Po raz pierw szy od czasów pow stania warszawskiego le
żałem plackiem na ziemi, a nad głową fruw ały kulki. Po
dobną pozycję co ja zajęli na traw ie i chodniku liczni prze
chodnie, nie wyłączając starców i dzieci.
Pasażerowie przejeżdżającego bulw arem samochodu
ostrzeliw ali z rew olw erów wóz, który parkow ał przed jed
nym z biur lotniczych.
Kiedy um ilkły strzały, ludzie unieśli się bez zdziwienia
i poszli swoją drogą. Dopiero wtedy z pobliskich budynków
wychylili się uzbrojeni dozorcy. Na jezdni ani na chwilę nie
ustaw ał ruch.
11
Był powszedni dzień M anili. Takich jest 365 w roku.
O czym nie wszyscy przybysze do tego k raju wiedzą i co ich
najczęściej zaskakuje.
Filipiny, a zwłaszcza ich m iejski zespół stołeczny (Mani
la — Quezon — Pasay — M akati) oraz prow incja Cavite
należą do najbardziej niespokojnych obszarów kuli ziem
skiej. To tu ta j przetrw ały echa Dzikiego Zachodu, wzboga
cone doświadczeniami Chicago i Nowego Jorku, spotęgowa
ne tem peram entem , braw urą i fantazją „Filipinos”.
Tatuś pomoże
Przyrzekłem kolegom -dziennikarzom z Manili, że będę
pisał o głównych problem ach Filipin, a nie ograniczę się do
relacjonow ania o zbrodniach n a siedm iu tysiącach wysp.
Republika Filipińska, od 1946 roku niepodległe państw o na
zachodnich krańcach Pacyfiku, kraj w herm etycznej dotąd
orbicie wpływów USA, znajduje się u progu historycznych
przem ian politycznych i gospodarczych. Ale przestępczość
jest w ażnym i charakterystycznym problem em tego rejonu
św iata, więc — nie zapominając o innych — postanow iłem
zająć się nim osobno. Zm uszenie m nie do przyjęcia pozycji
horyzontalnej w biały dzień na ulicy wielkiego m iasta, kie
dy to m usiałem wyglądać szczególnie głupio, było przysło
wiową kroplą w kielichu.
Przedtem wszakże zgromadziło się kropel całe mnóstwo.
Na Filipinach spraw y przestępczości tak głęboko wrosły w
życie, że stały się czymś oczywistym i dla miejscowych czę
sto niezauważalnym. Co trzeci człowiek nosi przy sobie nóż
lub rew olw er, obowiązek posiadania zezwolenia na broń
istnieje tylko na papierze, nigdy nie zebrano broni od p ar
tyzantów. Ogromne tablice przydrożne naw ołują przechod
niów, by „uczynili k raj bezpiecznym i zostaw iali broń w
domu”. P rezydent państw a stanął osobiście na czele walki
z przestępczością i uroczyście przyjm uje w swym pałacu
zgwałcone dziewczęta.
Jedna z takich dziewcząt została w łaśnie obwołana boha
terką narodow ą. Ofiara seksualnego gangu (specialite Fili
12
pin) odważyła się po raz pierwszy wypowiedzieć wojnę
swym oprawcom: wbrew tradycji nie zataiła faktu zhańbie
nia, wezw ała na pomoc policję, przystąpiła do współdziała
nia przy tropieniu przestępców. Piękna M aggie De la Riva,
popularna aktorka filmowa i telew izyjna, została uprow a
dzona nocą spod studia TV, a następnie zgwałcona przez
czterech zbirów w pew nym obskurnym motelu. Wobec w y
jątkowo szybkiej akcji policji wszystkich członków gangu
schwytano; grozi im kara śmierci. Przy okazji wyszło na
jaw , że w identyczny sposób zostało przedtem uprowadzo
nych pięć innych znanych aktorek, wszystkie one — zastra
szone groźbą zemsty — zachowały całkow ite milczenie. De
la Riva nie zlękła się pogróżek i anonimów o kwasie solnym,
który wypali jej oczy. Prasa filipińska uderzyła w w ielki
dzwon: „Honor droższy niż życie”, „Praw dziw y przykład
m ęstw a”, „Dzielna dziewczyna, kto pójdzie w jej ślady?”,
„Maggie, cześć tw ojej odwadze!”
W ślady poszło parę panienek, prezydent Marcos też sfo
tografow ał się z nim i dla prasy. P rasa zaś napuchła od w ia
domości o sensacyjnej aferze. M niej pow ażne dzienniki roz
szczepiały włos na czworo, szanujące się gazety przeszły do
uogólnień; w ybitni dziennikarze raz jeszcze rozważali pu
blicznie przyczyny katastrofalnego stanu bezpieczeństwa w
kraju, znakomici karykaturzyści chw ytali byka za rogi —
jeden z nich wyrysow ał łobuza, który gra na nosie prze
chodzącemu policjantowi; ten łobuz to — czytałby —
„wpływowy nastolatek-chuligan”.
Strzał w dziesiątkę. Chwała prasie filipińskiej, że nie
w aha się atakow ać od frontu. Przy okazji afery Maggie
De la Riva ujaw niono — o czym zresztą wszyscy od dawna
wiedzieli — że większość członków gangów to synowie de
putowanych, m inistrów , generałów, szefów policji. Że zuch
wałość młodzieńców w ypływa z pewności, iż „tatuś zawsze
w ybroni”. No i tatusiow ie od lat robią, co mogą, a banano
wa młodzież (zwana tu „niedotykalni”, jako że banany to na
Filipinach kartofle) rozrabia, aż skry lecą. W iemy skądinąd,
że ów specyficzny układ m iędzypokoleniowy w śród w arstw
posiadających władzę i pieniądze istnieje na pięciu konty
13
nentach, 'nigdzie jednak nie realizow any jest z tak przera
żającą skutecznością.
Zostawić broń w domu? Można, ale byłoby to diabelnie
nierozważne, wyłączałoby z ogólnej zabaw y, pozbawiało ży
cie dreszczyku praw dziw ej emocji. K lęska ostateczna spot
kałaby obyw atela Filipin, gdyby do pieniędzy m iał docho
dzić li tylko prozaiczną pracą, gdyby konflikty dnia po
wszedniego przyszło m u rozw iązyw ać za pośrednictw em
tego rodzaju instytucji, jak sąd i urząd, gdyby miłość i nie
nawiść m iały obyć się bez krw i, krzyku i strzałów.
Zdeponuj swoją broń
Początkowo schwytano tylko trzech spraw ców porw ania
Maggie. Czw arty zbiegł do prow incji Cavite; widziano go
w białym „mercedesie”, uzbrojonego w dw a pistolety m a
szynowe. T ak się złożyło, że dokładnie tego samego dnia,
kiedy w stronę Taal w Cavite pędził gangster Aąuino, po
jechałem tam z zaprzyjaźnionym dziennikarzem z „The M a
nila Chronicie”, M ijeresem. Od pierw szej chwili było mi
dziwnie, jako że Dziki Zachód znam tylko z filmów. Co kilka
kilom etrów stoją przy szosie budki policji, a przejeżdżające
samochody m ają obowiązek przyham ować — nam aw iają ich
do tego tablice z grzecznym napisem „M ay w e help you?”
(czy możemy ci pomóc?) lub po prostu „Go slow. PC —
check point” *; tuż za posterunkiem podziękow anie w swoi
stym angielskim „Thank u ”. Nie ma dnia, żeby w Cavite nie
zginął z ręk i bandytów człowiek, szosa z M anili jest ich
ważnym szlakiem kom unikacyjnym i transportow ym .
Spotkaliśm y tego dnia aż trzy białe „mercedesy”, w każ
dym zaś z nich tkw ili osobnicy o spojrzeniu zbirów. Powie
działem sobie jak kiedyś w Południow ej Ameryce: niczego
nie demonizować. W ydaje ci się, że stoi przed tobą bandzior,
a to tylko dżentelmen o dum nym spojrzeniu i groźnym wą-
sie.
* Policyjny punkit kontrolny.
14
Nie demonizować! Także, jeżeli widzi się zamaskowane
dzieci baw iące się praw dziw ym karabinem (czy nabitym?),
jeżeli przed wejściem do pałacu prezydenta i gmachów mi
nisterstw odczytuje się wezwanie „Prosim y zdeponować
swoją broń palną”, a wielgachne tablice w ołają co krok
o pozostaw ianiu broni w domu. Nie demonizować naw et
wówczas, gdy w mieście strzelają jak na wojnie.
Szpalty gazet filipińskich w ypełnione są co dzień infor
m acjam i o zbrodniach i krw aw ych porachunkach. Mnóstwo
wiadomości o zaginionych dzieciach, zwłaszcza 14—16-let-
nich dziewczynkach. Depesze o terrorystycznej i samowol
nej akcji wojska lub policji. Co krok apel: „Zawiadom na
tychm iast o każdym przestępstwie...” Od czasu do czasu
przez prasę przechodzi św ięta fala oburzenia na skandalicz
ny stan bezpieczeństwa, a najw yższe czynniki ogłaszają
grom kie oświadczenia. Tak stało się po aferze z piękną Mag
gie. W pałacu prezydenckim M alacanang zwołano specjalne
posiedzenie Rady Pokoju i Porządku, w rezultacie utworzo
no dwustuosobowy korpus bezpieczeństwa, którego zada
niem m a być współdziałanie z lokalną policją W ielkiej Ma
nili (wraz z m iastam i satelickim i — ponad pięć milionów
mieszkańców), powołano jednolite dowództwo dla całego
zespołu miejskiego; to w otum nieufności wobec skorum po
w anej, niedołężnej policji lokalnej było jedynie potw ierdze
niem opinii publicznej, która m a na ten tem at od dawna
w yrobione zdanie.
Ale w otum nieufności wypowiedziano już przed wielu la
ty. Zew nętrznym jego wyrazem są pryw atni policjanci,
chroniący urzędy, banki, hotele, większe sklepy, bu
dynki mieszkalne. Ci fantazyjnie um undurow ani kon-
stable uzbrojeni są w rew olw ery, pistolety maszynowe, w y
posażeni w pałki i kajdanki. Co krok stoją kolorow i dozorcy,
pilnują m ienia i bezpieczeństwa ludzi, lecz równocześnie
powiększają trudną do skontrolow ania arm ię posiadaczy
broni i — jak wykazuje doświadczenie — posługują się
m undurem nie zawsze w uczciwym celu.
Przyjechaliśm y do hotelu T aal Vista Lodge nad jezioro,
na którym leży wyspa z malowniczym wulkanem . Zjeżony
15
lufam i różnych pukaw ek cerber obejrzał m nie przenikliwie
i chyba otarł się mimochodem o ty ln ą kieszeń — m iałem
tam tylko scyzoryk, ale od razu poczułem się jak swój czło
wiek.
Bandyto, proszę o autograf
W którym ś punkcie szosy Taal — M anila uryw a się be
tonowa nawierzchnia. T utaj stoi dom pięknej donii Carmen,
którą niegdyś pragnął zdobyć jeden z prezydentów Filipin
(ściślej: m iędzywojennej am erykańskiej W spólnoty Filipiń
skiej). Dygnitarz natrafił dość niespodziew anie na opór i ja
ko argum entu w persw azjach użył obietnicy zbudowania
specjalnej betonowej drogi do stolicy. Czy Carmen uległa
namowom? K roniki milczą na ten tem at, ale betonow a szosa
istnieje.
N ie tylko spraw y serca, jeżeli tak je można nazwać, za
łatw iane są w ten sposób. Na Filipinach protekcja i korup
cja panują wszechwładnie. W szystko jest kw estią w zajem
nych usług. Urzędnicy, policjanci, naw et część dziennikarzy
pozostaje na czyichś usługach. Pow iązania m afijno-rodzin-
ne decydują o spraw ach władzy i dochodów — jeżeli nie
m asz wpływowego kuzyna lub szw agra, kiepski tw ój los.
Oszustwa podatkow e ocenia się n a kilkaset milionów do
larów rocznie. Przem yt — szczególnie z brytyjskiego B or
neo — jest potężną gałęzią gospodarki; w ielka tablica w
porcie m anilskim (zdaje się, że tablice są w tym k raju głów
nym narzędziem w alki z przestępczością!) prezentuje pre
zydenta Marcosa, który w skazuje palcem przechodniów
i woła: „Pomóż położyć kres kontrabandzie — uczyń naród
znowu wielkim!” Choć tablice z patriotycznym i apelam i
obrodziły ponad w szelką m iarę, straty skarbu państw a
z powodu przem ytu wynoszą około 200—300 milionów do
larów rocznie.
Organizacja adm inistracji państw ow ej pozostawia w iele
do życzenia, za to organizacja podziemia jest wzorowa. Syn
dykaty przestępcze — ze związkiem szmuglerów na czele —
rządzą życiem gospodarczym. Potężne gangi m ają swoje
nazwy, szefów, a naw et stałe siedziby: prowadzą krw aw e
16
porachunki, a wówczas to przypadkow i świadkowie tej róż
nicy zdań zmuszeni są do nurkow ania nosem w trawie.
Nie każdy może sobie pozwolić na pryw atną policję dla
obrony życia i mienia. Oczywiście najbogatsi mogą. Na Fili
pinach widziałem, jedyne bodaj na świecie, dobrowolne
„obozy koncentracyjne”, w których zam ykają się ci, co m ają
coś do stracenia; całe dzielnice w illi i pałacyków obwarowa
ły się wysokimi m uram i, które przekroczyć można tylko
przez nieliczne strzeżone przejścia, gdzie stoją uzbrojeni po
zęby gwardziści. Nocą zapadają bariery, po ulicach przela
tują patrole policyjne, każdego podejrzanego zatrzym uje się
i legitym uje. Przejeżdżałem samochodem przez stołeczne
„obozy” Forbes P ark i St. Lorenzo — puste ulice, na środku
jezdni beczki ze znakam i ograniczenia szybkości do 30 km
na godzinę, cisza, nieufne oczy um undurow anych osobników
w siodełkowatych czapkach z nylonowym i pokrowcami.
0 ileż poczciwiej i swobodniej jest w sąsiedztwie pałacu
prezydenta i jego podręcznego depozytu na broń!
Spraw y to raczej ponure, a przecie Filipińczycy są przy
jaźni, radośni, m ają słońce w uśmiechu. Co wobec tego było
1 jest przyczyną chronicznej epidem ii przestępczości w tym
kraju?
Przez praw ie cztery stulecia na 7107 wyspach panoszyli
się okupanci — najpierw Hiszpanie, potem Amerykanie.
Około dw ustu razy podnosili Filipińczycy bunt przeciw* w ła
dzy M adrytu. Znacznie większe były straty A m erykanów w
pacyfikacji k raju niż w całej wojnie z Hiszpanią na Pacyfi
ku. K ażdy Filipińczyk uważał za swój obowiązek występo
w anie przeciw władzy — z rozpędu w ystępuje przeciw niej
i dzisiaj. Hiszpanie nigdy nie opanowali do końca niektó
rych części kraju, na przykład M indanao i wysp archipelagu
Sulu, a Am erykanie m usieli dla pokonania oporu w prow a
dzić do akcji m orderczą broń kalibru 45 mm (która to broń
jest teraz ulubionym narzędziem bandytów i gangsterów).
Cavite była jedną z ośmiu prowincji, które w 1896 roku
przystąpiły do w alki z Hiszpanami, obecnie tu właśnie n aj
więcej jest kłopotów. Oto spadek i jego osobliwe konsek
wencje.
2 — Zobaczyć znaczy uwierzyć 17
D ruga przyczyna aktualnych problemów pochodzi z im
portu. Zapalczywi, odważni, pełni tem peram entu Filipińczy
cy przejęli z dobrodziejstwem inw entarza am erykański styl
życia i rozryw ki. Ten styl lansują obyw atele USA osobiście,
a także poprzez masowe środki przekazu, głównie film i te
lewizję. Prezydent Marcos uznał ostatnio za konieczne zwo
łać specjalną konferencję poświęconą ścisłej korelacji po
między produktam i przem ysłu rozrywkowego a przestępczo
ścią; prasa filipińska zaatakow ała ostro ogłupiające i depra
wujące filmy, program y radiow e i telew izyjne, a naw et
upowszechniany gatunek muzyki, tańca etc.; któryś z dzien
nikarzy w M anili powiedział mi: „Dzięki filmom krym inal
nym nasza młodzież chętniej nagabuje o autografy gangste
rów i zbrodniarzy przed sądem niż sportowców, artystów
czy polityków ”. „Jest rzeczą powszechnie znaną — pisze Al
fredo Roces w »The M anila Times« — że w ielu właścicieli
m a s s m e d i a (środków masowego przekazu) zajm uje się
tym wyłącznie dla celów kom ercjalnych”.
Poszedłem na filipiński film o dziwacznym tytule „Ope
racja płytoteka”. K rym inał z tw istem i tuzinam i urodziwych
dziewcząt w bikini i m ini spódniczkach. G angsterzy wyko
rzystyw ali hipnozę dla poryw ania co lepszych egzem plarzy
płci pięknej. Pierw szą porw aną jest w filmie... Maggie De la
Riva. Ta sama zapłakana dziewczyna, którą przyjm uje w
sw ych salonach prezydent republiki. M aggie grała samą sie
bie, oczywiście przed praw dziw ą aferą. K rąg się zamknął.
Żeby nie brakow ało pointy ostatecznej: sam prezydent
Ferdinand Marcos stanął w 1939 ro k u przed sądem pod za
rzutem zamordowania deputow anego do Kongresu, Julio
N alundasana; choć podsądny nie przyznał się do zarzucanej
m u w iny, został początkowo skazany na dożywocie, a dopie
ro później uniew inniony przez sąd najw yższy (całą spraw ę
w yciągnięto Marcosowi w toku kam panii wyborczej).
W szystko, co dzieje się i działo na filipińskich wyspach,
może być doskonałym tem atem do powieści sensacyjnych
scenariuszy filmowych, a także reportaży. Gorzej, kiedy z
tem atem trzeba żyć na co dzień.
ZOSTAŃ MILIONEREM W LAS VEGAS!
Jechałem autobusem z W illiams w Arizonie do Las Vegas
w Nevadzie z paskudną uciechą w sercu. Godna potępienia
przekora niosła m nie jak na skrzydłach do tego najrzadziej
(285 tysięcy) zaludnionego stanu USA. Do jedynego stanu, w
którym istnieje legalny hazard — istnieje i jest, obok roz
wodów, kopalń srebra i hodowli bydła, podstaw ą budżetu
stanowego. Do stanu, którego uroki są wstydliw ym tem atem
Ameryki.
19
W drodze po nic
Już na sto pięćdziesiąt kilom etrów od celu, jeszcze na te
rytorium Arizony, do pośpiechu zachęcają reklam y najw ięk
szego w świecie ośrodka gier hazardow ych: ZOBACZ TEN
MILION DOLARÓW W KASYNIE GOLDEN NUGGET!
Pustynia, kępy ni to traw y, ni kaktusów , wydmy, rosnące
coraz bardziej góry — Nevada za progiem. Szosa bardzo
wąska, niebezpiecznie kręta. W ciągu kilkunastu m inut
ściem nia się i autobus leci teraz jak pocisk stratosferyczny.
W tygodniku, którego kartk i przerzucam , jakaś linia lotni
cza oferuje loty na trasie Los Angeles — Las Vegas z kon
certam i fortepianow ym i na pokładzie; nazywa się to SKY
PIANO.
N agle posuw ający się czarnym i serpentynam i autobus
wjeżdża w strefę rzęsiście oświetloną, jak w środek wielkie
go lunaparku. To już słynna zapora Hoovera na rzece Colo
rado. Św ietne dzieło, ale i jak pokazane! Wśród skał groź
nych i malowniczych rysują się betonow e ściany, filary,
jakby baszty. Gdzieś na dole czeka na zachw yt turystów
pełne blasków i odblasków sztuczne jezioro.
Przypom ina m i się zasłyszana gdzieś anegdota. Turysta
zapytuje robotnika przy zaporze Hoovera, jakie inne cuda
m a jeszcze do pokazania Nevada. Odpowiedź brzmi: „Nic.
Nevada ma tak w iele n ic , że każdego dnia Las Vegas w y
syła setki turystów z kieszeniam i pełnym i tego”.
Am erykanie tak wstydzą się Las Vegas, że w wielu w y
daw nictw ach propagandow ych zamieszczają „story” o obu
obiektach równocześnie: o najw yżej na kuli ziemskiej poło
żonej zaporze wodnej i o najw iększej spelunce świata.
W ysupłujemy się z plątaniny dróg i uścisku skał Czarnego
K anionu, pozostawiając za sobą obiekt przemysłowy o nie
zw ykłej urodzie. Mocny i budujący akcent graniczny Ne-
vady!
W kilka dni później pierwsze miasteczko: Boulder City.
Już w Nevadzie, lecz — jako osiedle m ieszkalne pracow ni
ków zapory — pod specjalną opieką rządu federalnego,
czyli pozbawione przyw ilejów stanow ych w postaci emo
cjonujących gier z fruw ającą kuleczką.
20
Za chwilę zabłysła uroczysta tablica WITAMY W NEVA-
DZIE. Spostrzegłem lekkie pawilonowe budyneczki z ocze
kiwanymi: CASINO GAMBLING.
W reflektorze autobusu znalazło się dwóch um undurow a
nych mężczyzn z podniesioną ręką. N a brzegu szosy przy
czaił się samochód policyjny z fioletową, obracającą się jak
latarnia m orska lam pą. Przez ułam ek sekundy pomyślałem
naiw nie, że to po mnie, bym nie w tykał nosa w te strony.
Ale nie, szybko przesunęli się przez autobus, zajrzeli w tw a
rze siedm iu pasażerów i kiw nęli na pożegnanie kierowcy.
Dopiero nazajutrz m iałem wyczytać w gazecie, że na sty
ku trzech stanów — K alifornii, Nevady i Arizony — trw a
w ielki pościg za m ordercą policjanta Richarda Duvala.
Zbrodniarz ucieka kradzionym samochodem pustynnym i
szosami, ale być może korzysta również z innych środków
lokomocji.
Byłem w Nevadzie.
Hazard umasowiony
W jazd nocą do Las Vegas jest udziałem w efektownym
widowisku. Po długim w spinaniu się autobus sięga wresz
cie w ierzchołka i oto podnosi się kurtyna: gdzieś daleko,
wśród pustynnej nocy, leży ogromna plam a światła. Plam a
kolorowa, ruchliwa, drgająca. Św iatowa stolica pokera i ru
lety.
W kw adrans później kołujem y pod dw orzec autobusowy
w centrum Las Vegas. W ychodzę w prost na Frem ont S treet,
główną ulicę m iasta. Obok Brodwayu i Times Square’u jest
to najjaśniejsza ulica Stanów. Słynny „Lśniący Parów
USA”.
Idę odważnie, m ając w pamięci wskazania jakiegoś pros
pektu: dawać podwójne napiw ki, nie żądać reszty, nie sta
wiać więcej niż 500 dolarów.
Liczę kasyna gry. Na kilkuset m etrach ulicy piętnaście.
Blask żarów ek i neonów zmusza do m rużenia oczu.
Mimo późnej pory gęsta czerń ludzka na szerokich chod
nikach. Osobliwy dźwięk ze wszystkich stron: jakby setki
żołnierzy repetow ało karabiny.
21
Sale gier w kasynach są przedłużeniem ulicy. Gracze
stoją jedną nogą w środku, drugą na trotuarze.
O dkryw am źródło dziwnego szczęku. To autom aty do gry,
tak zw ane „slot machines”. Na tej jednej ulicy działa ich
2500.
W dziesiątkach szulerni, spelunek, dwuznacznych barów
tkw ią mężczyźni w kapeluszach i w ytw orne damy w nurko
wych szalach.
Jeszcze tej samej nocy (kto nocą śpi w Las Vegas?) ob
chodzę całe miasto. W szystkie domy i ulice, poza Frem ont
Street, pełnią jedynie rolę gospodarczego zaplecza „Lśniące
go P arow u”; są kuchnią, garażem, sypialnią, warsztatem ,
magazynem pryncypalnej szulerni.
Gdzie te palm y i barw y krajobrazu z reklam ow ych afi
szów? Zam iast nich rozciąga się kam ienna pustynia, prze
dłużenie piasków i wydm Nevady. Gdzież są ci radośni, roz
baw ieni turyści, którzy w liczbie ośmiu i pół miliona odwie
dzają corocznie stolicę amerykańskiego hazardu? Widzę
tylko skupione, napięte, smutne, zmęczone tw arze ludzi
ciężko pracujących. To jest tw ardy business, długi łańcuch
zimnych handlow ych transakcji.
Dwadzieścia cztery godziny na dobę czynne są domy gry
przy Frem ont Street. Rozczulenie ogarnia m nie na wspom
nienie niew innych praktyk elitarnego kasyna w Monte C ar-
lo. W Las Vegas, Nevada, udało się A m erykanom hazard
umasowić.
M ilionerem za trzy cytryny
Pod elektrycznym i gwiazdam i sztucznego nieba kilkuset
spelunek Las Vegas osoby łatw ow ierne i szalone pozosta
w iają co roku mnóstwo dolarów, z czego (oficjalnie) 108 mi
lionów stanow iło w 1959 roku czysty zysk właścicieli domów
gry. Część pieniędzy przywożonych i pozostawianych tutaj
idzie następnie do kasy w stolicy Nevady, Carson City.
Równe dwadzieścia procent dochodów budżetow ych stanu
pochodzi z tego źródła.
Kiedy w 1951 roku o sto kilom etrów od Las Yegas eksplo
22
dowało siedem bomb atomowych, efekt eksperym entu w i
doczny był w postaci św iatła na obszarze pół m iliona mil
kw adratow ych w czterech stanach, a w stanie Nowy Jo rk
spadł radioaktyw ny śnieg. Zapaleni gracze w Las Vegas nie
podnieśli naw et głowy znad rulety. P róbne wybuchy nie
w płynęły na poziom obrotów kasyn gry i liczbę przyjazdów
do Lost Wages *.
Wcześnie rano idę n a śniadanie do restauracji hotelu F re
m ont przy ulicy o tej sam ej nazwie. Na drzw iach odczytuję
napis: CHILDREN WELCOME. Słusznie, niech się kształci
młody narybek.
Od mojego stolika rozciąga się św ietny w idok najw iększe
go jednokondygnacyjnego kasyna w Nevadzie. Przy sto
łach gry w baccarata i crapsa szpilki nie wetkniesz. Cie
kawe czy to ju ż , czy j e s z c z e...
D la inform acji i wygody śniadających n a w ielkiej tablicy
w yśw ietla się w yniki gry keno. Napis ogłasza: NEXT GA
MĘ 82.
Szczęk noży i w idelcy miesza się z klekotem autom atów
ustaw ionych wszędzie — w przejściach, koło kuchni, przy
drzw iach do ubikacji. Jeżeli są w każdym drug-storze **,
w poczekalni do dentysty, w hallu kina, dlaczego nie m ają
być tutaj?... Czas objaśnić ich działanie: najpierw w rzuca
się 1, 5, 10 lub 25 centów (zależnie od napisu), po czym po
rusza się umieszczoną z praw ej strony m aszyny dźwignią.
Na m ałym ekraniku przed oczami m igają szybko rozm aite
rysuneczki — jeżeli w jednym szeregu ułożą się trzy iden
tyczne motywy, autom at wyrzuca pew ną ilość m onet i zwy
kle głośno przy tym dzwoni. Na którejś z m aszyn wypisa
no czarno na białym:
TRZY CYTRYNY — JESTES MILIONEREM
TRZY DZWONKI — MASZ KSIĘŻYC
TRZY SIÓDEMKI — MASZ INDYKA
W M onte Carlo „slot m achines” nie dostąpiły zaszczytu
* W woLnym przekładzie: „Stracone Pieniądze”.
** Drug-store — apteka.
23
w ejścia do kasyna, ustaw iono je tylko w hallu. W Las Ve-
gas są podstawowym w arsztatem pracy. Te m etalow e puszki
wciągają; zaczyna się od w rzucania pięciocentówek, a póź
niej idzie się pew nie do zielonego stolika.
Sala kasyna Frem ont jest tak przestronna, że nie bardzo
rozumiem, na czym trzym a się sufit. Piękny lokal! Do kogo
należy? Czy, jak wiele innych podobnych obiektów w Ne-
vadzie, do znanych gangsterów?...
Pod okiem w niebie
Większość domów przy Frem ont S treet nie posiada okien
i nie wyw iesza zegarów; orientacja w porze d nia.i czasie
mogłaby jedynie zakłócić dyscyplinę pracy osób oddanych
grze.
Od strony ulicy stoją na ogół autom aty, szczebel przejścio
wy do crapsa, rulety, keno, chuck-a-luck, fero-bank, pokera,
koła szczęścia, których stanow iska roztasow ały się w głębi
m rocznych lokali. Tam rozciąga się w ielkie pole bitw y o do
lary. Z wysoka obserw uje w ydarzenia w atchm an, człowiek
zawieszony na czymś, co jest skrzyżow aniem ambony z ka
biną wielkiego dźwigu. W spierają go „oczy w niebie”: lustra
i w ew nętrzna telewizja. W szystko, by dopilnować uczciwo
ści i... dochodowości gry.
W ielkim powodzeniem cieszy się gra w keno, stara chiń
ska gra. Gracze siedzą w kilku rzędach, trochę jak w teatrze,
trochę jak w tram w aju. W ypełnili drukow ane kartki z cyf
ram i od 1 do 80, a raczej m aznęli tuszem dziesięć cyfr. Jeżeli
„padnie” wszystkie dziesięć, kasa wypłaci 25 tysięcy dola
rów. S tary Chińczyk miesza kuleczki z cyfram i, wyciąga je,
a w ynik pojaw ia się na tablicy. Coś m i się w ydaje, że nie
trzeba jeździć aż do Las Vegas, żeby zagrać w coś takiego...
W kasynie ,,Nevada Club” obsługa nosi czarne kraw atki
i m ałe śmieszne fartuszki. Lokal w ypełniają setki koloro
wych baloników. Ci, co grają w coś poważniejszego, otrzy
m ują darm o napoje i prezenty. K lientów „slot machines”
gratis się fotografuje.
A jednak ten „hazard ludow y” w art jest także dłuższych
24
obserwacji. Godzinami przyglądam się osobnikom wrzuca
jącym w żarłoczne pyski m aszyn m onety centowe i dolarowe
(srebrne jednodolarów ki znajdują się w zachodnich stanach
w norm alnym obiegu). Rzadko kto w ygryw a, na ogół
wszyscy po pewnym czasie tracą cały zapas monet. Wów
czas podbiega do nich jedna ze ślicznych, a skąpo ubranych
dziewcząt, i zmienia banknot n a drobne. Specjalni m onterzy
błyskawicznie napraw iają uszkodzone maszyny.
U tysiąckrotniona, zmechanizowana, naukowo zorganizo
wana, uwspółcześniona rozryw ka poszukiwaczy złota z Da
lekiego Zachodu!
W sklepach Las Vegas możesz zapłacić za żyletki lub pastę
do zębów sztonami, przyjm ują je także rzem ieślnicy i ad
wokaci.
Możesz kupić dziecku m ałą ruletkę lub m iniaturow ą „slot
m achinę” pod pedagogiczną nazwą „Mały B andyta”; jest
to w ierna kopia autom atów ustaw ionych w kilku domach
gry, są one korpusem zamaskowanych bohaterów prerii,
dźwignia do poruszania jest równocześnie ręką z pistole
tem.
N ad kasynem „Lucky S trike” dw aj neonowi kowboje
niestrudzenie w ysypują z talerzy złoto. Że niby przyjeż
dżało się tu kiedyś po złoto i przyjeżdża się teraz.
Do roku 1910 hazard kw itł w Nevadzie bez przeszkód,
potem wydano zakaz gier i... kw itł nadal. W 1931 roku za
legalizowano hazard ponownie i uczyniono go ważną gałę
zią przem ysłu; dzięki niem u zniesiono w Nevadzie podatek
dochodowy, gm inny, spadkowy, obrotowy, a naw et m yta
na drogach — skarb w Carson City zadowala się podat
kiem od wielkiej własności * i dw uprocentow ym podat
kiem od gier hazardowych.
Zagapiłem się na młodego człowieka, system atycznie po
dw ajającego staw ki w rulecie i system atycznie przegry
wającego. Jakby wyczuł mój wzrok, odw raca się i mówi:
„Czym w ięcej staw iasz, tym m niej tracisz wygryw ając”.
* 85% ziemi, a raczej pustyni należy w Nevadzie do stanu.
25
Biała Droga Zachodu
Najw iększą imprezą kasyna Frem ont jest trzynasto- i pół
dniowy m araton pokera (stawki do pięciu tysięcy dola
rów) — najw iększym widowiskiem Stripu jest występ
M arleny D ietrich i paryskiego „Lido”.
Zapytałem naiw nie portiera w hotelu, jakim środkiem
lokomocji dojeżdża się do Stripu. „Tylko samochodem” —
odpowiedział. — „A jeżeli ktoś nie m a samochodu?” — „Ten
nie jeździ na Strip”.
Strip, czyli W ielka Biała Droga Zachodu, jest to trzyna-
stokilom etrow y odcinek szosy federalnej n r 91, biegnącej
z m iasta w kierunku południowo-zachodnim.
Strip uw aża się powszechnie za najw iększe — obok P ary
ża — centrum rozryw kow e na kuli ziemskiej. W 1940 roku
wzniesiono tu pierwszy hotel „El Rancho Vegas” — w 1960
roku stoi kilkanaście niezwykłych, w ielopiętrowych hoteli,
z salam i teatralnym i i kabaretowo-widowiskowym i, z tuzi
nam i luksusow ych kasyn gry, przy których Frem ont Street
w ydaje się zabawą dla ubogich.
K rąży po Las Vegas dowcip: „Spotkałem dziś człowieka,
który n i e buduje hotelu”.
Dowcip ilustruje dobrze sytuację tego pustynnego osiedla,
które z trudem może przyjąć wszystkich chętnych do pozo
staw ienia tu pieniędzy. Pięćdziesięciotysięczne m iasto-kasy-
no posiada dziś 53 hotele, z czego 15 najw yższej klasy, oraz
286 m oteli i pensjonatów.
H otele Stripu rozrzucone są w pew nej odległości od sie
bie, szerokie, napuszone, zapięte n a ostatni guzik. Leżą w
pustynnym otoczeniu lub wśród sztucznej tropikalnej roś
linności, na ogół nieco oddalone od szosy, legitym ujące się
wobec przejeżdżających autom obilistów św ietlnym i na
zwiskam i słynnych artystów . Ceny pokojów około 15—20
dolarów za dobę, wyżywienie drugie tyle. Strip — miejsce
wczasowe dla m ilionerów i aktorów z pobliskiego (470 ki
lometrów!) Hollywoodu.
Sam „Stardust” posiada 1300 pokojów, jest więc jednym
z najw iększych hoteli na świecie. Hotel, któ ry choruje na
elephantiasis.
26
Niewiele ustępują m u „Aku-A ku”, „Riviera”, „Flam in-
go”, „Tropicana”, „H acienda” (z pryw atnym i samolotami
do Los Angeles i San Francisco), „El Rancho”, „Desert
Inn”, „Sahara”.
N ieśm iertelna M arlena i „Lido” nie są żadnym ewene
m entem . „Lido” m a tu swoją stałą filię, a poza M arleną
należałoby wym ienić kilka dziesiątek gwiazd, które się
liczą: Ray A nthony, Lionel Hampton, D uke Ellington, H ar
ry Belafonte, Glenn M iller, Louis Arm strong, F rank Sina
tra, Tony M artin, Jim m y Durante, E artha K itt. Paryż eks
portuje tu również stale najpiękniejsze dziewczęta z „Folies
B ergere” i „Crazy Horse Saloon”.
Obejrzenie któregokolw iek z tych św ietnych artystów
lub zespołów związane jest z koniecznością zjedzenia ko
lacji w cenie 15—20 dolarów od osoby plus napiwki.
Przedsiębiorstw a hotelarsko-kabaretow e jedynie wspie
rają główną gałąź gospodarki na Białej Drodze — kasyna
gry. Przez całą dobę oblężone są stoły z ruletą i crapsem,
ew entualne luki w ypełniają liczni „sym ulatorzy”, grający
wysoko za pieniądze kasyna.
Na w spaniałym Stripie szczęśliwi wczasowicze z milio
nam i chętnie i często strzelają sobie w łeb, łykają lum inal,
pozwalają odwozić się w kaftanie bezpieczeństwa do zakła
du dla obłąkanych. Równie chętnie i często zm ieniają swój
stan cywilny; przy Stripie można odczytać ogłoszenia ka
plic różnych wyznań: FREE WEDDING INFORMATION *.
Poza Reno („największe m ałe miasto św iata”), w północ
nej Nevadzie, Las Vegas jest drugim ośrodkiem masowych
rozwodów w USA; w roku 1958 udzielono ich tu taj 3850.
Kiedyś dla otrzym ania rozw odu w Nevadzie w ym agany
był sześciomiesięczny pobyt w granicach stanu. Ponieważ
Floryda, A rkansas i Idaho poszły w jej ślady i również
ustanow iły sześciomiesięczny okres oczekiwania na rozwód,
N evada — by pozbyć się konkurencji — obniżyła m inimum
początkowo do trzech miesięcy, następnie zaś do sześciu
tygodni. Dzięki tem u prostem u a genialnem u pociągnięciu
* Bezpłatna inform acja w spraw ie ślubów.
27
stała się Nevada M ekką ludzi, którzy m ają trudności z
uzyskaniem rozwodu w innych częściach Ameryki.
Na północy Nevady istnieją jeszcze dziś resztki dużego
niegdyś osiedla V irginia City; w 1939 roku liczyło ono
40 tysięcy głów, obecnie m a dwadzieścia razy mniej. Jest
jednym ze słynnych m iast-upiorów , atrakcji turystycznej
Dalekiego Zachodu. Do V irginia City i setki jem u podob
nych przybyw ali niegdyś poszukiwacze złota i srebra, a
później, kiedy w yczerpyw ały się zasoby tych kruszców, od
chodzili. Do Las Vegas przyjeżdżają ludzie, by się złota
pozbyć, a tych nie zbraknie chyba nigdy, bo ich — jak po
w iada przysłowie — nie sieją...
Oddychaj czystym powietrzem!
Na lotnisko M cCarran jedzie się ze śródmieścia wzdłuż
całej Białej Drogi Zachodu, obserw ując mimo woli w ielką
licytację obietnic wygody, luksusu, rozryw ek, osiągnięcia
m ajątku.
Na sam ym końcu tego jarm arku dla bogaczy znajduje się
port lotniczy. Lotnisko służy do lądow ań i startów Boein
gów i Viokersów, przy okazji jest także ostatnim domem
gier hazardow ych w łańcuchu kasyn Białej Drogi.
W arkot samolotów miesza się ze szczękiem „slot m achi-
nes”, które w tym m iejscu cieszą się potrójnym powodze
niem; jedni, by skrócić czas oczekiwania, inni korzystają
z ostatnich chwil na ziem i Nevady. W tłum ie graczy kręci
się panienka, zmieniająca banknoty. Do niektórych m aszyn
ustaw iają się kolejki.
Obok, pod ścianą, stoją autom aty z orzechami i cukier
kami, opatrzone dużym napisem : DOCHÓD NA NIEW I
DOMYCH. N ikt się tym nie interesuje. Najwidoczniej lu
dzie w Las Vegas nie lubią słodyczy.
Pasażerow ie cisną się do kiosku, sprzedającego m iniatu
row e ruletki i poradniki najskuteczniejszych metod gry w
crapsa i keno.
Pięć zegarów w skazuje pięć czasów obowiązujących w
różnych strefach Stanów Zjednoczonych.
A utom at z tlenem zaprasza do włożenia tw arzy do spe
cjalnej komory: ODDYCHAJ CZYSTYM POWIETRZEM!
Propozycja nie pozbawiona ironii...
Las Vegas jest jedynym chyba w świecie portem lotni
czym, na którego budynku poza św ietlnym napisem płonie
neonowy rysunek. Rysunek przedstaw ia człowieka z wor
kiem i konia (lub osiołka, spraw a nie jest jasna). Symbol
czasów poszukiwaczy złota.
Mój sąsiad w samolocie przedstaw ia się nie bez dumy
w głosie: krupier z „Sahary”. Po trzech m inutach wiem, że
zarabia pięćdziesiąt dolarów dziennie. Po dziesięciu, że w
Nevadzie wszystkie specjalności obsługi domów gry są bar
dzo szanow anym zajęciem.
Samolot idzie ostro w górę. Biała Droga Zachodu jarzy
się jak w wielkim pożarze. Z kilkuset m etrów z łatwością
odczytuję ogromne litery reklam.
K rupier przekonuje mnie, że legalizacja gier hazardo
wych byłaby najlepszym sposobem uzdrow ienia gospodarki
USA.
Stew ardessa przynosi nowy num er dziennika z Los An
geles. Na pierwszej stronie odczytuję wielopiętrow y nagłó
wek: NOWA AFERA W LAS VEGAS — MILIONY DO
KIESZENI GANGSTERÓW — JA K DŁUGO BĘDZIEMY
TOLEROWAĆ GNIAZDO DEMORALIZACJI W NEVA-
DZIE?
szalonych dni i nocy, zechcą go wysłuchać bez zgorszenia
i — w dobrym humorze.
Pierw sze symptomy obłędu
Ladies and gentlem en, za moment samolot w yląduje w
Port of Spain, stolicy Trynidadu. Przepraszam , czy państw o
pam iętacie krok calypso?... Oczywiście, najw ażniejsza jest
zasada, aby „pozwolić nogom samym chodzić”. Czy pań
stwo przypom inacie sobie, co i jak się pije?... Doskonale,
rum. Rum i ginger, powoli, lecz systematycznie.
Dziękujemy, możemy lądować.
Dokum enty, celnicy, rew izja. Proza. (Tak całkiem zwa
riow ana to ta w yspa jednak nie jest.)
Za szklanym i drzw iam i tłum miejscowych czeka na tłum
przyjezdnych. N ie wykluczone, że przybyła po m nie pani
M agdalena Kurpielow a, znajom a-nieznajoma, polecona
drogą korespondencyjną via Caracas. Jeszcze do W arszawy
nadeszła jej kartka: „Niech się stara przyjechać na k ar
nawał. To najw ażniejsze wydarzenie i święto narodow e na
Trynidadzie. Niech da znać, to kupię bilety na defiladę
»band« i wybór królow ej. Może naw et postaram się o ho
tel”.
Teraz zaś niech się dobrze rozgląda, bo może pani Mag
dalena też tkw i w tłumie.
Nie sposób się pomylić! To niew ątpliw ie ta blondynka
o nadw iślańskim spojrzeniu, tuż przy wyjściu.
— Czy pani czeka na kogoś z Polski? — (pytanie zadano
po polsku).
— Tak — brzm i odpowiedź, a pani rozgląda się nadal,
jakby fakt, że ktoś mówi po polsku, był tu zjaw iskiem
powszednim. N agle się budzi:
— Ach, dobry wieczór. W łaśnie czekamy.
Poznanie następuje w sąsiednim barze. Przybyła połowa
Polonii trynidadzkiej. Pani M agdalena Kurpielowa, szef
departam entu wielkiej firm y poszukiw ań naftowych, pan
Stanisław K urpie], m anager trzech dużych firm, ich syn
31
Andrzej. Staw ili się dw aj przyjaciele: architekt Edm und
Szutenberg oraz właściciel kutra rybackiego „Boni E thel”,
Zygm unt Starzyński. Przyjechał rów nież najw ybitniejszy
architekt trynidadzki W illiam Ackelsberg z małżonką.
— No to co, rum and ginger?
— Tylko żadne nie, bo to słowo nieznane w karnaw ale!
— Może pan nie z Polski, panie?
Więc zaczynamy, drodzy państwo! Już nas chyba nic nie
uratuje. Szklaneczka z cierpką lem oniadką, zwaną alkoho
lem. Potem druga i — jesteśm y pasowani na rycerzy ka
raibskich bachanalii.
O hotelu nie m a mowy; już przed miesiącem wszystko
było zajęte. Ale są dobrzy Polacy, m ają wolne łóżko z mało
dziuraw ą moskitierą. I lodówkę, w której znajdują się dwa
najw ażniejsze produkty: rum oraz ginger.
Do m iasta jedzie się samochodem. Możliwie szybko i rzecz
jasna, lew ą stroną.
Gdzieś koło Arouca, T acarigua i Tunapuna — u stóp zie
lonego pasm a N orthern Rangę — można chwycić uchem
pierwsze akordy zbliżającego się obłędu: z chałupek, z w ą
wozów, z głębi lasów płyną m etaliczne dźwięki bębnów.
Praw da, że to trochę jakby dzieci na podwórku w aliły w
dziuraw e garnki i nocniki, a trochę jak uderzenia o dużą
taflę szkła?... Po szosie spacerują leniw ie grupy ludzi —
czarnych, żółtych, brązowych, bladych; jakby na coś cze
kali, jakby się coś w krótce miało wydarzyć.
P ort of Spain, czyli daw ny P uerto de Espańa, sporo obie
cuje, lecz niew iele spełnia. Takie sobie średnie, mało schlu
dne miasteczko, pełne domów drew nianych i byle jakich,
pachnących olejem i rybami.
Wóz ham uje przed czerwonym św iatłem na skrzyżowa
niu i w tedy otw ierają się jakieś drzw i w sąsiednim domu,
skąd w ysypuje się kilkunastu jegomościów w napoleoń
skich kapeluszach i tyleż dam w skąpych togach rzymskich.
Ze środka dochodzi rytm iczny jazgot. Francuzi i Rzym ian-
ki poruszają się krokiem tanecznym i nader współczesnym.
Zaczyna się!
32
Pięć wieków karnaw ału
Zaczęło się w 1498 roku, jak wszystko praw ie w tej oko
licy — od pana Kolumba. Wielki, a skory do poezji od
kryw ca nazwał wyspę krajem kolibra. Istotnie, kolibry za
mieszkują ten ląd, przecinając niebo we wszystkich kie
runkach z szybkością stu kilom etrów na godzinę. Są
jedynym i pierw otnym i m ieszkańcami Trynidadu, którzy
przetrw ali te pięć wieków.
Już w 1532 roku pod Cum ucurapo rozegrała się w ielka
bitw a między miejscowymi Karaibam i a lądującym i Hisz
panami. Najeźdźcy przegrali, ale w rok później powrócili
i wym ordowali gospodarzy. Założyli pierw sze na wyspie
miasto San Jose de O ruńa nad rzeką Caroni. W 1595 roku
zjaw ił się jednak Sir W alter Raleigh, który — jak tuziny
innych dostojnych bandziorów — poszukiwał w tych stro
nach El Dorado. Raleigh przy okazji pobił Hiszpanów i ich
wodza De Barrio, a San Jose na wszelki wypadek spalił.
Hiszpanie utrzym ali się jednak na Trynidadzie aż do koń
ca XV III wieku. W tym czasie wpuścili tu taj tysiące F ran
cuzów i ich kolorowych poddanych z M artyniki tudzież in
nych wysp Karaibów . W 1797 roku przybył adm irał b rytyj
ski H arvey, którem u bardzo podobała się wyspa, palmy,
kolibry, kobiety i który tylko do Hiszpanów m iał pewne
zastrzeżenia. Dzięki jego usilnym staraniom w 1802 roku
M adryt zmuszony był scedować Trynidad Londynowi ń tak
rozpoczął się trzeci etap historii kraju.
Za spraw ą Anglii przybyw ają większe fale czarnych nie
wolników z A fryki Zachodniej, a od 1845 roku kontraktow i
robotnicy z Indii. Żeby nie było nudno, Anglicy zainicjo
wali jeszcze im igrację z Chin, z M adery i Wenezueli. W ten
sposób powstał jeden z najbardziej kosmopolitycznych na
rodów na kuli ziemskiej, którem u w latach pięćdziesiątych
bieżącego stulecia — czw arty etap! — przyznano częściową
suwerenność w ram ach Federacji Indii Zachodnich*.
W szystko to oczywiście stanow i tylko uzupełnienie
i skrom ny dodatek do historii trynidadzkiego karnaw ału.
• Następnie Trynidad (wraz z Jam ajką) wyłam ał się z federacji,
zmierzając do niepodległości „na własnym podw órku”.
J —Zobaczyć, znaczy uwierzyć 33
I chyba słusznie — w końcu krw aw e zabaw y zdobywców
i kolonizatorów odbyw ały się przez całe wieki w w ielu
punktach kuli ziemskiej, natom iast karnaw ał na T rynida
dzie jest im prezą niepow tarzalną!
Początek tego przyjem niejszego rozdziału dziejów w yspy
przypadkowo łączy się rów nież z Hiszpanami. Już w San
Jose de Oruńa bawiono się na ulicach, przebierano, tańczo
no na wzór Sewilli i Barcelony. Praw o do zabaw y mieli
jednak niem al wyłącznie b iali władcy, dopuszczając po
czątkowo nielicznych kolorowych, i to najczęściej z ko
nieczności — swoje żony i dzieci. Później kolory skóry
przem ieszały się tak dokładnie, że już trudniej było się po
łapać, kto jest kto. Dopiero jednak po zniesieniu niew ol
nictw a, od 1840 roku, nastąpiła praw dziw a eksplozja radoś
ci na Trynidadzie. Hiszpanie odeszli pozostawiając po sobie
to co najlepsze: bakcyl spontanicznej, barw nej zabawy.
W ładzę przejęli zim ni Anglicy, ale karnaw ał stał się włas
nością gorącego ludu. Przede w szystkim dodali swoje trzy
decydujące grosze M urzyni im portując na Trynidad muzy
kę, instrum enty, rytm y i melodie z zachodniej Afryki. Pieś
niarze Tai-Tai z Czarnego Lądu reinkarnow ali się w po
staci południow oam erykańskich trubadurów słynnego ea-
lypso. Śpiewano przy ścinaniu trzciny cukrow ej „canne-
-boulay”, śpiewano po domach, gajach, szałasach, teraz
śpiew a się i tańczy na każdej piędzi wyspy.
Tyle oświaty i kultury. Przepraszam , dziękuję.
Zastanaw ia m nie tylko, dlaczego nasze nogi poruszają się
przez ostatnie godziny tak rytm icznie, a stopa uderza lekko
o podłogę? Głupie pytanie! Jak może być inaczej, skoro ze
wszystkich stron rozpalonej doliny Diego M artin dobiegają
dźwięki bębnów i melodie calypso. Pod oknem stoi właśnie
taki czarny pan i śpiew a z angielska po trynidadzku: „Car-
naval is a bacchana, w e doan kay. We drink we rum and
we tum bie down, we doan kay”.
Ju tro o godzinie piątej rano nastąpi start do ostatnich
dwóch dni karnaw ału. Ustanie wszelka praca, skończy się
spanie i norm alne odżywianie — rozpocznie się szaleństwo
ostateczne!
34
Szczęście od św itu
Zegary biją piątą. To już „ J’ouvert”. Na ulice P ort of
Spain (a także innych m iast i m iasteczek Trynidadu) w y
biega wszystko, co żyje. Z okolicznych dolin spływ ają ku
śródm ieściu potoki ludzkie. Z przedmieść i osad podmiej
skich rusza ogromna law ina przebierańców. Pow ietrze wi
bruje od dźwięku stalowych bębnów, saksofonów i trąbek,
od śpiewu, krzyku, szurgotu nóg.
Już w odległości wielu kilom etrów od centrum — od Ma
rinę Square — ustaje wszelki ruch samochodowy. Można
tylko iść w tłum ie. A jak iść, to podobnie jak inni, krokiem
calypso, tym rytm icznym r o a d m a r c h : lew a noga na
przód, praw a też, ale trochę m niej, pięta prosto, pięta nieco
do w ew nątrz, ręce zgięte w łokciach, poruszające się w a
hadłowo... Raz, dwa, raz, dwa...
M azurkiewicz, bój się Boga! Żeby tylko znajomi nie zo
baczyli!
Morning, noon and night
Enerybody happy and bright!
Spałeś ostatniej nocy?... To siedź cicho, ogromna więk
szość tych ludzi na ulicach nie zm rużyła oka. Tańczyli całą
noc po klubach, podw órkach i m ieszkaniach lub przygoto
wywali kostiumy.
Idzie grupa chłopców w damskich koszulach i kaleso
nach. M urzyni udają Indian, Hindusi udają Murzynów, Mu
rzyni i Hindusi — białych. G rupa diabłów w czerwonych
fraczkach. Stado nietoperzy z czarnym i i zielonymi skrzyd
łami. „Banda” piratów z przepaskami n a oczach.
Tysiące docierają do M arinę Sąuare. Docierają krótko
przed południem , kiedy słońce wkracza już w fazę kulm ina
cyjną. Ani na chwilę nie gasną dźwięki „steelbandów”, ani
na m om ent nie ustają w tańcu (i w piciu rum u w prost
z butelek) uczestnicy zabawy. Tego dnia nie ma na ulicach
Port of Spain człowieka, który ośmieliłby się iść krokiem
zwyczajnym. Wszyscy kołyszą się w biodrach, posuwają
wolno i tanecznie. Ale patrzcie na M urzynów — he, he! —
35
tak się idzie: całe ciało uczestniczy w m arszu, lecz rytm
jakby wew nętrzny, przedziwnie spokojny, lekko tylko
akcentow any ruchem głowy i rąk.
Biegnie „banda” dzikich Indian. Tańczy grupa wym a
zanych smołą, z transparentem : „Kłopoty w Kongo” (nie
m a nic świętego, podobno było tutaj kiedyś i „powstanie
w arszaw skie”). Idzie M urzynka z nogą w gipsie. Wlecze się
stara H induska z tabliczką: „M adame D racula”. Tak się
trzeba bawić, ladies! And gentlemen.
Dzieci, starcy, kulaw i. Czarni, żółci, biali. Wyżsi urzęd
nicy, tragarze portow i, kupcy, taksów karze.
To nie jest pokaz. Poza — tfu! —• paru zdziwionymi cu
dzoziemcami wszyscy w ygłupiają się dla samych siebie,
całkowicie platonicznie, z czystej potrzeby ducha.
Czarna dziewczyna śpi pod m urem na stojąco, budzi się
nagle i natychm iast tańczy calypso. H andlarka porzuca
stragan i — kołysząc się — biegnie pogapić się na coś, na
co w arto. Bokiem przechodzi sparaliżow ana — jej w ielki
dzień, dziś nikt nie wie, czy jest chora, czy tańczy calypso!
Zakonnice w pochodzie karnaw ałow ym , zakonnice na chod
nikach — olaboga, które praw dziw e?
Gdzieś koło godziny drugiej na ulicach przerzedza się.
N a chwilę, na parę godzin, do popołudnia.
Na jezdniach leżą pogubione buty, kaw ałki peruk, butel
ki po rum ie, skorupy kokosów.
Everybody happy...
Ludw ik XIV pokazuje język
Polonia trynidadzka, acz szczupła liczebnie, jest dobrze
zorganizowana; ułożono w spaniały program odwiedzin
wszystkich knajp, które się liczą i gdzie należy służbowo
choć trochę zabawić. Ustalono także, że niezbędne z nauko
wego punktu widzenia jest zobaczenie defilady „band”
kostiumowych w Q ueen’s P ark Savannah oraz wyborów
królow ej piękności w Q ueen’s P ark Oval. K arnaw ał dziecię
cy i wybór króla calypso można sobie darować.
Nie m a co ukryw ać, na królow ą piękności koronowano
36
jedną z brzydszych kandydatek do tytułu; widocznie i tu
Uczą się uboczne argum enty. Jeżeli z jej urodą nie było tak
zupełnie źle, to dlatego, że Trynidad słynie z najpiękniej
szych dziew cząt na świecie. W każdym razie Miss Ann-M a-
i Ir Sutherland — jak większość jej ryw alek, lekko podko-
lnrowana — odniosła ogromny sukces i za zasługi odjecha
li z Ovalu sportowym samochodem.
.lak podała prasa, królem calypso został The M ighty t
Dnugla detronizując bezapelacyjnie w spaniałego M ighty
Sparrow . Potężny W róbel odszedł po dwóch latach miłości
wego panow ania. Nowy król zwyciężył w szystkich konku
rentów, m. in. Potężnego K apitana, Lorda Yula Brynnera,
Lorda Christo, nie mówiąc już o tych, co odpadli przed
tem A tilla H un, K aznodzieja Małej W yspy, Niszczyciel,
Lord Melodia. M ighty Dougla dostał koronę za swoje ca
ły psa: „Najbardziej leniw y człowiek” i „Rozłupcie Douglę
mi dwoje” ; oczywiście, jak przew iduje regulam in, sam
•ikomponował m uzykę i ułożył słowa.
Co tam m onarchowie! W stąpm y sobie (na rum i ginger)
do byle jakiego baru. Na przykład do „China Clipper” na
pięterko lub gdziekolwiek. Zobaczymy, jak rosną ludowe
kadry przyszłych królów. Oto dwaj faceci (wszędzie, tu
I tam, zawszej dwaj) śpiew ają sobie calypso. Improwizują,
gadają, tworzą na żywo kuplety o znanych ludziach i w aż
nych wydarzeniach. Towarzyszy im tłum ek innych baro
wych gości, pow tarza refren, wybija rytm , chóralnie się
lanieje. Tak się trzeba bawić, gentlemen! A nd ladies.
Albo inaczej. W w ielkiej defiladzie w Queen’s P ark Sa-
vnnnah. W ciężkim skwarze. W szatach kosztownych i ko
lorowych. Na oczach tysięcy gapiów.
Defilada „band” trw a dw a razy (w poniedziałek i w to
rek) po osiem godzin. Jest to konkurs na najpiękniejsze,
najbardziej pomysłowe stroje. Żywe obrazy w wydaniu
trynidadzkim .
Krokiem calypso, przy akom paniam encie licznych or
kiestr, przem aszerow ują przez park słynni wodzowie, pa
pieże, królowie. Każda „banda” prezentuje swoją koncep
cję' ..żywego obrazu” , dem onstrując np. Odkrywców Nowe
37
go Św iata, Świetność Bizancjum, Glorię Piekła, Vive la
France, Łowców Głów. Kołysze się w biodrach czarnolica
Joanna d ’Arc i kokietuje czarna M adam e Pom padour, tań
czą calypso generałowie, biskupi, prem ierzy.
Można przeżyć całe życie i n ie zobaczyć w sumie tylu
profanacji i kpin z ludzkich świętości!
I takiej fantazji. I takiej pasji zabaw y za wszelką cenę.
G rupy ludzi pląsających tu pod słońcem Południa tworzą
się na zasadzie absolutnej dobrowolności, w ybierają kie
row nika i reżysera, współuczestniczą we w szystkich kosz
tach. Stroje w arte są niekiedy trzech pensji miesięcznych
ich właścicieli, dochodzą do pięciuset dolarów. K ierow nicy
„band” w ysyłani są do Paryża i Nowego Jorku, aby stu
diować tam dokum enty m inionych epok i następnie pro
jektow ać najlepsze, najw ierniejsze stylowo kostium y —
i sięgnąć po nagrodę.
Przez scenę parku przechodzą plem iona z Zambezi, a każ
dy w ojow nik niesie na ram ieniu żywą małpkę. Przecw ało-
w ują tysiące czarnych żołnierzy i m arynarzy, posypują
cych się tonam i białego pudru. Tańczą Indianie strzelając
z karabinów i łuków do publiczności. Idą bataliony diab
łów, katów , haw ajskich tancerek, mnichów. Jadą trony,
gilotyny, szubienice, powozy, m akiety zwierząt.
Ludw ik XIV m a przyjaciela w śród publiczności — woła
kilka razy „Jack” i pokazuje m u język. Quasimodo uśmie
cha się zalotnie do dziewcząt. Napoleon żuje gumę.
Tak się trzeba bawić, moi państwo!
D ynam it w bębnach
W torek wieczór, „Las Lap”, ekstaza sięga szczytu. Jesteś
m y w C ountry Clubie. Gdzie b y indziej mógł być o tej
porze szanujący się uczestnik trynidadzkich saturnaliów ?
Pod w arunkiem oczywiście, że m a białą skórę, bo z czar
ną do klubu wejścia nie ma.
A więc: ekskluzyw ny lokal wyższego tow arzystwa. Ca
lypso, steelbandy, rum and ginger, m askarada, ciąg dalszy
draki:
38
Polacy w komplecie. Jest naw et doktor B astyra, znany
na wyspie lekarz, ze swą francuską m ałżonką. Są także
państw o Scott, obyw atele brytyjscy, Polacy z przekonania.
Mówiąc stylem trynidadzkim , jest nice, nice, niee! (za
m iast very nice).
Na parkiecie tańczy zbity tłum. Raczej podskakuje (jump
up). Tłu/ką dw ie orkiestry — jedna z lew ej, druga z p ra
wej. Część gości stoi zw artą ścianą z boku, wrzeszczy, ska
cze w w miejscu. M uzyka absolutnie katarynkow a, go
dzinami pow tarza się ta sama melodia, niekiedy tylko w
Innych sekwencjach. Ale tempo w zrasta nieustannie, od
czasu do czasu dochodzi do granic ludzkiej wytrzym ało
ści — wówczas tłum z krzykiem w yrzuca ręce w górę i
przez m inutę jest spokój. Potem da capo al fine: m aszeruj,
podskakuj, kręć kuprem , wrzeszcz, popijaj rum , baw się.
D ynam it jest w tych steelbandach! Zw yczajne beczki po
oleju czy smarze, odpowiednio przycięte, z podzielonym
na kilkanaście pól dnem; każde pole, uderzone pałeczką,
w ydaje in n y ton. Wcale groźny musi to być instrum ent,
skoro tylko przez dwa karnaw ałow e dni w roku wolno
z nim wyjść na ulice; przed ostatnią w ojną i tuż po wojnie
stalowe bębny służyły w charakterze wojowniczych tam -
-lamów, naw ołując robotników trynidadzkich rafinerii
nafty do rozruchów i strajków .
Dzisiaj podniecenie jest urzędowo dozwolone. Aż do pół
nocy. Aż do zupełnego wyczerpania.
Chodzą po ogrodach i salach klubu panienki, które nie
om ylnie wiedzą, co ‘przykryć, a co odkryć. Jakaś dam a
zdejm uje nad naszym stolikiem m askę — spokojnie, tylko
m askę — i okazuje się, że m a absolutnie taką samą tw arz.
Szwendają się policjanci w białych hełm ach, na pew no
fałszywi. Biega cała kohorta diabełków w czerwonych bły
szczących fraczkach.
Ktoś kogoś całuje, ktoś pije rum (and ginger), ktoś śpie
wa:
Janet, Janet, why you treat Barbados so?
Jańety Janet, you’re a wicked w oman oh-ho!
39
... Uwaga! Bije dzwon! Północ.
G aśnie światło.
O rkiestra gra „God save the Q ueen”.
Tusz, jeszcze jedno calypso, kilkanaście pań i kilka pa
nów w skakuje do ogrodowego basenu; jakiś jegomość w
rzym skiej zbroi o m ało nie tonie.
Stasia wnosimy za kierow nicę samochodu, bo biedaczek
słaby na nogę. Policjant, czarny, więc pewnie praw dziw y,
pom aga wysupłać się z parkingu. No i, Jezus M aria, Trójco
Św ięta, jedziemy! Trochę po jezdni, na ogół lewą stroną.
Ruch jak na Nowym Swiecie koło czw artej po południu.
Mundzio nieśmiało protestuje przeciw jeździe po chodni
kach.
— O. K., kochani, dziś można śmiało, przecież wszyscy
kierow cy pijaniusieńcy.
— Jak tak, to sorry, sorry, sorry...
A ju tro znowu dzień, szanow ni państw o. Pierw szy dzień
przygotow ań do następnego karnaw ału!
K ról duński F ryderyk IX ma pokryte tatuażem ręce
i piersi. Świadomość tego faktu dotarła do m nie z całą mo
cą, kiedy dotknąłem stopą ziemi w stolicy Danii. Szedłem
w ąskim i uliczkami od strony Raadhuspladsen w kierunku
starej dzielnicy m iasta. Jeszcze przez kw adrans wałczyłem
ze sobą, czy nie zająć się produkcją duńskiego masła lub
plagą cyklistów na Półw yspie Jutlandzkim . Pow ażniej i po
żyteczniej. Ale diabeł prow adził m nie bezbłędnie do Ny-
havn, dzielnicy portow ej Kopenhagi...
Zatrzym ałem się przed pom nikiem -kotw icą nad brzegiem
41
kanału, skąd rozciągała się panoram a ulicy o dobrej i złej
sław ie jednego z najw iększych w Europie ośrodków roz
ryw ki ludzi morza. W zrok szukał już reklam m istrzów n aj
rzadszej ze sztuk plastycznych. Po lew ej stronie czerw ienił
się neon knajpy „Hong-Kong” , na dachu którejś kam ie
niczki świeciła m atow o tarcza zegara. Z praw ej docierały
dźw ięki „Mostu na rzece K w ai”, pod drzew em całowała
się apatycznie para.
Skoro Jego K rólew ska Mość uznał za stosowne czyn
nie zainteresować się sztuką tatuażu, niech m nie —
przeciętnem u obywatelow i — w olno będzie także. Nie, nie,
nic o m aśle ani o rowerach!
Poszedłem prosto do piw nicy m istrza Arnego.
Rozpięte żagle n a piersiach
„Najlepszy w mieście”, „N ajw ybitniejszy ekspert w
Skandynaw ii”, „Elektryczne m aszyny”, „30 lat doświad
czenia”. Tak pisze A rne w swoich ulotkach reklam ow ych
i to pow tarza natychm iast na progu swego atelier przy
ulicy Nyhavn 40.
A telier jest skrzyżow aniem gabinetu to rtu r z m uzeum
osobliwości. Na środku stoi ciężki stół i skórzana kanapa.
W rogu znajduje się niski stolik, dw a krzesła oraz szafka
z instrum entam i. Na stoliku przykuw a uwagę kręcące się
kółko z m ałym i miseczkami pełnym i farb: paleta tatuatora.
Milczę. Oglądam rysunki na ścianach. Jest ich setki, mo
że tysiące. W zory do wyboru. Tapeta, którą w dowolnych
fragm entach można sobie przenieść na w łasną skórę.
K olejno wskazuję palcem na egzotyczne kw iaty, żaglow
ce o rozpiętych żaglach, miecze ogniste, smoki ziejące siar
ką, krucyfiksy, jaskółki w locie, na dziewczęta nie zeszpe
cone obfitością szat, na podkowy, węże i flagi narodowe.
— Ile?
M istrz odpowiada natychm iast, rzucając pogodnie:
— Pięćdziesiąt koron *... sto... czterdzieści pięć, trzysta
dwadzieścia...
* Około 7 koron duńskich = 1 dolar.
42
K lient ociąga się, studiuje wzory pod sufitem i na wyso
kości kolan. A rtysta nie okazuje zdziwienia. Przeciwnie,
jest przyjacielski, ciepły, serdeczny.
Coś na pam iątkę czy na niespodziankę?
Na niespodziankę.
- Erik, pokaż panu!
Z kanapy unosi się m asyw na postać, coś wypluwa, po
czym zdejm uje m arynarkę i zaw ija rękaw y koszuli.
(Święta Petronelo, m iej m nie w swej opiece, co też mi
pokaże pan Erik?)
Na praw ym przedram ieniu stoi sobie para młodych ludzi
w pozie niew ymuszonej. E rik porusza skórą na ręku, w pro
wadzając w m artw y rysunek pewną dozę nie pozbawionej
dwuznaczności akcji. K lient robi m inę niejasną. Czujny
m istrz gromi swego modela.
Św inia, to nie to! Pokaż drugą!
Na lewym ram ieniu kw itnie w całej krasie kw iat chry
zantemy.
A rne siada w rogu, zakłada grube okulary, chwyta z pół
ki w szafce coś w rodzaju pistoletu, a E rik popycha m nie
łagodnie w stronę warsztatu.
W yznaję wówczas z naiwnością dziecięcia, że nie mam
pieniędzy i że ja tu w ogóle nie w tej spraw ie.
A rne odkłada narzędzia swej twórczości, E rik opiera
wielką łapę na moim ram ieniu i wszystko w skazuje na to,
że opuszczę piwnicę w tem pie zbliżonym do rakiety księ
życowej. Na co się też człowiek w trakcie pełnienia swych
obowiązków nie naraża!
Nie doceniłem klasy mistrza! Unosi się z krzesła, w ska
zuje mi wolne miejsce na kanapie i każe Erikow i otworzyć
trzy butelki piwa. Potem zaciąga się papierosem i pyta po
ojcowsku, co m nie do niego sprowadza. W obawie przed
wypisaniem na m ej piersi kilku obelżywych i niezm ywal
nych wyrazów — w yznaję szczerze swą profesję, tudzież
cel wizyty. Po czym w ychylam y jeszcze trzy butelki duń
skiego piw a i właściwie możemy już praw ie zacząć praco
wać wspólnie.
43
1000 koron m etr ogona
Otóż, szanowni państw o, jeżeli ktoś z was ma ochotę,
dzieło ducha i fantazji kosztuje od 20 do 2000 koron. Już za
900 macie piersi pełne zwojów różnokolorowego smoka,
rzecz praw dziw ie piękną, z gw arancją na całe życie. Ta
tuować można wszystko, z w yjątkiem gałki ocznej! Siedem
kolorów, na żądanie oryginalne i niepow tarzalne desenie,
higiena, bezbolesność!
Do piw nicy wtacza się w łaśnie dwóch dżentelmenów.
Z otw artym i ustam i dokonują przeglądu ścian. A rne opro
wadza ich, w spiera serdeczną radą. Pięćdziesiąt... sto...
czterdzieści pięć...
— A to ile?
— To paw, to sto pięćdziesiąt.
— A ogon może 'być dłuższy?
— Oczywiście, 10 koron za centym etr.
W ychodzą jednak, a A rne siada do piw a i do monologu
przeznaczonego dla polskiej prasy, na której reklam ie „sza
lenie m u zależy”.
To niepraw da, że m arynarze stanow ią większość klien
tów atelier tatuatora. Nie przekraczają oni —• jak tw ier
dzi — 20 procent. Reszta to młodzież, turyści, panie i pano
wie z tow arzystw a, a nawet... hm... z bardzo dobrego
tow arzystw a. A rne wyjeżdża w krótce do NRF, gdzie ktoś
bogaty i sław ny płaci m u wysokie honorarium i pokryw a
koszty podróży, by artysta na m iejscu zechciał stworzyć je
den ze swych barw nych obrazów. W ogóle każdy szanujący
się, nie pozbawiony wyobraźni, nieprzeciętny człowiek pod
daje sw e ciało zabiegom tatuatora. Czynią to sław ni akto
rzy i aktorki z Anitą Eckberg (prawe ram ię) i Michel Si
monem na czele. M onarcha duński, z absolutnie niezrozu
m iałych i głęboko bolesnych przyczyn, tatuow ał się u o ileż
lichszych konkurentów w Londynie i Bangkoku...
Monolog przerw any. G abinet m istrza nawiedzili trzej
młodzieńcy w wieku lat 12—15. W ybrylantynow ane włosy,
rączki w kieszeniach, grube sw etry, cienkie spodnie.
— Ile? — Pięćdziesiąt. — Ile? — Czterdzieści. — Ile? —
Dwadzieścia pięć.
44
— A za pięć koron jest coś?
— Za pięć może być imię dziewczyny, jeżeli krótkie.
— A m ały kw iatek?
— K w iatek dziewięć.
Chłopcy zbijają się w gromadkę, licząc monety, gromadzą
m ajątek do wspólnej puli.
— Osiem.
A rne jest w yrozum iały i kocha dzieci.
— Siadaj! Aha, a ile ty m asz lat?
— Szesnaście.
A rne m ruga do mnie, że niby to szesnaście to śmiechu
w arte, ale zabiera się do roboty. Gdyby chciał zwracać uw a
gę na takie drobiazgi, ubyłaby m u spora część klienteli.
Czasem tylko wpada jakaś mama, w ym achując rękam i, że
jej syna oszpecono. Wówczas A rne wygłasza przemówienie
0 historycznych źródłach sztuki tatuażu i tłumaczy, że był
przekonany, iż m a do czynienia z dorosłym mężczyzną. Tak
czy inaczej, dzieciom robić nie lubi, bo potem podnosi się
w rzawa i naw et policja go indaguje. M ałe dzieci tatuuje
jedynie wtedy, gdy przyprow adzają je rodzice. Zdarza się,
że jakiś ojciec prosi o czytelne w ypisanie im ienia, nazwiska
1 naw et adresu na ram ieniu synka lub córeczki; żeby się nie
zgubiło.
Tymczasem delikw ent opada na krzesło i pod bacznym
okiem przyjaciół poddaje się zabiegowi upiększania swego
ciała. N ajpierw A rne w ygala m u maszynką włosy z przed-,
ram ienia, następnie sm aruje w ybrane m iejsce wazeliną. Te
raz chw yta ów groźny przyrząd, przypom inający pistolet
małego kalibru, i rozpoczyna się główna operacja. „Pisto
let”, połączony przew odem z 12-woltowym akum ulatorem ,
wychyla z „lufy” szatański języczek w postaci sztyftu z kil
ku splecionych drucików , które z częstotliwością 2500 drgań
na m inutę nakłuw ają skórę chłopca. „Lufa” raz po raz za
nurza się w miseczce z farbą, a następnie z bzykaniem
w strzykuje czerń w rękę pacjenta. W krótkim czasie zary
sow uje się k o n tu r płatków i łodygi. Z kolei inna, grubsza,
lufa innego pistoletu łyka farbę czerwoną i oto .płatki czer
w ienią się pięknie. Młody człowiek zachowuje się jak u den
45
tysty, jego usta i dłonie w yrażają wysoki stopień cierpienia,
co bardzo działa na współtowarzyszy. W czasie zabiegu far
ba pryska gęsto dokoła i A rne ściera ją ligniną. Operacja
skończona. Pozostają czynności higieniczne; gruba, dość
brudna dłoń szprycuje kw iatek spirytusem euflarinow ym ,
przykłada opatrunek z gazy i przykleja plastrem .
— P erfum pan nie daje?
— Za osiem koron?
F arba trw alsza od uczuć
P rzed północą piw nica gęsta jest od dym u i oparów piw a.
K lienci i kandydaci na klientów wchodzą i wychodzą, m a
szynki warkoczą pracowicie. K anapa i wszystkie stołki
pełne są w paniałych typów dzielnicy portow ej. Jestem już
„swój człowiek”, nie m a się przede m ną większych tajem
nic. D em onstruje m i się na ciele E rika rozm aite wzory,
jakby był tablicą, z której m ożna ścierać kredę. W ydziera
m i się naw et strony ze „Złotej Księgi”, w której pan A l
brecht B. — pokryty m alunkam i od stóp do głów — pisze:
„Lubię A rnego, lubię jego dzieła — on skompletow ał mój
tatuaż cudownie”.
A rne sam produkuje aparaty do tatuażu i sprzedaje je po
125 koron w kraju i za granicą. Kolor czarny, podstawo-
■wy, używ any głównie do konturów , wym aga „lufy” ze zwo
jem 3 drutów . Inne kolory nakłuw a się 5- 8- i 15-zwojo-
wym drutem .
Nadużyw am zaufania i podpatruję, skąd bierze się czarną
farbę. Zaskoczenie: z wysokiej butelki z napisem : „Perl-
tusch Pelikan — G iinther W agner”. Na tym kończy się mo
ja wścibskość, pochodzenia innych farb nie potrafię dociec.
N iektóre — jak żółć i czerw ień — przyrządzane są według
własnych oryginalnych recept. A rne szczyci się wyłącznym
posiadaniem barw y fioletow ej oraz brązu „Van Dyck”.
Tato-A rne w ypisał sobie nad drzw iam i: „Firm a założona .
w roku 1928”. Syn odziedziczył zawód po ojcu, który bardzo
wcześnie odkrył w swym potom ku talen t artysty. Zarobki
46
latuatora wynoszą dla władz podatkow ych 20 tysięcy koron
rocznie, faktycznie są w ielokrotnie wyższe.
Po północy do jam y piwnicznej zagląda w esolutka pa
nienka o śladach m inionej urody; A rne daje jej piw a
I troskliw ie w yprow adza na ulicę. Pojaw ia się kelnerka
/ inform acją, że na górze znajduje się gość, który chciałby
Nobie wytatuow ać kompozycję flagową z orłam i. W kraczają
trzej panowie, których statek przed godziną przycum ował
io m etrów stąd po trzytygodniow ej podróży z A fryki
Wschodniej. Ktoś chwali się jaszczurką w ytatuow aną w Yo-
kohamie na podbiciu stopy; A rne ogląda rysunek i pow ia
da: —Ładne, ale z Rotterdam u.
Na ścianie wisi wycięta z gazety karykatura: tatuator
wpisuje na korpus jegomościa kolejne imię żeńskie. Ciało
/a pełnione jest szczelnie napisam i, tylko m iejsce na sercu
pozostało wolne. „To na miłość” — mówi klient z rysunku.
Sądząc z ilości dziewic, serc przebitych strzałą i bukie
tów róż, miłość znajduje swój najczęstszy w yraz w tw ór
czości Arnego. F arba jest trw alsza niż uczucia. Tej nocy
byłem św iadkiem krótkiej w ym iany zdań.
Chciałbym się stąd pozbyć tej Conchity.
To trudne.
Nie można wywabić?
Tego nie robił byle fuszer, tylko ja sam przed dwoma
laty, to będzie trudne. *
- Zapłacę.
Kosztuje trzy razy więcej niż cena tego motywu.
W ymazuj!
- Już się robi!
Tatuaż królów — królewski tatuaż
Na kanale koło m ostu kołysze się lekko łódź ze zwiniętym
żaglem. Spod pokładu dochodzi znajomy bzyk. Lam pa naf
towa oświetla płaszczyznę pokrytą celofanem, fotografię
oraz w zory tatuażu. „Zejdź na dół” — zaprasza cię „Tato-
-A aben” napisem przy trapie.
Po drugiej stronie kanału najpierw jest piw nica „Tato-
47
-Jacka”, a później „Tato-Olego” pod neonową siedemnastką.
Ole prowadzi zakład wyższej kategorii niż Arne. Tam ten
jest artystą i rzem ieślnikiem, ten lekarzem i naukowcem.
T am ten żyje za pan b rat z całą K openhagą — ten zachow uje l
dystans właściwy ludziom o ustalonej pozycji społecznej, j
N ad wejściem do zakładu, na olejno pom alowanej ścianie, -j
wyniosłe stw ierdzenie: „Tatuaż królów — królew ski ta
tuaż”. W pewnej sprzeczności stoi w ym alow any obok słynny
„K ubuś-M arynarz”.
Ole pracuje w białym fartuchu, dezynfekuje narzędzia w
miednicy z wodą, którą gotuje grzałką elektryczną. Porusza .
się po swym pokoiku w ażny i zasadniczy.
— Dziennikarz? To doskonale, w zeszłym m iesiącu była \
u m nie dziennikarka egipska i zrobiłem jej piękny motyw J
na lew ym obojczyku. Tylko z wam i to nic nie wiadomo, j
wszystko wam się dokładnie tłum aczy, a później w artykule \
błędy techniczne.
Ole robi 5000 różnych motywów, można je sobie — jak
u Arnego — w ybrać ze ścian. W zory umieszczono tu ele
gancko, za szkłem.
W blat masywnego stołu w bito złote gwoździe, układa
jące się w napisy imion: „Leo”, „A xel”, „M aria”. Tatuator
woli gwoździe w drzew ie niż farbę we własnym ciele. Na
stole ogromny album z setkam i fotografii i wycinków z cza- ;
sopism: ludzie sław ni, koronowane głowy, tatuow ane piersi,
nogi, tw arze i pośladki.
Ole, mimo dość młodego wieku, objechał cały świat. Za
czął jako m arynarz, lecz szybko przerzucił się na zawód
tatuatora. Praktykow ał w H am burgu, Barcelonie i C asa-J
blance.
— W Casablance była robota! Pracow ałem w Busbierze... •
— Znam. To dzielnica rozpusty.
— Skąd pan wie?
Jest trochę zaskoczony.
— Byłem. Ale tam są ostatnio wojskowe koszary.
Staje się natychm iast m niej godny. Opowiada o trud
nościach ze zdobyciem wiedzy. Trzeba się uczyć co najm niej
sześć lat. Chodzi o um iejętność przyrządzania farb, o posłu-
48
Fremont Street w Las Vegas, największej spelunce p ół
kuli zachodniej. Kasyna gry otwarte 24 godziny na dobę.
W Las Zegas możesz stracić miliony i wszelkie nadzieje. Sw ą
grą możesz włączyć się w akcję charytatywną na rzecz
gangsterów.
Jest przystojny, elegancko umundurowany, dobrze
jony. Należy do legionu „prywatnych po/icjantó
Filipinach.
Dźwięk stalowych bębnów rozpala tłumy, wprowadza je
— wraz z rumem — w stan ekstazy i euforii.
" Strzelający bandyta" z Nevady. Tym razem wyjątkowo
nie żyw y człowiek, lecz kukła-automat do gry.
Karnawał na Trynidadzie! Największe — obok Rio —
szaleństwo ulicznej zabawy. Przez trzy doby cala wyspa
tańczy calypso. %
Kiwanie się „pistoletem ” w ten sposób, by igły nie wchodziły
w ciało ani za głęboko, ani za płytko, by farba ściekała rów
nomiernie. Chodzi o zdolność kom ponowania rysunku,
o przenoszenie go na skórę bez szablonu.
Ole wyjeżdża w krótce służbowo do Las Palmas, gdzie pra
ni je kolega. Tam teraz pełnia sezonu. Tu go ktoś zastąpi.
W Danii sezon rozpoczyna się na wiosnę, w raz z najazdem
turystów.
Na ścianach ryczą tygrysy, wiją się smoki, pikują orły,
fruw ają albatrosy, wdzięczą się nimfy.
Wchodzi Murzyn. Ładna historia, będzie go tatuow ał na
biało?
Nie m a tak ciemnej skóry, żeby nie było znać n a niej
czarnej farby.
Mistrz Ole w ydaje polecenia swej asystentce, gotuje na
rzędzia, m yje ręce, szykuje się do zabiegu jak pilny chirurg,
liędzie robił num er 12: korw etę o w ydętych w iatrem ża-
glach.
Czterech mistrzów z K openhagi
W Kopenhadze, najbardziej południow ym mieście Półno
cy, pracuje stale czterech koncesjonowanych fachowców od
tatuażu oraz kilku cichych amatorów. Kopenhascy m istrzo
wie uważani są za solidnych rzemieślników. Na terenie
I>anii znajduje się jeszcze dwóch innych tatuatorów ,'w Ar-
hl,ls i Aalborg. Tatuaż jest w Danii dozwolony. „Tato-Jack”
I „Tato-Ole” ogłaszają się w gazetach i książce telefonicznej.
.Sytuację ułatw ia fakt, że w sąsiedniej Norw egii proceder
tatuow ania jest surow o wzbroniony, a w Szwecji policja go
Bobie „nie życzy”.
T atuatorzy w m iastach portow ych stanow ią osobny klan
1 nie chcą mieć nic wspólnego np. z kolegam i z Paryża lub
K airu. Jest ich obecnie na kuli ziem skiej około 200. Są zrze
szeni w International Tatooing Club z siedzibą w Nowym
Jorku. C entrala klubu udziela fachowych rad, Organizuje
zjazdy, na żądanie przysyła pomocników i zastępców. W Illi
nois istnieje fabryka aparatów do tatuażu.
■i ■Zobaczyć, znaczy uwierzyć
Główne ośrodki tatuażu: Londyn, Kopenhaga, Ham
burg, Rotterdam , Barcelona, M arsylia, porty japońskie,
Hongkong, Singapur, San Francisco, Nowy Jork, Tenerifa,
porty A fryki Północnej i Zachodniej.
O statnie lata w ykazują w zrost zainteresow ania tatuażem .
M istrzowie kopenhascy pracują w dni powszednie i św ięta
do 2 w nocy. Tatuaż jest modny. Głównymi klientam i są
Skandynawow ie, Am erykanie i Anglicy. „Polacy też lubią,
tylko m ają mało pieniędzy” (Ole). „Narody katolickie m niej
się tatuują, bo nie w ypada z dziewczynką iść do nieba”
(Arne).
Technika i treść tatuażu są obszerną dziedziną wiedzy.
Tatuaż m a swoją naukow ą literaturę, swoich specjalistów -
-etnologów, historyków , seksuologów, religioznawców, k ry
minologów. Sztuka tatuażu (od tahickiego „tatua”) liczy so
bie w iele tysięcy lat i jej dzieła są ważnym i dokum entam i
k u ltury od Egiptu poczynając poprzez Asyryjeżyków, W i
kingów, Azteków, Chińczyków i Sarm atów — aż do czasów
nowożytnych. Do dnia dzisiejszego tatuażow i poddają się
m iliony ludzi cywilizowanych i dzikich (tatuaż popiołem).
Tatuaż wreszcie posiada swoją ponurą k artę z lat ostatniej
wojny: num ery na rękach więźniów obozów koncentracyj
nych, znaki SS u żołnierzy tej formacji.
Jest noc. Idę pięćset m etrów w stronę Amalienborgu. Na
dziedzińcu przed pałacem królew skim palą się gazowe lam
py jak na Targów ku i stukają obcasami czterej gwardziści
w futrzanych czapach.
Potem w racam na sąsiednią N yhavn i jeszcze raz robię
przegląd knajp, do których wchodzi się po schodkach w
górę, i zakładów „tato”, do których schodzi się po schod
kach w dół. Cafe W est obiecuje „południowoam erykańskie
efekty”. Hotel K ronprinsen zaprasza na przyjem ny nocleg.
Stare kamieniczki, „V erm uth Cinzano”, parów ki na ulicy.
Statek tonie, dw aj m ajtkow ie trzym ają się komina: „Ty,
nie możemy zginąć, m usim y jeszcze odwiedzić uroczy lokal
Cap H orn”.
50
Pow iadają, że kiedy w roku 1844 m arszałek napoleoński
Jean Baptiste um ierał jako K arol XIV, król Szwecji, na jego
ram ieniu znaleziono w ytatuow any napis: „Śm ierć królom ”.
F ryderyk IX duński ograniczył się na razie do smoków, lecz
zakłady m istrzów tatuażu mieszczą się między królewskim
pałacem i królew skim teatrem ; wszystko może się jeszcze
zdarzyć.
Po raz pierw szy od czasów pow stania warszawskiego le żałem plackiem na ziemi, a nad głową fruw ały kulki. Po dobną pozycję co ja zajęli na traw ie i chodniku liczni prze chodnie, nie wyłączając starców i dzieci. Pasażerowie przejeżdżającego bulw arem samochodu ostrzeliw ali z rew olw erów wóz, który parkow ał przed jed nym z biur lotniczych. Kiedy um ilkły strzały, ludzie unieśli się bez zdziwienia i poszli swoją drogą. Dopiero wtedy z pobliskich budynków wychylili się uzbrojeni dozorcy. Na jezdni ani na chwilę nie ustaw ał ruch. 11
Był powszedni dzień M anili. Takich jest 365 w roku. O czym nie wszyscy przybysze do tego k raju wiedzą i co ich najczęściej zaskakuje. Filipiny, a zwłaszcza ich m iejski zespół stołeczny (Mani la — Quezon — Pasay — M akati) oraz prow incja Cavite należą do najbardziej niespokojnych obszarów kuli ziem skiej. To tu ta j przetrw ały echa Dzikiego Zachodu, wzboga cone doświadczeniami Chicago i Nowego Jorku, spotęgowa ne tem peram entem , braw urą i fantazją „Filipinos”. Tatuś pomoże Przyrzekłem kolegom -dziennikarzom z Manili, że będę pisał o głównych problem ach Filipin, a nie ograniczę się do relacjonow ania o zbrodniach n a siedm iu tysiącach wysp. Republika Filipińska, od 1946 roku niepodległe państw o na zachodnich krańcach Pacyfiku, kraj w herm etycznej dotąd orbicie wpływów USA, znajduje się u progu historycznych przem ian politycznych i gospodarczych. Ale przestępczość jest w ażnym i charakterystycznym problem em tego rejonu św iata, więc — nie zapominając o innych — postanow iłem zająć się nim osobno. Zm uszenie m nie do przyjęcia pozycji horyzontalnej w biały dzień na ulicy wielkiego m iasta, kie dy to m usiałem wyglądać szczególnie głupio, było przysło wiową kroplą w kielichu. Przedtem wszakże zgromadziło się kropel całe mnóstwo. Na Filipinach spraw y przestępczości tak głęboko wrosły w życie, że stały się czymś oczywistym i dla miejscowych czę sto niezauważalnym. Co trzeci człowiek nosi przy sobie nóż lub rew olw er, obowiązek posiadania zezwolenia na broń istnieje tylko na papierze, nigdy nie zebrano broni od p ar tyzantów. Ogromne tablice przydrożne naw ołują przechod niów, by „uczynili k raj bezpiecznym i zostaw iali broń w domu”. P rezydent państw a stanął osobiście na czele walki z przestępczością i uroczyście przyjm uje w swym pałacu zgwałcone dziewczęta. Jedna z takich dziewcząt została w łaśnie obwołana boha terką narodow ą. Ofiara seksualnego gangu (specialite Fili 12 pin) odważyła się po raz pierwszy wypowiedzieć wojnę swym oprawcom: wbrew tradycji nie zataiła faktu zhańbie nia, wezw ała na pomoc policję, przystąpiła do współdziała nia przy tropieniu przestępców. Piękna M aggie De la Riva, popularna aktorka filmowa i telew izyjna, została uprow a dzona nocą spod studia TV, a następnie zgwałcona przez czterech zbirów w pew nym obskurnym motelu. Wobec w y jątkowo szybkiej akcji policji wszystkich członków gangu schwytano; grozi im kara śmierci. Przy okazji wyszło na jaw , że w identyczny sposób zostało przedtem uprowadzo nych pięć innych znanych aktorek, wszystkie one — zastra szone groźbą zemsty — zachowały całkow ite milczenie. De la Riva nie zlękła się pogróżek i anonimów o kwasie solnym, który wypali jej oczy. Prasa filipińska uderzyła w w ielki dzwon: „Honor droższy niż życie”, „Praw dziw y przykład m ęstw a”, „Dzielna dziewczyna, kto pójdzie w jej ślady?”, „Maggie, cześć tw ojej odwadze!” W ślady poszło parę panienek, prezydent Marcos też sfo tografow ał się z nim i dla prasy. P rasa zaś napuchła od w ia domości o sensacyjnej aferze. M niej pow ażne dzienniki roz szczepiały włos na czworo, szanujące się gazety przeszły do uogólnień; w ybitni dziennikarze raz jeszcze rozważali pu blicznie przyczyny katastrofalnego stanu bezpieczeństwa w kraju, znakomici karykaturzyści chw ytali byka za rogi — jeden z nich wyrysow ał łobuza, który gra na nosie prze chodzącemu policjantowi; ten łobuz to — czytałby — „wpływowy nastolatek-chuligan”. Strzał w dziesiątkę. Chwała prasie filipińskiej, że nie w aha się atakow ać od frontu. Przy okazji afery Maggie De la Riva ujaw niono — o czym zresztą wszyscy od dawna wiedzieli — że większość członków gangów to synowie de putowanych, m inistrów , generałów, szefów policji. Że zuch wałość młodzieńców w ypływa z pewności, iż „tatuś zawsze w ybroni”. No i tatusiow ie od lat robią, co mogą, a banano wa młodzież (zwana tu „niedotykalni”, jako że banany to na Filipinach kartofle) rozrabia, aż skry lecą. W iemy skądinąd, że ów specyficzny układ m iędzypokoleniowy w śród w arstw posiadających władzę i pieniądze istnieje na pięciu konty 13
nentach, 'nigdzie jednak nie realizow any jest z tak przera żającą skutecznością. Zostawić broń w domu? Można, ale byłoby to diabelnie nierozważne, wyłączałoby z ogólnej zabaw y, pozbawiało ży cie dreszczyku praw dziw ej emocji. K lęska ostateczna spot kałaby obyw atela Filipin, gdyby do pieniędzy m iał docho dzić li tylko prozaiczną pracą, gdyby konflikty dnia po wszedniego przyszło m u rozw iązyw ać za pośrednictw em tego rodzaju instytucji, jak sąd i urząd, gdyby miłość i nie nawiść m iały obyć się bez krw i, krzyku i strzałów. Zdeponuj swoją broń Początkowo schwytano tylko trzech spraw ców porw ania Maggie. Czw arty zbiegł do prow incji Cavite; widziano go w białym „mercedesie”, uzbrojonego w dw a pistolety m a szynowe. T ak się złożyło, że dokładnie tego samego dnia, kiedy w stronę Taal w Cavite pędził gangster Aąuino, po jechałem tam z zaprzyjaźnionym dziennikarzem z „The M a nila Chronicie”, M ijeresem. Od pierw szej chwili było mi dziwnie, jako że Dziki Zachód znam tylko z filmów. Co kilka kilom etrów stoją przy szosie budki policji, a przejeżdżające samochody m ają obowiązek przyham ować — nam aw iają ich do tego tablice z grzecznym napisem „M ay w e help you?” (czy możemy ci pomóc?) lub po prostu „Go slow. PC — check point” *; tuż za posterunkiem podziękow anie w swoi stym angielskim „Thank u ”. Nie ma dnia, żeby w Cavite nie zginął z ręk i bandytów człowiek, szosa z M anili jest ich ważnym szlakiem kom unikacyjnym i transportow ym . Spotkaliśm y tego dnia aż trzy białe „mercedesy”, w każ dym zaś z nich tkw ili osobnicy o spojrzeniu zbirów. Powie działem sobie jak kiedyś w Południow ej Ameryce: niczego nie demonizować. W ydaje ci się, że stoi przed tobą bandzior, a to tylko dżentelmen o dum nym spojrzeniu i groźnym wą- sie. * Policyjny punkit kontrolny. 14 Nie demonizować! Także, jeżeli widzi się zamaskowane dzieci baw iące się praw dziw ym karabinem (czy nabitym?), jeżeli przed wejściem do pałacu prezydenta i gmachów mi nisterstw odczytuje się wezwanie „Prosim y zdeponować swoją broń palną”, a wielgachne tablice w ołają co krok o pozostaw ianiu broni w domu. Nie demonizować naw et wówczas, gdy w mieście strzelają jak na wojnie. Szpalty gazet filipińskich w ypełnione są co dzień infor m acjam i o zbrodniach i krw aw ych porachunkach. Mnóstwo wiadomości o zaginionych dzieciach, zwłaszcza 14—16-let- nich dziewczynkach. Depesze o terrorystycznej i samowol nej akcji wojska lub policji. Co krok apel: „Zawiadom na tychm iast o każdym przestępstwie...” Od czasu do czasu przez prasę przechodzi św ięta fala oburzenia na skandalicz ny stan bezpieczeństwa, a najw yższe czynniki ogłaszają grom kie oświadczenia. Tak stało się po aferze z piękną Mag gie. W pałacu prezydenckim M alacanang zwołano specjalne posiedzenie Rady Pokoju i Porządku, w rezultacie utworzo no dwustuosobowy korpus bezpieczeństwa, którego zada niem m a być współdziałanie z lokalną policją W ielkiej Ma nili (wraz z m iastam i satelickim i — ponad pięć milionów mieszkańców), powołano jednolite dowództwo dla całego zespołu miejskiego; to w otum nieufności wobec skorum po w anej, niedołężnej policji lokalnej było jedynie potw ierdze niem opinii publicznej, która m a na ten tem at od dawna w yrobione zdanie. Ale w otum nieufności wypowiedziano już przed wielu la ty. Zew nętrznym jego wyrazem są pryw atni policjanci, chroniący urzędy, banki, hotele, większe sklepy, bu dynki mieszkalne. Ci fantazyjnie um undurow ani kon- stable uzbrojeni są w rew olw ery, pistolety maszynowe, w y posażeni w pałki i kajdanki. Co krok stoją kolorow i dozorcy, pilnują m ienia i bezpieczeństwa ludzi, lecz równocześnie powiększają trudną do skontrolow ania arm ię posiadaczy broni i — jak wykazuje doświadczenie — posługują się m undurem nie zawsze w uczciwym celu. Przyjechaliśm y do hotelu T aal Vista Lodge nad jezioro, na którym leży wyspa z malowniczym wulkanem . Zjeżony 15
lufam i różnych pukaw ek cerber obejrzał m nie przenikliwie i chyba otarł się mimochodem o ty ln ą kieszeń — m iałem tam tylko scyzoryk, ale od razu poczułem się jak swój czło wiek. Bandyto, proszę o autograf W którym ś punkcie szosy Taal — M anila uryw a się be tonowa nawierzchnia. T utaj stoi dom pięknej donii Carmen, którą niegdyś pragnął zdobyć jeden z prezydentów Filipin (ściślej: m iędzywojennej am erykańskiej W spólnoty Filipiń skiej). Dygnitarz natrafił dość niespodziew anie na opór i ja ko argum entu w persw azjach użył obietnicy zbudowania specjalnej betonowej drogi do stolicy. Czy Carmen uległa namowom? K roniki milczą na ten tem at, ale betonow a szosa istnieje. N ie tylko spraw y serca, jeżeli tak je można nazwać, za łatw iane są w ten sposób. Na Filipinach protekcja i korup cja panują wszechwładnie. W szystko jest kw estią w zajem nych usług. Urzędnicy, policjanci, naw et część dziennikarzy pozostaje na czyichś usługach. Pow iązania m afijno-rodzin- ne decydują o spraw ach władzy i dochodów — jeżeli nie m asz wpływowego kuzyna lub szw agra, kiepski tw ój los. Oszustwa podatkow e ocenia się n a kilkaset milionów do larów rocznie. Przem yt — szczególnie z brytyjskiego B or neo — jest potężną gałęzią gospodarki; w ielka tablica w porcie m anilskim (zdaje się, że tablice są w tym k raju głów nym narzędziem w alki z przestępczością!) prezentuje pre zydenta Marcosa, który w skazuje palcem przechodniów i woła: „Pomóż położyć kres kontrabandzie — uczyń naród znowu wielkim!” Choć tablice z patriotycznym i apelam i obrodziły ponad w szelką m iarę, straty skarbu państw a z powodu przem ytu wynoszą około 200—300 milionów do larów rocznie. Organizacja adm inistracji państw ow ej pozostawia w iele do życzenia, za to organizacja podziemia jest wzorowa. Syn dykaty przestępcze — ze związkiem szmuglerów na czele — rządzą życiem gospodarczym. Potężne gangi m ają swoje nazwy, szefów, a naw et stałe siedziby: prowadzą krw aw e 16 porachunki, a wówczas to przypadkow i świadkowie tej róż nicy zdań zmuszeni są do nurkow ania nosem w trawie. Nie każdy może sobie pozwolić na pryw atną policję dla obrony życia i mienia. Oczywiście najbogatsi mogą. Na Fili pinach widziałem, jedyne bodaj na świecie, dobrowolne „obozy koncentracyjne”, w których zam ykają się ci, co m ają coś do stracenia; całe dzielnice w illi i pałacyków obwarowa ły się wysokimi m uram i, które przekroczyć można tylko przez nieliczne strzeżone przejścia, gdzie stoją uzbrojeni po zęby gwardziści. Nocą zapadają bariery, po ulicach przela tują patrole policyjne, każdego podejrzanego zatrzym uje się i legitym uje. Przejeżdżałem samochodem przez stołeczne „obozy” Forbes P ark i St. Lorenzo — puste ulice, na środku jezdni beczki ze znakam i ograniczenia szybkości do 30 km na godzinę, cisza, nieufne oczy um undurow anych osobników w siodełkowatych czapkach z nylonowym i pokrowcami. 0 ileż poczciwiej i swobodniej jest w sąsiedztwie pałacu prezydenta i jego podręcznego depozytu na broń! Spraw y to raczej ponure, a przecie Filipińczycy są przy jaźni, radośni, m ają słońce w uśmiechu. Co wobec tego było 1 jest przyczyną chronicznej epidem ii przestępczości w tym kraju? Przez praw ie cztery stulecia na 7107 wyspach panoszyli się okupanci — najpierw Hiszpanie, potem Amerykanie. Około dw ustu razy podnosili Filipińczycy bunt przeciw* w ła dzy M adrytu. Znacznie większe były straty A m erykanów w pacyfikacji k raju niż w całej wojnie z Hiszpanią na Pacyfi ku. K ażdy Filipińczyk uważał za swój obowiązek występo w anie przeciw władzy — z rozpędu w ystępuje przeciw niej i dzisiaj. Hiszpanie nigdy nie opanowali do końca niektó rych części kraju, na przykład M indanao i wysp archipelagu Sulu, a Am erykanie m usieli dla pokonania oporu w prow a dzić do akcji m orderczą broń kalibru 45 mm (która to broń jest teraz ulubionym narzędziem bandytów i gangsterów). Cavite była jedną z ośmiu prowincji, które w 1896 roku przystąpiły do w alki z Hiszpanami, obecnie tu właśnie n aj więcej jest kłopotów. Oto spadek i jego osobliwe konsek wencje. 2 — Zobaczyć znaczy uwierzyć 17
D ruga przyczyna aktualnych problemów pochodzi z im portu. Zapalczywi, odważni, pełni tem peram entu Filipińczy cy przejęli z dobrodziejstwem inw entarza am erykański styl życia i rozryw ki. Ten styl lansują obyw atele USA osobiście, a także poprzez masowe środki przekazu, głównie film i te lewizję. Prezydent Marcos uznał ostatnio za konieczne zwo łać specjalną konferencję poświęconą ścisłej korelacji po między produktam i przem ysłu rozrywkowego a przestępczo ścią; prasa filipińska zaatakow ała ostro ogłupiające i depra wujące filmy, program y radiow e i telew izyjne, a naw et upowszechniany gatunek muzyki, tańca etc.; któryś z dzien nikarzy w M anili powiedział mi: „Dzięki filmom krym inal nym nasza młodzież chętniej nagabuje o autografy gangste rów i zbrodniarzy przed sądem niż sportowców, artystów czy polityków ”. „Jest rzeczą powszechnie znaną — pisze Al fredo Roces w »The M anila Times« — że w ielu właścicieli m a s s m e d i a (środków masowego przekazu) zajm uje się tym wyłącznie dla celów kom ercjalnych”. Poszedłem na filipiński film o dziwacznym tytule „Ope racja płytoteka”. K rym inał z tw istem i tuzinam i urodziwych dziewcząt w bikini i m ini spódniczkach. G angsterzy wyko rzystyw ali hipnozę dla poryw ania co lepszych egzem plarzy płci pięknej. Pierw szą porw aną jest w filmie... Maggie De la Riva. Ta sama zapłakana dziewczyna, którą przyjm uje w sw ych salonach prezydent republiki. M aggie grała samą sie bie, oczywiście przed praw dziw ą aferą. K rąg się zamknął. Żeby nie brakow ało pointy ostatecznej: sam prezydent Ferdinand Marcos stanął w 1939 ro k u przed sądem pod za rzutem zamordowania deputow anego do Kongresu, Julio N alundasana; choć podsądny nie przyznał się do zarzucanej m u w iny, został początkowo skazany na dożywocie, a dopie ro później uniew inniony przez sąd najw yższy (całą spraw ę w yciągnięto Marcosowi w toku kam panii wyborczej). W szystko, co dzieje się i działo na filipińskich wyspach, może być doskonałym tem atem do powieści sensacyjnych scenariuszy filmowych, a także reportaży. Gorzej, kiedy z tem atem trzeba żyć na co dzień. ZOSTAŃ MILIONEREM W LAS VEGAS! Jechałem autobusem z W illiams w Arizonie do Las Vegas w Nevadzie z paskudną uciechą w sercu. Godna potępienia przekora niosła m nie jak na skrzydłach do tego najrzadziej (285 tysięcy) zaludnionego stanu USA. Do jedynego stanu, w którym istnieje legalny hazard — istnieje i jest, obok roz wodów, kopalń srebra i hodowli bydła, podstaw ą budżetu stanowego. Do stanu, którego uroki są wstydliw ym tem atem Ameryki. 19
W drodze po nic Już na sto pięćdziesiąt kilom etrów od celu, jeszcze na te rytorium Arizony, do pośpiechu zachęcają reklam y najw ięk szego w świecie ośrodka gier hazardow ych: ZOBACZ TEN MILION DOLARÓW W KASYNIE GOLDEN NUGGET! Pustynia, kępy ni to traw y, ni kaktusów , wydmy, rosnące coraz bardziej góry — Nevada za progiem. Szosa bardzo wąska, niebezpiecznie kręta. W ciągu kilkunastu m inut ściem nia się i autobus leci teraz jak pocisk stratosferyczny. W tygodniku, którego kartk i przerzucam , jakaś linia lotni cza oferuje loty na trasie Los Angeles — Las Vegas z kon certam i fortepianow ym i na pokładzie; nazywa się to SKY PIANO. N agle posuw ający się czarnym i serpentynam i autobus wjeżdża w strefę rzęsiście oświetloną, jak w środek wielkie go lunaparku. To już słynna zapora Hoovera na rzece Colo rado. Św ietne dzieło, ale i jak pokazane! Wśród skał groź nych i malowniczych rysują się betonow e ściany, filary, jakby baszty. Gdzieś na dole czeka na zachw yt turystów pełne blasków i odblasków sztuczne jezioro. Przypom ina m i się zasłyszana gdzieś anegdota. Turysta zapytuje robotnika przy zaporze Hoovera, jakie inne cuda m a jeszcze do pokazania Nevada. Odpowiedź brzmi: „Nic. Nevada ma tak w iele n ic , że każdego dnia Las Vegas w y syła setki turystów z kieszeniam i pełnym i tego”. Am erykanie tak wstydzą się Las Vegas, że w wielu w y daw nictw ach propagandow ych zamieszczają „story” o obu obiektach równocześnie: o najw yżej na kuli ziemskiej poło żonej zaporze wodnej i o najw iększej spelunce świata. W ysupłujemy się z plątaniny dróg i uścisku skał Czarnego K anionu, pozostawiając za sobą obiekt przemysłowy o nie zw ykłej urodzie. Mocny i budujący akcent graniczny Ne- vady! W kilka dni później pierwsze miasteczko: Boulder City. Już w Nevadzie, lecz — jako osiedle m ieszkalne pracow ni ków zapory — pod specjalną opieką rządu federalnego, czyli pozbawione przyw ilejów stanow ych w postaci emo cjonujących gier z fruw ającą kuleczką. 20 Za chwilę zabłysła uroczysta tablica WITAMY W NEVA- DZIE. Spostrzegłem lekkie pawilonowe budyneczki z ocze kiwanymi: CASINO GAMBLING. W reflektorze autobusu znalazło się dwóch um undurow a nych mężczyzn z podniesioną ręką. N a brzegu szosy przy czaił się samochód policyjny z fioletową, obracającą się jak latarnia m orska lam pą. Przez ułam ek sekundy pomyślałem naiw nie, że to po mnie, bym nie w tykał nosa w te strony. Ale nie, szybko przesunęli się przez autobus, zajrzeli w tw a rze siedm iu pasażerów i kiw nęli na pożegnanie kierowcy. Dopiero nazajutrz m iałem wyczytać w gazecie, że na sty ku trzech stanów — K alifornii, Nevady i Arizony — trw a w ielki pościg za m ordercą policjanta Richarda Duvala. Zbrodniarz ucieka kradzionym samochodem pustynnym i szosami, ale być może korzysta również z innych środków lokomocji. Byłem w Nevadzie. Hazard umasowiony W jazd nocą do Las Vegas jest udziałem w efektownym widowisku. Po długim w spinaniu się autobus sięga wresz cie w ierzchołka i oto podnosi się kurtyna: gdzieś daleko, wśród pustynnej nocy, leży ogromna plam a światła. Plam a kolorowa, ruchliwa, drgająca. Św iatowa stolica pokera i ru lety. W kw adrans później kołujem y pod dw orzec autobusowy w centrum Las Vegas. W ychodzę w prost na Frem ont S treet, główną ulicę m iasta. Obok Brodwayu i Times Square’u jest to najjaśniejsza ulica Stanów. Słynny „Lśniący Parów USA”. Idę odważnie, m ając w pamięci wskazania jakiegoś pros pektu: dawać podwójne napiw ki, nie żądać reszty, nie sta wiać więcej niż 500 dolarów. Liczę kasyna gry. Na kilkuset m etrach ulicy piętnaście. Blask żarów ek i neonów zmusza do m rużenia oczu. Mimo późnej pory gęsta czerń ludzka na szerokich chod nikach. Osobliwy dźwięk ze wszystkich stron: jakby setki żołnierzy repetow ało karabiny. 21
Sale gier w kasynach są przedłużeniem ulicy. Gracze stoją jedną nogą w środku, drugą na trotuarze. O dkryw am źródło dziwnego szczęku. To autom aty do gry, tak zw ane „slot machines”. Na tej jednej ulicy działa ich 2500. W dziesiątkach szulerni, spelunek, dwuznacznych barów tkw ią mężczyźni w kapeluszach i w ytw orne damy w nurko wych szalach. Jeszcze tej samej nocy (kto nocą śpi w Las Vegas?) ob chodzę całe miasto. W szystkie domy i ulice, poza Frem ont Street, pełnią jedynie rolę gospodarczego zaplecza „Lśniące go P arow u”; są kuchnią, garażem, sypialnią, warsztatem , magazynem pryncypalnej szulerni. Gdzie te palm y i barw y krajobrazu z reklam ow ych afi szów? Zam iast nich rozciąga się kam ienna pustynia, prze dłużenie piasków i wydm Nevady. Gdzież są ci radośni, roz baw ieni turyści, którzy w liczbie ośmiu i pół miliona odwie dzają corocznie stolicę amerykańskiego hazardu? Widzę tylko skupione, napięte, smutne, zmęczone tw arze ludzi ciężko pracujących. To jest tw ardy business, długi łańcuch zimnych handlow ych transakcji. Dwadzieścia cztery godziny na dobę czynne są domy gry przy Frem ont Street. Rozczulenie ogarnia m nie na wspom nienie niew innych praktyk elitarnego kasyna w Monte C ar- lo. W Las Vegas, Nevada, udało się A m erykanom hazard umasowić. M ilionerem za trzy cytryny Pod elektrycznym i gwiazdam i sztucznego nieba kilkuset spelunek Las Vegas osoby łatw ow ierne i szalone pozosta w iają co roku mnóstwo dolarów, z czego (oficjalnie) 108 mi lionów stanow iło w 1959 roku czysty zysk właścicieli domów gry. Część pieniędzy przywożonych i pozostawianych tutaj idzie następnie do kasy w stolicy Nevady, Carson City. Równe dwadzieścia procent dochodów budżetow ych stanu pochodzi z tego źródła. Kiedy w 1951 roku o sto kilom etrów od Las Yegas eksplo 22 dowało siedem bomb atomowych, efekt eksperym entu w i doczny był w postaci św iatła na obszarze pół m iliona mil kw adratow ych w czterech stanach, a w stanie Nowy Jo rk spadł radioaktyw ny śnieg. Zapaleni gracze w Las Vegas nie podnieśli naw et głowy znad rulety. P róbne wybuchy nie w płynęły na poziom obrotów kasyn gry i liczbę przyjazdów do Lost Wages *. Wcześnie rano idę n a śniadanie do restauracji hotelu F re m ont przy ulicy o tej sam ej nazwie. Na drzw iach odczytuję napis: CHILDREN WELCOME. Słusznie, niech się kształci młody narybek. Od mojego stolika rozciąga się św ietny w idok najw iększe go jednokondygnacyjnego kasyna w Nevadzie. Przy sto łach gry w baccarata i crapsa szpilki nie wetkniesz. Cie kawe czy to ju ż , czy j e s z c z e... D la inform acji i wygody śniadających n a w ielkiej tablicy w yśw ietla się w yniki gry keno. Napis ogłasza: NEXT GA MĘ 82. Szczęk noży i w idelcy miesza się z klekotem autom atów ustaw ionych wszędzie — w przejściach, koło kuchni, przy drzw iach do ubikacji. Jeżeli są w każdym drug-storze **, w poczekalni do dentysty, w hallu kina, dlaczego nie m ają być tutaj?... Czas objaśnić ich działanie: najpierw w rzuca się 1, 5, 10 lub 25 centów (zależnie od napisu), po czym po rusza się umieszczoną z praw ej strony m aszyny dźwignią. Na m ałym ekraniku przed oczami m igają szybko rozm aite rysuneczki — jeżeli w jednym szeregu ułożą się trzy iden tyczne motywy, autom at wyrzuca pew ną ilość m onet i zwy kle głośno przy tym dzwoni. Na którejś z m aszyn wypisa no czarno na białym: TRZY CYTRYNY — JESTES MILIONEREM TRZY DZWONKI — MASZ KSIĘŻYC TRZY SIÓDEMKI — MASZ INDYKA W M onte Carlo „slot m achines” nie dostąpiły zaszczytu * W woLnym przekładzie: „Stracone Pieniądze”. ** Drug-store — apteka. 23
w ejścia do kasyna, ustaw iono je tylko w hallu. W Las Ve- gas są podstawowym w arsztatem pracy. Te m etalow e puszki wciągają; zaczyna się od w rzucania pięciocentówek, a póź niej idzie się pew nie do zielonego stolika. Sala kasyna Frem ont jest tak przestronna, że nie bardzo rozumiem, na czym trzym a się sufit. Piękny lokal! Do kogo należy? Czy, jak wiele innych podobnych obiektów w Ne- vadzie, do znanych gangsterów?... Pod okiem w niebie Większość domów przy Frem ont S treet nie posiada okien i nie wyw iesza zegarów; orientacja w porze d nia.i czasie mogłaby jedynie zakłócić dyscyplinę pracy osób oddanych grze. Od strony ulicy stoją na ogół autom aty, szczebel przejścio wy do crapsa, rulety, keno, chuck-a-luck, fero-bank, pokera, koła szczęścia, których stanow iska roztasow ały się w głębi m rocznych lokali. Tam rozciąga się w ielkie pole bitw y o do lary. Z wysoka obserw uje w ydarzenia w atchm an, człowiek zawieszony na czymś, co jest skrzyżow aniem ambony z ka biną wielkiego dźwigu. W spierają go „oczy w niebie”: lustra i w ew nętrzna telewizja. W szystko, by dopilnować uczciwo ści i... dochodowości gry. W ielkim powodzeniem cieszy się gra w keno, stara chiń ska gra. Gracze siedzą w kilku rzędach, trochę jak w teatrze, trochę jak w tram w aju. W ypełnili drukow ane kartki z cyf ram i od 1 do 80, a raczej m aznęli tuszem dziesięć cyfr. Jeżeli „padnie” wszystkie dziesięć, kasa wypłaci 25 tysięcy dola rów. S tary Chińczyk miesza kuleczki z cyfram i, wyciąga je, a w ynik pojaw ia się na tablicy. Coś m i się w ydaje, że nie trzeba jeździć aż do Las Vegas, żeby zagrać w coś takiego... W kasynie ,,Nevada Club” obsługa nosi czarne kraw atki i m ałe śmieszne fartuszki. Lokal w ypełniają setki koloro wych baloników. Ci, co grają w coś poważniejszego, otrzy m ują darm o napoje i prezenty. K lientów „slot machines” gratis się fotografuje. A jednak ten „hazard ludow y” w art jest także dłuższych 24 obserwacji. Godzinami przyglądam się osobnikom wrzuca jącym w żarłoczne pyski m aszyn m onety centowe i dolarowe (srebrne jednodolarów ki znajdują się w zachodnich stanach w norm alnym obiegu). Rzadko kto w ygryw a, na ogół wszyscy po pewnym czasie tracą cały zapas monet. Wów czas podbiega do nich jedna ze ślicznych, a skąpo ubranych dziewcząt, i zmienia banknot n a drobne. Specjalni m onterzy błyskawicznie napraw iają uszkodzone maszyny. U tysiąckrotniona, zmechanizowana, naukowo zorganizo wana, uwspółcześniona rozryw ka poszukiwaczy złota z Da lekiego Zachodu! W sklepach Las Vegas możesz zapłacić za żyletki lub pastę do zębów sztonami, przyjm ują je także rzem ieślnicy i ad wokaci. Możesz kupić dziecku m ałą ruletkę lub m iniaturow ą „slot m achinę” pod pedagogiczną nazwą „Mały B andyta”; jest to w ierna kopia autom atów ustaw ionych w kilku domach gry, są one korpusem zamaskowanych bohaterów prerii, dźwignia do poruszania jest równocześnie ręką z pistole tem. N ad kasynem „Lucky S trike” dw aj neonowi kowboje niestrudzenie w ysypują z talerzy złoto. Że niby przyjeż dżało się tu kiedyś po złoto i przyjeżdża się teraz. Do roku 1910 hazard kw itł w Nevadzie bez przeszkód, potem wydano zakaz gier i... kw itł nadal. W 1931 roku za legalizowano hazard ponownie i uczyniono go ważną gałę zią przem ysłu; dzięki niem u zniesiono w Nevadzie podatek dochodowy, gm inny, spadkowy, obrotowy, a naw et m yta na drogach — skarb w Carson City zadowala się podat kiem od wielkiej własności * i dw uprocentow ym podat kiem od gier hazardowych. Zagapiłem się na młodego człowieka, system atycznie po dw ajającego staw ki w rulecie i system atycznie przegry wającego. Jakby wyczuł mój wzrok, odw raca się i mówi: „Czym w ięcej staw iasz, tym m niej tracisz wygryw ając”. * 85% ziemi, a raczej pustyni należy w Nevadzie do stanu. 25
Biała Droga Zachodu Najw iększą imprezą kasyna Frem ont jest trzynasto- i pół dniowy m araton pokera (stawki do pięciu tysięcy dola rów) — najw iększym widowiskiem Stripu jest występ M arleny D ietrich i paryskiego „Lido”. Zapytałem naiw nie portiera w hotelu, jakim środkiem lokomocji dojeżdża się do Stripu. „Tylko samochodem” — odpowiedział. — „A jeżeli ktoś nie m a samochodu?” — „Ten nie jeździ na Strip”. Strip, czyli W ielka Biała Droga Zachodu, jest to trzyna- stokilom etrow y odcinek szosy federalnej n r 91, biegnącej z m iasta w kierunku południowo-zachodnim. Strip uw aża się powszechnie za najw iększe — obok P ary ża — centrum rozryw kow e na kuli ziemskiej. W 1940 roku wzniesiono tu pierwszy hotel „El Rancho Vegas” — w 1960 roku stoi kilkanaście niezwykłych, w ielopiętrowych hoteli, z salam i teatralnym i i kabaretowo-widowiskowym i, z tuzi nam i luksusow ych kasyn gry, przy których Frem ont Street w ydaje się zabawą dla ubogich. K rąży po Las Vegas dowcip: „Spotkałem dziś człowieka, który n i e buduje hotelu”. Dowcip ilustruje dobrze sytuację tego pustynnego osiedla, które z trudem może przyjąć wszystkich chętnych do pozo staw ienia tu pieniędzy. Pięćdziesięciotysięczne m iasto-kasy- no posiada dziś 53 hotele, z czego 15 najw yższej klasy, oraz 286 m oteli i pensjonatów. H otele Stripu rozrzucone są w pew nej odległości od sie bie, szerokie, napuszone, zapięte n a ostatni guzik. Leżą w pustynnym otoczeniu lub wśród sztucznej tropikalnej roś linności, na ogół nieco oddalone od szosy, legitym ujące się wobec przejeżdżających autom obilistów św ietlnym i na zwiskam i słynnych artystów . Ceny pokojów około 15—20 dolarów za dobę, wyżywienie drugie tyle. Strip — miejsce wczasowe dla m ilionerów i aktorów z pobliskiego (470 ki lometrów!) Hollywoodu. Sam „Stardust” posiada 1300 pokojów, jest więc jednym z najw iększych hoteli na świecie. Hotel, któ ry choruje na elephantiasis. 26 Niewiele ustępują m u „Aku-A ku”, „Riviera”, „Flam in- go”, „Tropicana”, „H acienda” (z pryw atnym i samolotami do Los Angeles i San Francisco), „El Rancho”, „Desert Inn”, „Sahara”. N ieśm iertelna M arlena i „Lido” nie są żadnym ewene m entem . „Lido” m a tu swoją stałą filię, a poza M arleną należałoby wym ienić kilka dziesiątek gwiazd, które się liczą: Ray A nthony, Lionel Hampton, D uke Ellington, H ar ry Belafonte, Glenn M iller, Louis Arm strong, F rank Sina tra, Tony M artin, Jim m y Durante, E artha K itt. Paryż eks portuje tu również stale najpiękniejsze dziewczęta z „Folies B ergere” i „Crazy Horse Saloon”. Obejrzenie któregokolw iek z tych św ietnych artystów lub zespołów związane jest z koniecznością zjedzenia ko lacji w cenie 15—20 dolarów od osoby plus napiwki. Przedsiębiorstw a hotelarsko-kabaretow e jedynie wspie rają główną gałąź gospodarki na Białej Drodze — kasyna gry. Przez całą dobę oblężone są stoły z ruletą i crapsem, ew entualne luki w ypełniają liczni „sym ulatorzy”, grający wysoko za pieniądze kasyna. Na w spaniałym Stripie szczęśliwi wczasowicze z milio nam i chętnie i często strzelają sobie w łeb, łykają lum inal, pozwalają odwozić się w kaftanie bezpieczeństwa do zakła du dla obłąkanych. Równie chętnie i często zm ieniają swój stan cywilny; przy Stripie można odczytać ogłoszenia ka plic różnych wyznań: FREE WEDDING INFORMATION *. Poza Reno („największe m ałe miasto św iata”), w północ nej Nevadzie, Las Vegas jest drugim ośrodkiem masowych rozwodów w USA; w roku 1958 udzielono ich tu taj 3850. Kiedyś dla otrzym ania rozw odu w Nevadzie w ym agany był sześciomiesięczny pobyt w granicach stanu. Ponieważ Floryda, A rkansas i Idaho poszły w jej ślady i również ustanow iły sześciomiesięczny okres oczekiwania na rozwód, N evada — by pozbyć się konkurencji — obniżyła m inimum początkowo do trzech miesięcy, następnie zaś do sześciu tygodni. Dzięki tem u prostem u a genialnem u pociągnięciu * Bezpłatna inform acja w spraw ie ślubów. 27
stała się Nevada M ekką ludzi, którzy m ają trudności z uzyskaniem rozwodu w innych częściach Ameryki. Na północy Nevady istnieją jeszcze dziś resztki dużego niegdyś osiedla V irginia City; w 1939 roku liczyło ono 40 tysięcy głów, obecnie m a dwadzieścia razy mniej. Jest jednym ze słynnych m iast-upiorów , atrakcji turystycznej Dalekiego Zachodu. Do V irginia City i setki jem u podob nych przybyw ali niegdyś poszukiwacze złota i srebra, a później, kiedy w yczerpyw ały się zasoby tych kruszców, od chodzili. Do Las Vegas przyjeżdżają ludzie, by się złota pozbyć, a tych nie zbraknie chyba nigdy, bo ich — jak po w iada przysłowie — nie sieją... Oddychaj czystym powietrzem! Na lotnisko M cCarran jedzie się ze śródmieścia wzdłuż całej Białej Drogi Zachodu, obserw ując mimo woli w ielką licytację obietnic wygody, luksusu, rozryw ek, osiągnięcia m ajątku. Na sam ym końcu tego jarm arku dla bogaczy znajduje się port lotniczy. Lotnisko służy do lądow ań i startów Boein gów i Viokersów, przy okazji jest także ostatnim domem gier hazardow ych w łańcuchu kasyn Białej Drogi. W arkot samolotów miesza się ze szczękiem „slot m achi- nes”, które w tym m iejscu cieszą się potrójnym powodze niem; jedni, by skrócić czas oczekiwania, inni korzystają z ostatnich chwil na ziem i Nevady. W tłum ie graczy kręci się panienka, zmieniająca banknoty. Do niektórych m aszyn ustaw iają się kolejki. Obok, pod ścianą, stoją autom aty z orzechami i cukier kami, opatrzone dużym napisem : DOCHÓD NA NIEW I DOMYCH. N ikt się tym nie interesuje. Najwidoczniej lu dzie w Las Vegas nie lubią słodyczy. Pasażerow ie cisną się do kiosku, sprzedającego m iniatu row e ruletki i poradniki najskuteczniejszych metod gry w crapsa i keno. Pięć zegarów w skazuje pięć czasów obowiązujących w różnych strefach Stanów Zjednoczonych. A utom at z tlenem zaprasza do włożenia tw arzy do spe cjalnej komory: ODDYCHAJ CZYSTYM POWIETRZEM! Propozycja nie pozbawiona ironii... Las Vegas jest jedynym chyba w świecie portem lotni czym, na którego budynku poza św ietlnym napisem płonie neonowy rysunek. Rysunek przedstaw ia człowieka z wor kiem i konia (lub osiołka, spraw a nie jest jasna). Symbol czasów poszukiwaczy złota. Mój sąsiad w samolocie przedstaw ia się nie bez dumy w głosie: krupier z „Sahary”. Po trzech m inutach wiem, że zarabia pięćdziesiąt dolarów dziennie. Po dziesięciu, że w Nevadzie wszystkie specjalności obsługi domów gry są bar dzo szanow anym zajęciem. Samolot idzie ostro w górę. Biała Droga Zachodu jarzy się jak w wielkim pożarze. Z kilkuset m etrów z łatwością odczytuję ogromne litery reklam. K rupier przekonuje mnie, że legalizacja gier hazardo wych byłaby najlepszym sposobem uzdrow ienia gospodarki USA. Stew ardessa przynosi nowy num er dziennika z Los An geles. Na pierwszej stronie odczytuję wielopiętrow y nagłó wek: NOWA AFERA W LAS VEGAS — MILIONY DO KIESZENI GANGSTERÓW — JA K DŁUGO BĘDZIEMY TOLEROWAĆ GNIAZDO DEMORALIZACJI W NEVA- DZIE?
szalonych dni i nocy, zechcą go wysłuchać bez zgorszenia i — w dobrym humorze. Pierw sze symptomy obłędu Ladies and gentlem en, za moment samolot w yląduje w Port of Spain, stolicy Trynidadu. Przepraszam , czy państw o pam iętacie krok calypso?... Oczywiście, najw ażniejsza jest zasada, aby „pozwolić nogom samym chodzić”. Czy pań stwo przypom inacie sobie, co i jak się pije?... Doskonale, rum. Rum i ginger, powoli, lecz systematycznie. Dziękujemy, możemy lądować. Dokum enty, celnicy, rew izja. Proza. (Tak całkiem zwa riow ana to ta w yspa jednak nie jest.) Za szklanym i drzw iam i tłum miejscowych czeka na tłum przyjezdnych. N ie wykluczone, że przybyła po m nie pani M agdalena Kurpielow a, znajom a-nieznajoma, polecona drogą korespondencyjną via Caracas. Jeszcze do W arszawy nadeszła jej kartka: „Niech się stara przyjechać na k ar nawał. To najw ażniejsze wydarzenie i święto narodow e na Trynidadzie. Niech da znać, to kupię bilety na defiladę »band« i wybór królow ej. Może naw et postaram się o ho tel”. Teraz zaś niech się dobrze rozgląda, bo może pani Mag dalena też tkw i w tłumie. Nie sposób się pomylić! To niew ątpliw ie ta blondynka o nadw iślańskim spojrzeniu, tuż przy wyjściu. — Czy pani czeka na kogoś z Polski? — (pytanie zadano po polsku). — Tak — brzm i odpowiedź, a pani rozgląda się nadal, jakby fakt, że ktoś mówi po polsku, był tu zjaw iskiem powszednim. N agle się budzi: — Ach, dobry wieczór. W łaśnie czekamy. Poznanie następuje w sąsiednim barze. Przybyła połowa Polonii trynidadzkiej. Pani M agdalena Kurpielowa, szef departam entu wielkiej firm y poszukiw ań naftowych, pan Stanisław K urpie], m anager trzech dużych firm, ich syn 31
Andrzej. Staw ili się dw aj przyjaciele: architekt Edm und Szutenberg oraz właściciel kutra rybackiego „Boni E thel”, Zygm unt Starzyński. Przyjechał rów nież najw ybitniejszy architekt trynidadzki W illiam Ackelsberg z małżonką. — No to co, rum and ginger? — Tylko żadne nie, bo to słowo nieznane w karnaw ale! — Może pan nie z Polski, panie? Więc zaczynamy, drodzy państwo! Już nas chyba nic nie uratuje. Szklaneczka z cierpką lem oniadką, zwaną alkoho lem. Potem druga i — jesteśm y pasowani na rycerzy ka raibskich bachanalii. O hotelu nie m a mowy; już przed miesiącem wszystko było zajęte. Ale są dobrzy Polacy, m ają wolne łóżko z mało dziuraw ą moskitierą. I lodówkę, w której znajdują się dwa najw ażniejsze produkty: rum oraz ginger. Do m iasta jedzie się samochodem. Możliwie szybko i rzecz jasna, lew ą stroną. Gdzieś koło Arouca, T acarigua i Tunapuna — u stóp zie lonego pasm a N orthern Rangę — można chwycić uchem pierwsze akordy zbliżającego się obłędu: z chałupek, z w ą wozów, z głębi lasów płyną m etaliczne dźwięki bębnów. Praw da, że to trochę jakby dzieci na podwórku w aliły w dziuraw e garnki i nocniki, a trochę jak uderzenia o dużą taflę szkła?... Po szosie spacerują leniw ie grupy ludzi — czarnych, żółtych, brązowych, bladych; jakby na coś cze kali, jakby się coś w krótce miało wydarzyć. P ort of Spain, czyli daw ny P uerto de Espańa, sporo obie cuje, lecz niew iele spełnia. Takie sobie średnie, mało schlu dne miasteczko, pełne domów drew nianych i byle jakich, pachnących olejem i rybami. Wóz ham uje przed czerwonym św iatłem na skrzyżowa niu i w tedy otw ierają się jakieś drzw i w sąsiednim domu, skąd w ysypuje się kilkunastu jegomościów w napoleoń skich kapeluszach i tyleż dam w skąpych togach rzymskich. Ze środka dochodzi rytm iczny jazgot. Francuzi i Rzym ian- ki poruszają się krokiem tanecznym i nader współczesnym. Zaczyna się! 32 Pięć wieków karnaw ału Zaczęło się w 1498 roku, jak wszystko praw ie w tej oko licy — od pana Kolumba. Wielki, a skory do poezji od kryw ca nazwał wyspę krajem kolibra. Istotnie, kolibry za mieszkują ten ląd, przecinając niebo we wszystkich kie runkach z szybkością stu kilom etrów na godzinę. Są jedynym i pierw otnym i m ieszkańcami Trynidadu, którzy przetrw ali te pięć wieków. Już w 1532 roku pod Cum ucurapo rozegrała się w ielka bitw a między miejscowymi Karaibam i a lądującym i Hisz panami. Najeźdźcy przegrali, ale w rok później powrócili i wym ordowali gospodarzy. Założyli pierw sze na wyspie miasto San Jose de O ruńa nad rzeką Caroni. W 1595 roku zjaw ił się jednak Sir W alter Raleigh, który — jak tuziny innych dostojnych bandziorów — poszukiwał w tych stro nach El Dorado. Raleigh przy okazji pobił Hiszpanów i ich wodza De Barrio, a San Jose na wszelki wypadek spalił. Hiszpanie utrzym ali się jednak na Trynidadzie aż do koń ca XV III wieku. W tym czasie wpuścili tu taj tysiące F ran cuzów i ich kolorowych poddanych z M artyniki tudzież in nych wysp Karaibów . W 1797 roku przybył adm irał b rytyj ski H arvey, którem u bardzo podobała się wyspa, palmy, kolibry, kobiety i który tylko do Hiszpanów m iał pewne zastrzeżenia. Dzięki jego usilnym staraniom w 1802 roku M adryt zmuszony był scedować Trynidad Londynowi ń tak rozpoczął się trzeci etap historii kraju. Za spraw ą Anglii przybyw ają większe fale czarnych nie wolników z A fryki Zachodniej, a od 1845 roku kontraktow i robotnicy z Indii. Żeby nie było nudno, Anglicy zainicjo wali jeszcze im igrację z Chin, z M adery i Wenezueli. W ten sposób powstał jeden z najbardziej kosmopolitycznych na rodów na kuli ziemskiej, którem u w latach pięćdziesiątych bieżącego stulecia — czw arty etap! — przyznano częściową suwerenność w ram ach Federacji Indii Zachodnich*. W szystko to oczywiście stanow i tylko uzupełnienie i skrom ny dodatek do historii trynidadzkiego karnaw ału. • Następnie Trynidad (wraz z Jam ajką) wyłam ał się z federacji, zmierzając do niepodległości „na własnym podw órku”. J —Zobaczyć, znaczy uwierzyć 33
I chyba słusznie — w końcu krw aw e zabaw y zdobywców i kolonizatorów odbyw ały się przez całe wieki w w ielu punktach kuli ziemskiej, natom iast karnaw ał na T rynida dzie jest im prezą niepow tarzalną! Początek tego przyjem niejszego rozdziału dziejów w yspy przypadkowo łączy się rów nież z Hiszpanami. Już w San Jose de Oruńa bawiono się na ulicach, przebierano, tańczo no na wzór Sewilli i Barcelony. Praw o do zabaw y mieli jednak niem al wyłącznie b iali władcy, dopuszczając po czątkowo nielicznych kolorowych, i to najczęściej z ko nieczności — swoje żony i dzieci. Później kolory skóry przem ieszały się tak dokładnie, że już trudniej było się po łapać, kto jest kto. Dopiero jednak po zniesieniu niew ol nictw a, od 1840 roku, nastąpiła praw dziw a eksplozja radoś ci na Trynidadzie. Hiszpanie odeszli pozostawiając po sobie to co najlepsze: bakcyl spontanicznej, barw nej zabawy. W ładzę przejęli zim ni Anglicy, ale karnaw ał stał się włas nością gorącego ludu. Przede w szystkim dodali swoje trzy decydujące grosze M urzyni im portując na Trynidad muzy kę, instrum enty, rytm y i melodie z zachodniej Afryki. Pieś niarze Tai-Tai z Czarnego Lądu reinkarnow ali się w po staci południow oam erykańskich trubadurów słynnego ea- lypso. Śpiewano przy ścinaniu trzciny cukrow ej „canne- -boulay”, śpiewano po domach, gajach, szałasach, teraz śpiew a się i tańczy na każdej piędzi wyspy. Tyle oświaty i kultury. Przepraszam , dziękuję. Zastanaw ia m nie tylko, dlaczego nasze nogi poruszają się przez ostatnie godziny tak rytm icznie, a stopa uderza lekko o podłogę? Głupie pytanie! Jak może być inaczej, skoro ze wszystkich stron rozpalonej doliny Diego M artin dobiegają dźwięki bębnów i melodie calypso. Pod oknem stoi właśnie taki czarny pan i śpiew a z angielska po trynidadzku: „Car- naval is a bacchana, w e doan kay. We drink we rum and we tum bie down, we doan kay”. Ju tro o godzinie piątej rano nastąpi start do ostatnich dwóch dni karnaw ału. Ustanie wszelka praca, skończy się spanie i norm alne odżywianie — rozpocznie się szaleństwo ostateczne! 34 Szczęście od św itu Zegary biją piątą. To już „ J’ouvert”. Na ulice P ort of Spain (a także innych m iast i m iasteczek Trynidadu) w y biega wszystko, co żyje. Z okolicznych dolin spływ ają ku śródm ieściu potoki ludzkie. Z przedmieść i osad podmiej skich rusza ogromna law ina przebierańców. Pow ietrze wi bruje od dźwięku stalowych bębnów, saksofonów i trąbek, od śpiewu, krzyku, szurgotu nóg. Już w odległości wielu kilom etrów od centrum — od Ma rinę Square — ustaje wszelki ruch samochodowy. Można tylko iść w tłum ie. A jak iść, to podobnie jak inni, krokiem calypso, tym rytm icznym r o a d m a r c h : lew a noga na przód, praw a też, ale trochę m niej, pięta prosto, pięta nieco do w ew nątrz, ręce zgięte w łokciach, poruszające się w a hadłowo... Raz, dwa, raz, dwa... M azurkiewicz, bój się Boga! Żeby tylko znajomi nie zo baczyli! Morning, noon and night Enerybody happy and bright! Spałeś ostatniej nocy?... To siedź cicho, ogromna więk szość tych ludzi na ulicach nie zm rużyła oka. Tańczyli całą noc po klubach, podw órkach i m ieszkaniach lub przygoto wywali kostiumy. Idzie grupa chłopców w damskich koszulach i kaleso nach. M urzyni udają Indian, Hindusi udają Murzynów, Mu rzyni i Hindusi — białych. G rupa diabłów w czerwonych fraczkach. Stado nietoperzy z czarnym i i zielonymi skrzyd łami. „Banda” piratów z przepaskami n a oczach. Tysiące docierają do M arinę Sąuare. Docierają krótko przed południem , kiedy słońce wkracza już w fazę kulm ina cyjną. Ani na chwilę nie gasną dźwięki „steelbandów”, ani na m om ent nie ustają w tańcu (i w piciu rum u w prost z butelek) uczestnicy zabawy. Tego dnia nie ma na ulicach Port of Spain człowieka, który ośmieliłby się iść krokiem zwyczajnym. Wszyscy kołyszą się w biodrach, posuwają wolno i tanecznie. Ale patrzcie na M urzynów — he, he! — 35
tak się idzie: całe ciało uczestniczy w m arszu, lecz rytm jakby wew nętrzny, przedziwnie spokojny, lekko tylko akcentow any ruchem głowy i rąk. Biegnie „banda” dzikich Indian. Tańczy grupa wym a zanych smołą, z transparentem : „Kłopoty w Kongo” (nie m a nic świętego, podobno było tutaj kiedyś i „powstanie w arszaw skie”). Idzie M urzynka z nogą w gipsie. Wlecze się stara H induska z tabliczką: „M adame D racula”. Tak się trzeba bawić, ladies! And gentlemen. Dzieci, starcy, kulaw i. Czarni, żółci, biali. Wyżsi urzęd nicy, tragarze portow i, kupcy, taksów karze. To nie jest pokaz. Poza — tfu! —• paru zdziwionymi cu dzoziemcami wszyscy w ygłupiają się dla samych siebie, całkowicie platonicznie, z czystej potrzeby ducha. Czarna dziewczyna śpi pod m urem na stojąco, budzi się nagle i natychm iast tańczy calypso. H andlarka porzuca stragan i — kołysząc się — biegnie pogapić się na coś, na co w arto. Bokiem przechodzi sparaliżow ana — jej w ielki dzień, dziś nikt nie wie, czy jest chora, czy tańczy calypso! Zakonnice w pochodzie karnaw ałow ym , zakonnice na chod nikach — olaboga, które praw dziw e? Gdzieś koło godziny drugiej na ulicach przerzedza się. N a chwilę, na parę godzin, do popołudnia. Na jezdniach leżą pogubione buty, kaw ałki peruk, butel ki po rum ie, skorupy kokosów. Everybody happy... Ludw ik XIV pokazuje język Polonia trynidadzka, acz szczupła liczebnie, jest dobrze zorganizowana; ułożono w spaniały program odwiedzin wszystkich knajp, które się liczą i gdzie należy służbowo choć trochę zabawić. Ustalono także, że niezbędne z nauko wego punktu widzenia jest zobaczenie defilady „band” kostiumowych w Q ueen’s P ark Savannah oraz wyborów królow ej piękności w Q ueen’s P ark Oval. K arnaw ał dziecię cy i wybór króla calypso można sobie darować. Nie m a co ukryw ać, na królow ą piękności koronowano 36 jedną z brzydszych kandydatek do tytułu; widocznie i tu Uczą się uboczne argum enty. Jeżeli z jej urodą nie było tak zupełnie źle, to dlatego, że Trynidad słynie z najpiękniej szych dziew cząt na świecie. W każdym razie Miss Ann-M a- i Ir Sutherland — jak większość jej ryw alek, lekko podko- lnrowana — odniosła ogromny sukces i za zasługi odjecha li z Ovalu sportowym samochodem. .lak podała prasa, królem calypso został The M ighty t Dnugla detronizując bezapelacyjnie w spaniałego M ighty Sparrow . Potężny W róbel odszedł po dwóch latach miłości wego panow ania. Nowy król zwyciężył w szystkich konku rentów, m. in. Potężnego K apitana, Lorda Yula Brynnera, Lorda Christo, nie mówiąc już o tych, co odpadli przed tem A tilla H un, K aznodzieja Małej W yspy, Niszczyciel, Lord Melodia. M ighty Dougla dostał koronę za swoje ca ły psa: „Najbardziej leniw y człowiek” i „Rozłupcie Douglę mi dwoje” ; oczywiście, jak przew iduje regulam in, sam •ikomponował m uzykę i ułożył słowa. Co tam m onarchowie! W stąpm y sobie (na rum i ginger) do byle jakiego baru. Na przykład do „China Clipper” na pięterko lub gdziekolwiek. Zobaczymy, jak rosną ludowe kadry przyszłych królów. Oto dwaj faceci (wszędzie, tu I tam, zawszej dwaj) śpiew ają sobie calypso. Improwizują, gadają, tworzą na żywo kuplety o znanych ludziach i w aż nych wydarzeniach. Towarzyszy im tłum ek innych baro wych gości, pow tarza refren, wybija rytm , chóralnie się lanieje. Tak się trzeba bawić, gentlemen! A nd ladies. Albo inaczej. W w ielkiej defiladzie w Queen’s P ark Sa- vnnnah. W ciężkim skwarze. W szatach kosztownych i ko lorowych. Na oczach tysięcy gapiów. Defilada „band” trw a dw a razy (w poniedziałek i w to rek) po osiem godzin. Jest to konkurs na najpiękniejsze, najbardziej pomysłowe stroje. Żywe obrazy w wydaniu trynidadzkim . Krokiem calypso, przy akom paniam encie licznych or kiestr, przem aszerow ują przez park słynni wodzowie, pa pieże, królowie. Każda „banda” prezentuje swoją koncep cję' ..żywego obrazu” , dem onstrując np. Odkrywców Nowe 37
go Św iata, Świetność Bizancjum, Glorię Piekła, Vive la France, Łowców Głów. Kołysze się w biodrach czarnolica Joanna d ’Arc i kokietuje czarna M adam e Pom padour, tań czą calypso generałowie, biskupi, prem ierzy. Można przeżyć całe życie i n ie zobaczyć w sumie tylu profanacji i kpin z ludzkich świętości! I takiej fantazji. I takiej pasji zabaw y za wszelką cenę. G rupy ludzi pląsających tu pod słońcem Południa tworzą się na zasadzie absolutnej dobrowolności, w ybierają kie row nika i reżysera, współuczestniczą we w szystkich kosz tach. Stroje w arte są niekiedy trzech pensji miesięcznych ich właścicieli, dochodzą do pięciuset dolarów. K ierow nicy „band” w ysyłani są do Paryża i Nowego Jorku, aby stu diować tam dokum enty m inionych epok i następnie pro jektow ać najlepsze, najw ierniejsze stylowo kostium y — i sięgnąć po nagrodę. Przez scenę parku przechodzą plem iona z Zambezi, a każ dy w ojow nik niesie na ram ieniu żywą małpkę. Przecw ało- w ują tysiące czarnych żołnierzy i m arynarzy, posypują cych się tonam i białego pudru. Tańczą Indianie strzelając z karabinów i łuków do publiczności. Idą bataliony diab łów, katów , haw ajskich tancerek, mnichów. Jadą trony, gilotyny, szubienice, powozy, m akiety zwierząt. Ludw ik XIV m a przyjaciela w śród publiczności — woła kilka razy „Jack” i pokazuje m u język. Quasimodo uśmie cha się zalotnie do dziewcząt. Napoleon żuje gumę. Tak się trzeba bawić, moi państwo! D ynam it w bębnach W torek wieczór, „Las Lap”, ekstaza sięga szczytu. Jesteś m y w C ountry Clubie. Gdzie b y indziej mógł być o tej porze szanujący się uczestnik trynidadzkich saturnaliów ? Pod w arunkiem oczywiście, że m a białą skórę, bo z czar ną do klubu wejścia nie ma. A więc: ekskluzyw ny lokal wyższego tow arzystwa. Ca lypso, steelbandy, rum and ginger, m askarada, ciąg dalszy draki: 38 Polacy w komplecie. Jest naw et doktor B astyra, znany na wyspie lekarz, ze swą francuską m ałżonką. Są także państw o Scott, obyw atele brytyjscy, Polacy z przekonania. Mówiąc stylem trynidadzkim , jest nice, nice, niee! (za m iast very nice). Na parkiecie tańczy zbity tłum. Raczej podskakuje (jump up). Tłu/ką dw ie orkiestry — jedna z lew ej, druga z p ra wej. Część gości stoi zw artą ścianą z boku, wrzeszczy, ska cze w w miejscu. M uzyka absolutnie katarynkow a, go dzinami pow tarza się ta sama melodia, niekiedy tylko w Innych sekwencjach. Ale tempo w zrasta nieustannie, od czasu do czasu dochodzi do granic ludzkiej wytrzym ało ści — wówczas tłum z krzykiem w yrzuca ręce w górę i przez m inutę jest spokój. Potem da capo al fine: m aszeruj, podskakuj, kręć kuprem , wrzeszcz, popijaj rum , baw się. D ynam it jest w tych steelbandach! Zw yczajne beczki po oleju czy smarze, odpowiednio przycięte, z podzielonym na kilkanaście pól dnem; każde pole, uderzone pałeczką, w ydaje in n y ton. Wcale groźny musi to być instrum ent, skoro tylko przez dwa karnaw ałow e dni w roku wolno z nim wyjść na ulice; przed ostatnią w ojną i tuż po wojnie stalowe bębny służyły w charakterze wojowniczych tam - -lamów, naw ołując robotników trynidadzkich rafinerii nafty do rozruchów i strajków . Dzisiaj podniecenie jest urzędowo dozwolone. Aż do pół nocy. Aż do zupełnego wyczerpania. Chodzą po ogrodach i salach klubu panienki, które nie om ylnie wiedzą, co ‘przykryć, a co odkryć. Jakaś dam a zdejm uje nad naszym stolikiem m askę — spokojnie, tylko m askę — i okazuje się, że m a absolutnie taką samą tw arz. Szwendają się policjanci w białych hełm ach, na pew no fałszywi. Biega cała kohorta diabełków w czerwonych bły szczących fraczkach. Ktoś kogoś całuje, ktoś pije rum (and ginger), ktoś śpie wa: Janet, Janet, why you treat Barbados so? Jańety Janet, you’re a wicked w oman oh-ho! 39
... Uwaga! Bije dzwon! Północ. G aśnie światło. O rkiestra gra „God save the Q ueen”. Tusz, jeszcze jedno calypso, kilkanaście pań i kilka pa nów w skakuje do ogrodowego basenu; jakiś jegomość w rzym skiej zbroi o m ało nie tonie. Stasia wnosimy za kierow nicę samochodu, bo biedaczek słaby na nogę. Policjant, czarny, więc pewnie praw dziw y, pom aga wysupłać się z parkingu. No i, Jezus M aria, Trójco Św ięta, jedziemy! Trochę po jezdni, na ogół lewą stroną. Ruch jak na Nowym Swiecie koło czw artej po południu. Mundzio nieśmiało protestuje przeciw jeździe po chodni kach. — O. K., kochani, dziś można śmiało, przecież wszyscy kierow cy pijaniusieńcy. — Jak tak, to sorry, sorry, sorry... A ju tro znowu dzień, szanow ni państw o. Pierw szy dzień przygotow ań do następnego karnaw ału! K ról duński F ryderyk IX ma pokryte tatuażem ręce i piersi. Świadomość tego faktu dotarła do m nie z całą mo cą, kiedy dotknąłem stopą ziemi w stolicy Danii. Szedłem w ąskim i uliczkami od strony Raadhuspladsen w kierunku starej dzielnicy m iasta. Jeszcze przez kw adrans wałczyłem ze sobą, czy nie zająć się produkcją duńskiego masła lub plagą cyklistów na Półw yspie Jutlandzkim . Pow ażniej i po żyteczniej. Ale diabeł prow adził m nie bezbłędnie do Ny- havn, dzielnicy portow ej Kopenhagi... Zatrzym ałem się przed pom nikiem -kotw icą nad brzegiem 41
kanału, skąd rozciągała się panoram a ulicy o dobrej i złej sław ie jednego z najw iększych w Europie ośrodków roz ryw ki ludzi morza. W zrok szukał już reklam m istrzów n aj rzadszej ze sztuk plastycznych. Po lew ej stronie czerw ienił się neon knajpy „Hong-Kong” , na dachu którejś kam ie niczki świeciła m atow o tarcza zegara. Z praw ej docierały dźw ięki „Mostu na rzece K w ai”, pod drzew em całowała się apatycznie para. Skoro Jego K rólew ska Mość uznał za stosowne czyn nie zainteresować się sztuką tatuażu, niech m nie — przeciętnem u obywatelow i — w olno będzie także. Nie, nie, nic o m aśle ani o rowerach! Poszedłem prosto do piw nicy m istrza Arnego. Rozpięte żagle n a piersiach „Najlepszy w mieście”, „N ajw ybitniejszy ekspert w Skandynaw ii”, „Elektryczne m aszyny”, „30 lat doświad czenia”. Tak pisze A rne w swoich ulotkach reklam ow ych i to pow tarza natychm iast na progu swego atelier przy ulicy Nyhavn 40. A telier jest skrzyżow aniem gabinetu to rtu r z m uzeum osobliwości. Na środku stoi ciężki stół i skórzana kanapa. W rogu znajduje się niski stolik, dw a krzesła oraz szafka z instrum entam i. Na stoliku przykuw a uwagę kręcące się kółko z m ałym i miseczkami pełnym i farb: paleta tatuatora. Milczę. Oglądam rysunki na ścianach. Jest ich setki, mo że tysiące. W zory do wyboru. Tapeta, którą w dowolnych fragm entach można sobie przenieść na w łasną skórę. K olejno wskazuję palcem na egzotyczne kw iaty, żaglow ce o rozpiętych żaglach, miecze ogniste, smoki ziejące siar ką, krucyfiksy, jaskółki w locie, na dziewczęta nie zeszpe cone obfitością szat, na podkowy, węże i flagi narodowe. — Ile? M istrz odpowiada natychm iast, rzucając pogodnie: — Pięćdziesiąt koron *... sto... czterdzieści pięć, trzysta dwadzieścia... * Około 7 koron duńskich = 1 dolar. 42 K lient ociąga się, studiuje wzory pod sufitem i na wyso kości kolan. A rtysta nie okazuje zdziwienia. Przeciwnie, jest przyjacielski, ciepły, serdeczny. Coś na pam iątkę czy na niespodziankę? Na niespodziankę. - Erik, pokaż panu! Z kanapy unosi się m asyw na postać, coś wypluwa, po czym zdejm uje m arynarkę i zaw ija rękaw y koszuli. (Święta Petronelo, m iej m nie w swej opiece, co też mi pokaże pan Erik?) Na praw ym przedram ieniu stoi sobie para młodych ludzi w pozie niew ymuszonej. E rik porusza skórą na ręku, w pro wadzając w m artw y rysunek pewną dozę nie pozbawionej dwuznaczności akcji. K lient robi m inę niejasną. Czujny m istrz gromi swego modela. Św inia, to nie to! Pokaż drugą! Na lewym ram ieniu kw itnie w całej krasie kw iat chry zantemy. A rne siada w rogu, zakłada grube okulary, chwyta z pół ki w szafce coś w rodzaju pistoletu, a E rik popycha m nie łagodnie w stronę warsztatu. W yznaję wówczas z naiwnością dziecięcia, że nie mam pieniędzy i że ja tu w ogóle nie w tej spraw ie. A rne odkłada narzędzia swej twórczości, E rik opiera wielką łapę na moim ram ieniu i wszystko w skazuje na to, że opuszczę piwnicę w tem pie zbliżonym do rakiety księ życowej. Na co się też człowiek w trakcie pełnienia swych obowiązków nie naraża! Nie doceniłem klasy mistrza! Unosi się z krzesła, w ska zuje mi wolne miejsce na kanapie i każe Erikow i otworzyć trzy butelki piwa. Potem zaciąga się papierosem i pyta po ojcowsku, co m nie do niego sprowadza. W obawie przed wypisaniem na m ej piersi kilku obelżywych i niezm ywal nych wyrazów — w yznaję szczerze swą profesję, tudzież cel wizyty. Po czym w ychylam y jeszcze trzy butelki duń skiego piw a i właściwie możemy już praw ie zacząć praco wać wspólnie. 43
1000 koron m etr ogona Otóż, szanowni państw o, jeżeli ktoś z was ma ochotę, dzieło ducha i fantazji kosztuje od 20 do 2000 koron. Już za 900 macie piersi pełne zwojów różnokolorowego smoka, rzecz praw dziw ie piękną, z gw arancją na całe życie. Ta tuować można wszystko, z w yjątkiem gałki ocznej! Siedem kolorów, na żądanie oryginalne i niepow tarzalne desenie, higiena, bezbolesność! Do piw nicy wtacza się w łaśnie dwóch dżentelmenów. Z otw artym i ustam i dokonują przeglądu ścian. A rne opro wadza ich, w spiera serdeczną radą. Pięćdziesiąt... sto... czterdzieści pięć... — A to ile? — To paw, to sto pięćdziesiąt. — A ogon może 'być dłuższy? — Oczywiście, 10 koron za centym etr. W ychodzą jednak, a A rne siada do piw a i do monologu przeznaczonego dla polskiej prasy, na której reklam ie „sza lenie m u zależy”. To niepraw da, że m arynarze stanow ią większość klien tów atelier tatuatora. Nie przekraczają oni —• jak tw ier dzi — 20 procent. Reszta to młodzież, turyści, panie i pano wie z tow arzystw a, a nawet... hm... z bardzo dobrego tow arzystw a. A rne wyjeżdża w krótce do NRF, gdzie ktoś bogaty i sław ny płaci m u wysokie honorarium i pokryw a koszty podróży, by artysta na m iejscu zechciał stworzyć je den ze swych barw nych obrazów. W ogóle każdy szanujący się, nie pozbawiony wyobraźni, nieprzeciętny człowiek pod daje sw e ciało zabiegom tatuatora. Czynią to sław ni akto rzy i aktorki z Anitą Eckberg (prawe ram ię) i Michel Si monem na czele. M onarcha duński, z absolutnie niezrozu m iałych i głęboko bolesnych przyczyn, tatuow ał się u o ileż lichszych konkurentów w Londynie i Bangkoku... Monolog przerw any. G abinet m istrza nawiedzili trzej młodzieńcy w wieku lat 12—15. W ybrylantynow ane włosy, rączki w kieszeniach, grube sw etry, cienkie spodnie. — Ile? — Pięćdziesiąt. — Ile? — Czterdzieści. — Ile? — Dwadzieścia pięć. 44 — A za pięć koron jest coś? — Za pięć może być imię dziewczyny, jeżeli krótkie. — A m ały kw iatek? — K w iatek dziewięć. Chłopcy zbijają się w gromadkę, licząc monety, gromadzą m ajątek do wspólnej puli. — Osiem. A rne jest w yrozum iały i kocha dzieci. — Siadaj! Aha, a ile ty m asz lat? — Szesnaście. A rne m ruga do mnie, że niby to szesnaście to śmiechu w arte, ale zabiera się do roboty. Gdyby chciał zwracać uw a gę na takie drobiazgi, ubyłaby m u spora część klienteli. Czasem tylko wpada jakaś mama, w ym achując rękam i, że jej syna oszpecono. Wówczas A rne wygłasza przemówienie 0 historycznych źródłach sztuki tatuażu i tłumaczy, że był przekonany, iż m a do czynienia z dorosłym mężczyzną. Tak czy inaczej, dzieciom robić nie lubi, bo potem podnosi się w rzawa i naw et policja go indaguje. M ałe dzieci tatuuje jedynie wtedy, gdy przyprow adzają je rodzice. Zdarza się, że jakiś ojciec prosi o czytelne w ypisanie im ienia, nazwiska 1 naw et adresu na ram ieniu synka lub córeczki; żeby się nie zgubiło. Tymczasem delikw ent opada na krzesło i pod bacznym okiem przyjaciół poddaje się zabiegowi upiększania swego ciała. N ajpierw A rne w ygala m u maszynką włosy z przed-, ram ienia, następnie sm aruje w ybrane m iejsce wazeliną. Te raz chw yta ów groźny przyrząd, przypom inający pistolet małego kalibru, i rozpoczyna się główna operacja. „Pisto let”, połączony przew odem z 12-woltowym akum ulatorem , wychyla z „lufy” szatański języczek w postaci sztyftu z kil ku splecionych drucików , które z częstotliwością 2500 drgań na m inutę nakłuw ają skórę chłopca. „Lufa” raz po raz za nurza się w miseczce z farbą, a następnie z bzykaniem w strzykuje czerń w rękę pacjenta. W krótkim czasie zary sow uje się k o n tu r płatków i łodygi. Z kolei inna, grubsza, lufa innego pistoletu łyka farbę czerwoną i oto .płatki czer w ienią się pięknie. Młody człowiek zachowuje się jak u den 45
tysty, jego usta i dłonie w yrażają wysoki stopień cierpienia, co bardzo działa na współtowarzyszy. W czasie zabiegu far ba pryska gęsto dokoła i A rne ściera ją ligniną. Operacja skończona. Pozostają czynności higieniczne; gruba, dość brudna dłoń szprycuje kw iatek spirytusem euflarinow ym , przykłada opatrunek z gazy i przykleja plastrem . — P erfum pan nie daje? — Za osiem koron? F arba trw alsza od uczuć P rzed północą piw nica gęsta jest od dym u i oparów piw a. K lienci i kandydaci na klientów wchodzą i wychodzą, m a szynki warkoczą pracowicie. K anapa i wszystkie stołki pełne są w paniałych typów dzielnicy portow ej. Jestem już „swój człowiek”, nie m a się przede m ną większych tajem nic. D em onstruje m i się na ciele E rika rozm aite wzory, jakby był tablicą, z której m ożna ścierać kredę. W ydziera m i się naw et strony ze „Złotej Księgi”, w której pan A l brecht B. — pokryty m alunkam i od stóp do głów — pisze: „Lubię A rnego, lubię jego dzieła — on skompletow ał mój tatuaż cudownie”. A rne sam produkuje aparaty do tatuażu i sprzedaje je po 125 koron w kraju i za granicą. Kolor czarny, podstawo- ■wy, używ any głównie do konturów , wym aga „lufy” ze zwo jem 3 drutów . Inne kolory nakłuw a się 5- 8- i 15-zwojo- wym drutem . Nadużyw am zaufania i podpatruję, skąd bierze się czarną farbę. Zaskoczenie: z wysokiej butelki z napisem : „Perl- tusch Pelikan — G iinther W agner”. Na tym kończy się mo ja wścibskość, pochodzenia innych farb nie potrafię dociec. N iektóre — jak żółć i czerw ień — przyrządzane są według własnych oryginalnych recept. A rne szczyci się wyłącznym posiadaniem barw y fioletow ej oraz brązu „Van Dyck”. Tato-A rne w ypisał sobie nad drzw iam i: „Firm a założona . w roku 1928”. Syn odziedziczył zawód po ojcu, który bardzo wcześnie odkrył w swym potom ku talen t artysty. Zarobki 46 latuatora wynoszą dla władz podatkow ych 20 tysięcy koron rocznie, faktycznie są w ielokrotnie wyższe. Po północy do jam y piwnicznej zagląda w esolutka pa nienka o śladach m inionej urody; A rne daje jej piw a I troskliw ie w yprow adza na ulicę. Pojaw ia się kelnerka / inform acją, że na górze znajduje się gość, który chciałby Nobie wytatuow ać kompozycję flagową z orłam i. W kraczają trzej panowie, których statek przed godziną przycum ował io m etrów stąd po trzytygodniow ej podróży z A fryki Wschodniej. Ktoś chwali się jaszczurką w ytatuow aną w Yo- kohamie na podbiciu stopy; A rne ogląda rysunek i pow ia da: —Ładne, ale z Rotterdam u. Na ścianie wisi wycięta z gazety karykatura: tatuator wpisuje na korpus jegomościa kolejne imię żeńskie. Ciało /a pełnione jest szczelnie napisam i, tylko m iejsce na sercu pozostało wolne. „To na miłość” — mówi klient z rysunku. Sądząc z ilości dziewic, serc przebitych strzałą i bukie tów róż, miłość znajduje swój najczęstszy w yraz w tw ór czości Arnego. F arba jest trw alsza niż uczucia. Tej nocy byłem św iadkiem krótkiej w ym iany zdań. Chciałbym się stąd pozbyć tej Conchity. To trudne. Nie można wywabić? Tego nie robił byle fuszer, tylko ja sam przed dwoma laty, to będzie trudne. * - Zapłacę. Kosztuje trzy razy więcej niż cena tego motywu. W ymazuj! - Już się robi! Tatuaż królów — królewski tatuaż Na kanale koło m ostu kołysze się lekko łódź ze zwiniętym żaglem. Spod pokładu dochodzi znajomy bzyk. Lam pa naf towa oświetla płaszczyznę pokrytą celofanem, fotografię oraz w zory tatuażu. „Zejdź na dół” — zaprasza cię „Tato- -A aben” napisem przy trapie. Po drugiej stronie kanału najpierw jest piw nica „Tato- 47
-Jacka”, a później „Tato-Olego” pod neonową siedemnastką. Ole prowadzi zakład wyższej kategorii niż Arne. Tam ten jest artystą i rzem ieślnikiem, ten lekarzem i naukowcem. T am ten żyje za pan b rat z całą K openhagą — ten zachow uje l dystans właściwy ludziom o ustalonej pozycji społecznej, j N ad wejściem do zakładu, na olejno pom alowanej ścianie, -j wyniosłe stw ierdzenie: „Tatuaż królów — królew ski ta tuaż”. W pewnej sprzeczności stoi w ym alow any obok słynny „K ubuś-M arynarz”. Ole pracuje w białym fartuchu, dezynfekuje narzędzia w miednicy z wodą, którą gotuje grzałką elektryczną. Porusza . się po swym pokoiku w ażny i zasadniczy. — Dziennikarz? To doskonale, w zeszłym m iesiącu była \ u m nie dziennikarka egipska i zrobiłem jej piękny motyw J na lew ym obojczyku. Tylko z wam i to nic nie wiadomo, j wszystko wam się dokładnie tłum aczy, a później w artykule \ błędy techniczne. Ole robi 5000 różnych motywów, można je sobie — jak u Arnego — w ybrać ze ścian. W zory umieszczono tu ele gancko, za szkłem. W blat masywnego stołu w bito złote gwoździe, układa jące się w napisy imion: „Leo”, „A xel”, „M aria”. Tatuator woli gwoździe w drzew ie niż farbę we własnym ciele. Na stole ogromny album z setkam i fotografii i wycinków z cza- ; sopism: ludzie sław ni, koronowane głowy, tatuow ane piersi, nogi, tw arze i pośladki. Ole, mimo dość młodego wieku, objechał cały świat. Za czął jako m arynarz, lecz szybko przerzucił się na zawód tatuatora. Praktykow ał w H am burgu, Barcelonie i C asa-J blance. — W Casablance była robota! Pracow ałem w Busbierze... • — Znam. To dzielnica rozpusty. — Skąd pan wie? Jest trochę zaskoczony. — Byłem. Ale tam są ostatnio wojskowe koszary. Staje się natychm iast m niej godny. Opowiada o trud nościach ze zdobyciem wiedzy. Trzeba się uczyć co najm niej sześć lat. Chodzi o um iejętność przyrządzania farb, o posłu- 48
Fremont Street w Las Vegas, największej spelunce p ół kuli zachodniej. Kasyna gry otwarte 24 godziny na dobę. W Las Zegas możesz stracić miliony i wszelkie nadzieje. Sw ą grą możesz włączyć się w akcję charytatywną na rzecz gangsterów. Jest przystojny, elegancko umundurowany, dobrze jony. Należy do legionu „prywatnych po/icjantó Filipinach.
Dźwięk stalowych bębnów rozpala tłumy, wprowadza je — wraz z rumem — w stan ekstazy i euforii. " Strzelający bandyta" z Nevady. Tym razem wyjątkowo nie żyw y człowiek, lecz kukła-automat do gry. Karnawał na Trynidadzie! Największe — obok Rio — szaleństwo ulicznej zabawy. Przez trzy doby cala wyspa tańczy calypso. %
Kiwanie się „pistoletem ” w ten sposób, by igły nie wchodziły w ciało ani za głęboko, ani za płytko, by farba ściekała rów nomiernie. Chodzi o zdolność kom ponowania rysunku, o przenoszenie go na skórę bez szablonu. Ole wyjeżdża w krótce służbowo do Las Palmas, gdzie pra ni je kolega. Tam teraz pełnia sezonu. Tu go ktoś zastąpi. W Danii sezon rozpoczyna się na wiosnę, w raz z najazdem turystów. Na ścianach ryczą tygrysy, wiją się smoki, pikują orły, fruw ają albatrosy, wdzięczą się nimfy. Wchodzi Murzyn. Ładna historia, będzie go tatuow ał na biało? Nie m a tak ciemnej skóry, żeby nie było znać n a niej czarnej farby. Mistrz Ole w ydaje polecenia swej asystentce, gotuje na rzędzia, m yje ręce, szykuje się do zabiegu jak pilny chirurg, liędzie robił num er 12: korw etę o w ydętych w iatrem ża- glach. Czterech mistrzów z K openhagi W Kopenhadze, najbardziej południow ym mieście Półno cy, pracuje stale czterech koncesjonowanych fachowców od tatuażu oraz kilku cichych amatorów. Kopenhascy m istrzo wie uważani są za solidnych rzemieślników. Na terenie I>anii znajduje się jeszcze dwóch innych tatuatorów ,'w Ar- hl,ls i Aalborg. Tatuaż jest w Danii dozwolony. „Tato-Jack” I „Tato-Ole” ogłaszają się w gazetach i książce telefonicznej. .Sytuację ułatw ia fakt, że w sąsiedniej Norw egii proceder tatuow ania jest surow o wzbroniony, a w Szwecji policja go Bobie „nie życzy”. T atuatorzy w m iastach portow ych stanow ią osobny klan 1 nie chcą mieć nic wspólnego np. z kolegam i z Paryża lub K airu. Jest ich obecnie na kuli ziem skiej około 200. Są zrze szeni w International Tatooing Club z siedzibą w Nowym Jorku. C entrala klubu udziela fachowych rad, Organizuje zjazdy, na żądanie przysyła pomocników i zastępców. W Illi nois istnieje fabryka aparatów do tatuażu. ■i ■Zobaczyć, znaczy uwierzyć
Główne ośrodki tatuażu: Londyn, Kopenhaga, Ham burg, Rotterdam , Barcelona, M arsylia, porty japońskie, Hongkong, Singapur, San Francisco, Nowy Jork, Tenerifa, porty A fryki Północnej i Zachodniej. O statnie lata w ykazują w zrost zainteresow ania tatuażem . M istrzowie kopenhascy pracują w dni powszednie i św ięta do 2 w nocy. Tatuaż jest modny. Głównymi klientam i są Skandynawow ie, Am erykanie i Anglicy. „Polacy też lubią, tylko m ają mało pieniędzy” (Ole). „Narody katolickie m niej się tatuują, bo nie w ypada z dziewczynką iść do nieba” (Arne). Technika i treść tatuażu są obszerną dziedziną wiedzy. Tatuaż m a swoją naukow ą literaturę, swoich specjalistów - -etnologów, historyków , seksuologów, religioznawców, k ry minologów. Sztuka tatuażu (od tahickiego „tatua”) liczy so bie w iele tysięcy lat i jej dzieła są ważnym i dokum entam i k u ltury od Egiptu poczynając poprzez Asyryjeżyków, W i kingów, Azteków, Chińczyków i Sarm atów — aż do czasów nowożytnych. Do dnia dzisiejszego tatuażow i poddają się m iliony ludzi cywilizowanych i dzikich (tatuaż popiołem). Tatuaż wreszcie posiada swoją ponurą k artę z lat ostatniej wojny: num ery na rękach więźniów obozów koncentracyj nych, znaki SS u żołnierzy tej formacji. Jest noc. Idę pięćset m etrów w stronę Amalienborgu. Na dziedzińcu przed pałacem królew skim palą się gazowe lam py jak na Targów ku i stukają obcasami czterej gwardziści w futrzanych czapach. Potem w racam na sąsiednią N yhavn i jeszcze raz robię przegląd knajp, do których wchodzi się po schodkach w górę, i zakładów „tato”, do których schodzi się po schod kach w dół. Cafe W est obiecuje „południowoam erykańskie efekty”. Hotel K ronprinsen zaprasza na przyjem ny nocleg. Stare kamieniczki, „V erm uth Cinzano”, parów ki na ulicy. Statek tonie, dw aj m ajtkow ie trzym ają się komina: „Ty, nie możemy zginąć, m usim y jeszcze odwiedzić uroczy lokal Cap H orn”. 50 Pow iadają, że kiedy w roku 1844 m arszałek napoleoński Jean Baptiste um ierał jako K arol XIV, król Szwecji, na jego ram ieniu znaleziono w ytatuow any napis: „Śm ierć królom ”. F ryderyk IX duński ograniczył się na razie do smoków, lecz zakłady m istrzów tatuażu mieszczą się między królewskim pałacem i królew skim teatrem ; wszystko może się jeszcze zdarzyć.