galochbasik

  • Dokumenty1 460
  • Odsłony626 369
  • Obserwuję768
  • Rozmiar dokumentów2.1 GB
  • Ilość pobrań406 651

Fielding Liz - Pustynna róża

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :685.6 KB
Rozszerzenie:pdf

Fielding Liz - Pustynna róża.pdf

galochbasik EBooki ROMANSE I EROTYKI ROMANS Z SZEJKIEM
Użytkownik galochbasik wgrał ten materiał 6 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 531 osób, 355 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 139 stron)

Liz Fielding Róża pustyni

ROZDZIAŁ PIERWSZY - W samolocie leciała z nami dziennikarka, Rose Fenton. - Książę Hassan al Raszid usiadł z tyłu limuzyny, obok swego doradcy Partridge'a. - To zagraniczna korespondentka jednej z informacyjnych sieci telewizyjnych. Dowiedz się, co tutaj robi. - To żadna tajemnica, ekscelencjo. Zamierza wrócić do zdrowia po zapaleniu płuc. To wszystko. - Doprawdy? - Hassan obdarzył siedzącego obok mężczyznę powątpiewającym spojrzeniem. Partridge był młodym Anglikiem, nowicjuszem w świecie polityki, należało jednak oczekiwać, że okaże się pojętnym uczniem. - To siostra Tima Fentona - dodał Partridge takim tonem, jakby to wszystko wyjaśniało. - Tim jest nowym naczelnym weterynarzem kraju - ciągnął, gdy zobaczył zdumione spojrzenie księcia. - Uznał, że w ciepłym klimacie siostra szybciej odzyska zdrowie. - Odkąd to pokrewieństwo z naczelnym weterynarzem upoważnia dziennikarkę do podróży prywatnym odrzutowcem Abdullaha? - dociekał Hassan. - Jego Wysokość zapewne doszedł do wniosku, że pannie Fenton po tak ciężkiej chorobie należy się odrobina komfortu. A ponieważ książę i tak wracał do domu... - Obaj wiemy, że gdyby chodziło o mnie, Abdullah nie wysiałby nawet hulajnogi, a co dopiero ten latający pałac. W dzisiejszych czasach nawet królowa Anglii lata rejsowym samolotem. - Ale to nie królowa Anglii ma napisać pochlebny artykuł o Jego Wysokości do Uczącego się tygodnika politycznego. - Dziękuję, Partridge - skwitował cierpko Hassan. - Wiedziałem, że tkwi w tym jakiś haczyk.

Rose Fenton z pewnością będzie fetowana, obsypywana pochlebstwami przez regenta. Tymczasem następca tronu, młody książę Fajsal, bawił w Stanach, gdzie studiował zarządzanie i nie zdradzał żadnej chęci powrotu do domu. Hassan tuż przed swoim powrotem słyszał plotki, że Abdullah dąży do umocnienia swej regencji, a może nawet do zamienienia jej w coś bardziej trwałego. - Czy ona zdaje sobie sprawę, czego się od niej oczekuje? - spytał. - Nie sądzę. - A jej brat? Poznałeś go, prawda? - Na przyjęciu w klubie sportowym - wyjaśnił Partridge. - Tim Fenton jest dobrym kompasem. Poprosił o urlop, aby wyjechać do domu, gdy siostrę zabrano do szpitala. Jego Wysokość wystosował do niej osobiste zaproszenie do Ras al Hajar na czas rekonwalescencji. - A gdy mój kuzyn podejmie jakąś decyzję, tylko szaleniec odważyłby się mu sprzeciwić - skomentował Hassan. A właściwie dlaczego Rose Fenton miałaby odmówić? Abdullah z zasady nie wpuszczał dziennikarzy do Ras al Hajar. Musiała odebrać to zaproszenie jak prawdziwy prezent losu. - Nie powinien pan się denerwować - wtrącił Partridge. - Panna Fenton ma opinię rzetelnej dziennikarki. Jeśli pański kuzyn szuka kogoś, kto napisałby o nim pochlebny artykuł, wybrał nieodpowiednią osobę. - Czy Timowi Fentonowi podoba się posada naczelnego weterynarza? Milczenie Partridge'a było bardzo wymowne. Rose Fenton od razu pojmie, w czym rzecz. A Abdullah ułatwi jej zadanie. Pochwali się swoimi osiągnięciami, zawiezie ją w klimatyzowanej limuzynie do nowego szpitala, do nowego centrum handlowego, po drodze zahaczając o nowy ośrodek

sportowy. Pokaże postęp z nierdzewnej stali i zbrojonego betonu. Zadba, by była dość zajęta i nie miała czasu na oglądanie niczego, co mogłoby zepsuć jej dobre wrażenia. A przecież wywiad z niechętnym mediom regentem był smakowitym kąskiem dla każdego dziennikarza, nawet tak znakomitego jak Rose Fenton. Hassan nie podzielał optymizmu swego doradcy. Nie miał dobrego zdania o dziennikarzach, nawet tak hojnie obdarzonych przez naturę jak urocza Rose Fenton. Zmienił front. - Partridge, skoro jesteś tak dobrze poinformowany, może powiesz mi, jakie rozrywki przygotował mój kuzyn dla owej damy? Nagły rumieniec na twarzy Partridge'a wyraźnie świadczył, jaki efekt wywierała panna Fenton na młodych, wrażliwych mężczyznach. - Rejs statkiem wzdłuż wybrzeża, piknik na pustyni, wycieczka po mieście. - Przyjęcie na czerwonym dywanie - zakpił Hassan. - Coś jeszcze? - Oczywiście, jest jeszcze koktajl w ambasadzie brytyjskiej... - Partridge zawahał się. - Mam wrażenie, że najlepsze zostawiłeś na koniec? - Jego Wysokość wyda na jej cześć przyjęcie w pałacu. - Jakby przyjmował głowę państwa! - zdumiał się Hassan. - Dość wyczerpujący program, jak na kobietę, która dochodzi do siebie po ciężkim zapaleniu płuc, nie sądzisz? - Ona była naprawdę chora, ekscelencjo - zapewnił Partridge. - Zemdlała przed kamerą podczas przekazywania relacji z Bałkanów. Widziałem na własne oczy. Po prostu przewróciła się... Z początku myślałem, że dosięgła ją kula

snajpera. Jak teraz wygląda? - spytał niecierpliwie. - Widział ją pan w samolocie? - Tylko przelotnie. Wyglądała... - Hassan zawahał się. Była chyba zarumieniona? Na tle podniesionego kołnierza białej bluzki jej twarz wydawała się szczuplejsza niż wtedy, gdy widział ją po raz ostami na ekranie telewizyjnym. Może dlatego jej ciemne oczy sprawiały wrażenie ogromnych... Ubrana była w purpurowy sweter, którego kolor powinien gryźć się z jej rudymi włosami, ale, o dziwo, efekt był porywający. Podniosła wzrok znad książki i spojrzała na niego z nieskrywaną ciekawością. Było to spojrzenie kobiety pewnej siebie, która nie miała ochoty na flirt, ale która chętnie przystałaby na męskie towarzystwo podczas długiej podróży. Hassana zainteresowała obecność pięknej kobiety w samolocie kuzyna. Cóż, nie był nieczuły na wdzięki niewieście. W pewnej chwili wezwał nawet stewarda, by w jego imieniu zaprosił damę do kabiny, gdzie zajmował miejsce. Ale w ciągu tych kilku sekund, nim mężczyzna do niego podszedł, wrócił mu zdrowy rozsądek. Rozmowa z dziennikarką nie była dobrym pomysłem. Nigdy nie wiadomo, co z tego wyniknie. W dodatku Abdullah, gdy tylko samolot dotknie ziemi, od razu dowie się, że ze sobą rozmawiali. A zadawanie się z Hassanem al Raszidem nie było dobrze widziane w pałacowych kręgach. Po co stwarzać takie sytuacje? Dla wszystkich będzie lepiej, jak Rose Fenton skupi się na swojej książce. Zdał sobie sprawę, że Partridge nadal czeka na jego odpowiedź. - Wyglądała wystarczająco dobrze - dokończył lekko poirytowany.

Rose Fenton przystanęła, wychodząc z chłodnego, klimatyzowanego holu lotniska na południowy żar Ras al Hajar. Musiała wziąć głęboki oddech, by nie zemdleć. W Londynie o tej porze roku jedynie kwitnące narcyzy zwiastowały wiosnę. Rose zgodnie z zaleceniami swej nadopiekuńczej matki miała na sobie ciepłą bieliznę oraz gruby sweter. - Dobrze się czujesz, Rose? Musisz być zmęczona po podróży. - Nie zawracaj głowy, Tm. - Zdjęła sweter. - Nie jestem inwalidką - burknęła, ale irytacja w jej głosie świadczyła, że jednak nie czuje się zbyt dobrze. - Och, do licha, przepraszam - dodała tonem skruchy. - Ale mama traktowała mnie przez ostatni miesiąc jak dziewiętnastowieczną pensjonarkę umierającą na suchoty. - Uśmiechnęła się figlarnie, biorąc brata pod ramię. - Miałam nadzieję, że wreszcie zerwę się ze smyczy. - Muszę przyznać, że nie wyglądasz tak źle - odparł Tim. - Słuchając mamy, zacząłem się zastanawiać, czy nie powinienem wypożyczyć wózka inwalidzkiego. - Naprawdę nie będzie konieczny. - Może przynajmniej laseczka? - Jeśli koniecznie chcesz, bym ci przyłożyła. - Widzę, że wracasz do zdrowia - powiedział, śmiejąc się głośno. - Stanęłam przed wyborem: albo szybko wyzdrowieć, albo umrzeć z nudów. Mama nie pozwoliła mi czytać niczego bardziej wyczerpującego niż kolorowe magazyny - dodała, gdy Tim prowadził ją do ciemnozielonego range rovera. - A gdy odkryła, że oglądam wiadomości, zagroziła mi konfiskatą telewizora. - Uśmiechnęła się szeroko. - Naprawdę, Tim, nie jestem zmęczona. Latanie prywatnym samolotem emira ma tyle wspólnego z lataniem samolotem, co rolls royce z

rowerem. - Wciągnęła w płuca ciepłe powietrze. - To jest mi teraz potrzebne! Najpierw porządnie wygrzeję kości, a potem biorę się do dzieła! - Ostrzegam cię, Rose. Mam kategoryczne zalecenia, by zabronić ci jakiegokolwiek wysiłku. - Psujesz zabawę! A ja miałam nadzieję, że zostanę porwana przez jakiegoś księcia pustyni o orlim nosie, dosiadającego ognistego rumaka - zażartowała, ale ponieważ jej brat wyraźnie nie był zachwycony, uspokajająco ścisnęła go za ramię. - Tylko żartuję, Tim. Gordon dał mi na drogę egzemplarz „Szejka". - Niewątpliwie jej wydawca zażartował. Miał dziwne poczucie humoru. A może był to tylko pretekst, by wręczyć jej torbę z księgarni, w której znalazła też niezbędne informacje na temat sytuacji politycznej w Ras al Hajar. - Nie jestem pewna, czy chciał mnie ostrzec, czy raczej zainspirować - dodała, poklepując torbę. - Naprawdę przeczytałaś tę książkę? - To klasyczna powieść dla kobiet. - Mam nadzieję, że potraktowałaś ją jako ostrzeżenie. Otrzymałem od mamy dokładne instrukcje. Jazda konna w żadnym wypadku nie wchodzi w grę. Wolno ci leżeć pod parasolem przy basenie, z lekką lekturą w ręku. Pod warunkiem jednak, że nie wejdziesz do wody. - Od tygodni wszyscy się nade mną roztkliwiają. Nie zamierzam niczego obiecywać. - Ale nie wejdziesz do wody, prawda? I zdrzemniesz się trochę po południu? Okropnie nas wystraszyłaś, mdlejąc w samym środku wieczornych wiadomości - dodał łagodniejszym tonem. - Wybrałam rzeczywiście zły moment - przyznała. - Mam tylko przekazywać informacje, a nie sama je tworzyć. - Umilkła na widok czarnej limuzyny z przyciemnionymi szybami, która szybko ruszyła z lotniska.

Po mężczyznę, który nią odjeżdżał, emir wysłał do Londynu samolot, w którym Tim załatwił miejsce również dla niej. Gdy wstępował na pokład odrzutowca, w nieskazitelnym ciemnym garniturze, koszuli w dyskretne paski oraz jedwabnym krawacie, wyglądał jak dyrektor jakiegoś dużego przedsiębiorstwa. Ich spojrzenia spotkały się na chwilę, zanim drzwi do jej kabiny z tyłu samolotu zostały zamknięte przez usłużną stewardesę. A szkoda, bo drapieżna twarz o przenikliwych szarych oczach przykuła jej uwagę. Po wejściu do samolotu książę Hassan zatrzymał się i na chwilę przed zamknięciem drzwi utkwił w niej wzrok. To spojrzenie sprawiło, że rumieniec pokrył jej policzki i miała nagłą ochotę obciągnąć do samych kostek swoją zbyt krótką, jak przez moment pomyślała, spódnicę. Poczuła się dziwnie kobieco i bezbronnie. Dla dwudziestoośmioletniej dziennikarki, mającej za sobą jedno małżeństwo, jeden reportaż z linii frontu wojny domowej i pół tuzina wywiadów z premierami i prezydentami, było to niemal żenujące. W księciu Hassanie nieomylnie rozpoznała niebezpiecznego mężczyznę. Czy również ona wywarła na nim tak piorunujące wrażenie? Nie miała pojęcia, gdyż wyraz jego twarzy był całkowicie nieodgadniony. Pomimo że przez całą drogę traktowano ją jak księżniczkę, nie była zadowolona. Domyślała się, że książę Hassan, chcąc okazać szacunek, musi ignorować jej obecność na pokładzie. Jednak jako dziennikarka czuła się niezmiernie rozczarowana. Czuła również zawód jako kobieta, a to dręczyło ją jeszcze bardziej.

Przecież książę uchodził za playboya, który swoje bogactwo pochodzące z szybów naftowych trwoni na klejnoty i stroje dla pięknych kobiet tego świata. Ale widać u siebie w domu, w Ras al Hajar, wyraźnie podporządkowywał się konwenansom. Po wylądowaniu wysiadł pierwszy i z naturalną gracją przyjmował ukłony stojących rzędem na pasie startowym urzędników państwowych. W samolocie rozstał się z eleganckim włoskim garniturem i założył strój pustynnego księcia. Czarnego księcia. Lekki wiatr poruszał cienką jak pajęczyna czarną peleryną narzuconą na białe szaty oraz czarną chustą, przymocowaną do głowy prostym, pozbawionym ozdób rzemieniem. Rose zauważyła, że przyjmował ceremonialne honory z lekkim zniecierpliwieniem. Tim, widząc zainteresowanie siostry, wyjaśnił: - Książę Hassan. - Jaki książę? - spytała, udając ignorancję. Dawno już nauczyła się w ten sposób wyciągać od ludzi informacje. Niestety, wbrew jej nadziejom, Tim nie podzielił się z nią lokalnymi plotkami. - Nikt interesujący - powiedział oględnie. - Międzynarodowy playboy. - Doprawdy? Po tych wszystkich ukłonach i honorach myślałam, że musi być następny w kolejce do tronu. - Nie stoi w kolejce do niczego. - Tim wzruszył ramionami. - Hassana przyjmują z takimi honorami, ponieważ jego ojca dosięgła kula przeznaczona dla starego emira. Właściwie kilka kul. - Został postrzelony? - Udawaj głupią, Rose. Udawaj! Niedowierzające spojrzenie Tima ostrzegło ją, że może trochę przesadziła. Zaspokoił jednak jej ciekawość.

- Tak, został postrzelony w ramię i w nogę. Ale w zamian za to otrzymał rękę ulubionej córki emira i mógł wieść życie jak z bajki. Cóż, żył zbyt krótko, by się nim w pełni nacieszyć. Cztery miesiące po ślubie zginął w wypadku samochodowym. - To okropne. - Westchnęła. - Czy to był... przypadkowy wypadek? Tim wykrzywił usta w znaczącym uśmiechu. - Bystra z ciebie dziewczyna, Rose. - Wzruszył ramionami. - Możemy tylko zgadywać - dodał. - Żył wystarczająco długo, by spłodzić syna - powiedziała. - To sposób na osiągnięcie nieśmiertelności. Obserwowała, jak czarna limuzyna opuszcza lotnisko. Człowiek będący tak blisko tronu, ale nie mogący doń aspirować, w oczywisty sposób budził jej zawodowe zainteresowanie. Ale ciekawość Rose wobec mężczyzny o szarych oczach wynikała z czegoś więcej... Znała już przywódców, którzy jednym spojrzeniem stalowych oczu potrafili zapanować nad rozwścieczonym tłumem. Oczy, które dziś przykuły jej uwagę, nie były oczami playboya. Zdając sobie sprawę, że Tim nadal trzyma dla niej otwarte drzwi samochodu, uśmiechnęła się lekko. - No cóż, interesują mnie losy ludzkie. Opowiedz mi o księciu... - Ojciec zginął przed jego urodzeniem. Być może dlatego Hassan był tak rozpieszczany przez starego emira. Dorastał jako jego faworyt. Zbyt dużo pieniędzy, zbyt mało do roboty - rzekł sentencjonalnie. - To po prostu musiało skończyć się kłopotami. - Jakimi kłopotami? - Kobiety, hazard... - Wzruszył ramionami. - Ale czego można oczekiwać? Mężczyzna musi coś robić, a jego skutecznie odsunięto od pałacowej polityki.

- Dlaczego? - Zbyt szybko zadała to pytanie. Tim musiał się zorientować, że wyciąga z niego informacje. - Zostaw to w spokoju, Rose - rzekł stanowczo. - Masz tu odpocząć i dojść do zdrowia, a nie polować na sensacje. - Jeśli powiesz mi, dlaczego Hassan al Raszid nie może uczestniczyć w życiu politycznym, przestanę się nim zajmować - powiedziała rzeczowo, podczas gdy Tim pomagał jej wsiąść do klimatyzowanego samochodu. - Inaczej nie będę się mogła powstrzymać... - Spróbuj, proszę - zasugerował. - Nie jesteśmy w demokratycznym kraju. Wścibscy dziennikarze nie są tu zbyt mile widziani. - Nie jestem wścibska, tylko zainteresowana - powiedziała z uśmiechem. Książę Hassan naprawdę rozbudził jej ciekawość. Mężczyźni z takimi oczami nie tracili czasu... - Jesteś gościem księcia Abdullaha, Rosie. Jeśli złamiesz zasady, wyślą cię do domu. A przy okazji i mnie. Nie wtykaj nosa w nie swoje sprawy, proszę. Od lat Tim nie nazywał jej tym zdrobnieniem. Czyżby chciał teraz przypomnieć, kto tu rządzi? Wzruszyła więc ramionami i umilkła. Przynajmniej chwilowo. Zresztą właściwie potrafiła sama sobie odpowiedzieć. Ojciec Hassana mógł być bohaterem, ale nie przestał być cudzoziemcem, Szkotem, którego los rzucił na pustynię. Czytała o tym w prasie. Nie zamierzała jednak dzielić się swymi przypuszczeniami z Timem. - Przepraszam, to tylko zawodowe przyzwyczajenie - powiedziała gładko. - I nuda. - Postaramy się, żebyś się nie nudziła. Wydaję małe przyjęcie, żeby przedstawić cię pewnym ludziom, a książę Abdullah na pewno przygotował dla ciebie atrakcyjny program.

Rose wysłuchała relacji brata o planowanych przyjęciach i czekających ją atrakcjach, nie poruszając już tematu, który interesował ją najbardziej. Ostatecznie na spotkaniach i przyjęciach zawsze krążyło mnóstwo plotek. Przy odrobinie szczęścia dowie się czegoś więcej o miejscowym playboyu. - Powinienem cię ostrzec, że z podróżą prywatnym samolotem Abdullaha mogą łączyć się pewne zobowiązania... - ciągnął Tim. - Wydaje mi się, że on chce cię oczarować, byś napisała o nim pochlebny artykuł. - Cóż, ma więc pecha - odparowała natychmiast, skreślając w myślach wywiad z Abdullahem, numerem drugim na jej liście. Trudno. Będzie miała więcej czasu, by skupić się na księciu Hassanie. W końcu była na wakacjach i należał jej się odpoczynek. - Przyjechałam tu odpocząć - dodała. - Od kiedy to odpoczynek przeszkadza ci w pracy? - zażartował Tim. - Nie mogę sobie wyobrazić, że zrezygnujesz z ekskluzywnego wywiadu z władcą ważnego strategicznie i zasobnego w ropę emiratu. - Z regentem - poprawiła go Rose. - Czy młody emir nie powinien wkrótce wrócić z Ameryki? A może książę Abdullah, który zakosztował już władzy, nie zamierza jej oddać? Tim zmarszczył brwi, obrzucając ją czujnym spojrzeniem. Uśmiechnęła się szeroko i położyła mu dłoń na ramieniu. - Nie martw się, będę leżała przy basenie z lekką lekturą w ręku - powiedziała. - Tak byłoby najlepiej. - Przełknął ślinę. - Powiem Jego Wysokości, że jeszcze jesteś zbyt słaba, by uczestniczyć w hucznych przyjęciach. - Co to, to nie! Powiedz mu lepiej... że jestem zbyt słaba, by pracować.

Choć samochód już dawno się zatrzymał, Hassan nadal siedział pogrążony w myślach. - Będziesz musiał pojechać do Stanów, Partridge. Najwyższy czas, by Fajsal wrócił do domu. - Ależ, ekscelencjo... - Wiem, wiem. - Ze zniecierpliwieniem machnął ręką. - Cieszy się wolnością i nie chce tu wracać, ale dłużej tego nie może odkładać. - Najlepiej, gdyby pan sam mu to powiedział... - Pewnie tak, ale fakt, że nie mogę teraz opuścić kraju, przemówi do niego wymowniej niż cokolwiek innego. - Co miałbym mu powiedzieć? - Powiedz mu... że jeśli chce zachować tron, niech wraca do domu, zanim Abdullah sprzątnie mu władzę sprzed nosa. Trudno wyrazić to jaśniej. Wysiadł z limuzyny i długimi krokami podszedł do ogromnych rzeźbionych drzwi stojącej na wybrzeżu wieży strażniczej, którą przerobił na dom. - A panna Fenton? - spytał Partridge, który szedł wolniej, ponieważ opierał się na lasce. Hassan przystanął. - Zostaw pannę Fenton mnie - rzekł ostro. - Proszę nie zapominać, że ona była chora - powiedział Partridge z pobladłą twarzą. - Przede wszystkim muszę pamiętać, że jest dziennikarką. - Oczy Hassana pociemniały z gniewu, gdy zobaczył niepokój na twarzy młodego Anglika. Szczęściara z tej Rose Fenton! Wzbudziła już zainteresowanie bogatego i potężnego Abdullaha jako potencjalna autorka peanów na jego cześć, jak również młodego i głupiego chłopaka, któremu w głowie amory... Czyż nie był to dobry początek wakacji? - Co zamierza pan zrobić, ekscelencjo?

- Zrobić? - Hassan nie był przyzwyczajony, by ktoś pytał o jego zamiary. Partridge zachowywał się trochę nerwowo, ale nie był tchórzem. - Z panną Fenton, proszę pana. Hassan roześmiał się krótko. - A myślisz, że co zamierzam z nią zrobić? - Przypomniał sobie książkę, którą trzymała w ręce. - Myślisz, że chcę ją porwać i uprowadzić na pustynię? - Nie... - Partridge spłonął rumieńcem. - Mój dziadek pewnie by tak zrobił. - Pański dziadek należał do innej epoki, ekscelencjo - rzekł Partridge. - Pójdę się spakować. Pół godziny później Hasan wręczył Partridge'owi list, który napisał do swego młodszego przyrodniego brata, i odprowadził go do dżipa. Na dziedzińcu pełno było jeźdźców z jastrzębiami na ramieniu oraz długonogich perskich chartów o jedwabistej sierści. - Wybiera się pan na polowanie? - Partridge zmrużył lekko oczy. - Chcę zapomnieć o londyńskiej wilgoci i napełnić płuca czystym, suchym powietrzem pustyni. - Przyszło mu zarazem do głowy, że jeśli Abdullah planuje zamach stanu, lepiej na razie usunąć się w cień. - Zadzwonię do ciebie jutro. - Jak tu pięknie, Tim. - Willa leżała poza miastem, znajdowała się na wzgórzu, skąd rozciągał się widok na dzikie i postrzępione wybrzeże nieopodal królewskich stajni. Mimo tytułu naczelnego weterynarza kraju głównym zadaniem Tima była opieka nad książęcą stadniną. Poniżej domu rósł palmowy gaj, wokół kwitły oleandry i fruwały jaskrawe ptaki. - Spodziewałam się pustyni, piaszczystych wydm... - To wyobrażenia rodem z Hollywood. - Gdy zbliżyli się do domu, drzwi otworzyły się i służący Tima powitał ich

głębokim ukłonem. - Rose, to jest Khalil. Gotuje, sprząta, zajmuje się domem, co pozwala mi skoncentrować się jedynie na pracy. Młody człowiek uśmiechnął się nieśmiało. - O Boże, Tim! - Rose westchnęła z podziwu, omiatając wzrokiem wytworne stare dywany rozłożone na drewnianych, błyszczących podłogach i mały basen znajdujący się w otoczonym murem ogrodzie. - Trochę tu inaczej niż w twoim domku w Newmarket, nieprawdaż? - Poczekaj; aż zobaczysz stajnie! - W porządku. - Uśmiechnęła się, widząc jego entuzjazm. - Później mi wszystko pokażesz, ale teraz chciałabym wziąć prysznic. - Odgarnęła włosy z karku. - Muszę przebrać się w coś lżejszego. - Och, racja. Rozgość się i odpocznij. - Zaprowadził ją do dużego apartamentu. - Będzie mnóstwo czasu, byś mogła wszystko zwiedzić. Zatrzymała się na progu. Na stolikach, komodach, na każdym wolnym miejscu stały kosze róż. - Skąd, na Boga, to wszystko się wzięło? - spytała zaskoczoną szukając wzrokiem wizytówki. - Książę Abdullah przysłał je dziś rano, byś czuła się jak w domu. - Czyżby sądził, że mieszkam w kwiaciarni? - Wiesz, tutaj wszystko robi się z większym gestem. - Tim skrzywił się lekko zażenowany. Zerknął z niepokojem na zegarek. - Och, Rose, muszę cię już zostawić. Jedna z moich podopiecznych ma się oźrebić. - Doskonale sobie poradzę. - Jesteś pewna? Jeśli byłbym potrzebny... - Zarżę cicho i radośnie. Tim roześmiał się głośno. - Na pewno wkrótce zauważysz, jak doskonałe działają tu telefony.

Gdy została sama, zajęła się różami. Były przepiękne, kremowo - białe. Powstrzymała chęć, by je policzyć. Zamiast tego opuszkami palców pogłaskała płatki rozchylonego pąka. Myśli Rose powędrowały z powrotem do księcia Hassana al Raszida, osławionego playboya. Książę Abdullah ofiarował jej miejsce w swoim prywatnym samolocie i obsypał ją różami, ale to na Hassanie skupiła się jej uwaga.

ROZDZIAŁ DRUGI - Co to znaczy, że nie możesz go odnaleźć? - Hassan ledwie powstrzymywał gniew. - Ma przecież ochroniarzy, którzy pilnują go w dzień i w noc! - Wymknął się im. - Głos Partridge'a odbił się słabym echem na łączach satelitarnych. - Najwyraźniej w grę wchodzi kobieta. Oczywiście, znowu dziewczyna! Do diabła z tym chłopakiem! A tych dwóch tępaków, którzy mieli go pilnować, powinno się... Ale Hassan dobrze pamiętał, jak to jest, gdy ma się niewiele ponad dwadzieścia parę lat, a każdy twój krok śledzą czyjeś czujne oczy. - Znajdź go, Partridge! - zażądał. - Znajdź i sprowadź do domu. Powiedz mu, że czas nagli. - Zrobię wszystko, co konieczne, ekscelencjo. Hassanowi, który stał u wejścia do namiotu, długo dźwięczały w uszach słowa Partridge'a. Jego umierający dziadek użył takich samych słów, gdy ustanawiał młodszego wnuka, Fajsala, swoim następcą, a swego bratanka Abdullaha - regentem. Hassan czuł się wówczas pokrzywdzony i zły, że go pominięto. Nie chciał zrozumieć sytuacji i zachowywał się jak idiota. Gdy wydoroślał i zmądrzał, zrozumiał, że ten, kto chce rządzić, musi zapomnieć o własnych pragnieniach i marzeniach. Tak to już jest. Za kilka tygodni Fajsal skończy dwadzieścia pięć lat, już pora, by przypomnieć mu tę starą prawdę. Na razie należało pomieszać szyki Abdullahowi. Wuj doceniał siłę mediów i na pewno nie zaprzepaści szansy, jaką stwarzała obecność Rose Fenton w jego pałacu. Przygotował już dla dziennikarki program wizyty godny koronowanej głowy. Ciekawe, czy młoda kobieta oprze się

prezentom, złotu i perłom, którymi będzie obsypywana. Na wszelki wypadek Abdullah miał w zanadrzu plan awaryjny - jeśli pieniądze nie poskutkują, na pewno posłuży się bratem dziennikarki... Hassan doszedł do wniosku, że najlepiej będzie odsunąć Rose Fenton od tych politycznych rozgrywek, a przy okazji przysporzyć Abdullahowi kłopotów, które na jakiś czas oderwą go od knowań wokół tronu Fajsala. - Wyścigi konne? - Rose wzięła do ręki grzankę. Minęło sześć lat od czasu, gdy była po raz ostatni na torze wyścigowym. - W nocy? - Przy świetle jupiterów. Wtedy jest chłodniej - dodał Tim z szerokim uśmiechem. - Będą również wyścigi wielbłądów. Chyba nie chcesz zrezygnować z takiej atrakcji? Udawała, że się zastanawia. - Nie, dziękuję - powiedziała w końcu. Przez chwilę myślała, że Tim zamierza coś powiedzieć, wygłosić mowę w stylu „wiesz przecież, że minęło już sześć lat", ale on tylko wzruszył ramionami. - Oczywiście, to twój wybór. - Nawet jeśli rozczarowała go jej decyzja, nie okazał tego. - Ja muszę tam się pokazać z oczywistych względów, ale potem po ciebie przyjadę. Podniosła wzrok znad grzanki posmarowanej masłem. - Przyjedziesz po mnie? Tim wskazał opartą o słoik z marmoladą białą kopertę. - Po wyścigach odbędzie się kolacja, na którą zostaliśmy zaproszeni. - Znowu? - zdumiała się. - Przez kogo? - Przez Simona Partridge'a. - Poznałam go? - spytała, wyjmując z koperty pojedynczą kartkę papieru. Zaproszenie utrzymane było w bardzo formalnym stylu. - Nie, on jest doradcą księcia Hassana.

Rose nagle się ożywiła. Nie widziała księcia od czasu podróży samolotem. Rozglądała się za nim, nasłuchiwała czy ktoś o nim nie wspomni, ale wydawało się, że zniknął z powierzchni ziemi. - Spodoba ci się - ciągnął swobodnie Tim. - Bardzo chciał cię poznać, ale wyjechał z miasta. - Naprawdę? - Roześmiała się głośno, trochę nerwowo. - Powiedz mi, Tim, dokąd to w Ras al Hajar można wyjechać z miasta? - Donikąd. O to właśnie chodzi. Każdy chce czasami pozostawić cywilizację za sobą. - Już to przerabiałam. - Podczas ostatnich kilku lat bywała w wielu niecywilizowanych miejscach. W bardzo wielu. - To jest przereklamowane. - Pustynia jest inna. Człowiek pokroju Hassana zwykle zaraz po powrocie do domu wyrusza na polowanie. A jego doradca jedzie z nim. - Rozumiem. - Przede wszystkim zrozumiała, że skoro Simon Partridge wrócił do miasta, wrócił również książę Hassan. - Opowiedz mi o tym Partridge'u. Dlaczego książę Hassan ma angielskiego doradcę? - Jego dziadek też miał angielskiego doradcę. Historia lubi się powtarzać. - Doprawdy? - Ojciec Hassana był Szkotem - wyjaśnił Tim, marszcząc brwi. - Nie mówiłem ci o tym? - Nie mówiłeś. A to sporo wyjaśnia. Tim wzruszył ramionami. - Uważa, że może polegać na Partridge'u. - A gdyby ktoś dybał na jego życie, Partridge nastawiłby za niego karku? A co Partridge z tego ma? - Dobrą posadę. On nie jest ochroniarzem Hassana. Służył w armii, ale jego gazik wjechał na minę. Partridge został

kaleką. Pułkownik, który był jego dowódcą, chodził z Hassanem do szkoły. - Do Eton - podpowiedziała automatycznie. - Oczywiście. Partridge również skończył Eton. - Tim był wyraźnie zadowolony, że zdołał zainteresować siostrę swoim nieobecnym przyjacielem. - A więc, co mam odpowiedzieć? - Tim wziął do ręki zaproszenie. To było oczywiste. Rose nie zamierzała stracić szansy poznania doradcy Hassana. - Powiedz mu, że panna Fenton przyjęła zaproszenie z radością - oznajmiła. - Wspaniale. - Zadzwonił telefon i Tim podniósł słuchawkę. - Zaraz tam będę - powiedział, a potem zwrócił się do Rose: - Numer telefonu Simona jest na kopercie. Zadzwonisz do niego? - Nie ma problemu. - Od razu podniosła słuchawkę i wykręciła numer. - Pan Partridge? - spytała, gdy usłyszała męski głos. - Simon Partridge? Nastąpiła krótka przerwa. - Panna Rose Fenton, jak przypuszczam. - Tak. - Roześmiała się. - Skąd pan wiedział? - A gdybym powiedział pani, że jestem medium? - Nie uwierzyłabym. - I słusznie. Pani głosu nie można pomylić z innym, panno Fenton. - Tim spieszył się do stajni, poprosił więc, bym sama zadzwoniła i powiedziała panu, że z przyjemnością przyjdziemy na kolację. - Cała przyjemność po mojej stronie. Jego oficjalny ton brzmiał dziwnie... cudzoziemsko. Zastanawiała się, jak długo przebywał w Ras al Hajar. Wydawało jej się, że od niedawna. Ale może się myliła.

- Tim musi najpierw być na wyścigach... - dodała po chwili. - Oczywiście. Wszyscy tu chodzą na wyścigi, panno Fenton. Pani również przyjdzie, nieprawdaż? Musi pani przyjść. - Tak - powiedziała, nagle zmieniając zdanie. Doszła do wniosku, że rzeczywiście musi. Skoro wszyscy tam będą, będzie również Hassan. - Nie mogę się doczekać. - I było to prawdą. - Do zobaczenia wieczorem, panno Fenton. - Do zobaczenia, panie Partridge - odpowiedziała. Odkładając słuchawkę, poczuła, że brak jej tchu. Hassan wyłączył telefon komórkowy, kupiony dziś rano na bazarze i zarejestrowany na fikcyjne nazwisko, po czym rzucił go na dywan. Przez otwarte poły ogromnego czarnego namiotu widział gęsty gaj palmowy nawadniany przez małe strumyki spływające z niedostępnych gór na granicy. Wiosną był tu prawdziwy raj na ziemi. Podejrzewał jednak, że Rose Fenton może mieć na ten temat odmienne zdanie. - Wracaj szybko do domu, Fajsal - mruknął pod nosem. Lezący u jego stóp chart myśliwski wstał i potarł jedwabistym łbem o rękę swego pana. Rose była niezadowolona z powodu skromnego zestawu garderoby, który ze sobą przywiozła. Na koktajlu w ambasadzie czuła się jak szara myszka. Łudziła się, że będzie wyglądać skromnie, lecz elegancko w swojej małej czarnej. Jednak wszystkie zaproszone kobiety skorzystały z okazji, by zaprezentować ostatnie kreacje wielkich krawców, przy których jej sukienka wyglądała jak ciuszek z przeceny. Niestety... Nie miała również nic odpowiedniego na wieczorne wyścigi ani na późniejszą kolację. Chyba że...

Ostatecznie pokonała wewnętrzne opory i postanowiła włożyć shalwar kameez, strój, który dostała podczas wizyty w Pakistanie. Spodnie uszyte były z ciężkiego, surowego jedwabiu w ciemnozielonym kolorze, tunika miała jaśniejszy odcień, zaś ręcznie haftowany szal był jeszcze jaśniejszy. Szkoda, że nie założyła tej kreacji do ambasady... - No, no! - Reakcja Tima była wymowna. Zazwyczaj nie zauważał, w co była ubrana. - Wyglądasz oszałamiająco. - Zaczynam się obawiać, że wszyscy inni będą ubrani w dżinsy - zażartowała. - Jakie to ma znaczenie? Naprawdę zwalisz Simona z nóg. - Nie jestem pewna, czy zależy mi na takim efekcie. - Gdy zobaczy cię w tym stroju, na pewno zechce cię lepiej poznać. - Tim zerknął na zegarek. - Pospieszmy się. Zabrałaś wszystko? - Chusteczka, apaszka, dziesięć pensów na telefon - odparła poważnie. Ale nie wspomniała o telefonie komórkowym, magnetofonie, notesie i długopisie. Nie powiedziała o tym, by nie wprawiać Tima w zakłopotanie. Tim roześmiał się swobodnie, biorąc ją pod ramię i prowadząc do range rovera. - Daleko jedziemy? - spytała, gdy włączył silnik. - Tuż za wzgórzami znajduje się płaska równina, doskonała do urządzania wyścigów. Och, przepraszam... - Zmarszczył brwi, gdy samochód wpadł w dziurę. - Z miasta prowadzi autostrada, ale tędy jest znacznie krócej. - Jedziesz z dziennikarką, która była na froncie. Kilka dziur nie zrobi różnicy... Och, uważaj! Biały koń bez jeźdźca zeskoczył z wysokiego nasypu i z rozwianą grzywą wylądował tuż przed maską ich samochodu. Aby uniknąć zderzenia, Tim ostro skręcił kierownicę, wóz

zjechał na bok i podskakując, potoczył się po żwirowym podłożu. - To koń Abdullaha - powiedział Tim, gdy odzyskał kontrolę nad pojazdem. - Ktoś tu będzie mieć kłopoty... - Zatrzymał się i z rozmachem otworzył drzwi. - Przepraszam, ale muszę go złapać! - krzyknął, biegnąc do bagażnika po linę. - Zadzwoń z telefonu w samochodzie do stajni. Poproś, aby wysłali przyczepę do transportu koni. - Ale dokąd? - Powiedz, że jesteśmy między naszym domem a stajniami, znajdą nas. Nacisnęła włącznik, ale światło w samochodzie się nie zapaliło. Wzruszyła ramionami i podniosła słuchawkę. Nie było sygnału. Wspaniale! Wyjęła z torebki komórkę, którą dostała wraz z książką i wycinkami prasowymi od Gordona. Był to mały aparat, bardzo nowoczesny i wszechstronny, ale nie znała go na tyle, by posłużyć się nim w ciemności. Wysiadła z samochodu, by wybrać numer przy świetle reflektorów, ale gdy tylko jej stopy dotknęły ziemi, reflektory zgasły. W oddali słyszała głos Tima, który uspokajał zdenerwowanego konia. Panowała niezwykła cisza i ciemność. Księżyc był niewidoczny, tylko gwiazdy świeciły jasno, srebrząc piasek. Z ciemności wypadł jakiś cień. - Tim? - zawołała. To nie był jej brat Zanim się odwróciła, wiedziała, że to nie on. Tim pachniał delikatnie wodą po goleniu i miał na sobie jasny żakiet. Ten mężczyzna nie pachniał znajomo, a ubrany był od stóp do głów w czarny burnus. To był Hassan. Mimo przypływu strachu, który przygwoździł ją do miejsca, mimo szaleńczego bicia serca, rozpoznała go. Nie był

to jednak wytworny dżentelmen wchodzący na pokład prywatnego odrzutowca, nie był to książę - playboy. Jakiś instynkt ostrzegł ją, że mężczyzna o szarych oczach - dziś niebezpiecznych i władczych - nie przybył jej na ratunek. Nim zdążyła rzucić się do ucieczki, nim zdołała nawet o tym pomyśleć i krzyknąć, by ostrzec Tima, Hassan dłonią zatkał jej usta, a potem objął drugą ręką i mocno przycisnął do siebie. Tak mocno, że rzeźbiony sztylet wiszący mu u pasa dźgał ją w żebra. Rose skończyła kiedyś kurs samoobrony, ale jej dzisiejszy przeciwnik jak widać znał wszystkie chwyty. Łokcie miała sztywno unieruchomione, stopy wisiały kilka centymetrów nad ziemią. Opór zresztą na niewiele by się zdał. Gdyby nawet zdołała się uwolnić, co wtedy? Nie miała dokąd uciekać, a Hassan na pewno nie był sam. Mimo wszystko walczyła jak lwica. Hassan wzmocnił uścisk i po prostu czekał, aż Rose się uspokoi. Gdy w końcu opadła z sił i przestała się wyrywać, usłyszała jego głos: - Proszę nie krzyczeć, panno Fenton - powiedział bardzo cicho. - Nie chciałbym robić krzywdy pani bratu. Wiedział więc, kim była. Minęło kilka dni, odkąd wymienili przelotne spojrzenia w samolocie, ale ten głos - ten głos słyszała całkiem niedawno. Mężczyzna, z którym rozmawiała przez telefon, nie był Simonem Partridge'em! To był Hassan. O dziwo, wcale jej to nie zaskoczyło. Czego chciał? To, że w wolnej chwili przeczytała kilka rozdziałów „Szejka", nie oznaczało jeszcze, że marzy o takich sytuacjach. Oczywiście nawet przez myśl jej nie przeszło, że książę Hassan chce ją uprowadzić na pustynię, ponieważ wpadła mu w oko. Była dziennikarką odporną na takie