galochbasik

  • Dokumenty1 460
  • Odsłony629 964
  • Obserwuję769
  • Rozmiar dokumentów2.1 GB
  • Ilość pobrań408 481

Amy Redwood - Sextricity

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.1 MB
Rozszerzenie:pdf

Amy Redwood - Sextricity.pdf

galochbasik EBooki WG AUTORÓW REDWOOD AMY
Użytkownik galochbasik wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 1,715 osób, 836 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 145 stron)

Amy Redwood - Sextricity Tłumaczenie dla: Translations_Club Tłumacz: mary003 Korekta: sylwikr Korekta całości: Majj_

Rozdział 1 Jillian Morgan rozpięła z trzaskiem swój pas, obserwując jednym okiem stewardesę roznoszącą szampana. – Panno Morgan, jesteśmy dumni, że możemy gościć Panią na naszym pokładzie. – Stewardesa uśmiechnęła się, trzymając tacę wypełnioną długimi kieliszkami. – Podać kieliszek? Z jej prawej strony Will poruszył się na siedzeniu. – Wodę, proszę. – Już się robi, proszę Pana. – Żartujesz sobie ze mnie – powiedziała Jillian, gdy stewardesa oddaliła się po szklankę wody. – Wątpię, bym w najbliższym czasie znów leciała do Hongkongu. Świętujmy choć trochę. – Alkohol szkodzi twojemu głosowi. A jeśli zrujnujesz swoje struny głosowe, wkrótce przestaniesz latać gdziekolwiek. – Dzięki, Will. Co ja bym bez ciebie zrobiła? – Nie byłbym twoim menadżerem, gdybym nie chronił cię przed podejmowaniem złych decyzji – powiedział, jak zwykle udając, że jest odporny na jej sarkazm. Ktoś się zaśmiał, a Jillian rozejrzała się po wszystkich siedzeniach za przejściem. Bezpośrednio z jej lewej strony, biedna kobieta tłumiła wybuch śmiechu swoją szczupłą dłonią. Wyglądała jak Królewna Śnieżka w wersji azjatyckiej. Błyszczące, czarne włosy spływały po jej anielskiej, promiennej twarzy, i na zdrowie dla niej, trzymała palce zwinięte wokół lampki szampana.

– Niektóre dziewczyny mają to wszystko – wymamrotała Jillian. Królewna Śnieżka odchyliła się do tyłu i dostosowała fotel do pozycji siedzącej, dając jasny obraz mężczyzny siedzącego obok niej. Jego wzrok był śmiały, jak gdyby czekał na jej ciekawskie spojrzenie. Jillian przytrzymała spojrzenie, gapiąc się na niego za długo, co mogło zostać odebrane jako nieuprzejme, ale nic nie mogła na to poradzić. Ciemne oczy, mocne kości policzkowe, a szczęka i nos lekko przekrzywione, nadając mu trochę niebezpieczności – mile widziana wada w obliczu, w innym wypadku zbyt przystojnej twarzy. Miał kilkudniowy zarost na policzkach, a jednocześnie nosił ciemny garnitur, jak inni biznesmeni w tym samolocie, nie wyglądał jednak na znudzonego – albo zanudzanego – wcale. Podniósł lampkę czerwonego wina i z uśmiechem na twarzy wziął łyka. Jej zazdrość wobec Śnieżki zamieniła się teraz w niechęć. Piła szampana, promieniowała pięknem, a obok niej siedział Czarujący Książę, mogący skłonić wszystkie zakonnice do porzucenia swojej przysięgi. Podniósł jedną brew, jak gdyby chciał zapytać, czemu wciąż się na niego gapi. Jillian oderwała wzrok, otworzyła torebkę i wyciągnęła przewodnik turystyczny, który kupiła na lotnisku. Przewracała strony, gdy przyniesiono wodę. Błyszczące zdjęcia ukazywały szeroki widok ze szczytu, wieżowce, zielone wzgórza i wspaniałe przystanie. – Nie mogę się doczekać, aby zwiedzić to miasto. – Harmonogram jest zapełniony – powiedział Will, składając gazetę. – Sprawdzenie oświetlenia i dźwięku, kilka spotkań i inne rzeczy. Nie ma mowy o zwiedzaniu. Sama zresztą wiesz, jak to jest.

Tak, wiedziała to, tak samo jak wiedziała, że wkrótce zacznie zrzędzenie nad głową Willa, jeżeli nie da jej chwili spokoju. Zadrżała, przeklinając się za założenie cienkiej, letniej bluzki, i sięgnęła do regulacji strumienia zimnego powietrza płynącego z klimy, a następnie wstała z fotela. – Dokąd idziesz? – Rozciągnąć nogi. Will skinął głową, czytając gazetę, kiedy przechadzała się po przejściu, kierując się do zasłoniętej części, gdzie stewardesy nalewały napoje. – Mogę coś podać, Panienko Morgan? – zapytała stewardesa, gdy się zbliżała. – Po prostu Jill – odparła. – Chciałabym prosić o lampkę… – Szampana? – odpowiedział męski głos, a następnie wyłonił się cały zza zasłony, trzymając w ręku świeżą lampkę szampana. – Zatroszcz się o tego, Ruda? Czy on właśnie nazwał ją Ruda? Powstrzymała się przed dotknięciem swoich włosów. Wahając się tylko sekundę, chwyciła kieliszek. Prawdopodobnie słyszał jej rozmowę z Willem, a ona w tej chwili kradła kieliszek należący do Królewny Śnieżki. – Dzięki – powiedziała, zdając sobie sprawę, że Czarujący Książę jest jeszcze bardziej przystojny z bliska, w sposób. – Chroń swoją córkę. Nie był aż tak wysoki jak Will, ale za to szerszy w ramionach, Will miał krótkie, spiczaste włosy, a ten mężczyzna ciemne, wystarczająco długie, by zatopić w nich rękę. – Cała przyjemność po mojej stronie. – Podszedł do zaułku pomiędzy dwoma rzędami siedzeń i oparł się o małe drzwi łazienki.

Czy to przypadek, że wyszedł z pola widzenia? Zastanawiała się, czy Królewna Śnieżka będzie zadowolona, że ze sobą rozmawiają. Will nie będzie. Zerkając w głąb przejścia, dostrzegła tył jego głowy i również wyszła z pola jego widzenia. – Parker Griffin – powiedział, wyciągając rękę, a ona po chwili nią potrząsnęła. Przytrzymał ją zbyt długo. – Miło cię poznać, Ruda. – Jestem Jillian – odpowiedziała spokojnie, mimo że wkradało się w nią ciepło, postanowiła być dostojna i niedostępna. Wyciągnęła rękę do tyłu, gratulując sobie swojego spokojnego głosu, chociaż jej dłoń dziwnie mrowiła w trakcie jego dotyku. I co teraz? Pomyślała, gdy stali naprzeciwko siebie. – Czy Królewna Śn… – Weź się w garść Jillian. – Czy nie czeka na ciebie twoja dziewczyna? – Li? – Jego brwi uniosły się w idealną krzywą. – Nie nazwałbym jej tak. Kolejny pasażer przechodził obok niej, zmuszając ją do zrobienia kolejnego kroku zbliżającego ją do niego. Dlaczego niektórzy faceci pachnieli tak męsko, czysto, a inni pachnieli zwykłym mydłem? – Zastanawiałem się – zaczął – czy to prawda, co mówią o szczęściu i Irlandzkim pocałunku? Posłała mu karcące spojrzenie, zbyt późno przypominając sobie, że nie wygląda dystyngowanie. – Nie wszystko, co mówią o Irlandii, musi być prawdą? – Dokładnie – powiedział, przechylając się bliżej. – Potrzebuję szczęścia.

Dotknął ustami jej ust, drapiąc ją swoją brodą po policzku, a kiedy przechylił głowę, by dopasować się do niej, muskał leciutko językiem jej zamknięte usta. To tak, jakby ktoś poraził prądem jej serce. Pytanie o to, czemu potrzebował szczęścia i kim jest właściwie Królewna Śnieżka, przysłoniły jej umysł. Wtedy otworzyła szerzej usta, łącząc swój oddech z jego. Wsunął język pomiędzy jej wargi, nie spiesząc się przy tym, aż ona całkowicie przestała myśleć. Dreszcze przebiegały wzdłuż jej kręgosłupa, wdychała jego zapach, degustując smak wina z jego języka. Kiedy przerwał pocałunek, czuła dziwne wibracje na ustach, dziwny szum. Dotknęła palcami swoich ust, zapominając, że wciąż trzymała lampkę wina i rozlała trochę na swoją bluzkę. – Co to było? – Pocałunek – powiedział, otwierając jedną ręką drzwi znajdujące się za nim, a drugą chwytając ją za łokieć i wciągając do łazienki. – Hej! – powiedziała zaniepokojona i ewidentnie nie chcąc dołączyć do Klubu Ludzi Uprawiających Seks w Kabinie Samolotu. – Nie możesz… – Jesteś trochę uległa, nie tak? – Zamknął za sobą drzwi, wyjął szklankę z jej dłoni i odstawił ją obok zlewu. Jego pocałunek zabił wszystkie słowa, które miała na ustach, jego język nie był już tak delikatny jak wcześniej. Przycisnął ją do drzwi, wydobywając z siebie chrapliwy jęk. Nikt, kogo wcześniej całowała, jeszcze nigdy jej tak nie zawstydził, czuła, jak wszystko w niej topnieje, łącznie z miejscem między jej nogami. Nie wiedząc, jak go dotknąć, ostrożnie położyła ręce na jego ramionach, zmieszana tym, że całe jej ciało drżało.

Wtedy on przysunął się jeszcze bliżej, ocierając się biodrami o jej biodra i przygniatając swoją klatką piersiową jej piersi. Chwycił jej dłonie i przycisnął nad jej głową do ściany. Zaskoczona otworzyła oczy, spotykając jego wzrok. Ostry skurcz w jej macicy sprawił, że zaczęła wyginać kolana, mała fala przyjemności owiewała jej ciało w sposób, którego nigdy wcześniej nie doświadczyła. Światło w łazience migotało, włączając się i wyłączając, tak jakby robił to czyjś umysł. Nie mogła. Trzymał swoją jedną dłonią jej ręce, a drugą przesunął między jej nogi. Kiedy obejmował jej wzgórek przez spodnie, jej mokre majtki przylgnęły do jej skóry. Jego oddech stał się szybszy, cięższy, podobnie jak jej, a gdy szepnął, że jej pragnie, to wszystko stało się nagle mniej surrealistyczne, mniejszym snem, z którego właśnie miała się obudzić. – Nie mogę tego zrobić – szepnęła, a panika rosła w jej piersi z tego, że była tak lekkomyślna. – Nie mogę. Zamrugała, wpatrując się w blask jego ciemnych oczu, jego równie rozszerzone jak jej źrenice. Nie mogła uwierzyć, że za plecami Willa zakradła się z nieznajomym do łazienki po to, by się obściskiwać. Zaczęła drżeć, opanowując coraz lepiej swoje nerwy. – Hej – powiedział do jej ucha. – Uspokój się, Ruda. – Auć. – odpowiedziała, czując, jak jej serce traci rytm. Oszołomiona potarła usta. Usłyszała świst i mogłaby przysiąc, że właśnie iskra elektryczna przeleciała z jego ust do jej. To całkowicie niemożliwe. – Co to było? – Nie mam pojęcia, o czym mówisz – powiedział zniżonym głosem, pocierając palcem swoje usta, a jego wzrok nie był już tak rozbawiony, jak poprzednio, ale był jakiś inny.

Światło wciąż migało, włączało się i wyłączało, aż całkowicie zgasło. – Cholera – szepnął w ciemnościach. – Jesteś problemem.

Rozdział 2 Parker opadł z powrotem na swoje miejsce, modląc się, by wszyscy, a w szczególności Li zachowała swoje piękne usta zamknięte i dała mu chwilę na ochłonięcie. Rzucił jej spojrzenie, oddychając już stabilniej. Oglądała film, ale jej spokój przypuszczalnie nie potrwa długo. Jakby chciał teraz opuścić samolot, zostawić każdą przestrzeń, którą zajmowała rudowłosa. Jak jego prosty plan mógł zawieść w tak spektakularny sposób? Rozpoznał ją już, kiedy wsiadała, a jej menadżer drażnił go swoją postawą i apodyktycznością. Przez cały ten czas miał nadzieję, że zrobi w jego stronę pierwszy krok, i czekał tylko na to, by zobaczyć jej temperament, ponieważ wyglądała jeszcze bardziej irlandzko niż na zdjęciach. Pocałunek z Irlandką miał przynieść mu szczęście. Potrzebował szczęścia. Ona potrzebowała prawdziwego pocałunku, aby roziskrzyć te jej zielone oczy. Zamiast tego sprawiła, że stracił nad sobą kontrolę. Zamknął oczy i jęknął w duchu. Nigdy przedtem elektryczność wokół niego nie była tak popieprzenie pobudzona. Gdyby nie uciekła z łazienki, ile czasu by minęło, zanim przyczyniłby się do rozbicia samolotu przez pożądanie rosnące w jego spodniach, a to tylko dlatego, że czuł na sobie jej twarde sutki przez jej mokrą bluzkę? Nie dbał o to, że rzekomo miała pięciooktawowy głos czy o to, że była wschodzącą gwiazdą. Skradzenie jej pocałunku było jak okradzenie przedszkola przez świeżo upieczonego nauczyciela – była tak cholernie

niewinna. Na ile znał kobiety, nie były one tak słodkie i niewinne. Li była tego najlepszym przykładem. Może to czyni go cynicznym. Kolejny mały przypływ energii przeszedł niekontrolowanie przez jego ciało. Zamknął oczy i chwycił za podłokietnik. Kurwa, musiał przestać o niej myśleć. Nigdy przedtem, od dziewiątej klasy, odkąd pocałował Molly Dillon obok zardzewiałej huśtawki przed jej domem, nie stracił nad sobą kontroli. Molly nigdy nie powiedziała nikomu, że jego pocałunek spowodował u niej bolesne pęcherze na języku, pewnie dlatego, że nie mogła uwierzyć w to, co się stało. Zadbała o to, żeby nigdy więcej nie poszedł w liceum na żadną randkę. Nigdy nie zapomni krzyku Molly, porażonej prądem, gdy jego język wślizgnął się do jej gardła. Raz. To zdarzyło się tylko raz. Wiedział, jak trzymać to gówno z dala od kobiet. Od tamtego momentu ćwiczył. Ale, do diabła, z Rudą był problem. Może całowanie jej od razu nie było najlepszym pomysłem. Ostatnio nie podejmował w życiu najrozsądniejszych decyzji. Dlaczego teraz miałoby być inaczej? – Parker! – Uderzyła go w ramię Li. – Nie miałeś mi przynieść przypadkiem drinka? – Zabrakło. – Kłamca – powiedziała czule Li, potrząsnęła kocem i owinęła ich, przytulając się do niego. Jakby nie było mu już wystarczająco gorąco. Zdecydował się jednak nie narzekać, wiedząc, że to uszczęśliwi Li. Chwycił Poranne Południowochińskie Wiadomości, które zabrał podczas wsiadania, i

skoncentrował się na nagłówku. Grand Hotel w Hongkongu gości Wystawę Diamentów. Westchnął i kontynuował czytanie. Najwięksi na świecie kupcy diamentów, sprzedawcy i miłośnicy spotykają się w Cesarskim Grand Hotelu w Hongkongu. Obywatele Hongkongu czekają na wystawę z wielkim podnieceniem, ponieważ będą mieli szansę zobaczyć wspaniały pokaz kamieni, w tym jednego z najbardziej cenionego diamentu, Korony. ( przejdź na stronę 15, aby przeczytać przerażającą historię dotyczącą diamentu). Jednak wystawa odbywająca się pierwszego wieczoru jest prywatnym przyjęciem. Wystawa zostanie poprzedzona występem urodzonej w Ameryce śpiewaczki operowej Jillian Morgan, a następnie wystąpi zarówno z przedstawicielem Amerykańskiej, jak i Azjatyckiej… Przestał czytać. Znał wieczorny harmonogram na pamięć. – Parker, zabaw mnie. – Szarpnęła go za ramię Li. – Nudzi mi się. – To nie tak, żebym to ja zapraszał cię na ten wyjazd. – Spojrzał na twarz Li w kształcie serca i przeklął w myślach. Posiadała piękno pantery i moralność latawicy. Ubolewał, że zdecydował się z nią sypiać – jednak nie tak bardzo jak nad próbą obrabowania jej ojca z kolekcji dzieł sztuki. Li przeczesała swoje włosy, mrucząc mu do ucha. – Wiesz, tatuś chce, żebym miała cię na oku. – Ugryzła go w ucho, a on pomyślał, że jej ojciec z pewnością nie powiedział niczego takiego, a wręcz przeciwnie. – A beze mnie – powiedziała, przesuwając swoją dłoń na jego kolano – byłbyś już martwy. – Zachichotała, a on wiedział, że nie może kontrargumentować, bo to uczyniłoby go martwym. Spojrzał na Rudą, spotykając jej wzrok. Natychmiast go odwróciła, ale jej zielonooki wzrok od razu go podirytował. Pocierając swoje palce, poczuł lekkie pulsowanie pod swoją skórą i elektryczny szum. Tak długo,

jak nie będzie próbował jej dotknąć, powinni bezpiecznie dotrzeć do Hongkongu. Li przytuliła się bliżej i wsunęła dłoń między jego uda. – Och, coś tutaj na dole ożyło. Przyznaj się, chcesz mnie. – Nie teraz, wybacz. – Podniósł gazetę i przewrócił stronę, pomijając nagłówki, po raz kolejny tłumiąc jęk, gdy Li zaczęła rozpinać jego spodnie. To nie jej dłoni chciał na swoim kutasie, ale był twardy, a jego jaja już i tak go, kurwa, bolały. Złapał kolejne spojrzenie zielonookiej. Cholera, nawet pomimo tego, co teraz robił, wciąż chciał zaciągnąć ją za sobą do łazienki. Zakładał, że po raz kolejny uległaby w jego ramionach – nie było co zaprzeczać seksualnej chemii między nimi. Co mógł zrobić, tylko bez elektrycznej energii. Był zadowolony, że iskrzy, tylko nie dosłownie. – Li, przestań, cokolwiek chcesz zrobić. – Musiał przyznać, że Li była dobra w tym, co robiła pod kocem. Nie było łatwo oderwać jej dłoń od niego. Roześmiała mu się do ucha, zamykając jego spodnie. Na szczęście wzięła to za dowcip, w innym okolicznościach nie przejmowałby się, gdyby waliła mu konia. Nie mógłby odmówić Rudej. Cholera, gdyby tylko nie utknęli w tym pieprzonym samolocie. Niestabilność w nim sprawiła, że zaczął się obawiać jej ponownego dotknięcia. Nigdy przedtem nie przeklinał tak swojego daru. Kiepski sposób na śmierć poprzez rozbicie samolotu tylko dlatego, że stracił kontrolę dla jakiejś kobiety. Zrobi sobie przerwę. Samolot nie jest dobrym miejscem. Pokój hotelowy to już inna historia. *****

Jillian wróciła na swoje miejsce, akurat gdy lampka informująca o konieczności zapięcia pasów bezpieczeństwa zaczęła się świecić i wszyscy pasażerowie zostali poinformowani przez interkom o wybojach, które ich czekają. Po tym, jak Parker otworzył drzwi, uciekła z miejsca zbrodni i wróciła do Willa, ale jeszcze wcześniej złapała za drink i wypiła go jednym łykiem. – W porę – powiedział Will. – Co tak długo? Musnęła serwetką swoją bluzkę, która wciąż była mokra. – Rozlałam na siebie drinka. Will odchylił się na fotelu, odsuwając z oczu maskę, która miała mu pomóc zasnąć. – To dlatego śmierdzisz kieliszkiem szampana? – Nie. – Czkawka uciekła z jej ust. Cholera. – Jill, nie kłam po to, by ratować własną skórę. To nieprawda. Chwyciła mokrą serwetkę w swoje wciąż drżące dłonie. Nawet nie ma odwagi, by sprawdzić, czy Parker powrócił już na swoje miejsce obok Królewny Śnieżki, nie, ona miała na imię Li. Powinien pojawiać się z ostrzegawczą tabliczką, może coś w stylu uważaj na wspaniały pocałunek, który wywołuje nieprawidłowe zachowanie i nieprzyzwoite fantazje. Jego usta wyglądały całkiem normalnie – zakrzywione do góry, z pełnymi wargami. Dlaczego nic nie wskazywało na siłę, która im towarzyszy? Spojrzała ukradkiem na Willa. Na kąciki jego ust, zadarty nos, nienagannie ogolony podbródek – wszystko to tak dobrze znajome. Poczuła w żołądku niewielkie poczucie winy. Ale przecież nie zrobiła nic złego, zrobiła? Will nie mógł wciąż mieć nadziei, że znowu będą razem, a może mógł?

Spojrzała w poprzek nawy, a jej serce przekoziołkowało, gdy ujrzała Parkera. Li przytulała się do niego, gdy on czytał gazetę, a ciemno niebieski koc okrywał ich oboje. Spuściła wzrok, gdy ich spojrzenie się spotkało. Zamknęła oczy, starając się zasnąć. Niestety, wilgotna bluzka i jej równie wilgotne majtki były dość trudne do zignorowania. Śmiech Li wyrwał ją z rozpamiętywania jego rąk między jej udami. Spojrzała w ich stronę po raz kolejny. Li podciągnęła koc pod samą brodę i przeniosła pod niego rękę, umiejscawiając ją między jego nogami i przesuwając nią wolno i rytmicznie. Jillian wciąż na nich patrzyła i przełykała ślinę, czując, że jej oddech staje się ciężki. Ruchy Li pomiędzy jego nogami były jednoznaczne. Złapała za szklankę wody, wypijając całą na raz, ale jej gardło wciąż pozostało suche. Nigdy nie zachowywała się tak skandalicznie, gdy oddała mu pocałunek, ale najwidoczniej dla niego był to nic nieznaczący incydent. Zacisnęła palce, popatrzyła na wypukłość na jego kolanie, a następnie spojrzała w górę, odnajdując jego wzrok. Jego uśmiech wysłał przez jej ciało sporo emocji, a w brzuchu poczuła gromadzące się ciepło. Kłopotliwe okazało się patrzenie na pożądanie w jego oczach. Zastanawiała się, czy myślał o niej. Nie, prawdopodobnie nie. Co będzie, jeśli ten facet był bliski stracenia kontroli i skorzysta z obecności Li przy swoim boku? Ona z pewnością nie ucieknie z łazienki i nie będzie zdenerwowana pocałunkiem. Jillian podskoczyła, gdy ktoś dotknął jej ramienia. – Wszystko dobrze? – zapytał sennie Will, przesuwając maskę na czoło.

– Jasne. – Chwyciła za magazyn i otworzyła na którejś stronie. Zatrzymała się, zastanawiając się, dlaczego reklama szminki widniała do góry nogami. Will wyrwał gazetę z jej dłoni i odwrócił pod prawidłowym kątem. – Czasami jesteś beznadziejna. – Posłał jej dziwne spojrzenie. – Wyglądasz diabolicznie. Idź spać. – Nie chce mi się spać. – Jej ciało było tak dalekie od snu, jak samolot od ziemi. – Po prostu rób, co ci mówię. – Wyciągnął kolejną maskę z przedniej kieszeni siedzenia. – Godziny do lądowania. – Wsunął maskę na oczy. Ryk turbin wydawał się być coraz głośniejszy, a ona przełknęła ślinę, gdy samolot zaczął się trząść. Jakby nie miała wystarczająco dużo zawirowań. Dotknęła palcami swoich ust, czując dziwne, odległe wspomnienia. Jak głupia musiała być, myśląc, że między nimi naprawdę zaiskrzyło. Poddając się, zamknęła oczy pod maską. Zgoda, potrzebowała snu. Co najważniejsze, dzięki temu nie mogła spojrzeć w oczy Parkerowi. Poruszył coś w niej, zostawiając ją zaniepokojoną, i chciała, żeby ten pocałunek nigdy się nie odbył. Przy odrobinie szczęścia zapomni, jak całuje. Jak żywą ją uczynił. Potrzebowała jego bliskości, znalezienia go między swoimi nogami. Nigdy, przenigdy wcześniej nie czuła takiej żądzy seksualnej w ramionach innego mężczyzny. Czuła go twardego na swoim brzuchu. Jakie to uczucie owinąć wokół niego palce i ruszać nimi, głaszcząc go? Jakby to było, gdyby przesuwał się powoli w jej wnętrzu? Z jakiegoś powodu nie mogła sobie

wyobrazić, że leży z nim w łóżku, to było jak brakujący kawałek zdjęcia, który mogłaby zapamiętać. Luka prawdopodobnie będzie prawdziwa. To nigdy nie nastąpi. A jeśli Li nie była jego dziewczyną, skąd ta akcja? Dobre posunięcie, ty kłamco, pomyślała, chcąc samą siebie oszukać. Winogrona, które chciała zerwać, były zbyt wysoko – nie mogłaby ich zerwać, nawet gdyby próbowała. W ciągu kilku godzin po tym, jak dostanie się do Hongkongu, zniknie z jej życia tak szybko, jak się w nim pojawił. ***** – Jill, obudź się. Głos rozbrzmiał w jej półśnie. Potrząsnął za jej ramię, wybudzając ze snu, który chciała zatrzymać… Will potrząsnął nią ponownie, i westchnęła, a jej majtki znów były nieprzyjemnie mokre. Zarumieniła się, przypominając sobie erotyczne sceny ze swojego snu. – Dobra, dobra. Jestem na jawie. – Przesunęła maskę z dala od swych oczu. Mrużąc oczy przed jaskrawym światłem, zauważyła, że samolot już wylądował, a pasażerowie już wyszli. – Dlaczego nie obudziłeś mnie wcześniej? – Rzuciła szybkie spojrzenie na swoją lewą stronę, znajdując puste siedzenia. Jej przygnębienie wzrosło.

Wyszli z samolotu, a następnie czekali w długiej kolejce, by przypieczętować swoją obecność. Stała oszołomiona obok Willa, pozwalając mu załatwić wszelkie sprawy. Will wziął ich walizki, dając je do sprawdzenia, a ona pobiegła za nim kłusem przez salę lotniskową, myśląc, że nigdy nie wydostanie się z tego gigantycznego budynku. Wilgotne powietrze uderzyło ją w twarz, kiedy w końcu opuściła chłodny, klimatyzowany terminal i jako pierwsze spojrzała na ciemno zielone wzgórze pod niebiesko ciemnym niebem. Pogładziła dłonią swoje spocone czoło i poszukała w torebce chusteczek. Will szedł dalej, ale po kilku metrach się zatrzymał. – Co się stało? – zapytała, podążając za spojrzeniem Willa. Ochroniarze wysypali się z budynku, znaleźli się tuż przy niej, zaczynając czyścić drogę od samego lotniska do ulicy. Cofnęła się kilka kroków, nie chcąc być tak blisko broni, którą nosili. Ludzie zaczęli się zbierać, ale nikt nie zdołał się przedrzeć przez ochronę. Czarny opancerzony samochód bezpieczeństwa zatrzymał się na ulicy. Jak na zawołanie, wypadło z niego kilkunastu strażników eskortujących trzech mężczyzn. – Sądzę, że wiem, kim oni są – powiedział Will, pocierając czubek swojego nosa. – Nie miałbym nic przeciwko, by posiadać te pudła. Popatrzyła na tłum wokół niej, zafascynowaną, śmiertelnie poważną minę strażników, trzech czarnych mężczyzn z idealnie dopasowanymi garniturami i okularami. Pomiędzy nimi jakiś mężczyzna niósł dwie metalowe walizki przykute do swoich rąk. – Myślisz, że to na wystawę? Will wskazał opancerzoną ciężarówkę, a ona zauważyła widniejący na niej napis. Azjatycki Koncern Diamentów.

– Zastanawiam się, dlaczego obwieszczają to na samochodzie – powiedział. – To otwarte zaproszenie, by ktoś ich obrabował. Przybyły dwa policyjne wozy i sześciu policjantów na motorach, towarzysząc ciężarówce. Patrzyła, jak mężczyźni wchodzili do ciężarówki. Odjechali, a tłum zaczął się rozchodzić. Przysłoniła oczy, patrząc za odjeżdżającą ciężarówką. – Tylko ktoś naprawdę niezrównoważony spróbuje ich okraść.

Rozdział 3 Parker obserwował zarówno Rudą, jak i strażników. Tłum zebrał się i patrzył, jak przetransportowywano diamenty. Ktoś, turysta, robił zdjęcia, a on przesunął się z dala od pierwszego rzędu. – Wyglądałyby ładnie na mojej szyi – powiedziała Li. Facet z aparatem przepchnął się obok niej, sprawiając, że się potknęła. Parker złapał ją za ramiona, ratując ją od upadku. Li syknęła, odwróciła się i popchnęła chłopaka stojącego przed nią. Upadł i posypała się na niego cała masa Kantońskich przekleństw. Jako smukły, plastikowy i wybuchowy kawałek ciała nikt nie zorientował się o niebezpiecznym charakterze Li, póki nie wybuchła. – Li, masz usta jak marynarz1 – powiedział, prawie litując się nad facetem leżącym na ziemi. – Spotkamy się w hotelu – odpowiedziała i weszła dumnie do kolejnej taksówki. Miał nadzieję, że ma zamiar pojechać na zakupy. Kto wiedział co może siedzieć w jej głowie? Odwrócił się do Rudej, rozważając, co powinien z nią zrobić. Stanęła na palcach, by uzyskać lepszy widok na akcję, a jej włosy związane były w bujny, koński ogon. W tym momencie uważał ją za o wiele bardziej fascynującą od kamieni. Tylko ktoś szalony będzie próbował przechwycić je w czasie transportu. Ale ona zdecydowanie była w jego zasięgu. Wyglądała słodko, kiedy spała, jej szerokie usta były lekko otwarte, wywołując u niego uśmiech, mimo że nie zajmował się w tamtej chwili tymi słodkościami. 1 Powiedzenie oznaczające, że ktoś za dużo bluzga i często nie mając ku temu powodów.

Jej menadżer powiedział coś do niej, a jej twarz pobladła. Cholera, ten facet był totalnym palantem. Parker gładził ręką swoją szczękę. Musiał się ogolić i wziąć prysznic. Musiał też udać się do Koulun2, aby potwierdzić wcześniej wydane rozkazy. To może poczekać przynajmniej do popołudnia. To, co nie mogło czekać, to czas spędzony wspólnie z Rudą, a najlepiej między jej nagimi nogami. Być może jego silna reakcja na nią była jedynie przypadkowym dziwactwem. Przekona się o tym wystarczająco szybko. ***** Jillian rozciągnęła zasłony zakrywające okna. Port w Hongkongu mienił się w słońcu. Łodzie i duże kontenerowce co chwilę pojawiały się na wodzie, a żaglująca łódka podniosła swój krwisto – czerwony żagiel. Rozpoznała Star Ferry3 ze swojego przewodnika turystycznego. Helikopter przeleciał obok okna wystarczająco blisko, by mogła zobaczyć pilota, a następnie odwróciła się od niego. Kopnęła swoje buty i przeszła się po apartamencie wystarczająco dużym, by pomieścić pięć dołków golfowych. Znalazła sypialnię, z której rozprzestrzeniał się ten sam wspaniały widok, jednak z mniejszego okna, rzuciła się na łóżko królewskich rozmiarów i wtuliła twarz w kołdrę. Jeśli 2 Region Hongkongu 3 Duży statek turystyczny.

będzie mogła zasnąć, zrobi sobie krótką drzemkę, a później weźmie prysznic. – Co jest w dzisiejszym harmonogramie? – spytała słysząc, jak Will umieszcza jej walizkę na drugim końcu łóżka. – Na kolejne dwie godziny masz zaplanowane sprawdzenie dźwięku. Spotkasz się z Panem Han, który wyjaśni ci szczegóły, i będziemy towarzyszyć mu podczas obiadu. Spotkanie będzie nieformalne, więc powinno być zabawnie. – Od nowa, kim jest Pan Han? – Właściciel hotelu. – Will podniósł słuchawkę telefonu, wezwał obsługę do pokoju, każąc przynieść kawę. – Wydaje się wielkim fanem twojego głosu i jest właścicielem hoteli w całej Europie. Nie chcę zdradzać ci szczegółów, ale pracuje nad wyjątkową niespodzianką dla ciebie. – Co to jest? – Zobaczysz wkrótce. – Przeszedł się po pokoju, spoglądając za okno. – Okej. – Mogła mu zaufać w podejmowaniu trafnych decyzji biznesowych. Nie byłaby tu, gdyby nie on. Jednak ostatnio zastanawiała się, czy powinna przyjąć bardziej aktywne podejście. – W pierwszej kolejności wezmę prysznic. – Will zaczął odpinać guziki swojej koszuli frakowej, odrzucając ją na łóżko. Siadła jak porażona piorunem. – Nie. – Jill, minęło sześć miesięcy. Jak dużo czasu jeszcze potrzebujesz? – Nie powiedziałam, że potrzebuję więcej czasu. – Wszystko w niej rosło, dusiło ją. – Potrzebuję, byś poszedł do swojego pokoju.

Materac ugiął się pod nim, gdy usiadł obok niej. Dotknął jej ramienia. – Wkurzyłaś się, gdy złożyłem propozycję. – Przeczesał dłonią swoje krótkie włosy, niemniej jednak wstał niechętnie, chwytając z łóżka swoją koszulę. – Obiecaj mi, że o tym pomyślisz, dobrze? Piętrzył się nad nią, jego ciało było szczupłe i umięśnione, a jego niebieskie oczy błyszczały. Kobiety zabijały się, byle tylko się do nich uśmiechnął. Wiedziała, jak wiele ich przychodzi i odchodzi, próbując z nim flirtować. Byłby słodki i uroczy, gdyby tylko chciał. Gdyby tylko mogła go pokochać. Sześć miesięcy temu, kiedy złożył jej propozycję, wiedziała, że nigdy nie uda jej się go pokochać. Kiedy odmówiła, spodziewała się, że jej życie, jej kariera runie, a ona zostanie zupełnie sama. Zaskakujące, że mimo jej sprzeciwu chciał pozostać jej menadżerem. Wszelkie słowa w tej chwili wydawały się jej nieprawidłowe, gdy zastanawiała się, jak mu wyjaśnić, że nigdy go nie poślubi. Ta runda nigdy nie nastąpi. Nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio jej ciało było zadowolone pod wpływem jego dotyku. Ostatnio, chyba gdy się razem śmiali. Potrząsnęła głową, szukając odpowiednich słów, by to wyjaśnić. Miała zamiar mu powiedzieć. Miała mu powiedzieć, nie pozostawiając mu żadnych wątpliwości. Głośne pukanie do drzwi sprawiło, że podskoczyła na łóżku. – Kto to? – Kawa, głuptasie. Zakryła twarz dłońmi. Pukanie niemal przyprawiło ją o atak serca.

– Wezmę prysznic. – Przeszła obok niego do łazienki, włączyła światło, unikając spojrzenia na swoje lustrzane odbicie. Jutro. Powiem mu jutro. – Kawa na stole – powiedział wchodząc do łazienki. – Zostawię twój harmonogram na kolejne dni na stole i dołączę do ciebie później, przy obiedzie. Pójdę do swojego własnego pokoju, Jill. Spróbuj się zrelaksować. Poczekała, aż usłyszy, że wyszedł, odwróciła się do wody, rozebrała się i weszła pod strumień. Poczuła palący gniew, który po chwili przeobraził się w uciążliwy smutek. Zniósł to, jakby nigdy nic się nie stało, a ona jak zwykle szczęśliwie uniknęła konfrontacji. Złapała za mydło, tworząc z niego pianę. Małe, różowe bańki mydlane osiadły na jej ramieniu, a zapach owoców połaskotał ją w nos. Namydliła resztę ciała i zamknęła oczy. Miękki jęk uciekł z jej ust, gdy otarła wewnętrzną stronę ud. Oddychała coraz trudniej, myśląc o ustach Parkera na jej ustach i o tym, jak to jest mieć go twardego w sobie. Potarła swoją łechtaczkę, dysząc i czując zwiększające się dreszcze przechodzące po jej plecach. Pragnęła, by Will mógł sprawić, by się tak czuła. Nigdy nie wywołał w niej takiej potrzeby. Żaden mężczyzna nigdy tego nie dokonał. Pomyślała, że to jej wina. Nie była seksi. W przeciwieństwie do Li, która wydawała się być w bardzo bliskim kontakcie ze swoją zmysłowością i miała jego… Ignorując ból między nogami, szybko skończyła prysznic, zastanawiając się, co zrobi, jeśli Parker kiedykolwiek ponownie pojawi się w jej życiu. By zabić godzinę pozostałą do ubrania się i sprawdzenia dźwięku, włączyła telewizor i przez chwilę oglądała wiadomości, nawet ich nie

słuchając. Miękkie, monotonne dźwięki wydobywające się z tego nudnego głosu sprawiły, że nagle poczuła się samotna. Usiadła na szerokim parapecie, owijając się szczelnie hotelowym, pluszowym szlafrokiem, i oparła głowę o zimną szybę. Poniżej niej zacumował jakiś prom, zbierając pasażerów odpływających z Hongkongu do Koulun i z powrotem. W oddali mglisto zielone wzgórze rozchodziło się na tle portu i wieżowców. Usłyszała miękkie skrzypienie otwierających się drzwi i westchnęła, sprawiając, że szyba zaczęła parować. Jeśli Will powie jej, że hotel jest już w pełni zajęty, ona… Nie miała pojęcia, co by zrobiła. – Udało ci się zdobyć pokój dla siebie? – zapytała, obserwując startujący prom. Podczas gdy ona czekała, aż jej życie pójdzie naprzód, wszyscy inni zdawali się być tacy zajęci, przejęci. – Ależ tak, dzięki za zaproszenie, Ruda. Wszystko w jej żołądku zaczęło się przewracać, gdy odwróciła głowę. Oburzenie walczyło ze strachem, że jakiś szalony prześladowca przyszedł tu po to, by ją zabić. Czuła swoje bijące serce w gardle, narastające w niej oszołomienie. Zorientowała się, że dotyka dłonią swoich ust. – Nie martw się, proszę – powiedział, unosząc przed siebie dłonie, jakby chciał pokazać, że nie ma w nich żadnej broni. – Nie jestem tutaj, aby cię obrabować czy po coś podobnego. Przeszedł przez pokój i usiadł naprzeciwko niej na jednym z foteli przy przednim oknie, jakby wystraszenie jej na śmierć było jedną z najbardziej naturalnych rzeczy na świecie. Krzyżując swoje ręce i nogi, dzięki czemu stała się mniejsza, wzięła dwa kolejne uspokajające oddechy, zanim była w stanie coś powiedzieć.