galochbasik

  • Dokumenty1 460
  • Odsłony643 633
  • Obserwuję776
  • Rozmiar dokumentów2.1 GB
  • Ilość pobrań416 000

Porter Jane - Władca wielkiej pustyni

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :795.7 KB
Rozszerzenie:pdf

Porter Jane - Władca wielkiej pustyni.pdf

galochbasik EBooki ROMANSE I EROTYKI ROMANS Z SZEJKIEM
Użytkownik galochbasik wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 122 stron)

Jane Porter Władca wielkiej pustyni Cykl: „Romans z szejkiem" - 27

PROLOG Szejk Khalid Fehr czytał ogłoszenie zamieszczone w internecie. Amerykanka zaginęła na Środkowym Wschodzie. Pomocy! Moja siostra zniknęła bez śladu dwa tygodnie temu. Nazywa się Oliwia Morse, ma 23 lata i 165 cm wzrostu, szczupła blon- dynka z niebieskimi oczami. Jest nieśmiała, mówi z południowym akcentem. Jeśli ktokolwiek ją widział lub wie, gdzie się znajduje, proszę o telefon lub e- mail. Rodzina jest zrozpaczona. Spojrzał ponownie na ostatnie zdanie. Wiedział dokładnie, co oznacza. Miał kiedyś dwie młodsze siostry, które nagle utracił. Przewertował jeszcze raz internetową tablicę ogłoszeń i odnalazł starszą wiadomość od tego samego Jake'a Morse'a. Zaginiona Amerykanka! Jeśli widziałeś tę kobietę, zadzwoń natychmiast lub wyślij e-mail, proszę. Do wiadomości dołączone było czarno-białe zdjęcie. Przedstawiało dziewczynę niewątpliwie ładną, lecz to wyraz twarzy i spojrzenie kobiety przykuły uwagę Khalida. Podobnie patrzyła kiedyś jego siostra Aman. Khalid doskonale pamiętał ten zawsze lekko speszony wyraz oczu. Aman była bardziej nieśmiała od swojej bliźniaczki, Dżamili, ale jej wrażliwość i subtelne poczucie humoru wyzwalały w ludziach to, co najlepsze. Gdy nagle zmarła, tydzień po śmierci Dżamili, serce Khalida pękło. Przyjrzał się jeszcze raz fotografii, zastanawiając się, gdzie jest teraz ta dziewczyna. Czy jest chora, ranna, czy martwa? Została porwana? Zamordo- wana? Zgwałcona? A może zniknęła z własnej woli, może kogoś lub czegoś się boi? RS

- Nic mi do tego - pomyślał, wstając od komputera. Uciekł od cywilizacji na pustynię, gdyż miał dość wielkomiejskiego ży- cia: nieustającego pędu, hałasu, przemocy, przestępstw... Ale gdyby chodziło o jego siostrę? Gdyby to Aman lub Dżamila zaginę- ły? Odwrócił się przy wyjściu z namiotu i jeszcze raz rzucił okiem na ekran komputera. Zawahał się, cofnął i zawołał jednego ze swoich ludzi. Mieszkał wprawdzie na odludziu, na środku wielkiej pustyni, ale był księciem z rodu Fehrów, a to oznaczało, że miał władzę i koneksje. Jeśli ta dziewczyna żyje gdzieś tutaj, tylko ktoś z jego pozycją może ją odnaleźć. RS

ROZDZIAŁ PIERWSZY Znalazł ją. Zajęło mu to trzy tygodnie i wymagało wielu starań: wynajęcia dwóch detektywów, pomocy sekretarza stanu, licznych uścisków dłoni, obietnic i gróźb. Wreszcie jednak miał się z nią spotkać. Pochylił się, by wejść przez niską bramę do więzienia, gdzie zaprowa- dzono go do skrzydła, w którym trzymano kobiety. Fetor niemytych ciał i przepełnionych toalet sprawiał, że żołądek podchodził mu do gardła. Więzienie Ozr miało reputację jednego z najgorszych w całym regionie. Strażniczka przy wejściu do kobiecego skrzydła długo przyglądała się je- go przepustce. W końcu powiedziała: - Proszę za mną. Poszli przez nisko sklepione korytarze. Przez całą drogę wyciągały się do nich ręce kobiet, które po arabsku, persku, a nawet po angielsku błagały o po- moc, łaskę, lekarza, prawnika... Ozr było ostatnim miejscem na ziemi, w którym Khalid chciałby się zna- leźć. Stąd się nie wychodziło. Kiedyś wtrącono tu jego licealnego kolegę. Mi- mo że ojciec Khalida, władca księstwa Sark, dołożył wszelkich starań, by po- móc w jego uwolnieniu, słuch o nim zaginął. Dżabal był niebezpiecznym krajem, od lat panowała tu dyktatura, a tury- stów przestrzegano, by się tu nie zapuszczali. Oliwia Morse najwyraźniej zi- gnorowała te ostrzeżenia. Strażniczka zatrzymała się przed celą, w której siedziała tylko jedna ko- bieta. Spod zasłony na jej twarzy wystawał kosmyk blond włosów. Oliwia! - pomyślał Khalid ze ściśniętym sercem. Ale uwięziona kobieta nie przypominała tej pięknej dziewczyny z foto- RS

grafii. Spojrzenie miała puste, wyglądała na zupełnie otępiałą. - Oliwia Morse? - zapytał Khalid, podchodząc do krat. Postać podniosła głowę, ale nie spojrzała w stronę szejka. - Jesteś Oliwią Morse, prawda? - powtórzył pytanie. Dziewczyna siedziała skulona na ziemi pod ścianą, jakby starała się skryć przed ludzkim wzrokiem, udać, że jej nie ma. Przesłuchania za każdym razem kończyły się biciem. Czy jeszcze nie zrozumieli, że nie znała odpowiedzi na ich pytania? Zamknęła oczy w nadziei, że ten człowiek da jej spokój. Czemu nie została w domu, w Kansas? Była tam taka szczęśliwa. Co jej przyszło do głowy, by marzyć o podróży wielbłądem przez pustynię, o zwie- dzaniu grobowców, o rejsie po Nilu... - Oliwio! Gdy usłyszała ten nalegający szept, znowu ogarnął ją strach. Odwróciła głowę i niepewnie powiedziała łamanym arabskim: - Nie wiem, kim ona była... - Później zajmiemy się zarzutami - odpowiedział mężczyzna piękną an- gielszczyzną, bez śladu obcego akcentu - ale najpierw musimy ustalić coś in- nego. To, że ten człowiek mówił po angielsku, napełniło ją jeszcze większym lękiem. - Gdybym wiedziała, kim ona była, powiedziałabym. Bardzo chcę wrócić do domu. - Wierzę ci. - Usłyszała łagodny ton, tak różny od głosów, do których przywykła w Ozr. - Chcę do domu - powtórzyła szeptem, ocierając łzy brudną ręką. - Ja też chcę, żebyś tam wróciła. Nikt dotąd nie dał jej choćby cienia nadziei, że opuści to miejsce. Oliwia RS

odwróciła głowę i spojrzała na mężczyznę. Mimo panującego w korytarzu półmroku dostrzegła, że był znacznie wyższy od jej dotychczasowych opraw- ców. Czarna szata ozdobiona złotymi nićmi podkreślała jego sylwetkę. - Chcę cię stąd wydostać - ciągnął - ale nie mamy wiele czasu. Rozdarta między nadzieją i przerażeniem, Oliwia przycisnęła kolana do piersi. - Kto cię przysłał? - spytała. - Twój brat. - Jake? Jake jest tutaj? - Prosił, żebym cię odnalazł. Dziewczyna poderwała się z ziemi, ale musiała się oprzeć o ścianę, żeby nie upaść. - Jake wie, że tu jestem? - Wie, że cię szukam. - Mówili, że nigdy stąd nie wyjdę, dopóki się nie przyznam do winy i nie wskażę pozostałych. - Nie przewidzieli, że masz mocnych protektorów. - A mam? - Teraz już tak. Jestem szejk Khalid Fehr z Sark. - Sark graniczy z Dżabalem. - Tak, i z Egiptem. Trzeba będzie wielu zabiegów dyplomatycznych, że- by cię wyciągnąć, a mamy mało czasu. Muszę jeszcze załatwić kilka spraw, ale wrócę... - Nie! - Oliwia nie chciała krzyczeć, ale spanikowała. Rzuciła się do krat i chwyciła Khalida za ubranie. - Nie zostawiaj mnie! Proszę! Błagam! - Muszę dopełnić formalności. Bez tego cię nie uwolnią. RS

- Nie! Nie odchodź! - Wrócę. Obiecuję. - Boję się tego miejsca - wyszeptała. - Boję się strażników, ciemności. Boję się, bo czasem słyszę takie straszne krzyki i ktoś po prostu znika. - Postaram się szybko wrócić. - A jak ci nie pozwolą? Był u mnie raz amerykański ambasador i więcej się nie pokazał. - W Dżabalu nie ma amerykańskiej ambasady - odparł Khalid. - To był ich fortel, żeby cię złamać. - Ty też jesteś fortelem? - W pewnym sensie. - Już nie wiem, w co mam wierzyć. - Uwierz w to, że wrócę. Będę jak najszybciej. - Nie zapomnij o mnie - wyszeptała zrezygnowana. - Nie bój się, nie zapomnę, tylko wytrwaj. Patrzyła mu z bliska w oczy, chcąc się upewnić, czy nie kłamie. Tyle razy ją tu oszukano i powoli zaczynała myśleć, że już nigdy nie opuści Ozr. - A co będzie, jeśli mnie przeniosą gdzie indziej? - zapytała, zaciskając dłoń na jego rękawie. - Nie zrobią tego. - Skąd wiesz? - Nie są głupcami. Wiedzą, że się widzieliśmy, że rozmawialiśmy. Przytaknęła w milczeniu, ale wcale nie poczuła się pewniej. Już zbyt dłu- go siedziała w Ozr, zbyt dużo widziała. Strażnicy robili tu, co chcieli. Szejk delikatnie wyswobodził rękaw i powoli odszedł. Oliwia mogła tylko powtarzać w myślach: „Wróć, wróć, proszę". Miała wrażenie, że czekała całą wieczność, ale w końcu szejk znowu RS

przyszedł. Tym razem z dwoma urzędnikami więziennymi. Jeden otworzył ce- lę i wywołał ją. Wyszła bez wahania. Nie znała tego mężczyzny, który nazywał siebie szejkiem, ale wrócił, jak zapowiedział, i to jej wystarczyło. Dawał na- dzieję, a wszystko było lepsze od pozostania w Ozr. Gdy szli korytarzami, trzymała się jak najbliżej wybawcy. Na zewnątrz było bardzo jasno i gorąco. Uderzona blaskiem słońca, zachwiała się i instynk- townie wyciągnęła rękę, by się o coś oprzeć. Natrafiła na umięśniony tors Kha- lida. Szejk podtrzymał ją za łokieć. - Och, przepraszam - powiedziała, z trudem łapiąc równowagę. - Dobrze się czujesz? - zapytał troskliwie głębokim, niskim głosem. Potaknęła głową, ale nie odsunęła się od tego ciemnoskórego mężczyzny, choć budził w niej lęk. - Tyle tu słońca... - próbowała się usprawiedliwiać. Khalid jedną ręką podtrzymywał Oliwię, a drugą zdjął swoje przeciwsło- neczne okulary i podał dziewczynie. - Dawno nie byłaś na zewnątrz. Oliwii trzęsły się nogi, nie wiedziała jednak, czy tak podziałało na nią słońce, czy też raczej bliskość tego tajemniczego mężczyzny. Nałożyła okula- ry, które natychmiast się zsunęły na czubek nosa. - Lepiej je zabierz - powiedziała. - Są dla mnie za duże. - Ale twoje oczy ich potrzebują - odparł Khalid tonem nieznoszącym sprzeciwu. Podjechało kilka samochodów z przyciemnionymi szybami. Wysiedli z nich mężczyźni w burnusach. Przestraszona Oliwia przycisnęła się do szejka tak blisko, że poczuła ciepło jego ciała. - To moi ludzie - uspokoił ją Khalid. - Zawiozą nas bezpiecznie na lotni- sko. RS

Przytaknęła, ale lęk jej nie opuścił. Kiedy przeglądała w biurze przewodniki turystyczne, nie myślała o pro- blemach. To miała być ekscytująca przygoda: piramidy, przejażdżka wielbłą- dem po pustyni, rejs po Nilu. Każdego dnia inne starożytne miasto, inna świą- tynia. Nigdy wcześniej nie wpadła w tarapaty. Zawsze była grzeczna i rozsąd- na. Otworzyły się przed nią tylne drzwi samochodu. Szejk usiadł obok kie- rowcy, z przodu. Oddawała się w ręce człowieka, o którym nic nie wiedziała. - Mogę ci zaufać? - zapytała. - Być może to ja powinienem zadać ci to pytanie - odparł. - Z twojego powodu narażam na szwank swoje imię i reputację. Mogę ci zaufać, Oliwio Morse? Szejk spojrzał na nią tak, że poczuła ciarki na plecach. Bez wątpienia różnił się od znanych jej dotychczas mężczyzn. Kłopot w tym, że miała mało doświadczeń w kontaktach z mężczyznami, a ten, który był jej najbliższy - brat Jake - nie należał do osób skomplikowanych. Natomiast szejk Fehr sprawiał odmienne wrażenie. - Oczywiście, że możesz mi zaufać - odpowiedziała, czując w brzuchu dziwne łaskotanie, choć jeszcze nie wiedziała, jak nazwać to uczucie. - Skoro tak, jedźmy. - Szejk wydawał się zniecierpliwiony. - Będziesz bezpieczna dopiero wtedy, kiedy dotrzemy do moich ziem. Siedząc w zacisznym wnętrzu samochodu, Oliwia zagarnęła kosmyki brudnych włosów za uszy. Marzyła o kąpieli. Czuła, że wygląda strasznie, a pachnie jeszcze gorzej. - Przepraszam, wiem, że przydałby mi się prysznic - powiedziała. - Myślałem właśnie o tym, jak bardzo się ucieszy twój brat, kiedy usły- szy, że jesteś cała i zdrowa. Musisz do niego szybko zadzwonić. RS

- Tak. Traciłam już nadzieję, że kiedykolwiek stamtąd wyjdę. - Miałaś szczęście, którego brakuje większości uwięzionych tam kobiet. - Pomagałeś już wcześniej nieznajomym? - Tak. Szejk odwrócił się tyłem do Oliwii, dając jej wyraźnie do zrozumienia, że nie życzy sobie dalszych pytań. Jego wyniosłość wyraźnie nie zachęcała do konwersacji. Ponadto wysoki, potężnie zbudowany mężczyzna o ciemnej kar- nacji, onieśmielał Oliwię. - Zbliżamy się do Hafelu, stolicy Dżabalu - odezwał się po jakimś czasie szejk. - Widziałaś to miasto? Oliwia pocierała swój posiniaczony nadgarstek. - Nie dotarłam tak daleko. - Gdzie cię aresztowano? - Na głównej drodze znad granicy do Hafelu - westchnęła ze smutkiem. - Siedziałam spokojnie w autobusie, a za moment byłam już w drodze do Ozr. Nastąpiła dłuższa chwila milczenia. Wreszcie Oliwia zapytała: - Czy zatrzymamy się w Hafelu? - Nie - odpowiedział krótko Khalid. Właśnie wjechali w uliczki liczącego dwa tysiące lat miasta. Nowoczesne budynki wyrastały tam spomiędzy rzymskich ruin. - To fascynujące miejsce, ale ludzie na Zachodzie nie mają o nim pojęcia - dodał szejk. - Dobrze je znasz? - Dawno temu je znałem. - Co się zmieniło? - Wszystko - żachnął się. - Kiedy byłem dzieckiem, mój ojciec przyjaźnił się z władcą tego emiratu, ale później emira obalono i władzę przejęli jego ofi- RS

cerowie. Nie wiedziałem nawet, czy mnie przepuszczą przez granicę. - Dlaczego? - Wyciągam ludzi z więzień. Temu rządowi raczej się to nie podoba. Nie przepadają za mną. - Czemu więc cię wpuścili? - Opłaciłem kilku wysoko postawionych urzędników. - Przekupiłeś ich? - Nie miałem wyboru. Nie mogłem przecież pozwolić, byś stanęła przed trybunałem w Ozr. Wierz mi, wyrok nie byłby korzystny dla ciebie. Oliwia przygryzła wargę i odwróciła wzrok. Jechali właśnie przez jakąś dużą aleję, może centrum miasta. U zbiegu ulic stały stragany z dymiącym je- dzeniem. - Wyrok byłby surowy? - Oliwia zapytała niepewnie. - Przecież nic złego nie zrobiłam. - Wierz mi, mógł być nawet śmiertelnie surowy. - Ale ja chciałam tylko przeżyć jakąś przygodę... Nie spodziewałam się takiego koszmaru. Zadzwoniła komórka. Szejk rozmawiał przez telefon, wpatrując się w ko- rowód policyjnych samochodów przed nimi. Po chwili kierowca zwolnił i za- trzymał się przy krawężniku. - Ten koszmar jeszcze się nie skończył - powiedział szejk, odkładając te- lefon. - Czeka nas kontrola. Załóż kaptur i dokładnie zasłoń włosy i twarz. Wziął przeciwsłoneczne okulary z siedzenia i podał je Oliwii. - Załóż je i nie zdejmuj, dopóki ci nie powiem - dodał, po czym wysiadł z samochodu i dokładnie zamknął drzwi. RS

ROZDZIAŁ DRUGI „Koszmar jeszcze się nie skończył" - te słowa szejka brzmiały Oliwii w uszach. Obserwowała uważnie, jak podchodzi do grupy policjantów. Otoczyli go kołem, lecz on wyraźnie nie stracił pewności siebie. Dyskutował z przeję- ciem. Z jego gestykulacji można było wywnioskować, że rozmowa dotyczyła kogoś w aucie. Bez wątpienia chodziło o nią. Po kilku minutach szejk wrócił do samochodu i szeroko otworzył tylne drzwi, a umundurowani ludzie zaczęli zaglądać do środka. Przerażona Oliwia pochyliła głowę, jakby cała chciała się ukryć za dużymi okularami. Po chwili, która wydawała się jej wiecznością, Khalid wsiadł i powiedział coś do kierow- cy po arabsku. Samochód wolno ruszył. - Wszystko w porządku? - zapytała zdenerwowana Oliwia. - Tak - odparł szejk. - Czego oni chcieli? - dopytywała się. - Chcieli wiedzieć, czy legalnie przekroczyłem granicę i co potem robi- łem. - Powiedziałeś im prawdę? - Częściowo. Jestem tu legalnie, ale nie wiedzą, dlaczego. Inaczej jecha- łabyś już z nimi z powrotem do Ozr. - Jaką wersję znają? - Że przewożę kogoś z rodziny. - I uwierzyli? - Wiedzą, kim jestem - powiedział. - Nie są na tyle odważni, by mi się wprost sprzeciwić. Ale Oliwia wyraźnie wyczuwała, że coś jest nie tak. Szejk Fehr nie po- wiedział jej wszystkiego, wiedziała to. Tym razem nie da się zwieść. Zbyt dużo RS

zapłaciła za to, że zbagatelizowała swój wewnętrzny alarm, kiedy zgodziła się wziąć do plecaka torebkę Elsie. Instynktownie przeczuwała wtedy, że to dziw- na prośba, ale nie była świadoma niebezpieczeństwa. - Ci policjanci nie wyglądali na zadowolonych. - Próbowała wybadać szejka. - Chodzi o różnice kulturowe. - Różnice kulturowe? - Tak. Podróżujemy razem, choć nie jesteśmy spokrewnieni, a w Dżabalu to jest nielegalne. - Mogą mnie więc znowu aresztować - wyszeptała przerażona. - Dlatego musimy jak najszybciej wydostać się stąd. Pół godziny później dotarli do małego lotniska położonego na obrzeżach miasta. Samochód podjechał bezpośrednio do pasa startowego i zatrzymał się tuż przy schodkach prowadzących na pokład srebrzystego samolotu z czarno- złotym emblematem na ogonie. W drzwiach maszyny przywitała ich stewardesa. - Proszę wskazać pani miejsce. Ja muszę jeszcze omówić plan podróży - powiedział szejk i skierował się wprost do kabiny pilotów. Stewardesa zaprowadziła Oliwię do jednego z czterech skórzanych foteli, które znajdowały się w saloniku. - Czy ma pani jakiś bagaż? - zapytała stewardesa. - Nie mam nic - odpowiedziała Oliwia, zapinając pasy. Nagle uświadomiła sobie, że w Ozr straciła bagaże, dokumenty, pienią- dze. Zabrano jej nawet ubrania, dając w zamian jakieś stare łachy. Nie miała ze sobą nic. Za co wróci do domu? W co się przebierze, nie może przecież cho- dzić taka brudna? - Zimno pani? - zapytała troskliwie stewardesa, widząc, że Oliwia drży. RS

- Trochę - odpowiedziała. - Biedactwo. Może przynieść koc? Wygląda pani na chorą. - Poproszę. - Oliwia uśmiechnęła się z wdzięcznością. Kobieta przykryła jej nogi kocem. Wyraźnie jej współczuła. - Przykręcę klimatyzację. A może przynieść pani coś gorącego do picia? Kawę lub herbatę? - Poproszę kawę z mlekiem i cukrem, jeśli to nie sprawi kłopotu. - Oczywiście. Stewardesa poszła do kuchni, a Oliwia otuliła się kocem. „Nie mam nic, ale żyję, i to jest najważniejsze. To niesamowite - myślała - rano drżałam jeszcze w celi, a teraz siedzę w prywatnym odrzutowcu, obsłu- giwana jak królowa". Gdy małymi łykami piła gorącą kawę, Khalid uzgadniał szczegóły z pilo- tami. - Jest zmiana planów - zapowiedział szejk. Kapitan podniósł wzrok znad dziennika pokładowego, który właśnie przeglądał. - Możemy mieć kłopoty, bo brakuje nam paliwa - westchnął drugi pilot. - Nie zezwolili nam na tankowanie. - Wcale mnie to nie dziwi. My też mieliśmy przygodę po drodze. - Szejk starał się mimo wszystko zachować spokój. - Chodzi o to, żeby nie lecieć bezpośrednio do Sark? - upewnił się kapi- tan, który doskonale rozumiał sytuację. Szejk skinął głową. - Nie chcę w tę sprawę wmieszać mojego brata - dodał. - Stosunki z Dża- balem są bardzo napięte. Ich pogorszenie oznacza międzynarodowy konflikt. - Chyba mamy gości. - Drugi pilot wskazał ruchem głowy na policyjne RS

samochody zbliżające się do pasa startowego. - Ciekawe, po kogo jadą? - Po mnie, po mojego gościa lub po nas oboje. - Khalid wydawał się nie- poruszony. - Ale wieża chyba nic nie wie, bo właśnie dostaliśmy zgodę na start - krzyknął kapitan. - Wiejemy stąd jak najszybciej. - Źle się czujesz? - zapytał szejk, który usiadł w fotelu naprzeciwko Oli- wii i zapiął pasy. - Było mi zimno - odpowiedziała, czując, jak cały samolot przenikają wi- bracje uruchomionych silników. - Jesteś bardzo blada - zauważył szejk. - To z nerwów. I trochę mi zimno, ale powoli dochodzę do siebie. - Oli- wia próbowała się odkryć, ale mężczyzna powstrzymał ją. - Zostaw, nie przeszkadza mi, że siedzisz w kocu. Musisz się rozgrzać i rozluźnić. Dziewczyna spojrzała na niego z uwagą. Miał bardzo inteligentną twarz, ale trochę za długi nos. Lecz to, co powinno pozbawić go atrakcyjności, doda- wało mu tajemniczego uroku. Wydał się Oliwii na swój sposób bardzo pocią- gający. Odwróciła oczy lekko onieśmielona i nagle... dostrzegła rozbłyski nie- biesko-czerwonego światła w oknach. Z przerażeniem zobaczyła korowód sa- mochodów z kogutami na dachach sunących wzdłuż startowego pasa. - Policja - stwierdził beznamiętnie szejk, widząc jej wystraszoną minę. - Czego chcą? - zapytała drżącym głosem. - Nas - odparł Khalid. - Nas - powtórzyła niemal bezgłośnie. - Nie martw się, spóźnili się, już nas nie dogonią. Jakby na potwierdzenie tych słów samolot łagodnie oderwał się od ziemi. RS

Wkrótce nie było już widać ani policyjnych kogutów, ani nawet świateł miasta. Krajobraz w dole zdominowały natomiast równiny w kolorze khaki. Kiedy już mogli rozpiąć pasy, Oliwia poczuła się bezpieczniejsza. Wy- ciągnęła się swobodnie w fotelu i zamknęła oczy. Wreszcie była wolna i już niedługo wróci do domu. Tak bardzo chciała, by wspomnienia przestały mieć dla niej znaczenie, by przeszłość zatarła się w pamięci. - Piękny widok - rzekła, spoglądając za okno. - To wielka pustynia Sark. Jedna z największych w północnej Afryce. - Czytałam o tym - dodała nieśmiało. - Kiedyś była to ponoć tropikalna równina, a w górach można jeszcze zobaczyć pradawne malunki przedstawia- jące tamtą bujną roślinność. - Teraz pozostały po niej tylko nieliczne oazy. - Szejk też napawał oczy widokiem swojej pustyni z góry. - Wyczytałam, że przez tereny obecnej pustyni biegł niegdyś szlak ku- piecki łączący Afrykę z wybrzeżem. I że wykorzystywali go starożytni Feni- cjanie, Grecy, potem Rzymianie... Ale komu ja to mówię, przecież tyto wszystko wiesz. - No, no, Amerykanka, która interesuje się tak obcymi jej krainami. - Nie możesz oceniać Amerykanów przez pryzmat tego, co wyczytasz w gazetach. - Nie mogę? - zapytał drwiąco. - To tak, jakbym oceniała cały ten region przez pryzmat tego, co mi się przydarzyło w Ozr. - Pozwoliła sobie na uszczypliwość, bo trochę ją zdener- wowało podejście szejka. Samolot wyraźnie się pochylił na lewe skrzydło. Zmieniali kierunek tra- sy. - Dokąd lecimy? - zapytała, gdy pilot wyrównał. - Do Sark? RS

- Nie, do moich przyjaciół, u których będziesz bezpieczna. Ciekawi mnie jednak, dlaczego dziewczyna z małego miasteczka w Stanach wie tak dużo o Środkowym Wschodzie. - To proste. Całymi dniami przeglądam turystyczne foldery. Pracuję w biurze podróży. - Jesteś podróżniczką? - Nie. - Potrząsnęła głową. - Organizuję wycieczki innym. Ten wyjazd, to była moja pierwsza samodzielna wyprawa. Nagle samolot znowu się zakołysał i zaczął zakręcać. Stewardesa pode- szła do Khalida i poinformowała go, że z braku paliwa będą zmuszeni lądować w Kairze. - Dziękuję - odparł szejk, starając się nie patrzeć na Oliwię. Sprawy zaczynały się komplikować. Zamierzał jeszcze dziś wysłać dziewczynę prywatnym samolotem do Nowego Jorku - chciał tylko, żeby wcześniej zbadał ją jego lekarz - a tu muszą zahaczyć o Kair. Oliwia też poczu- ła ukłucie strachu. - Kair? Tam jechałam, kiedy mnie aresztowano! Chciałam zobaczyć pi- ramidy. Mam nadzieję, że to nie oznacza kolejnych kłopotów. - Hm. - Khalid nie chciał jej okłamywać. - Odlecimy tak szybko, jak to tylko będzie możliwe. - Skąd ten pośpiech? - dopytywała się Oliwia, starając się wyczytać z je- go spojrzenia wszystko, czego nie powiedział wprost. - Przecież marzysz, by wrócić już do domu? Przytaknęła, ale bez przekonania. Trudno. Khalid nie zamierzał tłumaczyć dziewczynie, że sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana, niż jej się wydaje. Od dziesięciu lat pomagał takim jak ona - niewinnym, czasem naiwnym turystom, którzy wpakowali się RS

w kłopoty. Miał wpływowych przyjaciół, którzy mu to ułatwiali. Teraz musiał się skupić na tym, by jak najszybciej znaleźli się w stosunkowo bezpiecznym miejscu. - Jeszcze dzisiaj powinniśmy dotrzeć do moich przyjaciół - powtórzył stanowczo. - A teraz się odpręż i spróbuj przespać. Dowiesz się więcej już na miejscu. Ale dwadzieścia minut później, kiedy samolot łagodnie wylądował, wy- raźnie poirytowany Khalid zakomunikował Oliwii: - Zostajemy w Kairze. Czeka już na nas samochód. - Co się stało? - zapytała z niepokojem, nie umiejąc rozpiąć pasów bez- pieczeństwa. Szejk przywołał ruchem ręki stewardesę, która pomogła Oliwii. - Porozmawiamy później - powiedział. - A teraz musimy się pospieszyć, bo i tak będziemy stali w korkach. Podała mu dłoń i... poczuła, jakby coś między nimi zaiskrzyło. Chciała zabrać rękę, ale bała się go urazić. Wsiedli do samochodu i pojechali szerokimi ulicami Kairu. Całą drogę Oliwia zastanawiała się, kim jest jej wybawca. Nigdy wcześniej nie znała ni- kogo, kto podróżowałby własnym odrzutowcem. Skąd ma tyle pieniędzy i dla- czego się naraża na niebezpieczeństwo? Może robi to dla pieniędzy? Ta myśl była równie niemiła, jak zapach więziennych ubrań. Dotknęła kwefu. Ciągle miała go na sobie. Dopiero teraz skojarzyła, że stewardesa nie nosiła zasłony. - Czy mogę to zdjąć? - zapytała Khalida. - Jeśli wolisz. W Dżabalu to było niemożliwe, ale tutaj wybór należy do kobiety. - To znaczy, że niektóre same chcą zasłaniać sobie twarz? - Traktują kwef jako zabezpieczenie przed niechcianymi zaczepkami ze RS

strony mężczyzn - odpowiedział szejk. Przyjrzał się jej uważnie. - Rzeczywiście powinnaś zmienić ubranie. To pachnie więzieniem na od- ległość. - Nienawidzę go. Dostałam je w dniu aresztowania, gdy zabrali mi moje rzeczy. - W hotelu kupimy ci wszystko, co potrzebne. - Dziękuję. - Łzy napłynęły jej do oczu. Rozpłakała się z wyczerpania i szczęścia. Już niedługo wróci do domu. Zapragnęła natychmiast zadzwonić do mamy, do Jake'a. Na razie jednak musi się wziąć w garść. - Dlaczego zostajemy w Kairze? - zapytała, żeby przestać się roztkliwiać nad sobą. - Pilot podejrzewa wyciek paliwa. Chciał to sprawdzić przed odlotem... - Szejk zawiesił głos, jakby nie do końca zgadzał się z tą decyzją. Ale jej było już wszystko jedno. Na dzisiaj miała dość. Dość emocji, przygód, strachu i tych wszystkich obcych ludzi, którym musiała w ciemno za- ufać. - Będę mogła chociaż zadzwonić do domu? - zapytała, z trudem po- wstrzymując się od kolejnego wybuchu płaczu. - Myślę, że najpierw powinien zbadać cię lekarz. - Dlaczego? Nic mi nie jest. - Nie miała ochoty, by znowu ktoś obcy ją dotykał. - To standardowa procedura, gdy ktoś wychodzi z więzienia. - Jak często to robisz? - przerwała Khalidowi obcesowo. - Dostatecznie często, by mieć pewność, że nie ma pani wyboru, panno Morse - odpowiedział zniecierpliwiony jej uporem. - Nie zamierzam ryzyko- RS

wać. Spędziłaś w Ozr wiele tygodni, a to jest wylęgarnia chorób. - Ale chyba niczego nie złapałam, bo czuję się dobrze. I obiecuję, że zaj- mę się swoim zdrowiem natychmiast po powrocie do domu. Od razu zrobię sobie kompletne badania. Mimo że szejk wyratował ją z Ozr, nie potrafiła już do końca zaufać ani jemu, ani nikomu w tej części świata. Kultura tych ludzi wydawała się jej zbyt obca, zbyt niezrozumiała. Zalała ją nowa fala tęsknoty za rodziną, przy- jaciółmi, Stanami. - Jeśli nie dasz się zbadać, nie pozwolą ci wrócić do domu - powiedział twardo szejk. - To warunki rządu czy twoje? - zapytała równie ostro. - I rządu, i moje. A więc nie miała wyjścia. Dla Khalida nie miało znaczenia, że się obraziła. Musiał być ostrożny. Podejmował wielkie ryzyko, pomagając uciekinierom. Zatęsknił za swoją pu- stynią, gdyż tylko tam odnajdywał spokój. Nie zamierzał zostać bohaterem. Kiedyś kochał inne życie - studia i karierę - lecz to wszystko się skończyło wraz ze śmiercią jego sióstr. Pomyślał o Oliwii i Jake'u. Jej rodzina musiała niemało przeżyć w ciągu ostatnich kilku tygodni. W szybie samochodu widział odbicie Oliwii. Była wy- lęknionym cieniem tej pięknej dziewczyny z fotografii. Poczuł gniew na tych, którzy doprowadzili ją do takiego stanu. - Doktor jest moim przyjacielem - powiedział ugodowo. - Staram się tyl- ko ci pomóc. - Więc wyślij mnie natychmiast do domu - odparła łamiącym się głosem. „Nie tylko ty chcesz być w domu" - pomyślał szejk. RS

Dotychczas sprzyjało mu szczęście - wszystkie akcje ratunkowe kończyły się w ciągu dwudziestu czterech godzin. Tym razem wszystko szło inaczej. Nie wróżyło to dobrze im obojgu. ROZDZIAŁ TRZECI Pół godziny później dotarli do Mena House Oberoi, słynnego hotelu usy- tuowanego w historycznym budynku na przedmieściach Kairu, w cieniu pira- midy Cheopsa. Podjazd był obstawiony czarnymi limuzynami. - Wygląda, jakby czekali na prezydenta Stanów Zjednoczonych - sko- mentowała Oliwia, przyglądając się luksusowym autom i licznej ochronie. - Ciekawe, kogo tak witają? - Nas - powiedział beznamiętnie Khalid. Kiedy wysiadał, ochroniarze natychmiast otoczyli samochód, a jeden z mężczyzn powiedział: - Wasza Wysokość, hotel jest bezpieczny. Oliwia oniemiała. - Kim ty jesteś? - Nagle wszystkie elementy układanki zaczęły pasować. - Już wiem! Twoim bratem jest książę Fehr! - Tak, jestem Khalid Fehr, brat władcy księstwa Sark. - A więc jesteś z rodziny książęcej? Khalid przemilczał pytanie. Poprowadzono ich do apartamentu, który składał się z dwóch ogromnych sypialni i odpowiednich łazienek, a także z salonu i jadalni. Z okien rozciągał się fascynujący widok na skąpaną w popołudniowym słońcu wielką piramidę Cheopsa. - Niesamowite. - Oliwii zaparło dech w piersiach. RS

Oliwia wciąż nie mogła oderwać oczu od świadectw niezwykłej przeszło- ści tego kraju. Właśnie po to, by zobaczyć cuda starożytności, chciała przyje- chać do Egiptu. - Przyszedł lekarz. - Przerwał jej rozmyślania Khalid. Odwróciła się od okna z niechęcią i ze zdziwieniem zobaczyła, że obok szejka stoi ubrana w tradycyjną arabską suknię... kobieta. - Nazywam się Nenet Hassan i jestem lekarzem - powiedziała nieznajo- ma. - Od studiów przyjaźnimy się z szejkiem Fehrem. Zapewniam, że badanie nie będzie bolało i potrwa krótko. Czy możemy przejść do twojego pokoju? Oliwia nie chciała być badana, ale nie było sensu dłużej się upierać. Otworzyła drzwi do swojej sypialni. Khalid czekał na Nenet w salonie, wyglądając przez to samo okno, od którego wcześniej nie mogła się oderwać Oliwia. - I jak? - zapytał, gdy Nenet wyszła z sypialni Oliwii. - Ma kilka siniaków, ale ogólnie jest chyba zdrowa. Teraz poszła się wreszcie wykąpać. - Była bita? - Na to wygląda, ale można się było tego spodziewać. Od dawna wiado- mo, że strażniczki są bardziej agresywne wobec więźniarek niż strażnicy wo- bec więźniów mężczyzn, choć częściej też stosują przemoc psychiczną niż fi- zyczną. - A co z narkotykami? - Podejrzewasz ją, że bierze? - Nie, ale wolę się upewnić. - Nie widziałam śladów po igłach ani żadnych innych nakłuć. Nie zacho- wuje się też jak uzależniona narkomanka. Naprawdę zamierzasz ją poślubić, RS

czy to tylko plotki? - zapytała nagle Nenet. Khalid odwrócił się od okna. - Skąd o tym wiesz? - Wydawał się zaskoczony. - Skąd wiem? Wszystkie gazety o tym trąbią. Wysoki urzędnik z Dżabalu twierdzi, że odwiedziłeś ich kraj, by przywieźć do domu narzeczoną. - Nenet przełknęła ślinę. - Ta... ta... Amerykanka... Czy to ona jest twoją wybranką? „Fatalnie się stało - pomyślał Khalid. - Przy odrobinie szczęścia Oliwia powinna była polecieć spokojnie do domu. Szkoda, że nie udało się uniknąć w Dżabalu spotkania z policją. Musiałem nakłamać i wyniknęły z tego niepo- trzebne plotki". - Nie zamierzam o tym rozmawiać - powiedział stanowczo. Kiedyś spotykał się z Nenet, ale było to, zanim umarły jego siostry. Gdy jego świat się zawalił, zerwał z nią, a ona napisała mu, że zaczeka, aż jego rany się zabliźnią. On jednak nie chciał, by się zabliźniły, dlatego porzucił dawne życie i ludzi, którymi się wcześniej otaczał. - Przepraszam - powiedziała Nenet. - Nie złość się. Wiem, że nie powin- nam się wtrącać, ale nie mogę też spokojnie się przyglądać, gdy chcesz sobie złamać życie. - Ja chcę złamać sobie życie? - Nie oszukasz mnie, widzę, że zamierzasz się dla niej poświęcić. A prze- cież już tyle dobrego dla innych zrobiłeś, już tyle wycierpiałeś. Tyle razy po- mogłeś ludziom w beznadziejnej sytuacji. Nie jesteś tej dziewczynie nic wi- nien, a już na pewno nie swoją wolność i przyszłość. Łazienka przylegająca do sypialni przypominała Oliwii wielką piramidę za oknem. Posadzka była marmurowa, baterie złocone, a ściany wyłożono ma- teriałem podobnym do kości słoniowej. Obok wanny stały trzy kryształowe RS

słoje wypełnione solami do kąpieli o zapachu werbeny, kwiatu pomarańczy i hiacynta. Oliwia nie odmówiła sobie powąchania każdego słoja. Tak długo wysiedziała w piekle, a kiedy opuściła ją nadzieja, nagle zna- lazła się w pałacu. A wszystko stało się tak szybko, że poczuła się oszołomio- na. Rozebrała się i wyrzuciła znienawidzone więzienne łachy do kosza na śmieci. Napuściła wody do wanny i przyjrzała się sobie w lustrze. Bardzo schudła, właściwie zmizerniała. Na ramionach i łydkach miała wielkie siniaki. Ale nie szkodzi. Wkrótce będzie w domu. Już wkrótce... Wsypała do wody garść soli o zapachu werbeny i ostrożnie się zanurzyła. Leżała w wannie, rozkoszując się gorącą kąpielą tak długo, aż woda wystygła. Później, ubrana w biały szlafrok, czysta i pachnąca wróciła do sypialni i... Nagle zdała sobie sprawę, że nie wie, co ma dalej robić. Poczuła się niepewnie. Dzieliła apartament z obcym mężczyzną, a poza szlafrokiem nie miała innych ubrań. Nie potrafiła już cieszyć się pięciogwiazdkowym hotelem, z jego egzo- tycznym wystrojem i pięknymi widokami, gdy jej matka i brat zamartwiali się o nią. Podeszła do telefonu i wystukała numer do domu. W tej samej chwili usłyszała pukanie do drzwi. - Sekundę - powiedziała. Pomyliła się, wybierając numer, i zaczęła od nowa. - Musimy porozmawiać - nalegał zza drzwi Khalid. - Dobrze. - Drżącymi palcami skończyła wybieranie. - Zaraz wyjdę. - Naprawdę powinniśmy porozmawiać, zanim zadzwonisz do domu. Mu- szę ci najpierw o czymś powiedzieć. - Nie dawał za wygraną. W słuchawce długi przerywany sygnał sugerował, że linia jest wolna. Oliwia wyobraziła sobie, jak matka szuka teraz telefonu, za moment odbierze. RS