galochbasik

  • Dokumenty1 460
  • Odsłony651 217
  • Obserwuję779
  • Rozmiar dokumentów2.1 GB
  • Ilość pobrań420 472

12KSIĘŻYCOWA SERIA-LEIF -Moon Pack Series -Kell Amber -

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.8 MB
Rozszerzenie:pdf

12KSIĘŻYCOWA SERIA-LEIF -Moon Pack Series -Kell Amber -.pdf

galochbasik EBooki WG AUTORÓW KELL AMBER KSIĘŻYCOWA SERIA-MOON PACK SERIES
Użytkownik galochbasik wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 114 stron)

~ 1 ~

~ 2 ~ Prolog Rhaegar spacerował od jednego końca swojej wypełnionej skarbami jaskini do drugiego, jego ogon machał w prawo i w lewo, gdy tak chodził. Nawet radosny chrzęst złotych monet pod jego pazurami nie skłaniał go do zwykłego wybuchu radości. - Czy to naprawdę tak wiele pragnąć partnera? – zapytał sterty kamieni szlachetnych i złota obok siebie. Nie był zaskoczony, że nie odpowiedziały. Chociaż był najstarszy ze swojego rodzaju, Rhaegar wciąż nie znalazł nikogo, z kim mógłby dzielić swoją jaskinię. Próbował. Nawet spędził lata na sypianiu z każdym nadającym się do tego smokiem w swoim wylęgu – z niektórymi z nich więcej niż raz, po to by być pewnym. I nic. Wieki nadchodziły i przechodziły, a on wciąż nie zbliżył się ani o krok, by znaleźć towarzysza. Może król Fae dotrzyma swojej obietnicy i pomoże znaleźć Rhaegar’owi jego partnera. Ale dotychczasowe doświadczenia z Fae nie nastawiły go optymistycznie do tego, że wywiążą się do końca z swojej umowy. Jednakże, Król Kylen miał uczciwe oczy i miłość zmiennego wilka. A przecież król Fae musiał doprowadzić sprawę do końca, jeśli nie chciał być postrzegany, jako kłamca, przez swojego partnera. Fae zawsze bardziej niepokoiły się swoją reputacją niż rzeczywistością. Rhaegar chciał takiego związku, jaki miał król z jego silnym wilkiem, partnera, który stanie u jego boku. Żaden ze smoków z gór nie dowiódł, że jest właściwym wyborem. Chociaż byli dobrzy do sporadycznych igraszek w jego skarbcu, nie byli jego kochankami na wieczność. Chciał, żeby ich wylęg miał jasnowidza, który go poprowadzi, ale ostatni umarł ponad dwieście lat temu, i tak naprawdę smoczyca nigdy nie była szczególnie pomocna. Nawet nie przewidziała swojej własnej śmierci. - Masz gościa, mój panie. – Głęboki dudniący głos przerwał izolację Rhaegara. Obrócił się gwałtownie, by znaleźć swojego następcę, Hartmuta, stojącego w wejściu jaskini Rhaegara w jego ludzkiej postaci. Hart był jego najstarszym

~ 3 ~ przyjacielem i pomocną prawą ręką. A w sprawach międzygatunkowych związków, Hart miał najlepsze rozeznanie. Fae mogły sobie myśleć, że ten świat jest ich, ale smoki tylko pozwalały im nim rządzić, ponieważ sami nie byli zbyt ambitną rasą. Dobra jaskinia z ogromnym skarbem całkowicie zadowalała smoki. Poza tym, gdyby nie mieli Fae, skąd braliby całe te swoje złoto? - Kto jest gościem? – Rhaegar zmusił się, by skupić swoją uwagę z powrotem na oświadczeniu Harta, udając zainteresowanie. Hart wykrzywił wargę, ukazując spiczasty kieł. - Król Fae. Przynajmniej zabrał ze sobą swojego partnera. Smoki, jako takie, nie lubiły fae za starożytną zdradę między tymi gatunkami. Długi łańcuch skorumpowanych królów fae też w niczym nie pomógł. Szczera uczciwość w oczach Farro uspokajała instynktowną nieufność Rhaegara do nowego Wysokiego Króla Fae. Rhaegar ukrywał pełną aprobatę dla królestwa, dopóki nie zaczął nim rządził Kylen na kolejne wieki. Ostatni król nie był taki zły zanim nie oszalał. - Dobrze, lubię Farro. Hart burknął. - A kto nie? Widziałem wczoraj w lesie jego szczeniaka. Jest cholernie zachwycający. Rozesłałem wiadomość, że skrzywdzenie niedorostka równa się automatycznemu wyrokowi śmierci. - Dobrze. – Każdy gatunek przemyśli swoje najście, skoro szczenię ma ochronę smoka. – Zatem idź i pozwól królowi fae wejść. Rhaegar zamknął oczy i skoncentrował się na zmianie od smoka do człowieka. Nieszczególnie lubił swoją ludzką postać. Słaba ochrona jego dwunożnego ciała była słabym porównaniem do jego ogromnej wagi. Jednak nie chciał, żeby król Fae czuł się niekomfortowo, bo pozostanie smokiem mogło być uważane, jako akt agresji. W tym momencie, Rhaegar potrzebował pomocy króla Kylena, jeśli chciał znaleźć partnera. Mógł mu się nie podobać pomysł posiadania partnera fae, ale skoro żaden ze smoków nie był jego partnerem, musiał rozszerzyć swoje poszukiwania. - Pozdrawiam cię, Rhaegarze. – Kylen zrobił dwa kroki do jaskini zanim niskim i pełnym gracji ruchem się ukłonił. Farro kiwnął głową, co było właściwym powitaniem jednego zmiennego do drugiego, gdyż nie byli w tej samej hierarchii.

~ 4 ~ - Pozdrawiam, króla fae i królewskiego partnera. Co was sprowadza w moje niskie progi? Farro prychnął. - Jeśli przez niskie masz na myśli oślepiająco bogate, to muszę się z tobą zgodzić. - Myślałem, że uzgodniliśmy, że to ja będę mówił – skarcił go Kylen czułym tonem. Farro skrzyżował ramiona na piersi. - Przepraszam, o potężny królu, proszę kontynuować. Rhaegar odrzucił głowę i zaczął się śmiać, a dźwięk ten rozbrzmiał echem po jaskini. - Miło znowu was widzieć. Jak mogę wam pomóc? Wątpił, żeby dwóch członków rodziny królewskiej przywlokło się w góry tylko dla towarzyskiej wizyty. - Bardziej, co my możemy zrobić dla ciebie – skorygował Kylen. – Urządzamy przyjęcie koronacyjne, by świętować połączenie dwóch królestw. A ponieważ większość Fae skupi się razem w jednym miejscu, pomyślałem, że to będzie dobry moment dla ciebie i paru twoich towarzyszy, żeby przyjść i sprawdzić czy nie znajdziecie swoich partnerów. - A co będziemy musieli zrobić w zamian? – Nic nie przychodziło za darmo. Pomimo ich umowy, to było niemal zbyt dobre, żeby mogło być prawdziwe. - Upewnić się, że nie zostanę zabity na moim własnym przyjęciu. – Kylen błysnął Rhaegarowi kpiącym uśmiechem. – Większość Fae jest po mojej stronie, ale zawsze znajdzie się ktoś, kto pomyśli, że jego ulubiony Fae może to robić to lepiej. Potrzebuję przed nimi ochrony, dopóki nie rozeznam się, komu można ufać. Ludzie, którzy pilnowali moich tyłów, jako towarzysze żołnierze, mogą teraz równie prawdopodobnie wyciągnąć przeciwko mnie swoje miecze. Farro warknął cicho. - Jeśli ktoś spróbuje cię skrzywdzić, rozedrę im gardła. - To już mi nie pomoże, jeśli mnie zabiją, kochanie. A poza tym, nie narażę cię na niebezpieczeństwo. Nie możemy zostawić naszego syna bez ojców.

~ 5 ~ - A ty mi ufasz? – Rhaegar nie potrafił ukryć zaskoczenia w swoim głosie. Strzeżenie króla było dużą odpowiedzialnością i nikt, jak myślał, nie powierzyłby tego smokowi, którego ledwie znał. - Ty niczego nie zyskasz przez moją śmierć. Kylen nie dodał, że to Rhaegar miał wiele do stracenia, jeśli uda się próba zamachu na Kylena. Smoki mogły nie być tak szczęśliwe z następnym królem Fae. W przeszłości było kilka bitew, w których obie strony straciły wielu ludzi bez żadnego szczególnego powodu, poza tym, że król Fae chciał wojny. - Prawda. – Rhaegar się uśmiechnął. – Z przyjemnością przyjdę i pomogę. Pomyślał o kilku smokach, które z radością odwiedzą pałac Fae w poszukiwaniu swoich partnerów. Rhaegar nie był jedynym smokiem czekającym na znalezienie swojej drugiej połówki. Po tym jak Jego Wysokości wyszli, Rhaegar spędził resztę popołudnia na marzeniach o znalezieniu swojego partnera. Tłumaczenie: panda68

~ 6 ~ Rozdział 1 Leif zanurkował przez pole, przechylając skrzydła w prawo, by złapać kolejny prąd powietrza. Bezczynnie wirował w ciasnej pętli, gdy badał grunt poniżej. Podążał za mutantami do drzewa, ale zniknęli pod gęstym listowiem. Szybując niżej, wylądował na gałęzi tak blisko mutantów jak się ośmielił. Obserwował Flena, przywódcę podmiejskich mutantów, od kilku dni. Nie wierzył, że nie zaczepi Sfory Moon. Chociaż ta mała grupa mutantów była zadowolona ze swoich nowych postaci, naruszali ustalony teren Sfory Moon. Leif podejrzewał, że wciąż wielbili Lorusa Korla, naukowca Fae, który ich stworzył, i popierali jego zapędy opanowania świata i postawienia się, jako ich władcy. Leif po prostu potrzebował żelaznego dowodu, który mógłby przedstawiać Silverowi, alfie Sfory Moon. Zmienny wilk nie zaatakuje mutantów bez dowodów, a było zbyt wiele mutantów, by być pewnym, która grupa zaatakowała budynek sfory. Leif podejrzewał, że Korl wciąż ukrywa się w Świecie Fae za jednym ze swoim czcicieli. Może powinien porozmawiać z Anthonym o otwarciu przejścia przez portal, by zapolować na naukowca. Sfora była winna mu przysługę. To mógł być czas jej odebrania. Korl był odpowiedzialny za rzeź gniazda Leifa. W swoich poszukiwaniach, by powiększyć swoje wojsko mutantów, Korl próbował sięgać do innych gatunków. Żaden z kruków nie ocalał. Wyjechał tylko na tydzień na ślub kumpla z wojska, a gdy wrócił znalazł całą swoją rodzinę zdziesiątkowaną. Leif znalazł ich połamane ciała gnijące na poboczu drogi, gdzie porzucili je ludzie Korla. Smród mutantów wsiąkł w ziemię i rozszarpał serce Leifa. Nawet nie uszanowali na tyle martwych kruków, by je pochować. Od tamtej pory, Leif skupił cały swój czas i energię na polowaniu na Korla i postanowieniu, że za to zapłaci. Dobre było to, że Leif odziedziczył wszystkie pieniądze z ubezpieczenia gniazda. To dało mu fundusze na ściganie ich zabójcy. - Musimy rozprawić się z Sforą Moon. – Niski głos Flena rozbrzmiał echem przez polankę, gdy zwrócił się do grupy dwudziestu mutantów. Maszerował w tę i z

~ 7 ~ powrotem, kiedy mówił, jego wydłużone kończyny kołysały się nienaturalnie z każdym krokiem. – Rozpadną się, jeśli zniszczymy ich przywódcę. Oni są tylko bandą szczeniąt goniących swoje ogony. Odrąbiemy jej głowę i poddadzą się naszej woli. Leif nastroszył swoje pióra. Zimny wiatr przemknął po jego małym ciele i szybko zabrał jego ciepło. Przez chwilę pozazdrościł wilkom ich puszystych futer, chociaż nigdy by wymienił chwili ciepła na umiejętność latania. - Jak zniszczymy Silvera? Ma swojego partnera, który go chroni – wtrącił się inny mutant, włamując się w smutne rozmyślania Leifa o zamarznięciu w nocnym powietrzu. Flen odgryzł się pytającemu. - Anthony nie jest tak silny. Historie o nim są przesadzone. Pomruk niezgody przemknął przez grupę. Mutanty nieufnie odnosiły się do półboga, który mógł rzucać piorunami. Leif ich nie winił. Anthony zamienił grupę z nich w stertę popiołu, gdy napadli na budynek Sfory Moon kilka miesięcy temu. Leif zastanawiał się, kogo Flen myślał, że przekona swoimi kłamstwami. Żaden z jego mutantów nie wyglądał na uspokojonego. Jednak po incydencie w domu sfory, mutanty trochę się wycofały. Ostatnio, więcej mutantów dołączyło do pierwotnej sfory i stali się bardziej niebezpieczni dla innych zmiennych na tym obszarze. Leif próbował ustalić ich liczebność w sforze. Mógł stwierdzić, że mutanty na polanie nie były całą grupą; nie było dość ciał tłoczących się wkoło. Inni musieli zostać w ich kryjówce. Leif musiał odnaleźć ich nową lokalizację. Przenieśli się z regionu magazynów do nowego tajemnego miejsca kilka tygodni temu. Lubił trzymać rękę na pulsie na działania mutantów w razie, gdyby ruszyli na Sforę Moon jeszcze raz. Leif strzegł swoich niewielu przyjaciół z gwałtowną opiekuńczością. Jeśli mutanty miały zamiar zaatakować, Leif chciał znać wszystkie szczegóły, by przekazać je Silverowi. Dare był na szczycie listy osób, za które Leif by zabił albo umarł. Głupie, że kruk chronił tygrysa, ale Dare był durną kicią, podczas gdy Leif miał duszę drapieżnika. Coś poruszyło się między drzewami i Leif przeskoczył z gałęzi na gałąź, by lepiej się przyjrzeć. Błysk metalu i głośny huk były dla niego jedynymi ostrzeżeniami zanim linia bólu przypiekła jego skrzydło. Kiedy mutanty zdobyły broń? Leif przeklął w duchu. Najwyraźniej nie był tak niewidocznym ptakiem jak myślał. Czas się przegrupować. - Cholerny szpieg! – ktoś krzyknął. – Myślę, że go trafiłem.

~ 8 ~ Cholera! Zeskakując z gałęzi, Leif odleciał. Ramię piekło, jakby przypalały go ognie piekielne. Szybował tak długo jak mógł, próbując oszczędzać swoje siły. Krew ściekała w dół jego skrzydła, spadając na ziemię poniżej. Leif złapał prądy powietrza, by zdjąć obciążenie ze swojej rany. W końcu, dostrzegł z góry swoje mieszkanie. Czerwony budynek przykucnięty przy narożniku bloku miejskiego, sterta starych cegieł złożonych razem niczym bezładny projekt artystyczny dzieciaka na haju. Kochał to miejsce, nawet jeśli nie było w najlepszej części miasta. Leif wolał oszczędzić swoje pieniądze na bardziej ważne rzeczy niż kwatera. I tak rzadko bywał w domu. Dostrzegając z góry swój balkon, Leif ustawił pod kątem swoje skrzydła, by kontrolować spiralne zejście. Ból przemykał po jego ciele z każdym machnięciem rannego skrzydła. Jego lądowaniu brakowało zwykłej gracji, gdy zachwiał się niezgrabnie na swojej żerdzi. Zacisnął pazury wokół poręczy, by zapobiec fatalnemu przewróceniu się na głowę. Po tym jak świat przestał się kręcić, Leif zeskoczył na cementową podłogę, a potem przecisnął się przez klapkę wyciętą w drzwiach. Będąc już w środku, zmienił się w swoją ludzką postać. Leif rozciągnął ramiona i westchnął. Mięśnie jego ramion zawsze spinały się po locie. Zbadał niewielki ślad na swoim ramieniu. Na szczęście, kula nie pozostała w jego skórze. Rana zasklepiła się przez zmianę Leifa, zostawiając wyleczoną bliznę z tyłu. Jeszcze kilka godzin i nie zostanie tam żaden ślad po ranie. Dobrze, że kula tylko go drasnęła. Gdyby utkwiła w jego ciele, musiałby zostać ptakiem, dopóki nie usunąłby kawałka metalu. Nie można było powiedzieć, gdzie kula zawędruje, jeśli zostałaby w ciele, podczas przemiany. Błędna kalkulacja mogła doprowadzić do tego, że szrapnel umiejscowiłby się w sercu Leifa. Otrząsnął się ze swojego niepokoju na tę wizję. Nie było sensu roztrząsać się nad czymś, co się nie zdarzyło. Ciche miauknięcie przyciągnęło jego uwagę do kulki futra obok rozkładanego fotela. - Nie przypuszczam, żebyś zrobił obiad? – zapytał małego kociaka. Spłaszczone uszy były odpowiedzią na jego pytanie i poparte cichym sykiem. - Tak myślałem. Nieprzydatny kot. Nie możesz mnie adoptować – dyskutował Leif. – Jestem ptakiem. Ptaki nie trzymają kotów, jako zwierzątka domowego. Pomimo swojej deklaracji, posłusznie podrapał rozdrażnionego kota za uszami. Maleńki silnik zwiększył obroty, dopóki palce Leifa nie zaczęły drgać od mruczenia

~ 9 ~ kociaka. Po kilku minutach głaskania miękkiego futerka, zostawił swojego futrzastego przyjaciela, by wziąć gorący prysznic. Mógł być wyleczony, ale krew wciąż pokrywała jego prawe ramię. Lepka substancja zaczęłaby szybko swędzić, gdyby pozwolił jej wyschnąć na swojej skórze. Leif westchnął, gdy gorąca woda polała się na niego. Przechylając głowę, zmoczył włosy i szybko umył. Jego umysł kręcił się wokół konsekwencji zbliżających się do Sfory Moon mutantów. Musi wysłać ostrzeżenie do Anthony'ego. Albo może zamiast tego zadzwoni do Dare’a. Anthony mógł być dobrym facetem, ale przerażał Leifa. Umiejętność partnera alfy do rzucania piorunów, z taką samą łatwością jak inni ludzie oddychali, sprawiała, że Leif unikał Anthony'ego, z wyjątkiem ekstremalnie nagłych wypadków. Leif pobieżnie wytarł swoje ciało ręcznikiem zanim skierował się do sypialni, by wciągnąć na siebie jakieś ubranie. Czarne podarte dżinsy i biała przetarta koszulka dla wygodnej nocy przed telewizorem. Gdy wrócił do salonu przywitało go rozkazujące miauknięcie. - Wciąż dopraszasz się swojego tuńczyka? Maleńka bestia wydała z siebie kolejne żądające szczebiotanie, dziwnie ptasie. - Nie myśl, że przedrzeźnianie mnie przyniesie ci jakieś względy. – Leif zgarnął marudną primadonnę w zgięcie swojego ramienia i znowu zaczął głaskać. – Ale ze mnie dupek – mruknął. Ktoś załomotał do jego drzwi i oderwał rozmyślania od tygrysio-prążkowanego stworzenia w jego ramionach. Jej jasne zielone oczy płonęły ciekawością, albo może to była złośliwość. Nigdy nie mógł tego stwierdzić u kotów. Kiedy tydzień temu Leif ocalił małego kociaka z kontenera na śmieci, myślał, że będzie ją miał tylko przez kilka dni. Wysiłki by zostawić małą bestię u któregoś sąsiada albo u jakieś przechodzącego nieznajomego, jak dotąd nie przyniosły pozytywnego rezultatu. Pukanie się powtórzyło. - Sądzę, że lepiej będzie jak pójdziemy zobaczyć, kto nas odwiedził. – Leif nadal trzymał kota. Gdy ją trzymał, wiedział gdzie jest. Ostatnią rzeczą, jaką potrzebował, to żeby wydostała się z jego mieszkania i zaczęła wałęsać się po korytarzach. Chociaż w budynku wolno było trzymać zwierzęta, to jednak nie powinny swobodnie się włóczyć. Jeśli będzie się to powtarzać, będzie musiał założyć tej przeklętej bestii obrożę.

~ 10 ~ Leif przyspieszył swój krok, gdy jego niespodziewany gość zaczął warczeć po drugiej stronie drzwi. Zerknąwszy przez wizjer, Leif uśmiechnął się na to, co odkrył. Szarpnięciem otworzył drzwi. - Dare! Co cię tu sprowadza? Dare wpatrywał się w ręce Leifa przez dłuższą chwilę. - Dlaczego ptak ma kota? Leif uśmiechnął się do Stevena nad ramieniem Dare’a. - Nie wiem. A dlaczego wilk ma tygrysa? Steven przeszedł obok Dare’a, pozwalając sobie wejść do mieszkania Leifa. - Ponieważ tygrys poturbował mnie, bym był uległy. Leif zauważył, że zmienny wilk odsunął się z zasięgu Dare’a zanim przemówił. Dare uśmiechnął się do Leifa. - To prawda. Cofnął się, by wpuścić zmiennego tygrysa do środka. - Co wy dwaj tu robicie? - Nie mogłem złapać cię przez telefon i się martwiłem. – Dare rozsiadł się wygodnie na kanapie Leifa, unikając rozdarcia na jej środku z łatwością stałego gościa. - A ja przyszedłem, żeby trzymać go z dala od kłopotów – dodał Steven. Leif prychnął. - Nie sądzę, żeby można było trzymać Dare’a z dala od kłopotów. Przykro mi, że się martwiłeś. Poleciałem szpiegować mutanty. - Chciałbym umieć latać – zadumał się Dare. Steven prychnął. - Nie ma sposobu, żeby Leif zaciągnął twój tygrysi tyłek w niebo. Leif wzruszył ramionami.

~ 11 ~ - Przykro mi, Dare. – Nie mógł zaprzeczyć faktom, nawet jeśli on przedstawiłby to bardziej dyplomatycznie. Dare przewrócił oczami. - Nie oczekiwałem tego od ciebie, tylko tak powiedziałem. Miałem na myśli to, kto nie chciałby latać? - Ja. – Steven podniósł rękę. – I nawet nie lubię samolotów. Sama myśl o lataniu przyprawia mnie o mdłości. Dowiedziałeś się czegoś? - Flen myśli, że przez załatwienie Silvera, pozbędzie się Sfory Moon. Próbuje przekonać innych, że Anthony nie jest tak dużym zagrożeniem – odparł Leif. - On jest idiotą – stwierdził Steven. – Ale może być niebezpiecznym idiotą. Dam znać Silverowi, żeby był szczególnie ostrożny. - Dzięki. – Obowiązek Leif został wypełniony. Zostali ostrzeżeni. – Ale i tak dlaczego tu jesteście? Chociaż Dar dość często go odwiedzał, to nie był jeden z tych jego zwykłych dni. Dare się uśmiechnął. - Przyszedłem sprawdzić, co z tobą, i przyniosłem zaproszenie od Anthony'ego. Leif zadrżał. Zmienne ptaki wolały unikać magii, która mogła wyeliminować je z powietrza. - Dlaczego mnie zaprasza? Ale co ważniejsze, jak będzie mógł się z tego wymigać? - Otwiera swój nowy hotel. Przesyła ci je, jako podziękowanie za całą twoją pomoc. – Dare wyciągnął kremową kopertę z kieszeni marynarki. Na wierzchu miała wytłoczone w złocie imię Leifa. Leif niechętnie przyjął kopertę. Po obejrzeniu zawiłych liter, złamał pieczęć i wyciągnął zaproszenie. Chwilę mu zabrało przejrzenie karty i znalezienie informacji, których potrzebował. - Oh, jak dobrze, wygląda na to, że jestem wolny tego dnia. – Pozwolił sarkazmowi zabarwić ton jego głosu. Steven prychnął z rozbawieniem.

~ 12 ~ To byłoby wstrząsające, gdyby nie był wolny. Leif nie miał dużego koła towarzyskiego. Spędzał cały swój czas na zwalczaniu i tropieniu mutantów, by zebrać informacje. Leif ożywił się na myśl, kto jeszcze może być obecny. Może Blake się pokaże. Leif słyszał, że mutant został z powrotem zmieniony w jego poprzednią postać. Anthony miał jakiś rodzaj strasznej de-mutującej mocy. Leif nie mógł się już doczekać, by zobaczyć jak wygląda nie-mutant Blake. Chociaż nawet, jako mutant, Blake przemawiał do Leifa. - Doskonale. – Steven wstał i trzepnął Leifa w plecy z niepotrzebną siłą. – Bardzo nie chciałbym wrócić do Anthony'ego i powiedzieć mu, że odmówiłeś przyjścia na jego przyjęcie. To może zranić jego uczucia. - A my byśmy tego nie chcieli. Jego partner mógłby wyrwać moje skrzydła – powiedział Leif, tylko częściowo żartując. Steven się uśmiechnął. - Silver mógłby to zrobić. Dare kopnął Stevena w nogę. - Nie wydajesz się być zadowolony. Steven wzruszył ramionami. - Wszyscy musimy nosić nasze krzyże. - Dzięki. - Leif przewrócił oczami na uśmieszek Stevena. Po ciężkim przeżyciu, jaką była ślepota Dare’a wywołana w magiczny sposób, miło było widzieć jak przyjaciel znowu się uśmiecha. Dare wstał i zawinął ramię wokół barków Leifa, by szybko go uścisnąć. Zmienny tygrys uwolnił go jak tylko Steven zaczął warczeć. - Nie mogę się doczekać ujrzenia cię na przyjęciu. Kociak zamruczał, gdy Dare schylił się i podrapał ją pod brodą. - Ahh, kocia więź – drażnił się Leif. - Ona jest zachwycająca. – Dare wydał z siebie dudniący, mruczący dźwięk z powrotem do kociaka. - Ona potrzebuje domu. – Leif błysnął przyjacielowi pełnym nadziei uśmiechem.

~ 13 ~ - Myślę, że jeden już ma. – Dare mrugnął do Leifa zanim odwrócił się do swojego partnera. – Idziemy, szczeniaku. - Szczeniaku? Jestem wilkiem, dziecino! – warknął Steven. Jeśli gorące spojrzenie, jakie przesłał Dare’owi było jakąś oznaką, będą mieli bardzo aktywną noc. Po tym jak Steven i Dare wyszli, Leif opadł na kanapę. Kociak mruczał tak głośno jak dziesięciokrotnie większy kot. - Jesteś głośną bestią. – Kociak liznął palec Leifa. – Myślisz sobie, że zamierzam cię zatrzymać, prawda? Zapomniałaś już, jak próbowałem oddać się tygrysowi? Kociak cicho miauknął z pogardą, jakby wyśmiewała się z jego próby wciśnięcia jej jego gościowi. Leif przechylił głowę do tyłu na oparcie kanapy. Kot masował jego nogę, a drobne ukłucia jej pazurów przebijały się przez jego spodnie. - Nie wygrasz miseczki mleka rozdrapując mnie na śmierć – skarcił ją Leif. – Jak myślisz, co powinienem włożyć na otwarcie? Mam nadzieję, że coś bez kociej sierści; nigdy bym sobie tego nie darował. Analizując w myślach swoją szafę, Leif zdał sobie sprawę, że najbardziej tragiczne w przyjęciach było to, że poprzedzały zakupy. Tłumaczenie: panda

~ 14 ~ Rozdział 2 Blake podszedł do hotelowych schodów i podał ekstrawaganckie zaproszenie Jagerowi. Olśniewający uśmiech zmiennego wilka wysłał dreszcz podniecenia w dół kręgosłupa Blake'a. Ryder, partner tego pięknego mężczyzny i ogromny zmienny tygrys, warknął. - No co? Nie możesz mnie winić – Blake obronił swojego pociągu. Żaden gej ani nawet normalny facet nie mógł zaprzeczyć atrakcyjności Jagera. Niektórzy ludzie rodzili się z większą seksualną energią niż inni. Blake oszacował, że Jager miał jej cztery razy więcej niż normalna ilość. Ryder warknął. - Mogę cię nie winić, ale mam dość ludzi śliniących się na mojego mężczyznę. - W takim razie najlepiej zamknij go w pokój poza zasięgiem wzroku. – Nikt, kto zobaczył Jagera nie mógł oprzeć się jego urokowi. I nie tylko dlatego, że Jager pracował, jako model przy każdej okazji, ale był również autentycznie miłym facetem. - Jestem tutaj! – Jager pomachał ręką, by przypomnieć o swojej obecności. - Sprzeciwił się temu pomysłowi – poskarżył się Ryder, ignorując swojego partnera. – Gadał coś o odmowie bycia więźniem. Ple-ple, ple-ple. Blake się roześmiał i przesunął ręką w dół swojej marynarki od garnituru. Spędził miniony rok na byciu mutantem i wciąż miał trudności z uwierzeniem, że wrócił do swojego stanu z dnia narodzin. Blake wciąż budził się w nocy i dotykał swojej twarzy, przerażony, że został z powrotem zmieniony w mutanta, gdy spał. - Nie sądzisz, że to jest trochę robota lokaja? – Blake uniósł brwi na gniewne spojrzenie Rydera. Jager błysnął doskonałym uśmiechem. - Zmieniamy się. Poza tym, Ryder nie cierpi, kiedy rozmawiam z innymi ludźmi. – Zatrzepotał rzęsami na swojego partnera w przesadnie kokieteryjny sposób.

~ 15 ~ - Tak, nie cierpię. – Ogromny zmienny tygrys skrzyżował ramiona na swojej piersi i spiorunował wzrokiem zmiennego wilka. – Skończyłeś być Panem Osobowość? - Nie. Mam jeszcze dziesięć minut zanim Ben przejmie obowiązki. Ryder potrząsnął głową. - Myślisz, że partnerzy Bena pozwolą mu stać tutaj samemu? - Nie. Myślę, że jego partnerzy prawdopodobnie będą nad nim wisieć tak jak mój, ale to nadal jest jego kolej. Ja mam palny. – Seksowny uśmiech, jaki posłał Ryderowi, wskazywał na to, co planował robić, jak tylko skończy swoje obowiązki przy drzwiach. Blake potrząsnął na nich głową i wszedł do hotelu. Może któregoś dnia będzie miał dość szczęścia, by mieć psychotycznego partnera wiszącego nad nim, albo co bardziej prawdopodobne, to on będzie nad nim wisiał. Wolał być dominującym partnerem, nawet gdy brakowało mu takiej agresji jak u niektórych innych zmiennych, którzy go otaczali. Tłum się rozstąpił i Anthony Carrow ruszył do przodu, a jego partner, Silver, deptał mu po piętach. - Dobry wieczór. – Szary garnitur Anthony'ego pieścił jego ciało w wiernych liniach, ukazując opływową sylwetkę pół-boga. Nieważne, co założył, Anthony był zachwycającym mężczyzną. W ogóle zmienni w Sforze Moon wykazywali duży odsetek oszałamiających mężczyzn, obojętnie czy byli sparowani czy nie. - Cieszę się, że cię widzę, Anthony. Dzięki za zaproszenie. – Blake uścisnął dłonie obu mężczyznom zanim cofnął się na pełną szacunku odległość. Stanie zbyt blisko Anthony'ego mogło mieć surowe konsekwencje, gdyby Silver obraził się z tego powodu. - To najmniej, co mogliśmy zrobić. Bardzo nam pomogłeś w walce przeciw mutantom. Proszę, poczęstuj się darmowym jedzeniem. – Anthony wskazał w stronę długiego baru, na którym stały półmiski z przystawkami na jeden kęs przykrywające każdy cal błyszczącej powierzchni. – I możesz zamówić sobie bezpłatnego drinka przy barze. - Dzięki. – Blake nie wspomniał, że nigdy nie pił. Jego ojciec był grubiańskim pijakiem. Dużo czasu zajmowało zmiennemu, by poczuł efekty alkoholu, a jego ojciec konsekwentnie dążył do bycia alkoholikiem. W końcu, nawet zmienny może umrzeć, gdy jedzie autostradą i stacza się samochodem ze wzgórza. Jedyną emocją Blake'a na

~ 16 ~ wiadomość o śmierci ojca była przytłaczająca ulga, że jego tata nie zabrał nikogo innego ze sobą. Blake chwycił butelkę wody z fantazyjnego srebrnego wiaderka stojącego na końcu baru. Znajomy głos wprawił jego serce w szybsze bicie. Okręcił się na pięcie. Leif stał kilka kroków dalej i rozmawiał z Darem. Zmienny kruk miał na sobie ciemnoniebieski garnitur, który był doskonale uszyty i podkreślał szczupłą, umięśnioną budowę Leifa. Gdy Leif pomagał mu z Inno, Blake ledwie był zdolny sklecić razem słowa, by powiedzieć Leifowi, czego potrzebował. Podczas gdy Blake cieszył się urokiem Jagera z niemal beznamiętnym uznaniem, jego pociąg do Leifa był taki, jakby porównać ogień świeczki do słońca. Chciał wygrzewać się w obecności Leifa, najlepiej nago. Jego kutas twardniał im dłużej obserwował zmiennego kruka. Leif machał rękami, gdy mówił, jego twarz była ożywiona. Czuły wyraz twarzy Dare’a, gdy patrzył na swojego przyjaciela, wysłał lodowate strzały zazdrości przez Blake'a. Zacisnął swoją pięść, gniotąc butelkę z wodą i rozpryskując zimny płyn na swojej marynarce. Przeklinając, odstawił butelkę – głupio z jego strony, że tak ślinił się nad czymś nieosiągalnym. Blake wziął szybki wdech, a potem wypuścił powietrze ze swoich płuc. Tuż przed nim stał jedyny powód, dla którego pokazał się na przyjęciu. Blake pozbył się swoich nerwów. Nie przeżył przemiany w mutanta i z powrotem jeszcze raz bez uświadomienia sobie kruchości życia. Ignorując swojego wewnętrznego cynika, który szeptał, że Leif nigdy nie chciałby takiego idioty jak Blake, zbliżył się do zmiennego kruka. Blake zrobił krok w przód. - Cześć, Leif. - Blake? – Leif zamarł, jego usta opadły. – Wow! Świetnie wyglądasz. Słyszałem, że Anthony zmienił cię z powrotem. Leif nie widział Blake'a od czasu jego powrotu do jego ludzkiej postaci. Ku zaskoczeniu Blake'a, Leif zbliżył się i go uścisnął. Wstrząśnięty, pospieszył odwzajemnić uścisk. Gdy Leif się cofnął, wewnętrzny wilk Blake'a warknął. Pozwolenie na odsunięcie się Leifa było sprzeczne z jego instynktami. Trzymanie Leifa w swoich ramionach, by chronić swojego kruchego kruka, to było właściwe. Fakt, że Leif był tak samo wysoki jak Blake i nie miał delikatnych kości w swoim ciele, nie wydawało się mieć dla niego żadnego znaczenia.

~ 17 ~ - Wiem, że wyglądam trochę inaczej, kiedy prosiłem cię ostatnim razem, byś uważał na Inno. – Blake uśmiechnął się na podziw w oczach Leifa. - Nie bierz mi tego za złe, ale znacznie bardziej podobasz mi się teraz – przyznał Leif. Policzki Blake'a zapaliły się na ten komplement. Jego mutacja pozbawiła go jakiejkolwiek próżności, jaką mógł wcześniej zachować w kwestii swojego wyglądu. Pełne uznania spojrzenie Leifa wywołało jeszcze szybsze bicie serca Blake'a w jego piersi. Gdyby się utrzymało, dostałby ataku serca i upadł u stóp Leifa. Nie całkiem na taki końcowy wynik miał nadzieję. - Hej, Blake – przywitał go Dare. Steven burknął swoje cześć. Blake uśmiechnął się do sparowanej parę. Nie rozumiał jak taki beztroski tygrys mógł związać się z tym gburowatym zmiennym wilkiem, ale nie było żadnych wątpliwości, co do oddania widocznego w oczach Stevena, gdy za każdym razem patrzył na Dare’a. Słyszał plotki, że Steven nie był tak nieustępliwy zanim nie sparował się Darem, ale nie znał wersji przed-Darem Stevena, więc nie miał porównania. - Jak macie się dziś wieczorem? - Dobrze. A teraz zamierzamy iść zatańczyć. – Dare pomachał na do widzenia, złapał dłoń swojego partnera i zniknął w tłumie. Blake zauważył niewielką przestrzeń do tańczenia w kącie, zaskoczony, że przegapił ją wcześniej, ale Leif zawsze mieszał w jego umyśle. - Dziwna z nich para. - Są doskonali dla siebie nawzajem. Każdy potrzebuje równowagi. – Leif otrząsnął się z rozmyślań nad swoimi przyjaciółmi i zwrócił ponownie do Blake’a. – Chcę znaleźć kogoś takiego, któregoś dnia. Smutny ton Leifa skręcił wewnętrznie Blake’a. Gdyby pragnienia były końmi, Blake miałby całe stado powstałe tylko z pragnień, w których obsadzony był Leif. Niezdarność roztrzaskała kontrolę Blake'a.

~ 18 ~ - J-ja pójdę wziąć coś do jedzenia. – Wskazał w stronę tac ustawionych na barze. Normalnie pewny siebie, gdy miał do czynienia z innymi, Blake nie wiedział, co było takiego w szczupłym zmiennym kruku, że skręcał się w środku. - Chcesz towarzystwa? – Ciemne oczy Leifa płonęły zainteresowaniem, gdy przyglądał się błyszczącym półmiskom. - Oczywiście. Blake otarł swoje dłonie, wilgotne z nerwów, o swoje spodnie zanim złapał talerz i wręczył Leifowi. Chwycił drugi dla siebie. Kątem oka patrzył jak Leif kładzie imponującą ilość befsztyka na swój talerz. - Myślałem, że ptaki mają maleńki apetyt – drażnił się Blake. - Jestem padlinożercą. Jem wszystko. - Lubię facetów, którzy nie są wybredni. Leif strzelił spojrzeniem do Blake'a. - Flirtujesz ze mną? - Wiesz, co mówią, Jeśli musisz pytać, widocznie robię to źle. – Starał się mówić lekkim tonem, ale rozpaczliwie potrzebował Leifa błagającego, proszącego i nagiego w swoim łóżku. Ten obraz, który śmignął przez jego umysł, wcale nie pomógł jego erekcji w zmniejszeniu się. Był na pół twardy odkąd dostrzegł Leifa. Rozmowa z nim dokończyła ten proces. - Może potrzebujesz tylko trochę praktyki – zaproponował Leif. Zaniósł swój talerz i piwo do wolnego stolika i usiadł. Blake podążył za nim i usadowił się na przeciwnym miejscu. - Więc ile czasu mi zajmie namówienie cię na randkę ze mną? To nie było podobne do niego być tak wytrwałym. Ale wraz ze zniknięciem mutacji, wiedział, że ma szansę, jeśli tylko zwróci uwagę Leifa. Przedtem, gdy był zmieniony w potwora, nie ośmielił się zbliżyć do cudownego zmiennego kruka. Jego wewnętrzny wilk warknął na jego nieudolność. Bestia chciała Leifa nagiego i pod nimi. - Słuchaj, to nic osobistego, Blake, ale ja nie chodzę na randki. – Leif wzruszył ramionami, jakby wyrzucał całą sprawę ze swojego umysłu.

~ 19 ~ Serce Blake'a zapadło się w jego piersi. - A co z pieprzeniem? Pieprzysz się? Leif udławił się wrzuconą do ust oliwką. Blake uśmiechnął się na jego reakcję. - Tak, pieprzę się. - Doskonale. – Blake przesunął swoją stopą wzdłuż nogi Leifa. Mógł pogodzić się z samym seksem. To ich połączy dopóki nie będzie mógł na zawsze przenieść Leifa do swojego łóżka. Wilk Blake'a radośnie warknął na ten plan. Będą mieli Leifa, jako ich partnera. Rozpalone spojrzenie brązowych oczu Leifa zwiększyło jego ego. Może jednak miał szansę. - Muszę cię zapytać, czy kiedykolwiek eksperymentowałeś na krukach? – Smutek w oczach Leif chwycił Blake'a za serce. - Nie. Eksperymentowałem tylko na wilkach i to było dostatecznie złe. Nie mogę zmienić przeszłości. – Tak było uczciwie, tylko że jego czyny mogły okraść go z jedynego mężczyzny, jakiego pragnął. Los był pieprzoną suką. Leif rozluźnił się i posłał mu niepewny uśmiech. - Wierzę ci. - Dzięki. – Blake martwił się, że Leif mu nie uwierzy, ale cokolwiek Korl zrobił z krukami, zrobił to bez wiedzy Blake'a. Nigdy nie był bardziej szczęśliwy z niewiedzy tego, co stało się w jego życiu. Anthony zbliżył się wraz z Silverem do jego boku. - Przepraszam, że przeszkadzam. - Nie ma problemu – zapewnił Leif półboga. Blake kiwnął głową na zgodę. Nawet gdyby Anthony im przerwał, Blake nie miałby odwagi powiedzieć tego na własnym przyjęciu Anthony'ego. - Leif, powiedziałeś Dare’owi, że mutanty mają zamiar ścigać Silvera. Wiesz jak? – zapytał Anthony. Leif potrząsnął głową.

~ 20 ~ - Nie. Przykro mi. Postrzelili mnie zanim mogłem dowiedzieć się czegoś jeszcze. - Postrzelili cię! Zostałeś postrzelony? – Ręka Blake'a, która trzymała widelec, zaczęła się trząść. Opuścił ją. – Musisz być bardziej ostrożny. Mógł stracić Leifa zanim by się związali. Jego wilk warknął. Jakiś dźwięk musiał wydostać się z jego ust, ponieważ wszyscy trzej mężczyźni przyglądali mu się z ciekawością. - Nic mi nie jest. Czego potrzebujesz, Anthony? – Leif odwrócił uwagę od swojego postrzelenia, ale Blake nie zapomniał. - Miałem nadzieję, że może pomożesz mi z problemem, Leif. Kylen ma napływ mutantów w Świecie Fae i myśli, że Korl wciąż zbiera ich z powrotem, by opanować Królestwo. Potrzebuje kogoś nieznanego, by się rozejrzał. - Masz na myśli szpiegować dla niego? - Tak. Zostaniesz dobrze wynagrodzony za twój czas, a jeśli stanie się zbyt niebezpiecznie, możesz odejść wedle woli. Kylen nie będzie spróbował cię zatrzymywać – obiecał Anthony. – Jest zbyt zajęty przygotowaniami do koronacji i łączeniem dwóch królestw, by rozglądać się jeszcze za tym naukowcem. Może użyć jakiejś pomocy z bezstronnego źródła. Nie wie, czy strażnicy jasnych Fae są wystarczająco zdecydowani, czy stanąć po jego stronie czy nie. - Zrozumiałe. Pewnie, zrobię to. I tak chciałem pójść i ponownie rozejrzeć się za Korlem. Miałem zamiar cię poprosić czy możesz dać mi dostęp do portalu. Anthony się uśmiechnął. - Doskonale. Blake’owi nie podobał się ten scenariusz. Mógł wyobrazić sobie, że Leif zostaje tam by pomóc Królowi Fae na nieokreśloną ilość czasu. Kylen mógł nie próbować zmuszać go do zostania, ale Leif będzie chciał pomóc przyjacielowi. - Pójdę z tobą. – Blake wyrzucił słowa, niezdolny do skrywania pragnienia chronienia Leifa. Nie miał zamiaru pozwolić zmiennemu krukowi na podróż przez portal bez niego. - Dlaczego? – Leif przechylił głowę, w całkowicie ptasim ruchu.

~ 21 ~ - Ponieważ to właśnie robią przyjaciele. Chronią nawzajem swoje tyły. – Blake nikomu innemu by nie zaufał w upewnieniu się, że zmienny kruk jest bezpieczny. - Co może być dobrym pomysłem – wtrącił Silver. – Tak jak powiedział Anthony, nie wiemy jak wiele Fae w królestwie Kylena pomaga naukowcowi. Jeśli będziesz mógł namierzyć wichrzycieli, to będzie bardzo przydatne dla Kylena. Obaj czulibyśmy się lepiej, gdybyś miał kogoś, kto by cię chronił. - Myślałem, że Gabe i bliźniacy się tam przenieśli? – Blake słyszał plotki na temat zmiennych wilków, które zostały zwerbowane do życia w królestwie Fae, by dotrzymać towarzystwa synowi Kylena i Farro. Anthony kiwnął głową. - No tak, ale Kylen nadal jest przewyższony liczebnie przez nieznane czynniki. – Kręcił pierścieniem na swojej ręce. Diament odbił niewyraźne światło z oślepiającym blaskiem. – Nie wspominając o tym, że w górach jest tam jeszcze najwyraźniej grupa smoków, które zawarły z Kylenem pakt w sprawie dostarczania partnerów. Kylen ma teraz mnóstwo spraw na swojej głowie. Powinniśmy zrobić, co tylko możemy, żeby mu pomóc. Wszyscy wiedzieli jak ważne są dobre dyplomatyczne stosunki z Fae w obu królestwach. Anthony nie musiał tego wyjaśniać. Dyplomatyczne umiejętności Kylena mogły wprowadzić różnicę między harmonią, a powszechną wojną między Fae. - Smoki? – Tęskny wyraz na twarzy Leifa dźgnął Blake’a w serce. – Zawsze chciałem spotkać smoka. Blake nigdy wcześniej nie odczuwał potrzeby zabić smoka, ale w tej chwili, przymus chwycenia za miecz wywołał zaciśnięcie jego ręki wokół nieistniejącego uchwytu. Nie podobała mu się fascynacja na twarzy Leifa. Smoki swoją drogą były bardziej wspaniałe od wilków; będzie musiał trzymać Leifa z dala od ich dróg. Nie miał zamiaru odpuścić swojego zatwierdzenia i oddać swojego pięknego Leifa jakiemuś dymiącemu zmiennemu smokowi. Anthony potrząsnął głową. - Wolałbym, żebyś trzymał się z daleka od smoków i tylko sprawdził, co kombinują. Nie wiemy na pewno czy tylko szukają partnerów; to tylko jest umowa Kylena z nimi. Wydaje się, że one również kontrolują populację trolli w zamian za pomoc Kylena w znalezieniu im partnerów.

~ 22 ~ - Bardzo muszą pragnąć partnerów skoro zgodzili się na tak wiele warunków – powiedział Leif z zamyślonym wyrazem na twarzy. - A co, jeśli żaden z Fae nie jest partnerem smoka? – wtrącił się Blake. Jeśli żaden z Fae nie sparuje się ze smokami, czy zniszczą Fae czy też pozwolą, by zrobiły to trolle? Blake wątpił, żeby Anthony pozwolił na to, by ktokolwiek skrzywdził jego przyjaciół. - Jestem pewny, że z takiej ilości Fae, co najmniej kilku z nich powinno pasować. Jeśli nie, zajmiemy się tym, kiedy to się stanie. Nie ma sensu tworzyć problemu. – Anthony poklepał Leifa po ramieniu. – Doceniam twoją pomoc. - Nie ma sprawy. Wiesz, że zawsze jestem zadowolony, gdy mogę pomóc z problemem mutantów. To oni są powodem tego, że jestem bez rodziny. – Kąciki ust Leifa opadły w dół. Blake przemógł pragnienie, by przytulić mocno Leifa. Nie miał wątpliwości, że niezależny zmienny kruk nie chciałby być rozpieszczany. Leif nie lubił żadnych insynuacji o tym, że nie może sam sobie z czymś poradzić. - Przyjdźcie jutro w nocy do klubu i otworzę portal. – Inny członek sfory przyciągnął uwagę Anthony'ego. Kiwnął głową do Leifa, a potem oddalił się by wmieszać się w swoich gości. Silver podążył za nim, stwarzając bańkę ochrony wokół swojego partnera. Blake chciał chronić Leifa w podobny sposób, ale nie miał prawa, jeszcze nie – może któregoś dnia, ale najchętniej jeszcze zanim obaj staną się zbyt starzy, by cieszyć się korzyściami z trzaskającej seksualnej energii między nimi. Leif stuknął widelcem o talerz Blake'a by przyciągnąć jego uwagę. - Przepraszam. Jak sądzę, najpierw powinienem cię zapytać czy chcesz, żebym z tobą poszedł. – Blake zmarszczył brwi. Nawet nie przyszło mu do głowy, że Leif może nie chcieć towarzystwa. W jego bogaty wymyślonym świecie, Leif zawsze pragnął Blake’a przy swoim boku. Może powinien od czasu do czasu sprawdzić to z rzeczywistością. Leif potrząsnął głową. - Nie, w porządku. Po prostu zastanawiałem się, dlaczego chciałeś pójść. Blake nie mógł wyznać prawdy. Bo sprawiłby wrażenie jakiegoś szalonego maniaka.

~ 23 ~ - Chciałem pomóc. Nie zrobiłem zbyt wiele od czasu mojej cofniętej zmiany. Jak do tej pory, nikt nie jest zainteresowany zatrudnieniem naukowca z dużymi ziejącymi dziurami w jego życiorysie. Nie wiem, co ze sobą począć w tej chwili. Dopóki nie spróbuję ułożyć sobie życia, pomyślałem, że mogę chociaż pomóc. Tak, to nie brzmiało zbyt nachalnie. Szczerze, wszystko, co pomoże mu spędzić więcej czasu z Leifem, będzie dobrym pomysłem. Uśmiech Leifa rozgrzał Blake'a aż do stóp. - Będę zadowolony z towarzystwa. Tak naprawdę nie znam Fae bardzo dobrze. Nie wspomniał też, że jego stosunki z Blakiem również nie były zbyt bliskie. Jeśli Leif planował pominąć ten mały fakt, Blake nie zamierzał nic mówić. Zrobi o wiele więcej niż pobije kilku Fae albo zdejmie smoka, by zostać u boku Leifa. - Ja też, jeśli jednak Korl jest na ich terenie, jestem jednym z niewielu nie-fae, który może go rozpoznać. – Był także jednym z niewielu, który znał formuły naukowca. Leif sięgnął przez stół i przesunął palcem po prawej ręce Blake'a. - Myślę, że jesteś bardzo dzielny. Zawsze to w tobie podziwiałem. Kiedy inni stali się podli i złośliwi, ty próbowałeś pomóc. - Nie dość zrobiłem. – Blake spędził miesiące rozczulając się sam nad sobą w swojej własnej rozpaczy zanim otrząsnął się z żalu nad swoją mutacją i spróbował pomóc zmiennym przeciwko naukowcowi. Leif uścisnął rękę Blake'a. - W końcu, pomogłeś obalić Korla i wciąż pomagasz, chociaż zostałeś z powrotem przemieniony. A mogłeś odejść i zacząć nowe życie, zostawić to wszystko za sobą, ale tego nie zrobiłeś. Otworzył swoje usta, by spierać się o to, ale nie mógł. Nic nie trzymało go w tym mieście oprócz ciemnookiego zmiennego z odwagą lwa pod błyszczącymi piórami. - Myślałem o wyjeździe już kilka razy, ale nigdzie nie pójdę, dopóki ofiarom Korla nie oddamy sprawiedliwości. Na każdego mutanta, który jest zadowolony ze zmiany, przypada pięciu albo więcej uwięzionych w tej postaci i szukających drogi wyjścia. To dla nich trwam.

~ 24 ~ Leif pochylił się do przodu, jego ciemne oczy błyszczały w przyćmionych hotelowych światłach. - Uważam twoje poświęcenie za godne podziwu. Pogłaskał palce Blake'a, mieszając jego myśli. - Dz-dziękuję. – Blake się zarumienił. Gdzie zniknęła jego pewność siebie? Nigdy nie był podrywaczem, był zbyt zagłębiony w swojej nauce by randkować, ale był bardziej pewnym siebie mężczyzną zanim Korl go odmienił. Nie był materiałem na alfę, ale z pewnością nie był też pokazującym-swój-brzuch omegą. Ciemne oczy Leifa błyszczały, ich brązowy kolor pociemniał niemal do czerni. Blake mógł zobaczyć kruka Leifa, który mu się przyglądał, jakby oceniał jego wartość. Jego wilk warknął w pozdrowieniu. Czasami posiadanie wewnętrznej bestii utrudniało wzajemne stosunki. Blake zawsze w przeszłości brał zmienne wilki na swoich kochanków. Sprawy były łatwiejsze, gdy faceci, z którymi się umawiał, dzielili te same dziwne dziwactwa. Bo trudno by było wytłumaczyć człowiekowi nagłe pragnienie Blake'a do zawycia do księżyca. Jednak, ptasie pochylenie głowy Leifa, jego jasny, dociekliwy umysł i wrodzona siła woli emanujące z Leifa okazały się być nieodparte dla Blake’a. Oblizał swoje wargi i zastanawiał się jak będzie smakował Leif. U zmiennych wilków odrobina dzikości przyprawiała ich wargi. Więc jak smakowałby zmienny kruk – jego zmienny kruk. - Zanim zostałeś z powrotem zmieniony, uważałem cię za pociągającego. Teraz, kiedy wróciłeś do normalnej postaci, uważam, że jesteś nieodparty. – Zapach podniecenia Leifa napłynął przez stół. Blake szybko złapał kontrolę nad swoim wilkiem. Jego bestia nalegała, by rzucił się przez stół i wziął to, co oferował zapach Leifa. Lokalizacja i tłum kręcący się obok nie miały wpływu na głód wilka. Jego istota chciała Leifa teraz. - Możemy stąd wyjść? – Przyszedł tu, po to czego chciał. Zaakceptował zaproszenie Anthony'ego tylko z powodu szansy ponownego zobaczenia Leifa. Nie mógł wyrzucić zmiennego kruka ze swoich myśli. Po swojej przemianie, Blake chciał zadzwonić do Leifa, ale nie wiedział, co powiedzieć. Hej, znowu jestem facetem. Chcesz iść na randkę?, nie wydawało się być dobrym początkiem do konwersacji. Leif się uśmiechnął. - Z rozkoszą.

~ 25 ~ Jak szczeniak, któremu zaoferowano przyjemność, kutas Blake'a stwardniał, spragniony uwagi. Oparł się przymusowi zawycia. Nie wszyscy na tym przyjęciu byli nadprzyrodzeni. Było kilku, niemających o niczym pojęcia, ludzi w tym tłumie, niektórzy z nich współpracowali z Anthonym. Blake zlizał drobinę sosu ze swojego palca. Spojrzenie Leifa podążyło za ruchem języka Blake'a. - Skoro mamy spotkać się jutro z Anthonym, powinniśmy chyba pójść do ciebie i spakować ci torbę, a potem możesz u mnie spędzić noc. Chyba, że wolałbyś zostać u siebie. Chyba dobrze zakładam. – Leif się zarumienił. - Nie. Z przyjemnością zostanę u ciebie. – Zadowoliłby się szybkim, pośpiesznym pieprzeniem w alejce, które nastąpiłoby jutro po spotkaniu z Leifem przy budynku sfory. Pomysł kotłowania się przez godziny w wygodnym łóżku był o niebo lepszy niż szybkie rżnięcie przy ścianie. Leif wstał i wyciągnął swoją rękę. Blake rzucił serwetkę na stół, a potem splótł swoje palce z Leifa. Iskra podniecenia trzasnęła przez jego skórę. Palce Leifa miały stwardnienia na końcówkach. Blake potarł palec wskazujący Leifa swoim kciukiem. - Gitara? Leif kiwnął głową. - Tak. Grałem przez kilka lat. Pochylając się, powąchał zmiennego kruka. Wewnętrzny wilk Blake'a by się zbuntował, gdyby mężczyzna nie odwołał się do jego zmysłu węchu. Partner? Jego wewnętrzny wilk zmusił Blake'a, żeby powąchał jeszcze raz. Mutacja zwiększyła zdolności powonienia Blake'a, a Leif pachniał bosko. Chociaż bardzo pragnął Leifa, nie był pewien czy byli partnerami czy nie. Nigdy nie pragnął nikogo tak jak Leifa, ale to niekoniecznie znaczyło coś więcej niż żądzę. Jego połączenie z jego wilkiem wciąż było trochę rozdzielone. Obaj pragnęli Leifa, ale nie byli pewni jego przyszłego miejsca w ich życiu. Blake chętnie podążył za Leifem na zewnątrz hotelu. Nie mógł wyczuć niczego innego wokół siebie oprócz zmiennego kruka. Leif zatrzymał się przed czerwoną korwetą.