galochbasik

  • Dokumenty1 460
  • Odsłony630 156
  • Obserwuję769
  • Rozmiar dokumentów2.1 GB
  • Ilość pobrań408 654

2 ŁATWY UROK -Easy Charm-Proby

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :3.5 MB
Rozszerzenie:pdf

2 ŁATWY UROK -Easy Charm-Proby.pdf

galochbasik EBooki WG AUTORÓW PROBY KRYSTEN BOUDREAUX-PROBY KRISTEN
Użytkownik galochbasik wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 258 osób, 166 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 257 stron)

2 EASY CHARM PROBY KRISTEN Tłum. nieof.: Agis_ka Korekta: szpiletti Wszystkie tłumaczenia w całości należą do autorów książek jako ich prawa autorskie, tłumaczenie jest tylko i wyłącznie materiałem marketingowym służącym do promocji twórczości danego autora. Ponadto wszystkie tłumaczenia nie służą uzyskiwaniu korzyści materialnych, a co za tym idzie każda osoba, wykorzystująca treść tłumaczenia w celu innym niż marketingowym, łamie prawo.

3 (Boudreaux #2) Kristen Proby Gabrielle Boudreaux, najmłodsza z klanu Boudreaux, jest samotną matką małego Sama. Prowadząc hotel na rodzinnej plantacji nad brzegiem rzeki Missisipi, Gabby kocha swój zajazd, syna i rodzinę. Każdego dnia spotyka nowych ludzi, i jest dumna z domu i ziemi, która jest w jej rodzinie od ponad pięciu pokoleń. Pobłogosławiona ponad miarę jest również samotna. Jednakże nigdy nikomu by się do tego nie przyznała. Dopóki nie przechodzi przez jej drzwi ponury i ranny Rhys O’Shaughnessy, i jest najseksowniejszym facetem jakiego kiedykolwiek widziała. Rhys był na szczycie jako pierwszoligowy miotacz Chicago Cubs przez ponad dziesięć lat. Bejsbol jest w jego krwi. Ale kiedy zerwał mięsień rotacyjny i wyleciał na resztę sezonu uciekł do Hotelu Boudreaux, zarekomendowanego przez jego kuzynkę Kate, żeby się wyleczyć i pracować nad przywróceniem ramienia do idealnej formy z tylko jednym celem w głowie: powrócić do gry, którą kocha. Jednak nie planował, że całkowicie i kompletnie zostanie oczarowany przez oszałamiająco piękną kobietę i jej uwielbiającego bejsbol syna. Kiedy ramię Rhysa zagoi się i dostanie szansę powrotu do swojej drużyny to czy zostawi za sobą rodzinę, którą pokochał, czy też zostanie z Gabby i Samem?

4 Prolog .................................................................................................................6 Rozdział 1..........................................................................................................10 Rozdział 2 .........................................................................................................22 Rozdział 3..........................................................................................................37 Rozdział 4 .........................................................................................................51 Rozdział 5 .........................................................................................................64 Rozdział 6 .........................................................................................................75 Rozdział 7 .........................................................................................................81 Rozdział 8 .........................................................................................................96 Rozdział 9 .......................................................................................................108 Rozdział 10......................................................................................................120 Rozdział 11.......................................................................................................131 Rozdział 12...................................................................................................... 144 Rozdział 13...................................................................................................... 156 Rozdział 14...................................................................................................... 168 Rozdział 15......................................................................................................180 Rozdział 16...................................................................................................... 192 Rozdział 17......................................................................................................204 Rozdział 18...................................................................................................... 215 Rozdział 19...................................................................................................... 226 Rozdział 20 ..................................................................................................... 236 Rozdział 21...................................................................................................... 247 Epilog.............................................................................................................. 254

5 Dedykacja Ta książka dedykowana jest kobietom, które stanęły na nogi o własnych siłach i kopią tyłki. Walecznym kobietom. I mężczyznom, którzy je podziwiają i kochają.

6 Osiem lat temu Co powie? Co zrobi? Drogie słodkości, jestem bałaganem. Siedzę na frontowym ganku posiadłości na plantacji, czekając, żeby Colby mnie odebrał. Jest moim chłopakiem od czterech miesięcy i kocham go. Jak, kocham go na zawsze. Jest wysoki, przystojny i zabawny. I mówi mi przez cały czas, że mnie kocha. Miesiąc temu kochaliśmy się i było idealnie. Tak jak w filmach. Ale teraz mój brzuch skręca się jakbym miała milion świetlików w środku i nie mogę przestać wykręcać rąk. Mam nadzieję, że nie będzie zły. Mam nadzieję, że będzie tak samo podekscytowany jak ja! Denerwuję się powiedzeniem mu, ale Charly mówi, że to właściwa rzecz do zrobienia i ma rację. Dzięki Bogu za starszą siostrę. Samochód Colby’ego wjeżdża na nasz podjazd. Stary Pontiac jest dzisiaj głośniejszy niż zazwyczaj. Tłumik musiał w końcu wyzionąć ducha. Colby wiecznie pracuje nad swoim samochodem. I nie mam nic przeciwko, ponieważ to oznacza, że mogę obserwować jak jego mięśnie napinają się, gdy pracuje i podawać mu narzędzia. Obściskiwaliśmy się wiele razy w tym samochodzie.

7 Uśmiecham się szeroko, gdy wychodzi z samochodu, okulary zakrywają jego jasne, niebieskie oczy i ten zarozumiały uśmiech na jego ustach. Ma koszulkę Fall Out Boy1 i jeansy, i zeskakuję ze schodów podekscytowana jego widokiem. ‒ Hej, kochanie – mówi, gdy porywa mnie w uścisk. Potem rozgląda się dookoła, upewniając się, że nikt nas nie obserwuje, po czym całuje mnie głośno. – Wyglądasz dzisiaj pięknie. ‒ Dziękuję. – Biorę głęboki oddech i umieszczam pewny siebie uśmiech na twarzy. – Chodźmy usiąść na chwilę w ogrodzie, zanim wyjedziemy. ‒ Nie mamy czasu, kochanie. Scott i reszta czekają na nas. ‒ To tylko BBQ – odpowiadam. – Mam pewną wiadomość, którą muszę się z tobą podzielić. Uśmiecha się i zakłada mi włosy za ucho jakby mi pobłażał. Czasami Colby może być protekcjonalny, tylko dlatego że jest dwa lata starszy ode mnie, i w wieku dwudziestu jeden lat myśli, że jest kimś, ponieważ może kupić piwo i inne sprawy. To działa mi na nerwy. Ale potem może być najsłodszy na świecie. ‒ Dobrze, chodźmy usiąść na minutę – mówi i pozwala mi poprowadzić siebie na ławkę w ogrodzie ukrytą przed widokiem z domu. Jest lato i jest gorąco, ale to miejsce jest zacienione i zaskakująco wygodne. – O co chodzi? ‒ Ja… – Przygryzam wargę i wpatruję się w górę w jego twarz. – Możesz proszę ściągnąć okulary? Krzywi się, ale je zdejmuje i zwęża na mnie oczy. ‒ Co się stało? ‒ Jestem w ciąży. Mruga gwałtownie, potem wysuwa swoją rękę z mojej i szybko odsuwa się ode mnie, więc teraz w ogóle się nie dotykamy. ‒ Gówno prawda. ‒ Zrobiłam sześć testów, Colby. ‒ To cholerne gówno prawda – powtarza. 1 Zespół muzyczny z USA. Grają rock alternatywny, indie rock, pop, emo pop, pop punk. Jeżeli oglądałyście serial One Tree Hill to zespół ten tam się pojawia

8  ‒ Słuchaj, wiem, że to niespodziewane… ‒ Niespodziewane? – Śmieje się i potrząsa głową. – Byliśmy ostrożni. ‒ Nie za pierwszym razem – przypominam mu, wspominając, jak powiedział, że nie chciał niczego pomiędzy nami za pierwszym razem, ponieważ chciał, żeby to było wyjątkowe. ‒ To był tylko jeden raz, Gabby. Dlaczego patrzy na mnie tak jakbym go okłamywała? ‒ Mogę pokazać ci testy – odpowiadam i sięgam po jego rękę, ale cofa ją poza mój zasięg. ‒ Nie muszę ich widzieć. Pozbądź się go. Zszokowana cofam się gwałtownie. ‒ Co? ‒ Słyszałaś mnie. Pozbądź się tego. Zapłacę. ‒ Nie. Pozbyć się tego? Teraz wstaje i odchodzi, a potem wraca. ‒ Jeżeli sądzisz, że zrujnuję sobie życie, ponieważ nie możesz utrzymać swoich nóg razem, to się mylisz. ‒ Słucham? – Skaczę na nogi i zakopuję palec w jego piersi po królewsku teraz wkurzona. – Było tam nas dwoje, Colby. Nie jestem dziwką. Byłeś moim pierwszym! ‒ Ty tak twierdziłaś. Moja szczęka opada. Czy on naprawdę właśnie to do mnie powiedział? ‒ Kochamy się – mówię, próbując być tą spokojną i racjonalną. – Możemy sprawić, że to zadziała. ‒ Nie kochamy się, Gabby – mówi i przewraca oczami. – Jezus, jesteś naiwna. Po prostu dobrze się bawimy podczas lata. To wszystko. ‒ Dlaczego się tak zachowujesz? – Cofam się i obejmuję rękami brzuch. – Mówiłeś mi przez cały czas, że mnie kochasz! ‒ Tak, mówiłem ci cały czas, że cię kocham, ponieważ dzięki temu dostałem się do twoich majtek i to cię wyraźnie rajcowało – mówi stanowczo, potem

9 chichocze, gdy widzi, że tylko się na niego gapię. – To właśnie dostaję przez umawianie się z dziewicą. ‒ Przestań. Mam dziewiętnaście lat. Nie jestem już dzieckiem. ‒ Masz rację. Więc bądź dorosłą i zajmij się tym problemem. Kręcę głową i czuję, jak łzy wypełniają moje oczy. ‒ Nie wiem nawet kim teraz jesteś. ‒ Jestem tym samym Colbym, który tutaj przyjechał. Nie będę wychowywał dziecka, Gabby. Nie pisałem się na to. Więc, do cholery, pozbądź się go. Zakłada okulary na twarz i odchodzi. Nie mogę się poruszyć. Słyszę, jak uruchamia samochód, potem odjeżdża i powoli obniżam się, siadając na ławce.

10 ‒ Tutaj jest gorąco – mamroczę do telefonu. ‒ Ledwie cię słyszę – krzyczy mi do ucha Kate, moja kuzynka, sprawiając, że się wzdrygam. – Jakiego typu samochód wypożyczyłeś? ‒ Kabriolet Camero2 – odpowiadam z zadowolonym uśmiechem. –Czarne. ‒ Oczywiście, że jest czarne. – Mogę niemal usłyszeć, jak przewraca tymi jasnozielonymi oczami i to sprawia, że się śmieję. ‒ Hej, potrzebuję wskazówek jak się tutaj poruszać, gdy tutaj będę. Ten hotel jest na cholernym odludziu. ‒ Ale jest tego wart – nalega. – Jest tam tak spokojnie. Szybko dojdziesz tam do siebie. ‒ Już doszedłem – odpowiadam, zgrzytając zębami. – Czuję się dobrze. ‒ Bzdury. Oczywiście, że to gówno prawda. Moje ramię odzywa się za każdym razem, gdy staram się rzucić piłkę, ale nie przyznam się do tego nikomu, a zwłaszcza nie Kate, która wydaje się myśleć, że ma dane przez Boga prawo, żeby mi matkować. ‒ To naprawdę daleko od miasta. Mógłbym prawdopodobnie zostać gdzieś bliżej ciebie. ‒ Tam jest cicho i nie jest tak daleko. Przestań jęczeć. 2 Taka bryka:

11 Zabieram telefon od ucha i patrzę na niego, a potem odpowiadam: ‒ Czy ty właśnie powiedziałaś mi, żebym przestał jęczeć? ‒ Tak. – Chichocze. ‒ Zapłacisz za to. ‒ Nie boję się ciebie. Jest prawdopodobnie jedną z niewielu osób, której nie przerażam. ‒ Idź odpoczywać – mówi teraz poważnie. – Zdrowiej. Hotel jest idealnym miejscem do tego. Bycie daleko od medialnego cyrku i trenerów, którzy ciągle są na moim tyłku odnośnie kondycji mojego zranionego ramienia, brzmi perfekcyjnie. Bez dostępu do mediów, podejmując własne decyzje przez chwilę, bez nikogo sprawdzającego mnie co każde pięć sekund, to brzmi jak czyste niebo. ‒ Chcę cię zobaczyć – mówię, gdy zjeżdżam z autostrady. ‒ Zjedzmy jutro lancz. To da ci czas na rozpakowanie się i odpoczynek po podróży. ‒ Dlaczego myślisz, że potrzebuję tego całego odpoczywania? – burczę. – Jestem zdrowym prawie trzydziestoletnim mężczyzną, Kate. Mam kontuzję ramienia. Nie jest tak, że wracam do domu z wojny. Chociaż podnoszenie się z tego wydaje się być jak cholerna walka toczona każdego dnia, odkąd stało się to kilka miesięcy temu. ‒ Dobrze, twardzielu, zobaczymy się jutro na lanczu. – Brzmi żwawo i radośnie, a to sprawia, że i ja się cieszę. Kate była nieszczęśliwa przez zbyt długi czas. Bycie w Nowym Orleanie z Elim Boudreaux wydaje się jej pasować. Ale wstrzymam się z oceną odnośnie tego, dopóki nie zobaczę jej na własne oczy. ‒ Zadzwoń, jeżeli będziesz mnie potrzebować – mówię, tak jak zawsze, zanim się rozłączę. ‒ Ty też. I już jej nie ma. Biorę głęboki oddech i poprawiam ręce na kierownicy, uwielbiając sposób w jaki ten samochód się prowadzi. Jest tak gładki jak naga skóra pięknej kobiety.

12 Nie, żebym dokładnie pamiętał jakie to uczucie, biorąc pod uwagę to, że byłem ostatnio zajęty pierwszoligowym bejsbolem, lekarzami i bardzo realną perspektywą utraty sportu, który był moją jedyną miłością w życiu. Może to się zmieni, kiedy jestem tutaj w Luizjanie. Nie zaszkodziłoby rozproszyć się zabawą z kobietą na jakiś czas. Pocieram ręką usta i szybko odrzucam ten pomysł. Nie potrzebuję żadnego rozproszenia. Muszę ponownie doprowadzić ramię do szczytowej formy, żebym mógł wrócić na wiosnę do drużyny i sportu, który kocham. GPS ogłasza, że dojechałem do celu i moja szczęka opada, gdy zwalniam przed wjechaniem na podjazd i po raz pierwszy patrzę na Hotel Boudreaux. Rząd olbrzymich, starych dębów prowadzi do frontowych drzwi imponującego białego budynku z szerokimi kolumnami i dużą przednią werandą. Huśtawki wiszą po każdej stronie zapraszających czerwonych drzwi, a wiatraki wirują leniwie nad nimi. Drzewa pną się wysoko ku niebu, gałęzie są ciężkie od hiszpańskiego mchu ściekającego z konarów. Niektóre z konarów są takie długie, że opierają się o ziemię. Wjeżdżam na podjazd, wciąż rozglądając się dookoła. Ziemia jest ozdobiona różnego rodzaju budynkami, ogrodami, rzeką… wykończoną mostem… i wszędzie pięknymi kolorami. Jeżeli istnieje niebo, to tak właśnie powinno wyglądać. Zatrzymuję się obok Buicka z blachami z Florydy i wysiadam w chwili, gdy malutka kobieta z długimi, ciemnymi włosami wychodzi z domu, rzucając mi przyjacielski uśmiech i machając w moim kierunku. Tak, niebo również powinno mieć ją witającą każdą osobę, która się pojawi. Wciąż ukryty za okularami, przemieszczam powolnie oczy w górę i w dół jej drobnej sylwetki, w ogóle nie urażony jej gładkimi, gołymi nogami i bosymi stopami. Ma na sobie małe jeansowe spodenki i czarny top bez ramiączek, jestem pewny, że z powodu upalnej pogody. Jej włosy opadają prawie do jej talii i nie mogę stwierdzić jakiego koloru są jej oczy, ale ten uśmiech mógłby roztopić najzimniejsze serce. Schodzi po stopniach, wkłada nogi w japonki i idzie w moim kierunku. ‒ Ty musisz być Rhys. Jestem Gabby. – Wyciąga rękę i momentalnie biorę ją w moje dwie, i zamiast nią potrząsnąć, unoszę jej kłykcie do ust i całuję je lekko. Jej oczy… w kolorze starej whiskey… rozszerzają się z zaskoczenia, a potem

13 chichocze, sprawiając, że moje wnętrzności się zaciskają. – Moje siostry ostrzegały mnie, że jesteś czarusiem. ‒ Naprawdę? – odpowiadam z zachwytem. – Czy również ostrzegły cię przed moim eleganckim wyglądem i hojną naturą? Gabby znów się śmieje i kręci głową. ‒ Musiałam ominąć tę część. ‒ Czuję się zraniony. – Niechętnie uwalniam jej rękę i nakrywam swoje serce, jakbym przyjął kulkę w pierś. ‒ Przeżyjesz – odpowiada i opiera ręce na biodrach, wypinając piersi do przodu. Pocieram palcami o kciuk, momentalnie chcąc znów jej dotknąć. – Potrzebujesz pomocy z bagażem? ‒ Nie. – Okrążam samochód i wyciągam worek marynarski z bagażnika, pozostawiając tam na razie sprzęt treningowy. – To wszystko. ‒ To wszystko? – Krzywi się i kręci głową. – Kate powiedziała, że zostaniesz tutaj przynajmniej przez miesiąc. ‒ Jestem facetem, Gabby. Kilka jeansów, jakieś koszuli, ubrania sportowe i gotowe. To kobiety potrzebują każdego skrawka ubrania jaki posiadają na weekendowy wypad. Uśmiecha się złośliwie, przechylając głowę na bok i mierząc mnie wzrokiem. Dlaczego nagle ma dla mnie znaczenie, jakie myśli przebiegają przez jej wspaniałą, małą główkę, nie jestem pewien. Ale to ma znaczenie. Duże. ‒ Czy już tutaj jest? – Drzwi z siatką przeciw owadom otwierają się gwałtownie, gdy mały chłopiec wypada z domu i zbiega po stopniach. – Jesteś tutaj! ‒ Jestem – odpowiadam z uśmiechem. – A ty jesteś Sam. Posyła mi szeroki bezzębny uśmiech. ‒ Rozmawiałeś ze mną przez telefon – mówi. ‒ Pamiętam. – Pamiętam również dwadzieścia minut ciągłych inteligentnych pytań tego rozkosznego dziecka. – Jak się masz, Sam? ‒ Dobrze. – Nagle nieśmiało przechodzi do boku mamy i wpycha się pod jej rękę. Nie musi się nawet dużo pochylać, żeby pocałować go w głowę.

14 ‒ Chcesz pomóc mi w pokazaniu Rhysowi jego pokoju? – pyta Gabby Sama, który rozpromienia się i kiwa głową. ‒ Pewnie! Dostaniesz najlepszy pokój w całym domu. – Podchodzi i bierze mój worek, jakby to było tak naturalne jak oddychanie i z wielkim wysiłkiem obraca się, prowadząc nas do środka. ‒ Mogę nieść swój worek, Sam. ‒ Mam to. Staram się spłacić kolejne rozbite okno. – Wzdryga się, a potem wspina po schodach. – Mama mówi, że to część mojej pracy. Unoszę brew na Gabby, która tylko się uśmiecha i wzrusza ramionami. ‒ Wybił cztery okna w pięć miesięcy. ‒ Jak? – pytam, gdy idziemy za małym chłopcem, który wygląda bardzo podobnie do jego wspaniałej matki. ‒ Jestem naprawdę dobry w bejsbolu, tak jak ty – informuje mnie poważnie. – I czasami piłka kończy przelatując przez okno. Sam sapie i dyszy z wysiłku dźwigania mojego ciężkiego worka, więc Gabby bierze go od niego. ‒ Tyle wystarczy. Możesz odjąć dolara do tego co jesteś dłużny. Sam uśmiecha się zwycięsko, a ja zabieram worek od Gabby. ‒ Jesteś naszym gościem. ‒ Jeżeli sądzisz, że pozwolę ci nosić moje gó… graty… nie jesteś taka mądra na jaką wyglądasz. Jej usta drgają i mogę zobaczyć, że stara się zdecydować, czy pozwoli mi wywinąć się od bycia seksistowskim dupkiem, ale zostaje jej przerwane, kiedy Sam ogłasza: ‒ Możesz powiedzieć gówno. Słyszałem to wcześniej. ‒ Sam! Chichoczę, ale ukrywam uśmiech za pięścią i udaję, że kaszlę. ‒ Co? Słyszałem! ‒ Cóż, nie możesz tego mówić – stwierdza Gabby stanowczo. ‒ Nie mogę mówić czego? – pyta Sam z rozkosznym chichotem.

15 ‒ Chodź, mądralo, pokażmy Rhysowi jego pokój. – Wzdycha pokonana, ale kiedy Sam obraca się, pozwala uśmiechowi rozlać się po jej twarzy i moje serce staje. Jest oszałamiająca. ‒ Będziesz na poddaszu – informuje mnie Sam, gdy wchodzi po schodach przed nami. – Zarezerwowaliśmy go dla ciebie. ‒ Czy hotel jest pełny? – pytam grzecznie, wchodząc na górę i starając się nie obserwować zbyt uważnie jak tyłek Gabby kołysze się, gdy wspina się po schodach. ‒ Jesteśmy pełni przez większość sezonu – odpowiada Gabby. – Goście przyjeżdżają i wyjeżdżają w ciągu dnia. Serwuję śniadania w jadalni pomiędzy siódmą a dziewiątą rano. Jeżeli dasz mi wcześniej znać mogę także zapewnić ci lancz i kolację. ‒ Właśnie skończyliśmy sprzątanie wszystkich pokoi – mówi Sam, wspinając się na kolejny zestaw schodów. ‒ Sprzątacie sami całe to miejsce? ‒ Nie – odpowiada Gabby z uśmiechem. – Zatrudniam dwie kobiety, które przychodzą codziennie, i odświeżają pokoje i łazienki. Jestem właścicielem i kucharzem. ‒ Pomagam w sprzątaniu, żeby spłacić okno – informuje mnie Sam i otwiera drzwi. – A to jest twój pokój. ‒ To pokój Loraleigh – mówi Gabby, wskazując na znak obok drzwi i wręcza mi klucz. – Każdy pokój jest nazwany po innej kobiecie z rodziny, i ma unikalny zapach i wystrój. ‒ Gdzie jest pokój, Gabby? – pytam. ‒ Przodkiń – wyjaśnia. – Łazienka jest tutaj. Tak dostosowujesz temperaturę. Jeżeli będziesz czegoś potrzebował, daj nam znać. ‒ Chodźmy porzucać! – krzyczy Sam. ‒ Wstrzymaj się – odpowiada Gabby, zanim mogę coś powiedzieć. Obserwowanie jej i jej syna jest fascynujące. – Rhys jest naszym gościem i miał długąpodróż. Więc zostawimy go w spokoju Samuelu Beauregardzie. Rozumiesz?

16 ‒ Tak, proszę pani. – Kiwa głową i zwraca swoje duże, brązowe oczy na mnie. – Przepraszam, pana. ‒ Może porzucamy później? ‒ Nie musisz… ‒ Muszę ćwiczyć i przydałby mi się partner – odpowiadam i się uśmiecham. ‒ Tak! – Przybijam z Samem piątkę, a potem zbiega ze schodów. ‒ Naprawdę Rhys, nie oczekuję, że będziesz rozpieszczał mojego syna. Jest po prostu podekscytowany, że tutaj jesteś. ‒ Jest dobrym dzieckiem. Jej uśmiech rozjaśnia się, gdy patrzy na drzwi, przez które wyszedł Sam. ‒ Jest najlepszy. – Odchrząkuje i wychodzi, zamykając za sobą drzwi. – Daj mi znać, jeżeli będziesz czegoś potrzebował. ‒ Tak, proszę pani. Kiedy znika, rzucam torbę na ławkę na końcu łóżka i obracam się dookoła chłonąc wszystko. Królewskich rozmiarów łóżko jest nakryte niebieską kołdrą, najwyraźniej uszytą ręcznie dawno temu. Meble są ciemnobrązowe i ciężkie. Szerokie okna są otwarte i wychodzą na przód domu, i linię starych dębów. Cień drzew utrzymuje pokój chłodnym, a bryza wieje przez nie. Wchodzę do łazienki i gwiżdżę przez zęby. Podłoga jest wykafelkowana, prysznic wystarczająco duży dla czterech osób, a miedziana wanna w rogu będzie moim najlepszym przyjacielem, kiedy moje ramię będzie bolało po treningu. Rzucam się na łóżko i wypuszczam, po raz pierwszy od bardzo dawna, długie westchnienie i pozwalam moim ciężkim powiekom się zamknąć, tylko na minutę. Jest tutaj cicho. Od czasu do czasu słyszę głos Sama płynący wraz z bryzą i miękkie odpowiedzi jego matki. Ptaki śpiewają. Przewracam się na bok i krzywię, kiedy zły ruch wysyła ukłucie bólu przez ramię, przypominając mi, dlaczego tutaj jestem. Żeby się uleczyć. Wzmocnić ramię i wrócić do pracy. Nie, żeby myśleć o pewnej seksownej właścicielce hotelu.

17 Bekon. Czuję bekon. Siadam szybko na łóżku i rozglądam się całkowicie zdezorientowany. Jestem w hotelu. W Luizjanie. Czy przespałem cały, cholerny, dzień i noc? Krzywię się i sprawdzam zegarek. Nie, jest dopiero południe. Ale czuję bekon. I jestem głody jak diabli. Schodzę po schodach wciąż trochę zaspany i zaglądam do dużej jadalni z kilkoma mniejszymi stolikami, a nie wielkim stołem, i krzesłami rozstawionymi po sali. Jest pusta. Idę za nosem do kuchni i zatrzymuję się gwałtownie na wspaniały widok Gabby zgiętej w pasie, zaglądającej do piekarnika, dającej mi pierwszorzędny widok na jej idealny, mały tyłek. ‒ Mogę pomóc? – pytam, zaskakując ją. – Przepraszam, nie chciałem cię przestraszyć. ‒ Och, tutaj zawsze ktoś się do mnie zakrada – odpowiada i wyciąga blaszkę skwierczącego bekonu z piekarnika. – Robię BLTs3 na lancz. Jesteśgłodny? ‒ Umieram z głodu. ‒ Dobrze. Zrobiłam też domową sałatkę z pomidorów. Odwraca się, żeby poszperać w lodówce i nie sądzę, że umieram już dłużej za jedzeniem. Ucztowałbym raczej na tej wspaniałej kobiecie, stojącej w tej kuchni. Uniósł ją na blat, położył i sprawił, że jęczałaby moje imię, dopóki nie pamiętałaby swojego własnego. 3 BLT – rodzaj kanapki popularnej w krajach anglosaskich, w skład której wchodzi kilka pasków bekonu, liść sałaty, kilka plasterków pomidora oraz dwie kromki chleba posmarowane masłem lub majonezem. Nazwa kanapki to skrót od angielskich nazw głównych składników – bacon (bekon), lettuce (sałata) i tomato(pomidor).

18 Co się nigdy nie wydarzy, więc wyrzucam tę myśli ze swojej głowy i siadam na stołku, obserwując Gabby krzątającą się przy składaniu kanapek i nakładaniu sałatki. ‒ Opowiedz mi o sobie – mówię, zaskakując samego siebie. ‒ Mam na imię Gabby i jestem właścicielką hotelu. ‒ Opowiedz mi coś więcej – mówię oschle. Krzywi się i zlizuje trochę soku z pomidora z kciuka, podnosząc mojego fiuta w stan najwyższej gotowości. ‒ Nie jestem pewna co chcesz wiedzieć. ‒ Po prostu chcę pogawędzić – odpowiadam i wzdycham w ekstazie, kiedy podaje mi talerz pełny przepysznego jedzenia. ‒ Cóż, nie mam za wiele do powiedzenia – mówi i gryzie własną kanapkę. ‒ Hobby? Zainteresowania? Tego rodzaju rzeczy. ‒ Hotel i mój syn są moimi zainteresowaniami – odpowiada i posyła mi spojrzenie mówiące odwal się. Więc tak robię. Na razie. ‒ Czy jest możliwe, żebym mógł gdzieś rozstawić tymczasową siłownię? – pytam, zmieniając temat. ‒ Czego potrzebujesz? ‒ Trochę przestrzeni i cienia. Nie chcę się ugotować na słońcu. Myśli na tym jedząc sałatkę… ‒ Mam pustą stodołę na tyłach ziemi. Opróżniliśmy ją zaledwie kilka tygodni temu. Prawdopodobnie mógłbyś jej użyć. ‒ Idealnie. ‒ Czy wiesz, że dla człowieka jest prawie niemożliwym polizanie własnego łokcia? – pyta mnie Sam następnego ranka, gdy trzyma dla mnie linę. Pomaga mi w stodole w ustawianiu mojego sprzętu treningowego.

19 ‒ Założę się, że to nieprawda. ‒ Tak jest! Spójrz. – Zgina łokieć i próbuje bez skutku go polizać. – Widzisz? ‒ Udowodniłeś, że się mylę – odpowiadam i podaję koniec sznurowej drabiny Samowi. – Położymy to płasko na ziemi. ‒ Dlaczego? ‒ Ponieważ mam zamiar przeskakiwać przez sznurki. ‒ Jak w grze w klasy? ‒ Podobnie, tak. ‒ Dobrze. – Wzrusza ramionami i pomaga mi rozłożyć drabinę. – Wiedziałeś, że krewetka ma serce w głowie? ‒ Uczę się dzisiaj od ciebie dużo rzeczy. Uśmiecha się dumnie i poprawia czapeczkę Cubsów4 na głowie. ‒ Mama mówi, że jestem całkiem mądry. ‒ Powiedziałbym, że ma rację. – Sprawdzam godzinę i wyprowadzam Sama ze stodoły. – Wracajmy do domu. ‒ Dobrze. Spacer nie zajmuje nam dużo czasu, ale oboje jesteśmy spoceni i spragnieni, gdy dochodzimy do domu. Gabby jest w kuchni, ugniatając coś w misce. Ma mąkę na policzku, a włosy spięte na czubku głowy i grymas na swojej ładnej twarzy. ‒ Co się stało? – pytam i opieram ręce o blat. ‒ Tak, mamo co się stało? ‒ Nic. Po prostu robię ciasto na jutrzejsze cynamonowe bułeczki. Moje usta momentalnie wypełniają się śliną. Ta kobieta potrafi piec. Jej babeczki i pączki tego ranka wypełniły mój brzuch radością. ‒ Mamo, mogę iść do Stanley’a? ‒ Nie. ‒ Mogę iść zobaczyć czy wujek Beau jest w domu? ‒ Jest w pracy, kochanie. Twarz Sama opada, ale nie mogę przestać obserwować Gabby. Wygląda na spiętą. Coś ją męczy. 4 Chicago Cubs – amerykańska drużyna bejsbolowa. W tej drużynie gra Rhys.

20 ‒ Mogę iść porzucać piłką na tylne podwórko? ‒ Sam, kocham cię, ale działasz mi na nerwy. Idź poczytać książkę czy coś. ‒ Jadę do miasta na lancz z Kate. Mogę go zabrać ze sobą. ‒ Tak! – krzyczy Sam. ‒ To nie jest konieczne. – Gabby potrząsa głową. – Ale dziękuję za propozycję. ‒ To naprawdę w porządku – odpowiadam. – Jest mile widziany. ‒ Mogę jechać twoim fajnym samochodem? ‒ Pewnie. ‒ Nie. – Gabby przestaje ugniatać ciasto i wpatruje się we mnie z frustracją. – Bez urazy, ale ledwie cię znam. Naprawdę myślisz, że pozwolę ci zabrać moje dziecko do miasta? Nie odpowiadając wyciągam telefon z kieszeni i wybieram numer Kate. Podtrzymując spojrzenie Gabby czekam, aż odbierze. ‒ Nie odwołuj mnie dzisiaj. ‒ Potrzebuję, żebyś powiedziała Gabby, że nie jestem porywaczem i jeżeli zabiorę ze sobą Sama na lancz będzie idealnie bezpieczny i pod doskonałą opieką. Nie czekając na odpowiedź Kate, podaję telefon Gabby. Sam milczy i obserwuje wymianę pomiędzy nami. Gabby żuje wargę przez sekundę, potem wzdycha i wyrywa mi telefon obracając się plecami, kiedy wita się z Kate. Mrugam do Sama, który odwzajemnia mrugniecie i uśmiecha się tym bezzębnym uśmiechem. ‒ Kate, nie musiał ci przeszkadzać… – przerywa i chichocze. – Mogę to sobie wyobrazić. Żartujesz! To zabawne. Dobrze. Skoro jesteś pewna. Sam będzie podekscytowany, że zobaczy się z tobą i również Elim. Sam w milczeniu wyrzuca z trumfem pieść w powietrze. ‒ Dobrze, dzięki. Do zobaczenia w niedzielę. Oddaje mi telefon, który wyłączam i chowam do kieszeni. ‒ Lepiej? ‒ Możesz go zabrać. ‒ Dzięki, mamo! – Sam rzuca się w ramiona Gabby i całuje ją w policzek. – Jesteś najlepsza!

21 ‒ Tak, tak. – Patrzy na mnie przerażającymi oczami surowej matki. – Prowadź ostrożnie. Cały czas zapięte pasy. Rozumiesz? ‒ Oczywiście. Czy potrzebuje fotelika? ‒ Nie jestem dzieckiem! ‒ Nie, nie w Luizjanie – mówi Gabby z uśmiechem. – Jest już na to za duży. Jesteś gotowy Sam? ‒ Chodźmy! Wybiega z domu w stronę mojego samochodu, a ja zatrzymuję się naprzeciwko Gabby unosząc jej podbródek, żeby spojrzała mi w oczy. ‒ Porozmawiamy później o tym co cię dręczy. Unosi brew. ‒ Uważaj na mojego syna i pilnuj własnych spraw. Zakładam jej włosy za ucho i uśmiecham się szeroko, gdy odchodzę. ‒ Wyzwanie przyjęte.

22 ‒ Wyzwanie przyjęte – przedrzeźniam, po tym jak Rhys zamyka za sobą drzwi. O co chodzi z tymi wszystkimi, cholernymi, kipiącymi testosteronem mężczyznami w moim życiu. A Rhys ma więcej testosteronu do emanowania dookoła niż ktokolwiek kogo do tej pory poznałam. Jest superwysoki, powiedziałabym, że tylko kilka centymetrów niższy niż sto dziewięćdziesiąt centymetrów moich braci, co powoduje, że jest ponad trzydzieści centymetrów wyższy ode mnie. Jego oczy nie są po prostu zielone. Są jasnozielone i stwarzałyby poważną konkurencję trawie w zarobkach. Gdyby trawa mogła zarabiać. Uderzam pięścią w ciasto w misce. I jak gdyby jego oczy nie były wystarczające, ma ten cholernie zarozumiały półuśmieszek na swoich usługach, który jestem pewna redukuje większość śmiertelnych kobiet w kałużę mazi u jego stóp. Nie ta kobieta. To znaczy, pewnie, jest gorący i kiedy założył mi włosy za ucho, samo otarcie się jego opuszków palców wysłało ciepło wzdłuż mojego kręgosłupa. Ale to tylko dlatego, że nie pamiętam nawet, kiedy ostatni raz mężczyzna, z którym nie byłam spokrewniona mnie dotykał. A to jest po prostu cholernie smutne. ‒ Raczej bardziej żałosne – mamroczę i uderzam kolejny raz w ciasto, zanim nakrywam je i odstawiam na bok, żeby wyrosło. I tego ranka przy śniadaniu pożarł moje babeczki i pączki, ta seksowna kwadratowa szczęka napinała się, gdy przeżuwał i słuchał Sama. Nie tylko pobłażał

23 mu i udawał zainteresowanie tym co mówił, ale był zainteresowany. Jest uprzejmy, słodki i stawia moje libido w ogniu. I teraz mam seksownego, wolnego mężczyznę mieszkającego pod moim dachem przez Bóg wie jak długo, który jest miły dla mojego syna, zakłada mi włosy za ucho i umrę z seksualnej frustracji. Ponieważ nie ma mowy, że będę uprawiać seks z Rhysem O’Shaughnessy. Nie tak, że jest prawdopodobne, że mnie o to poprosi. Mówimy tutaj o sławnym graczu bejsbola. Prawdopodobnie ma dupeczki w każdym mieście. I niech to cholera, jeżeli feministka we mnie jest bardziej niż wkurzona tym, że nazwałam je dupeczkami. Śmieję się z siebie samej i wędruję przez pusty hotel. Rzadko jest pusty w tych dniach, co jest świetne dla interesu i mojej własnej poczytalności. Pomiędzy hotelem i Samem moje dni są pełne, więc kiedy w końcu kładę się spać w nocy, śpię twardo. Na nic innego nie ma czasu w moim życiu. Zwłaszcza nie na seksownego sportowca z zabójczym uśmiechem i umięśnionymi ramionami. Oczywiście, że zauważyłam jego mięśnie. Żyję przecież, prawda? Rozglądam się zadowolona, że robota jest na tę chwilę nadgoniona i wychodzę na przednią werandę, zapadając się w ulubioną huśtawkę. Obie huśtawki po obu stronach drzwi są identyczne, ale ta zawsze była moją ulubioną. Ma najlepszy widok na drzewa i tutaj najlepiej mi się myśli. Ale moje powieki są tak cholernie ciężkie. Więc, wciągam nogi pod siebie, opieram twarz na ręce i zamykam oczy. Tylko na minutę. Jest dzisiaj gorąco, ale rząd dębów zapewnia miłą bryzę. Mogę poczuć róże, w pełnym rozkwicie wyginające się w stronę słońca na tylnym podwórku. Powinnam wstać i upewnić się, że dwa pokoje, które czekają na gości, spełniają moje standardy. Powinnam zamówić więcej bezpłatnych mydeł i balsamów. Powinnam odpowiedzieć na emaila, którego otrzymałam rano, który spowodował, że serce podeszło mi do gardła. Nie jest podobne do mnie ignorowanie kogoś czy nie stawianie czoła konfliktom z uniesioną głową, ale moje przeczucie mówi mi, żeby zostawić to w spokoju.

24 Na razie. Poza tym bryza jest wspaniała, wiejąc przez moje włosy, szyję i twarz, a sójki błękitne nawołują co chwilę. Więc tylko na kilka minut dam odpocząć oczom i podelektuję się ciszą. ‒ Gabs? Budzę się gwałtownie i siadam prosto. Naprzeciwko mnie jest mój starszy brat i najlepszy przyjaciel Beau. ‒ Jesteś w domu wcześniej – mówię, rozciągając ręce nad głową. ‒ Jest piątek – odpowiada, wzruszając ramionami. – I to Eli jest pracoholikiem, nie ja. Uśmiecham się szeroko i klepię huśtawkę obok siebie. ‒ Siadaj. Jak reszta mojego rodzeństwa, Beau jest wysoki i ciemny, z tymi samymi orzechowymi oczami. Jest silny. Spokojny. Jest moją skałą, odkąd tylko pamiętam. I pomimo tego, że jest trzy lata ode mnie starszy to z nim zawsze czułam się najbliżej. Co mówi wiele, ponieważ rodzina Boudreaux jest ze sobą blisko generalnie. Mama i tata o to zadbali. ‒ Nie widziałem ciebie śpiącej w ciągu dnia, odkąd byłaś dzieckiem – mówi, gdy obniża swoją wysoką sylwetkę obok mnie i opiera ramię o oparcie huśtawki. – Dobrze się czujesz? ‒ Tak – odpowiadam natychmiast. – To był po prostu rzadki, cichy moment i moje powieki zrobiły się ciężkie. Przygląda mi się uważniej zwężając oczy i przechylając głowę. ‒ Co cię męczy, dziecinko? Zna mnie zbyt dobrze. ‒ Nic. – Wzruszam niewinnie ramionami. – Na co miałabym się skarżyć? Poza tym, że wciąż mieszkasz na moim tylnym podwórku, pomimo tego, że mam

25 dwadzieścia siedem lat i jestem w stanie o siebie się zatroszczyć. Naprawdę potrzebujesz kobiety. ‒ Nie rozmawiamy o mnie. ‒ Może powinniśmy – odpowiadam i obracam się, żeby siedzieć do niego twarzą. – Nie musisz tutaj zostawać i mnie pilnować, wiesz. ‒ Lubię tutaj być – odpowiada spokojnie. – To dobre miejsce. ‒ Dojeżdżanie każdego dnia do pracy jest dla ciebie suką. ‒ To dobre miejsce – powtarza. – I również nie podoba mi się pomysł, że jesteś tutaj z Samem całkiem sama. ‒ Mogę… ‒ Tak, wiem, że możesz zadbać o was oboje. Jesteś jedną z najsilniejszych osób jakie znam, ale niech to szlag, to, że jestem w pobliżu, daje nam wszystkim spokój umysłu. Jego szczęka zaciska się, jedyny znak, że jest zły i zirytowany mną, więc pochylam się i całuję go w policzek. ‒ Kocham cię, wiesz. ‒ Wystawiłabyś na próbę cierpliwość Dalai Lamy. ‒ Jest całkiem cierpliwy – odpowiadam. – Może innej lamy. Beau śmieje się i kręci na mnie głową. ‒ Hej – mówię zwyczajnie. – Z tego co ostatnio słyszałeś, Colby wciąż mieszkał w San Francisco? Uśmiech znika z twarzy Beau i pochyla się do mnie bliżej. ‒ Skontaktował się z tobą? ‒ Nie – kłamię. – Jestem po prostu ciekawa. Przeszukuje moją twarz i w końcu mówi: ‒ Tak, wciąż jest w San Francisco. Kiwam głową, odczuwając ulgę. ‒ Jeżeli się z tobą skontaktuje, chcę o tym wiedzieć – mówi Beau. ‒ Zrzekł się praw – przypominam mu. – Czego mógłby ode mnie chcieć? ‒ Wiem, byłem tam – odpowiada ponuro. – Obiecaj mi, że mi powiesz, jeżeli się z tobą skontaktuje.