fryzjer14

  • Dokumenty450
  • Odsłony56 255
  • Obserwuję50
  • Rozmiar dokumentów757.3 MB
  • Ilość pobrań29 425

Seks party - Emanuel Herz-1

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Seks party - Emanuel Herz-1.pdf

fryzjer14 Dokumenty ebook Nowy katalog1
Użytkownik fryzjer14 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 103 stron)

Emanuel Herz Seks party

Kobieta zepsuta należy do istoty tego rodzaju, która mężczyźnie nigdy się nie znudzi Oskar Wilde

Spis treści PROLOG GRA WSTĘPNA KAWA NA ŁAWĘ W KLUBIE AKCJE I OBLIGACJE JEDNOOSOBOWA DZIAŁALNOŚĆ GOSPODARCZA MIŁOŚĆ CI WSZYSTKO WYBACZY DZIEŃ KOBIET SKOMPLIKOWANA CIEMNOŚĆ NIECH ŻYJE BAL WIELKI FINAŁ SYNDROM OCALAŁYCH W KATASTROFIE EPILOG

Prolog Jest jeszcze ciemno, lecz słońce rozświetla już nieśmiało wyższe piętra i różowym blaskiem ślizga się po zielonkawym szkle bryły hotelu. Wkrótce zacznie się niedziela, piękna i ciepła, majowa, choć nie dla nas. Ugrzęźliśmy pod Marriottem, w niedokończonej sobocie. Ja i Julia, a razem z nami Sauda, gdyż rzuceni falą dzikiej imprezy, dotarliśmy do miejsca, gdzie moje przyjaciółki niecierpliwie przebierają długaśnymi odnóżami i przenosząc ciężar ciała z nogi na nogę, marzą tylko, by matoł skończył wreszcie gadać. Naszemu Francuzowi wszystko się już pieprzy. Przeraźliwie nas wkurza rozpaczliwym poszukiwaniem polskich słówek w swojej pijanej łepetynie, ale to nic przy głupim i nieustającym śmiechu jego love-przyjaciółki Alinki. Stoi obok, a jazgot jej radosnego głosiku, wzmacniany ścianami okazałych kamienic Śródmieścia, może się równać z popisami amerykańskich licytatorów posługujących się męczącym rejestrem dźwięków. Oczywiście, że śmiejemy się razem z nimi i – chcąc nie chcąc, bo połączeni wspólną wariacką bibą, która ciągnie się od sobotniego wieczora – wprost zanosimy się ze śmiechu, ponieważ za to nam zapłacili. Dziewczyny są świetne i podziwiam, jak dzielnie przyjmują jego ostatni francuski pocałunek w oba policzki, wybuchając zaraz gromkim śmiechem, gdy dochodzi wreszcie do puenty pijackiego wywodu. Dobrze wiem, co nastąpi za sekundę, gdy tylko odwróci grube dupsko i skieruje je w stronę obrotowych drzwi hotelu. Jeszcze nim tam dojdzie, nim zniknie w ich magicznym półobrocie, jeszcze nim rozdzielą nas zimne zielone szyby, moje anioły szybciej niż klakson wkurwionego warszawskiego taksówkarza, prędzej od najszybszego z Lopezów, podbiegną do samochodu i w końcu uciekniemy z tego cyrku. – Powiem wam potem koniecznie ważne – mówi Sauda i z westchnieniem ulgi pada na tylną kanapę, gdzie zaraz zasypia zwinięta w kłębek jak kot. Julia jest tak zmęczona, że nie chce jej się nic mówić. Muska mój policzek, uśmiechając się smutno, i wygodniej układa się w fotelu. Po chwili słyszę tylko oddechy śpiących kobiet i wycie silnika na wysokich obrotach. Łapczywie pragnę tlenu, więc wychylam głowę za opuszczoną do połowy szybę i popijając red bulla, pędzę przez puste jeszcze, śpiące miasto – to jeszcze najwyżej dwie godziny, na pewno wytrzymam. Na wysokości Częstochowy, pijąc już czwartą czy piątą w ciągu trzydziestu godzin kawę, odnotowuję z próżną satysfakcją zdziwienie, jakie maluje się na twarzach nielicznych o tej barbarzyńskiej porze gości. Moje damy przemierzają restaurację McDonald’s, sunąc w stronę toalet. Zataczają biodrami pyszne okręgi. Sauda jest mulatką, naprawdę piękną, a Julka, cóż… można dla niej zwariować. Przynajmniej ze mną tak było, bo od pięciu lat jest moją żoną. Jak one to robią, że nawet po nocy w samochodzie wciąż wyglądają tak nieziemsko? Ze mną jest znacznie gorzej. Wpatrzony tępo w zaschnięty kleks po herbacie, jestem tak wypluty, że myślę, czy nie położyć teraz głowy na zapaćkanym keczupem stole. Niesamowite, że już za moment zupełnie o tym zapomnę. Rozbudzony jak po narkotycznym strzale, niepomny ludzi, którzy gapią się natarczywie, wsłuchiwać będę się w syreni śpiew Saudy, zapominając nawet o tym, że samochód zostawiłem na zakazie przed wejściem. Jak zamachowiec-samobójca, który widzi już w wyobraźni haremy pełne dziewic, śledzę jej palce, smukłe i nieco jaśniejsze od spodu. Poruszają się przed moimi oczami i w powietrzu kreślą słowa, których nie poznała jeszcze po polsku. Słuchamy z uwagą, właśnie teraz ma nam wszystko wyjaśnić do końca i bez upiększania,

tylko wtedy jej uwierzymy. Ale plan jest dobry, niezwykły w swej prostocie. Tak bardzo chciałbym wiedzieć, czy się uda. Wiele dałbym za to, by wybiec w przyszłość i zobaczyć bieg wydarzeń. Chciałbym poczuć już euforię, która ogarnie cały ten popierdolony kraj, gdy zachłyśnięci futbolową gorączką uwierzymy, że wszystko jest możliwe. Euro 2012 zacznie się za miesiąc i tylko tyle czasu nam zostało, więc napawajmy się przyszłością, bo bez niej, bez mistrzostw, plan Saudy będzie jedynie mrzonką jakiejś dziewczyny z Nairobi.

Gra wstępna LUTY 2011 ROKU Wiodę życie spokojnego trzydziestolatka, któremu się udało. Jest piękna żona, fantastyczne dzieciaki, mieszkanie w apartamentowcu i kariera – pełnia szczęścia, chociaż… nie do końca. Nieubłaganie zbliżam się w stronę tak zwanego wieku średniego i tylko to mnie teraz trapi. Śnieg na dworze już stopniał, a zimny deszcz do spółki z przenikliwym wiatrem każą dziś każdemu miłośnikowi długich spacerów pozostać w domu. Każdemu oprócz mnie, ponieważ młody, genialny przedstawiciel branży medycznej, który pracuje dla Garnier Pharmacy, będzie dziś przekonywał kolejną grupę lekarzy, że nasze nici chirurgiczne są najlepsze i w ostatecznym rozrachunku oczywiście najtańsze. Robiłem to wiele razy, często przekonywałem ludzi do różnych rzeczy, ale wkrótce czeka mnie próba przekonania Julii i to będzie o wiele, wiele trudniejsze. Często wracam do La Cantiny i prawie wszystkich, łącznie z kucharzem, znam już po imieniu. Restauracja jest niepozorna i z zewnątrz wygląda jak zapomniana atrakcja w wesołym miasteczku, ale za to jedzenie – poezja. Przy załatwianiu dobrego tematu nigdy nie obejdzie się bez kolacji z ofiarami. Jak planowałem, zbliżamy się już do finalizacji tego kontraktu. Kardiolodzy ze szpitala w Ochojcu to naprawdę fajni, otwarci goście i można z nimi rozmawiać wprost, bez owijania w bawełnę. Idealny obraz całości burzy jedynie fakt, że wszystko trwa znacznie dłużej, niż przewidywałem. Powinienem już dawno jechać autostradą prosto do domu, ale sprawy biegną inaczej. Dlatego nie zdążę ucałować chłopców na dobranoc i spytać pięknej żony, jak minął dzień w galerii. Co gorsza, nie zasiądę nawet w fotelu, by w prawie własnym, bo systematycznie spłacanym apartamencie, ze szklanką whiskey w łapie, śledzić notowania popołudniowej sesji GPW – kiedy wynik jest korzystny, czuję się jak cesarz i naiwnie wierzę, że złapałem swoje życie za dupę. Ostatecznie nie jadę jednak autostradą, bo dzień postanawiam zakończyć na basenie… Wdech, plusk, dwa, trzy… prawa, plusk, dwa, trzy… Lata spędzane w akademickiej drużynie pływackiej, sprawiają, że po treningu czuję się prostacką satysfakcję. Podciągając się na słupku startowym, wierząc, że znów jestem o dziesięć lat młodszy, pusto zadowolony, gapię się ukradkiem w basenową szybę i narcystycznie śledzę napięcie napompowanych krwią mięśni. Jeszcze raz prężę muskuły i sprężystym krokiem ruszam dalej w stronę swej nagrody. Drzwi z napisem Świat Sauny są coraz bliżej. Przykładam nadgarstek do czytnika i patrząc, jak stalowy kołowrotek obraca się o dziewięćdziesiąt stopni, oczekuję na moment, gdy nagle kakofonia chaotycznych dźwięków dudniących pod przeszkloną kopułą aquaparku, ustąpi szumowi wodospadu i ptasim trelom oraz złudnej atmosferze relaksu. Te miejsca stworzono właśnie dla mnie, są po to, by odtwarzane z kompaktowej płyty odgłosy oszukiwały zabieganych mieszczuchów. Chętnie kupuję tę iluzję szczęścia i z lubością zanurzam się w wyimaginowanym lesie. Dzień był trudny i nieprzewidywalny, jak zwykle podczas deszczu. Wszystko działo się wolniej i wszystko się opóźniało. Kilka spotkań nie wyszło, inne musiałem przesunąć. Nie dowieźli mi stali na budowę, ale co mnie to teraz? – O, jak miło, pan znowu u nas – dziewczyna w recepcji wita mnie z uśmiechem. Biorę z jej rąk czyste prześcieradło i rozpoczynam swój rytuał. Wszędzie pachnie drewnem i lawendą. Leżanki zapraszają kusząco. Przymykam oczy, jest dobrze. W rogu cicho posapuje piec. Fala za

falą, dociera do mnie to ciepło i czuję, jak cała ta przesadnie rozgrzana przestrzeń koi moje zmysły i sprawia, że czuję się bezpiecznie odgrodzony od wszystkiego, co czai się na zewnątrz. Dźwięki są już stłumione i oddalają się ode mnie, są coraz mniej zrozumiałe, z każdą chwilą bardziej miękkie i kojące… Z drzemki budzi mnie kropla potu, która płynie po moim nosie. Miejsce, gdzie zasnąłem, kształtem przypomina przewróconą literę „L”. W jego krótszej części są leżaki, rozkładane łóżka, a dalej, przy oknach, ogrzewane ciepłą wodą leżanki. Osobiście wolę maty, bo można się wylegiwać na nich, czując ciepło podłogi, i ma to w sobie coś z egzotyki orientu połączonej z dekadenckim klimatem ekskluzywnego burdelu. Półmrok i cicha muzyka sprawiają, że leżę, delektując się łagodnym pluskiem wody i odgłosami rozchodzącymi się po tepidarium. Wśród dźwięków udaje mi się jednak usłyszeć coś, co nie pasuje do znanych mi wcześniej wrażeń akustycznych. Coś mnie niepokoi i rozprasza. Otwieram oczy i wprost nade mną, na szklanym suficie, który działa teraz jak lustro, ukazuje mi się niepokojący widok. Sufit wykonany jest ze szkła, aby przez okna, przy ładnej pogodzie można było, leżąc, obserwować gwiazdy. Jednak gdy zapalają się światła, w górnych szybach ukazuje się nieostry i przydymiony obraz pomieszczenia. Zupełnie jakbym widział je na ekranie w starym kinie, gdzie przepalone lampy emitują obraz wyblakły i nieostry. Patrzę na mężczyznę i kobietę, którzy odpoczywają obok, na leżakach. Mam jednak dziwne wrażenie, niemal pewność, że kobieta, która jest ledwie kilka metrów ode mnie, pieści mężczyźnie członek niezauważalnymi ruchami palców. Leży na plecach z głową odwróconą w jego stronę. Są blisko siebie. Mimowolnie sięgam pod ręcznik, a ona, widząc, co robię, niedbale przesuwa ręką po biodrach i odsłania piękną, jaśniejącą w mroku pupę. Teraz patrzy wprost na mnie, a w odbiciu na suficie widzę, jak coraz odważniej rozchyla nogi. Ta miękkość jest na wyciągnięcie ręki, porusza się dziwnie prowokująco. Serce zaczyna mi bić bardzo szybko, jedyną myślą, jaka przychodzi mi do głowy, jest teraz cicha, skamląca modlitwa: POZWÓLCIE MI TU ZOSTAĆ! Czy naprawdę jest tu aż tak gorąco? Skąd wzięli się ci ludzie? Chyba wcześniej ich nie było i pewnie weszli, gdy zasnąłem. Przestaję patrzeć w sufit i obracam się na bok. Bezczelnie patrzę teraz w ich stronę. Nie wiem, dlaczego robią to przy mnie, ale ten widok jest cudowny i wcale nie chcę, by przerwali! Dziewczyna pewnie trzyma go za koniec i wydaje się nieskrępowana moją osobą. Nerwowo się rozglądam, ale prócz nas nie ma tu nikogo. Zachowują się coraz śmielej. Kobieta jeszcze dalej zsuwa ręcznik i odchyla się w moją stronę, co sprawia, że mój mózg robi salto w powietrzu. Światło jest słabe, ale rozpoznaję bez trudu jej tajemniczy, ciemny trójkąt, który przyciąga mnie hipnotycznie. Ten widok zasysa mnie do środka i przyciąga jak morski wir. Żałośnie bezbronny, wiedziony odwiecznym instynktem, poddaję się klimatowi tej chwili, bo nawet jeśli to jakaś gierka, to i tak mi się podoba, a ten zniewalający bezwstyd czyni mnie przedziwnie szczęśliwym. Nabrzmiały członek łagodnie wyślizguje mi się spod klubowego szlafroka, ale wtedy niespodziewanie mężczyzna wstaje i rusza prosto na mnie. Jestem już pewien, że teraz zacznie się awantura. Dlatego ze zdziwieniem obserwuję, jak mnie mija i dopiero przy wyjściu woła do niej głośno: – Kochanie, to idę. Przynieść ci wody? Tak, „Kochanie” chce, żeby przyniósł jej wodę zimną i koniecznie niegazowaną. Nadzieja, że zajmie mu to trochę czasu, spływa na mnie w momencie, gdy słyszę głośnie trzaśnięcie zamykanych przez niego drzwi. Na oszalałym ze szczęścia umyśle robi to wrażenie, jak wiadomość o trafieniu szóstki. Zerkam ukradkiem. Leży tam gdzie poprzednio. Jej wciąż niepoprawiony ręcznik łagodnie rozchyla się w miejscu, gdzie uda łączą się pod miękkim brzuszkiem. Podejmuję decyzję i robię coś, co mnie samego zaskakuje. Zagaduję do obcej, niemal gołej kobiety, a głos mam dziwnie ciepły i spokojny, chociaż od prawdziwego szaleństwa,

od niepohamowanej, bezwzględnej żądzy, od tego, by rzucić się na nią, dzieli mnie tylko cienka, niewidzialna granica. – Przyznam pani, że to było bardzo niezwykłe! – mówię chrapliwie. Moje śmiałe, bezczelne słowa, brzmią głucho w ciepłej przestrzeni, ale potem słyszę znów tylko plusk wodospadu i dźwięki lasu z odtwarzanej gdzieś płyty. Kobieta milczy. Nie usłyszała? No i dobrze! Wstanę i zaraz stąd pójdę, bo cóż to za głupi pomysł, w takim miejscu, do zupełnie obcej, nieznajomej osoby… – Chciałbyś mnie dotykać? – pyta nagle zaskakująco niskim, zmysłowym głosem. – Tak – mówię podniecony. Odpowiadam szybko, niecierpliwie, gwałtownie. – Lubię mieć pieszczone stopy – dodaje po chwili, niemal szeptem. Widzę ją niewyraźnie w słabym świetle. Na pewno ma ładne piersi, są klasyczne, takie, których brodawki skierowane są lekko na zewnątrz, ale niewiele więcej da się zobaczyć w tym mroku. Podchodzę bliżej. Klękam przy niej. Mogę wreszcie poczuć jej zapach, aromat wiosny i brzoskwiń. Powoli kładę dłonie na jej nogach i sunę wyżej, po udach, które leciutko drżą pod moimi palcami. Przyciągam jej rękę i czuję, jak składa i zaciska na nim palce i… głaszcze go, jakby był zwierzątkiem. Szczęśliwy, rozanielony, oddaję się tym miękkim dłoniom i zupełnie nie zdaję sobie sprawy, że jej facet stoi tuż obok – musiał cicho otworzyć drzwi, pewnie wtedy, gdy w moim mózgu rozgościła się jej słodka, coraz szerzej otwarta dla mnie wagina. Teraz jest za późno! Próbuję wstać, ale powstrzymuje mnie ruchem ręki i bez słowa siada na dawnym miejscu. Trudno nie zauważyć jego silnej erekcji, cudowny członek, wielki jak u konia, od razu zostaje porwany i ląduje w ustach dziewczyny. Żeby mogła go dobrze złapać, musi się mocniej wygiąć, a rozluźniony szlafrok tak cudownie się rozchyla. Moim oczom ukazuje się niesforna, przystrzyżona kępka, szersza u góry i subtelnie zwężająca się ku dołowi. Zrywam się i dopadam jej mięsistych, ciemnoróżowych warg. Zasysam lepki nektar, który cudownie pachnie szczęściem kobiety, mokrej i otwartej. Odwzajemnia pragnienie i przyciąga moją głowę bardzo mocno, do pachnącego wilgotnym pożądaniem krocza. Trzyma ją i bezwstydnie się ociera, a zniewalający zapach wprost odbiera mi rozum. Mam w dupie, co mogłaby pomyśleć obsługa, i nie interesuje mnie nawet to, czy Julia mogłaby mi coś takiego wybaczyć. Ssę ją i wkręcam się jak popierdolony. Wchłaniam ją, jakbym miał z niej wydobyć całe ukryte piękno. Tylko to się dla mnie liczy! Facet wstał już z leżaka i podparty na rękach, rytmicznie posuwa ją w usta. Wbija się aż po jądra, które plaskają o jej mokrą brodę. Dziewczyna dusi się lekko, skamląc, jak rozgniatana myszka, lecz zaraz z głośnym sykiem wypuszcza mocno powietrze i sapiąc jak małpa, jeszcze mocniej wciąga go do środka. Rzęzimy w dzikim, opętańczym transie, zatraceni we troje, nieobecnie szczęśliwi, jak ludzie, którym udało się uciec bardzo, bardzo daleko. Trzask domykanych drzwi gwałtownie sprowadza mnie na ziemię. Odskakuję od niej szybko. Jednym susem wracam na swoją matę. Oddycham szybko. Ktoś tutaj wszedł. Słucham tych odgłosów i nie ważę się nawet otworzyć oczu. Głosy dwóch mężczyzn, którzy w ręcznikach, kilka metrów od nas, nieświadomi, że z buciorami wtargnęli w sam środek naszego mistycznego uniesienia, prowadzą banalną rozmowę, chyba na temat cen nieruchomości w Hiszpanii. Mam chęć ich zabić! Przecież, kurwa, nie obchodzi mnie, że tam przez trzysta dni w roku świeci słońce! Po co mi słońce, kiedy chcę jej boskiej cipy! Jej miękkości, jej rozkosznego azylu, lepkości i zapomnienia, które miałem już na wyciągnięcie ręki – te skurwysyny wszystko popsuły! Czar prysł i dłużej nie ma sensu tego ciągnąć. Rozżalony, pełen rozedrganych wspomnień, zapomniawszy, że wciąż mi jeszcze stoi, wychodzę stamtąd i wpadam na recepcjonistkę. Dziewczyna zbiera zużyte ręczniki i dopiero, gdy speszona spuszcza wzrok na widok mojego stercza, który trudno mi ukryć, orientuję się zawstydzony, o co chodzi. Udaję

jednak, że wszystko jest w porządku, i oddaję jej bez słowa mokre prześcieradło, zapominając oczywiście zwrócić pożyczony ręcznik. Jestem oszołomiony – wracam z innego świata. Mijam bramkę. Znów jestem po drugiej stronie lustra, gdzie życie toczy się normalnym rytmem. Ludzie siedzą gromadą w jacuzzi i wpatrzeni w im tylko znany punkt, robią to, mając minę, jakby znaleźli swoje szczęście. Po co udają? Gdyby tylko wiedzieli, co mi się właśnie przydarzyło? … W moim świecie wszystko się zmieniło i powywracało do góry nogami – doznałem oświecenia! Nie jestem człowiekiem, który szedł przed godziną do sauny. Może nie unosi się nade mną jeszcze aureola i może robię wszystko tak jak zwykle, brodzę po śliskiej od wody posadzce i, przepasany ręcznikiem, bez słowa mijam ludzi, którzy w kąpielowych kostiumach są brzydcy i ładni, smutni i weseli, włochaci, grubi i chudzi, pachnący i śmierdzący, ale oddalam się od nich z prędkością światła. Niemożliwie pyszny erotyzm, który przed chwilą mnie musnął, przywrócił moje wciąż jeszcze świeże wspomnienia, które wracają teraz wezbraną falą z nieodległej przeszłości. Październik 2009 roku, hotel gdzieś na Montmartrze – tam kwaterują nas podczas konferencji dla liderów działu sprzedaży. Idę na wieczorny spacer po XVIII dzielnicy. Spod Sacré-Coeur kieruję się na dół i mijam wiecznie tętniący życiem Place du Tertre. Chcę dojść do samego Moulin Rogue, więc zapuszczam się beztrosko w plątaninę ulic, które schodząc coraz niżej, prowadzą przez tę urokliwą dzielnicę. Dochodzę pod zamknięty o tej porze mały park, gdzieś przy Galette Café. Mam iść dalej, lecz moją uwagę przykuwa neon z napisem: Sauna Privée. Ciekawość każe mi sprawdzić, co kryje się za ciężkimi, masywnymi drzwiami z kolorową szybą w kształcie rombu. Zaskakuje mnie przenikliwy dźwięk dzwonka, ale zaraz potem brzęczy blokada i drzwi łagodnie ustępują. Wchodzę do środka, do łagodnie oświetlonego wnętrza. – Bonsoir – wita mnie śliczna mulatka w recepcji. W powietrzu czuję aromat nieznanego, egzotycznego olejku. Dochodzi ósma, ale widzę, że ten lokal ledwie przed chwilą został otwarty, jest jeszcze pusto. Dziewczyna badawczo taksuje mnie wzrokiem. Przygląda mi się, bo jest przekonana, że zabłądziłem. Wciąż jednak pięknie się uśmiecha, więc nie widzę powodu, by teraz wyprowadzać ją z błędu. Rozglądam się dokoła z miną naiwnego turysty. W głębi, za kontuarem, pośrodku oświetlonego punktowymi reflektorami wejścia, jest korytarz, który prowadzi gdzieś na dół. Dostrzegam tam dwie inne, może dwudziestoletnie kobiety, piękniejsze niż ta z recepcji. Ich skóra posmarowana czymś specjalnym, połyskuje odcieniami zamorskiej miedzi. Mają na sobie zwiewne chusty w wielkie kwiaty, które prześlicznie okrywają tajemnicę ich kształtów i z szumem jedwabiu falują wokół ich bioder, kiedy obie ruszają w moją stronę. Ich stopy ledwo dotykają ziemi. Odsłonięte piersi poruszają się swobodnie w rytm kroków. Widok jest tak piękny, jakbym znalazł się przed niezwykłym obrazem w Orsayu. Mój zachwyt przerywa nagle dźwięk kolejnego dzwonka. Mulatka odblokowuje drzwi i do środka wchodzi para Francuzów. Są w średnim wieku. Mężczyzna jest szpakowaty, dobrze ubrany, a idąca za nim, niewiele młodsza kobieta, jest naprawdę bardzo ładna. Widzę jej jasnoszare, świecące oczy. Przychodzi mi na myśl, że ma minę dziecka, które zaraz odpakuje swój prezent spod choinki. Jej uśmiech robi się jeszcze szerszy, kiedy dziewczyny zza kontuaru podchodzą i jak na komendę, po wymianie powitalnych pocałunków, biorą ją za ręce. Znikają razem w korytarzu prowadzącym gdzieś do wnętrza tego tajemniczego budynku. Mężczyzna płaci, ale za co? Wynajmuje tu pokój? O co do cholery chodzi? Nie ogarniam. Podchodzę bliżej i łamanym francuskim pytam o cenę wstępu – dwieście euro? Cóż miałbym dostać za taką kasę? Powtarza się słowo swing, tyle to potrafię zrozumieć, ale kojarzę to na razie tylko z tańcem. Wtedy, widząc, że nie zrozumiem, dziewczyna wpada na doskonały pomysł. Bierze mnie za rękę i przeprowadza za kontuar. Ruszamy korytarzem, który schodami wykutymi

w osiemnastowiecznych murach, prowadzi na dół. Schodzimy coraz niżej. Idziemy szybko po wąskich, śliskich schodach, a drogę oświetlają nam małe, bladoczerwone lampki, co sprawia wrażenie, jakby schodziło się do piekieł. Dochodzimy do szerokiej antresoli, pod którą rozpościera się niesamowity widok. Ściany nadspodziewanie wielkiej sali ozdobiono malowidłami, które nawiązują do rzymskich orgii. Pośrodku jest duży basen, który połyskuje błękitną wodą, odbijającą liczne światełka. Na owalnym brzegu siedzi ta kobieta. Jest w ręczniku i koronkowych, pięknych majteczkach. Dziewczyny wskoczyły już do wody i delikatnie głaszczą ją po udach, głośno się śmiejąc i chlapiąc jak dzieci. Polewają je strumieniem niesionej w dłoniach wody, a ich piersi, poruszane falami ciepłej, błękitnej wody, wydają mi się teraz jeszcze większe i bosko dryfują na powierzchni. Wtedy otwierają się boczne drzwi. Do środka wchodzi tamten mężczyzna. Ustawia przy brzegu basenu jeden z wiklinowych foteli, stojących przy brzegu w szeregu, w którym wygodnie się rozsiada, bez słowa obserwuje bawiące się kobiety. Blondynka, która z nim przyszła, odchyla głowę i nieprzerwanie patrząc mu w oczy, pozwala swoim nimfom zsuwać z siebie resztę ubrania. Robią to sprawnie, wykazując się niezwykłą, działającą na wyobraźnię pomysłowością. Ta scena jest niezwykła i bajkowo piękna, zapiszę ją w pamięci na zawsze. Zostanie we mnie, jak pierwsze, intymne spotkanie z kobietą – mój „pierwszy raz”. – Ça va? – pyta mulatka, ciągnąc mnie z powrotem na górę. – Ça va – wszystko się poukładało. Gdyby nie fakt, że od przylotu kiszę skrzętnie w portfelu dwie pięćdziesiątki, wobec których mam jeszcze wielkie, finansowe plany, z radością rozstałbym się z każdą kwotą euro. Dałbym się skusić, tyle że obecnie mój budżet nie uwzględnia podobnych ekstrawagancji. Grzecznie dziękuję, obiecując, że wrócę. Wychodząc na ulicę, czym prędzej odnajduję najbliższy bar, gdzie zajmuję pierwsze z brzegu krzesło. Rozdygotany i bezczelnie omijany przez kelnera, rozważam sytuację, bo jestem rozżalony i rozbity. Czuję się tak, jakbym przed chwilą musiał opuścić swoje własne przyjęcie urodzinowe. Nie wyrzucono mnie wprawdzie, ale nic, nawet łyk cierpkiego, zimnego piwa, które kelner wreszcie mi przynosi, nie smakuje tak niezwykle, jak to, co przed chwilą oglądałem. Rajski obraz cudownie ckliwej rozterki prześladuje mnie boleśnie i nie pozwala mi skupić się na niczym innym. Zapominam, że jestem w jednym z piękniejszych miast świata, równie dobrze mógłbym siedzieć sobie teraz w barze, gdzieś w Koluszkach, jest mi wszystko jedno. Dziś ominęło mnie coś niezwykłego! Czemu nie wziąłem kasy? – wciąż rozpamiętuję, dręcząc się przy tym okrutnie. Niezwykła, nieskrępowana radość tych kobiet była tak piękna, że chce się płakać! Nigdy nie wybaczę sobie tego, że mnie tam nie było! Dopijam browar i wracam grzecznie do hotelu, kupując po drodze mały, seksowny fartuszek, taki ze sklepu z pamiątkami, z czarnym kotem i wieżą Eiffla i nie omieszkam wyobrazić sobie przed zaśnięciem, jak wyglądałaby w nim Julia, tak… bez niczego pod spodem… Dwa lata później i prawie dwa tysiące kilometrów dalej, ni to siedząc, ni leżąc, zapadając się w fotelu z beżowej, sztucznej skóry, poruszony oddaję się tym wspomnieniom i obserwuję bacznie wyjście. Czekam, aż wyjdą z sauny. Nerwowo bębnię palcami o blat stołu w bukowej okleinie, bo nie mam żadnego planu. Nie mam pojęcia, co miałbym zaraz zrobić czy powiedzieć, więc gdy wychodzą, spoglądam tylko ukradkiem w ich stronę. Idą za ręce, beztrosko rozluźnieni, oboje w jaskrawoczerwonych, sportowych kurtkach, wciąż rumiani po ostatnim, gorącym seansie. W odzierającym z magii świetle jarzeniówek wydają się mniej atrakcyjni. Postrzegałem ich poprzez pryzmat wzbierającego pożądania, byli jak bogowie miłości, teraz widzę ich normalnych i zwykłych, przechodzących obok pod świecącym na czerwono napisem „Wyjście”. Kobieta jest błękitnooką blondynką, nie najpiękniejszą może,

ale bardzo sympatyczną. On okazuje się postawnym szatynem z mocno zarysowaną szczęką. Oboje sprawiają wrażenie ludzi, którzy równie dobrze jak w saunie, czują się w ciasnych kolarskich gaciach, na górskim szlaku albo na siłowni, po prostu fit, fit, fit… Wyglądają na zadowolonych. Mężczyzna trzyma ją czule pod rękę i rozprawiają wesoło. Kiedy tak wracają do swojego świata, to choć nasze ciała zaznały przedziwnej bliskości, choć dotykałem jej w sposób, w jaki dotąd zdarzyło mi się dotykać tylko Julii, czuję, że są mi obcy. Już nie wzbudzają emocji, bo w mojej rzeczywistości nie ma dla nich miejsca. Świadomość, że są mi całkowicie obojętni, przynosi mi pewną ulgę, a jednak cieszę się, że stało się to, co się stało. Jestem szczęśliwy, bo w czymś mi pomogli. Bo uświadomili mi wreszcie odpowiedź na pytanie, które od prawie roku dręczy mnie i uwiera jak kamień w bucie, jak cierń. Każda, nawet bardzo zakochana w sobie para, dochodzi do momentu, gdy nie potrafi poczuć żaru, który kiedyś ją połączył. Patrzysz na kobietę, za którą tak szalałeś, bez której szkoda było ci przeżyć choćby chwili i odkrywasz ze smutkiem, że nie przypominacie już Romea i Julii, a raczej nudnych Niemców z NRD, którzy wyprzedzani na autostradzie, patrzą w dal jak kukły. Dlaczego przychodzi taki moment, że kobieta, którą kochasz, przestaje cię zachwycać swoim pięknem? I nie chodzi o jej bardziej obfite ciało czy już widoczne zmarszczki, ale o zwykłą świadomość szczęścia. Wiesz przecież, że jest cudowna, piękna, nadzwyczajna, twój rozum dokładnie ci to mówi, ale serce nie potrafi już poczuć. Nie rejestruje uniesień, pragnień i tęsknot, które kiedyś tak fantastycznie napędzały wasz związek. Zamiast tego coraz częściej fundujecie sobie ersatz, produkt zastępczy w postaci kolejnych podróży, kolejnego samochodu i rzeczy, którymi zagracacie swoje życie. Czy tylko to zostało?! To takie smutne! Zboczona para z sauny po prostu mnie zachwyciła i podsunęła pomysł. Przecież facet mógł przez chwilę poczuć mój zachwyt, widział, jak patrzyłem na jego kobietę, i choć zna ją tak dobrze, na nowo doznał uczucia jej odkrywania. To przecież takie proste i takie cudowne! Jakże chciałbym znów spojrzeć na Julię zakochanymi, pełnymi podziwu oczyma. Jakże wspaniałym jest ten sposób, który przywraca te emocje! Wskazali mi prawdziwy kierunek… Przez chwilę idę kilka metrów za nimi. Stoję nieruchomo i patrzę, jak on otwiera przed nią drzwi samochodu. Wyglądają, jakby znów mieli po dwadzieścia lat, jakby dostali znów tajemnej mocy, nadprzyrodzonej energii. Dziewczyna lekko wsiada do ciemnego suva na pszczyńskich numerach, a on szarmancko zamyka za nią drzwi i znikają z mojego życia. Wracam nieśpiesznie do swojego samochodu. Siadam w sztywnym, zmrożonym fotelu i zastanawiam się przez chwilę, jak spędzą dalszą część wieczoru. Dioda zapala się, a potem gaśnie, mój diesel rozpoczyna swoją wesołą klekotankę. Szukam muzyki, tej odpowiedniej. Przerzucam kolejne piosenki, a myśli krążą wciąż wokół niezwykłych doznań, wśród których narasta we mnie nadzieja. Sprawia, że robi mi się cieplej, jeszcze zanim mój silnik nabierze odpowiedniej temperatury. Peter Gabriel od pierwszych taktów piosenki przypomina mi, że jesteśmy tylko ludźmi. Wrzucam bieg i łagodnie ruszam w stronę domu. Ja to zrobię! Jestem tego pewien. Śpiewam z Kate w refrenie: Don’t give up i nadzieja staje się coraz większa… Parkuję pod domem, jest przed jedenastą. Mieszkamy na ulicy Konarskiego, w samym centrum Gliwic, gdzie cwany deweloper wcisnął dość nowoczesną plombę między jeszcze przedwojenne kamienice. Wjeżdżam z garażu windą na nasze trzecie piętro i otwieram drzwi naszego mieszkania. Julia i chłopcy pewnie dawno zasnęli. Nie chcę ich obudzić, więc na palcach przechodzę przez przedpokój i kieruję się do gabinetu, który urządziliśmy zaraz za sypialnią. Mogę tam pracować, nikomu nie przeszkadzając, a dziś to miejsce będzie mi szczególnie potrzebne. Muszę sobie w głowie wszystko poukładać, bo wciąż jestem tak podekscytowany, że mogę wszystko spieprzyć, spłoszyć Julię lub zrazić ją swoją nazbyt szczegółową opowieścią. Za

oknem znów zaczęło padać. Tym razem białe płatki wirują w silnym podmuchu i w świetle lamp ulicznych, a ja wpatrzony w nie, jak w tandetną szklaną kulę, przypominam sobie, jak to się z nami zaczęło. Jak miękko weszliśmy w życie, w którym byliśmy tak nieprzyzwoicie szczęśliwi. Kiedy wracałem do niej na skrzydłach. Gdy pędziłem z pracy do kobiety, której widoku nie mogłem się doczekać. Czemu teraz już tak nie jest?! Dlaczego zapominam, jak cudowne są jej włosy, jasne, miękkie, które związuje dla mnie w koński ogon? Czy pamiętam jeszcze głębię jej oczu, ich rozmarzony błękit, pełen upartej siły, tej która nigdy nie pozwalała mi się poddać? Czy całuję te oczy każdego ranka i wieczora? Czyż zapomniałem, jakie są jej usta, pełne, karminowe, tak idealnie wykrojone, których radość z tego, że jesteśmy ze sobą, od dawna miesza się, obecnie częściej, z troską o to, jaką wybrać szkołę dla naszych dzieci? Jej nogi, niezwykłe, długie, niosące ją tak, jakby nie dotykała ziemi? Biodra, które kołyszą się jak zapowiedź największego szczęścia, jak sączący się z radia dobry jazz – czemu jej nie wielbię? Dlaczego nie zachwycam się po prostu tym, że jesteśmy razem, nie dostrzegając tego cudu? Od roku wszystko jakoś się wymyka. Julka przestała być moim odkryciem i nadzieją. Widzimy się, ale nie dostrzegamy! Dzień po dniu pozwalamy naszej miłości pokrywać się patyną czasu i gęstymi osadami znużenia. Mając tak nudną, niewzruszoną pewność, że już zawsze tak będzie. Ta kobieta jest moja, więc przestaję smakować cud jej zdobywania? Nasza miłość stała się przewidywalna? Teraz już nikt nie sprawdza w nocy, czy to drugie śpi obok. Sam już nie łapię się na czułej kontemplacji jej zapachu. A to dlaczego? Tylko dlatego, że jestem pewien? Bo uważam, że ONA i tak mi się należy? Przecież to kłamstwo! Chcę znów czuć ten niepokój! Wystraszyć się, że mogę ją stracić. Zawyć z tęsknoty za jej ciałem i znów wierzyć w to, że spotkało mnie nieprawdopodobne szczęście! Ta DECYZJA dojrzewała. Czaiła się we mnie, gdzieś w głowie, w jej zakamarkach. To czasem oddalało się ode mnie, ale zaraz wracało, z jeszcze większą siłą, jak zapowiedź nieuchronnego, jak coś, co musi nastąpić. Już nie potrafię i nie chcę się przed tym bronić, to przypływa i odpływa, myśl, że zapomnimy, jak wiele nas połączyło, że obudzimy się rozpaczliwie sobą znudzeni, jest tak okropna, to coś gorszego od zdrady i porzucenia, a ja nie pozwolę, by to mogło się zdarzyć. Właśnie dlatego przygoda w saunie tak mnie inspiruje. To jest jak olśnienie, jak objawienie nowej drogi: Przecież można się dzielić… Spojrzeć na kobietę, którą kochasz, oczyma kogoś innego… Od nowa się nią zachwycić, nie zapominając, że ONA jest tylko twoim szczęściem… Mając w pamięci, jak patrzył, jak podziwiał i przyglądał się swej kobiecie, widząc ją na nowo w moim bezmiernym uwielbieniu, gdy pieścił ją moimi dłońmi, gdy ocierał się o nią moim ciałem i kontemplował moimi oczyma, czuję przypływ takich emocji, jakich nie zaznałem od kiedy się zakochałem. Ten stan jest odwrotnością rozpadu, przed którym uciekamy w droższe samochody i coraz gorsze, snobistyczne towarzystwo ludzi, których naprawdę nie znosimy. Odkryłem coś, co stanie się moją alchemią, dzięki której oszukam nieodwracalny bieg czasu. Choć wcale tego nie planowałem. Choć nie dalej jak wczoraj myślałem, by iść razem z Julią do specjalisty, zapisać nas na jakąś durną terapię i szukać ludzi, którzy poradzili sobie z takim stanem. Mam rozwiązanie i nie odpuszczę! Wkrótce przekonam się, czy to działa… Czy się boję? I to, kurwa, jak! Na myśl, że będę musiał zaryzykować, że może inne, lepsze dłonie, zepchną mnie na margines doznań, strach paraliżuje mnie od pięt po kręgosłup, ale się nie cofnę! Muszę otworzyć sekretne drzwi. Pragnę wejść do tego zakazanego ogrodu, bo nie chcę myśleć, co by było, gdybym tego nie zrobił. Nie wiem, czy Julia to zrozumie. Czy nie uzna tego za podstęp wymierzony w jej niezachwianą pozycję albo nie weźmie tego za żałosną próbę dorwania się do obcej cipy. Postaram się, żeby nie poczuła się zraniona. Stanę się czuły, delikatny i wspaniałomyślny, bardziej wrażliwy i opiekuńczy. Zrobię wszystko, żeby mi uwierzyła, bo nie doprowadzimy

naszego związku do stanu, w którym kochający się ludzie odkrywają ze smutkiem, że nie są już sobie w stanie zaoferować nic więcej. Uruchamiam komputer. Wpisuję hasło private sauna i drżę jak uczniak nad „Playboyem”. Czuję ten sam niepokój, to samo podniecenie i euforię. Odnajduję w mojej głowie te same miejsca, czuję to, co w Paryżu. Podobne kluby są teraz wszędzie i nawet w naszej kochanej, pruderyjnej ojczyźnie, można dobrze się zabawić. Szybko notuję na bloczku numery telefonów i godziny otwarcia. Potem chwilę nasłuchuję, czy ona może się nie zbudziła – spokój. Z salonu słychać ściszony telewizor. Zegar od Reginy tyka równo, miarowo, lodówka szumi i pomrukuje zalotnie. Zanurzam się w marzeniach, w których nieco odwracam rolę. Widzę w nich Julię, jako kobietę, tę, którą dziś spotkałem, i ze zdumieniem odkrywam nowe, perwersyjne pragnienia, skrywane dotąd skrzętnie pod fałszywą maską zapracowanego trzydziestolatka. Myślałem: „nie masz czasu na takie głupoty”, a teraz trzymam go i czuję falę cudownej błogości. Jakie to niewyobrażalne szczęście, widzieć tak spełnioną żonę!… Czyszcząc nieliczne ślady wokół myszki, czując, jak spokojny dotąd, dziwnie uśpiony umysł, chłonie zastrzyk nowej energii. Dałem sobie coś podobnego do stanu miłosnej euforii. Czy jestem już od nowa zakochany? Być może. Mój cel jest blisko, w zasięgu ręki. Potrzebuję tylko ustalić granicę, której nigdy nie przekroczymy, a potem wszystko stanie się możliwe. Namówię ją, a stara miłość wzniesie się wyżej, gdzie odkryjemy świat nieznany, dostępny tylko dla elit. Nasz nowy eden. Wyłączam komputer, rozbieram się i wślizguję szybko pod kołdrę, przytulając się ostrożnie do miękkiej, ciepłej skóry. Julia oddycha. Czuję kochane, rozgrzane snem ciało, nieświadome jeszcze i pogrążone w marzeniach, w których nie spodziewa się zmian, cudów, jakie wkrótce nadejdą. Zasypiam i dziwnym trafem nie śni mi się Julia ani nieznajoma z sauny. Widzę w swojej projekcji Natalię, młodszą siostrę Julii. To wszystko dzieje się na schodach prowadzących do naszego mieszkania. Cały obraz przepełniony amarantem i jakąś stalową, oślepiającą bielą, jakbym umarł i znalazł się po drugiej stronie, ukazuje mi scenę, w której ona zatrzymuje mnie w drodze z domu do pracy. Teraz klęczy i nie przejmując się, że ktoś może nas zobaczyć, zaczyna robić mi loda. Dziewczyna działa sprawnie i metodycznie, czemu ja nie potrafię się oprzeć, nie mogę tego powstrzymać. Zawstydzony patrzę, jak mijają nas kolejni, zgorszeni widokiem sąsiedzi, a ja jak kretyn wołam do nich: „Dzień dobry!”. – Dzień dobry – słyszę z oddali. Burza jasnych, długich włosów rusza się miarowo, gdzieś między moimi nogami, na dół i do góry. Julii często zbiera się na miłość o dziwnych porach – jest szósta piętnaście. Przez chwilę wczuwam się w miękkie oddanie, ale zerkam na budzik, bo zaraz trzeba będzie przecież wstawać do pracy! – Późno wróciłeś – mówi z przyganą w głosie, gdy delikatnie od siebie ją odsuwam. – Dzień dobry, kochanie – unoszę śliczną główkę za podbródek i całuję ją prosto w usta. – Co? Nie masz już ochoty? – pyta zaczepnie – coś ty tam robił na tej kolacji? – Doceniam pani niezwykłą inicjatywę, lecz napijmy się spokojnie kawy – mówię stanowczo – muszę wyjść wcześniej – dodaję przepraszająco – o ósmej mam już spotkanie. Julia waha się, potem z dezaprobatą patrzy na wiotki członek, a jego stan nie zachęca jej swym nagłym uwiądem. Przytulam ją, całuję raz jeszcze i na tym kończymy nasze amory. W kuchni, podczas śniadania, padają pojedyncze słowa, krótkie zdania, przerywane muzyką i wiadomościami z radia – zwykła, poranna krzątanina. Rozmawiając monosylabami, tak o wszystkim i o niczym, zajęci szeregiem porannych czynności, wśród których nie ma miejsca i czasu na wyrażenie uczuć dnia minionego, nie znajdę sposobu, aby powiedzieć to, o czym chciałbym jej powiedzieć. Nie znajduję słów albo po prostu nie mam odwagi. Trudno zrozumieć, kogo chronię, siebie, ją czy nas oboje? Nie zdobywam się na szczerość, tę, której wczoraj w nocy tak pragnąłem, i najnormalniej tchórzę, na pół roku.

Kawa na ławę PAŹDZIERNIK 2011 Jest pogodna sobota. Słońce wciąż jeszcze świeci mocno, więc nikt z nas nie chce lub nie potrafi sobie wyobrazić, jak brzydko zrobi się już wkrótce, za mniej niż miesiąc. Jedziemy razem z Julką do IKEA, a ja mam za sobą najdziwniejsze w swoim życiu, oderwane od rzeczywistości półrocze. Prowadzę dziwnie podwójne życie, co uświadomiła mi wczorajsza, dość zresztą śmieszna sytuacja. Byliśmy w trakcie parapetówki u naszych znajomych, gdzie pojawiła się pewna dziewczyna. Panna podobno otwarcie mnie kokietowała, a ja przez cały wieczór, jako jedyny tego nie dostrzegłem, bo moje myśli zaprzątnięte były tylko tym, czy historia odwiedzanych przeze mnie stron została wyczyszczona w komputerze! Trudno uwierzyć, ale obecnie działam jak szpieg, więc wciąż muszę się pilnować. Przed kim? Przed własną żoną, bo funkcjonuję w dwóch równoległych światach: w poukładanym, normalnym, gdzie mam pracę, ją i dzieciaki, oraz w moim sekretnym, odkrywanym coraz dogłębniej zaraz po przygodzie w saunie. Eksploruję ten świat w tajemnicy i prowadzę w nim dość burzliwe, głównie erotyczne życie. Właściwie prowadzimy je tam razem, tyle że Julka jeszcze o niczym nie wie. Zaciekawił mnie portal dla swingersów, ale nie mogłem się zapisać jako singiel – zapisałem nas oboje, w wyniku czego razem z żoną występujemy tam jako para radosnych popaprańców. Julka, niczego nie przeczuwając, beztrosko flirtuje wirtualnie z innymi, podobnymi do mnie oszołomami, a ja, brnąc coraz głębiej w swej kosmicznej konfabulacji, próbuję robić wokół niej całą otoczkę. Jestem Ewą i Adamem, zarazem dziewczyną i facetem, promiennym początkiem i żałosnym końcem całej hecy, która wciąga mnie w sposób wprost niemożliwy. Ja się uzależniłem i każdą wolną chwilę spędzam wśród swoich wirtualnych, zboczonych przyjaciół. Oczywiście muszę pracować, więc wstaję wcześnie, o piątej, czasem o czwartej rano, zastanawiając się, czy to aby nie początek jakiejś choroby psychicznej? Trzydziestoletni facet stał się członkiem, tak, członek pasuje tu idealnie, bo obecnie stałem się rozochoconym kutasem wirtualnej społeczności seksualnych zboczeńców. Tylko ONI dają mi to, czego mi potrzeba, potrafią mnie zrozumieć. To bardzo różni ludzie, z różnych środowisk, bywają wykształceni, ale i tacy, którzy nie potrafią poprawnie sklecić zdania, z lepszą i gorszą sytuacją materialną, nudni jak przemówienie Rostowskiego, a czasem pokręceni jak pomysły Palikota. Jedno, co nas łączy, to mroczna fascynacja i jawne przywiązanie do rozwiązłości. Muszę z nimi pisać, codziennie. Potrzebuję ich podglądać, bo właściwie zacząłem już żyć ich życiem, są dla mnie jak rodzina. Gdy z niekłamaną dumą i naiwnością prezentują mi zdjęcia swoich żon albo kochanek, mam wrażenie, czuję, że jestem im bliski jak nikt inny. Te zdjęcia bywają ładne, czasem nawet erotyczne, ale najczęściej to zwykła pornografia, i to taka, której poza nimi nikt nie powinien oglądać. Ale co robić? Chcą się podzielić? Z rozkoszą kradnę im całą intymność. Na portalu jest nawet ranking stopniowany według poziomu wyuzdania każdej z par, takie jaja! Musiałem trochę nakłamać, bo „nasze” zdjęcia należą do innej, nieco podobnej do nas pary, ale wygrzebałem coś w sieci. Co miałem zrobić? Wziąć Julkę za rączkę i zaproponować rozbieraną sesję? Wykopałaby mnie z sypialni razem ze statywem i aparatem, nie ma szans! Ale zbytnio się tym nie martwię. Jak się dobrze przypatrzyć, to ci, których znalazłem sobie w internecie, są do nas bardzo podobni. Tamta też ma pipkę, wielkie cyce, a że jesteśmy tylko ludźmi, to obrazki w gruncie rzeczy oddają rzeczywistość. Przecież żaden inny ssak nie wpadłby na kretyński pomysł pokazywania innym na zdjęciach własnej dupy!

Działa to tak: oni wklejają – ja oglądam, ja wklejam – podglądają oni. I tyle. Nie potrafię wyjaśnić, dlaczego właśnie to nas podnieca, ale nikt nie zastanawia się chyba nad tym, o co tu naprawdę chodzi. Każdy ma powody i motywacje. Mój jest oczywisty, odległy, ale konkretny i zmierzam do swojego celu z konsekwencją cyborga. Chciałbym po prosu poznać wirtualnie piętnaście, może nawet dwadzieścia par, realnych, które będą chciały się spotkać w naszym prawdziwym świecie. Szukam ludzi, którzy mnie zainteresują i będą na tyle inteligentni, dowcipni, że odważę się kiedyś przedstawić ich Julce. Najważniejsze, żeby nie zrezygnowali w ostatniej chwili, przed tym przestrzegają mnie moi wirtualni, doświadczeni przyjaciele. Gdy ich już znajdę, wtedy na pewno się odważę. Zacznę namawiać żonę na takie spotkanie. Tylko tą myślą żyję, bo mnie krzepi. Tamta wizja bezwstydnie podnieconej Julki, wyuzdanej, w objęciach kobiety albo pieszczonej przez kogoś obcego, taka wizja, każe mi się budzić, jak pieprzonemu skowronkowi, o świcie i zagrzebywać w tym brudzie coraz bardziej. Poszukuję prostej, prymitywnej podniety i wierzę, że znajdę w końcu kogoś odpowiedniego dla nas. Wydaje mi się, że gdy poznam fajnych ludzi, Julka pójdzie na całość, bo przecież mi ufa. Dopiero wtedy spróbujemy. Moja żona pozna i zrozumie, czym jest prawdziwe szczęście! Obiecuję to sobie od pół roku, choć ostatnio czuję się winny jak pies, który ukradkiem porwał ze stołu schabowego. Choć jego pani nie spostrzegła, to obłuda okropnie mnie męczy. Chodzę z podkulonym ogonem, bo wiem, że wkrótce nieźle mi się oberwie. Nie wiem, czemu nie potrafię porozmawiać z własną żoną? Jestem pewien, że mnie wyśmieje albo, co jeszcze gorsze, zacznie się mną brzydzić! Przecież inaczej już dawno pokazałbym jej to wszystko. Wytłumaczyłbym, że jest wolność, że są ludzie, którzy spełniają takie pragnienia, co nie oznacza wcale, że muszą siebie ranić. Nic jednak jej nie mówię, bo się boję. Jestem pewien, że Julia odsunęłaby się ode mnie, a budowane latami zaufanie stałoby się nagle gówno warte. Sam jestem sobie winien. Wszystko przez to, że wolałem życie z „księżniczką”, że uczyniłem ją fruwającym aniołkiem, takim, który nigdy nie pierdzi. Julia stała się kobietą godną jedynie miłości nieskalanej i nie pasuje do wizji lubieżnego kurewstwa, która teraz tak mnie pociąga. Jak miałbym jej to wszystko wytłumaczyć? Co więc mam zrobić? Zagrać teraz o wszystko? Postawić nasze małżeństwo na jedną, pieprzoną kartę? A właśnie, że tak. Zrobię to i to, kurwa, dzisiaj! – postanawiam nagle, sądząc, że bardzo dobrze się złożyło z tą kokietką z parapetówki. Julia często powtarza: „masz być facetem, który nie ogląda się za obcymi babami”. Właśnie dlatego jest zachwycona moim wczorajszym zachowaniem i przesyła mi tajemne znaki, które odczytuję tak, że wieczorem mogę poprosić, o co zechcę. Jest w doskonałym humorze, ale naśmiewa się i żartuje sobie ze mnie, nie zdając sobie sprawy, jaką tajemnicę skryłem pod maską fałszywej pruderii! – Wiesz, czasem mam wrażenie, że w życiu tyle rzeczy niepotrzebnie nas omija – rzucam od niechcenia. Stoimy na światłach, do IKEA mamy jeszcze jakieś piętnaście minut. – A co? Myślisz o pannie z wczorajszej imprezy? – Julia wciąż sobie ze mnie żartuje. – Wcale nie, ale mam swoje marzenie, o którym jakoś nigdy ci nie mówiłem – zaczynam się tłumaczyć, wiedząc dobrze, że taka wrzutka tylko rozbudzi jej ciekawość. – Oświeć mnie w tych marzeniach, może będę mogła ci pomóc? – mówi, przyglądając mi się, jak eksponatowi, jak zapomnianemu obrazowi, na którym nagle coś zwróciło jej uwagę. – Najgorsze, że tobie to się nie spodoba – dodaję smutnym, zmartwionym głosem. – No, jeśli nic nie powiesz, nie będę mogła powiedzieć, czy się mylisz – stwierdza, jak zwykle u niej, przytomnie i rzeczowo. Nie mogę jej odmówić logicznego toku rozumowania. – Znalazłem pewien klub i chciałbym go odwiedzić, ale tylko razem z tobą. – Ciekawe… To dyskoteka? Jakiś klub książkowy? – zgaduje. – Borys, mów jaśniej. – Muszę ci chyba najpierw coś wytłumaczyć – wolę od razu być precyzyjny.

– Chodzi o klub odnowy biologicznej? – Julia zgaduje dalej. – Może bolą cię już plecy, starzejesz się? – No… niezupełnie. Wiesz, to taki klub dla par, wiesz, dla takich par, które chcą spróbować… No wiesz… Chciałyby ze sobą trochę poswingować. – Nie bardzo rozumiem. Chodzi ci o ten taniec? – jest zbita z tropu, nie pojmuje mojego dziwactwa, gdyż naturalna prawość nie pozwala jej myślom nawet podążać w tamtą stronę. – Swingowanie nie zawsze oznacza taniec, tu chodzi o… seks w większym gronie – mówię jednym tchem i gwałtownie ruszam ze świateł. Zmieniło się na zielone. Jadę przed siebie, coraz szybciej. Za wszelką cenę chcę odwlec moment, gdy będę musiał znów na nią spojrzeć. Trzymam się kurczowo kierownicy i skupiony wyprzedzam samochody, jeden po drugim. Julka patrzy raz na mnie, raz na drogę. Zaniemówiła. Jest tak zaskoczona, że teraz nie wie, co powiedzieć. To niezwykłe, bo zdarza się naprawdę bardzo rzadko, Julia lubi dużo gadać. – Fiu, fiu… To się nazywa mieć marzenie – mówi w końcu i wyczuwam sarkazm – Czyli co, mój Romeo? Mielibyśmy pojechać do jakiegoś klubu po to, żeby się pieprzyć, jak popadnie, każdy z każdym, ostatni gasi światło? – Julka zaczyna robić się nerwowa, znam ten stan. – Niezupełnie, ale popatrz – próbuję ratować sytuację – na przykład, kiedy my się kochamy, obok nas jest inna para, wiesz, tak jak na imprezach w akademiku, taki powrót do przeszłości. Nie myślałaś nigdy o podobnej sytuacji? Nie podkręciłoby cię coś takiego? – Między innymi właśnie dlatego nie chodziłam na imprezy do akademików – mówi sucho. – Naprawdę to dla ciebie takie podniecające? Siedziałbyś i co? Obserwował, jak dobiera się do mnie jakiś obcy misiek? Takie coś cię kręci? – mówi, robiąc bardzo zniesmaczoną minę. – No, raczej… wolałbym wyobrazić sobie smukłą łanię, która zajmie się moją sarenką – mówię lekko podniecony, używając podobnej terminologii. – O to ci chodzi, zbereźniku. Nie byłbyś zazdrosny o dziewczynę? – Julka zaczyna rozumieć. Uśmiecha się i mam wrażenie, że przez chwilę, nad czymś się teraz zastanawia. – Tak. I byłbym wtedy najszczęśliwszym facetem świata – mówię już cudownie rozmarzony. – Ale z ciebie głupek – teraz i ona się śmieje. – Nie wiem, czy to byłoby podniecające. Tylko raz w życiu pomyślałam o czymś takim – przyznaje. – Byłam wtedy mocno wstawiona. – Nie chciałabyś się przekonać? – dopytuję, szczęśliwy, że wciąż rozmawiamy. Posprawdzałem to miejsce. Wiesz, tam przychodzą tylko pary w naszym wieku, czasem trochę starsze. To niedaleko, w Bielsku-Białej, więc przy okazji mogłabyś odwiedzić Beatę. – To ciekawe – odpowiada. O Beacie powiedziałem specjalnie. Wiem, że odkąd przeprowadziła się do Bielska, ich wzajemne kontakty stały się dość sporadyczne, a dziewczyny były kiedyś serdecznymi przyjaciółkami. Julia ją lubi… – Nie chciałabyś spróbować? – drążę jeszcze, chcąc, by dała mi szansę, chociaż cień obietnicy. – Borys, mnie to naprawdę nie kręci, ale może kiedyś… Póki co, idźmy po ten regał – odpowiada dyplomatycznie, nie zamykając furtki do ogrodu moich niegrzecznych marzeń. Dla spełnienia których kupię regał i cztery kwiaty w donicach, oraz stojak na buty i materiał na zasłonki, pierdoły, na które nigdy bym się nie zgodził, gdyby nie ta nadzieja… Zależy mi tak bardzo, że jestem gotów wykupić dla niej całą pieprzoną kolekcję sof i regałów! – – – Jak się okazuje, Julia nie traktuje naszej rozmowy jak obietnicy, chyba zapomina, a ja nie mam odwagi do tego wracać. Dni mijają i żyjemy jak dawniej. Ona galerią, dzieciakami i swoim mężem, niegroźnym dziwakiem. Ja, urojonymi fantazjami o bezwstydnej rozpuście, w których

moja żona zmieni się nagle w zepsutą sukę. Zachowujemy się jak dawniej, wciąż nuda. I nagle zdarza się cud. Umiera dziadek Ilony. Jego śmierć nie spowodowała oczywiście, że moja małżonka zapragnęła dzikich orgii, ale właśnie z Iloną mieliśmy zarezerwowany stolik w „Pomarańczy”, a teraz z powodu żałoby nie ma z kim iść na andrzejki. Ilona i Jacek muszą zrezygnować z imprezy, a Julia chce być w porządku – rezygnujemy również. Jest piątkowy wieczór, po kolacji. Dzieci kąpią się na górze, rozmowa przy stole jakoś nam się nie klei. Wstaję i zaczynam pakować brudne naczynia do zmywarki. Julia siedzi bez słowa i z zapamiętaniem tworzy długą listę zakupów – to jej sposób, aby czymś się zająć, kiedy czuje się nieszczęśliwa. Miała ochotę ładnie się ubrać się i pokazać, jaką jest piękną kobietą – trzydziestoletnia różą w rozkwicie. Teraz przyjdzie jej przesiedzieć w domu ostatnią sobotę przed adwentem, przez co na horyzoncie dostrzegam cień nadziei i podejmuję próbę… – Andrzejki przed telewizorem, ale czad – mówi Julka posępnie, drapiąc się z tyłu głowy końcem krótkiego ołówka, z którym od kwadransa się nie rozstaje, po czym dopisuje zamaszyście kolejną pozycję na liście. – Niekoniecznie – podchwytuję ochoczo i rzucam znienacka: – Zróbmy jutro coś nowego! – Mówisz o andrzejkach z panem Leonem? – odpowiada, mając na myśli naszego sąsiada. Facet jest po siedemdziesiątce i niedosłyszy, a co wieczór jego telewizor nastawiony jest tak głośno, że moglibyśmy darować sobie oglądanie wiadomości, bo wszystko słyszymy zza ściany. – Pamiętasz klub, o którym kiedyś opowiadałem? – mówię dalej, nie dając zbić się z tropu. – Ty znów o tym? – Julka jest zniecierpliwiona, chociaż może nieco mniej sceptyczna… – Nie chcę być natrętny, wiesz, po prostu nie potrafię przestać o tym myśleć – nie odpuszczam. – Borys, co chcesz zyskać? Czemu ciągnie cię w takie miejsce? My nikogo tam nie znamy. Zdajesz sobie sprawę, że to nie dyskoteka, nie zabawa w remizie, tylko konkretna deklaracja? Jednoznaczna sytuacja, z którą ja na przykład wcale się nie identyfikuję. A do tego możemy spotkać tam kogoś, kogo znamy. Co wtedy? Też będzie ci do śmiechu, kiedy spotkasz tam, na przykład Wojtka, z jego nową, no jak jej tam? Brałeś pod uwagę taką sytuację? – Julka, komu chciałoby się jechać z Gliwic do Bielska i to do tego w andrzejki? – Myślisz, że znają cię tylko ludzie z Gliwic, pomyśl – rzuca się jeszcze, ale już tak bardzo nie upiera. – To zróbmy może tak – nie daję za wygraną – klub otwierają o czternastej. Bądźmy wcześnie, jak najwcześniej. Rozejrzysz się i sama zdecydujesz, czy ci się podoba. Jak będziesz chciała, zostajemy, a jak ci się nie spodoba – wychodzimy. Możemy przecież przyjechać do Beaty trochę wcześniej. Mówiłaś, że nigdzie nie wychodzi na andrzejki. – O nie, kochany, nie zwalę się komuś na głowę przed czasem tylko dlatego, że nie spodoba mi się w klubie dla zboczeńców. Ale niech ci będzie. Pojedziemy tam o czwartej. Napatrzysz się i będziesz miał te swoje ekstremalne przeżycia, a ja umówię się z nią na ósmą. Prosto stamtąd pojedziemy do Beaty. I jak? Takie coś ci pasuje, mój ty Romeo niespełniony? Chcę ją złapać i wyściskać, jakby dała mi jakiś niezwykły prezent, ale sprytnie się wymyka. Zabiera gazetę z programem telewizyjnym i zamyka się w łazience – nie mam żalu, w końcu klub dla swingersów to nie kolacja przy świecach w restauracji „Zielone Oko”.

W klubie LISTOPAD 2011 Dojeżdżamy parę minut po czwartej, jest sobota po południu. Zaułek, do którego prowadzi mnie nawigacja, dochodzi do ulicy pod ostrym kątem, dzięki czemu łatwo wjechać tam z głównej ulicy i zaraz zniknąć w głębi podwórza. Różowy neon z wizerunkiem dziewczyny, która półleżąc, uwodzicielsko unosi zgrabną nóżkę, widać dość dobrze z daleka, ktoś wtajemniczony musi się tylko lepiej przypatrzyć. Butelka wiśniówki, którą piliśmy przez drogę dla odwagi, ja po łyczku, Julka wlewając w siebie tyle, ile dała radę przełknąć, dodaje nam animuszu. Całym ciałem czuję, że czeka nas coś niezwykłego, choć przez chwilę… reakcja Julii bardzo mnie zaskakuje. Jakby uświadomiła sobie nagle, dokąd to nas prowadzi, jak nieobyczajnie ma za chwilę się zachować… Gdy zatrzymuję samochód, siedzi bez słowa. Nie wysiada. Jakby zdała sobie nagle sprawę, na co tak nieopatrznie się zgodziła. Siedzi bez ruchu i patrzy w przednią szybę. Jakoś nie może i nie chce wysiąść, nawet gdy otwieram przed nią drzwi. Cierpliwie czekam, a ona spogląda na mnie, dogłębnie, aż do serca, bierze solidny, ostatni łyk wiśniówki i energicznie wstaje, trzaskając drzwiami tak, że aż podrywają się gołębie z pobliskiego śmietnika. Zamaszyście przemierza zabiedzone, szare podwórze. Teraz widzę, że jest już pijana. Biegnę za nią, niosąc na ramieniu dużą, sportową torbę, jak jakiś alfons, który namówił bogu ducha winną pannę na pieprzone spa dla erotomanów. Znów nachodzą mnie wątpliwości. Może lepiej tu zrezygnować. Udowodniła mi już, że mnie kocha, że przed niczym się nie cofnie. Wystarczy się zatrzymać, obrócić o sto osiemdziesiąt stopni, a potem skierować kroki do stojącego tak blisko samochodu. To proste, tak łatwo można zmienić bieg wydarzeń. Jednak stoimy już przed czerwonymi, drewnianymi drzwiami, w których jest sześć małych szybek, zasłoniętych ciężką czerwoną kotarą z pluszu – moje tajemne przejście do świata rozkoszy, pieprzona brama do szczęścia. Ulica za nami szumi zwykłym, popołudniowym sobotnim rytmem. Samochody tylko z rzadka przejeżdżają, ale słyszę, jak od góry ulicy 3-go Maja jacyś przypadkowi przechodnie zbliżają się w naszą stronę. Zaraz się domyślą – rozważam gorączkowo, zupełnie niepotrzebnie wstydząc się nagle tego, że się tu wybrałem. Wstyd mnie mobilizuje. Zdecydowanie wciskam dzwonek, a wtedy ona chowa się za moimi plecami. Czekając, zastanawiam się, kto otworzy? Podświadomie oczekuję kogoś podobnego do mojej mulatki z Paryża, ale w tym miejscu czeka nas naprawdę wielka, by nie powiedzieć, ogromna niespodzianka. W otwierających się powoli drzwiach widzimy mocno umalowaną blondynę po czterdziestce – staje przed nami w czarnych lateksowych portkach, połączonych w całość z czarnymi lateksowymi butami na wysokim obcasie. Wygląda jak „markiza de Sade”, gdyby oczywiście markiz był kobietą. Na kostium ma zarzucony skromny, kuchenny fartuszek i mierzy nas zdziwionym, zaskoczonym wzrokiem, trzymając w łapie kuchenny nóż. Obfity biust wylewa się zza obcisłego lateksowego stanika. Spoglądam w górę na grubo umalowane usta, w których ta jeszcze coś przeżuwa i zastanawiam się, czegóż nie doczytałem, co umknęło mojej uwadze, że znaleźliśmy się w tak niekomfortowej sytuacji? Przecież to, kurwa, zupełnie nie nasz klimat! Gdzie jest Paryż? Gdzie moje nimfy? – Jesteście za wcześnie. Wszyscy zejdą się dopiero po dziewiętnastej – wyjaśnia dama, stając w progu i blokując przejście. – Zapomnieliście, że mamy dzisiaj seksparty?! Teraz wszystko się wyjaśnia. Nie doczytałem, że nie obowiązują wtedy godziny otwarcia. Co robić?

Przecież nie wezmę żony do samochodu, żeby czekać przez kilka godzin, do dziewiętnastej? Julka nie potrafi powstrzymać się od śmiechu pełnego szyderczej ulgi – no widzisz, skarbie, mieliśmy takie marzenia, a tu proszę – rechoce, trzęsąc się ze śmiechu, ciesząc się z nagłej, korzystnej zmiany sytuacji. Muszę mieć minę dziecka, które usłyszało, że lody się skończyły, ale blondyna, niewzruszona, wciąż świdruje nas małymi, chytrymi oczkami. Domyślam się, że już nie raz widziała facetów, którzy muszą obejść się smakiem. I nagle w tej jej pustej główce, pod sztuczną blond czupryną, zapala się nieoczekiwanie światełko zrozumienia. – Jesteście pewnie po raz pierwszy? – stwierdza odkrywczo i przytakuje samej sobie, kiwając wielką łepetyną. – Tak – odpowiadam gorliwie – no i jechaliśmy tu ponad godzinę. Z Gliwic. – Proszę pana, ludzie przyjeżdżają do nas z Wrocławia i z Warszawy, nieważne. Jaki rozmiar? – pyta, sięgając łapką do wielkiego, szarego wora. Czuję ulgę, jestem podkręcony, już mam powiedzieć, że jak go dobrze rozruszać, to będzie miał i dwadzieścia centymetrów, ale Julka reaguje przytomnie i widząc, że tamta wyciąga plastikowe chodaki o wdzięcznej, swojsko brzmiącej nazwie adidos, wyjaśnia naszej zacnej rezydentce, że mamy swoje klapki: – Nie, dziękujemy – odpowiada szybko, drżąc na samą myśl, że miałaby chodzić po kimś w przepoconym bucie, gdzie grzybica i gronkowiec, sodoma i gomora. – Jak chcecie – mówi tamta i jednym ruchem wrzuca worek w róg, pod kontuar. Odsuwa się z przejścia i wpuszcza nas do środka. Naprawdę nie ma jeszcze nikogo – oprócz obsługi. Lokal różni się od tamtego, który zachwycił mnie w Paryżu. Miejsce przypomina raczej pomysłowo urządzoną agencję towarzyską, na pewno bardziej niż elitarny klub dla swingersów, ale Julka, póki co, nie ucieka. Ciężka kotara, oddzielająca wejście od wąskiego salonu, pełni rolę przedsionka, tak się robiło w starych restauracjach, i zamyka się za nami ciężko, zaraz jak tylko wchodzimy do wąskiego hallu. Kobieta prowadzi nas wzdłuż baru urządzonego naprzeciwko dwóch foteli. Jest dość skromy, ale oferuje nie tylko podstawowe trunki, bo zaraz obok butelek wiszą pejcze, bicze i gadżety, potrzebne pewnie dla bardziej wyrafinowanych gości. Korytarz doprowadza nas do centralnego miejsca klubu – niewielkiego salonu, gdzie ustawiono blisko siebie trzy skórzane sofy, a między nimi niską szklaną ławę. Zaraz nad nią, na ekranie, wyświetlają film dla dorosłych. Przypomina mi to kina porno na St. Pauli, ale przeźroczyste, lekkie zasłonki, podzwaniające koralikami, wstążeczki, które dyndają tu i ówdzie, przywodzą na myśl atmosferę porządnego burdelu złączonego z dekadenckim kabaretem. Zerkam ukradkiem na Julkę. Po wódce nabrała pewności siebie i ani myśli się wycofać. Przechadza się buńczucznie, najpierw po salonie, potem sprawdza, czy należycie przytwierdzono rurę do tańczenia. Jest jak artystka, która przed swoim wielkim show nie przyjmuje do wiadomości, że jakiś niezbędny szczegół miałby zostać niedopatrzony. Zaraz za salonem znajduje się szatnia dla gości, którą oddziela zasłona z organzy, a za nią prysznice i mała toaleta. I dopiero na końcu, w głębi malutkiego, wąskiego korytarza, jest ukryta, jakby zapomniana i niepotrzebna, niewielka sauna, której to miejsce zawdzięcza swoją magicznie przyciągającą kolejnych klientów nazwę – jesteśmy w Sauna-Clubie! Julka w tym stanie zawsze mnie podnieca. Jest zbyt pewna siebie, wyzywająca, ale wolę ją taką, bardziej niż tą przerażoną, jaką widziałem przez moment, nim zdecydowała się wysiąść z samochodu. Zostawia mnie w szatni i zamyka się w toalecie z naszą wielką, sportową torbą. Powoli zaczynam się przebierać. Otwieram stalową szafkę, podobną do tych, jakie można spotkać na każdym szkolnym basenie z lat osiemdziesiątych. Całkowicie się rozbieram i wciągam szlafrok. Teraz już niecierpliwie zerkam na drzwi, za którymi zniknęła. Czekam na ukochaną i to czekanie nadspodziewanie się opłaca. Julia wychodzi odmieniona. Moja żona jest

nie do poznania. Patrzę jak cielę, a moje serce zaczyna bić szybciej, bo podziwiam kobietę, która nie jest w ogóle moją żoną! Julia prowokująco idzie w moją stronę w wysokich butach na szklanym obcasie, czarne pończochy, takie ze szwem z tyłu, gładkie, przypięte do czarnego, koronkowego gorsetu z malutkim klamerkami, harmonizują z długimi, aż do łokcia, satynowymi rękawiczkami – moja kurewka, prawdziwa dama, piękna i zepsuta. Największe wrażenie robią znajdujące się w specjalnym wycięciu dwa cudownie okrągłe, pełne, wielkie cycki, które śmieją się do mnie i dyndając radośnie spod korali długiego perłowego naszyjnika, krzyczą, bym jak najszybciej ich dotknął. Jest moją tancerką z Moulin Rouge, którą lekko prowadzę na niewielki podest z polerowaną, stalową rurką. Julka waha się przez ułamek sekundy, potem zwinnie wskakuje na podest, wcześniej władczym gestem popychając mnie na stojącą obok sofę. Zaczyna tańczyć, tylko dla mnie. Porusza się kocio, przepięknie, uwodzicielsko i prowokująco. Kusi, kręci biodrami, a koronkowe obrzeże jej stroju wiruje, robi się coraz bardziej niegrzeczna. Wysunęła już język, wykonując przy tym wulgarne, niedwuznaczne gesty. Zachowuje się jak ulicznica, śmiała i prawdziwa. Nie mogę się już opanować. Czuję silną, zdrową erekcję i chcę ją dopaść, podbiec do niej i porwać ją stąd, wystrzelić z nią w przestworza. W końcu całuję Julię zachłannie, niecierpliwie na małej, trzeszczącej pod naszym ciężarem scence. Zachowujemy się jak nienormalni. Ona błądzi dłońmi pomiędzy fałdami mojego szlafroka, a ja nie chcę jej puścić. Trzymając się za ręce jak dzieci, które urwały się na wagary, zbiegamy na dół po schodkach, do sali, w której mają wielkie jacuzzi. Wkoło jest szeroki, drewniany podest. Kładę ją i zsuwam z niej misternie tkane, koronkowe majtki. Julka wstaje nagle. Podchodzi śmiało i nim spostrzegam, co chce robić, widzę, że postanawia nasiusiać prosto do basenu. Jestem zachwycony jej inwencją. Szybko podstawiam dłoń, czując jak ciepła struga płynie mi po palcach i oszołomiony, dumny z niej, wpatruję się jej prosto w oczy. W oczy kobiety, która poznała mnie na wylot i która pokazała mi dzisiaj swoją mroczną naturę. Wreszcie się udało. Jesteśmy jak ludzie, którzy znaleźli się na nowo. Szlafrok zostaje na wieszaku. Pędzimy korytarzem przez pomieszczenia na najniższym poziomie klubu. Julka bez majtek, biegnie w ślicznych czarnych pończoszkach, chętna i otwarta. Ja za nią, ze stojącym pewnie, gotowym do działania, bezgranicznie spragnionym jej kompasem, który śledzi każdy ruch jej cipy, każdy gest i najdrobniejsze poruszenie. Odnajdujemy niewielką salkę w końcu korytarza, gdzie za przeźroczystą kotarą, są dwa łoża, wielkie, w rogu, drugie, takie okrągłe, zaraz z brzegu. Na stole stos czystych prześcieradeł, które szybko, niecierpliwie i byle jak rozkładam, drżą mi ręce z podniecenia. Nasz seks jest zupełnie dziki, surowy, beztroski, chaotyczny i jesteśmy w nim czuli do granic, i do granic wyuzdani. Seks, jakiego chyba dawno nie było. Co za bzdura? Seks, jakiego nigdy nie było! Ekstaza i niewypowiedziana rozkosz, której tak bardzo brakowało! Klimatyzator miesza stęchłe powietrze, a my dyszymy spoceni, przytuleni i szczęśliwi w boskiej niepamięci. – Boże, jak ja kocham tę dziewczynę! Na widokową antresolę nad salonem idzie się po starych drewnianych schodach, pokrytych sfatygowaną, ciemnobordową wykładziną. Wchodzę zaraz za Julią i jestem z niej dumny. Podziwiam jej fantastycznie okrągłą, idealnie wyprofilowaną dupkę, bo po naszej zabawie nie ubrała już majtek. Uwolniona z konwenansu została tylko w gorsecie i pończoszkach. Ślicznie nią porusza i wdzięcznie kręci przy każdym kroku. Ta samica wyzwala we mnie coś nowego i nieznanego, a do tego cieszę się na myśl, że ktoś mógłby ją taką piękną zobaczyć. Tak, taką mam właśnie nadzieję. Wierzę, że jeszcze kogoś tu spotkamy, że będę mógł się nią pochwalić. Marzę, by na jej widok, na widok takiej dupy, ktoś inny poczuł falę pożądania, to uczucie jest powalające. Bezwstyd, który daje nieprawdopodobną satysfakcję i dziwię się sobie, że nigdy wcześniej o tym nie pomyślałem, zawsze chowałem ją dla siebie. Po co? Jest śliczną suczką i nie wystarczy, że tylko ja wiem o tym. To byłby czysty egoizm i niepotrzebne

marnotrawstwo! Zatrzymujemy się naprzeciw wielkiego ekranu. Julia lekko opiera dłonie o barierkę i z zaciekawieniem obserwuje Murzyna, który na wyświetlanym filmie z piękną, dojrzałą blondynką wykonuje ewolucje zaprzeczające podstawowym prawom fizyki. Kobieta ma twarz pięknego, rozkapryszonego dziecka, ale zdaje się rozciągnięta jak mongolska gimnastyczka, co tamten zresztą potrafi doskonale wykorzystać, stosując przy tym swój nad wyraz okazały instrument. Klęcząc za Julią, tylko przelotnie zerkam na ekran. Nie mam czasu na głupoty, bo wpatruję się w jej wypiętą dupeńkę. Wkrótce mój nos ląduje między jej jędrnymi pośladkami. Wdycham ten jej przesłodki zapach i bawiąc się w pomysłowego doktora, wsuwam tam mój spragniony lepkiej miękkości język. Czuję, że od razu robi się po tym mokra, więc wylizuję ją jak pies. Czy to dzieje się przez niezwykłe zestawienie tego umięśnionego, czarnego chłopca z anielską bielą skóry tej pięknej kobiety, jego męskości zestawionej z jej pełnymi kształtami? Nie wiem, wszystko razem sprawia, że czujemy się jak dzikie zwierzęta. Jesteśmy pazernymi, wulgarnymi stworami spragnionymi jedynie swoich ciał. Wtem słyszę kroki i szybko wstaję z klęczek, widząc, jak na antresolę wchodzi jakaś dziewczyna z chłopcem. Są pierwszymi po nas gośćmi. Dziewczyna jest ruda i prowadzi go za rękę, sprawiając przy tym wrażenie bardzo pewnej siebie. On zdaje się speszony i wygląda jak niedożywiony student, który trafił w to miejsce po raz pierwszy. Może wcale się nie znają i spisali się tylko na jakimś portalu? Zabawne, ale Julia wcale nie zwraca na nich uwagi, jest nawalona i zachowuje się tak, jakby jej goła, wypięta przy balustradzie pupa, zaliczała się do wystroju wnętrza. Kiedy przechodzą obok, Ruda uśmiecha się przelotnie i lekko muska ręką tyłek Julki. Zaraz potem znikają z pola widzenia za podzwaniającą sznurem korali, szafirową kotarką, która oddziela naszą antresolę od następnego, niezwiedzanego jeszcze przez nas pokoju. Dostrzegam w oczach Julki pewne zaciekawienie. Sam jestem już tak napalony, że najchętniej od razu pognałbym za nimi, jak bawół do wodopoju podczas suszy. Chcę jednak zachować chociaż jakieś pozory. Całuję Julię najpierw w jedno, a potem w drugie oczko, po czym, łapiąc się za ręce, ruszamy w stronę tego pokoju. Powoli rozsuwamy kotarę i przy tantrycznym dźwięku zderzających się koralików, wkraczamy do miejsca, gdzie prawie całą powierzchnię zajmuje wielkie, gigantycznych rozmiarów łoże, na którym mogłoby pomieścić się ze dwadzieścia osób. Ruda siedzi oparta o poduszki i wpatruje się w nas swoimi wielkimi, błękitnymi oczami. Jest rozebrana. Chłopak klęczy, jest do nas tyłem, ale pieści ją ustami przyciągnięty do krocza, przytrzymywany pewnym chwytem dziewczyny, która jak na razie zdaje się obojętna na jego starania. Wciąż na nas patrzy, więc Julia nieśmiało macha jej ręką, a tamta uśmiecha się zalotnie, ukazując nam piękne, białe ząbki wilczycy. Julka stoi jak zahipnotyzowana. Widzę jej rumieniec i podniecenie, podczas którego nerwowo oblizuje wargi. Kiedy dziewczyna szerzej rozchyla nogi i niecierpliwie zaczyna wachlować kolanami na boki, Julia sięga bezwiednie dłonią swojego intymnego miejsca, jakby zapomniała, że teraz każdy to widzi. Tamta odchyla się mocniej, odsuwa chłopca stopą i gestem jakby zaprasza nas bliżej siebie. Julia śmiało podchodzi, lecz jej nie dotyka. Staje tylko na szeroko rozstawionych nogach i całkiem już wyzbyta wstydu, zaczyna się masturbować nad wpatrzoną w nią dziewczyną. Oczy już jej zachodzą mgłą, tak jak dzieje się zawsze, gdy robi się podniecona. Jej ruchy stają się szybkie, precyzyjne i celowe. Kobiety patrzą sobie prosto w oczy, ale teraz Julka uśmiecha się przekornie, jak diabełek. Na jej czole pojawia się nabrzmiała w podnieceniu żyłka i obie doskonale wiedzą, jak fantastycznie się teraz czują. Bezradny i niemal zbędny, podobnie jak ten zagubiony, leżący pod stopami tych cudownych samic chłopiec, stoję tu z wielkim, niepotrzebnym nikomu kutasem, marząc o tym, by zaprosiły mnie do zabawy. Przypatruję się tej pysznej sytuacji, a są tak blisko, że mógłbym każdej teraz dotknąć! Julia wydaje coraz głośniejsze okrzyki, nie kontroluje już odruchów, podczas gdy tamta,

wijąc się jak żmija, przydusza rudą cipą tego chudego, bezbronnego chłopaka. Jak chciałbym być na jego miejscu! Mam stać i patrzeć? Nie! Mój dramatycznie naprężony członek już ma ochotę eksplodować. Nie mam zamiaru niczego ukrywać. Staję obok wijących się kobiet, które wstrząsane spazmami rozkoszy zaczynają tulić się do siebie i też zaczynam to sobie robić. Zmówieni niewidzialnym porozumieniem uśmiechamy się, lecz nasze twarze zaczynają się już zmieniać. Znika z nich uśmiech i zastępuje go dziki grymas. Sapiąc, postękujemy coraz głośniej, jakby etyka i wszelkie zdobycze cywilizacji były już dla nas czymś zupełnie obcym, czymś nieprawdziwym i niepotrzebnym. Jakby plemienny, wyzwoleńczy rytuał był dla nas jedyną dostępną formą wyrazu i spełnienia. Wypięta w górę dupa wyrostka, który przepadł między łechtaczką a sromem bezwstydnego rudzielca, faluje pod Julią, która mocniej ugina nogi, gdy wstrząsa nią dreszcz nieprawdopodobnej ekstazy. Zaczynają tu zaglądać jacyś ludzie. Co chwilę rozsuwają koralowe zasłony. Wsuwają się ciekawskie głowy, ale zaraz potem się wycofują. Gdy do naszej sali „dyskretnie” zagląda piąta czy szósta osoba, po prostu musimy przerwać, dłużej tak się nie da! Czy TO SEKSPARTY się zaczęło? Trzymam Jullkę mocno za rękę. Kroczymy razem, poruszając się posuwiście wśród obcych ludzi, którzy nam się przyglądają. Robią to z nieskromną ciekawością. Kobiety widzą, jak mój stoi, więc wychwytuję ukradkowe spojrzenia. Obserwują mnie, stojąc ze swoimi drinkami, oparte o balustradę albo rozsiadłszy się na sofach w głębi salonu, gdzie trzymają partnerów za ręce albo za coś innego. Ci szacują Julię, jednocześnie zerkając na kolejny, zupełnie oczywisty i wyuzdany fragment filmu wyświetlany na wielkim ekranie. W bocznej salce siedzą pary. Siedzą i czekają na kogoś, kto będzie chciał dać się podglądać w trakcie aktu miłosnego pełnego lubieżnej swobody. Julia idzie przede mną po skrzypiących, drewnianych schodkach, puszy przy tym swoje jasne futerko i jestem z niej teraz taki dumny, zadowolony, że jej cipka ładnie się już wcześniej rozchyliła. Wczuwam się w ich zwierzęcy niepokój, w podniecenie gromadzących się licznie mężczyzn. Wychwytuję spojrzenia, podniecające i nerwowe, które wprowadzają mnie w nieznany dotąd, niesamowity niepokój na granicy obłędu. Naliczyłem już dwanaście par, większość w białych szlafrokach, a niektóre kobiety ubrały nieco śmielsze, prowokujące stroje – od pokojówek po diablice z podświetlanymi rogami. Wyglądają nieźle, kilku chętnie przyjrzałbym się bliżej, chociaż zauważyłem też damy, którym z bliska nie będę miał ochoty spojrzeć w oczy. Nikt nas nie zna. My nikogo nie znamy – wolność? Wszyscy zachowują się nienaturalnie głośno, zwłaszcza gdy zaczynają się witać z nowo przybyłymi. Bardzo mi to przeszkadza. Wciąż ktoś przychodzi do salonu, a wtedy z tego straszny raban. Rzucają się na siebie z irytującą serdecznością, jak na zjeździe pieprzonej naszej klasy. Cóż za kretyńskie reguły? Nie mam jednak zamiaru wychodzić – coś się na pewno dziś wydarzy! Z odrazą albo i zaciekawieniem spoglądam na powiększone do gigantycznych rozmiarów genitalia, które na ekranie, w nerwowym rytmie obłąkańczej kopulacji poruszają się coraz szybciej. Czuję niesmak. Penis i wagina zostały sprowadzone do roli tępych narzędzi zaspokajania najprostszych chuci i nie mam teraz ochoty na to patrzeć, zwłaszcza po dwóch orgazmach. Julia coś szepce, też nie chce siedzieć z obcymi ludźmi, więc zabieramy nasze drinki. Julia chce najpierw wziąć prysznic, a ja mam zaczekać w saunie. Obiecuje, że przyjdzie zaraz, jak skończy. Puszczam jej filuternie oczko, radząc być czujną… Wchodzę do środka. W saunie jest jeszcze jakiś facet, mniej więcej w moim wieku, oraz wystraszona para, lekko po czterdziestce. Patrzą na mnie tak, jakbym był zbokiem, który zaraz rzuci się na tą podstarzałą matrioszkę. Tak w ogóle, to tutaj każdy obserwuje każdego, bo trudno ocenić, kto jest bywalcem, a kto, jak my, próbuje po raz pierwszy. Czuję się dziwnie bez Julki, nie chcę uchodzić za singla, który wkręcił się na lewo na taką imprezę. Wiem zresztą dość dobrze, że obowiązuje tu zasada zabaw w parach. Niecierpliwię się, czekając, bo gdzie ona się podziała? Czemu jej jeszcze nie ma? Powinna przecież dawno skończyć!

Zniecierpliwiony, obwiązuję się ręcznikiem i wychodzę znów na zewnątrz. Rozglądam się po korytarzu, nigdzie jej nie widzę. Rozsuwając, jedna po drugiej, foliowe, prysznicowe zasłonki, sprawdzam pod natryskami, potem pukam do toalety, a na koniec idę na pięterko – nie ma tu już nikogo. Nagle zrobiło się pusto. Coś się stało? Policja zrobiła tu jakiś nalot czy po prostu mają teraz, przewidziane w programie, pierwsze danie gorące? i wtedy gdzieś z przepastnego wnętrza, gdzieś z czeluści rozedrganej w bezwstydzie speluny, gdzieś z dołu, z wnętrzności pieprzonego swingerskiego grajdołu, dochodzi odgłos, którego nie będę umiał zapomnieć. Słychać go wszędzie, ten dźwięk zdaje się rozchodzić jak paraliżujący gaz, który dociera do swych ofiar i zabija, przed którym nigdzie nie można się ukryć. Już rozumiem, dlaczego pokój tak nagle opustoszał i czemu na sofach w salonie została tylko jedna para. Zbiegam na dół po dwa stopnie naraz, w mokrych, plastikowych chodakach pędzę na oślep, by zaraz mocno odepchnąć drzwi. Wpadam do sali z wielkim jacuzzi i widzę, że jej gorset, cała bielizna, którą przecież kupiłem jej niedawno na walentynki, leżą podeptane na zachlapanej podłodze. Julia oparta o poręcz basenu, stoi otoczona przez kilku mężczyzn, których fiuty prężą się jak masajskie dzidy. Jeden klęczy, drugi pieści jej szyję, a trzeci kręci w palcach wielki, nabrzmiały krwią sutek mojej żony. Jest naga, została tylko w butach na obcasie i nie panuje nad swoim głosem. Jej opętańczy skowyt, z którym wydziera się na całe gardło, obnaża ją bardziej niż strój, którego na sobie nie ma. Spotykamy się wzrokiem. Uśmiecha się przekornie, ale udaje, że się wcale nie znamy. Suka igra ze mną i prowokuje mnie bezczelnie, patrząc mi prosto w oczy, podczas gdy jakiś kutas zaczyna lizać jej tą otwartą, niezaspokojoną cipę. Nieprawdopodobny strach łapie mnie za gardło i doświadczam przedziwnego cierpienia zmieszanego z kretyńską radością! To coś, czego nigdy tak mocno nie poczułem! Podchodzę z tyłu i bez ostrzeżenia, bezceremonialnie rozchylam jej pośladki. Niech chuje patrzą, niech się wreszcie dowiedzą, jaka jest… zepsuta! Tamci niczym gówniarze sekundujący podczas bójki w podstawówce tworzą niewielki krąg – jesteśmy w samym środku! Julia klęczy. Wypięta jak kocica, odgrywa swoje show, czekając, co zrobią, drży z niecierpliwości, a oni nacierają coraz bardziej! Zaczynam czuć bezradną niemoc, bo nie wiem, jakie panują zwyczaje, i obawiam się, że zaraz każdy będzie chciał ją przelecieć! A na to się, kurwa, nie zgodzę! Wsuwam się pod nią i przysysam usta do tej nieprawdopodobnie mokrej cipy, bo jestem gotowy im je odgryźć, zrobię to każdemu, który tylko spróbuje się tam wedrzeć! Niech, kurwa, jakiegoś zobaczę! Moja żona już nie stęka, ale drze się jak opętana i wyprostowana, okrakiem siedzi mi na twarzy, trzymając mnie za włosy. Ujeżdża mnie jak pierdolona amazonka, podczas gdy ktoś perfekcyjnie robi mi loda i nawet nie mogę zobaczyć kto to – wszystko poplątane! Cały sprośny i bezwstydny obraz przysłania mi dupa ukochanej, która porusza się coraz szybciej, do góry i na dół, do góry i na dół… Rozpaczliwie wydostaję się spod niej i całą siłą wezbranego pragnienia wbijam się w pulsującą dzikim pragnieniem waginę, a ona przyjmuje mnie skurczem permanentnie zmysłowej rozkoszy podkreślonej westchnieniem spełnienia. Dochodzę w niej od razu i rycząc jak poranione zwierzę, chociaż pragnę, by ta chwila nigdy się nie kończyła. Dopiero teraz realizm całej sytuacji wali mnie w ryja z niewiarygodną jasnością przekazu. Czuję wstyd – za nią i za siebie. Rozpaczliwie jak astmatyk wdycham w płuca duszący zapach potu, lepki smród chloru i spermy, który jest nie do zniesienia. Do tego jeszcze te skurwysyny – stoją nad nami i czekają! Na co, kurwa, czekają? Gnojki myślą, że ich teraz zaproszę do zabawy? Uśmiechają się, jakbyśmy byli, kurwa, dobrymi przyjaciółmi. Jeszcze chwila i poklepią mnie po ramieniu i pogratulują sukcesu? Fakt, moja żona umie się pieprzyć! I, kurwa, fakt kolejny, czym prędzej muszę ją stąd zabrać! Chcę ją gdzieś schować, zasłonić. Tymczasem Julia nigdzie się nie wybiera! Kręcąc prowokująco cudowną dupcią, wciąż się do wszystkich uśmiecha. Jest

całkowicie nastukana, ale można odnieść wrażenie, że czeka na ciąg dalszy! Czyżbym się nie sprawdził? Chce mnie suka upokorzyć? Mało jej? – Zapomniałaś, że o ósmej mamy być u Beaty? – mówię wściekły. Mam ochotę strzelić jej prosto w tę rozanieloną, piękną buźkę. O Boże, jak ona mnie teraz tym wkurwia! – Jest już ósma? Skarbie, czy musimy się tak śpieszyć? – droczy się ze mną. – Wychodzimy stąd, teraz – warczę, ciągnąc ją za rękę. Robiąc to trochę za mocno. – Kochanie, ty tu rządzisz – odpowiada, trzepocząc przy tym kokieteryjnie rzęsami, podczas gdy czterech zawiedzionych samców, patrzy bezradnie, jak podnosi się z podłogi. Jej mokre rzeczy są wszędzie i próbuję to pozbierać. Julia nawet zaczyna mi pomagać, ale gdy przykuca, od razu widać jej pupę, więc próbują ją tam złapać, a ona specjalnie wypina! Wreszcie stukając bucikami i prowokująco kręcąc ślicznym tyłeczkiem, wychodzi za mną, mając na pupie wielki, czerwony ślad dłoni, po jednym z moich mocniejszych klapsów, których nawet nie pamiętam. Mam wciąż wrażenie, że rzucą się, na nią, jak wygłodniała sfora psów. Gapią się smutni i rozczarowani, kiedy wesoło macha im rączką na pożegnanie. Pakujemy się szybko, zapomniawszy o gorsecie, który rzucony i zmięty jak szmata, zostanie w kurzu, pod stalową, zimną szafką. Gubię gdzieś jej satynową rękawiczkę, ale nie mam ochoty dłużej oglądać tych ludzi. Nie rozglądając się na boki, idę przed siebie, biegnę. Szarym, smutnym parkingiem, ciągnąc za sobą żonę, pędzę do zaparkowanego samochodu. Nie odzywamy się, bo idziemy, maszerujemy tak prędko, jakby miał nam zaraz uciec pociąg. Wiem, nie, wierzę, że Julia nie chciała tam zostać. Wszystko, co zrobiła, zrobiła, żeby się odegrać. Musiała mnie ukarać za to, że jej pozwoliłem, za to, że wziąłem ją w to dziwne, tak obce dla niej miejsce i za to, że wciąż próbuję sobie coś udowadniać. Dlaczego to na mnie działa? Nie umiem odpowiedzieć. Nie potrafię opisać uczucia, które spada na mnie jak dotknięcie oczekiwanej zdrady, jak cios, którego pragnę jednak całym sobą. To, co się zdarzyło, wstrząsnęło mną tak, że nie wytrzymałbym już ani minuty dłużej, ale przecież się jej nie przyznam, tylko bez sensu, niepotrzebnie, chcę ją dalej prowokować: – Widzę, że ci się podobało – zaczynam bez sensu pieprzyć, gdy bezpieczni siedzimy w naszym samochodzie. Gdy obcy ludzie oddaleni są już poza zasięg naszych oczu. – No, jak cholera – odpowiada Julia, nie patrząc w moją stronę. Mam to zrobić teraz? Dlaczego właśnie teraz? Czemu mam tak wielką ochotę, żeby ją tutaj pocałować! Wpycham w jej usta język, a Julia nie odpowiada pocałunkiem. Gryzie mnie bardzo mocno, aż do krwi.