dydona

  • Dokumenty715
  • Odsłony82 875
  • Obserwuję61
  • Rozmiar dokumentów1.2 GB
  • Ilość pobrań51 665

Henning Mankell Chlopiec, ktory spal pod pierzyna ze sniegu

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :444.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Henning Mankell Chlopiec, ktory spal pod pierzyna ze sniegu.pdf

dydona Literatura Lit. skandynawska Mankell Henning Kryminał, Szwecja
Użytkownik dydona wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 192 stron)

HENNING MANKELL (ur. 1948) to jeden z najpopularniejszych pisarzy szwedzkich, a także wybitny dziennikarz i człowiek teatru. Stał się sławny dzięki serii kryminałów, których bohaterem jest komisarz Wallander. Książki Mankella publikowane są w trzydziestu dziewięciu krajach. On sam mieszka na zmianę w Szwecji i Mozambiku. Nakładem W.A.B. ukazało się dotychczas dziesięć jego powieści dla dorosłych, w tym książka spoza cyklu kryminalnego - Comedia infantil (2008). Mankell zdobył wiele wyróżnień literackich, a ponadto niemiecką Nagrodę Tolerancji (2004). Odnosi także ogromne sukcesy jako twórca literatury dziecięcej i młodzieżowej, za którą został uhonorowany Nagrodą Astrid Lindgren (1996). Książka Chłopiec, który spał pod pierzyną ze śniegu - trzeci tom cyklu o przygodach Joela - uzyskała w 1996 roku nominację do prestiżowej szwedzkiej nagrody Augustpriset. W przygotowaniu tom czwarty. HENNINC MANKELL (ur. 1948) to jeden z najpopularniejszych pisarzy szwedzkich, a także wybitny dziennikarz i człowiek teatru. Stał się sławny dzięki serii kryminałów, których bohaterem jest komisarz Wallander. Książki Mankella publikowane są w trzydziestu dziewięciu krajach. On sam mieszka na zmianę w Szwecji i Mozambiku. Nakładem W.A.B. ukazało się dotychczas dziesięć jego powieści dla dorosłych, w tym książka spoza cyklu kryminalnego - Comedia infantil (2008). Mankell zdobył wiele wyróżnień literackich, a ponadto niemiecką Nagrodę Tolerancji (2004). Odnosi także ogromne sukcesy jako twórca literatury dziecięcej i młodzieżowej, za którą został uhonorowany Nagrodą Astrid Lindgren

(1996). Książka Chłopiec, który spał pod pierzyną ze śniegu - trzeci tom cyklu o przygodach Joela - uzyskała w 1996 roku nominację do prestiżowej szwedzkiej nagrody Augustpriset. W przygotowaniu tom czwarty. HENNING MANKELL Chłopiec, który spał pod pierzyną ze śniegu przełożyła Paulina Rosińska w "Sb Tytuł oryginału: Pojken som sov med snó i sin sang Copyright © Henning Mankell, 1996 First published by Raben & Sjorgen, Sweden, in 1996, Published by agreement with Norstedts Agency Copyright © for the Polish edition by Wydawnictwo W.A.B., 2009 Copyright © for the Polish translation by Wydawnictwo W.A.B., 2009 Wydanie I Warszawa 2009 Na chwilę, zanim bezszelestnie zaczyna padać śnieg... To nie pierwsza opowieść o Joelu. O jego dzieciństwie w północnoszwedzkim miasteczku w latach pięćdziesiątych. Tak dawno temu. A zarazem tak blisko. Dorasta w domu o trzeszczących ścianach, na samym brzegu rzeki, której przejrzyste wody płyną do morza. Joel nigdy jeszcze go nie widział. Mieszka z ojcem, tatą Samuelem, małomównym drwalem, który kiedyś był marynarzem i wciąż jeszcze tęskni za morzem, hen, daleko od tych ponurych lasów, lecz nie potrafi wybrać się w drogę. Żyją sobie razem, Joel Gustafsson i jego ojciec. I obaj marzą, każdy na swój sposób, o mamie Jenny, która pewnego dnia po prostu zniknęła. Wzięła walizkę i

poszła nie wiadomo dokąd. Gdzieś tam jest. Ale daleko stąd. Zostawiła ich, żeby opiekowali się sobą nawzajem. Nikt nie ma pojęcia, gdzie jej szukać. Świerkowe lasy milczą. Pewnego razu Joel widzi psa, który biegnie przez ciemną i mroźną zimową noc. Coś sprawia, że chłopiec zrywa się ze snu. Potem wdrapuje się na okno i nagle dostrzega go w mroku. Pies cichutko biegnie w nieznane. Mignął mu przed oczami zaledwie na moment, a potem już go nie było. Joel nie może zapomnieć o psie. Dokąd zmierzał? Skąd przyszedł? Dokąd zmierza on sam? Zakłada tajne stowarzyszenie, które będzie tropić psa. A może raczej badać, kim tak naprawdę jest on, Joel? Tajne stowarzyszenie, do którego należy tylko on. Jednak pies już nigdy nie wraca. Nie ma jego śladów na śniegu. Joel uświadamia sobie w końcu, że pies biegnie ku odległej, bezimiennej gwieździe. Zmierza dokądś, hen, daleko, za Orion. Do gwiazdozbioru, którego może w ogóle nie ma? Który istnieje tylko w głowie Joela? Nigdy nie zapomni tamtej Zimy z Psem. Właśnie wtedy zaczyna rozumieć, że on to on, a nie ktoś inny. Jednak Joel rośnie, jest coraz starszy, kończy trzynaście lat. I nagle nie pamięta już psa. Pewnego dnia zostaje potrącony przez autobus. Doświadcza cudu. Chociaż wpadł pod koła, nic mu się nie stało. Musi przyznać, że czasem bardzo trudno zrozumieć taki cud. Ale Joel uczy się. I nagle to nie samotny pies jest ważny, lecz wiele innych rzeczy. Dorastać to dziwić się, stawać się dorosłym to powoli zapominać o tym, co nas dziwiło, gdy byliśmy dziećmi. Joel to zrozumiał i takim dorosłym być

nie chce. Coraz częściej szuka towarzystwa Gertrud Bez Nosa. Tej, co mieszka w niesamowitym domu na południowym brzegu rzeki, po drugiej stronie złowieszczego mostu kolejowego. Joel dzieli z Gertrud wiele tajemnic. Ogromną radość. Ale też smutek i rozczarowanie. Czas nie chce się zatrzymać. Biegnie i biegnie. A Joel wraz z nim. Z kolejnych oddechów tworzy się dzień, potem następny, i mija miesiąc, jeden za drugim. Z topniejącego śniegu kiełkuje nowa wiosna, gdy pęka lód na rzece, a pnie znów unoszą się na wodzie, płynąc, hen, do morza. Nadchodzi kolejne lato z brzęczeniem komarowi słońcem, które świeci niestrudzenie. Przychodzi jesień i dojrzewają czerwone borówki, opadają liście, a szklisty lód dźwięczy pod kołami roweru. Bo Joel jeździ rowerem. Bez przerwy przemierza ulice w poszukiwaniu nieoczekiwanych zdarzeń. Może kryją się za najbliższym rogiem? Albo następnym? Albo jeszcze dalej? Nadchodzi jesień i Joel wkrótce skończy czternaście lat. Teraz śpi smacznie w swoim łóżku. Gdzieś w ścianie, tuż przy jego uchu, chrobocze mysz. Ale Joel jej nie słyszy. Co mu się śni, nie wie nikt. W ciemności za oknem bezszelestnie zaczyna padać śnieg. Jeszcze daleko do świtu. 1 Joel z trzaskiem podniósł roletę. Tak jakby strzelał z armaty na wiwat, rozpoczynając nowy dzień. Zdumiony gapił się w krajobraz za oknem. Było zupełnie biało. Kolejny raz dał się nabrać.

Zima zawsze nadchodzi cichaczem, kiedy człowiek najmniej się tego spodziewa. Jeszcze poprzedniej jesieni Joel postanowił, że coś takiego już nigdy nie może się powtórzyć. Przed położeniem się spać miał przecież stwierdzić, czy w nocy będzie padał śnieg, czy nie. Problem w tym, że śniegu nie słychać. W przeciwieństwie do deszczu, który bębni w blaszany daszek osłaniający stojak na rowery na podwórku. Gdy świeci słońce, też nic nie słychać. Ale wtedy zmienia się światło. Najłatwiej jest z wiatrem. Czasem, kiedy wieje naprawdę mocno, kiedy szarpie i tarmosi ściany, wydaje się, że dom zaraz uniesie się w powietrze. Za to śnieg pojawiał się cichaczem. Był jak Indianin. Poruszając się bezszelestnie, nadchodził, kiedy człowiek najmniej się tego spodziewał. Joel wyglądał przez okno. Nadeszła zima, nie można zaprzeczyć. A on znów dał się nabrać. Będzie długa i mroźna? Śnieg, który spadł dziś w nocy, utrzyma się najdłużej. Bo leży na samym spodzie. Pierwszy śnieg topnieje ostatni. A nastąpi to dopiero pod koniec kwietnia albo na początku maja. Joel pomyślał, że wtedy będzie już miał skończone czternaście lat. Do tego czasu urośnie jeszcze kilka centymetrów. I wydarzą się rzeczy, o których teraz nawet nie wie. Spadł śnieg. W takim razie jest już Nowy Rok. Chociaż to dopiero listopad. Bo u Joela tak właśnie jest. Tak sobie postanowił. Nowy Rok nadchodzi wraz z pierwszym śniegiem. Jego własny Nowy Rok. Poranek, gdy wszystko jest białe, to dla niego pora, by przyjąć noworoczne postanowienia. Jeśli jakieś ma. A przecież miał, i to wiele.

Podłoga była zimna, więc Joel wziął poduszkę i wsunął ją sobie pod stopy. Z kuchni dobiegał brzęk czajniczka do kawy. To tata Samuel, a on nie lubił, kiedy stało się na poduszce. Dlatego Joel musiał być czujny, żeby szybko odskoczyć od okna, gdyby z tyłu za nim otworzyły się drzwi. Rzadko jednak zdarzało się, by Samuel wchodził rankiem do jego pokoju. Ryzyko istniało, lecz było niewielkie. Joel śledził wzrokiem pojedynczy płatek śniegu, który wolno wirując, opadał we wszechogarniającą biel. W wieku trzynastu lat ma się sporo spraw do przemyślenia. Więcej niż dwunastolatek. O jedenastolatku nie wspominając. Joel uważał, że od chwili, kiedy zeszłej jesieni spadł pierwszy śnieg, nauczył się dwóch rzeczy. W miarę upływu czasu życie robi się coraz bardziej skomplikowane. A zima zawsze nadchodzi cichaczem, kiedy człowiek najmniej się tego spodziewa. Przypomniał sobie poprzedni wieczór. Wtedy wciąż jeszcze trwała jesień. Po obiedzie założył kalosze, chwycił kurtkę i pokonał schody trzema skokami. Ponieważ była niedziela, w miasteczku zatrzymywał się nocny pociąg z północy. Rzadko ktoś do niego wsiadał. A jeszcze rzadziej ktoś z niego wysiadał. Ale nigdy nie wiadomo. Poza tym Joel wrzucał ukradkiem tajemnicze liściki do skrzynki na wagonie pocztowym. Mam was na oku. Podpisano J. Zawsze te same słowa. Lecz na kopertach Joel pisał różne przypadkowe nazwiska, które znalazł w gazetach taty Samuela. Adresy natomiast wymyślał sam. Ulica Cudów 9. Albo Aleja Kowala Lundberga 12. Joel myślał sobie, że może gdzieś na świecie istnieją takie miejsca.

Ponieważ podejrzewał, że poczta zatrudnia tajnych pracowników, którzy dniami i nocami tropią tych, co podają na kopertach zmyślone ulice, nie miał odwagi dopisywać nazwy prawdziwych miast. Dlatego przeglądał w szkolnej bibliotece kronikę Kiedy? Gdzie? Jak? To taki kalendarz, opisujący wydarzenia minionego roku. Na samym końcu mieściły się długie listy miast i miejscowości w całym kraju. Tam można było sprawdzić, które miasta powiększyły się, a które miejscowości zmniejszyły. Miasteczko Joela stawało się coraz mniejsze. Tak więc potwierdzały się jego podejrzenia. Nikt nie chciał tu pozostać. Nikt też nie chciał się tu sprowadzić. W najgorszym przypadku on i Samuel będą ostatnimi mieszkańcami. Pewnego razu próbował to wytłumaczyć tacie. Ale on tylko wybuchnął śmiechem. - Nad rzeką zawsze ktoś będzie mieszkał - stwierdził. - Ale czy to musimy być my? - zapytał Joel. Na to Samuel już nie odpowiedział. Roześmiał się jeszcze raz, po czym założył okulary i zaczął przeglądać gazetę. A Joel sprawdził w kronice Kiedy? Gdzie? Jak?, że nigdzie w Szwecji nie ma takich miejscowości jak te, które wypisał na tajemniczych listach. Nie istniało żadne Joelsholm ani Graneborg. Nigdy nie naklejał znaczków. Po prostu je rysował - facetów z wielkimi nosami. Ponieważ to były zmyślone listy, nie wypadało używać prawdziwych znaczków. Wrzucając je później do skrzynki na wagonie pocztowym, musiał uważać. Naczelnik stacji, pan Knif, miał sokoli wzrok i łatwo wpadał w złość. Lecz jak dotąd Joel nigdy nie został przyłapany. W dzienniku zanotował, że w sumie wysłał już jedenaście listów pociągami zmierzającymi na południe.

Ostatni wrzucił do skrzynki ukradkiem poprzedniego wieczoru. Wtedy była jeszcze jesień. Szron trzeszczał pod kołami roweru. A gdy Joel podjeżdżał zdyszany pod górkę, z jego ust wydobywały się obłoczki pary. Była połowa listopada. Zdarzało się i tak, że pierwszy śnieg zdążył już spaść do tego czasu. Lecz nie w tym roku. Zima nadeszła później. A śnieg znów zakradł się cichaczem, w nocy. Joel zerknął na budzik, który stał na taborecie przy łóżku. Jeśli ma zdążyć do szkoły, musi się pospieszyć. Jak zwykle był już spóźniony. Wślizgnął się do łazienki, szybciutko umył się i ubrał, po czym poszedł do kuchni. Samuel właśnie szykował się do wyjścia. Tata Samuel, marynarz, który został drwalem. Joel często marzył, że jest na odwrót. Tata Samuel, drwal, który został marynarzem. Wtedy nie mieszkaliby tu, nad rzeką, tak daleko od morza, że dalej już się nie da. Na półce stał model starego żaglowca „Celestine". Gdyby wszystko było inaczej, okręt zdobiłby ścianę kajuty łagodnie kołysanej przez morskie fale. Joel myślał sobie czasem, że zrozumieć dorosłych to rzecz niemożliwa. Często nie wiedzieli, co dla nich najlepsze. Zawsze powtarzali, że zrobią wszystko, by ich dzieciom dobrze się żyło. Lecz jak mieli tego dokonać, skoro nie potrafili zatroszczyć się o samych siebie? Przez te wszystkie lata, odkąd Jenny zniknęła, Joel sam musiał być dla siebie mamą. I zawsze wiedział, co dla niego najlepsze. Lecz Samuel to beznadziejny przypadek. Mówił ciągle, że pewnego dnia, już niedługo, jeszcze nie teraz, ale wkrótce wyruszą w drogę. Jednak nie zrobili tego nigdy. A Joel powoli zaczął tracić nadzieję. Samuel nie różnił się od innych dorosłych. Nie wiedział, co dla niego najlepsze. W dodatku był już za stary. Za stary, żeby samemu się

dowiedzieć. I żeby pomóc w tym Joelowi. Samuel dopił kawę i umył kubek. „Zaraz powie, że mam się pospieszyć" - pomyślał Joel. - Pospiesz się, bo spóźnisz się do szkoły - nakazał tata. Siedząc na klęczkach, Joel wetknął głowę do szafki, w której przechowywali różności, od butów po stare gazety. Szukał swoich zimowych trzewików. Wiedział, że teraz Samuel zapyta, czy Joel słyszy, co on do niego mówi. - Słyszysz Joel, co do ciebie mówię? - odezwał się tata. - Tak - odpowiedział Joel. - Nie spóźnię się. Zdążę na pewno. Wyciągnął buty i usiadł przy stole, żeby je zawiązać. Najpierw nimi potrząsnął. Na podłogę spadły mysie bobki. Tym razem nie było zdechłej myszy. W zeszłym roku znalazł jedną w lewym bucie. Samuel pakował plecak: kanapki, butelka mleka i termos z kawą. Joel zerknął na niego ukradkiem. Jego tata zaczynał się starzeć. Chociaż nie skończył jeszcze czterdziestu jeden lat. Miał przygarbione plecy i wychudzoną twarz. W dodatku nie golił się już tak starannie i często. Nie podobało się to Joelowi. Czuł, jakby lodowaty wiatr przenikał go do szpiku kości. Nie chciał mieć taty o przygarbionych plecach i niestarannie ogolonej twarzy. Pomyślał też o jednym z postanowień noworocznych, które zamierzał powziąć tego wieczoru. Jego własny sekretny Nowy Rok, nikt inny o nim nie wie. Od dłuższego czasu zaprzątała mu głowę pewna sprawa. Często, jeżdżąc wieczorami rowerem po miasteczku, nie potrafił skupić myśli na niczym

innym. Postanowił, że dożyje co najmniej stu lat. Oznaczało to, że nie umrze przed rokiem 2045. Myśl o tej odległej dacie zapierała dech w piersiach. To właściwie tak, jakby miał żyć wiecznie. Wiedział, że chcąc zrealizować swój zamiar, już teraz musi rozpocząć przygotowania. W przeciwnym razie będzie miał przygarbione plecy jak Samuel. A to właściwie było najważniejsze. Ważniejsze niż jego zamiar, by dożyć stu lat. Joel nie chciał mieć przygarbionych pleców. Wiedział, co powinien zrobić. To również należało do noworocznych postanowień, które zamierzał powziąć, gdy zapadnie wieczór. Od jutra będzie się hartował. Miał plan i teraz, po nadejściu zimy, rozpocznie jego realizację. Tego był pewien. Kto chce żyć bardzo długo, musi się hartować. Jego rozmyślania przerwał gotowy do wyjścia Samuel. Naciągnął na głowę ciepłą czapkę, a potem odwrócił się w drzwiach i spojrzał na Joela. Gdy wychodził do pracy, często wydawał się smutny. To również nie podobało się chłopcu. Tak bardzo, że aż bolał go brzuch. W owych chwilach zupełnie nie potrafił zrozumieć, o czym myśli Samuel. Możliwe, że chodziło o mamę Jenny, która pewnego dnia po prostu zniknęła. Możliwe, że z jej przyczyny ogarniał go czasem smutek równie wielki jak Joela. Mógł też na przykład myśleć o morzu i o tym, że dzisiaj znów go nie zobaczy. Wśród tych sosen i świerków, które ścinał, a potem odzierał z

gałęzi i kory. - Jak będziesz tak siedział i rozmyślał, to spóźnisz się do szkoły - powiedział Samuel. - Już idę, tylko założę buty. 15 - Znów przyszła zima. Na pewno będzie długa, mroźna i ciemna - westchnął Samuel. - Możemy się stąd wyprowadzić. Nawet jutro. - Gdyby to było takie proste. Ale nie jest. I poszedł. Joel słyszał jego kroki na schodach, a potem trzask drzwi na dole. Zasznurował buty. Założył kurtkę, czapkę i szalik. Rękawiczek nie mógł znaleźć. Musiał wybierać: szukać ich albo nie spóźnić się do szkoły. Postanowił dać sobie z nimi spokój. Nie było jeszcze dużego mrozu. Zima dopiero się zaczęła. Postanowił również nie brać roweru. Fajnie będzie wypróbować buty. Biegnąc, wzbijać lekki śnieżny puch. Jednak już na schodach zauważył, że buty zrobiły się za ciasne. Trzeba będzie kupić nowe. Ale jak przekonać do tego Samuela? Buty to spory wydatek. - Bieda drogo kosztuje - mawiał Samuel. Joelowi wydawało się, że już prawie rozumie, co tata ma na myśli. Wyszedł na ulicę. Było jeszcze ciemno. Tylko smuga szarego światła sączyła się znad wierzchołków drzew otaczających miasteczko niczym obronny mur. Ale przecież szkoła czeka. Pani Nederstróm na pewno już przyszła. A on, jeśli się pospieszy, zdąży na czas.

Idąc, wzbijał tumany śniegu. Myślał o wieczorze, kiedy to uroczyście wypowie swoje postanowienia. W tym roku znów dał się zaskoczyć zimie. Chociaż właściwie to nic nie szkodzi. Najważniejsze, że zaczął się Nowy Rok. Wracając ze szkoły, Joel kupił po drodze kaszankę. Prawie zawsze to on robił zakupy, ponieważ Samuel późno kończył pracę w lesie. Dzień po dniu Joel kupował jedzenie, gotował i zmywał. Za to Samuel sprzątał i prał, zazwyczaj w sobotnie wieczory, zanim zasiedli przy radiu, żeby posłuchać audycji rozrywkowych. Joel nie lubił kupować jedzenia. W sklepie spożywczym pana Ehnstroma musiał przepychać się między babami, które nigdy nie potrafiły zdecydować, czego potrzebują. Jeśli miał pecha, mógł natknąć się na mamę kolegi albo koleżanki z klasy. W takich chwilach złościł się na swoją, która zniknęła. Skoro nie chciała zostać z nim i Samuelem, powinna była przynajmniej zatroszczyć się o to, by zawsze mieli co jeść. Powinna była wypełnić żywnością cały dom, aż po dach. Żeby Joel nie musiał ciągle biegać do sklepu i tłoczyć się w kolejce z babami. W zeszłym roku dokonał jednak wielkiej zmiany. Zaczął robić zakupy co drugi dzień. Poza tym w poszczególne dni tygodnia kupował zawsze to samo. Tak było szybciej. W poniedziałki mieli kaszankę i ziemniaki. Do tego konfiturę z czerwonych borówek, które on i Samuel zbierali jesienią. Lecz w ten poniedziałek w sklepie pana Ehnstroma nie wszystko było tak jak zawsze. Joel zauważył to od razu, jak tylko wszedł do środka.

Pojawiła się nowa ekspedientka. Zazwyczaj za ladą stał sam pan Ehnstrom albo jego żona Klara. A teraz klientów obsługiwała inna baba. Chociaż właściwie to żadna baba. Była młodsza. Joel nigdy wcześniej jej nie widział. Dlatego na chwilę stracił rezon. - Poproszę kaszankę - powiedział zdecydowanym głosem, gdy nadeszła jego kolej. Kobieta po drugiej stronie lady uśmiechnęła się. - Ile? - zapytała. - Dla dwóch osób - Joel odpowiedział tak jak zawsze. - I pomyśleć, że chłopak mieszka tylko z tatą i sam zajmuje się domem - odezwał się ktoś za jego plecami. Joel natychmiast się odwrócił. Powiedziała to wielka i gruba baba o spoconej twarzy. Mama jego koleżanki z klasy. W owej chwili nienawidził i mamy, i koleżanki. Bo to przecież ona musiała wygadać, że Joel ma tylko tatę. No i teraz, stojąc w kolejce, ta spocona baba opowiada nowej ekspedientce o sprawach, które w ogóle nie powinny jej obchodzić. Joel poczuł, że robi się czerwony na twarzy. Zawsze tak było, kiedy wpadał w złość. - Taki dzielny chłopiec - odezwała się znów gruba baba. Joel chciał, żeby rozpękła się na śmierć. Tu i teraz. Ekspedientka uśmiechnęła się, lecz nic nie powiedziała. Przygotowała kaszankę. Joel zapłacił. Cały czas bał się, że baba, która napierała na niego swoim wielkim brzuchem, jeszcze się odezwie. Lecz na szczęście milczała. Wyszedłszy na ulicę, Joel zdał sobie sprawę, że się wstydzi. Nie chciał robić zakupów. Nie chciał być sam dla siebie mamą. W dodatku pragnął

zemsty. Rzecz jasna, gruba baba nie padła trupem w chwili, gdy Joel o tym pomyślał. Było dokładnie tak, jak mówił: dorośli nie wiedzą, co dla nich najlepsze. Przeszedł przez ulicę i stanął między latarniami, dokąd nie dochodziło światło. Marzły mu dłonie, ponieważ nie miał rękawiczek. Torebkę z kaszanką schował pod kurtkę. Właściwie powinien był się spieszyć. Trzeba zdążyć z obiadem, zanim tata wróci z pracy. W dodatku to Nowy Rok. Joel musiał przygotować się na wieczór. Nie mógł jednak zapomnieć, że gruba baba zawstydziła go w obecności ekspedientki. Zastanawiał się, kim jest ta nowa. Może to córka pana Ehnstróma? Kiedy dostał kaszankę i zapłacił, spojrzał jeszcze na nią ukradkiem. Była młodsza, niż początkowo sądził. Stawiał, że ma dwadzieścia pięć lat, chociaż zazwyczaj nie umiał trafnie odgadnąć wieku. Czasem wydawało mu się, że pani Nederstróm ma lat dziewięćdziesiąt. Ale ktoś mu powiedział, że nie skończyła nawet pięćdziesiątki. Bardzo to Joela zdziwiło. W osobie ekspedientki zaciekawiła go jeszcze jedna rzecz. Zupełnie inaczej mówiła. Nie pochodziła stąd. Nie miał całkowitej pewności, ale domyślał się, że przyjechała aż ze Sztokholmu. Zeszłego lata do miasteczka zawitał cyrk. Joel jak zwykle pomagał wnosić krzesła i ustawiać ogrodzenie w zamian za darmowy bilet. Nawet coś załatwił dla jednego z cyrkowców. Poszedł kupić mu kawę. I ten cyrkowiec, który pochodził właśnie ze Sztokholmu, posługiwał się bardzo wyraźnym dialektem. Ekspedientka od pana Ehnstróma mówiła podobnie. O ile Joel dobrze

pamiętał. Gruba baba wyszła ze sklepu, przerywając jego rozmyślania. Zacisnął zęby. Z całej siły pragnął, żeby potknęła się na schodach i zabiła. Oczywiście, nic takiego się nie stało. Tylko niewinni ludzie przewracają się, robiąc sobie krzywdę. Prawdziwi złoczyńcy - nigdy. Na przykład takie grube baby, co to rozpowiadają o sprawach, które w ogóle nie powinny ich obchodzić. Joel obserwował, jak gruba baba zawiesza torbę na rączce odpychanych sanek. Były pomalowane na brązowo, a ich płozy miały nietypowe ostre zakończenia z przodu. Zapamiętał to sobie. Wiedział, gdzie kobieta mieszka. Podczas którejś ze swoich wieczornych wypraw nasika na te jej sanki. Patrzył, jak kobieta znika za rogiem - nie rozpękła się. Pobiegł do domu. Było mu zimno, a ręce miał bieluteńkie. Cały czas myślał o nowej ekspedientce ze sklepu pana Ehnstróma. Chociaż nie wiedział, co tak naprawdę myśli. Gdy wszedł do domu i zdjął buty, od razu zabrał się do gotowania ziemniaków. Potem wskoczył pod kołdrę i zaczął rozcierać palce u stóp. Bolały. Buty były naprawdę bardzo ciasne. Zastanawiał się, czy nie utykać, kiedy Samuel wróci z lasu. A może powłóczyć nogami? Tak jakby od ciasnych butów miał sparaliżowane stopy. Wtedy Samuel będzie musiał przyznać, że trzeba kupić nowe. Postanowił jednak przełożyć to na następny dzień. Przecież buty nie przestaną być ciasne. Dzisiaj miał do zrobienia inne, o wiele ważniejsze rzeczy.

Czekając, aż ugotują się ziemniaki, poszedł do łazienki i obejrzał swoją twarz w lusterku, przy którym golił się Samuel. Przez ostatni rok Joel nabrał takiego zwyczaju. Było to jedno z jego noworocznych postanowień - każdego dnia po południu oglądać swoje odbicie. Zamierzał obserwować, jak się zmienia. Ale teraz, po upływie roku, uważał, że wciąż wygląda tak samo. W lusterku nie mógł zobaczyć, ile centymetrów urósł. Ani tego, że stopy już nie mieszczą się w butach. Powinien więc był oglądać codziennie swoje nogi. Ale nikt chyba nie ogląda własnych nóg w lusterku? Joel sprawdził ziemniaki widelcem. Jeszcze pięć minut. W tym czasie nakrył do stołu. Zdarzało się, że stawiał trzeci talerz. Tak na próbę. Jakby mama Jenny mimo wszystko była tu z nimi. Zastanawiał się, gdzie by siedziała. Między nim a Samuelem? Czy na miejscu Joela, przy kuchence? Stwierdził, że jednak tam. Przecież to ona podawałaby jedzenie do stołu. Gdy obiad był już gotowy, kaszanka usmażona i przykryta, żeby nie wystygła, a konfitura wyjęta ze spiżarni, pozostawało tylko czekać na Samuela. Wtedy Joel robił to, co zwykle. Wdrapywał się na parapet we wnęce okiennej i wyglądał na ulicę. Odkąd pamiętał, zawsze tam przesiadywał. Z tego właśnie okna dostrzegł owej nocy tajemniczego psa. W tym miejscu siadał, gdy musiał podjąć trudne decyzje. Albo czuł smutek. Właściwie to był jego dom. Tak jak żaglowiec „Celes-tine" miał swoją szklaną gablotę. Gablotą Joela była okienna wnęka. To jego własny kąt na tym świecie. Tam również zrozumiał tak naprawdę, że coś zaczyna się z nim dziać. Rzeczywiście urósł. Wnęka powoli stawała się za ciasna. Wcześniej miał

dość miejsca. Teraz nie mógł wcisnąć tam obu nóg. Zwłaszcza gdy bolały go palce. Joel to człowiek, który rośnie. „Celestine" to model statku, który nigdy nie zwiększy swoich rozmiarów. Jej maszty nie przebiją szkła gabloty. Joel starał się odgadnąć, czy znów będzie padał śnieg. Niebo było zachmurzone i ciężkie. Jak rozpięta płachta, która ugina się pod ciężarem śniegu zebranego na wierzchu. A gdy płachta pęknie, śnieg posypie się na ziemię. Joel oczywiście wiedział, że takie myśli nie mają nic wspólnego z rzeczywistością. Na niebie nie zawieszono żadnej płachty. Śnieg to zamarznięta woda. Latem pada ciepły deszcz. Zimą chłodny. Lecz pomysł z płachtą wydawał się lepszy. Tak łatwiej było zrozumieć. Po drugiej stronie ulicy Joel zobaczył cień. To Samuel wracał do domu. Cień o przygarbionych plecach. Po obiedzie Joel poszedł do swojego pokoju i zamknął za sobą drzwi. Słyszał, jak Samuel robi kawę i siada przy radiu, by wysłuchać wiadomości. A on musiał się przygotować. Noworocznych postanowień nie można wypowiadać byle jak. Trzeba to zrobić dokładnie o dwunastej. Ponieważ będzie musiał wyjść w środku nocy, położył się na łóżku i nakrył tylko kocem. Najlepiej byłoby teraz pospać kilka godzin. Na wszelki wypadek nastawił budzik na jedenastą i włożył go pod koc. Nagle coś zachrobotało w ścianie, tuż przy jego uchu. Joel przycisnął policzek do zimnej tapety. Wyraźnie usłyszał chrobot myszy. Była

zaledwie centymetr od niego. Nie miała jednak pojęcia, że Joel znajduje się tak blisko. Zapukał w ścianę. Mysz zamarła na moment, po czym znów zaczęła chrobotać. Joel dalej nasłuchiwał, aż wkrótce zasnął. Gdy budzik rozdzwonił się pod kocem, Joel potrzebował dłuższej chwili, by oprzytomnieć. Potem przypomniało mu się, o czym śnił. Że znalazł się we wnętrzu ściany i szukał chroboczącej myszy w labiryncie tuneli między drewnianymi belkami. Teraz jednak było zupełnie cicho. Joel nie słyszał myszy, lecz jedynie chrapanie Samuela dobiegające z drugiego pokoju. Usiadł na łóżku. Jeszcze tak do końca się nie obudził. Żeby wstać, musiał podeprzeć się rękami. A i tak zaraz potem prawie zasnął na stojąco. W momencie gdy przymknął powieki, poderwał się jak oparzony. Uchylił okno i zebrał trochę śniegu z parapetu, wziął głęboki oddech i przetarł twarz. 23 Od razu się obudził. Wyjrzał w ciemność. Gdy spał, niebo rozchmurzyło się zupełnie. Iskrzyło się gwiazdami. Ostrożnie zamknął okno, ubrał się i z plecakiem w dłoni cichutko poszedł do kuchni. Założył kurtkę, szalik i czapkę. Rękawiczki odszukał po południu, kiedy gotował ziemniaki. Zarzucił plecak na ramiona, wziął kalosze i bezszelestnie wymknął się na schody. Samuel spał. Jego chrapanie rozbrzmiewało na zmianę głośniej i ciszej. Joel omijał trzeszczące stopnie - czwarty, piąty i dwunasty. Potem

otworzył drzwi. Noc była mroźna. Wyszedł na podwórko i spojrzał na rozgwieżdżone niebo. To najprawdziwszy Nowy Rok. Po chwili zamknął za sobą furtkę i ruszył w kierunku miejsca, które wcześniej sobie wybrał. Swoje postanowienia noworoczne wypowie na cmentarzu. Przed pójściem na cmentarz Joel musiał załatwić jeszcze inną ważną sprawę. To postanowienie z zeszłego roku, którego jak dotąd nie zrealizował. Pozostała mu tylko godzina. Z postanowieniami noworocznymi nie ma żartów. Joel uważał, że mogą zamienić się w noworoczne groźby, jeśli się ich nie wypełni. O północy upływa termin. Wtedy przesypie się ostatnie ziarnko piasku. Tak jak w klepsydrze, którą Samuel kupił dawno temu w dalekim porcie, w mrocznym sklepiku pachnącym przyprawami. Joel przez cały rok odkładał realizację postanowienia na później. Tego właśnie w sobie nie lubił. Potrafił za dużo obiecać. I sobie, i innym. Właścicielowi sklepu rowerowego obiecał, że jeszcze tego samego dnia wróci z zapłatą za naprawę przebitej opony. Ale zapomniał. Samuelowi obiecał przynieść coś ze sklepu żelaznego. O tym też nie pamiętał. A tata potrzebował tej rzeczy do pracy w lesie. W dodatku Joel żałował, że w ogóle powziął to postanowienie. Pospieszył się z nim. Pomyślał jednak, że postanowień noworocznych nie wolno odwoływać.

Człowiek ma na nie cały rok. I ani dnia dłużej. A teraz pozostała mu jeszcze tylko godzina. Bezszelestnie biegł ulicami pogrążonego w ciszy miasteczka. Żadnych samochodów, żadnych dźwięków. W nocy wszystko jest inne. Cienie i latarnie. Biały śnieg. A Joel gnał ulicami jak niespokojny duch. Dotarł do hotelu Wielkiego. Skręcił w lewo, a potem w prawo. Na kościelnej wieży połyskiwała tarcza zegara. Kwadrans po jedenastej. Przebiegł na skróty przez plac przed bankiem i przecisnął się przez zniszczone ogrodzenie na tyłach sklepu farbiarskiego. A potem jeszcze tylko uliczka prowadząca do drewnianej remizy strażackiej, wyróżniającej się czerwienią i wysoką wieżą, w której rozwieszano mokre węże do gaszenia pożarów. Joel podążał tą samą drogą co każdego ranka. W środku nocy szedł do szkoły. Gdy dotarł na boisko, przez chwilę miał wrażenie, że słyszy dzwonek. Zewsząd dobiegały krzyki. Jak na przerwach. Joelowi wydawało się, że rozpoznaje swój własny głos. Chociaż najchętniej w ogóle by go nie słuchał. Kiedyś pracował jako roznosiciel gazet i miał okazję usłyszeć swój głos nagrany na dyktafon szpulowy redaktora Waltina. Jeśli redaktor był w dobrym humorze i miało się szczęście, nagrywał chętnych i dawał posłuchać. I pewnego razu Joel miał tę szansę. Jednak nie spodobały mu się wydawane przez siebie dźwięki. Mówił przez nos i piskliwie. Oczywiście to tylko wyobraźnia podpowiadała mu, że na boisku oprócz niego znajdują się jeszcze inni. Był sam. W dodatku miał mało czasu. Najgorsze, że bał się zrobić to, co zaplanował. Gdyby ktoś przyłapał go na włamaniu do szkoły, nie pozostałoby mu nic innego, jak tylko zapaść się

pod ziemię. Do końca życia byłby pośmiewiskiem kolegów. A o reakcji Samuela nawet nie chciał myśleć. Jak mógł postanowić coś tak idiotycznego? Jak mógł być aż tak głupi? Zachował się jak smarkacz. Teraz podobny pomysł w ogóle nie przyszedłby mu do głowy. Lecz nie dało się już nic zmienić. Postanowienia noworoczne potrafiły myśleć. Wiedziały, kto co obiecał. Joel stał w bezruchu pod ścianą szkoły i nasłuchiwał. Z oddali dobiegł go warkot samochodu. Auto pojechało jednak w inną stronę. Po chwili znów zrobiło się zupełnie cicho. Joel przygotował się już za dnia. Po skończonych lekcjach został w klasie i ostrożnie pootwierał haczyki na jednym z okien. Pod ramę wcisnął kawałek papieru, aby okno nie otworzyło się, gdy powieje wiatr. Miał tylko nadzieję, że woźny tego nie zauważył. Bo wtedy Joel wpadłby w poważne tarapaty. Przebiegł przez boisko do przypominającej barak przybudówki, w której mieściła się jego klasa. Ściągnął rękawiczki i sprawdził okno. Dało się poruszyć. Papierek też był na swoim miejscu. Czyli nikt nie odkrył pootwieranych haczyków. Nagle Joel poderwał się i odwrócił. Wydawało mu się, że usłyszał coś za plecami. Nic tam jednak nie było. Tylko cisza. Otworzył okno i chwycił się parapetu. Musiał wytężyć wszystkie siły, żeby wspiąć się tak wysoko i wczołgać do środka. To niesamowite uczucie znaleźć się nocą w szkole. Latarnie oświetlały puste ławki upiornym blaskiem. W klasie wciąż jeszcze unosił się zapach wilgotnych ubrań. Joel usiadł na swoim miejscu. Podniósł rękę. Następnie

podszedł do katedry. Po drodze potknął się o tornister, który ktoś zapomniał zabrać. Ciszę przeciął głośny trzask. Joel zamarł w bezruchu i wstrzymał oddech. Nie było jednak nikogo, kto mógłby to usłyszeć. Wszyscy spali. Wszyscy poza niespokojnym duchem - Joelem Gustafssonem. Usiadł przy katedrze pani Nederstróm. Przed sobą miał uczniowskie ławki. Popatrzył na swoje miejsce. - Joel Gustafsson jak zwykle nie słucha, co się do niego mówi - powiedział nie za głośno. Potem wrócił do ławki. Usiadł i zaraz wstał. - A pani Nederstróm może sobie wskoczyć na dach sracza i siedzieć tam do końca świata - odpowiedział. W tym momencie pożałował swoich słów. A jeśli jednak ktoś go słyszał? Albo gdzieś stał włączony magnetofon? Poza tym zostało mu niewiele czasu. Była za kwadrans dwunasta, jeśli nie później. Miał tylko piętnaście minut. Podszedł do fisharmonii po lewej stronie katedry. Przykucnął pod klawiaturą i poszukał miecha. Poluzował go od tyłu i nacisnął pedał. Powietrze nie dochodziło do instrumentu. Jutro, gdy pani Nederstróm zacznie pedałować, chcąc odegrać poranny psalm, fisharmonia nie wyda ani jednego dźwięku. A ona za nic w świecie nie będzie mogła pojąć, co się stało. Nikt nie będzie mógł. Tylko Joel. Wydostał się na zewnątrz tą samą drogą, włożył papierek na miejsce i przymknął okno. Cicho zgrzytnęło. W tym samym momencie usłyszał bicie zegara na kościelnej wieży. Trzy uderzenia. Za kwadrans dwunasta. Za kwadrans wybije północ. O mały włos. Ale zdążył.

Ostatnie postanowienie z zeszłego roku zostało wypełnione. Teraz mógł zacząć myśleć o nowych. Założył plecak, który pozostawił pod ścianą, rozgarnął śnieg pod oknem, żeby zatrzeć ślady, i uciekł. Była za pięć dwunasta. Za chwilę rozpocznie się noworoczna noc. Wysoko w górze połyskiwała tarcza kościelnego zegara. Joel zatrzymał się przy czarnej żelaznej furtce cmentarza. Trząsł się i czuł, że boli go brzuch. Nigdy wcześniej nie był na cmentarzu o tej porze. Chociaż często objeżdżał nocą miasteczko na rowerze. Jednak teraz stanie się, co ma się stać. Takie właśnie postanowienie złożył w zeszłym roku: kolejne postanowienia noworoczne wypowie na cmentarzu. Pójdzie tam i pokaże, że wcale nie umiera ze strachu. Poczuł, że marznie. Zupełnie nie rozumiał, dlaczego obiecał zrobić coś takiego. Ale nie było już odwrotu. Musi wejść między nagrobki połyskujące w świetle księżyca. Czosnek chroni przed wampirami. Nie znano jednak środków, które pomagałyby podczas nocnych wizyt na cmentarzu. Na wszelki wypadek Joel włożył do plecaka zwykłą cebulę. Nawet jeśli nie pomoże, to z pewnością nie zaszkodzi. Wziął też ze sobą dwa ziemniaki. Jeden ugotowany, a drugi surowy. Samuel mawiał, że bez ziemniaków nie dałoby się utrzymać ludzi przy życiu. Więc może nawet w takich ziemniakach jest magiczna moc? Joel spojrzał na zegar. Za cztery minuty północ. Nie mógł dłużej czekać. Popchnął furtkę. Zgrzyt przewiercił jego uszy. „Żeby tylko zmarli się nie obudzili" - pomyślał z niepokojem. Lecz zaraz się poprawił. Zmarli nie budzą się. Jak już zmarli, to na amen.

Wszystko inne jest wytworem ludzkiej fantazji, niczym więcej. Joel wszedł na cmentarz. Jeden krok, potem drugi. Na lewo znajdował się wysoki nagrobek starego pastora. Zm. 1783. Tak dawnych czasów nie można sobie nawet wyobrazić. A jeśli Samuel ma rację? Ludzie zawsze będą tu mieszkać, w miejscu, gdzie rzeka zatacza łuk, by podążyć ku dalekiemu morzu. Na cmentarzu wciąż będą chować kolejnych zmarłych. Najchętniej Joel zatrzymałby się zaraz za furtką. Jednak zmusił się do przejścia kilku kroków. Groby otaczały go ze wszystkich stron. Ściana kościoła wznosiła się obok niczym cielsko śpiącego zwierza. Gdy zegar zaczął wybijać północ, Joel aż podskoczył. Samotny dźwięk zabrzmiał bardzo silnie w środku nocy. Już czas. Niech ucichnie ostatnie uderzenie. Joel zacisnął powieki. W duchu wypowiedział swoje obietnice: Przyrzekam uroczyście, że dożyję stu lat. W tym celu muszę się hartować. Zacznę od tego roku. Nauczę się wytrzymywać i upał, i mróz. To było pierwsze postanowienie. A miał ich trzy. Zaraz przeszedł do następnego. Nim upłynie rok, znajdę rozwiązanie wielkiego problemu Samuela, który jest też moim wielkim problemem. Chodzi o to, że nie możemy się stąd wyprowadzić, łże Samuel nie może znów zostać marynarzem. Przed końcem roku po raz pierwszy zobaczę morze. Drugie postanowienie. Zostało jeszcze jedno. Najtrudniejsze. Ponieważ Joel bał się, że ktoś mimo wszystko usłyszy te myśli. Albo odgadnie je z jego miny. Zobaczę nagą kobietę. Przed końcem tego roku. Szybko wypowiedział w duchu tę myśl. To było jego trzecie

postanowienie. Już po wszystkim. Joel mógł opuścić cmentarz. Zmarli, którzy niczego nie słyszą, i tak musieli wysłuchać jego postanowień. Teraz trzeba będzie je wypełnić. Przyrzekać na cmentarzu to tak jak przysięgać z ręką na Biblii. Joel znał to z książek i z filmów, które widział w kinie. Odwrócił się. Furtka. Latarnie. Światło. Jak się okazało, cebula i ziemniaki nie były potrzebne. Joel mógł iść do domu i położyć się spać. Lecz wtedy właśnie odkrył, że zgubił rękawiczkę. Wiedział, że musi leżeć gdzieś w pobliżu. Przecież ściągnął je tu, na chwilę, zanim wypowiedział swoje postanowienia. Z domu zabrał pudełko zapałek. Zdjął więc plecak i udało mu się je wyszperać. Zapalił jedną i popatrzył na ziemię. Płomień zgasł. Zapalił kolejną. Jest rękawiczka. Schylił się, żeby ją podnieść. I wtedy przypadkowo spojrzał na nagrobek tuż obok. Zanim zapałka zgasła, zdążył jeszcze stwierdzić, że napis na płycie wydaje się jakiś dziwny. Zapalił jeszcze jedną. Lars Olsson. Ur. 1922. Zm. 1936. W tym grobie pochowano kogoś, kto żył zaledwie czternaście lat. Płomień znów zgasł. Nagle Joel wpadł w panikę. Chwycił plecak i pobiegł do furtki. Gdy ją popchnął, nie chciała się otworzyć. Serce waliło mu jak oszalałe. W dodatku był pewien, że za jego plecami coś dyszy. Szarpnął furtkę. Ustąpiła. Wybiegł na drogę, nie oglądając się za siebie. Biegł długo, by nie widzieć cmentarza ani kościoła. Zatrzymał się w świetle latarni pod księgarnią. Dopiero wtedy się odwrócił, lecz za jego plecami nikogo nie było. Ruszył do domu. Tak więc wypowiedział swoje postanowienia noworoczne. To dobrze. Jednak nie podobało mu się, że zobaczył tamten nagrobek. Wszystko przez