galochbasik

  • Dokumenty1 460
  • Odsłony648 628
  • Obserwuję778
  • Rozmiar dokumentów2.1 GB
  • Ilość pobrań419 020

Lee Georgie -Kopciuszek

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Lee Georgie -Kopciuszek.pdf

galochbasik EBooki ROMANSE I EROTYKI ROMANSE HISTORYCZNE
Użytkownik galochbasik wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 112 stron)

Georgie Lee Kopciuszek Tłumaczenie: Ewa Bobocińska

PROLOG Sierpień, 1811 – Joanno, co robisz w bibliotece? – spytała od progu Rachela. – Ciekawe, czy madame Dubois zauważyłaby, gdybym zabrała tę książkę ze sobą. – Joanna Radcliff trzymała w ręku zbiór bajek. Spojrzała na przyjaciółkę z łobuzerskim uśmiechem. – Na wypadek, gdybym musiała się bronić przed synem przyszłego pracodawcy. Rachela przewróciła brązowymi oczami. – Synowie sir Rodgera to jeszcze chłopcy, zresztą są teraz w szkole. Nie będziesz ich nawet uczyła. – W takim razie wykorzystam ją, by zmusić jego córki do odpowiedniego zachowania. – odparła Joanna i obie z Rachelą roześmiały się. Joanna odstawiła książkę na półkę i jej rozbawienie minęło. To była jej ulubiona lektura w dzieciństwie. Przykro jej było się z nią rozstawać, podobnie jak z przyjaciółkami. – Chodź, powóz zaraz przyjedzie. – Rachela wzięła Joannę za rękę i pociągnęła ją w stronę drzwi. – Nie mamy za wiele czasu. Wybiegły z mrocznej biblioteki do jasno oświetlonego głównego holu. Szkoła Madame Dubois Dla Młodych Dam mieściła się w okazałym budynku naprzeciw katedry w Salisbury, dawniej zajmowanym przez miejscowego dziedzica. Umeblowanie prezentowało się mniej okazale, ale było solidne i z powodzeniem służyło rozlicznym młodym damom, które przewinęły się przez te pokoje w ciągu wielu lat. Wszystkim nowym uczennicom powtarzano starą plotkę, że budynek został podarowany madame Dubois przez jednego z jej kochanków. Nikt jednak, widząc tę kobietę w surowej czerni, z ciemnymi, przyprószonymi siwizną włosami związanymi w węzeł równie sztywny jak jej sylwetka, nie potrafiłby sobie wyobrazić, że madame mogła kiedyś ulec namiętności, wartej takiej posiadłości. Rachela i Joanna, idąc w stronę schodów, minęły bawialnię pełną siedzących w ławkach małych dziewczynek. – La plume de ma tante Est sur la table – mówiła madame La Roche, spacerując przed uczennicami. – La plume de ma tante Est sur la table – powtarzały cienkimi głosikami uczennice. Nie tak dawno Joanna, Rachela, Isabela i Grace siedziały w tej samej sali i powtarzały te same zdania. Ich czas nauki już jednak minął i wreszcie objęły posady guwernantek. Joanna wyjeżdżała jako pierwsza, już dzisiaj. Szkoła madame Dubois była jedynym domem, jaki znała. Miała cichą nadzieję, że kiedy zostanie guwernantką u Huntfordów, przekona się wreszcie, jak to jest należeć do prawdziwej rodziny. Isabela wybiegła zza narożnika i na ich widok zatrzymała się tak gwałtownie, że rąbek jej spódnicy załopotał, odsłaniając kostki nóg. – Co tak długo? Umrę, jeżeli nie pożegnamy Joanny, jak należy, zanim wszystkie udamy się na wygnanie. – Isabela przycisnęła wierzch dłoni do czoła teatralnym gestem, podpatrzonym w przedstawieniu, jakie oglądały w ubiegłym roku w nadmorskim kąpielisku Sandhills. – Na wygnanie? – Rachela skrzyżowała ramiona bez śladu rozbawienia. – Nie jest tak źle… – Tak mówisz, bo jedziesz do Hurii, a nie do Hertfordshire. – Wskazała ręką Joannę, a potem skierowała ją na siebie. – Albo do Sussexu. Ale ja nie zostanę tam zbyt długo.

– Co ty knujesz, Isabelo? – Joanna obrzuciła przyjaciółkę podejrzliwym spojrzeniem. – Nic. Nieważne. Chodź, Grace czeka. – Isabela pociągnęła Joannę w głąb korytarza, a Rachela podążyła za nimi. – Pamiętaj, żeby napisać do mnie, kiedy to twoje „nic” zmieni się w „coś” – nalegała Joanna, która zbyt dobrze znała przyjaciółkę, żeby pozwolić tak łatwo się zbyć. – Nie chciałabym dowiedzieć się o tym z gazet. – Powiedziałam ci, że to nic takiego – zapewniła Isabela, poprawiając spinkę, która wysunęła się z jej miedzianych włosów. – Szkoda, mogę zatęsknić za jakąś pikantną historyjką, która ubarwiłaby monotonne dni na prowincji. – Ja również. – Isabela trąciła ją łokciem w żebra i obie zaczęły się śmiać. Rachela położyła ręce na ich barkach i popchnęła je naprzód. – Nie zatrzymujcie się, bo nie starczy nam czasu. Szybkim krokiem podeszły do drzwi ostatniego pokoju w korytarzu, który dzieliły od dziewiątego roku życia. – Zamknij oczy – rozkazała Rachela. – Dlaczego? – Joanna nie lubiła niespodzianek. – Zobaczysz. – Isabela podniosła ręce Joanny i zasłoniła jej oczy. Przyjaciółki ze śmiechem wprowadziły Joannę do pokoju. W wilgotnym, chłodnym powietrzu, ogrzanym tylko odrobinę porannym słońcem, unosił się zapach lawendy używanej do odświeżania prześcieradeł, słodka woń ulubionych biszkoptów Racheli i konwaliowe perfumy Grace. To wszystko przypominało o nadchodzącej zimie, Joanna pomyślała o ubiegłorocznych świętach Bożego Narodzenia, które spędziły razem, i uświadomiła sobie ze smutkiem, jak daleko będą od siebie w grudniu tego roku. – Dobrze, teraz otwórz oczy – poleciła Isabela. Joanna opuściła ręce. Isabela, Rachela i Grace stały wokół niewielkiego stolika przykrytego obrusem. Rachela upiekła ulubione cytrynowe ciasto Joanny i ustawiła je na niewielkim podwyższeniu, wokół którego leżały trzy prezenty. – Gratulacje! – zawołały chórem dziewczęta. – Ponieważ ty pierwsza obejmujesz posadę, nie mogłyśmy pozwolić, byś wyjechała ze zwyczajnym „do widzenia” – oznajmiła Grace z powagą, która nie opuszczała jej od czasu tamtej nieszczęśliwej wpadki. – Nie wiadomo, kiedy znowu się spotkamy. Joanna otoczyła Grace ramionami. – Przestań, bo się rozpłaczę! – Nie wygłupiaj się, ty nigdy nie płaczesz. – Grace uścisnęła ją mocno. – Zjedzmy to ciasto. Zabrały się do jedzenia, a Joanna rozpakowała pióro od Racheli, papeterię od Isabeli i atrament od Grace. – Żebyś mogła do nas pisać – wyjaśniła Rachela niewyraźnie, przełykając kęs ciasta. – Dziękuję, bardzo dziękuję. – Joanna z wdzięcznością przycisnęła prezenty do piersi. Dziewczęta były jej bliskie jak siostry. Nie chciała zerwać łączących je więzi. Nagłe pukanie przerwało ich radosne świętowanie. Znieruchomiały, gdy do pokoju weszła panna Fanworth. – A co to? Jedzenie w sypialni? – Niska nauczycielka o brązowych włosach, puszysta jak kwoka, upomniała je, postukując nogą w podłogę. – Madame wpadnie w szał, jak się o tym dowie. – Ale nie powie jej pani, prawda? – błagała Isabel, choć więcej w tym było aktorstwa niż

autentycznej obawy. Pełne usta panny Fanworth rozciągnęły się w uśmiechu. – Oczywiście, że nie! Ukrójcie mi kawałek. To nie był jedyny sekret, jaki ich ulubiona nauczycielka zachowała w tajemnicy przed przełożoną. Poprzedni skompromitowałby Grace i nieodwracalnie zniszczył zaufanie madame Dubois do najlepszej nauczycielki i ulubionych uczennic. – Ja też mam dla ciebie prezent – powiedziała panna Fanworth i zamieniła podarek na talerzyk z ciastem. Joanna odpakowała niewielki skórzany woreczek do połowy wypełniony monetami. – To na opłaty pocztowe, żebyś mogła do nas pisać – wyjaśniła panna Fanworth, pałaszując ciasto. – Oczywiście… Jak mogłabym do was nie pisać? Panna Fanworth odstawiła swój talerzyk i wstała. Położyła ręce na ramionach Joanny. W jej okrągłych oczach zakręciły się łzy. – Byłaś maleńkim dzieckiem, kiedy znalazłyśmy cię na progu owiniętą w kocyk, do którego była przypięta karteczka z twoim imieniem. A teraz popatrz, jesteś dorosła i wkrótce nas opuścisz. – Mam nadzieję, że będziecie ze mnie dumne: pani, madame Dubois i szkoła. – Będziemy, jeżeli nie zapomnisz tego, czego się tutaj nauczyłaś. – Otoczyła barki Joanny pulchnym ramieniem i zwróciła się twarzą do pozostałych. – Wszystkie musicie pamiętać odebrane tutaj lekcje, szczególnie to, co wam mówiłam o niektórych dżentelmenach. Nie dajcie się zwieść ich pięknym słówkom, to nigdy nie kończy się dobrze… Wystarczy popatrzeć na biedną madame. Cmoknęła ze współczuciem i potrząsnęła głową, wprawiając w ruch brązowe loczki okalające jej twarz. – Co to znaczy? – zapytała Isabela. Wszystkie przysunęły się, bardzo zaciekawione. Nie pierwszy raz Joanna i jej przyjaciółki słyszały z ust panny Fanworth aluzje do przeszłości madame. Może teraz, kiedy były już blisko wyjazdu, panna Fanworth zdradzi wreszcie sekret przełożonej, który fascynował je od pierwszego dnia w szkole. Pełne policzki panny Fanworth nabrały dziwnego odcienia czerwieni. Była przerażona zarówno własną niedyskrecją, jak i ich zainteresowaniem. A potem z ulicy dobiegły uderzenia kopyt o bruk i okrzyk woźnicy. Panna Fanworth odetchnęła z ulgą, że została wybawiona z kłopotu, ale i ze smutkiem. – Czas na ciebie, Joanno. Jesteś gotowa? – Jestem. – Joanna postanowiła być dzielna, choć chciała krzyknąć, że nie. Najchętniej zostałaby tutaj jako nauczycielka, ale madame Dubois nalegała, żeby poszukała posady. Nie protestowała, zresztą jak zawsze. – Chciałabym pojechać z tobą – mruknęła Rachela i wzięła ją za rękę. – Ja też. – Isabela sięgnęła po jej drugą dłoń. – Najlepiej, żebyśmy wszystkie wyjechały razem – odezwała się Grace, stojąca z tyłu, obok panny Fanworth. – Nie miałybyśmy, co robić, gdybyśmy wszystkie trafiły do jednego domu – roześmiała się Joanna, choć dławiło ją w gardle. Schodziły po schodach znacznie wolniej, niż wchodziły, pociągając nosem, żeby się nie rozpłakać, pomimo żartów i wspominków. Madame Dubois czekała przy drzwiach frontowych, obserwując schodzące dziewczęta. W czarnej, bombazynowej sukni bez jednej zmarszczki wyglądała jak królowa. W pierwszej

chwili budziła przerażenie i niejedna mała dziewczynka na jej widok wybuchała płaczem, ale szybko okazywało się, że ta niedostępna kobieta dbała o każdą ze swych podopiecznych z matczyną troską. Nie przytulała ich i nie roniła nad nimi łez jak panna Fanworth, ale to nie oznaczało, że ich nie kochała. Dziewczęta pożegnały się wśród uścisków i obietnic, że będą do siebie pisać. Joanna niechętnie oderwała się od nich i podeszła do dyrektorki – To dla ciebie wielki dzień, panno Radcliff, możesz być z siebie dumna. Opuszczasz nas, by wreszcie zostać guwernantką. – Madame Dubois skrzyżowała ramiona przed sobą z surową miną, ale zdradziła ją miękkość w głosie i podejrzana wilgoć w kącikach oczu. Joanna przełknęła z trudem, na usta cisnęła jej się prośba o zgodę na pozostanie w szkole. Ale powstrzymała ją. Nie było sensu prosić o coś, czego nie otrzyma. Madame nie ulegnie własnym pragnieniom i nie pozwoli, by Joanna uległa swoim. – Tak, madame. – Joanna miała ochotę objąć przełożoną z całej siły i uściskać ją tak, jak inne dziewczęta ściskały swoje matki, żegnając się z nimi pierwszego dnia w szkole, ale nie mogła tego zrobić. Z madame Dubois nie było mowy o łzach czy objęciach. To nie w jej stylu. – Jesteś bystrą, inteligentną, wykształconą młodą damą i z pewnością na swojej pierwszej posadzie wystawisz najlepsze świadectwo kwalifikacjom uczennic naszej szkoły. – Tak, madame. Dobrze mnie pani przygotowała.

ROZDZIAŁ PIERWSZY Miesiąc później Na to mnie madame Dubois nie przygotowała! Joanna stała w ciemnym kącie biblioteki w Huntford Place i przyciskając książkę do piersi, obserwowała, jak Frances, najstarsza córka Huntforda, oraz porucznik Foreman oddają się namiętnemu pocałunkowi. Nie pierwszy raz nie zważali na obecność Joanny, jakby w tym domu miała ten sam status, co zwykły mebel. Tymczasem porucznik Foreman przyparł Frances do ściany; jedną ręką złapał ją za pierś, a drugą za biodro. A Frances, zamiast zdecydowanie sprzeciwić się tak śmiałemu zachowaniu i zaprotestować, przywarła do niego i zarzuciła swą szczupłą nóżkę w jedwabnej pończoszce na jego biodro. Joanna tęsknie zerknęła na drzwi. W pokoju rozlegały się westchnienia i pomruki parki, a ona zastanawiała się, jak powinna teraz się zachować. Nie. Nie mogę uciec. Jestem guwernantką! – powiedziała sobie w duchu i zebrała się na odwagę. Nie mogła pozwolić na kompromitację swojej podopiecznej. Nigdy wcześniej nie znalazła się w takiej sytuacji i zupełnie nie wiedziała, jak rozdzielić zakochanych. Kiedy jednak ręka porucznika Foremana zawędrowała pod suknię Frances, Joanna chrząknęła donośnie. – Uhm… – chrząknęła, a kiedy roznamiętniona parka nie zareagowała, powtórzyła: – Uhm! Porucznik Foreman obejrzał się i odwrócił przodem do Joanny, podczas gdy ukryta za jego plecami Frances poprawiała stanik kosztownej sukni z żółtego jedwabiu. Joanna próbowała nie zauważać wciąż wyraźnej oznaki podniecenia, którego kształt rysował się na jego spodniach tuż poniżej paska. Białe bryczesy bezlitośnie wszystko zdradzały. – Proszę wybaczyć, panno Radcliff. – Skłonił się i wypadł z pokoju, zostawiając Frances na pastwę losu. Joanna na przemian zaciskała i rozluźniała palce na okładce książki. Miała nadzieję, że jego zachowanie nauczy tę zarozumiałą Frances czegoś o mężczyznach i pozwoli jej zrozumieć swój błąd. Tymczasem Frances zaczerwieniła się z gniewu, a nie ze wstydu. Utkwiła w guwernantce wściekły wzrok i syknęła: – Jak śmiesz wtrącać się tak bezceremonialnie w moje sprawy? – Byłam w bibliotece, kiedy ty i porucznik Foreman… – Nie waż się o tym mówić ani ze mną, ani z nikim innym, rozumiesz? – Frances podbiegła do Joanny i wytrąciła jej książkę z ręki. Tomik wylądował z łoskotem na podłodze. – Nie, oczywiście, że nie – jąkała wstrząśnięta Joanna. To ona powinna udzielać reprymendy i wydawać nakazy, a tymczasem milczała w obawie, że jeśli się odezwie, to tylko pogorszy sprawę. – Dobrze, bo jeśli nie, to dopilnuję, żebyś została stąd odesłana bez referencji. – Frances odrzuciła do tyłu głowę otoczoną blond lokami i opuściła pokój, jakby to ona była właścicielką tego domu, a nie jej ojciec, sir Roger. Wszystkie cztery panny Huntford były równie rozpieszczone i bezczelne. I wszystkie odnosiły się do Joanny pogardliwie. Joanna namacała ręką oparcie stojącego za nią fotela i ciężko opadła na zakurzoną tapicerkę. Nie tak wyobrażała sobie pracę guwernantki. Powinna powiedzieć sir Rogerowi i lady Huntford o skandalicznym zachowaniu córki, ale zdawała sobie sprawę, że pracodawcy mieliby pretensję do niej, a nie do Frances.

Jaka szkoda, że nie ma tu Racheli…! – westchnęła w duchu. Przyjaciółka umiała postępować z dziećmi, a nawet z niektórymi starszymi dziewczętami w szkole. Wiedziałaby, co zrobić w tej sytuacji. Ale nie było jej tutaj, madame Dubois czy panny Fanworth także; nikt nie mógł jej pomóc. Znowu została sama, zdana wyłącznie na siebie. Luke szybko wbiegł po schodach rezydencji w Mayfair. Miał na sobie czerwoną, wełnianą kurtkę munduru, przesiąkniętą zapachem stęchlizny i wilgoci panującym na statku, którym przypłynął z Francji. Przesunął ręką po zarośniętym podbródku. Powinien po przyjeździe wpaść do klubu, żeby wykąpać się i ogolić, ale od chwili, gdy zszedł na ląd w Greenwich, pragnął tylko jednego: spotkać się z narzeczoną, Dianą Tomalin. Został sprowadzony do domu z poleceniem znalezienia sobie żony i spłodzenia rodzinie dziedzica. Im szybciej sfinalizuje sprawę z Dianą, tym prędzej osiągnie cel i będzie mógł powrócić do swego regimentu w Hiszpanii. Piekielnie zabolała go konieczność sprzedaży patentu oficerskiego i to zaledwie w cztery miesiące po awansie na stopień majora. I niech go licho porwie, jeśli zrezygnuje na zawsze z tego, co zdobył, ryzykując własne życie! Collins, kamerdyner Tomalinów, otworzył drzwi i na widok Luke’a wytrzeszczył małe oczka w nalanej twarzy. – Major Preston. – Dzień dobry, Collins. Czy zastałem pannę Tomalin? – Luke zdjął z głowy czako i podał mu je, wchodząc do holu rezydencji. – Tak, sir, ale… – Kamerdyner miętosił w drżących rękach wojskowe nakrycie głowy, zdobiące je pióro trzęsło się, podobnie jak jego głos. – Collins, kto to? – dobiegł z salonu głos Diany. – To ja. – Luke wpadł do zalanego słońcem pokoju i stanął jak wryty. Podniecenie wyparowało z niego jak dym z lufy działa. Diana stała na środku dywanu i nie podnosząc na niego oczu, położyła rękę na zaokrąglonym brzuchu. Na jej palcu lśniła złota obrączka. – Witam w domu, majorze Preston. – Kiedy zamierzałaś mnie zawiadomić, że nie jesteśmy już zaręczeni? – zapytał Luke. – A może miałaś nadzieję, że Napoleon załatwi to za ciebie? Diana przesuwała po palcu ślubny pierścień z wielkim kamieniem, zbyt dużym na tak delikatnej dłoni. – Matka powiedziała, żebym nie pisała, bo masz dość zmartwień i bez tego. Przekonywała, że nie powinnam już dłużej na ciebie czekać, że pięć lat to i tak za długo, że możesz zginąć, a moja młodość przeminie i stracę jakiekolwiek szanse na małżeństwo. – Tak, stosunek twojej matki do naszych zaręczyn był zawsze nadzwyczaj praktyczny. – Dlatego właśnie zgodził się trzymać ich zaręczyny w tajemnicy, dopóki nie wróci z wojny z pełną sakiewką i wyższym stopniem wojskowym. Boże broń, żeby pani Tomalin zaakceptowała zięcia podporucznika i w dodatku młodszego syna hrabiego. – Kim jest ten szczęśliwy dżentelmen? – Lord Follet – wyszeptała Diana, raczej zawstydzona niż rozkochana w swoim wybranku. – Rozumiem. – Jak niemal wszystkie kobiety, z którymi Luke miał do czynienia, zanim zaciągnął się do wojska, wybrała mężczyznę, który górował nad nim tytułem i majątkiem. – Więc jesteś już lady Follett. A gdzie twój czcigodny małżonek? Pewnie w Bath, gdzie zażywa kąpieli, by wyleczyć reumatyzm? – Nie miałam wyboru, musiałam go przyjąć, żeby spłacić długi ojca… Nie wiedziałam,

czy jeszcze kiedykolwiek cię zobaczę! – krzyknęła Diana, poirytowana jego sarkazmem. – W Anglii wiele się zmieniło od twojego wyjazdu. Surowe zimy spowodowały nieodwracalne straty w rolnictwie, przez kilka lat z rzędu praktycznie nie było plonów i ojciec zaczął popadać w długi, jak wielu innych. Bez wątpienia upodobanie do hazardu skutecznie powiększyło jego zadłużenie, pomyślał Luke, ale ugryzł się w język, pełen współczucia dla Diany, nawet jeśli na to nie zasługiwała. Nie tylko jej rodzinie ruina zajrzała w oczy i nie ona jedna starała się to ukryć. Ojciec i dziadek Luke’a przez wiele lat starali się postawić na nogi Pensum Manor, który o mało nie został przegrany w karty przez jego nieodpowiedzialnego pradziadka. Powtarzające się nieurodzaje ponownie zagroziły majątkowi. I Luke, podobnie jak Diana, musiał zawrzeć korzystne małżeństwo, kierując się przede wszystkim względami materialnymi. Nienawidził się za to. – Z pewnością mogłaś wybrać kogoś, kto pasowałby do ciebie lepiej niż ten starzec. – Przede wszystkim mam obowiązek wobec ojca i rodziny, nie wobec ciebie, a nawet siebie samej. – Usiadła w fotelu i w końcu podniosła na niego brązowe oczy, pełne milczącego błagania o zrozumienie. Nie mógł znieść tego spojrzenia. Przecież właśnie opuścił swoich ludzi i porzucił karierę wojskową, żeby wrócić do domu i spełnić obowiązek wobec rodziny. Nie powinien mieć pretensji do Diany, że zrobiła to samo. – Wydaje się, że oboje zostaliśmy zmuszeni do poświęcenia. Ty przyjęłaś lorda Follett, a ja dziedzictwo. – A twój brat i jego żona? – Po dziesięciu latach małżeństwa nie doczekali się potomstwa. Jeśli to się nie zmieni… – To ty odziedziczysz tytuł… – Przycisnęła rękę do czoła, kiedy uświadomiła sobie, z czego zrezygnowała, ulegając żądaniom rodziców. Ale ewentualny tytuł i niepewna przyszłość to nie to samo, co stary, bogaty baron, który pojawił się pewnego dnia na progu ze specjalnym zezwoleniem na ślub. Tymczasem Luke nie chciał dłużej dręczyć Diany swoją obecnością i pretensjami, więc wziął od kamerdynera czako i wsunął je pod pachę. – Życzę ci wszystkiego najlepszego, miłego dnia. Wyszedł z domu, nie czekając na odpowiedź, i wskoczył do dorożki czekającej przy krawężniku. Zrzucił z siedzenia stopę kapitana Reginalda Crowthera, który wyciągnął się i uciął sobie drzemkę. Przyjaciel drgnął gwałtownie i uniósł czako, którym zasłonił sobie oczy. Już miał rzucić jakiś żart, ale spoważniał na widok wyrazu twarzy Luke’a. – Rozumiem, że nie poszło najlepiej z tą twoją ślicznotką? Luke zastukał w dach, dając woźnicy sygnał do odjazdu. W drodze z Mayfair do Bull na Bishops Street, opowiedział przyjacielowi, co się wydarzyło u Tomalinów. – Nie tak to sobie wyobrażałem – zakończył. – Widzę, że jesteś całkowicie załamany, a to przecież tylko chwilowa niedogodność. – Kapitan Crowther oparł ramiona na poduszkach kanapy. – Myślałeś, że poślubisz jakąś okrągłą sumkę, bez specjalnego wysiłku zmajstrujesz dziedzica i w niespełna dwa lata będziesz z powrotem w Hiszpanii, w swoim regimencie. Luke dotknął oznaki oddziału przytwierdzonej z przodu czaka, był zmieszany tak otwartym przedstawieniem jego planów przez kapitana Crowthera. Czuł też jednak pewną ulgę. Gdyby on i Diana przystąpili do omawiania intercyzy ślubnej, nieuchronnie wyszłyby na jaw długi Inghamów. Rodzina zmusiłaby Dianę do zerwania zaręczyn i cała Anglia dowiedziałaby się o stanie finansów jego rodziny. – Przez cały czas nurtowało mnie pytanie, dlaczego nie chciała wyjść za mnie przed

moim wyjazdem i dlaczego nalegała na zachowanie naszych zaręczyn w tajemnicy. – Teraz musisz zamienić piekło wojny na piekło małżeńskiego targowiska. – Przyjaciel zachichotał. – Chciałbym zostać i zobaczyć cię pląsającego na balu niczym londyński dandys. – Zgadzając się przyjechać do domu, nie liczyłem się z taką ewentualnością. – Położył czako obok siebie. To, co czekało go na prowincji, było jeszcze gorsze. Przyszłość hrabstwa Ingham spoczywała teraz na jego barkach, więc te wszystkie rozchichotane dzierlatki i ich mamusie, które dotychczas ignorowały Luke’a, ponieważ nie dziedziczył tytułu, najadą teraz Pensum Manor i rozpoczną oblężenie. – Nie musisz tego robić. Poradź bratu, żeby poświęcał trochę więcej czasu swojej żonie, i wracaj do Hiszpanii – zaproponował kapitan Crowther. – Ich bezdzietność nie wynika z braku starań, a poza tym rodzina potrzebuje nie tylko dziedzica, ale i pieniędzy. – Luke wyjrzał przez okno dorożki, tłum ludzi przechodził przez rzekę po dalekim London Bridge. Nie mógł odmówić powrotu do domu, nawet gdyby chciał. Jego ojciec zwrócił się do swego starego przyjaciela, podpułkownika Henry’ego Beckwitha, by wykorzystał znajomości i zakończył karierę wojskową Luke’a. Luke’owi zdarzało się czasem zignorować rozkazy podczas bitwy – co było mu wybaczane, ponieważ odnosił zwycięstwa – ale nie mógł zlekceważyć wyraźnego rozkazu powrotu do domu lorda Beckwith. Powóz zakołysał się i stanął pod tętniącą życiem gospodą Pod Bykiem. Luke wsadził czako pod pachę i wyskoczył. Woźnica zdjął z dachu tylko bagaże Luke’a, rzeczy kapitana Crowthera pozostały. Reginald wracał do Hiszpanii po odwiedzinach u siostry; jego misja dostarczenia meldunków została wypełniona. Luke miał złapać dyliżans do Pensum Manor, rodowej posiadłości Inghamów w Hertfordshire, żeby objąć stanowisko drugiego w linii dziedziczenia tytułu hrabiowskiego i przyszłego męża nieznanej jeszcze żony. – Chciałbym, żebyś przyjął moją propozycję i kupił dowództwo mojego oddziału. – Wiesz, że nie chcę ani dowództwa, ani długów, jakie musiałbym zaciągnąć, aby je nabyć. Nie rób takiej ponurej miny. – Reginald klepnął Luke’a w ramię. – Nie wszyscy chcą dowodzić, jak ty. Będzie nam brakowało twojej inteligencji, rozsądku i odwagi. – Ale pozostanie wam twój urok i zdolność dogadywania się z miejscowymi, szczególnie tymi podatnymi na hazard. Reginald uśmiechnął się z samozadowoleniem. – Ja rzeczywiście mam talent do języków. – Uważaj na siebie. Reginald spoważniał na moment, ale szybko jego mina uległa zmianie. – To ty powinieneś na siebie uważać. Słyszałem, że niezamężne damy potrafią być niebezpieczne. – Reginald uścisnął rękę Luke’a, wrócił do dorożki i wystawił łokieć przez okno. – Jedź do Hertfordshire, znajdź sobie żonę i daj rodzinie długo oczekiwanego dziedzica. – A ty spraw Napoleonowi krwawą łaźnię – zawołał Luke. – Taki właśnie mam zamiar. – Reginald zasalutował żartobliwie i cofnął się w głąb powozu, który ruszył, włączając się w ruch panujący na zatłoczonych ulicach Londynu. Z każdym obrotem kół dorożki odjeżdżało w przeszłość dziesięć najpełniejszych i najbardziej satysfakcjonujących lat z życia Luke’a. W Hertfordshire czekało go to, przed czym uciekł do armii: przygniatający ciężar przodków, dziedziców Pensum Manor, i poczucie niższości, potęgowane przez znaczenie starszego brata. Luke wszedł energicznie do gospody, żeby załatwić miejsce w dyliżansie do Hertfordshire. Spełni swój obowiązek wobec rodziny, tak szybko i sprawnie, jak to tylko możliwe, a potem wróci do armii i jedynego życia, które daje mu poczucie spełnienia.

ROZDZIAŁ DRUGI Joanna jeszcze nigdy nie była na balu. Sala w Pensum Manor została udekorowana jesiennymi liśćmi, belami słomy, strachami na wróble i snopkami zboża przewiązanymi pomarańczowymi i żółtymi wstążkami. Ci sami muzycy, którzy grywali w niedziele w kościele, teraz występowali na scenie na końcu pokoju. Przed estradą, na parkiecie do tańca, młode damy i dżentelmeni wirowali w rytm skocznej muzyki. Wszyscy wyglądali na szczęśliwych i beztroskich, z wyjątkiem Joanny i, jak się zdawało, majora Prestona. Zerknęła znowu z podziwem na honorowego gościa, szlachetne łuki jego brwi i lekko falujące, ciemne włosy, które wiły się nad uszami i opadały na gładką skórę nad kołnierzykiem. Uwagę zwracała nie tylko władcza postawa, ale też wyraz niezadowolenia w głębi jego ciemnych jak kawa oczu. Stał obok brata, lorda Pensum, przy drzwiach i witał przychodzących gości sztywnym skinieniem głowy, podczas gdy starszy brat miał dla każdego miły uśmiech i kilka ciepłych słów. Joanna zauważyła, że pierś majora Prestona kilkakrotnie unosiła się i opadała w głębokim westchnieniu, i ogarnęło ją współczucie. Najwyraźniej podobnie jak ona źle się czuł w tym wesołym tłumie. – Patrz, gdzie idziesz – warknęła gniewnie Frances, która tak niespodziewanie zatrzymała się, by popatrzeć na tańczących, że Joanna o mało na nią nie wpadła. Podopieczna najwyraźniej rozglądała się za porucznikiem Foremanem i dalej z uporem dążyła do towarzyskiej kompromitacji. Joanna ze znużeniem podążała za nią w starej, jasnoniebieskiej sukni Frances, którą dostała poprzedniego wieczoru, kiedy lady Huntford oznajmiła, że Joanna weźmie udział w balu w charakterze przyzwoitki, aby oszczędzić jej samej trudu pilnowania samowolnej córki. Były z Frances tego samego wzrostu, więc Joanna nie musiała skracać ani podłużać sukienki, ale i tak do późna w nocy ślęczała nad zwężeniem stanika. Brak snu w połączeniu z poleceniem lady Huntford, aby postarała się zbliżyć Frances do majora Prestona, potęgowały jeszcze niepokój Joanny. Młoda panna, równie skłonna do współpracy jak osioł, niezmordowanie krążyła po pokoju, odmawiając proszącym ją do tańca, więc Joanna nie mogła przysiąść się do innych guwernantek, które siedziały pod ścianą i ze sobą gawędziły. A bardzo potrzebowała przyjaznej rozmowy. Z kimkolwiek. W Huntford Place nie miała na to szans. Na szczęście dla Joanny gorączkowe poszukiwania porucznika Foremana zawiodły Frances w pobliże majora Prestona. Joanna ośmieliła się ponownie na niego zerknąć. Tym razem ich oczy się spotkały i cała sala balowa gdzieś odpłynęła; pozostało tylko ich dwoje i łagodna muzyka skrzypiec. Jego wzrok przesunął się po jej sylwetce i zatrzymał na unoszących się w oddechu piersiach. Joanna, zamiast powstrzymać go szyderczym spojrzeniem, wyprostowała się, aby lepiej prezentować się w najładniejszej sukience, jaką kiedykolwiek miała na sobie. Jego milcząca aprobata sprawiła, że w głębi jej ciała zapłonął ogień. Podniosła rękę do loczków na karku i jego uwaga przeniosła się na jej twarz. Powolnym, wdzięcznym ruchem opuściła ramię i splotła ręce przed sobą. Nie rozumiała nagłego pragnienia, aby delikatnie przesunąć palcami po linii jego szczęki i szyi. Zazdrościła płótnu, otaczającemu jego szyję, i zazdrościła kobiecie, którą wybierze na żonę. Owa kobieta pozna smak jego ciała i poczuje na sobie ciepło jego dłoni. – Przestań się gapić – syknęła Frances, wyrywając Joannę ze snu na jawie. – Wstyd mi za ciebie. I to dość oryginalne poczucie wstydu, jeśli wziąć pod uwagę zachowanie z porucznikiem

Foremanem, pomyślała Joanna, ale ugryzła się w język, żeby nie rozzłościć podopiecznej. – Może podejdziemy porozmawiać z majorem? – zaproponowała Joanna i zerknęła na niego kątem oka. Nadal jej się przyglądał i to tak zachęcająco, że miała ochotę do niego podbiec. Ale nie ruszyła się z miejsca, tylko obciągnęła sukienkę, żeby lepiej się prezentować. Co mnie naszło? – spytała się w duchu. Przybyła tu tylko jako przyzwoitka Frances; nie mogła robić słodkich oczu do mężczyzny stojącego w hierarchii społecznej znacznie wyżej od niej. Ich wzajemne stosunki mogły doprowadzić do utraty przez nią posady i stały w sprzeczności ze wszystkim, co wpoiły jej madame Dubois i panna Fanworth. Nauczyły ją, jak być guwernantką, a nie kokotą. – Dlaczego miałabym z nim rozmawiać? – Frances wspięła się na palce i rozglądała na wszystkie strony ponad głowami gości. – Bo zauważyłam, że on ci się przygląda ze szczerym podziwem. Kłamstwo odniosło skutek. – Naprawdę? – Frances tak gwałtownie odwróciła głowę w stronę majora Prestona, że jej blond loki zatańczyły. Wyprężyła bujne piersi i obdarzyła majora Prestona niezbyt subtelnym, zachęcającym uśmiechem. Ale kiedy Frances zainteresowała się majorem, on stracił zainteresowanie nimi. Uprzejmie skłonił głowę i odwrócił się, by porozmawiać z jednym z miejscowych notabli. Zakończył się akurat jeden taniec i na parkiecie zaczynały ustawiać się pary do następnego. – Czy mogę prosić o ten taniec, panno Huntford? – Pan Winborn, syn innego z miejscowych baronetów, gibki dżentelmen z burzą rudych włosów na głowie, wyciągnął do Frances piegowatą dłoń. – Tak, chyba powinnam z kimś zatańczyć, żeby ludzie nie zaczęli plotkować. – Frances złożyła wiotką rękę w jego dłoni. – A do tego nie można dopuścić, prawda? – Pan Winborn, niezrażony otwartością Frances i równie zblazowany jak ona, poprowadził ją na parkiet. Joanna aż zachwiała się z ulgi. W tańcu Frances nie mogła wpakować się w tarapaty. Odwróciła się, żeby dołączyć do innych przyzwoitek, ale nagle na jej drodze stanął mężczyzna. Major Preston. – Mogę prosić o ten taniec? – Wyciągnął do niej rękę. Miał szeroką dłoń z blizną biegnącą od palca wskazującego do nadgarstka. To nie był londyński elegancik, ale człowiek, który znał ciężką pracę i niebezpieczeństwa. Nie czuła się w jego obecności tak przytłoczona, jak w towarzystwie pozostałych dżentelmenów i dam obecnych na balu. Przeciwnie, podziwiała jego pewność siebie i chciała ją naśladować. Uniosła rękę, żeby mu ją podać, ale nagle opamiętała się i cofnęła ją gwałtownie. – Unikam reela, bo w tym tańcu bardziej przypominam konia drepczącego w kieracie niż światową damę. Uśmiechnął się, bardziej rozbawiony niż urażony jej odmową. – Ja również nie jestem stworzony do tańca. Brałem lekcje, ale nie mam do tego talentu. Za to konno jeżdżę po mistrzowsku. – Gdyby był pan mistrzem w obu dziedzinach, nadawałby się pan do wiedeńskiej rewii konnej, o której kiedyś czytałam… – Zamarła w oczekiwaniu na reprymendę, jakiej udzielała jej Frances, gdy odzywała się niepytana. Ale on tylko patrzył na nią ze szczerym, przyjaznym uśmiechem. – Nie na moim koniu… Jest uparty jak muł i zrzuciłby mnie, gdybym próbował go zmusić do tańca. – Ale dopóki trzymałby się pan w siodle, wyglądalibyście obaj… majestatycznie.

– Tylko że to trwałoby zaledwie przez moment. – Zakrył ręką usta, żeby zdławić śmiech, ale rozbawienie malujące się w jego oczach było zaraźliwe. – Jeździ pani konno? – Równie źle, co tańczę. – Szkoda było pieniędzy na naukę jazdy konnej dla dziewcząt mających zostać guwernantkami. – Myślę, że prezentowałaby się pani w siodle bardzo elegancko. – Z pewnością, ale tylko przez ten krótki moment, zanim zostałabym zrzucona na ziemię. Pochylił się, zapach drewna sandałowego stał się bardziej intensywny. Joanna zauważyła na jego skroni cienką bliznę biegnącą wzdłuż linii włosów. – Złapałbym panią. Joanna poruszyła się, serce mocniej jej biło z podniecenia i strachu. Jako guwernantka nie powinna z nim rozmawiać. Powinna przypomnieć mu o różnicy ich pozycji i zakończyć konwersację, ale nie była w stanie się do tego zmusić. Od rozstania z przyjaciółkami przy nikim nie czuła się tak swobodnie. Rozzuchwalona rzuciła mu zalotne spojrzenie spod rzęs. – Zrobiłabym to samo dla pana. Wyprostował się i tym razem nie zdołał powstrzymać się od śmiechu. Na szczęście głośna muzyka sprawiła, że nikt poza nimi dwojgiem tego nie słyszał. – Gdyby mnie pani złapała, zrobiłbym z siebie jeszcze większe widowisko niż w tej chwili. – Przestał się śmiać i westchnął ciężko. – Co ja bym dał, żeby siedzieć teraz w siodle, zamiast być tutaj. – A co ja bym dała, żeby siedzieć teraz z książką w jakimś spokojnym kąciku. – A tymczasem oboje jesteśmy na tym balu. – Frances przemknęła akurat obok nich wraz ze swym rudym partnerem. Pan Winborn powiedział jej coś, za co został nagrodzony rzadkim u niej szczerym śmiechem. – Z pewnością niełatwo być cieniem panny Huntford. Z was dwóch pani jest znacznie ładniejsza. Joanna wbiła wzrok w kwadratową główkę gwoździa w podłodze, równie zaskoczona, co i mile połechtana tym komplementem. Przypomniały jej się przestrogi panny Fanworth na temat młodych dżentelmenów, więc skarciła majora Prestona dyscyplinującym spojrzeniem, jak na guwernantkę przystało. Niestety, podziałało to na niego równie skutecznie, jak na Frances, czyli wcale. – Dziękuję, ale naprawdę nie powinien pan tego mówić. – Nie mogłem się powstrzymać. Zbyt długo przebywałem w towarzystwie mężczyzn, którzy mówili otwarcie, co myślą, i trudno mi teraz nie rozmawiać ze wszystkimi szczerze. Proszę sobie wyobrazić, gdybyśmy wszyscy odnosili się do siebie w taki sposób. – Towarzystwo rozpadłoby się w jednej chwili, gdyby ludzie dowiedzieli się, co inni o nich myślą. – I tak wiedzą… tylko udają, że nie. – A pan? Czy pan również udaje? – To nie jej sprawa, ale nie potrafiła powstrzymać ciekawości. – Każdego dnia. – Jego oczy pociemniały, jak powierzchnia morza w pochmurny, burzowy dzień. – Udaję, że cieszę się z powrotu do domu, i udaję radość, że zrezygnowałem z kariery wojskowej… – zrobił nieznaczny ruch ręką – …na rzecz tego. Luke założył ręce za plecami, spodziewając się, że Joanna potraktuje jego skargi lekceważąco, podobnie jak wszyscy inni, z którymi rozmawiał tego wieczoru. Oczekiwali, że Luke wyrzuci z pamięci lata spędzone w armii, tak jak oni zapominali o poprzednim sezonie w Londynie. Tymczasem on nie mógł zapomnieć, nie mógł wyrzucić z pamięci twarzy ludzi, których stracił, ani pozbyć się poczucia zagrożenia, ilekroć jechał samotnie przez las. Instynkt, dzięki któremu pozostał przy życiu w Hiszpanii, nie stępiał, choć tutaj był bezużyteczny.

– Trudno wyzbyć się przyzwyczajeń, szczególnie jeśli to oznacza również rozstanie się z przyjaciółmi. – Popatrzyła na niego oczami bardziej błękitnymi niż Morze Śródziemne, ich kolor był równie zadziwiający, co jej odpowiedź. Te oczy zwróciły jego uwagę już wówczas, gdy krążyła po sali, podążając jak cień za panną Huntford. Obserwując dzisiaj obie siostry, przypomniał sobie, jak łaził w szkole za Edwardem, dopóki brat nie ofuknął go, że przynosi mu wstyd. Luke zauważył podobną wymianę słów między siostrami tego wieczoru. Ostatnio widział córki Huntfordów podczas pikniku blisko piętnaście lat temu i wydały mu się równie nieciekawe, jak ich matka. Nie wiedział, którą z córek była ta dziewczyna, podejrzewał, że drugą w kolejności, ale wyrosła na piękną, mądrą i inteligentną młodą damę. – W końcu przyzwyczai się pan znowu do tego życia – zapewniła go. Jasnobrązowe włosy okalające jej twarz podkreślały subtelne piękno jej rysów. – I tego właśnie najbardziej się obawiam. Jako młodszy syn nie mam zbyt wiele do roboty. Posiadłość nie należy do mnie i możliwe, że nigdy nie będzie należała. – Od najmłodszych lat wpajano Luke’owi i jego starszemu bratu poczucie obowiązku wobec rodzinnego domu i dziedzictwa. Dla Edwarda, dziedzica tytułu i włości, miało to zasadnicze znaczenie. Dla Luke’a było nieustannym, bolesnym przypominaniem jego niższej pozycji w rodzinie. Ojciec niechętnie opłacił edukację obu synów, ale potem starał się pozbyć młodszego jak najmniejszym kosztem. Kupił mu patent oficerski porucznika, o dalsze awanse Luke musiał zabiegać sam, aż wreszcie, dzięki własnej odwadze, dochrapał się rangi majora. Teraz, kiedy Luke okazał się potrzebny do przedłużenia rodu, ojciec nie szczędził wydatków, by syn poznał wszystkie okoliczne panny na wydaniu. To irytowało Luke’a niemal równie mocno, jak porzucenie ciężkiego, żołnierskiego trudu w zakurzonej Hiszpanii. – Nie mam najmniejszej ochoty zostać dziedzicem tytułu hrabiowskiego ani panem na włościach. Ta otwarta deklaracja chyba zszokowała dziewczynę, bo zaczęła wodzić przerażonym wzrokiem po sali balowej. Taniec dobiegł końca, pary składały sobie ukłony, a potem młode damy wracały do swoich przyzwoitek. Obserwowała je bacznie, przestępując z nogi na nogę, jakby nie mogła się już doczekać, by uciec od Luke’a i jego graniczących z herezją zapewnień o niechęci do objęcia hrabstwa. – To niemożliwe. – Zapewniam panią, że możliwe. – Proszę wybaczyć, majorze Preston, ale muszę… mmm… dopilnować czegoś… mmm… panny Huntford… to bardzo ważne. – Odbiegła od niego jak spłoszony koń, z którego grzbietu spadł zestrzelony jeździec. Humor Luke’a, poprawiony dzięki rozmowie z tą uroczą dziewczyną, znowu się pogorszył. Myślał, że różniła się od wszystkich młodych dam, które spotkał tego wieczoru, uważał ją za mądrzejszą od nich i znacznie ciekawszą. Najwyraźniej się mylił. Była równie płytka i pazerna jak reszta jej rodziny. – Wyglądasz, jakbyś potrzebował tego bardziej niż Edward. – Alma, jego bratowa, podała mu jeden z kieliszków szampana, które trzymała w rękach. Była wysoka jak na kobietę, ale smukła, ciemnowłosa, z jasnobrązowymi oczami i swawolnym uśmiechem, który Luke rzadko oglądał od przyjazdu do domu. Wziął kieliszek i upił spory haust szampana dla otrzeźwienia. – Wygląda na to, że cała moja wartość znowu sprowadza się do szczęśliwego przyjścia na świat i śmierci. – Współczuję ci. Urodzenie dziedzica to jedyne, czego oczekuje się od kobiety z mojej sfery… a ja zawiodłam. – Wpatrywała się w bąbelki unoszące się do góry z dna kieliszka. – Przepraszam, nie chciałem sprawiać ci dodatkowych przykrości. Jestem równie

bezmyślny jak Edward. – Nie osądzaj go tak surowo. On stara się pogodzić z naszą porażką i, podobnie jak ty, z jej konsekwencjami dla rodziny i naszej linii dynastycznej. – Na polu bitwy wielokrotnie widywałem cudowne zdarzenia, pociski armatnie, które mijały ludzi dosłownie o włos, albo żołnierzy, którzy odchodzili na bok dosłownie na moment przed eksplozją, która następowała dokładnie w miejscu, na którym przed chwilą stali. Cuda się zdarzają, naprawdę. Nie martw się, Almo. Ja liczę na cud. – Stuknął kieliszkiem o jej kieliszek. – Możesz jeszcze zostać matką. – Zobaczymy. – W jej głosie nie słyszał przekonania. Podniósł do ust kieliszek, żeby osuszyć go do dna, i nagle znieruchomiał. Drzwiami na drugim końcu sali wymykał się mężczyzna, który nie miał prawa tu być. – Co on tutaj robi, do diabła? – Kto? – zapytała Alma, podążając spojrzeniem za jego wzrokiem. – Porucznik Foreman. – Ostatnio widział tego drania osiem lat temu, kiedy umykał z podkulonym ogonem z obozu ćwiczeń w Monmouthshire, przeniesiony karnie do innego oddziału na wyraźne żądanie Luke’a za skompromitowanie córki miejscowego pastora. – Na liście gości nie było żadnych oficerów. – Alma wskazała kieliszkiem niebieskooką piękność przemykającą wśród tłumu gości. – Wydaje mi się, że twoja rozmówczyni idzie za nim. Młoda dama zatrzymała się przy drzwiach, a następnie, wykorzystując to, że lady Huntford nie zwracała na nią uwagi, wyślizgnęła się na korytarz za porucznikiem Foremanem. Luke podał swój kieliszek Almie. – Nie pozwolę na to, żeby źle wychowana dziewczyna została skompromitowana pod naszym dachem, szczególnie przez kogoś takiego jak on. Nikomu o tym nie mów. – Nie pisnę ani słówka. – Na szczęście Alma rozumiała potrzebę zachowania dyskrecji w takiej sprawie. Luke wyszedł z sali balowej, w równym stopniu zaciekawiony, jak zdeterminowany, by chronić swego niesfornego gościa przed kompromitacją. Podążał w pewnej odległości za dziewczyną, która przemykała zawsze pogrążonym w półmroku korytarzem jak szpieg, skradający się w ciemnym zaułku. To, co robiła, byłe złe i ona doskonale o tym wiedziała. A jednak szukała porucznika Foremana. Luke zachowywał dystans, bo chciał przyłapać ich razem, aczkolwiek nie do końca. A potem dopilnować, żeby noga porucznika Foremana już nigdy nie postała w tej części Hertfordshire. Nie znosił tego typa bez honoru. Foreman powinien był zachować się jak należy wobec córki pastora. Przynajmniej dziewczyna nie zaszła z nim w ciążę. Gdyby do tego doszło, Luke doprowadziłby go przed ołtarz pod bagnetem. Miał nadzieję, że nie będzie musiał zrobić tego dla panny Huntford. Młoda dama skręciła w następny, jeszcze słabiej oświetlony korytarz, żeby ukryć przetarte dywany i podniszczone sprzęty. Najlepsze meble zostały przeniesione do frontowej części domu i sali balowej, żeby stwarzać pozory zamożności. Nie spodziewano się, że ktoś z gości mógłby zbłądzić do tego odległego, chłodnego skrzydła domu. Luke zatrzymał się przed zakrętem korytarza i ostrożnie wyjrzał zza węgła, starając się pozostać niezauważonym. Młoda dama stała przy drzwiach na końcu korytarza z ręką na klamce. Odwróciła się i przebiegła wzrokiem pustkę za sobą. Luke cofnął się gwałtownie i modlił się w duchu, by go nie zauważyła. Zgrzyt klamki z brązu i protest starych zawiasów upewniły go, że otworzyła drzwi, czyli naprawdę go nie spostrzegła. Złapał za klamkę i gwałtownie otworzył drzwi, żeby przerwać im schadzkę w możliwie najbardziej zaskakujący sposób i dać młodej damie nauczkę. – Co wy tu robicie? – zawołał i zatrzymał się w pół kroku, żeby nie wpaść na dziewczynę.

Odskoczyła na bok, podobnie jak porucznik Foreman na drugim końcu pokoju, który oderwał się od starszej panny Huntford tak raptownie, że o mało nie upadła na podłogę. – Korzystamy z uroków wsi, jak pan widzi – warknął porucznik Foreman i arogancko uniósł podbródek znad kołnierza czerwonej kurtki mundurowej. – I nic pan z tym nie może zrobić, panie Preston. Luke ruszył na niego tak błyskawicznie, że tamten uderzył plecami o stojącą za nim szafkę z książkami. – Może i nie jestem już dowódcą oddziału, ale nadal mam znajomości. Szczególnie bliskie związki łączą mnie z podpułkownikiem lordem Beckwith i nie zawaham się zwrócić do niego z prośbą, by pana zdegradował. – Nie, nie może pan! – zaprotestowała panna Huntford. Luke utkwił w niej twarde spojrzenie. – Proszę lepiej przypomnieć sobie o własnej reputacji, znalazła się pani o krok od kompromitacji. Panna Huntford skuliła się i przygryzła wargę jak skarcone dziecko. Luke zwrócił się w stronę dawnego towarzysza broni; najchętniej złoiłby skórę temu łajdakowi, ale nie stracił panowania nad sobą. Jego rodzina nie mogła sobie pozwolić na skandal. – A co do pana, poruczniku Foreman, to radzę zastanowić się poważnie nad swoją przyszłością w armii, bo jeżeli jeszcze raz zobaczę was razem albo do moich uszu dotrą jakiekolwiek pogłoski o skandalu związanym z panem i panną Huntford, to postaram się, żeby został pan wysłany na jakąś nieprzyjazną placówkę na końcu świata. Czy wyraziłem się jasno? Porucznik Foreman szeroko otworzył swoje świdrujące oczka. – Tak. – Sir. – Tak jest, sir. – Zasalutował, podnosząc do czoła drżącą rękę. – A teraz wynocha. Porucznik Foreman prześliznął się pomiędzy Lukiem i ścianą, bez słowa pożegnania zostawił kochankę i pośpiesznie umknął z pokoju. Zażenowanie panny Huntford nie trwało długo, minęło zaraz po wyjściu kochanka. Utkwiła twarde spojrzenie w twarzy siostry i zbeształa ją równie ostro, jak Luke ją samą przed chwilą. – To ty przyprowadziłaś tu majora Prestona – wrzasnęła. – Specjalnie! Starasz się mnie skompromitować. Jak śmiesz! Zapłacisz mi za to, już ja się o to postaram. I skoczyła do nieszczęsnej dziewczyny, która skuliła się w kącie, jakby chciała się wtopić w boazerię. Luke stanął pomiędzy siostrami, zasłaniając młodszą przed gniewem starszej. – Pani siostra wcale mnie nie przyprowadziła. Szedłem za nią, ponieważ ja, w przeciwieństwie do pani, dbam o jej reputację. I pani reputację również. – Siostra! – prychnęła panna Huntford. – Ona nie jest moją siostrą. To guwernantka. Luke wodził wzrokiem od jednej do drugiej. Fragmenty ich poprzedniej rozmowy nagle stały się całkowicie zrozumiałe – jej odmowa tańca, przenikliwość i zrozumienie, jej pragnienie opuszczenia sali. Guwernantka wbiła swe uderzająco błękitne oczy w dywan i opuściła głowę w poczuciu niższości. Krew w nim zawrzała na widok perfidnego upokarzania, podobnie jak wówczas, gdy niewykwalifikowani dowódcy pomiatali młodszymi oficerami, którzy ośmielili się wykazać inicjatywę. Luke zwrócił się twarzą do panny Huntford. W ciemnoczerwonej sukni, skrojonej tak, że jej bujne piersi o mało nie wyskoczyły ze stanika, wyglądała jak kurtyzana czekająca na towarzysza pod teatrem.

– Guwernantka ma więcej rozumu od pani. Panna Huntford wydała stłumiony pisk oburzenia. – Jeżeli dowiem się, że panna… jak się pani nazywa? – zwrócił się do guwernantki. – Radcliff. – Splotła ręce przed sobą. Błyskotliwa i dowcipna kobieta, z którą Luke rozmawiał w sali balowej, zniknęła, stłamszona przez zepsutą podopieczną. – Jeżeli dowiem się, że panna Radcliff została ukarana lub oddalona za próbę ratowania pani reputacji, panno Huntford, to poproszę pani ojca o spotkanie i opowiem mu nie tylko o tym, czego dzisiaj byłem świadkiem, ale również to i owo o poruczniku Foremanie. Zapewniam, że to mu się nie spodoba. Czy da mi pani słowo honoru, że nie będzie pani odgrywała się na pannie Radcliff? Panna Huntford wydęła pełne wargi, co sprawiło, że wyglądała jak nadąsana dwulatka. Grała na zwłokę. Podobnie jak żołnierze, którzy nie mieli ochoty odpowiedzieć na jasno sformułowane pytanie. Szurali nogami i pochrząkiwali, szukając jakiegoś kłamstwa, które usprawiedliwiłoby ich niewłaściwe zachowanie. I, podobnie jak ci żołnierze, panna Huntford nie wpadła na żaden pomysł. Przestała się dąsać, spochmurniała i pobladła. Przegrała i zdawała sobie z tego sprawę. – Tak, ma pan moje słowo. – Doskonale. Odprowadzę panią do sali balowej i nikomu o tym nie powiemy. – Podał jej ramię. Zmarszczyła nosek z dawnym uporem, ale nie mając wyboru, położyła rękę na jego rękawie. Wychodząc na korytarz, rzuciła jeszcze pannie Radcliff miażdżące spojrzenie. Panna Radcliff postępowała kilka kroków za nimi. To o nią się niepokoił, a nie o pannę idącą u jego boku. Bardzo wątpił, czy panna Huntford była zdolna do dotrzymania słowa, pomimo pogróżek i danego słowa. Żałował, że nic więcej nie może zrobić. Nie wypadało mu z nią korespondować ani odwiedzać jej w Huntford Place. Choć dobrze się czuł w jej obecności i rozmowa z nią sprawiła mu przyjemność, to panna Radcliff była jedną z niewielu pań na tej sali, których absolutnie nie powinien brać pod uwagę jako kandydatki na żonę. To stwierdzenie uderzyło go. Idąca za nim kobieta miała w sobie więcej godności, wytworności i poczucia obowiązku niż córka baroneta krocząca obok niego, a jednak był zmuszony skreślić ją jako osobę nienależącą do jego sfery. Ta niesprawiedliwość wytrąciła go z równowagi do tego stopnia, że zapomniał zatrzymać się przed wejściem do sali balowej. Powinien pozwolić paniom wejść samym, co uświadomił sobie w chwili, gdy stanął w drzwiach z panną Huntford i oczy wszystkich obecnych zwróciły się na nich i na jej rękę spoczywającą na jego ramieniu. Kilka osób spostrzegło podążającą za nimi pannę Radcliff i jej obecność zapobiegła plotkom, choć było jasne, że piękna córka baroneta i brat hrabiego przebywali razem poza salą. Panna Huntford natychmiast cofnęła rękę z jego rękawa i ruszyła w stronę matki. Panna Radcliff podążyła w ślad za swą podopieczną. Luke nie był w stanie oderwać od niej oczu. Kiedy przechodziła obok Almy, bratowa zerknęła na Luke’a z zaciekawieniem i przechyliła głowę na bok, kiedy zgadywała, która z pań naprawdę wzbudziła jego zainteresowanie. Oderwał wzrok od obu panien i podszedł do grupki mężczyzn, dyskutujących o polowaniu na bażanty. – Założę się, że z zadowoleniem zostawiłeś za sobą tę obrzydliwą Hiszpanię? – zażartował lord Chilton, jeden z obecnych na balu mężczyzn, posiadających córkę na wydaniu i pieniądze. – Nie, ponieważ pozostali tam moi ludzie, którzy nadal giną, abyśmy my mogli się bawić,

nie czując napoleońskiego buta na gardle. – Luke nie widział powodu, dla którego miałby być miły. – Tak, trudna sprawa, jesteśmy głęboko wdzięczni za ich służbę – wymamrotał lord Chilton. Pozostali dżentelmeni dodali swoje pomruki uznania. – Co zamierzasz robić po powrocie do domu? – zapytał lord Selton. – Podejrzewam, że wiejskie życie nie ma zbyt wiele uroku dla człowieka z twoim doświadczeniem. Rzeczywiście, nie miało. Luke odnalazł w armii sens życia, poczucie spełnienia i własnej wartości, których wcześniej nie zaznał. Teraz znowu został tego pozbawiony. – Rzeczywiście brakuje mi podniet, ale przynajmniej nikt do mnie nie strzela. To właściwie jedyna zaleta powrotu do kraju. – Zapewne – zgodził się lord Selton, a sir Peter Bell skierował rozmowę ponownie na polowanie. Luke wsunął dłoń do wewnętrznej kieszeni żakietu i dotknął odznaki. Musiał znaleźć dla siebie jakiś cel, żeby nie zgnuśnieć w oczekiwaniu na dziedzictwo, które mogło wcale nie przyjść. Nie chciał, żeby powróciło tak dobrze mu znane z dzieciństwa poczucie bezużyteczności. Tak, znajdzie nowy cel w życiu, nowe zadania do osiągnięcia i spełnienia, coś, co dałoby jemu samemu i jego rodzinie powód do dumy.

ROZDZIAŁ TRZECI – Ty i Frances Huntford. Nigdy bym się tego nie domyślił, bo dobrze pamiętam, co mówiłeś o niej w dzieciństwie – śmiał się podczas śniadania Charles Preston, hrabia Ingham, patrząc na młodszego syna przez stół, po czym wstał, żeby dołożyć sobie jajecznicy z półmiska stojącego na kredensie. – Nie powiem, żeby specjalnie radowała mnie myśl o skoligaceniu się z tą rodziną, ale jeśli jedna z nich da mi wnuka, to nie będę protestował. Matka jest w pełni zdolna do rodzenia dzieci. To dobrze wróży córkom. Alma pobladła na wzmiankę o płodności lady Huntford. – Charles, licz się ze słowami – zbeształa go lady Ingham i dała znak lokajowi, żeby dolał jej kawy. – Zwłaszcza że możemy skończyć jako ich powinowaci. Puściła oko do Luke’a, a potem podniosła do ust filiżankę, żeby ukryć kpiący uśmieszek za unoszącą się nad nią parą. – Nie jestem zainteresowany panną Huntford. – Luke pokroił plaster szynki na kawałki. – Dobrze by było, gdybyś się nią jednak zainteresował. Jej posag pozwoliłby na pokrycie strat po ubiegłorocznych zbiorach – odezwał się Edward z drugiej strony stołu. – Wolałbym nie rozbudzać waszych nadziei – sprzeciwił się Luke. – Sir Roger poskąpiłby nawet szeląga na naprawę dachu nad własną głową. Wątpię, czy zdobyłby się na hojność dla córek. Zresztą, to bezcelowe rozważania, bo nie jestem nią zainteresowany. Po balu Luke bezskutecznie starał się wyrzucić z pamięci te przelotne chwile, jakie spędził z panną Radcliff. Pomimo forsownej jazdy konnej i sparingu z koniuszym nie zdołał o niej zapomnieć. W jej oczach Luke nie był najlepszą partią sezonu, tylko po prostu majorem Prestonem. A on niczego więcej nie chciał, może poza jej towarzystwem. Ale to nie wchodziło w grę. Zabieganie o względy guwernantki było równie śmieszne, jak nadzieja na to, że Napoleon sam zakończy wojnę i rozpocznie rozmowy pokojowe. – Jeżeli nie byłeś zainteresowany panną Huntford, to powinieneś jej pozwolić wrócić do pokoju samej i nie dawać całej okolicy pretekstu do plotek. – Matka wzięła łyk kawy i westchnęła z ulgą, ciemne kręgi pod jej oczami zdradzały, że późno poszła spać. – To może się okazać kłopotliwe, szczególnie gdy będziemy u nich gościć. Luke i Edward jęknęli jednocześnie. – Sir Roger ma najgorszą służbę na świecie – jęknął Edward. – Szczególnie kamerdynera. Ten typ nie ma pojęcia, jak się zachować. I jest opryskliwy. – Pewnie sir Roger za mało mu płaci. – Luke wyobrażał sobie, jak żałośnie mało musiała zarabiać panna Radcliff. – Jeśli ten stary sknera wydaje przyjęcie, to chyba rozpaczliwie pragnie pozbyć się z domu panny Huntford. – Edward popatrzył na Luke’a w odruchu rzadkiej u niego braterskiej solidarności. To nie zdziwiłoby Luke’a po tym, czego był świadkiem poprzedniego wieczoru. – Jedziemy tam tylko po to, żeby Luke mógł rozejrzeć się wśród pozostałych panien na wydaniu. Inaczej nie zadawalibyśmy sobie trudu – oświadczył ojciec bezbarwnie. – Nie powiedziałem, że pojadę, ale skoro już mowa o zadawaniu sobie trudu… – Luke wyprostował się na krześle i odsunął od siebie talerz, zdecydowany poruszyć temat, który nie pozwalał mu zasnąć przez większą część nocy. – Zamierzam wybrać się do lorda Helmsworth. Chcę zamówić ponowne pomiary spornych terenów granicznych i jeśli się okaże, że należą do niego, wydzierżawić je wraz z prawem dostępu do rzeki. Uważam, że już najwyższy czas

zakończyć te sąsiedzkie spory. Cisza, jaka zapadła po jego słowach, aż dzwoniła w uszach. Wszyscy wpatrywali się w Luke’a, jakby przywiózł z wojny jakąś zarazę. Szczególnie ostre było spojrzenie Edwarda. – Wydaje ci się, że tak po prostu wejdziesz sobie do Helmsworth Manor i markiz po dwudziestu latach konfliktu najzwyczajniej w świecie odda nam ziemię wraz z rzeką, ponieważ go o to poprosisz? – Warto spróbować. – Luke bębnił palcami o blat stołu, starając się zachować spokój. Musiał po powrocie do domu czegoś dokonać poza znalezieniem żony. Takim czymś było zakończenie starego sporu o ziemię. Nie spodziewał się, że jego pomysł spotka się z tak nieżyczliwym przyjęciem. – Potrzebujemy rzeki, żeby nawadniać zachodnie pola. Bez tego nie mamy co marzyć o dobrych plonach w przyszłym roku i pokryciu strat z tegorocznych żniw. – Doskonale znam nasze potrzeby, sądzę, że nawet lepiej niż ty. – Edward obdarzył brata ostrym spojrzeniem. Po powrocie Luke’a z Hiszpanii ich konflikt rozgorzał z nową siłą. Z jedną wszakże różnicą. Teraz obaj bracia byli sobie mniej więcej równi, co nie podobało się ani Edwardowi, ani Luke’owi. – Nie jesteśmy już w szkole. Nie musisz próbować wszystkich prześcignąć. – Ty byłeś jedynym, którego zawsze udawało mi się prześcignąć i tylko dlatego, że to było bardzo łatwe. – Luke nadział na widelec kawałek szynki i włożył go do ust z udawaną swobodą. Niejednokrotnie w ogniu walk, kiedy wydawało mu się, że nie wróci do domu żywy, marzył o zakończeniu starego konfliktu z Edwardem. Teraz jednak kiedy już się tutaj znalazł, znowu się z nim kłócił. Nie umiał zakończyć tego sporu. Alma wymieniła pełne niepokoju spojrzenie z ich matką. Lady Ingham podniosła rękę, żeby uciszyć synów. – Chłopcy, bardzo proszę, za wcześnie na kłótnie. Jeżeli Luke chce zakończyć te nieporozumienia, to niech próbuje. W końcu za dzierżawę płacilibyśmy mniej niż za adwokata. A na razie musimy podjąć decyzję w sprawie tego przyjęcia u Huntfordów. Edwardzie, czy ty i Alma pojedziecie? – Tak, jeśli sobie tego życzysz. A teraz wybaczcie. – Alma odłożyła widelec, choć prawie nie tknęła jedzenia. Wyglądała na chorą. Wstała i wyszła z jadalni. – Sprawdzę, jak ona się czuje. – Edward pomaszerował do drzwi z wojowniczo wysuniętym kwadratowym podbródkiem. Był równie wysoki jak Luke, ale odziedziczył po matce orzechowe oczy. – Nie chcę, żeby mi zarzucano, że zawiodłem również jako mąż, a nie tylko spadkobierca tytułu. Po jego wyjściu matka potrząsnęła głową. – Alma stara się być dzielna, zresztą powtarzam jej, żeby się nie martwiła. Skoro mamy ciebie, to nie widzę powodu do desperacji. Tak otwarte sprowadzenie jego wartości do przedłużenia rodu sprawiło, że Luke ledwo powstrzymał jęk. Wstał, rozdrażniony utarczką słowną z Edwardem, wspomnieniami panny Radcliff i brakiem snu. – Jadę z wizytą do lorda Helmsworth. – Luke, obiecaj, że pojedziesz na to przyjęcie. – Matka położyła rękę na jego ramieniu, zanim odszedł. – Nie wiesz, jak bardzo pragnę zostać babcią i usłyszeć znowu dziecięcy śmiech rozbrzmiewający w Pensum Manor. Luke był zaskoczony, że matka pamiętała ich śmiech, a nie okropne wrzaski, jakie czasami z siebie wydawali. Czas nie osłabił ich konfliktu, odebrał mu tylko żar. – Dobrze, pojadę. – Wolałby chyba francuskie więzienie od towarzystwa córek

Huntfordów, ale podczas wizyty w ich domu będzie mógł się przekonać, co się działo z panną Radcliff i czy panna Frances dotrzymała słowa. Po opuszczeniu jadalni ruszył do stajni. Właściwie nie powinien zawracać sobie głowy jakąś guwernantką, ale Luke nie pozwalał nigdy, by słabsi żołnierze z jego regimentu byli gnębieni przez kolegów czy nawet oficerów. I nie zamierzał pozwolić, by biedna guwernantka cierpiała z powodu niechęci chlebodawczyni. Nie godził się również, by czyjeś uprzedzenia przeszkodziły mu w bliższym poznaniu panny Radcliff. Nie mógł zabiegać o jej względy, ale nie widział powodu, dla którego nie mieliby zostać przyjaciółmi. – Major Preston ma tutaj przyjechać? – wrzasnęła Frances, kiedy matka przekazała im wiadomość podczas śniadania. Joanna opuściła głowę i wbiła wzrok w zadrapanie na nosku swojego półbuta, żeby ukryć rumieniec zalewający jej policzki. To, czy major Preston przyjedzie do Huntford Place, czy też nie, nie powinno mieć dla niej znaczenia. A jednak trudno jej było ukryć obojętność. – Wszyscy Inghamowie przyjadą. – Lady Huntford najwyraźniej nie zwróciła uwagi na zdenerwowanie Frances, bo nie podniosła oczu znad korespondencji. Jej blond loki, podobne do córki, opadały na pełne policzki i małe oczka. Po urodzeniu sześciorga dzieci stała się tęga, a brak zainteresowania czymkolwiek poza plotkami i sukniami sprawił, że na jej szerokiej twarzy zawsze malowała się nuda. – Myślałam, że będziesz zadowolona. W końcu byłaś z nim wczoraj. – Wcale z nim nie byłam. – Sfrustrowana Frances uderzyła się w uda. To sprawiło, że lady Huntford wreszcie odłożyła list i spojrzała na córkę. – Co w takim razie robiliście we dwoje na korytarzu? Frances zerknęła na Joannę, która wbiła wzrok w oparcie krzesła, za którym stała, czekając, aż jej trzy podopieczne skończą śniadanie i będą mogły rozpocząć lekcje. Jej milczenie oznaczało, że Frances musiała sama wymyślić jakieś wyjaśnienie dla matki. – Rozmawialiśmy. Wyszłyśmy z panną Radcliff, żeby zaczerpnąć świeżego powietrza, i on się napatoczył. Rozmawialiśmy o… no, chodziło o… o czym właściwie mówiliśmy, panno Radcliff? – Frances zwróciła się o pomoc do osoby, wobec której zadeklarowała wrogość za to, że ta ocaliła ją przed hańbą. O tym, że zachowywałaś się jak nierządnica z porucznikiem Foremanem, pomyślała Joanna, ale ugryzła się język. – O jego powrocie z Hiszpanii. – Była zła na siebie, że wykorzystała prywatną rozmowę z majorem, aby bronić Frances, zamiast powiedzieć prawdę jej matce. Choć wątpliwe, czy wyszłoby to jej na dobre. Lady Huntford prawdopodobnie obwiniłaby Joannę o bezwstydny romans swojej ukochanej córeczki. – Oczywiście, zapomniałam, że mówił o Hiszpanii… – potwierdziła Frances pospiesznie. – Okropny i nudny temat. – Nie sądzę, żebyś musiała w przyszłości dyskutować z nim o tym ponownie, skoro odszedł z armii. – Lady Huntford prychnęła z niesmakiem i odwróciła się na krześle, żeby spojrzeć na Joannę. – Zauważyłam, że długo z nim pani wczoraj rozmawiała. Co pani sobie myśli, żeby zabierać mu tak dużo czasu? – To on do mnie podszedł, lady Huntford, żeby zapytać o Frances. – Joanna miała nadzieję, że nie trafi jej grom z jasnego nieba za kłamstwo. – Musiałam mu odpowiedzieć na wiele pytań. Lady Huntford szerzej otworzyła oczy. – To zaskakujące. Powinnaś mi od razu o tym powiedzieć, zamiast robić z tego tajemnicę. Żeby mi się to więcej nie powtórzyło, zrozumiałaś? – Tak, lady Huntford. – Okazuje się, że nie tylko Frances o mało nie zdradziła się tego

poranka. Joanna zerknęła na młodą damę, która wpatrywała się w swój talerz z pochmurną miną. Nie były ze sobą sam na sam od wczorajszego balu. Prawdę mówiąc, Frances starannie unikała Joanny, dotrzymując obietnicy złożonej majorowi Prestonowi. Jego groźby miałyby większą moc, gdyby był tutaj, gdyby jadł przy tym stole i chodził korytarzami, na których Joanna miałaby szansę dostrzec jego wyniosłą postać i władcze oczy. Przestań o nim myśleć! – zrugała się w duchu. – Wygląda na to, że tym bardziej powinnaś postarać się zrobić na nim wrażenie – zwróciła się lady Huntford do starszej córki, wyrywając Joannę z zamyślenia. – Nie rozumiem dlaczego. Jest tylko młodszym synem i miną lata, zanim odziedziczy tytuł, jeśli w ogóle to nastąpi. Nie chcę stracić całego życia, czekając na próżno. – Frances nadęła się i ostentacyjnie skrzyżowała ramiona na piersi. Joanna tak mocno zacisnęła pięści, że paznokcie wbiły jej się w ciało. Wiele by dała, aby móc swobodnie porozmawiać z majorem, a Frances, która powinna być mu wdzięczna, dąsała się na niego i tęskniła za swoim nikczemnym porucznikiem. Joanna pocieszała się tym, że major Preston widział prawdziwą twarz Frances, i uważała za bardzo wątpliwe, by naprawdę się nią zainteresował. Ale dlaczego w takim razie przyjął zaproszenie? Lady Huntford od kilku dni lamentowała z powodu braku odpowiedzi od Inghamów. Joanna zastanawiała się, dlaczego zmienił decyzję i czy miało to coś wspólnego z nią. Oczywiście, że nie! – odpowiedziała sobie po chwili. Była nikim, dla wszystkich. Nawet dla własnych rodziców, którzy zostawili ją na łasce i niełasce madame Dubois. Głupotą było myśleć, że młodszy syn hrabiego zawiedzie oczekiwania swojego ojca i ludzi z towarzystwa, żeby zabiegać o jej względy. Tymczasem lady Huntford zebrała swoje listy i skinęła na starszą córkę. – Chodź, musimy wybrać suknie, w których wystąpisz. Nie można stracić takiej okazji. – A ja? Będę mogła wziąć udział w przyjęciu? – Catherine wyprostowała się na krześle, pełna nadziei. – Oczywiście, że nie. Jeszcze nie bywasz w towarzystwie. – A nawet gdybyś bywała, to mało prawdopodobne, by cię wyróżnił. – Frances uśmiechnęła się złośliwie i pobiegła za matką. Catherine przygarbiła się, walcząc ze łzami. Szesnastoletnia dziewczyna, w przeciwieństwie do starszej o dwa lata siostry, odziedziczyła po ojcu ciemne włosy, długą twarz i wąskie usta, niemal zawsze zaciśnięte w grymasie uciśnionej. Jedyną jej zaletą był brak małostkowości cechującej piękną Frances. Wielki zegar w holu wybił dziewiątą. – Chodźcie, dziewczęta, pora na lekcję francuskiego. – Joanna, pełna współczucia dla Catherine, chciała oderwać jej myśli od przykrych słów siostry. – Jestem za duża, żeby guwernantka zaganiała mnie do nauki. – Opór Catherine zmniejszył nieco poczucie empatii Joanny. – Powiemy ci, kiedy przyjdzie pora na nasze lekcje. – Anna, jasnowłosa siedmiolatka, odwróciła głowę i pokazała Joannie język. Ava, jej siostra bliźniaczka, całkowicie zignorowała Joannę i dalej jadła przypalony tost. Joanna bezradnie patrzyła na trzy dziewczęce główki z kokardami we włosach, zastanawiając się, jak zagonić uczennice do klasy. Ku jej zaskoczeniu interweniował ojciec. – Dziewczęta, proszę natychmiast posłuchać panny Radcliff – zażądał sir Roger, który wszedł w tym momencie do pokoju ze swym ogromnym, czarnym psem myśliwskim, który zabłoconymi łapami zabrudził dywan. Nadąsane panienki wstały od stołu i stanęły rządkiem przed Joanną.

– Tak należy wydawać polecenia podopiecznym, panno Radcliff – rzucił lord Huntford, zajmując swoje miejsce u szczytu stołu. – Powinni panią tego nauczyć w tej pani szkole… Na policzki Joanny wypłynął krwisty rumieniec, wywołany zarówno obelżywą reprymendą ojca, jak i chichotami jego córek. Teraz będzie jej jeszcze trudniej zapanować nad nimi w klasie. Gruger, wychudły stary kamerdyner, wszedł do pokoju, szurając nogami, i rzucił londyńską gazetę obok nakrycia pana domu, nie starając się nawet udawać grzeczności. Sir Roger nie skarcił gbura, nie zmarszczył nawet brwi, tylko sięgnął po gazetę i rozłożył ją przed sobą. Gruger wyszedł, pociągając nogami i mamrocząc pod nosem jakieś obelgi pod adresem kucharki. – Chodźmy. – Joanna poprowadziła dziewczęta na górę, aby rozpocząć kolejny dzień ciężkiej walki o zmuszenie ich do posłuszeństwa i zajęcia się nauką. Wchodząc po schodach wymagających pastowania, mijając pokojówki zajęte plotkowaniem, choć na kominkach zalegał niewymieciony popiół, marzyła o tym, by schronić się w swoim pokoju i otworzyć serce przed Rachelą, Grace albo Isabelą, tak jak robiła to dawniej, w szkole. Mało prawdopodobne, żeby ktoś zauważył jej nieobecność w pracy, bo połowa służby kryła się po kątach, zaniedbując swoje obowiązki, ale dla niej liczyła się duma z wykonywanego zawodu i poczucie odpowiedzialności za powierzone jej dziewczynki. Dlatego Joanna przykładała się do pracy, choć to było równie trudne zadanie jak wypędzenie krowy farmera Wilsona z ogrodu madame Dubois. Wędrując mrocznymi korytarzami, bo oszczędzano na świecach, pocieszała się tylko myślą, że major Preston już wkrótce pojawi się w tym domu. Jej podniecenie jednak zgasło równie szybko, jak się pojawiło. Nie przyjeżdżał do niej, a nawet gdyby, to nie zamierzała uwikłać się w związek, który mógł się zakończyć ciążą, jak u Grace. Już raz popełniła błąd, rozmawiając z nim w Pensum Manor, jego dobroć i poczucie humoru sprawiły, że kompletnie się zapomniała w pokoju pełnym ludzi. Lękała się tego, do czego mogłoby dojść, gdyby wpadli przypadkiem na siebie w ciemnym korytarzu.

ROZDZIAŁ CZWARTY – Panno Radcliff. – Sir Roger skinął na nią, kiedy zeszła na dół z książką. Frances i Catherine były z matką na górze i rozmawiały o przyjęciu, a Ava i Anna zostały pod opieką niani, więc Joanna miała krótką przerwę w pracy. – Tak, sir Rogerze? – Miała nadzieję na spacer po ogrodzie, ale wyglądało na to, że pracodawca zmieni jej plany. Ciekawe, czego od niej chciał. Prawie się do niej nie odzywał, nie licząc krytycznych uwag w obecności osób trzecich i pytań o jej kwalifikacje. – Ponieważ najwyraźniej nie ma pani chwilowo nic do roboty, proszę odnieść tę książkę do pastora. – Kiedy podawał jej tomik, zauważyła plamy z jedzenia na niebieskim mankiecie jego ulubionego surduta. Z potarganymi siwymi włosami wyglądał raczej na jakiegoś zapomnianego dziadka niż bogatego baroneta. Pies siedział obok niego, ślina ciekła mu z pyska na kamienną podłogę. – A po drodze proszę pomyśleć, jak poprawić swoje podejście do dziewcząt. Nie będę płacił guwernantce, która nie potrafi zapanować nad moimi córkami. Czy to jasne? Joanna zacisnęła palce na skórzanej okładce książki. Miała ochotę powiedzieć, że upór dziewczynek to nie jej wina, tylko jego, ponieważ za rzadko je karcił. Zamiast tego jednak przybrała postawę sztywnej, kompetentnej guwernantki i odpowiedziała z uległością oczekiwaną od osób jej pozycji. – Tak, sir Rogerze. Odniosę książkę natychmiast i rozważę pańskie słowa. Dygnęła i wyszła z domu, choć skręcała się wewnętrznie z upokorzenia. Sir Roger zatrudniał leniwe pokojówki, gburowatego kamerdynera i kucharkę, która nie potrafiła podgrzać chleba, ale to jej groził zwolnieniem! Ułamała z krzewu źle przyciętą gałązkę i wymachiwała nią przed sobą. Chyba tylko egzorcyzmy mogłyby ukrócić samowolę panien Huntford. Wykorzystała już wszystkie sposoby, jakich uczyła ją madame Dubois i inne nauczycielki, ale żaden z nich nie zadziałał. Bez wsparcia rodziców Joanna niewiele mogła zrobić. Jej porażka była niemal pewna. Skręciła w ścieżkę prowadzącą przez las, w którym graniczyły ze sobą posiadłości Huntford Place, Pensum Manor i Helmsworth Manor. Często przychodziła tutaj z dziewczynkami i w terenie prowadziła lekcje botaniki i geologii. Na dworze nie były wcale grzeczniejsze niż w klasie i punktualne przyprowadzenie ich do domu na kolację stanowiło nie lada wyzwanie, podobnie jak dopilnowanie, by bliźniaczki nie upaprały się błotem. Dlaczego madame Dubois nie prześwietliła lepiej Huntfordów, zanim mnie do nich wysłała? – zachodziła w głowę. A może w ogóle nie zawracała sobie głowy sprawdzaniem, bo po dziewiętnastu latach chciała jak najszybciej pozbyć się odpowiedzialności za mnie? Skoro nie przejmowali się nią jej rodzice i zostawili niemowlę na progu szkoły bez najmniejszej informacji, kim byli, to czemu miałby się nią przejmować ktoś inny? Joanna potknęła się o kamień, powróciło dawne poczucie odrzucenia. Znowu ogarnęła ją rozpaczliwa samotność, jak podczas wszystkich świąt Bożego Narodzenia, kiedy pozostałe uczennice wracały do domu na ferie, a ona zostawała w szkole. Nauczycielki robiły, co mogły, żeby ją wychować i wykształcić, ale mając tyle uczennic nie były w stanie poświęcać jej specjalnej uwagi, zresztą Joanna tego od nich nie oczekiwała. Chwaliły jej niezależność, nie zdając sobie sprawy, że to tak naprawdę tylko rezygnacja. Nie widziała sensu w proszeniu o coś, czego by i tak nie otrzymała. Kiedy po raz pierwszy zobaczyła Huntford Place z okna dyliżansu, była bardzo podekscytowana; miała nadzieję, że wreszcie przekona się, jak to jest być częścią prawdziwej