Prolog
Od kiedy byłam na tyle duża, aby zrozumieć, że moi ro
dzice się kłócą, czułam się jak ktoś obcy, ponieważ ilekroć
zjawiałam się w trakcie jakiejś sprzeczki, oboje natych
miast milkli. Miałam wrażenie, że żyję w domu, którego
ściany są pełne tajemnic.
Wyobrażałam sobie, że pewnego dnia odkryję jeden
z sekretów, a cały dom zawali mi się na głowę.
Tak myślałam.
I właśnie tak się stało.
Pewnego dnia.
W sidłach miłości
Kiedy byłam małą dziewczynką, sądziłam, że jeśli przy
zwoici ludzie dostatecznie długo i żarliwie o coś proszą, ich
życzenia zostają spełnione. I choć mam obecnie piętnaście
lat i dawno temu przestałam wierzyć we Wróżkę Zębuszkę,
w Świętego Mikołaja i w Wielkanocnego Królika, to niezu
pełnie wyrzekłam się przekonania, że w otaczającym nas
świecie działa magia. Gdzieś w górze czuwają nad nami
aniołowie i w stosownym czasie, kiedy na to zasługujemy,
wysłuchują naszych próśb.
To tato mnie tego nauczył. Kiedy byłam na tyle mała, że
wygodnie mieściłam się na jego prawym muskularnym ra
mieniu i byłam wszędzie noszona, jak mała księżniczka, ra
dził mi, żebym zaciskała mocno powieki i prosiła o coś do
póty, dopóki nie zobaczę przefruwającego w pobliżu
anioła, który powiewa skrzydłami, niczym trzmiel.
Tato twierdził, że każdy ma swojego anioła stróża przy
dzielonego mu w chwili narodzin i że aniołowie robią co
w ich mocy, aby ludzie w nie uwierzyli. Powiedział, że gdy
jesteśmy bardzo mali, o wiele łatwiej dajemy wiarę rze
czom uznawanym przez dorosłych za fantazję. To dlatego
aniołowie ukazują się czasami dzieciom. Sądzę, że niektó
rzy z nas nieco dłużej i nieco mocniej trzymają się tej wia
ry. I nawet już jako starsi, nie boją się przyznać, że oddają
się marzeniom. Wypowiadamy życzenie, gdy łamiemy kość
z kurczaka, gdy zdmuchujemy świeczki z urodzinowego tor
tu, lub widzimy spadającą gwiazdę. Czekamy pełni nadziei
i liczymy na to, że nasze pragnienie się ziści.
Melody 7
Gdy dorastałam, miałam tyle życzeń, że mój anioł stróż
był z pewnością przepracowany. Nic nie mogłam na to pora
dzić. Zawsze chciałam, żeby mój tato nie musiał zjeżdżać
do kopalni węgla, gdzie pracował z dala od słońca w wilgot
nych, ciemnych i zapylonych grotach. Jak wszystkie dzieci
górników bawiłam się na otwartych przestrzeniach opusz
czonych kopalń i nie byłam w stanie wyobrazić sobie, co
czuje człowiek, który zapuszcza się kilometry w głąb ziemi,
aby tam spędzić cały dzień bez dostępu świeżego powie
trza. A jednak biedny tato musiał to robić.
Jak daleko sięgam pamięcią, zawsze chciałam, żebyśmy
mieli prawdziwy dom, a nie przyczepę mieszkalną, chociaż
tuż obok nas mieszkali papa George i mama Arlene, któ
rych szczerze kochałam. W moich marzeniach zawsze wi
działam ich dom sąsiadujący z naszym: zarówno my, jak
i oni mieliśmy prawdziwe podwórze, trawniki oraz duże
klony i dęby, papa George uczył mnie gry na skrzypcach,
podczas gwałtownej ulewy nie miałam wrażenia, że miesz
kam wewnątrz blaszanego bębna, a w czasie wichury nie
bałam się, że zostanę porwana nocą wraz z łóżkiem.
Lista moich życzeń nie miała końca. Przypuszczałam, że
jeśli kiedyś znajdę czas, aby je wszystkie spisać, papier bę
dzie się ciągnął przez całą długość naszej przyczepy.
Zawsze pragnęłam, żeby moja mama nie była wiecznie
nieszczęśliwa. Praca w salonie piękności „U Francine" nie
dawała jej zadowolenia. Mama wciąż narzekała, że musi
myć głowy klientkom i robić im trwałą, choć wszyscy uwa
żali, że jest doskonałą fryzjerką. Lubiła plotki i uwielbiała
słuchać opowieści zamożnych kobiet o ich podróżach
i o rzeczach, jakie sobie kupowały. Przypominała małą
dziewczynkę, która ogląda na wystawie piękne towary, na
które nie może sobie pozwolić.
Nawet w chwilach smutku mama była piękna. Pragnę
łam kiedyś, gdy dorosnę, dorównać jej urodą - to życzenie
powtarzało się najczęściej. Gdy byłam młodsza, przesiady
wałam w jej sypialni i patrzyłam, jak przy toaletce nakła
da starannie na twarz puder w kremie i szczotkuje swoje
włosy. W trakcie wykonywania tych czynności wygłaszała
kazania o znaczeniu dbałości o urodę i opowiadała mi
8 Melody
o znanych jej atrakcyjnych kobietach, które się zaniedbały
i wyglądały okropnie. Powiedziała mi, że jeśli kogoś natura
obdarzy urodą, osoba ta ma obowiązek prezentować się
ładnie w publicznych miejscach.
- To dlatego poświęcam tak wiele czasu moim włosom
i paznokciom, i z tego powodu wydaję mnóstwo pieniędzy
na specjalne kosmetyczne kremy - wyjaśniała. Zawsze
przynosiła do domu próbki szamponów i odżywek do wło
sów, abym również i ja ich używała.
Godzinami moczyła się w naszej małej wannie w perfu
mowanych olejkach do kąpieli. Myłam jej plecy, a kiedy
byłam na tyle duża, że mogła mi powierzyć to zadanie, po
lerowałam jej paznokcie u nóg, podczas gdy ona zajmowała
się swoim manikiurem. Czasami mnie też robiła pedikiur
i fryzurę.
Ludzie mówili, że bardziej wyglądamy na siostry niż na
matkę i córkę. Odziedziczyłam jej delikatne rysy twarzy,
a szczególnie jej zgrabny nos. Moje włosy miały jaśniejszy
odcień brązu - były barwy siana. Kiedyś poprosiłam ją, że
by pozwoliła mi je przyciemnić, ale nie zgodziła się twier
dząc, że ich naturalny kolor jest ładny. W przeciwieństwie
do niej nigdy nie byłam pewna własnej urody, chociaż tato
mawiał, że spieszy się z pracy, gdyż teraz czekają na niego
w domu dwie piękne kobiety.
Mój tato miał metr dziewięćdziesiąt centymetrów wzro
stu i ważył niemal osiemdziesiąt pięć kilo. Po wielu latach
pracy w kopalni jego ciało było zbudowane z samych mu-
skułów. Chociaż zdarzało się nieraz, że wracał do domu
obolały po długim dniu fedrowania i poruszał się wolno, ni
gdy się na nic nie uskarżał. Ilekroć na mnie spoglądał, na
tychmiast na jego twarzy pojawiał się wyraz szczęścia. Bez
względu na to, jak jego silne ramiona były zmęczone, za
wsze mogłam do nich przybiec, a one unosiły mnie z łatwo
ścią w powietrze.
Gdy byłam mała, niecierpliwie czekałam, kiedy ciężko
stąpając, pojawi się na popękanym i podziurawionym
chodniku z makadanu prowadzącym z kopalni do naszej
przyczepy na osiedlu Pole Minerałów. Wypatrywałam na
wzgórzu jego bujnej czupryny jasnobrązowych włosów, wy-
Melody 9
sokiej sylwetki i długich nóg. Jego twarz i ręce zawsze były
pokryte węglowym pyłem. Wyglądał jak żołnierz wracający
do domu po bitwie. Pod pachą niósł, niczym piłkę, koszyk
na drugie śniadanie. Sam sobie przygotowywał kanapki
wczesnym rankiem, ponieważ mama zawsze spała, gdy
wstawał i szykował się do pracy.
Czasami idąc z kopalni, jeszcze zanim dotarł do bramy
Pola Minerałów, podnosił głowę i widział, jak do niego ma
cham. Nasza przyczepa znajdowała się blisko wejścia na
osiedle, a nasze podwórze wychodziło na drogę do Sewell.
Jeśli tato mnie zobaczył, przyspieszał kroku, machając
swoim górniczym hełmem, niczym flagą. Dopóki nie ukoń
czyłam dwunastu lat, musiałam na niego czekać obok przy
czepy papy George'a i mamy Arlene, ponieważ moja mama
później wracała do domu. Zwykle szła dokądś po pracy
i często spóźniała się na obiad. Lubiła przesiadywać z kole
żankami w barze „U Frankiego", gdzie słuchała muzyki
z szafy grającej. Tato był jednak dobrym kucharzem, a i ja,
od kiedy nauczyłam się gotować, potrafiłam sama przyrzą
dzić wiele potraw. Częściej we dwoje, niż we troje, jadali
śmy posiłki.
Tato nigdy się nie uskarżał na nieobecność mamy. A je
śli ja to robiłam, prosił mnie o wyrozumiałość:
- Zbyt młodo pobraliśmy się z twoją mamą, Melody -
mawiał.
- Czyż nie byliście straszliwie w sobie zakochani, tato? -
Przeczytałam dramat „Romeo i Julia" i wiedziałam, że je
śli ludzie bezgranicznie się kochają, wiek nie stanowi pro
blemu.
Powiedziałam mojej najlepszej przyjaciółce, Alice Mor
gan, że wyjdę dopiero wtedy za mąż, kiedy zupełnie stracę
dla kogoś głowę i całkiem oszaleję z miłości. Była zdania,
że przesadzam, i że prawdopodobnie niejednokrotnie zadu
rzę się po same uszy, nim kogoś poślubię.
Głos taty był pełen zadumy:
- Byliśmy zakochani, ale nie słuchaliśmy mądrych rad
starszych. Uciekliśmy i nie zastanawialiśmy się nad konse
kwencjami. Oboje byliśmy podekscytowani i nie bardzo
Myśleliśmy o przyszłości. Mnie było łatwiej. Zawsze lepiej
10 Melody
potrafiłem się przystosować do nowej sytuacji. Twoja mat
ka wkrótce zaczęła odczuwać niedostatki naszego życia.
Pracuje w salonie piękności i wciąż słyszy, jak bogate da
my opowiadają o swoich podróżach i o swoich zamożnych
domach. To ją frustruje. Musimy pozwolić jej na odrobinę
swobody, aby nie czuła się osaczona miłością, jaką ją da
rzymy.
- Jak miłość może kogoś osaczyć, tato? - spytałam.
Uśmiechnął się swoim szerokim, łagodnym uśmiechem.
W takich chwilach jego zielone oczy stawały się zamglone,
a wzrok nieobecny. Spoglądał w okno, a czasami nawet na
ścianę, jak gdyby widział tam przesuwające się tajemne
obrazy z przeszłości.
- Jeśli kocha się kogoś tak bardzo, jak my kochamy ma
mę, chce się go mieć przez cały czas przy sobie i cieszyć się
nim, niczym pięknym ptakiem w klatce. Człowiek boi się
wypuścić swojego ulubieńca na wolność, chociaż wie, że
tam będzie piękniej śpiewał.
- Dlaczego ona nie kocha nas równie mocno? - chciałam
wiedzieć.
- Kocha na swój sposób. - Uśmiechnął się. - Twoja ma
ma jest najładniejszą kobietą w mieście - a nawet w całej
okolicy. Czasami nie daje jej spokoju myśl, że się marnuje.
Wiem o tym. Niełatwo żyć z takim przeświadczeniem, Melo-
dy. Ludzie ciągle jej mówią, że powinna pracować w filmie,
w telewizji, lub jako modelka. Ma świadomość upływające
go czasu i pojmuje, że wkrótce będzie już za późno na to,
aby mogła stać się kimś więcej niż tylko żoną i matką.
- Nie chcę, żeby była kimś więcej, tato.
- Wiem. My niczego więcej od niej nie oczekujemy. Ona
jednak zawsze była niespokojna i impulsywna. I do dziś nie
wyrzekła się swoich wielkich marzeń, a przecież nikt nie
chce rozwiać złudzeń ukochanej osoby.
- Oczywiście mam wszelkie powody, aby wierzyć, że to
ty będziesz znakomitością w naszej rodzinie - kontynu
ował. - Pomyśl tylko, jak znakomicie papa George nauczył
cię grać na skrzypcach! I możesz śpiewać. Niebawem wyro
śniesz na młodą, piękną kobietę. Tylko patrzeć, jak cię
stąd porwie jakiś poszukiwacz talentów.
Jńetody li
- Och, nie pleć, tato. Kto by szukał kandydatek na
gwiazdy w jakichś górniczych miasteczkach?
- W takim razie pojedziesz na studia do Nowego Jorku
albo do Kalifornii - przepowiadał. - To moje marzenie,
więc nie drwij z tego, Melody.
Roześmiałam się. Nie pozwalałam sobie na takie mrzon
ki. Nie chciałam czuć się tak sfrustrowana i osaczona jak
moja matka.
Zastanawiałam się, dlaczego ojciec nigdy nie czuł się
osaczony. Z uśmiechem znosił nawet najtrudniejsze sytua
cje i nigdy nie przyłączał się do innych górników, którzy to
pili swoje smutki w barze. Samotnie chodził i wracał z pra
cy, ponieważ jego koledzy mieszkali w miasteczku.
Osiedliliśmy się w Sewell - małej miejscowości powsta
łej przy kopalni i wybudowanej przez towarzystwo górni
cze w niewielkiej dolinie. Na głównej ulicy znajdował się
kościół, urząd pocztowy, kilka sklepów, dwie restauracje,
zakład pogrzebowy i kino otwarte tylko w weekendy. Do
my, wszystkie w podobnym, jasnobrązowym kolorze, miały
wyłożone deskami ściany i pokryte papą dachy, ale przy
najmniej można tam było spotkać młodych ludzi.
Na naszym osiedlu nie mieszkał żaden z moich rówieśni
ków. Jak bardzo chciałam mieć brata lub siostrę, którzy do
trzymywaliby mi towarzystwa! Gdy napomknęłam kiedyś
o tym mamie, skrzywiła się i jęknęła, że sama była niemal
dzieckiem, kiedy mnie urodziła.
- Miałam wtedy zaledwie dziewiętnaście lat. To nie ta
kie proste, urodzić dziecko. Najpierw musisz je w sobie no
sić, a potem martwić się, żeby nie chorowało, miało co jeść,
w co się ubrać, nie mówiąc już o zapewnieniu mu edukacji.
Pospieszyłam się z macierzyństwem. Powinnam była z tym
zaczekać.
-Wtedy ja bym się nigdy nie urodziła - stwierdziłam
z wyrzutem.
- Oczywiście, że byś się urodziła. Tylko nieco później.
Potem wszystko by się lepiej ułożyło i nie byłoby nam tak
ciężko. Przyszłaś na świat w momencie, gdy w naszym życiu
dokonywała się zmiana o przełomowym znaczeniu. To było
bardzo trudne.
12 Melody
Często miałam wrażenie, że obwinia mnie o to, że się
urodziłam. Tak jakby myślała, że dzieci latają wokół i tylko
czekają na to, aby ktoś je spłodził, a czasami stają się nie
cierpliwe i zachęcają swoich rodziców, aby je poczęli. I,
zdaje się, że zdaniem mamy, tak właśnie było w moim przy
padku.
Wiem, że nim przyszłam na świat, rodzice przenieśli się
z Cape Cod, w Provincetown, do Sewell, w Monongalia
Country, w Zachodniej Wirginii, i że nie mieli wtedy za
wiele. Mama powiedziała mi, że kiedy bez grosza przy du
szy przybyli do Sewell, postanowiła, że nie zamieszkają
w samym miasteczku i oboje z tatą wynajęli przyczepę na
osiedlu Pole Minerałów, chociaż jego głównymi lokatorami
byli emeryci, tacy jak papa George.
Papa George nie był moim rodzonym dziadkiem, ani ma
ma Arlene nie była moją prawdziwą babcią, ale pomimo to
uważałam ich za moich dziadków. Kiedy byłam małą dziew
czynką, mama Arlene często się mną opiekowała. Papa
George był z zawodu górnikiem i przeszedł na rentę z po
wodu inwalidztwa. Cierpiał na pylicę płuc, a zdaniem taty,
chorobę pogłębiało to, że nie chciał rzucić palenia. Z powo
du choroby wyglądał starzej niż na swoje sześćdziesiąt dwa
lata. Miał obwisłe ramiona, jego bladą, znużoną twarz żło
biły głębokie bruzdy. Był tak chudy, że zdaniem Arlene, na
leżałoby go obciążyć swetrem udzierganym z liny. Spędzi
łam z papą George'em wspaniałe chwile, gdy uczył mnie
gry na skrzypcach.
Uskarżał się, że najbardziej go męczy gderanie mamy
Arlene. Ciągle sobie przygadywali, ale nie spotkałam bar
dziej oddanych sobie ludzi, niż oni. Nigdy nie sprzeczali się
na serio, a ich kłótnie zawsze kończyły się śmiechem.
Tato przepadał za rozmowami z papą George'em. Szcze
gólnie w weekendy można ich było spotkać na wybetonowa
nym wewnętrznym dziedzińcu. Zwykle przesiadywali w fo
telach bujanych pod metalową markizą i prowadzili ciche
dysputy o polityce i o przemyśle górniczym. Papa George
mieszkał w Sewell w burzliwych czasach powstawania gór
niczych związków zawodowych i znał mnóstwo historii, któ
re, zdaniem mamy Arlene, nie nadawały się dla moich uszu.
Melody 13
- Dlaczegóż by nie? - protestował. - Powinna znać praw
dę o tym miejscu i o ludziach, którzy nim rządzili.
- Będzie miała jeszcze mnóstwo czasu na to, żeby się do
wiedzieć o okropieństwach tego świata, George'u 0'Neil,
i nie musisz jej do tego ponaglać. Lepiej już zamilknij!
Słuchał jej nie przestając mamrotać pod nosem, dopóki
nie zwróciła ku niemu swego błękitnego spojrzenia, pod
którym przełykał resztę gorzkich słów.
Tato podzielał opinię papy George'a: górnicy wciąż byli
eksploatowani. W tym zawodzie nikt nie miał życia.
Nigdy nie mogłam pojąć, dlaczego tato, wychowany
w rodzinie rybaków w Cape Cod, zdecydował się na życie
z dala od słońca i nieba. Wiedziałam, że tęskni za oceanem,
a pomimo to nigdy nie jeździliśmy do Cape Cod, ani nie
utrzymywaliśmy kontaktów z rodziną ojca. Nie wiedziałam
nawet, ilu mam kuzynów, ani jakie noszą imiona. Nigdy nie
spotkałam się z moimi dziadkami i nie zamieniłam z nimi
słowa. Znałam ich jedynie z wyblakłej, czarno-białej foto
grafii, na której matka mojego ojca stała obok siedzącego
męża. Oboje mieli nieszczęśliwe miny - najwidoczniej nie
lubili się fotografować. Dziadek nosił brodę i wydawał się
równie mocnej postury, jak mój ojciec. Babka wyglądała
na kruchą, lecz wyraz jej oczu był twardy i zimny.
Ojciec nigdy nie mówił o swojej rodzinie w Province-
town. Zawsze zmieniał temat, stwierdzając:
-Różniliśmy się w poglądach. Lepiej, że mieszkamy
z dala od siebie. Tak jest łatwiej.
Nie mogłam zrozumieć, dlaczego tak uważa, widziałam
jednak, że poruszanie tego tematu sprawia mu przykrość.
Mama również nigdy nie chciała o tym dyskutować. Ilekroć
rozmowa schodziła na rodzinę męża, zaczynała płakać i uża
lać się przede mną, że krewni taty zawsze mieli ją za nic
tylko dlatego, że była sierotą. Powiedziała mi, że adoptowa
li ją ludzie zbyt starzy, aby wychowywać dziecko. Oboje do
bijali do sześćdziesiątki, gdy ona była nastolatką i bardzo
surowo ją traktowali. Wyznała, że nie mogła się doczekać
chwili, kiedy od nich ucieknie.
Chciałam dowiedzieć się czegoś więcej zarówno o nich,
jak i o rodzinie mojego taty, bałam się jednak, żeby moje
14
pytania nie stały się zarzewiem awantury rodziców. W ta
kich wypadkach zwykle rezygnowałam prędko z mojej do
ciekliwości. Ale i tak nie powstrzymywało ich to przed
kłótnią.
Któregoś wieczoru, chwilę po tym, gdy położyłam się do
łóżka, usłyszałam ich podniesione głosy. Byli w swojej sy
pialni. Nasze mieszkanie w przyczepie składało się z małej
kuchni na prawo od wejścia oraz niewielkiej jadalni i salo
nu. Na końcu wąskiego korytarza znajdowała się łazienka.
Pierwsze drzwi po prawej stronie prowadziły do mojego po
koju. Sypialnia rodziców mieściła się na drugim końcu
przyczepy.
- Nie wmawiaj mi, że to tylko moje wymysły - ostrzegał
ojciec, zagniewanym tonem. - Ludzie, którzy robią te alu
zje, nie są kłamcami, Haille - powiedział.
Usiadłam na łóżku i zamieniłam się w słuch. Podsłuchi
wanie zwykłej rozmowy poprzez cienkie jak papier ściany
przyczepy nie było problemem, ale kiedy rodzice krzyczeli
do siebie nawzajem, miałam wrażenie, że jestem z nimi
w tym samym pokoju.
- Żadna z tych wścibskich osób nie ma nic innego do ro
boty w tym swoim nudnym, bezwartościowym życiu, jak
tylko wymyślanie historii o innych.
- Jeśli nie będziesz im dawała okazji...
- Co mam robić, Chester? Ten mężczyzna jest barma
nem „U Frankiego". Rozmawia ze wszystkimi, nie tylko ze
mną - stwierdziła płaczliwym tonem mama.
Wiedziałam, że kłócą się o Archiego Marlina. Nigdy nie
wspominałam o tym tacie, lecz dwa razy widziałam, jak Ar-
chie podwiózł mamę do domu. Miał ognistoczerwone włosy
i mlecznobiałą karnację z piegami na brodzie i na czole.
Wszyscy mówili, że wygląda o dziesięć lat młodziej niż ma
w rzeczywistości, choć nikt nie znał jego prawdziwego wieku.
Często dowcipkował, wzruszał ramionami i plótł bzdury. Sły
szałam, że pochodzi z Michigan lub z Ohio i że spędził sześć
miesięcy w więzieniu za podrabianie czeków. Nigdy nie by
łam w stanie pojąć, dlaczego mama darzy go sympatią.
Twierdziła, że zna mnóstwo zabawnych historii i że zwiedził
wiele ekscytujących miejsc, takich jak Las Vegas.
Meiody 15
Znowu przytoczyła ten argument, podczas kłótni w sy
pialni:
- Przynajmniej bywał w świecie. Mogę się od niego cze
goś dowiedzieć - postawiła się ostro.
- Gadanie. Nigdzie nie był - odparował tato.
- A skąd ty możesz o tym wiedzieć? W ogóle nie znasz
świata, z wyjątkiem Cape Cod i Sewell, tej pułapki bez
wyjścia, w którą mnie zwabiłeś!
- Sama w nią wpadłaś, Haille - odciął się i nagle mama
zrezygnowała z dalszej kłótni. Zaczęła płakać. Chwilę póź
niej uspokajał ją tak cicho, że nie zdołałam usłyszeć jego
słów, a potem w ich pokoju zapanowała cisza.
Nie rozumiałam, co to wszystko znaczy. Dlaczego mama
tutaj przyjechała? Dlaczego zamieszkała w miejscu, które
go nie lubiła?
Leżałam, całkiem rozbudzona, i rozmyślałam. Zawsze
były pomiędzy mamą i tatą chwile głębokiego milczenia -
przerwy, które się bali wypełnić. A potem kłótnie nagle się
kończyły, podobnie jak ta, i rodzice zachowywali się, jak
gdyby pomiędzy nimi nie doszło do żadnego spięcia i nic
nie zostało powiedziane. Miałam wrażenie, że oboje ogła
szają zawieszenie broni, gdyż wiedzą, że inaczej zrobią lub
powiedzą coś okropnego.
* * *
Nic nie wydawało mi się bardziej tajemnicze, jak miłość
mężczyzny i kobiety. Zawsze miałam powodzenie u kole
gów. Obecnie, częściej niż z innymi, spotykałam się z Bob-
bym Lockwoodem. Ponieważ moja najlepsza przyjaciółka,
Alice, była najmądrzejszą dziewczyną w szkole, pomyśla
łam, że może ona coś wie o miłości, chociaż sama nigdy nie
miała chłopaka. Była miła, lecz nie cieszyła się wzięciem
z powodu jedenastu kilogramów nadwagi, a także warko
czy, jakie kazała jej nosić matka. Nie wolno jej było cho
dzić w makijażu, ani nawet używać szminki. Alice była bar
dziej oczytana niż wszystkie znane mi osoby, sądziłam
więc, że z książek dowiedziała się, czym jest miłość.
Zastanawiała się przez chwilę nad moim pytaniem.
A potem odpowiedziała w wielce naukowy sposób.
16 Melody
- To jedyna metoda wyjaśnienia tego zjawiska - oświad
czyła na koniec z właściwą sobie skrupulatnością.
- Nie sądzisz, że jest w tym coś magicznego? - dociekałam.
W środę po południu przyszła do naszej przyczepy po
lekcjach, żeby się razem ze mną przygotować do czwartko
wego testu z geometrii. Wspólna nauka przynosiła większy
pożytek mnie niż jej, gdyż zwykle kończyło się na tym, że
to ona musiała mnie dokształcać.
- Nie wierzę w magię - stwierdziła oschle. Nie potrafiła
udawać. Byłam jej jedyną prawdziwą przyjaciółką, być mo
że również dlatego, że nigdy nie umiała się powstrzymać,
aby nie wyrażać w obecności innych dziewcząt swoich
szczerych o nich opinii.
- Jak wobec tego wytłumaczysz fakt, że mężczyźnie wpada
w oko ta, a nie inna kobieta, i odwrotnie, kobieta patrzy
w szczególny sposób na jednego tylko mężczyznę. Coś się musi
pomiędzy nimi dziać, nie sądzisz? - obstawałam przy swoim.
Alice zacisnęła swoją grubą dolną wargę i zaczęła prze
wracać dużymi, piwnymi oczami, jak gdyby odczytywała
wydrukowane w powietrzu słowa. Gdy była pogrążona
w myślach, miała zwyczaj ssania od wewnątrz lewego po
liczka. Dziewczyny w szkole chichotały w takich momen
tach, mówiąc: „Alice znowu się zżera".
- No cóż - podjęła po długim namyśle. - Wiemy, że na
sze ciała składają się z protoplazmy.
-Uhm.
- A pomiędzy komórkami zachodzą chemiczne reakcje -
kontynuowała, kiwając głową.
- Przestań.
- Może więc pomiędzy protoplazmami dwojga określo
nych ludzi zachodzi jakaś reakcja. Działają jakieś siły ma
gnetyczne. To po prostu reakcja atomów, ale ludzie widzą
w tym coś więcej.
- Bo w tym jest coś więcej! - upierałam się. - Musi być!
Czy twoi rodzice tak nie myślą?
Alice wzruszyła ramionami.
- Nigdy nie zapominają o swoich urodzinach ani o rocz
nicy ślubu - stwierdziła, jak gdyby do tego sprowadzała się
miłość i małżeństwo.
Melody 17
Ojciec Alice, William, był miejscowym dentystą. Matka
pracowała jako jego sekretarka, spędzali więc ze sobą
mnóstwo czasu. Lecz ilekroć przychodziłam na przegląd zę
bów, słyszałam, że zwraca się do swojego męża „doktorze
Morgan", jak gdyby nie była jego żoną, a jedynie zatrud
nioną przez niego urzędniczką.
Alice miała dwóch starszych braci. Neal był już po matu
rze i wyjechał na studia, a Tommy chodził do czwartej kla
sy i nikt nie miał wątpliwości, że ukończy szkołę z najlep
szymi wynikami.
- Kłócą się czasami ze sobą? - spytałam. - Awanturują
się? - Byłam ciekawa, czy zachowują się podobnie jak moi
rodzice.
- Nigdy nie są to burzliwe sprzeczki i rzadko przy in
nych - wyznała. - Zwykle powodem jest polityka.
- Polityka? - Nie potrafiłam sobie wyobrazić mamy zaj
mującej się polityką. Zawsze oddalała się, ilekroć tato i pa
pa George wdawali się w jedną ze swoich dyskusji.
- Mam nadzieję, że kiedy wyjdę za mąż, nigdy nie będę
się kłócić z moim mężem.
- To nierealne. Ludzie, którzy żyją ze sobą muszą się
kłócić. To naturalne.
- Jeśli kłócą się i kochają, to zawsze dążą do zgody i czu
ją się straszliwie, że się nawzajem zranili.
- Być może - przyznała Alice. - Ale często godzą się dla
świętego spokoju. Kiedyś moi rodzice przez tydzień nie od
zywali się do siebie. Zdaje się, że poszło im wtedy o ostat
nie wybory prezydenckie.
- Przez tydzień! - Zastanawiałam się przez chwilę. Na
wet kiedy wybuchały scysje pomiędzy mamą a tatą, wkrót
ce potem zawsze rozmawiali ze sobą i zachowywali się tak,
jak gdyby nic się nie stało. - Czy całują się na dobranoc?
- Nie mam pojęcia. Nie sądzę, żeby to robili.
- Nie całują się nawet przed snem?
Alice wzruszyła ramionami.
- Być może. Oczywiście musieli się kiedyś całować i od
bywać ze sobą stosunki, gdyż spłodzili moich braci i mnie -
stwierdziła rzeczowym tonem.
to znaczy, że jednak się kochają.
18 Melody
- Dlaczego tak sądzisz? - spytała sceptycznie Alice,
a jej piwne oczy zwęziły się w małe szparki.
Powiedziałam jej dlaczego:
- Nie można się z kimś kochać, jeśli się go nie darzy
uczuciem.
- Współżycie seksualne nie ma nic wspólnego z miłością
- pouczyła mnie. - Proces reprodukcji jest naturalny dla
wszystkich istot żywych. Odbywa się w obrębie gatunków.
-Uhm.
- Przestań powtarzać „uhm" po każdym moim stwier
dzeniu. Przypominasz Thelmę Cross - powiedziała i zaraz
się uśmiechnęła. - To ją zapytaj o sprawy seksu.
- Dlaczego?
- Wczoraj w toalecie usłyszałam przypadkiem jej roz
mowę z Paulą Tempie o...
- O czym?
- Wiesz.
Szeroko otworzyłam oczy.
- Z kim to robiła?
- Z Tommym Getzem. Nie jestem w stanie powtórzyć te
go, co opowiadała - dodała Alice, oblewając się rumieńcem.
- Czasami zastanawiam się, czy nie jesteśmy jedynymi
dziewicami w naszej klasie.
- I co z tego? Nie wstydzę się, jeśli nawet tak jest.
- Ja też nie. Jestem tylko...
- Jaka?
- Ciekawa.
- Ciekawość to pierwszy stopień do piekła - upomniała
mnie. Zmrużyła oczy. - Jak daleko się posunęłaś w swoich
kontaktach z Bobbym Lockwoodem?
- Do bezpiecznych granic.
Zaczęła się nagle tak intensywnie we mnie wpatrywać,
że musiałam odwrócić wzrok.
- Pamiętaj o Beverly Marks - ostrzegła.
Beverly Marks ściągnęła na siebie hańbę, gdy w ósmej
klasie zaszła w ciążę i została wydalona ze szkoły. Do dzi
siejszego dnia nikt nie wie, dokąd wyjechała.
- Nie martw się o mnie - powiedziałam. - Nie pójdę do
łóżka z kimś, kogo nie kocham.
Melody 19
Alice sceptycznie wzruszyła ramionami. Irytowała mnie.
Czasami sama się sobie dziwiłam, że się z nią przyjaźnię.
- Bierzmy się z powrotem do roboty. - Otworzyła pod
ręcznik i przesunęła palcem wzdłuż strony. - Jutrzejszy test
prawdopodobnie będzie obejmował...
Nagle obie podniosłyśmy wzrok, nasłuchując. Rozległ
się trzask samochodowych drzwiczek i czyjś donośny płacz.
- Co to takiego? - Podeszłam do okna i spojrzałam
w stronę wjazdu na osiedle. Z samochodu Loisa Nortona
wysiadło kilka współpracownic mamy. Lois był kierowni
kiem zakładu kosmetycznego. Tylne drzwi zostały otwarte
i szef pomógł wysiąść mamie. Zanosiła się płaczem, pod
trzymywały ją dwie koleżanki, które doprowadziły ją do
drzwi naszej przyczepy. Chwilę potem zajechał drugi po
jazd z dwoma innymi kobietami i zatrzymał się za Loisem
Nortonem.
Mama wydała nagle z siebie rozdzierający krzyk. Za
marło we mnie serce. Nogi miałam jak z kamienia, a stopy
niemal mi wrosły w ziemię. Mama Arlene i papa George
wybiegli ze swojej przyczepy, żeby zobaczyć, co się stało.
Rozpoznałam rozmawiającą z nimi Marthę Supple. Papa
George i mama Arlene nagle mocno przywarli do siebie.
Ręka mamy Arlene powędrowała do ust. A zaraz potem
starsza kobieta pospiesznie podeszła do mamy, która już
niemal dotarła do szczytu schodów. Byłam przerażona i łzy
leciały mi jak groch.
Alice, pełna napięcia, również stała jak skamieniała.
- Co się stało? - wyszeptała.
Pokręciłam głową. Jakoś zdołałam wyjść z mojego poko
ju w chwili, kiedy frontowe drzwi otworzyły się.
Mama na mój widok wciągnęła głęboki wdech.
- Och, Melody - załkała.
- Mamo! - zaczęłam płakać. - Co się stało? - spytałam,
dławiąc szloch.
-Był straszny wypadek. Tato i dwaj inni górnicy... zgi
nęli.
Ze ściśniętego gardła mamy wyrwało się długie wes
tchnienie. Zachwiała się i byłaby upadła, gdyby mama
Arlene nie podtrzymała jej w porę. Przerażone oczy ma-
20 Melody
my pociemniały. Zrozpaczona twarz straciła swój zwykły
blask.
Pokręciłam głową. To nie mogła być prawda. A jednak
mama trzymała się kurczowo mamy Arlene, a wszystkie
zgromadzone wokół niej przyjaciółki miały tragiczne miny.
- Nieee! - wrzasnęłam. Przeciskając się pomiędzy ludź
mi, zbiegłam na dół po schodach i z rękami na uszach wy
padłam z przyczepy. Biegłam przed siebie, nie wiedząc
gdzie, bez płaszcza, pomimo że był akurat luty i to wyjątko
wo zimny. Dobiegłam do miejsca, gdzie rzeka Monongalia
skręca ostrym łukiem. Dopiero tam dogoniła mnie Alice.
Stałam na szczycie wzgórza i obejmowałam się ramionami,
ciężko dysząc i płacząc. Bezmyślnie patrzyłam przed siebie
na orzechowce i dęby porastające oba brzegi rzeki. Sarna
z białą kitą, słysząc mój szloch, przypatrywała mi się z za
ciekawieniem.
Potrząsałam głową do złamania karku, wiedząc, że nikt
i nic nie zmieni już obrotu rzeczy. Czułam, że świat uległ
jakiejś straszliwej przemianie. Płakałam, aż rozbolały
mnie wnętrzności. Słyszałam nawoływania Alice. Obejrza
łam się i zobaczyłam, jak z trudem chwytając oddech,
wspina się zadyszana na szczyt zbocza. Próbowała objąć
mnie i pocieszyć, ale się jej wyrwałam.
- Oni kłamią! - krzyknęłam histerycznie. - Kłamią! Po
wiedz, że kłamią!
Alice zaprzeczyła ruchem głowy.
- Powiedzieli, że zawalił się strop i zanim dotarli do two
jego taty i innych...
- Tato... - jęknęłam. - Biedny tato.
Alice przygryzła wargę i czekała, aż przestanę zawodzić.
- Nie jest ci zimno? - spytała.
- Jakie to ma znaczenie? - warknęłam ze złością.
Skinęła głową. Miała również zaczerwienione oczy
i drżała - bardziej z przygnębienia, niż chłodu.
- Wracajmy - zaproponowałam bezdźwięcznym głosem.
Podążała obok mnie w milczeniu. Nie wiem, jak zdoła
łam nakłonić nogi do marszu, ale jakoś dotarłyśmy do do
mu. Nie było już kobiet, które przywiozły mamę. Alice we
szła za mną do przyczepy.
Melody 21
Mama leżała na kanapie z mokrą ścierką na czole. Czu
wała przy niej mama Arlene. Mama chwyciła mnie za rękę.
Rzuciłam się na kolana i położyłam jej głowę na brzuchu.
Miałam wrażenie, że zwrócę wszystko, co zjadłam tego
dnia. Chwilę później, gdy podniosłam wzrok, mama spała.
Pomyślałam, że gdzieś w głębi duszy nadal płacze; płacze
i krzyczy.
- Zrobię ci herbatę - zaproponowała mama Arlene. -
Masz czerwony nos.
Nie odpowiedziałam. Nadal siedziałam na podłodze przy
kanapie i wciąż trzymałam mamę za rękę. Alice, zmiesza
na, stanęła w drzwiach.
- Lepiej już pójdę do domu i powiem rodzicom.
Sądzę, że skinęłam głową, ale nie jestem tego pewna.
Wszystko wokół wydawało się takie odległe. Alice wzięła
swoje książki i zatrzymała się w wyjściu:
- Wpadnę później, dobrze?
Gdy odeszła, zwiesiłam głowę i płakałam cicho, dopóki
nie usłyszałam wołania mamy Arlene i nie poczułam jej do
tyku na moim ramieniu.
- Usiądź przy mnie dziecko. Pozwól mamie spać.
Podniosłam się z ziemi i dołączyłam do niej przy stole.
Nalała herbatę do dwóch filiżanek i zajęła miejsce naprze
ciwko mnie.
- Napij się. Dobrze ci zrobi.
Podmuchałam na gorący płyn i pociągnęłam łyk.
- Ilekroć papa George był na dole w kopalni, zawsze się
bałam, że coś podobnego może go spotkać. Ciągle zdarzają
się tam jakieś wypadki. Powinniśmy zostawić węgiel w spo
koju i znaleźć inne źródło energii - stwierdziła z goryczą.
- To niemożliwe, żeby on nie żył, mamo Arlene. Nie ta
ta. - Uśmiechnęłam się do niej i przekrzywiłam na bok gło
wę. - Wkrótce wróci do domu, prawda? Zaszła pomyłka.
Zaraz wyłoni się zza wzgórza z koszykiem pod pachą.
- Dziecko...
- Nie, mamo Arlene. Nie rozumiesz. Tato ma swojego
anioła stróża, który by nie dopuścił, żeby spotkało go coś
tak straszliwego. To jakieś nieporozumienie. Odkopią za
wał i znajdą tatę.
22
- Już go znaleźli, a także dwóch innych biedaków, kocha
nie. - Sięgnęła poprzez stół i wzięła mnie za rękę.
- Musisz być dzielna ze względu na swoją mamę, Melo-
dy. Ona nie należy do odpornych, wiesz o tym, moja droga.
Najbliższe dni będą dla nas bardzo ciężkie. Całe miastecz
ko jest pogrążone w żałobie.
Spojrzałam na mamę. Miała zamknięte powieki i lekko
rozchylone usta. Jaka ona śliczna, pomyślałam. Nawet te
raz wygląda pięknie. Jest za młoda na to, żeby zostać wdo
wą.
Napiłam się trochę herbaty, a potem wstałam i włoży
łam płaszcz. Wyszłam na dwór, zatrzymałam się w drzwiach
i zapatrzyłam na drogę. Stałam z zaciśniętymi powiekami
i całym sercem modliłam się o to, aby straszliwe wieści
okazały się nieprawdziwe i żebym usłyszała głos wołające
go mnie taty.
Proszę cię, błagałam mojego anioła stróża, nie zależy mi
na spełnieniu żadnych innych życzeń, tylko niech to jedno
się ziści. Wciągnęłam głęboki wdech i otworzyłam oczy.
Droga była pusta. Zapadł zmierzch. Na powierzchni
z makadamu ścieliły się długie cienie. Niebo przybrało
groźną szarą barwę i zaczęły się pojawiać drobne płatki
śniegu. Wzmógł się wiatr. Dobiegł mnie trzask zamykanych
drzwi. Obejrzałam się i zobaczyłam papę George'a wycho
dzącego ze swojej przyczepy. Obrzucił mnie wzrokiem,
a potem usiadł w fotelu bujanym i zapalił papierosa. Bujał
się, wpatrzony w ziemię.
Jeszcze raz spojrzałam w stronę wzgórza.
Nie było tam taty.
Odszedł na zawsze.
Grób górnika
W dniu pogrzebu taty padał śnieg, lecz gdy szliśmy do
kościoła, a także i potem, gdy podążaliśmy za karawanem
w stronę cmentarza, nie czułam na twarzy zimnych płat
ków, ani wiatru rozwiewającego włosy.
Trumny dwóch górników i taty stały przed ołtarzem i by
ły nie do odróżnienia, choć tato był z nich trzech najwyższy
i najmłodszy. W kaplicy zgromadzili się tłumnie górnicy ze
swoimi rodzinami, właściciele sklepów, a także przyjaciółki
i współpracownicy mamy z salonu „U Francine". Przybyło
też kilku moich szkolnych kolegów. Bobby Lockwood był
bardzo zmieszany. Najwyraźniej nie wiedział, czy powinien
się do mnie uśmiechnąć, czy też przybrać smutną minę.
Wiercił się niespokojnie, jak gdyby siedział na mrowisku.
Posłałam mu słaby uśmiech, za który zdawał się być
wdzięczny.
Zewsząd dochodziły łkania i odgłosy wycierania nosów.
Gdzieś z tyłu kościoła zakwiliło dziecko. Płakało przez całą
mszę. Stosownie do okoliczności.
Papa George uważał, że przedstawiciele towarzystwa
górniczego powinni być liczniej reprezentowani na uroczy
stości pogrzebowej, a kopalnię należało zamknąć na kilka
dni dla uczczenia zmarłych. On i mama Arlene szli za trum
ną obok mamy i mnie. Zatrważającą ciszę zakłócało skrzy
pienie śniegu pod butami żałobników i odległy gwizd po
ciągu wywożącego węgiel. Z wdzięcznością powitałam
potok skarg papy George'a.
24 Jńelody
Stwierdził, że gdyby nie embargo na eksport ropy, które
wzmogło presję na zwiększenie wydobycia węgla, mój tata
by nie zginął.
- Towarzystwo obchodzi tylko kurs dolara i ciśnie górni
ków. Nie pierwszy i nie ostatni raz.
Minęliśmy cmentarną bramę z wykutymi w granicie
aniołami.
Mama miała naciągnięty na głowę kaptur i spuszczone
oczy. Co jakiś czas wzdychała głęboko i zawodziła monotonnie:
- Chciałabym, żeby już było po wszystkim. Co mam ro
bić? Jak długo jeszcze będziemy szli? Co mam powiedzieć
tym ludziom?
Mama Arlene trzymała mamę pod rękę. Poklepała ją
delikatnie po dłoni i mruknęła w odpowiedzi:
- Bądź dzielna, Haille. Bądź dzielna.
Papa George stanął blisko mnie, gdy dotarliśmy do gro
bu. Zamrugał załzawionymi oczyma, nim pochylił głowę
z wciąż bujną czupryną włosów - równie białych jak spada
jące nam na twarze śnieżynki. Mogiły dwóch górników, któ
rzy byli razem z tatą, gdy zawalił się strop wyrobiska, znaj
dowały się w północnej części tego samego cmentarza
w Sewell. Dobiegały nas stamtąd hymny śpiewane przez ża
łobników. Głosy niosły się wraz z lutowym wiatrem, który
zasypywał płatkami chaty i wzgórza pod szarym niebem Za
chodniej Wirginii.
Podnieśliśmy głowy, gdy pastor zakończył swoje modli
twy. Spieszył się, żeby odmówić modły nad grobami dwóch
pozostałych ofiar wypadku. Chociaż mama była ubrana na
czarno i nie miała zrobionego makijażu, wyglądała ślicznie.
Jej oczy nie straciły swojego zwykłego blasku; smutek je
dynie go odmienił. Jej bujne, ciemne włosy były spięte
z tyłu. Specjalnie na pogrzeb kupiła sobie prostą, czarną
sukienkę z kapturem. Spódnica sięgała tylko kilka centy
metrów za kolana, lecz mama nie sprawiała wrażenia prze
marzniętej, chociaż smagający wiatr opinał materiał wokół
jej nóg. Wydawała się bardziej oszołomiona ode mnie.
O wiele mocniej ściskałam jej rękę, niż ona moją.
Wyobraziłam sobie, że gdybyśmy obie z mamą Arlene
nie podtrzymywały mamy, uleciałaby razem z wichrem ni-
Melody 25
czym latawiec, gdy się zerwie z uwięzi. Wiedziałam, jak
bardzo pragnie znaleźć się z dala od tego miejsca. Nie zno
siła smutku. Ilekroć spotykała ją jakaś przykrość, nalewała
sobie dżin z tonikiem i głośniej nastawiała muzykę, aby się
nie poddawać melancholii.
Po raz ostatni spojrzałam na trumnę taty, wciąż nie mo
gąc uwierzyć, że to on leży w środku. Byłam prawie pewna,
że za chwilę wieko odskoczy, tata usiądzie rozpromieniony
i powie nam, że to był tylko żarcik. Wyobrażałam to sobie,
pełna nadziei, i niemal śmiałam się w duchu. Lecz wieko
pozostało zamknięte, a nad jego lśniącą powierzchnią tań
czyły płatki śniegu - niektóre z nich przywierały do drew
nianego lica i topniały, przemieniając się w łzy.
Żałobnicy przechodzili obok nas - jedni brali w objęcia
mamę i mnie, inni tylko przystawali, żeby uścisnąć nasze
dłonie i pokiwać ze smutkiem głowami. Wszyscy mówili to
samo - „ogromnie mi przykro". Mama prawie przez cały
czas stała ze spuszczoną głową i na mnie spadł obowiązek
dziękowania znajomym za przybycie. Kiedy Bobby podał
mi rękę, nieznacznie się do niego przytuliłam. Wydawał się
zażenowany, bąknął coś pod nosem i pospiesznie dołączył
do swoich kolegów. Nie mogłam go o to winić, ale poczułam
się jak trędowata. Spostrzegłam, że większość osób sprawia
wrażenie zakłopotanych i traktuje nas z dystansem, jak
gdyby tragedia była zaraźliwa, niczym katar.
Po zakończonym obrządku wszyscy opuściliśmy cmen
tarz szybciej, niż się tam znaleźliśmy; zwłaszcza mama.
Śnieg padał obficiej i teraz, po pogrzebie, czułam przenika
jące do szpiku kości zimno.
Rodziny i przyjaciele dwóch górników zbierali się ra
zem, aby wspólnie zjeść posiłek i się nawzajem pocieszyć.
Mama Arlene przygotowała cały gar pieczeni, sądząc, że
my również do nich dołączymy. Po wyjściu z cmentarza ma
ma oświadczyła jednak, że nigdzie nie pójdzie. Chciała
czym prędzej uciec od smutku.
- Ani chwili dłużej nie zniosę widoku przygnębionych
twarzy - jęknęła.
- W takich momentach ludzie potrzebują siebie nawza
jem - perswadowała mama Arlene.
26 Melody
Mama jednak tylko pokręciła głową i przyspieszyła kro
ku. Nagle Archie Marlin zrównał się z nami. Miał na sobie
połyskujący szary garnitur i buty ze sztucznej skóry, a jego
rude włosy były wybrylantowane i uczesane z przedział
kiem pośrodku.
- Chętnie odwiozę cię do domu, Haille - zaproponował.
Mamie pojaśniał wzrok, a na twarz powróciły kolory. Nic
nie było w stanie rozweselić jej równie prędko, jak męska
atencja.
- Dziękuję, Archie. To miło z twojej strony.
- Nie ma za co. Żałuję, że nie mogę być bardziej pomoc
ny - zauważył, błyskając do mnie uśmiechem.
Zauważyłam, że okrągłe oczy idącej za nami Alice stały
się jeszcze większe.
- Chodź, kochanie. - Mama sięgnęła po moją rękę, ale
ja się cofnęłam.
- Wrócę do domu z Alice - oświadczyłam.
- To głupota, Melody. Jest zimno.
- Mnie nie jest zimno - stwierdziłam, chociaż czułam, że
za chwilę zacznę szczękać zębami.
- Jak sobie chcesz - żachnęła się mama, wsiadając do
samochodu Archiego. Na wstecznym lusterku wisiały dwie
duże bawełniane kostki do gry, a siedzenia były wyłożone
czepiającą się ubrań tkaniną imitującą białą wełnę. Byłam
pewna, że czarna sukienka mamy oblezie spiralnymi włók
nami, ale mama się tym nie przejmowała. Jeszcze przed
wyjściem do kościoła zapowiedziała, że wyrzuci tę sukien
kę do śmieci, gdy tylko ją z siebie zdejmie.
- Nie zamierzam tygodniami chodzić w żałobie - oświad
czyła. - Smutek postarza i nie przywraca życia zmarłym.
Poza tym, nie mogę przecież ubierać się na czarno do pra
cy, nie sądzisz?
- A kiedy planujesz wrócić do pracy, mamo? - zwróci
łam się do niej, zdziwiona. Sądziłam, że wraz ze śmiercią
taty świat nagle przestanie się kręcić. Przecież nasze życie
nie mogło wyglądać jak przedtem.
- Jutro - odparła. - Nie mam wyboru. Nie mamy już ni
kogo, kto by nas wspierał, prawda? Zresztą dotychczasowe
wsparcie też nie było specjalne - mruknęła.
Melody 27
- Czy ja też od razu powinnam wrócić do szkoły? - spyta
łam bardziej pod wpływem złości, niż chęci powrotu.
- Oczywiście. A co innego zamierzasz robić przez cały
dzień? Zwariujesz, patrząc na te cztery ściany.
Miała rację, a jednak powrót do codziennych zajęć, jak
gdyby tato nie umarł, uznałam za niestosowny. Nigdy nie
było mi już dane usłyszeć jego śmiechu, ani zobaczyć, jak
się do mnie uśmiecha. Czyż niebo mogło być jeszcze błękit
ne, czy cokolwiek mogło mieć słodki smak, lub być miłe
w dotyku? Wiedziałam, że już nigdy nie będzie mi zależało
na otrzymaniu stu punktów z testu, ani na popisywaniu się
moją dopiero co odkrytą wiedzą. Tato był jedyną osobą,
którą to obchodziło i która była ze mnie dumna. Mama nie
ukrywała przede mną, że kształcenie dziewcząt uważa za
stratę czasu. Była zdania, że najważniejsze to, po osiągnię
ciu odpowiedniego wieku, złapać faceta.
Gdy wracałam z cmentarza, miałam wrażenie, że moje
serce przemieniło się w jedną z olbrzymich brył, jakie tata
wyrąbywał ze ścian setki metrów pod ziemią: w węgiel, któ
ry go zabił. Prawie nie odzywałyśmy się do siebie z Alice,
podążając w stronę osiedla przyczep. Musiałyśmy trzymać
nisko zwieszone głowy, bo szybujące z szarego nieba płatki
śniegu wpadały nam prosto do oczu.
- Dobrze się czujesz? - spytała Alice. Skinęłam potwier
dzająco.
- Może my też powinnyśmy pojechać z Archie Marlinem
- dodała ponurym tonem. Rozległo się wycie wiatru. Wrza
snęłam:
- Wolałabym iść na piechotę podczas dziesięciokrotnie
gorszej zamieci niż zostać przez niego podwieziona - eks
plodowałam.
Gdy dotarłyśmy do osiedla Pole Minerałów, zobaczyły
śmy samochód Archiego Marlina zaparkowany przed naszą
przyczepą. Gdy podeszłyśmy bliżej, dobiegł nas śmiech mo
jej mamy.
Alice wydawała się zakłopotana.
- Może powinnam pójść do domu - zasugerowała.
- Wolałabym, żebyś została. Zamkniemy się w moim po
koju.
28 Melody
- Zgoda.
Gdy otworzyłam drzwi, stwierdziłam, że mama siedzi
w jadalni razem z Archiem. Na stole stała butelka dżinu,
naczynie do mieszania drinków i lód.
- Czy jesteś zadowolona, że odmroziłaś sobie stopy pod
czas pieszej wędrówki? - spytała mama. Zdjęła już czarną
sukienkę i miała na sobie jedwabny, niebieski szlafrok.
Włosy spływały jej do ramion i zdążyła uszminkować sobie
usta.
- Potrzebowałam spaceru - wyjaśniłam. Archie obrzucił
wzrokiem mnie i Alice i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
- Na piecu stoi czajnik z wrzątkiem, jeśli chcecie sobie
zrobić herbatę albo gorącą czekoladę - oznajmiła mama.
- Dziękuję, ale na nic nie mam ochoty - powiedziałam.
- Może Alice chce się czegoś napić.
- Nie, bardzo pani dziękuję, pani Logan.
- Możesz powiedzieć swojej mamie, że w moim domu
wszystko jest tak, jak być powinno - wypaliła matka. Alice
była wyraźnie speszona.
- Nigdy nie twierdziła, że jest inaczej, mamo.
- Rzeczywiście, pani Logan, ja...
- W porządku - matka ucięła dyskusję, wybuchając
nerwowym śmiechem. Archie uśmiechnął się i uzupełnił
drinki.
- Idziemy do mojego pokoju - oświadczyłam.
- Może powinnaś pójść na stypę, Melody. Wiesz, że nic
nie ugotowałam na obiad.
- Nie jestem głodna - powiedziałam. Pokonałam krótki
korytarz prowadzący do mojej sypialni. Alice podążała za
mną. Gdy zamknęłam za nami drzwi, rzuciłam się na łóżko
i zanurzyłam twarz w poduszce, aby stłumić zarówno łka
nie, jak i narastającą w piersiach złość.
Alice usiadła obok mnie na pościeli zbyt zatrwożona
i zdumiona, żeby się odezwać. Chwilę później usłyszałyśmy,
że mama włączyła radio i znalazła stację z żywą muzyką.
- Robi to, bo nie jest w stanie dłużej płakać - wyjaśni
łam. Alice skinęła głową, widziałam jednak, że czuje się
skrępowana.
- Powiedziała mi, że powinnam od razu pójść do szkoły.
V. C. Andrews MELODY
Prolog Od kiedy byłam na tyle duża, aby zrozumieć, że moi ro dzice się kłócą, czułam się jak ktoś obcy, ponieważ ilekroć zjawiałam się w trakcie jakiejś sprzeczki, oboje natych miast milkli. Miałam wrażenie, że żyję w domu, którego ściany są pełne tajemnic. Wyobrażałam sobie, że pewnego dnia odkryję jeden z sekretów, a cały dom zawali mi się na głowę. Tak myślałam. I właśnie tak się stało. Pewnego dnia.
W sidłach miłości Kiedy byłam małą dziewczynką, sądziłam, że jeśli przy zwoici ludzie dostatecznie długo i żarliwie o coś proszą, ich życzenia zostają spełnione. I choć mam obecnie piętnaście lat i dawno temu przestałam wierzyć we Wróżkę Zębuszkę, w Świętego Mikołaja i w Wielkanocnego Królika, to niezu pełnie wyrzekłam się przekonania, że w otaczającym nas świecie działa magia. Gdzieś w górze czuwają nad nami aniołowie i w stosownym czasie, kiedy na to zasługujemy, wysłuchują naszych próśb. To tato mnie tego nauczył. Kiedy byłam na tyle mała, że wygodnie mieściłam się na jego prawym muskularnym ra mieniu i byłam wszędzie noszona, jak mała księżniczka, ra dził mi, żebym zaciskała mocno powieki i prosiła o coś do póty, dopóki nie zobaczę przefruwającego w pobliżu anioła, który powiewa skrzydłami, niczym trzmiel. Tato twierdził, że każdy ma swojego anioła stróża przy dzielonego mu w chwili narodzin i że aniołowie robią co w ich mocy, aby ludzie w nie uwierzyli. Powiedział, że gdy jesteśmy bardzo mali, o wiele łatwiej dajemy wiarę rze czom uznawanym przez dorosłych za fantazję. To dlatego aniołowie ukazują się czasami dzieciom. Sądzę, że niektó rzy z nas nieco dłużej i nieco mocniej trzymają się tej wia ry. I nawet już jako starsi, nie boją się przyznać, że oddają się marzeniom. Wypowiadamy życzenie, gdy łamiemy kość z kurczaka, gdy zdmuchujemy świeczki z urodzinowego tor tu, lub widzimy spadającą gwiazdę. Czekamy pełni nadziei i liczymy na to, że nasze pragnienie się ziści.
Melody 7 Gdy dorastałam, miałam tyle życzeń, że mój anioł stróż był z pewnością przepracowany. Nic nie mogłam na to pora dzić. Zawsze chciałam, żeby mój tato nie musiał zjeżdżać do kopalni węgla, gdzie pracował z dala od słońca w wilgot nych, ciemnych i zapylonych grotach. Jak wszystkie dzieci górników bawiłam się na otwartych przestrzeniach opusz czonych kopalń i nie byłam w stanie wyobrazić sobie, co czuje człowiek, który zapuszcza się kilometry w głąb ziemi, aby tam spędzić cały dzień bez dostępu świeżego powie trza. A jednak biedny tato musiał to robić. Jak daleko sięgam pamięcią, zawsze chciałam, żebyśmy mieli prawdziwy dom, a nie przyczepę mieszkalną, chociaż tuż obok nas mieszkali papa George i mama Arlene, któ rych szczerze kochałam. W moich marzeniach zawsze wi działam ich dom sąsiadujący z naszym: zarówno my, jak i oni mieliśmy prawdziwe podwórze, trawniki oraz duże klony i dęby, papa George uczył mnie gry na skrzypcach, podczas gwałtownej ulewy nie miałam wrażenia, że miesz kam wewnątrz blaszanego bębna, a w czasie wichury nie bałam się, że zostanę porwana nocą wraz z łóżkiem. Lista moich życzeń nie miała końca. Przypuszczałam, że jeśli kiedyś znajdę czas, aby je wszystkie spisać, papier bę dzie się ciągnął przez całą długość naszej przyczepy. Zawsze pragnęłam, żeby moja mama nie była wiecznie nieszczęśliwa. Praca w salonie piękności „U Francine" nie dawała jej zadowolenia. Mama wciąż narzekała, że musi myć głowy klientkom i robić im trwałą, choć wszyscy uwa żali, że jest doskonałą fryzjerką. Lubiła plotki i uwielbiała słuchać opowieści zamożnych kobiet o ich podróżach i o rzeczach, jakie sobie kupowały. Przypominała małą dziewczynkę, która ogląda na wystawie piękne towary, na które nie może sobie pozwolić. Nawet w chwilach smutku mama była piękna. Pragnę łam kiedyś, gdy dorosnę, dorównać jej urodą - to życzenie powtarzało się najczęściej. Gdy byłam młodsza, przesiady wałam w jej sypialni i patrzyłam, jak przy toaletce nakła da starannie na twarz puder w kremie i szczotkuje swoje włosy. W trakcie wykonywania tych czynności wygłaszała kazania o znaczeniu dbałości o urodę i opowiadała mi
8 Melody o znanych jej atrakcyjnych kobietach, które się zaniedbały i wyglądały okropnie. Powiedziała mi, że jeśli kogoś natura obdarzy urodą, osoba ta ma obowiązek prezentować się ładnie w publicznych miejscach. - To dlatego poświęcam tak wiele czasu moim włosom i paznokciom, i z tego powodu wydaję mnóstwo pieniędzy na specjalne kosmetyczne kremy - wyjaśniała. Zawsze przynosiła do domu próbki szamponów i odżywek do wło sów, abym również i ja ich używała. Godzinami moczyła się w naszej małej wannie w perfu mowanych olejkach do kąpieli. Myłam jej plecy, a kiedy byłam na tyle duża, że mogła mi powierzyć to zadanie, po lerowałam jej paznokcie u nóg, podczas gdy ona zajmowała się swoim manikiurem. Czasami mnie też robiła pedikiur i fryzurę. Ludzie mówili, że bardziej wyglądamy na siostry niż na matkę i córkę. Odziedziczyłam jej delikatne rysy twarzy, a szczególnie jej zgrabny nos. Moje włosy miały jaśniejszy odcień brązu - były barwy siana. Kiedyś poprosiłam ją, że by pozwoliła mi je przyciemnić, ale nie zgodziła się twier dząc, że ich naturalny kolor jest ładny. W przeciwieństwie do niej nigdy nie byłam pewna własnej urody, chociaż tato mawiał, że spieszy się z pracy, gdyż teraz czekają na niego w domu dwie piękne kobiety. Mój tato miał metr dziewięćdziesiąt centymetrów wzro stu i ważył niemal osiemdziesiąt pięć kilo. Po wielu latach pracy w kopalni jego ciało było zbudowane z samych mu- skułów. Chociaż zdarzało się nieraz, że wracał do domu obolały po długim dniu fedrowania i poruszał się wolno, ni gdy się na nic nie uskarżał. Ilekroć na mnie spoglądał, na tychmiast na jego twarzy pojawiał się wyraz szczęścia. Bez względu na to, jak jego silne ramiona były zmęczone, za wsze mogłam do nich przybiec, a one unosiły mnie z łatwo ścią w powietrze. Gdy byłam mała, niecierpliwie czekałam, kiedy ciężko stąpając, pojawi się na popękanym i podziurawionym chodniku z makadanu prowadzącym z kopalni do naszej przyczepy na osiedlu Pole Minerałów. Wypatrywałam na wzgórzu jego bujnej czupryny jasnobrązowych włosów, wy-
Melody 9 sokiej sylwetki i długich nóg. Jego twarz i ręce zawsze były pokryte węglowym pyłem. Wyglądał jak żołnierz wracający do domu po bitwie. Pod pachą niósł, niczym piłkę, koszyk na drugie śniadanie. Sam sobie przygotowywał kanapki wczesnym rankiem, ponieważ mama zawsze spała, gdy wstawał i szykował się do pracy. Czasami idąc z kopalni, jeszcze zanim dotarł do bramy Pola Minerałów, podnosił głowę i widział, jak do niego ma cham. Nasza przyczepa znajdowała się blisko wejścia na osiedle, a nasze podwórze wychodziło na drogę do Sewell. Jeśli tato mnie zobaczył, przyspieszał kroku, machając swoim górniczym hełmem, niczym flagą. Dopóki nie ukoń czyłam dwunastu lat, musiałam na niego czekać obok przy czepy papy George'a i mamy Arlene, ponieważ moja mama później wracała do domu. Zwykle szła dokądś po pracy i często spóźniała się na obiad. Lubiła przesiadywać z kole żankami w barze „U Frankiego", gdzie słuchała muzyki z szafy grającej. Tato był jednak dobrym kucharzem, a i ja, od kiedy nauczyłam się gotować, potrafiłam sama przyrzą dzić wiele potraw. Częściej we dwoje, niż we troje, jadali śmy posiłki. Tato nigdy się nie uskarżał na nieobecność mamy. A je śli ja to robiłam, prosił mnie o wyrozumiałość: - Zbyt młodo pobraliśmy się z twoją mamą, Melody - mawiał. - Czyż nie byliście straszliwie w sobie zakochani, tato? - Przeczytałam dramat „Romeo i Julia" i wiedziałam, że je śli ludzie bezgranicznie się kochają, wiek nie stanowi pro blemu. Powiedziałam mojej najlepszej przyjaciółce, Alice Mor gan, że wyjdę dopiero wtedy za mąż, kiedy zupełnie stracę dla kogoś głowę i całkiem oszaleję z miłości. Była zdania, że przesadzam, i że prawdopodobnie niejednokrotnie zadu rzę się po same uszy, nim kogoś poślubię. Głos taty był pełen zadumy: - Byliśmy zakochani, ale nie słuchaliśmy mądrych rad starszych. Uciekliśmy i nie zastanawialiśmy się nad konse kwencjami. Oboje byliśmy podekscytowani i nie bardzo Myśleliśmy o przyszłości. Mnie było łatwiej. Zawsze lepiej
10 Melody potrafiłem się przystosować do nowej sytuacji. Twoja mat ka wkrótce zaczęła odczuwać niedostatki naszego życia. Pracuje w salonie piękności i wciąż słyszy, jak bogate da my opowiadają o swoich podróżach i o swoich zamożnych domach. To ją frustruje. Musimy pozwolić jej na odrobinę swobody, aby nie czuła się osaczona miłością, jaką ją da rzymy. - Jak miłość może kogoś osaczyć, tato? - spytałam. Uśmiechnął się swoim szerokim, łagodnym uśmiechem. W takich chwilach jego zielone oczy stawały się zamglone, a wzrok nieobecny. Spoglądał w okno, a czasami nawet na ścianę, jak gdyby widział tam przesuwające się tajemne obrazy z przeszłości. - Jeśli kocha się kogoś tak bardzo, jak my kochamy ma mę, chce się go mieć przez cały czas przy sobie i cieszyć się nim, niczym pięknym ptakiem w klatce. Człowiek boi się wypuścić swojego ulubieńca na wolność, chociaż wie, że tam będzie piękniej śpiewał. - Dlaczego ona nie kocha nas równie mocno? - chciałam wiedzieć. - Kocha na swój sposób. - Uśmiechnął się. - Twoja ma ma jest najładniejszą kobietą w mieście - a nawet w całej okolicy. Czasami nie daje jej spokoju myśl, że się marnuje. Wiem o tym. Niełatwo żyć z takim przeświadczeniem, Melo- dy. Ludzie ciągle jej mówią, że powinna pracować w filmie, w telewizji, lub jako modelka. Ma świadomość upływające go czasu i pojmuje, że wkrótce będzie już za późno na to, aby mogła stać się kimś więcej niż tylko żoną i matką. - Nie chcę, żeby była kimś więcej, tato. - Wiem. My niczego więcej od niej nie oczekujemy. Ona jednak zawsze była niespokojna i impulsywna. I do dziś nie wyrzekła się swoich wielkich marzeń, a przecież nikt nie chce rozwiać złudzeń ukochanej osoby. - Oczywiście mam wszelkie powody, aby wierzyć, że to ty będziesz znakomitością w naszej rodzinie - kontynu ował. - Pomyśl tylko, jak znakomicie papa George nauczył cię grać na skrzypcach! I możesz śpiewać. Niebawem wyro śniesz na młodą, piękną kobietę. Tylko patrzeć, jak cię stąd porwie jakiś poszukiwacz talentów.
Jńetody li - Och, nie pleć, tato. Kto by szukał kandydatek na gwiazdy w jakichś górniczych miasteczkach? - W takim razie pojedziesz na studia do Nowego Jorku albo do Kalifornii - przepowiadał. - To moje marzenie, więc nie drwij z tego, Melody. Roześmiałam się. Nie pozwalałam sobie na takie mrzon ki. Nie chciałam czuć się tak sfrustrowana i osaczona jak moja matka. Zastanawiałam się, dlaczego ojciec nigdy nie czuł się osaczony. Z uśmiechem znosił nawet najtrudniejsze sytua cje i nigdy nie przyłączał się do innych górników, którzy to pili swoje smutki w barze. Samotnie chodził i wracał z pra cy, ponieważ jego koledzy mieszkali w miasteczku. Osiedliliśmy się w Sewell - małej miejscowości powsta łej przy kopalni i wybudowanej przez towarzystwo górni cze w niewielkiej dolinie. Na głównej ulicy znajdował się kościół, urząd pocztowy, kilka sklepów, dwie restauracje, zakład pogrzebowy i kino otwarte tylko w weekendy. Do my, wszystkie w podobnym, jasnobrązowym kolorze, miały wyłożone deskami ściany i pokryte papą dachy, ale przy najmniej można tam było spotkać młodych ludzi. Na naszym osiedlu nie mieszkał żaden z moich rówieśni ków. Jak bardzo chciałam mieć brata lub siostrę, którzy do trzymywaliby mi towarzystwa! Gdy napomknęłam kiedyś o tym mamie, skrzywiła się i jęknęła, że sama była niemal dzieckiem, kiedy mnie urodziła. - Miałam wtedy zaledwie dziewiętnaście lat. To nie ta kie proste, urodzić dziecko. Najpierw musisz je w sobie no sić, a potem martwić się, żeby nie chorowało, miało co jeść, w co się ubrać, nie mówiąc już o zapewnieniu mu edukacji. Pospieszyłam się z macierzyństwem. Powinnam była z tym zaczekać. -Wtedy ja bym się nigdy nie urodziła - stwierdziłam z wyrzutem. - Oczywiście, że byś się urodziła. Tylko nieco później. Potem wszystko by się lepiej ułożyło i nie byłoby nam tak ciężko. Przyszłaś na świat w momencie, gdy w naszym życiu dokonywała się zmiana o przełomowym znaczeniu. To było bardzo trudne.
12 Melody Często miałam wrażenie, że obwinia mnie o to, że się urodziłam. Tak jakby myślała, że dzieci latają wokół i tylko czekają na to, aby ktoś je spłodził, a czasami stają się nie cierpliwe i zachęcają swoich rodziców, aby je poczęli. I, zdaje się, że zdaniem mamy, tak właśnie było w moim przy padku. Wiem, że nim przyszłam na świat, rodzice przenieśli się z Cape Cod, w Provincetown, do Sewell, w Monongalia Country, w Zachodniej Wirginii, i że nie mieli wtedy za wiele. Mama powiedziała mi, że kiedy bez grosza przy du szy przybyli do Sewell, postanowiła, że nie zamieszkają w samym miasteczku i oboje z tatą wynajęli przyczepę na osiedlu Pole Minerałów, chociaż jego głównymi lokatorami byli emeryci, tacy jak papa George. Papa George nie był moim rodzonym dziadkiem, ani ma ma Arlene nie była moją prawdziwą babcią, ale pomimo to uważałam ich za moich dziadków. Kiedy byłam małą dziew czynką, mama Arlene często się mną opiekowała. Papa George był z zawodu górnikiem i przeszedł na rentę z po wodu inwalidztwa. Cierpiał na pylicę płuc, a zdaniem taty, chorobę pogłębiało to, że nie chciał rzucić palenia. Z powo du choroby wyglądał starzej niż na swoje sześćdziesiąt dwa lata. Miał obwisłe ramiona, jego bladą, znużoną twarz żło biły głębokie bruzdy. Był tak chudy, że zdaniem Arlene, na leżałoby go obciążyć swetrem udzierganym z liny. Spędzi łam z papą George'em wspaniałe chwile, gdy uczył mnie gry na skrzypcach. Uskarżał się, że najbardziej go męczy gderanie mamy Arlene. Ciągle sobie przygadywali, ale nie spotkałam bar dziej oddanych sobie ludzi, niż oni. Nigdy nie sprzeczali się na serio, a ich kłótnie zawsze kończyły się śmiechem. Tato przepadał za rozmowami z papą George'em. Szcze gólnie w weekendy można ich było spotkać na wybetonowa nym wewnętrznym dziedzińcu. Zwykle przesiadywali w fo telach bujanych pod metalową markizą i prowadzili ciche dysputy o polityce i o przemyśle górniczym. Papa George mieszkał w Sewell w burzliwych czasach powstawania gór niczych związków zawodowych i znał mnóstwo historii, któ re, zdaniem mamy Arlene, nie nadawały się dla moich uszu.
Melody 13 - Dlaczegóż by nie? - protestował. - Powinna znać praw dę o tym miejscu i o ludziach, którzy nim rządzili. - Będzie miała jeszcze mnóstwo czasu na to, żeby się do wiedzieć o okropieństwach tego świata, George'u 0'Neil, i nie musisz jej do tego ponaglać. Lepiej już zamilknij! Słuchał jej nie przestając mamrotać pod nosem, dopóki nie zwróciła ku niemu swego błękitnego spojrzenia, pod którym przełykał resztę gorzkich słów. Tato podzielał opinię papy George'a: górnicy wciąż byli eksploatowani. W tym zawodzie nikt nie miał życia. Nigdy nie mogłam pojąć, dlaczego tato, wychowany w rodzinie rybaków w Cape Cod, zdecydował się na życie z dala od słońca i nieba. Wiedziałam, że tęskni za oceanem, a pomimo to nigdy nie jeździliśmy do Cape Cod, ani nie utrzymywaliśmy kontaktów z rodziną ojca. Nie wiedziałam nawet, ilu mam kuzynów, ani jakie noszą imiona. Nigdy nie spotkałam się z moimi dziadkami i nie zamieniłam z nimi słowa. Znałam ich jedynie z wyblakłej, czarno-białej foto grafii, na której matka mojego ojca stała obok siedzącego męża. Oboje mieli nieszczęśliwe miny - najwidoczniej nie lubili się fotografować. Dziadek nosił brodę i wydawał się równie mocnej postury, jak mój ojciec. Babka wyglądała na kruchą, lecz wyraz jej oczu był twardy i zimny. Ojciec nigdy nie mówił o swojej rodzinie w Province- town. Zawsze zmieniał temat, stwierdzając: -Różniliśmy się w poglądach. Lepiej, że mieszkamy z dala od siebie. Tak jest łatwiej. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego tak uważa, widziałam jednak, że poruszanie tego tematu sprawia mu przykrość. Mama również nigdy nie chciała o tym dyskutować. Ilekroć rozmowa schodziła na rodzinę męża, zaczynała płakać i uża lać się przede mną, że krewni taty zawsze mieli ją za nic tylko dlatego, że była sierotą. Powiedziała mi, że adoptowa li ją ludzie zbyt starzy, aby wychowywać dziecko. Oboje do bijali do sześćdziesiątki, gdy ona była nastolatką i bardzo surowo ją traktowali. Wyznała, że nie mogła się doczekać chwili, kiedy od nich ucieknie. Chciałam dowiedzieć się czegoś więcej zarówno o nich, jak i o rodzinie mojego taty, bałam się jednak, żeby moje
14 pytania nie stały się zarzewiem awantury rodziców. W ta kich wypadkach zwykle rezygnowałam prędko z mojej do ciekliwości. Ale i tak nie powstrzymywało ich to przed kłótnią. Któregoś wieczoru, chwilę po tym, gdy położyłam się do łóżka, usłyszałam ich podniesione głosy. Byli w swojej sy pialni. Nasze mieszkanie w przyczepie składało się z małej kuchni na prawo od wejścia oraz niewielkiej jadalni i salo nu. Na końcu wąskiego korytarza znajdowała się łazienka. Pierwsze drzwi po prawej stronie prowadziły do mojego po koju. Sypialnia rodziców mieściła się na drugim końcu przyczepy. - Nie wmawiaj mi, że to tylko moje wymysły - ostrzegał ojciec, zagniewanym tonem. - Ludzie, którzy robią te alu zje, nie są kłamcami, Haille - powiedział. Usiadłam na łóżku i zamieniłam się w słuch. Podsłuchi wanie zwykłej rozmowy poprzez cienkie jak papier ściany przyczepy nie było problemem, ale kiedy rodzice krzyczeli do siebie nawzajem, miałam wrażenie, że jestem z nimi w tym samym pokoju. - Żadna z tych wścibskich osób nie ma nic innego do ro boty w tym swoim nudnym, bezwartościowym życiu, jak tylko wymyślanie historii o innych. - Jeśli nie będziesz im dawała okazji... - Co mam robić, Chester? Ten mężczyzna jest barma nem „U Frankiego". Rozmawia ze wszystkimi, nie tylko ze mną - stwierdziła płaczliwym tonem mama. Wiedziałam, że kłócą się o Archiego Marlina. Nigdy nie wspominałam o tym tacie, lecz dwa razy widziałam, jak Ar- chie podwiózł mamę do domu. Miał ognistoczerwone włosy i mlecznobiałą karnację z piegami na brodzie i na czole. Wszyscy mówili, że wygląda o dziesięć lat młodziej niż ma w rzeczywistości, choć nikt nie znał jego prawdziwego wieku. Często dowcipkował, wzruszał ramionami i plótł bzdury. Sły szałam, że pochodzi z Michigan lub z Ohio i że spędził sześć miesięcy w więzieniu za podrabianie czeków. Nigdy nie by łam w stanie pojąć, dlaczego mama darzy go sympatią. Twierdziła, że zna mnóstwo zabawnych historii i że zwiedził wiele ekscytujących miejsc, takich jak Las Vegas.
Meiody 15 Znowu przytoczyła ten argument, podczas kłótni w sy pialni: - Przynajmniej bywał w świecie. Mogę się od niego cze goś dowiedzieć - postawiła się ostro. - Gadanie. Nigdzie nie był - odparował tato. - A skąd ty możesz o tym wiedzieć? W ogóle nie znasz świata, z wyjątkiem Cape Cod i Sewell, tej pułapki bez wyjścia, w którą mnie zwabiłeś! - Sama w nią wpadłaś, Haille - odciął się i nagle mama zrezygnowała z dalszej kłótni. Zaczęła płakać. Chwilę póź niej uspokajał ją tak cicho, że nie zdołałam usłyszeć jego słów, a potem w ich pokoju zapanowała cisza. Nie rozumiałam, co to wszystko znaczy. Dlaczego mama tutaj przyjechała? Dlaczego zamieszkała w miejscu, które go nie lubiła? Leżałam, całkiem rozbudzona, i rozmyślałam. Zawsze były pomiędzy mamą i tatą chwile głębokiego milczenia - przerwy, które się bali wypełnić. A potem kłótnie nagle się kończyły, podobnie jak ta, i rodzice zachowywali się, jak gdyby pomiędzy nimi nie doszło do żadnego spięcia i nic nie zostało powiedziane. Miałam wrażenie, że oboje ogła szają zawieszenie broni, gdyż wiedzą, że inaczej zrobią lub powiedzą coś okropnego. * * * Nic nie wydawało mi się bardziej tajemnicze, jak miłość mężczyzny i kobiety. Zawsze miałam powodzenie u kole gów. Obecnie, częściej niż z innymi, spotykałam się z Bob- bym Lockwoodem. Ponieważ moja najlepsza przyjaciółka, Alice, była najmądrzejszą dziewczyną w szkole, pomyśla łam, że może ona coś wie o miłości, chociaż sama nigdy nie miała chłopaka. Była miła, lecz nie cieszyła się wzięciem z powodu jedenastu kilogramów nadwagi, a także warko czy, jakie kazała jej nosić matka. Nie wolno jej było cho dzić w makijażu, ani nawet używać szminki. Alice była bar dziej oczytana niż wszystkie znane mi osoby, sądziłam więc, że z książek dowiedziała się, czym jest miłość. Zastanawiała się przez chwilę nad moim pytaniem. A potem odpowiedziała w wielce naukowy sposób.
16 Melody - To jedyna metoda wyjaśnienia tego zjawiska - oświad czyła na koniec z właściwą sobie skrupulatnością. - Nie sądzisz, że jest w tym coś magicznego? - dociekałam. W środę po południu przyszła do naszej przyczepy po lekcjach, żeby się razem ze mną przygotować do czwartko wego testu z geometrii. Wspólna nauka przynosiła większy pożytek mnie niż jej, gdyż zwykle kończyło się na tym, że to ona musiała mnie dokształcać. - Nie wierzę w magię - stwierdziła oschle. Nie potrafiła udawać. Byłam jej jedyną prawdziwą przyjaciółką, być mo że również dlatego, że nigdy nie umiała się powstrzymać, aby nie wyrażać w obecności innych dziewcząt swoich szczerych o nich opinii. - Jak wobec tego wytłumaczysz fakt, że mężczyźnie wpada w oko ta, a nie inna kobieta, i odwrotnie, kobieta patrzy w szczególny sposób na jednego tylko mężczyznę. Coś się musi pomiędzy nimi dziać, nie sądzisz? - obstawałam przy swoim. Alice zacisnęła swoją grubą dolną wargę i zaczęła prze wracać dużymi, piwnymi oczami, jak gdyby odczytywała wydrukowane w powietrzu słowa. Gdy była pogrążona w myślach, miała zwyczaj ssania od wewnątrz lewego po liczka. Dziewczyny w szkole chichotały w takich momen tach, mówiąc: „Alice znowu się zżera". - No cóż - podjęła po długim namyśle. - Wiemy, że na sze ciała składają się z protoplazmy. -Uhm. - A pomiędzy komórkami zachodzą chemiczne reakcje - kontynuowała, kiwając głową. - Przestań. - Może więc pomiędzy protoplazmami dwojga określo nych ludzi zachodzi jakaś reakcja. Działają jakieś siły ma gnetyczne. To po prostu reakcja atomów, ale ludzie widzą w tym coś więcej. - Bo w tym jest coś więcej! - upierałam się. - Musi być! Czy twoi rodzice tak nie myślą? Alice wzruszyła ramionami. - Nigdy nie zapominają o swoich urodzinach ani o rocz nicy ślubu - stwierdziła, jak gdyby do tego sprowadzała się miłość i małżeństwo.
Melody 17 Ojciec Alice, William, był miejscowym dentystą. Matka pracowała jako jego sekretarka, spędzali więc ze sobą mnóstwo czasu. Lecz ilekroć przychodziłam na przegląd zę bów, słyszałam, że zwraca się do swojego męża „doktorze Morgan", jak gdyby nie była jego żoną, a jedynie zatrud nioną przez niego urzędniczką. Alice miała dwóch starszych braci. Neal był już po matu rze i wyjechał na studia, a Tommy chodził do czwartej kla sy i nikt nie miał wątpliwości, że ukończy szkołę z najlep szymi wynikami. - Kłócą się czasami ze sobą? - spytałam. - Awanturują się? - Byłam ciekawa, czy zachowują się podobnie jak moi rodzice. - Nigdy nie są to burzliwe sprzeczki i rzadko przy in nych - wyznała. - Zwykle powodem jest polityka. - Polityka? - Nie potrafiłam sobie wyobrazić mamy zaj mującej się polityką. Zawsze oddalała się, ilekroć tato i pa pa George wdawali się w jedną ze swoich dyskusji. - Mam nadzieję, że kiedy wyjdę za mąż, nigdy nie będę się kłócić z moim mężem. - To nierealne. Ludzie, którzy żyją ze sobą muszą się kłócić. To naturalne. - Jeśli kłócą się i kochają, to zawsze dążą do zgody i czu ją się straszliwie, że się nawzajem zranili. - Być może - przyznała Alice. - Ale często godzą się dla świętego spokoju. Kiedyś moi rodzice przez tydzień nie od zywali się do siebie. Zdaje się, że poszło im wtedy o ostat nie wybory prezydenckie. - Przez tydzień! - Zastanawiałam się przez chwilę. Na wet kiedy wybuchały scysje pomiędzy mamą a tatą, wkrót ce potem zawsze rozmawiali ze sobą i zachowywali się tak, jak gdyby nic się nie stało. - Czy całują się na dobranoc? - Nie mam pojęcia. Nie sądzę, żeby to robili. - Nie całują się nawet przed snem? Alice wzruszyła ramionami. - Być może. Oczywiście musieli się kiedyś całować i od bywać ze sobą stosunki, gdyż spłodzili moich braci i mnie - stwierdziła rzeczowym tonem. to znaczy, że jednak się kochają.
18 Melody - Dlaczego tak sądzisz? - spytała sceptycznie Alice, a jej piwne oczy zwęziły się w małe szparki. Powiedziałam jej dlaczego: - Nie można się z kimś kochać, jeśli się go nie darzy uczuciem. - Współżycie seksualne nie ma nic wspólnego z miłością - pouczyła mnie. - Proces reprodukcji jest naturalny dla wszystkich istot żywych. Odbywa się w obrębie gatunków. -Uhm. - Przestań powtarzać „uhm" po każdym moim stwier dzeniu. Przypominasz Thelmę Cross - powiedziała i zaraz się uśmiechnęła. - To ją zapytaj o sprawy seksu. - Dlaczego? - Wczoraj w toalecie usłyszałam przypadkiem jej roz mowę z Paulą Tempie o... - O czym? - Wiesz. Szeroko otworzyłam oczy. - Z kim to robiła? - Z Tommym Getzem. Nie jestem w stanie powtórzyć te go, co opowiadała - dodała Alice, oblewając się rumieńcem. - Czasami zastanawiam się, czy nie jesteśmy jedynymi dziewicami w naszej klasie. - I co z tego? Nie wstydzę się, jeśli nawet tak jest. - Ja też nie. Jestem tylko... - Jaka? - Ciekawa. - Ciekawość to pierwszy stopień do piekła - upomniała mnie. Zmrużyła oczy. - Jak daleko się posunęłaś w swoich kontaktach z Bobbym Lockwoodem? - Do bezpiecznych granic. Zaczęła się nagle tak intensywnie we mnie wpatrywać, że musiałam odwrócić wzrok. - Pamiętaj o Beverly Marks - ostrzegła. Beverly Marks ściągnęła na siebie hańbę, gdy w ósmej klasie zaszła w ciążę i została wydalona ze szkoły. Do dzi siejszego dnia nikt nie wie, dokąd wyjechała. - Nie martw się o mnie - powiedziałam. - Nie pójdę do łóżka z kimś, kogo nie kocham.
Melody 19 Alice sceptycznie wzruszyła ramionami. Irytowała mnie. Czasami sama się sobie dziwiłam, że się z nią przyjaźnię. - Bierzmy się z powrotem do roboty. - Otworzyła pod ręcznik i przesunęła palcem wzdłuż strony. - Jutrzejszy test prawdopodobnie będzie obejmował... Nagle obie podniosłyśmy wzrok, nasłuchując. Rozległ się trzask samochodowych drzwiczek i czyjś donośny płacz. - Co to takiego? - Podeszłam do okna i spojrzałam w stronę wjazdu na osiedle. Z samochodu Loisa Nortona wysiadło kilka współpracownic mamy. Lois był kierowni kiem zakładu kosmetycznego. Tylne drzwi zostały otwarte i szef pomógł wysiąść mamie. Zanosiła się płaczem, pod trzymywały ją dwie koleżanki, które doprowadziły ją do drzwi naszej przyczepy. Chwilę potem zajechał drugi po jazd z dwoma innymi kobietami i zatrzymał się za Loisem Nortonem. Mama wydała nagle z siebie rozdzierający krzyk. Za marło we mnie serce. Nogi miałam jak z kamienia, a stopy niemal mi wrosły w ziemię. Mama Arlene i papa George wybiegli ze swojej przyczepy, żeby zobaczyć, co się stało. Rozpoznałam rozmawiającą z nimi Marthę Supple. Papa George i mama Arlene nagle mocno przywarli do siebie. Ręka mamy Arlene powędrowała do ust. A zaraz potem starsza kobieta pospiesznie podeszła do mamy, która już niemal dotarła do szczytu schodów. Byłam przerażona i łzy leciały mi jak groch. Alice, pełna napięcia, również stała jak skamieniała. - Co się stało? - wyszeptała. Pokręciłam głową. Jakoś zdołałam wyjść z mojego poko ju w chwili, kiedy frontowe drzwi otworzyły się. Mama na mój widok wciągnęła głęboki wdech. - Och, Melody - załkała. - Mamo! - zaczęłam płakać. - Co się stało? - spytałam, dławiąc szloch. -Był straszny wypadek. Tato i dwaj inni górnicy... zgi nęli. Ze ściśniętego gardła mamy wyrwało się długie wes tchnienie. Zachwiała się i byłaby upadła, gdyby mama Arlene nie podtrzymała jej w porę. Przerażone oczy ma-
20 Melody my pociemniały. Zrozpaczona twarz straciła swój zwykły blask. Pokręciłam głową. To nie mogła być prawda. A jednak mama trzymała się kurczowo mamy Arlene, a wszystkie zgromadzone wokół niej przyjaciółki miały tragiczne miny. - Nieee! - wrzasnęłam. Przeciskając się pomiędzy ludź mi, zbiegłam na dół po schodach i z rękami na uszach wy padłam z przyczepy. Biegłam przed siebie, nie wiedząc gdzie, bez płaszcza, pomimo że był akurat luty i to wyjątko wo zimny. Dobiegłam do miejsca, gdzie rzeka Monongalia skręca ostrym łukiem. Dopiero tam dogoniła mnie Alice. Stałam na szczycie wzgórza i obejmowałam się ramionami, ciężko dysząc i płacząc. Bezmyślnie patrzyłam przed siebie na orzechowce i dęby porastające oba brzegi rzeki. Sarna z białą kitą, słysząc mój szloch, przypatrywała mi się z za ciekawieniem. Potrząsałam głową do złamania karku, wiedząc, że nikt i nic nie zmieni już obrotu rzeczy. Czułam, że świat uległ jakiejś straszliwej przemianie. Płakałam, aż rozbolały mnie wnętrzności. Słyszałam nawoływania Alice. Obejrza łam się i zobaczyłam, jak z trudem chwytając oddech, wspina się zadyszana na szczyt zbocza. Próbowała objąć mnie i pocieszyć, ale się jej wyrwałam. - Oni kłamią! - krzyknęłam histerycznie. - Kłamią! Po wiedz, że kłamią! Alice zaprzeczyła ruchem głowy. - Powiedzieli, że zawalił się strop i zanim dotarli do two jego taty i innych... - Tato... - jęknęłam. - Biedny tato. Alice przygryzła wargę i czekała, aż przestanę zawodzić. - Nie jest ci zimno? - spytała. - Jakie to ma znaczenie? - warknęłam ze złością. Skinęła głową. Miała również zaczerwienione oczy i drżała - bardziej z przygnębienia, niż chłodu. - Wracajmy - zaproponowałam bezdźwięcznym głosem. Podążała obok mnie w milczeniu. Nie wiem, jak zdoła łam nakłonić nogi do marszu, ale jakoś dotarłyśmy do do mu. Nie było już kobiet, które przywiozły mamę. Alice we szła za mną do przyczepy.
Melody 21 Mama leżała na kanapie z mokrą ścierką na czole. Czu wała przy niej mama Arlene. Mama chwyciła mnie za rękę. Rzuciłam się na kolana i położyłam jej głowę na brzuchu. Miałam wrażenie, że zwrócę wszystko, co zjadłam tego dnia. Chwilę później, gdy podniosłam wzrok, mama spała. Pomyślałam, że gdzieś w głębi duszy nadal płacze; płacze i krzyczy. - Zrobię ci herbatę - zaproponowała mama Arlene. - Masz czerwony nos. Nie odpowiedziałam. Nadal siedziałam na podłodze przy kanapie i wciąż trzymałam mamę za rękę. Alice, zmiesza na, stanęła w drzwiach. - Lepiej już pójdę do domu i powiem rodzicom. Sądzę, że skinęłam głową, ale nie jestem tego pewna. Wszystko wokół wydawało się takie odległe. Alice wzięła swoje książki i zatrzymała się w wyjściu: - Wpadnę później, dobrze? Gdy odeszła, zwiesiłam głowę i płakałam cicho, dopóki nie usłyszałam wołania mamy Arlene i nie poczułam jej do tyku na moim ramieniu. - Usiądź przy mnie dziecko. Pozwól mamie spać. Podniosłam się z ziemi i dołączyłam do niej przy stole. Nalała herbatę do dwóch filiżanek i zajęła miejsce naprze ciwko mnie. - Napij się. Dobrze ci zrobi. Podmuchałam na gorący płyn i pociągnęłam łyk. - Ilekroć papa George był na dole w kopalni, zawsze się bałam, że coś podobnego może go spotkać. Ciągle zdarzają się tam jakieś wypadki. Powinniśmy zostawić węgiel w spo koju i znaleźć inne źródło energii - stwierdziła z goryczą. - To niemożliwe, żeby on nie żył, mamo Arlene. Nie ta ta. - Uśmiechnęłam się do niej i przekrzywiłam na bok gło wę. - Wkrótce wróci do domu, prawda? Zaszła pomyłka. Zaraz wyłoni się zza wzgórza z koszykiem pod pachą. - Dziecko... - Nie, mamo Arlene. Nie rozumiesz. Tato ma swojego anioła stróża, który by nie dopuścił, żeby spotkało go coś tak straszliwego. To jakieś nieporozumienie. Odkopią za wał i znajdą tatę.
22 - Już go znaleźli, a także dwóch innych biedaków, kocha nie. - Sięgnęła poprzez stół i wzięła mnie za rękę. - Musisz być dzielna ze względu na swoją mamę, Melo- dy. Ona nie należy do odpornych, wiesz o tym, moja droga. Najbliższe dni będą dla nas bardzo ciężkie. Całe miastecz ko jest pogrążone w żałobie. Spojrzałam na mamę. Miała zamknięte powieki i lekko rozchylone usta. Jaka ona śliczna, pomyślałam. Nawet te raz wygląda pięknie. Jest za młoda na to, żeby zostać wdo wą. Napiłam się trochę herbaty, a potem wstałam i włoży łam płaszcz. Wyszłam na dwór, zatrzymałam się w drzwiach i zapatrzyłam na drogę. Stałam z zaciśniętymi powiekami i całym sercem modliłam się o to, aby straszliwe wieści okazały się nieprawdziwe i żebym usłyszała głos wołające go mnie taty. Proszę cię, błagałam mojego anioła stróża, nie zależy mi na spełnieniu żadnych innych życzeń, tylko niech to jedno się ziści. Wciągnęłam głęboki wdech i otworzyłam oczy. Droga była pusta. Zapadł zmierzch. Na powierzchni z makadamu ścieliły się długie cienie. Niebo przybrało groźną szarą barwę i zaczęły się pojawiać drobne płatki śniegu. Wzmógł się wiatr. Dobiegł mnie trzask zamykanych drzwi. Obejrzałam się i zobaczyłam papę George'a wycho dzącego ze swojej przyczepy. Obrzucił mnie wzrokiem, a potem usiadł w fotelu bujanym i zapalił papierosa. Bujał się, wpatrzony w ziemię. Jeszcze raz spojrzałam w stronę wzgórza. Nie było tam taty. Odszedł na zawsze.
Grób górnika W dniu pogrzebu taty padał śnieg, lecz gdy szliśmy do kościoła, a także i potem, gdy podążaliśmy za karawanem w stronę cmentarza, nie czułam na twarzy zimnych płat ków, ani wiatru rozwiewającego włosy. Trumny dwóch górników i taty stały przed ołtarzem i by ły nie do odróżnienia, choć tato był z nich trzech najwyższy i najmłodszy. W kaplicy zgromadzili się tłumnie górnicy ze swoimi rodzinami, właściciele sklepów, a także przyjaciółki i współpracownicy mamy z salonu „U Francine". Przybyło też kilku moich szkolnych kolegów. Bobby Lockwood był bardzo zmieszany. Najwyraźniej nie wiedział, czy powinien się do mnie uśmiechnąć, czy też przybrać smutną minę. Wiercił się niespokojnie, jak gdyby siedział na mrowisku. Posłałam mu słaby uśmiech, za który zdawał się być wdzięczny. Zewsząd dochodziły łkania i odgłosy wycierania nosów. Gdzieś z tyłu kościoła zakwiliło dziecko. Płakało przez całą mszę. Stosownie do okoliczności. Papa George uważał, że przedstawiciele towarzystwa górniczego powinni być liczniej reprezentowani na uroczy stości pogrzebowej, a kopalnię należało zamknąć na kilka dni dla uczczenia zmarłych. On i mama Arlene szli za trum ną obok mamy i mnie. Zatrważającą ciszę zakłócało skrzy pienie śniegu pod butami żałobników i odległy gwizd po ciągu wywożącego węgiel. Z wdzięcznością powitałam potok skarg papy George'a.
24 Jńelody Stwierdził, że gdyby nie embargo na eksport ropy, które wzmogło presję na zwiększenie wydobycia węgla, mój tata by nie zginął. - Towarzystwo obchodzi tylko kurs dolara i ciśnie górni ków. Nie pierwszy i nie ostatni raz. Minęliśmy cmentarną bramę z wykutymi w granicie aniołami. Mama miała naciągnięty na głowę kaptur i spuszczone oczy. Co jakiś czas wzdychała głęboko i zawodziła monotonnie: - Chciałabym, żeby już było po wszystkim. Co mam ro bić? Jak długo jeszcze będziemy szli? Co mam powiedzieć tym ludziom? Mama Arlene trzymała mamę pod rękę. Poklepała ją delikatnie po dłoni i mruknęła w odpowiedzi: - Bądź dzielna, Haille. Bądź dzielna. Papa George stanął blisko mnie, gdy dotarliśmy do gro bu. Zamrugał załzawionymi oczyma, nim pochylił głowę z wciąż bujną czupryną włosów - równie białych jak spada jące nam na twarze śnieżynki. Mogiły dwóch górników, któ rzy byli razem z tatą, gdy zawalił się strop wyrobiska, znaj dowały się w północnej części tego samego cmentarza w Sewell. Dobiegały nas stamtąd hymny śpiewane przez ża łobników. Głosy niosły się wraz z lutowym wiatrem, który zasypywał płatkami chaty i wzgórza pod szarym niebem Za chodniej Wirginii. Podnieśliśmy głowy, gdy pastor zakończył swoje modli twy. Spieszył się, żeby odmówić modły nad grobami dwóch pozostałych ofiar wypadku. Chociaż mama była ubrana na czarno i nie miała zrobionego makijażu, wyglądała ślicznie. Jej oczy nie straciły swojego zwykłego blasku; smutek je dynie go odmienił. Jej bujne, ciemne włosy były spięte z tyłu. Specjalnie na pogrzeb kupiła sobie prostą, czarną sukienkę z kapturem. Spódnica sięgała tylko kilka centy metrów za kolana, lecz mama nie sprawiała wrażenia prze marzniętej, chociaż smagający wiatr opinał materiał wokół jej nóg. Wydawała się bardziej oszołomiona ode mnie. O wiele mocniej ściskałam jej rękę, niż ona moją. Wyobraziłam sobie, że gdybyśmy obie z mamą Arlene nie podtrzymywały mamy, uleciałaby razem z wichrem ni-
Melody 25 czym latawiec, gdy się zerwie z uwięzi. Wiedziałam, jak bardzo pragnie znaleźć się z dala od tego miejsca. Nie zno siła smutku. Ilekroć spotykała ją jakaś przykrość, nalewała sobie dżin z tonikiem i głośniej nastawiała muzykę, aby się nie poddawać melancholii. Po raz ostatni spojrzałam na trumnę taty, wciąż nie mo gąc uwierzyć, że to on leży w środku. Byłam prawie pewna, że za chwilę wieko odskoczy, tata usiądzie rozpromieniony i powie nam, że to był tylko żarcik. Wyobrażałam to sobie, pełna nadziei, i niemal śmiałam się w duchu. Lecz wieko pozostało zamknięte, a nad jego lśniącą powierzchnią tań czyły płatki śniegu - niektóre z nich przywierały do drew nianego lica i topniały, przemieniając się w łzy. Żałobnicy przechodzili obok nas - jedni brali w objęcia mamę i mnie, inni tylko przystawali, żeby uścisnąć nasze dłonie i pokiwać ze smutkiem głowami. Wszyscy mówili to samo - „ogromnie mi przykro". Mama prawie przez cały czas stała ze spuszczoną głową i na mnie spadł obowiązek dziękowania znajomym za przybycie. Kiedy Bobby podał mi rękę, nieznacznie się do niego przytuliłam. Wydawał się zażenowany, bąknął coś pod nosem i pospiesznie dołączył do swoich kolegów. Nie mogłam go o to winić, ale poczułam się jak trędowata. Spostrzegłam, że większość osób sprawia wrażenie zakłopotanych i traktuje nas z dystansem, jak gdyby tragedia była zaraźliwa, niczym katar. Po zakończonym obrządku wszyscy opuściliśmy cmen tarz szybciej, niż się tam znaleźliśmy; zwłaszcza mama. Śnieg padał obficiej i teraz, po pogrzebie, czułam przenika jące do szpiku kości zimno. Rodziny i przyjaciele dwóch górników zbierali się ra zem, aby wspólnie zjeść posiłek i się nawzajem pocieszyć. Mama Arlene przygotowała cały gar pieczeni, sądząc, że my również do nich dołączymy. Po wyjściu z cmentarza ma ma oświadczyła jednak, że nigdzie nie pójdzie. Chciała czym prędzej uciec od smutku. - Ani chwili dłużej nie zniosę widoku przygnębionych twarzy - jęknęła. - W takich momentach ludzie potrzebują siebie nawza jem - perswadowała mama Arlene.
26 Melody Mama jednak tylko pokręciła głową i przyspieszyła kro ku. Nagle Archie Marlin zrównał się z nami. Miał na sobie połyskujący szary garnitur i buty ze sztucznej skóry, a jego rude włosy były wybrylantowane i uczesane z przedział kiem pośrodku. - Chętnie odwiozę cię do domu, Haille - zaproponował. Mamie pojaśniał wzrok, a na twarz powróciły kolory. Nic nie było w stanie rozweselić jej równie prędko, jak męska atencja. - Dziękuję, Archie. To miło z twojej strony. - Nie ma za co. Żałuję, że nie mogę być bardziej pomoc ny - zauważył, błyskając do mnie uśmiechem. Zauważyłam, że okrągłe oczy idącej za nami Alice stały się jeszcze większe. - Chodź, kochanie. - Mama sięgnęła po moją rękę, ale ja się cofnęłam. - Wrócę do domu z Alice - oświadczyłam. - To głupota, Melody. Jest zimno. - Mnie nie jest zimno - stwierdziłam, chociaż czułam, że za chwilę zacznę szczękać zębami. - Jak sobie chcesz - żachnęła się mama, wsiadając do samochodu Archiego. Na wstecznym lusterku wisiały dwie duże bawełniane kostki do gry, a siedzenia były wyłożone czepiającą się ubrań tkaniną imitującą białą wełnę. Byłam pewna, że czarna sukienka mamy oblezie spiralnymi włók nami, ale mama się tym nie przejmowała. Jeszcze przed wyjściem do kościoła zapowiedziała, że wyrzuci tę sukien kę do śmieci, gdy tylko ją z siebie zdejmie. - Nie zamierzam tygodniami chodzić w żałobie - oświad czyła. - Smutek postarza i nie przywraca życia zmarłym. Poza tym, nie mogę przecież ubierać się na czarno do pra cy, nie sądzisz? - A kiedy planujesz wrócić do pracy, mamo? - zwróci łam się do niej, zdziwiona. Sądziłam, że wraz ze śmiercią taty świat nagle przestanie się kręcić. Przecież nasze życie nie mogło wyglądać jak przedtem. - Jutro - odparła. - Nie mam wyboru. Nie mamy już ni kogo, kto by nas wspierał, prawda? Zresztą dotychczasowe wsparcie też nie było specjalne - mruknęła.
Melody 27 - Czy ja też od razu powinnam wrócić do szkoły? - spyta łam bardziej pod wpływem złości, niż chęci powrotu. - Oczywiście. A co innego zamierzasz robić przez cały dzień? Zwariujesz, patrząc na te cztery ściany. Miała rację, a jednak powrót do codziennych zajęć, jak gdyby tato nie umarł, uznałam za niestosowny. Nigdy nie było mi już dane usłyszeć jego śmiechu, ani zobaczyć, jak się do mnie uśmiecha. Czyż niebo mogło być jeszcze błękit ne, czy cokolwiek mogło mieć słodki smak, lub być miłe w dotyku? Wiedziałam, że już nigdy nie będzie mi zależało na otrzymaniu stu punktów z testu, ani na popisywaniu się moją dopiero co odkrytą wiedzą. Tato był jedyną osobą, którą to obchodziło i która była ze mnie dumna. Mama nie ukrywała przede mną, że kształcenie dziewcząt uważa za stratę czasu. Była zdania, że najważniejsze to, po osiągnię ciu odpowiedniego wieku, złapać faceta. Gdy wracałam z cmentarza, miałam wrażenie, że moje serce przemieniło się w jedną z olbrzymich brył, jakie tata wyrąbywał ze ścian setki metrów pod ziemią: w węgiel, któ ry go zabił. Prawie nie odzywałyśmy się do siebie z Alice, podążając w stronę osiedla przyczep. Musiałyśmy trzymać nisko zwieszone głowy, bo szybujące z szarego nieba płatki śniegu wpadały nam prosto do oczu. - Dobrze się czujesz? - spytała Alice. Skinęłam potwier dzająco. - Może my też powinnyśmy pojechać z Archie Marlinem - dodała ponurym tonem. Rozległo się wycie wiatru. Wrza snęłam: - Wolałabym iść na piechotę podczas dziesięciokrotnie gorszej zamieci niż zostać przez niego podwieziona - eks plodowałam. Gdy dotarłyśmy do osiedla Pole Minerałów, zobaczyły śmy samochód Archiego Marlina zaparkowany przed naszą przyczepą. Gdy podeszłyśmy bliżej, dobiegł nas śmiech mo jej mamy. Alice wydawała się zakłopotana. - Może powinnam pójść do domu - zasugerowała. - Wolałabym, żebyś została. Zamkniemy się w moim po koju.
28 Melody - Zgoda. Gdy otworzyłam drzwi, stwierdziłam, że mama siedzi w jadalni razem z Archiem. Na stole stała butelka dżinu, naczynie do mieszania drinków i lód. - Czy jesteś zadowolona, że odmroziłaś sobie stopy pod czas pieszej wędrówki? - spytała mama. Zdjęła już czarną sukienkę i miała na sobie jedwabny, niebieski szlafrok. Włosy spływały jej do ramion i zdążyła uszminkować sobie usta. - Potrzebowałam spaceru - wyjaśniłam. Archie obrzucił wzrokiem mnie i Alice i wyszczerzył zęby w uśmiechu. - Na piecu stoi czajnik z wrzątkiem, jeśli chcecie sobie zrobić herbatę albo gorącą czekoladę - oznajmiła mama. - Dziękuję, ale na nic nie mam ochoty - powiedziałam. - Może Alice chce się czegoś napić. - Nie, bardzo pani dziękuję, pani Logan. - Możesz powiedzieć swojej mamie, że w moim domu wszystko jest tak, jak być powinno - wypaliła matka. Alice była wyraźnie speszona. - Nigdy nie twierdziła, że jest inaczej, mamo. - Rzeczywiście, pani Logan, ja... - W porządku - matka ucięła dyskusję, wybuchając nerwowym śmiechem. Archie uśmiechnął się i uzupełnił drinki. - Idziemy do mojego pokoju - oświadczyłam. - Może powinnaś pójść na stypę, Melody. Wiesz, że nic nie ugotowałam na obiad. - Nie jestem głodna - powiedziałam. Pokonałam krótki korytarz prowadzący do mojej sypialni. Alice podążała za mną. Gdy zamknęłam za nami drzwi, rzuciłam się na łóżko i zanurzyłam twarz w poduszce, aby stłumić zarówno łka nie, jak i narastającą w piersiach złość. Alice usiadła obok mnie na pościeli zbyt zatrwożona i zdumiona, żeby się odezwać. Chwilę później usłyszałyśmy, że mama włączyła radio i znalazła stację z żywą muzyką. - Robi to, bo nie jest w stanie dłużej płakać - wyjaśni łam. Alice skinęła głową, widziałam jednak, że czuje się skrępowana. - Powiedziała mi, że powinnam od razu pójść do szkoły.