dydona

  • Dokumenty715
  • Odsłony80 135
  • Obserwuję61
  • Rozmiar dokumentów1.2 GB
  • Ilość pobrań50 280

Gregg Olsen Zazdrość

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :2.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Gregg Olsen Zazdrość.pdf

dydona Literatura Lit. amerykańska Olsen Gregg Thriller, Kryminał
Użytkownik dydona wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 270 stron)

- Co ci się stało, maleńka? - Sandra odruchowo zakręciła wodę. - Obiecaj, że nic ci nie będzie! Początkowo Sandra słyszała tylko martwą ciszę. A potem ciche kapanie z nieszczelnego kranu nad wanną. Nie otrzymała odpowiedzi na swoje pytanie. Nie mogła otrzymać. Już nigdy. Gwałtownie potrząsnęła córką, czego nie robiła od tamtego razu, kiedy Katelyn była małą dziewczynką i skłamała w kwestii tak nieistotnej, że przerażona matka nawet nie potrafiła sobie przypomnieć, co ją wówczas tak rozwścieczyło. Sandra Berkley już miała pobiec po telefon, gdy zauważyła, że na dnie wanny coś leży. Jednak w półmroku nie widziała dokładnie co. W łazience było za ciemno. Pochyliła się, ocierając łzy, i zajrzała do wody. Mały ekspres do kawy. Podążyła wzrokiem za kablem. Wtyczka niczym gotowa do ataku kobra tkwiła sztywno wciśnięta do gniazdka na ścianie obok wanny. zazdrość GREGG OLSEN Zazdrość

Od autora Część tej opowieści to czysta prawda. A część nie. Podobnie jak prawda, zło ma wiele różnych smaków. Czasami bywa gorzkie, niekiedy zaś zwodniczo słodkie. Najczęściej trzeba za nie słono płacić. Większość ludzi bynajmniej nie zaprasza zła do swojego życia, ale paskudny sekret polega na tym, że zaproszenie nie jest konieczne. Zamknięte drzwi, tak jak i wymyślne systemy bezpieczeństwa, nic dla niego nie znaczą. Gdy się nad tym zastanowić, zło jest doprawdy zdumiewającym fenomenem. Dokładnie wie, jak przeniknąć do każdego wnętrza. Gregg Olsen

rozdział 1 Woda lejąca się z zardzewiałego kranu do poobtłukiwanej porcelanowej wanny wprawiała w ruch kilka pływających na dnie splątanych długich brązowych włosów. Miała dobre pięćdziesiąt stopni i była tak gorąca, że Katelyn Berkley z trudem zanurzyła w niej palce stóp o pomalowanych na zielono paznokciach. Pod wpływem temperatury jej blada skóra natychmiast pokryła się purpurowymi cętkami. Dziewczyna przysiadła na krawędzi wanny, prawą nogą mieszając wodę, i uśmiechnęła się. Ból był przyjemnym uczuciem. A piętnastoletnia Katelyn wiele już o nim wiedziała. Ludzie składają obietnice... a potem je łamią. Wszystko się zmienia: Wszyscy cię zawodzą, nawet najbliżsi. Rzadko kto stara się dotrzymać słowa. Z otwartego okna sypialni powiało lodowatym powietrzem, a srebrne ostrze brzytwy, która leżała obok w połowie opróżnionej butelki szamponu z olejkiem z drzewa herbacianego, zalśniło kusząco. Katelyn przez chwilę wyobrażała sobie, że przejmuje kontrolę nad sytuacją - nad tą żałosną namiastką życia - w jedyny sposób, w jaki potrafi. Spojrzała w wysokie lustro po drugiej stronie łazienki. Zaszło już mgłą od kłębów pary unoszących się nad falującą powierzchnią wody, ale widziała w nim wyraźnie, że oczy ma bardzo zaczerwienione. Żaden korektor na świecie nie ukryje śladów po łzach na jej twarzy. -Wesołych świąt, frajerko - powiedziała do swego odbicia. Zapadła się w głąb siebie, skryła w miejscu, w którym mogła znaleźć choć odrobinę wytchnienia. Wanna była prawie pełna parującej wody. Czekała na Katelyn. Dziewczyna nie miała pojęcia, że tuż obok ktoś robi dokładnie to samo - czeka na odpowiedni moment, żeby wykonać ruch. Łzy znów potoczyły się po jej policzkach. Rozebrała się do końca, rzuciła ubrania na podłogę i zanurzyła się w wodzie. Piętro niżej jej matka Sandra, stojąc przy kuchennym blacie, grzebała w stygnących resztkach pieczonego rostbefu. Poprawiła na ramionach niebieski sweter, otulając się nim ciaśniej, i prychnęła ze złością. Była zmarznięta i wściekła. Wkurzona i wyziębiona. Przejrzała właśnie wszystkie kuchenne szafki w poszukiwaniu ekspresu do kawy.

Gdzie on jest? Sandra postawiła na blacie butelkę aromatycznego rumu Bacardi i mały dzbanek eggnogu*, który chciała spienić. Postanowiła wypić ostatniego drinka w tym roku. To była pusta obietnica, jak zwykle zresztą, ponieważ do sylwestra został ledwie tydzień. Przez cały wieczór Sandra obserwowała, jak poziom bursztynowej cieczy w butelce opada niczym słupek rtęci na termometrze za oknem z pojedynczą szybą, bo dom Berkleyów miał wartość historyczną i nie można go było modernizować. * Eggnog - tradycyjny angielski koktajl na bazie mleka, śmietany, jajek i cukru, czasami również alkoholu. Ostatni drink. Obiecuję. Gdzie jest ten ekspres? Jej rodzice, Nancy i Paul, w końcu wyjechali, a Sandra po ich świątecznej wizycie zdecydowanie potrzebowała kojącego działania alkoholu. Przy każdej okazji rzucali jakąś bombę, a ta, z którą wystąpili dzisiejszego wieczoru, była prawdziwą atomówką, nawet jak na ich standardy. Tym razem postanowili się wycofać z obietnicy pokrycia wydatków na studia Katelyn, którą złożyli tuż po narodzinach wnuczki. Nancy wyznała przy kolacji, że już ich na to nie stać. - Sandro, moje blaty kuchenne były wykonane z corianu, na litość boską! A przecież zasługuję na granit. I tak od rzemyczka do koniczka. Remont za dziesięć tysięcy dolarów jakoś się przerodził w budowę nowego skrzydła domu za sto tysięcy. Ale bardzo mi się ono podoba. Ty też będziesz zachwycona. Katelyn, która nagle stanęła w obliczu konieczności zdobycia lepszych stopni lub osiągnięcia spektakularnych wyników w sporcie albo choćby znalezienia bogatszych rodziców, wstała od stołu ze łzami w oczach i za plecami babki bezgłośnie powiedziała do mamy: - Nienawidzę jej. - Ja też, Katie - odpowiedziała Sandra. - Słucham? - zainteresowała się Nancy. - Zapewniłam Katelyn, że też ją kocham. Sandra zachowywała się tak, jakby nic się nie stało, jak to matki czasami potrafią, ale w środku aż wrzała. Jej mąż, Harper, wyszedł tuż po kolacji, żeby naprawić zepsutą zamrażarkę w należącej do nich restauracji Timberline, która mieściła się tuż obok.

Absolutnie każdego dnia, nawet w święta, Harper musiał znaleźć pretekst, żeby pójść do pracy. - Katelyn! - zawołała w górę wąskiej klatki schodowej, która prowadziła do sypialni na piętrze. - Wiesz może, gdzie jest ekspres? Żadnej odpowiedzi. Sandra wróciła do swojej zniszczonej, przestarzałej kuchni, nalała na dwa palce aromatycznego rumu do szklaneczki z Disneylandu i opróżniła ją jednym haustem. Potem zakręciła butelkę, udając przed sobą, że wcale nie piła alkoholu. W końcu to było prawie jak lekarstwo. Żeby ukoić nerwy. Tak, właśnie po to. Tydzień przed świętami Katelyn zaniosła ekspres na górę, bo zamierzała zrobić americano. - To niehigieniczne, Katie - zganiła ją Sandra. - Nie wnosimy żywności na górę. Jej córka ostentacyjnie przewróciła oczami. - Tylko właścicielka restauracji może nazywać mleko i cukier „żywnością", mamo. - Nie w tym rzecz. - Tja, kumam - odrzekła Katelyn, uznając, że nie musi przypominać, iż była zmuszona wyrobić sobie zezwolenie na pracę w gastronomii już w wieku dziewięciu lat, a temperatury obróbki mięsa, drobiu, mleka i warzyw miała tak wbite w pamięć, że mogła je recytować przez sen. Wtem światła zamigotały i bezpieczniki w kuchni strzeliły. Oto kolejny powód, by nienawidzić tego starego domu, mimo że na piętrze jest dodatkowa łazienka. Sandra ostrożnie weszła po pogrążonych w ciemnościach schodach i po omacku ruszyła korytarzem. Słyszała szum płynącej wody. Jeszcze raz zawołała córkę, po czym zastukała do drzwi jej sypialni. Nic. Przekręciła gałkę i natychmiast w twarz uderzył ją zimny podmuch. Katelyn zostawiła otwarte okno. Lampy też były zgaszone. Sandra przesunęła włącznik w górę i w dół kilka razy, choć wcale nie było to konieczne, żeby stwierdzić rzecz oczywistą. W pokoju nadal panowała ciemność.

Tylko plama bladego światła docierającego tu z sąsiedniego domu kładła się na drewnianej podłodze. Sandra oparła się o parapet i zamknęła okno, zaniepokojona coraz większą beztroską córki. Temperatura w pokoju spadła do kilku stopni. Trzeba będzie grzać całą noc. Sandra pomyślała, że to zdumiewające, iż większość nastolatków dożywa dorosłego wieku. - Katelyn Melisso, przeziębisz się! Matka przeszła obok niepościełonego łóżka, które prezentowało się przyzwoicie tylko w niedziele, gdy zmieniała w nim pościel. Dżinsy córki i czarna koszulka marki Penneys (wyprzedaż u Marca Jacobsa) leżały rzucone na podłogę. Co za bałagan! Drzwi do łazienki były uchylone i Sandra, nadal drżąc z zimna, otworzyła je szerzej. Płomienie aromatyzowanych świeczek zamigotały. - Co ty wyprawiasz? - zapytała oburzonym tonem. Ale Katelyn nic nie wyprawiała. Leżała z głową przewieszoną przez krawędź starej wanny na lwich łapach, jej oczy przypominały odłamki szkła, a twarz była zupełnie pozbawiona wyrazu. Woda z długich, mokrych włosów dziewczyny ściekała na podłogę. Instynkt wziął górę i Sandra rzuciła się w stronę córki, ale poślizgnęła się na wilgotnej posadzce i upadła. Sięgając do krawędzi wanny, wrzasnęła; - Mogłam sobie skręcić kark! Co się z tobą dzieje? Nie usłyszała odpowiedzi na to co najmniej niewłaściwe pytanie. Z łomoczącym sercem i rumem wgryzającym się w ściany żołądka próbowała jakoś się pozbierać. Poczuła w ustach smak krwi. Upadając, przygryzła sobie wargę i kilka czerwonych kropel kapnęło na podłogę. Ogarniała ją coraz większa panika, gdy w przytłumionym blasku świec patrzyła na Katelyn, która leżała bez ruchu. Co prawda w półmroku trudno było cokolwiek dostrzec dokładnie. Ciemnobrązowe włosy córki, z pasemkami wykonanymi domowym sposobem, zwisały poza krawędź wanny. Jedno ramię sterczało wyciągnięte krzywo, jakby dziewczyna odganiała od siebie coś niewidocznego. Drugie kryło się w spienionej wodzie.

- Katie. Katie. Katie! - Z każdym powtórzeniem imienia córki Sandra podnosiła głos. Za trzecim razem był to wrzask słyszalny pewnie w całym Port Gamble. Niespełna piętnastoletnia Katelyn Melissa Berkley nie żyła. - To niemożliwe! - załkała Sandra, a łzy popłynęły po jej twarzy. Była zamroczona. Chora. Przerażona. Chciała zawołać Harpera, ale przecież wyszedł. Została sama w domu, w którym wydarzyła się potworna rzecz. Znów się poślizgnęła, ciągnąc Katelyn za ramiona - białe tam, gdzie schłodziło je zimne powietrze, różowawe tam, gdzie ogrzała je gorąca woda. Dwubarwne. Jak truskawka zanurzona w białej czekoladzie. Katelyn uwielbiała białą czekoladę, chociaż jej matka twierdziła uparcie, że to wcale nie jest czekolada. - Co ci się stało, maleńka? - Sandra odruchowo zakręciła wodę. - Obiecaj, że nic ci nie będzie! Początkowo Sandra słyszała tylko martwą ciszę. A potem ciche kapanie z nieszczelnego kranu nad wanną. Nie otrzymała odpowiedzi na swoje pytanie. Nie mogła otrzymać. Już nigdy. Gwałtownie potrząsnęła córką, czego nie robiła od tamtego razu, kiedy Katelyn była małą dziewczynką i skłamała w kwestii tak nieistotnej, że przerażona matka nawet nie potrafiła sobie przypomnieć, co ją wówczas tak rozwścieczyło. Sandra Berkley już miała pobiec po telefon, gdy zauważyła, że na dnie wanny coś leży. Jednak w półmroku nie widziała dokładnie co. W łazience było za ciemno. Pochyliła się, ocierając łzy, i zajrzała do wody. Mały ekspres do kawy. Podążyła wzrokiem za kablem. Wtyczka niczym gotowa do ataku kobra tkwiła sztywno wciśnięta do gniazdka na ścianie obok wanny. W małych miasteczkach, takich jak Port Gamble w stanie Waszyngton, wieści rozchodzą się bardzo szybko. Kilka minut po tym, jak przebrzmiało echo pełnych udręki krzyków Sandry, mieszkańcy zaczęli się gromadzić pod schludnym czerwonym domkiem z białymi wykończeniami i okiennicami ozdobionymi wycięciami w kształcie ananasów. Białe, zielone i czerwone bożonarodzeniowe światełka migotały w mroźnym powietrzu. Przypadkowy przechodzień mógłby mylnie uznać zebranych za wyjątkowo liczną grupę kolędników.

Bo takie właśnie było Port Gamble. A przynajmniej do takiego wizerunku aspirowało. Syrena karetki zjeżdżającej z autostrady z Kingston z każdą sekundą brzmiała głośniej. Wszyscy już wiedzieli, że zmarła nastolatka, ale nikt nie był pewien, jak do tego doszło. Ktoś z tłumu szepnął, że Katelyn poślizgnęła się w wannie i rozbiła sobie głowę. Ktoś inny zasugerował, że dziewczyna pewnie miała kłopoty i odebrała sobie życie. - Może ze sobą skończyła? Teraz to się często zdarza. Dzieciak po raz ostatni woła o uwagę. - No nie wiem, nie wyglądała na taką. - Z nastolatkami nigdy nic nie wiadomo. - Racja, ale mimo wszystko uważam, że to nie była taka dziewczyna, która popełniłaby samobójstwo. W miejscach tragicznych wypadków panuje zazwyczaj pewnego rodzaju makabryczna hierarchia. Również tym razem najbliżej drzwi stali ci, którzy znali i kochali zmarłą dziewczynę: matka, ojciec, kilkoro kuzynów. Następny krąg tworzyli przyjaciele, pastor i zastępca szeryfa, który pilnował, żeby nikt nie zakłócał porządku. A za nimi zgromadzili się dalsi znajomi, sąsiedzi, a nawet gapie, dla których ten spektakl był ciekawszy niż powtórka jednej z wielu wersji programu Real Housewives. Były czasy, gdy Hayley i Taylor Ryan mogłyby się znaleźć w grupce stojącej najbliżej frontowych drzwi. Teraz bliźniaczki nie były już tak zżyte z Berkleyami, mimo że dorastały z Katelyn. Jak to się często dzieje, ich drogi rozeszły się w gimnazjum. Niegdyś głęboka więź między trzema dziewczętami została osłabiona przez zazdrość i małostkowe plotki, które w nieunikniony sposób zmieniają przyjaciół we wrogów. Zapewne przed końcem szkoły średniej zapomniałyby o tym, co je podzieliło. Mogłyby odbudować przyjaźń łączącą je jeszcze w piątej klasie, kiedy to nabijały się z beznadziejnych sportowych koszulek Coltona Jamesa, które stanowiły jego codzienny strój. - Tylko cieniasy kibicują Marinersom - zaatakowała go kiedyś Katelyn, a Colton stanął w obronnej postawie, kościstymi ramionami obejmując chudą klatkę piersiową i

potrząsając głową, jakby był gotów własnym ciałem bronić ulubionej drużyny. Ale to było wtedy. Wydawało się, że milion lat temu. Tamte dzieci wyrosły już na nastolatków. Taylor i Hayley, podobne jak dwie krople wody, nadal miały jasne włosy i niebieskie oczy, ale czasami też pryszcze. Colton zamienił sportowy design na emblematy kapel rockowych z lat osiemdziesiątych i został chłopakiem Hayley. A Katelyn nie żyła. - Kiedy rozmawiałaś z nią po raz ostatni? - zapytała Hayley, próbując jakoś uporządkować to, co się wydarzyło. Taylor odgarnęła z czoła irytującą grzywkę, którą właśnie zapuszczała, i pokręciła głową. - Nie jestem pewna. - Jej ciepły oddech zamienił się w obłok białej pary. - Chyba w zeszłym miesiącu. - Myślisz, że miała depresję? Czytałam gdzieś, że odsetek samobójstw jest najwyższy właśnie w Boże Narodzenie. Taylor zrobiła zdziwioną minę. - Depresję? Skąd mam wiedzieć? - Masz większe rozeznanie w sprawach towarzyskich niż ja - rzeczowo wyjaśniła Hayley. - Ludzie mówią, że się zabiła, bo coś ją gnębiło. - A nadal się cięła? Hayley wyglądała na zaskoczoną. - Ty też o tym wiedziałaś? - Pewnie - odrzekła Taylor, żałując, że w przeciwieństwie do siostry nie wzięła rękawiczek. Z zimna straciła już czucie w czubkach palców. - Wszyscy wiedzieli. Dylan, ten chłopak z ogoloną głową z drugiej liceum, co od Halloween nosi kółka w uszach, przezwał ją w zeszłym tygodniu „Sznytą". Hayley wbiła wzrok w zalodzony chodnik i westchnęła cicho. - Hm... Wydawało mi się, że przestała to robić. Taylor pokręciła głową, a potem wzruszyła ramionami. - Pamiętam, jak opowiadała ludziom, że lubi się ciąć, że lubi poczucie kontroli, które jej to daje. - Gadasz bez sensu. Cięcie się dawało jej poczucie kontroli? Nad czym?

- Nie wyjaśniła. Tłum rozstąpił się, żeby przepuścić nosze na kółkach. Leżało na nich zakryte ciało martwej dziewczyny. Niektórzy nie wytrzymywali i odwracali wzrok. Ten widok wydawał się zbyt brutalny i bezwzględny. Czuli, że nawet patrzenie jest jakieś niestosowne. Karetka ruszyła, rzucając czerwone błyski na twarze zgromadzonych. Odjechała bez pośpiechu, bez syren. W ciszy. Niepostrzeżenie niczym odpływ. Chwilę później tłum zafalował, gdy w otwartych drzwiach ukazała się imponująca sylwetka pani szeryf policji w Port Gamble, Annie Garnett. Miała na sobie ciemną wełnianą koszulę oraz kurtkę, a na mocnej szyi zamotany ręcznie robiony szalik. Długie ciemne włosy ściągnęła z tyłu głowy. Lekko załamującym się głosem nakazała wszystkim rozejść się do domów. - Wydarzyła się tu dziś tragedia - dodała, nie do końca panując nad emocjami. Annie była dużą kobietą o dłoniach jak rękawice bejsbolowe i głębokim, dźwięcznym głosie, wyjątkowo wrażliwą na los nieszczęśliwych nastolatek. Śmierć Katelyn mogła być dla niej ciężkim ciosem, zwłaszcza gdyby okazało się, że dziewczyna popełniła samobójstwo. Hayley trąciła łokciem zapłakaną siostrę. - Powinnyśmy chyba iść do domu, Tay - zasugerowała łagodnie. Nagle szok przeszedł w rozpacz. Oczy Hayley też wypełniły się łzami. Dziewczyna nie odebrała nawet SMS-a od swojego chłopaka Coltona, który wyjechał na święta, dlatego umknęło mu to najbardziej dramatyczne wydarzenie w Port Gamble od czasu tragicznego wypadku szkolnego autobusu. Bliźniaczki przyglądały się twarzom znajomych i sąsiadów. Hayley wcisnęła dłonie w kieszenie płaszcza. Nie miała chusteczek, więc wytarła oczy palcami w wilgotnych rękawiczkach. Zimniej już nie mogło być. Wydawało się, że powietrze zamarza. Dziewczyna objęła siostrę. - Niedobrze mi - powiedziała Taylor. - Mnie też - wyznała Hayley, ale ponieważ jej smutek był podszyty ciekawością, dodała: - Chcę się dowiedzieć, co jej się stało i z jakiego powodu. -Jak myślisz, dlaczego to zrobiła? - spytała Taylor.

- Co zrobiła? - spokojnie zaoponowała Hayley. - Nie wiemy, co się naprawdę wydarzyło. - Powtarzam tylko to, co oni mówią. - Taylor wskazała stojących wokół gapiów. - Wolałabym wiedzieć dokładnie. Ekspres do kawy w wannie? To chyba pierwszy taki wypadek. Taylor pokiwała głową, wycierając łzy. Dostrzegła absurd całej sytuacji. - Jakiś szyderczy bloger zaraz napisze, że wypadek dowodzi, iż kawa jest szkodliwa dla zdrowia. -1 da nagłówek w stylu: „Gorzki koniec nastolatki z Port Gamble" - dodała Hayley. Zgromadzeni ludzie zaczęli się rozchodzić, całkowicie nieświadomi tego, że ktoś ich obserwuje. Wszystkich. Ktoś czerpał satysfakcję z tragedii, która spadła na Port Gamble i jego mieszkańców drżących w podmuchach lodowatego wiatru znad zatoki. Ktoś delektował się tą smutną chwilą.

rozdział 2 Niektórzy powiadają, że Port Gamble było przeklęte od czasu, gdy pojawili się tu pierwsi odkrywcy. Przedtem od setek lat brzeg zatoki zamieszkiwał szczep Indian S'Klallam. Jego członkowie w morzu znajdowali pożywienie, a na lądzie schronienie przed sztormami oraz spokój, który jakoś omijał inne odosobnione miejsca na wybrzeżu Pacyfiku. Tutaj ziemia i wszechświat pozostawały w idealnej harmonii. Tak jak zawsze powinno być. A potem pierwsi osadnicy pojawili się na brzegu kanału Hood," odgałęzieniu Oceanu Spokojnego, które wbija się w stan Waszyngton bezpardonowo niczym szpikulec do lodu. Stało się to przed stu pięćdziesięciu laty, czyli bardzo dawno temu według standardów Zachodniego Wybrzeża. Tartak stojący pod niewysokim klifem, na którym wybudowano miasteczko, nadal stanowił źródło dochodu większości mieszkańców, a także chmur gryzącego dymu. Zielone kapelusze (które wykonywały prawdziwą pracę w tartaku) i białe kapelusze (które mówiły zielonym, co mają robić) współegzystowały zgodnie w należących do kompanii osiedlach zabytkowych domów. Domy te rozróżniano po numerach. Taylor i Hayley Ryan mieszkały pod dziewiętnastką, w ostatnim budynku przy biegnącej wzdłuż zatoki drodze do Kingston, najbliższego większego miasta. Ten wzniesiony w roku 1859 dwupiętrowy, czekoladowo-biały dom rozbudowywano przynajmniej czterokrotnie. Był też najdłużej nieprzerwanie zamieszkiwaną nieruchomością w stanie Waszyngton. Mieszkańcy darzyli to dziwaczne, pełne przeciągów domostwo znacznie większą czułością, niż ta, która zwykle przypada w udziale czynszówkom. Owej fatalnej nocy toczyła się w nim taka sama rozmowa jak w wielu innych domach w Port Gamble. Choć może nie całkiem taka sama. Rodzina Ryanów zebrała się wokół starego sosnowego stołu w kuchni. I chociaż był to wieczór Bożego Narodzenia, ich uwagi nie pochłaniały bynajmniej prezenty (zestaw do makijażu Bobby Brown dla Taylor, a dla Hayley książka na temat medycyny sądowej

zatytułowana Nauka i historia zmarłych). Wszyscy myśleli tylko o Katelyn Berkley i o tym, jak doszło do tego, że zginęła tego wieczoru w wannie. Kevin Ryan, ojciec bliźniaczek, który miał niedługo obchodzić trzydzieste ósme urodziny, wpadł niedawno w nawyk siedzenia do późnej nocy oraz urządzania półgodzinnych przebieżek po miasteczku. Dziewczęta zupełnie naturalnie przyjmowały to, że ich tato, twórca kryminałów opartych na faktach, ciągle grzebie w pudłach na dowody rzeczowe, włóczy się gdzieś z gliniarzami lub prokuratorami albo - co najlepsze - odwiedza w więzieniu owianych złą sławą morderców. Co roku na Boże Narodzenie ich skrzynkę na listy wypełniały pocztówki od zabójców dzieci, dusicieli i trucicieli. WESOŁYCH ŚWIĄT! NIE RÓB NICZEGO, CZEGO JA BYM NIE ZROBIŁ! Matka bliźniaczek, Valerie, pracowała jako pielęgniarka w stanowym szpitalu dla psychicznie chorych położonym w pobliżu Seattle. Zdaniem Hayley rodzice mieli symbiotycz-ną relację, ponieważ ojciec traktował matkę jak uosobioną Wi-kipedię, kiedy próbował rozgryźć psycholi, o których pisał. Valerie była piękną blondynką o brązowych oczach i delikatnych rysach. W podstawówce Taylor uważała ją za najładniejszą kobietę w miasteczku. Z czasem zrozumiała, że mama jest również mądra i utalentowana - i że prawdziwy charakter człowieka ma większe znaczenie niż jego wygląd. Oczywiście pod warunkiem że się nie pracuje w telewizji. Valerie podmuchała na gorącą czekoladę - przygotowaną z prawdziwego mleka, cukru i kakao w proszku - żeby się napić, nie robiąc sobie wąsów z brązowej piany. - Co powiedziała szeryf Garnett? - Niewiele - odrzekł Kevin. - Tylko tyle, że prawdopodobnie doszło do wypadku. Valerie uniosła brew, po czym podała wszystkim cukrowe laski. - Ciekawe, jakim cudem? Zastanów się, Kevin, urządzenia kuchenne nie wpadają do wanien same z siebie. Mężczyzna pokiwał głową i spojrzał przez stół na córki, które odpierały nawałnicę wiadomości tekstowych z dywagacjami na-temat tego, co się przydarzyło Katelyn. - Miała jakieś problemy? Wiecie cokolwiek, dziewczyny? Taylor nie znosiła kakao, ale za bardzo kochała mamę, żeby ją zasmucić. Zamieszała parujący płyn cukrową laską. Jedyne, co sprawiało, że

domowa czekolada wydawała się jeszcze ohydniejsza, to cukrowa laska. - Nie. Katie jest... - Była - poprawiła ją Hayley, jak zawsze precyzyjna. Taylor spojrzała na siostrę. - Słusznie, była. W każdym razie Katie była bardzo w coś wkręcona. - Rzekomo miała chłopaka. To znaczy - szybko wyjaśniła Hayley, bo Taylor rzuciła jej poirytowane spojrzenie - tak słyszałam. Ale nigdy go nie spotkałam. Właściwie nie rozmawiałyśmy ze sobą w szkole. Kevin powoli popijał kakao. - Zrobiłaś je na chudym mleku, Val? Jego żona kiwnęła głową, po czym odwróciła się do dziewcząt i mrugnęła. - Tak, kochanie, na chudym. Wszyscy wypłukali kubki, a Kevin wyłączy! duże wielokolorowe lampki, które zdobiły rozłożystą daglezję rosnącą przed frontowym oknem. - W Port Gamble raczej nie panuje świąteczna atmosfera - zauważył, spoglądając na ulicę i zatokę po drugiej stronie. - Nie umiem sobie wyobrazić życia bez was, dziewczynki - odezwała się Valerie. Trochę skłamała. Kiedyś była bardzo blisko doświadczenia tego, co przeżywała teraz Sandra Berkley. Hayley i Taylor otarły się o śmierć, lecz nikt w rodzinie nigdy nie mówił o tym wydarzeniu. Wspomnienie było zbyt bolesne i drażliwe, jak ropiejąca rana, która nigdy do końca się nie zagoiła. Jeszcze tego nie wiedzieli, ale niedługo ktoś miał rozjątrzyć tę ranę, a gdy to zrobi, wielu mieszkańców Port Gamble stanie w obliczu przerażających konsekwencji.

rozdział 3 Przez całą szkołę podstawową Hayłey i Taylor zajmowały wspólny pokój, dość duży, by pomieścić najpierw dwa łóżeczka dziecinne, a potem takie same łóżka młodzieżowe z identyczną pościelą. Była to większa z dwóch sypialni na piętrze domu numer 19, w którym mieszkały, od kiedy rodzice przywieźli je z Harrison Medical Centre w pobliskim Bremerton. Drugą sypialnię ich ojciec wykorzystywał jako swój gabinet. Tam powstała jego najbardziej udana książka Zabójcze piękno - oparta na faktach opowieść o królowej piękności, która zamordowała sześć rywalek za pomocą truskawek oblanych czekoladą i posypanych trutką na szczury. Kevin powtarzał swoim córkom: -Gdyby tylko te ściany potrafiły mówić... Świat dowiedziałby się, jak trudno jest przekazać prawdę w historii, w której wszyscy kłamią. Ale ściany nie mówiły. Gdy bliźniaczki były w siódmej klasie, ich najlepsza przyjaciółka Beth Lee pewnego popołudnia podjudziła je, by zażądały osobnych pokojów. Siedziały całą trójką w salonie Ryanów, oglądając na Discovery Channel program o chirurgii plastycznej, a Beth popijała wodę ze sportowego bidonu - choć nie uprawiała żadnych sportów. - Ludzie w szkole uważają, że to dziwne, że macie wspólny pokój - oznajmiła, zanim dziewczyna na ekranie poszła pod nóż, aby poprawić sobie nos. - Skąd ktokolwiek w szkole może o tym wiedzieć? - zdziwiła się Hayley. Beth wzruszyła kościstymi ramionami. - Może coś tam mi się wypsnęło. Taylor skrzywiła się. -Jakżeby inaczej. - Po prostu się o was martwię, Hay-Tay - odparowała Beth, jak zawsze zwracając się do dziewcząt podwójnym imieniem. - Ten drugi pokój jest śmiesznie mały. Poza tym to gabinet tatusia - zaoponowała Hayley. - No to mieszkajcie w nim na zmianę. Jakie to ma znaczenie? To przerażające, że jesteście nierozłączne, prawie jak bliźnięta syjamskie.

Taylor zaczerwieniła się. - Nieprawda. - Oho, ktoś się wkurzył - zakpiła Beth. - Ciekawe dlaczego? Może dlatego, że ktoś inny ma rację? Jak zwykle zresztą. Bliźniaczki nie spierały się z nią dłużej, ale tego wieczoru przekonały tatę, żeby przeniósł swoją pracownię na dół. Potem rzucały monetą i mniejszy pokój przypadł Taylor. Siostry nie znosiły mieszkać osobno, ale drażniła je perspektywa, że Beth będzie rozpowiadała po szkole, iż są dziwaczne. W końcu czy bliźnięta nie powinny być sobie bliskie? Przystawiły łóżka wezgłowiami do wewnętrznej ściany, w której z obu stron była zaślepiona dziura po starym gniazdku. Pojedyncze śrubki ledwie się trzymały. Wystarczyło tylko lekko dotknąć, by odsunąć dekielek na bok. Nie był to interkom, ale tak właśnie działał. Nocami, gdy rodzice spali na dole, siostry rozmawiały o sprawach, które je zaprzątały: chłopakach, Beth Lee, kreaturach opisywanych przez ojca, pewnym daniu z makaronem, którego nie znosiły, o czym mama nie miała pojęcia, dziwnych uczuciach i wizjach, które miewały w niespodziewanych momentach. O nich było najtrudniej rozmawiać, ponieważ niezwykle ciężko ująć w słowa coś, co jest nie do pomyślenia i nie do uwierzenia. Właściwie jak się opisuje uczucia? Albo jak można wiedzieć z absolutną pewnością coś, o czym nie powinno się, nie może się mieć żadnego pojęcia? Bliźniaczki oczywiście różniły się od siebie. Być może powstały z jednej podzielonej komórki, ale to nie oznaczało, że były takie same, mimo identycznych genotypów. Poza podobieństwem fizycznym dziewczęta miały całkowicie różne gusta i upodobania. Hayley skłaniała się ku muzyce alternatywnej. Uwielbiała lokalne zespoły z północnego zachodu takie jak Modest Mouse, Fleet Foxes czy staromodny Sleater- Kinney - wszystko poza utartymi ścieżkami i głównym nurtem. Podczas gdy ich przyjaciółka Beth wolała muzykę modną i na topie, Hayley bardziej interesowało szukanie sensu i oryginalnych, autentycznych głosów. Taylor odmierzała wszystko emocjami, natomiast Hayley szukała sposobów, by skatalogować życie. Rozum tej analitycznej z natury dziewczyny niemalże zawsze wygrywał z sercem. Podoba mi się? Nie podoba? Nieważne, chcę to zrozumieć. I to jej

dążenie, żeby poznawać wszystko od samych podstaw, było prawdopodobnie powodem, dla którego zakochał się w niej Colton James, chłopak z domu obok. Inteligencja Taylor była bardziej intuicyjna, nie tak mocno oparta na logice. Podobał jej się jakiś kolor, bo poprawiał jej samopoczucie, a nie dlatego, że przy nim jej oczy wyglądały ładniej. Chlubiła się tym, że jest wygadana i postępowa - na przykład często przestawiała się nagle na wegetarianizm, narażając się na kpiny Hayley. Łatwo operowała słowami w przeciwieństwie do swojej bardziej nieśmiałej i introwertycznej siostry. Ale poza różnicami łączyła je głęboka siostrzana więź, i coś znacznie więcej. Taylor obserwowała z łóżka, jak łódź ozdobiona choinką na dziobie przecina Zatokę Port Gamble, płynąc w stronę tartaku. Był wieczór Bożego Narodzenia i wydawało się, że w okolicy panuje śmiertelny spokój. Delikatna smuga dymu snuła się nad szopami o zardzewiałych blaszanych dachach, nad prawie pustym parkingiem i porozrzucanymi wszędzie kłodami drewna wyglądającymi jak klocki jenga w zbyt wielkiej skali. Być może Taylor miała najmniejszy pokój, ale był z niego absolutnie najlepszy widok w całym domu. Stary holownik zostawiał za sobą spieniony kilwater, który falował na lśniącej, czarnej powierzchni wody. Dziewczyna usiadła i wpatrzyła się weń uważnie, a jej serce zaczęło bić szybciej. Na wodzie pojawiły się litery: PATRZ Wiedząc, że to jedna z tych przedziwnych chwil, odwróciła się, podniosła plastikowy dekiel zakrywający dawne gniazdko i zawołała: - Hayley, chodź tu! Musisz coś zobaczyć. - Jestem zmęczona - zaprotestowała siostra. - Już widziałam ten obrzydliwy szalik, który dostałaś od ciotki Jolene. Taylor westchnęła z rozdrażnieniem. - Nie o to chodzi. Przyjdź tu. Szybko! Chwilę później Hayley stała w drzwiach, a Taylor pokazywała za okno. - No, holownik z ładną choinką. - dziewczyna zmarszczyła brwi i posłała siostrze poirytowane spojrzenie. - Spójrz na wodę za jego rufą.

- Nie możesz mi po prostu powiedzieć, co powinnam zobaczyć? - Czytaj. Hayley ponownie przeniosła wzrok na zatokę. Przyjrzała się dokładniej i kiwnęła głową. Słowo na wodzie trochę się rozmyło, ale było czytelne, jakby dziecko naskrobało je grubym kawałkiem kredy na asfaltowym chodniku. -Jak myślisz, co to może znaczyć? - zapytała Hayley. Taylor rozsunęła zasłony, żeby mieć lepszy widok, po czym odwróciła się do siostry. - Chodzi o Katelyn. Czuję to. Błękitne oczy Hayley, identyczne jak oczy siostry, włącznie ze złotymi plamkami na tęczówkach, patrzyły twardo i badawczo. -Jak to o nią? Gdzie niby mamy patrzeć? I na co? Taylor pokręciła głową. - Nie wiem. Stały tak przez chwilę, aż grudniowy wiatr porwał i rozniósł wiadomość po wodzie. - Ten szalik jest naprawdę potworny, Taylor. - To prawda, koszmarny. Włożę go raz dla ciotki Jolene, a potem przypadkiem zostawię w autobusie. Żadna z dziewcząt jeszcze tego nie wiedziała, ale noc, w którą umarła Katelyn Berkley, miała wiele zmienić. Bardzo wiele. Właściwie wszystko.

rozdział 4 Nazajutrz po Bożym Narodzeniu w Port Gamble panowała zupełnie inna atmosfera niż zazwyczaj w tym dniu. Niektóre rzeczy pozornie wydawały się niezmienione. Plastikowe torby z opakowaniami po prezentach i wstążkami składano obok śmietników albo palono ukradkiem w ogniskach za domami. Dzieci oglądały swoje łupy, sprawdzając, kto dał im najlepszy prezent, a kto zbył je czymś niewartym nawet oddawania do sklepu. Kilka osób wybrało się do miasta, żeby dokonać zwrotów najtrudniejszych podarunków, czyli przedmiotów wykonanych ręcznie. Głupio brzmiały argumenty, że wełniane rękawiczki mają zły rozmiar czy że już się posiada komplet malowanych kieliszków. Artysta przyjmował zwrot i wtedy padały kłamstwa, zresztą z obu stron. - Bardzo mi się podobają, ale mam już sześć par. - Mogę zaproponować kapelusz, który będzie do nich idealnie pasował. Cisza. - Szkoda, że nie wiedziałam. Właśnie wczoraj kupiłam nowy kapelusz. Przecież w dzień Bożego Narodzenia sklepy są nieczynne. Kolejne kłamstwo. A rękawiczki były naprawdę brzydkie. Kłamstwa z obu stron padały w sklepach i domach w całym mieście. Jednak nikt nie mógłby pozazdrościć tych świąt Sandrze i Harperowi Berkleyom. Ich córka umarła. Odeszła. Leżała teraz w chłodni w kostnicy okręgu Kitsap w Port Orchard w oczekiwaniu na nóż, który sprofanuje jej skórę, na piłę, która otworzy jej czaszkę, na zimny głos patolog sądowej, która będzie cięła ciało i kości tej niegdyś pięknej dziewczyny. Taki był koniec życia Katelyn, a jednocześnie początek czegoś całkiem innego. Dziewczynka była ostatnią wielką nadzieją swojej mamy. A urządzenie kuchenne w wannie tę nadzieję jej odebrało. Sandra próbowała sobie poradzić z bólem i rozpaczą najlepiej, jak umiała. Wypuściła zatrutą strzałę w Harpera. - Gdybyśmy nie prowadzili tej durnej restauracji, częściej bywałbyś w domu. Spuścił głowę. Spodziewał się jej ataku. - Wszyscy pracują, Sandy. Naprawdę zamierzasz mnie obwiniać za śmierć

Katelyn? - Córka potrzebuje ojca. Harper spojrzał na żonę, starając się znaleźć słowa, które uzmysłowiłyby jej prawdę, nie doprowadzając do wybuchu. - Potrzebuje też trzeźwej matki. To była zła odpowiedź. Sandra zwinęła dłoń w pięść i wyprowadziła cios. Harper cofnął się, z łatwością unikając uderzenia, gdyż nadal był bardzo zwinny, a żona dość niezdarna. Po chwili emocje opadły na tyle, że Sandra zdała sobie sprawę z tego, co zrobiła, i wy-buchnęła płaczem. Harper objął ją i też się rozpłakał. Wspólna radość po narodzinach Katelyn bardzo ich ze sobą związała. Ona też stanowiła spoiwo, które trzymało ich razem, gdy małżeństwo przeżywało kryzys. Kiedy leżeli w łóżku nad ranem po śmierci córki, Sandra cicho łkała w poduszkę. Oczy miała czerwone od wylanych łez i od nadmiaru alkoholu. Nie rozumiała, skąd Harper czerpie spokój pozwalający mu spać. Ale on nie spal. Udawał tylko, żeby uniknąć rozmowy z żoną. Złość i pretensje przebijały ze wszystkiego, co mówiła. Już taką była osobą: rozgoryczoną, zazdrosną i wiecznie niezadowoloną ze swojego losu. W sytuacjach, w których ktoś mógłby cieszyć się z radości bliźnich, Sandrę tylko zatruwała myśl, dlaczego Bóg nie dał jej tego, co mieli inni. Nowego samochodu. Większego domu. Brylantów zamiast cyrkonii. Zadowolenia z przyjaźni. Córki, która wyrwałaby ją z Port Gamble. Leżąc obok siebie w milczeniu, oboje zastanawiali się, czy śmierć Katelyn spowoduje, że zbliżą się do siebie. Czy też będzie pretekstem, by zakończyć ich małżeństwo? W całym Port Gamble młodzi, starzy, znajomi i nieznajomi myśleli o Katelyn. Leżąc w łóżku i pisząc na laptopie, Taylor Ryan zerkała na atramentowe wody Zatoki Port

Gamble. Targały nią uczucia bardziej bolesne niż oczyszczające. Ale w końcu łzy przestały płynąć. Rozmawiała z Beth na czacie. CZUJĘ SIĘ SAMOLUBNA. QRCZE! NIE POWINNAM SMUCIĆ SIĘ Z POWODU K„ TYLKO DZIĘKOWAĆ ZA ŻYCIE MOJE I SIOSTRY. WYPADKI SIĘ ZDARZAJĄ. WIEM TEŻ, ŻE K. BYŁA ® Natomiast Hayley nie walczyła z myślami na temat Katelyn. Pozwoliła, by się z niej wylały, i przekazała Coltonowi swoje rozważania na temat przyczyn nieszczęścia. KATELYN MIAŁA JAZDĘ NA PUNKCIE STARLI. TO NIE WPORZO. ATA, ZAMIAST JEJ POMÓC, WYRZUCIŁA JĄ JAK ŚMIECIA. LUDZIE NIE SĄ ŚMIECIAMI. NIKT NIE ZASŁUGUJE NA TAKIE ZDISSOWANIE. KATELYN CHCIAŁA TYLKO, ŻEBY STARŁA ZNÓW JĄ LUBIŁA. NIEKTÓRZY SĄDZĄ, ŻE KATELYN BUJAŁA SIĘ W STARLI, ALE TO NIEPRAWDA. WREDNE PLOTKARY ROZPOWIADAJĄ TAKIE BZDURY, KIEDY CHCĄ KOGOŚ OŚMIESZYĆ. Nocne marki Beth Lee i jej matka Kim mieszkające w domu pod numerem 25 przy Olympian Avenue nadal nie spały. Oglądały telewizję (Kim twierdziła, że to wzmacnia więzi między matką i córką), a Beth równocześnie pisała SMS-y. Robiła to bardzo sprawnie, jednym okiem śledząc akcję filmu, a drugim kontrolując ekran komórki. Co jakiś czas matka chichotała i klepała córkę po nodze, a Beth przerywała na chwilę i spoglądała jej w oczy. Gdy tylko Kim przenosiła wzrok na telewizor, dziewczyna znów zaczynała pisać. MOŻE NIE WIDAĆ, ALE ® NIE LUBIĘ ® OCZY Ml PUCHNĄ I ROBIĄ SIĘ MNIEJSZE NIŻ NORMALNIE. AMY JEST NIEZŁA :-P! POWIEDZIAŁA, ŻE MASKUJĘ UCZUCIA SARKAZMEM. WIDZIAŁAM, JAK MAMA K. PŁAKAŁA. CHYBA WSZYSCY ZAWIEDLIŚMY K. Podczas gdy mąż u jej boku chrapał, wydając wizg niczym piła tarczowa, Valerie Ryan odmawiała cichą modlitwę. Chciała wysłać w kosmos jakąś kojącą myśl. Wierzyła w moc pozytywnych przesłań. „Katelyn, bądź blisko mamy i taty. Oni cię potrzebują i nigdy nie przestaną cię

kochać. Ziemia nie jest miejscem naszego ostatecznego przeznaczenia. Nie obrócisz się w proch. Żyjesz nie tylko w naszych wspomnieniach". Tymczasem Colton James, przebywający w odległym o ponad trzysta kilometrów Portland, czuł mdłości na myśl od tym, co się wydarzyło w Port Gamble. Choć nie był aż tak zaskoczony jak jego rodzice. Colton obserwował, jak Katelyn w ciągu ostatnich miesięcy marniała i przeistaczała się z optymistycznej, energicznej nastolatki w osobę ponurą i wyalienowaną. Przeczytał wiadomość od Hayley. Zazwyczaj pisał lakonicznie, kilka słów albo nawet jedną literę wyrażającą to, co chciał powiedzieć. Tym razem opisał swoje przemyślenia dokładniej. Chciał się nimi podzielić. Chciał coś wyjaśnić. TEŻ JESTEM W SZOKU. BYŁA OSTATNIO DZIWNA, ALE MNIE I MAMĘ ZAWSZE TRAKTOWAŁA MIŁO. PRZYNIOSŁA NAWET MAMIE SPECJALNE BLACHY DO PIZZY. ZROBIŁY 4 RÓŻNE. MAMA BARDZO LUBIŁA KATELYN. MÓWIŁA, ŻE JEST WYJĄTKOWA. SZKODA, ŻE NIE MOŻEMY COFNĄĆ CZASU I ZMIENIĆ TEGO DROBIAZGU, OD KTÓREGO WSZYSTKO SIĘ ZACZĘŁO. GŁUPIO, NIE? TAKIE RZECZY NIE POWINNY SIĘ DZIAĆ. Tymczasem w domu sąsiadującym z domem Berkleyów Starła Larsen odpaliła Facebooka na swoim telefonie. Na jej tablicy było mnóstwo wpisów na temat Katelyn, tak jak na profilach należących do wszystkich, którzy chodzili do liceum w Kingston. Weszła na tablicę Katelyn. Nie była tam od jakiegoś czasu. Zdjęcie profilowe Katelyn przedstawiało je razem z czasów, gdy należały do zastępu harcerskiego. Dziewczynki prezentowały szerokie, szczerbate uśmiechy. Starła nienawidziła tego zdjęcia od dawna, lecz teraz wywołało na jej twarzy smutny uśmiech. Uznała, że też powinna coś napisać na tablicy Katelyn. Lubiła rzucać kąśliwe uwagi na temat ludzi, a potem dodawać uśmiechniętą buźkę, jakby żartowała, choć wcale tak nie było. Wiedziała, że robi to, bo inne dzieciaki spodziewają się, że będzie bystra, zabawna i trochę uszczypliwa. Uroda zobowiązuje - a Starła była o wiele więcej niż tylko ładna. © Z POWODU KATIE. NIE WIEM, CZY DZISIAJ ZASNĘ. ŚWIAT NIGDY NIE BYŁ DLA NIEJ MIŁY POZDRO, KATIE. Starła sięgnęła po zmywacz do paznokci, jeszcze przez chwilę obserwując, jak kolejne osoby klikają „Lubię to". Kilka dzieciaków też zamieściło swoje komentarze. MYŚLIMY O TOBIE, STARŁA.

KATIE WYDAWAŁA SIĘ MIŁA. SZKODA, ŻE NIE POZNAŁAM JEJ LEPIEJ. ŚWIAT JEST DO DUPY POZDRO, STARI! 3MAJ SIĘ! Starła spojrzała na swoją kolekcję lakierów z Sephory ustawioną niczym kręgle na torze. Z tyłu zauważyła zieloną emalię, której razem z Katelyn używały w gimnazjum. Kupiły sobie po buteleczce i postanowiły się wylansować na dzień św. Patryka. Zieleń była bardziej butelkowa niż trawiasta. Obracając w palcach buteleczkę Rimmel London, szczerze uśmiechnęła się na to wspomnienie. Odcień nazywał się „Zazdrość". Wtem do przejrzystych błękitnych oczu Starli napłynęły łzy, wywołane żalem i smutkiem zaprawionymi poczuciem winy. - Tak mi przykro, Katie - powiedziała na głos. - Szkoda, że się o tym nie dowiesz. A gdzieś blisko pewna osoba weszła do sieci i zaczęła usuwać zawartość folderu o nazwie KATELYN, zawierającego kopie e-maili, czatów i zdjęć, których jedynym zadaniem było zaszczucie i zgnębienie dziewczyny. Każdy element został pomyślany jako zemsta. Usuń. Usuń. Usuń. ® Z POWODU KATIE. NIE WIEM, CZY DZISIAJ ZASNĘ. ŚWIAT NIGDY NIE BYŁ DLA NIEJ MIŁY. POZDRO, KATIE. Starła sięgnęła po zmywacz do paznokci, jeszcze przez chwilę obserwując, jak kolejne osoby klikają „Lubię to". Kilka dzieciaków też zamieściło swoje komentarze. MYŚLIMY O TOBIE, STARŁA. KATIE WYDAWAŁA SIĘ MIŁA. SZKODA, ŻE NIE POZNAŁAM JEJ LEPIEJ. ŚWIAT JEST DO DUPY. POZDRO, STARI! 3MAJ SIĘ! Starła spojrzała na swoją kolekcję lakierów z Sephory ustawioną niczym kręgle na torze. Z tyłu zauważyła zieloną emalię, której razem z Katelyn używały w gimnazjum. Kupiły sobie po buteleczce i postanowiły się wylansować na dzień św. Patryka. Zieleń była bardziej butelkowa niż trawiasta. Obracając w palcach buteleczkę Rimmel London, szczerze uśmiechnęła się na to wspomnienie. Odcień nazywał się „Zazdrość".

Wtem do przejrzystych błękitnych oczu Starli napłynęły łzy, wywołane żalem i smutkiem zaprawionymi poczuciem winy. - Tak mi przykro, Katie - powiedziała na głos. - Szkoda, że się o tym nie dowiesz. A gdzieś blisko pewna osoba weszła do sieci i zaczęła usuwać zawartość folderu o nazwie KATELYN, zawierającego kopie e-maili, czatów i zdjęć, których jedynym zadaniem było zaszczucie i zgnębienie dziewczyny. Każdy element został pomyślany jako zemsta. Usuń. Usuń. Usuń.