dydona

  • Dokumenty715
  • Odsłony75 281
  • Obserwuję59
  • Rozmiar dokumentów1.2 GB
  • Ilość pobrań48 348

Wojciech Kuczok - Czarna

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :2.6 MB
Rozszerzenie:pdf

Wojciech Kuczok - Czarna.pdf

dydona Literatura Lit. polska Kuczok Wojciech Lit. wsółczesna
Użytkownik dydona wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 408 osób, 251 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 175 stron)

Spis tre​ści Kar​ta re​dak​cyj​na PRO​LOG Ku świa​tłu CZTE​RY WIO​SNY, CZTE​RY LATA, CZTE​RY ZIMY Po​sie​dze​nie Mówi się, gada się Mię​śnie do​brze roz​wi​nię​te Po​la​na lu​dzi ciem​nych Psy​cho​za​ba​wa (1) Mózg pra​wi​dło​wej wiel​ko​ści Do​cze​ki​wa​nia Pierw​szy raz (za ra​zem) Do​bra​noc Psy​cho​za​ba​wa (2) Czasz​ka śred​nio mia​ro​wa, sy​me​trycz​na Ma​ter do​lo​ro​sa Ad pa​trem Jesz​cze nig​dziej Po​rzą​dek rze​czy Spra​wo​wa​nie na​gan​ne Sęk Spraw​dzian Psy​cho​za​ba​wa (3) Jak się ma​cie, spra​wy? Gał​ki oczne pra​wi​dło​wo osa​dzo​ne

Mow​lę Rogi Boga Kró​lo​wa bali Be​bo​ki Oka​blo​wa​nie Ocze​ki​wa​nia Mo​ty​le i gą​sie​ni​ce Zdej​mij ze mnie ju​tro Trak​tat o fun​da​men​tach Uło​że​nie trzew pra​wi​dło​we Wszyst​kie buty Grze​ba​nie Ko​chasz mnie? Niech po​nio​są Ze​wnętrz​ne czę​ści płcio​we pra​wi​dło​wo w sto​sun​ku do wie​ku roz​wi​nię​te Prze​bi​śnie​gi Alek​sja Psi swąd Ar​chi​pe​la​gi Suw​la​ki, Po​la​ki, plum Wy​nu​rze​nie Wy​mia​ry W dro​dze Flą​dra ciem​no​ści Kwa​dra​tu​ra kół​ka Seks w no​wym miej​scu się spraw​dza Cię​cia Krwa​wią​ce ziem​nia​ki Kon​tak​ty Że​bry ża​łob​ne Wy​płu​ki​wa​nie Mi​ni​ma mo​ra​lia Po​sie​dze​nie (2)

Wa​ta​ha Kil​ka uwag o sa​mot​no​ści OSTAT​NIA WIO​SNA Top​nie​nie Błę​kit noża W ciem​ność Pieśń o trzy​dzie​stu ra​nach Bio​loż​ka Ostat​ni tor​cik Ro​dzi​com ofia​ry zwró​co​no Ma​ria M. Na​pi​sy koń​co​we Inne książ​ki Wy​daw​nic​twa Od De​ski do De​ski

Za​rys fa​bu​ły książ​ki Czar​na jest opar​ty na praw​dzi​wych zda​rze​niach. Trze​ba jed​nak pa​mię​tać, że tekst nie jest re​por​ta​żem, tyl​ko dzie​łem fik​cji li​te​rac​kiej. Nie na​le​ży go trak​to​wać jak do​ku​men​tu. Wy​po​wie​dzi i my​śli bo​ha​te​‐ rów, ich cha​rak​te​ry​sty​ka, a tak​że opi​sy szcze​gó​łów miejsc i wy​da​rzeń nie mogą sta​no​wić źró​dła wie​dzy o fak​‐ tach. Re​dak​cja, ko​rek​ty i ła​ma​nie: AGA​TA MO​ŚCIC​Ka, bia​ły-ogród.pl Pro​jekt gra​ficz​ny se​rii: ma​nu​ka​stu​dio.pl © Co​py​ri​ght for this edi​tion by Od De​ski Do De​ski, War​sza​wa 2017 © Co​py​ri​ght for the text by Woj​ciech Ku​czok 2017 Wy​da​nie II roz​sze​rzo​ne ISBN 978-83-65157-31-7 Wy​daw​nic​two Sp. z o.o. ul. Pu​ław​ska 174/11, 02-670 War​sza​wa od​de​ski​do​de​ski.com.pl Kon​wer​sja: eLi​te​ra s.c.

. Czy​tel​ni​ku, ko​rzy​staj le​gal​nie! Nad książ​ką cięż​ko pra​co​wał au​tor i wie​le in​nych osób. Usza​nuj ich trud i ko​rzy​staj z książ​ki w le​‐ gal​ny spo​sób. Dzię​ki temu bę​dzie​my mo​gli so​bie po​zwo​lić, by przy​go​to​wać dla Cie​bie ko​lej​ne zna​‐ ko​mi​te lek​tu​ry.

PRO​LOG

Ku świa​tłu DO​PIE​RO W NOCY PRZE​NO​SZĄ JĄ na salę wie​lo​oso​bo​wą. Tam wca​le nie jest le​piej, w ko​ry​ta​rzu przy​naj​mniej nikt nie chra​pał, tyl​ko tęt​no dziec​ka pul​so​wa​ło na​gło​‐ śnio​ne w mo​ni​to​rin​gu. I przy nim choć tro​chę po​spa​ła, bo to mia​ro​we, sama chcia​ła​by, żeby jej tak rów​no ser​ce biło. Te​raz nie da rady za​snąć, baby cię​żar​ne leżą wnie​bo​gło​sy. Jed​nej się śni, że ro​dzi. Dru​ga się bije z my​śla​mi na głos: za​le​‐ ci​li cię​cie, ale jak ona po tym bę​dzie wy​glą​dać, może jed​nak się nie zgo​dzić, pró​‐ bo​wać, bli​zna zo​sta​nie, mąż może odejść. Trze​cia, od​dzie​lo​na od Be​aty ko​tar​ką tyl​ko, już ma skur​cze, no to ję​czy. I do tego tęt​na, wszę​dzie tęt​na, tę​tent tętn, tych pre​na​tal​sów śpie​szą​cych się ku świa​tłu. Świa​tło się spie​szy, jak to w czerw​cu, dnie​je w nocy, pta​ki do​łą​cza​ją do tętn. Ta zza ko​tar​ki wciąż ma skur​cze, ale ak​cja nie chce się za​cząć, więc ją za​bie​ra​ją do wy​wo​ły​wa​nia po​ro​du. Za​raz i Be​ata czu​je skur​cze, i za​czy​na się bać, że to bę​‐ dzie dziew​czyn​ka, że i tym ra​zem się nie uda, Je​re​mie​go to do​bi​je. Przed pierw​‐ szym po​ro​dem Je​re​mi miał na​dzie​ję na syna, przed dru​gim ocze​ki​wał syna, te​raz, po sze​ściu la​tach prze​rwy, syna się do​ma​ga. Po​da​ją Be​acie oksy​to​cy​nę, skur​cze są częst​sze, ale do znie​sie​nia; jesz​cze jej ro​bią ja​kieś za​le​głe po​mia​ry ob​wo​du brzu​cha. Oni już na pew​no wie​dzą, ale Be​‐ ata wie​dzieć nie chce, ma na​dzie​ję, że żad​na z po​łoż​nych, ża​den z le​ka​rzy jej do koń​ca nie zdra​dzi, czy to bę​dzie chło​pak. Be​ata przez te wszyst​kie mie​sią​ce usil​‐ nie my​śla​ła o nim, nie o niej, wie​rząc, że od my​śle​nia płeć się zmie​nić może jesz​‐ cze tam, w środ​ku. Już ją prze​wo​żą, bo ma​ci​ca się za​czę​ła kur​czyć bo​le​śnie, Be​‐ ata wije się z bólu na łóż​ku, a po​łoż​na tyl​ko co ja​kiś czas przy​cho​dzi ma​cać roz​‐ war​cie; w koń​cu wy​ma​ca​ła, że czas ro​dzić. Na ekra​ni​ku wy​świe​tla​ją się wy​kre​sy skur​czów, Be​ata za​ci​ska dło​nie na ra​mach łóż​ka i na py​ta​nie po​łoż​nej od​po​wia​da: „Tak, chcę!” – znacz​nie bar​dziej sta​now​czo niż w ko​ście​le przed laty, po​wta​rza gło​śno i wy​raź​nie: „Tak, chcę znie​czu​le​nie!”. Cór​ki ro​dzi​ła rok po roku i ja​koś nie za​pa​mię​ta​ła, że to aż tak boli. A może wte​dy było ła​twiej, za mło​du wszyst​ko przy​cho​dzi ła​twiej. Te​raz boli tak bar​dzo, że Be​ata my​śli o śmier​ci za​miast o ro​‐

dze​niu, bo też czym czło​wiek ro​dzą​cy róż​ni się od czło​wie​ka umie​ra​ją​ce​go: ból nie do wy​trzy​ma​nia, tyl​ko że tu i te​raz ro​dzi się ży​cie, a gdzieś tam kie​dyś tak się śmierć uro​dzi. Tlen jej po​da​no, bo się ane​ste​zjo​log spóź​niał, za​ję​ty znie​czu​la​niem tam​tej dru​‐ giej, jed​nak cię​tej po ce​sar​sku, no i ten tlen niby miał ła​go​dzić ból, ale nie ła​go​‐ dzi. Be​ata ma twar​dą gło​wę: lata prak​ty​ki i tra​dy​cja ro​dzin​na. Je​re​mi umie ra​nić bo​le​śnie, tu wszyst​ko po​zszy​wa​ją i się za​skle​pi, a jak Je​re​mi coś po​wie, to nie ma ta​kiej dra​twy na zie​mi, żeby się dało po​zszy​wać. Cza​sem wy​star​czy so​bie przy​po​‐ mnieć jego sło​wa i ból zie​je spo​mię​dzy że​ber. Be​ata po​sta​na​wia zdo​by​wać da​lej ten wierz​cho​łek bólu bez​tle​no​wo. Licz​nik mie​rzy skur​cze i tęt​no pło​du, im więk​‐ szy skurcz, tym mniej​sze tęt​no, no i kie​dy te cy​fry od skur​czów ro​sną, wia​do​mo już, że za​raz za​cznie bo​leć. Ach, Je​re​mi, do​brze, że cie​bie przy tym nie ma, może kie​dy byś tak po​pa​trzył na tę mat​kę Po​lkę bo​le​sną, wy​rzu​ty su​mie​nia by cię ob​la​‐ zły, jak​byś dziec​ko ro​biąc, jed​nak na​ro​bił cze​go złe​go, bo czy to war​to się ko​bie​‐ cie tyle na​cier​pieć... Pan znie​czu​lacz w koń​cu do​tarł, dziab​nął Be​atę w krę​go​słup i już nie boli. Wszyst​ko się uspo​ka​ja, ale to ci​sza przed bu​rzą, bo na​gle, choć skur​cze już nie te, ona czu​je, że musi to po​wie​dzieć na głos, Be​ata wie, że to, ono, dziec​ko już wy​‐ cho​dzi; mówi z ka​te​go​rycz​ną pew​no​ścią: – Już ro​dzę. I od razu się zja​wia kłę​bo​wi​sko po​sta​ci u wrót, przez któ​re Be​ata wy​pie​ra z sie​bie ży​cie płci wciąż nie​od​gad​nio​nej pro​sto w las rąk trzy​ma​ją​cych, pod​trzy​‐ mu​ją​cych, wyj​mu​ją​cych, le​ka​rzy, asy​sten​tów. I kie​dy wo​ła​ją: „Przyj!”, Be​ata po​‐ słusz​nie prze, raz, dru​gi, a za trze​cim par​ciem wy​ła​nia się ży​cie. Ma​lut​kie jak pa​‐ jąk, roz​krzy​cza​ne i wy​wi​ja​ją​ce tymi swo​imi pa​ty​ko​wa​ty​mi od​nó​ża​mi w taki dziw​‐ ny, jak​by ani​mo​wa​ny po​klat​ko​wo spo​sób. Be​ata na​gle ma wra​że​nie, że to ja​kiś film z nie​dro​gi​mi efek​ta​mi spe​cjal​ny​mi. Pa​trzy na ko​smi​tę o twa​rzy czter​dzie​sto​lat​ka, któ​ry wy​glą​da jak E.T. dla ubo​gich, a wszy​scy wo​kół już za​czę​li go na​zy​wać czło​wie​kiem, choć ona nie jest co do tego prze​ko​na​na. Ale kie​dy mó​wią, że to chło​piec i prze​ci​na​ją pę​po​wi​nę, jak​by sym​bo​licz​nie prze​ci​na​li wstę​gę pod​czas uro​czy​stej in​au​gu​ra​cji no​we​go ży​cia, kie​‐ dy nie​od​wra​cal​nie od​dzie​la​ją go od mat​ki, wresz​cie moż​na so​bie po​pła​kać: uda​ło się, Je​re​mi bę​dzie szczę​śli​wy. Już jest, on, Pa​we​łek.

I już go jej za​bie​ra​ją, spraw​dza​ją szyb​ciut​ko. Pierw​szy swój eg​za​min ży​cio​wy zda​je Pa​we​łek na dzie​siąt​kę w ska​li Ap​gar, a po​tem się za​czy​na re​cen​zo​wa​nie, po​łoż​ne jak dwie kry​tycz​ki sztu​ki roz​wa​ża​ją jego po​wierz​chow​ność. – Coś dużo tej mazi, uma​zia​ny ja​kiś taki cały. Ja bym go spraw​dzi​ła. – Me​szek ma, oj, skó​ra wisi na nim, chu​dzi​na taka. – Do spraw​dze​nia go weź​mie​my, po​ba​da​my. Waga dwa ty​sią​ce pięć​set sześć​dzie​siąt gra​mów, czy​li mało, wzrost pięć​dzie​‐ siąt je​den cen​ty​me​trów, czy​li w nor​mie, czy​li bar​dzo w nor​mie, bo dzie​ci Je​re​‐ mie​go za​wsze dłu​gie i chu​de, przy​naj​mniej za mło​du. Gen dłu​go​ści to po nim, gen uro​dy pew​nie też, choć na ra​zie sy​nek wy​da​je się Be​acie szpet​niut​ki. Od tego wszyst​kie​go tro​chę jej się w gło​wie mąci. Przez chwi​lę my​śli: „Wca​le do mnie nie​po​dob​ny. A je​śli to nie moje dziec​ko? Je​śli Je​re​mi mnie zdra​dzał?”. Ta​ki​mi fa​la​mi jej się mąci, za​raz się z sie​bie śmie​je. Już jej go przy​sta​wia​ją, nie, nie „go”, prze​cież on ma imię i nim się trze​ba po​słu​gi​wać, Pa​weł​ka jej już pod​su​‐ wa​ją, kła​dą na brzuch i pró​bu​ją do​pa​so​wać do sut​ka dło​nią po​li​cjant​ki lak​ta​cyj​‐ nej. Zaś w dru​gim pla​nie, mię​dzy no​ga​mi Be​aty, sku​pio​na mło​da dama za​szy​wa to, co wcze​śniej na​cię​to. I oto ko​lej​ny suk​ces, ach, w pierw​szych mi​nu​tach ży​cia same suk​ce​sy, bo pysz​‐ czek wpa​so​wał się do cyca i za​ssał, i to jak za​ssał, lu​dzie ko​cha​ni. Naj​mniej​szy wą​pierz świa​ta na​tych​miast za​czął nad​ra​biać za​le​gło​ści z ży​cia pło​do​we​go i jął wy​sy​sać wszyst​ką sia​rę w ta​kim za​pa​mię​ta​niu, że był​by się udu​sił, bo jego ma​leń​‐ ka twarz za​pa​da się w mięk​ko​ści pier​si mlecz​nej. Czap​kę zna​le​zio​no więk​szą od ca​łe​go Pa​weł​ka i ukra​sna​liw​szy go tą czap​ką, przy​kry​to, owi​nię​to i przy​tu​lo​no. Ze​gar chło​pię​cia pę​dzi jak sza​lo​ny, już jest dwa razy star​szy niż pół go​dzi​ny temu. Za​raz też oglę​dzi​ny i glę​dzi​ny się za​czy​na​ją, oglą​da​nia dziec​ka i glę​dze​nia nad dziec​kiem, a po​tem wresz​cie prze​no​ska do sali no​wo​rod​ko​wej dwu​oso​bo​wej, dzie​lo​nej na pół z tą po ce​sar​ce. Już moż​na we​‐ zwać Je​re​mie​go, niech do​wie się, niech przy​wie​zie z domu na​rę​cze ubra​nek, oczy​wi​ście wszyst​kich o wie​le za du​żych. Och, Pa​weł​ku, za​nim do​ro​śniesz, za​nim za​czniesz do​ra​stać, bę​dziesz mu​siał do​ro​snąć do naj​mniej​sze​go roz​mia​ru.

CZTE​RY WIO​SNY, CZTE​RY LATA, CZTE​RY ZIMY

Po​sie​dze​nie CZE​KAJ, PRZE​KRĘ​CĘ KLUCZ, żeby się nikt nie przy​pa​łę​tał. Sia​daj. O, tu usiądź, o. Patrz, co tu mam. Jest kieł​ba​sa, pro​szę ja cie​bie, my​śliw​ska, z dzi​czy​zny ustrze​‐ lo​nej, a jak, w na​szym le​sie, pro​szę ja cie​bie, pierw​szo​rzęd​na, nie ja​kieś tam che​‐ micz​ne sztucz​ne ba​ra​chło. Jest wó​decz​ka, pro​szę ja cie​bie, swoj​ska, sa​mo​go​nik. Jak wia​do​mo, bim​brow​nic​two u nas z dzia​da pra​dzia​da, nie ma się cze​go wsty​‐ dzić. A co ty my​ślisz, że mnie nie stać na te fin​lan​die, ab​so​lu​ty? Czło​wie​ku, to sma​ku nie ma. Na​sza prze​pa​lan​ka to do​pie​ro nie​bo w gę​bie, spró​buj, a bę​dziesz w siód​mym pod​nie​bie​niu, tak jest. Ogó​rek pri​ma sort, weź se ogór​kiem za​gryź. Cze​kaj, kto mi tu dzwo​ni? Odej​dę na chwi​lę. Albo nie, nie mam te​raz cza​su z nią ga​dać. Ty, słu​chaj, wła​ści​wie to jest te​mat dla cie​bie. Po​wiedz mi, Je​re​mi, ale tak szcze​rze, to zo​sta​nie mię​dzy nami, wszyst​ko tu​taj, w tym po​ko​ju, to ja​sne. Czę​sto ty zdra​dzasz żonę? Weź tak się nie patrz na mnie. Chodź, wy​pi​je​my jesz​cze, te kie​‐ lisz​ki tro​chę małe, psia​krew. No nie patrz, jak​bym cię chciał okraść. Sta​ry, nie mu​sisz od​po​wia​dać, nie było py​ta​nia, za​po​mnij. Bo, pro​szę ja cie​bie, ja moją zdra​dzam. Zdra​dza​łem ją od za​wsze. Pierw​szy raz ją zdra​dzi​łem w noc po​ślub​ną. Sma​ku​je, co? Wi​dzę, że sma​ku​je, weź se jesz​cze prze​gryź. Po mo​je​mu tak jest, że jak masz jaja, to ich uży​waj, chło​pie, ro​zum masz od tego, że​byś z jaj ro​bił uży​tek roz​trop​nie. Jed​no ży​cie się ma, trze​ba wszyst​kie​go skosz​to​wać, po mo​je​mu tak jest, pro​szę ja cie​bie. To​bie to mó​wię pro​sto z mo​stu, bo in​ne​mu bym się może i nie zwie​rzał tak, ale wiem, że to​bie mogę. Ty się tam księ​dzu nie bie​gasz spo​‐ wia​dać co pią​tek. Wszyst​ko jest dla lu​dzi, pro​szę ja cie​bie, i wó​decz​ka, i ogó​rek, i ko​chan​ka – z umia​rem, rzecz ja​sna, z umia​rem. Ale ma się ten łeb nie od pa​ra​dy, czło​wiek głu​pi nie jest, sam so​bie mia​rę wy​zna​czyć po​tra​fi. Naj​go​rzej jest, pro​szę ja cie​bie, jak masz babę, poza któ​rą świa​ta już nie wi​dzisz, Je​re​mi. Mó​wię ci, jak masz dwie, to już tro​chę le​piej, ale po mo​je​mu naj​le​piej jest nie mieć, tyl​ko mie​‐ wać. Moja żona, pro​szę ja cie​bie, to jest ni​cze​go so​bie bab​ka, ale ani ona naj​‐ pięk​niej​sza na świe​cie, ani w po​wie​cie. Ja mia​łem dwa​dzie​ścia kil​ka lat, pro​szę ja cie​bie, jak się z nią że​ni​łem. I co – mia​łem so​bie po​wie​dzieć, że już ni​g​dy żad​‐

nej in​nej cip​ki nie zo​ba​czę na oczy, żad​ne​go cyc​ka in​ne​go do ręki nie we​zmę, żad​‐ nej in​nej du​pie klap​sa nie dam? Prze​cież jak​bym ta​kie rze​czy so​bie przy​siągł, to by sty​pa była, a nie we​se​le. Ja się po​sta​no​wi​łem nie łu​dzić od sa​me​go po​cząt​ku, więc jesz​cze na we​se​lu, ro​zu​miesz, jesz​cze na we​se​lu, jak ona tań​co​wa​ła ze szwa​grem świe​żym, to ja żem taką jed​ną, co to już ją wcze​śniej ru​cha​łem... Bo to re​stau​ra​cja była ho​te​lo​wa, tam na gó​rze go​ście po​ko​je mie​li... Ale do​bra, nie będę ci gło​wy za​wra​cał. Jesz​cze trze​ba po​łknąć, ech. Do​bre, nie? Sta​ry, ja ci bu​‐ tel​kę dam do domu. Co ja mó​wię: dam ci skrzyn​kę tej prze​pa​lan​ki naj​le​piej prze​‐ pa​lo​nej jak stąd do mo​rza. Ale ty mu​sisz mnie po​słu​chać, sta​ry, bo to może być te​‐ mat dla cie​bie. Mnie się nie roz​cho​dzi dzi​siaj o pie​nią​dze, ja ci za​ła​twię to, co chcia​łeś, za​raz o tym po​ga​da​my. A wła​ści​wie nie mu​si​my ga​dać na​wet, tyl​ko da​‐ waj ten pa​pier... Po​każ no go tu​taj, do świa​tła..., cze​kaj, wyj​mę z szu​fla​dy pie​cząt​‐ kę, pier​dol​nę, pro​szę ja cie​bie, ją tu​taj cen​tral​nie, o, pod​pi​sik bur​mi​strzow​ski zło​‐ żę i go​to​we. Masz, coś chciał, ja je​stem do rany przy​łóż. Nie dzię​kuj, nie dzię​kuj, tyl​ko mnie wy​słu​chaj. No patrz, ona zno​wu dzwo​ni. Może ty od​bie​rzesz? Kto to jest? No wła​śnie do tego zmie​rzam. Ty mi nie mu​sisz od​po​wia​dać, czy ty żonę zdra​dzasz, bo ja swo​je i tak wiem. Ty, Je​re​mi, nie mu​sisz przede mną ni​ko​go uda​‐ wać, kur​na fe​lek. My się zna​my jak łyse ko​nie. To było, kur​na, py​ta​nie, jak to się mówi, re​to​rycz​ne. W każ​dym bądź ra​zie, do cze​go ja zmie​rzam: u mnie się dziew​‐ czy​ny zda​rza​ją re​gu​lar​nie, wia​do​mo, jak to jest. Czło​wiek gdzieś wy​je​dzie, do żon​ki, ow​szem, za​raz z ho​te​lu dzwo​ni, mel​du​je się, pro​szę ja cie​bie, grzecz​nie, a jak już się za​mel​du​je, to robi, co chce. Cza​sem dzie​wu​chy mi przy​wo​żą czy​ste, ro​zu​miesz, wy​pie​lę​gno​wa​ne, od​je​ba​ne, pro​szę ja cie​bie, nie ża​den ukra​iń​ski szrot, naj​lep​sze. Sta​ry, to chy​ba wi​dać, że ja sma​kosz je​stem, po tej kieł​ba​sie, po tej wód​ce to chy​ba po​znać, i nie tyl​ko, ja bym nie tknął byle cze​go, spra​wa ja​sna. Jak pa​nien​ki, to de lux, vi​pow​skie kur​wisz​cza, pro​szę ja cie​bie, mło​dziut​kie, czy​ściut​‐ kie, pal​ce li​zać. Co po​wia​dasz? Piz​dę li​zać? Do​bre, he, he, że​byś wie​dział. A co ty my​ślisz, że one się za​da​ją z byle kim? Prze​cie co dru​ga to stu​diu​je w Bia​łym, stu​dent​ki to są nor​mal​ne, bra​cie, so​bie tak do​ra​bia​ją, kur​wy, za​miast na zmy​wa​ku. A no wi​dzisz. Do kogo ja mó​wię, jak ty sam wiesz naj​le​piej? Do​brze, że mi tu ga​‐ dać do rze​czy za​czą​łeś, bra​cie. Ale z kur​wą to do koń​ca nie wia​do​mo, stu​dent​ka nie stu​dent​ka, bez gumy nie wy​pier​do​lisz, bo ci syfa sprze​da, a to już nie​mod​ne. Syf to był mod​ny przed woj​ną. Naj​le​piej so​bie przy​gru​chać taką, co to tyl​ko ty ją dy​masz, a ona my​śli, że ty tyl​ko ją. Naj​le​piej, jak ona to z tobą robi z mi​ło​ści.

Sam wiesz. Mi​ło​ści od kur​wy nie ku​pisz, choć​byś srał pie​niędz​mi. Na​pij się. Masz łeb prze​cie, nie za​szko​dzi ci, a w ra​zie cze​go żo​nie po​wiesz, że cię bur​‐ mistrz upił. Że ci się ka​zał, kur​wa, upić go​rza​łą z wła​sne​go pę​dze​nia za to, że ci po​mógł pod sto​łem spra​wę za​ła​twić. Tak mo​żesz na​skar​żyć na mnie. Zły bur​‐ mistrz: na​kar​mi, na​poi, i jesz​cze ko​chan​kę odda. Jaką ko​chan​kę? No tu do​cho​dzi​‐ my do sed​na. Bo wi​dzisz, ta, co dzwo​ni do mnie, to ani brzyd​ka, ani głu​pia nie jest. Ba, ona jest dziew​czy​na, ja​kich u nas ni ma, po​wiem ci, sta​ry. Ona jest dzie​‐ wu​cha ni​cze​go so​bie, może tro​chę na​wet wy​szcze​ka​na za bar​dzo, ale jak ko​cha, to na za​bój, tyle ci po​wiem. I w łóż​ku ci tego żona nie zro​bi, co ona, to masz jak w ban​ku, wy​gim​na​sty​ko​wa​na jest, kur​de ba​lans, nic tyl​ko na olim​pia​dę ją wy​słać. Nie​mło​da jest, ale i nie​sta​ra, w sam raz, jak to się mówi. Ona jest, pro​szę ja cie​‐ bie, dla mnie za do​bra. Ja się boję, że tę dzie​wu​chę skrzyw​dzę. To już tro​chę trwa. Wiesz, za​le​ży, od cze​go za​cząć li​czyć, no, po​wiedz​my, że rok. Ona by już za​raz chcia​ła cze​go wię​cej, chcia​ła​by mnie roz​wieść albo co, a ja jesz​cze z nią parę mie​się​cy po​bę​dę i może na​praw​dę się roz​wio​dę... A na co mi to? Wy​bo​ry przyj​dą, to małe mia​stecz​ko jest, lu​dzie się ode mnie od​wró​cą, bę​dzie chry​ja z tego. Co in​ne​go dys​kret​nie cza​sem wło​żyć to w tam​to, a co in​ne​go wło​żyć w to uczu​cie. Sta​ry, weź ty mnie wy​ra​tuj. Jak pra​gnę zdro​wia, weź ty się zaj​mij tą dzie​‐ wu​chą. Skąd ja wiem, że ona cię ze​chce? Nie no, sta​ry, to nie jest dziew​czy​na do pier​do​le​nia tyl​ko, z nią moż​na po​ga​dać o tym i owym, to jest in​te​li​gent​na bab​ka, na​uczy​ciel​ka. Kie​dyś ją tak pod​py​ta​łem, wiesz: jak​byś nie ze mną, to z kim w Czar​nej? Ona się mi​ty​go​wa​ła, cim​ci​rim​ci, ale w koń​cu mi po​wie​dzia​ła, że jak już, to chy​ba tyl​ko z tobą. Chłop przy​stoj​ny, mówi mi, ma​jęt​ny, kul​tu​ral​ny. Ona się ceni, po​wiem ci, ona jest am​bit​na bab​ka. Może dla​te​go sta​ra pan​na? Nie taka zno​‐ wu sta​ra, ale jed​nak, trzy​dziest​ka na kar​ku. No, nie żar​tu​ję, no. Ro​zu​miesz, sta​ry, jak ty do niej od​po​wied​nio po​dej​dziesz, to bę​dzie z tego, jak to się mówi, po​‐ dwój​na pie​czeń. Ja będę miał kło​pot z gło​wy, a ty so​bie po​ru​chasz za dar​mo i po​‐ wiem ci, nie bę​dziesz ża​ło​wał. Któ​ra to? Naj​le​piej, jak ty pój​dziesz na siat​ków​kę, ona tam cho​dzi i gry​wa. Ostra jest, po​wiem ci, zo​ba​czysz, gib​ka. Ma​ryś​ka jej na imię. Znasz ją? Wiesz któ​ra to? No wi​dzisz, też ci wpa​dła w oko. Mó​wię ci, sta​ry, ona ma coś ta​kie​go, że się wy​róż​nia, ja​kieś, kur​wa, ta​kie coś ma, że przy​cią​ga. To co? Weź sta​ry skrzy​necz​kę. Co nie trze​ba, co nie trze​ba? Bierz, jak ci dają. Sześć fla​szek tu masz i na zdro​wie. Tyl​ko się nią zaj​mij. Od razu ju​tro idź. Że nie umiesz grać? Nie mu​sisz umieć. Po​wiesz, że się chcesz na​uczyć. A po​tem ją od​pro​wadź

do domu. Ja już się jej nie do​tknę, to masz jak w ban​ku. Za​raz do niej na​pi​szę, że nie mam cza​su, że wy​jeż​dżam, to mi da parę dni spo​ko​ju, a ty dzia​łaj. To co, kwi​‐ ta? Gra​bu​la. Kto bo​ga​te​mu za​bro​ni?

Mówi się, gada się HE​LE​NA POD​LE​WA FI​LO​DEN​DRO​NY i nuci so​bie, żeby się nie nu​dzić. Za​wsze, kie​dy zo​sta​je sama w domu, nuci, a cza​sem pod​śpie​wu​je pio​sen​ki ze szkol​ne​go śpiew​‐ ni​ka. Pół ży​cia prze​pra​co​wa​ła w szko​le. Te​raz dru​gie pół musi prze​cze​kać. Pio​‐ sen​ki się do niej przy​kle​iły, bywa, że same się śpie​wa​ją jej usta​mi. W dusz​ne, lep​kie po​po​łu​dnia czerw​co​we chło​dzi się tak: „Zima, zima, zima, pada, pada śnieg”. W dni po​chmur​ne grze​je się tak: „Sło​necz​ko dzi​siaj póź​no wsta​ło”. Mąż umarł w tym sa​mym roku, w któ​rym prze​szła na eme​ry​tu​rę. Cór​ka uczy tam, gdzie ona kie​dyś. Mówi się od paru lat o tym, że może zo​stać wi​ce​dy​rek​tor​ką. Cza​sem He​le​nie coś się za​śpie​wa ot tak, od rze​czy, o wi​ta​min​kach, o bie​dron​‐ kach, o my​ciu zę​bów. Cór​ka jest wy​ma​ga​ją​ca, ale lu​bia​na przez uczniów i ce​nio​na przez ro​dzi​ców, w wa​ka​cje udzie​la​ła ko​re​pe​ty​cji kla​so​wym ma​ru​de​rom. Kie​dy He​le​na leży w łóż​ku i nie może za​snąć, bo od te​le​wi​zji bolą oczy, a w ra​dyj​ku wy​czer​pa​ły się ba​te​rie, za​czy​na so​bie sama śpie​wać ko​ły​san​ki. Robi to z ci​cha, tak żeby cór​ka nie usły​sza​ła, je​śli jest w domu. A niby cze​mu mia​ło​by jej wie​czo​ra​mi nie być, a niby gdzie mia​ła​by by​wać? W Czar​nej moż​na tyl​ko uby​‐ wać. Uby​wa cór​ce ostat​nio ki​lo​gra​mów, He​le​nę to nie​po​koi, być może cór​ka chud​nie z mi​ło​ści. Przy​ja​ciół​ki cór​ki mę​ża​te, dzie​cia​te, a u niej ni​ko​go na sta​łe. Je​śli ja​kiś jest, to od sie​dem​na​stej do dzie​więt​na​stej, ale cór​ka za nic się nie przy​zna. He​le​na nie wni​ka nad​mier​nie, ale do​cie​ka. Do​cie​ka​nia są spe​cjal​no​ścią He​le​ny. Do​cie​ka na przy​kład, cze​mu cór​ka za​ło​ży​ła sta​nik pa​su​ją​cy do maj​tek, sko​ro wy​bie​ra się do ko​le​żan​ki. He​le​na przy​zwy​cza​iła się, że spę​dza czas sama. Sama so​bie żyje, sama so​bie szy​je, sama so​bie kwia​ty ku​pu​je, bo lubi, a nikt jej prze​cież nie da. Cze​muż by sama sie​bie nie mia​ła ko​ły​sać do snu? Cór​ki i tak nie ma w domu, na​wet kie​dy w nim jest. He​le​na prze​sta​je śpie​wać, wita cór​kę. – Dzień do​bry. Pod​grzać ci obiad? – Nie. Prze​bio​rę się tyl​ko i wy​cho​dzę na siat​ków​kę.

– Tak z pu​stym żo​łąd​kiem bę​dziesz grać? Osłab​niesz, prze​wró​cisz się. – Zjem, jak wró​cę, nie mam te​raz cza​su. – Ma​ryś​ka, a to praw​da jest, co się gada, że na tej siat​ków​ce oprócz cie​bie to same chło​py? – Kto tak gada? – Ano, gada się. Jak je​den coś po​wie, to po​tem i cała Czar​na gada. Praw​da to czy nie​praw​da? – A gdy​by na​wet, to co w tym złe​go? Każ​dy przyjść może, ni​ko​mu się nie za​‐ bra​nia. A że fa​ce​ci bar​dziej do spor​tu sko​rzy, to co ja po​ra​dzę? – A to​bie to nie prze​szka​dza, nie wsty​dzisz ty się, Ma​ryś? – Nie ma​rudź, mamo. Lecę. Pa. I tyle. He​le​na zno​wu za​czy​na śpie​wać so​bie a fi​ku​som, tym ra​zem gło​sem prze​‐ sło​dzo​nym, ta​kim, któ​ry mógł​by uspo​ka​jać ma​lu​chy, skrza​cim, wróż​ko​wym, do​‐ bra​noc​ko​wym gło​si​kiem. Och, nada​wa​ła​by się do dub​bin​go​wa​nia fil​mów dla dzie​ci, mia​ła głos i słuch, ale ja​koś się nie po​szczę​ści​ło. W szko​le była su​ro​wa, szorst​ka, nie zno​si​ła po​ufa​ło​ści, tro​chę ze stra​chu przed tym, że dzie​cia​ki, któ​rym się nie​co tyl​ko po​fol​gu​je, go​to​we się wy​mknąć spod kon​tro​li; w szko​le bu​do​wa​ła swo​ją po​zy​cję na sro​gich fun​da​men​tach. Po lek​cjach spraw​dza​ła pod ław​ka​mi wy​dra​pa​ne cyr​klem lub na​ma​za​ne fla​ma​strem zło​rze​cze​nia. Im wię​cej uczniów wy​pi​sy​wa​ło jej na​zwi​sko opa​trzo​ne plu​ga​wym epi​te​tem, tym czu​ła się pew​niej – nie​na​wi​dzi​li jej ze stra​chu, a póki się jej bali, mu​sie​li się uczyć, żeby unik​nąć nie​‐ przy​jem​no​ści. Mo​gła​by te​raz ba​wić cu​dze dzie​ci, kil​ka jej ko​le​ża​nek tak so​bie do​ra​bia na eme​ry​tu​rze, ale ona ma wła​sne wnu​ki. Bo dru​ga cór​ka ma męża, dzie​‐ ci, ma swo​je ży​cie (gdzie in​dziej, ale przy​wo​zi je cza​sa​mi, bo to tyl​ko parę go​‐ dzin dro​gi z War​sza​wy). Jej już nie trze​ba pil​no​wać, do​glą​dać, to sfor​na cór​ka. Co te​raz so​bie za​śpie​wa​my? Co te​raz pod​le​je​my? Że też ta Ma​ry​cha wiecz​nie gdzieś musi. Ska​ra​nie. Sta​rość. Te​le​wi​zor może by włą​czyć.

Mię​śnie do​brze roz​wi​nię​te – JE​ŚLI WY​TRZY​MASZ W ZWI​SIE dwie mi​nu​ty, po​le​ci​my ra​zem na wy​ciecz​kę w do​‐ wol​ne miej​sce na świe​cie. Je​śli wy​trzy​masz trzy mi​nu​ty, fir​ma bę​dzie two​ja – mówi Je​re​mi do Pa​weł​ka, któ​ry na​tych​miast pro​si ojca, żeby go pod​niósł na wy​‐ so​kość trze​pa​ka. Ła​pie się drąż​ka i spa​da z nie​go po pół mi​nu​cie. – Wi​dzisz, to nie ta​kie pro​ste. Mu​sisz wię​cej jeść i dużo ćwi​czyć. Nie zwal​niać się z wu​efów pod byle pre​tek​stem. – A ty, po​każ, ile dasz radę, tato. Je​re​mi spo​glą​da na ze​ga​rek. – Na​stęp​nym ra​zem. Mama cze​ka z obia​dem, a ja mu​szę jesz​cze coś za​ła​twić w mie​ście. Od​wo​zi syna do domu. To małe mia​stecz​ko, nie ma w jego gra​ni​cach od​le​gło​‐ ści, do któ​rych po​ko​na​nia po​trzeb​ny był​by sa​mo​chód, zwłasz​cza w przy​pad​ku chłop​ca, któ​re​mu po ośmiu go​dzi​nach lek​cji przy​da się spa​cer. Ale w ma​łym mia​‐ stecz​ku pre​stiż bu​du​je się po​przez małe ge​sty. Kie​dyś trze​ba po​ka​zać, czym się jeź​dzi. A jeź​dzi się tym, na co się za​ro​bi​ło. A za​ra​bia się do​brze. I daje się in​nym do​brze za​ro​bić. Ma się małą fir​mę, ale do​brze pro​spe​ru​ją​cą. Za​trud​nia się wy​‐ łącz​nie lu​dzi stąd. W ma​łym mia​stecz​ku to nie​ma​ło. Trze​ba po​ka​zać, że się nie​ma​‐ ło ma, i uwa​żać, żeby nie po​ka​zać, ile się ma na​praw​dę. Bo wte​dy lu​dzie stąd będą chcie​li za​ra​biać wię​cej. I trze​ba bę​dzie się​gnąć po lu​dzi skądś in​dziej. Ską​d​inąd, w tym sęk.

Po​la​na lu​dzi ciem​nych TAK PO PRAW​DZIE żad​na z niej siat​kar​ka, ser​wu​je nie​zgrab​nie, tyl​ko z dołu, co trze​‐ cią pił​kę uda​je się prze​bić, jest za ni​ska, żeby blo​ko​wać, głów​nie wy​sta​wia in​‐ nym. Po​od​bi​jać so​bie przy​cho​dzi, po​mę​czyć się, po​ska​kać, a nie tam za​raz: mecz – punk​ty – ry​wa​li​za​cja. Fa​ce​ci to na​wet się nie po​tra​fią roz​grzać po​rząd​nie, cza​su im szko​da, od razu musi być staw​ka. W łóż​ku tacy sami – gra wstęp​na raz, dwa, trzy, byle pręd​ko wsa​dzić, naj​wy​żej się po​śli​ni pal​ce i na​wil​ży, co trze​ba. Na po​‐ cząt​ku się do niej miz​drzy​li, kom​ple​men​to​wa​li każ​dą za​gryw​kę, ja​kieś tam na​wet koń​skie za​lo​ty się zda​rza​ły, ale Ma​ryś​ka po​tra​fi so​bie z na​trę​ta​mi ra​dzić jed​nym zda​niem, w dwóch spoj​rze​niach usa​dzić, jak to się mówi. Na coś się to szkol​ne do​świad​cze​nie przy​da​je. Fa​ce​ci to ta​kie same chło​pię​ta, jak te, któ​rych ona uczy al​fa​be​tu, tyl​ko ob​ro​śnię​ci wą​sa​mi i tłusz​czem w pa​sie, no i oprzy​rzą​do​wa​nie już im dzia​ła, jak na​le​ży. Tyl​ko tym się róż​nią, bo prze​cież nie in​te​lek​tem. Chy​ba że gdzie in​dziej, może na przy​kład w Bia​łym ko​goś by się zna​leźć dało do po​roz​ma​‐ wia​nia na po​zio​mie, ale na pew​no nie w Czar​nej, Czar​na to po​la​na lu​dzi ciem​‐ nych w ciem​nej pusz​czy. Skąd tu się mają brać męż​czyź​ni na po​zio​mie, jak to wszyst​ko po​tom​stwo bim​brow​ni​ków le​śnych albo drwa​li? Cza​sem jej się śni, że sama sie​kie​rą wy​wi​ja, żeby so​bie wy​rą​bać prze​cin​kę na świat, ale kie​dy się spo​‐ strze​ga, że rą​bie lu​dzi, a nie drze​wa, bu​dzi się z krzy​kiem. Kie​dyś może i byli przy​mil​ni, było po​pi​sy​wa​nie się, ja​kieś za​gra​nia pod jed​no​‐ oso​bo​wą żeń​ską pu​blicz​kę, ale wszyst​ko szło w siat​kę, to zna​czy, od niej się kom​‐ ple​men​ty od​bi​ja​ły. Psia​krew, czło​wiek chce do​brze, chwa​li cia​ła przy​mio​ty, ten tego, a ko​bi​ta ma go za nic. Co ona so​bie w ogó​le my​śli? Te​raz im to prze​szka​dza, że nie mogą za​grać na se​rio. Nikt jej nie chce w dru​ży​nie, kie​dy się dzie​lą, bo wia​do​mo, że ry​wal od razu zy​sku​je prze​wa​gę. Ale od​mó​wić jej nie mogą, prze​‐ cież każ​dy ma pra​wo so​bie po​grać. Poza tym to ko​bi​ta, do tego na​uczy​ciel​ka, jed​‐ na jest szko​ła w Czar​nej, jesz​cze by się na dzie​cia​kach mści​ła w ra​zie cze​go, kto to wie. Le​piej już z nią grać. W su​mie nie​brzyd​ka. Jak nie wkła​da ko​szul​ki do spode​nek, to cyc​ki jej się na​wet bu​ja​ją przy tych pod​sko​kach, jest na co po​pa​‐

trzeć, ale jak​by kto chciał wię​cej, to nie za bar​dzo. Od​por​na jest na pod​ryw, wzgar​dli​wa ja​kaś, sta​ra pan​na, sama, a taka nie bar​dzo do po​flir​to​wa​nia, pew​nie na księ​cia cze​ka na bia​łym ko​niu. Sra​ta​ta​ta, ju​ści przy​bie​ży do cie​bie ksią​żę, jesz​‐ cze parę la​tek i ze​gar przy​spie​szy, a wte​dy pierw​szy lep​szy ci ba​cho​ra zro​bi, pan​‐ no snu​jo do​stoj​na, pan​no nie​do​ty​kal​ska, a na​uczy​ła​byś się cho​ciaż za​gry​wać po​‐ rząd​nie, jak już tu przy​cho​dzisz tyle mie​się​cy. Pa​trz​cie, kto przy​szedł. A ten tu cze​go? – Ja​ras, ty pra​cu​jesz w tar​ta​ku, pa​trzaj, szef po cie​bie. – Dzień do​bry, pa​nie dy​rek​to​rze. Chce pan po​od​bi​jać? – Tak, od​bi​ję so​bie, za po​zwo​le​niem, tyl​ko się pój​dę prze​brać – mówi Je​re​mi i nie od​ry​wa wzro​ku od Ma​ryś​ki, któ​ra wła​śnie dziar​sko rzu​ci​ła w jego kie​run​ku pił​kę. Cóż mu in​ne​go po​zo​sta​ło jak ją przy​jąć, zwa​żyć w dło​ni, pod​bić dwa razy, po czym ude​rzyć w jej stro​nę z ele​gan​cją i pre​cy​zją, ale bez prze​sad​nych ewo​lu​‐ cji, na któ​re zresz​tą nie by​ło​by go stać. Ostat​ni raz grał na pla​ży w Miel​nie z Pa​‐ weł​kiem, czy​li na niby, jak to z dziec​kiem. No i pro​szę, tak oto wy​mie​ni​li pierw​‐ sze zda​nie i pierw​sze po​da​nie. Pierw​sze lody top​nie​ją na ho​ry​zon​cie, my​śli Je​re​‐ mi już w szat​ni, wy​gła​dza​jąc spoden​ki fir​mo​we świe​żo na​by​te w Bia​łym spe​cjal​‐ nie na tę oko​licz​ność, a po​tem ko​szul​kę wkła​da​jąc, spe​cjal​nie do​bra​ną, dys​kret​ną, nie na​zbyt opi​na​ją​cą, bo już w domu spraw​dzał, że brzuch jed​nak zbyt wy​dę​ty. Ale, ha, ha, jak to mó​wią, przyj​dzie mu nie​ba​wem po​pra​co​wać bio​der​ka​mi, to i bań​dziosz​ka ubę​dzie. O, ten to jest męż​czy​zna. Ma​ria na śmierć o nim za​po​mnia​ła. Niby stąd, a męż​‐ czy​zna nie​ciem​ny, sil​ny, wpły​wo​wy, ni​g​dy nie było oka​zji, żeby bli​żej, ale wy​da​je jej się, że ten to i do roz​mo​wy, i do tań​ca i ró​żań​ca. Ale co on tu​taj, na hali? Hm, z tor​bą przy​szedł, do szat​ni idzie się prze​brać. Ni​g​dy nie wi​dzia​ła, żeby się do spor​tu zbie​rał, żeby bie​gał czy coś. Cho​ciaż nie, z sy​nem kie​dyś w pił​kę ko​pa​li na łącz​ce, to zna​czy syn mu strze​lał, a on bro​nił. Aku​rat, kie​dy prze​cho​dzi​ła, uwie​sił się na po​przecz​ce, a że bram​ka z żer​dek byle jak po​zbi​ja​na, to nie wy​trzy​ma​ła i rym​snął na tra​wę. Wszyst​ko to przy Ma​rii. Za​wsty​dzi​ła go, bo się ro​ze​śmia​ła gło​śno, życz​li​wie, a on chy​ba tej życz​li​wo​ści nie roz​po​znał. Był wście​kły, że niby nie​bez​pie​czeń​stwo dla dzie​ci, fu​szer​ka i tak da​lej, ale ona wie​dzia​ła, że ten gniew to z po​wo​du mę​sko​ści jego przy niej nad​wą​tlo​nej, że niby za cięż​ki się oka​zał na tę bram​kę. Co praw​da od razu po​tem za​pła​cił, żeby wy​re​mon​to​wa​li, bale z wła​‐

snej dre​wut​ni do​star​czył, po​rząd​ne praw​dzi​we bram​ki te​raz sto​ją, dzia​twa gra na ca​łe​go, ale on z Ma​rią od tej pory już za​wsze urzęd​ni​czo tyl​ko „dzień do​bry, dzień do​bry” bez uśmie​chu, jak pan dy​rek​tor z pa​nią na​uczy​ciel​ką. A te​raz on tu, na par​‐ kie​cie, ni stąd, ni zo​wąd, a ona się prze​cież już zdą​ży​ła tro​chę spo​cić (spraw​dza dys​kret​nie, wą​cha​jąc pod pa​chą). No tak, spo​ci​ła się. Oj, żeby tyl​ko wy​bra​li go na tę dru​gą stro​nę siat​ki. Nie jego wy​bie​ra​ją, tyl​ko on sam od razu pro​sto w jej stro​nę idzie. Rękę wy​‐ cią​ga, dłoń uno​si, gło​wę po​chy​la, ca​łu​je na przy​wi​ta​nie, po pol​sku, po dżen​tel​‐ meń​sku. Po​zo​sta​łym też dło​nie ści​ska i pyta, czy może do​łą​czyć po ich stro​nie. A pa​trzy na nią po pro​stu tak, że, rany, ona on razu so​bie my​śli: albo jej się wy​da​‐ je, albo za​nim na​stęp​nym ra​zem zdą​ży jej po​wie​dzieć „dzień do​bry”, już będą w łóż​ku.

Psy​cho​za​ba​wa (1) – PANI BE​ATO, a gdy​by uro​dzi​ła pani przed sied​miu laty trze​cią cór​kę? – Je​re​mi by mi tego nie wy​ba​czył, od​szedł​by. – Pro​szę się za​sta​no​wić, co pani te​raz po​wie​dzia​ła: mąż po​rzu​cił​by pa​nią z trój​ką dzie​ci? – Je​re​mi za​wsze chciał mieć syna. Uro​dzi​łam mu go siłą woli. – Pani Be​ato, jak to: „uro​dzi​łam mu”? Prze​cież to wa​sze wspól​ne dziec​ko. – Chciał i go do​stał. Ni​cze​go wię​cej nie mo​głam mu dać. Pa​we​łek jest jego. Oczko w gło​wie ta​tu​sia. – Ja​kie pani zda​niem ko​bie​ty po​cią​ga​ją pani męża? – Nie​za​leż​ne. – Jak pani my​śli, dla​cze​go? – Bo lubi pa​trzeć, jak uza​leż​nia​ją się od nie​go.

Mózg pra​wi​dło​wej wiel​ko​ści – ...TATA, MAMA, DZIE​CI, do​mek, pił​ka, ja​sno, mia​sto, pra​ca, pusz​cza, tar​tak, bia​ły, czar​na, szko​ła, drzew​ko, pani, chło​piec, dłu​to, pla​ma, par​kiet... – Stop! Sto dwa​dzie​ścia je​den dwu​sy​la​bo​wych wy​ra​zów na mi​nu​tę! Pa​weł​ku, to jest re​kord szko​ły, od kie​dy tu pra​cu​ję! Dru​gie miej​sce Adaś, sto pięć słów, też świet​ny wy​nik. Po​zo​sta​li nie​co go​rzej, ale i tak wię​cej niż po​ło​wa dzie​ci już czy​‐ ta. Coś mi się wy​da​je, że bę​dzie​cie bar​dzo zdol​ną kla​są. – A tata mówi, że pani jest naj​lep​szą na​uczy​ciel​ką w tej szko​le. – Na​praw​dę tak po​wie​dział? To bar​dzo miło z jego stro​ny. Ale... Dzwo​nek. Ko​niec sku​pie​nia, ha​łas, cha​os. Nie się​ga​ją jesz​cze sto​pa​mi do pod​‐ ło​gi, kie​dy sie​dzą w ław​kach, ale już wie​dzą, że dzwo​nek, na​wet w pół zda​nia, w pół od​de​chu, to sy​gnał do star​tu, jak psy Paw​ło​wa. Pod​ry​wa​nie, wrzu​ca​nie na​‐ pręd​ce roz​kle​ko​ta​nych piór​ni​ków do tor​ni​strów, roz​sy​py​wa​nie i po​spiesz​ne zbie​‐ ra​nie ołów​ków, pi​skli​wość, krzyk, szar​pa​ni​na. Bie​gną już do szat​ni, prze​py​cha​ją się w drzwiach. To musi być in​stynkt. Prze​cież tłu​ma​czy​ła im, jak każ​de​go roku tłu​ma​czy, że dzwo​nek jest dla na​uczy​cie​la, że na​le​ży spo​koj​nie opu​ścić kla​sę, nic z tego. To nie może być przy​pa​dek, wi​docz​nie ja​cyś mą​drzy na​ukow​cy wy​li​czy​li do​kład​nie, ile wy​no​si mak​sy​mal​ny czas sku​pie​nia dziec​ka i tego się nie da prze​‐ kro​czyć na​wet o mi​nu​tę. Nie​któ​rzy prze​cież to na​wet tyle nie usie​dzą, wier​cą się, wę​dru​ją po kla​sie, nie ma co z tym wal​czyć. Boże, jaki on do ojca po​dob​ny. – Za​cze​kaj, Pa​weł​ku! A ty od daw​na umiesz czy​tać? – Tata mówi, że jak mia​łem czte​ry lat​ka, już po​tra​fi​łem. Ka​za​li mi ga​ze​ty czy​tać przy lu​dziach na głos, bo nikt nie wie​rzył. Mama, jak się wy​wie​dzia​ła, za​czę​ła cho​wać przede mną swo​je książ​ki, har​le​ki​ny. Mó​wi​ła, że to nie dla dzie​ci. – Mama czy​ta ro​man​se? A tata? – U nas w domu tyl​ko mama ku​pu​je książ​ki, tata czy​ta ga​ze​ty, a sio​stry to na​wet lek​tur szkol​nych nie czy​ta​ją, tyl​ko stresz​cze​nia. Po​ży​cza​ją z bi​blio​te​ki, a po​tem na​wet nie we​zmą do ręki. Pró​bo​wa​łem czy​tać, nie​któ​re strasz​nie nud​ne, ale tro​chę

mi się po​do​ba​ją dra​ma​ty, z po​dzia​łem na role, moż​na so​bie zro​bić te​atrzyk. – I co, ro​bisz te​atrzyk z ro​dzi​ca​mi? – Niee, sam się dzie​lę, to zna​czy zmie​niam głos i cho​dzę po po​ko​ju tak, no, mu​‐ siał​bym to pani po​ka​zać. Ostat​nio czy​ta​łem o tych sio​strach, co po​szły do lasu i jed​na dru​gą... No wie pani... W ma​li​nach... – Pa​weł​ku, ty je​steś jesz​cze za mały na ta​kie lek​tu​ry, sama ci coś wy​bio​rę z bi​‐ blio​te​ki od​po​wied​nie​go. I przy​po​mnij w domu o ze​bra​niu. No leć już. Ro​man​se czy​ta? To do​brze. Jak czy​ta ro​man​se, to zna​czy, że ma​rzy. A ma​rzy się o tym, cze​go się nie ma. Praw​dę mówi Je​re​mi, że już nic mię​dzy nimi, tyl​ko prze​‐ świt mię​dzy łóż​ka​mi zsu​nię​ty​mi nie wie​dzieć po co. Przyj​rza​ła jej się na roz​po​‐ czę​ciu roku. Taki babsz​tyl gru​by, po ostat​nim po​ro​dzie już się za​pu​ści​ła zu​peł​nie. No jak oni wy​glą​da​ją ra​zem? Je​re​mi za​słu​gu​je na ko​goś wię​cej. Taki duży dom. Gdy​by nie dzie​ci, pew​nie mie​li​by osob​ne sy​pial​nie. Tata ga​ze​ty czy​ta. To cie​ka​‐ we, że ga​zet cho​wać nie trze​ba, a może są i ta​kie, któ​re cho​wa nie tyl​ko przed sy​‐ nem, kto go tam wie. Zresz​tą, jej w tym gło​wa, żeby nie były mu po​trzeb​ne świersz​czy​ki. Żo​necz​ka bę​dzie so​bie czy​tać ro​man​tycz​ne hi​sto​rie o mi​ło​ści do po​‐ dusz​ki, a oni będą hi​sto​rię two​rzyć. Mi​łość ro​bić będą. Ro​man​tycz​nie.