ROZDZIAŁ PIERWSZY
– Co za wariat postanowił żeglować przy takiej pogodzie?! – mruknęła pod no-
sem Lexi, kierując helikopter ratowniczy straży przybrzeżnej w stronę cieśniny
Solent. Wąski pas wody oddzielający linię brzegową południowej Anglii od wyspy
Wight cieszył się ogromną popularnością wśród wielbicieli sportów wodnych.
W ciepłe letnie dni spokojna błękitna tafla morska usiana białymi żaglami łódek
stanowiła idylliczny widok. Jednak w tym roku październik przyniósł kilka wyjąt-
kowo gwałtownych burz, które przegoniły resztki lata i wzburzyły morskie fale
rozbijające się z hukiem o wapienne klify. Spienione grzywy połyskiwały złowro-
go w świetle reflektora, ale Lexi wiedziała, że o wiele większe niebezpieczeń-
stwo czaiło się pod powierzchnią wody, gdzie silne morskie prądy opływały ostre
skały, gotowe w każdej chwili zatopić nierozważnych żeglarzy. W słuchawkach
usłyszała odpowiedź drugiego pilota:
– Jacht wzywający pomoc brał udział w zawodach. Najwyraźniej sternik miał
nadzieję, że zdąży przed sztormem, ale zahaczyli o mieliznę i łódź zaczęła na-
bierać wodę.
Lexi zaklęła pod nosem.
– Sternik ryzykował życie, żeby wygrać zawody? Męskie ego! – parsknęła pod
nosem.
– Zdradliwe prądy cieśniny zaskoczyły wielu doświadczonych żeglarzy – za-
uważył nieśmiało Gavin.
– Ten, którego syn utonął dwa dni temu, nie był doświadczony, ale nie po-
wstrzymało go to przed zabraniem dziecka na jacht – burknęła.
– Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, żeby ich uratować – przypomniał jej
Gavin.
– Miał dziesięć lat i całe życie przed sobą. – Lexi starała się trzymać emocje
na wodzy i skupić się na pilotowaniu helikoptera smaganego strugami ulewnego
deszczu. Szczyciła się swoim profesjonalizmem, jednak śmierć dziecka zawsze
pozostawiała ślad na dłużej.
– Na łodzi znajduje się trzech mężczyzn, mają na sobie kapoki, ale długo nie
przetrwają w takich warunkach. Sternik podobno jest ranny w głowę, ale upiera
się, żeby najpierw ratować członków jego załogi.
– Teraz się o nich troszczy! – Lexi nie potrafiła ukryć irytacji. Nie odrywała
wzroku od spienionej topieli w dole. Nagle w sinej masie wody błysnęło coś po-
marańczowego.
– Jest! – krzyknęła. – Po naszej prawej!
Trzy sylwetki przyczepione do burty przewróconej łodzi unosiły się na falach.
Lexi podleciała bliżej i z trudem utrzymywała helikopter w miejscu, podczas gdy
Gavin pomagał sanitariuszowi szykującemu się do akcji. Silny wiatr utrudniał jej
zadanie, ale jako doświadczony pilot wiedziała, że posiada wystarczające umie-
jętności, żeby nie rezygnować. Opanowania i zachowania zimnej krwi nauczyła
się służąc w RAF- ie podczas licznych misji w miejscach tak niebezpiecznych jak
Afganistan. Przez radio wydała polecenie sanitariuszowi.
– Chris, jeśli uraz sternika okaże się poważny, zajmij się najpierw nim, nawet
jeśli będzie protestował. To nie czas na zgrywanie bohatera.
ROZDZIAŁ DRUGI
Od uderzenia bomem głowa bolała go tak bardzo, że momentami tracił wzrok.
Kadir skrzywił się na myśl, że jego ulubiony „Biały Sokół” spoczywa obecnie na
dnie wzburzonej cieśniny, bardziej jednak martwił go stan dwóch członków zało-
gi, których przenoszono właśnie na noszach z helikoptera do szpitala. Drama-
tyczna akcja ratownicza potoczyła się tak szybko, że nie zdążył nawet poczuć
strachu. Kiedy zaczął już tracić nadzieję, a przed oczami przemknęła mu kosz-
marna wizja jego królestwa pogrążającego się w chaosie po śmierci młodego
władcy, spomiędzy czarnych chmur wyłonił się helikopter ratowniczy. Mimo swe-
go żałosnego położenia nie mógł nie docenić odwagi i umiejętności pilota. Mieli
wiele szczęścia, ale jego dwóch młodych załogantów wpadło w hipotermię. Sfru-
strowany, zmarznięty, obolały, złapał się za głowę i poczuł pod palcami ogromne-
go, krwawiącego guza. Sanitariusz zerknął na niego zaniepokojony.
– Proszę pana, proszę się położyć na noszach, zaraz pana przeniesiemy na od-
dział.
– Nie trzeba, mogę pójść sam! – zniecierpliwił się Kadir. – Dlaczego nie posłu-
chał mnie pan i nie zajął się najpierw członkami mojej załogi? Wyziębili się, cze-
kając na pomoc!
– Decydując się na żeglowanie w takich warunkach, sam naraził pan ich na
niebezpieczeństwo – do dyskusji włączył się nowy, kobiecy głos. Kadir podniósł
głowę i spojrzał na kobietę wyskakującą z kabiny helikoptera. Kiedy zdjęła kask,
zamilkł na chwilę ze zdumienia.
– Kim pani jest? – wykrztusił w końcu.
– Kapitan Lexi Howard. To ja byłam odpowiedzialna za akcję ratunkową.
– Ale pani jest… kobietą! – wyrwało mu się. Natychmiast zdał sobie sprawę, że
się wygłupił. Stojący naokoło członkowie ekipy ratunkowej i pielęgniarze zamil-
kli. Pani kapitan zmroziła go wzrokiem.
– Jeśli to panu przeszkadza, mogę wrzucić pana z powrotem do morza – zapro-
ponowała lodowatym tonem.
Kadir westchnął ciężko. Przyzwyczajony był do przewodzenia i brania na sie-
bie odpowiedzialności, więc oddanie komuś kontroli nad sytuacją frustrowało go
niezmiernie. Dodatkowo ból głowy stawał się nieznośny. Zacisnął mocno zęby
i powstrzymując mdłości, syknął:
– Wydaje mi się, że potrafiłbym lepiej ocenić sytuację. Moi ludzie byli wyczer-
pani, a ja nabiłem sobie tylko guza.
– Jakim prawem kwestionuje pan moje decyzje? – przerwała mu bez ceregieli.
Nikt nigdy, a już na pewno nie kobieta, nie odezwał się do Kadira w równie
bezczelny sposób! Fakt, że pyskata pani kapitan uratowała mu życie, doprowa-
dzał go do szału. Zwłaszcza że nigdy wcześniej nie widział równie zachwycającej
kobiety…
W europejskich i amerykańskich nocnych klubach i kasynach młody arabski
król widywał niezliczone rzesze pięknych kobiet. Z niektórymi z nich romanso-
wał, żadnej nie zapamiętał na dłużej. W wieku trzydziestu dwóch lat odczuwał
już znużenie przewidywalnością swoich kolejnych partnerek, ale pani kapitan
zdołała go zaintrygować. Wysoka, smukła blondynka o porcelanowej cerze miała
wielkie, niebieskie oczy, zimne niczym alpejskie jeziora. Nie mógł oderwać od
niej wzroku. Próbował zrzucić to na karb emocji wywołanych otarciem się
o śmierć, ale w głębi duszy czuł, że właśnie spotkał wyjątkową kobietę.
– Nie sprawdził pan prognozy pogody przed rejsem? Typowy błąd niedoświad-
czonych żeglarzy! – Lexi rzuciła arogantowi pogardliwe spojrzenie. Przypomnia-
ła sobie dziesięciolatka, którego nie udało im się uratować, i znów ogarnęła ją
złość. Podczas operacji militarnych w Afganistanie widziała wielu umierających
młodych ludzi. Nie każdemu mogła pomóc, ale śmierć dzieci przeżywała zawsze
najbardziej. Zarówno dwa dni wcześniej, jak i dzisiaj można było uniknąć drama-
tu, gdyby sternicy zachowywali się bardziej odpowiedzialnie. Korciło ją, żeby po-
wiedzieć stojącemu przed nią mężczyźnie, co o nim myśli, ale coś w jego wyglą-
dzie sprawiło, że się powstrzymała. Pomimo przemoczonych ubrań i opuchlizny
na skroni, emanował władczą energią. Patrzył na nią w sposób, który jednocze-
śnie oburzał ją i podniecał. W jego czarnych oczach płonął ogień i Lexi poczuła,
jak nagle robi jej się gorąco. Lekkomyślny żeglarz był nieprzyzwoicie wręcz
przystojny. Nie mogła oderwać wzroku od jego oliwkowej skóry i czarnych oczu
okolonych długimi, gęstymi rzęsami. Co jakiś czas odgarniał do tyłu błyszczące
kruczoczarne włosy, odsłaniając dumne czoło ozdobione gęstymi brwiami. Naj-
gorsze były jednak jego usta, wąskie, ale wygięte w kapryśny, zmysłowy łuk. Od
razu zaczęła się zastanawiać, jak by smakowały jego wargi…
Potrząsnęła gwałtownie głową, żeby zrzucić niepokojący czar, jaki na nią rzu-
cił nieznajomy. Miała tylko nadzieję, że nic nie zauważył! Nie rozumiała, co się
z nią dzieje, od dawna żaden mężczyzna nie przyprawił ją o łaskotanie w żołąd-
ku.
Pechowy żeglarz spojrzał na nią z góry.
– Nie jestem głupcem, oczywiście, że sprawdziłem prognozę. Spokojnie zdąży-
libyśmy przed burzą, gdyby nie złamał nam się miecz. Łódź straciła stabilność
i przewróciła się na falach.
Brunet zamilkł nagle. Lexi podążyła wzrokiem za jego spojrzeniem. W ich
stronę biegło dwóch mężczyzn. Zdumiona obserwowała, jak cywile, którzy nie
mieli przecież prawa wstępu na lądowisko, mijają ją, stają przed sternikiem i…
kłaniają mu się w pas! Po krótkiej wymianie zdań w języku arabskim, tajemniczy
brunet ruszył przed siebie bez słowa.
– Wypadałoby podziękować – warknęła. Zerknęła na sanitariusza. – Widziałeś
to? Ukłonili się przed nim – prychnęła pogardliwie.
– Widzę, że nie rozpoznałaś jego wysokości szejka Zenhabu Kadira Al Sulaima-
ra? Podejrzewam, że jego służba ma obowiązek okazywać mu szacunek. A co do
doświadczenia w żeglowaniu, w zeszłym roku szejk wraz z załogą wygrali Pu-
char Ameryki. – Chris wyszczerzył zęby, widząc zmieszanie Lexi.
– Ale wypłynął, wiedząc, że nadchodzi sztorm – upierała się. – Z drugiej strony,
nie mógł przewidzieć, że dojdzie do złamania miecza – przyznała niechętnie.
Z tego co się orientowała, złamanie miecza zdarzało się niezwykle rzadko, ale
było katastrofalne w skutkach. Skrzywiła się na wspomnienie ataku, jaki przypu-
ściła na przystojnego sternika. Faktycznie, jego twarz wyglądała znajomo, pomy-
ślała, wskakując z powrotem do helikoptera. Przypomniała sobie relacje telewi-
zyjne z letnich zawodów żeglarskich wygrane przez arabską załogę, która zdy-
stansowała amerykańskich faworytów o głowę. Szejk Kadir Al Sulaimar udzielił
kilku wywiadów podekscytowanym jego egzotyczną urodą dziennikarkom spor-
towych kanałów telewizyjnych.
Po pracy Lexi wróciła do służbowego mieszkania i zamiast szykować się do
wyprowadzki, zmarnowała całą godzinę, wyszukując w internecie informacje na
temat przystojnego szejka. Na większości zdjęć z przeróżnych imprez towarzy-
szyła mu jakaś piękność: brunetki, blondynki, rude. Arabski król najwyraźniej
uwielbiał różnorodność. Portale plotkarskie rozpisywały się o podbojach młode-
go miliardera rozbijającego się po całym świecie w poszukiwaniu rozrywki. Wła-
dzę w królestwie objął po śmierci ojca, któremu udało się zaprowadzić pokój
w rozdartym wojną domową niewielkim, ale bogatym kraju. Kadira częściej wi-
dywano w europejskich klubach, na wyścigach konnych i zawodach żeglarskich
niż we własnej ojczyźnie.
Rozpieszczony szejk reprezentował wszystko, czym Lexi pogardzała. A mimo
to, na wspomnienie jego mrocznego spojrzenia, natychmiast zrobiło jej się gorą-
co. Najwyraźniej pożądanie rządziło się swoimi prawami, niezależnymi od zdro-
wego rozsądku. Możliwe też, że po prostu jej ciało przypominało swojej właści-
cielce o ignorowanych od dłuższego czasu naturalnych dla zdrowej dwudziesto-
dziewięcioletniej kobiety potrzebach.
Minął już ponad rok od czasu rozstania Lexi ze Stevenem. Na dzień przed
przyjęciem zaręczynowym narzeczony poinformował ją w esemesie, że niestety
nie może się nią ożenić, ponieważ ma już partnerkę i dziecko, o których zapo-
mniał wspomnieć, gdy podczas misji w Camp Bastion zaczęli się do siebie zbli-
żać. Odrzucenie bolało równie mocno, co w dzieciństwie, zanotowała ze smut-
kiem. Z rozczarowaniem poradziła sobie tak jak zwykle – dystansując się do wy-
darzeń i ludzi sprawiających jej ból.
Może kobiety wdające się w niezobowiązujące romanse z arabskim playboy-
em były mądrzejsze, pomyślała. Nie oczekiwały dozgonnej miłości, jedynie do-
brej zabawy i świetnego seksu. Na wspomnienie przystojnej twarzy i hipnotycz-
nego spojrzenia szejka poczuła rozkoszne ciepło rozpływające się po całym cie-
le. Była jednak pewna, że nie należy do kobiet, które dla kilku minut rozkoszy
zrezygnowałyby z godności i niezależności. Nadwyżkę energii postanowiła spo-
żytkować na godzinny trening na bieżni mechanicznej. Jednak kiedy w końcu po-
łożyła się spać, obraz gorejących oczu szejka długo nie pozwolił jej zasnąć.
Dwa dni później Lexi po raz ostatni założyła mundur straży przybrzeżnej.
Przed wejściem do gabinetu dowódcy poprawiła jeszcze ozdobiony złotymi guzi-
kami galowy żakiet.
– Żałuję, że nie mogę cię zatrzymać na dłużej – wyznał szczerze Roger Norris.
– Świetnie się spisałaś.
– Będę za wszystkimi tęsknić.
– Liczba przeprowadzonych przez ciebie akcji dowodzi, że potrzebujemy dru-
giej ekipy ratunkowej. Niestety obcięto nam fundusze na przyszły rok. – Roger
wyglądał na szczerze zmartwionego. – Na szczęście mam też dobre wieści. –
Rozchmurzył się. – Zgłosił się do nas prywatny sponsor gotów zainwestować
w stworzenie i utrzymanie drugiej załogi. Dopracowanie wszystkich szczegółów
zapewne zajmie kilka miesięcy. Gdyby wszystko zakończyło się pomyślnie, wró-
ciłabyś do nas?
– Oczywiście. Kogo stać na taki hojny gest? – zainteresowała się.
– Poznaliście się dwa dni temu. – Dowódca roześmiał się. – Chociaż słyszałem,
że nie przypadł ci do gustu… Szejk Kadir Al Sulaimar chciałby osobiście podzię-
kować ci za uratowanie jego załogi. Zaprasza cię do siebie dziś o osiemnastej.
Zatrzymał się w Admiralty Hotel w apartamencie królewskim.
Lexi zarumieniła się na wzmiankę o szejku, który od dwóch nocy pojawiał się
w jej niepokojąco erotycznych snach. Zachowuję się jak pensjonarka, pomyślała
ze złością.
– Obawiam, że nie dam rady się z nim spotkać. Wieczorem w Henley, dwie go-
dziny drogi stąd, odbywa się przyjęcie zaręczynowe mojej siostry. Nie mogę za-
wieść Atheny. Może Chris albo Gavin pójdą zamiast mnie? – zaproponowała.
Roger pokręcił przecząco głową.
– Chris ma dyżur, a Gavin pojechał z żoną do szpitala. Wygląda na to, że ich có-
reczka zdecydowała się dziś przyjść na świat. Zresztą szejk wyraźnie poprosił
o spotkanie z tobą. Może zadzwonisz do hotelu i zapytasz, czy nie dałoby się
przesunąć spotkania na wcześniejszą godzinę? – Roger spojrzał na nią surowo
i Lexi zorientowała się, że zbyt otwarcie okazała niechęć do bogatego darczyń-
cy. – Wypadałoby go też przeprosić za dosyć ostre potraktowanie, nie uważasz?
– zapytał raczej retorycznie.
Lexi rzuciła szefowi mroczne spojrzenie, ale w głębi duszy przyznała mu rację.
Zachowała się nieprofesjonalnie, naskakując na człowieka, który chwilę wcze-
śniej zajrzał śmierci w oczy.
– W porządku, spróbuję zajechać do hotelu w drodze na przyjęcie. – Lexi pode-
szła do drzwi.
– Świetnie. I bądź dla niego miła – rzucił.
Lexi zatrzymała się i spojrzała ze zdziwieniem na szefa.
– Przecież ja zawsze jestem miła.
– Oczywiście. – Dowódca uśmiechnął się pobłażliwie. – Ale potrafisz onieśmie-
lić, zwłaszcza mężczyzn.
Lexi spróbowała sobie wyobrazić aroganckiego playboya z wyrazem zakłopo-
tania na twarzy i parsknęła tylko. Onieśmielić szejka? Niemożliwe!
W drodze do domu nie mogła się uwolnić od komentarza rzuconego przez Ro-
gera. Czy faktycznie onieśmielała mężczyzn? Nigdy nie miała problemów z na-
wiązywaniem ciepłych relacji ze współpracownikami. Koledzy traktowali ją jak
dobrego kumpla, ale w ich zachowaniu wyczuwała nutkę rezerwy. Wydawało jej
się to naturalne, skoro była zazwyczaj jedyną kobietą pilotem w męskim gronie.
Jednak w szkole z internatem funkcjonowała podobnie, przypomniała sobie na-
gle. Miała wiele dobrych koleżanek, ale nie nawiązała ani jednej prawdziwie głę-
bokiej relacji przyjacielskiej.
Zadzwoniła do hotelu Admiralty, a ponieważ odmówiono jej połączenia z szej-
kiem, zostawiła dla niego wiadomość, uprzedzając, że pojawi się godzinę wcze-
śniej. Resztę popołudnia spędziła, pakując się. Kiedy przed piątą wyszła z domu,
w którym spędziła cały ostatni rok, poczuła ukłucie w sercu. Po latach tułaczki
związanej z misjami wojskowymi odkryła uroki spokojniejszego życia i szybko
zadomowiła się w nadmorskiej chatce, mimo że zabrakło w niej Stevena. Na pe-
wien czas uwierzyła, że przy nim w końcu znalazła swoje miejsce na świecie.
Chciała stworzyć z nim własną rodzinę, taką, o jakiej zawsze marzyła. Powinna
była wiedzieć, że malująca się przed nią wizja sielanki rodzinnej nie mogła oka-
zać się prawdziwa. Już w wieku lat ośmiu przekonała się, że nie zasługuje na mi-
łość, gdy jej adopcyjni rodzice dali jej wyraźnie do zrozumienia, że ich rodzona
córka, Athena, na zawsze pozostanie dla nich najważniejsza.
Tuż przed siedemnastą Lexi dotarła do hotelu Admiralty. Idąc do recepcji, mo-
dliła się w myślach, żeby nie poślizgnąć się na wypolerowanej marmurowej po-
sadzce. Zwykle chodziła w adidasach i dżinsach, jednak z powodu napiętego gra-
fiku ubrała się od razu w czarną sukienkę koktajlową z miękkiego dżerseju i pa-
sujące do niej klasyczne czarne szpilki.
Recepcjonistka uwijała się jak w ukropie, obsługując kilkudziesięcioosobową
wycieczkę, więc Lexi sprawdziła w restauracji i barze, a nie znalazłszy szejka,
postanowiła nie zawracać głowy oszołomionej recepcjonistce i ruszyła bezpo-
średnio do apartamentu królewskiego.
ROZDZIAŁ TRZECI
Kadir wszedł do apartamentu i przez chwilę rozkoszował się rzadką w jego ży-
ciu chwilą samotności. W rodzinnym królestwie jak i podczas podróży nieustan-
nie otaczała go rzesza doradców, ochroniarzy i służby oraz ponad siedemdzie-
sięcioletni kamerdyner Walif, służący jeszcze ojcu Kadira. Po wypadku wszyscy,
a zwłaszcza Walif, tak się troszczyli o młodego króla, że po dwóch dniach Kadir,
mimo całej sympatii do swoich pracowników, miał serdecznie dość ich nadopie-
kuńczości. Wbrew prośbom i lamentom Walifa odprawił wszystkich do swojej
windsorskiej posiadłości, żeby tam na niego czekali.
Nagła wolność oszołomiła go. Po kilku godzinach spędzonych w siłowni czuł,
że żyje. Jednocześnie dobitnie zdał sobie sprawę, jak wysoką cenę przyszło mu
płacić za lojalność wobec ojca i jego rodzinnego, pustynnego kraju. Wchodząc
pod prysznic, zerknął w lustro i z satysfakcją odnotował, że opuchlizna na głowie
prawie zeszła. Miał szczęście, że od uderzenia bomem nie stracił przytomności.
Kadir stanął pod strumieniem przyjemnie chłodnej wody i przywołał w myślach
obraz delikatnej bladej twarzy o wysokich kościach policzkowych, długim pro-
stym nosie i wielkich oczach w kolorze letniego morza. Lexi Howard przypomi-
nała mu jedną z eleganckich porcelanowych figurek zdobiących kominek w domu
jego babki. Krucha powierzchowność kapitan Howard mogła zwieść, ale on miał
okazję doświadczyć pełnej siły jej ognistego temperamentu. Kobieta niepróbują-
ca z nim flirtować ani go uwodzić była ciekawym wyzwaniem dla znudzonego do-
stępnością kobiecych wdzięków szejka. Pożądanie pojawiło się natychmiast. Wy-
obraził sobie, że rozchyla językiem jej bladoróżowe usta. Ile czasu zajęłoby mu
stopienie lodowatej obojętności pięknej pani pilot, zastanawiał się. Oczyma wy-
obraźni ujrzał rumieniec podniecenia powoli rozgrzewający jej kremową skórę.
Oparł się plecami o ścianę i wyobraził sobie, że delikatne ciało Lexi topnieje
w jego dłoniach, a potem jej dłonie dotykają go umiejętnie, najpierw delikatnie,
potem coraz mocniej…
Kadir odrzucił głowę do tyłu i poddał się palącej potrzebie ugaszenia trawiące-
go go pożądania. Spełnienie, gwałtowne i szybkie, wydawało mu się jednak nie-
pełne. Niestety tylko na tyle mógł sobie pozwolić, odkąd sześć miesięcy temu
podjął decyzję, że z szacunku dla swojej przyszłej małżonki powstrzyma się od
romansowania z innymi kobietami. Pół roku temu wybrana dla niego narzeczona
skończyła dwadzieścia jeden lat i w świetle prawa jego kraju stała się pełnolet-
nia. Sugerowano mu wielokrotnie, że monogamia nie obowiązuje króla, ale on
zamierzał zachować się honorowo i wypełnić wzorowo wszystkie swoje małżeń-
skie zobowiązania, tak jak to obiecał ojcu.
Kadir miał zaledwie szesnaście lat, kiedy jego ojciec został sparaliżowany
w wyniku udaru. Do czasu pełnoletności prawowitego następcy tronu, władzę
w kraju pełnił brat szejka Jamal. By wzmocnić swoją pozycję, Jamal zbratał się
z buntowniczymi plemionami górskimi. Zmusił brata, by wydał swego pierworod-
nego syna za córkę najpotężniejszego szejka z terenów górskich, Rashida bin Al-
Hassana. Kiedy podpisywali umowę, Haleema miała zaledwie jedenaście lat.
Czas płynął szybko, teraz była już pełnoletnia, a po niedawnej śmierci jej ojca
Kadir wiedział, że dłużej nie może już odkładać wypełnienia swego obowiązku
wobec kraju. Rodzina Haleemy uznałaby przeciągające się opóźnienie za obraź-
liwe, co knujący spiskowiec Jamal natychmiast by wykorzystał do wzniecenia
buntu zagrażającego kruchemu pokojowi Zenhabu.
Po powrocie do kraju Kadir zamierzał złożyć oficjalną wizytę bratu Haleemy
Omarowi, następcy szejka Rashida, i poznać w końcu swą narzeczoną. W góry
zamierzał się dostać helikopterem, co poddało mu pomysł, by zatrudnić wysoce
wykwalifikowaną Lexi Howard jako pilota.
Kadir zakręcił wodę, wytarł się i założył dżinsy, starając się nie myśleć o prze-
znaczeniu, które wkrótce miało uwięzić go w złotej klatce aranżowanego mał-
żeństwa. Właśnie miał się ogolić, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Zaskoczony, za-
ciął się w policzek i przeklął paskudnie pod nosem. Przycisnął do twarzy ręcznik,
pomaszerował do przedpokoju i otworzył z rozmachem drzwi.
– Pani kapitan, co za niespodzianka! – Nie krył zdziwienia, a jego głos natych-
miast złagodniał.
– Niespodzianka? Zostawiłam w recepcji wiadomość z informacją o wcześniej-
szej porze mojej wizyty.
Kadir przypomniał sobie natarczywy dźwięk telefonu, który zignorował, śpie-
sząc się do siłowni.
– Cóż, żadna wiadomość do mnie nie dotarła – mruknął i uśmiechnął się, żeby
ukryć zakłopotanie.
Lexi z trudem oderwała wzrok od ponętnych ust szejka, starając się jednocze-
śnie nie wpatrywać w jego nagą klatkę piersiową i okryte dżinsami biodra. Naj-
wyraźniej właśnie brał prysznic. Z czarnych włosów porastających jego pierś
skapywały kropelki wody. Nie mogła nie zauważyć imponującej muskulatury,
oliwkowej, satynowo gładkiej skóry i czarnej linii zarostu biegnącej od pępka
w dół i znikającej pod niebezpiecznie nisko opadającymi spodniami. Nagle za-
schło jej w ustach. Uniosła wzrok. Zdawała sobie sprawę, że powinna coś powie-
dzieć, by przerwać ciszę, w której, była tego pewna, rozbrzmiewało wyraźnie
przyspieszone bicie jej serca.
– Masz krew na brodzie – wykrztusiła w końcu, bo nic innego nie przyszło jej
do głowy. Nawet nie zauważyła, że przeszła z szejkiem na ty, nie pytając go
o zdanie. On jednak wyglądał na zadowolonego.
– Gdzie? – Przysunął się bliżej. – Zabawisz się w pielęgniarkę? – Wcisnął jej do
ręki ręcznik, który trzymał w dłoni.
Jego głęboki, ciepły głos pieścił jej zmysły i rozpalał wyobraźnię. Lexi rozpacz-
liwie próbowała opanować swoje rozbudzone libido.
– Lepiej już pójdę – wymamrotała. – Najwyraźniej przyszłam nie w porę. – Nie
rozumiała, dlaczego tak silnie na nią oddziaływał.
Od dziesięciu lat pracowała w środowisku zdominowanym przez mężczyzn i na
swej drodze spotkała wielu przystojniaków. Ale żaden nie mógł się równać
z szejkiem, szepnął jej do ucha podstępny głosik. Jego egzotyczna uroda spra-
wiała, że oczyma wyobraźni widziała pustynne niebo usiane gwiazdami i ukrytą
przed światem oazę, gdzie leżący na złotym piasku półnagi brunet przywoływał
ją do siebie leniwym ruchem dłoni… Co się ze mną dzieje, pomyślała w popłochu.
– Nie boisz się chyba widoku krwi?
Rozbawienie w jego głosie sprowadziło ją na ziemię.
– Nie, ani trochę.
Nagle przypomniała sobie spaloną afgańską ziemię zalaną krwią żołnierzy.
Lexi zrobiła krok na przód i przycisnęła róg ręcznika do małej ranki na brodzie
Kadira. Niepostrzeżenie sięgnął za jej plecy i zamknął drzwi. Lexi znalazła się
w apartamencie sam na sam z szejkiem. Natychmiast zdała sobie sprawę, jak
blisko siebie stali. Jego ciepły oddech pieścił jej policzek, a jej sterczące, napięte
sutki prawie dotykały umięśnionego torsu. Lexi nawet w dramatycznych sytu-
acjach nie wpadała w panikę, ale reakcja jej ciała na szejka wprawiła ją w po-
płoch. Zauważyła, że jej dłonie drżą, mimo że w Afganistanie pewną ręką stero-
wała helikopterem, ewakuując rannych z pola walki. Dlaczego wymuskany play-
boy, który najprawdopodobniej nie przepracował uczciwie nawet jednego dnia
w życiu, wprawiał ją w dygot? Na szczęście ranka przestała krwawić, więc od-
dała mu ręcznik i odsunęła się na bezpieczną odległość.
– Przeżyjesz. Zastępy kobiet mogą odetchnąć z ulgą – zauważyła uszczypliwie.
Kadir nie przestał się uśmiechać, ale jego oczy pociemniały niebezpiecznie.
Lexi uświadomiła sobie, że ma do czynienia z potężnym władcą kraju targanego
wieloma konfliktami.
– W mediach wiele mówiono o wypadku waszej wysokości – mruknęła. – Zdaje
się, że udało się wydobyć jacht z cieśniny i okazało się, że miał uszkodzony
miecz. Chyba wyciągnęłam pochopne wnioski co do przyczyny wypadku. Prze-
praszam za swoje niezbyt profesjonalne zachowanie.
Kadir z trudem powstrzymał się przed wybuchem śmiechu, słysząc niechętne
przeprosiny Lexi. Ewidentnie spełniała prośbę Rogera Norissa. Kolejne słowa
płowowłosej pani pilot potwierdziły jego podejrzenia.
– Mój szef poinformował mnie, że złożył mu pan niezwykle hojną propozycję
sponsorowania drugiej ekipy ratunkowej.
Przyglądając się swojemu gościowi, Kadir zastanawiał się, czy Roger Noriss
zasugerował swej podwładnej wybór otulającej jej smukłe ciało eleganckiej su-
kienki i szpilek sprawiających, że nogi wyglądały na jeszcze dłuższe i smuklej-
sze. Przypomniał sobie, jak fantazjował o niej pod prysznicem, i natychmiast po-
czuł przypływ kolejnej fali palącego pożądania.
– To niewiele, zważywszy, że uratowaliście życie moje i mojej załogi – odpo-
wiedział przytomnie. – Ja także powinienem przeprosić za moje zachowanie po
wypadku. Nie okazałem wystarczającej wdzięczności za pomoc. Twoja odwaga
i umiejętności zdecydowały o powodzeniu akcji ratunkowej.
– Wykonywałam jedynie swoje obowiązki – mruknęła zakłopotana Lexi.
– Od Rogera Norissa dowiedziałem się, że twój roczny kontrakt właśnie wy-
gasł.
– Tak, choć jeśli faktycznie doszłoby do stworzenia drugiej załogi, mogłabym
wrócić na swoje stanowisko.
– Ale rozumiem, że na razie nie masz jeszcze żadnej nowej pracy?
Kadir zdawał sobie sprawę, że gapił się zachłannie na panią pilot, ale nie po-
trafił się powstrzymać. Była oszałamiająco piękna!
– Poprosiłem o spotkanie, żeby ci podziękować, ale także w celu złożenia ci
pewnej propozycji.
Psotne iskierki w jego oczach i wspomnienie internetowych opisów podbojów
sercowych szejka sprawiły, że Lexi znowu zrobiło się gorąco.
– Jaką? – zapytała podejrzliwie.
Kadir zirytował się, widząc, że piękna pani pilot okazuje mu nieufność, zapew-
ne pod wpływem kłamliwych historii o jego rozwiązłości rozpowszechnianych
przez media. Jednak zdołał też zauważyć jej zmieszanie, płytki oddech i rozsze-
rzone źrenice. Celowo omiótł ją powolnym, pełnym uznania spojrzeniem. Pod
materiałem obcisłej sukienki dostrzegł sterczące sutki wieńczące niewielkie, ale
kształtne piersi. Nagle zrozumiał, że zachowanie Lexi Howard, jej kąśliwe uwa-
gi i obcesowe riposty, służyły jedynie zamaskowaniu jej podniecenia. Kadir roz-
poznawał ten rodzaj zainteresowania kobiet jego osobą. Choć, ze względu na
złożoną sobie obietnicę, nie mógł skorzystać z wrażenia, jakie robił na pani kapi-
tan, nie musiał odmawiać sobie przyjemności poprzekomarzania się z tą intrygu-
jącą kobietą.
– Może usiądziemy – zaproponował z czarującym uśmiechem. – Będzie nam
wygodniej.
Lexi jak zahipnotyzowana wpatrywała się w umięśnione ramiona i nagi tors
szejka. Otrząśnij się, nakazała sobie, widząc, jak Kadir poklepuje dłonią kanapę
koło siebie, sugerując, by usiadła. Ostentacyjnie spojrzała na zegarek.
– Spieszę się. Zresztą chyba ci przeszkodziłam – zauważyła kąśliwie. – Muszę
zdążyć przed największym natężeniem ruchu na autostradzie – dodała.
– Masz randkę? Myślałem, że założyłaś tę seksowną sukienkę specjalnie dla
mnie.
Lexi poczuła, że się rumieni.
– Ta sukienka nie jest seksowna – zaprotestowała natychmiast. – Ubrałam się
elegancko, bo jadę na przyjęcie zaręczynowe mojej siostry. – Mimo że jego uwa-
gę uznała za impertynencką, to świadomość, że postrzegał ją jako seksowną,
przyprawiła ją o radosny dreszcz podniecenia.
– Na pewno możesz poświęcić mi jeszcze kilka minut.
Ku jej przerażeniu szejk zerwał się z kanapy i podszedł do niej leniwym kro-
kiem drapieżnika osaczającego ofiarę. Znalazł się tak blisko, że musiała zadrzeć
głowę, by spojrzeć mu w oczy. Czuła ciepło promieniujące od jego ciała. A może
to jej policzki płonęły z wrażenia?
– Nie mogę ryzykować, że spóźnię się na przyjęcie organizowane w domu lady
Fairfax – wytłumaczyła pospiesznie, żeby ukryć zmieszanie. – Droga do Henley-
on-Thames zajmuje ponad godzinę, nawet przy niewielkim ruchu na autostra-
dzie.
Lexi przypomniała sobie spięty głos Atheny, która przez telefon żaliła jej się na
chłodne traktowanie ze strony przyszłej teściowej, otwarcie okazującej dezapro-
batę wybrance syna.
– Muszę jej udowodnić, że nadaję się na żonę arystokraty i dystyngowaną go-
spodynię przyjęć dla jego znajomych. – Athena była zdeterminowana, więc Lexi
nie podzieliła się z nią swymi wątpliwościami co do szans powodzenia tego pla-
nu. Jej zdaniem nadęty Charles nie pasował do jej roztrzepanej, uroczej młod-
szej siostry, ale Lexi nie czuła się na siłach, by wyrokować w sprawie związków.
Z zamyślenia wyrwał ją dotyk dłoni szejka, który delikatnie musnął ją palcami po
policzku. Powinna się cofnąć oburzona, ale jej ciało odmówiło współpracy. Lexi
nawet nie drgnęła.
– Szkoda, nie zdążyliśmy przedyskutować mojej propozycji. Może umówimy
się na jeszcze jedno spotkanie w dogodniejszym terminie?
Lexi zwilżyła zaschnięte usta czubkiem języka. Na pewno tylko mi się wydaje,
że Kadir Al Sulaimar ze mną flirtuje, powtarzała sobie gorączkowo w myślach.
– Wasza wysokość…
– Przecież przeszliśmy na ty, prawda Lexi?
Wymówił jej imię zmysłowo, z lekką chrypką, pieszcząc językiem każdą gło-
skę. Lexi zadrżała. Przecież nie pozwolę, żeby mnie uwiódł notoryczny podry-
wacz, pomyślała z przerażeniem. Musiała jednak przyznać, że jego zaintereso-
wanie jej schlebiało, zwłaszcza że Steven poważnie podkopał jej poczucie wła-
snej wartości. Nie zauważyła nawet, że przechyliła się w stronę gospodarza
i uniosła twarz, jakby się spodziewała pocałunku. Serce jej zamarło w oczekiwa-
niu na dotyk jego ust.
– Strasznie długo bierzesz ten prysznic!
Lexi, jak porażona prądem, odwróciła się w stronę sypialni. W progu stała
młoda kobieta, właściwie dziewczyna. Tania Stewart, córka prezesa lokalnego
klubu jachtowego i właściciela hotelu Admiralty, owinięta jedynie prześciera-
dłem, spojrzała na Lexi z niezadowoleniem.
– A ty co tutaj robisz? – Dziewczyna obrzuciła oniemiałą Lexi pogardliwym
spojrzeniem, po czym zwróciła się do Kadira słodkim głosikiem: – Nie każ mi dłu-
żej czekać.
– Ubierz się – rzucił lodowatym tonem Kadir.
Lexi nagle zrozumiała, dlaczego szejk przywitał ją na wpół rozebrany. Jakże
była głupia, że dała się nabrać na jego egzotyczny czar! Okazała się równie na-
iwna co siedemnastolatka prężąca się w drzwiach sypialni.
– Wasza wysokość wybaczy, ale trójkąty mnie nie interesują – oświadczyła wy-
niośle.
Kadir uniósł jedynie brwi, jakby jej reakcja go rozbawiła, co jeszcze bardziej
ją rozsierdziło.
– Przecież to jeszcze dziecko! – wybuchła. – To cię kręci?!
Spiorunował ją wzrokiem, ale zanim zdążył odpowiedzieć, wybiegła z aparta-
mentu, trzaskając za sobą drzwiami. Pogardzała rozpustnym szejkiem, ale jesz-
cze bardziej pogardzała sobą. Przecież prawie go pocałowała! Dlaczego pozwo-
liła, żeby kilkoma sztuczkami odebrał jej zdrowy rozsądek i sprowadził do pozio-
mu napędzanej hormonami nastolatki? Przed oczami stanęła jej wysportowana
sylwetka półnagiego, śniadego mężczyzny o czarnych oczach i zmysłowo, kpiąco
wydętych ustach…
ROZDZIAŁ CZWARTY
Kadir przyglądał się stojącej po przeciwnej stronie sali balowej Lexi z rosnącą
fascynacją i niesłabnącym podnieceniem. Wyglądała zachwycająco. Zwłaszcza
jej długie, smukłe nogi przyciągały wzrok i rozpalały wyobraźnię szejka. Mógłby
się założyć, że miała na sobie seksowne pończochy! Wyobraził sobie Lexi bez
sukienki, jedynie w bieliźnie, pończochach i szpilkach i zaschło mu w ustach. Od
dawna żadna kobieta nie przyprawiła go o szybsze bicie serca, nawet się o to
nie starając. Może właśnie tym go zaintrygowała. Przypomniał sobie jej zamglo-
ne pożądaniem oczy w hotelu, gdy prawie się pocałowali. Niewinne przekoma-
rzanki szybko zmieniły się w coś o wiele bardziej mrocznego i zmysłowego. Za-
stanawiał się, co by się stało, gdyby w apartamencie nie pojawiła się Tania, któ-
ra śledziła go niestrudzenie przez cały dzień i robiła do niego słodkie oczy. Wie-
dział na pewno, że nie oparłby się pokusie posmakowania ust Lexi. Niestety na
widok Tanii, Lexi wpadła w furię. Kadir zacisnął dłonie w pięści na wspomnienie
pogardy w jej spojrzeniu.
– Widzę, że przyglądasz się mojej przyszłej szwagierce.
Z kamiennym wyrazem twarzy szejk odwrócił się w stronę Charlesa Fairfaxa.
Mimo że przyjęcie dopiero się zaczęło, twarz gospodarza już poróżowiała od
sporej ilości wypitego alkoholu.
– Ostrzegam cię, stary, nic u niej nie wskórasz. Lexi jest oziębła. Nic dziwne-
go, że narzeczony ją rzucił. Miał szczęście, że go nie wykastrowała. – Charles
zaniósł się piskliwym śmiechem nastolatka ubawionego własnym, wątpliwej kla-
sy żartem.
Kadir rozciągnął usta w sztucznym uśmiechu. Fairfax nigdy nie należał do jego
ulubionych szkolnych kolegów, ale teraz wyjątkowo działał mu na nerwy. Miał
ochotę zrównać go z ziemią. Nie chciał jednak robić scen, zwłaszcza że prak-
tycznie wprosił się na jego przyjęcie zaręczynowe, kiedy tylko się zorientował,
że to do jego domu rodzinnego wybierała się seksowna pani pilot.
Kadir nie odrywał wzroku od blond piękności rozmawiającej ze swoją siostrą,
drobną szatynką w zjadliwie żółtej sukience. Niesamowite, jak bardzo się od sie-
bie różnią, pomyślał. W pewnym momencie Lexi rozejrzała się wokół i zamarła,
gdy go dostrzegła. Nawet z takiej odległości poczuł emanującą od niej wrogość,
która zamiast go zniechęcić, podnieciła go. Uwielbiał wyzwania! Wytrzymał jej
chmurne spojrzenie, a nawet uniósł kieliszek w niemym toaście i uśmiechnął się
szelmowsko. Poczuł, jak krew w jego żyłach zaczyna wrzeć.
– Uważasz, że wyglądam grubo w tej sukience?
– Wyglądasz ślicznie. – Lexi miała nadzieję, że wypadła przekonywająco.
Athena natychmiast się rozpromieniła.
– Lady Fairfax pomogła mi ją wybrać. Powiedziała, że do twarzy mi w żółtym.
– Naprawdę? – Lexi podejrzewała, że matka przyszłego pana młodego nie wy-
brała dla narzeczonej syna tak okropnej sukienki z sympatii. Zasłyszała, jak dzi-
wiono się, że zgodziła się na ślub swego ukochanego jedynaka z dziewczyną bez
arystokratycznego pochodzenia.
– Chciałabym mieć taką klasę jak ty – westchnęła niespodziewanie młodsza
siostra. – Bardziej nadajesz się na żonę Charliego, nigdy nie rozlewasz wina, nie
zachlapujesz się zupą i nie mylą ci się nazwiska nowo poznanych ludzi. Jestem
taką niezdarą. Czasami mam wrażenie, że Charlie się za mnie wstydzi.
Lexi zmarszczyła z niezadowoleniem brwi. Korciło ją, żeby zapytać siostrę, co
widzi w tym nadętym, złośliwym bufonie, ale nie chciała jej sprawić przykrości
w tak ważnym dla niej dniu.
– Jesteś pewna, że to mężczyzna twoich marzeń? – zapytała najdelikatniej jak
potrafiła.
– Nie wierzysz w miłość, prawda? Jesteś taka niedostępna.
– Nie jestem niedostępna. – Lexi przypomniała sobie słowa Rogera Norissa. –
Przyznaję, jestem osobą niezależną, ale to chyba normalne u adoptowanych
dzieci.
– Rodzice są z ciebie bardzo dumni. – Athena z trudem powstrzymywała się
przed wybuchnięciem płaczem. – Wszystkim opowiadają, że jesteś pilotem woj-
skowym i chwalą się twoim orderem za odwagę. Na pewno chcieliby, żebym była
tak zdolna jak ty. Byli bardzo zawiedzeni, kiedy nie dostałam się na uniwersytet
i okazało się, że nie zdołam zostać lekarzem, tak jak oni. Może chociaż mój ślub
z Charliem zrobi na nich wrażenie.
– Nie wychodzisz chyba za niego, żeby zasłużyć na pochwałę rodziców?!
– Oczywiście, że nie – zaprzeczyła pośpiesznie Athena, unikając wzroku sio-
stry. – Kocham go.
Lexi wątpiła w szczerość jej wyznania, ale nic nie powiedziała. Athena była do-
rosłą osobą zdolną do podejmowania samodzielnych decyzji. Lexi nie czuła się
upoważniona do dawania Athenie dobrych rad. Rozejrzała się po sali.
– A gdzie właściwie on się podziewa? Nawet nie miałam jeszcze okazji się
z nim przywitać.
– Chyba w bibliotece, z kolegą z czasów studiów w Eton. Hrabia Montgomery
zadzwonił nieoczekiwanie, a Charlie tak się ucieszył, że zaprosił go na przyjęcie.
Pewnie wspominają dawne czasy. – Athena zmrużyła oczy przesłonięte grubymi
szkłami okularów.
– O, tam są! Zobacz, stoją przy barze – zawołała. – Hrabia to prawdziwy przy-
stojniak, nie uważasz? Tylko nie mów Charliemu, że to powiedziałam, dobrze? –
spłoszyła się.
Lexi nie odpowiedziała. Na widok hrabiego odebrało jej mowę. Z przeciwle-
głej strony sali uśmiechał się do niej kpiąco Kadir Al Sulaimar. Co on wyprawia?!
Skąd się wziął na przyjęciu zaręczynowym jej siostry?! I dlaczego udaje angiel-
skiego arystokratę?!
Kadir Al Sulaimar wyróżniał się pośród gości – jego pewność siebie i władcze
spojrzenie sprawiały, że wyglądał niczym barwny paw wśród szarych gołębi.
Lexi musiała przyznać, że ubrany w szyty na miarę czarny smoking prezentował
się równie pociągająco co z nagim torsem. Uśmiechnęła się chłodno, by ukryć
rosnące napięcie. Gdy gospodarz ich sobie przedstawiał, szejk przytrzymał jej
dłoń nieco dłużej, niż wypadało, i spojrzał jej prowokacyjnie w oczy. Wiedziała,
że z satysfakcją odnotował jej przyśpieszony oddech i nerwowe drżenie dłoni.
Lexi, wciąż zawstydzona swoim zachowaniem w hotelu, nie wspomniała, że już
się znają.
– Wydaje mi się, że kojarzę pańską twarz, zapewne z mediów? – zagadnęła
szybko i spojrzała wymownie na szejka.
– Hrabia Montgomery jest także władcą Zenhabu, szejkiem – pochwalił się na-
tychmiast kolegą Charlie.
Lexi nawet na niego nie spojrzała.
– Powinnam zwracać się do pana hrabio czy wasza wysokość? – zapytała kpią-
co, nie odrywając wzroku od czarnych oczu Kadira. Ujrzała w nich rozbawienie,
ale także coś o wiele bardziej mrocznego i niebezpiecznego. Powietrze wokół
nich aż iskrzyło się od napięcia. Lexi zadrżała.
– Wystarczy Kadir, Lexi. – Jego zmysłowy akcent ślizgał się po słowach, a wy-
mawiając jej imię, specjalnie przeciągał zgłoski i uśmiechał się bezczelnie. Lexi
wyobraziła sobie śnieżnobiałe zęby szejka pieszczące jej boleśnie napięte sutki.
Co się ze mną dzieje, pomyślała z rozpaczą. – I nie wierz wszystkiemu, co piszą
w gazetach, większość z tego to bzdury wyssane z palca.
– Cóż, podobno w każdym kłamstwie kryje się ziarno prawdy. – Pomyślała
o wszystkich pięknościach wyjawiających chętnie kolorowej prasie szczegóły
swoich romansów z seksownym szejkiem.
Niewygodną ciszę przerwał dźwięk gongu wzywającego gości do sali jadalnej.
Athena podskoczyła jak oparzona i potknęła się o swą przydługą sukienkę, co po-
dający jej ramię Charlie skwitował zniecierpliwionym syknięciem. Kadir podążył
w ślad za gospodarzem i zaofiarował ramię Lexi, która spiorunowała go wzro-
kiem, ale położyła sztywno dłoń na jego przedramieniu, żeby nie wywoływać
sensacji odmową. Kadir natychmiast skorzystał z okazji i przyciągnął ją mocniej
do swego boku. Ich uda stykały się teraz. Przez materiał sukienki Lexi czuła
twarde niczym skała mięśnie.
– Jak śmiesz wykorzystywać przyjęcie zaręczynowe mojej siostry do… swoich
niecnych celów – syknęła Lexi.
Kadir roześmiał się cicho, szczerze ubawiony.
– Nie mogłem odrzucić zaproszenia od starego kumpla z Eton, to by było nie-
grzeczne.
– Niegrzeczne to jest sypianie z nastolatkami! – wyrwało jej się.
Lexi już miała pożałować swego niewyparzonego języka, ale z zadowoleniem
odnotowała, że jej uwaga starła kpiący uśmieszek z twarzy Kadira. Pochylił ni-
sko głowę i szepnął jej do ucha:
– Wyjaśnijmy sobie coś. – Jego głos nagle zabrzmiał ostro, prawie groźnie. –
Nie zapraszałem Tani do mojej sypialni. Byłem równie zaskoczony jej widokiem,
co ty.
Lexi, ku swojemu zdumieniu, stwierdziła, że mu wierzy.
– Nie obchodzi mnie, z kim sypiasz i jak się prowadzisz, ale zapytam, z czystej
ciekawości, jak w takim razie dostała się do twojego apartamentu?
– Powiedziała, że ukradła klucz pokojówce. Jej ojciec jest właścicielem hotelu,
więc Tania wie, gdzie trzymane są zapasowe klucze, i ma dostęp do większości
pomieszczeń. Ciekawe, że od razu wyciągnęłaś pochopne wnioski i uznałaś ją za
moją kochankę. Ponownie źle mnie oceniłaś.
– Była naga i owinięta prześcieradłem – bąknęła Lexi.
– Nieważne, zapomnij o niej. Musimy porozmawiać o nas.
– O nas?! Nie ma „nas”! – oburzyła się natychmiast. Żałowała tylko, że nie po-
trafi opanować przyspieszonego bicia serca. – Nie jestem tobą zainteresowana,
szejku, hrabio, czy kim tam jesteś!
– Kadir, jestem Kadir – przypomniał jej łagodnie. – Dlaczego jesteś taka spięta?
– Spięta? Też mi coś! Wcale nie jestem spięta! – zaprotestowała odrobinę za
głośno.
Speszyła się, kiedy zauważyła, że pozostali goście zerkają na nich z zacieka-
wieniem. Rozbawienie w oczach Kadira nie pozostawiało wątpliwości – zdawał
sobie sprawę, że bez trudu wytrąca ją z równowagi i czerpał z tego faktu niema-
łą satysfakcję! Lexi sapnęła gniewnie.
– Może później, po kolacji przedyskutujemy moją propozycję? – zasugerował
spokojnie Kadir.
– Mówiłam ci już, że nie jestem zainteresowana!
– Skąd wiesz, skoro jeszcze ci nie powiedziałem, o co chodzi? – zdziwił się.
– Znając twoją reputację playboya, wolę od razu odrzucić twoją propozycję
bez wnikania w krępujące szczegóły – odpowiedziała kąśliwie i wepchnęła sobie
do ust pasztecik z ziołowym nadzieniem.
Mimo że po sali krążyli rozdający szampana kelnerzy, Lexi postanowiła pozo-
stać przy wodzie mineralnej w nadziei, że wkrótce uda jej się wymknąć i poje-
chać do Londynu, gdzie koleżanka udzieliła jej gościny na czas poszukiwania no-
wej pracy. Niestety ćmiący ból głowy szybko przybierał na sile, a mimo wypicia
szklanki wody, Lexi nadal czuła narastające drapanie w gardle.
– Co twoja siostra widzi w tym mięczaku? Oprócz pieniędzy i arystokratyczne-
go tytułu, oczywiście.
Zmysłowy szept tuż przy jej uchu sprawił, że Lexi natychmiast się zarumieniła.
Spiorunowała Kadira wzrokiem i skrzywiła się pod wpływem potwornego bólu
wywołanego nagłym ruchem głowy.
– Athenie nie imponują majątek i tytuły – odpowiedziała. – Dlaczego wyrażasz
się tak niepochlebnie o swoim koledze? Przecież przyjąłeś jego zaproszenie na
przyjęcie, nie lubisz go?
– Przyszedłem tutaj tylko ze względu na ciebie – przyznał bez zażenowania.
Lexi zdała sobie sprawę, że nie żartował. Spojrzał na nią tak gorąco, że
wstrzymała oddech. Odwróciła wzrok i starała się opanować przyspieszone bi-
cie serca. Jednak oddychała z coraz większym trudem. Kiedy zrobiło jej się sła-
bo i ogarnęły ją mdłości, już wiedziała, że jej dziwne samopoczucie nie ma
związku jedynie z oszałamiającą bliskością szejka. Zatoczyła się, choć przecież
przez cały wieczór nie tknęła nawet alkoholu.
– Wszystko w porządku? Bardzo pobladłaś.
Głos Kadira dochodził z oddali. Lexi zamknęła oczy, żeby powstrzymać zawro-
ty głowy, na jej czoło wystąpiły kropelki zimnego potu. Ku swemu przerażeniu,
stwierdziła, że za moment zwymiotuje na oczach kilkuset bardzo dystyngowa-
nych osób. Zamrugała i udało jej się skupić wzrok na twarzy zaniepokojonego
Kadira. Był ostatnią osobą na świecie, do której w normalnych warunkach zwró-
ciłaby się o pomoc, ale w obecnej sytuacji nie miała wyboru.
– Proszę, pomóż mi się stąd wydostać.
Ledwie skończyła mówić, a pociemniało jej w oczach. Czuła, że chwycił ją na
ręce i wybiegł z sali, nie bacząc na pełne dezaprobaty spojrzenia gapiów. Jedy-
ne, co była w stanie zrobić, to oprzeć bezwładnie głowę na piersi Kadira i oddy-
chać miarowo w rytm bicia jego serca. Przerażona Athena pobiegła za nimi do
holu.
– Lexi, właśnie się dowiedziałam od matki Charlesa, że w nadzieniu paszteci-
ków były krewetki. Nie jadłaś ich chyba?!
– I owszem – stęknęła Lexi. – Do łazienki, szybko! – Spojrzała błagalnie na Ka-
dira.
Athena machnęła ręką w stronę toalet i krzyknęła za znikającym za drzwiami
szejkiem dźwigającym jej półprzytomną siostrę:
– Ona ma alergię na skorupiaki!
W pierwszej chwili, kiedy obudziła się w obcym domu, założyła, że umieszczo-
no ją w jednej z sypialni gościnnych w posiadłości Fairfaxów. Po chwili przypo-
mniała sobie fragmenty podróży w mknącym z zawrotną prędkością samocho-
dzie i co najmniej dwa przymusowe postoje, podczas których wymiotowała na
poboczu drogi. Pamiętała też podtrzymujące ją przez cały czas silne męskie ra-
miona i chłodną dłoń troskliwie ocierającą jej pot z rozpalonego czoła. Z trudem
uniosła się do pozycji półsiedzącej. Z przerażeniem stwierdziła, że ktoś zdjął
z niej sukienkę. Miała na sobie jedynie koronkową, prawie przezroczystą, czar-
ną bieliznę! Czy to Kadir wywiózł ją z przyjęcia do jakiegoś hotelu? Rozejrzała
się ponownie wokół: tapety, olejne obrazy i antyczne meble wydawały się o wiele
za eleganckie, i za drogie, nawet jak na najlepszy hotel. Powoli, na drżących no-
gach dotarła do przylegającej do sypialni łazienki i spojrzała w lustro. Jęknęła,
widząc, że wygląda jeszcze gorzej, niż się czuje. Na półce pod lustrem znalazła
komplet nowych, nierozpakowanych przyborów toaletowych, umyła więc zęby,
uczesała włosy i dopiero wtedy poczuła się odrobinę lepiej. Gdy wróciła, zamar-
ła w progu na widok Kadira stojącego pośrodku sypialni.
– Pukałem, ale nie odpowiadałaś, więc wszedłem, żeby sprawdzić, czy nic ci
się nie stało – wyjaśnił, omiatając ją powolnym spojrzeniem. – Jak się czujesz?
– Lepiej – odpowiedziała i odruchowo zakryła piersi, obejmując się ramionami.
– Wiem, że to zabrzmi jak tekst z kiepskiego filmu, ale mógłbyś mi powiedzieć,
gdzie jestem?
– W moim angielskim domu, posiadłości Montgomery. To tylko pół godziny dro-
gi od Fairfaxów, chociaż wczorajsza podróż trwała nieco dłużej z powodu licz-
nych przystanków.
Ze wstydu zapragnęła zapaść się pod ziemię. Szejk widział, jak wymiotowała
na poboczu drogi!
– Ty mnie rozebrałeś?
Pamiętała, że ktoś wniósł ją po schodach i położył na łóżku. Czyjeś ręce roz-
pięły sukienkę i delikatnie ją z niej zdjęły.
– Znowu wyciągasz pochopne wnioski, tak jak w przypadku Tanii. – Kadir
uśmiechał się, ale w jego oczach dostrzegła gniewny błysk. – Myślisz, że wyko-
rzystałem twój stan, żeby cię rozebrać i… Co właściwie miałbym zrobić? Pa-
trzeć na ciebie? Dotykać?
Lexi przygryzła z zakłopotania wargę.
– Wczorajsza reakcja alergiczna okazała się wyjątkowo silna. Niewiele pamię-
tam oprócz tego, że wyniosłeś mnie z domu Fairfaxów. Ktoś mnie rozebrał, ktoś
chyba także czuwał przy mnie i podawał mi wodę.
Silne męskie ramię podtrzymywało ją, by mogła upić choć łyk wody, a potem
delikatnie pomagało jej ułożyć się z powrotem na poduszce. Chłodne dłonie otu-
lały ją kołdrą i odgarniały jej wilgotne kosmyki włosów z czoła.
– Moja gospodyni cię rozebrała i zabrała sukienkę do prania. – Kadir wzruszył
lekko ramionami. – Zadzwoniłem do lekarza, który poradził, żeby przy tobie po-
siedzieć, dopóki nie ustąpią objawy alergii, i podawać ci płyny, żebyś się nie od-
wodniła. Uwierz mi – spojrzał jej twardo w oczy – trzymanie ci głowy nad muszlą
klozetową nie wywołało u mnie gorączkowego podniecenia.
Kadir przyglądał się rumieńcowi wykwitającemu na zapadniętych, bladych po-
liczkach Lexi. Miała podkrążone oczy i z trudem utrzymywała się w pozycji sie-
dzącej, ale czuł, że z całych sił walczy, by nie okazać słabości. Nigdy wcześniej
nie spotkał kobiety, która potrafiła jednocześnie go rozzłościć, rozczulić i zain-
trygować. Dawno też żadna kobieta tak bardzo go nie podnieciła. Zaczął się na-
wet zastanawiać, czy nie powinien zrezygnować z planów zatrudnienia jej jako
pilota śmigłowca. Z drugiej strony, potrzebował kobiety pilota dla Haleemy i nie
miał czasu szukać innej kandydatki, musiał więc zignorować palące pożądanie
i zapomnieć o zamiłowaniu pani pilot do skąpej, koronkowej bielizny…
Nie zauważył jej wczoraj w nocy, kiedy skoncentrował się na opiece nad chorą
Lexi, ale dzisiaj jego uwadze nie umknął najmniejszy szczegół jej szczupłego, wy-
sportowanego ciała o niewielkich piersiach zwieńczonych ciemnymi sutkami
prześwitującymi przez cienką koronkę biustonosza. Tak jak podejrzewał wcze-
śniej, miała na sobie pończochy samonośne trzymające się na koronkowych ta-
śmach obejmujących ciasno jej umięśnione, smukłe uda. Kadir przełknął ślinę
i z trudem oderwał wzrok od gładkiej skóry nad czarną koronką. Czuł się jak
podekscytowany nastolatek, który pierwszy raz w życiu zobaczył z bliska kobie-
tę w samej tylko bieliźnie. Żeby ukryć swe poruszenie, podszedł do okna i wyj-
rzał na zewnątrz.
– Twoja sukienka jeszcze nie wyschła. Przyniosłem ci jedną z moich koszul,
leży na łóżku – powiedział, nie odwracając się.
– Dziękuję.
Lexi pośpiesznie podeszła do łóżka, założyła o wiele za dużą na nią koszulę
i zapięła wszystkie guziki. Od razu poczuła się lepiej. Założyła tak cienką bieli-
znę tylko dlatego, że nie odznaczała się pod elegancką sukienką, a teraz Kadir
nie wiadomo co sobie o niej pomyśli! Przecież nie należała do kobiet, które nosi-
ły seksowną bieliznę i flirtowały z obcymi mężczyznami! Była rozsądną, poważ-
ną osobą. Nudziarą, podpowiedział jej złośliwy głosik w głowie.
– Wszystkie ubrania mam w bagażniku samochodu. Po przyjęciu miałam za-
miar jechać do Londynu, do koleżanki.
– Wysłałem już swoich ludzi po twój samochód.
– Dziękuję – powtórzyła. – Przykro mi, że sprawiłam ci kłopot.
Spojrzała na dumny profil szejka rysujący się na tle nieba widocznego za
oknem. Ugięły się pod nią kolana, i to nie dlatego, że wciąż była osłabiona po
chorobie. W jasnych dżinsach luźno udrapowanych na jędrnych pośladkach i kre-
mowym kaszmirowym swetrze podkreślającym oliwkową karnację wyglądał
oszałamiająco. Z drugiej strony, opiekował się nią sumiennie przez całą noc…
Może jednak za fasadą rozpieszczonego królewicza kryło się coś bardziej war-
tościowego?
– Jeszcze raz dziękuję, że mnie uratowałeś. Teraz chyba jesteśmy kwita – po-
wiedziała niezręcznie.
– Nie przesadzaj, ty mi uratowałaś życie. – Kadir odwrócił się w końcu i spoj-
rzał na nią przeciągle.
– Ale dzięki temu niefortunnemu wypadkowi mimo woli znalazłaś się u mnie
w domu, co daje mi szansę przedstawienia ci mojej propozycji.
Lexi, siedzącej na łóżku w samej bieliźnie i koszuli gospodarza, zabrakło argu-
mentów, próbowała więc zmienić temat.
– Jesteś szejkiem i hrabią? Jak to możliwe? – zapytała.
– Moja matka jest Angielką. Poznała mojego ojca, kiedy przyjechał do Anglii
kupić ogiera ze stajni Montgomery. Zakochała się i wyjechała do Zenhabu jako
żona szejka. Niestety okazało się, że nie jest stworzona do życia na pustyni. –
Głos Kadira zabrzmiał sucho. – Rodzice rozstali się, kiedy miałem siedem lat.
Zostałem z ojcem w Zenhabie, ale regularnie odwiedzałem matkę i dziadków.
Uczyłem się też w angielskich szkołach. Gdy dziadek, hrabia Montgomery,
zmarł, odziedziczyłem po nim tytuł i majątek. Niestety nie spędzam tu wystar-
czająco dużo czasu, moim przeznaczeniem jest rola władcy Zenhabu.
Przeznaczenie to było nie tylko przywilejem, ale i ciężarem, pomyślał ponuro
Kadir. Czy szczęście osobiste było wygórowaną ceną za utrzymanie pokoju
w państwie? Kadir zacisnął zęby i dla własnego dobra postanowił pozostawić to
pytanie bez odpowiedzi. Zanim poznał Lexi Howard, czekający go los nie jawił
mu się jako pułapka. Dlaczego więc teraz miał wrażenie, że powoli zamykały się
za nim drzwi więzienia, w którym miał pozostać do końca swych dni? Może dla-
tego, że pierwszy raz musiał sobie odmówić sięgnięcia po pociągającą go kobie-
tę? Nie mógł, jeśli nie chciał się sprzeniewierzyć złożonej sobie obietnicy, sko-
rzystać z łączącej ich chemii, rozniecić iskry w ogień. Zapewne dlatego targało
nim dziwne uczucie pustki i tęsknoty za czymś, czego nie potrafił nawet nazwać.
Kadir patrzył niewidzącym wzrokiem na malujący się za oknem krajobraz an-
gielskiego ogrodu i walczył, by odzyskać kontrolę nad emocjami. Fakt, że pożą-
dał Lexi, nie miał znaczenia. Była świetnym pilotem i kobietą, więc zatrudniając
ją, mógł rozwiązać problem podróżowania Haleemy bezpiecznie i bez wymaga-
nej przez obyczaj przyzwoitki. Ograniczenie liczby towarzyszących im dworzan
miało sprzyjać nawiązaniu relacji z przyszłą żoną. Kadir stwierdził, że dalsze
analizowanie podjętej wcześniej decyzji nie ma sensu. Nic się przecież nie zmie-
niło. Odwrócił się nagle i twardym wzrokiem spojrzał na bladą, długonogą blon-
dynkę siedzącą z dumnie wyprostowanymi plecami na skraju łóżka.
– Oto moja propozycja. Chciałbym ci zaproponować stanowisko pilota mojego
prywatnego helikoptera.
ROZDZIAŁ PIĄTY
Lexi poczerwieniała na myśl o swoich wcześniejszych podejrzeniach co do na-
tury propozycji Kadira. Zareagowała gwałtownie, bo rozbuchana wyobraźnia
podsuwała jej obrazy szejka proponującego jej, by została jego kochanką. Teraz
ze wstydu pragnęła zapaść się pod ziemię. Odruchowo uniosła dumnie głowę
i najbardziej obojętnym głosem, na jaki potrafiła się zdobyć, zapytała:
– Dlaczego ja? Na pewno w Zenhabie nie brakuje dobrych pilotów.
– Oczywiście, ale żaden z nich, w przeciwieństwie do ciebie, nie latał jeszcze
modelem helikoptera, który właśnie kupiłem. Nie mam czasu na szkolenie, po-
trzebuję pilota od zaraz. Kontrakt trwałby pół roku.
– Ale…
– Idealnie nadajesz się na to stanowisko – przerwał jej. – W agencji ochrony
wybrzeża latałaś na AW169 i znasz ten model helikoptera jak własną kieszeń.
W wojsku zostałaś odznaczona za uratowanie rannych żołnierzy podczas ob-
strzału w Afganistanie. Znasz warunki pustynne – wyliczał.
– Widzę, że odrobiłeś pracę domową – mruknęła Lexi.
Nawet nie masz pojęcia jak dobrze, odpowiedział jej w myślach Kadir. Oprócz
imponującego zawodowego CV, królewska ochrona dokopała się także do kilku
interesujących faktów z życia pięknej pani pilot. Ku wielkiemu zaskoczeniu Kadi-
ra, Lexi miała długi. Już przy pierwszym spotkaniu zrobiła na nim wrażenie oso-
by lubiącej mieć wszystko pod kontrolą, tym bardziej zdziwił się, że zaciągnęła
pożyczki w kilku bankach na całkiem pokaźne kwoty. Oczywiście, dawało mu to
dodatkową przewagę w negocjacjach.
– Naturalnie wynagrodzenie odzwierciedlać będzie twoje kwalifikacje i do-
świadczenie.
Rzucił kwotę, od której Lexi zakręciło się w głowie. Zarabiała nieźle, ale na-
wet jej roczna pensja nie mogła się równać z tym, co Kadir oferował jej za pół
roku pracy. Jego propozycja była kusząca, szczególnie że pozwoliłaby jej spłacić
długi przejęte od rodzonej matki. Dziesięć lat temu z pomocą agencji adopcyjnej
Lexi odnalazła swą biologiczną matkę, ale ich spotkanie okazało się ogromnym
rozczarowaniem. Cathy Barnes bez ogródek przyznała, że zaszła w ciążę jako
nastolatka i oddała córkę bez specjalnego zastanowienia czy żalu. „Nie wiem,
kto jest twoim ojcem. Jeden z klientów”. Odkrycie, że jej matka pracowała jako
prostytutka, zszokowało ją. Kilka lat po urodzeniu Lexi, Cathy porzuciła swój ha-
niebny styl życia i wyszła za mąż, ale nigdy nie przyznała się małżonkowi do po-
siadania córki. Spotykały się rzadko, w tajemnicy, i nigdy nie wytworzyła się po-
między nimi bliższa wieź. Jednak gdy pół roku temu matka oznajmiła jej, że ma
raka i ogromne długi, o których nie wie jej mąż, Lexi nie miała serca odmówić jej
pomocy. Przepisała na siebie długi i spłacała je regularnie, choć pochłaniały
większość jej pensji.
– A więc? – Kadir spojrzał na nią pytająco. – Wydaje mi się, że nie znajdziesz
lepszej oferty.
Lexi ocknęła się z zamyślenia. Oczywiście Kadir miał rację, proponował jej
świetnie płatną pracę, a ona właśnie takiej potrzebowała. Dlaczego więc się wa-
hała? Nagle przed oczami stanęła jej scena z hotelu, kiedy prawie się pocałowa-
li.
– Mój nowy helikopter wyprodukowano tu, w Anglii. Jest gotowy do odbioru.
Zamierzam zostać w Europie jeszcze tydzień i odbyć kilka spotkań w interesach,
a potem wracam do Zenhabu.
– Przecież AW nie lata na długich dystansach.
– Wiem, dlatego przetransportujemy go samolotem należącym do sił powietrz-
nych Zenhabu. Rozumiem, że możesz zacząć od zaraz?
– Przecież jeszcze się nie zgodziłam – przypomniała mu Lexi.
Pozwalał sobie na zbyt wiele, pomyślała, patrząc, jak Kadir marszczy z nieza-
dowoleniem brwi. Zapewne jako szejk nie przywykł, by mu odmawiano.
– A co z zakwaterowaniem? – zapytała. – Gdzie miałabym mieszkać?
– W pałacu królewskim. Wymagałbym od ciebie pełnej dyspozycyjności.
Lexi, ku własnemu zażenowaniu, zarumieniła się. Ciekawa była, czy Kadir spe-
cjalnie bawił się w grę słów, żeby wprawić ją w zakłopotanie.
– Dostałabyś apartament w bocznym skrzydle pałacu, z dostępem do własnego
ogrodu i basenu, a moja służba dołożyłaby wszelkich starań, żeby zaspokoić
wszystkie twoje potrzeby. – Kadir przyglądał jej się uważnie, a widząc, że nadal
się waha, uśmiechnął się zachęcająco.
– Chyba niefortunnie rozpoczęliśmy naszą znajomość…
– Naprawdę? – parsknęła. – Skąd to wrażenie?
– Może spróbujemy jeszcze raz, na bardziej przyjacielskiej stopie? – zapropo-
nował niezrażony. – Widziałem na własne oczy, jak świetnym jesteś pilotem
i chciałbym, żebyś dla mnie pracowała.
Szaleństwem byłoby odrzucić tak hojną ofertę: pół roku w królewskim pałacu
z pensją przyprawiającą o zawrót głowy. Nad czym tu się zastanawiać? Cichy,
zdradziecki szept w głowie podpowiadał Lexi, że nawet jeśli pałacowa służba nie
mogła zaspokoić wszystkich jej potrzeb, to przystojny szejk z pewnością nie
miałby z tym najmniejszego problemu… Oczywiście nie zamierzała zostać kró-
lewską kurtyzaną! Lexi ze zgrozą pomyślała o swej biologicznej matce i jej spo-
sobie zarabiania pieniędzy. Podniosła wzrok i spojrzała na Kadira z mocnym po-
stanowieniem, że nie da się oczarować jego przepastnym, czarnym oczom.
– Przyjmuję twoją propozycję. Jestem przekonana, że nasza współpraca okaże
się korzystna dla obu stron – oświadczyła oficjalnie.
Tydzień później, zanurzając się w turkusowej wodzie basenu na dachu aparta-
mentu Kadira w Monaco, Lexi pomyślała, że jej nowa posada zdecydowanie po-
Chantelle Shaw Przeznaczenie szejka Tłumaczenie: Agnieszka Baranowska
ROZDZIAŁ PIERWSZY – Co za wariat postanowił żeglować przy takiej pogodzie?! – mruknęła pod no- sem Lexi, kierując helikopter ratowniczy straży przybrzeżnej w stronę cieśniny Solent. Wąski pas wody oddzielający linię brzegową południowej Anglii od wyspy Wight cieszył się ogromną popularnością wśród wielbicieli sportów wodnych. W ciepłe letnie dni spokojna błękitna tafla morska usiana białymi żaglami łódek stanowiła idylliczny widok. Jednak w tym roku październik przyniósł kilka wyjąt- kowo gwałtownych burz, które przegoniły resztki lata i wzburzyły morskie fale rozbijające się z hukiem o wapienne klify. Spienione grzywy połyskiwały złowro- go w świetle reflektora, ale Lexi wiedziała, że o wiele większe niebezpieczeń- stwo czaiło się pod powierzchnią wody, gdzie silne morskie prądy opływały ostre skały, gotowe w każdej chwili zatopić nierozważnych żeglarzy. W słuchawkach usłyszała odpowiedź drugiego pilota: – Jacht wzywający pomoc brał udział w zawodach. Najwyraźniej sternik miał nadzieję, że zdąży przed sztormem, ale zahaczyli o mieliznę i łódź zaczęła na- bierać wodę. Lexi zaklęła pod nosem. – Sternik ryzykował życie, żeby wygrać zawody? Męskie ego! – parsknęła pod nosem. – Zdradliwe prądy cieśniny zaskoczyły wielu doświadczonych żeglarzy – za- uważył nieśmiało Gavin. – Ten, którego syn utonął dwa dni temu, nie był doświadczony, ale nie po- wstrzymało go to przed zabraniem dziecka na jacht – burknęła. – Zrobiliśmy wszystko, co w naszej mocy, żeby ich uratować – przypomniał jej Gavin. – Miał dziesięć lat i całe życie przed sobą. – Lexi starała się trzymać emocje na wodzy i skupić się na pilotowaniu helikoptera smaganego strugami ulewnego deszczu. Szczyciła się swoim profesjonalizmem, jednak śmierć dziecka zawsze pozostawiała ślad na dłużej. – Na łodzi znajduje się trzech mężczyzn, mają na sobie kapoki, ale długo nie przetrwają w takich warunkach. Sternik podobno jest ranny w głowę, ale upiera się, żeby najpierw ratować członków jego załogi. – Teraz się o nich troszczy! – Lexi nie potrafiła ukryć irytacji. Nie odrywała wzroku od spienionej topieli w dole. Nagle w sinej masie wody błysnęło coś po- marańczowego. – Jest! – krzyknęła. – Po naszej prawej! Trzy sylwetki przyczepione do burty przewróconej łodzi unosiły się na falach. Lexi podleciała bliżej i z trudem utrzymywała helikopter w miejscu, podczas gdy
Gavin pomagał sanitariuszowi szykującemu się do akcji. Silny wiatr utrudniał jej zadanie, ale jako doświadczony pilot wiedziała, że posiada wystarczające umie- jętności, żeby nie rezygnować. Opanowania i zachowania zimnej krwi nauczyła się służąc w RAF- ie podczas licznych misji w miejscach tak niebezpiecznych jak Afganistan. Przez radio wydała polecenie sanitariuszowi. – Chris, jeśli uraz sternika okaże się poważny, zajmij się najpierw nim, nawet jeśli będzie protestował. To nie czas na zgrywanie bohatera.
ROZDZIAŁ DRUGI Od uderzenia bomem głowa bolała go tak bardzo, że momentami tracił wzrok. Kadir skrzywił się na myśl, że jego ulubiony „Biały Sokół” spoczywa obecnie na dnie wzburzonej cieśniny, bardziej jednak martwił go stan dwóch członków zało- gi, których przenoszono właśnie na noszach z helikoptera do szpitala. Drama- tyczna akcja ratownicza potoczyła się tak szybko, że nie zdążył nawet poczuć strachu. Kiedy zaczął już tracić nadzieję, a przed oczami przemknęła mu kosz- marna wizja jego królestwa pogrążającego się w chaosie po śmierci młodego władcy, spomiędzy czarnych chmur wyłonił się helikopter ratowniczy. Mimo swe- go żałosnego położenia nie mógł nie docenić odwagi i umiejętności pilota. Mieli wiele szczęścia, ale jego dwóch młodych załogantów wpadło w hipotermię. Sfru- strowany, zmarznięty, obolały, złapał się za głowę i poczuł pod palcami ogromne- go, krwawiącego guza. Sanitariusz zerknął na niego zaniepokojony. – Proszę pana, proszę się położyć na noszach, zaraz pana przeniesiemy na od- dział. – Nie trzeba, mogę pójść sam! – zniecierpliwił się Kadir. – Dlaczego nie posłu- chał mnie pan i nie zajął się najpierw członkami mojej załogi? Wyziębili się, cze- kając na pomoc! – Decydując się na żeglowanie w takich warunkach, sam naraził pan ich na niebezpieczeństwo – do dyskusji włączył się nowy, kobiecy głos. Kadir podniósł głowę i spojrzał na kobietę wyskakującą z kabiny helikoptera. Kiedy zdjęła kask, zamilkł na chwilę ze zdumienia. – Kim pani jest? – wykrztusił w końcu. – Kapitan Lexi Howard. To ja byłam odpowiedzialna za akcję ratunkową. – Ale pani jest… kobietą! – wyrwało mu się. Natychmiast zdał sobie sprawę, że się wygłupił. Stojący naokoło członkowie ekipy ratunkowej i pielęgniarze zamil- kli. Pani kapitan zmroziła go wzrokiem. – Jeśli to panu przeszkadza, mogę wrzucić pana z powrotem do morza – zapro- ponowała lodowatym tonem. Kadir westchnął ciężko. Przyzwyczajony był do przewodzenia i brania na sie- bie odpowiedzialności, więc oddanie komuś kontroli nad sytuacją frustrowało go niezmiernie. Dodatkowo ból głowy stawał się nieznośny. Zacisnął mocno zęby i powstrzymując mdłości, syknął: – Wydaje mi się, że potrafiłbym lepiej ocenić sytuację. Moi ludzie byli wyczer- pani, a ja nabiłem sobie tylko guza. – Jakim prawem kwestionuje pan moje decyzje? – przerwała mu bez ceregieli. Nikt nigdy, a już na pewno nie kobieta, nie odezwał się do Kadira w równie bezczelny sposób! Fakt, że pyskata pani kapitan uratowała mu życie, doprowa-
dzał go do szału. Zwłaszcza że nigdy wcześniej nie widział równie zachwycającej kobiety… W europejskich i amerykańskich nocnych klubach i kasynach młody arabski król widywał niezliczone rzesze pięknych kobiet. Z niektórymi z nich romanso- wał, żadnej nie zapamiętał na dłużej. W wieku trzydziestu dwóch lat odczuwał już znużenie przewidywalnością swoich kolejnych partnerek, ale pani kapitan zdołała go zaintrygować. Wysoka, smukła blondynka o porcelanowej cerze miała wielkie, niebieskie oczy, zimne niczym alpejskie jeziora. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Próbował zrzucić to na karb emocji wywołanych otarciem się o śmierć, ale w głębi duszy czuł, że właśnie spotkał wyjątkową kobietę. – Nie sprawdził pan prognozy pogody przed rejsem? Typowy błąd niedoświad- czonych żeglarzy! – Lexi rzuciła arogantowi pogardliwe spojrzenie. Przypomnia- ła sobie dziesięciolatka, którego nie udało im się uratować, i znów ogarnęła ją złość. Podczas operacji militarnych w Afganistanie widziała wielu umierających młodych ludzi. Nie każdemu mogła pomóc, ale śmierć dzieci przeżywała zawsze najbardziej. Zarówno dwa dni wcześniej, jak i dzisiaj można było uniknąć drama- tu, gdyby sternicy zachowywali się bardziej odpowiedzialnie. Korciło ją, żeby po- wiedzieć stojącemu przed nią mężczyźnie, co o nim myśli, ale coś w jego wyglą- dzie sprawiło, że się powstrzymała. Pomimo przemoczonych ubrań i opuchlizny na skroni, emanował władczą energią. Patrzył na nią w sposób, który jednocze- śnie oburzał ją i podniecał. W jego czarnych oczach płonął ogień i Lexi poczuła, jak nagle robi jej się gorąco. Lekkomyślny żeglarz był nieprzyzwoicie wręcz przystojny. Nie mogła oderwać wzroku od jego oliwkowej skóry i czarnych oczu okolonych długimi, gęstymi rzęsami. Co jakiś czas odgarniał do tyłu błyszczące kruczoczarne włosy, odsłaniając dumne czoło ozdobione gęstymi brwiami. Naj- gorsze były jednak jego usta, wąskie, ale wygięte w kapryśny, zmysłowy łuk. Od razu zaczęła się zastanawiać, jak by smakowały jego wargi… Potrząsnęła gwałtownie głową, żeby zrzucić niepokojący czar, jaki na nią rzu- cił nieznajomy. Miała tylko nadzieję, że nic nie zauważył! Nie rozumiała, co się z nią dzieje, od dawna żaden mężczyzna nie przyprawił ją o łaskotanie w żołąd- ku. Pechowy żeglarz spojrzał na nią z góry. – Nie jestem głupcem, oczywiście, że sprawdziłem prognozę. Spokojnie zdąży- libyśmy przed burzą, gdyby nie złamał nam się miecz. Łódź straciła stabilność i przewróciła się na falach. Brunet zamilkł nagle. Lexi podążyła wzrokiem za jego spojrzeniem. W ich stronę biegło dwóch mężczyzn. Zdumiona obserwowała, jak cywile, którzy nie mieli przecież prawa wstępu na lądowisko, mijają ją, stają przed sternikiem i… kłaniają mu się w pas! Po krótkiej wymianie zdań w języku arabskim, tajemniczy brunet ruszył przed siebie bez słowa. – Wypadałoby podziękować – warknęła. Zerknęła na sanitariusza. – Widziałeś to? Ukłonili się przed nim – prychnęła pogardliwie.
– Widzę, że nie rozpoznałaś jego wysokości szejka Zenhabu Kadira Al Sulaima- ra? Podejrzewam, że jego służba ma obowiązek okazywać mu szacunek. A co do doświadczenia w żeglowaniu, w zeszłym roku szejk wraz z załogą wygrali Pu- char Ameryki. – Chris wyszczerzył zęby, widząc zmieszanie Lexi. – Ale wypłynął, wiedząc, że nadchodzi sztorm – upierała się. – Z drugiej strony, nie mógł przewidzieć, że dojdzie do złamania miecza – przyznała niechętnie. Z tego co się orientowała, złamanie miecza zdarzało się niezwykle rzadko, ale było katastrofalne w skutkach. Skrzywiła się na wspomnienie ataku, jaki przypu- ściła na przystojnego sternika. Faktycznie, jego twarz wyglądała znajomo, pomy- ślała, wskakując z powrotem do helikoptera. Przypomniała sobie relacje telewi- zyjne z letnich zawodów żeglarskich wygrane przez arabską załogę, która zdy- stansowała amerykańskich faworytów o głowę. Szejk Kadir Al Sulaimar udzielił kilku wywiadów podekscytowanym jego egzotyczną urodą dziennikarkom spor- towych kanałów telewizyjnych. Po pracy Lexi wróciła do służbowego mieszkania i zamiast szykować się do wyprowadzki, zmarnowała całą godzinę, wyszukując w internecie informacje na temat przystojnego szejka. Na większości zdjęć z przeróżnych imprez towarzy- szyła mu jakaś piękność: brunetki, blondynki, rude. Arabski król najwyraźniej uwielbiał różnorodność. Portale plotkarskie rozpisywały się o podbojach młode- go miliardera rozbijającego się po całym świecie w poszukiwaniu rozrywki. Wła- dzę w królestwie objął po śmierci ojca, któremu udało się zaprowadzić pokój w rozdartym wojną domową niewielkim, ale bogatym kraju. Kadira częściej wi- dywano w europejskich klubach, na wyścigach konnych i zawodach żeglarskich niż we własnej ojczyźnie. Rozpieszczony szejk reprezentował wszystko, czym Lexi pogardzała. A mimo to, na wspomnienie jego mrocznego spojrzenia, natychmiast zrobiło jej się gorą- co. Najwyraźniej pożądanie rządziło się swoimi prawami, niezależnymi od zdro- wego rozsądku. Możliwe też, że po prostu jej ciało przypominało swojej właści- cielce o ignorowanych od dłuższego czasu naturalnych dla zdrowej dwudziesto- dziewięcioletniej kobiety potrzebach. Minął już ponad rok od czasu rozstania Lexi ze Stevenem. Na dzień przed przyjęciem zaręczynowym narzeczony poinformował ją w esemesie, że niestety nie może się nią ożenić, ponieważ ma już partnerkę i dziecko, o których zapo- mniał wspomnieć, gdy podczas misji w Camp Bastion zaczęli się do siebie zbli- żać. Odrzucenie bolało równie mocno, co w dzieciństwie, zanotowała ze smut- kiem. Z rozczarowaniem poradziła sobie tak jak zwykle – dystansując się do wy- darzeń i ludzi sprawiających jej ból. Może kobiety wdające się w niezobowiązujące romanse z arabskim playboy- em były mądrzejsze, pomyślała. Nie oczekiwały dozgonnej miłości, jedynie do- brej zabawy i świetnego seksu. Na wspomnienie przystojnej twarzy i hipnotycz- nego spojrzenia szejka poczuła rozkoszne ciepło rozpływające się po całym cie- le. Była jednak pewna, że nie należy do kobiet, które dla kilku minut rozkoszy zrezygnowałyby z godności i niezależności. Nadwyżkę energii postanowiła spo-
żytkować na godzinny trening na bieżni mechanicznej. Jednak kiedy w końcu po- łożyła się spać, obraz gorejących oczu szejka długo nie pozwolił jej zasnąć. Dwa dni później Lexi po raz ostatni założyła mundur straży przybrzeżnej. Przed wejściem do gabinetu dowódcy poprawiła jeszcze ozdobiony złotymi guzi- kami galowy żakiet. – Żałuję, że nie mogę cię zatrzymać na dłużej – wyznał szczerze Roger Norris. – Świetnie się spisałaś. – Będę za wszystkimi tęsknić. – Liczba przeprowadzonych przez ciebie akcji dowodzi, że potrzebujemy dru- giej ekipy ratunkowej. Niestety obcięto nam fundusze na przyszły rok. – Roger wyglądał na szczerze zmartwionego. – Na szczęście mam też dobre wieści. – Rozchmurzył się. – Zgłosił się do nas prywatny sponsor gotów zainwestować w stworzenie i utrzymanie drugiej załogi. Dopracowanie wszystkich szczegółów zapewne zajmie kilka miesięcy. Gdyby wszystko zakończyło się pomyślnie, wró- ciłabyś do nas? – Oczywiście. Kogo stać na taki hojny gest? – zainteresowała się. – Poznaliście się dwa dni temu. – Dowódca roześmiał się. – Chociaż słyszałem, że nie przypadł ci do gustu… Szejk Kadir Al Sulaimar chciałby osobiście podzię- kować ci za uratowanie jego załogi. Zaprasza cię do siebie dziś o osiemnastej. Zatrzymał się w Admiralty Hotel w apartamencie królewskim. Lexi zarumieniła się na wzmiankę o szejku, który od dwóch nocy pojawiał się w jej niepokojąco erotycznych snach. Zachowuję się jak pensjonarka, pomyślała ze złością. – Obawiam, że nie dam rady się z nim spotkać. Wieczorem w Henley, dwie go- dziny drogi stąd, odbywa się przyjęcie zaręczynowe mojej siostry. Nie mogę za- wieść Atheny. Może Chris albo Gavin pójdą zamiast mnie? – zaproponowała. Roger pokręcił przecząco głową. – Chris ma dyżur, a Gavin pojechał z żoną do szpitala. Wygląda na to, że ich có- reczka zdecydowała się dziś przyjść na świat. Zresztą szejk wyraźnie poprosił o spotkanie z tobą. Może zadzwonisz do hotelu i zapytasz, czy nie dałoby się przesunąć spotkania na wcześniejszą godzinę? – Roger spojrzał na nią surowo i Lexi zorientowała się, że zbyt otwarcie okazała niechęć do bogatego darczyń- cy. – Wypadałoby go też przeprosić za dosyć ostre potraktowanie, nie uważasz? – zapytał raczej retorycznie. Lexi rzuciła szefowi mroczne spojrzenie, ale w głębi duszy przyznała mu rację. Zachowała się nieprofesjonalnie, naskakując na człowieka, który chwilę wcze- śniej zajrzał śmierci w oczy. – W porządku, spróbuję zajechać do hotelu w drodze na przyjęcie. – Lexi pode- szła do drzwi. – Świetnie. I bądź dla niego miła – rzucił. Lexi zatrzymała się i spojrzała ze zdziwieniem na szefa. – Przecież ja zawsze jestem miła.
– Oczywiście. – Dowódca uśmiechnął się pobłażliwie. – Ale potrafisz onieśmie- lić, zwłaszcza mężczyzn. Lexi spróbowała sobie wyobrazić aroganckiego playboya z wyrazem zakłopo- tania na twarzy i parsknęła tylko. Onieśmielić szejka? Niemożliwe! W drodze do domu nie mogła się uwolnić od komentarza rzuconego przez Ro- gera. Czy faktycznie onieśmielała mężczyzn? Nigdy nie miała problemów z na- wiązywaniem ciepłych relacji ze współpracownikami. Koledzy traktowali ją jak dobrego kumpla, ale w ich zachowaniu wyczuwała nutkę rezerwy. Wydawało jej się to naturalne, skoro była zazwyczaj jedyną kobietą pilotem w męskim gronie. Jednak w szkole z internatem funkcjonowała podobnie, przypomniała sobie na- gle. Miała wiele dobrych koleżanek, ale nie nawiązała ani jednej prawdziwie głę- bokiej relacji przyjacielskiej. Zadzwoniła do hotelu Admiralty, a ponieważ odmówiono jej połączenia z szej- kiem, zostawiła dla niego wiadomość, uprzedzając, że pojawi się godzinę wcze- śniej. Resztę popołudnia spędziła, pakując się. Kiedy przed piątą wyszła z domu, w którym spędziła cały ostatni rok, poczuła ukłucie w sercu. Po latach tułaczki związanej z misjami wojskowymi odkryła uroki spokojniejszego życia i szybko zadomowiła się w nadmorskiej chatce, mimo że zabrakło w niej Stevena. Na pe- wien czas uwierzyła, że przy nim w końcu znalazła swoje miejsce na świecie. Chciała stworzyć z nim własną rodzinę, taką, o jakiej zawsze marzyła. Powinna była wiedzieć, że malująca się przed nią wizja sielanki rodzinnej nie mogła oka- zać się prawdziwa. Już w wieku lat ośmiu przekonała się, że nie zasługuje na mi- łość, gdy jej adopcyjni rodzice dali jej wyraźnie do zrozumienia, że ich rodzona córka, Athena, na zawsze pozostanie dla nich najważniejsza. Tuż przed siedemnastą Lexi dotarła do hotelu Admiralty. Idąc do recepcji, mo- dliła się w myślach, żeby nie poślizgnąć się na wypolerowanej marmurowej po- sadzce. Zwykle chodziła w adidasach i dżinsach, jednak z powodu napiętego gra- fiku ubrała się od razu w czarną sukienkę koktajlową z miękkiego dżerseju i pa- sujące do niej klasyczne czarne szpilki. Recepcjonistka uwijała się jak w ukropie, obsługując kilkudziesięcioosobową wycieczkę, więc Lexi sprawdziła w restauracji i barze, a nie znalazłszy szejka, postanowiła nie zawracać głowy oszołomionej recepcjonistce i ruszyła bezpo- średnio do apartamentu królewskiego.
ROZDZIAŁ TRZECI Kadir wszedł do apartamentu i przez chwilę rozkoszował się rzadką w jego ży- ciu chwilą samotności. W rodzinnym królestwie jak i podczas podróży nieustan- nie otaczała go rzesza doradców, ochroniarzy i służby oraz ponad siedemdzie- sięcioletni kamerdyner Walif, służący jeszcze ojcu Kadira. Po wypadku wszyscy, a zwłaszcza Walif, tak się troszczyli o młodego króla, że po dwóch dniach Kadir, mimo całej sympatii do swoich pracowników, miał serdecznie dość ich nadopie- kuńczości. Wbrew prośbom i lamentom Walifa odprawił wszystkich do swojej windsorskiej posiadłości, żeby tam na niego czekali. Nagła wolność oszołomiła go. Po kilku godzinach spędzonych w siłowni czuł, że żyje. Jednocześnie dobitnie zdał sobie sprawę, jak wysoką cenę przyszło mu płacić za lojalność wobec ojca i jego rodzinnego, pustynnego kraju. Wchodząc pod prysznic, zerknął w lustro i z satysfakcją odnotował, że opuchlizna na głowie prawie zeszła. Miał szczęście, że od uderzenia bomem nie stracił przytomności. Kadir stanął pod strumieniem przyjemnie chłodnej wody i przywołał w myślach obraz delikatnej bladej twarzy o wysokich kościach policzkowych, długim pro- stym nosie i wielkich oczach w kolorze letniego morza. Lexi Howard przypomi- nała mu jedną z eleganckich porcelanowych figurek zdobiących kominek w domu jego babki. Krucha powierzchowność kapitan Howard mogła zwieść, ale on miał okazję doświadczyć pełnej siły jej ognistego temperamentu. Kobieta niepróbują- ca z nim flirtować ani go uwodzić była ciekawym wyzwaniem dla znudzonego do- stępnością kobiecych wdzięków szejka. Pożądanie pojawiło się natychmiast. Wy- obraził sobie, że rozchyla językiem jej bladoróżowe usta. Ile czasu zajęłoby mu stopienie lodowatej obojętności pięknej pani pilot, zastanawiał się. Oczyma wy- obraźni ujrzał rumieniec podniecenia powoli rozgrzewający jej kremową skórę. Oparł się plecami o ścianę i wyobraził sobie, że delikatne ciało Lexi topnieje w jego dłoniach, a potem jej dłonie dotykają go umiejętnie, najpierw delikatnie, potem coraz mocniej… Kadir odrzucił głowę do tyłu i poddał się palącej potrzebie ugaszenia trawiące- go go pożądania. Spełnienie, gwałtowne i szybkie, wydawało mu się jednak nie- pełne. Niestety tylko na tyle mógł sobie pozwolić, odkąd sześć miesięcy temu podjął decyzję, że z szacunku dla swojej przyszłej małżonki powstrzyma się od romansowania z innymi kobietami. Pół roku temu wybrana dla niego narzeczona skończyła dwadzieścia jeden lat i w świetle prawa jego kraju stała się pełnolet- nia. Sugerowano mu wielokrotnie, że monogamia nie obowiązuje króla, ale on zamierzał zachować się honorowo i wypełnić wzorowo wszystkie swoje małżeń- skie zobowiązania, tak jak to obiecał ojcu. Kadir miał zaledwie szesnaście lat, kiedy jego ojciec został sparaliżowany
w wyniku udaru. Do czasu pełnoletności prawowitego następcy tronu, władzę w kraju pełnił brat szejka Jamal. By wzmocnić swoją pozycję, Jamal zbratał się z buntowniczymi plemionami górskimi. Zmusił brata, by wydał swego pierworod- nego syna za córkę najpotężniejszego szejka z terenów górskich, Rashida bin Al- Hassana. Kiedy podpisywali umowę, Haleema miała zaledwie jedenaście lat. Czas płynął szybko, teraz była już pełnoletnia, a po niedawnej śmierci jej ojca Kadir wiedział, że dłużej nie może już odkładać wypełnienia swego obowiązku wobec kraju. Rodzina Haleemy uznałaby przeciągające się opóźnienie za obraź- liwe, co knujący spiskowiec Jamal natychmiast by wykorzystał do wzniecenia buntu zagrażającego kruchemu pokojowi Zenhabu. Po powrocie do kraju Kadir zamierzał złożyć oficjalną wizytę bratu Haleemy Omarowi, następcy szejka Rashida, i poznać w końcu swą narzeczoną. W góry zamierzał się dostać helikopterem, co poddało mu pomysł, by zatrudnić wysoce wykwalifikowaną Lexi Howard jako pilota. Kadir zakręcił wodę, wytarł się i założył dżinsy, starając się nie myśleć o prze- znaczeniu, które wkrótce miało uwięzić go w złotej klatce aranżowanego mał- żeństwa. Właśnie miał się ogolić, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Zaskoczony, za- ciął się w policzek i przeklął paskudnie pod nosem. Przycisnął do twarzy ręcznik, pomaszerował do przedpokoju i otworzył z rozmachem drzwi. – Pani kapitan, co za niespodzianka! – Nie krył zdziwienia, a jego głos natych- miast złagodniał. – Niespodzianka? Zostawiłam w recepcji wiadomość z informacją o wcześniej- szej porze mojej wizyty. Kadir przypomniał sobie natarczywy dźwięk telefonu, który zignorował, śpie- sząc się do siłowni. – Cóż, żadna wiadomość do mnie nie dotarła – mruknął i uśmiechnął się, żeby ukryć zakłopotanie. Lexi z trudem oderwała wzrok od ponętnych ust szejka, starając się jednocze- śnie nie wpatrywać w jego nagą klatkę piersiową i okryte dżinsami biodra. Naj- wyraźniej właśnie brał prysznic. Z czarnych włosów porastających jego pierś skapywały kropelki wody. Nie mogła nie zauważyć imponującej muskulatury, oliwkowej, satynowo gładkiej skóry i czarnej linii zarostu biegnącej od pępka w dół i znikającej pod niebezpiecznie nisko opadającymi spodniami. Nagle za- schło jej w ustach. Uniosła wzrok. Zdawała sobie sprawę, że powinna coś powie- dzieć, by przerwać ciszę, w której, była tego pewna, rozbrzmiewało wyraźnie przyspieszone bicie jej serca. – Masz krew na brodzie – wykrztusiła w końcu, bo nic innego nie przyszło jej do głowy. Nawet nie zauważyła, że przeszła z szejkiem na ty, nie pytając go o zdanie. On jednak wyglądał na zadowolonego. – Gdzie? – Przysunął się bliżej. – Zabawisz się w pielęgniarkę? – Wcisnął jej do ręki ręcznik, który trzymał w dłoni. Jego głęboki, ciepły głos pieścił jej zmysły i rozpalał wyobraźnię. Lexi rozpacz-
liwie próbowała opanować swoje rozbudzone libido. – Lepiej już pójdę – wymamrotała. – Najwyraźniej przyszłam nie w porę. – Nie rozumiała, dlaczego tak silnie na nią oddziaływał. Od dziesięciu lat pracowała w środowisku zdominowanym przez mężczyzn i na swej drodze spotkała wielu przystojniaków. Ale żaden nie mógł się równać z szejkiem, szepnął jej do ucha podstępny głosik. Jego egzotyczna uroda spra- wiała, że oczyma wyobraźni widziała pustynne niebo usiane gwiazdami i ukrytą przed światem oazę, gdzie leżący na złotym piasku półnagi brunet przywoływał ją do siebie leniwym ruchem dłoni… Co się ze mną dzieje, pomyślała w popłochu. – Nie boisz się chyba widoku krwi? Rozbawienie w jego głosie sprowadziło ją na ziemię. – Nie, ani trochę. Nagle przypomniała sobie spaloną afgańską ziemię zalaną krwią żołnierzy. Lexi zrobiła krok na przód i przycisnęła róg ręcznika do małej ranki na brodzie Kadira. Niepostrzeżenie sięgnął za jej plecy i zamknął drzwi. Lexi znalazła się w apartamencie sam na sam z szejkiem. Natychmiast zdała sobie sprawę, jak blisko siebie stali. Jego ciepły oddech pieścił jej policzek, a jej sterczące, napięte sutki prawie dotykały umięśnionego torsu. Lexi nawet w dramatycznych sytu- acjach nie wpadała w panikę, ale reakcja jej ciała na szejka wprawiła ją w po- płoch. Zauważyła, że jej dłonie drżą, mimo że w Afganistanie pewną ręką stero- wała helikopterem, ewakuując rannych z pola walki. Dlaczego wymuskany play- boy, który najprawdopodobniej nie przepracował uczciwie nawet jednego dnia w życiu, wprawiał ją w dygot? Na szczęście ranka przestała krwawić, więc od- dała mu ręcznik i odsunęła się na bezpieczną odległość. – Przeżyjesz. Zastępy kobiet mogą odetchnąć z ulgą – zauważyła uszczypliwie. Kadir nie przestał się uśmiechać, ale jego oczy pociemniały niebezpiecznie. Lexi uświadomiła sobie, że ma do czynienia z potężnym władcą kraju targanego wieloma konfliktami. – W mediach wiele mówiono o wypadku waszej wysokości – mruknęła. – Zdaje się, że udało się wydobyć jacht z cieśniny i okazało się, że miał uszkodzony miecz. Chyba wyciągnęłam pochopne wnioski co do przyczyny wypadku. Prze- praszam za swoje niezbyt profesjonalne zachowanie. Kadir z trudem powstrzymał się przed wybuchem śmiechu, słysząc niechętne przeprosiny Lexi. Ewidentnie spełniała prośbę Rogera Norissa. Kolejne słowa płowowłosej pani pilot potwierdziły jego podejrzenia. – Mój szef poinformował mnie, że złożył mu pan niezwykle hojną propozycję sponsorowania drugiej ekipy ratunkowej. Przyglądając się swojemu gościowi, Kadir zastanawiał się, czy Roger Noriss zasugerował swej podwładnej wybór otulającej jej smukłe ciało eleganckiej su- kienki i szpilek sprawiających, że nogi wyglądały na jeszcze dłuższe i smuklej- sze. Przypomniał sobie, jak fantazjował o niej pod prysznicem, i natychmiast po- czuł przypływ kolejnej fali palącego pożądania.
– To niewiele, zważywszy, że uratowaliście życie moje i mojej załogi – odpo- wiedział przytomnie. – Ja także powinienem przeprosić za moje zachowanie po wypadku. Nie okazałem wystarczającej wdzięczności za pomoc. Twoja odwaga i umiejętności zdecydowały o powodzeniu akcji ratunkowej. – Wykonywałam jedynie swoje obowiązki – mruknęła zakłopotana Lexi. – Od Rogera Norissa dowiedziałem się, że twój roczny kontrakt właśnie wy- gasł. – Tak, choć jeśli faktycznie doszłoby do stworzenia drugiej załogi, mogłabym wrócić na swoje stanowisko. – Ale rozumiem, że na razie nie masz jeszcze żadnej nowej pracy? Kadir zdawał sobie sprawę, że gapił się zachłannie na panią pilot, ale nie po- trafił się powstrzymać. Była oszałamiająco piękna! – Poprosiłem o spotkanie, żeby ci podziękować, ale także w celu złożenia ci pewnej propozycji. Psotne iskierki w jego oczach i wspomnienie internetowych opisów podbojów sercowych szejka sprawiły, że Lexi znowu zrobiło się gorąco. – Jaką? – zapytała podejrzliwie. Kadir zirytował się, widząc, że piękna pani pilot okazuje mu nieufność, zapew- ne pod wpływem kłamliwych historii o jego rozwiązłości rozpowszechnianych przez media. Jednak zdołał też zauważyć jej zmieszanie, płytki oddech i rozsze- rzone źrenice. Celowo omiótł ją powolnym, pełnym uznania spojrzeniem. Pod materiałem obcisłej sukienki dostrzegł sterczące sutki wieńczące niewielkie, ale kształtne piersi. Nagle zrozumiał, że zachowanie Lexi Howard, jej kąśliwe uwa- gi i obcesowe riposty, służyły jedynie zamaskowaniu jej podniecenia. Kadir roz- poznawał ten rodzaj zainteresowania kobiet jego osobą. Choć, ze względu na złożoną sobie obietnicę, nie mógł skorzystać z wrażenia, jakie robił na pani kapi- tan, nie musiał odmawiać sobie przyjemności poprzekomarzania się z tą intrygu- jącą kobietą. – Może usiądziemy – zaproponował z czarującym uśmiechem. – Będzie nam wygodniej. Lexi jak zahipnotyzowana wpatrywała się w umięśnione ramiona i nagi tors szejka. Otrząśnij się, nakazała sobie, widząc, jak Kadir poklepuje dłonią kanapę koło siebie, sugerując, by usiadła. Ostentacyjnie spojrzała na zegarek. – Spieszę się. Zresztą chyba ci przeszkodziłam – zauważyła kąśliwie. – Muszę zdążyć przed największym natężeniem ruchu na autostradzie – dodała. – Masz randkę? Myślałem, że założyłaś tę seksowną sukienkę specjalnie dla mnie. Lexi poczuła, że się rumieni. – Ta sukienka nie jest seksowna – zaprotestowała natychmiast. – Ubrałam się elegancko, bo jadę na przyjęcie zaręczynowe mojej siostry. – Mimo że jego uwa- gę uznała za impertynencką, to świadomość, że postrzegał ją jako seksowną,
przyprawiła ją o radosny dreszcz podniecenia. – Na pewno możesz poświęcić mi jeszcze kilka minut. Ku jej przerażeniu szejk zerwał się z kanapy i podszedł do niej leniwym kro- kiem drapieżnika osaczającego ofiarę. Znalazł się tak blisko, że musiała zadrzeć głowę, by spojrzeć mu w oczy. Czuła ciepło promieniujące od jego ciała. A może to jej policzki płonęły z wrażenia? – Nie mogę ryzykować, że spóźnię się na przyjęcie organizowane w domu lady Fairfax – wytłumaczyła pospiesznie, żeby ukryć zmieszanie. – Droga do Henley- on-Thames zajmuje ponad godzinę, nawet przy niewielkim ruchu na autostra- dzie. Lexi przypomniała sobie spięty głos Atheny, która przez telefon żaliła jej się na chłodne traktowanie ze strony przyszłej teściowej, otwarcie okazującej dezapro- batę wybrance syna. – Muszę jej udowodnić, że nadaję się na żonę arystokraty i dystyngowaną go- spodynię przyjęć dla jego znajomych. – Athena była zdeterminowana, więc Lexi nie podzieliła się z nią swymi wątpliwościami co do szans powodzenia tego pla- nu. Jej zdaniem nadęty Charles nie pasował do jej roztrzepanej, uroczej młod- szej siostry, ale Lexi nie czuła się na siłach, by wyrokować w sprawie związków. Z zamyślenia wyrwał ją dotyk dłoni szejka, który delikatnie musnął ją palcami po policzku. Powinna się cofnąć oburzona, ale jej ciało odmówiło współpracy. Lexi nawet nie drgnęła. – Szkoda, nie zdążyliśmy przedyskutować mojej propozycji. Może umówimy się na jeszcze jedno spotkanie w dogodniejszym terminie? Lexi zwilżyła zaschnięte usta czubkiem języka. Na pewno tylko mi się wydaje, że Kadir Al Sulaimar ze mną flirtuje, powtarzała sobie gorączkowo w myślach. – Wasza wysokość… – Przecież przeszliśmy na ty, prawda Lexi? Wymówił jej imię zmysłowo, z lekką chrypką, pieszcząc językiem każdą gło- skę. Lexi zadrżała. Przecież nie pozwolę, żeby mnie uwiódł notoryczny podry- wacz, pomyślała z przerażeniem. Musiała jednak przyznać, że jego zaintereso- wanie jej schlebiało, zwłaszcza że Steven poważnie podkopał jej poczucie wła- snej wartości. Nie zauważyła nawet, że przechyliła się w stronę gospodarza i uniosła twarz, jakby się spodziewała pocałunku. Serce jej zamarło w oczekiwa- niu na dotyk jego ust. – Strasznie długo bierzesz ten prysznic! Lexi, jak porażona prądem, odwróciła się w stronę sypialni. W progu stała młoda kobieta, właściwie dziewczyna. Tania Stewart, córka prezesa lokalnego klubu jachtowego i właściciela hotelu Admiralty, owinięta jedynie prześciera- dłem, spojrzała na Lexi z niezadowoleniem. – A ty co tutaj robisz? – Dziewczyna obrzuciła oniemiałą Lexi pogardliwym spojrzeniem, po czym zwróciła się do Kadira słodkim głosikiem: – Nie każ mi dłu- żej czekać. – Ubierz się – rzucił lodowatym tonem Kadir.
Lexi nagle zrozumiała, dlaczego szejk przywitał ją na wpół rozebrany. Jakże była głupia, że dała się nabrać na jego egzotyczny czar! Okazała się równie na- iwna co siedemnastolatka prężąca się w drzwiach sypialni. – Wasza wysokość wybaczy, ale trójkąty mnie nie interesują – oświadczyła wy- niośle. Kadir uniósł jedynie brwi, jakby jej reakcja go rozbawiła, co jeszcze bardziej ją rozsierdziło. – Przecież to jeszcze dziecko! – wybuchła. – To cię kręci?! Spiorunował ją wzrokiem, ale zanim zdążył odpowiedzieć, wybiegła z aparta- mentu, trzaskając za sobą drzwiami. Pogardzała rozpustnym szejkiem, ale jesz- cze bardziej pogardzała sobą. Przecież prawie go pocałowała! Dlaczego pozwo- liła, żeby kilkoma sztuczkami odebrał jej zdrowy rozsądek i sprowadził do pozio- mu napędzanej hormonami nastolatki? Przed oczami stanęła jej wysportowana sylwetka półnagiego, śniadego mężczyzny o czarnych oczach i zmysłowo, kpiąco wydętych ustach…
ROZDZIAŁ CZWARTY Kadir przyglądał się stojącej po przeciwnej stronie sali balowej Lexi z rosnącą fascynacją i niesłabnącym podnieceniem. Wyglądała zachwycająco. Zwłaszcza jej długie, smukłe nogi przyciągały wzrok i rozpalały wyobraźnię szejka. Mógłby się założyć, że miała na sobie seksowne pończochy! Wyobraził sobie Lexi bez sukienki, jedynie w bieliźnie, pończochach i szpilkach i zaschło mu w ustach. Od dawna żadna kobieta nie przyprawiła go o szybsze bicie serca, nawet się o to nie starając. Może właśnie tym go zaintrygowała. Przypomniał sobie jej zamglo- ne pożądaniem oczy w hotelu, gdy prawie się pocałowali. Niewinne przekoma- rzanki szybko zmieniły się w coś o wiele bardziej mrocznego i zmysłowego. Za- stanawiał się, co by się stało, gdyby w apartamencie nie pojawiła się Tania, któ- ra śledziła go niestrudzenie przez cały dzień i robiła do niego słodkie oczy. Wie- dział na pewno, że nie oparłby się pokusie posmakowania ust Lexi. Niestety na widok Tanii, Lexi wpadła w furię. Kadir zacisnął dłonie w pięści na wspomnienie pogardy w jej spojrzeniu. – Widzę, że przyglądasz się mojej przyszłej szwagierce. Z kamiennym wyrazem twarzy szejk odwrócił się w stronę Charlesa Fairfaxa. Mimo że przyjęcie dopiero się zaczęło, twarz gospodarza już poróżowiała od sporej ilości wypitego alkoholu. – Ostrzegam cię, stary, nic u niej nie wskórasz. Lexi jest oziębła. Nic dziwne- go, że narzeczony ją rzucił. Miał szczęście, że go nie wykastrowała. – Charles zaniósł się piskliwym śmiechem nastolatka ubawionego własnym, wątpliwej kla- sy żartem. Kadir rozciągnął usta w sztucznym uśmiechu. Fairfax nigdy nie należał do jego ulubionych szkolnych kolegów, ale teraz wyjątkowo działał mu na nerwy. Miał ochotę zrównać go z ziemią. Nie chciał jednak robić scen, zwłaszcza że prak- tycznie wprosił się na jego przyjęcie zaręczynowe, kiedy tylko się zorientował, że to do jego domu rodzinnego wybierała się seksowna pani pilot. Kadir nie odrywał wzroku od blond piękności rozmawiającej ze swoją siostrą, drobną szatynką w zjadliwie żółtej sukience. Niesamowite, jak bardzo się od sie- bie różnią, pomyślał. W pewnym momencie Lexi rozejrzała się wokół i zamarła, gdy go dostrzegła. Nawet z takiej odległości poczuł emanującą od niej wrogość, która zamiast go zniechęcić, podnieciła go. Uwielbiał wyzwania! Wytrzymał jej chmurne spojrzenie, a nawet uniósł kieliszek w niemym toaście i uśmiechnął się szelmowsko. Poczuł, jak krew w jego żyłach zaczyna wrzeć. – Uważasz, że wyglądam grubo w tej sukience? – Wyglądasz ślicznie. – Lexi miała nadzieję, że wypadła przekonywająco.
Athena natychmiast się rozpromieniła. – Lady Fairfax pomogła mi ją wybrać. Powiedziała, że do twarzy mi w żółtym. – Naprawdę? – Lexi podejrzewała, że matka przyszłego pana młodego nie wy- brała dla narzeczonej syna tak okropnej sukienki z sympatii. Zasłyszała, jak dzi- wiono się, że zgodziła się na ślub swego ukochanego jedynaka z dziewczyną bez arystokratycznego pochodzenia. – Chciałabym mieć taką klasę jak ty – westchnęła niespodziewanie młodsza siostra. – Bardziej nadajesz się na żonę Charliego, nigdy nie rozlewasz wina, nie zachlapujesz się zupą i nie mylą ci się nazwiska nowo poznanych ludzi. Jestem taką niezdarą. Czasami mam wrażenie, że Charlie się za mnie wstydzi. Lexi zmarszczyła z niezadowoleniem brwi. Korciło ją, żeby zapytać siostrę, co widzi w tym nadętym, złośliwym bufonie, ale nie chciała jej sprawić przykrości w tak ważnym dla niej dniu. – Jesteś pewna, że to mężczyzna twoich marzeń? – zapytała najdelikatniej jak potrafiła. – Nie wierzysz w miłość, prawda? Jesteś taka niedostępna. – Nie jestem niedostępna. – Lexi przypomniała sobie słowa Rogera Norissa. – Przyznaję, jestem osobą niezależną, ale to chyba normalne u adoptowanych dzieci. – Rodzice są z ciebie bardzo dumni. – Athena z trudem powstrzymywała się przed wybuchnięciem płaczem. – Wszystkim opowiadają, że jesteś pilotem woj- skowym i chwalą się twoim orderem za odwagę. Na pewno chcieliby, żebym była tak zdolna jak ty. Byli bardzo zawiedzeni, kiedy nie dostałam się na uniwersytet i okazało się, że nie zdołam zostać lekarzem, tak jak oni. Może chociaż mój ślub z Charliem zrobi na nich wrażenie. – Nie wychodzisz chyba za niego, żeby zasłużyć na pochwałę rodziców?! – Oczywiście, że nie – zaprzeczyła pośpiesznie Athena, unikając wzroku sio- stry. – Kocham go. Lexi wątpiła w szczerość jej wyznania, ale nic nie powiedziała. Athena była do- rosłą osobą zdolną do podejmowania samodzielnych decyzji. Lexi nie czuła się upoważniona do dawania Athenie dobrych rad. Rozejrzała się po sali. – A gdzie właściwie on się podziewa? Nawet nie miałam jeszcze okazji się z nim przywitać. – Chyba w bibliotece, z kolegą z czasów studiów w Eton. Hrabia Montgomery zadzwonił nieoczekiwanie, a Charlie tak się ucieszył, że zaprosił go na przyjęcie. Pewnie wspominają dawne czasy. – Athena zmrużyła oczy przesłonięte grubymi szkłami okularów. – O, tam są! Zobacz, stoją przy barze – zawołała. – Hrabia to prawdziwy przy- stojniak, nie uważasz? Tylko nie mów Charliemu, że to powiedziałam, dobrze? – spłoszyła się. Lexi nie odpowiedziała. Na widok hrabiego odebrało jej mowę. Z przeciwle- głej strony sali uśmiechał się do niej kpiąco Kadir Al Sulaimar. Co on wyprawia?! Skąd się wziął na przyjęciu zaręczynowym jej siostry?! I dlaczego udaje angiel-
skiego arystokratę?! Kadir Al Sulaimar wyróżniał się pośród gości – jego pewność siebie i władcze spojrzenie sprawiały, że wyglądał niczym barwny paw wśród szarych gołębi. Lexi musiała przyznać, że ubrany w szyty na miarę czarny smoking prezentował się równie pociągająco co z nagim torsem. Uśmiechnęła się chłodno, by ukryć rosnące napięcie. Gdy gospodarz ich sobie przedstawiał, szejk przytrzymał jej dłoń nieco dłużej, niż wypadało, i spojrzał jej prowokacyjnie w oczy. Wiedziała, że z satysfakcją odnotował jej przyśpieszony oddech i nerwowe drżenie dłoni. Lexi, wciąż zawstydzona swoim zachowaniem w hotelu, nie wspomniała, że już się znają. – Wydaje mi się, że kojarzę pańską twarz, zapewne z mediów? – zagadnęła szybko i spojrzała wymownie na szejka. – Hrabia Montgomery jest także władcą Zenhabu, szejkiem – pochwalił się na- tychmiast kolegą Charlie. Lexi nawet na niego nie spojrzała. – Powinnam zwracać się do pana hrabio czy wasza wysokość? – zapytała kpią- co, nie odrywając wzroku od czarnych oczu Kadira. Ujrzała w nich rozbawienie, ale także coś o wiele bardziej mrocznego i niebezpiecznego. Powietrze wokół nich aż iskrzyło się od napięcia. Lexi zadrżała. – Wystarczy Kadir, Lexi. – Jego zmysłowy akcent ślizgał się po słowach, a wy- mawiając jej imię, specjalnie przeciągał zgłoski i uśmiechał się bezczelnie. Lexi wyobraziła sobie śnieżnobiałe zęby szejka pieszczące jej boleśnie napięte sutki. Co się ze mną dzieje, pomyślała z rozpaczą. – I nie wierz wszystkiemu, co piszą w gazetach, większość z tego to bzdury wyssane z palca. – Cóż, podobno w każdym kłamstwie kryje się ziarno prawdy. – Pomyślała o wszystkich pięknościach wyjawiających chętnie kolorowej prasie szczegóły swoich romansów z seksownym szejkiem. Niewygodną ciszę przerwał dźwięk gongu wzywającego gości do sali jadalnej. Athena podskoczyła jak oparzona i potknęła się o swą przydługą sukienkę, co po- dający jej ramię Charlie skwitował zniecierpliwionym syknięciem. Kadir podążył w ślad za gospodarzem i zaofiarował ramię Lexi, która spiorunowała go wzro- kiem, ale położyła sztywno dłoń na jego przedramieniu, żeby nie wywoływać sensacji odmową. Kadir natychmiast skorzystał z okazji i przyciągnął ją mocniej do swego boku. Ich uda stykały się teraz. Przez materiał sukienki Lexi czuła twarde niczym skała mięśnie. – Jak śmiesz wykorzystywać przyjęcie zaręczynowe mojej siostry do… swoich niecnych celów – syknęła Lexi. Kadir roześmiał się cicho, szczerze ubawiony. – Nie mogłem odrzucić zaproszenia od starego kumpla z Eton, to by było nie- grzeczne. – Niegrzeczne to jest sypianie z nastolatkami! – wyrwało jej się. Lexi już miała pożałować swego niewyparzonego języka, ale z zadowoleniem odnotowała, że jej uwaga starła kpiący uśmieszek z twarzy Kadira. Pochylił ni-
sko głowę i szepnął jej do ucha: – Wyjaśnijmy sobie coś. – Jego głos nagle zabrzmiał ostro, prawie groźnie. – Nie zapraszałem Tani do mojej sypialni. Byłem równie zaskoczony jej widokiem, co ty. Lexi, ku swojemu zdumieniu, stwierdziła, że mu wierzy. – Nie obchodzi mnie, z kim sypiasz i jak się prowadzisz, ale zapytam, z czystej ciekawości, jak w takim razie dostała się do twojego apartamentu? – Powiedziała, że ukradła klucz pokojówce. Jej ojciec jest właścicielem hotelu, więc Tania wie, gdzie trzymane są zapasowe klucze, i ma dostęp do większości pomieszczeń. Ciekawe, że od razu wyciągnęłaś pochopne wnioski i uznałaś ją za moją kochankę. Ponownie źle mnie oceniłaś. – Była naga i owinięta prześcieradłem – bąknęła Lexi. – Nieważne, zapomnij o niej. Musimy porozmawiać o nas. – O nas?! Nie ma „nas”! – oburzyła się natychmiast. Żałowała tylko, że nie po- trafi opanować przyspieszonego bicia serca. – Nie jestem tobą zainteresowana, szejku, hrabio, czy kim tam jesteś! – Kadir, jestem Kadir – przypomniał jej łagodnie. – Dlaczego jesteś taka spięta? – Spięta? Też mi coś! Wcale nie jestem spięta! – zaprotestowała odrobinę za głośno. Speszyła się, kiedy zauważyła, że pozostali goście zerkają na nich z zacieka- wieniem. Rozbawienie w oczach Kadira nie pozostawiało wątpliwości – zdawał sobie sprawę, że bez trudu wytrąca ją z równowagi i czerpał z tego faktu niema- łą satysfakcję! Lexi sapnęła gniewnie. – Może później, po kolacji przedyskutujemy moją propozycję? – zasugerował spokojnie Kadir. – Mówiłam ci już, że nie jestem zainteresowana! – Skąd wiesz, skoro jeszcze ci nie powiedziałem, o co chodzi? – zdziwił się. – Znając twoją reputację playboya, wolę od razu odrzucić twoją propozycję bez wnikania w krępujące szczegóły – odpowiedziała kąśliwie i wepchnęła sobie do ust pasztecik z ziołowym nadzieniem. Mimo że po sali krążyli rozdający szampana kelnerzy, Lexi postanowiła pozo- stać przy wodzie mineralnej w nadziei, że wkrótce uda jej się wymknąć i poje- chać do Londynu, gdzie koleżanka udzieliła jej gościny na czas poszukiwania no- wej pracy. Niestety ćmiący ból głowy szybko przybierał na sile, a mimo wypicia szklanki wody, Lexi nadal czuła narastające drapanie w gardle. – Co twoja siostra widzi w tym mięczaku? Oprócz pieniędzy i arystokratyczne- go tytułu, oczywiście. Zmysłowy szept tuż przy jej uchu sprawił, że Lexi natychmiast się zarumieniła. Spiorunowała Kadira wzrokiem i skrzywiła się pod wpływem potwornego bólu wywołanego nagłym ruchem głowy. – Athenie nie imponują majątek i tytuły – odpowiedziała. – Dlaczego wyrażasz się tak niepochlebnie o swoim koledze? Przecież przyjąłeś jego zaproszenie na przyjęcie, nie lubisz go?
– Przyszedłem tutaj tylko ze względu na ciebie – przyznał bez zażenowania. Lexi zdała sobie sprawę, że nie żartował. Spojrzał na nią tak gorąco, że wstrzymała oddech. Odwróciła wzrok i starała się opanować przyspieszone bi- cie serca. Jednak oddychała z coraz większym trudem. Kiedy zrobiło jej się sła- bo i ogarnęły ją mdłości, już wiedziała, że jej dziwne samopoczucie nie ma związku jedynie z oszałamiającą bliskością szejka. Zatoczyła się, choć przecież przez cały wieczór nie tknęła nawet alkoholu. – Wszystko w porządku? Bardzo pobladłaś. Głos Kadira dochodził z oddali. Lexi zamknęła oczy, żeby powstrzymać zawro- ty głowy, na jej czoło wystąpiły kropelki zimnego potu. Ku swemu przerażeniu, stwierdziła, że za moment zwymiotuje na oczach kilkuset bardzo dystyngowa- nych osób. Zamrugała i udało jej się skupić wzrok na twarzy zaniepokojonego Kadira. Był ostatnią osobą na świecie, do której w normalnych warunkach zwró- ciłaby się o pomoc, ale w obecnej sytuacji nie miała wyboru. – Proszę, pomóż mi się stąd wydostać. Ledwie skończyła mówić, a pociemniało jej w oczach. Czuła, że chwycił ją na ręce i wybiegł z sali, nie bacząc na pełne dezaprobaty spojrzenia gapiów. Jedy- ne, co była w stanie zrobić, to oprzeć bezwładnie głowę na piersi Kadira i oddy- chać miarowo w rytm bicia jego serca. Przerażona Athena pobiegła za nimi do holu. – Lexi, właśnie się dowiedziałam od matki Charlesa, że w nadzieniu paszteci- ków były krewetki. Nie jadłaś ich chyba?! – I owszem – stęknęła Lexi. – Do łazienki, szybko! – Spojrzała błagalnie na Ka- dira. Athena machnęła ręką w stronę toalet i krzyknęła za znikającym za drzwiami szejkiem dźwigającym jej półprzytomną siostrę: – Ona ma alergię na skorupiaki! W pierwszej chwili, kiedy obudziła się w obcym domu, założyła, że umieszczo- no ją w jednej z sypialni gościnnych w posiadłości Fairfaxów. Po chwili przypo- mniała sobie fragmenty podróży w mknącym z zawrotną prędkością samocho- dzie i co najmniej dwa przymusowe postoje, podczas których wymiotowała na poboczu drogi. Pamiętała też podtrzymujące ją przez cały czas silne męskie ra- miona i chłodną dłoń troskliwie ocierającą jej pot z rozpalonego czoła. Z trudem uniosła się do pozycji półsiedzącej. Z przerażeniem stwierdziła, że ktoś zdjął z niej sukienkę. Miała na sobie jedynie koronkową, prawie przezroczystą, czar- ną bieliznę! Czy to Kadir wywiózł ją z przyjęcia do jakiegoś hotelu? Rozejrzała się ponownie wokół: tapety, olejne obrazy i antyczne meble wydawały się o wiele za eleganckie, i za drogie, nawet jak na najlepszy hotel. Powoli, na drżących no- gach dotarła do przylegającej do sypialni łazienki i spojrzała w lustro. Jęknęła, widząc, że wygląda jeszcze gorzej, niż się czuje. Na półce pod lustrem znalazła komplet nowych, nierozpakowanych przyborów toaletowych, umyła więc zęby, uczesała włosy i dopiero wtedy poczuła się odrobinę lepiej. Gdy wróciła, zamar-
ła w progu na widok Kadira stojącego pośrodku sypialni. – Pukałem, ale nie odpowiadałaś, więc wszedłem, żeby sprawdzić, czy nic ci się nie stało – wyjaśnił, omiatając ją powolnym spojrzeniem. – Jak się czujesz? – Lepiej – odpowiedziała i odruchowo zakryła piersi, obejmując się ramionami. – Wiem, że to zabrzmi jak tekst z kiepskiego filmu, ale mógłbyś mi powiedzieć, gdzie jestem? – W moim angielskim domu, posiadłości Montgomery. To tylko pół godziny dro- gi od Fairfaxów, chociaż wczorajsza podróż trwała nieco dłużej z powodu licz- nych przystanków. Ze wstydu zapragnęła zapaść się pod ziemię. Szejk widział, jak wymiotowała na poboczu drogi! – Ty mnie rozebrałeś? Pamiętała, że ktoś wniósł ją po schodach i położył na łóżku. Czyjeś ręce roz- pięły sukienkę i delikatnie ją z niej zdjęły. – Znowu wyciągasz pochopne wnioski, tak jak w przypadku Tanii. – Kadir uśmiechał się, ale w jego oczach dostrzegła gniewny błysk. – Myślisz, że wyko- rzystałem twój stan, żeby cię rozebrać i… Co właściwie miałbym zrobić? Pa- trzeć na ciebie? Dotykać? Lexi przygryzła z zakłopotania wargę. – Wczorajsza reakcja alergiczna okazała się wyjątkowo silna. Niewiele pamię- tam oprócz tego, że wyniosłeś mnie z domu Fairfaxów. Ktoś mnie rozebrał, ktoś chyba także czuwał przy mnie i podawał mi wodę. Silne męskie ramię podtrzymywało ją, by mogła upić choć łyk wody, a potem delikatnie pomagało jej ułożyć się z powrotem na poduszce. Chłodne dłonie otu- lały ją kołdrą i odgarniały jej wilgotne kosmyki włosów z czoła. – Moja gospodyni cię rozebrała i zabrała sukienkę do prania. – Kadir wzruszył lekko ramionami. – Zadzwoniłem do lekarza, który poradził, żeby przy tobie po- siedzieć, dopóki nie ustąpią objawy alergii, i podawać ci płyny, żebyś się nie od- wodniła. Uwierz mi – spojrzał jej twardo w oczy – trzymanie ci głowy nad muszlą klozetową nie wywołało u mnie gorączkowego podniecenia. Kadir przyglądał się rumieńcowi wykwitającemu na zapadniętych, bladych po- liczkach Lexi. Miała podkrążone oczy i z trudem utrzymywała się w pozycji sie- dzącej, ale czuł, że z całych sił walczy, by nie okazać słabości. Nigdy wcześniej nie spotkał kobiety, która potrafiła jednocześnie go rozzłościć, rozczulić i zain- trygować. Dawno też żadna kobieta tak bardzo go nie podnieciła. Zaczął się na- wet zastanawiać, czy nie powinien zrezygnować z planów zatrudnienia jej jako pilota śmigłowca. Z drugiej strony, potrzebował kobiety pilota dla Haleemy i nie miał czasu szukać innej kandydatki, musiał więc zignorować palące pożądanie i zapomnieć o zamiłowaniu pani pilot do skąpej, koronkowej bielizny… Nie zauważył jej wczoraj w nocy, kiedy skoncentrował się na opiece nad chorą Lexi, ale dzisiaj jego uwadze nie umknął najmniejszy szczegół jej szczupłego, wy- sportowanego ciała o niewielkich piersiach zwieńczonych ciemnymi sutkami
prześwitującymi przez cienką koronkę biustonosza. Tak jak podejrzewał wcze- śniej, miała na sobie pończochy samonośne trzymające się na koronkowych ta- śmach obejmujących ciasno jej umięśnione, smukłe uda. Kadir przełknął ślinę i z trudem oderwał wzrok od gładkiej skóry nad czarną koronką. Czuł się jak podekscytowany nastolatek, który pierwszy raz w życiu zobaczył z bliska kobie- tę w samej tylko bieliźnie. Żeby ukryć swe poruszenie, podszedł do okna i wyj- rzał na zewnątrz. – Twoja sukienka jeszcze nie wyschła. Przyniosłem ci jedną z moich koszul, leży na łóżku – powiedział, nie odwracając się. – Dziękuję. Lexi pośpiesznie podeszła do łóżka, założyła o wiele za dużą na nią koszulę i zapięła wszystkie guziki. Od razu poczuła się lepiej. Założyła tak cienką bieli- znę tylko dlatego, że nie odznaczała się pod elegancką sukienką, a teraz Kadir nie wiadomo co sobie o niej pomyśli! Przecież nie należała do kobiet, które nosi- ły seksowną bieliznę i flirtowały z obcymi mężczyznami! Była rozsądną, poważ- ną osobą. Nudziarą, podpowiedział jej złośliwy głosik w głowie. – Wszystkie ubrania mam w bagażniku samochodu. Po przyjęciu miałam za- miar jechać do Londynu, do koleżanki. – Wysłałem już swoich ludzi po twój samochód. – Dziękuję – powtórzyła. – Przykro mi, że sprawiłam ci kłopot. Spojrzała na dumny profil szejka rysujący się na tle nieba widocznego za oknem. Ugięły się pod nią kolana, i to nie dlatego, że wciąż była osłabiona po chorobie. W jasnych dżinsach luźno udrapowanych na jędrnych pośladkach i kre- mowym kaszmirowym swetrze podkreślającym oliwkową karnację wyglądał oszałamiająco. Z drugiej strony, opiekował się nią sumiennie przez całą noc… Może jednak za fasadą rozpieszczonego królewicza kryło się coś bardziej war- tościowego? – Jeszcze raz dziękuję, że mnie uratowałeś. Teraz chyba jesteśmy kwita – po- wiedziała niezręcznie. – Nie przesadzaj, ty mi uratowałaś życie. – Kadir odwrócił się w końcu i spoj- rzał na nią przeciągle. – Ale dzięki temu niefortunnemu wypadkowi mimo woli znalazłaś się u mnie w domu, co daje mi szansę przedstawienia ci mojej propozycji. Lexi, siedzącej na łóżku w samej bieliźnie i koszuli gospodarza, zabrakło argu- mentów, próbowała więc zmienić temat. – Jesteś szejkiem i hrabią? Jak to możliwe? – zapytała. – Moja matka jest Angielką. Poznała mojego ojca, kiedy przyjechał do Anglii kupić ogiera ze stajni Montgomery. Zakochała się i wyjechała do Zenhabu jako żona szejka. Niestety okazało się, że nie jest stworzona do życia na pustyni. – Głos Kadira zabrzmiał sucho. – Rodzice rozstali się, kiedy miałem siedem lat. Zostałem z ojcem w Zenhabie, ale regularnie odwiedzałem matkę i dziadków. Uczyłem się też w angielskich szkołach. Gdy dziadek, hrabia Montgomery, zmarł, odziedziczyłem po nim tytuł i majątek. Niestety nie spędzam tu wystar-
czająco dużo czasu, moim przeznaczeniem jest rola władcy Zenhabu. Przeznaczenie to było nie tylko przywilejem, ale i ciężarem, pomyślał ponuro Kadir. Czy szczęście osobiste było wygórowaną ceną za utrzymanie pokoju w państwie? Kadir zacisnął zęby i dla własnego dobra postanowił pozostawić to pytanie bez odpowiedzi. Zanim poznał Lexi Howard, czekający go los nie jawił mu się jako pułapka. Dlaczego więc teraz miał wrażenie, że powoli zamykały się za nim drzwi więzienia, w którym miał pozostać do końca swych dni? Może dla- tego, że pierwszy raz musiał sobie odmówić sięgnięcia po pociągającą go kobie- tę? Nie mógł, jeśli nie chciał się sprzeniewierzyć złożonej sobie obietnicy, sko- rzystać z łączącej ich chemii, rozniecić iskry w ogień. Zapewne dlatego targało nim dziwne uczucie pustki i tęsknoty za czymś, czego nie potrafił nawet nazwać. Kadir patrzył niewidzącym wzrokiem na malujący się za oknem krajobraz an- gielskiego ogrodu i walczył, by odzyskać kontrolę nad emocjami. Fakt, że pożą- dał Lexi, nie miał znaczenia. Była świetnym pilotem i kobietą, więc zatrudniając ją, mógł rozwiązać problem podróżowania Haleemy bezpiecznie i bez wymaga- nej przez obyczaj przyzwoitki. Ograniczenie liczby towarzyszących im dworzan miało sprzyjać nawiązaniu relacji z przyszłą żoną. Kadir stwierdził, że dalsze analizowanie podjętej wcześniej decyzji nie ma sensu. Nic się przecież nie zmie- niło. Odwrócił się nagle i twardym wzrokiem spojrzał na bladą, długonogą blon- dynkę siedzącą z dumnie wyprostowanymi plecami na skraju łóżka. – Oto moja propozycja. Chciałbym ci zaproponować stanowisko pilota mojego prywatnego helikoptera.
ROZDZIAŁ PIĄTY Lexi poczerwieniała na myśl o swoich wcześniejszych podejrzeniach co do na- tury propozycji Kadira. Zareagowała gwałtownie, bo rozbuchana wyobraźnia podsuwała jej obrazy szejka proponującego jej, by została jego kochanką. Teraz ze wstydu pragnęła zapaść się pod ziemię. Odruchowo uniosła dumnie głowę i najbardziej obojętnym głosem, na jaki potrafiła się zdobyć, zapytała: – Dlaczego ja? Na pewno w Zenhabie nie brakuje dobrych pilotów. – Oczywiście, ale żaden z nich, w przeciwieństwie do ciebie, nie latał jeszcze modelem helikoptera, który właśnie kupiłem. Nie mam czasu na szkolenie, po- trzebuję pilota od zaraz. Kontrakt trwałby pół roku. – Ale… – Idealnie nadajesz się na to stanowisko – przerwał jej. – W agencji ochrony wybrzeża latałaś na AW169 i znasz ten model helikoptera jak własną kieszeń. W wojsku zostałaś odznaczona za uratowanie rannych żołnierzy podczas ob- strzału w Afganistanie. Znasz warunki pustynne – wyliczał. – Widzę, że odrobiłeś pracę domową – mruknęła Lexi. Nawet nie masz pojęcia jak dobrze, odpowiedział jej w myślach Kadir. Oprócz imponującego zawodowego CV, królewska ochrona dokopała się także do kilku interesujących faktów z życia pięknej pani pilot. Ku wielkiemu zaskoczeniu Kadi- ra, Lexi miała długi. Już przy pierwszym spotkaniu zrobiła na nim wrażenie oso- by lubiącej mieć wszystko pod kontrolą, tym bardziej zdziwił się, że zaciągnęła pożyczki w kilku bankach na całkiem pokaźne kwoty. Oczywiście, dawało mu to dodatkową przewagę w negocjacjach. – Naturalnie wynagrodzenie odzwierciedlać będzie twoje kwalifikacje i do- świadczenie. Rzucił kwotę, od której Lexi zakręciło się w głowie. Zarabiała nieźle, ale na- wet jej roczna pensja nie mogła się równać z tym, co Kadir oferował jej za pół roku pracy. Jego propozycja była kusząca, szczególnie że pozwoliłaby jej spłacić długi przejęte od rodzonej matki. Dziesięć lat temu z pomocą agencji adopcyjnej Lexi odnalazła swą biologiczną matkę, ale ich spotkanie okazało się ogromnym rozczarowaniem. Cathy Barnes bez ogródek przyznała, że zaszła w ciążę jako nastolatka i oddała córkę bez specjalnego zastanowienia czy żalu. „Nie wiem, kto jest twoim ojcem. Jeden z klientów”. Odkrycie, że jej matka pracowała jako prostytutka, zszokowało ją. Kilka lat po urodzeniu Lexi, Cathy porzuciła swój ha- niebny styl życia i wyszła za mąż, ale nigdy nie przyznała się małżonkowi do po- siadania córki. Spotykały się rzadko, w tajemnicy, i nigdy nie wytworzyła się po- między nimi bliższa wieź. Jednak gdy pół roku temu matka oznajmiła jej, że ma raka i ogromne długi, o których nie wie jej mąż, Lexi nie miała serca odmówić jej
pomocy. Przepisała na siebie długi i spłacała je regularnie, choć pochłaniały większość jej pensji. – A więc? – Kadir spojrzał na nią pytająco. – Wydaje mi się, że nie znajdziesz lepszej oferty. Lexi ocknęła się z zamyślenia. Oczywiście Kadir miał rację, proponował jej świetnie płatną pracę, a ona właśnie takiej potrzebowała. Dlaczego więc się wa- hała? Nagle przed oczami stanęła jej scena z hotelu, kiedy prawie się pocałowa- li. – Mój nowy helikopter wyprodukowano tu, w Anglii. Jest gotowy do odbioru. Zamierzam zostać w Europie jeszcze tydzień i odbyć kilka spotkań w interesach, a potem wracam do Zenhabu. – Przecież AW nie lata na długich dystansach. – Wiem, dlatego przetransportujemy go samolotem należącym do sił powietrz- nych Zenhabu. Rozumiem, że możesz zacząć od zaraz? – Przecież jeszcze się nie zgodziłam – przypomniała mu Lexi. Pozwalał sobie na zbyt wiele, pomyślała, patrząc, jak Kadir marszczy z nieza- dowoleniem brwi. Zapewne jako szejk nie przywykł, by mu odmawiano. – A co z zakwaterowaniem? – zapytała. – Gdzie miałabym mieszkać? – W pałacu królewskim. Wymagałbym od ciebie pełnej dyspozycyjności. Lexi, ku własnemu zażenowaniu, zarumieniła się. Ciekawa była, czy Kadir spe- cjalnie bawił się w grę słów, żeby wprawić ją w zakłopotanie. – Dostałabyś apartament w bocznym skrzydle pałacu, z dostępem do własnego ogrodu i basenu, a moja służba dołożyłaby wszelkich starań, żeby zaspokoić wszystkie twoje potrzeby. – Kadir przyglądał jej się uważnie, a widząc, że nadal się waha, uśmiechnął się zachęcająco. – Chyba niefortunnie rozpoczęliśmy naszą znajomość… – Naprawdę? – parsknęła. – Skąd to wrażenie? – Może spróbujemy jeszcze raz, na bardziej przyjacielskiej stopie? – zapropo- nował niezrażony. – Widziałem na własne oczy, jak świetnym jesteś pilotem i chciałbym, żebyś dla mnie pracowała. Szaleństwem byłoby odrzucić tak hojną ofertę: pół roku w królewskim pałacu z pensją przyprawiającą o zawrót głowy. Nad czym tu się zastanawiać? Cichy, zdradziecki szept w głowie podpowiadał Lexi, że nawet jeśli pałacowa służba nie mogła zaspokoić wszystkich jej potrzeb, to przystojny szejk z pewnością nie miałby z tym najmniejszego problemu… Oczywiście nie zamierzała zostać kró- lewską kurtyzaną! Lexi ze zgrozą pomyślała o swej biologicznej matce i jej spo- sobie zarabiania pieniędzy. Podniosła wzrok i spojrzała na Kadira z mocnym po- stanowieniem, że nie da się oczarować jego przepastnym, czarnym oczom. – Przyjmuję twoją propozycję. Jestem przekonana, że nasza współpraca okaże się korzystna dla obu stron – oświadczyła oficjalnie. Tydzień później, zanurzając się w turkusowej wodzie basenu na dachu aparta- mentu Kadira w Monaco, Lexi pomyślała, że jej nowa posada zdecydowanie po-