i
minie Boże Narodzenie, wniosę do tej samotnej rodziny tyle
radości, że żadne z nich nie będzie chciało mnie stracić. Będą
mnie kochali... och, Boże, spraw, żeby mnie kochali!
Mijały kilometry, gdy nagłe jaskrawy blask słońca przedarł
się zza skłębionych chmur i rozpalił żywe barwy jesieni na
drzewach. To Bóg zesłał mi w końcu swoją światłość. Nadzieja
wstąpiła mi w serce. Pokocham Nową Anglię! Widok
przypominał krajobraz Wirginii Zachodniej, tylko bez gór na
horyzoncie i ubogich chałup.
- Wkrótce będziemy w domu - zapewnił Tony, lekko
dotykając mojej dłoni. - Patrz w prawo i wyglądaj przerwy w
linii drzew. Pierwszy rzut oka na Farthinggale Manor to
niezapomniany widok.
Dom miał swoją nazwę! Zafrapowana zwróciłam się z
uśmiechem do swojego przyszywanego dziadka:
- Czy dom jest tak wspaniały jak jego nazwa?
- Równie wspaniały, w każdym calu. Ten dom ogromnie
wiele dla mnie znaczy. Zbudował go mój praprapra-dziadek, a
każdy z pierworodnych synów, który go przejmował,
wprowadzał ulepszenia.
Jillian prychnęła pogardliwie, ale nie zwracałam na nią uwagi.
Byłam podekscytowana, ożywiona pragnieniem nieustannych
fascynacji. Przylgnęłam nosem
do szyby i niecierpliwie wypatrywałam przerwy pomiędzy
drzewami.
Szofer skręcił w prywatną drogę. Górowata nad nią wysoka
brama z kutego żelaza, zwieńczona łukiem ze zdobnymi
literami ułożonymi w napis „Farthinggale Manor". Zaparto mi
dech na widok ornamentów na bramie - podobizn duszków,
chochlików i gnomów zerkających zza żelaznych liści.
- Tattertonowie pieszczotliwie nazywali ten dom naszych
przodków „Farthy" - poinformował Tony nostalgicznym
tonem. - Kiedy byłem małym chłopcem, sądziłem, że na całym
świecie nie ma piękniejszego domostwa niż to, w którym
mieszkam. Oczywiście istnieją rezydencje okazalsze od
Farthy, ale nie dla mnie. Miałem siedem lat, gdy posłano mnie
do Eton, bo mój ojciec uważał, że w angielskiej szkole
surowiej przestrzega się dyscypliny niż w naszych prywatnych
przybytkach wiedzy. Nie mylił się. W Anglii ciągle marzyłem
o powrocie do Farthy. Nieustannie tęskniłem za domem,
zamykałem oczy i udawałem, że czuję balsamiczny zapach
jodeł i sosen, a nade wszystko słonawy posmak morza. Potem
przytomniałem znękany, pragnąc poczuć na twarzy rześkość
chłodnego poranka i tęskniąc za Farthy tak silnie, że aż do
bólu. Kiedy skończyłem dziesięć lat, rodzice zrezygnowali z
Eton, uznając, że jestem przypadkiem beznadziejnym i
tęsknota może wpędzić mnie w chorobę. Pozwolono mi
wreszcie wrócić do domu. Och, cóż to był za szczęśliwy dzień!
Uwierzyłam mu. Nigdy nie widziałam podobnie pięknego i
okazałego budynku, wzniesionego z szarego
kamienia, celowo - jak sądziłam - wzorowanego na zamek. Ze
spadzistego czerwonego dachu wyrastały wieżyczki połączone
małymi mostami.
Szofer Miles zwolnił i podjechał pod wysokie i szerokie
schody prowadzące do drzwi frontowych obramowanych od
góry łukiem.
- Chodź! - zawołał Tony. - Pozwól, że przedstawię ci Farthy.
Uwielbiam ten wyraz osłupienia malujący się na twarzach
ludzi, którzy widzą go po raz pierwszy. Dzięki oprowadzaniu
sam mogę znów zwiedzić go na świeżo.
Wolno weszliśmy na taras. Jillian szła z tyłu, nie wykazując
entuzjazmu. Po obu stronach drzwi w ogromnych donicach
rosły sosny japońskie. Nie mogłam się doczekać, kiedy obejrzę
wnętrze domu mojej matki. Zaraz będę w środku. Zaraz
zobaczę jej pokój i jej rzeczy. Och, mamo, nareszcie w domu!
Andrews Virginia C. Rodzina Casteel 02 Mroczny anioł Siedemnastoletnia Heaven Leigh Casteel otwiera kolejny rozdział swego życia, przenosząc się do babci Gillian i jej znacznie młodszego męża, Tony’ego Tattertona. Tony, właściciel zabawkowego imperium Tatterton Toys, jest człowiekiem zamożnym i powszechnie szanowanym. Dla Heaven, obciążonej traumą dzieciństwa spędzonego w nędzy i upodleniu pośród dzikich wzgórz Zachodniej Wirginii, a potem koszmaru, jakiego doświadczyła w przybranej rodzinie, nowe miejsce wydaje się rajem. A jednak Farthingale Manor, pełna przepychu posiadłość, w której wreszcie może żyć w dostatku, wkrótce narzuca dziewczynie swój ponury, gotycki klimat. Pewnego dnia Heaven, błądząc w zielonym labiryncie wielkiego ogrodu, natyka się na maleńki domek, jakby żywcem wyjęty z bajek. I jak w bajce, spotyka tam swoją nową miłość – Troya, młodszego brata Tony’ego, zadeklarowanego samotnika i odludka. Troy, choć zrazu niechętnie, dopuszcza ją do swojego życia i romans w cieniu labiryntu zaczyna rozkwitać. Dokąd zaprowadzą tych dwoje poplątane ścieżki?
CZĘŚĆ PIERWSZA
Rozdział pierwszy PRZYJAZD DO DOMU Ogromny dom na odludziu wydał mi się mroczny i tajemniczy. Podszepty cieni wyjawiały sekrety dawno zapomnianych wydarzeń i gróźb, nie dając nawet ułamka poczucia bezpieczeństwa czy pewności, których najbardziej potrzebowałam. To był dom mojej matki, mojej zmarłej matki. Wytęskniony dom, który przyzywał mnie, kiedy mieszkałam w nędznej chałupie na Wzgórzach Strachu. Jego słodkie wołanie głośno brzmiało w moich dziecięcych uszach, mamiąc wizją przemożnego szczęścia, jakie mnie tu czekało. Tu, we wnętrzu, które tyle razy widywałam w marzeniach, odnajdę złoty puchar pełen rodzinnej miłości, jakiej nigdy nie zaznałam. Na szyi będę nosić kolię z pereł kultury, mądrości i dostatku, które ochronią mnie przed krzywdą, pogardą i lekceważeniem. Niczym panna młoda wyczekiwałam chwili, kiedy pojawią się te wszystkie cudowności i opromienią mnie swoim blaskiem. Nadaremnie. Gdy usiadłam na łóżku matki, wibracje unoszące się w pokoju
wzbudziły niespokojne myśli, które zawsze kłębiły się w mrocznych zakamarkach mojego umysłu. Dlaczego moja matka uciekła z takiego domu? Babcia przed wielu laty zaprowadziła mnie w zimną, wietrzną noc na cmentarz, aby zdradzić mi, że nie jestem najstarszą córką Sary. Pokazała mi grób Leigh, mojej prawdziwej matki, pięknej uciekinierki z Bostonu. Biedna babunia, analfabetka o niewinnym umyśle i ufnej duszy, wierzyła, iż jej najmłodszy syn Lukę kiedyś wreszcie udowodni, że jest coś wart, przywróci należną rangę wzgardzonemu i wyszydzanemu nazwisku Casteel. Określenie „wywłoki z gór" stale rozbrzmiewało wokół mnie jak bicie kościelnych dzwonów w ciemności. „To hołota, jedno w drugie nic niewarte"... Zakryłam uszy rękami, aby stłumić ten dźwięk. Kiedyś sprawię, że babcia będzie ze mnie dumna, choć już dawno jej nie ma. Któregoś dnia, gdy skończę szkoły, wrócę na Wzgórza Strachu, uklęknę przy jej grobie i wypowiem słowa, które uczynią ją szczęśliwszą, niż kiedykolwiek była za życia. Ani na moment nie wątpiłam, że babunia w niebie będzie zadowolona, bo przynajmniej jedno z Casteelów skończyło liceum, a potem studia. Wszystko działo się tak szybko - lądowanie samolotu, gorączkowa szamotanina na zatłoczonym lotnisku, by znaleźć drogę do karuzeli z bagażami... cały ten światowy rwetes, który miał być łatwy do ogarnięcia, ale okazał się nie lada wyzwaniem. Kiedy już z ulgą odnalazłam swoje dwie niebieskie walizki, przeraziłam się na nowo,
bo okazały się niezwykle ciężkie. Rozejrzałam się spłoszona i zatrwożona. Co będzie, jak dziadkowie nie przyjadą po mnie? A jeśli się rozmyślili i stwierdzili, że nie mają ochoty przyjąć nieznanej wnuczki do swojego bezpiecznego, dostatniego świata? Skoro tak długo obywali się beze mnie, czemuż nie miało być tak zawsze? Czekałam i z każdą upływającą minutą utwierdzałam się w przekonaniu, że nie przyjadą. Nawet wtedy, kiedy wytwornie ubrana, uderzająco przystojna para skierowała się w moją stronę, wciąż stałam bez ruchu, niepewna, czy Bóg raczy wreszcie obdarzyć mnie czymś lepszym niż tylko udręką. Mężczyzna pierwszy uśmiechnął się, patrząc na mnie badawczo. W jego jasnoniebieskich oczach zamigotał ognik niczym płomyk świeczki widzianej przez szybę w Wigilię Bożego Narodzenia. - No tak, ty musisz być panną Heaven Leigh Casteel - powitał mnie ów miły dżentelmen o jasnej czuprynie. - Wszędzie bym cię rozpoznał. Wykapana matka, mimo tych ciemnych włosów. Serce podskoczyło mi w piersi, po czym gwałtownie zamarło. Ciemne włosy, moje przekleństwo. Geny ojca znowu zniszczą mi przyszłość! - Och, Tony, proszę - wyszeptała piękna kobieta u jego boku - nie przypominaj mi, co straciłam... Oto i ona, babcia z moich marzeń! Dziesięć razy piękniejsza niż w moich wyobrażeniach. Zakładałam, że matka mojej matki będzie miłą, siwą starszą panią. Nie przypuszczałam, że babcia mogłaby wyglądać jak ta
wytworna piękność w szarym futrze, szarych wysokich botkach i długich szarych rękawiczkach. Gładko zaczesane do tyłu, jasnozłociste włosy odsłaniały rzeźbiony profil i twarz bez jednej zmarszczki. Mimo zadziwiająco młodego wyglądu nie miałam wątpliwości, kim jest, gdyż bardzo przypominała moje odbicie w lustrze. - Chodź, chodź - ponagliła mnie, gestem dając znak mężowi, żeby wziął mój bagaż. - Nie znoszę takich publicznych miejsc. Musimy poznać się w domowym otoczeniu. Dziadek ruszył do akcji. Chwycił moje walizki i poszedł przodem. Babcia pociągnęła mnie za ramię. Moment później już siedziałam w eleganckiej limuzynie z szoferem w liberii. - Do domu - rzucił dziadek, nawet nie spojrzawszy na szofera. Kiedy tak siedziałam między nimi, babcia w końcu się uśmiechnęła. Łagodnie wzięła mnie za rękę, ucałowała w policzek i cicho powiedziała coś, czego dokładnie nie zrozumiałam. - Droga Heaven, wybacz ten pośpiech, ale nie mamy czasu do stracenia - tłumaczyła. - Przed nami długa droga. Nie miej nam za złe, że nie obwieziemy cię teraz po Bostonie. Ten przystojniak koło ciebie to Townsend Anthony Tatterton, ale ja mówię do niego Tony. Niektórzy z przyjaciół przezywają go Townie, żeby go zirytować, ale nie radzę, żebyś tego próbowała. Jakżebym śmiała! - A ja mam na imię Jillian - ciągnęła babcia, wciąż
trzymając mnie za rękę. Słuchałam, co do mnie mówi, zafascynowana jej młodzieńczym duchem, urodą i dźwiękiem łagodnie szemrzącego głosu. - Postaramy się z Tonym zrobić wszystko co w naszej mocy, żeby uprzyjemnić ci wizytę u nas. Jak to - wizytę? Nie przyjechałam z wizytą! Przyjechałam, żeby tu zostać. Na zawsze! Przecież nie mam się gdzie podziać! Czyżby papa im powiedział, że przyjeżdżam tylko w odwiedziny? Jakimi jeszcze kłamstwami ich uraczył? Wodziłam wzrokiem od jednego do drugiego w obawie, że nie zdołam powstrzymać łez - co, jak instynktownie czułam, uznaliby za zachowanie w złym guście i nie na miejscu. Jak mogłam zakładać, że kulturalni ludzie z miasta będą tolerować tak prostacką wnuczkę jak ja? Dławiąca gula podeszła mi do gardła. A co z moimi studiami? Kto za nie zapłaci, jeśli nie oni? Ugryzłam się w język, żeby się nie rozpłakać ani nie palnąć czegoś niestosownego. Może zdołam jakoś sama sobie poradzić. Przecież umiem pisać na maszynie... Długą chwilę siedziałam zmartwiała w sunącym bezszelestnie wielkim czarnym aucie, do głębi wstrząśnięta brakiem zrozumienia z ich strony. Zanim zdążyłam ochłonąć, Tony przemówił niskim, przytłumionym głosem. Używał angielskich słów, ale dziwnie je wymawiał. - Uważam, że trzeba od razu na początku postawić sprawę jasno. Otóż nie jestem twoim biologicznym dziadkiem, Heaven. Pierwszym mężem Jillian był Cleave
VanVoreen, który zmarł dwa lata temu. To on byt ojcem twojej matki, Leigh Diane VanVoreen. Aż mi dech zaparło! Poczułam, że cała drżę. Tony był typem dziadka, za jakim zawsze tęskniłam - dobrotliwym, kulturalnym, o łagodnym głosie. Rozczarowanie było tak silne, że nie mogłam w pełni doświadczyć radości, jaką spodziewałam się poczuć, kiedy wreszcie dowiem się czegoś o matce. Z niechęcią odsunęłam od siebie wyobrażenie tego wytwornego, przystojnego mężczyzny jako swojego rodzo- nego dziadka. Co to za nazwisko - VanVoreen? Nikt z gór i dolin Wirginii Zachodniej nie nosił tak dziwacznego na- zwiska. - Pochlebia mi twoje rozczarowanie, że nie jestem twoim rodzonym dziadkiem - odezwał się Tony z zadowolonym półuśmieszkiem. Zaskoczona tonem jego głosu, obróciłam pytające spojrzenie na babcię. Oblała się rumieńcem, który uczynił jej urodziwą twarz jeszcze piękniejszą. - Tak, droga Heaven, należę do tych nowoczesnych bezwstydnie, które nie godzą się pozostawać w nieudanym małżeństwie - powiedziała, nie kryjąc dumy. - Mój pierwszy mąż nie zasługiwał na mnie. Na początku, po ślubie, kochałam go, bo dawał mi dużo z siebie. Niestety, nie trwało to długo. Zaczął mnie zaniedbywać, całą uwagę poświęcając swoim interesom. Może słyszałaś o Flocie Parostatków VanVoreena? Cleave był z niej niezwykle dumny. Te głupie statki zabierały mu czas tak, że pozbawił mnie nawet wspólnych świąt i weekendów. Czułam się samotna, jak twoja matka...
- Jillian - przerwał jej Tony - spójrz na nią i zobacz, jakie ma oczy. Dasz wiarę? Nieprawdopodobnie niebieskie, takie jak twoje i Leigh! Babcia skarciła męża chłodnym spojrzeniem. - Ona nie jest taka sama jak Leigh. I nie chodzi tylko o kolor włosów. W jej oczach jest coś... nie są tak niewinne. Och! Muszę być ostrożna! Powinnam bardziej uważać na to, co można wyczytać z moich oczu. Nigdy, przenigdy dziadkowie nie mogą się domyślić, co zaszło między mną a Calem Dennisonem. Gdyby się dowiedzieli, zaczęliby mną gardzić, tak jak wzgardził mną Logan Stonewall, mój ukochany z dziecięcych lat. - Tak, oczywiście, masz rację. - Tony kiwnął głową z westchnieniem. - Nikt nie jest dokładną kopią innej osoby. Wbrew temu, co wcześniej sądziłam, prawie dwuipół-letni pobyt w Candlewick na przedmieściach Atlanty, u Kitty i Cala Dennisonów, nie dał mi dostatecznej ogłady, której tak mi było teraz potrzeba. Kitty miała trzydzieści siedem lat, kiedy umarła, i nie akceptowała swego wieku. Moja babcia, zapewne o wiele starsza od Kitty, wyglądała nawet na młodszą od niej. O ile zdołałam się zorientować, Jillian skrzętnie ukrywała swój wiek. Doprawdy, nie widziałam nigdy babci, która wyglądałaby tak młodo! Kobiety ze Wzgórz Strachu bardzo wcześnie stawały się babciami, gdyż zwykle wychodziły za mąż w wieku dwunastu, trzynastu lat. Złapałam się na snuciu domysłów, jaki może być prawdziwy wiek Jillian.
W lutym, za kilka miesięcy, skończę lat siedemnaście. Moja matka miała czternaście w dniu moich narodzin i zarazem swojej śmierci. Gdyby żyła, miałaby dzisiaj trzydzieści jeden. Teraz, kiedy byłam już oczytana i znałam wiele faktów z życia bostońskiej socjety, wiedziałam, że w wielkich miastach nie ma w zwyczaju brać ślubu przed ukończeniem edukacji, dziewczęta nie śpieszą się z wychodzeniem za mąż i rodzeniem dzieci. Można było zatem przypuszczać, że ta babcia po raz pierwszy wyszła za mąż w wieku co najmniej dwudziestu lat. To by znaczyło, że teraz musi być po pięćdziesiątce, a nawet starsza. Trudno uwierzyć, że była rówieśnicą mojej babuni. Pamięć podsunęła mi obraz babci z gór - długie, przerzedzone siwe włosy, pochylone ramiona i wdowi garb, wykrzywione artre-tyzmem palce, wygięte od krzywicy nogi, żałośnie spra- ne, bure łachy i znoszone buty. Och, babuniu, kiedyś byłaś tak samo śliczna jak ta kobieta! Pod moim natarczywym, jawnie szacującym jej młody wygląd spojrzeniem, w kącikach chabrowych oczu Jillian, tak podobnych do moich, zabłysły dwie kropelki łez. Zakręciły się, ale nie spłynęły. Ośmielona tymi maleńkimi, nieruchomymi paciorkami zdobyłam się na pytanie: - Babciu, co mój ojciec mówił wam o mnie? Mój głos zabrzmiał niepewnie i bojaźliwie. Papa powiedział mi, że rozmawiał telefonicznie z dziadkami i że zgodzili się przyjąć mnie w swoim domu. Ale co
jeszcze im naopowiadał? Zawsze mną gardził i obwiniał mnie za śmierć żony, swojego anioła. Czy, nie daj Boże, wszystko im wyjawił? Jeśli tak, nigdy mnie nie polubią, nie mówiąc już o pokochaniu. A ja pragnęłam, żeby ktoś mnie pokochał taką, jaka jestem - daleką od ideału. Lśniące od łez niebieskie spojrzenie, wyprane z jakichkolwiek emocji, powoli zwróciło się ku mnie. Zachodziłam w głowę, jak Jillian potrafiła nadać swoim oczom ten wyraz pustki skrywającej wszelką ekspresję. Pomimo chłodu spojrzenia i łez, zaprzeczających grawitacji, babcia przemówiła słodkim, ciepłym głosem: - Droga Heaven, czy byłabyś tak dobra i nie mówiła do mnie babciu? Wiele zachodu kosztowało mnie zachowanie młodego wyglądu i mam wrażenie, że moje starania nie poszły na marne. Sama rozumiesz, że nazywanie mnie babcią w obecności przyjaciół zaprzepaściłoby moje wysiłki. Czułabym się upokorzona, gdyby przyłapano mnie na kłamstwie. Choć przyznaję, że zawsze kłamałam, ukrywając swój wiek, nawet przed lekarzami. Proszę, nie czuj się dotknięta moją prośbą, ale chciałabym, żebyś od teraz nazywała mnie po prostu Jillian. Kolejny szok. Stopniowo zaczęłam się do tego przyzwyczajać. - No dobrze, ale... ale... - wybąkałam - jak wyjaśnisz, kim jestem, skąd pochodzę i w ogóle co u was robię? - Och, moja droga, słodka dziecino, nie patrz na mnie z takim wyrzutem! Kiedy będziemy same, bez świadków, możesz nazywać mnie czasami... Ale nie! To się nie uda,
bo jeszcze się zapomnisz i mimochodem nazwiesz mnie babcią w towarzystwie. Lepiej uniknąć tego od razu. Zresztą, kochanie, nie jest to do końca kłamstwo. Kobiety muszą za wszelką cenę czynić starania, by osłonić się mgiełką tajemnicy. Radzę ci już teraz zacząć ukrywać swój wiek. Na to nigdy nie jest za wcześnie. Będę cię przedstawiała jako swoją siostrzenicę, Heaven Leigh Casteel. Przyswojenie jej prośby zajęło mi dobre kilka chwil, nim sformułowałam kolejne pytanie. - Masz siostrę, która nazywa się tak jak ja, Casteel? - Nie, oczywiście, że nie. - Zaśmiała się lekko, lecz stanowczo. - Ale obie moje siostry tyle razy wychodziły za mąż i się rozwodziły, że już nikt nie pamięta, jakie nosiły nazwiska. Nie musisz niczego koloryzo-wać. Po prostu mów, że nie chcesz rozmawiać o swoim pochodzeniu. A jeśli ktoś okaże się na tyle grubiański, by nalegać, powiesz tej okropnej osobie, że twój tata zabrał cię do swojego rodzinnego miasta... jak też ono się nazywa? - Winnerrow - podpowiedział Tony. Założył nogę na nogę i rytmicznie bębnił palcami po ostrym kancie nogawki szarych spodni. Kobiety z gór zawsze konkurowały ze sobą, która najwcześniej zostanie babcią. Chwaliły się tym, a wnuki były ich chlubą. Babunia miała dwadzieścia osiem lat, gdy po raz pierwszy została babcią, choć pierwszy wnuk nie przeżył nawet roku. Mimo to w wieku pięćdziesięciu lat wyglądała na dziewięćdziesiąt.
- Dobrze, ciociu Jillian - bąknęłam urywanym głosem. - Nie, kochanie, nie ciocia Jillian, tylko Jillian! Nie znoszę tytułomanii typu: matka, ciotka, siostra czy żona. Samo imię wystarczy. - Szczera prawda, Heaven - zachichotał siedzący obok mnie mąż babci. - Do mnie mów Tony. Przeniosłam na niego zaskoczony wzrok i ujrzałam, że szelmowsko szczerzy zęby. - Do ciebie może mówić dziadku, jeśli zechce - skwitowała chłodno Jillian. - Przecież zależy ci na więzach rodzinnych, prawda, kochanie? Pomiędzy nimi przepływał jakiś ukryty nurt, którego nie pojmowałam. Spoglądałam to na jedno, to na drugie, nie zwracając specjalnie uwagi, dokąd zmierza limuzyna, dopóki szosa nie przeszła w autostradę. Wtedy zobaczyłam znak wskazujący, że wyjechaliśmy z Bostonu. Niepewna swojej sytuacji, ponowiłam nieśmiałą próbę dowiedzenia się, co wyjawił im papa w trakcie telefonicznej rozmowy. - Niewiele - odparł Tony, a Jillian wydala z siebie dźwięk podobny do sapnięcia. Od czasu do czasu delikatnie przykładała do oczu koronkową chusteczkę. - Twój ojciec wydał się nam bardzo sympatyczny. Powiedział, że niedawno straciłaś matkę i z żalu wpadłaś w głębokie przygnębienie. Naturalnie chcemy ci pomóc, na ile to będzie możliwe. Bolało nas, że twoja matka nigdy nie dała znać o sobie; nie wiedzieliśmy, gdzie mieszka i co robi. Dwa miesiące po ucieczce z domu przysłała nam kartkę,
że ma się dobrze, potem słuch o niej zaginął. Szukaliśmy jej wszędzie, wynajęliśmy nawet detektywów. Ta kartka z widokiem Atlanty - a nie Winnerrow w Wirginii Zachodniej - doszła tak zniszczona, że trudno ją było odczytać. - Urwał i nakrył moją dłoń swoją. - Moja droga, obojgu nam przykro z powodu śmierci twojej mamy. Twoja strata jest też naszą stratą. Gdybyśmy wcześniej wiedzieli o stanie zdrowia Leigh, zanim było za późno! Moglibyśmy coś pomóc, w ostatnich dniach dać jej trochę szczęścia. Twój ojciec wspomniał coś o... raku... O nie! Co za wierutne łgarstwo! Moja matka - moja prawdziwa matka - zmarła zaraz po moich narodzinach, zdążyła tylko nadać mi imię. Wstrętne kłamstwo papy sprawiło, że chyba stanęło mi serce. To nieuczciwe obarczać mnie kłamstwami i zmuszać do budowania na nich solidnej podstawy dla przyszłości! Ale życie nigdy mnie nie oszczędzało, dlaczego więc miałabym się spodziewać, że tym razem będzie inaczej? Niech cię diabli, tato, że nie wyznałeś prawdy! To Kitty Dennison, moja macocha, umarła niedawno na raka! Kobieta, której sprzedałeś mnie za pięćset dolarów! Bezlitosna i okrutna Kitty, która szorowała mnie we wrzątku, stale wpadała w złość i rwała się do bicia, dopóki choroba nie odebrała jej sił. Wcisnęłam dłonie pomiędzy kolana, usiłując powstrzymać nerwowe drżenie rąk, które same zaciskały się w pięści. Desperacko rozważałam, czy ojciec, kłamiąc tak podle, nie wykazał jednak sprytu. Gdyby wyznał prawdę i powiedział, że moja matka zmarła wiele lat
temu, dziadkowie mogliby nie być skłonni pomóc młodej wieśniaczce, która przywykła do nędzy i do życia bez matki. Tym razem do pocieszania wzięła się Jillian. - Najdroższa Heaven - wyszeptała gardłowym głosem, z przejęcia zapominając o osuszeniu łez. - Któregoś dnia, już wkrótce, niebawem, usiądziemy razem i zadam ci mnóstwo pytań na temat mojej córki. W tej chwili jednak jestem zbyt rozstrojona, żeby słuchać dalej. Proszę, kochanie, wybacz mi. - A ja chciałbym usłyszeć więcej już teraz - zażądał Tony, ściskając mnie za rękę, którą znowu zagarnął. - Twój ojciec mówił, że dzwoni z Winnerrow i że mieszkał tam z twoją matką przez cały czas trwania ich małżeństwa. Lubisz to miasto? Z początku język odmówił mi posłuszeństwa i nie potrafiłam sformułować nawet jednego zdania. Jednak milczenie przedłużało się nieznośnie i atmosfera gęstniała, więc w końcu zdobyłam się na powiedzenie czegoś, co choć w części było prawdą. - Tak, bardzo lubię Winnerrow. - To dobrze. Nie znieślibyśmy myśli, że Leigh i jej córka były nieszczęśliwe - powiedział Tony. Pozwoliłam sobie na moment napotkać jego spojrzenie, po czym umknęłam wzrokiem w bok i bezmyślnie gapiłam się na przesuwający się za oknami krajobraz. - Jak poznali się twoi rodzice? - indagował dalej Tony. - Tony, proszę! - krzyknęła Jillian w skrajnej, jak się
zdawało, rozpaczy. - Przecież mówiłam, że jestem zbyt zdenerwowana, żeby słuchać szczegółów! Moja córka nie żyje i przez lata do mnie nie napisała! Czyż mogę jej to zapomnieć, wybaczyć? Tak długo czekałam na list błagający o darowanie winy! Skrzywdziła mnie, uciekając. Całymi miesiącami wypłakiwałam przez nią oczy! A przecież wiesz, Tony, jak nie znoszę płakać! - Załkała sucho, jakby jej gardło nie przywykło do prawdziwego płaczu, i przytknęła do oczu chusteczkę. - Leigh wiedziała, jaka jestem wrażliwa i że wszystkim się przejmuję, ale jej to nie obchodziło. Nigdy mnie nie kochała. Kochała Cleave'a. Prawdę mówiąc, przyczyniła się do jego śmierci, bo załamał się kompletnie po jej odejściu. Wtedy postanowiłam sobie, że nie pozwolę, aby żal za Leigh odarł mnie ze szczęścia i zmarnował mi resztę życia! - Jill - odezwał się Tony - ani przez chwilę nie przy- puszczałem, że zmarnowałabyś życie na smutek. Poza tym pamiętaj, że Leigh przeżyła siedemnaście lat z mężczyzną, którego kochała, czyż nie tak, Heaven? Wciąż tępo gapiłam się w okno. Dobry Boże, co mam im odpowiedzieć? Gdyby poznali prawdę, momentalnie zmieniliby nastawienie do mnie. - Chyba będzie padać - odezwałam się, nie odrywając wzroku od szyby. Opadłam na siedzenie obite kosztownym zamszem i próbowałam się odprężyć. Znałam Jillian nie dłużej niż godzinę, a już odgadłam, że nie chce słuchać o niczyich problemach, ani moich, ani mojej matki. Zagryzłam wargę, powściągnęłam emocje i przywołałam swą dumę. O, jak
zbawienne są czasem drobne kłamstewka! Wyprostowałam się. Przełknęłam łzy, pokonałam gulę w gardle, usztywniłam ramiona i ku swojemu niezmiernemu zdumieniu dobyłam z siebie głos silny, szczery i bez cienia fałszu. - Rodzice poznali się w Atlancie i zakochali w sobie od pierwszego wejrzenia. Tata od razu zawiózł mamę do swoich rodziców w Wirginii Zachodniej, gdzie przenocowali w ich pięknym domu. Tata nie mieszkał w samym Winnerrow, tylko na przedmieściach. Pobrali się w miejscowym kościele, a ślub odbyt się z należytą ceremonią, z kwiatami, świadkami i kazaniem pastora. Na miesiąc miodowy pojechali do Miami. Po powrocie tata dobudował do naszego domu nową łazienkę, żeby zadowolić świeżo poślubioną żonę. Zapadła cisza. Grobowa, niekończąca się cisza. Czyżby nie uwierzyli moim łgarstwom? - Cóż, miło z jego strony, że wykazał taką troskliwość - mruknął Tony, spoglądając na mnie w nader osobliwy sposób. - Nowa łazienka, nigdy nie przyszłoby mi to do głowy. Praktycznie, bardzo praktycznie. Jillian odwróciła głowę, jakby nie interesowały ją szczegóły małżeńskiego pożycia córki. - Ile osób mieszkało z twoimi rodzicami? - drążył Tony. - Tylko babcia i dziadek - odparłam skruszonym tonem. - Szaleli za moją matką, nazywali ją aniołem. W ich oczach była doskonała. Polubilibyście moją babunię. Zmarła kilka lat temu, ale dziadek nadal mieszka z tatą.
- A kiedy się urodziłaś, w jakim dniu i miesiącu? - dopytywał się Tony, zaplatając swoje długie, silne palce o wypolerowanych paznokciach. - Dwudziestego drugiego lutego - podałam prawdziwy dzień i miesiąc, ale nieprawdziwy rok, datę urodzin Fanny, która przyszła na świat dwanaście miesięcy po mnie. - Rodzice byli małżeństwem ponad rok - dodałam, uznając, że to brzmi lepiej niż poród w osiem miesięcy po ślubie, który sugerowałby zdrożną potrzebę ulegania niepohamowanym popędom. Zaledwie te słowa wydostały się z moich ust, zdałam sobie sprawę, co zrobiłam. Zastawiłam na siebie pułapkę! Teraz myślą, że mam szesnaście lat. Już nigdy nie będę mogła im opowiedzieć o swoim przyrodnim rodzeństwie. A przecież moją najszczerszą intencją było zjednanie sobie dziadków, żeby pomogli mi znów zebrać całą rodzinę pod jednym dachem, Fanny i Naszą Jane, Toma i Keitha. Boże, przebacz mi, że własne bezpieczeństwo przedłożyłam nad dobro sióstr i braci! - Tony, jestem zmęczona. Wiesz, że między trzecią a piątą muszę odpocząć, jeśli mam świeżo wyglądać na wieczornym przyjęciu. - Nieznaczny cień troski zasnuł twarz Jillian, lecz zaraz się ulotnił. - Heaven, kochanie, nie masz nic przeciwko temu, żebyśmy wyszli dziś wieczorem na parę godzin? Masz w swoim pokoju telewizor, a na parterze jest wspaniała biblioteka z mnóstwem książek. - Pochyliła się i musnęła wargami mój policzek; owiał mnie zapach jej perfum. - Odwołałabym to przyjęcie, ale kiedy się na nie umawiałam, kompletnie nie pamiętałam, że masz...
Ścierpły mi końce palców, prawdopodobnie dlatego, że tak mocno je zaciskałam. Oni już szukają pretekstów, żeby się mnie pozbyć! W górach nikt nie zostawiłby gościa pierwszego dnia samego w obcym domu. - W porządku - bąknęłam cicho. - Jestem trochę zmęczona. - No widzisz, Tony, ona nie ma nic przeciwko temu. Mówiłam ci, że się zgodzi. Heaven, kochanie, wynagrodzę ci to, obiecuję. Jutro zabiorę cię na konie. Umiesz jeździć konno? Jeśli nie, chętnie cię nauczę. Urodziłam się na końskim ranczu i moim pierwszym koniem był ogier... - Jillian, błagam! - przerwał jej Tony. - Twoim pierwszym koniem był płochliwy kucyk. - Och, ale z ciebie nudziarz! Co za różnica? Lepiej brzmi uczyć się jeździć na ogierze niż na kucyku. A Scuttles był taki cudny; kochane słodkie maleństwo... Nazywanie mnie „kochanie" nie wydało mi się już tak mile, skoro wszystko i wszystkich babcia określała w ten sposób, nawet kucyka. A jednak byłam tak złakniona miłości, że zadrżałam, kiedy uśmiechnęła się do mnie i musnęła mój policzek dłonią w rękawiczce. Nade wszystko pragnęłam, żeby mnie polubiła, a w końcu i pokochała - i miałam zamiar się o to postarać, szybko, jak najszybciej! - Powiedz mi tylko, czy twoja matka była szczęśliwa - wyszeptała Jillian. - To jedynie chcę wiedzieć. - Była szczęśliwa aż do dnia śmierci - zapewniłam, tym razem nie kłamiąc. Zgodnie z relacją babuni
i dziadka moja mama była naprawdę szczęśliwa pomimo wszelkich niewygód, jakich zaznała w nędznej, kurnej chacie na Wzgórzach Strachu, gdzie mąż nie był w stanie zapewnić jej luksusów, do których przywykła. - To mi wystarczy - jęknęła Jillian, otaczając mnie ramieniem i wtulając moją głowę w swój futrzany kołnierz. Co by powiedzieli, gdyby znali prawdę o mnie i mojej rodzinie? Czy uznaliby, że i tak wkrótce zniknę z ich życia, więc nie robi im to różnicy? Nie mogę dopuścić, żeby poznali prawdę. Muszą mnie przyjąć jak równą sobie. I nie mogę okazać lęku ani bezradności! Przecież są moimi dziadkami! Nie ułatwiał mi sprawy fakt, że mówili innym językiem niż ja. Musiałam uważnie się wsłuchiwać, bo nawet znane mi słowa wymawiali w nieznany mi sposób. Mimo to niezłomnie postanowiłam, że dziadkowie wkrótce zaakceptują mnie w swoim świecie, tak różnym od tego, który do tej pory znałam. Szybko się uczyłam i byłam przekonana, że jakoś znajdę sposób odnalezienia z ich pomocą Keitha i Naszej Jane. Perfumy Jillian, które początkowo owionęły mnie delikatnym powiewem, teraz dławiły odurzającą nutą jaśminu, wywołując oszołomienie i poczucie nierealności. Naszła mnie myśl o Sarze, mojej macosze. Och, gdyby Sara choć raz w życiu miała flakonik perfum Jillian! Albo pojemnik pudru! Deszcz, który wcześniej przepowiedziałam, początkowo zaczął mżyć, a wkrótce przerodził się w ulewę,
wybijając na asfalcie bębniący rytm. Szofer zwolnił i jechał teraz ostrożniej. My we troje, odgrodzeni od niego szklaną szybą, przestaliśmy rozmawiać i każde pogrążyło się we własnych myślach. Jadę do domu, jadę do domu, tłukło mi się po głowie. Jadę tam, gdzie jest lepiej, ładniej i gdzie wcześniej czy później będę w pełni akceptowana. Marzenie spełniało się zbyt szybko, żebym mogła przyswoić sobie wszystkie wrażenia. Pragnęłam chłonąć każdy szczegół tej podróży i delektować się nim, aby potem, kiedy zostanę sama, ożywić wspomnienia o niej. Dziś wieczorem będę sama w obcym domu. Ale to nic! Szybko napłynęły przyjemniejsze myśli. Zaraz napiszę do Toma o mojej pięknej babci! Nie uwierzy, że ktoś w tak podeszłym wieku może wyglądać tak młodo. Fanny pękłaby z zazdrości! Może zadzwonię do Logana... mieszkał w Bostonie, w akademiku. Byłam łatwowierna i naiwna, ulegając zalotom Cala Dennisona. Przez niego Logan mnie odepchnął. Bez wątpienia odłożyłby słuchawkę, gdybym zadzwoniła. Szofer skręcił w prawo, a Jillian rozgadała się na temat planów, jakie wkrótce zamierzała zrealizować, aby dostarczyć mi rozrywki. - Boże Narodzenie zawsze obchodzimy szczególnie uroczyście; że tak powiem, dajemy z siebie wszystko - paplała. Zrozumiałam. Na swój sposób informowała mnie, że mogę zostać na święta. A był dopiero początek października... Październik jest dla mnie gorzko-słodkim
miesiącem - pożegnaniem jaśniejącego, szczęśliwego lata i oczekiwaniem na posępną i srogą zimę. Skąd naszły mnie takie myśli? W pięknym, bogatym domu zima nigdy nie jest ponura ani mroźna. Ogrzewa go piec olejowy, węglowy, elektryczny albo kominek. Nim nadejdzie i minie Boże Narodzenie, wniosę do tej samotnej rodziny tyle radości, że żadne z nich nie będzie chciało mnie stracić. Będą mnie kochali... och, Boże, spraw, żeby mnie kochali! Mijały kilometry, gdy nagłe jaskrawy blask słońca przedarł się zza skłębionych chmur i rozpalił żywe barwy jesieni na drzewach. To Bóg zesłał mi w końcu swoją światłość. Nadzieja wstąpiła mi w serce. Pokocham Nową Anglię! Widok przypominał krajobraz Wirginii Zachodniej, tylko bez gór na horyzoncie i ubogich chałup. - Wkrótce będziemy w domu - zapewnił Tony, lekko dotykając mojej dłoni. - Patrz w prawo i wyglądaj przerwy w linii drzew. Pierwszy rzut oka na Farthinggale Manor to niezapomniany widok. Dom miał swoją nazwę! Zafrapowana zwróciłam się z uśmiechem do swojego przyszywanego dziadka: - Czy dom jest tak wspaniały jak jego nazwa? - Równie wspaniały, w każdym calu. Ten dom ogromnie wiele dla mnie znaczy. Zbudował go mój praprapra-dziadek, a każdy z pierworodnych synów, który go przejmował, wprowadzał ulepszenia. Jillian prychnęła pogardliwie, ale nie zwracałam na nią uwagi. Byłam podekscytowana, ożywiona pragnieniem nieustannych fascynacji. Przylgnęłam nosem
do szyby i niecierpliwie wypatrywałam przerwy pomiędzy drzewami. Szofer skręcił w prywatną drogę. Górowata nad nią wysoka brama z kutego żelaza, zwieńczona łukiem ze zdobnymi literami ułożonymi w napis „Farthinggale Manor". Zaparto mi dech na widok ornamentów na bramie - podobizn duszków, chochlików i gnomów zerkających zza żelaznych liści. - Tattertonowie pieszczotliwie nazywali ten dom naszych przodków „Farthy" - poinformował Tony nostalgicznym tonem. - Kiedy byłem małym chłopcem, sądziłem, że na całym świecie nie ma piękniejszego domostwa niż to, w którym mieszkam. Oczywiście istnieją rezydencje okazalsze od Farthy, ale nie dla mnie. Miałem siedem lat, gdy posłano mnie do Eton, bo mój ojciec uważał, że w angielskiej szkole surowiej przestrzega się dyscypliny niż w naszych prywatnych przybytkach wiedzy. Nie mylił się. W Anglii ciągle marzyłem o powrocie do Farthy. Nieustannie tęskniłem za domem, zamykałem oczy i udawałem, że czuję balsamiczny zapach jodeł i sosen, a nade wszystko słonawy posmak morza. Potem przytomniałem znękany, pragnąc poczuć na twarzy rześkość chłodnego poranka i tęskniąc za Farthy tak silnie, że aż do bólu. Kiedy skończyłem dziesięć lat, rodzice zrezygnowali z Eton, uznając, że jestem przypadkiem beznadziejnym i tęsknota może wpędzić mnie w chorobę. Pozwolono mi wreszcie wrócić do domu. Och, cóż to był za szczęśliwy dzień! Uwierzyłam mu. Nigdy nie widziałam podobnie pięknego i okazałego budynku, wzniesionego z szarego
kamienia, celowo - jak sądziłam - wzorowanego na zamek. Ze spadzistego czerwonego dachu wyrastały wieżyczki połączone małymi mostami. Szofer Miles zwolnił i podjechał pod wysokie i szerokie schody prowadzące do drzwi frontowych obramowanych od góry łukiem. - Chodź! - zawołał Tony. - Pozwól, że przedstawię ci Farthy. Uwielbiam ten wyraz osłupienia malujący się na twarzach ludzi, którzy widzą go po raz pierwszy. Dzięki oprowadzaniu sam mogę znów zwiedzić go na świeżo. Wolno weszliśmy na taras. Jillian szła z tyłu, nie wykazując entuzjazmu. Po obu stronach drzwi w ogromnych donicach rosły sosny japońskie. Nie mogłam się doczekać, kiedy obejrzę wnętrze domu mojej matki. Zaraz będę w środku. Zaraz zobaczę jej pokój i jej rzeczy. Och, mamo, nareszcie w domu!