Maisey Yates
W poszukiwaniu „Utraconej miłości”
Tłumaczenie:
Anna Dobrzańska-Gadowska
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Mówiono, że Alessandro Di Sione zwolnił kiedyś pracownika
za to, że przyniósł mu kawę dwie minuty później, niż szef pole-
cił mu to zrobić, no i za to, że napój był pięć stopni chłodniejszy
niż zazwyczaj. Krążyły też pogłoski, że Di Sione odprawił długo-
letnią kochankę krótkim machnięciem ręki, każąc jej zgłosić się
do sekretariatu po pożegnalny prezent. Nie brakowało również
plotek, jakoby Alessandro ział ogniem, sypiał w lochu i czerpał
energię z dusz skazanych na wieczne potępienie.
Nic więc dziwnego, że gdy jego nowa tymczasowa asystentka
weszła do gabinetu, tuż za dziadkiem szefa, wyglądała tak, jak-
by za drzwiami już czekała na nią szubienica. Naturalnie niko-
mu nie przyszłoby nigdy do głowy, by bronić Giovanniemu Di
Sione wstępu do jakiegokolwiek miejsca. Żadna osobista asy-
stentka, choćby wyposażona w atomową charyzmę, nie ośmieli-
łaby się stanąć na drodze dziadka Alessandra. Jednak ta młoda
kobieta, która zajęła to stanowisko tylko na parę tygodni, nie
miała pojęcia, z kim ma do czynienia.
Przestraszyła się, że Giovanni to intruz, a on nie zamierzał ni-
czego jej wyjaśniać, ponieważ nie widział ani potrzeby, ani sen-
su takiego działania.
Bardzo przepraszam, panie Di Sione – wykrztusiła zdyszana,
przyciskając dłoń do mało imponującego biustu.
Alessandro mruknął coś w odpowiedzi, z wyraźną dezaproba-
tą, i uniósł jedną ciemną brew. Dziewczyna trzęsła się ze zde-
nerwowania jak wystraszony szczeniak.
– Czy mam wrócić do pracy? – spytała drżącym głosem.
Gdy skinął głową, pośpiesznie i z nieskrywaną ulgą wycofała
się za drzwi.
– Widzę, że znowu jesteś w ruchu – zauważył Alex, nie bawiąc
się w sentymenty, na które nigdy nie było miejsca w jego sto-
sunkach z dziadkiem.
– Minęło już trochę czasu od mojej ostatniej terapii, więc czu-
ję się lepiej.
– Bardzo się cieszę.
– Nie zachowujesz się zbyt uprzejmie wobec swojej asystentki
– rzekł Giovanni, siadając na krześle naprzeciwko biurka wnu-
ka.
– Mówisz tak, jakbyś uważał, że kiedykolwiek zależało mi na
zachowaniu pozorów, a przecież obaj wiemy, jak jest naprawdę.
– Tak, ale wiem też, że nie jesteś taki straszny, jak udajesz. –
Giovanni odchylił się do tyłu i oparł ręce na kolanach.
Miał dziewięćdziesiąt osiem lat, co samo w sobie nie wskazy-
wało na to, by pozostało mu jeszcze dużo czasu, a poza tym nie-
dawno białaczka znowu zaatakowała go po siedemnastu latach
remisji.
Celem jego życia było odzyskanie każdej z utraconych kocha-
nek. Opowieści o tych skarbach od dziecka były częścią świado-
mości Alexa. Jakiś czas temu Giovanni obarczył swoje wnuki
obowiązkiem odnalezienia zaginionych skarbów.
– Może i nie – powoli odparł teraz młodszy mężczyzna.
– W każdym razie w mojej obecności nie ośmielasz się zacho-
wywać w okropny sposób.
– Co mam powiedzieć, nonno? Pewnie jesteś jedynym człowie-
kiem na świecie, który budzi w ludziach większe przerażenie
niż ja.
Giovanni machnął ręką.
– Pochlebstwem daleko ze mną nie zajedziesz – rzekł. – I do-
brze o tym wiesz.
Tak, Alex faktycznie dobrze o tym wiedział. Dziadek był biz-
nesmenem, człowiekiem, który po przybyciu do Ameryki zaczął
od zera, opierając się na swoim doskonałym wyczuciu trendów
handlowych.
– Nie mów mi tylko, że ogarnęła cię nuda i postanowiłeś zno-
wu zająć się naszą firmą transportową!
– Nie, nic z tych rzeczy – westchnął Giovanni. – Ale mam dla
ciebie zadanie…
Alex kiwnął głową.
– Czyżby nadszedł czas, bym zaczął się rozglądać za kochan-
ką?
– Zostawiłem tę ostatnią dla ciebie – oświadczył dziadek. – To
obraz.
– Obraz? – Alex podniósł przycisk do papieru i postukał pal-
cem w szklaną powierzchnię. – Nie jesteś chyba zapalonym ko-
lekcjonerem clownów na aksamicie czy czegoś w tym rodzaju?
Dziadek zaśmiał się cicho.
– Nie. Szukam Utraconej miłości.
Alessandro zmarszczył brwi.
– Moja znajomość historii sztuki z całą pewnością nie jest
pierwszorzędna, ale ten tytuł coś mi mówi…
– I powinien. Co wiesz o zniesławionej królewskiej rodzinie
z Isolo D’Oro?
– Gdybym przypuszczał, że czeka mnie egzamin, przed twoim
przyjściem przeleciałbym parę źródeł.
– Odebrałeś bardzo kosztowną edukację w prestiżowej szkole
z internatem, prawda? Nie chciałbym nawet podejrzewać, że
moje pieniądze poszły na marne.
– W szkole pełnej nastoletnich chłopców, którzy znaleźli się
daleko od domu, lecz bardzo blisko sąsiedniej szkoły dla dziew-
cząt w takiej samej sytuacji, jak sądzisz, czego się uczyliśmy?
– Dzieło sztuki, o którym mówię, pozostaje w bezpośrednim
związku z tematem, który najwidoczniej całkowicie cię wtedy
pochłaniał. Utracona miłość to wyjątkowo skandaliczny frag-
ment historii królewskich rodów. Na dodatek nikt nigdy go nie
widział.
– Poza tobą, rzecz jasna.
– Jestem jednym z nielicznych, którzy mogą potwierdzić jego
istnienie, faktycznie.
– Człowiekiem-zagadką.
– To prawda. – Giovanni z uśmiechem skinął głową. – Cóż,
mam za sobą tyle lat życia, że moja wiedza o rozmaitych skan-
dalach nikogo nie powinna chyba dziwić, nie sądzisz?
– Nie mam pojęcia. Moje życie składa się głównie z długich
dni za biurkiem.
– Moim zdaniem to marnowanie młodości i męskich sił.
Tym razem to Alex parsknął śmiechem.
– Jasne! Przecież to nie ty poświęciłeś młodość na stworzenie
biznesowego imperium, prawda?
– Mój drogi, przywilejem ludzi starych jest umiejętność do-
strzegania w przeszłości rzeczy, których młodzi nie umieją do-
strzec w teraźniejszości, i oczywiście podejmowanie prób
uświadamiania młodszego pokolenia.
– A przywilejem młodych jest ignorowanie takich rad i ostrze-
żeń, czy tak?
– Może. – Giovanni uśmiechnął się lekko. – Tak czy inaczej,
tym razem uważnie mnie posłuchaj, dobrze? Bardzo mi zależy
na tym obrazie. To moja ostatnia utracona kochanka. Moja utra-
cona miłość.
Alex spojrzał na dziadka, jedyny męski autorytet, jaki znał. To
Giovanni pokazał mu prawdziwy sens etyki pracy i dumy osobi-
stej. To on zajął się Alexem i jego rodzeństwem po śmierci ich
rodziców, i zapewnił im coś znacznie więcej niż życie naznaczo-
ne piętnem braku stabilizacji i zaniedbania. To dzięki niemu
byli dumni ze swojego nazwiska i nie uważali, że pewne rzeczy
po prostu im się należą.
Ojciec Alexa był bezużytecznym, rozwiązłym playboyem, lecz
Giovanni, wychowując osierocone wnuki, naprawił wszystkie
błędy, jakie sam popełnił w wychowaniu syna.
– Krótko mówiąc, zamierzasz wysłać mnie na łowy, tak? – za-
gadnął młody mężczyzna.
– Tak. Za dużo czasu spędzasz w pracy, więc potraktuj to jako
interesującą przygodę, coś w rodzaju poszukiwania zaginionego
skarbu.
Alex znowu wziął do ręki przycisk do papieru.
– Powinienem potraktować to jako biznesową transakcję, bo
tym to przecież będzie. Zawsze byłeś dla mnie bardzo dobry
i zdaję sobie sprawę, że gdyby nie ty, pewnie zszedłbym na złą
drogę i został lumpem albo, co byłoby jeszcze gorsze, idiotą
spędzającym życie na piciu szampana w towarzystwie takich sa-
mych nierobów.
– Dobry Boże, co za koszmarna perspektywa!
– Zwłaszcza że balowałbym za twoje pieniądze, prawda?
– Masz całkowitą rację. – Giovanni pokiwał głową, nie kryjąc
rozbawienia. – Wyłącznie dzięki mnie wyszedłeś na ludzi, oczy-
wiście. A teraz poważnie: musisz odzyskać dla mnie ten obraz.
Zużyłem dziś całą energię, żeby włożyć skarpetki i przyjść tu do
ciebie, więc raczej trudno oczekiwać, że wyruszę w podróż nad
Morze Śródziemne, aż na Aceenę…
– Na Aceenę? – powoli powtórzył Alex.
W gruncie rzeczy bardzo niewiele wiedział o tej małej wyspie,
słynącej z białych plaż i kryształowo czystej wody.
– Tak, chłopcze. I nie mów mi tylko, że nie wiesz, gdzie to
jest, bo będę musiał zażądać zwrotu pieniędzy od szkoły, która
podjęła się twojej kosztownej edukacji.
– Wiem, gdzie się znajduje Aceena, nonno, ale główną atrak-
cją wyspy jest tani alkohol, który przyciąga tłumy studentów
podczas międzysemestralnych przerw.
– Tak, to efekt uboczny doskonałego położenia Aceeny. Jednak
niezależnie od tego, to właśnie tam udała się na wygnanie ro-
dzina D’Oro.
– W czasie przerwy międzysemestralnej?
– Daj spokój z tymi żartami – westchnął Giovanni. – Chociaż
w pewnym sensie masz rację, bo dzieci królowej Lucii wydają
się bezustannie wytwarzać wokół siebie atmosferę towarzyskie-
go skandalu, gdziekolwiek się pojawią. Sama królowa mieszka
na wyspie z wnuczką. Według pogłosek to ona została uwiecz-
niona na obrazie i to ona była jego ostatnią właścicielką. Tak
słyszałem.
Alexowi nie podobało się, że dziadek traktuje go jak głupca.
Giovanniemu nawet nie przyszłoby do głowy, żeby wysyłać go
na Aceenę, gdyby w grę wchodziły wyłącznie pogłoski.
– Odnoszę wrażenie, że sporo wiesz o tym królewskim rodzie
– zauważył.
– Wiele łączy mnie z Isolo D’Oro. Byłem tam kiedyś i zacho-
wałem miłe wspomnienia z tego pobytu.
– Fascynujące, doprawdy.
– Nie musisz być zafascynowany, Alessandro, wystarczy, że
spełnisz moje polecenie.
Giovanni wydał polecenie, natomiast Alex miał je spełnić, ja-
sne. Giovanni wychował Alexa, dał mu pracę i wpoił mu przeko-
nania, dzięki którym młody mężczyzna szedł od jednego sukce-
su do drugiego. Gdyby nie Giovanni, Alex były nikim. Więc sko-
ro marzeniem starszego pana było odzyskanie obrazu, Alex nie
zamierzał kwestionować sensu tej szczególnej misji. Jego upór
spowodował sporo cierpień w rodzinie, wystarczy.
– Skoro tego chcesz, dziadku…
– Ktoś mógłby pomyśleć, że gramy w jakimś łzawym filmie –
mruknął Giovanni.
– Poszukiwanie zaginionego obrazu, ukrytego na pięknej wy-
spie przez skazaną na banicję rodzinę królewską? My naprawdę
gramy w łzawym filmie, to chyba jasne!
ROZDZIAŁ DRUGI
– Jakiś mężczyzna chciałby się zobaczyć z królową Lucią.
Księżniczka Gabriella podniosła wzrok znad książki i ściągnę-
ła brwi. Siedziała na taborecie w bibliotece i zupełnie się nie
spodziewała, że ktoś zakłóci jej chwilę spokoju. Większość służ-
by wiedziała, że kiedy jest w bibliotece, nie należy jej przeszka-
dzać.
Zdjęła okulary, potarła oczy i rozprostowała nogi.
– Rozumiem – powiedziała. – Ale dlaczego temu człowiekowi
wydaje się, że może się tu zjawić bez uprzedzenia i otrzymać
audiencję u królowej?
– To Alessandro Di Sione, amerykański biznesmen. Mówi, że
przyjechał tu w sprawie… W sprawie Utraconej miłości.
Gabriella zerwała się na równe nogi, na sekundę straciła rów-
nowagę, ponieważ zakręciło jej się w głowie, lecz zaraz ją odzy-
skała.
– Dobrze się pani czuje? – zapytał służący, Lani.
– Doskonale. – Księżniczka machnęła ręką. – Chodzi mu
o Utraconą miłość, o obraz?
– Nic nie wiem o tym obrazie…
– Ale ja wiem. – Gabriella pożałowała, że nie ma pod ręką
swojego dziennika. – Ja wiem o tym obrazie wystarczająco
dużo, oczywiście poza tym, czy aby naprawdę istnieje.
Nigdy nie pytała babki o obraz. Starsza pani zawsze trakto-
wała otoczenie z czułą łagodnością, ale i pewną rezerwą, nato-
miast plotki na temat obrazu i jego powstania były najzwyczaj-
niej w świecie skandaliczne.
– Proszę wybaczyć, ale świadomość, czy coś istnieje, czy nie,
jest chyba w takim wypadku sprawą absolutnie podstawową.
– Nie w moim świecie – wymamrotała Gabriella.
Dobrze wiedziała, że w kwestii tajemnic genealogicznych
sama możliwość zaistnienia czegoś była niezwykle ważna. Cza-
sami legenda stanowiła punkt wyjścia do zbierania informacji
i dokonywania istotnych odkryć, a dość często potwierdzenie
istnienia czegoś było bynajmniej nie pierwszym, lecz ostatnim
etapem procesu.
Jeśli chodzi o wygnanie jej rodziny z Isolo D’Oro, mity, ludowe
opowieści, pogłoski i plotki były zazwyczaj źródłem każdego
znaczącego odkrycia.
– Co mam zrobić z naszym gościem? – Lani odchrząknął ci-
cho.
Gabriella miała wielką ochotę przekazać gościowi wiado-
mość, że jej samej oraz jej babki nie ma w domu, było jednak
oczywiste, że Alessandro Di Sione wie o Utraconej miłości,
a ona chciała się dowiedzieć, jaki jest zakres tej wiedzy. Musia-
ła odkryć, o co właściwie chodzi temu Amerykaninowi. Jeśli był
to spec od wyciągania pieniędzy, a właśnie tak najprawdopo-
dobniej było, powinna się postarać, by jej babka nie padła ofia-
rą bandyckich żądań.
– Porozmawiam z nim – zdecydowała. – Nie będziemy niepo-
koić królowej, nie ma powodu.
Wyminęła służącego i ruszyła przed siebie długim, wyłożonym
puszystym bordowym dywanem korytarzem. Zdawała sobie
sprawę, że nie powinna boso witać nieznajomego, bo raczej nie
przystoi to księżniczce. Jak dotąd, swoją publiczną rolę spełnia-
ła bez zarzutu – już jako małe dziecko nauczono ją dobrych ma-
nier, więc nawet kilka godzin uśmiechania się i przyjaznego ma-
chania ręką do zgromadzonych przychodziło jej bez najmniej-
szego trudu. Jednak kiedy była w domu, tutaj, w cudownie od-
izolowanej rodzinnej posiadłości na Aceenie, dobre maniery za-
mykała w garderobie, razem z kreacjami od najsławniejszych
projektantów mody, wyjmowała spinki ze starannie upiętych
włosów i przynajmniej przez krótki czas wreszcie mogła być
sobą. Gabriellą. Podniosła dłoń do twarzy i dotknęła okularów,
których oczywiście nigdy nie nosiła publicznie. No, trudno. Nie
zależało jej, aby wywrzeć dobre wrażenie na tym człowieku.
Chciała tylko zadać mu parę pytań i pozbyć się go.
Minęła imponujące wejście do rezydencji, nawet nie starając
się przygładzić włosów. Di Sione został już wpuszczony do środ-
ka, rzecz jasna. Ledwo na niego spojrzała i już wiedziała, z kim
ma do czynienia.
Był… Cóż, niewątpliwie był kimś, kto przykuwa uwagę. Przy-
pomniała sobie, jak kiedyś w jakimś muzeum weszła do małej
sali, w której wyeksponowano jeden jedyny obraz. Na tym obra-
zie skupiała się uwaga wszystkich, którzy tam wchodzili. To
dzieło sztuki było absolutnie wyjątkowe, godne najwyższego po-
dziwu i w porównaniu z nim inne eksponaty wydawały się nija-
kie, zupełnie nieciekawe.
Ten mężczyzna był jak obraz pędzla mistrza nad mistrzami,
jak obraz Michała Anioła albo van Gogha. Jego twarz stanowiła
studium ostrych linii i kątów – wydatne kości policzkowe, twar-
da, świadcząca o uporze dolna szczęka, ocieniona ciemnym za-
rostem, zmysłowe wargi. Szerokie ramiona, muskularna klatka
piersiowa i szczupła talia, długie nogi o atletycznych udach.
Tak, był absolutnie idealny.
Zamrugała nerwowo i pokręciła głową. Ciekawe, co pobudziło
ją do tych wyjątkowo długich i romantycznych rozważań…
– Halo? – odezwała się. – W czym mogę pomóc?
Jego ciemne oczy ogarnęły jej sylwetkę krótkim i całkowicie
pozbawionym zainteresowania spojrzeniem.
– Chcę porozmawiać z królową Lucią na temat Utraconej mi-
łości.
– Wiem, powiedziano mi już o tym, obawiam się jednak, że
królowa nie udziela teraz audiencji.
Gabriella poprawiła okulary i skrzyżowała ramiona na piersi.
Wyprostowała się, starając się przybrać przynajmniej z grubsza
królewską pozę, w czym nie do końca pomagał jej strój, złożony
z czarnych legginsów i luźnego t-shirtu.
– I wysłała… Poddaję się. Kim pani jest? Dyżurną nastolatką,
która właśnie wybiera się na zakupy, czy kimś takim?
Gabriella prychnęła lekceważąco.
– Jestem księżniczka Gabriella D’Oro – oznajmiła. – I skoro
mówię, że moja babka nie może się z panem widzieć, to proszę
przyjąć to do wiadomości. To jest mój dom i z przykrością mu-
szę panu zakomunikować, że nie ma tu dla pana miejsca.
– Dziwne. Wydaje mi się, że czego jak czego, ale miejsca tu
nie brak.
– Może i dziwne, ale prawdziwe. Ostatnio mieliśmy wątpliwą
przyjemność gościć tu aż zbyt wielu amerykańskich biznesme-
nów. Musielibyśmy pomieścić pana na strychu, a tam tylko by
się pan zakurzył.
– Doprawdy?
– Doprawdy.
– Na to nie mogę przystać, w żadnym razie. Mam na sobie
nowy garnitur i nie chcę zbezcześcić go warstwą kurzu.
– Więc może powinien się pan oddalić…
– Pokonałem sporą odległość, by porozmawiać z pani babką.
Może to panią zaskoczy, lecz nie przyjechałem tu po to, by prze-
rzucać się zabawnymi uwagami. Chcę pomówić z królową o tym
obrazie.
– Tak, już pan to mówił. – Gabriella lekko ściągnęła brwi. –
Z przykrością informuję, że ten obraz nie istnieje. Nie jestem
pewna, co właściwie pan o nim słyszał…
– Mówił mi o nim mój dziadek, który jest kolekcjonerem. Chcę
nabyć obraz w jego imieniu i jestem gotowy zaoferować wysoką
sumę. Sądzę, że przedstawiciele okrytego niesławą królewskie-
go rodu śmiało mogliby rozważyć moją propozycję.
– Serdeczne dzięki za troskę, ale jakoś sobie radzimy – chłod-
no wycedziła księżniczka. – Jeżeli pragnie pan przeznaczyć tę
wysoką sumę na cele charytatywne, chętnie przedstawię panu
listę odpowiednich organizacji.
– Nie, dziękuję. Dobroczynność to jedynie efekt uboczny całej
tej operacji. Zależy mi na obrazie i, jak już wspomniałem, kosz-
ty nie mają tu wielkiego znaczenia.
Gabrielli zaschło w ustach, lecz mimo tego nie mogła po-
wstrzymać potoku słów.
– Muszę pana rozczarować. Mamy tu wiele obrazów, ale
z pewnością nie ten, o który panu chodzi. Nie wiem, czy ma pan
świadomość, że ów obraz najprawdopodobniej w ogóle nie ist-
nieje.
– O, mam świadomość, że pani rodzina chciałaby zataić fakt
jego istnienia przed opinią publiczną, jak najbardziej. Podejrze-
wam też, że całkiem sporo wie pani na ten temat.
– Nie – dziewczyna znowu poprawiła okulary. – Jestem tylko
dyżurną nastolatką, która właśnie wybiera się na zakupy. Jaką
wiedzę może posiadać ktoś taki jak ja, zwłaszcza w porównaniu
z pańską ponadczasową mądrością?
– Mnóstwo interesujących informacji na temat Justina Biebe-
ra?
– Nie jestem pewna, kto to taki.
– Nie do wiary! Dziewczęta w pani wieku uwielbiają go.
– Mogę poczęstować pana miękką bułką? Bo słyszałam, że
mężczyźni w pana wieku gustują w takich przysmakach?
Naprawdę nie wiedziała, jak to się stało. Jak do tego doszło,
że oto stała w holu rodzinnej rezydencji, wymieniając obelżywe
uwagi z obcym mężczyzną, wet za wet.
– Z przyjemnością poczęstuję się miękką bułką, jeśli pani
oprowadzi mnie po pałacu.
– Przykro mi, nic z tego. Może pan zjeść swoją bułkę na traw-
niku.
Wierzchem dłoni potarł podbródek i odgłos, jaki wydał twar-
dy zarost, sprawił, że po plecach Gabrielli przemknął dreszcz.
Była niezwykle podatna na doznania zmysłowe. Taką miała sła-
bość. Znajdowała przyjemność w kontakcie ze sztuką, lubiła
miękkie poduszki, pyszne desery i dotyk tkanin o zróżnicowanej
fakturze, zapach starych książek i szorstką powierzchnię perga-
minu.
– Nie jestem do końca przekonany, czy właśnie taką strategię
chce pani obrać – powiedział. – Jeśli nawet teraz odprawi mnie
pani z kwitkiem, skontaktuję się z pani babką bezpośrednio
albo przez kogoś, kto zajmuje się sprawami królewskiej rodziny.
I jestem pewny, że uda mi się znaleźć osobę, którą skusi wyso-
kość proponowanej przeze mnie sumy.
Prawdopodobnie miał rację. Gdyby odszukał jej rodziców i za-
proponował im trochę pieniędzy, a jeszcze lepiej jakieś nielegal-
ne substancje, w zamian za informacje o starym obrazie, ci po-
mogliby mu bez cienia wahania. Całe szczęście, że raczej nie
mieli zielonego pojęcia, co to za obraz. Całe szczęście, bo byli
sfrustrowani i chciwi. I zdolni do wielu rzeczy, jeśli nawet nie
do wszystkiego. Tak czy inaczej, Gabriella nie zamierzała po-
zwolić, by ten człowiek niepokoił jej babkę. Studiowała historię
swojej rodziny od lat, praktycznie odkąd nauczyła się czytać.
Plotki o tym obrazie odgrywały ważną rolę w tej historii.
Z jednej strony z wielką przyjemnością zatrzymałaby tu tego
Alessandra Di Sione, a z drugiej pragnęła się go pozbyć, i to jak
najszybciej.
– Zaryzykuję – rzuciła. – I zachęcam, by rozejrzał się pan po
pałacowych ogrodach, koniecznie. Proszę uznać nieograniczony
dostęp do roślinności za pojednawczy gest z mojej strony, do-
brze?
Jeden kącik jego ust zadrgał w powstrzymywanym uśmiechu.
– Zapewniam panią, że nie jestem zainteresowany roślinno-
ścią…
– Cóż, spacer po ogrodzie to jedyne, co mogę panu zapropo-
nować. Życzę miłego dnia, do widzenia.
– I wzajemnie. – Skinął głową.
Wydawał się całkowicie spokojny, a jednak księżniczka nie
była w stanie pozbyć się wrażenia, że w jakiś sposób jej grozi.
Nie zamierzała jednak okazać mu, że wychwyciła tę dziwną
nutę. Odwróciła się na pięcie i odeszła, pozostawiając go same-
go, praktycznie na progu. Poszła do małej jadalni, gdzie jej bab-
ka właśnie kończyła śniadanie.
– Był tu jakiś człowiek – odezwała się starsza pani na widok
wnuczki. – Kto to taki?
Nie było sensu pytać, skąd królowa wiedziała o nieproszonym
gościu – zawsze wiedziała o wszystkim, co się działo w jej
domu.
– Jakiś amerykański biznesmen – odparła Gabriella.
Czuła się odrobinę niezręcznie z powodu swoich bosych stóp,
ponieważ jej babka, jak zwykle, była nienagannie ubrana. Kró-
lowa nigdy nie stawiała żadnej granicy między swoim życiem
prywatnym a publicznym. Jej śnieżnobiałe włosy były upięte
w gładki kok, makijaż perfekcyjnie wykonany, paznokcie poma-
lowane lakierem w tym samym jasnokoralowym odcieniu co
spódnica, pantofle na niskim obcasie kremowe, tak samo jak
bluzka.
– Rozumiem. – Starsza pani postawiła filiżankę na spodeczku.
– A czego chciał?
– Nigdy dotąd nie poruszałyśmy tego tematu, wiem, ale…
Otóż on pytał o obraz. O obraz zatytułowany Utracona miłość.
Królowa nadal siedziała wyprostowana, z dłońmi złożonymi
na kolanach. Gdyby nie nagle pobladłe policzki, Gabriella mo-
głaby pomyśleć, że właśnie wymieniły parę uwag o pogodzie.
– Oczywiście powiedziałam mu, że istnienie tego obrazu nie
znajduje żadnego potwierdzenia w faktach i że wszystko to tyl-
ko plotki. Odesłałam go z kwitkiem, chociaż może chodzi jesz-
cze teraz po ogrodzie…
Obie odwróciły głowy w stronę okna. I obie w tym samym mo-
mencie dostrzegły postać w ciemnym garniturze.
Królowa Lucia głośno przełknęła ślinę.
– Zawołaj go – powiedziała.
– Nie mogę. Przed chwilą go stąd wyprosiłam. Wyglądało by
to co najmniej dziwnie i… I głupio…
– Musisz go zawołać – powtórzyła starsza kobieta tonem nie-
znoszącym sprzeciwu, dobrze znanym Gabrielli.
– Nie ufam mu. Nie chcę, żeby cię zdenerwował.
– Muszę się dowiedzieć, kim jest i dlaczego przyjechał zapy-
tać o ten obraz – oświadczyła królowa. – To ważne.
– Oczywiście, babciu. Już po niego idę.
– Włóż jakieś buty, na miłość boską!
Gabriella kiwnęła głową, odwróciła się i wybiegła z jadalni,
zmierzając w kierunku swojego pokoju. Pośpiesznie włożyła
parę płóciennych espadryli i wyszła do ogrodu.
Babka zdecydowała się przyjąć gościa, a ona nie miała naj-
mniejszego zamiaru jej zawieść. Lucia była dla Gabrielli całym
światem. Rodzice woleli dobrze się bawić niż wychowywać
dzieci, bracia byli o tyle od niej starsi, że prawie nie pamiętała
już, kiedy mieszkali z nią w jednym domu. Gdy tylko dziewczyn-
ka osiągnęła wiek zdolności do świadomego podejmowania de-
cyzji, poprosiła, by pozwolono jej zamieszkać na Aceenie, razem
z królową Lucią. Babka wzięła na siebie rolę matki Gabrielli
i dziewczyna nie była w stanie niczego jej odmówić.
Szybko rozejrzała się dookoła. Amerykanina nie było, musiał
odjechać, rzecz jasna, a ona nie zapytała, jak się z nim skontak-
tować, ponieważ nie zamierzała się z nim widzieć. Była teraz
wściekła, i na niego, i na siebie samą. Ruszyła w dół zadbanego
trawnika, skręciła w lewo tuż za pierwszym żywopłotem i na-
tychmiast wpadła na szerokie, osłonięte czarną marynarką ple-
cy. Marynarka uszyta była z najlepszej jakości tkaniny, bez wąt-
pienia, o czym świadczył nie tylko wygląd materiału, lecz także
jego dotyk.
Księżniczka zatoczyła się do tyłu w tym samym momencie,
gdy mężczyzna odwrócił się twarzą do niej. Teraz, z bliska, wy-
dał jej się jeszcze bardziej interesujący, jeszcze bardziej pełen
dystansu i…
– Och, widzę, że mimo wszystko postanowił pan skorzystać
z okazji i obejrzeć ogród!
Poprawił krawat, skupiając tym samym jej uwagę na swoich
dłoniach. Miał bardzo duże dłonie, co było dosyć naturalne, bo
przecież był wyjątkowo rosłym mężczyzną. Więc w gruncie rze-
czy jego ręce nie były w żaden sposób niezwykłe… Były propor-
cjonalne i użyteczne, wyposażone w typową liczbę palców…
– Nie, tak się tu tylko wałęsam – odparł chłodno. – Pomyśla-
łem sobie, że jeżeli poczekam odpowiednio długo, może jednak
uda mi się uzyskać audiencję u pani babki.
– To podstępna strategia.
– Nie jest to określenie, które kojarzyłoby mi się z moimi dzia-
łaniami, ale niech będzie. Wydaje mi się, że działam nie tyle
podstępnie, co ze sporą determinacją.
– Może w grę wchodzi i jedno, i drugie.
– Proszę bardzo, jeśli ma to panią uszczęśliwić. Z jakiego po-
wodu szukała mnie pani, tak właściwie?
– Okazuje się, że… że moja babka chce z panem porozma-
wiać.
Arogancką twarz mężczyzny rozjaśnił lekki uśmiech.
– Ach, tak… Pani głos nie ma więc mocy decydującej, jeśli
chodzi o życzenia babki?
– Starałam się tylko ją chronić. Nie może mnie pan chyba za
to winić.
– Jasne, że mogę. Mogę winić panią za wszystko, co przyjdzie
mi do głowy.
Utkwiła w nim twarde spojrzenie, niezdolna ocenić, czy sobie
z niej żartuje, czy mówi poważnie. Czy w ogóle umie żartować.
– I właśnie dlatego nie mogłam pana do niej dopuścić –
oświadczyła. – Nic o panu nie wiem, nie mam zielonego pojęcia,
kim pan jest. Szczerze mówiąc, nie wydaje mi się pan szczegól-
nie empatyczny.
– Nie?
Gabriella zmrużyła oczy.
– Nie.
– Muszę więc popracować nad tą cechą w czasie, jaki zajmie
nam dotarcie do miejsca, gdzie czeka na mnie pani babka.
Wargi dziewczyny zadrgały, nie pozwoliła im jednak rozcią-
gnąć się w uśmiechu.
– Byłoby mi bardzo miło.
– Żyję wyłącznie po to, by służyć innym.
Akurat, pomyślała. Poprowadziła go z powrotem do rezyden-
cji i kiedy szli szerokimi korytarzami, co jakiś czas zerkała na
jego twarz, zastanawiając się, o czym myśli. Nie wyglądał na
zafascynowanego dziełami sztuki, których pełne były pałacowe
wnętrza. Obrazy, ceramika, rzeźby, wszystko to zazwyczaj wy-
woływało okrzyki zachwytu, lecz nie tym razem, najwidoczniej.
Cóż, bardzo bogatym ludziom trudno było zaimponować.
Gabriella dorastała w tym pięknym otoczeniu, nigdy jednak
nie traktowała go jako czegoś, co jej się po prostu należy. Nosi-
ła w sercu niegasnący entuzjazm do odkrywania nowych rzeczy
i pewnie dlatego tak bardzo kochała sztukę i historię. Dzieje
ludzkości kryły w sobie całe oceany piękna i zawsze uważała, że
w obliczu świadomości tego faktu nie sposób się nudzić. Nie ro-
zumiała też, skąd się bierze w ludziach cynizm, chociaż zdawała
sobie sprawę, że niektórzy uważają go za dowód wyższości inte-
lektualnej. Na cyników i znużonych życiem patrzyła ze smut-
kiem, i tyle.
Pomyślała teraz, że Amerykanin jest pewnie taki jak jej rodzi-
ce, poszukiwacze wciąż nowych doznań, nigdy niezadowoleni
z tego, co mają. Wszystko musiało być dla nich niesamowite,
wybitne, niezwykłe, wciąż bardziej i bardziej, bo inaczej nic nie
widzieli i nie czuli.
Gabrielli, z drugiej strony, naprawdę niewiele trzeba było do
szczęścia. Wystarczył przytulny pokój, dobra książka, piękny
obraz czy rzeźba. Doceniała drobne rzeczy i zjawiska, nawet zu-
pełnie przeciętne. I szczerze żal jej było tych, którzy postrzegali
świat z innej perspektywy, pełni wygórowanych, wybujałych żą-
dań.
Przystanęła w progu jasnego pokoju.
– Babcia jest tam.
Mężczyzna popatrzył na nią spod uniesionych brwi.
– Tak? Więc na co pani czeka? Nie wejdzie pani, by mnie za-
anonsować?
– Tak, pewnie faktycznie powinnam to zrobić. Bardzo prze-
praszam, wiem, że podał pan swoje nazwisko komuś ze służby,
ale kompletnie wyleciało mi z głowy…
Kłamała. Dobrze zapamiętała jego imię i nazwisko, nie chcia-
ła jednak, by pomyślał, że zrobił na niej wielkie wrażenie.
– Alex – powiedział.
– Bez nazwiska?
– Di Sione.
– Czy moja babka powinna je skądś znać?
Wzruszył ramionami.
– Nie sądzę, chyba że śledzi plotki pojawiające się w mediach
wątpliwej jakości na temat amerykańskich biznesmenów. Mój
dziadek wyrobił sobie znane nazwisko w Stanach i za granicą,
ja również radzę sobie nieźle, ale nie jestem pewny, czy nasze
nazwisko zasłużyło na uwagę osoby z królewskiego rodu, do-
prawdy.
– Z jakiego powodu pański dziadek interesuje się tym obra-
zem?
Alex milczał długą chwilę.
– Jest kolekcjonerem – odparł w końcu.
Nie uwierzyła mu.
– Nie musi pan robić z tego tajemnicy – westchnęła. – Tak czy
inaczej, nie wątpię, że to ciekawa historia.
Zaśmiał się cicho.
– Ja również nie mam co do tego cienia wątpliwości, myli się
pani jednak, myśląc, że wiem coś więcej niż pani. Myślę, że
oboje zajmujemy dość podobne miejsca w życiu naszych dziad-
ków.
– To znaczy?
– Jesteśmy wykonawcami ich poleceń.
Mało brakowało, a także parsknęłaby śmiechem. Nie mogła
pozwolić, by ją rozbawił, w żadnym razie.
– Nieważne – oświadczyła sztywno. – Proszę za mną.
Pchnęła drzwi i weszła do środka. Babka siedziała tam, gdzie
ją zostawiła, wydawała się jednak jakaś inna. Niższa i drobniej-
sza, jakby zmalała.
– Babciu, przedstawiam ci pana Alexa Di Sione. Przyjechał tu
porozmawiać z tobą o Utraconej miłości.
– Tak. – Lucia gestem poleciła, aby podeszli bliżej i utkwiła
ostry, skupiony wzrok w przybyszu. – Wnuczka przekazała mi,
że jest pan zainteresowany obrazem.
– Tak – odparł.
Usiadł na krześle naprzeciwko królowej, nie czekając na za-
proszenie. Sprawiał wrażenie całkowicie rozluźnionego, prawie
znudzonego. Zupełnie inaczej niż wyraźnie spięta starsza kobie-
ta.
– Co jest przyczyną pańskiego zainteresowania? – spytała.
– Przyjechałem tu w imieniu mojego dziadka. – Alex spojrzał
w wysokie, sięgające sufitu okno. – Dla niego ten obraz przed-
stawia wartość sentymentalną.
– Istnienie obrazu nigdy nie zostało potwierdzone.
– Wiem o tym, ale mój dziadek wydaje się głęboko przekona-
ny, że obraz istnieje. Twierdzi nawet, że kiedyś był jego właści-
cielem i bardzo mu zależy, by go odzyskać.
W pokoju zapadła cisza, gęsta i wymowna. Gabriella widziała,
że jej babka z uwagą i namysłem wpatruje się w twarz Alexa.
Królowa wyglądała… Cóż, wyglądała na poruszoną, wręcz
wstrząśniętą. Zupełnie jakby zobaczyła ducha.
– Pański dziadek, czy tak?
– Tak. Jest już w dość zaawansowanym wieku i mam wraże-
nie, że właśnie stąd się biorą te sentymentalne ciągoty. Tak czy
inaczej, gotowy jest zapłacić za ten obraz dowolnie wysoką
sumę.
– Obawiam się, że nie mogę panu pomóc – powoli powiedziała
królowa Lucia.
– Dlaczego? – W głosie Alexa zabrzmiała niebezpieczna nuta.
– Nie mam tego obrazu. Od wielu lat nie znajduje się w moim
posiadaniu.
– Więc obraz istnieje? – zapytała Gabriella, z mocno bijącym
sercem.
Cała ta sytuacja była niewiarygodnie ekscytująca, jednak
obecność Alexa Di Sione czyniła ją… czyniła ją nieco ryzykow-
ną.
– Tak – odparła królowa. – Obraz istnieje.
– Dlaczego nigdy mi o tym nie powiedziałaś?
– Ponieważ niektóre rzeczy powinny pozostać zanurzone
w przeszłości. Tylko tam nikogo nie mogą zranić.
– Czy wasza wysokość wie, gdzie obraz może się znajdować?
– spokojnie spytał Alex.
– Wiem. – Przez twarz królowej przemknął cień bólu. – Nieste-
ty, jest teraz na Isolo D’Oro. Między innymi z tego powodu nig-
dy nie udało mi się go odzyskać.
– Na Isolo D’Oro, ale gdzie, w jakim miejscu wyspy? – nie
ustępował.
– Proszę zaczekać chwilę na zewnątrz, młody człowieku – rzu-
ciła starsza kobieta rozkazującym tonem.
Wyraz jej twarzy oraz głos nie pozostawiały cienia wątpliwo-
ści, że przez wiele lat rządziła swoim narodem i jeszcze teraz
spodziewała się, że każde jej polecenie zostanie natychmiast
wykonane.
Alex usłuchał bez słowa, całkowicie zaskakując Gabriellę.
Wstał, skinął głową i wyszedł.
– Musisz pojechać z nim i odnaleźć obraz – powiedziała Lucia,
gdy drzwi zamknęły się cicho za Alexem.
– Dlaczego?
– Ja… Chciałabym go zobaczyć, ostatni raz. A także dlatego,
że nie życzę sobie, by obraz trafił w ręce tego człowieka, gdyby
okazał się nie tym, za kogo się podaje.
– Nie rozumiem. – Gabriella gorączkowo starała się przetwo-
rzyć wszystkie przekazane jej informacje. – Jak to, gdyby okazał
się nie tym, za kogo się podaje?
– Nieważne.
– Wręcz przeciwnie, moim zdaniem. Nigdy nie rozmawiały-
śmy o tym obrazie, chociaż od dawna podejrzewałam, że on rze-
czywiście istnieje. Wiem, że jest w jakiś sposób kontrowersyjny,
i że ma jakiś związek z tobą, babciu…
– Tak, kiedyś był mocno kontrowersyjny. – Królowa utkwiła
wzrok w rozświetlonym słońcem ogrodzie za oknem. – Stanowił
dowód, że… że księżniczka miała kochanka.
Gabriella miała świadomość, że to jej babka była tą księżnicz-
ką. Młodą, niezamężną. Żyjącą w kompletnie innych czasach.
Trudno jej było wyobrazić sobie Lucię u boku kochanka. Wyda-
wało jej się prawie niemożliwe, by królowa kiedykolwiek zdolna
była do namiętnych, nieprzemyślanych, impulsywnych poczy-
nań. Od lat pełniła przecież rolę dostojnej monarchini, głowy
rodu, ikony, symbolu. Jednak jeżeli obraz istniał, to właśnie Lu-
cia została na nim uwieczniona. A jeśli tak, to obraz został za-
mówiony przez jej kochanka.
– Rozumiem – powiedziała Gabriella. – Więc… miałaś kochan-
ka?
Babka powoli wypuściła powietrze z płuc i przeniosła wzrok
na wnuczkę. W jej oczach kryło się całe morze smutku, piętno
przeżyć, które Gabriella znała wyłącznie z książek.
– Kiedy jesteśmy młodzi, wszystko wydaje się takie proste
i łatwe, moja droga – rzekła cicho. – Zwykle idziemy za głosem
serca, nie rozsądku. Widziałaś to nieraz na przykładzie swoich
rodziców, prawda? A przecież oni nadal zachowują się jak lu-
dzie tuż po dwudziestce, mimo że młodość nie może już być dla
nich wymówką… Właśnie dlatego zawsze ci powtarzam, że mu-
sisz panować nad impulsami i myśleć, zanim coś zrobisz. Nie
jest dobrze, gdy kobieta traci głowę z namiętności. Nigdy nie
kończy się to szczęśliwie, nie dla nas, w każdym razie. Mężczyź-
ni mogą postępować tak, jak im się podoba, lecz kobiety opinia
publiczna ocenia zupełnie inaczej.
Gabriella powoli kiwnęła głową.
– Wiem o tym.
Myślała o swoich braciach, którzy z całą pewnością zawsze
postępowali tak, jak im się podobało. O swoim ojcu, któremu
zwykle jakimś cudem udawało się uniknąć krytycznych uwag.
W trudnych sytuacjach najmocniej dostawało się jej matce,
osławionej puszczalskiej, której każdy wybór i decyzja, od stro-
ju po nawet przypadkowych rozmówców na przyjęciach, podle-
gały drobiazgowej i złośliwej analizie, i uważane były za świa-
dectwo marnego charakteru.
Tak, Gabriella wiedziała, że babka mówi prawdę. I to z tego
powodu zdecydowała się trzymać z daleka od salonów i modne-
go towarzystwa.
– Serce nigdy nie jest dobrym przewodnikiem – podjęła królo-
wa. – Serce jest płoche i jego głos łatwo sprowadza na manow-
ce. Moje takie było, bez wątpienia, wyciągnęłam jednak właści-
we wnioski z popełnionych błędów.
– Oczywiście – przytaknęła Gabriella, ponieważ nie wiedziała,
co innego mogłaby powiedzieć.
– Jedź z nim – zdecydowanym tonem poleciła stara kobieta. –
Przywieź tu obraz. I dobrze zapamiętaj każde słowo, które
przed chwilą ode mnie usłyszałaś.
– Nie sądzę, by moje serce narażone było na jakiekolwiek za-
grożenie…
– To przystojny mężczyzna, moja droga.
Gabriella parsknęła śmiechem.
– Przecież ja go w ogóle nie znam! Na dodatek jest stary jak…
No, nie jest w wieku mojego ojca, co to, to nie, ale młodego
wuja…
Królowa potrząsnęła głową.
– Mężczyźni tacy jak on mają swoje sposoby.
– A ja znam sporo sposobów, by ich odstraszyć – dobitnie
oznajmiła księżniczka. – Czy pamiętasz, by w czasie jakiegoś
przyjęcia lub balu ktokolwiek poprosił mnie do tańca więcej niż
jeden raz?
– Gdybyś trochę mniej opowiadała o książkach…
– I wołkach zbożowych – dodała dziewczyna.
Właśnie o tym rozmawiała ze swoim ostatnim partnerem do
tańca. Wołki zbożowe były prawdziwą plagą kuchni w angiel-
skich domach na przestrzeni wielu wieków i tematem fascynu-
jącego opracowania naukowego, które akurat wtedy czytała.
– Postaraj się nie opowiadać Alexowi Di Sione o wołkach, do-
brze?
– Jasne. Tak czy inaczej, naprawdę nie musisz się martwić, że
wdam się w szalony romans. Jedyny problem to… Dlaczego wła-
ściwie on miałby chcieć mnie ze sobą zabrać? Wie już, że obraz
faktycznie istnieje i że znajduje się na Isolo D’Oro, więc raczej
bez większego trudu uda mu się go zlokalizować. Dam sobie
rękę uciąć, że łatwo znajdzie kogoś, kto podzieli się z nim tą in-
formacją, za odpowiednią sumę, naturalnie.
– Nie, nie uda mu się go znaleźć.
– Dlaczego, babciu?
– Dlatego. Dlatego, że ty masz klucz, rozumiesz? I nikt poza
tobą!
Gabriella zmarszczyła brwi.
– Nie mam żadnego klucza…
– Masz. Obraz jest ukryty w jednej z wiejskich posiadłości,
które kiedyś należały do królewskiej rodziny. Znajduje się w se-
kretnej komnacie i nikt inny nie wpadnie na jego trop. Jeżeli
tamten budynek stoi, a nie słyszałam, by został zburzony, obraz
wciąż tam jest.
– A klucz?
Królowa wyciągnęła drżącą rękę i dotknęła nią naszyjnika,
który miała na sobie jej wnuczka.
– Blisko twojego serca. Zawsze.
Księżniczka spojrzała na wisiorek w kształcie kwiatu, zawie-
szony na złotym łańcuszku.
– Mój naszyjnik?
Tę ozdobę otrzymała w prezencie od babki, gdy była małym
dzieckiem. Jej matka uznała ją za zbyt skromną i niegodną, by
ją nosić.
– Tak, twój naszyjnik. Nigdy nie zastanawiałaś się, dlaczego
dolna część kwiatu ma taki dziwny kształt? Gdy wejdziesz do tej
komnaty, włożysz wisiorek do otworu w ramie obrazu wiszące-
go na ścianie naprzeciwko drzwi. Otworzysz wtedy ramę, prze-
suniesz zewnętrze płótno, a pod nim znajdziesz Utraconą mi-
łość.
ROZDZIAŁ TRZECI
– Co to jest?
Gabriella wyszła z sypialni w tylnej części prywatnego odrzu-
towca Alexa. Miała na nosie okulary, ciemne włosy ściągnęła
w koński ogon, a ubrana była w strój, który Alex dostarczył jej
tego ranka, przed wylotem na Isolo D’Oro.
– Twój kostium – odparł spokojnie.
Poprzedniego dnia, za obopólną i całkowicie milczącą zgodą,
w pewnym momencie przeszli na „ty”.
– Nieszczególnie pochlebny.
– Podobnie jak bluza, którą miałaś na sobie wczoraj wieczo-
rem.
– Wczoraj wieczorem siedziałam w domu, w bibliotece. I czy-
tałam.
– Jakże by inaczej…
Zmarszczyła brwi.
– Co to ma znaczyć, w zasadzie?
– Wyglądasz na taką, co bez przerwy czyta, to wszystko.
Skrzywiła się lekko.
– Pewnie tak, ale nie jestem kompletnie pozbawiona próżno-
ści, a to… – Szerokim gestem ogarnęła czarne wąskie spodnie,
białą koszulową bluzkę i dużą broszkę w staroświeckim stylu,
która mimo wszystko jakoś do niej pasowała. – To nie jest strój,
w jakim zazwyczaj pokazuję się publicznie.
Nie wyglądała jak księżniczka, to fakt, lecz nieco biurowy styl
w żadnym stopniu nie ujmował jej urody.
– W czym problem? – zagadnął Alex.
– Spodnie są bardzo obcisłe.
– Moim zdaniem to ich największy plus.
Zarumieniła się gwałtownie.
– Nie lubię skupiać uwagi na ciele.
– Możesz mi wierzyć albo nie, ale naprawdę nie musisz nic ro-
bić, by przyciągać ludzkie spojrzenia. Sam fakt, że twoje ciało
istnieje, skupia na nim uwagę postronnych.
Mówił prawdę. Gabriella z całą pewnością była bardzo atrak-
cyjna, chociaż być może nie spełniała wszystkich kryteriów
współczesnej urody – nie miała wyraźnie widocznych, wypraco-
wanych na siłowni mięśni, a między jej udami nie było dużej
luki.
Była niezwykle kobieca. Miękka. Przeciętnej wielkości piersi
zwracały uwagę wyłącznie z racji swego istnienia, zaokrąglone
biodra podkreślały szczupłą talię. I to właśnie te biodra stały
się widoczne dzięki krojowi spodni, na które narzekała.
– Och… Cóż… Czy mam rozumieć to jako komplement?
– Tak, ze wszech miar.
– Przepraszam, nie zorientowałam się. Nie przywykłam do
komplementów z ust mężczyzn.
Trudno było mu w to uwierzyć. Ostatecznie Gabriella była
przecież księżniczką, a na dodatek naprawdę była ładna.
– Czy czasami wychodzisz poza teren rezydencji?
– Niezbyt często, szczerze mówiąc.
– Więc pewnie w tym tkwi problem. Gdybyś częściej wycho-
dziła, zasypywano by cię komplementami, szczerymi i nie tylko.
– Dlaczego?
– Głównie dlatego, że masz co najmniej kilka zalet, które męż-
czyźni uznają za wyjątkowo pożądane.
– Pieniądze…
– To jedna z nich. Tak czy inaczej, w tej chwili śmiało można
by cię wziąć za osobistą asystentkę, i właśnie o to nam chodzi-
ło.
Alex usiadł w jednym z miękkich foteli i sięgnął po kubek
z kawą.
– A te inne zalety? – zagadnęła Gabriella.
– Twoje ciało oraz jego rozmaite uroki. Sądziłem, że wyrażam
się dość jasno.
Popatrzyła na niego uważnie. Nie miała wątpliwości, że spo-
dziewał się, że wpadnie w gniew albo skuli się pod ścianą, jak
przystało zakochanej w książkach dziewicy. Postanowiła za-
wieść jego oczekiwania, usiadła naprzeciwko niego, założyła
Maisey Yates W poszukiwaniu „Utraconej miłości” Tłumaczenie: Anna Dobrzańska-Gadowska
ROZDZIAŁ PIERWSZY Mówiono, że Alessandro Di Sione zwolnił kiedyś pracownika za to, że przyniósł mu kawę dwie minuty później, niż szef pole- cił mu to zrobić, no i za to, że napój był pięć stopni chłodniejszy niż zazwyczaj. Krążyły też pogłoski, że Di Sione odprawił długo- letnią kochankę krótkim machnięciem ręki, każąc jej zgłosić się do sekretariatu po pożegnalny prezent. Nie brakowało również plotek, jakoby Alessandro ział ogniem, sypiał w lochu i czerpał energię z dusz skazanych na wieczne potępienie. Nic więc dziwnego, że gdy jego nowa tymczasowa asystentka weszła do gabinetu, tuż za dziadkiem szefa, wyglądała tak, jak- by za drzwiami już czekała na nią szubienica. Naturalnie niko- mu nie przyszłoby nigdy do głowy, by bronić Giovanniemu Di Sione wstępu do jakiegokolwiek miejsca. Żadna osobista asy- stentka, choćby wyposażona w atomową charyzmę, nie ośmieli- łaby się stanąć na drodze dziadka Alessandra. Jednak ta młoda kobieta, która zajęła to stanowisko tylko na parę tygodni, nie miała pojęcia, z kim ma do czynienia. Przestraszyła się, że Giovanni to intruz, a on nie zamierzał ni- czego jej wyjaśniać, ponieważ nie widział ani potrzeby, ani sen- su takiego działania. Bardzo przepraszam, panie Di Sione – wykrztusiła zdyszana, przyciskając dłoń do mało imponującego biustu. Alessandro mruknął coś w odpowiedzi, z wyraźną dezaproba- tą, i uniósł jedną ciemną brew. Dziewczyna trzęsła się ze zde- nerwowania jak wystraszony szczeniak. – Czy mam wrócić do pracy? – spytała drżącym głosem. Gdy skinął głową, pośpiesznie i z nieskrywaną ulgą wycofała się za drzwi. – Widzę, że znowu jesteś w ruchu – zauważył Alex, nie bawiąc się w sentymenty, na które nigdy nie było miejsca w jego sto- sunkach z dziadkiem.
– Minęło już trochę czasu od mojej ostatniej terapii, więc czu- ję się lepiej. – Bardzo się cieszę. – Nie zachowujesz się zbyt uprzejmie wobec swojej asystentki – rzekł Giovanni, siadając na krześle naprzeciwko biurka wnu- ka. – Mówisz tak, jakbyś uważał, że kiedykolwiek zależało mi na zachowaniu pozorów, a przecież obaj wiemy, jak jest naprawdę. – Tak, ale wiem też, że nie jesteś taki straszny, jak udajesz. – Giovanni odchylił się do tyłu i oparł ręce na kolanach. Miał dziewięćdziesiąt osiem lat, co samo w sobie nie wskazy- wało na to, by pozostało mu jeszcze dużo czasu, a poza tym nie- dawno białaczka znowu zaatakowała go po siedemnastu latach remisji. Celem jego życia było odzyskanie każdej z utraconych kocha- nek. Opowieści o tych skarbach od dziecka były częścią świado- mości Alexa. Jakiś czas temu Giovanni obarczył swoje wnuki obowiązkiem odnalezienia zaginionych skarbów. – Może i nie – powoli odparł teraz młodszy mężczyzna. – W każdym razie w mojej obecności nie ośmielasz się zacho- wywać w okropny sposób. – Co mam powiedzieć, nonno? Pewnie jesteś jedynym człowie- kiem na świecie, który budzi w ludziach większe przerażenie niż ja. Giovanni machnął ręką. – Pochlebstwem daleko ze mną nie zajedziesz – rzekł. – I do- brze o tym wiesz. Tak, Alex faktycznie dobrze o tym wiedział. Dziadek był biz- nesmenem, człowiekiem, który po przybyciu do Ameryki zaczął od zera, opierając się na swoim doskonałym wyczuciu trendów handlowych. – Nie mów mi tylko, że ogarnęła cię nuda i postanowiłeś zno- wu zająć się naszą firmą transportową! – Nie, nic z tych rzeczy – westchnął Giovanni. – Ale mam dla ciebie zadanie… Alex kiwnął głową. – Czyżby nadszedł czas, bym zaczął się rozglądać za kochan-
ką? – Zostawiłem tę ostatnią dla ciebie – oświadczył dziadek. – To obraz. – Obraz? – Alex podniósł przycisk do papieru i postukał pal- cem w szklaną powierzchnię. – Nie jesteś chyba zapalonym ko- lekcjonerem clownów na aksamicie czy czegoś w tym rodzaju? Dziadek zaśmiał się cicho. – Nie. Szukam Utraconej miłości. Alessandro zmarszczył brwi. – Moja znajomość historii sztuki z całą pewnością nie jest pierwszorzędna, ale ten tytuł coś mi mówi… – I powinien. Co wiesz o zniesławionej królewskiej rodzinie z Isolo D’Oro? – Gdybym przypuszczał, że czeka mnie egzamin, przed twoim przyjściem przeleciałbym parę źródeł. – Odebrałeś bardzo kosztowną edukację w prestiżowej szkole z internatem, prawda? Nie chciałbym nawet podejrzewać, że moje pieniądze poszły na marne. – W szkole pełnej nastoletnich chłopców, którzy znaleźli się daleko od domu, lecz bardzo blisko sąsiedniej szkoły dla dziew- cząt w takiej samej sytuacji, jak sądzisz, czego się uczyliśmy? – Dzieło sztuki, o którym mówię, pozostaje w bezpośrednim związku z tematem, który najwidoczniej całkowicie cię wtedy pochłaniał. Utracona miłość to wyjątkowo skandaliczny frag- ment historii królewskich rodów. Na dodatek nikt nigdy go nie widział. – Poza tobą, rzecz jasna. – Jestem jednym z nielicznych, którzy mogą potwierdzić jego istnienie, faktycznie. – Człowiekiem-zagadką. – To prawda. – Giovanni z uśmiechem skinął głową. – Cóż, mam za sobą tyle lat życia, że moja wiedza o rozmaitych skan- dalach nikogo nie powinna chyba dziwić, nie sądzisz? – Nie mam pojęcia. Moje życie składa się głównie z długich dni za biurkiem. – Moim zdaniem to marnowanie młodości i męskich sił. Tym razem to Alex parsknął śmiechem.
– Jasne! Przecież to nie ty poświęciłeś młodość na stworzenie biznesowego imperium, prawda? – Mój drogi, przywilejem ludzi starych jest umiejętność do- strzegania w przeszłości rzeczy, których młodzi nie umieją do- strzec w teraźniejszości, i oczywiście podejmowanie prób uświadamiania młodszego pokolenia. – A przywilejem młodych jest ignorowanie takich rad i ostrze- żeń, czy tak? – Może. – Giovanni uśmiechnął się lekko. – Tak czy inaczej, tym razem uważnie mnie posłuchaj, dobrze? Bardzo mi zależy na tym obrazie. To moja ostatnia utracona kochanka. Moja utra- cona miłość. Alex spojrzał na dziadka, jedyny męski autorytet, jaki znał. To Giovanni pokazał mu prawdziwy sens etyki pracy i dumy osobi- stej. To on zajął się Alexem i jego rodzeństwem po śmierci ich rodziców, i zapewnił im coś znacznie więcej niż życie naznaczo- ne piętnem braku stabilizacji i zaniedbania. To dzięki niemu byli dumni ze swojego nazwiska i nie uważali, że pewne rzeczy po prostu im się należą. Ojciec Alexa był bezużytecznym, rozwiązłym playboyem, lecz Giovanni, wychowując osierocone wnuki, naprawił wszystkie błędy, jakie sam popełnił w wychowaniu syna. – Krótko mówiąc, zamierzasz wysłać mnie na łowy, tak? – za- gadnął młody mężczyzna. – Tak. Za dużo czasu spędzasz w pracy, więc potraktuj to jako interesującą przygodę, coś w rodzaju poszukiwania zaginionego skarbu. Alex znowu wziął do ręki przycisk do papieru. – Powinienem potraktować to jako biznesową transakcję, bo tym to przecież będzie. Zawsze byłeś dla mnie bardzo dobry i zdaję sobie sprawę, że gdyby nie ty, pewnie zszedłbym na złą drogę i został lumpem albo, co byłoby jeszcze gorsze, idiotą spędzającym życie na piciu szampana w towarzystwie takich sa- mych nierobów. – Dobry Boże, co za koszmarna perspektywa! – Zwłaszcza że balowałbym za twoje pieniądze, prawda? – Masz całkowitą rację. – Giovanni pokiwał głową, nie kryjąc
rozbawienia. – Wyłącznie dzięki mnie wyszedłeś na ludzi, oczy- wiście. A teraz poważnie: musisz odzyskać dla mnie ten obraz. Zużyłem dziś całą energię, żeby włożyć skarpetki i przyjść tu do ciebie, więc raczej trudno oczekiwać, że wyruszę w podróż nad Morze Śródziemne, aż na Aceenę… – Na Aceenę? – powoli powtórzył Alex. W gruncie rzeczy bardzo niewiele wiedział o tej małej wyspie, słynącej z białych plaż i kryształowo czystej wody. – Tak, chłopcze. I nie mów mi tylko, że nie wiesz, gdzie to jest, bo będę musiał zażądać zwrotu pieniędzy od szkoły, która podjęła się twojej kosztownej edukacji. – Wiem, gdzie się znajduje Aceena, nonno, ale główną atrak- cją wyspy jest tani alkohol, który przyciąga tłumy studentów podczas międzysemestralnych przerw. – Tak, to efekt uboczny doskonałego położenia Aceeny. Jednak niezależnie od tego, to właśnie tam udała się na wygnanie ro- dzina D’Oro. – W czasie przerwy międzysemestralnej? – Daj spokój z tymi żartami – westchnął Giovanni. – Chociaż w pewnym sensie masz rację, bo dzieci królowej Lucii wydają się bezustannie wytwarzać wokół siebie atmosferę towarzyskie- go skandalu, gdziekolwiek się pojawią. Sama królowa mieszka na wyspie z wnuczką. Według pogłosek to ona została uwiecz- niona na obrazie i to ona była jego ostatnią właścicielką. Tak słyszałem. Alexowi nie podobało się, że dziadek traktuje go jak głupca. Giovanniemu nawet nie przyszłoby do głowy, żeby wysyłać go na Aceenę, gdyby w grę wchodziły wyłącznie pogłoski. – Odnoszę wrażenie, że sporo wiesz o tym królewskim rodzie – zauważył. – Wiele łączy mnie z Isolo D’Oro. Byłem tam kiedyś i zacho- wałem miłe wspomnienia z tego pobytu. – Fascynujące, doprawdy. – Nie musisz być zafascynowany, Alessandro, wystarczy, że spełnisz moje polecenie. Giovanni wydał polecenie, natomiast Alex miał je spełnić, ja- sne. Giovanni wychował Alexa, dał mu pracę i wpoił mu przeko-
nania, dzięki którym młody mężczyzna szedł od jednego sukce- su do drugiego. Gdyby nie Giovanni, Alex były nikim. Więc sko- ro marzeniem starszego pana było odzyskanie obrazu, Alex nie zamierzał kwestionować sensu tej szczególnej misji. Jego upór spowodował sporo cierpień w rodzinie, wystarczy. – Skoro tego chcesz, dziadku… – Ktoś mógłby pomyśleć, że gramy w jakimś łzawym filmie – mruknął Giovanni. – Poszukiwanie zaginionego obrazu, ukrytego na pięknej wy- spie przez skazaną na banicję rodzinę królewską? My naprawdę gramy w łzawym filmie, to chyba jasne!
ROZDZIAŁ DRUGI – Jakiś mężczyzna chciałby się zobaczyć z królową Lucią. Księżniczka Gabriella podniosła wzrok znad książki i ściągnę- ła brwi. Siedziała na taborecie w bibliotece i zupełnie się nie spodziewała, że ktoś zakłóci jej chwilę spokoju. Większość służ- by wiedziała, że kiedy jest w bibliotece, nie należy jej przeszka- dzać. Zdjęła okulary, potarła oczy i rozprostowała nogi. – Rozumiem – powiedziała. – Ale dlaczego temu człowiekowi wydaje się, że może się tu zjawić bez uprzedzenia i otrzymać audiencję u królowej? – To Alessandro Di Sione, amerykański biznesmen. Mówi, że przyjechał tu w sprawie… W sprawie Utraconej miłości. Gabriella zerwała się na równe nogi, na sekundę straciła rów- nowagę, ponieważ zakręciło jej się w głowie, lecz zaraz ją odzy- skała. – Dobrze się pani czuje? – zapytał służący, Lani. – Doskonale. – Księżniczka machnęła ręką. – Chodzi mu o Utraconą miłość, o obraz? – Nic nie wiem o tym obrazie… – Ale ja wiem. – Gabriella pożałowała, że nie ma pod ręką swojego dziennika. – Ja wiem o tym obrazie wystarczająco dużo, oczywiście poza tym, czy aby naprawdę istnieje. Nigdy nie pytała babki o obraz. Starsza pani zawsze trakto- wała otoczenie z czułą łagodnością, ale i pewną rezerwą, nato- miast plotki na temat obrazu i jego powstania były najzwyczaj- niej w świecie skandaliczne. – Proszę wybaczyć, ale świadomość, czy coś istnieje, czy nie, jest chyba w takim wypadku sprawą absolutnie podstawową. – Nie w moim świecie – wymamrotała Gabriella. Dobrze wiedziała, że w kwestii tajemnic genealogicznych sama możliwość zaistnienia czegoś była niezwykle ważna. Cza-
sami legenda stanowiła punkt wyjścia do zbierania informacji i dokonywania istotnych odkryć, a dość często potwierdzenie istnienia czegoś było bynajmniej nie pierwszym, lecz ostatnim etapem procesu. Jeśli chodzi o wygnanie jej rodziny z Isolo D’Oro, mity, ludowe opowieści, pogłoski i plotki były zazwyczaj źródłem każdego znaczącego odkrycia. – Co mam zrobić z naszym gościem? – Lani odchrząknął ci- cho. Gabriella miała wielką ochotę przekazać gościowi wiado- mość, że jej samej oraz jej babki nie ma w domu, było jednak oczywiste, że Alessandro Di Sione wie o Utraconej miłości, a ona chciała się dowiedzieć, jaki jest zakres tej wiedzy. Musia- ła odkryć, o co właściwie chodzi temu Amerykaninowi. Jeśli był to spec od wyciągania pieniędzy, a właśnie tak najprawdopo- dobniej było, powinna się postarać, by jej babka nie padła ofia- rą bandyckich żądań. – Porozmawiam z nim – zdecydowała. – Nie będziemy niepo- koić królowej, nie ma powodu. Wyminęła służącego i ruszyła przed siebie długim, wyłożonym puszystym bordowym dywanem korytarzem. Zdawała sobie sprawę, że nie powinna boso witać nieznajomego, bo raczej nie przystoi to księżniczce. Jak dotąd, swoją publiczną rolę spełnia- ła bez zarzutu – już jako małe dziecko nauczono ją dobrych ma- nier, więc nawet kilka godzin uśmiechania się i przyjaznego ma- chania ręką do zgromadzonych przychodziło jej bez najmniej- szego trudu. Jednak kiedy była w domu, tutaj, w cudownie od- izolowanej rodzinnej posiadłości na Aceenie, dobre maniery za- mykała w garderobie, razem z kreacjami od najsławniejszych projektantów mody, wyjmowała spinki ze starannie upiętych włosów i przynajmniej przez krótki czas wreszcie mogła być sobą. Gabriellą. Podniosła dłoń do twarzy i dotknęła okularów, których oczywiście nigdy nie nosiła publicznie. No, trudno. Nie zależało jej, aby wywrzeć dobre wrażenie na tym człowieku. Chciała tylko zadać mu parę pytań i pozbyć się go. Minęła imponujące wejście do rezydencji, nawet nie starając się przygładzić włosów. Di Sione został już wpuszczony do środ-
ka, rzecz jasna. Ledwo na niego spojrzała i już wiedziała, z kim ma do czynienia. Był… Cóż, niewątpliwie był kimś, kto przykuwa uwagę. Przy- pomniała sobie, jak kiedyś w jakimś muzeum weszła do małej sali, w której wyeksponowano jeden jedyny obraz. Na tym obra- zie skupiała się uwaga wszystkich, którzy tam wchodzili. To dzieło sztuki było absolutnie wyjątkowe, godne najwyższego po- dziwu i w porównaniu z nim inne eksponaty wydawały się nija- kie, zupełnie nieciekawe. Ten mężczyzna był jak obraz pędzla mistrza nad mistrzami, jak obraz Michała Anioła albo van Gogha. Jego twarz stanowiła studium ostrych linii i kątów – wydatne kości policzkowe, twar- da, świadcząca o uporze dolna szczęka, ocieniona ciemnym za- rostem, zmysłowe wargi. Szerokie ramiona, muskularna klatka piersiowa i szczupła talia, długie nogi o atletycznych udach. Tak, był absolutnie idealny. Zamrugała nerwowo i pokręciła głową. Ciekawe, co pobudziło ją do tych wyjątkowo długich i romantycznych rozważań… – Halo? – odezwała się. – W czym mogę pomóc? Jego ciemne oczy ogarnęły jej sylwetkę krótkim i całkowicie pozbawionym zainteresowania spojrzeniem. – Chcę porozmawiać z królową Lucią na temat Utraconej mi- łości. – Wiem, powiedziano mi już o tym, obawiam się jednak, że królowa nie udziela teraz audiencji. Gabriella poprawiła okulary i skrzyżowała ramiona na piersi. Wyprostowała się, starając się przybrać przynajmniej z grubsza królewską pozę, w czym nie do końca pomagał jej strój, złożony z czarnych legginsów i luźnego t-shirtu. – I wysłała… Poddaję się. Kim pani jest? Dyżurną nastolatką, która właśnie wybiera się na zakupy, czy kimś takim? Gabriella prychnęła lekceważąco. – Jestem księżniczka Gabriella D’Oro – oznajmiła. – I skoro mówię, że moja babka nie może się z panem widzieć, to proszę przyjąć to do wiadomości. To jest mój dom i z przykrością mu- szę panu zakomunikować, że nie ma tu dla pana miejsca. – Dziwne. Wydaje mi się, że czego jak czego, ale miejsca tu
nie brak. – Może i dziwne, ale prawdziwe. Ostatnio mieliśmy wątpliwą przyjemność gościć tu aż zbyt wielu amerykańskich biznesme- nów. Musielibyśmy pomieścić pana na strychu, a tam tylko by się pan zakurzył. – Doprawdy? – Doprawdy. – Na to nie mogę przystać, w żadnym razie. Mam na sobie nowy garnitur i nie chcę zbezcześcić go warstwą kurzu. – Więc może powinien się pan oddalić… – Pokonałem sporą odległość, by porozmawiać z pani babką. Może to panią zaskoczy, lecz nie przyjechałem tu po to, by prze- rzucać się zabawnymi uwagami. Chcę pomówić z królową o tym obrazie. – Tak, już pan to mówił. – Gabriella lekko ściągnęła brwi. – Z przykrością informuję, że ten obraz nie istnieje. Nie jestem pewna, co właściwie pan o nim słyszał… – Mówił mi o nim mój dziadek, który jest kolekcjonerem. Chcę nabyć obraz w jego imieniu i jestem gotowy zaoferować wysoką sumę. Sądzę, że przedstawiciele okrytego niesławą królewskie- go rodu śmiało mogliby rozważyć moją propozycję. – Serdeczne dzięki za troskę, ale jakoś sobie radzimy – chłod- no wycedziła księżniczka. – Jeżeli pragnie pan przeznaczyć tę wysoką sumę na cele charytatywne, chętnie przedstawię panu listę odpowiednich organizacji. – Nie, dziękuję. Dobroczynność to jedynie efekt uboczny całej tej operacji. Zależy mi na obrazie i, jak już wspomniałem, kosz- ty nie mają tu wielkiego znaczenia. Gabrielli zaschło w ustach, lecz mimo tego nie mogła po- wstrzymać potoku słów. – Muszę pana rozczarować. Mamy tu wiele obrazów, ale z pewnością nie ten, o który panu chodzi. Nie wiem, czy ma pan świadomość, że ów obraz najprawdopodobniej w ogóle nie ist- nieje. – O, mam świadomość, że pani rodzina chciałaby zataić fakt jego istnienia przed opinią publiczną, jak najbardziej. Podejrze- wam też, że całkiem sporo wie pani na ten temat.
– Nie – dziewczyna znowu poprawiła okulary. – Jestem tylko dyżurną nastolatką, która właśnie wybiera się na zakupy. Jaką wiedzę może posiadać ktoś taki jak ja, zwłaszcza w porównaniu z pańską ponadczasową mądrością? – Mnóstwo interesujących informacji na temat Justina Biebe- ra? – Nie jestem pewna, kto to taki. – Nie do wiary! Dziewczęta w pani wieku uwielbiają go. – Mogę poczęstować pana miękką bułką? Bo słyszałam, że mężczyźni w pana wieku gustują w takich przysmakach? Naprawdę nie wiedziała, jak to się stało. Jak do tego doszło, że oto stała w holu rodzinnej rezydencji, wymieniając obelżywe uwagi z obcym mężczyzną, wet za wet. – Z przyjemnością poczęstuję się miękką bułką, jeśli pani oprowadzi mnie po pałacu. – Przykro mi, nic z tego. Może pan zjeść swoją bułkę na traw- niku. Wierzchem dłoni potarł podbródek i odgłos, jaki wydał twar- dy zarost, sprawił, że po plecach Gabrielli przemknął dreszcz. Była niezwykle podatna na doznania zmysłowe. Taką miała sła- bość. Znajdowała przyjemność w kontakcie ze sztuką, lubiła miękkie poduszki, pyszne desery i dotyk tkanin o zróżnicowanej fakturze, zapach starych książek i szorstką powierzchnię perga- minu. – Nie jestem do końca przekonany, czy właśnie taką strategię chce pani obrać – powiedział. – Jeśli nawet teraz odprawi mnie pani z kwitkiem, skontaktuję się z pani babką bezpośrednio albo przez kogoś, kto zajmuje się sprawami królewskiej rodziny. I jestem pewny, że uda mi się znaleźć osobę, którą skusi wyso- kość proponowanej przeze mnie sumy. Prawdopodobnie miał rację. Gdyby odszukał jej rodziców i za- proponował im trochę pieniędzy, a jeszcze lepiej jakieś nielegal- ne substancje, w zamian za informacje o starym obrazie, ci po- mogliby mu bez cienia wahania. Całe szczęście, że raczej nie mieli zielonego pojęcia, co to za obraz. Całe szczęście, bo byli sfrustrowani i chciwi. I zdolni do wielu rzeczy, jeśli nawet nie do wszystkiego. Tak czy inaczej, Gabriella nie zamierzała po-
zwolić, by ten człowiek niepokoił jej babkę. Studiowała historię swojej rodziny od lat, praktycznie odkąd nauczyła się czytać. Plotki o tym obrazie odgrywały ważną rolę w tej historii. Z jednej strony z wielką przyjemnością zatrzymałaby tu tego Alessandra Di Sione, a z drugiej pragnęła się go pozbyć, i to jak najszybciej. – Zaryzykuję – rzuciła. – I zachęcam, by rozejrzał się pan po pałacowych ogrodach, koniecznie. Proszę uznać nieograniczony dostęp do roślinności za pojednawczy gest z mojej strony, do- brze? Jeden kącik jego ust zadrgał w powstrzymywanym uśmiechu. – Zapewniam panią, że nie jestem zainteresowany roślinno- ścią… – Cóż, spacer po ogrodzie to jedyne, co mogę panu zapropo- nować. Życzę miłego dnia, do widzenia. – I wzajemnie. – Skinął głową. Wydawał się całkowicie spokojny, a jednak księżniczka nie była w stanie pozbyć się wrażenia, że w jakiś sposób jej grozi. Nie zamierzała jednak okazać mu, że wychwyciła tę dziwną nutę. Odwróciła się na pięcie i odeszła, pozostawiając go same- go, praktycznie na progu. Poszła do małej jadalni, gdzie jej bab- ka właśnie kończyła śniadanie. – Był tu jakiś człowiek – odezwała się starsza pani na widok wnuczki. – Kto to taki? Nie było sensu pytać, skąd królowa wiedziała o nieproszonym gościu – zawsze wiedziała o wszystkim, co się działo w jej domu. – Jakiś amerykański biznesmen – odparła Gabriella. Czuła się odrobinę niezręcznie z powodu swoich bosych stóp, ponieważ jej babka, jak zwykle, była nienagannie ubrana. Kró- lowa nigdy nie stawiała żadnej granicy między swoim życiem prywatnym a publicznym. Jej śnieżnobiałe włosy były upięte w gładki kok, makijaż perfekcyjnie wykonany, paznokcie poma- lowane lakierem w tym samym jasnokoralowym odcieniu co spódnica, pantofle na niskim obcasie kremowe, tak samo jak bluzka. – Rozumiem. – Starsza pani postawiła filiżankę na spodeczku.
– A czego chciał? – Nigdy dotąd nie poruszałyśmy tego tematu, wiem, ale… Otóż on pytał o obraz. O obraz zatytułowany Utracona miłość. Królowa nadal siedziała wyprostowana, z dłońmi złożonymi na kolanach. Gdyby nie nagle pobladłe policzki, Gabriella mo- głaby pomyśleć, że właśnie wymieniły parę uwag o pogodzie. – Oczywiście powiedziałam mu, że istnienie tego obrazu nie znajduje żadnego potwierdzenia w faktach i że wszystko to tyl- ko plotki. Odesłałam go z kwitkiem, chociaż może chodzi jesz- cze teraz po ogrodzie… Obie odwróciły głowy w stronę okna. I obie w tym samym mo- mencie dostrzegły postać w ciemnym garniturze. Królowa Lucia głośno przełknęła ślinę. – Zawołaj go – powiedziała. – Nie mogę. Przed chwilą go stąd wyprosiłam. Wyglądało by to co najmniej dziwnie i… I głupio… – Musisz go zawołać – powtórzyła starsza kobieta tonem nie- znoszącym sprzeciwu, dobrze znanym Gabrielli. – Nie ufam mu. Nie chcę, żeby cię zdenerwował. – Muszę się dowiedzieć, kim jest i dlaczego przyjechał zapy- tać o ten obraz – oświadczyła królowa. – To ważne. – Oczywiście, babciu. Już po niego idę. – Włóż jakieś buty, na miłość boską! Gabriella kiwnęła głową, odwróciła się i wybiegła z jadalni, zmierzając w kierunku swojego pokoju. Pośpiesznie włożyła parę płóciennych espadryli i wyszła do ogrodu. Babka zdecydowała się przyjąć gościa, a ona nie miała naj- mniejszego zamiaru jej zawieść. Lucia była dla Gabrielli całym światem. Rodzice woleli dobrze się bawić niż wychowywać dzieci, bracia byli o tyle od niej starsi, że prawie nie pamiętała już, kiedy mieszkali z nią w jednym domu. Gdy tylko dziewczyn- ka osiągnęła wiek zdolności do świadomego podejmowania de- cyzji, poprosiła, by pozwolono jej zamieszkać na Aceenie, razem z królową Lucią. Babka wzięła na siebie rolę matki Gabrielli i dziewczyna nie była w stanie niczego jej odmówić. Szybko rozejrzała się dookoła. Amerykanina nie było, musiał odjechać, rzecz jasna, a ona nie zapytała, jak się z nim skontak-
tować, ponieważ nie zamierzała się z nim widzieć. Była teraz wściekła, i na niego, i na siebie samą. Ruszyła w dół zadbanego trawnika, skręciła w lewo tuż za pierwszym żywopłotem i na- tychmiast wpadła na szerokie, osłonięte czarną marynarką ple- cy. Marynarka uszyta była z najlepszej jakości tkaniny, bez wąt- pienia, o czym świadczył nie tylko wygląd materiału, lecz także jego dotyk. Księżniczka zatoczyła się do tyłu w tym samym momencie, gdy mężczyzna odwrócił się twarzą do niej. Teraz, z bliska, wy- dał jej się jeszcze bardziej interesujący, jeszcze bardziej pełen dystansu i… – Och, widzę, że mimo wszystko postanowił pan skorzystać z okazji i obejrzeć ogród! Poprawił krawat, skupiając tym samym jej uwagę na swoich dłoniach. Miał bardzo duże dłonie, co było dosyć naturalne, bo przecież był wyjątkowo rosłym mężczyzną. Więc w gruncie rze- czy jego ręce nie były w żaden sposób niezwykłe… Były propor- cjonalne i użyteczne, wyposażone w typową liczbę palców… – Nie, tak się tu tylko wałęsam – odparł chłodno. – Pomyśla- łem sobie, że jeżeli poczekam odpowiednio długo, może jednak uda mi się uzyskać audiencję u pani babki. – To podstępna strategia. – Nie jest to określenie, które kojarzyłoby mi się z moimi dzia- łaniami, ale niech będzie. Wydaje mi się, że działam nie tyle podstępnie, co ze sporą determinacją. – Może w grę wchodzi i jedno, i drugie. – Proszę bardzo, jeśli ma to panią uszczęśliwić. Z jakiego po- wodu szukała mnie pani, tak właściwie? – Okazuje się, że… że moja babka chce z panem porozma- wiać. Arogancką twarz mężczyzny rozjaśnił lekki uśmiech. – Ach, tak… Pani głos nie ma więc mocy decydującej, jeśli chodzi o życzenia babki? – Starałam się tylko ją chronić. Nie może mnie pan chyba za to winić. – Jasne, że mogę. Mogę winić panią za wszystko, co przyjdzie mi do głowy.
Utkwiła w nim twarde spojrzenie, niezdolna ocenić, czy sobie z niej żartuje, czy mówi poważnie. Czy w ogóle umie żartować. – I właśnie dlatego nie mogłam pana do niej dopuścić – oświadczyła. – Nic o panu nie wiem, nie mam zielonego pojęcia, kim pan jest. Szczerze mówiąc, nie wydaje mi się pan szczegól- nie empatyczny. – Nie? Gabriella zmrużyła oczy. – Nie. – Muszę więc popracować nad tą cechą w czasie, jaki zajmie nam dotarcie do miejsca, gdzie czeka na mnie pani babka. Wargi dziewczyny zadrgały, nie pozwoliła im jednak rozcią- gnąć się w uśmiechu. – Byłoby mi bardzo miło. – Żyję wyłącznie po to, by służyć innym. Akurat, pomyślała. Poprowadziła go z powrotem do rezyden- cji i kiedy szli szerokimi korytarzami, co jakiś czas zerkała na jego twarz, zastanawiając się, o czym myśli. Nie wyglądał na zafascynowanego dziełami sztuki, których pełne były pałacowe wnętrza. Obrazy, ceramika, rzeźby, wszystko to zazwyczaj wy- woływało okrzyki zachwytu, lecz nie tym razem, najwidoczniej. Cóż, bardzo bogatym ludziom trudno było zaimponować. Gabriella dorastała w tym pięknym otoczeniu, nigdy jednak nie traktowała go jako czegoś, co jej się po prostu należy. Nosi- ła w sercu niegasnący entuzjazm do odkrywania nowych rzeczy i pewnie dlatego tak bardzo kochała sztukę i historię. Dzieje ludzkości kryły w sobie całe oceany piękna i zawsze uważała, że w obliczu świadomości tego faktu nie sposób się nudzić. Nie ro- zumiała też, skąd się bierze w ludziach cynizm, chociaż zdawała sobie sprawę, że niektórzy uważają go za dowód wyższości inte- lektualnej. Na cyników i znużonych życiem patrzyła ze smut- kiem, i tyle. Pomyślała teraz, że Amerykanin jest pewnie taki jak jej rodzi- ce, poszukiwacze wciąż nowych doznań, nigdy niezadowoleni z tego, co mają. Wszystko musiało być dla nich niesamowite, wybitne, niezwykłe, wciąż bardziej i bardziej, bo inaczej nic nie widzieli i nie czuli.
Gabrielli, z drugiej strony, naprawdę niewiele trzeba było do szczęścia. Wystarczył przytulny pokój, dobra książka, piękny obraz czy rzeźba. Doceniała drobne rzeczy i zjawiska, nawet zu- pełnie przeciętne. I szczerze żal jej było tych, którzy postrzegali świat z innej perspektywy, pełni wygórowanych, wybujałych żą- dań. Przystanęła w progu jasnego pokoju. – Babcia jest tam. Mężczyzna popatrzył na nią spod uniesionych brwi. – Tak? Więc na co pani czeka? Nie wejdzie pani, by mnie za- anonsować? – Tak, pewnie faktycznie powinnam to zrobić. Bardzo prze- praszam, wiem, że podał pan swoje nazwisko komuś ze służby, ale kompletnie wyleciało mi z głowy… Kłamała. Dobrze zapamiętała jego imię i nazwisko, nie chcia- ła jednak, by pomyślał, że zrobił na niej wielkie wrażenie. – Alex – powiedział. – Bez nazwiska? – Di Sione. – Czy moja babka powinna je skądś znać? Wzruszył ramionami. – Nie sądzę, chyba że śledzi plotki pojawiające się w mediach wątpliwej jakości na temat amerykańskich biznesmenów. Mój dziadek wyrobił sobie znane nazwisko w Stanach i za granicą, ja również radzę sobie nieźle, ale nie jestem pewny, czy nasze nazwisko zasłużyło na uwagę osoby z królewskiego rodu, do- prawdy. – Z jakiego powodu pański dziadek interesuje się tym obra- zem? Alex milczał długą chwilę. – Jest kolekcjonerem – odparł w końcu. Nie uwierzyła mu. – Nie musi pan robić z tego tajemnicy – westchnęła. – Tak czy inaczej, nie wątpię, że to ciekawa historia. Zaśmiał się cicho. – Ja również nie mam co do tego cienia wątpliwości, myli się pani jednak, myśląc, że wiem coś więcej niż pani. Myślę, że
oboje zajmujemy dość podobne miejsca w życiu naszych dziad- ków. – To znaczy? – Jesteśmy wykonawcami ich poleceń. Mało brakowało, a także parsknęłaby śmiechem. Nie mogła pozwolić, by ją rozbawił, w żadnym razie. – Nieważne – oświadczyła sztywno. – Proszę za mną. Pchnęła drzwi i weszła do środka. Babka siedziała tam, gdzie ją zostawiła, wydawała się jednak jakaś inna. Niższa i drobniej- sza, jakby zmalała. – Babciu, przedstawiam ci pana Alexa Di Sione. Przyjechał tu porozmawiać z tobą o Utraconej miłości. – Tak. – Lucia gestem poleciła, aby podeszli bliżej i utkwiła ostry, skupiony wzrok w przybyszu. – Wnuczka przekazała mi, że jest pan zainteresowany obrazem. – Tak – odparł. Usiadł na krześle naprzeciwko królowej, nie czekając na za- proszenie. Sprawiał wrażenie całkowicie rozluźnionego, prawie znudzonego. Zupełnie inaczej niż wyraźnie spięta starsza kobie- ta. – Co jest przyczyną pańskiego zainteresowania? – spytała. – Przyjechałem tu w imieniu mojego dziadka. – Alex spojrzał w wysokie, sięgające sufitu okno. – Dla niego ten obraz przed- stawia wartość sentymentalną. – Istnienie obrazu nigdy nie zostało potwierdzone. – Wiem o tym, ale mój dziadek wydaje się głęboko przekona- ny, że obraz istnieje. Twierdzi nawet, że kiedyś był jego właści- cielem i bardzo mu zależy, by go odzyskać. W pokoju zapadła cisza, gęsta i wymowna. Gabriella widziała, że jej babka z uwagą i namysłem wpatruje się w twarz Alexa. Królowa wyglądała… Cóż, wyglądała na poruszoną, wręcz wstrząśniętą. Zupełnie jakby zobaczyła ducha. – Pański dziadek, czy tak? – Tak. Jest już w dość zaawansowanym wieku i mam wraże- nie, że właśnie stąd się biorą te sentymentalne ciągoty. Tak czy inaczej, gotowy jest zapłacić za ten obraz dowolnie wysoką sumę.
– Obawiam się, że nie mogę panu pomóc – powoli powiedziała królowa Lucia. – Dlaczego? – W głosie Alexa zabrzmiała niebezpieczna nuta. – Nie mam tego obrazu. Od wielu lat nie znajduje się w moim posiadaniu. – Więc obraz istnieje? – zapytała Gabriella, z mocno bijącym sercem. Cała ta sytuacja była niewiarygodnie ekscytująca, jednak obecność Alexa Di Sione czyniła ją… czyniła ją nieco ryzykow- ną. – Tak – odparła królowa. – Obraz istnieje. – Dlaczego nigdy mi o tym nie powiedziałaś? – Ponieważ niektóre rzeczy powinny pozostać zanurzone w przeszłości. Tylko tam nikogo nie mogą zranić. – Czy wasza wysokość wie, gdzie obraz może się znajdować? – spokojnie spytał Alex. – Wiem. – Przez twarz królowej przemknął cień bólu. – Nieste- ty, jest teraz na Isolo D’Oro. Między innymi z tego powodu nig- dy nie udało mi się go odzyskać. – Na Isolo D’Oro, ale gdzie, w jakim miejscu wyspy? – nie ustępował. – Proszę zaczekać chwilę na zewnątrz, młody człowieku – rzu- ciła starsza kobieta rozkazującym tonem. Wyraz jej twarzy oraz głos nie pozostawiały cienia wątpliwo- ści, że przez wiele lat rządziła swoim narodem i jeszcze teraz spodziewała się, że każde jej polecenie zostanie natychmiast wykonane. Alex usłuchał bez słowa, całkowicie zaskakując Gabriellę. Wstał, skinął głową i wyszedł. – Musisz pojechać z nim i odnaleźć obraz – powiedziała Lucia, gdy drzwi zamknęły się cicho za Alexem. – Dlaczego? – Ja… Chciałabym go zobaczyć, ostatni raz. A także dlatego, że nie życzę sobie, by obraz trafił w ręce tego człowieka, gdyby okazał się nie tym, za kogo się podaje. – Nie rozumiem. – Gabriella gorączkowo starała się przetwo- rzyć wszystkie przekazane jej informacje. – Jak to, gdyby okazał
się nie tym, za kogo się podaje? – Nieważne. – Wręcz przeciwnie, moim zdaniem. Nigdy nie rozmawiały- śmy o tym obrazie, chociaż od dawna podejrzewałam, że on rze- czywiście istnieje. Wiem, że jest w jakiś sposób kontrowersyjny, i że ma jakiś związek z tobą, babciu… – Tak, kiedyś był mocno kontrowersyjny. – Królowa utkwiła wzrok w rozświetlonym słońcem ogrodzie za oknem. – Stanowił dowód, że… że księżniczka miała kochanka. Gabriella miała świadomość, że to jej babka była tą księżnicz- ką. Młodą, niezamężną. Żyjącą w kompletnie innych czasach. Trudno jej było wyobrazić sobie Lucię u boku kochanka. Wyda- wało jej się prawie niemożliwe, by królowa kiedykolwiek zdolna była do namiętnych, nieprzemyślanych, impulsywnych poczy- nań. Od lat pełniła przecież rolę dostojnej monarchini, głowy rodu, ikony, symbolu. Jednak jeżeli obraz istniał, to właśnie Lu- cia została na nim uwieczniona. A jeśli tak, to obraz został za- mówiony przez jej kochanka. – Rozumiem – powiedziała Gabriella. – Więc… miałaś kochan- ka? Babka powoli wypuściła powietrze z płuc i przeniosła wzrok na wnuczkę. W jej oczach kryło się całe morze smutku, piętno przeżyć, które Gabriella znała wyłącznie z książek. – Kiedy jesteśmy młodzi, wszystko wydaje się takie proste i łatwe, moja droga – rzekła cicho. – Zwykle idziemy za głosem serca, nie rozsądku. Widziałaś to nieraz na przykładzie swoich rodziców, prawda? A przecież oni nadal zachowują się jak lu- dzie tuż po dwudziestce, mimo że młodość nie może już być dla nich wymówką… Właśnie dlatego zawsze ci powtarzam, że mu- sisz panować nad impulsami i myśleć, zanim coś zrobisz. Nie jest dobrze, gdy kobieta traci głowę z namiętności. Nigdy nie kończy się to szczęśliwie, nie dla nas, w każdym razie. Mężczyź- ni mogą postępować tak, jak im się podoba, lecz kobiety opinia publiczna ocenia zupełnie inaczej. Gabriella powoli kiwnęła głową. – Wiem o tym. Myślała o swoich braciach, którzy z całą pewnością zawsze
postępowali tak, jak im się podobało. O swoim ojcu, któremu zwykle jakimś cudem udawało się uniknąć krytycznych uwag. W trudnych sytuacjach najmocniej dostawało się jej matce, osławionej puszczalskiej, której każdy wybór i decyzja, od stro- ju po nawet przypadkowych rozmówców na przyjęciach, podle- gały drobiazgowej i złośliwej analizie, i uważane były za świa- dectwo marnego charakteru. Tak, Gabriella wiedziała, że babka mówi prawdę. I to z tego powodu zdecydowała się trzymać z daleka od salonów i modne- go towarzystwa. – Serce nigdy nie jest dobrym przewodnikiem – podjęła królo- wa. – Serce jest płoche i jego głos łatwo sprowadza na manow- ce. Moje takie było, bez wątpienia, wyciągnęłam jednak właści- we wnioski z popełnionych błędów. – Oczywiście – przytaknęła Gabriella, ponieważ nie wiedziała, co innego mogłaby powiedzieć. – Jedź z nim – zdecydowanym tonem poleciła stara kobieta. – Przywieź tu obraz. I dobrze zapamiętaj każde słowo, które przed chwilą ode mnie usłyszałaś. – Nie sądzę, by moje serce narażone było na jakiekolwiek za- grożenie… – To przystojny mężczyzna, moja droga. Gabriella parsknęła śmiechem. – Przecież ja go w ogóle nie znam! Na dodatek jest stary jak… No, nie jest w wieku mojego ojca, co to, to nie, ale młodego wuja… Królowa potrząsnęła głową. – Mężczyźni tacy jak on mają swoje sposoby. – A ja znam sporo sposobów, by ich odstraszyć – dobitnie oznajmiła księżniczka. – Czy pamiętasz, by w czasie jakiegoś przyjęcia lub balu ktokolwiek poprosił mnie do tańca więcej niż jeden raz? – Gdybyś trochę mniej opowiadała o książkach… – I wołkach zbożowych – dodała dziewczyna. Właśnie o tym rozmawiała ze swoim ostatnim partnerem do tańca. Wołki zbożowe były prawdziwą plagą kuchni w angiel- skich domach na przestrzeni wielu wieków i tematem fascynu-
jącego opracowania naukowego, które akurat wtedy czytała. – Postaraj się nie opowiadać Alexowi Di Sione o wołkach, do- brze? – Jasne. Tak czy inaczej, naprawdę nie musisz się martwić, że wdam się w szalony romans. Jedyny problem to… Dlaczego wła- ściwie on miałby chcieć mnie ze sobą zabrać? Wie już, że obraz faktycznie istnieje i że znajduje się na Isolo D’Oro, więc raczej bez większego trudu uda mu się go zlokalizować. Dam sobie rękę uciąć, że łatwo znajdzie kogoś, kto podzieli się z nim tą in- formacją, za odpowiednią sumę, naturalnie. – Nie, nie uda mu się go znaleźć. – Dlaczego, babciu? – Dlatego. Dlatego, że ty masz klucz, rozumiesz? I nikt poza tobą! Gabriella zmarszczyła brwi. – Nie mam żadnego klucza… – Masz. Obraz jest ukryty w jednej z wiejskich posiadłości, które kiedyś należały do królewskiej rodziny. Znajduje się w se- kretnej komnacie i nikt inny nie wpadnie na jego trop. Jeżeli tamten budynek stoi, a nie słyszałam, by został zburzony, obraz wciąż tam jest. – A klucz? Królowa wyciągnęła drżącą rękę i dotknęła nią naszyjnika, który miała na sobie jej wnuczka. – Blisko twojego serca. Zawsze. Księżniczka spojrzała na wisiorek w kształcie kwiatu, zawie- szony na złotym łańcuszku. – Mój naszyjnik? Tę ozdobę otrzymała w prezencie od babki, gdy była małym dzieckiem. Jej matka uznała ją za zbyt skromną i niegodną, by ją nosić. – Tak, twój naszyjnik. Nigdy nie zastanawiałaś się, dlaczego dolna część kwiatu ma taki dziwny kształt? Gdy wejdziesz do tej komnaty, włożysz wisiorek do otworu w ramie obrazu wiszące- go na ścianie naprzeciwko drzwi. Otworzysz wtedy ramę, prze- suniesz zewnętrze płótno, a pod nim znajdziesz Utraconą mi- łość.
ROZDZIAŁ TRZECI – Co to jest? Gabriella wyszła z sypialni w tylnej części prywatnego odrzu- towca Alexa. Miała na nosie okulary, ciemne włosy ściągnęła w koński ogon, a ubrana była w strój, który Alex dostarczył jej tego ranka, przed wylotem na Isolo D’Oro. – Twój kostium – odparł spokojnie. Poprzedniego dnia, za obopólną i całkowicie milczącą zgodą, w pewnym momencie przeszli na „ty”. – Nieszczególnie pochlebny. – Podobnie jak bluza, którą miałaś na sobie wczoraj wieczo- rem. – Wczoraj wieczorem siedziałam w domu, w bibliotece. I czy- tałam. – Jakże by inaczej… Zmarszczyła brwi. – Co to ma znaczyć, w zasadzie? – Wyglądasz na taką, co bez przerwy czyta, to wszystko. Skrzywiła się lekko. – Pewnie tak, ale nie jestem kompletnie pozbawiona próżno- ści, a to… – Szerokim gestem ogarnęła czarne wąskie spodnie, białą koszulową bluzkę i dużą broszkę w staroświeckim stylu, która mimo wszystko jakoś do niej pasowała. – To nie jest strój, w jakim zazwyczaj pokazuję się publicznie. Nie wyglądała jak księżniczka, to fakt, lecz nieco biurowy styl w żadnym stopniu nie ujmował jej urody. – W czym problem? – zagadnął Alex. – Spodnie są bardzo obcisłe. – Moim zdaniem to ich największy plus. Zarumieniła się gwałtownie. – Nie lubię skupiać uwagi na ciele. – Możesz mi wierzyć albo nie, ale naprawdę nie musisz nic ro-
bić, by przyciągać ludzkie spojrzenia. Sam fakt, że twoje ciało istnieje, skupia na nim uwagę postronnych. Mówił prawdę. Gabriella z całą pewnością była bardzo atrak- cyjna, chociaż być może nie spełniała wszystkich kryteriów współczesnej urody – nie miała wyraźnie widocznych, wypraco- wanych na siłowni mięśni, a między jej udami nie było dużej luki. Była niezwykle kobieca. Miękka. Przeciętnej wielkości piersi zwracały uwagę wyłącznie z racji swego istnienia, zaokrąglone biodra podkreślały szczupłą talię. I to właśnie te biodra stały się widoczne dzięki krojowi spodni, na które narzekała. – Och… Cóż… Czy mam rozumieć to jako komplement? – Tak, ze wszech miar. – Przepraszam, nie zorientowałam się. Nie przywykłam do komplementów z ust mężczyzn. Trudno było mu w to uwierzyć. Ostatecznie Gabriella była przecież księżniczką, a na dodatek naprawdę była ładna. – Czy czasami wychodzisz poza teren rezydencji? – Niezbyt często, szczerze mówiąc. – Więc pewnie w tym tkwi problem. Gdybyś częściej wycho- dziła, zasypywano by cię komplementami, szczerymi i nie tylko. – Dlaczego? – Głównie dlatego, że masz co najmniej kilka zalet, które męż- czyźni uznają za wyjątkowo pożądane. – Pieniądze… – To jedna z nich. Tak czy inaczej, w tej chwili śmiało można by cię wziąć za osobistą asystentkę, i właśnie o to nam chodzi- ło. Alex usiadł w jednym z miękkich foteli i sięgnął po kubek z kawą. – A te inne zalety? – zagadnęła Gabriella. – Twoje ciało oraz jego rozmaite uroki. Sądziłem, że wyrażam się dość jasno. Popatrzyła na niego uważnie. Nie miała wątpliwości, że spo- dziewał się, że wpadnie w gniew albo skuli się pod ścianą, jak przystało zakochanej w książkach dziewicy. Postanowiła za- wieść jego oczekiwania, usiadła naprzeciwko niego, założyła