S t r o n a | 2
Spis treści:
Rozdział 1. ………………………………………………………………………………………………………………..3
Rozdział 2. ………………………………………………………………………………………………………………11
Rozdział 3. ………………………………………………………………………………………………………………24
Rozdział 4. ………………………………………………………………………………………………………………34
Rozdział 5. ………………………………………………………………………………………………………………45
Rozdział 6. ………………………………………………………………………………………………………………57
Rozdział 7. ………………………………………………………………………………………………………………67
Rozdział 8. ………………………………………………………………………………………………………………76
Rozdział 9. ………………………………………………………………………………………………………………88
Rozdział 10. ……………………………………………………………………………………………………………97
Rozdział 11. …………………………………………………………………………………………………………103
Rozdział 12. …………………………………………………………………………………………………………107
S t r o n a | 3
ROZDZIAŁ 1
Zaproszenie w kolorze kości słoniowej, z tą elegancką kaligrafią i koronkowymi
ozdobnikami bardziej wydawało się być upokarzającą bombą zegarową czekającą, aby
wybuchnąć w twarz Madison Daniels, niż pięknym zawiadomieniem o ślubie. Stary, czy
ona miała jakiś problem.
Mitch, jej starszy o trzy lata brat – prawdę mówiąc jej jedyny brat – w ten weekend brał
ślub. Ślub.
Była całkowicie szczęśliwa z jego powodu. Wręcz zachwycona. Jego narzeczona, Lisa,
była świetną dziewczyną i szybko stały się przyjaciółkami. Lisa nigdy nie wyrządziłaby
jej bratu krzywdy. Na tej dwójce mógłby opierać się film kanału Hallmark. Poznali się na
pierwszym roku, na Uniwersytecie Maryland, szaleńczo w sobie zakochali, zaraz po
studiach zdobyli wyśmienite prace w korporacjach, a reszta była już historią.
Nie, Mitch i Lisa, nie stanowili problemu.
I ślub odbywający się głęboko w winnicach północnej Wirginii zdecydowanie nie był
problemem.
Nie byli nim nawet w połowie szaleni rodzice, którzy byli właścicielami i prowadzili
bardzo dochodowy sklep internetowy o nazwie DOOMSDAY „R” US, którzy
prawdopodobnie będą handlować maskami gazowymi wśród gości. W rzeczywistości,
ona weźmie asteroidkę z widniejącym na niej „Ziemia moja suka” i pójdzie na czele,
ponad tym.
Jej spojrzenie osiadło na zaproszeniu, na jego dole, na liście uczestniczących druhen i
drużbów, i skrzywiła się. Wydmuchała powolny oddech, krecąc długimi kosmykami
brązowych włosów, które wymknęły się z niechlujnego skrętu.
Naprzeciwko jej imienia, rozdzielone kilkoma niewinnymi kropkami i napisane
szkarłatnym atramentem widniało imię światka: Chase’a Gamble’ya.
Bóg mnie nienawidzi. To było to. Cóż, była główną druhną i każdy inny z braci Gamble
byłby w porządku, jako świadek. Ale, och, nie, to musiał być Chase Gamble. Był
najlepszym przyjacielem jej starszego brata, powiernikiem, ziomkiem, cokolwiek – i
inaczej znany był, jako zguba istnienia Madison.
- Gapienie się w zaproszenie nie zmieni żadnej cholernej rzeczy. – Bridget Rogers oparła
pulchne biodro o biurko Madison, przykuwając jej uwagę. Jej asystentka była
doskonałym przykładem jak katastrofa w modzie na niektórych ludziach, na innych
funkcjonowała dobrze. Dzisiaj, Brigdet miała na sobie fuksjową ołówkową spódnicę
połączoną z fioletową koszulką o męskim kroju z dużymi kropkami. Dopełnieniem
wyglądu był czarny szalik i skórzane botki. W tajemniczy sposób, w rzeczywistości
wyglądała dobrze w tym, co powinno być kostiumem klauna. Bridget była odważna.
S t r o n a | 4
Madison westchnęła. Teraz mogłaby użyć trochę odwagi. – Nie sądzę, że sobie z tym
poradzę.
- Słuchaj, powinnaś posłuchać mojej rady i zaprosić Dereka z wydziału historii.
Przynajmniej wtedy miałabyś dziki, małpi seks, zamiast pożądania, przez całe wesele,
przyjaciela swojego brata. Mężczyznę, który już raz ciebie odrzucił, jeśli mogę dodać.
Bridget miała rację. Była przebiegła. – Co mam robić? – zapytała Madison, wyglądając za
okno ze swojego biura. Wszystko, co widziała to stal i cement muzeum stojącego obok jej
budynku – Smithsonian, który zawsze napawał jej pierś dumą. Ciężko pracowała, aby
stać się jedną z nielicznych, którzy mieli przywilej pracować dla tej niezwykłej
kulturalnej instytucji.
Bridget pochyliła się do twarzy Madison i ponownie przykuła jej uwagę. – Wciśniesz na
siebie majtki dużej dziewczynki i uporasz się z tym. Możesz mieć sekret, niegasnącą
miłość do Chase’a Gamble’a, ale jeśli do tej pory nie poznał się na twojej wyjątkowości,
to facet jest wyraźnie szalony i niewart tego niepokoju.
- Wiem, wiem – powiedziała Madison. – Ale on jest po prostu taki… doprowadzający do
szału.
- Większość mężczyzna taka jest, kochanie – mrugnęła Bridget.
- To w porządku, że nie jest mną zainteresowany. Rozczarowujące, ale mogę z tym żyć. I
mogę mu nawet wybaczyć zmianę zdania, ten jedyny raz, kiedy prawie się ze sobą
spiknęliśmy. Cóż, w pewnym sensie. – Zaśmiała się bez zbytniego humoru i popatrzyła
na przyjaciółkę, pragnąc zrozumienia. – Ale on ciągle mnie krytykuje, wiesz? Drażni
mnie przed moją rodziną, traktując mnie jak młodszą siostrę, kiedy wszystko, co chcę
zrobić to wstrząsnąć nim… i rozebrać do naga.
- To tylko jeden weekend – jak może być źle? – spytała Bridget. Starała się dodać głosu
rozsądku do tego, co miało być najgorszym weekendem w życiu Madison.
Upuszczając na biurko zaproszenie, oparła się o krzesło i westchnęła, leniwie
rozważając zadzwonienie na wydział historii.
Odkąd tylko pamiętała zawsze był tylko Chase. Zawsze Chase. Dorastali w tym samym
bloku na przedmieściach Waszyngtonu. Jej brat i Chase byli nierozłączni od, no cóż, od
zawsze. Co oznaczało, że jako dziecko należące do jego rodziny, Madison nie miała nic
lepszego do roboty, jak tylko podążać za Mitchem i jego przyjaciółmi.
Ubóstwiała Chase’a. To nie było trudne z jego męską urodą, łatwym szczęściem i
stanowczo nielegalnymi dołeczkami. Jako chłopak i kiedy dorósł, Chase miał zajadłe
opiekuńcze skłonności, co mogło przyprawiać dziewczęce serce o lekkie trzepotanie. Był
typem faceta, który zdarłby swoją koszulkę po środku śnieżnego Armagedonu i oddał ją
bezdomnemu na ulicy, ale zawsze była w nim ta szorstka, niebezpieczna krawędź.
S t r o n a | 5
Chase nie był typem faceta, z którym ktokolwiek chciałby zadzierać.
Raz w liceum, chłopak zbyt napalił się na nią w samochodzie zaparkowanym przed
domem rodziców, a Chase właśnie wychodził, kiedy usłyszał jej stłumione protesty, gdy
ręka tamtego powędrowała tam, gdzie tego nie chciała.
Po tej przepychance chłopak nie chodził prawidłowo przez kilka tygodni.
A takie zdarzenia dość łatwo cementują szczenięcą miłość, która nie umiera.
Wszyscy razem z ich matkami wiedzieli, że je miała w stosunku do Chase’a przez całe
liceum i pierwsze dwa lata studiów. Chryste, to była dość dobrze znana teoria, że
gdziekolwiek byli Mitch i Chase, Madison również była w pobliżu. Choć było to smutne -
i żałosne – uczęszczała na uniwersytet Maryland ponieważ oni tak zrobili.
Wszystko zmieniło się podczas jej pierwszych lat studiów, w noc, kiedy otworzył swój
pierwszy klub nocny.
Po tym… robiła wszystko, co w jej mocy, aby unikać Chase’a. Nie żeby to działało, czy coś
takiego.
Można by pomyśleć, że w mieście tak przeludnionym jak Waszyngton, będzie w stanie
unikać tego zdradzieckiego drania, ale prawa natury były okrutną, nieubłaganą suką.
Chase był wszędzie. Wynajęła jedno z najmniejszych mieszkań w Galerii, a tydzień
później on kupił jeden z luksusowych apartamentów na najwyższym piętrze. Nawet
podczas rodzinnych świąt, on i jego bracia siedzieli przy stole jej rodziców, odkąd ci
traktowali Gamble’jów, jak grupę synów.
Ćwiczyła na siłowni, on tam był wczesnym rankiem podnosząc ciężary, podczas gdy ona
wykonywała swój codzienny udawany ruch na orbitreku. A kiedy dostał się na bieżnię?
Och, wow, kto mógłby się spodziewać, że mięśnie łydki mogą być tak seksowne? To nie
była jej wina, że się wpatrywała i może trochę śliniła. Może nawet raz, albo dwa spadła z
orbitreka, kiedy podniósł koszulkę, odsłaniając mięśnie brzucha, które na miłość boską
wyglądały jakby ktoś wetknął pod jego skórę wałki malarskie, i otarł czoło jej brzegiem.
Kto nie byłby doprowadzony do szaleństwa i się nie przewrócił?
Do diabła, jeśli Madison udała się do miejscowego sklepu spożywczego na rogu, on też
tam był, obmacując brzoskwinie swoimi cudownymi, długimi palcami – palcami, które
bez wątpienia wiedziały jak poruszać strunami gitary, podobnie jak pracować nad
kobietą do wyżyn jej seksualnego szaleństwa, a nawet dalej.
Ponieważ ona wiedziała – och, czy ona kiedykolwiek poznała jak dobry był.
Oczywiście, prawdopodobnie do tej pory połowa Waszyngtonu wiedziała jak użyteczny
był z tymi rękami.
S t r o n a | 6
- Masz ten wyraz na twarzy. – Bridget uniosła na nią brew. – Znam to spojrzenie.
Madison potrząsnęła głową w zaprzeczeniu. Ona naprawdę musiała przestać myśleć o
jego palcach, ale nie było ucieczki od obiektu jej dziecięcego zadurzenia – ucieleśnienia
jej wszelkich fantazji. Zauroczenia, z którego nigdy nie wyrosła i powodu, dla którego
żaden inny facet nie pozostał na dłużej, niż kilka miesięcy, jakby miała zabrać tę małą
rzecz do grobu.
Chase był jej antychrystem.
Naprawdę niewiarygodnie gorącym antychrystem…
Nagle zrobiło się zbyt ciepło i szarpnęła za skraj bluzki, i skrzywiła się na zaproszenie.
To były tylko cztery dni w romantycznej, ekskluzywnej winnicy. Będą tam setki ludzi i
nawet jeśli będzie musiała radzić sobie z Chase’m podczas próby i wesela, z łatwością
znajdzie kreatywny sposób na unikanie go.
Ale nerwy trzepoczące w dole jej brzucha, podniecenie, które nuciło jej w żyłach mówiły
jej coś zupełnie innego, bo poważnie, jak ma zamiar omijać jedynego mężczyznę, którego
kiedykolwiek kochała… i chciała okaleczyć?
- Podaj mi ten katalog pracowników? – powiedziała Madison, zastanawiając się czy
Derek mimo wszystko nie byłby wolny.
***
Podróż do Hilsboro, w stanie Wiginia, w środowy ranek nie była bolesna, skoro wszyscy
inni zmierzali do pracy, do miasta, ale Madison prowadziła jakby miała przesłuchanie do
NASCAR.
Zgodnie z trzema nieodebranymi połączeniami od jej matki – która uważała, że Madison
została porwana do wielkiego, złego miasta, a teraz była przetrzymywana dla
nieludzkiej sumy pieniędzy – czterema wiadomościami tekstowymi od jej brata
zastanawiającego się, czy potrafi poruszać się po obwodnicy – ponieważ najwyraźniej
młodsza siostra nie potrafi kierować – i wiadomością głosową od jej ojca ostrzegającego,
że był problem z rezerwacją, była spóźniona na brunch1.
Kto do diabła nadal jada brunch?
Bębniąc palcami o kierownicę, zmrużyła oczy, kiedy późno majowe słońce wyjrzało
spoza znaku zjazdu. Tak – przybliżyła się – tak minęła zjazd.
Cholera.
1
Brunch – posiłek pomiędzy śniadaniem, a lunchem
S t r o n a | 7
Rzucając gniewne spojrzenie na telefon, ponieważ wiedziała, że będzie dzwonił w
gorącym momencie, gwałtownie ruszyła na inny pas i wybrała kolejny zjazd, aby móc
wrócić do miejsca, gdzie być powinna.
Nie byłaby spóźniona i taka… taka roztrzęsiona, gdyby spędziła ostatnią noc pakując się
jak normalna, stabilna emocjonalnie kobieta w wieku dwudziestu pięciu lat – odnosząca
sukcesy, emocjonalnie stabilna kobieta – zamiast lamentować nad faktem, że będzie
musiała iść do ołtarza, ramię w ramię z Chase’m, ponieważ, tak naprawdę, to było po
prostu okrutne. Fakt, że w ten weekend Derek miał inną randkę i nie mógł jej
towarzyszyć, dolał tylko oliwy do ognia.
Jej telefon odezwał się, w momencie, kiedy koła jej Chargera dotknęły prawidłowego
zjazdu i warknęła na niego, życząc, aby znalazł się w dziesiątym kręgu piekła. Czy tam
było dziesięć kręgów? Kto to wiedział, ale ona szybko przekonała się o tym, do czasu,
kiedy wszyscy dostali już swoje drinki i zaczęli rozmawiać o tym jak Madison, jako
dziecko biegała bez koszulki, wtedy ujawniło się dwadzieścia kręgów piekła i ona
odwiedziła każde z nich.
Wysokie, czarne drzewa orzechowe stłoczone po obu stronach wiejskiej drogi, którą
jechała, zacieniały ją i nadawały niemal eteryczną atmosferę. Przed nią, nad doliną
majaczyła modrość z gór. Nie było wątpliwości, tak długo, jak pogoda będzie się
utrzymywać, ślub na powietrzu będzie piękny.
Nagły trzask szarpnął jej brodę do góry, a koło kierownicy w lewo, prawo, a potem
znowu w lewo. Z kołataniem serca, uchwyciła kierownicę, kiedy lawirowała i
przekroczyła środkową linię jak dziecko z plakatu dla DUI.
- Cholera – wymamrotała, otwierając szeroko oczy, kiedy odzyskała kontrolę nad
Chargerem. Pękła opona – pękła, cholerna, opona. – Dlaczego nie?
Rozważając czy nie spróbować przejechać kolejnych dziesięciu mil na feldze,
jednocześnie wypuszczała serię potwornych przekleństw, które przyprawiłyby o
rumieniec jej brata. Skręciła kierownicą w prawo i stoczyła się, aby zatrzymać się na
poboczu drogi. Parkując samochód, debatowała nad wyjściem i skopaniem cholernego
auta. Zamiast tego zrobiła dojrzałą rzecz: umieściła głowę na kierownicy i zaczęła
jeszcze trochę więcej przeklinać.
To nie zaczynało się zbyt dobrze.
Podnosząc głowę, zsunęła spojrzenie na telefon komórkowy. Chwyciła go z fotela,
przeszukała kontakty i szybko nacisnęła przycisk połączenia. Po zaledwie dwóch
sygnałach, ktoś odebrał połączenie.
- Maddie? Gdzie ty do diabła jesteś, dziewczyno? – eksplodował zatroskany głos jej ojca.
– Twoja matka miała już dzwonić na policję, i nie jestem pewien jak bardzo…
S t r o n a | 8
- Tato, ze mną wszystko w porządku. Jakieś dziesięć mil od was przebiłam oponę.
Przez dźwięki śmiechu i brzdęki sztućców, jej ojciec wysapał. – Co zrobiłaś?
Jej brzuch zaburczał, przypominając jej o tym, że było po jedenastej, a ona nie jadła
śniadania. – Przebiłam oponę.
- Co przebiłaś?
Madison wywróciła oczami. – Przebiłam oponę.
- Czekaj. Nie słyszę. Ludzie, czy możecie się trochę uciszyć? – Jego głos zabrzmiał nieco
dalej od słuchawki. – Maddie jest przy telefonie i coś przebiła. – Sala wybuchła męskim
śmiechem.
O. Mój. Pieprzony. Boże.
- Przepraszam, kochanie. Teraz, co się stało? – zapytał jej ojciec. – Co przebiłaś?
- Przebiłam oponę! Oponę! Znasz te rzeczy, które są okrągłe i wykonane z gumy?
- Och. Och! Teraz rozumiem – zachichotał ojciec. – Tutaj jest istny zwierzyniec, wszyscy
jedzą wszystko na raz. Czy pamiętałaś zabrać do naprawy koło zapasowe uszkodzone
podczas ostatniego flaka? Wiesz kochanie, zawsze powinnaś być przygotowana. Co jeśli
musiałabyś opuścić miasto podczas ewakuacji?
Była tylko sekundy od uderzenia twarzą w kierownicę. Kochała swoich rodziców, do
granic możliwości, ale naprawdę nie chciała rozmawiać o jej braku umiejętności
planowania, podczas gdy pomieszczenie pełne mężczyzn śmiało się z jej przebijającej
cokolwiek – podczas gdy śmiał się Chase, ponieważ zdecydowanie wyłapała w tle jego
głęboki baryton. Jej brzuch już teraz wypełniony był węzłami na samą myśl zobaczenia
się z nim wkrótce. – Wiem, tato, ale jeszcze nie miałam okazji uzyskać nowego koła
zapasowego.
- Powinnaś zawsze mieć zapas. Czy nie uczyliśmy ciebie niczego o gotowości?
Cóż, w tej chwili to nie to było kwestią sporną? I to nie kometa uderzyła w jej samochód.
Jej ojciec westchnął jak robią to wszyscy ojcowie, kiedy ich córki potrzebują ratunku, bez
względu na ich wiek. – Tylko się nie ruszaj, przyjedziemy po ciebie, kochanie.
- Dzięki, tato. – Zakończyła połączenie i wrzuciła komórkę do torebki.
To było takie łatwe, wyobrazić sobie jej absurdalnie dużą rodzinę stłoczoną przy stole,
kręcącą głowami. Tylko Maddie się spóźni. Tylko Maddie przebije oponę i nie będzie
mieć zapasu. Bycie najmłodszą w rodzinie, która składa się z więzów krwi i gromady
Gamble’jów było do dupy.
S t r o n a | 9
Bez względu na to, co zrobiła, zawsze była małą, malusieńką Maddie. Nie Madison, która
nadzorowała usługi wolontariuszy w Bibliotece Smithsonian. Dorastając, jako pasjonat
historii, przemyślała wybór kariery.
Madison przechyliła głowę do tyłu, na zagłówek i zamknęła oczy. Nawet z działającą
klimatyzacją, ciepło z zewnątrz zaczęło przenikać do środka. Rozpięła pierwsze kilka
guzików i była wdzięczna, że wybrała lekkie lniane spodnie, zamiast dżinsów. Znając jej
szczęście, dostanie udaru cieplnego, zanim pojawi się jej ojciec, albo brat.
Nienawidziła świadomości, że wyciągała któregokolwiek z nich z początku uroczystości.
To była ostatnia rzecz, jakiej chciała. A tuż obok tej ostatniej rzeczy było bez wątpienia w
jej umyśle to, że Chase prawdopodobnie kręcił głową, wraz z wszystkimi innymi.
Minęło kilka minut, a ona musiała przysnąć, ponieważ następną rzeczą, o której
wiedziała, był ktoś pukający w jej szybę.
Mrugając powoli, wcisnęła przycisk, aby opuścić okno i odwróciła głowę, aby spojrzeć w
parę błękitnych oczu owiewanych przez niesamowicie grube, czarne rzęsy.
Och… och, nie…
Jej serce zająknęło się i opadło, gdy jej spojrzenie przebiegło przez boleśnie znajome
wysokie kości policzkowe, pełne usta, które wyglądały na zwodniczo miękkie, ale mogły
być twarde i nieustępliwe. Ciemne brązowe włosy opadające na jego czoło, zawsze
unikające konieczności wizyty u fryzjera. Mocny nos z lekkim guzem od złamania ze
studenckich czasów, dodający nieskazitelnej męskiej urodzie surowy, niebezpiecznie
seksowny pazur.
Wzrok Madison obniżył się na zwykłą białą koszulkę przylegająca do szerokich ramion,
twardej jak skała klatki piersiowej i wąskiej talii. Dżinsy wisiały nisko na biodrach i
dzięki Bogu, resztę widoku przesłaniały drzwi samochodu.
Zmuszając spojrzenie, aby przeniosło się z powrotem na jego twarz, zassała gwałtowny
oddech.
Te wygięte we wszystko wiedzący uśmiech zrobiły jakieś śmieszne rzeczy w jej wnętrzu.
I jak zapałka rzucona w benzynę, jej ciało rozbudziło się, a płomienie liznęły każdy jej
cal.
Brzydziła się swoją natychmiastową reakcją na niego, pragnąc, aby jakikolwiek facet do
wzięcia w obszarze trzech stanów mógł wywołać to samo morze ognia, a jednocześnie
była tym podekscytowana. Całkowicie zrujnowana.
- Chase – szepnęła.
Jego uśmiech rozszerzył się i, cholera, pojawiły się te dołeczki. – Maddie?
S t r o n a | 10
Na dźwięk jego głosu jej ciało zadrżało. Był głęboki i płynny jak wiekowa whisky. Ten
głos powinien być zakazany, tak jak reszta pakietu. Jej spojrzenie ponownie opadło.
Cholerne drzwi samochodu, ponieważ nie ma wątpliwości, ten pakiet był całkiem
imponujący.
Przez krótką, niechcianą sekundę, cofnęła się do czasów studiów, do nocy, kiedy po raz
pierwszy odwiedziła klub Chase’a i stanęła w jego eleganckim biurze. Pełna nadziei,
pełna pragnienia…
Otrząsając się z odrętwienia, usiadła, usztywniając kręgosłup. – Przysłali ciebie?
Zachichotał, jakby powiedziała najzabawniejszą na świecie rzecz. – Prawdę mówiąc,
zgłosiłem się na ochotnika.
- Naprawdę?
- Oczywiście – wycedził leniwie. – Musiałem zobaczyć, co przebiła mała Maddie Daniels.
S t r o n a | 11
ROZDZIAŁ 2
Sekundę po tym jak te słowa opuściły jego usta Chase zrozumiał swój błąd, ale cholera
nie żałował ich. Dziki, gorący i wręcz grzeszny rumieniec zakradł się na jej policzki i w
dół szyi. Część jego – bezlitosny fragment – pozwoliłby połamać sobie nogi i zmiażdżyć
dłonie, aby zobaczyć jak daleko podąża ten rumieniec.
Ale jak przypomniał sobie wcześniej, w ostatniej możliwej sekundzie, Maddie Daniels
była linią, której nie należało przekraczać.
Jej wydymane zaciśnięte wargi i gniew płonący w jej piwnych oczach, zmieniał je na
bardziej zielone, niż brązowe. Jej oczy zmieniały kolor w zależności od emocji, a ostatnio
częściej widział je bardziej zielone.
- To było tak jakby prostackie, Chase.
Wzruszył ramionami. Grzeczność nie była jego drugim imieniem. – Zamierzasz zostać w
samochodzie, czy wychodzisz?
Maddie wyglądała jakby miała zostać wyszarpnięta z samochodu. – Mam go po prostu
zostawić na poboczu?
- Zadzwoniłem po pomoc drogową i są już w drodze. Jeśli otworzysz bagażnik, wezmę
twoje rzeczy.
W końcu jej spojrzenie przeniosło się z dala od niego i poczuł lekkość w klatce. – Ładny
samochód – powiedziała.
Chase spojrzał przez ramię na lśniące w słońcu czarne porsche. - To tylko samochód. –
Jeden z trzech, które posiadał. Żałował, że zamiast tego nie przyjechał swoją ciężarówką,
ale ta pożerała paliwo jak nic innego. Wracając do obecnego niewielkiego problemu,
przeszedł do rzeczy. – Maddie, jedziesz ze mną, czy nie?
Spojrzała na niego, niemal prowokująco, co było śmieszne. Maddie miała niecałe 162
centymetry wzrostu i prawdopodobnie ważyła 45 kilogramów. Górował nad nią i z
łatwością mógł jedną ręką przerzucić ją przez ramię.
Ich spojrzenia spotkały się.
Z każdą kolejną sekundą wyciągnięcie jej z samochodu i przerzucenie przez ramię
stawało się coraz bardziej prawdopodobne. Może da jej klapsa, na którego wiedział, że
zasłużyła.
Penis mówił tak, niemal boleśnie nabrzmiewając w spodniach.
Zdrowy rozsądek mówił nie, uderzeniem w brzuch.
S t r o n a | 12
Jeśli Chase pragnął osiągnął coś w życiu, to być takim jak ojciec – odnoszący sukces w
młodym wieku, zdeterminowany, bogaty i dźwigający gen umożliwiający mu w ciągu
dziesięciu sekund spierdolenie każdego poważnego związku.
I wszyscy, nawet Maddie, wiedzieli, że on był taki jak jego ojciec.
Biorąc głęboki oddech, pomyślał, że zdecydowanie nadszedł czas na lepszą taktykę. –
Czeka na ciebie kawałek sernika, który twoja mam dla ciebie odłożyła.
Oczy Maddie zaszkliły się. Wcześniej kilka razy widział to spojrzenie. Odkąd tylko sięgał
pamięcią czekolada i desery dawały jej to spojrzenie pełne rozkoszy jak po seksie, a to
nie pomagało na problem w jego dżinsach.
Drzwi samochodu otworzyły się bez ostrzeżenia i odskakując z drogi ledwo udało mu się
uniknąć przypadkowej impotencji.
- Sernik – powtórzyła, uśmiechając się szeroko. – Czy na wierzchu ma truskawki?
Powstrzymywał uśmiech. – Oblany po bokach czekoladą, tak jak lubisz.
Ułożyła dłonie na biodrach i przechyliła głowę. – Więc, na co czekasz? – Nacisnęła
przycisk na kluczyku i bagażnik się otworzył. – Każda mijająca sekunda, która dzieli
mnie od tego sernika sprawia, że ta podróż staje się coraz bardziej niebezpieczna.
Ta podróż już była niebezpieczna.
Podszedł to tyłu samochodu, podczas gdy ona zabrała rzeczy z tylniego siedzenia. W
bagażniku spoczywała tylko jedna walizka. Maddie zawsze była osobą podróżującą z
małą ilością bagażu. On spotykał się z dziewczynami, które nie mogły spędzić nocy poza
domem bez trzech strojów na zmianę i kilkunastu par butów. Maddie była
prawdopodobnie mało wymagającym produktem dorastania z bandą hałaśliwych
chłopaków.
Wyciągając jej bagaż, zatrzasnął bagażnik obszedł samochód i zatrzymał się. Jezu
Chryste…
Była pochylona, wyciągając długi worek z rzeczami z tylnego siedzenia. Cienki len jej
spodni obciągnął jej krągłą pupę, nad którą wiedział, że ciężko pracowała. Ile razy
widział jak ćwiczyła na orbitreku na siłowni? Zbyt wiele razy, aby zliczyć.
On naprawdę musi zacząć ćwiczyć w innym czasie.
Ale za nic nie mógł oderwać od niej oczu. Maddie mogła być mała, ale miała super
diabelne krągłości i mimo, że nie była typem kobiety, do której zwykle uderzał, na swój
sposób była piękna. Zadarty nosek i pełne usta, kości policzkowe upstrzone piegami.
Długie włosy, obecnie zaczesane do góry, normalnie sięgające do połowy jej pleców.
S t r o n a | 13
Ten rodzaj włosów – ten rodzaj ciała – facet łatwo mógł się zatracić. Oj, do diabła, to było
coś więcej, niż to. Pewnego dnia Maddie uczyni jakiegoś sukinsyna szczęśliwym
człowiekiem. Ona od zawsze była kompletnym pakietem: inteligentna, zabawna, o silnej
woli i życzliwa.
I ten tyłek…
Chase odwrócił się, wdychając powietrze przez nos, w połowie pragnąc podrzucić
Maddie na miejsce, pojechać do miasta i poderwać pierwszą lepszą laskę, która wpadnie
mu w drogę. Albo chwycić Maddie za tyłek.
Przeszła obok niego lekko go muskając i posłała mu przez ramię dziwne spojrzenie. –
Czy ty mi się przypatrujesz? Niech zgadnę. Bambi, albo Suzan przetrzymały ciebie do
późna? Nigdy nie mogę ich odróżnić.
- Mówisz o bliźniaczkach Banks?
Maddie przekrzywiła głowę na bok i czekała.
- Ich imiona to Lucy i Lake – poprawił.
Wywróciła oczami. – Kto daje swojemu dziecku imię Lake? Och! Jeśli będziecie mieli
dzieci, będziecie mogli nazwać je River i Stream. – Potrząsając głową, zmrużyła oczy.
Wszystko wiedzące spojrzenie pojawiło się na jej twarzy. – Więc nadal z nimi
randkujesz?
Szczerze mówiąc randkowanie, nie byłoby terminem, którego używałby do wysokich,
chudych bliźniaczek. – Nie randkuję z nimi w tym samym czasie, Maddie. Wcale.
- Słyszałam coś innego.
- Więc źle słyszałaś. – Ale to spojrzenie na jej twarzy rozprzestrzeniało się. Zaciskając
zęby, podążył za nią. Nie było sensu w poprawianiu jej przypuszczeń, ponieważ jego
reputacja była prawdopodobnie w tym samym miejscu, co jego ojca.
Otwierając tylnie drzwi, zmarszczyła brwi. – Nie odnieśli ich jeszcze do twojego pokoju?
Położył jej torbę w bagażniku obok swojej. – Jeszcze się nie zameldowałem.
Przyjechałem jakieś piętnaście minut przed twoim telefonem z prośbą o ratunek.
Wygładziła niewidzialne zmarszczki na swoich spodniach, nisko spuszczając podbródek.
– Nie potrzebowałam ratowania.
Chase szyderczo wygiął czoło. – Dla mnie wygląda to inaczej.
- Tylko dlatego, że przebiłam…
- Powiedz to jeszcze raz.
S t r o n a | 14
Maddie ponownie przeniosła na niego wzrok, a on poczuł w sobie błogość. Ona zawsze
jednym spojrzeniem odbierała mu dech w piersiach. – Co powiedzieć?
- Przebiłam.
Przewróciła oczami. – To naprawdę dojrzałe.
- W każdym razie przebiłaś oponę i musiałem po ciebie przyjechać. Czy to nie jest
ratowanie?
Naburmuszając się, odwróciła się i wróciła do swojego samochodu. Z torebką w ręce,
podeszła do Porsche od strony pasażera.
Uśmiechnął się. – Zawsze powinnaś mieć…
- Wiem. Koło zapasowe – powiedziała, przerywając mu i wsiadając do samochodu.
Śmiejąc się pod nosem, także zajął miejsce i spojrzał na nią z ukosa. Wypatrywała przez
przyciemnioną szybę; ręką trzymała się telefonu komórkowego, jak koła ratunkowego.
Mimochodem się poprawił i modlił, aby doprowadził siebie do porządku zanim
ponownie otoczy ich jej rodzina.
Pierwsze pięć mil do winnicy, gdzie ślub brał jego kumpel, było ciche, nie oschłe, ale z
pewnością nie było najwygodniejszym doświadczeniem.
Powinien po prostu ją zignorować. – Dlaczego się dąsasz?
- Nie dąsam się. – Posłała mu mroczne spojrzenie.
- Nie oszukasz mnie, Maddie.
- Przestań mnie tak nazywać. – Przekopała się przez torebkę i wyjęła okulary
przeciwsłoneczne. Założyła je i odwróciła się do niego. Sprytnie. – Nienawidzę, kiedy tak
do mnie mówisz.
- Dlaczego?
Nic nie odpowiedziała.
Westchnął i przeszedł do bezpiecznego tematu. – Twój brat jest bardzo szczęśliwy.
Obok niego, Maddie zrelaksowała się odrobinę. – Wiem. Cieszę się z jego powodu.
Zasługuje na to, prawda? On jest taki miły, że każda inna dziewczyna by to wykorzystała.
- Tak. – Spojrzenie Chase’a przemknęło z drogi. Nadal się na niego patrzyła, a on
nienawidził tego, że okulary zasłaniały mu jej oczy. Nie miał pojęcia, jaki mały strach
krył się za tymi ciemnymi okularami przeciwsłonecznymi. – Lissa jest dobra dziewczyną.
Jest właściwą osobą dla Mitcha.
S t r o n a | 15
Maddie zassała dolną wargę, a potem powiedziała – Mitch jest dla niej właściwy.
Mały uśmiech szarpnął jego ustami. – To prawda. Chociaż, małżeństwo? Nigdy nie
myślałem, że doczekam dnia, w którym się ustatkuje.
- Naprawdę nie chcę słuchać o jego eskapadach. – Przeciągnęła dłonią po włosach,
wygładzając tych kilka luźnych pasem, które wymknęły się z jej koka. – Jeszcze nic nie
jadłam.
- Czy pełny żołądek będzie lepszy?
Parsknęła.
- Pamiętasz dziewczynę, z którą się umawiał podczas drugiego roku studiów?
Jej oczy rozszerzyły się, a jego uśmiech powiększył. – Och, Boże, tę, która już na
pierwszej randce zaczęła wymyślać imiona dla ich dzieci?
- Linda Bullock.
- Tak! – Podskoczyła na siedzeniu. – Na śmierć wystraszyła Mitcha wydzwaniając do
niego o każdej porze w nocy. Wściekł się, kiedy mi o niej powiedziałeś.
- Po jednej randce obozowała przed naszym akademikiem. – Chase pokręcił głową. –
Ładna dziewczyna, ale była szalona.
Szybko zbliżali się do winnicy. Zanim się zorientuje Maddie będzie otoczona przez tych,
którzy ją kochają i o nią dbają, a on będzie z braćmi przyglądając się jak przeszukują listę
gości w poszukiwaniu panien.
Jakby czytając w jego myślach spojrzała na niego. – Założę się, że ty i twoi bracia nie
moglibyście być szczęśliwsi.
- Dlaczego?
Jej usta uformowały się w ciasny uśmiech. – To ślub, a to oznacza łatwe zdobycze.
- Chcesz powiedzieć, że potrzebuję łatwych zdobyczy?
- Być może.
Czerwony rumieniec zabarwił jej policzki pod okularami. Patrzenie na jej atrakcyjnie
płonącą twarz było niemal warte tej rozmowy, tego przerabiania wspomnień, które
powinny wspomnieniami pozostać.
- Okej – powiedziała. Nie potrzebujesz łatwej zdobyczy. Nic takiego nie mówię.
- To, co mówisz, Maddie?
S t r o n a | 16
Frustracja przetoczyła się przez nią, gdy przesunęła dłonią po maślanym skórzanym
siedzeniu długim, ospałym ruchem, który spowodował szarpnięcie w jego penisie. –
Lissa ma dużo ładnych koleżanek. Nie takich jak bliźniaczki Banks, ale jednak.
Chase kiwnął głową, a potem sięgnął po osłonę przeciwsłoneczną, wciągając na nos
swoje własne okulary przeciwsłoneczne. – Naprawdę.
- Więc, tak jak powiedziałam, ty i twoi bracia będziecie się dobrze bawić.
- Być może. - Sięgnął ręką, pukając ją w ramię palcami, aby zwrócić jej uwagę i wskazał
na długie rzędy winorośli rozciągających się doliną po jego lewej stronie. – Drażliwa?
- Nie. Przepraszam. Zbyt dużo kofeiny.
Nagle do niej dotarło. Czasami Chase zapominał, że ich stosunki nie były takie jak
dawniej i cholera to było do bani.
Odchrząknęła. – To, kiedy wy się ożenicie?
Chase odszczeknął wymuszonym śmiechem. – Dobry Boże, Maddie.
- Co? – Jej niezadowolenie dosięgło kącików jej ust. – To nie jest szalone pytanie. Nie
robicie się młodsi.
Potrząsając głową ponownie się roześmiał. Miał dwadzieścia osiem lat, nie był stary.
Chad, jego średni brat miał trzydzieści lat, a najstarszy, Chandler, trzydzieści jeden.
Żaden z nich nie podchodził do małżeństwa z otwartymi ramionami. Nie po tym jak
widzieli, co zrobiło ono z ich rodzicami. Lub, w rzeczywistości, co jego ojciec zrobił jego
matce. To, dlatego cała trójka prawie wychowała się w domu Danielsów.
Maddie pochyliła się nad siedzeniem, uderzając go małą pięścią w udo. – Przestań się ze
mnie naśmiewać, głupku.
- Nic nie mogę na to poradzić. Jesteś zabawna.
- Cokolwiek.
Uśmiechając się, skręcił w lewo na prywatną drogę prowadzącą do winnicy. – Nie chcę
poznawać małżeństwa, Maddie. Wiesz, co o nas mówią.
- Kto podejmie ryzyko z chłopakiem Gamble’ów? Albo, wzięcie za męża Gamble’ja to jak
uprawianie hazardu. – Lekko pokręciła głową. – Nie jesteśmy już w szkole, albo na
uczelni, Chase.
Jego spojrzenie podryfowało z gładkiej linii jej uda, w górę, aż do miejsca, gdzie guziki jej
bluzki rozchodziły się, odsłaniając kusząco pulchną pierś.
S t r o n a | 17
- Tak – powiedział, skupiając się na drodze. Jego kłykcie bolały od mocnego ściskania
kierownicy. – Zdecydowanie nie jesteśmy już w szkole.
Uśmiechnęła się pospiesznie, zanim ponownie zwróciła się w stronę okna, zamierzając
zatopić się w przetaczających się wzgórzach, ale nagle musiała do tego wrócić. – Nie
jesteś taki jak ojciec, Chase.
- Ty, ze wszystkich ludzi na świecie powinnaś wiedzieć, że jestem dokładnie taki jak mój
ojciec – odburknął, głosem surowszym, niż zamierzał.
Wzrok Maddie ponownie przeniósł się na niego, jej policzki nagle zbladły, a potem
ponownie się zarumieniły. Jej usta rozchyliły się, ale nic nie powiedziała i odwróciła się
do okna.
Jęknął. – Cholera, Maddie, nie miałem tego na myśli…
- W porządku. Cokolwiek.
Wiedział, że słowa w porządku i cokolwiek były tymi, które go wkurzały. To były te
słowa, które matka od czasu do czasu wypowiadała, kiedy ich ojciec nie wracał na noc
do domu, albo znikał w nieoczekiwanej podróży służbowej.
Chase ponownie przeklął.
Jadąc w górę krętą drogą walczył z pragnieniem, aby przeprosić. Tak było jednak lepiej.
Od kilku lat Maddie była nikim więcej, jak tylko młodszą siostrą Mitcha. Tak był w
stosunku do niej opiekuńczy, ale to było wiadome. Tej jednej nocy, wiele lat temu, na
zawsze popsuł stosunku pomiędzy nimi. Ale jeśli Chase wiedział o wszystkim, to zdawał
sobie sprawę, że nie ma powrotów.
Tak jak nie było powrotów w przypadku jego rodziców.
***
W drodze do głównej portierni, Madison robiła, co w jej mocy, aby nie spoglądać na
Chase’a, nie dać się wciągnąć w jego samochwalstwo, wpadając w sieć, o której nie miał
pojęcia, że wije samym tylko siedzeniem obok niej. Więc patrzyła przed siebie i
ignorowała go.
Starsza para wolno posuwała się w dół szlaku, z mocno złączonymi dłońmi. Spojrzenia,
które dzielili były tak pełne miłości, że Madison poczuła ukłucie zazdrości. To był rodzaj
miłości, o którym marzyła, jako mała dziewczynka – miłości, która nie nuży się po
dekadach, ale rośnie w siłę.
But kobiety na grubej podeszwie poślizgnął się na jednym z kamyków. Jej mąż z
łatwością złapał ją za rękę, ale jej torebka na drugim ramieniu upadła, rozsypując
zawartość na białych kamieniach.
S t r o n a | 18
Madison pośpiesznie podeszła, klękając, aby szybko zebrać rzeczy kobiety.
- Och, dziękuję, kochanie – zanuciła starsza kobieta. – Z wiekiem robię się coraz bardziej
niezdarna.
- Żaden problem. – Uśmiechnęła się Madison, oddając torebkę. – Miłego dnia.
Wracając do Chase’a, odnalazła go uśmiechającego się do niej. Nie tym pełnym
uśmiechem ujawniającym dołeczki, ale małym, skrytym. – Co?
- Nic – powiedział lekko potrząsając głową.
W momencie, w którym Madison weszła do przytulnego atrium Winnicy Belle, została
zaatakowała przez jej rodzinę. Łamiące kości przytulasy dawane przez jej bliższych i
dalszych kuzynów, kilkoro osób, których nie rozpoznała i wujka. Uściski, które oderwały
ją od ziemi i przyprawiły o zawroty głowy.
Ale gdy zobaczyła swojego brata po drugiej stronie atrium, stojącego przed kilkoma
długimi stołami pokrytymi białymi obrusami, szeroki uśmiech pojawił się na jej twarzy i
ruszyła do przodu.
Mitch był wysoki, jak ich ojciec, a jego brązowe włosy przystrzyżone były blisko czaszki.
Ze swoim amerykańskim dobrym wyglądem i słodkim usposobieniem zwykle miał u
swoich stóp tłumy kobiet. Wiele z nich było jej przyjaciółkami. Niektóre z nich bez
wątpienia będą w ten weekend lamentować, ale on zapatrzony był tylko w Lissę.
Złapał ją w pasie i okręcił dookoła. – Zaczynaliśmy myśleć, że zbojkotujesz wesele.
- Nigdy! – Roześmiała się splatając jego dłonie. Nie skoro ma zobaczyć brata na święta.
On i Lissa przenieśli się do pobliskiego Fairfax, a z ich zajętością pozostało mało czasu na
rodzinne spotkania. – Tęskniłam.
- Teraz chodź, zanim zaczniesz na mnie płakać.
Zamrugała. – Nie płaczę.
- Dobrze. – Uraczył ją kolejnym uściskiem. – Myślę, że urosłaś z jakieś dwa centymetry.
Śmiejąc się, uwolniła się od niego. – Przestałam rosnąć jakieś dziesięć lat temu.
- Spróbuj dwadzieścia lat – tubylczy głos jej ojca dobiegł z końca stołu. Ten człowiek o
posturze niedźwiedzia był prawdopodobnie przerażony, że jeden z jego potomków
mógłby brać udział w castingu do Lollipop gild.
Ponad ramieniem Mitcha z powitalnym uśmiechem czekała już Lisa. Odsuwając się od
brata, Madison podeszła do smukłej blondynki i mocno ją przytuliła.
S t r o n a | 19
- Jestem taka szczęśliwa, że tutaj jesteś – powiedziała Lisa, odsuwając się. Łzy wypełniły
jej szare oczy. – Teraz wszystko jest idealne. Chodź, twoja mama ocaliła dla ciebie deser.
Idąc za nią, Madison zerknęła przez ramię. Mitch trzymał rękę na ramieniu Chase’a i
oboje się śmiali. Serce zabiło jej, a Chase popatrzył do góry i ich spojrzenia spotkały się.
Madison odwróciła wzrok i niemal wpadła na Chandlera. Największy i najbardziej
umięśniony z braci Gamblejów z łatwością był najbardziej przerażający. Wszyscy trzej
bracia dzielili te same intensywne rysy twarzy i niezwykle niebieskie oczy, ale Chandler
był wyższy od pozostałych o dobre osiem centymetrów.
- Uważaj, karzełku – powiedział, z łatwością ją mijając. – Nie chcę, przejechać po jednej z
druhen.
Karzełku? – Dzięki, Godzilla.
Po tym miał czelność zmierzwić jej włosy jakby miała dwanaście lat.
Zamachnęła się na niego, chybiając nieznacznie, co było i tak imponujące biorąc pod
uwagę jak był pokaźnych rozmiarów.
Chandler śmiał się dołączając do Mitcha i swojego brata. Jak do tej pory nie wypatrzyła
średniego z braci. Chad był notorycznym dowcipnisiem i gdy był w pobliżu nikt nie był
bezpieczny.
Megan Daniels siedziała obok ojca Madison w dużym pokoju zwieńczonym kopułą, i
trudno było uwierzyć, że jej mama zbliżała się do swoich 56 urodzin. Nie było ani
jednego siwego włoska na masie jej kasztanowych fal.
- Usiądź, kochanie. – Poklepała miejsce obok siebie. – Uratowałam dla ciebie trochę
sernika.
Bez ponownego proszenia, Madison zajęła miejsce i zabrała się za jedzenie
przysłuchując się rozmowom, podczas gdy pozostali ponownie zajmowali miejsce przy
długim stole. Raz na jakiś czas pojawiał się jakiś bardzo daleki kuzyn, albo ktoś z rodziny
Lissy. Jej rodzice wydawali się być mili i mieć dobre stosunki z rodzicami Madison.
Pan Grant, ojciec Lissy, nawet uśmiechnął się, kiedy ojciec Madison zapuścił się w
następną serię generatorów, które mogłyby utrzymać 1200 metrowy bunkier.
Jej matka wywróciła oczami. – Wiesz, że twój ojciec lubi rozmawiać o sprawach
zawodowych.
Tak, ale rozmowy o sprawach zawodowych u większości ludzi nie krążą wokół
apokalipsy.
S t r o n a | 20
Podczas gdy wszyscy byli zajęci ona zwinęła dwa ostatnie ciastka z patery i praktycznie
połknęła je w całości. Jeśli to należało uważać za „brunch”, Madison pomyślała, że po
prostu mogłaby mieć nowy ulubiony posiłek.
- To naprawdę miłe, że Chase zgłosił się na ochotnika, aby ciebie odebrać, kochanie. –
Oczy jej mamy zabłysnęły. – Nie był tutaj nawet dziesięciu minut, ale zaraz po ciebie
wyjechał.
Madison prawie zakrztusiła się ciastkiem. – Tak, naprawdę miłe z jego strony.
Jej mama pochyliła się i obniżyła głos. – Wiesz, że nadal jest singlem.
Odchrząkując, była wdzięczna, że Chase’a nie było nigdzie w pobliżu stołu. – Brawo dla
niego.
- A ty kiedyś bardzo się w nim durzyłaś. To było takie słodkie.
Usta Madison otworzyły się, aby zaprzeczyć, ale pani Grant zareagowała, zanim mogła
powiedzieć choćby słowo. – W kim durzyła?
- Chase. – Jej matka mądrze kiwnęła głową w kierunku przodu sali. – Chodziła za nim i
Mitchem jak…
- Mamo – jęknęła Madison, chcąc ukryć się pod stołem. – Nie podążałam za nimi jak
szczeniak.
Jej matka tylko się uśmiechnęła.
- To takie słodkie – powiedziała pani Grant, jej wzrok podążył do miejsca, gdzie stał
Chase i reszta mężczyzn. – A on wydaje się być uroczym, młodym mężczyzną. Mitch
opowiadał nam jak został właścicielem kilku nocnych klubów w mieście.
Mama przeszła to szczegółowej relacji z sukcesów Chase’a, które były dość imponujące.
W ciągu ostatnich siedmiu lat otworzył kilka dochodowych, ekskluzywnych barów, które
z łatwością zrobiły z niego jednego z najbardziej pożądanych kawalerów.
Jej matka prześlizgnęła się po powszechnie znanym życiu towarzyskich Chase’a jako
playboya. Madison nie była w żadnym z jego klubów odkąd skończyła dwadzieścia jeden
lat, od tamtej katastrofalnej nocy, kiedy alkohol i kilka lat zadurzenia w facecie
rozwinęły się w totalnie upokarzający zmierzch.
Po wzięciu łyka wody, przeprosiła, aby móc pójść sprawdzić rezerwację pokoju i ruszyła
pomiędzy stołami, i na zewnątrz do szerokiego holu w kierunku biura rezerwacji. Po
wyjściu poza obszar, w którym wydawano śniadania zdała sobie sprawę, że ma
towarzystwo.
S t r o n a | 21
Chase podążał tuż przy jej boku, z rękami w kieszeniach dżinsów. Był od niej wyższy i
przy nim zawsze czuła się jak karzeł.
Uniosła na niego brew, całkowicie próbując grac opanowaną, chociaż jej serce waliło od
samego chodzenia tak blisko niego. – Śledzisz mnie?
- Pomyślałem, że zmienię na wyższy standard.
- Ha, ha.
Błysnął uśmiechem. – Właściwie, miałem zamiar odebrać klucz.
- Ja też. – Winiarnia Belle miała kilka domków rozmieszczonych po majątku i większość
zarezerwowana była dla gości przyjeżdżających na sobotni ślub. Przygryzła wargę,
zdając sobie sprawę, że jeszcze mu nie podziękowała. - Dziękuję, że po mnie
przyjechałeś. Nie trzeba było.
Chase wzruszył ramionami, ale nic nie powiedział. Dalej podążali przez elegancko
zaprojektowany korytarz z odsłoniętymi ścianami z bali, aż w końcu dotarli do recepcji.
Starszy mężczyzna za ladą z identyfikatorem głoszącym, że ma na imię Bob uśmiechnął
się do nich. – W czym mogę pomóc?
Chase oparł się o biurko. – Jesteśmy tutaj, aby odebrać klucze do naszych pokoi.
- Och, na ślub? – Jego ręce zatrzymały się nad klawiaturą gotowe do startu. – Gratulacje.
Madison powstrzymała śmiech. – Nie jesteśmy. To znaczy, nie ma potrzeby nam
gratulować. On i ja nie jesteśmy w taki sposób. Jesteśmy…
- Ona próbuje powiedzieć, że nie jesteśmy młodą parą – powiedział spokojnie Chase,
uśmiechając się. Niech Bóg broni, żeby ktokolwiek tak myślał. Jezu. – Jesteśmy gośćmi
weselnymi.
Chase podał ich nazwiska, podczas, gdy Madison mentalnie beształa się za bełkotanie jak
niezdarna nastolatka, ale stanie w jego pobliżu było rozpraszające. Jego obecność, jego
ostry zapach, który po części pochodził od wody kolońskiej, a po części był zapachem
mężczyzny, sprawiły, że jej zmysły strzelały z prawa na lewo.
On zawsze musiał stać blisko. Podobnie jak teraz, pomiędzy ich ciałami było zaledwie
kilka centymetrów. Czuła bijące od niego naturalne ciepło i jeśli zamknęłaby oczy, była
prawie pewna, że mogłaby przypomnieć sobie jak to jest mieć jego ramię owinięte
wokół siebie, tulące ją do jego piersi, podczas gdy jego ręka skrada się pod brzeg
sukienki, którą ubrała specjalnie dla niego, przesuwając ją w górę…
Madison otrząsnęła się ze wspomnień. Nie powinna do tego wracać.
S t r o n a | 22
- Przepraszam – powiedział recepcjonista, zwracając jej uwagę na to, co najważniejsze. –
Nastąpiło niefortunne nieporozumienie.
Nagle przypomniała sobie wiadomość ojca. – Czy coś się stało?
Policzki recepcjonisty stały się rumiane. – Mieliśmy inne wesele, które kończy się w
piątek i, cóż, mówiąc szczerze, jeden z niepełnoetatowych pracowników wynajął za dużą
ilość domków, co wypchnęło dwie ostatnie rezerwacje.
Które, oczywiście, musiały okazać się rezerwacjami Chase’a i Madison, ponieważ jeśli
mieli ze sobą coś wspólnego, to tylko to, że zawsze robili wszystko na ostatnią minutę.
Chase zmarszczył brwi i pochylił się głębiej. – Cóż, musi być jakieś rozwiązanie.
Przełykając w widoczny sposób spojrzał na komputer. – Byłem pod wrażeniem, że pani
Daniels już zajęła się tym problemem.
Madison miała naprawdę złe przeczucie.
- Wyjaśniliśmy ten problem przed jej przybyciem. Mieliśmy tylko jeden dostępny domek
stary apartament dla nowożeńców, który ma zostać przebudowany.
- Apartament dla nowożeńców? – powtórzył powoli Chase, jakby te dwa słowa nie miały
sensu.
Jej żołądek podskoczył.
Recepcjonista wyglądał wyraźnie nieswojo. – Z całą pewnością zmieści się tam dwójka
ludzi. Pani Daniels powiedziała, że to nie będzie problem.
Miała zamiar zabić swoją matkę.
- Przykro mi. – Chase wyprostował się, a jego 182 centymetry wysokości robiły
wrażenie. – Nie możemy dzielić ze sobą domku.
Ała. Dzielenie pokoju z Chase’m nie było na jej liście rzeczy do zrobienia, ale do diabła, to
nie była jedna z najgorszych opcji.
- Pieniądze nie stanowią problemu – kontynuował, z oczami pociemniałymi, aż do
granatowego koloru – co było znakiem, że jego temperament miał się ujawnić. – Mogę
zapłacić podwójnie, albo potrójnie, żeby uzyskać dwa pokoje.
Dobra, teraz to było zwyczajnie obraźliwe. Spojrzała na niego. – Zgadzam się. Nie ma
mowy, żeby z nim zamieszkała.
Chase zmierzył ją wzrokiem.
S t r o n a | 23
Recepcjonista pokręcił głową. – Przykro mi, ale nie ma innych wolnych pokoi. Albo stary
domek nowożeńców… albo nic.
Oboje spojrzeli na recepcjonistę. Madison miała głębokie podejrzenia, że Chase był bliski
złapania mężczyzny, odwrócenia go do góry nogami i potrząsania nim, aż wypadną
klucze. Mogła się na to zgodzić.
- Pokoje powinny stać się dostępne w piątkowy ranek i zapewniam, że jesteście pierwsi
w kolejce, ale niestety teraz nie mogę nic innego poradzić.
Madison przeciągnęła dłonią po włosach, oszołomiona. Mieszkanie z Chase’m? Nie było
mowy. Pomiędzy gapieniem się na niego w pobliżu, a chęcią walnięcia go w głowę,
oszaleje. A jej mama – jej stuknięta, zajmująca się swataniem matka – przyłożyła do tego
rękę. Zamierzała pogrzebać tę kobietę w schronie.
Madison zerknęła na wciąż milczącego Chase’a. Mięśnie pracowały w jego szczęce jakby
miał zamiar zetrzeć trzonowce wprost do dziąseł. To było przerażające dla niej, ale dla
niego? Boże, był gotowy na złożenie oferty na pomieszczenie recepcjonisty. Nie ulega
wątpliwości, to stanowiło poważne zagrożenie dla jego planów uwiedzenia kobiet.
- Chyba sobie żartujesz. – Chase odsunął się, umieszczając dłonie na wąskich biodrach.
Zaklął pod nosem. – Dobra, daj mi te cholerne klucze.
Madison zaczerwieniła się. – Słuchaj, nie mogę…
- A co możesz? Dzielić pokój z matką, która jest na drugim miesiącu miodowym z twoim
ojcem? A może wolisz zamieszkać z jedną z innych par i zrujnować ich romantyczny
weekend? – Notatka przypięta do kluczy spadła do jego otwartej dłoni. – Chcesz spać w
samochodzie? Nie mamy wyboru. – Jego oczy spotkały się z jej rozszerzonymi. –
Jesteśmy na siebie skazani, aż do piątku.
S t r o n a | 24
ROZDZIAŁ 3
- O jejku, wy dwoje nie dotrwacie do ślubu. – Mitch odchylił się na krześle, oczy
błyszczały mu z rozbawienia. – Nie ma mowy.
Madison westchnęła.
- Dlaczego? – zapytała jej matka z drugiego końca stołu. – Poradzą sobie.
- Pozabijają się – powiedział ze śmiechem Mitch, a potem spoważniał. – Oni naprawdę
mogą pozabijać siebie nawzajem.
Zwracając oczy na szklany sufit, Madison walczyła o cierpliwość. – Nie pozabijamy się.
- Nie składałbym takich obietnic – mruknął Chase, odzywając się po raz pierwszy odkąd
wrócili z recepcji.
Boże, była dwie sekundy od wskoczenia mu jak małpa na plecy i uduszenia. Ale wtedy
on ruszył zerkając na nią przez ramię.
- Ten pociąg udaje się właśnie do domu, jeśli chcesz się zabrać.
Wlekąc się za nim, wymruczała. – Kto nie chciałby się zabrać.
Chase zatrzymał się jak wryty. – Słucham?
- Powiedziałam. – Posłała mu zuchwały uśmiech. – Kto nie chciałby się zabrać.
Wycelował w nią ostrym spojrzeniem. – Znam kilkoro osób.
Wow. Pomyślał o tym. Odmówiła sobie przyjemności ponownego zarumienienia się. –
Założę się, że mógłbyś je policzyć na palcach jednej ręki.
- Być może – mruknął i ponownie ruszył.
Droga do chaty – na kraniec posiadłości, w pobliże grubych drzew orzechowych, u
podnóża gór Błękitnych – była cicha i niezręczna.
W chwili, kiedy rozpoczęła rozmowę o jego życiu seksualnym pożałowała tego. Mówiąc
takie rzeczy tylko wzmocniła jego chybione przekonanie, że był taki jak jego ojciec. To
było coś, na co nigdy nie pozwalała sobie w stosunku do niego. W głębi duszy wiedziała,
że stawanie się jak jego niewierny ojciec stawało się jego osobistym koszmarem, ale
brnął w to dalej wybierając, co tydzień inną dziewczynę. Okrążyła ciernisty krzew róży
podążając we właściwym kierunku.
Był taki już od liceum – no może nie taki zły jak Chad, ale Chase ilustrował styl życia
playboya.
S t r o n a | 25
A fakt, że Chase stosował zasadę równouprawnienia we wskakiwaniu do łóżka, zawsze
piekł, ponieważ był gotowy dla każdej… każdej, oprócz niej.
Na zewnątrz domku, Chase trzymał w dłoni jej klucz jakby był to wąż mający zatopić
zęby w jego ręce.
Przez całą drogę nie powiedział ani słowa. Był wkurzony; wiedziała o tym. Jaki
energiczny mężczyzna przybywa na wesele i z zadowoleniem ląduje w jednej chacie z
małą siostrzyczką jego najlepszego przyjaciela? A na dodatek w starej chacie dla
nowożeńców?
Madison nie mogła w to uwierzyć. Ona dosłownie miała pecha, jeśli chodziło o niego.
Spojrzała na telefon i zapragnęła go wyrzucić. Brak zasięgu.
Wreszcie otworzyła drzwi i pomacała ścianę, wciskając przełącznik światła. Jej szczęka
opadła i przycisnęła dłoń do buzi.
To był żart. Musiał być. – Za tym musiał stać twój brat – powiedziała.
Chase powoli pokręcił głową. – Jeśli jest, to mam zamiar go zamordować.
Nic dziwnego, recepcjonista powiedział, że pokój był przewidziany do remontu.
Najwyraźniej, ktoś wykonał pospieszną robotę sprzątając pokój. W powietrzu unosił się
słaby zapach lizolu i pot-pourri, które utrzymywały się w domku, ale dywan… łóżko.
Drewnianą podłogę pokrywało kilka porozrzucanych dywaników. Wszystkie miały kolor
tęczy z wyjątkiem jednego pluszowego. Dokładnie pluszowego. Ściany pomalowane były
żywą purpurą i na czerwono, a łóżko… łóżko wyłożone było czerwonym aksamitem i
miało kształt serca.
Chase przeszedł przez pokój, rzucając swoje klucze na białym kredensie, który wyglądał
jakby mógł być własnością jej babci. Spojrzał przez ramię, z uniesioną brwią.
Madison wybuchła śmiechem. Nie mogła się powstrzymać. – To jest jak gniazdo miłości
z lat siedemdziesiątych.
Powolny uśmiech rozciągnął się na jego ustach. – Myślę, że widziałem taki pokój na
starych filmach porno.
Podążając za nim zachichotała. Szybkie spojrzenie na łazienkę ujawniło wannę wielkości
basenu, idealną dla napalonej młodej pary.
Patrząc przez ramię, Chase pokręcił głową. – Można by zmieścić w niej pięć osób.
- To mogłoby być niezręczne.
- Ach, prawda, ale za to jest wystarczająco duża dla dwóch osób.
S t r o n a | 1
S t r o n a | 2 Spis treści: Rozdział 1. ………………………………………………………………………………………………………………..3 Rozdział 2. ………………………………………………………………………………………………………………11 Rozdział 3. ………………………………………………………………………………………………………………24 Rozdział 4. ………………………………………………………………………………………………………………34 Rozdział 5. ………………………………………………………………………………………………………………45 Rozdział 6. ………………………………………………………………………………………………………………57 Rozdział 7. ………………………………………………………………………………………………………………67 Rozdział 8. ………………………………………………………………………………………………………………76 Rozdział 9. ………………………………………………………………………………………………………………88 Rozdział 10. ……………………………………………………………………………………………………………97 Rozdział 11. …………………………………………………………………………………………………………103 Rozdział 12. …………………………………………………………………………………………………………107
S t r o n a | 3 ROZDZIAŁ 1 Zaproszenie w kolorze kości słoniowej, z tą elegancką kaligrafią i koronkowymi ozdobnikami bardziej wydawało się być upokarzającą bombą zegarową czekającą, aby wybuchnąć w twarz Madison Daniels, niż pięknym zawiadomieniem o ślubie. Stary, czy ona miała jakiś problem. Mitch, jej starszy o trzy lata brat – prawdę mówiąc jej jedyny brat – w ten weekend brał ślub. Ślub. Była całkowicie szczęśliwa z jego powodu. Wręcz zachwycona. Jego narzeczona, Lisa, była świetną dziewczyną i szybko stały się przyjaciółkami. Lisa nigdy nie wyrządziłaby jej bratu krzywdy. Na tej dwójce mógłby opierać się film kanału Hallmark. Poznali się na pierwszym roku, na Uniwersytecie Maryland, szaleńczo w sobie zakochali, zaraz po studiach zdobyli wyśmienite prace w korporacjach, a reszta była już historią. Nie, Mitch i Lisa, nie stanowili problemu. I ślub odbywający się głęboko w winnicach północnej Wirginii zdecydowanie nie był problemem. Nie byli nim nawet w połowie szaleni rodzice, którzy byli właścicielami i prowadzili bardzo dochodowy sklep internetowy o nazwie DOOMSDAY „R” US, którzy prawdopodobnie będą handlować maskami gazowymi wśród gości. W rzeczywistości, ona weźmie asteroidkę z widniejącym na niej „Ziemia moja suka” i pójdzie na czele, ponad tym. Jej spojrzenie osiadło na zaproszeniu, na jego dole, na liście uczestniczących druhen i drużbów, i skrzywiła się. Wydmuchała powolny oddech, krecąc długimi kosmykami brązowych włosów, które wymknęły się z niechlujnego skrętu. Naprzeciwko jej imienia, rozdzielone kilkoma niewinnymi kropkami i napisane szkarłatnym atramentem widniało imię światka: Chase’a Gamble’ya. Bóg mnie nienawidzi. To było to. Cóż, była główną druhną i każdy inny z braci Gamble byłby w porządku, jako świadek. Ale, och, nie, to musiał być Chase Gamble. Był najlepszym przyjacielem jej starszego brata, powiernikiem, ziomkiem, cokolwiek – i inaczej znany był, jako zguba istnienia Madison. - Gapienie się w zaproszenie nie zmieni żadnej cholernej rzeczy. – Bridget Rogers oparła pulchne biodro o biurko Madison, przykuwając jej uwagę. Jej asystentka była doskonałym przykładem jak katastrofa w modzie na niektórych ludziach, na innych funkcjonowała dobrze. Dzisiaj, Brigdet miała na sobie fuksjową ołówkową spódnicę połączoną z fioletową koszulką o męskim kroju z dużymi kropkami. Dopełnieniem wyglądu był czarny szalik i skórzane botki. W tajemniczy sposób, w rzeczywistości wyglądała dobrze w tym, co powinno być kostiumem klauna. Bridget była odważna.
S t r o n a | 4 Madison westchnęła. Teraz mogłaby użyć trochę odwagi. – Nie sądzę, że sobie z tym poradzę. - Słuchaj, powinnaś posłuchać mojej rady i zaprosić Dereka z wydziału historii. Przynajmniej wtedy miałabyś dziki, małpi seks, zamiast pożądania, przez całe wesele, przyjaciela swojego brata. Mężczyznę, który już raz ciebie odrzucił, jeśli mogę dodać. Bridget miała rację. Była przebiegła. – Co mam robić? – zapytała Madison, wyglądając za okno ze swojego biura. Wszystko, co widziała to stal i cement muzeum stojącego obok jej budynku – Smithsonian, który zawsze napawał jej pierś dumą. Ciężko pracowała, aby stać się jedną z nielicznych, którzy mieli przywilej pracować dla tej niezwykłej kulturalnej instytucji. Bridget pochyliła się do twarzy Madison i ponownie przykuła jej uwagę. – Wciśniesz na siebie majtki dużej dziewczynki i uporasz się z tym. Możesz mieć sekret, niegasnącą miłość do Chase’a Gamble’a, ale jeśli do tej pory nie poznał się na twojej wyjątkowości, to facet jest wyraźnie szalony i niewart tego niepokoju. - Wiem, wiem – powiedziała Madison. – Ale on jest po prostu taki… doprowadzający do szału. - Większość mężczyzna taka jest, kochanie – mrugnęła Bridget. - To w porządku, że nie jest mną zainteresowany. Rozczarowujące, ale mogę z tym żyć. I mogę mu nawet wybaczyć zmianę zdania, ten jedyny raz, kiedy prawie się ze sobą spiknęliśmy. Cóż, w pewnym sensie. – Zaśmiała się bez zbytniego humoru i popatrzyła na przyjaciółkę, pragnąc zrozumienia. – Ale on ciągle mnie krytykuje, wiesz? Drażni mnie przed moją rodziną, traktując mnie jak młodszą siostrę, kiedy wszystko, co chcę zrobić to wstrząsnąć nim… i rozebrać do naga. - To tylko jeden weekend – jak może być źle? – spytała Bridget. Starała się dodać głosu rozsądku do tego, co miało być najgorszym weekendem w życiu Madison. Upuszczając na biurko zaproszenie, oparła się o krzesło i westchnęła, leniwie rozważając zadzwonienie na wydział historii. Odkąd tylko pamiętała zawsze był tylko Chase. Zawsze Chase. Dorastali w tym samym bloku na przedmieściach Waszyngtonu. Jej brat i Chase byli nierozłączni od, no cóż, od zawsze. Co oznaczało, że jako dziecko należące do jego rodziny, Madison nie miała nic lepszego do roboty, jak tylko podążać za Mitchem i jego przyjaciółmi. Ubóstwiała Chase’a. To nie było trudne z jego męską urodą, łatwym szczęściem i stanowczo nielegalnymi dołeczkami. Jako chłopak i kiedy dorósł, Chase miał zajadłe opiekuńcze skłonności, co mogło przyprawiać dziewczęce serce o lekkie trzepotanie. Był typem faceta, który zdarłby swoją koszulkę po środku śnieżnego Armagedonu i oddał ją bezdomnemu na ulicy, ale zawsze była w nim ta szorstka, niebezpieczna krawędź.
S t r o n a | 5 Chase nie był typem faceta, z którym ktokolwiek chciałby zadzierać. Raz w liceum, chłopak zbyt napalił się na nią w samochodzie zaparkowanym przed domem rodziców, a Chase właśnie wychodził, kiedy usłyszał jej stłumione protesty, gdy ręka tamtego powędrowała tam, gdzie tego nie chciała. Po tej przepychance chłopak nie chodził prawidłowo przez kilka tygodni. A takie zdarzenia dość łatwo cementują szczenięcą miłość, która nie umiera. Wszyscy razem z ich matkami wiedzieli, że je miała w stosunku do Chase’a przez całe liceum i pierwsze dwa lata studiów. Chryste, to była dość dobrze znana teoria, że gdziekolwiek byli Mitch i Chase, Madison również była w pobliżu. Choć było to smutne - i żałosne – uczęszczała na uniwersytet Maryland ponieważ oni tak zrobili. Wszystko zmieniło się podczas jej pierwszych lat studiów, w noc, kiedy otworzył swój pierwszy klub nocny. Po tym… robiła wszystko, co w jej mocy, aby unikać Chase’a. Nie żeby to działało, czy coś takiego. Można by pomyśleć, że w mieście tak przeludnionym jak Waszyngton, będzie w stanie unikać tego zdradzieckiego drania, ale prawa natury były okrutną, nieubłaganą suką. Chase był wszędzie. Wynajęła jedno z najmniejszych mieszkań w Galerii, a tydzień później on kupił jeden z luksusowych apartamentów na najwyższym piętrze. Nawet podczas rodzinnych świąt, on i jego bracia siedzieli przy stole jej rodziców, odkąd ci traktowali Gamble’jów, jak grupę synów. Ćwiczyła na siłowni, on tam był wczesnym rankiem podnosząc ciężary, podczas gdy ona wykonywała swój codzienny udawany ruch na orbitreku. A kiedy dostał się na bieżnię? Och, wow, kto mógłby się spodziewać, że mięśnie łydki mogą być tak seksowne? To nie była jej wina, że się wpatrywała i może trochę śliniła. Może nawet raz, albo dwa spadła z orbitreka, kiedy podniósł koszulkę, odsłaniając mięśnie brzucha, które na miłość boską wyglądały jakby ktoś wetknął pod jego skórę wałki malarskie, i otarł czoło jej brzegiem. Kto nie byłby doprowadzony do szaleństwa i się nie przewrócił? Do diabła, jeśli Madison udała się do miejscowego sklepu spożywczego na rogu, on też tam był, obmacując brzoskwinie swoimi cudownymi, długimi palcami – palcami, które bez wątpienia wiedziały jak poruszać strunami gitary, podobnie jak pracować nad kobietą do wyżyn jej seksualnego szaleństwa, a nawet dalej. Ponieważ ona wiedziała – och, czy ona kiedykolwiek poznała jak dobry był. Oczywiście, prawdopodobnie do tej pory połowa Waszyngtonu wiedziała jak użyteczny był z tymi rękami.
S t r o n a | 6 - Masz ten wyraz na twarzy. – Bridget uniosła na nią brew. – Znam to spojrzenie. Madison potrząsnęła głową w zaprzeczeniu. Ona naprawdę musiała przestać myśleć o jego palcach, ale nie było ucieczki od obiektu jej dziecięcego zadurzenia – ucieleśnienia jej wszelkich fantazji. Zauroczenia, z którego nigdy nie wyrosła i powodu, dla którego żaden inny facet nie pozostał na dłużej, niż kilka miesięcy, jakby miała zabrać tę małą rzecz do grobu. Chase był jej antychrystem. Naprawdę niewiarygodnie gorącym antychrystem… Nagle zrobiło się zbyt ciepło i szarpnęła za skraj bluzki, i skrzywiła się na zaproszenie. To były tylko cztery dni w romantycznej, ekskluzywnej winnicy. Będą tam setki ludzi i nawet jeśli będzie musiała radzić sobie z Chase’m podczas próby i wesela, z łatwością znajdzie kreatywny sposób na unikanie go. Ale nerwy trzepoczące w dole jej brzucha, podniecenie, które nuciło jej w żyłach mówiły jej coś zupełnie innego, bo poważnie, jak ma zamiar omijać jedynego mężczyznę, którego kiedykolwiek kochała… i chciała okaleczyć? - Podaj mi ten katalog pracowników? – powiedziała Madison, zastanawiając się czy Derek mimo wszystko nie byłby wolny. *** Podróż do Hilsboro, w stanie Wiginia, w środowy ranek nie była bolesna, skoro wszyscy inni zmierzali do pracy, do miasta, ale Madison prowadziła jakby miała przesłuchanie do NASCAR. Zgodnie z trzema nieodebranymi połączeniami od jej matki – która uważała, że Madison została porwana do wielkiego, złego miasta, a teraz była przetrzymywana dla nieludzkiej sumy pieniędzy – czterema wiadomościami tekstowymi od jej brata zastanawiającego się, czy potrafi poruszać się po obwodnicy – ponieważ najwyraźniej młodsza siostra nie potrafi kierować – i wiadomością głosową od jej ojca ostrzegającego, że był problem z rezerwacją, była spóźniona na brunch1. Kto do diabła nadal jada brunch? Bębniąc palcami o kierownicę, zmrużyła oczy, kiedy późno majowe słońce wyjrzało spoza znaku zjazdu. Tak – przybliżyła się – tak minęła zjazd. Cholera. 1 Brunch – posiłek pomiędzy śniadaniem, a lunchem
S t r o n a | 7 Rzucając gniewne spojrzenie na telefon, ponieważ wiedziała, że będzie dzwonił w gorącym momencie, gwałtownie ruszyła na inny pas i wybrała kolejny zjazd, aby móc wrócić do miejsca, gdzie być powinna. Nie byłaby spóźniona i taka… taka roztrzęsiona, gdyby spędziła ostatnią noc pakując się jak normalna, stabilna emocjonalnie kobieta w wieku dwudziestu pięciu lat – odnosząca sukcesy, emocjonalnie stabilna kobieta – zamiast lamentować nad faktem, że będzie musiała iść do ołtarza, ramię w ramię z Chase’m, ponieważ, tak naprawdę, to było po prostu okrutne. Fakt, że w ten weekend Derek miał inną randkę i nie mógł jej towarzyszyć, dolał tylko oliwy do ognia. Jej telefon odezwał się, w momencie, kiedy koła jej Chargera dotknęły prawidłowego zjazdu i warknęła na niego, życząc, aby znalazł się w dziesiątym kręgu piekła. Czy tam było dziesięć kręgów? Kto to wiedział, ale ona szybko przekonała się o tym, do czasu, kiedy wszyscy dostali już swoje drinki i zaczęli rozmawiać o tym jak Madison, jako dziecko biegała bez koszulki, wtedy ujawniło się dwadzieścia kręgów piekła i ona odwiedziła każde z nich. Wysokie, czarne drzewa orzechowe stłoczone po obu stronach wiejskiej drogi, którą jechała, zacieniały ją i nadawały niemal eteryczną atmosferę. Przed nią, nad doliną majaczyła modrość z gór. Nie było wątpliwości, tak długo, jak pogoda będzie się utrzymywać, ślub na powietrzu będzie piękny. Nagły trzask szarpnął jej brodę do góry, a koło kierownicy w lewo, prawo, a potem znowu w lewo. Z kołataniem serca, uchwyciła kierownicę, kiedy lawirowała i przekroczyła środkową linię jak dziecko z plakatu dla DUI. - Cholera – wymamrotała, otwierając szeroko oczy, kiedy odzyskała kontrolę nad Chargerem. Pękła opona – pękła, cholerna, opona. – Dlaczego nie? Rozważając czy nie spróbować przejechać kolejnych dziesięciu mil na feldze, jednocześnie wypuszczała serię potwornych przekleństw, które przyprawiłyby o rumieniec jej brata. Skręciła kierownicą w prawo i stoczyła się, aby zatrzymać się na poboczu drogi. Parkując samochód, debatowała nad wyjściem i skopaniem cholernego auta. Zamiast tego zrobiła dojrzałą rzecz: umieściła głowę na kierownicy i zaczęła jeszcze trochę więcej przeklinać. To nie zaczynało się zbyt dobrze. Podnosząc głowę, zsunęła spojrzenie na telefon komórkowy. Chwyciła go z fotela, przeszukała kontakty i szybko nacisnęła przycisk połączenia. Po zaledwie dwóch sygnałach, ktoś odebrał połączenie. - Maddie? Gdzie ty do diabła jesteś, dziewczyno? – eksplodował zatroskany głos jej ojca. – Twoja matka miała już dzwonić na policję, i nie jestem pewien jak bardzo…
S t r o n a | 8 - Tato, ze mną wszystko w porządku. Jakieś dziesięć mil od was przebiłam oponę. Przez dźwięki śmiechu i brzdęki sztućców, jej ojciec wysapał. – Co zrobiłaś? Jej brzuch zaburczał, przypominając jej o tym, że było po jedenastej, a ona nie jadła śniadania. – Przebiłam oponę. - Co przebiłaś? Madison wywróciła oczami. – Przebiłam oponę. - Czekaj. Nie słyszę. Ludzie, czy możecie się trochę uciszyć? – Jego głos zabrzmiał nieco dalej od słuchawki. – Maddie jest przy telefonie i coś przebiła. – Sala wybuchła męskim śmiechem. O. Mój. Pieprzony. Boże. - Przepraszam, kochanie. Teraz, co się stało? – zapytał jej ojciec. – Co przebiłaś? - Przebiłam oponę! Oponę! Znasz te rzeczy, które są okrągłe i wykonane z gumy? - Och. Och! Teraz rozumiem – zachichotał ojciec. – Tutaj jest istny zwierzyniec, wszyscy jedzą wszystko na raz. Czy pamiętałaś zabrać do naprawy koło zapasowe uszkodzone podczas ostatniego flaka? Wiesz kochanie, zawsze powinnaś być przygotowana. Co jeśli musiałabyś opuścić miasto podczas ewakuacji? Była tylko sekundy od uderzenia twarzą w kierownicę. Kochała swoich rodziców, do granic możliwości, ale naprawdę nie chciała rozmawiać o jej braku umiejętności planowania, podczas gdy pomieszczenie pełne mężczyzn śmiało się z jej przebijającej cokolwiek – podczas gdy śmiał się Chase, ponieważ zdecydowanie wyłapała w tle jego głęboki baryton. Jej brzuch już teraz wypełniony był węzłami na samą myśl zobaczenia się z nim wkrótce. – Wiem, tato, ale jeszcze nie miałam okazji uzyskać nowego koła zapasowego. - Powinnaś zawsze mieć zapas. Czy nie uczyliśmy ciebie niczego o gotowości? Cóż, w tej chwili to nie to było kwestią sporną? I to nie kometa uderzyła w jej samochód. Jej ojciec westchnął jak robią to wszyscy ojcowie, kiedy ich córki potrzebują ratunku, bez względu na ich wiek. – Tylko się nie ruszaj, przyjedziemy po ciebie, kochanie. - Dzięki, tato. – Zakończyła połączenie i wrzuciła komórkę do torebki. To było takie łatwe, wyobrazić sobie jej absurdalnie dużą rodzinę stłoczoną przy stole, kręcącą głowami. Tylko Maddie się spóźni. Tylko Maddie przebije oponę i nie będzie mieć zapasu. Bycie najmłodszą w rodzinie, która składa się z więzów krwi i gromady Gamble’jów było do dupy.
S t r o n a | 9 Bez względu na to, co zrobiła, zawsze była małą, malusieńką Maddie. Nie Madison, która nadzorowała usługi wolontariuszy w Bibliotece Smithsonian. Dorastając, jako pasjonat historii, przemyślała wybór kariery. Madison przechyliła głowę do tyłu, na zagłówek i zamknęła oczy. Nawet z działającą klimatyzacją, ciepło z zewnątrz zaczęło przenikać do środka. Rozpięła pierwsze kilka guzików i była wdzięczna, że wybrała lekkie lniane spodnie, zamiast dżinsów. Znając jej szczęście, dostanie udaru cieplnego, zanim pojawi się jej ojciec, albo brat. Nienawidziła świadomości, że wyciągała któregokolwiek z nich z początku uroczystości. To była ostatnia rzecz, jakiej chciała. A tuż obok tej ostatniej rzeczy było bez wątpienia w jej umyśle to, że Chase prawdopodobnie kręcił głową, wraz z wszystkimi innymi. Minęło kilka minut, a ona musiała przysnąć, ponieważ następną rzeczą, o której wiedziała, był ktoś pukający w jej szybę. Mrugając powoli, wcisnęła przycisk, aby opuścić okno i odwróciła głowę, aby spojrzeć w parę błękitnych oczu owiewanych przez niesamowicie grube, czarne rzęsy. Och… och, nie… Jej serce zająknęło się i opadło, gdy jej spojrzenie przebiegło przez boleśnie znajome wysokie kości policzkowe, pełne usta, które wyglądały na zwodniczo miękkie, ale mogły być twarde i nieustępliwe. Ciemne brązowe włosy opadające na jego czoło, zawsze unikające konieczności wizyty u fryzjera. Mocny nos z lekkim guzem od złamania ze studenckich czasów, dodający nieskazitelnej męskiej urodzie surowy, niebezpiecznie seksowny pazur. Wzrok Madison obniżył się na zwykłą białą koszulkę przylegająca do szerokich ramion, twardej jak skała klatki piersiowej i wąskiej talii. Dżinsy wisiały nisko na biodrach i dzięki Bogu, resztę widoku przesłaniały drzwi samochodu. Zmuszając spojrzenie, aby przeniosło się z powrotem na jego twarz, zassała gwałtowny oddech. Te wygięte we wszystko wiedzący uśmiech zrobiły jakieś śmieszne rzeczy w jej wnętrzu. I jak zapałka rzucona w benzynę, jej ciało rozbudziło się, a płomienie liznęły każdy jej cal. Brzydziła się swoją natychmiastową reakcją na niego, pragnąc, aby jakikolwiek facet do wzięcia w obszarze trzech stanów mógł wywołać to samo morze ognia, a jednocześnie była tym podekscytowana. Całkowicie zrujnowana. - Chase – szepnęła. Jego uśmiech rozszerzył się i, cholera, pojawiły się te dołeczki. – Maddie?
S t r o n a | 10 Na dźwięk jego głosu jej ciało zadrżało. Był głęboki i płynny jak wiekowa whisky. Ten głos powinien być zakazany, tak jak reszta pakietu. Jej spojrzenie ponownie opadło. Cholerne drzwi samochodu, ponieważ nie ma wątpliwości, ten pakiet był całkiem imponujący. Przez krótką, niechcianą sekundę, cofnęła się do czasów studiów, do nocy, kiedy po raz pierwszy odwiedziła klub Chase’a i stanęła w jego eleganckim biurze. Pełna nadziei, pełna pragnienia… Otrząsając się z odrętwienia, usiadła, usztywniając kręgosłup. – Przysłali ciebie? Zachichotał, jakby powiedziała najzabawniejszą na świecie rzecz. – Prawdę mówiąc, zgłosiłem się na ochotnika. - Naprawdę? - Oczywiście – wycedził leniwie. – Musiałem zobaczyć, co przebiła mała Maddie Daniels.
S t r o n a | 11 ROZDZIAŁ 2 Sekundę po tym jak te słowa opuściły jego usta Chase zrozumiał swój błąd, ale cholera nie żałował ich. Dziki, gorący i wręcz grzeszny rumieniec zakradł się na jej policzki i w dół szyi. Część jego – bezlitosny fragment – pozwoliłby połamać sobie nogi i zmiażdżyć dłonie, aby zobaczyć jak daleko podąża ten rumieniec. Ale jak przypomniał sobie wcześniej, w ostatniej możliwej sekundzie, Maddie Daniels była linią, której nie należało przekraczać. Jej wydymane zaciśnięte wargi i gniew płonący w jej piwnych oczach, zmieniał je na bardziej zielone, niż brązowe. Jej oczy zmieniały kolor w zależności od emocji, a ostatnio częściej widział je bardziej zielone. - To było tak jakby prostackie, Chase. Wzruszył ramionami. Grzeczność nie była jego drugim imieniem. – Zamierzasz zostać w samochodzie, czy wychodzisz? Maddie wyglądała jakby miała zostać wyszarpnięta z samochodu. – Mam go po prostu zostawić na poboczu? - Zadzwoniłem po pomoc drogową i są już w drodze. Jeśli otworzysz bagażnik, wezmę twoje rzeczy. W końcu jej spojrzenie przeniosło się z dala od niego i poczuł lekkość w klatce. – Ładny samochód – powiedziała. Chase spojrzał przez ramię na lśniące w słońcu czarne porsche. - To tylko samochód. – Jeden z trzech, które posiadał. Żałował, że zamiast tego nie przyjechał swoją ciężarówką, ale ta pożerała paliwo jak nic innego. Wracając do obecnego niewielkiego problemu, przeszedł do rzeczy. – Maddie, jedziesz ze mną, czy nie? Spojrzała na niego, niemal prowokująco, co było śmieszne. Maddie miała niecałe 162 centymetry wzrostu i prawdopodobnie ważyła 45 kilogramów. Górował nad nią i z łatwością mógł jedną ręką przerzucić ją przez ramię. Ich spojrzenia spotkały się. Z każdą kolejną sekundą wyciągnięcie jej z samochodu i przerzucenie przez ramię stawało się coraz bardziej prawdopodobne. Może da jej klapsa, na którego wiedział, że zasłużyła. Penis mówił tak, niemal boleśnie nabrzmiewając w spodniach. Zdrowy rozsądek mówił nie, uderzeniem w brzuch.
S t r o n a | 12 Jeśli Chase pragnął osiągnął coś w życiu, to być takim jak ojciec – odnoszący sukces w młodym wieku, zdeterminowany, bogaty i dźwigający gen umożliwiający mu w ciągu dziesięciu sekund spierdolenie każdego poważnego związku. I wszyscy, nawet Maddie, wiedzieli, że on był taki jak jego ojciec. Biorąc głęboki oddech, pomyślał, że zdecydowanie nadszedł czas na lepszą taktykę. – Czeka na ciebie kawałek sernika, który twoja mam dla ciebie odłożyła. Oczy Maddie zaszkliły się. Wcześniej kilka razy widział to spojrzenie. Odkąd tylko sięgał pamięcią czekolada i desery dawały jej to spojrzenie pełne rozkoszy jak po seksie, a to nie pomagało na problem w jego dżinsach. Drzwi samochodu otworzyły się bez ostrzeżenia i odskakując z drogi ledwo udało mu się uniknąć przypadkowej impotencji. - Sernik – powtórzyła, uśmiechając się szeroko. – Czy na wierzchu ma truskawki? Powstrzymywał uśmiech. – Oblany po bokach czekoladą, tak jak lubisz. Ułożyła dłonie na biodrach i przechyliła głowę. – Więc, na co czekasz? – Nacisnęła przycisk na kluczyku i bagażnik się otworzył. – Każda mijająca sekunda, która dzieli mnie od tego sernika sprawia, że ta podróż staje się coraz bardziej niebezpieczna. Ta podróż już była niebezpieczna. Podszedł to tyłu samochodu, podczas gdy ona zabrała rzeczy z tylniego siedzenia. W bagażniku spoczywała tylko jedna walizka. Maddie zawsze była osobą podróżującą z małą ilością bagażu. On spotykał się z dziewczynami, które nie mogły spędzić nocy poza domem bez trzech strojów na zmianę i kilkunastu par butów. Maddie była prawdopodobnie mało wymagającym produktem dorastania z bandą hałaśliwych chłopaków. Wyciągając jej bagaż, zatrzasnął bagażnik obszedł samochód i zatrzymał się. Jezu Chryste… Była pochylona, wyciągając długi worek z rzeczami z tylnego siedzenia. Cienki len jej spodni obciągnął jej krągłą pupę, nad którą wiedział, że ciężko pracowała. Ile razy widział jak ćwiczyła na orbitreku na siłowni? Zbyt wiele razy, aby zliczyć. On naprawdę musi zacząć ćwiczyć w innym czasie. Ale za nic nie mógł oderwać od niej oczu. Maddie mogła być mała, ale miała super diabelne krągłości i mimo, że nie była typem kobiety, do której zwykle uderzał, na swój sposób była piękna. Zadarty nosek i pełne usta, kości policzkowe upstrzone piegami. Długie włosy, obecnie zaczesane do góry, normalnie sięgające do połowy jej pleców.
S t r o n a | 13 Ten rodzaj włosów – ten rodzaj ciała – facet łatwo mógł się zatracić. Oj, do diabła, to było coś więcej, niż to. Pewnego dnia Maddie uczyni jakiegoś sukinsyna szczęśliwym człowiekiem. Ona od zawsze była kompletnym pakietem: inteligentna, zabawna, o silnej woli i życzliwa. I ten tyłek… Chase odwrócił się, wdychając powietrze przez nos, w połowie pragnąc podrzucić Maddie na miejsce, pojechać do miasta i poderwać pierwszą lepszą laskę, która wpadnie mu w drogę. Albo chwycić Maddie za tyłek. Przeszła obok niego lekko go muskając i posłała mu przez ramię dziwne spojrzenie. – Czy ty mi się przypatrujesz? Niech zgadnę. Bambi, albo Suzan przetrzymały ciebie do późna? Nigdy nie mogę ich odróżnić. - Mówisz o bliźniaczkach Banks? Maddie przekrzywiła głowę na bok i czekała. - Ich imiona to Lucy i Lake – poprawił. Wywróciła oczami. – Kto daje swojemu dziecku imię Lake? Och! Jeśli będziecie mieli dzieci, będziecie mogli nazwać je River i Stream. – Potrząsając głową, zmrużyła oczy. Wszystko wiedzące spojrzenie pojawiło się na jej twarzy. – Więc nadal z nimi randkujesz? Szczerze mówiąc randkowanie, nie byłoby terminem, którego używałby do wysokich, chudych bliźniaczek. – Nie randkuję z nimi w tym samym czasie, Maddie. Wcale. - Słyszałam coś innego. - Więc źle słyszałaś. – Ale to spojrzenie na jej twarzy rozprzestrzeniało się. Zaciskając zęby, podążył za nią. Nie było sensu w poprawianiu jej przypuszczeń, ponieważ jego reputacja była prawdopodobnie w tym samym miejscu, co jego ojca. Otwierając tylnie drzwi, zmarszczyła brwi. – Nie odnieśli ich jeszcze do twojego pokoju? Położył jej torbę w bagażniku obok swojej. – Jeszcze się nie zameldowałem. Przyjechałem jakieś piętnaście minut przed twoim telefonem z prośbą o ratunek. Wygładziła niewidzialne zmarszczki na swoich spodniach, nisko spuszczając podbródek. – Nie potrzebowałam ratowania. Chase szyderczo wygiął czoło. – Dla mnie wygląda to inaczej. - Tylko dlatego, że przebiłam… - Powiedz to jeszcze raz.
S t r o n a | 14 Maddie ponownie przeniosła na niego wzrok, a on poczuł w sobie błogość. Ona zawsze jednym spojrzeniem odbierała mu dech w piersiach. – Co powiedzieć? - Przebiłam. Przewróciła oczami. – To naprawdę dojrzałe. - W każdym razie przebiłaś oponę i musiałem po ciebie przyjechać. Czy to nie jest ratowanie? Naburmuszając się, odwróciła się i wróciła do swojego samochodu. Z torebką w ręce, podeszła do Porsche od strony pasażera. Uśmiechnął się. – Zawsze powinnaś mieć… - Wiem. Koło zapasowe – powiedziała, przerywając mu i wsiadając do samochodu. Śmiejąc się pod nosem, także zajął miejsce i spojrzał na nią z ukosa. Wypatrywała przez przyciemnioną szybę; ręką trzymała się telefonu komórkowego, jak koła ratunkowego. Mimochodem się poprawił i modlił, aby doprowadził siebie do porządku zanim ponownie otoczy ich jej rodzina. Pierwsze pięć mil do winnicy, gdzie ślub brał jego kumpel, było ciche, nie oschłe, ale z pewnością nie było najwygodniejszym doświadczeniem. Powinien po prostu ją zignorować. – Dlaczego się dąsasz? - Nie dąsam się. – Posłała mu mroczne spojrzenie. - Nie oszukasz mnie, Maddie. - Przestań mnie tak nazywać. – Przekopała się przez torebkę i wyjęła okulary przeciwsłoneczne. Założyła je i odwróciła się do niego. Sprytnie. – Nienawidzę, kiedy tak do mnie mówisz. - Dlaczego? Nic nie odpowiedziała. Westchnął i przeszedł do bezpiecznego tematu. – Twój brat jest bardzo szczęśliwy. Obok niego, Maddie zrelaksowała się odrobinę. – Wiem. Cieszę się z jego powodu. Zasługuje na to, prawda? On jest taki miły, że każda inna dziewczyna by to wykorzystała. - Tak. – Spojrzenie Chase’a przemknęło z drogi. Nadal się na niego patrzyła, a on nienawidził tego, że okulary zasłaniały mu jej oczy. Nie miał pojęcia, jaki mały strach krył się za tymi ciemnymi okularami przeciwsłonecznymi. – Lissa jest dobra dziewczyną. Jest właściwą osobą dla Mitcha.
S t r o n a | 15 Maddie zassała dolną wargę, a potem powiedziała – Mitch jest dla niej właściwy. Mały uśmiech szarpnął jego ustami. – To prawda. Chociaż, małżeństwo? Nigdy nie myślałem, że doczekam dnia, w którym się ustatkuje. - Naprawdę nie chcę słuchać o jego eskapadach. – Przeciągnęła dłonią po włosach, wygładzając tych kilka luźnych pasem, które wymknęły się z jej koka. – Jeszcze nic nie jadłam. - Czy pełny żołądek będzie lepszy? Parsknęła. - Pamiętasz dziewczynę, z którą się umawiał podczas drugiego roku studiów? Jej oczy rozszerzyły się, a jego uśmiech powiększył. – Och, Boże, tę, która już na pierwszej randce zaczęła wymyślać imiona dla ich dzieci? - Linda Bullock. - Tak! – Podskoczyła na siedzeniu. – Na śmierć wystraszyła Mitcha wydzwaniając do niego o każdej porze w nocy. Wściekł się, kiedy mi o niej powiedziałeś. - Po jednej randce obozowała przed naszym akademikiem. – Chase pokręcił głową. – Ładna dziewczyna, ale była szalona. Szybko zbliżali się do winnicy. Zanim się zorientuje Maddie będzie otoczona przez tych, którzy ją kochają i o nią dbają, a on będzie z braćmi przyglądając się jak przeszukują listę gości w poszukiwaniu panien. Jakby czytając w jego myślach spojrzała na niego. – Założę się, że ty i twoi bracia nie moglibyście być szczęśliwsi. - Dlaczego? Jej usta uformowały się w ciasny uśmiech. – To ślub, a to oznacza łatwe zdobycze. - Chcesz powiedzieć, że potrzebuję łatwych zdobyczy? - Być może. Czerwony rumieniec zabarwił jej policzki pod okularami. Patrzenie na jej atrakcyjnie płonącą twarz było niemal warte tej rozmowy, tego przerabiania wspomnień, które powinny wspomnieniami pozostać. - Okej – powiedziała. Nie potrzebujesz łatwej zdobyczy. Nic takiego nie mówię. - To, co mówisz, Maddie?
S t r o n a | 16 Frustracja przetoczyła się przez nią, gdy przesunęła dłonią po maślanym skórzanym siedzeniu długim, ospałym ruchem, który spowodował szarpnięcie w jego penisie. – Lissa ma dużo ładnych koleżanek. Nie takich jak bliźniaczki Banks, ale jednak. Chase kiwnął głową, a potem sięgnął po osłonę przeciwsłoneczną, wciągając na nos swoje własne okulary przeciwsłoneczne. – Naprawdę. - Więc, tak jak powiedziałam, ty i twoi bracia będziecie się dobrze bawić. - Być może. - Sięgnął ręką, pukając ją w ramię palcami, aby zwrócić jej uwagę i wskazał na długie rzędy winorośli rozciągających się doliną po jego lewej stronie. – Drażliwa? - Nie. Przepraszam. Zbyt dużo kofeiny. Nagle do niej dotarło. Czasami Chase zapominał, że ich stosunki nie były takie jak dawniej i cholera to było do bani. Odchrząknęła. – To, kiedy wy się ożenicie? Chase odszczeknął wymuszonym śmiechem. – Dobry Boże, Maddie. - Co? – Jej niezadowolenie dosięgło kącików jej ust. – To nie jest szalone pytanie. Nie robicie się młodsi. Potrząsając głową ponownie się roześmiał. Miał dwadzieścia osiem lat, nie był stary. Chad, jego średni brat miał trzydzieści lat, a najstarszy, Chandler, trzydzieści jeden. Żaden z nich nie podchodził do małżeństwa z otwartymi ramionami. Nie po tym jak widzieli, co zrobiło ono z ich rodzicami. Lub, w rzeczywistości, co jego ojciec zrobił jego matce. To, dlatego cała trójka prawie wychowała się w domu Danielsów. Maddie pochyliła się nad siedzeniem, uderzając go małą pięścią w udo. – Przestań się ze mnie naśmiewać, głupku. - Nic nie mogę na to poradzić. Jesteś zabawna. - Cokolwiek. Uśmiechając się, skręcił w lewo na prywatną drogę prowadzącą do winnicy. – Nie chcę poznawać małżeństwa, Maddie. Wiesz, co o nas mówią. - Kto podejmie ryzyko z chłopakiem Gamble’ów? Albo, wzięcie za męża Gamble’ja to jak uprawianie hazardu. – Lekko pokręciła głową. – Nie jesteśmy już w szkole, albo na uczelni, Chase. Jego spojrzenie podryfowało z gładkiej linii jej uda, w górę, aż do miejsca, gdzie guziki jej bluzki rozchodziły się, odsłaniając kusząco pulchną pierś.
S t r o n a | 17 - Tak – powiedział, skupiając się na drodze. Jego kłykcie bolały od mocnego ściskania kierownicy. – Zdecydowanie nie jesteśmy już w szkole. Uśmiechnęła się pospiesznie, zanim ponownie zwróciła się w stronę okna, zamierzając zatopić się w przetaczających się wzgórzach, ale nagle musiała do tego wrócić. – Nie jesteś taki jak ojciec, Chase. - Ty, ze wszystkich ludzi na świecie powinnaś wiedzieć, że jestem dokładnie taki jak mój ojciec – odburknął, głosem surowszym, niż zamierzał. Wzrok Maddie ponownie przeniósł się na niego, jej policzki nagle zbladły, a potem ponownie się zarumieniły. Jej usta rozchyliły się, ale nic nie powiedziała i odwróciła się do okna. Jęknął. – Cholera, Maddie, nie miałem tego na myśli… - W porządku. Cokolwiek. Wiedział, że słowa w porządku i cokolwiek były tymi, które go wkurzały. To były te słowa, które matka od czasu do czasu wypowiadała, kiedy ich ojciec nie wracał na noc do domu, albo znikał w nieoczekiwanej podróży służbowej. Chase ponownie przeklął. Jadąc w górę krętą drogą walczył z pragnieniem, aby przeprosić. Tak było jednak lepiej. Od kilku lat Maddie była nikim więcej, jak tylko młodszą siostrą Mitcha. Tak był w stosunku do niej opiekuńczy, ale to było wiadome. Tej jednej nocy, wiele lat temu, na zawsze popsuł stosunku pomiędzy nimi. Ale jeśli Chase wiedział o wszystkim, to zdawał sobie sprawę, że nie ma powrotów. Tak jak nie było powrotów w przypadku jego rodziców. *** W drodze do głównej portierni, Madison robiła, co w jej mocy, aby nie spoglądać na Chase’a, nie dać się wciągnąć w jego samochwalstwo, wpadając w sieć, o której nie miał pojęcia, że wije samym tylko siedzeniem obok niej. Więc patrzyła przed siebie i ignorowała go. Starsza para wolno posuwała się w dół szlaku, z mocno złączonymi dłońmi. Spojrzenia, które dzielili były tak pełne miłości, że Madison poczuła ukłucie zazdrości. To był rodzaj miłości, o którym marzyła, jako mała dziewczynka – miłości, która nie nuży się po dekadach, ale rośnie w siłę. But kobiety na grubej podeszwie poślizgnął się na jednym z kamyków. Jej mąż z łatwością złapał ją za rękę, ale jej torebka na drugim ramieniu upadła, rozsypując zawartość na białych kamieniach.
S t r o n a | 18 Madison pośpiesznie podeszła, klękając, aby szybko zebrać rzeczy kobiety. - Och, dziękuję, kochanie – zanuciła starsza kobieta. – Z wiekiem robię się coraz bardziej niezdarna. - Żaden problem. – Uśmiechnęła się Madison, oddając torebkę. – Miłego dnia. Wracając do Chase’a, odnalazła go uśmiechającego się do niej. Nie tym pełnym uśmiechem ujawniającym dołeczki, ale małym, skrytym. – Co? - Nic – powiedział lekko potrząsając głową. W momencie, w którym Madison weszła do przytulnego atrium Winnicy Belle, została zaatakowała przez jej rodzinę. Łamiące kości przytulasy dawane przez jej bliższych i dalszych kuzynów, kilkoro osób, których nie rozpoznała i wujka. Uściski, które oderwały ją od ziemi i przyprawiły o zawroty głowy. Ale gdy zobaczyła swojego brata po drugiej stronie atrium, stojącego przed kilkoma długimi stołami pokrytymi białymi obrusami, szeroki uśmiech pojawił się na jej twarzy i ruszyła do przodu. Mitch był wysoki, jak ich ojciec, a jego brązowe włosy przystrzyżone były blisko czaszki. Ze swoim amerykańskim dobrym wyglądem i słodkim usposobieniem zwykle miał u swoich stóp tłumy kobiet. Wiele z nich było jej przyjaciółkami. Niektóre z nich bez wątpienia będą w ten weekend lamentować, ale on zapatrzony był tylko w Lissę. Złapał ją w pasie i okręcił dookoła. – Zaczynaliśmy myśleć, że zbojkotujesz wesele. - Nigdy! – Roześmiała się splatając jego dłonie. Nie skoro ma zobaczyć brata na święta. On i Lissa przenieśli się do pobliskiego Fairfax, a z ich zajętością pozostało mało czasu na rodzinne spotkania. – Tęskniłam. - Teraz chodź, zanim zaczniesz na mnie płakać. Zamrugała. – Nie płaczę. - Dobrze. – Uraczył ją kolejnym uściskiem. – Myślę, że urosłaś z jakieś dwa centymetry. Śmiejąc się, uwolniła się od niego. – Przestałam rosnąć jakieś dziesięć lat temu. - Spróbuj dwadzieścia lat – tubylczy głos jej ojca dobiegł z końca stołu. Ten człowiek o posturze niedźwiedzia był prawdopodobnie przerażony, że jeden z jego potomków mógłby brać udział w castingu do Lollipop gild. Ponad ramieniem Mitcha z powitalnym uśmiechem czekała już Lisa. Odsuwając się od brata, Madison podeszła do smukłej blondynki i mocno ją przytuliła.
S t r o n a | 19 - Jestem taka szczęśliwa, że tutaj jesteś – powiedziała Lisa, odsuwając się. Łzy wypełniły jej szare oczy. – Teraz wszystko jest idealne. Chodź, twoja mama ocaliła dla ciebie deser. Idąc za nią, Madison zerknęła przez ramię. Mitch trzymał rękę na ramieniu Chase’a i oboje się śmiali. Serce zabiło jej, a Chase popatrzył do góry i ich spojrzenia spotkały się. Madison odwróciła wzrok i niemal wpadła na Chandlera. Największy i najbardziej umięśniony z braci Gamblejów z łatwością był najbardziej przerażający. Wszyscy trzej bracia dzielili te same intensywne rysy twarzy i niezwykle niebieskie oczy, ale Chandler był wyższy od pozostałych o dobre osiem centymetrów. - Uważaj, karzełku – powiedział, z łatwością ją mijając. – Nie chcę, przejechać po jednej z druhen. Karzełku? – Dzięki, Godzilla. Po tym miał czelność zmierzwić jej włosy jakby miała dwanaście lat. Zamachnęła się na niego, chybiając nieznacznie, co było i tak imponujące biorąc pod uwagę jak był pokaźnych rozmiarów. Chandler śmiał się dołączając do Mitcha i swojego brata. Jak do tej pory nie wypatrzyła średniego z braci. Chad był notorycznym dowcipnisiem i gdy był w pobliżu nikt nie był bezpieczny. Megan Daniels siedziała obok ojca Madison w dużym pokoju zwieńczonym kopułą, i trudno było uwierzyć, że jej mama zbliżała się do swoich 56 urodzin. Nie było ani jednego siwego włoska na masie jej kasztanowych fal. - Usiądź, kochanie. – Poklepała miejsce obok siebie. – Uratowałam dla ciebie trochę sernika. Bez ponownego proszenia, Madison zajęła miejsce i zabrała się za jedzenie przysłuchując się rozmowom, podczas gdy pozostali ponownie zajmowali miejsce przy długim stole. Raz na jakiś czas pojawiał się jakiś bardzo daleki kuzyn, albo ktoś z rodziny Lissy. Jej rodzice wydawali się być mili i mieć dobre stosunki z rodzicami Madison. Pan Grant, ojciec Lissy, nawet uśmiechnął się, kiedy ojciec Madison zapuścił się w następną serię generatorów, które mogłyby utrzymać 1200 metrowy bunkier. Jej matka wywróciła oczami. – Wiesz, że twój ojciec lubi rozmawiać o sprawach zawodowych. Tak, ale rozmowy o sprawach zawodowych u większości ludzi nie krążą wokół apokalipsy.
S t r o n a | 20 Podczas gdy wszyscy byli zajęci ona zwinęła dwa ostatnie ciastka z patery i praktycznie połknęła je w całości. Jeśli to należało uważać za „brunch”, Madison pomyślała, że po prostu mogłaby mieć nowy ulubiony posiłek. - To naprawdę miłe, że Chase zgłosił się na ochotnika, aby ciebie odebrać, kochanie. – Oczy jej mamy zabłysnęły. – Nie był tutaj nawet dziesięciu minut, ale zaraz po ciebie wyjechał. Madison prawie zakrztusiła się ciastkiem. – Tak, naprawdę miłe z jego strony. Jej mama pochyliła się i obniżyła głos. – Wiesz, że nadal jest singlem. Odchrząkując, była wdzięczna, że Chase’a nie było nigdzie w pobliżu stołu. – Brawo dla niego. - A ty kiedyś bardzo się w nim durzyłaś. To było takie słodkie. Usta Madison otworzyły się, aby zaprzeczyć, ale pani Grant zareagowała, zanim mogła powiedzieć choćby słowo. – W kim durzyła? - Chase. – Jej matka mądrze kiwnęła głową w kierunku przodu sali. – Chodziła za nim i Mitchem jak… - Mamo – jęknęła Madison, chcąc ukryć się pod stołem. – Nie podążałam za nimi jak szczeniak. Jej matka tylko się uśmiechnęła. - To takie słodkie – powiedziała pani Grant, jej wzrok podążył do miejsca, gdzie stał Chase i reszta mężczyzn. – A on wydaje się być uroczym, młodym mężczyzną. Mitch opowiadał nam jak został właścicielem kilku nocnych klubów w mieście. Mama przeszła to szczegółowej relacji z sukcesów Chase’a, które były dość imponujące. W ciągu ostatnich siedmiu lat otworzył kilka dochodowych, ekskluzywnych barów, które z łatwością zrobiły z niego jednego z najbardziej pożądanych kawalerów. Jej matka prześlizgnęła się po powszechnie znanym życiu towarzyskich Chase’a jako playboya. Madison nie była w żadnym z jego klubów odkąd skończyła dwadzieścia jeden lat, od tamtej katastrofalnej nocy, kiedy alkohol i kilka lat zadurzenia w facecie rozwinęły się w totalnie upokarzający zmierzch. Po wzięciu łyka wody, przeprosiła, aby móc pójść sprawdzić rezerwację pokoju i ruszyła pomiędzy stołami, i na zewnątrz do szerokiego holu w kierunku biura rezerwacji. Po wyjściu poza obszar, w którym wydawano śniadania zdała sobie sprawę, że ma towarzystwo.
S t r o n a | 21 Chase podążał tuż przy jej boku, z rękami w kieszeniach dżinsów. Był od niej wyższy i przy nim zawsze czuła się jak karzeł. Uniosła na niego brew, całkowicie próbując grac opanowaną, chociaż jej serce waliło od samego chodzenia tak blisko niego. – Śledzisz mnie? - Pomyślałem, że zmienię na wyższy standard. - Ha, ha. Błysnął uśmiechem. – Właściwie, miałem zamiar odebrać klucz. - Ja też. – Winiarnia Belle miała kilka domków rozmieszczonych po majątku i większość zarezerwowana była dla gości przyjeżdżających na sobotni ślub. Przygryzła wargę, zdając sobie sprawę, że jeszcze mu nie podziękowała. - Dziękuję, że po mnie przyjechałeś. Nie trzeba było. Chase wzruszył ramionami, ale nic nie powiedział. Dalej podążali przez elegancko zaprojektowany korytarz z odsłoniętymi ścianami z bali, aż w końcu dotarli do recepcji. Starszy mężczyzna za ladą z identyfikatorem głoszącym, że ma na imię Bob uśmiechnął się do nich. – W czym mogę pomóc? Chase oparł się o biurko. – Jesteśmy tutaj, aby odebrać klucze do naszych pokoi. - Och, na ślub? – Jego ręce zatrzymały się nad klawiaturą gotowe do startu. – Gratulacje. Madison powstrzymała śmiech. – Nie jesteśmy. To znaczy, nie ma potrzeby nam gratulować. On i ja nie jesteśmy w taki sposób. Jesteśmy… - Ona próbuje powiedzieć, że nie jesteśmy młodą parą – powiedział spokojnie Chase, uśmiechając się. Niech Bóg broni, żeby ktokolwiek tak myślał. Jezu. – Jesteśmy gośćmi weselnymi. Chase podał ich nazwiska, podczas, gdy Madison mentalnie beształa się za bełkotanie jak niezdarna nastolatka, ale stanie w jego pobliżu było rozpraszające. Jego obecność, jego ostry zapach, który po części pochodził od wody kolońskiej, a po części był zapachem mężczyzny, sprawiły, że jej zmysły strzelały z prawa na lewo. On zawsze musiał stać blisko. Podobnie jak teraz, pomiędzy ich ciałami było zaledwie kilka centymetrów. Czuła bijące od niego naturalne ciepło i jeśli zamknęłaby oczy, była prawie pewna, że mogłaby przypomnieć sobie jak to jest mieć jego ramię owinięte wokół siebie, tulące ją do jego piersi, podczas gdy jego ręka skrada się pod brzeg sukienki, którą ubrała specjalnie dla niego, przesuwając ją w górę… Madison otrząsnęła się ze wspomnień. Nie powinna do tego wracać.
S t r o n a | 22 - Przepraszam – powiedział recepcjonista, zwracając jej uwagę na to, co najważniejsze. – Nastąpiło niefortunne nieporozumienie. Nagle przypomniała sobie wiadomość ojca. – Czy coś się stało? Policzki recepcjonisty stały się rumiane. – Mieliśmy inne wesele, które kończy się w piątek i, cóż, mówiąc szczerze, jeden z niepełnoetatowych pracowników wynajął za dużą ilość domków, co wypchnęło dwie ostatnie rezerwacje. Które, oczywiście, musiały okazać się rezerwacjami Chase’a i Madison, ponieważ jeśli mieli ze sobą coś wspólnego, to tylko to, że zawsze robili wszystko na ostatnią minutę. Chase zmarszczył brwi i pochylił się głębiej. – Cóż, musi być jakieś rozwiązanie. Przełykając w widoczny sposób spojrzał na komputer. – Byłem pod wrażeniem, że pani Daniels już zajęła się tym problemem. Madison miała naprawdę złe przeczucie. - Wyjaśniliśmy ten problem przed jej przybyciem. Mieliśmy tylko jeden dostępny domek stary apartament dla nowożeńców, który ma zostać przebudowany. - Apartament dla nowożeńców? – powtórzył powoli Chase, jakby te dwa słowa nie miały sensu. Jej żołądek podskoczył. Recepcjonista wyglądał wyraźnie nieswojo. – Z całą pewnością zmieści się tam dwójka ludzi. Pani Daniels powiedziała, że to nie będzie problem. Miała zamiar zabić swoją matkę. - Przykro mi. – Chase wyprostował się, a jego 182 centymetry wysokości robiły wrażenie. – Nie możemy dzielić ze sobą domku. Ała. Dzielenie pokoju z Chase’m nie było na jej liście rzeczy do zrobienia, ale do diabła, to nie była jedna z najgorszych opcji. - Pieniądze nie stanowią problemu – kontynuował, z oczami pociemniałymi, aż do granatowego koloru – co było znakiem, że jego temperament miał się ujawnić. – Mogę zapłacić podwójnie, albo potrójnie, żeby uzyskać dwa pokoje. Dobra, teraz to było zwyczajnie obraźliwe. Spojrzała na niego. – Zgadzam się. Nie ma mowy, żeby z nim zamieszkała. Chase zmierzył ją wzrokiem.
S t r o n a | 23 Recepcjonista pokręcił głową. – Przykro mi, ale nie ma innych wolnych pokoi. Albo stary domek nowożeńców… albo nic. Oboje spojrzeli na recepcjonistę. Madison miała głębokie podejrzenia, że Chase był bliski złapania mężczyzny, odwrócenia go do góry nogami i potrząsania nim, aż wypadną klucze. Mogła się na to zgodzić. - Pokoje powinny stać się dostępne w piątkowy ranek i zapewniam, że jesteście pierwsi w kolejce, ale niestety teraz nie mogę nic innego poradzić. Madison przeciągnęła dłonią po włosach, oszołomiona. Mieszkanie z Chase’m? Nie było mowy. Pomiędzy gapieniem się na niego w pobliżu, a chęcią walnięcia go w głowę, oszaleje. A jej mama – jej stuknięta, zajmująca się swataniem matka – przyłożyła do tego rękę. Zamierzała pogrzebać tę kobietę w schronie. Madison zerknęła na wciąż milczącego Chase’a. Mięśnie pracowały w jego szczęce jakby miał zamiar zetrzeć trzonowce wprost do dziąseł. To było przerażające dla niej, ale dla niego? Boże, był gotowy na złożenie oferty na pomieszczenie recepcjonisty. Nie ulega wątpliwości, to stanowiło poważne zagrożenie dla jego planów uwiedzenia kobiet. - Chyba sobie żartujesz. – Chase odsunął się, umieszczając dłonie na wąskich biodrach. Zaklął pod nosem. – Dobra, daj mi te cholerne klucze. Madison zaczerwieniła się. – Słuchaj, nie mogę… - A co możesz? Dzielić pokój z matką, która jest na drugim miesiącu miodowym z twoim ojcem? A może wolisz zamieszkać z jedną z innych par i zrujnować ich romantyczny weekend? – Notatka przypięta do kluczy spadła do jego otwartej dłoni. – Chcesz spać w samochodzie? Nie mamy wyboru. – Jego oczy spotkały się z jej rozszerzonymi. – Jesteśmy na siebie skazani, aż do piątku.
S t r o n a | 24 ROZDZIAŁ 3 - O jejku, wy dwoje nie dotrwacie do ślubu. – Mitch odchylił się na krześle, oczy błyszczały mu z rozbawienia. – Nie ma mowy. Madison westchnęła. - Dlaczego? – zapytała jej matka z drugiego końca stołu. – Poradzą sobie. - Pozabijają się – powiedział ze śmiechem Mitch, a potem spoważniał. – Oni naprawdę mogą pozabijać siebie nawzajem. Zwracając oczy na szklany sufit, Madison walczyła o cierpliwość. – Nie pozabijamy się. - Nie składałbym takich obietnic – mruknął Chase, odzywając się po raz pierwszy odkąd wrócili z recepcji. Boże, była dwie sekundy od wskoczenia mu jak małpa na plecy i uduszenia. Ale wtedy on ruszył zerkając na nią przez ramię. - Ten pociąg udaje się właśnie do domu, jeśli chcesz się zabrać. Wlekąc się za nim, wymruczała. – Kto nie chciałby się zabrać. Chase zatrzymał się jak wryty. – Słucham? - Powiedziałam. – Posłała mu zuchwały uśmiech. – Kto nie chciałby się zabrać. Wycelował w nią ostrym spojrzeniem. – Znam kilkoro osób. Wow. Pomyślał o tym. Odmówiła sobie przyjemności ponownego zarumienienia się. – Założę się, że mógłbyś je policzyć na palcach jednej ręki. - Być może – mruknął i ponownie ruszył. Droga do chaty – na kraniec posiadłości, w pobliże grubych drzew orzechowych, u podnóża gór Błękitnych – była cicha i niezręczna. W chwili, kiedy rozpoczęła rozmowę o jego życiu seksualnym pożałowała tego. Mówiąc takie rzeczy tylko wzmocniła jego chybione przekonanie, że był taki jak jego ojciec. To było coś, na co nigdy nie pozwalała sobie w stosunku do niego. W głębi duszy wiedziała, że stawanie się jak jego niewierny ojciec stawało się jego osobistym koszmarem, ale brnął w to dalej wybierając, co tydzień inną dziewczynę. Okrążyła ciernisty krzew róży podążając we właściwym kierunku. Był taki już od liceum – no może nie taki zły jak Chad, ale Chase ilustrował styl życia playboya.
S t r o n a | 25 A fakt, że Chase stosował zasadę równouprawnienia we wskakiwaniu do łóżka, zawsze piekł, ponieważ był gotowy dla każdej… każdej, oprócz niej. Na zewnątrz domku, Chase trzymał w dłoni jej klucz jakby był to wąż mający zatopić zęby w jego ręce. Przez całą drogę nie powiedział ani słowa. Był wkurzony; wiedziała o tym. Jaki energiczny mężczyzna przybywa na wesele i z zadowoleniem ląduje w jednej chacie z małą siostrzyczką jego najlepszego przyjaciela? A na dodatek w starej chacie dla nowożeńców? Madison nie mogła w to uwierzyć. Ona dosłownie miała pecha, jeśli chodziło o niego. Spojrzała na telefon i zapragnęła go wyrzucić. Brak zasięgu. Wreszcie otworzyła drzwi i pomacała ścianę, wciskając przełącznik światła. Jej szczęka opadła i przycisnęła dłoń do buzi. To był żart. Musiał być. – Za tym musiał stać twój brat – powiedziała. Chase powoli pokręcił głową. – Jeśli jest, to mam zamiar go zamordować. Nic dziwnego, recepcjonista powiedział, że pokój był przewidziany do remontu. Najwyraźniej, ktoś wykonał pospieszną robotę sprzątając pokój. W powietrzu unosił się słaby zapach lizolu i pot-pourri, które utrzymywały się w domku, ale dywan… łóżko. Drewnianą podłogę pokrywało kilka porozrzucanych dywaników. Wszystkie miały kolor tęczy z wyjątkiem jednego pluszowego. Dokładnie pluszowego. Ściany pomalowane były żywą purpurą i na czerwono, a łóżko… łóżko wyłożone było czerwonym aksamitem i miało kształt serca. Chase przeszedł przez pokój, rzucając swoje klucze na białym kredensie, który wyglądał jakby mógł być własnością jej babci. Spojrzał przez ramię, z uniesioną brwią. Madison wybuchła śmiechem. Nie mogła się powstrzymać. – To jest jak gniazdo miłości z lat siedemdziesiątych. Powolny uśmiech rozciągnął się na jego ustach. – Myślę, że widziałem taki pokój na starych filmach porno. Podążając za nim zachichotała. Szybkie spojrzenie na łazienkę ujawniło wannę wielkości basenu, idealną dla napalonej młodej pary. Patrząc przez ramię, Chase pokręcił głową. – Można by zmieścić w niej pięć osób. - To mogłoby być niezręczne. - Ach, prawda, ale za to jest wystarczająco duża dla dwóch osób.