dydona

  • Dokumenty715
  • Odsłony81 867
  • Obserwuję61
  • Rozmiar dokumentów1.2 GB
  • Ilość pobrań51 202

Christie Agatha - Morderstwo Odbędzie Się

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :925.0 KB
Rozszerzenie:pdf

Christie Agatha - Morderstwo Odbędzie Się.pdf

dydona Literatura Lit. angielska Christie A. Kryminał
Użytkownik dydona wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 130 stron)

AGATHA CHRISTIE MORDERSTWO ODBĘDZIE SIĘ...

ROZDZIAŁ PIERWSZY MORDERSTWO ODBĘDZIE SIĘ... 1 KaŜdego dnia z wyjątkiem niedziel, pomiędzy godziną siódmą trzydzieści a ósmą trzydzieści rano, Johnnie Butt objeŜdŜał na rowerze osadę Chipping Cleghorn. Nieustannie gwizdał przez zęby i po kolei wpychał do skrzynek na listy takie dzienniki, jakie mieszkańcy zaprenumerowali w księgarni i składzie materiałów piśmiennych pana Totmana przy High Street. "Times" i "Daily Graphic" dla pułkownika Easterbrooka i jego Ŝony, "Times" i "Daily Worker" dla pani Swettenham, "Daily Telegraph" i "News Chronicie" dla panien Hinchliffe i Murgatroyd, "Telegraph", "Times" i "Daily Maił" dla panny Blacklock. Do domów wymienionych osób - lub ściślej, do prawie wszystkich domów w osadzie - trafiały teŜ co piątek egzemplarze lokalnego pisma "North Benham News and Chipping Cleghorn Gazette", zwanego potocznie "Gazetką". A zatem co piątek, po pospiesznym rzucie oka na tytuły w takim czy innym dzienniku (Trudna sytuacja międzynarodowa! Dziś początek obrad Sesji Ogólnej ONZ! Psy policyjne na tropie zabójcy jasnowłosej stenotypistki! Trzy kopalnie węgla nieczynne! Dwadzieścia trzy śmiertelne ofiary zatrucia pokarmowego w nadmorskim hotelu! - itd., itd.) większość mieszkańców Chipping Cleghorn skwapliwie rozpościerała "Gazetkę", aby pogrąŜyć się w wertowaniu miejscowych nowin. Szybko załatwiano się z artykułami, w których lokalne spory znajdowały gwałtowny wyraz, następnie zaś dziewięciu na dziesięciu prenumeratorów zwracało wzrok ku rubrykom drobnych ogłoszeń. Były tu wiadomości o kupnie i sprzedaŜy najprzeróŜniejszych rzeczy, rozpaczliwe wołania o pomoc domową, liczne ogłoszenia na temat psów, drobiu i sprzętu ogrodniczego oraz wszelkie informacje waŜne dla szczupłej społeczności Chipping Geghorn. Piątek, o którym mowa, dwudziesty dziewiąty października tysiąc dziewięćset czterdziestego piątego roku, nie odbiegał od reguły. 2 Pani Swettenham odgarnęła z czoła kunsztowne, siwiejące loczki, rozłoŜyła "Timesa" i bez szczególnego zainteresowania przebiegła wzrokiem drugą stronę. Rychło osądziła, Ŝe jeśli nawet były jakieś ciekawe wiadomości, "Times", jak zawsze, potrafił je zakamuflować; przejrzała wzrokiem kolumnę zatytułowaną: "Narodziny. MałŜeństwa. Zgony" (przede wszystkim zgony!) i dopełniwszy obowiązku, odłoŜyła dziennik, by sięgnąć po "Gazetkę". Gdy jej syn, Edmund, wszedł w jakiś czas potem do jadalni, pani Swettenham była pogrąŜona w lekturze drobnych ogłoszeń. - Dzień dobry, mój drogi - powiedziała. - Smedleyowie chcą sprzedać swojego daimlera. Model z trzydziestego piątego! Stary gruchot, nieprawdaŜ? Syn burknął coś na powitanie, nalał sobie filiŜankę kawy, nałoŜył na talerz dwa opiekane śledzie i rozpostarłszy "Daily Worker", wsparł gazetę o toster. - "Szczenięta rasowe dogi..." - czytała pani Swettenham. - Nie wiem, jakim cudem ludzie Ŝywią dziś takie ogromne psiska? Nie mam pojęcia, doprawdy! Oo... Selina Lawrence znowu szuka kucharki. Mogłabym ją zapewnić, Ŝe w obecnych czasach ogłoszenie to czysta strata czasu. Nie podaje adresu, tylko numer skrytki pocztowej. TakŜe pomysł! SłuŜba chce wiedzieć, dokąd ma się zgłosić. Ceni sobie dobry adres! "Kupuję sztuczne zęby. Płacę najwyŜsze ceny"... Nie mogę pojąć, czemu sztuczne zęby są tak poszukiwane. "Cebulki kwiatowe. Najpiękniejszy wybór"... Hm... Nawet niedrogo. Jakaś młoda

dziewczyna szuka odpowiedniego zajęcia. Chciałaby podróŜować... Mój BoŜe! Kto by nie chciał?... "Jamniki"... Nie lubię jamników, nawet nie dlatego, Ŝe to psy niemieckie... Wojna juŜ się przecieŜ skończyła. Po prostu nigdy ich nie lubiłam... Co pani powie, pani Finch? W szparze uchylonych drzwi pojawił się tors kobiety oraz głowa w starym aksamitnym berecie. - Dzień dobry pani - przemówiła pani Finch. - MoŜna juŜ sprzątnąć ze stołu? - Nie. Jeszcze nie po śniadaniu - odrzekła pani Swettenham i wnet dodała pojednawczo: - Za chwilkę kończymy. Kobieta spojrzała złym okiem na Edmunda i "Daily Worker" i wycofała się, pociągnąwszy nosem. - Ja dopiero co zacząłem - mruknął młody człowiek, a jego matka podchwyciła cierpko: - Wolałabym, Edmundzie, Ŝebyś nie czytał tej okropnej gazety. Pani Finch wcale się to nie podoba. - Nie rozumiem, co panią Finch obchodzą moje zapatrywania polityczne. - "Daily Worker"! - prychnęła matka. - Zupełnie jakbyś był robotnikiem. A ty przecieŜ nic nie robisz. - Nieprawda, mamo. Piszę ksiąŜkę. - Miałam na myśli prawdziwą pracę - obruszyła się matka. - No i zaleŜy nam na pani Finch. JeŜeli zrazi się do nas i odejdzie, kogo znajdziemy na jej miejsce? - MoŜna dać ogłoszenie do "Gazetki". - Powiedziałam przed chwilą, Ŝe to czysta strata czasu. Mój BoŜe! W dzisiejszych cięŜkich czasach człowiek jest w beznadziejnej sytuacji, jeŜeli nie ma starej niani, która zgodzi się gotować i pełnie funkcję pomocy domowej do wszystkiego. - Czemu więc nie mamy w domu takiej osoby? W odpowiednim czasie nie postarałaś się o nianię dla mnie. Karygodna krótkowzroczność! - W odpowiednim czasie zamieszkiwaliśmy na Wschodzie i tobą opiekowała się ayah. - Karygodna krótkowzroczność - powtórzył Edmund. Pani Swettenham wróciła do drobnych ogłoszeń. - "Sprzedam uŜywaną kosiarkę do trawników"... AleŜ cena! Słowo daję!... Znowu jamniki... "Napisz lub odezwij się jakoś! Zrozpaczony Woggles". Co za pseudonimy wymyślają sobie ludzie!... "Spaniele..." Pamiętasz, Edmundzie, kochaną Sussie? Była mądra jak człowiek. Rozumiała kaŜde słowo... "Do sprzedania kredens. Antyk rodzinny. Autentyczny Sheraton. Lucas w Dayas Hali". Ta potrafi kłamać! Autentyczny Sheraton! Akurat! - prychnęła gniewnie i czytała dalej: - "Omyłka, kochanie. Dozgonna miłość. W piątek, jak zawsze. J." Sprzeczka zakochanych, co? A moŜe szyfr włamywaczy? Jak sądzisz, Edmundzie?... Jeszcze raz jamniki!... Słowo daję! Ludzie dostają bzika na ich punkcie! Jak gdyby nie było innych psów! Stryj Simon hodował teriery ostrowłose. Urocze stworzenia! Ja tam wolę psy na solidnych nogach... "Z powodu wyjazdu za granicę sprzedam mało uŜywany granatowy kostium damski..." Nie ma miary ani ceny... "MałŜeństwo odbędzie się..." Nie! Morderstwo! Co to znaczy? Posłuchaj tylko! "Morderstwo odbędzie się w piątek, 29 października, o godz. 6.30 wieczorem, w Little Paddocks. Osobne zaproszenia nie będą rozsyłane". Niebywałe! Słyszałeś, Edmundzie? - Co takiego? - młody człowiek oderwał wzrok od lektury. - Piątek, dwudziestego dziewiątego października... To dziś! - Zaraz. Niech no sam spojrzę. - Edmund sięgnął po "Gazetkę". - Co to ma znaczyć? - zapytała matka z niekłamanym zaciekawieniem. Młody człowiek zrobił niepewną minę. Podrapał się wnoś.

- Co to moŜe znaczyć? - powtórzył. - Pewno chodzi o jakąś grę towarzyską, w ofiarę i detektywa lub coś podobnego. - Czy ja wiem?... Takie zaproszenie wygląda jakoś dziwnie. Anons w "Gazetce"! Coś nie w stylu Letycji Blacklock, osoby, jak mi się zdaje, bardzo serio. - Prawdopodobnie pomysł dwojga młodych, którzy mieszkają u niej. - Tak nagle. I to dziś wieczorem! Sądzisz, Ŝe powinniśmy pójść? - Napisano wyraźnie: "Osobne zaproszenia nie będą rozsyłane". - Moim zdaniem nowomodne metody informowania przyjaciół o zebraniach towarzyskich są Ŝenujące - orzekła stanowczo pani Swettenham. - PrzecieŜ nie musisz tam iść, mamo. - Nie muszę - przyznała. Nastąpiła krótka pauza. - Czy zjesz, Edmundzie, tę ostatnią grzankę? Pośpiesz się. - Sądziłbym, mamo, Ŝe stosowne odŜywianie mojej osoby to sprawa waŜniejsza niŜ sprzątanie ze stołu przez tę starą wiedźmę. - Sza! Ciszej, mój drogi! Ona moŜe usłyszeć!... Powiedz mi, jak wygląda zabawa w ofiarę i detektywa. - Nie wiem dokładnie... Komuś przypina się kartkę... Nie! Raczej ciągnie się losy z kapelusza... Później ktoś jest ofiarą, ktoś inny detektywem. Gasną światła, ofiara czuje dotknięcie dłoni na ramieniu, wtedy krzyczy, kładzie się i udaje trupa. - To interesujące, Edmundzie. - Dla mnie śmiertelnie nudne. Nie wybieram się do Little Paddocks. - Nie pleć, Edmundzie. Pójdę tam i ty pójdziesz ze mną. Sprawa załatwiona. 3 - Archie, posłuchaj, proszę - powiedziała pani Easterbrook. Pułkownik nie zareagował, bo pomrukiwał juŜ gniewnie nad jakimś artykułem zamieszczonym w "Timesie". - Chodzi o to - powiedział - Ŝe ci faceci nie mają pojęcia o Indiach. Zielonego pojęcia! - Oczywiście, mój drogi! - Gdyby mieli jakie takie pojęcie, nie wypisywaliby podobnych bredni. - Oczywiście, mój drogi. Ale posłuchaj, proszę. "Morderstwo odbędzie się w piątek, 29 października, o godz. 6.30 wieczorem, w Little Paddocks. Osobne zaproszenia nie będą rozsyłane". Pani Easterbrook zrobiła efektowną pauzę. MąŜ spojrzał na nią pobłaŜliwie, ale bez zainteresowania. - Ofiara i detektyw - powiedział. - Co takiego? - Z całą pewnością. Bo widzisz - ciągnął, rozkrochmaliwszy się cokolwiek - to moŜe być doskonała zabawa. Tyle Ŝe musi ją starannie zorganizować ktoś znający się na rzeczy. Wszyscy ciągną losy. Ktoś zostaje mordercą. Nikt nie wie kto. Światła gasną. Morderca wybiera ofiarę. Ofiara liczy do dwudziestu i dopiero wtedy moŜe krzyknąć. Później ktoś obrany detektywem rozpoczyna śledztwo. Przesłuchuje wszystkich. Wypytuje, gdzie kaŜdy był i co robił. Stara się zdemaskować zbrodniarza. Tak... To doskonała zabawa, jeŜeli oczywiście detektyw zna się chociaŜ trochę na policyjnej robocie. - Jak ty, Archie! - podchwyciła. - Tyle ciekawych spraw sądziłeś w swoim okręgu! Pułkownik uśmiechnął się łaskawie i rad z siebie podkręcił wąsa. - Tak, Lauro - powiedział. - Na pewno mógłbym doradzić to i owo i tym razem. - Wyprostował się z pewną siebie miną. - Panna Blacklock powinna zwrócić się do ciebie z prośbą o radę i pomoc.

- Po co? - prychnął gniewnie. - U panny Blacklock mieszka ten smarkacz. Jakiś siostrzeniec czy coś takiego. Z pewnością to jego pomysł. Cudacki pomysł, Ŝeby o takim czymś pisać w "Gazetce". - I to w rubryce drobnych ogłoszeń - podchwyciła pani Easterbrook. - PrzecieŜ mogliśmy wcale nie zauwaŜyć. Jak sądzisz, Archie? Czy to ma być zaproszenie? - Cudackie zaproszenie! Jedno mogę powiedzieć z pewnością. Na mnie niech nie liczą! - Dlaczego, Archie? - Zbyt krótki termin. PrzecieŜ mógłbym być zajęty. - Ale nie jesteś zajęty, kochanie - powiedziała i ciągnęła tonem łagodnej perswazji: - Moim zdaniem, Archie, powinieneś tam pójść, chociaŜby dlatego, by pomóc biednej pani Blacklock. Nie wątpię, Ŝe liczy na ciebie, spodziewa się, Ŝe zorganizujesz zabawę jak trzeba. Tak duŜo wiesz o policyjnej robocie i całej procedurze obowiązującej w śledztwie. Bez twojego udziału, mój drogi, impreza musi zrobić klapę. Ostatecznie dobrosąsiedzkie stosunki zobowiązują do czegoś. - Ha! JeŜeli tak sądzisz, Lauro... - Doprawdy, Arenie, sądzę, Ŝe to twój święty obowiązek - przerwała mu z godnością. 4 "Gazetka" trafiła równieŜ do Boulders, posiadłości składającej się z połączonych trzech malowniczych, staroświeckich domków, zamieszkiwanej przez pannę Hinchliffe i pannę Murgatroyd. - Hinch! - Co, Murg? - Gdzie jesteś? - W kurniku. - Aha. Brnąc ostroŜnie przez wysoką, mokrą trawę, Amy Murgatroyd podeszła do przyjaciółki. Panna Hinchliffe ubrana w sztruksowe spodnie i wojskową bluzę polową sypała garście otrębów do dymiącej miski pełnej gotowanych obierzyn kartoflanych oraz głąbów kapusty i wszystko to mieszała pracowicie. Podniosła krótko, prawie po męsku ostrzyŜoną głowę i zwróciła ogorzałą twarz w stronę przyjaciółki. Panna Murgatroyd - osoba pogodna i otyła - miała na sobie spódnicę z tweedu w kratkę oraz porozciągany jaskrawoszafirowy sweter. Była nieco zdyszana, a jej siwy koczek znajdował się w nieładzie. - Ogłoszenie w "Gazetce" - sapnęła. - Posłuchaj, Hinch! Co to moŜe znaczyć? "Morderstwo odbędzie się... w piątek... 29 października... o godz. 6.30 wieczorem... Osobne zaproszenia... nie będą rozsyłane". Umilkła zasapana i spojrzała na przyjaciółkę tak, jak gdyby oczekiwała autorytatywnej opinii. - Głupstwo! - powiedziała panna Hinchliffe. - Tak. Ale co to moŜe znaczyć? - Okazja do wypicia. - Myślisz, Hinch, Ŝe to ma być zaproszenie? - Przekonamy się na miejscu w Little Paddocks. Spodziewam się kiepskiego wina. No i zeszłabyś lepiej z trawy, Murg. Twoje ranne pantofle do cna przemokły. Panna Murgatroyd spojrzała na nogi. - Rzeczywiście! - przyznała. - Ile dziś jajek? - Siedem. Ta piekielna kura znów nie chce siedzieć. Trzeba ją wpędzić do kojca. Panna Murgatroyd wróciła myślami do ogłoszenia w "Gazetce". - Dziwnie wygląda tego rodzaju zaproszenie, prawda?

- powiedziała nie bez Ŝałosnej nuty w głosie. JednakŜe panna Hinchliffe - osoba bardziej stanowcza i zrównowaŜona - postanowiła przywołać do porządku niesforną kurę i od tego zamiaru nie mogło jej odwieść nawet najbardziej zagadkowe ogłoszenie. CięŜkim krokiem przemierzyła błotniste podwórko i chwyciła dropiatą kwokę, która zagdakała donośnie i z oburzeniem. - Stanowczo wolę kaczki - powiedziała panna Hinchliffe. - Znacznie mniej z nimi kłopotu. 5 - A to heca! - zawołała pani Harmon, zwracając się przez stół do małŜonka, wielebnego Juliana Harmona. - U panny Blacklock odbędzie się morderstwo. - Morderstwo? - powtórzył zdziwiony cokolwiek. - Kiedy? - Dziś po południu... Albo raczej wieczorem, o pół do siódmej. Co za pech, kochany, Ŝe o tej porze masz przygotowanie do konfirmacji! Straszna szkoda! PrzecieŜ uwielbiasz morderstwa! - O czym ty mówisz, Bułeczko? Nic nie rozumiem. Pani Harmon otrzymała na chrzcie imię Diana, rychło jednak zyskała przydomek Bułeczka, a to dzięki pucołowatej twarzy i krągłej figurze. Teraz wyciągnęła rękę nad stołem i podała męŜowi "Gazetkę". - Znajdziesz to wśród drobnych ogłoszeń o uŜywanych pianinach i sztucznych zębach. - Niebywała historia! - Prawda? - podchwyciła radośnie. - Zdawałoby się,-Ŝe panna Blacklock nie interesuje się takimi rzeczami jak morderstwa czy w ogóle gry towarzyskie, no nie? Pewno podbechtali ją młodzi Simmonsowie, chociaŜ myślałam, Ŝe dla Julii morderstwo to coś zbyt brutalnego. W kaŜdym razie odbędzie się jakieś morderstwo i moim zdaniem, Julianie, wielka szkoda, Ŝe nie moŜesz przy nim asystować. Ma się rozumieć, pójdę tam i wszystko opowiem ci dokładnie, chociaŜ, szczerze mówiąc, nie przepadam za zabawami, które odbywają się po ciemku. Boję się! Ale mam nadzieję, Ŝe nie zostanę ofiarą. Gdyby ktoś nagle połoŜył mi dłoń na ramieniu i szepnął: "JuŜ nie Ŝyjesz"... Mój BoŜe! Tak bym się przeraziła, Ŝe chyba naprawdę bym umarła! Myślisz, kochanie, Ŝe coś takiego mogłoby się zdarzyć? - Nie, Bułeczko! Myślę, Ŝe doŜyjesz bardzo sędziwego wieku i zawsze będziemy razem. - Tak! I umrzemy jednego dnia, i pochowają nas w jednym grobie! Cudownie będzie! - zawołała, cała rozpromieniona z powodu tak błogiej wizji. - Jesteś bardzo szczęśliwa... Prawda, Bułeczko? - uśmiechnął się wielebny Julian Harmon. - Kto nie byłby bardzo szczęśliwy na moim miejscu? - zapytała ze zdziwieniem. - Mam przecieŜ ciebie, Zuzannę, Edwarda i wszyscy kochacie mnie, i wcale wam nie przeszkadza, Ŝe jestem głupia... I słońce świeci! I mieszkam w duŜym, ślicznym domu! Pastor rozejrzał się po obszernym, ponurym pokoju stołowym i przytaknął nie bez powątpiewania. - Ktoś inny mógłby uwaŜać, Ŝe mieszkanie w takiej ruderze to istny dopust boŜy. DuŜe, puste pokoje, wieczne przeciągi... - Ja uwielbiam duŜe pokoje! - przerwała. - Miłe wiejskie zapachy przenikają do nich łatwo i zostają na długo. No i człowiek moŜe być nieporządny, rzucać wszystko, gdzie popadnie, i nie potykać się o to.

- Nie mamy Ŝadnych urządzeń ułatwiających prowadzenie gospodarstwa. Nie mamy centralnego ogrzewania. Przysparza ci to wiele pracy, moja mała. - Nic podobnego, Julianie! Wstaję o pół do siódmej, rozpalam pod kuchnią i zaczynam uganiać się, sapiąc jak lokomotywa. No i na ósmą jestem gotowa. Dom utrzymuję w porządku, prawda? Woskowane podłogi. Meble lśniące od pasty. Wazony z jesiennymi liśćmi. Nie trudniej, słowo daję, posprzątać w duŜym domu niŜ w małym. Ze szczotką i ścierką człowiek porusza się sprawniej, bo nie potrąca wciąŜ rozmaitych rzeczy, jak to się dzieje w ciasnych klitkach. No i lubię sypiać w duŜym, zimnym pokoju, bo to tak miło opatulić się dobrze i tylko czubkiem nosa węszyć, co się dzieje na zewnątrz. A bez względu na to, w jak wielkim mieszka się domu, trzeba obierać tyle samo ziemniaków i zmywać tyle samo talerzy. Pomyśl, jak to miło, Ŝe Edward i Zuzanna mogą bawić się w wielkich pokojach, rozstawiać, gdzie chcą, tory kolejowe albo urządzać przyjęcia dla lalek. I nigdy nie muszą sprzątać. No i dobrze mieć tyle miejsca, Ŝeby móc wynajmować innym, prawda? Wyobraź sobie, Ŝe w innych warunkach Jimmy Symes i Johnnie Finch musieliby mieszkać u swoich teściów! A to nic przyjemnego, Julianie, mieszkać u teściów! Jesteś przywiązany do mojej matki, prawda? Ma się rozumieć, kochanie, ale nie Ŝyczyłbyś sobie, Ŝebyśmy rozpoczynali nasze małŜeńskie Ŝycie pod dachem jej i mojego ojca. Ja nie chciałabym takŜe. WciąŜ czułabym się wtedy małą dziewczynką. - I tak, Bułeczko, jesteś wciąŜ małą dziewczynką - uśmiechnął się wielebny Julian Harmon. On sam sprawiał wraŜenie człowieka stworzonego na sześćdziesięciolatka, chociaŜ brakowało mu jeszcze jakieś dwadzieścia pięć lat, by spełnić to zamierzenie natury. - Tak. Wiem, Ŝe jestem głupia... - Nic podobnego, Bułeczko! Jesteś bardzo mądra. - Ach nie! Skąd znowu! Nie ma we mnie nic z intelektualistki, chociaŜ staram się i... I bardzo lubię, mój drogi, jak mówisz o ksiąŜkach, o historii i takich róŜnych rzeczach. MoŜe głośne czytanie mi wieczorami Gibbona nie było najlepszym pomysłem, bo kiedy na dworze wieje lodowaty wiatr, a w domu jest przytulnie i ciepło, Gibbon usposabia do snu. Julian roześmiał się pogodnie. - Ale, kochanie, strasznie lubię cię słuchać. Opowiedz, proszę, jak to stary proboszcz mówił kazanie o Ahaswerze. - Na pamięć znasz tę anegdotę, Bułeczko. - Ale opowiedz jeszcze raz. Proszę! - To był stary Scrymgour - zaczął. - Pewnego dnia ktoś zajrzał do jego kościoła. Proboszcz wychylał się z kazalnicy i z ogniem przemawiał do dwu sprzątaczek w podeszłym wieku. WygraŜał im palcem i perorował: "Ha! Wiem, co myślicie. Myślicie, Ŝe Ahaswer Wielki z Pierwszej Lekcji to Artakserkses Drugi. Nie! To ma być Artakserkses Trzeci!" Julian Harmon nie dostrzegał w tej anegdocie nic szczególnie komicznego, ale Bułeczka śmiała się zawsze do rozpuku. Teraz teŜ parsknęła dźwięcznym śmiechem. - NajdroŜszy! - zawołała. - Myślę, Ŝe ty kiedyś będziesz kubek w kubek podobny! Pastor zrobił niepewną minę. - Być moŜe, Bułeczko - odrzekł skromnie. - Wiem, Ŝe nie bardzo umiem trafiać do prostych ludzi. - Nie szkodzi! - podchwyciła Ŝywo i podniósłszy się, zaczęła zbierać na tacę naczynia. - Właśnie wczoraj mówiła mi pani Butt, Ŝe jej mąŜ, który był ateistą i dawniej nigdy nie chodził do kościoła, teraz chodzi kaŜdej niedzieli, by słuchać twoich kazań. Roześmiała się i powiedziała, naśladując doskonale afektowany ton pani Butt:

- "No i parę dni temu, proszę pani, mąŜ powiedział panu Timkinsowi z Little Worsdale, Ŝe tutaj, w Chipping Cleghorn, mamy prawdziwą kulturę. Całkiem inaczej niŜ u nich, w Little Worsdale, gdzie wielebny Goss mówi do parafian tak jak do małych dzieci. Prawdziwą kulturę - powiedział mąŜ panu Timkinsowi - mamy tu, w Chipping Cleghorn. Nasz proboszcz kształcił się w Oxfordzie, nie w Milchesterze, ma gruntowną wiedzę i nam ją przekazuje. Wie wszystko o Rzymianach i Grekach, a takŜe o Babilonie i Asyrii. Ba! Nawet kot z probostwa nazywa się tak jak jeden król asyryjski!" Tak mówił Butt, więc chwała ci, Julianie! - zawołała Bułeczka i podjęła zaraz. - Mój BoŜe! Muszę zmykać z tą tacą, bo inaczej nigdy nie uporam się z robotą! Hej, Tiglat Pileser! Chodź, kotku! Kici-kici! Dostaniesz resztki śledzia! Otworzyła drzwi i zręcznie przytrzymując je stopą, wyniosła z pokoju tacę ze stosem naczyń. Niebawem dobiegła z kuchni jej własna wersja znanej śpiewki: Nastał morderstw dzień uroczy, Rozkoszny niby wonny maj, Zmyły się z miasta wszystkie gliny... Brzęk wrzucanych do zlewu naczyń zagłuszał dalszy ciąg, lecz wychodząc z domu, wielebny Julian Harmon usłyszał końcowy wiersz radosnej strofy: A nam, mordercom, w to graj! ROZDZIAŁ DRUGI ŚNIADANIE W LITTLE PADDOCKS 1 Mieszkańcy Little Paddocks równieŜ byli przy śniadaniu. U szczytu stołu zasiadała właścicielka domu, panna Blacklock, osoba sześćdziesięcioletnia, w sportowym kostiumie z tweedu i nieodpowiedniej raczej kolii z duŜych sztucznych pereł, ciasno opinających szyję, niby obróŜka. Panna Blacklock czytała "Daily Maił", Julia Simmons przeglądała niedbale "Telegraph", Patrick Simmons głowił się nad krzyŜówką zamieszczoną w "Timesie". Panna Dora Bunner zatonęła w lokalnym czasopiśmie. Panna Blacklock parsknęła ochrypłym śmiechem. Patrick Simmons zamamrotał do siebie: - Naturalnie... Przecinka, nie przesieka... Tu zrobiłem błąd... Dora Bunner zagdakała nagle głośno, niby spłoszona kura: - Letty! Letty! Widziałaś?... Co to właściwie znaczył - Co takiego, Doro? - Zdumiewające ogłoszenie! Wyraźnie mowa tam o Little Paddocks!... Ale co to właściwie znaczy? - Gdybyś zechciała mi pokazać to ogłoszenie, kochana Doro... Panna Bunner posłusznie wręczyła "Gazetkę" przyjaciółce i drŜącym palcem wskazała odpowiednie miejsce. - Spójrz tylko, Letty. Spójrz! Panna Blacklock spojrzała. Zmarszczyła brwi. Później dociekliwym wzrokiem przebiegła wokół stołu i przeczytała na głos: - "Morderstwo odbędzie się w piątek, 29 października, o godz. 6.30 wieczorem, w Little Paddocks. Osobne zaproszenia nie będą rozsyłane". Patryk? Czy to twój koncept? - zapytała obcesowo.

- Nie, ciociu Letty. Skąd ci to przyszło na myśl? Dlaczego ja miałbym mieć z tym coś wspólnego? - zaprzeczył z całym spokojem Patryk Simmons. - Hm... To wygląda na ciebie, Pat - odparła surowo. - Pomyślałam, Ŝe to moŜe być Ŝart w twoim stylu. - śart? Nic podobnego, ciociu. - A moŜe ty, Julio... - Ja? Skąd znowu! - powiedziała Julia znudzona. Panna Bunner zerknęła w stronę pustego miejsca, na którym ktoś wcześniej jadł śniadanie. - Nie sądzisz, Letty, Ŝe pani Haymes... - rozpoczęła niepewnie. - Ach, nie! Naszej Filipie nie w głowie takie Ŝarty! - zawołał Ŝywo Patryk. - To osoba bardzo serio. Julia ziewnęła, mówiąc bez zainteresowania: - Ale cóŜ to za pomysł? Co ta cała historia znaczy? - Moim zdaniem w grę wchodzi jakiś niemądry kawał - odpowiedziała z wolna panna Blacklock. - Idiotyczny i w bardzo złym guście - podchwyciła Dora Bunner. - Dlaczego? Co w tym ma być zabawnego? Jej pyzate policzki drgały nerwowo, oczy krótkowidza połyskiwały irytacją i oburzeniem. Pani domu uśmiechnęła się do starej przyjaciółki. - Nie przejmuj się, Bunny - powiedziała. - Widocznie ktoś ma takie poczucie humoru. Ale chciałabym wiedzieć kto. - To ma być dzisiaj - podjęła Bunny. - Dzisiaj o pół do siódmej. Jak sądzisz? Co się zdarzy? - Śmierć - orzekł Patryk grobowym tonem. - Rozkoszna Śmierć. - Cicho bądź! - zgromiła go panna Blacklock, a jej przyjaciółka pisnęła cienko. - Miałem na myśli to wyborne ciasto, które wypieka Mitzi - usprawiedliwił się młody człowiek. - Rozkoszna Śmierć! Tak je przecieŜ nazywamy. Panna Blacklock uśmiechnęła się blado. Dora Bunner natarła raz jeszcze: - AleŜ, Letty. Co ty naprawdę sądzisz, bo... Przyjaciółka przerwała jej z krzepiącym spokojem: - Sądzę, Ŝe o pół do siódmej będziemy mieli połowę Chipping Cleghorn. To pewne. No i wszyscy będą pękać z ciekawości. Teraz idę sprawdzić, czy w domu jest trochę kseresu. 2 - Jesteś zaniepokojona? Prawda, Lotty? Panna Blacklock wzdrygnęła się nerwowo. Siedziała przy biurku i z roztargnieniem rysowała ryby na bibularzu. Podniosła wzrok. Spojrzała w zaniepokojoną twarz Bunny. Nie bardzo wiedziała, co odpowiedzieć Dorze, bo nie naleŜało jej niepokoić ani irytować. Milczała przez chwilę. W szkole przyjaźniła się z Dora Bunner, która była wówczas łacina, błękitnooka, jasnowłosa i, trzeba przyznać, dosyć głupia. Jej głupota nie miała większego znaczenia, gdyŜ pogoda, wesołość i uroda czyniły z Dory bardzo przyjemną współtowarzyszkę. W swoim czasie - jak mawiały koleŜanki - powinna wyjść za jakiegoś sympatycznego oficera czy prowincjonalnego notariusza. Tyle miała zalet! Była wraŜliwa, wierna w przyjaźni, poczciwa. JednakŜe Ŝycie niełaskawie potraktowało Dorę Bunner. Musiała zarabiać na utrzymanie. Pracowała cięŜko, ale czegokolwiek by się podjęła, nie szło jej to dobrze.

KoleŜanki szkolne straciły się z oczu, lecz przed pół rokiem panna Blacklock otrzymała wzruszający, napisany z patosem list. Dora szwankowała na zdrowiu. Mieszkała w jednym pokoju i usiłowała wyŜyć z emerytury. Próbowała dorabiać szyciem, niestety, palce miała sztywne od reumatyzmu. W liście odwoływała się do wspomnień szkolnych i pytała, czy stara przyjaciółka nie zechciałaby jej pomóc, chociaŜ los rozłączył je tak dawno. Panna Blacklock zareagowała spontanicznie. Biedna Dora! Biedna, ładna, niemądra, trzpiotowata Dora! Niezwłocznie wybrała się do koleŜanki szkolnej, wzięła ją ze sobą i zainstalowała w Little Paddocks pod pretekstem, Ŝe "całe gospodarstwo domowe to juŜ zbyt duŜo dla mnie; muszę mieć kogoś zaufanego do pomocy". Lekarze zapewnili pannę Blacklock, iŜ jej przyjaciółka nie poŜyje długo, okazało się jednak, Ŝe biedna Dora bywa często nie lada utrapieniem. Wszędzie czyniła zamęt, draŜniła bardzo nerwową cudzoziemkę zatrudnioną jako pomoc domowa, myliła się przy liczeniu bielizny do prania, gubiła rachunki i listy, często przywodziła do rozpaczy zaradną i pedantyczną zawsze pannę Blacklock. Biedna, niemądra, stara Dora! Taka poczciwa, przywiązana, dumna i szczęśliwa, Ŝe przydaje się na coś, lecz, niestety, absolutnie nieobliczalna! - UwaŜaj, Doro! - rzuciła cierpko panna Blacklock. - Prosiłam cię tyle razy! - Mój BoŜe! - Dora zrobiła Ŝałosną minę. - UwaŜam, Letty... Tylko zapomniałam. Ale zaniepokojona jesteś? Prawda? - Zaniepokojona? Nie... Bynajmniej. Masz na myśli to głupie ogłoszenie? - Aha... MoŜe to i dowcip, lecz w kaŜdym razie dowcip jadowity. - Jadowity? - Aha... Musi kryć w sobie coś złego... Powiedziałabym, Ŝe... moim zdaniem, nie jest to dowcip miły. Panna Blacklock spojrzała na przyjaciółkę. Łagodne oczy, upór w wyrazie ust, nos cokolwiek zadarty. Biedna Dora! Irytująca, roztrzepana, pełna dobrych chęci i stwarzająca wciąŜ problemy. A przecieŜ - dziwna rzecz - nie pozbawiona zdrowego rozsądku! - Masz chyba słuszność, Doro. Nie moŜe to być miły dowcip. - Mnie się zupełnie nie podoba - podchwyciła Dora z nieoczekiwanym ogniem. - Przestraszyłam się, Letty. I ty jesteś przestraszona. - Ja? TakŜe pomysł! - obruszyła się panna Blacklock. - Jest w tym niebezpieczeństwo. Tak, Letycjo! Niebezpieczeństwo! Coś w stylu ludzi, którzy wysyłają pocztą paczki zawierające bomby zegarowe. - Moja droga! Po prostu jakiś przygłupek chciał być dowcipny. - Ale co w tym dowcipnego? Nic! Słusznie! Co w tym dowcipnego? Twarz panny Blacklock zdradzała jej myśli, więc Dora zawołała tonem triumfu: - A widzisz, Letty! Jesteś takiego samego zdania! - AleŜ, kochana Bunny... Panna Blacklock umilkła raptownie. Do pokoju wtargnęła wzburzona młoda kobieta w jaskrawej spódnicy i dŜersejowej bluzce, pod którą falował pełny biust. Miała przetłuszczone ciemne włosy, splecione w warkocz i upięte w koronę. - Pomówić z panią? MoŜna? Nie? Panna Blacklock westchnęła. - Naturalnie, Mitzi. O co chodzi? Czasami myślała, Ŝe wolałaby sama sprzątać i gotować, niŜ znosić ataki nerwowe tej imigrantki zatrudnionej jako pomoc domowa. - To będzie w porządku, nie? Wymawiam, proszę pani! Odchodzę! Zaraz! - Dlaczego, Mitzi? Ktoś cię zdenerwował?

- Tak! Jestem zdenerwowana! - padła dramatyczna odpowiedź. - Nie chcę umierać! Nie! JuŜ raz uniknęłam śmierci w Europie. Cała moja rodzina zginęła. Wymordowana! Matka, mały braciszek, moja siostrzeniczka, słodkie dziecko! Wszyscy wymordowani! Ja uciekłam. Ukryłam się i schroniłam w Anglii. Pracuję tak, jak nigdy nie pracowałabym we własnym kraju. Ja, proszę pani... - Wiem. Znam to wszystko - przerwała panna Blacklock, która rzeczywiście znała na pamięć tę historię, bo Mitzi powtarzała ją ciągle. - Ale dlaczego chcesz odejść właśnie dzisiaj? - Bo znowu przyjdą, Ŝeby mnie zabić! - Kto? - Moi wrogowie. Hitlerowcy. A moŜe teraz jacyś inni. Dowiedzieli się, Ŝe tu jestem. Przyjdą mnie zabić. Przeczytałam o tym. Sama! W tym piśmie! - W "Gazetce"? - Aha! W tym piśmie. Czarno na białym. O! Proszę popatrzeć, co tu napisane. Morderstwo, nie? W Little Paddocks! To tutaj, nie? Dziś wieczór, o pół do siódmej! Nie myślę czekać. Nie chcę, Ŝeby mnie zamordowali. Nie chcę! - Ale dlaczego odnosisz to do siebie? Naszym zdaniem w grę wchodzi Ŝart. - śart! To Ŝaden Ŝart zabić kogoś! - śaden Ŝart. Zgoda. Ale, drogie dziecko, gdyby wrogowie mieli zamiar cię zabić, nie ogłaszaliby tego w prasie. - Nie ogłaszaliby? Myśli pani? - podchwyciła zbita nieco z tropu Mitzi. - UwaŜa pani, Ŝe nie chcą zamordować nikogo? A moŜe właśnie panią, proszę pani? Nie? - Nie widzę powodu, dla którego ktokolwiek mógłby mi Ŝyczyć śmierci - odparła panna Blacklock spokojnie i beztrosko. - I słowo daję, Mitzi, nie widzę powodu, dla którego mógłby chcieć zabić ciebie. Dlaczego, Mitzi? - Bo to źli ludzie. Bardzo źli! Mówiłam przecieŜ... Matka i mały braciszek, i moja siostrzenica, takie słodkie dziecko... - Tak! Wiem! - Panna Blacklock przerwała potok-słów Mitzi. - Ale nie wyobraŜam sobie, czemu ktoś miałby dybać na twoje Ŝycie. JeŜeli chcesz odejść natychmiast, nie mogę oczywiście przeszkodzić temu. Ale, doprawdy, zrobiłabyś wielkie głupstwo - zakończyła i dodała stanowczym tonem, który najwidoczniej zachwiał postanowieniem Mitzi: - Rzeźnik przysłał dziś bardzo twardą wołowinę. Trzeba ją będzie udusić. - Tak! Udusić! Zrobię państwu gulasz. Taki specjalny gulasz. - Niech będzie gulasz. Zgoda. I z tego trochę uschniętego sera warto by zrobić paluszki. Spodziewam się kilku osób dziś wieczorem. - Dziś wieczorem? Akurat dziś wieczorem? - Aha. O pół do siódmej. - Tak jak było w gazecie, nie? Czemu kilka osób miałoby przyjść o pół do siódmej? - Bo ludzie lubią pogrzeby - powiedziała Ŝartobliwie panna Blacklock. - Jestem zajęta, Mitzi. Proszę pójść do swojej roboty - rzuciła stanowczo i dodała, gdy drzwi zamknęły się za cudzoziemką. - Klęska na razie zaŜegnana. - Umiesz sobie radzić, Letty - pochwaliła ją panna Bunner. ROZDZIAŁ TRZECI O PÓŁ DO SIÓDMEJ 1 A więc wszystko gotowe - powiedziała panna Blacklock.

Nie bez uznania objęła spojrzeniem długi salon. Rypsowe obicia w deseń z róŜ, dwa wazony rdzawych chryzantem, mały bukiet fiołków i srebrna szkatułka z papierosami na stoliku pod ścianą, a na środkowym stole taca z napojami. Little Paddocks - niewielki dom w stylu wczesnowiktoriariskim - był ozdobiony podłuŜną werandą i zielonymi Ŝaluzjami w oknach. Długi salon, któremu dach werandy zabierał znaczną część światła, miał początkowo dwuskrzydłowe drzwi wiodące do małego pokoju z wykuszowym oknem. Poprzedni mieszkańcy usunęli te drzwi i zastąpili pluszową kotarą. Z kolei panna Blacklock pozbyła się kotary i oba pokoje połączyła w jeden. Były tam dwa kominki, a chociaŜ na Ŝadnym z nich nie płonął ogień, w salonie panowało przyjemne ciepło. - Oo! Centralne ogrzewanie działa - powiedział Patryk. - Aha! - pani domu przytaknęła skinieniem głowy. - Ostatnio było tak mglisto i deszczowo. W całym domu czuć wilgoć. Kazałam Evansowi napalić, zanim poszedł do domu. - A co z bezcennym koksem? - zapytał drwiąco młody człowiek. - Co z bezcennym, jak powiedziałeś, koksem? W przeciwnym razie musiałby się palić w kominkach równie bezcenny węgiel. Widzisz, mój drogi, władze odmawiają nam nawet naleŜnej cotygodniowej odrobiny węgla, jeŜeli nie dowiedziemy, Ŝe to jedyny opał, jaki słuŜy do gotowania. - Podobno dawniej kaŜdy mógł kupować, ile chciał, węgla i koksu. Czy to prawda? - zapytała Julia takim tonem, jakby słuchała dziwnych opowieści o jakimś nieznanym kraju. - Tak, i to tanio. - Nie było ograniczeń? MoŜna się było obejść bez rozmaitych podań i formularzy? KaŜdy mógł kupować koks i węgiel? - W dowolnych ilościach i gatunkach. Nie sam łupek i kamień, jakie dziś dostajemy. - To musiał być świat z bajki - westchnęła Julia. - Prawda? - Tak mi się zdaje, gdy ten świat wspominam - powiedziała z uśmiechem panna Blacklock. - Ale jestem stara, nic więc dziwnego, Ŝe bardziej podobają mi się dawne czasy. Wy, młodzi, nie powinniście tak myśleć. - Nie musiałabym wtedy pracować zarobkowo - podjęła dziewczyna. - Mogłabym po prostu siedzieć w domu, pielęgnować kwiaty, pisywać liściki... Po co pisywało się liściki? I do kogo? - Do wszystkich tych, do których obecnie telefonujemy - wyjaśniła pogodnie panna Blacklock. - Myślę, Julio, Ŝe ty nie potrafiłabyś nawet pisać liścików. - W kaŜdym razie nie w stylu uroczego "Poradnika wszelkiej korespondencji", który znalazłam tu niedawno. Coś cudownego! Dowiedziałam się stamtąd, jak grzecznie odrzucić propozycję małŜeństwa uczynioną przez wdowca! - Wątpię, moja droga, czy przesiadywanie w domu odpowiadałoby ci tak bardzo, jak sądzisz. To pociągało za sobą róŜne obowiązki. ChociaŜ - ciągnęła pani domu oschłym tonem - niewiele mi o nich wiadomo. Bunny - czule spojrzała w stronę dawnej koleŜanki - i ja wcześnie zaczęłyśmy pracować zarobkowo. - Istotnie, Letty! Za wcześnie! - podchwyciła panna Bunner. - Ach, te nieznośne dzieci! Nigdy ich nie zapomnę! Naturalnie Letty była mądrzejsza ode mnie. Została urzędniczką, sekretarką wielkiego finansisty. Drzwi otworzyły się i do salonu weszła Filipa Haymes - wysoka, jasnowłosa, chłodna i opanowana. Nie bez zdziwienia rozejrzała się wokół. - Co to? Przyjęcie? Nikt mi nic nie mówił.

- Nasza Filipa, ma się rozumieć, nic nie wie! - roześmiał się Patryk. - Trzymam zakład, Ŝe to jedyna w Chipping Cleghorn osoba nie uświadomiona. Młoda kobieta rzuciła mu pytające spojrzenie. - Rozejrzyj się dokoła, a zobaczysz miejsce przyszłego morderstwa! - odpowiedział i teatralnym gestem zatoczył szeroki łuk ręką. Filipa Haymes zrobiła zdumioną minę. - Oto - ciągnął młody człowiek, wskazując dwa wielkie pęki chryzantem - Ŝałobne wieńce. A te salaterki paluszków z sera i oliwek symbolizują pieczone mięsiwa podawane zazwyczaj na stypie. Filipa zwróciła wzrok w kierunku pani domu. - Czy to Ŝart? Jestem okropnie głupia, nigdy nie rozumiem Ŝartów. - Głupi Ŝart i niesmaczny! - wybuchnęła Dora Bunner. - Mnie się przynajmniej nie podoba. - PokaŜcie jej ogłoszenie - zabrała głos panna Blacklock. - Ja muszę zamknąć kaczki. Idę, bo juŜ robi się ciemno. No i gości tylko patrzeć! - Ja pójdę zamknąć kaczki - zaproponowała Filipa. - Nie, moja droga - zaoponowała pani domu. - Zakończyłaś swój dzień pracy. - Ja cię zastąpię, ciociu Letty - powiedział Patryk. - Nic podobnego! - odmówiła energicznie. - Poprzednim razem nie zasunąłeś porządnie rygla. - Pozwól, kochana Letty, Ŝe ja to zrobię - wyrwała się panna Bunner. - Z całą przyjemnością. Naprawdę! Wezmę tylko kalosze i... Gdzie teŜ podziałam Ŝakiet? Panna Blacklock uśmiechnęła się tylko i zniknęła z pokoju. - Nic z tego, Bunny - odezwał się Patryk. - Ciocia Letty jest samodzielna, nie pozwoli się w niczym zastąpić. Stanowczo woli wszystko robić sama. - Uwielbia pracę - dorzuciła Julia. - Nie zauwaŜyłam jednak, Ŝebyś ty kwapiła się z pomocą - podchwycił jej brat, a dziewczyna uśmiechnęła się sennie. - Dopiero co orzekłeś, Ŝe ciocia Letty nie pozwoli się w niczym zastąpić. A zresztą - wyciągnęła przed siebie kształtne nogi - jestem w swoich najlepszych pończochach. - Śmierć w jedwabnych pończochach - zadeklamował Patryk. - Jedwabnych? To nylony, głuptasie. - Śmierć w nylonach? To juŜ nie tak dobry tytuł kryminału. - MoŜe ktoś wytłumaczy mi wreszcie, skąd dziś tyle gadania o śmierci? - zapytała Filipa z nutą skargi w głosie. Wszyscy naraz usiłowali jej wytłumaczyć, lecz nikt nie mógł znaleźć "Gazetki", gdyŜ Mitzi zabrała ją do kuchni. Pani domu wróciła po upływie kilku minut. - Kaczki zamknięte - oznajmiła i spojrzała na zegar. - Dwadzieścia po szóstej. Zaraz zaczną się schodzić albo mój pogląd na sąsiadów jest absolutnie mylny. - Nie rozumiem, dlaczego zaraz zaczną się schodzić - bąknęła niepewnie Filipa. - Nie rozumiesz? Zapewne... Ale widzisz, ludzie są na ogół bardziej wścibscy niŜ ty. - Postawa Ŝyciowa Filipy to przede wszystkim brak zainteresowania - wtrąciła cierpko Julia. Filipa powstrzymała się od odpowiedzi. Panna Blacklock spojrzała w stronę środkowego stołu, na którym Mitzi postawiła kseres i trzy salaterki z oliwkami, paluszkami z sera oraz drobnymi ciasteczkami własnego wypieku.

- Pat - zwróciła się do siostrzeńca - moŜe zechciałbyś przestawić tę tacę lub cały stół, jeŜeli wolisz, gdzieś dalej, na przykład pod wykuszowe okno? Ostatecznie nie wydaję przyjęcia i nie zapraszałam nikogo. Niech nie wygląda na to, Ŝe spodziewam się gości. - Chcesz, ciociu Letty, zataić swoją bystrość w przewidywaniu? - Ładnie to powiedziałeś. Dziękuję ci, chłopcze. - Zainscenizujemy uroczy wieczór w ściśle domowym kółku - powiedziała Julia - i będziemy udawać zdziwienie, gdy ktoś się zjawi. Panna Blacklock sięgnęła po butelkę kseresu, podniosła ją i zrobiła niezdecydowaną minę. - Prawie połowa została - uspokoił ją Patryk. - Powinno starczyć. - Aha... Zapewne... - bąknęła z wahaniem i podjęła zaraz stanowczym tonem: - Pat! Bądź łaskaw przynieść świeŜą butelkę. Jest w schowku kredensowym... Ta została otwarta dość dawno. Pamiętaj teŜ o korkociągu. Patryk wyszedł posłusznie, aby po chwili wrócić z butelką, którą odkorkował i postawił na tacy. Zerknął spod oka w kierunku pani domu. - Jak widzę, ciociu Letty - powiedział cicho - sprawę traktujesz bardzo serio. Nie mylę się prawda? - Nie wyobraŜasz sobie chyba, Letty... - zaczęła Dora Bunner, lecz panna Blacklock przerwała jej szybko: - Cicho! Ktoś dzwoni... Moje przewidywania znajdują potwierdzenie. 2 Mitzi otworzyła drzwi salonu i zaanonsowała na swój osobliwy, poufały sposób: - Pan pułkownik i pani Easterbrook przyszli, proszę pani. Pułkownik był bardzo pewien siebie i najwidoczniej próbował ukryć lekkie zmieszanie. - Nie przeszkadzamy, prawda? - zaczaj, a Julia parsknęła stłumionym śmiechem. - Akurat przechodziliśmy tędy, więc... Nie przeszkadzamy, prawda? Mamy stosunkowo ciepły wieczór... O! Działa centralne ogrzewanie!... Naszego jeszcze nie uruchomiliśmy. - Prześliczne chryzantemy - zaszczebiotała pani Easterbrook. - Cudowne! Naprawdę! - AleŜ skąd, to wiechcie - rzuciła półgłosem Julia. Pani Easterbrook powitała Filipę Haymes trochę zbyt serdecznie. Widocznie chciała dać do zrozumienia, Ŝe nie uwaŜa jej za osobę pracującą na roli zawodowo. - Jak wygląda teraz ogród pani Lucas? - zapytała. - Będzie kiedyś w porządku? Podczas wojny został zupełnie zaniedbany, a teraz ten okropny staruch, Ashe, tylko zmiata liście i sadzi trochę kapusty. - JuŜ zaczyna być widać efekty - odpowiedziała Filipa - ale uporządkowanie go wymaga nieco czasu. Mitzi otworzyła znów drzwi i oznajmiła: - Te panie z Boulders! - Dobry wieczór - powiedziała panna Hinchliffe i wkroczywszy do salonu, obdarzyła panią domu miaŜdŜącym uściskiem dłoni. - Zaproponowałam Murg, Ŝebyśmy tu wpadły na chwilę. Chciałam zapytać, jak niosą się pani kaczki. - Wcześnie juŜ się ściemnia, prawda? - zwróciła się do Patryka panna Murgatroyd. - Prześliczne chryzantemy! - Wiechcie! - bąknęła Julia. - Czemuś taka nastroszona? - skarcił ją szeptem młody człowiek. - O! Centralne działa! Tak wcześnie! - podjęła panna Hinchliffe karcącym tonem. - Ten dom jest okropnie wilgotny jesienią - wyjaśniła panna Blacklock.

Patryk zapytał ją wzrokiem, czy czas na kseres, i tą samą drogą otrzymał odpowiedź, Ŝe za wcześnie. - Dostanie pan w tym roku cebulki z Holandii? - zapytała panna Blacklock pułkownika. Drzwi otwarły się znowu i do salonu wkroczyła zmieszana nieco pani Swettenham, za nią zaś posępny i zawstydzony Edmund. - No i jesteśmy! - zaczęła wesoło dama, rozglądając się wokół z nietajonym zaciekawieniem. - Przyszło mi na myśl, Ŝeby wstąpić tutaj... - ciągnęła zbita cokolwiek z tropu - i zapytać, czy nie zechciałaby pani wziąć kociątka? Nasza kotka właśnie... - Spodziewa się potomstwa po rudym kocurze - podchwycił Edmund. - NaleŜy sądzić, Ŝe będzie to potomstwo okropne. Proszę pamiętać, Ŝe została pani ostrzeŜona. - Nasza kotka jest wyjątkowo łowna - podjęła Ŝywo pani Swettenham i dorzuciła zaraz: - Prześliczne chryzantemy! - Jak widzę, centralne ogrzewanie działa - powiedział Edmund, nie siląc się na oryginalność. - Jacy oni podobni do płyt gramofonowych - szepnęła Julia. - Nie podobają mi się dzisiejsze wiadomości. Bardzo nie podobają! - Pułkownik Easterbrook ujął Patryka za guzik. - Moim zdaniem wojna jest nieunikniona. Absolutnie nieunikniona! - Nie czytuję nigdy agencyjnych doniesień - odrzekł młody człowiek. Jeszcze raz otworzyły się drzwi i do salonu weszła pani Harmon. Stary filcowy kapelusz miała zsunięty kokieteryjnie na tył głowy, a noszony zazwyczaj wyblakły sweter zastąpiła nieco zbyt obszerną bluzką z falbankami. - Witam kochaną panią! Witam! - zawołała z promiennym uśmiechem. - I co? Nie spóźniłam się? Kiedy zacznie się morderstwo? 3 Szmer przyśpieszonych oddechów. Julia roześmiała się krótko, z uznaniem. Patryk zrobił niepocieszoną minę. Panna Blacklock uśmiechnęła się do pastorowej. - Julian szaleje ze złości, Ŝe nie mógł przyjść - ciągnęła pani Harmon. - On uwielbia morderstwa! Właśnie dlatego wygłosił zeszłej niedzieli takie świetne kazanie... Ha! Pewno nie powinnam tak mówić, bo to przecieŜ mój mąŜ, ale kazanie było rzeczywiście świetne. Prawda? A wszystko dzięki "Igraszkom śmierci". Panienka z księgarni specjalnie odłoŜyła dla mnie tę ksiąŜkę. Czytali państwo? Wstrząsająca historia! Naprawdę! Wydaje się, Ŝe juŜ wszystko wiadomo i nagle to nie tak... Następuje seria wspaniałych morderstw! Cztery... MoŜe nawet pięć! "Igraszki śmierci" zostawiłam w jego gabinecie, kiedy Julian zamknął się, Ŝeby przygotować kazanie. No i sięgnął po ksiąŜkę, a później nie mógł się od niej oderwać. Po prostu nie był w stanie! W rezultacie musiał się strasznie spieszyć z pisaniem kazania, więc to, co chciał powiedzieć, wyraził zwyczajnie, bez Ŝadnych tam mądrości ani uczonych aluzji. Oczywiście kazanie wypadło znacznie lepiej. Słowo daję! Z pewnością za duŜo gadam. No i co? Kiedy zacznie się morderstwo? Panna Blacklock spojrzała w stronę zegara stojącego na półce nad kominkiem. - JeŜeli rzeczywiście coś ma się zdarzyć, winno zdarzyć się niedługo - powiedziała. - Za minutę pół do siódmej. Tymczasem zaproponuję państwu kieliszek kseresu. Patryk ruszył Ŝwawo w kierunku wykuszowego okna. Panna Blacklock podeszła do stolika przy arkadzie, na którym znajdowała się szkatułka z papierosami. - Z rozkoszą wypiję kieliszek! - zawołała pani Harmon. - Ale, proszę pani, co znaczy to "jeŜeli"? - Bo, droga pani, ja wiem nie więcej niŜ państwo. Najprawdopodobniej ...

Urwała i zwróciła wzrok ku małemu zegarowi nad kominkiem. Zegar zaczął dzwonić melodyjnie, srebrzyście. Wydzwonił kwadrans, później pół godziny. Wszyscy patrzyli w tamtą stronę. Gdy przebrzmiała ostatnia nuta, zgasły światła. 4 W ciemnościach rozległy się stłumione okrzyki i kobiece piski pełne ukontentowania. - Zaczyna się! - krzyknęła radośnie pani Harmon. - Nie podoba mi się to! Wcale nie podoba! - zabrzmiał głos Dory Bunner. Słychać teŜ było inne głosy. - PrzeraŜająca historia. - Napełniająca dreszczykiem grozy! - Gdzie jesteś, Archie? - Przepraszam! Zdaje się, nastąpiłem komuś na nogę. Drzwi otworzyły się z hałasem. Jasna smuga reflektora latarki elektrycznej omiotła pokój. Nosowy, zachrypnięty głos męŜczyzny - przypominający zebranym miłe popołudnia spędzone w kinie na oglądaniu filmów kryminalnych - rzucił zwięzły rozkaz: - Ręce do góry! - Ręce do góry, mówię - warknął powtórnie ten sam głos. Wszyscy podnieśli ręce chętnie, nawet z rozbawieniem. - Coś wspaniałego! - powiedziała któraś z kobiet. - Trzęsę się cała ze strachu! Nieoczekiwanie wystrzelił rewolwer. A potem jeszcze raz. Stuk pocisków o ścianę zwarzył przyjemny nastrój. W jednej chwili zabawa przestała być zabawą. Ktoś krzyknął trwoŜnie. Postać stojąca w drzwiach odwróciła się raptownie, jak gdyby się zachwiała. Huknął trzeci wystrzał. Postać zgięła się wpół i runęła na podłogę. Latarka upadła i zgasła. Znowu zrobiło się ciemno. Nie przytrzymywane drzwi wahadłowe skrzypnęły i pomału, jak gdyby z cichym pomrukiem protestu, zamknęły się same. Klamka szczęknęła głucho. 5 W salonie powstał piekielny zamęt. Odezwały się naraz wszystkie głosy. - Światła! - Gdzie tu wyłącznik? - Nie ma kto zapalniczki? - Nie podoba mi się to! Wcale nie podoba! - Strzały były prawdziwe! - I prawdziwy rewolwer! - Czy to bandyta? - Och, Archie! Ja chcę do domu! - Na Boga! Nikt nie ma zapalniczki? W tej chwili jednocześnie pstryknęły dwie zapalniczki. Paliły się jasnym, spokojnym płomieniem. Zdumieni goście, jęli spoglądać jeden na drugiego. Pod ścianą, obok arkady łączącej dwie części salonu, stała panna Blacklock. Przesłaniała twarz dłonią. Światło było za słabe, by widzieć coś więcej, niewątpliwie jednak pomiędzy jej palcami sączyła się ciemna ciecz. Pułkownik Easterbrook odchrząknął i spróbował opanować sytuację. - Swettenham! Proszę sprawdzić wyłączniki! - zakomenderował.

Edmund, który stał w pobliŜu drzwi, posłusznie wykonał rozkaz. - Poszły korki. Domowe. Albo na słupie - orzekł pułkownik. - Co to za piekielny rwetes? Z holu dobiegł kobiecy krzyk, który wciąŜ przybierał na sile, a wtórowało mu bębnienie pięściami o drzwi. - Mitzi... Ktoś morduje Mitzi... - wyjąkała Dora Bunner, chlipiąc cicho. - To zbyt piękne, by mogło być prawdziwe - mruknął półgłosem Patryk. - Potrzebne są świece - odezwała się panna Blacklock. - Bądź tak dobry, Patryku... Pułkownik zdąŜył tymczasem otworzyć drzwi i razem z Edmundem, z zapalniczkami w uniesionych rękach, weszli do holu. Tam prawie potknęli się o rozciągniętą na podłodze postać ludzką. - Ktoś go rozłoŜył - powiedział pułkownik Easterbrook. - Gdzie ta kobieta robi taki diabelski hałas? - W jadalni - wyjaśnił Edmund. Pokój stołowy znajdował się po przeciwnej stronie holu. Ktoś tłukł tam pięściami w drzwi, piszczał i krzyczał. - Drzwi są zamknięte. - Edmund obrócił klucz w zamku i Mitzi wyskoczyła jak tygryska. W jadalni paliły się światła. Widoczna na ich tle Mitzi była niczym uosobienie obłędnej paniki. Wrzeszczała nadal, a Ŝe zajęta była uprzednio czyszczeniem srebra, więc nadal trzymała w rękach sporą irchową ściereczkę i łopatkę do nakładania ryby, co wyglądało komicznie. - Cicho bądź, Mitzi! - rzuciła panna Blacklock. - Przestań wreszcie! - zawołał Edmund, a gdy dziewczyna nie zamierzała przestać, wymierzył jej tęgi policzek. Dostała gwałtownej, krótkiej czkawki i umilkła. - Trzeba przynieść świece - powiedziała panna Blacklock. - Są w kuchennym schowku. Wiesz, Pat, gdzie szukać korków? - W sionce za pokojem kredensowym, prawda? Zaraz sprawdzę, co da się zrobić. Pani domu postąpiła kilka kroków i znalazła się w padającej z jadalni smudze blasku. Dora Bunner zaszlochała głośniej, Mitzi wrzasnęła przeraźliwie. - Krew! - wybełkotała. - Krew! Pani jest ranna! Wykrwawi się pani na śmierć! - Głupia jesteś, Mitzi! - zirytowała się panna Blacklock. - To Ŝadna rana. Kula drasnęła mi ucho. - Ale krwawisz naprawdę, ciociu Letty - szepnęła Julia. Istotnie biała bluzka, perły oraz dłoń panny Blacklock były lepkie od krwi. - Uszy mocno krwawią - powiedziała ranna. - Przypominam sobie, Ŝe jako dziecko zemdlałam, kiedy fryzjer drasnął mnie w ucho. Zdawało mi się, Ŝe w jednej chwili krew wypełniła całą miednicę. I co ze światłem? - Pójdę po świece - zaproponowała Mitzi. Julia dotrzymała jej towarzystwa i niebawem wróciły, niosąc kilka świec poprzylepianych do spodków. - Warto przypatrzyć się złoczyńcy - zabrał głos pułkownik Easterbrook. - Swettenham! Proszę przytrzymać mi tu nisko kilka świec. - Ja stanę z drugiej strony - powiedziała Filipa i pewną dłonią ujęła dwa spodki. Pułkownik Easterbrook przyklęknął. Rozciągnięty na podłodze męŜczyzna był ubrany w czarna pelerynę z kapturem. Twarz przesłaniała mu czarna maska. Dłonie były w czarnych bawełnianych rękawiczkach. Kaptur zsunął się i odsłonił jasne włosy w nieładzie. Pułkownik odwrócił leŜącego twarzą do góry, sprawdził puls, spróbował dotknąć serca i w tym momencie cofnął z obrzydzeniem rękę. Palce miał czerwone i lepkie.

- Postrzelił się - orzekł. - Czy cięŜko ranny? - zapytała panna Blacklock. - Hm... Chyba nie Ŝyje... MoŜe popełnił samobójstwo, a moŜe zaplątał się w pelerynę i, kiedy padał, rewolwer wypalił. Gdybym widział go lepiej... W tej chwili, jak gdyby za dotknięciem róŜdŜki czarnoksięskiej, zajaśniały wszystkie światła. Zgromadzeni w holu Little Paddocks mieszkańcy osady uprzytomnili sobie nagle, Ŝe stoją w obliczu nagłej i gwałtownej śmierci. Pułkownik Easterbrook miał czerwoną dłoń. Krew ściekała nadal po szyi, bluzce i Ŝakiecie panny Blacklock, a u ich stóp spoczywało rozciągnięte groteskowo ciało napastnika. - Okazało się, Ŝe tylko jeden korek... - zaczął Patryk, wchodząc do pokoju stołowego, i umilkł raptownie. Pułkownik Easterbrook dotknął małej, czarnej maski. - NaleŜy sprawdzić, co to za jeden - powiedział. - ChociaŜ nie sądzę, by mógł to być ktoś ze znajomych... Zdjął maskę z twarzy nieboszczyka. Ciekawie wyciągnęły się wszystkie szyje. Mitzi krzyknęła i znów dostała czkawki. Inni zachowali spokój. - Taki młody - odezwała się panna Harmon z nutą współczucia. - Letty! Spójrz, Letty! - zawołała nagle Dora Bunner. - To chłopiec z hotelu Royal w Medenham Wells! Ten, który przyszedł tu raz i prosił o pieniądze na powrót do Szwajcarii, a ty mu odmówiłaś. Pewno był to pretekst, Ŝeby zapoznać się z rozkładem domu... Mój BoŜe! Niewiele brakowało, Ŝeby ciebie zabił! Panna Blacklock stanęła na wysokości zadania. - Filipo! - rzuciła stanowczo. - Weź Bunny do pokoju stołowego i daj jej pół kieliszka koniaku. Julio! Skocz do łazienki! Przynieś mi plaster z opatrunkiem. Znajdziesz go w apteczce. Nieprzyjemnie krwawić jak zarŜnięte prosię. Pat! Zadzwoń na policję! Zaraz! ROZDZIAŁ CZWARTY HOTEL ROYAL 1 Pułkownik George Rydesdale, komendant policji hrabstwa Middle, był człowiekiem milczącym i spokojnym. Średniego wzrostu, o bystrych oczach pod krzaczastymi brwiami, zwykł raczej słuchać, niŜ mówić. Później matowym głosem wydawał zwięzły rozkaz - i rozkaz wykonywano posłusznie. W tej chwili pułkownik słuchał z uwagą tego, co mówił inspektor-detektyw Dermont Craddock, któremu formalnie powierzono dochodzenie. Poprzedniego wieczora Rydesdale odwołał go z Liverpoolu, gdzie został wysłany celem zebrania informacji w innej sprawie. Rydesdale był o nim dobrego zdania. Sądził, Ŝe Craddock ma nie tylko rozum i wyobraźnię, lecz równieŜ - co komendant cenił jeszcze wyŜej - dyscyplinę wewnętrzną, dzięki której powoli, ale skrupulatnie badał najdrobniejsze fakty i miał otwartą głowę do końca kaŜdego śledztwa. - Posterunkowy Legg przyjął telefon - mówił inspektor - i, panie pułkowniku, zadziałał jak naleŜy. Szybko. Z przytomnością umysłu. Zadanie miał niełatwe. Co najmniej dziesięć osób usiłowało mówić naraz, a jedna z nich, uciekinierka z kontynentu, popadła w histerię na sam widok policyjnego munduru. Trzeba ją było zamknąć na klucz w pokoju, no i cały dom aŜ się trząsł od jej krzyków. - Stwierdzono toŜsamość denata? - Tak jest, panie pułkowniku. Rudi Scherz. Obywatel szwajcarski. Zatrudniony w recepcji hotelu Royal w Medenham Wells. JeŜeli pan pułkownik pozwoli, zajmę się

później ludźmi z Chipping Cleghorn, a Royal wezmę na pierwszy ogień. Jest juŜ tam sierŜant Fletcher. Ma pomówić z obsługą autobusu, no i zajrzeć do tego hotelu. Rydesdale przytaknął skinieniem głowy i w tejŜe chwili podniósł wzrok, bo drzwi się otworzyły. - Proszę, Henry, proszę - powiedział. - Mamy tu coś, co odbiega trochę od przeciętności. Sir Henry Clithering, emerytowany komisarz Scotland Yardu, wszedł do pokoju z lekko uniesionymi brwiami. Był to starszy pan, wysoki i dystyngowany. - Sądzę, Ŝe to przemówi nawet do kogoś tak jak ty zblazowanego - ciągnął pułkownik. - Nigdy nie byłem zblazowany - obruszył się tamten. - Widzisz, Henry, najnowszy pomysł to ogłaszanie w prasie o mającym się odbyć morderstwie. Craddock! Proszę pokazać ogłoszenie panu komisarzowi. - "North Benham News and Chipping Cleghorn Gazette". Smaczny kąsek - powiedział sir Henry i dodał, przebiegłszy szybko wzrokiem wskazane mu palcem przez inspektora linijki druku. - Tak... Rzeczywiście niecodzienne. - Czy wiadomo, kto zamieścił ogłoszenie? - zapytał Rydesdale. - Z zeznań wynika, panie pułkowniku, Ŝe przyniósł je do redakcji sam Rudi Scherz. W środę. - Nikt nie zakwestionował treści? Osoba przyjmująca ogłoszenie nie zauwaŜyła w tym nic szczególnego? - Wygląda na to, panie pułkowniku, Ŝe przyjmująca ogłoszenia anemiczna blondynka jest niezdolna do myślenia. Liczy słowa, przyjmuje pieniądze i tyle. - Jaki sens jest w tym wszystkim? - zapytał sir Henry. - Pewno chodziło o to, by w jednym miejscu i o jednej porze zgromadzić sporą grupę miejscowych ciekawskich, sterroryzować ich i ogołocić z gotówki oraz kosztowności. Pomysł wcale niezły i, trzeba przyznać, oryginalny. - Jaka to miejscowość Chipping Cleghorn? - zapytał znów sir Henry. - Spora, malowniczo połoŜona osada. Sklep mięsny, piekarnia, sklep spoŜywczo- kolonialny, nieźle zaopatrzony sklep z antykami, dwie herbaciarnie. Miejscowość odwiedzana przez turystów, zwłaszcza zmotoryzowanych, no i zamieszkana przez specyficzne środowisko. Domki, zajmowane dawnymi czasy przez rolników, poprzerabiano dla rozmaitych starych panien czy małŜeńskich par na emeryturze. Jest takŜe kilka willi w stylu wczesnowiktoriariskim. - JuŜ wiem! - podchwycił komisarz. - Grono starych panien z towarzystwa i pułkowników w stanie spoczynku. Oczywiście! Po przeczytaniu ogłoszenia wszyscy musieli zgromadzić się o pół do siódmej, aby zobaczyć, co się stanie. Na Boga! Chciałbym mieć tutaj moją własną, niezawodną starą pannę. Chętnie przyłoŜyłaby do tego palec. Historia akurat w jej guście. - Co to za twoja własna, niezawodna stara panna? Ciotka? - Nie. Nikt z rodziny, lecz najdoskonalszy detektyw z boŜej łaski. Rozumiesz? Wrodzony talent, który wyrósł na sprzyjającej glebie. Nie lekcewaŜ, mój chłopcze, starych panien z twojej mieściny - zwrócił się sir Henry do Craddocka. - Gdyby ta sprawa miała okazać się pogmatwaną zagadką, czego oczywiście nie podejrzewam, pamiętaj o wiekowej, niezamęŜnej damie, która zajmuje się robótkami na drutach i pielęgnuje swój ogródek, ale niepomiernie góruje nad kaŜdym inspektorem-detektywem. Ona łatwo ci powie, co mogło się zdarzyć, co powinno się zdarzyć... Ba! Powie nawet, co zdarzyło się rzeczywiście! Dowiesz się od niej takŜe, dlaczego to coś się zdarzyło! - Tak jest, panie komisarzu! Będę pamiętał - odrzekł inspektor tak słuŜbowo, Ŝe nikt by nie odgadł, iŜ Dermont Craddock jest chrześniakiem sir Henry'ego i z ojcem chrzestnym pozostaje w zaŜyłych stosunkach. Rydesdale naszkicował zwięźle przebieg wydarzeń.

- Nie ulegało wątpliwości - ciągnął - Ŝe tamci zbiegną się o pół do siódmej. Dla nas to pewne, ale czy mógł o tym wiedzieć ów młody Szwajcar? I jeszcze jedno! Czy goście panny Blacklock mogli mieć przy sobie tyle, by gra warta była świeczki? - Hm... Parę staroświeckich broszek - podjął tonem zastanowienia komisarz - sznurek hodowlanych pereł, trochę bilonu... moŜe jeden czy drugi banknot. Nic więcej. A panna Blacklock trzyma w domu większe pieniądze? - Twierdzi, Ŝe nie, panie komisarzu. Jakieś pięć funtów. To wszystko. - Słaba pokusa - dorzucił Rydesdale. - Wskazywałoby to, waszym zdaniem - powiedział sir Henry - Ŝe temu facetowi chodziło nie o grabieŜ, lecz o specjalny występ w postaci napadu rabunkowego. Coś z kina, hę? Bardzo być moŜe. Ale jakim sposobem się zastrzelił? Rydesdale podsunął mu arkusik papieru. - Protokół wstępnych oględzin zwłok. Strzał rewolwerowy oddany z małej odległości... hm... nic nie wskazuje, czy to był wypadek, czy samobójstwo. Rudi Scherz mógł zastrzelić się rozmyślnie, mógł teŜ potknąć się i upaść, a rewolwer, który trzymał blisko siebie, akurat wypalił. Bardziej prawdopodobna wydaje się druga wersja - spojrzał na Craddocka. - Trzeba będzie starannie przesłuchać świadków. Niech opowiedzą drobiazgowo o wszystkim, co widzieli. - Z pewnością kaŜdy z nich widział coś zupełnie innego - westchnął inspektor. - Zawsze interesowało mnie szczególnie to - powiedział sir Henry - co ludzie widzą w chwili wielkiego podniecenia, napięcia nerwowego. W takim momencie waŜne bywa wszystko, co kto widział, a czasami jeszcze waŜniejsze to, czego nie widział. - Jakie są informacje o rewolwerze? - Wyrób zagraniczny, dawniej rozpowszechniony w całej Europie... Scherz nie miał pozwolenia na broń i na granicy nie zadeklarował, Ŝe posiada rewolwer. - Podejrzany facet - mruknął sir Henry. - Nad wyraz podejrzany - zgodził się Rydesdale. - CóŜ, Craddock, niech pan jedzie do hotelu Royal i na miejscu sprawdzi, co wiadomo o tym Szwajcarze. 2 W hotelu Royal inspektor Craddock został skierowany prosto do dyrektorskiego gabinetu, gdzie powitał go wylewnie pan Rowlandson, dyrektor przedsiębiorstwa - wysoki, zaŜywny męŜczyzna, o wylewnym sposobie bycia. - Z największą przyjemnością, panie inspektorze, pośpieszę z wszelką moŜliwą pomocą - rozpoczął. - Zdumiewająca historia. Doprawdy zdumiewająca! Nigdy nie przyszłoby mi do głowy coś podobnego. Scherz wydawał się bardzo przeciętnym, raczej sympatycznym chłopcem. Zupełnie nie tak wyobraŜałem sobie gangstera. - Długo pracował u pana? - Sprawdziłem to, nim pan inspektor przyjechał. DłuŜej niŜ trzy miesiące. Miał zadowalające świadectwa i wymagane w takich razach zezwolenie naszych władz. Wszystko było w porządku. - Sprawował się nienagannie? Craddock nie zdradził tego po sobie, ale zwrócił uwagę na króciutką pauzę, jaką dyrektor zrobił, nim odpowiedział. - Tak... Nienagannie. Detektyw uciekł się do chwytu, jaki stosował nieraz i na ogół z powodzeniem. - Nie, nie, dyrektorze - powiedział, kręcąc głową. - Nie całkiem tak to wyglądało. - No... moŜe... - Pan Rowlandson był nieco zbity z tropu.

- Śmiało dyrektorze! Słucham! Coś nie było w porządku. Co mianowicie? - No... moŜe... Nie wiadomo mi nic konkretnego. - Ale ma pan pewne podejrzenia. Prawda? - Tak... Zapewne... Ale to nic konkretnego. Nie chciałbym snuć domysłów, które będą zanotowane i mogą zostać przytoczone w czasie rozprawy sądowej. Craddock uśmiechnął się Ŝyczliwie. - Aha! Rozumiem, do czego pan zmierza. Proszę się nie obawiać. Chodzi tylko o to, Ŝe muszę wyrobić sobie jaki taki pogląd na osobę Scherza. O coś go pan podejrzewał. O co? - OtóŜ, panie inspektorze - odpowiedział Rowlandson raczej niechętnie - kilka razy były kłopoty z rachunkami. Trafiały do nich pozycje, które... które nie powinny tam figurować. - To znaczy, Scherz podawał czasami w rachunkach pozycje, które nie figurowały w hotelowych księgach, a pieniądze przywłaszczał sobie. O to go pan podejrzewał, prawda? - Mniej więcej, panie inspektorze... W najlepszym razie mogłoby to być karygodne niedbalstwo z jego strony. Parę razy w grę wchodziły stosunkowo wysokie kwoty. Otwarcie mówiąc, zacząłem podejrzewać, Ŝe to niepewny pracownik, więc poleciłem naszemu księgowemu, by przeprowadził kontrolę. Wyszły na jaw rozmaite omyłki i niedokładności, ale stan kasy nie wykazał manka. Wobec tego, panie inspektorze, doszedłem do wniosku, Ŝe moje podejrzenia były bezpodstawne. - A jeŜeli miały podstawę? Przypuśćmy, Ŝe Scherz przywłaszczał sobie czasami niewielkie sumki. Mógłby to ukryć, jak sądzę, zwracając w porę niedobory? - Tak. Gdyby miał pieniądze. Ale ktoś, kto, jak wyraził się pan inspektor, przywłaszcza sobie czasami niewielkie sumki, odczuwa zazwyczaj dotkliwy brak pieniędzy, więc natychmiast je wydaje. - Gdyby zatem Scherz chciał zwrócić w porę niedobory, musiałby zdobyć pieniądze w taki czy inny sposób... Być moŜe dzięki napadowi rabunkowemu? - Tak... Ciekaw jestem, czy to była jego pierwsza próba... - To prawdopodobne. Robota była bardzo dyletancka. Czy jest w hotelu ktoś, od kogo Scherz mógłby dostać pieniądze? Wie pan o jakiejś kobiecie w jego Ŝyciu? - Tak. To kelnerka z baru. Nazywa się Myrna Harris. - Chciałbym z nią porozmawiać. 3 Myrna Harris - ładna dziewczyna o bujnych rudych włosach i lekko zadartym nosku - była zaniepokojona, przygnębiona i, jak się zdawać mogło, boleśnie odczuła upokorzenie policyjnej indagacji. - Nic nie wiem, proszę pana - mówiła. - Absolutnie nic! Gdybym się domyślała, jakie z niego ziółko, nigdy, za nic nie chodziłabym z Rudim. Ale on pracował w recepcji, więc byłam pewna, Ŝe to chłopak na miejscu. Zrozumiałe, prawda? Teraz myślę, Ŝe dyrekcja hotelu powinna ostroŜniej dobierać personel. Zwłaszcza jeśli chodzi o cudzoziemców. MoŜe Rudi naleŜał do jakiegoś gangu, jednego z tych, o których czyta się w gazetach? - Naszym zdaniem działał zupełnie samodzielnie - powiedział Craddock. - Dziwna rzecz! Taki spokojny, dobrze wychowany chłopiec. Kto by pomyślał! ChociaŜ... Teraz przypominam sobie, Ŝe w hotelu ginęły róŜne drobiazgi. Broszka z brylantem... Jakiś złoty medalionik... Ale w głowie mi nie postało, Ŝe Rudi... - Nic dziwnego, proszę pani, kaŜdego mogła skusić okazja. Znała go pani dobrze? - Dobrze? Tego nie powiedziałabym, proszę pana. - Ale byliście zaprzyjaźnieni, prawda?

- Zaprzyjaźnieni? Tak! Byliśmy zaprzyjaźnieni. Nic więcej. Sprawy bardziej serio nie mogły wchodzić w rachubę. Z cudzoziemcami zawsze jestem ostroŜna, bo to, proszę pana, taki ma wielkie tony, ale naprawdę nigdy nic nie wiadomo. Jacy bywali niektórzy Ŝołnierze podczas wojny! Okazywało się, Ŝe są Ŝonaci, jak juŜ było za późno. Rudi chwalił się i duŜo gadał, ale nie bardzo mu wierzyłam. Craddock podchwycił ostatnie zdanie dziewczyny. - Chwalił się? Naprawdę? To bardzo interesujące, panno Myrno. Widzę, Ŝe pani w niejednym nam pomoŜe. I duŜo gadał... Co takiego? - śe niby jego rodzina w Szwajcarii to bogacze i jacyś waŜniacy. Ale to mi nie pasowało, bo Rudi wciąŜ nie miał pieniędzy. Mówił, Ŝe z powodu obowiązujących w Szwajcarii ograniczeń nie moŜe dostawać stamtąd przekazów. To prawdopodobne, no nie? Ale jego rzeczy... znaczy się garderoba... nie były drogie ani eleganckie. Nie wierzyłam mu, no i myślałam, Ŝe rozmaite historie, które opowiada, to takŜe blaga. Mówił, Ŝe w Alpach uprawiał wspinaczkę i ratował ludzi uwięzionych przez lodowiec. A raz na skałkach w naszym wąwozie Boulter dostał porządnego zawrotu głowy! Wspinaczka w Alpach! Dobre sobie! - Czy często wychodziliście gdzieś razem? - Tak... O tak, panie inspektorze! Był dobrze wychowany i... i wiedział, jak postępować z dziewczyną. Zawsze mieliśmy najlepsze miejsca w kinie, a czasem nawet kupował mi kwiaty. No i tańczył bosko! Naprawdę bosko! - Mówił coś kiedyś o pannie Blacklock? - Tej, co przyjeŜdŜa tu czasem na obiad, a raz nawet mieszkała w hotelu? Nie... Rudi nigdy o niej nie mówił. Nie wiem, czy ją w ogóle znał. - A o Chipping Cleghorn mówił? - zapytał Craddock. Odniósł wraŜenie, Ŝe w oczach Myrny Harris dostrzegł wyraz niepokoju, lecz nie był tego pewien. - Nie... Nie sądzę... Raz pytał mnie, kiedy odchodzą autobusy do jakiejś miejscowości. Nie pamiętam, czy chodziło wtedy o Chipping Cleghorn. W kaŜdym razie to było dawno. Nic więcej nie dało się wydobyć z dziewczyny. Rudi zachowywał się ostatnio zupełnie normalnie. Nie widziała go poprzedniego wieczora. Nigdy nie przypuszczała (ani przez moment, powtarzała to kilkakrotnie i z naciskiem), Ŝe ten Scherz jest bandytą. "I chyba mówi prawdę" - pomyślał inspektor-detektyw Craddock. ROZDZIAŁ PIĄTY PANNA BLACKLOCK I PANNA BUNNER Dom panny Blacklock wyglądał mniej więcej tak, jak wyobraŜał go sobie inspektor Craddock. Po schludnej niegdyś rabacie chodziły kury i kaczki. Ostatnie marcinki stały w glorii jesiennych fioletów. Trawnik oraz ścieŜki świadczyły o zaniedbaniu. Detektyw podsumował w myśli wynik wstępnych obserwacji. Brak pieniędzy na ogrodnika. Zamiłowanie do kwiatów. Umiejętność dobrego planowania rabat i klombów. Dom wymaga odnowienia, jak obecnie niemal wszystkie domy. Ogólnie biorąc, przyjemna, skromna siedziba. Zatrzymał wóz przed frontowymi drzwiami Little Paddocks i w tejŜe chwili wyszedł zza domu sierŜant Fletcher - męŜczyzna o wojskowej postawie, dorodny niczym gwardzista królewski. - Aha. Pan tutaj, Fletcher. - Tak jest, panie inspektorze. - Co nowego? - Skończyliśmy przetrząsać dom, panie inspektorze. Wygląda na to, ze Scherz nie pozostawił nigdzie odcisków palców. Oczywiście był w rękawiczkach. Przy drzwiach

frontowych i oknach nie stwierdziliśmy śladów włamania. Scherz przyjechał z Medenham autobusem, który jest tutaj o szóstej. Podobno boczne drzwi domu zostały zamknięte na klucz o pół godziny wcześniej. Musiał chyba wejść frontowymi drzwiami. Panna Blacklock podaje, Ŝe te drzwi rygluje się zazwyczaj dopiero na noc. Natomiast słuŜąca twierdzi, Ŝe tamtego popołudnia były przez cały czas zaryglowane. Ale ona moŜe twierdzić wszystko. Strasznie nerwowa. Jakaś uciekinierka z Europy Środkowej. - Trudno z nią idzie, co? - Tak jest, panie inspektorze - powiedział sierŜant z przekonaniem. Craddock uśmiechnął się. Fletcher kontynuował meldunek: - Oświetlenie elektryczne jest w porządku. Wszędzie. Nie wiadomo jeszcze, jak Scherz manipulował, by światła zgasły. Wyłączył tylko jeden obwód obejmujący hol i salon. Ma się rozumieć, teraz kinkiety i lampy stojące nie byłyby na jednym przewodzie, ale tu instalacja jest staroświecka. Nie rozumiem, w jaki sposób Scherz mógł dostać się do korków, bo skrzynka z nimi jest w sionce przy pokoju kredensowym, musiałby przejść przez kuchnię i słuŜąca widziałaby go na pewno. - JeŜeli, oczywiście, sama nie była w zmowie - wtrącił Craddock. - To moŜliwe. Obydwoje są cudzoziemcami i tej dziewczynie nie wierzyłbym ani trochę. Ani trochę, panie inspektorze! W oknie sąsiadującym z frontowymi drzwiami domu pojawiła się para przeraŜonych, ogromnych czarnych oczu. Twarz, przylepiona do szyby, była ledwie widoczna. Craddock zwrócił uwagę na te oczy. - To ona, co? - Tak jest, panie inspektorze. Twarz zniknęła. Craddock nacisnął guzik dzwonka. Po dobrej chwili oczekiwania drzwi otworzyła przystojna młoda kobieta o kasztanowych włosach i znudzonym wyrazie twarzy. - Detektyw-inspektor Craddock. Zmierzyła go chłodnym spojrzeniem bardzo ładnych piwnych oczu. - Proszę - powiedziała. - Panna Blacklock oczekuje pana. Inspektor zanotował w pamięci, Ŝe hol jest wąski, długi i wyposaŜony w zadziwiającą liczbę drzwi. Młoda kobieta otworzyła jedne z nich po lewej stronie i powiedziała: - Inspektor Craddock, ciociu Letty. Mitzi nie chciała go wpuścić. Teraz zamknęła się w kuchni. Jęczy i popłakuje. Obawiam się, Ŝe nie będzie dziś obiadu. Mitzi nie cierpi policji - wyjaśniła, zwracając się do inspektora, po czym wyszła z pokoju i zamknęła za sobą drzwi. Craddock postąpił krok, by powitać właścicielkę Little Paddocks. Miał przed sobą wysoką, mniej więcej sześćdziesięcioletnią kobietę o wyglądzie osoby energicznej i zaradnej. Jej szpakowate, falujące naturalnie włosy stanowiły ładną oprawę dla inteligentnej, stanowczej twarzy. Szare oczy patrzyły bystro, a wydatny podbródek świadczył o sile charakteru. Panna Blacklock miała opatrunek na uchu, a ubrana była w dobrze skrojony kostium i sweter. Z tym strojem kolidował wiktoriański naszyjnik z kamei - jedyny chyba akcent świadczący o sentymentalnym usposobieniu właścicielki. Obok niej siedziała kobieta w tym samym mniej więcej wieku, z wyrazem podniecenia na okrągłej twarzy i niedbale upiętymi włosami, które wymykały się spod siatki. Craddock domyślił się łatwo, Ŝe jest to "Dora Bunner - dama do towarzystwa", z notatek posterunkowego Legga, który uzupełnił informację nieoficjalną uwagą na marginesie: "Roztrzepana!" Panna Blacklock odezwała się przyjemnym głosem osoby o nienagannej dykcji: - Dzień dobry, panie inspektorze. To moja przyjaciółka, panna Bunner, która pomaga mi w gospodarstwie. Zechce pan usiąść... Mogę słuŜyć papierosem?

- Dziękuję, proszę pani. Nie palę na słuŜbie. - Jaka szkoda! Craddock rozejrzał się po typowo wiktoriańskim salonie, złoŜonym z dwu części połączonych arkadą. W większym pokoju dwa szerokie okna, w mniejszym jedno, wykuszowe. Krzesła... Kanapa... Na środkowym stole duŜy wazon chryzantem... Drugi na jednym z okien... Wszystko to miłe, świeŜe, bez pretensji do oryginalności. Jedyny dysonans stanowił bukiet zwiędniętych fiołków w małym srebrnym wazonie, stojącym na stoliku obok arkady, w mniejszej części pokoju. Inspektor nie wyobraŜał sobie, by panna Blacklock mogła tolerować zwiędnięte kwiaty, poczytał je więc za wskazówkę, Ŝe w tym domu rozegrało się ostatnio coś niezwykłego. - Rozumiem proszę pani, Ŝe to się zdarzyło... w tym salonie? - powiedział. - Tak. - A Ŝeby pan widział ten salon wczoraj wieczorem! Był w ruinie! - zawołała panna Bunner. - Przewrócono dwa stoliki, a jeden z nich miał nawet złamaną nogę! Wszyscy wpadali na siebie! A ktoś był tak nieuwaŜny, Ŝe zapalonego papierosa połoŜył na jednym z najładniejszych mebli! Ludzie... zwłaszcza młodzi ludzie nic a nic nie troszczą się o takie rzeczy! Chwała Bogu, nie stłukło się nic z porcelany i... - Doro! - przerwała pani domu łagodnie, lecz stanowczo. - Takie drobiazgi moŜe są przykre, ale nie mają Ŝadnego znaczenia. Powinnyśmy raczej odpowiadać na zadawane pytania. - Bardzo pani dziękuję. Wkrótce przejdę do wydarzeń wczorajszego wieczoru. Przede wszystkim jednak chciałbym usłyszeć, kiedy widziała pani po raz pierwszy denata. Czy Rudi Scherz był pani znany? - Rudi Scherz? Tak się nazywał? - zapytała panna Błacklock, jak gdyby trochę zdziwiona. - Zdawało mi się... Mniejsza zresztą o to. Pierwszy raz spotkałam go... zaraz... jakieś trzy tygodnie temu. Wybrałam się wtedy po zakupy do Medenham Wells. Jadłam... Jadłyśmy z panną Bunner obiad w hotelu Royal. Kiedy wychodziłyśmy przez hol, usłyszałam swoje nazwisko. Młody człowiek z recepcji powiedział: "Panna Blacklock, o ile się nie mylę?". Dodał zaraz, Ŝe pewnie go nie pamiętam, lecz jest synem właściciela Hotelu Alpejskiego w Montreux, gdzie podczas wojny blisko rok mieszkałam z siostrą. - Hotel Alpejski w Montreux - powtórzył i zanotował Craddock. - Przypomniała sobie pani tego młodego człowieka? - Nie, panie inspektorze. Raczej jestem pewna, Ŝe nie widziałam go nigdy. Wszyscy chłopcy z hotelowych recepcji są tak bardzo podobni do siebie. W Montreux spędzałyśmy czas miło, a właściciel Hotelu Alpejskiego traktował nas wyjątkowo Ŝyczliwie. Wobec tego chciałam być uprzejma dla jego syna. Zapytałam, czy dobrze czuje się w Anglii. Powiedział, Ŝe tak, i dodał, Ŝe ojciec wyprawił go tutaj na praktykę w angielskim hotelu. Wszystko to wydało mi się zupełnie naturalne. - Widziała go pani później? - Tak... Po jakichś dziesięciu dniach przyszedł tu nieoczekiwanie. Byłam zdziwiona, zaskoczona. Przeprosił za kłopot, jaki sprawia, i powiedział, Ŝe jestem jedyną znaną mu w Anglii osobą. A więc zwraca się do mnie, bo jego matka cięŜko zachorowała i niezwłocznie trzeba mu pieniędzy na powrót do Szwajcarii. - Ale nie dostał nic od Letty! - zawołała Dora Bunner. - Historyjka wyglądała bardzo mętnie - podchwyciła Ŝywo panna Blacklock. - Nie miałam juŜ wątpliwości, Ŝe ten młody człowiek to podejrzany typ. Pieniądze na powrót do Szwajcarii! Nonsens! Jego ojciec mógł to załatwić telegraficznie bez najmniejszego kłopotu. Wszyscy hotelarze trzymają ze sobą. Przyszło mi na myśl, Ŝe sprzeniewierzył jakieś pieniądze. MoŜe uzna mnie pan za osobę bez serca - podjęła sucho po krótkiej

pauzie - ale, widzi pan, przez długie lata byłam sekretarką wielkiego finansisty, więc jestem uczulona na prośby o wsparcie. Znam przeróŜne bajki o trudnościach Ŝyciowych. Zdziwiłam się tylko, Ŝe petent zrezygnował tak łatwo. Odszedł zaraz, jak gdyby przewidywał, Ŝe nic nie wskóra. - Czy teraz, po późniejszych wydarzeniach, nie sądzi pani, Ŝe Scherz przyszedł pod pierwszym lepszym pretekstem, aby rozpoznać teren? Panna Blacklock przytaknęła energicznym skinieniem głowy. - Oczywiście! Jestem dokładnie tego zdania. Kiedy odprowadzałam go do drzwi, interesował się rozkładem domu. "Ma pani śliczną jadalnię" - powiedział, gdy przechodząc zajrzał do stołowego pokoju, który w rzeczywistości jest ciemny i ciasny. Później wyprzedził mnie i sam otworzył drzwi frontowe. Prawdopodobnie chciał obejrzeć zamek. Zresztą, jak jest tutaj w zwyczaju, drzwi zamykałam na klucz dopiero przed nocą. Praktycznie biorąc, wcześniej do domu moŜe wejść kaŜdy. - A boczne drzwi? Podobno są tu boczne drzwi wiodące do ogrodu? - Tak. Tamtędy wyszłam, Ŝeby zamknąć kaczki. Wkrótce potem zaczęli schodzić się goście. - Były zamknięte na klucz, kiedy pani wychodziła? Panna Blacklock zmarszczyła brwi. - Nie przypominam sobie... Chyba tak. Ale na pewno zamknęłam je, wracając. - Kwadrans po szóstej, prawda? - Coś koło tego. - A drzwi od frontu? - Te zamykamy później. - Więc Rudi Scherz łatwo mógł wejść tamtędy. Albo mógł zakraść się bocznymi drzwiami, w czasie gdy pani była przy kaczkach. Uprzednio przeprowadził rozpoznanie terenu i przy okazji obrał sobie kryjówkę w jakimś schowku. Tak! To wszystko przedstawia się całkiem jasno. - Bardzo przepraszam - podchwyciła panna Blacklock - lecz moim zdaniem nie wszystko jest takie jasne. Czemu, u licha, ktoś miałby robić tyle skomplikowanych przygotowań, Ŝeby urządzić ten głupi niby-napad akurat tutaj? - Czy przechowuje pani w domu duŜo pieniędzy? - Mam jakieś pięć funtów w szufladzie biurka i nie więcej niŜ dwa funty w portmonetce. - A biŜuteria? - Parę pierścionków, broszek i kamee, które teraz noszę. Przyzna pan chyba, inspektorze, Ŝe w całej tej historii nie widać sensu? - To nie był napad rabunkowy! - wybuchnęła znowu Dora Bunner. - WciąŜ powtarzam, Letty, Ŝe w grę wchodziła zemsta. Zemsta! Nie dałaś mu pieniędzy i dlatego dwa razy strzelił do ciebie. Z premedytacją. - Zatem przejdziemy teraz do wczorajszego wieczora - podjął Craddock. - Co się działo, proszę pani? - zwrócił się do panny Blacklock. - Zechce pani opowiedzieć własnymi słowami wszystko, co zachowała pani w pamięci. - Zaczął bić zegar... Ten na półce nad kominkiem - podjęła pani domu po krótkim namyśle. - Powiedziałam wtedy, o ile sobie przypominam, Ŝe jeŜeli rzeczywiście ma się coś zacząć, winno zdarzyć się rychło. Wtedy właśnie odezwał się zegar. W milczeniu słuchaliśmy wszyscy. Wydzwonił dwa kwadranse i nagle zgasły światła. - Które? - Kinkiety tutaj i w tamtej drugiej, mniejszej części salonu. Lampa stojąca na podłodze i dwie małe lampki do czytania nie były zapalone. - Czy kiedy światła zgasły, zauwaŜyła pani najpierw błysk, czy odgłos? - Nie przypominam sobie.