dydona

  • Dokumenty715
  • Odsłony75 281
  • Obserwuję59
  • Rozmiar dokumentów1.2 GB
  • Ilość pobrań48 348

Joanna Chmielewska Traktat o odchudzaniu

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

Joanna Chmielewska Traktat o odchudzaniu.pdf

dydona Literatura Lit. polska Chmielewska J. Thriller, kryminał
Użytkownik dydona wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 135 osób, 88 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 197 stron)

JOANNA CHMIELEWSKA TRAKTAT o ODCHUDZANIU KOBRA WARSZAWA

Redakcja: Julita Jaske Korekta: Anna Pawłowicz Projekt okładki: Włodzimierz Kukliński Copyright for text by Joanna Chmielewska, Warszawa 2007 Copyright for cover and illustrations by Włodzimierz Kukliński, Warszawa 2007 C Copyright for the Polish edition by Kobra Media Sp, z o.o.. Warszawa 2007 ISBN 978-83-88791-85-7 Wydawca: Kobra Media Sp, z o.o. skr, poczt. 33, 00-712 Warszawa www.chmielewska.pl Dystrybucja: LSÍL Firma Wydawniczo-Dystrybucyjna Sp, z o.o. 80-298 Gdańsk, ul. Budowlanych 64 F Dział handlowy: tel. (0-58) 340 55 29, fax (0-58) 344 13 38 e-mail: hurtownia@ll.com.pl infolinia: 0 801 00 31 10 www.ll.com.pl www.ksicgarnia-ll.pl

WSTĘP Nad wyraz osobisty. Uprzejmie komunikuję, iż pochodzę z rodziny grubych bab, zarówno po mieczu, jak i po kądzieli. Zatem: Posiadam potężne, genetyczne skłonności do tycia. Zarazem: Jestem w mojej rodzinie jedyną kobietą, która nigdy w życiu nie sięgnęła 75 (słownie: siedemdzie- sięciu pięciu) kilogramów. Wzrost: 162 cm! W skład wyżej wymienionej, znanej mi osobiście, rodziny wchodzą: Jedna moja prababka. Dwie moje babki. Jedna moja matka. (No, trudno wymagać, żeby matek było więcej.)

6 Trzy moje ciotki. (Dwie po matce, jedna po ojcu.) Jedna stryjeczna siostra mojej matki. Przez jakiś czas córka tejże stryjecznej siostry. Jedna siostra mojej babki po mieczu. (Druga sio- stra była chuda, ale to dlatego, że po pierwsze była stara panna sprzed pierwszej wojny światowej, a po drugie, pracowała jako księgowa w UB. Nie wiem, które z lego wywarło większy wpływ.) Jedna siostra mojej babki po ką- dzieli. (Nie, żeby potwór, ale zawsze. Więcej sióstr nie miała.) Z braci mojej babki po kądzieli pamiętam tylko jednego, był bardzo gruby. Jego żona jeszcze bardziej, ale ona się nie liczy, bo była tylko powi- nowatą, więc geny nie mają tu nic do gadania. Moja matka, dla ścisłości, w wieku 25-26 lat ważyła 83 kilo. Schudła po wybuchu wojny. Tego sposobu nie rekomenduję. Na marginesie: posiadam 1 (słownie: jedną) kuzynkę, która nigdy nie utyła, ale sta- nowi odrębne zjawisko życio- we, więc też i obszczekam ją odrębnie. Stanowi przykład, co życie może zrobić z człowiekiem. Wrogowi nie życzę. Koniec osobistego wstępu.

7 Ostrzegam: osobistych wtrętów i dygresji będzie zatrzęsienie. NAJPOTĘŻNIEJSZE, ZGROZĘ BUDZĄCE ŁGAR- STWO. JAKIE W TEJ DZIEDZINIE WYMYŚLONO. BRZMI: SCHUDNIESZ BEZ DIETY, NIC NIE ROBIĄC, NICZEGO NIE ZMIENIAJĄC. (Siłą woli czy jak...?) Jak by to elegancko skomentować... Guano prawda. Zadowoleni z życia, pełni wiary w idiotyczną in- formację, dowiadujemy się zaraz potem, iż: Nie zmieniając sposobu żywienia, kotleciki scha- bowe mamy zastąpić kotlecikami z soi, a bułeczkę z masłem i szynką chrupkim chlebkiem bez masła, a za to z ogórkiem. W miejsce naszych ukochanych frytek i równie ukochanej pizzy mamy konsumować chudy biały se- rek bez soli i otręby owsiane. Do pracy mamy się udawać codziennie ener- gicznym marszowym krokiem, nie zaś samo- chodem. Wskazane dla nas bę- dzie co wieczór albo co

8 rano przelecieć świńskim truchtem ze dwa do pięciu kilometrów. Wstajemy o pół godziny wcześniej i odwalamy gimnastykę poranną. Przed wieczorkiem poświęcamy małą godzinkę na jazdę na sztucznym rowerze. Zamiast piwka, gulgoczemy sobie soczek z selera. Z ogórka, z buracz- ka, z jabłuszka... Wszystko bę- dzie fajnie, jeśli codziennie na czczo: wypijemy soczek pomarańczowy skonsumujemy sześć suszonych śliwek skonsumujemy siedem fig wytrąbimy jogurcik dietetyczny pożremy michę otrębów owsianych z chudym mleczkiem. I rzeczywiście wszystko byłoby fajnie, gdyby nie to, że gdzie tu to czczo? Soczek jak soczek, ale już po pierwszej śliweczce przestajemy być na czczo. Co za- tem mamy zrobić? Zwrócić śliweczkę...? Koniecznie musimy wrąbać przed każdym posił- kiem rewelacyjną pigułkę odchudzającą, złożoną z trującej chemii. Skutek gwarantowany, owszem, najpierw ona nam zaszkodzi na wątrobę,

9 żołądek, jelito cienkie i grube, trzustkę, krążenie, po- tencję płciową i umysł, a potem po prostu wcześniej umrzemy i będziemy z głowy. Tak wygląda radosne odchudzanie bez wprowa- dzania żadnych zmian. RADA NAJCZĘŚCIEJ UDZIELANA, AUTORYTATYWNIE I BEZTROSKO: ODSTAW: cukier słodycze w ogóle pieczywo ciasta wszelkie kartofle zupy makarony tłuste mięso kiełbasę, kaszankę, boczek, pasztety... wszystko smażone mielone kotleciki kaczki i gęsi masło tłuste mleko piwo alkohole wszelkie słodkie owoce tłuste ryby czarujące śledziki w oliwie żółty ser frytki!

10 chipsy, orzeszki, migdały, rodzynki krakersiki kukurydzę w ogóle wszystko. Na marginesie: przyzwoici hodowcy karmią kukurydzą nierogacizny, żeby się szybko Í porządnie utuczyła. WTRĘT OSOBISTY: Uprzejmie i bez łgarstwa komunikuję, iż: Od dzieciństwa pijam gorzką herbatę i słodkiej nie cierpię. Ciast nie lubię, nie piekę i nigdy nie piekłam. Kilo cukru starcza mi na rok. Pieczywa w zasadzie nie jadam. No nie, bez przesady, śledzie w oliwie i z cebulką jadam z kawałkiem razowego chlebka. Zup od dzieciństwa nie cierpię. Ciekawe swoją drogą dlaczego. Może dlatego, że za dużo jest kwaśnych, mlecznych i owocowych? Szczaw, kapuśniak, zarzucajka, żurek, barszcz ukraiński, wszelkie jarzynowe

11 bez smaku, kluseczki na mleku, także ryż i kaszka... Moja osobowość takich rzeczy nie toleruje, co akurat jest bez znaczenia. Kartofli w ogóle nie kupuję. Kłamię bezczelnie. Kupuję co najmniej trzy razy do roku. Żadnych chipsów i krakersików z przyległościami nie używam. Od słodyczy dawno temu odwykłam i nie przycho- dzi mi do głowy, że coś takiego można zjeść. Tłuste ryby jadam raz w roku. Za to prawie przez dwa miesiące bez prze- rwy. Frytek nie jadam wca- le. Mleka nie piję. Za kiełbasą nie przepadam. Co właściwie miałam odstawiać? No dobrze, ale coś przecież jadłam, nie? Mogłam odstawić żółty ser, tłusty twarożek, szynkę, mortadelę, kaszankę, duszonego kurczaczka z makaronem, wą- tróbkę drobiową, pasztety w puszeczkach... Ale czymś przecież musiałam się żywić! No to: PIWO. Na ten temat jeszcze będzie. NIE WIERZCIE W ODCHUDZANIE BEZ ZMIAN!!!

12 Ogólnie jednak zaczyna się od sprawy podstawo- wej: NIE NALEŻY UTYĆ! Wedle wszelkich danych medycznych normalny człowiek powinien ważyć przeciętnie tyle kilogramów, ile ma centymetrów wzrostu powyżej metra. Metr siedemdziesiąt wzrostu - siedemdziesiąt kilo wagi. Medycyna, wiedziona względami estetycznymi, obniżyła tę stawkę, i słusznie, szczególnie w odniesie- niu do kobiet. Zależnie od wieku, kobieta powinna ważyć od dziesięciu do czterech kilogramów mniej, żeby wyglądać naprawdę wdzięcznie, ładnie i kusząco. Metr siedemdziesiąt wzrostu młodej dziewczyny wy- maga sześćdziesięciu kilogramów, metr sześćdziesiąt młodej kobiety najlepiej prezentuje się przy pięćdzie- sięciu sześciu, względnie czterech, natomiast metr siedemdziesiąt pięć zawierający w sobie czterdzieści osiem kilo wagi przypomina łodygę lilii wodnej, wyro- śnięty szparag, najczęściej zaś glistę. Mężczyzn ta obniżka nie dotyczy. Wszystko, co przerasta wyliczenia medyczne, wkracza w dziedzinę nadwagi. Czyli otyłości. Tyje się zaś z następujących przyczyn; Pierwsza i podstawowa: za dużo się żre.

13 Bez względu na wiek głodna osoba rąbie szybko, zachłannie i bez opamiętania. Matki zdrowych nie- mowląt dobrze znają tę sytuację, osesek wchłania pokarm aż milo popatrzeć, a potem mu się ulewa. Organizm małego dziecka jeszcze się nie dał zmanie- rować i reaguje racjonalnie, czego ma za dużo, tego się pozbywa. I słusznie. Między nami mówiąc, tak samo się ulewa mojemu jedne- mu łakomemu kotu. Osoby w wieku bardziej zaawansowanym, preferujące pokarm raczej stały niż płynny, z ulewa- niem miałyby kłopoty. Zwroty następowały, owszem, także w czasie uczt, głównie rzymskich, o czym wszy- scy wiemy i czego nie lubimy sobie dokładnie wyobra- żać. W czasach obecnych przytrafia się to rzadziej i w eleganckim towarzystwie jest źle widziane. Zatem człowiek, płci obojętnej, pomiędzy trzecim a sto trzecim rokiem życia, głodny i łakomy, żre jak maszyna w zgubnym pośpiechu. Zanim się zdąży obejrzeć, już wepchnie w siebie więcej niż jego wnę- trze może pomieścić. I tym sposobem powiększa sobie żołądek, ponie- waż nasze wątpia są elastyczne. Powiększony żołądek zaś już następnym razem bardzo chętnie wchłania więcej, biesiadnik uporczy- wie nie zdaje sobie sprawy z tego co robi i ponownie zipie i stęka, nadmiernie wypchany. Mija miesiąc, rok, dwa, po czym rosnący pojemnościowo wór, niegdyś

14 chętnie ograniczający się do jednej bułeczki, dwóch jajeczek, jednego kotlecika i trzech małych kartofel- ków, teraz agresywnie żąda wszystkiego podwójnie, a niektórych smakołyków nawet i potrójnie. Nieszczęście przerąbało sobie drogę. Tak to wygląda mniej więcej jak jedna mała kom- potierka, do której włożyliśmy pół jabłuszka, pół gru- szeczki i pół mandarynki, wszystko posiekane. Może- my zalać białym winem. Proszę bardzo, weźmy wazę do zupy i włóżmy do niej dokładnie to samo, waza do zupy w wielkich nerwach zacznie się awanturować, że jest kompletnie pusta, i poniekąd będzie miała rację. Tym sposobem własnym staraniem zaczynamy za dużo żreć. Przy okazji pragnę delikatnie zauważyć, iż ów nadmiar żarcia wcale nie stanowi takiej nadzwyczaj- nej przyjemności. Wręcz przeciwnie, nażarty człowiek ledwo dyszy, czuje się wypchany, nie nadaje się do niczego, a każdy ruch wydaje mu się obrzydliwością nie do pokonania.

15 Omawiany pierwszy punkt programu należy po- dzielić na dwie kwestie: głód i apetyt. Co innego jedno, co innego drugie. Znają tę sprawę dosko- nale osoby nerwowe, te które ze zdenerwowania nie mogą jeść. Głód im skręca kiszki, które do krzyża przysychają, a przez gardło nic nie przechodzi. Owszem, okropność, ale przynajmniej sprzyjająca odchudzaniu. Normalny stan psychiczny nie stwarza takich prze- szkód, człowiek jest głodny, zje coś bez popadania w przesadę t wszystko jest w porządku. Bywa jednakże, iż głodu w żołądku wcale się nie czuje, żadna pustka tam nie kwiczy, a jednak coś by się zjadło. Dobrego. Gofra z bitą śmietaną. Cudownie upieczone żeberko z majerankiem. Kremóweczkę. Jeden, tylko jeden kawałek beżowego torciku... Przeważnie są to słodycze. I to właśnie jest apetyt, a nie głód. NIC GORSZEGO NIŻ ZASPOKAJANIE APETYTU bez umiaru i opamiętania. Na opanowanie tego nieszczęścia nie ma recepty. Kawałek selera naciowego, skonsumowany zamiast

16 gofra, nie da pożądanego efektu. Moglibyśmy gryźć i żuć długą witkę brzozową, ażby nam w końcu szczęka zdrętwiała, zmaltretowani i udręczeni, a podniebienie czepiałoby się nadal. Musielibyśmy znaleźć się na środku pustyni, mając do dyspozycji wyłącznie piasek, żeby z tego gofra zrezygnować. Natomiast dobrowol- nie, z pełnią możliwości pod nosem... Aha. Już to widzę. No dobrze. Okażmy się w końcu człowiekiem, a nie jakąś zmazą pierwotną. Zjedzmy pół gofra. Pozwolimy sobie na wspomnienie, dowodzące li- tości sił wyższych. We Francji to było. Jakiś facet, całkowicie dorosły, nabył sobie jednego gofra z bitą śmietaną i jedne ogromne lody w bardzo dużym rożku. Bez trudu można było odgadnąć, że nie potra- fił się zdecydować co woli, zatem jedno i drugie. Szedł deptakiem i pożerał na zmianę, raz gofra, raz lody, obie ręce miał zajęte. Niestety, upał panował tak straszliwy, że na przestrzeni dwudziestu metrów konsumowane produkty zaczęły mu się roztapiać doszczętnie i skupywać na koszulę, na portki i na buty, także na klatkę piersiową, nie nadążał, zszedł na piasek, żeby nie paskudzić drewnianej promenady, i w końcu połowę każdego ze smakołyków postradał. Miłosierna opatrzność nie pozwoliła mu zapchać się nadmiernie. Jeszcze gorzej wyglądają osoby, które ze zdenerwowania jedzą wię- cej.

17 Do psychiatrów należy unormowanie osób i wy- dłubanie ich ze stresu, ja temu nie podołam, ponieważ nie posiadam doświadczeń własnych. Zaliczam się do pierwszej grupy, w nerwach nic mi przez gardło nie przechodzi i cześć. Może tym osobom, pchającym w siebie co popadnie, jest wszystko jedno, jaki produkt jedzą? Może zatem niech pożerają bób? Bób ma ujemne kalorie, sto kilo się wrąbie i o utyciu nie ma mowy. Ale zdaje się, że te osoby preferują czekoladę? No to nie ma siły, trzeba się sprężyć i wyleźć ze stresu! Druga przyczyna tycia to sport. O, fajnie, fajnie, sport to zdrowie. Pewnie. Dopóki się go uprawia. Osób na przeciętnym poziomie sportowym istnieje znacznie więcej niż złotych medalistów. Uprawiają, grają, trenują, biorą udział, bo lubią, bo im to sprawia przyjemność, bo są młodzi, mają dużo siły, uzdolnie- nia, czasami

18 nawet nadzieje, ale i bez wyników olimpijskich też się świetnie czują. Po czym przychodzi chwila pełnej do- rosłości, a nawet wieku średniego, koniec studiów, zaczyna się życie, praca, mąż, żona, dzieci... Bardziej dotyczy to kobiet niż mężczyzn. Ale mężczyzn też. Nie ma treningów codziennych, nie ma obozów treningowych... Przyzwyczajony do zużywania czterech tysięcy ka- lorii albo i więcej, organizm nadal żąda opału. Przy- zwyczajona do spełniania jego wymagań osoba bez zastanowienia paliwa dostarcza. Na zużycie nie ma szans i cały nadmiar leci w nadwagę. Wszyscy, którzy nagle zmniejszyli aktywność fi- zyczną, cierpią na tę okropną wazę do zupy, bo gdzieś przecież to intensywne pożywienie musieli upychać. Mężczyźni mają trochę lepiej, często podejmują pracę wymagającą wysiłków fizycznych i mogą wszystko łagodzić i zmniejszać stopniowo, co oczywiście nie zawsze czynią, ale jednak. Kobiety zazwyczaj ograni- czają się gwałtowniej ze względu na ciążę i dzieci. No i po pewnym czasie lęgnie się dramat. Moja koleżanka ze studiów, piękna, dorodna dziewczyna, siatkarka, zrobiła dyplom, wyszła za mąż, ruszyła dzieci i porzuciła siatkówkę. Spotkałam ją po kilku latach, na ulicy, i nie poznałam w pierw- szej chwili. Przede mną szła wielka kopa siana, przyodziana w długa i obszerną salopę. Kliniczny przykład! Trzecią przyczyną otyłości jest, żeby go piorun strzelił, metabolizm.

19 Znaczy, zwyczajna przemiana materii i tu już moje osobiste doświadczenia nie dadzą się oszukać. Ponadto ofiarą metabolizmu jestem ja sama. Cichutko i malutkimi literkami mogę się przyznać: z własnej winy. Znałam osobę, której tylko zazdrościć. Boże, ile ona żarła! Pracowałam z nią. Średniego wzrostu, sama skóra i kości. Kiedyś wyjęła swoje drugie śniadanko, stałam obok, spojrzałam ze zgrozą. - Pani to zje? - spytałam wręcz w osłupieniu. - A dlaczego nie? - zdziwiła się osoba. Mnie wystarczyłoby na tydzień. Ciężko wes- tchnąwszy, osoba wyznała, iż o poranku zjada trzy talerze mlecznej zupy, w ciągu dnia to co widzę, po- nadto obiad i kolację, a o drugiej w nocy potrafi wstać z łóżka, nasmażyć sobie naleśników i pożreć wszyst- kie. Wie przecież jak wygląda, co stanowi jej nieszczę- ście. Apetyt ma dziki i głód nią szarpie, życie zaś pełne stresów i komplikacji. Coś w tym musiało być, bo po pewnym czasie zaczęła nagle wyglądać prawie jak człowiek, na kościach mianowicie jakby pojawiło się

20 coś zbliżonego do ciała, ponadto okazało się, że w ogóle jest bardzo ładna. Stresy i kom- plikacje życiowe uległy zmianie in plus. żarła tyle samo i NIE TY- ŁA, bo trudno to minimalne po- krycie szkieletu określić mianem tuszy. A cóż za przemiana mate- rii, której tylko każdemu życzyć! Zatem trzecią przyczyną tycia jest zła przemiana materii, którą jednakże można polepszyć albo pogor- szyć bez pomocy lekarskiej. Ja pogorszyłam. Znów WTRĘT PRYWATNY. No dobrze, powiem jak pogorszyłam, bo chyba tu jest miejsce na wyjaśnienie. Przez sześćdziesiąt lat utrzymałam się mniej wię- cej w normie, dochodząc najwyżej chwilami... jedną chwilą, ciąża... do sześciu zbędnych kilogramów, któ- rych się zresztą dość szybko pozbyłam. W okolicy sześćdziesiątego roku życia... Większości kobiet po pięćdziesiątym roku życia zmienia się metabolizm. Na gorsze. Bez wątpienia są to jakieś rewolucje hormonalne i należy o tym

21 pamiętać, ale w detale medyczne nie będę się teraz wdawać. Wracamy do tematu. Po pierwsze: polubiłam i zaczęłam pić piwo. Po drugie: spadły na mnie trzy lata nieruchawości. Po trzecie: zdrowotnie ograniczyłam papierosy i w ciągu trzech tygodni utyłam sześć kilo. Po czwarte: wiek zrobił swoje. Siła złego na jednego. Rwa kulszowa. Kto nie przeżył, ten nie zrozumie. Nie mogłam zająć się sobą, bo musiałam zająć się osobami z rodziny, dzień w dzień, prywatnie i urzę- dowo. Napisałam o tym w „Autobiografii”, ale nie ma przepisu, że koniecznie należy czytać moją „Autobio- grafię”, więc powtórzę. Nie przepisuję, piszę z pamię- ci. Przez cztery miesiące trzymało mnie piwo. Po in- stytucjach jeździłam taksówkami. Fakt, że zbankru- towałam doszczętnie, nie ma tu nic do rzeczy, od ban- kructwa się nie tyje. U mojej umierającej matki zajmowa- łam osobliwą pozycję, mia- nowicie siedziałam półgęb- kiem na krześle, jednym łokciem zwisając na kaloryfe- rze, z flaszką piwa w garści, i tylko to pozwalało mi ograni- czać jęki. Po czterech

22 miesiącach pełnej nieudolności medycznej, wyciągnę- ła mnie z tego dna w ciągu dwóch tygodni postać świetlana, niejaka pani Wanda, bioterapeutka. Piwo zostało. Ponadto pozostał mi niedowład lewej nogi. Dzięki czemu po paru miesiącach złamałam kość śródstopia, na co pan doktór ortopeda znalazł świetną receptę. Mianowicie: nie chodzić! Piwo zostało. W rok później złamałam żebro, ściśle biorąc rozsz- czepiłam, co jest jeszcze gorsze. Recepty nie były mi potrzebne, żaden ruch się dla mnie nie nadawał, albo może ja dla żadnego ruchu. Piwo zostało. Wcale nie zaczęłam więcej jeść, nic z tych rzeczy! Opisane wyżej dolegliwości w najmniejszej mierze nic dodają apetytu. Ale zmienił mi się metabolizm. Z całą pewnością, gwarantowane i w stu procen- tach pewne. Piwo, nawiasem mówiąc, skojarzone z wiekiem, pogorszyło mi przemianę materii, nie kon- sultowałam tego nigdy naukowo z nikim, ale wiem swoje i komu się nie podoba, niech nie czyta. No i proszę bardzo: czternaście kilo nadwagi! Ze zdrowotnymi ograniczeniami dałam sobie spo- kój. Koniec tematu, kto chce, niech się nad tym zasta- nowi. Nie, nie całkiem koniec. Tu będzie o piwie. Polubiwszy piwo, nie chciałam pogodzić się z jego szkodliwością. Wpływa na tę nadwagę czy nie? No i zaczęłam robić próby. W pierwszej kolejności kupiłam uczciwą wagę le- karską, którą upiornie trudno było przywieźć, bo nie wchodziła do samochodu, ale w końcu się udało,

a kupiłam ją, ponieważ wagi elek- troniczne nadawały się wyłącznie do podłożenia pod tramwaj. Też z nimi robiłam próby. Ważyłam się przed umyciem zębów i po, „po” ważyłam dwadzieścia deko mniej. W życiu nie uwierzę, że w ciągu nocy narosło mi na zębach dwadzieścia deko czego- kolwiek. Ważyłam się przed, naj- mocniej przepraszam za przesadną szczerość, sikaniem i po, „po” waży- łam dziesięć deko więcej. Zdener- wowałam się, wzięłam butelkę wody mineralnej, pół- tora litra, zważyłam się bez butelki najpierw, z butelką potem. Różnica wynosiła dziesięć deko na korzyść butelki. O, nie, mam gdzieś taką wagę! Stąd lekarska. No i wywinęłam sobie numer. Przez cały dzień nic nie jadłam, uczciwie, nic, o przyzwyczajeniu do głodu napiszę później, wyłącznie piłam piwo. Zważyłam się nazajutrz. Pół kilo mniej, jak w pysk strzelił. Ponowi- łam doświadczenie, to samo. Zatem nie piwo, jako takie, tylko żarcie przy piwie! Co nie przeszkadza, że w końcu odczepiłam się od piwa, bo jednak od czasu do czasu chętnie bym coś zjadła. Ale nie jest to akurat ważniejsza strona medalu. Koniec wtrętu prywatnego.

24 Na metabolizm, wbrew pozorom, wpływ mamy. Chociaż słabiutki. I proszę mi tu tym piwem nie prychać, bo całkiem nie o to chodzi! Napiszę o tym ciut później, uczciwie, z doświad- czeń. Czwarty żer dla nadwagi, to okoliczności jedzenia. Można by napisać pory albo terminy, ale nie w nich kryje się pułapka. Wciąż rozlegają się krzyki: jedz mnóstwo na śniadanie, a potem już malutko! Akurat. Nie wiem, czy to rzeczywiście tak zdrowo zaczynać dzień z zapchanym kołdunem, pardon, chciałam po- wiedzieć żołądkiem, opinia powszechna bowiem głosi, że wręcz przeciwnie. Przed wysiłkiem fizycznym naja- dać się nie należy. Nie darmo koniom tuż przed wyścigiem i zwierzę- tom cyrkowym przed występem żarcia się nic daje. Co prawda z różnych względów, ale jednak.

Nie skacz do wody i nie pływaj zaraz po obiedzie! Nie nażeraj się tuż przed meczem! Nie łap się za ciężką pracę natychmiast po jedze- niu! Pracy umysłowej dotyczy to również, nie wspomi- nając już o pracach pośrednich, lokujących się po- między fedrowaniem na przodku a tworzeniem poezji w pozycji leżącej, z okiem rzewnie utkwionym w obło- kach. Istnieją takie zajęcia, jak na przykład operacja chi- rurgiczna, wykład na wyższej uczelni, pilotowanie samolotu pasażerskiego przy złej pogodzie, występ na żywo przed kamerą i tym podobne. Ani to przodek, ani obłoki, jednakże wysiłek dwustronny wysoce po- żądany i jak mu podołać, skoro przewód pokarmowy spokoju dla siebie wymaga? To jedno. A drugie, już widzę, jak ta osoba po rzetelnym śniadanku wszystkie pozostałe posiłki konsumuje skromniutko. Rozepchnięte wnętrze wyda wszak z siebie wielki krzyk, patrz: waza do zupy! Osoba ogłuchnie...? Niech sobie rąbie to śniadanko albo nie, jak tam jej biologicznie pasuje, istotne jest co innego: Nie leżeć po jedzeniu! Stąd kwestia kolacji.

26 I to owszem, ma sens. Nie najadać się na kolację, bo później, naturalną rzeczy koleją, idzie się spać. (O ile idzie się tańczyć do białego rana, nie była to kolacja.) Mnóstwo osób płci obojga jednakże pracuje w ta- kich godzinach, że dopiero wieczorem ma chwilę spo- koju. Wyjątkowo nic musimy przypisywać im dennej głupoty, tylko najwyżej bezmyślność. Uzasadnioną nawet, ale też skuteczną. Przerwa obiadowa w pracy, obiadek byle jaki, po- tem znów praca, w drodze do domu zakupy, jakieś spotkanie, cokolwiek, no i wreszcie możemy usiąść do zasadniczego posiłku. I pchamy w siebie co popadnie do oporu i do wypęku, poprawiamy łakociami przed telewizorem, a waga rośnie, rośnie... Jeśli człowiek idzie spać potężnie nażarty, naza- jutrz ćwierć kilo więcej ma jak w banku, jeżeli idzie spać głodny, ćwierć kilo mniej zapew- nione. Sprawdziłam osobiście! Mamy i piątą przyczynę, a jest nią najzwyczajniej- sze w świecie lenistwo. Nie chce nam się i tyle. Nie chce nam się iść do sklepu, jeśli stwierdzamy, że zabrakło nam owoców i warzyw, a lodówka kusi jajkami i żółtym serkiem, z których to produktów