galochbasik

  • Dokumenty1 460
  • Odsłony653 009
  • Obserwuję779
  • Rozmiar dokumentów2.1 GB
  • Ilość pobrań421 280

ShawChantelle_Przeznaczenie_szejka

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :860.1 KB
Rozszerzenie:pdf

ShawChantelle_Przeznaczenie_szejka.pdf

galochbasik EBooki ROMANSE I EROTYKI ROMANS Z SZEJKIEM
Użytkownik galochbasik wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 77 stron)

Chantelle Shaw Przeznaczenie szejka Tłu​ma​cze​nie: Agniesz​ka Ba​ra​now​ska

ROZDZIAŁ PIERWSZY – Co za wa​riat po​sta​no​wił że​glo​wać przy ta​kiej po​go​dzie?! – mruk​nę​ła pod no​- sem Lexi, kie​ru​jąc he​li​kop​ter ra​tow​ni​czy stra​ży przy​brzeż​nej w stro​nę cie​śni​ny So​lent. Wą​ski pas wody od​dzie​la​ją​cy li​nię brze​go​wą po​łu​dnio​wej An​glii od wy​spy Wi​ght cie​szył się ogrom​ną po​pu​lar​no​ścią wśród wiel​bi​cie​li spor​tów wod​nych. W cie​płe let​nie dni spo​koj​na błę​kit​na ta​fla mor​ska usia​na bia​ły​mi ża​gla​mi łó​dek sta​no​wi​ła idyl​licz​ny wi​dok. Jed​nak w tym roku paź​dzier​nik przy​niósł kil​ka wy​jąt​- ko​wo gwał​tow​nych burz, któ​re prze​go​ni​ły reszt​ki lata i wzbu​rzy​ły mor​skie fale roz​bi​ja​ją​ce się z hu​kiem o wa​pien​ne kli​fy. Spie​nio​ne grzy​wy po​ły​ski​wa​ły zło​wro​- go w świe​tle re​flek​to​ra, ale Lexi wie​dzia​ła, że o wie​le więk​sze nie​bez​pie​czeń​- stwo cza​iło się pod po​wierzch​nią wody, gdzie sil​ne mor​skie prą​dy opły​wa​ły ostre ska​ły, go​to​we w każ​dej chwi​li za​to​pić nie​roz​waż​nych że​gla​rzy. W słu​chaw​kach usły​sza​ła od​po​wiedź dru​gie​go pi​lo​ta: – Jacht wzy​wa​ją​cy po​moc brał udział w za​wo​dach. Naj​wy​raź​niej ster​nik miał na​dzie​ję, że zdą​ży przed sztor​mem, ale za​ha​czy​li o mie​li​znę i łódź za​czę​ła na​- bie​rać wodę. Lexi za​klę​ła pod no​sem. – Ster​nik ry​zy​ko​wał ży​cie, żeby wy​grać za​wo​dy? Mę​skie ego! – par​sk​nę​ła pod no​sem. – Zdra​dli​we prą​dy cie​śni​ny za​sko​czy​ły wie​lu do​świad​czo​nych że​gla​rzy – za​- uwa​żył nie​śmia​ło Ga​vin. – Ten, któ​re​go syn uto​nął dwa dni temu, nie był do​świad​czo​ny, ale nie po​- wstrzy​ma​ło go to przed za​bra​niem dziec​ka na jacht – burk​nę​ła. – Zro​bi​li​śmy wszyst​ko, co w na​szej mocy, żeby ich ura​to​wać – przy​po​mniał jej Ga​vin. – Miał dzie​sięć lat i całe ży​cie przed sobą. – Lexi sta​ra​ła się trzy​mać emo​cje na wo​dzy i sku​pić się na pi​lo​to​wa​niu he​li​kop​te​ra sma​ga​ne​go stru​ga​mi ulew​ne​go desz​czu. Szczy​ci​ła się swo​im pro​fe​sjo​na​li​zmem, jed​nak śmierć dziec​ka za​wsze po​zo​sta​wia​ła ślad na dłu​żej. – Na ło​dzi znaj​du​je się trzech męż​czyzn, mają na so​bie ka​po​ki, ale dłu​go nie prze​trwa​ją w ta​kich wa​run​kach. Ster​nik po​dob​no jest ran​ny w gło​wę, ale upie​ra się, żeby naj​pierw ra​to​wać człon​ków jego za​ło​gi. – Te​raz się o nich trosz​czy! – Lexi nie po​tra​fi​ła ukryć iry​ta​cji. Nie od​ry​wa​ła wzro​ku od spie​nio​nej to​pie​li w dole. Na​gle w si​nej ma​sie wody bły​snę​ło coś po​- ma​rań​czo​we​go. – Jest! – krzyk​nę​ła. – Po na​szej pra​wej! Trzy syl​wet​ki przy​cze​pio​ne do bur​ty prze​wró​co​nej ło​dzi uno​si​ły się na fa​lach. Lexi pod​le​cia​ła bli​żej i z tru​dem utrzy​my​wa​ła he​li​kop​ter w miej​scu, pod​czas gdy

Ga​vin po​ma​gał sa​ni​ta​riu​szo​wi szy​ku​ją​ce​mu się do ak​cji. Sil​ny wiatr utrud​niał jej za​da​nie, ale jako do​świad​czo​ny pi​lot wie​dzia​ła, że po​sia​da wy​star​cza​ją​ce umie​- jęt​no​ści, żeby nie re​zy​gno​wać. Opa​no​wa​nia i za​cho​wa​nia zim​nej krwi na​uczy​ła się słu​żąc w RAF- ie pod​czas licz​nych mi​sji w miej​scach tak nie​bez​piecz​nych jak Afga​ni​stan. Przez ra​dio wy​da​ła po​le​ce​nie sa​ni​ta​riu​szo​wi. – Chris, je​śli uraz ster​ni​ka oka​że się po​waż​ny, zaj​mij się naj​pierw nim, na​wet je​śli bę​dzie pro​te​sto​wał. To nie czas na zgry​wa​nie bo​ha​te​ra.

ROZDZIAŁ DRUGI Od ude​rze​nia bo​mem gło​wa bo​la​ła go tak bar​dzo, że mo​men​ta​mi tra​cił wzrok. Ka​dir skrzy​wił się na myśl, że jego ulu​bio​ny „Bia​ły So​kół” spo​czy​wa obec​nie na dnie wzbu​rzo​nej cie​śni​ny, bar​dziej jed​nak mar​twił go stan dwóch człon​ków za​ło​- gi, któ​rych prze​no​szo​no wła​śnie na no​szach z he​li​kop​te​ra do szpi​ta​la. Dra​ma​- tycz​na ak​cja ra​tow​ni​cza po​to​czy​ła się tak szyb​ko, że nie zdą​żył na​wet po​czuć stra​chu. Kie​dy za​czął już tra​cić na​dzie​ję, a przed ocza​mi prze​mknę​ła mu kosz​- mar​na wi​zja jego kró​le​stwa po​grą​ża​ją​ce​go się w cha​osie po śmier​ci mło​de​go wład​cy, spo​mię​dzy czar​nych chmur wy​ło​nił się he​li​kop​ter ra​tow​ni​czy. Mimo swe​- go ża​ło​sne​go po​ło​że​nia nie mógł nie do​ce​nić od​wa​gi i umie​jęt​no​ści pi​lo​ta. Mie​li wie​le szczę​ścia, ale jego dwóch mło​dych za​ło​gan​tów wpa​dło w hi​po​ter​mię. Sfru​- stro​wa​ny, zmar​z​nię​ty, obo​la​ły, zła​pał się za gło​wę i po​czuł pod pal​ca​mi ogrom​ne​- go, krwa​wią​ce​go guza. Sa​ni​ta​riusz zer​k​nął na nie​go za​nie​po​ko​jo​ny. – Pro​szę pana, pro​szę się po​ło​żyć na no​szach, za​raz pana prze​nie​sie​my na od​- dział. – Nie trze​ba, mogę pójść sam! – znie​cier​pli​wił się Ka​dir. – Dla​cze​go nie po​słu​- chał mnie pan i nie za​jął się naj​pierw człon​ka​mi mo​jej za​ło​gi? Wy​zię​bi​li się, cze​- ka​jąc na po​moc! – De​cy​du​jąc się na że​glo​wa​nie w ta​kich wa​run​kach, sam na​ra​ził pan ich na nie​bez​pie​czeń​stwo – do dys​ku​sji włą​czył się nowy, ko​bie​cy głos. Ka​dir pod​niósł gło​wę i spoj​rzał na ko​bie​tę wy​ska​ku​ją​cą z ka​bi​ny he​li​kop​te​ra. Kie​dy zdję​ła kask, za​milkł na chwi​lę ze zdu​mie​nia. – Kim pani jest? – wy​krztu​sił w koń​cu. – Ka​pi​tan Lexi Ho​ward. To ja by​łam od​po​wie​dzial​na za ak​cję ra​tun​ko​wą. – Ale pani jest… ko​bie​tą! – wy​rwa​ło mu się. Na​tych​miast zdał so​bie spra​wę, że się wy​głu​pił. Sto​ją​cy na​oko​ło człon​ko​wie eki​py ra​tun​ko​wej i pie​lę​gnia​rze za​mil​- kli. Pani ka​pi​tan zmro​zi​ła go wzro​kiem. – Je​śli to panu prze​szka​dza, mogę wrzu​cić pana z po​wro​tem do mo​rza – za​pro​- po​no​wa​ła lo​do​wa​tym to​nem. Ka​dir wes​tchnął cięż​ko. Przy​zwy​cza​jo​ny był do prze​wo​dze​nia i bra​nia na sie​- bie od​po​wie​dzial​no​ści, więc od​da​nie ko​muś kon​tro​li nad sy​tu​acją fru​stro​wa​ło go nie​zmier​nie. Do​dat​ko​wo ból gło​wy sta​wał się nie​zno​śny. Za​ci​snął moc​no zęby i po​wstrzy​mu​jąc mdło​ści, syk​nął: – Wy​da​je mi się, że po​tra​fił​bym le​piej oce​nić sy​tu​ację. Moi lu​dzie byli wy​czer​- pa​ni, a ja na​bi​łem so​bie tyl​ko guza. – Ja​kim pra​wem kwe​stio​nu​je pan moje de​cy​zje? – prze​rwa​ła mu bez ce​re​gie​li. Nikt ni​g​dy, a już na pew​no nie ko​bie​ta, nie ode​zwał się do Ka​di​ra w rów​nie bez​czel​ny spo​sób! Fakt, że py​ska​ta pani ka​pi​tan ura​to​wa​ła mu ży​cie, do​pro​wa​-

dzał go do sza​łu. Zwłasz​cza że ni​g​dy wcze​śniej nie wi​dział rów​nie za​chwy​ca​ją​cej ko​bie​ty… W eu​ro​pej​skich i ame​ry​kań​skich noc​nych klu​bach i ka​sy​nach mło​dy arab​ski król wi​dy​wał nie​zli​czo​ne rze​sze pięk​nych ko​biet. Z nie​któ​ry​mi z nich ro​man​so​- wał, żad​nej nie za​pa​mię​tał na dłu​żej. W wie​ku trzy​dzie​stu dwóch lat od​czu​wał już znu​że​nie prze​wi​dy​wal​no​ścią swo​ich ko​lej​nych part​ne​rek, ale pani ka​pi​tan zdo​ła​ła go za​in​try​go​wać. Wy​so​ka, smu​kła blon​dyn​ka o por​ce​la​no​wej ce​rze mia​ła wiel​kie, nie​bie​skie oczy, zim​ne ni​czym al​pej​skie je​zio​ra. Nie mógł ode​rwać od niej wzro​ku. Pró​bo​wał zrzu​cić to na karb emo​cji wy​wo​ła​nych otar​ciem się o śmierć, ale w głę​bi du​szy czuł, że wła​śnie spo​tkał wy​jąt​ko​wą ko​bie​tę. – Nie spraw​dził pan pro​gno​zy po​go​dy przed rej​sem? Ty​po​wy błąd nie​do​świad​- czo​nych że​gla​rzy! – Lexi rzu​ci​ła aro​gan​to​wi po​gar​dli​we spoj​rze​nie. Przy​po​mnia​- ła so​bie dzie​się​cio​lat​ka, któ​re​go nie uda​ło im się ura​to​wać, i znów ogar​nę​ła ją złość. Pod​czas ope​ra​cji mi​li​tar​nych w Afga​ni​sta​nie wi​dzia​ła wie​lu umie​ra​ją​cych mło​dych lu​dzi. Nie każ​de​mu mo​gła po​móc, ale śmierć dzie​ci prze​ży​wa​ła za​wsze naj​bar​dziej. Za​rów​no dwa dni wcze​śniej, jak i dzi​siaj moż​na było unik​nąć dra​ma​- tu, gdy​by ster​ni​cy za​cho​wy​wa​li się bar​dziej od​po​wie​dzial​nie. Kor​ci​ło ją, żeby po​- wie​dzieć sto​ją​ce​mu przed nią męż​czyź​nie, co o nim my​śli, ale coś w jego wy​glą​- dzie spra​wi​ło, że się po​wstrzy​ma​ła. Po​mi​mo prze​mo​czo​nych ubrań i opu​chli​zny na skro​ni, ema​no​wał wład​czą ener​gią. Pa​trzył na nią w spo​sób, któ​ry jed​no​cze​- śnie obu​rzał ją i pod​nie​cał. W jego czar​nych oczach pło​nął ogień i Lexi po​czu​ła, jak na​gle robi jej się go​rą​co. Lek​ko​myśl​ny że​glarz był nie​przy​zwo​icie wręcz przy​stoj​ny. Nie mo​gła ode​rwać wzro​ku od jego oliw​ko​wej skó​ry i czar​nych oczu oko​lo​nych dłu​gi​mi, gę​sty​mi rzę​sa​mi. Co ja​kiś czas od​gar​niał do tyłu błysz​czą​ce kru​czo​czar​ne wło​sy, od​sła​nia​jąc dum​ne czo​ło ozdo​bio​ne gę​sty​mi brwia​mi. Naj​- gor​sze były jed​nak jego usta, wą​skie, ale wy​gię​te w ka​pry​śny, zmy​sło​wy łuk. Od razu za​czę​ła się za​sta​na​wiać, jak by sma​ko​wa​ły jego war​gi… Po​trzą​snę​ła gwał​tow​nie gło​wą, żeby zrzu​cić nie​po​ko​ją​cy czar, jaki na nią rzu​- cił nie​zna​jo​my. Mia​ła tyl​ko na​dzie​ję, że nic nie za​uwa​żył! Nie ro​zu​mia​ła, co się z nią dzie​je, od daw​na ża​den męż​czy​zna nie przy​pra​wił ją o ła​sko​ta​nie w żo​łąd​- ku. Pe​cho​wy że​glarz spoj​rzał na nią z góry. – Nie je​stem głup​cem, oczy​wi​ście, że spraw​dzi​łem pro​gno​zę. Spo​koj​nie zdą​ży​- li​by​śmy przed bu​rzą, gdy​by nie zła​mał nam się miecz. Łódź stra​ci​ła sta​bil​ność i prze​wró​ci​ła się na fa​lach. Bru​net za​milkł na​gle. Lexi po​dą​ży​ła wzro​kiem za jego spoj​rze​niem. W ich stro​nę bie​gło dwóch męż​czyzn. Zdu​mio​na ob​ser​wo​wa​ła, jak cy​wi​le, któ​rzy nie mie​li prze​cież pra​wa wstę​pu na lą​do​wi​sko, mi​ja​ją ją, sta​ją przed ster​ni​kiem i… kła​nia​ją mu się w pas! Po krót​kiej wy​mia​nie zdań w ję​zy​ku arab​skim, ta​jem​ni​czy bru​net ru​szył przed sie​bie bez sło​wa. – Wy​pa​da​ło​by po​dzię​ko​wać – wark​nę​ła. Zer​k​nę​ła na sa​ni​ta​riu​sza. – Wi​dzia​łeś to? Ukło​ni​li się przed nim – prych​nę​ła po​gar​dli​wie.

– Wi​dzę, że nie roz​po​zna​łaś jego wy​so​ko​ści szej​ka Zen​ha​bu Ka​di​ra Al Su​la​ima​- ra? Po​dej​rze​wam, że jego służ​ba ma obo​wią​zek oka​zy​wać mu sza​cu​nek. A co do do​świad​cze​nia w że​glo​wa​niu, w ze​szłym roku szejk wraz z za​ło​gą wy​gra​li Pu​- char Ame​ry​ki. – Chris wy​szcze​rzył zęby, wi​dząc zmie​sza​nie Lexi. – Ale wy​pły​nął, wie​dząc, że nad​cho​dzi sztorm – upie​ra​ła się. – Z dru​giej stro​ny, nie mógł prze​wi​dzieć, że doj​dzie do zła​ma​nia mie​cza – przy​zna​ła nie​chęt​nie. Z tego co się orien​to​wa​ła, zła​ma​nie mie​cza zda​rza​ło się nie​zwy​kle rzad​ko, ale było ka​ta​stro​fal​ne w skut​kach. Skrzy​wi​ła się na wspo​mnie​nie ata​ku, jaki przy​pu​- ści​ła na przy​stoj​ne​go ster​ni​ka. Fak​tycz​nie, jego twarz wy​glą​da​ła zna​jo​mo, po​my​- śla​ła, wska​ku​jąc z po​wro​tem do he​li​kop​te​ra. Przy​po​mnia​ła so​bie re​la​cje te​le​wi​- zyj​ne z let​nich za​wo​dów że​glar​skich wy​gra​ne przez arab​ską za​ło​gę, któ​ra zdy​- stan​so​wa​ła ame​ry​kań​skich fa​wo​ry​tów o gło​wę. Szejk Ka​dir Al Su​la​imar udzie​lił kil​ku wy​wia​dów pod​eks​cy​to​wa​nym jego eg​zo​tycz​ną uro​dą dzien​ni​kar​kom spor​- to​wych ka​na​łów te​le​wi​zyj​nych. Po pra​cy Lexi wró​ci​ła do służ​bo​we​go miesz​ka​nia i za​miast szy​ko​wać się do wy​pro​wadz​ki, zmar​no​wa​ła całą go​dzi​nę, wy​szu​ku​jąc w in​ter​ne​cie in​for​ma​cje na te​mat przy​stoj​ne​go szej​ka. Na więk​szo​ści zdjęć z prze​róż​nych im​prez to​wa​rzy​- szy​ła mu ja​kaś pięk​ność: bru​net​ki, blon​dyn​ki, rude. Arab​ski król naj​wy​raź​niej uwiel​biał róż​no​rod​ność. Por​ta​le plot​kar​skie roz​pi​sy​wa​ły się o pod​bo​jach mło​de​- go mi​liar​de​ra roz​bi​ja​ją​ce​go się po ca​łym świe​cie w po​szu​ki​wa​niu roz​ryw​ki. Wła​- dzę w kró​le​stwie ob​jął po śmier​ci ojca, któ​re​mu uda​ło się za​pro​wa​dzić po​kój w roz​dar​tym woj​ną do​mo​wą nie​wiel​kim, ale bo​ga​tym kra​ju. Ka​di​ra czę​ściej wi​- dy​wa​no w eu​ro​pej​skich klu​bach, na wy​ści​gach kon​nych i za​wo​dach że​glar​skich niż we wła​snej oj​czyź​nie. Roz​piesz​czo​ny szejk re​pre​zen​to​wał wszyst​ko, czym Lexi po​gar​dza​ła. A mimo to, na wspo​mnie​nie jego mrocz​ne​go spoj​rze​nia, na​tych​miast zro​bi​ło jej się go​rą​- co. Naj​wy​raź​niej po​żą​da​nie rzą​dzi​ło się swo​imi pra​wa​mi, nie​za​leż​ny​mi od zdro​- we​go roz​sąd​ku. Moż​li​we też, że po pro​stu jej cia​ło przy​po​mi​na​ło swo​jej wła​ści​- ciel​ce o igno​ro​wa​nych od dłuż​sze​go cza​su na​tu​ral​nych dla zdro​wej dwu​dzie​sto​- dzie​wię​cio​let​niej ko​bie​ty po​trze​bach. Mi​nął już po​nad rok od cza​su roz​sta​nia Lexi ze Ste​ve​nem. Na dzień przed przy​ję​ciem za​rę​czy​no​wym na​rze​czo​ny po​in​for​mo​wał ją w ese​me​sie, że nie​ste​ty nie może się nią oże​nić, po​nie​waż ma już part​ner​kę i dziec​ko, o któ​rych za​po​- mniał wspo​mnieć, gdy pod​czas mi​sji w Camp Ba​stion za​czę​li się do sie​bie zbli​- żać. Od​rzu​ce​nie bo​la​ło rów​nie moc​no, co w dzie​ciń​stwie, za​no​to​wa​ła ze smut​- kiem. Z roz​cza​ro​wa​niem po​ra​dzi​ła so​bie tak jak zwy​kle – dy​stan​su​jąc się do wy​- da​rzeń i lu​dzi spra​wia​ją​cych jej ból. Może ko​bie​ty wda​ją​ce się w nie​zo​bo​wią​zu​ją​ce ro​man​se z arab​skim play​boy​- em były mą​drzej​sze, po​my​śla​ła. Nie ocze​ki​wa​ły do​zgon​nej mi​ło​ści, je​dy​nie do​- brej za​ba​wy i świet​ne​go sek​su. Na wspo​mnie​nie przy​stoj​nej twa​rzy i hip​no​tycz​- ne​go spoj​rze​nia szej​ka po​czu​ła roz​kosz​ne cie​pło roz​pły​wa​ją​ce się po ca​łym cie​- le. Była jed​nak pew​na, że nie na​le​ży do ko​biet, któ​re dla kil​ku mi​nut roz​ko​szy zre​zy​gno​wa​ły​by z god​no​ści i nie​za​leż​no​ści. Nad​wyż​kę ener​gii po​sta​no​wi​ła spo​-

żyt​ko​wać na go​dzin​ny tre​ning na bież​ni me​cha​nicz​nej. Jed​nak kie​dy w koń​cu po​- ło​ży​ła się spać, ob​raz go​re​ją​cych oczu szej​ka dłu​go nie po​zwo​lił jej za​snąć. Dwa dni póź​niej Lexi po raz ostat​ni za​ło​ży​ła mun​dur stra​ży przy​brzeż​nej. Przed wej​ściem do ga​bi​ne​tu do​wód​cy po​pra​wi​ła jesz​cze ozdo​bio​ny zło​ty​mi gu​zi​- ka​mi ga​lo​wy ża​kiet. – Ża​łu​ję, że nie mogę cię za​trzy​mać na dłu​żej – wy​znał szcze​rze Ro​ger Nor​ris. – Świet​nie się spi​sa​łaś. – Będę za wszyst​ki​mi tę​sk​nić. – Licz​ba prze​pro​wa​dzo​nych przez cie​bie ak​cji do​wo​dzi, że po​trze​bu​je​my dru​- giej eki​py ra​tun​ko​wej. Nie​ste​ty ob​cię​to nam fun​du​sze na przy​szły rok. – Ro​ger wy​glą​dał na szcze​rze zmar​twio​ne​go. – Na szczę​ście mam też do​bre wie​ści. – Roz​ch​mu​rzył się. – Zgło​sił się do nas pry​wat​ny spon​sor go​tów za​in​we​sto​wać w stwo​rze​nie i utrzy​ma​nie dru​giej za​ło​gi. Do​pra​co​wa​nie wszyst​kich szcze​gó​łów za​pew​ne zaj​mie kil​ka mie​się​cy. Gdy​by wszyst​ko za​koń​czy​ło się po​myśl​nie, wró​- ci​ła​byś do nas? – Oczy​wi​ście. Kogo stać na taki hoj​ny gest? – za​in​te​re​so​wa​ła się. – Po​zna​li​ście się dwa dni temu. – Do​wód​ca ro​ze​śmiał się. – Cho​ciaż sły​sza​łem, że nie przy​padł ci do gu​stu… Szejk Ka​dir Al Su​la​imar chciał​by oso​bi​ście po​dzię​- ko​wać ci za ura​to​wa​nie jego za​ło​gi. Za​pra​sza cię do sie​bie dziś o osiem​na​stej. Za​trzy​mał się w Ad​mi​ral​ty Ho​tel w apar​ta​men​cie kró​lew​skim. Lexi za​ru​mie​ni​ła się na wzmian​kę o szej​ku, któ​ry od dwóch nocy po​ja​wiał się w jej nie​po​ko​ją​co ero​tycz​nych snach. Za​cho​wu​ję się jak pen​sjo​nar​ka, po​my​śla​ła ze zło​ścią. – Oba​wiam, że nie dam rady się z nim spo​tkać. Wie​czo​rem w Hen​ley, dwie go​- dzi​ny dro​gi stąd, od​by​wa się przy​ję​cie za​rę​czy​no​we mo​jej sio​stry. Nie mogę za​- wieść Athe​ny. Może Chris albo Ga​vin pój​dą za​miast mnie? – za​pro​po​no​wa​ła. Ro​ger po​krę​cił prze​czą​co gło​wą. – Chris ma dy​żur, a Ga​vin po​je​chał z żoną do szpi​ta​la. Wy​glą​da na to, że ich có​- recz​ka zde​cy​do​wa​ła się dziś przyjść na świat. Zresz​tą szejk wy​raź​nie po​pro​sił o spo​tka​nie z tobą. Może za​dzwo​nisz do ho​te​lu i za​py​tasz, czy nie da​ło​by się prze​su​nąć spo​tka​nia na wcze​śniej​szą go​dzi​nę? – Ro​ger spoj​rzał na nią su​ro​wo i Lexi zo​rien​to​wa​ła się, że zbyt otwar​cie oka​za​ła nie​chęć do bo​ga​te​go dar​czyń​- cy. – Wy​pa​da​ło​by go też prze​pro​sić za do​syć ostre po​trak​to​wa​nie, nie uwa​żasz? – za​py​tał ra​czej re​to​rycz​nie. Lexi rzu​ci​ła sze​fo​wi mrocz​ne spoj​rze​nie, ale w głę​bi du​szy przy​zna​ła mu ra​cję. Za​cho​wa​ła się nie​pro​fe​sjo​nal​nie, na​ska​ku​jąc na czło​wie​ka, któ​ry chwi​lę wcze​- śniej zaj​rzał śmier​ci w oczy. – W po​rząd​ku, spró​bu​ję za​je​chać do ho​te​lu w dro​dze na przy​ję​cie. – Lexi po​de​- szła do drzwi. – Świet​nie. I bądź dla nie​go miła – rzu​cił. Lexi za​trzy​ma​ła się i spoj​rza​ła ze zdzi​wie​niem na sze​fa. – Prze​cież ja za​wsze je​stem miła.

– Oczy​wi​ście. – Do​wód​ca uśmiech​nął się po​błaż​li​wie. – Ale po​tra​fisz onie​śmie​- lić, zwłasz​cza męż​czyzn. Lexi spró​bo​wa​ła so​bie wy​obra​zić aro​ganc​kie​go play​boya z wy​ra​zem za​kło​po​- ta​nia na twa​rzy i par​sk​nę​ła tyl​ko. Onie​śmie​lić szej​ka? Nie​moż​li​we! W dro​dze do domu nie mo​gła się uwol​nić od ko​men​ta​rza rzu​co​ne​go przez Ro​- ge​ra. Czy fak​tycz​nie onie​śmie​la​ła męż​czyzn? Ni​g​dy nie mia​ła pro​ble​mów z na​- wią​zy​wa​niem cie​płych re​la​cji ze współ​pra​cow​ni​ka​mi. Ko​le​dzy trak​to​wa​li ją jak do​bre​go kum​pla, ale w ich za​cho​wa​niu wy​czu​wa​ła nut​kę re​zer​wy. Wy​da​wa​ło jej się to na​tu​ral​ne, sko​ro była za​zwy​czaj je​dy​ną ko​bie​tą pi​lo​tem w mę​skim gro​nie. Jed​nak w szko​le z in​ter​na​tem funk​cjo​no​wa​ła po​dob​nie, przy​po​mnia​ła so​bie na​- gle. Mia​ła wie​le do​brych ko​le​ża​nek, ale nie na​wią​za​ła ani jed​nej praw​dzi​wie głę​- bo​kiej re​la​cji przy​ja​ciel​skiej. Za​dzwo​ni​ła do ho​te​lu Ad​mi​ral​ty, a po​nie​waż od​mó​wio​no jej po​łą​cze​nia z szej​- kiem, zo​sta​wi​ła dla nie​go wia​do​mość, uprze​dza​jąc, że po​ja​wi się go​dzi​nę wcze​- śniej. Resz​tę po​po​łu​dnia spę​dzi​ła, pa​ku​jąc się. Kie​dy przed pią​tą wy​szła z domu, w któ​rym spę​dzi​ła cały ostat​ni rok, po​czu​ła ukłu​cie w ser​cu. Po la​tach tu​łacz​ki zwią​za​nej z mi​sja​mi woj​sko​wy​mi od​kry​ła uro​ki spo​koj​niej​sze​go ży​cia i szyb​ko za​do​mo​wi​ła się w nad​mor​skiej chat​ce, mimo że za​bra​kło w niej Ste​ve​na. Na pe​- wien czas uwie​rzy​ła, że przy nim w koń​cu zna​la​zła swo​je miej​sce na świe​cie. Chcia​ła stwo​rzyć z nim wła​sną ro​dzi​nę, taką, o ja​kiej za​wsze ma​rzy​ła. Po​win​na była wie​dzieć, że ma​lu​ją​ca się przed nią wi​zja sie​lan​ki ro​dzin​nej nie mo​gła oka​- zać się praw​dzi​wa. Już w wie​ku lat ośmiu prze​ko​na​ła się, że nie za​słu​gu​je na mi​- łość, gdy jej ad​op​cyj​ni ro​dzi​ce dali jej wy​raź​nie do zro​zu​mie​nia, że ich ro​dzo​na cór​ka, Athe​na, na za​wsze po​zo​sta​nie dla nich naj​waż​niej​sza. Tuż przed sie​dem​na​stą Lexi do​tar​ła do ho​te​lu Ad​mi​ral​ty. Idąc do re​cep​cji, mo​- dli​ła się w my​ślach, żeby nie po​śli​zgnąć się na wy​po​le​ro​wa​nej mar​mu​ro​wej po​- sadz​ce. Zwy​kle cho​dzi​ła w adi​da​sach i dżin​sach, jed​nak z po​wo​du na​pię​te​go gra​- fi​ku ubra​ła się od razu w czar​ną su​kien​kę kok​taj​lo​wą z mięk​kie​go dżer​se​ju i pa​- su​ją​ce do niej kla​sycz​ne czar​ne szpil​ki. Re​cep​cjo​nist​ka uwi​ja​ła się jak w ukro​pie, ob​słu​gu​jąc kil​ku​dzie​się​cio​oso​bo​wą wy​ciecz​kę, więc Lexi spraw​dzi​ła w re​stau​ra​cji i ba​rze, a nie zna​la​zł​szy szej​ka, po​sta​no​wi​ła nie za​wra​cać gło​wy oszo​ło​mio​nej re​cep​cjo​ni​st​ce i ru​szy​ła bez​po​- śred​nio do apar​ta​men​tu kró​lew​skie​go.

ROZDZIAŁ TRZECI Ka​dir wszedł do apar​ta​men​tu i przez chwi​lę roz​ko​szo​wał się rzad​ką w jego ży​- ciu chwi​lą sa​mot​no​ści. W ro​dzin​nym kró​le​stwie jak i pod​czas po​dró​ży nie​ustan​- nie ota​cza​ła go rze​sza do​rad​ców, ochro​nia​rzy i służ​by oraz po​nad sie​dem​dzie​- się​cio​let​ni ka​mer​dy​ner Wa​lif, słu​żą​cy jesz​cze ojcu Ka​di​ra. Po wy​pad​ku wszy​scy, a zwłasz​cza Wa​lif, tak się trosz​czy​li o mło​de​go kró​la, że po dwóch dniach Ka​dir, mimo ca​łej sym​pa​tii do swo​ich pra​cow​ni​ków, miał ser​decz​nie dość ich na​do​pie​- kuń​czo​ści. Wbrew proś​bom i la​men​tom Wa​li​fa od​pra​wił wszyst​kich do swo​jej wind​sor​skiej po​sia​dło​ści, żeby tam na nie​go cze​ka​li. Na​gła wol​ność oszo​ło​mi​ła go. Po kil​ku go​dzi​nach spę​dzo​nych w si​łow​ni czuł, że żyje. Jed​no​cze​śnie do​bit​nie zdał so​bie spra​wę, jak wy​so​ką cenę przy​szło mu pła​cić za lo​jal​ność wo​bec ojca i jego ro​dzin​ne​go, pu​styn​ne​go kra​ju. Wcho​dząc pod prysz​nic, zer​k​nął w lu​stro i z sa​tys​fak​cją od​no​to​wał, że opu​chli​zna na gło​wie pra​wie ze​szła. Miał szczę​ście, że od ude​rze​nia bo​mem nie stra​cił przy​tom​no​ści. Ka​dir sta​nął pod stru​mie​niem przy​jem​nie chłod​nej wody i przy​wo​łał w my​ślach ob​raz de​li​kat​nej bla​dej twa​rzy o wy​so​kich ko​ściach po​licz​ko​wych, dłu​gim pro​- stym no​sie i wiel​kich oczach w ko​lo​rze let​nie​go mo​rza. Lexi Ho​ward przy​po​mi​- na​ła mu jed​ną z ele​ganc​kich por​ce​la​no​wych fi​gu​rek zdo​bią​cych ko​mi​nek w domu jego bab​ki. Kru​cha po​wierz​chow​ność ka​pi​tan Ho​ward mo​gła zwieść, ale on miał oka​zję do​świad​czyć peł​nej siły jej ogni​ste​go tem​pe​ra​men​tu. Ko​bie​ta nie​pró​bu​ją​- ca z nim flir​to​wać ani go uwo​dzić była cie​ka​wym wy​zwa​niem dla znu​dzo​ne​go do​- stęp​no​ścią ko​bie​cych wdzię​ków szej​ka. Po​żą​da​nie po​ja​wi​ło się na​tych​miast. Wy​- obra​ził so​bie, że roz​chy​la ję​zy​kiem jej bla​do​ró​żo​we usta. Ile cza​su za​ję​ło​by mu sto​pie​nie lo​do​wa​tej obo​jęt​no​ści pięk​nej pani pi​lot, za​sta​na​wiał się. Oczy​ma wy​- obraź​ni uj​rzał ru​mie​niec pod​nie​ce​nia po​wo​li roz​grze​wa​ją​cy jej kre​mo​wą skó​rę. Oparł się ple​ca​mi o ścia​nę i wy​obra​ził so​bie, że de​li​kat​ne cia​ło Lexi top​nie​je w jego dło​niach, a po​tem jej dło​nie do​ty​ka​ją go umie​jęt​nie, naj​pierw de​li​kat​nie, po​tem co​raz moc​niej… Ka​dir od​rzu​cił gło​wę do tyłu i pod​dał się pa​lą​cej po​trze​bie uga​sze​nia tra​wią​ce​- go go po​żą​da​nia. Speł​nie​nie, gwał​tow​ne i szyb​kie, wy​da​wa​ło mu się jed​nak nie​- peł​ne. Nie​ste​ty tyl​ko na tyle mógł so​bie po​zwo​lić, od​kąd sześć mie​się​cy temu pod​jął de​cy​zję, że z sza​cun​ku dla swo​jej przy​szłej mał​żon​ki po​wstrzy​ma się od ro​man​so​wa​nia z in​ny​mi ko​bie​ta​mi. Pół roku temu wy​bra​na dla nie​go na​rze​czo​na skoń​czy​ła dwa​dzie​ścia je​den lat i w świe​tle pra​wa jego kra​ju sta​ła się peł​no​let​- nia. Su​ge​ro​wa​no mu wie​lo​krot​nie, że mo​no​ga​mia nie obo​wią​zu​je kró​la, ale on za​mie​rzał za​cho​wać się ho​no​ro​wo i wy​peł​nić wzo​ro​wo wszyst​kie swo​je mał​żeń​- skie zo​bo​wią​za​nia, tak jak to obie​cał ojcu. Ka​dir miał za​le​d​wie szes​na​ście lat, kie​dy jego oj​ciec zo​stał spa​ra​li​żo​wa​ny

w wy​ni​ku uda​ru. Do cza​su peł​no​let​no​ści pra​wo​wi​te​go na​stęp​cy tro​nu, wła​dzę w kra​ju peł​nił brat szej​ka Ja​mal. By wzmoc​nić swo​ją po​zy​cję, Ja​mal zbra​tał się z bun​tow​ni​czy​mi ple​mio​na​mi gór​ski​mi. Zmu​sił bra​ta, by wy​dał swe​go pier​wo​rod​- ne​go syna za cór​kę naj​po​tęż​niej​sze​go szej​ka z te​re​nów gór​skich, Ra​shi​da bin Al- Has​sa​na. Kie​dy pod​pi​sy​wa​li umo​wę, Ha​le​ema mia​ła za​le​d​wie je​de​na​ście lat. Czas pły​nął szyb​ko, te​raz była już peł​no​let​nia, a po nie​daw​nej śmier​ci jej ojca Ka​dir wie​dział, że dłu​żej nie może już od​kła​dać wy​peł​nie​nia swe​go obo​wiąz​ku wo​bec kra​ju. Ro​dzi​na Ha​le​emy uzna​ła​by prze​cią​ga​ją​ce się opóź​nie​nie za ob​raź​- li​we, co knu​ją​cy spi​sko​wiec Ja​mal na​tych​miast by wy​ko​rzy​stał do wznie​ce​nia bun​tu za​gra​ża​ją​ce​go kru​che​mu po​ko​jo​wi Zen​ha​bu. Po po​wro​cie do kra​ju Ka​dir za​mie​rzał zło​żyć ofi​cjal​ną wi​zy​tę bra​tu Ha​le​emy Oma​ro​wi, na​stęp​cy szej​ka Ra​shi​da, i po​znać w koń​cu swą na​rze​czo​ną. W góry za​mie​rzał się do​stać he​li​kop​te​rem, co pod​da​ło mu po​mysł, by za​trud​nić wy​so​ce wy​kwa​li​fi​ko​wa​ną Lexi Ho​ward jako pi​lo​ta. Ka​dir za​krę​cił wodę, wy​tarł się i za​ło​żył dżin​sy, sta​ra​jąc się nie my​śleć o prze​- zna​cze​niu, któ​re wkrót​ce mia​ło uwię​zić go w zło​tej klat​ce aran​żo​wa​ne​go mał​- żeń​stwa. Wła​śnie miał się ogo​lić, gdy usły​szał pu​ka​nie do drzwi. Za​sko​czo​ny, za​- ciął się w po​li​czek i prze​klął pa​skud​nie pod no​sem. Przy​ci​snął do twa​rzy ręcz​nik, po​ma​sze​ro​wał do przed​po​ko​ju i otwo​rzył z roz​ma​chem drzwi. – Pani ka​pi​tan, co za nie​spo​dzian​ka! – Nie krył zdzi​wie​nia, a jego głos na​tych​- miast zła​god​niał. – Nie​spo​dzian​ka? Zo​sta​wi​łam w re​cep​cji wia​do​mość z in​for​ma​cją o wcze​śniej​- szej po​rze mo​jej wi​zy​ty. Ka​dir przy​po​mniał so​bie na​tar​czy​wy dźwięk te​le​fo​nu, któ​ry zi​gno​ro​wał, śpie​- sząc się do si​łow​ni. – Cóż, żad​na wia​do​mość do mnie nie do​tar​ła – mruk​nął i uśmiech​nął się, żeby ukryć za​kło​po​ta​nie. Lexi z tru​dem ode​rwa​ła wzrok od po​nęt​nych ust szej​ka, sta​ra​jąc się jed​no​cze​- śnie nie wpa​try​wać w jego nagą klat​kę pier​sio​wą i okry​te dżin​sa​mi bio​dra. Naj​- wy​raź​niej wła​śnie brał prysz​nic. Z czar​nych wło​sów po​ra​sta​ją​cych jego pierś ska​py​wa​ły kro​pel​ki wody. Nie mo​gła nie za​uwa​żyć im​po​nu​ją​cej mu​sku​la​tu​ry, oliw​ko​wej, sa​ty​no​wo gład​kiej skó​ry i czar​nej li​nii za​ro​stu bie​gną​cej od pęp​ka w dół i zni​ka​ją​cej pod nie​bez​piecz​nie ni​sko opa​da​ją​cy​mi spodnia​mi. Na​gle za​- schło jej w ustach. Unio​sła wzrok. Zda​wa​ła so​bie spra​wę, że po​win​na coś po​wie​- dzieć, by prze​rwać ci​szę, w któ​rej, była tego pew​na, roz​brzmie​wa​ło wy​raź​nie przy​spie​szo​ne bi​cie jej ser​ca. – Masz krew na bro​dzie – wy​krztu​si​ła w koń​cu, bo nic in​ne​go nie przy​szło jej do gło​wy. Na​wet nie za​uwa​ży​ła, że prze​szła z szej​kiem na ty, nie py​ta​jąc go o zda​nie. On jed​nak wy​glą​dał na za​do​wo​lo​ne​go. – Gdzie? – Przy​su​nął się bli​żej. – Za​ba​wisz się w pie​lę​gniar​kę? – Wci​snął jej do ręki ręcz​nik, któ​ry trzy​mał w dło​ni. Jego głę​bo​ki, cie​pły głos pie​ścił jej zmy​sły i roz​pa​lał wy​obraź​nię. Lexi roz​pacz​-

li​wie pró​bo​wa​ła opa​no​wać swo​je roz​bu​dzo​ne li​bi​do. – Le​piej już pój​dę – wy​mam​ro​ta​ła. – Naj​wy​raź​niej przy​szłam nie w porę. – Nie ro​zu​mia​ła, dla​cze​go tak sil​nie na nią od​dzia​ły​wał. Od dzie​się​ciu lat pra​co​wa​ła w śro​do​wi​sku zdo​mi​no​wa​nym przez męż​czyzn i na swej dro​dze spo​tka​ła wie​lu przy​stoj​nia​ków. Ale ża​den nie mógł się rów​nać z szej​kiem, szep​nął jej do ucha pod​stęp​ny gło​sik. Jego eg​zo​tycz​na uro​da spra​- wia​ła, że oczy​ma wy​obraź​ni wi​dzia​ła pu​styn​ne nie​bo usia​ne gwiaz​da​mi i ukry​tą przed świa​tem oazę, gdzie le​żą​cy na zło​tym pia​sku pół​na​gi bru​net przy​wo​ły​wał ją do sie​bie le​ni​wym ru​chem dło​ni… Co się ze mną dzie​je, po​my​śla​ła w po​pło​chu. – Nie bo​isz się chy​ba wi​do​ku krwi? Roz​ba​wie​nie w jego gło​sie spro​wa​dzi​ło ją na zie​mię. – Nie, ani tro​chę. Na​gle przy​po​mnia​ła so​bie spa​lo​ną afgań​ską zie​mię za​la​ną krwią żoł​nie​rzy. Lexi zro​bi​ła krok na przód i przy​ci​snę​ła róg ręcz​ni​ka do ma​łej ran​ki na bro​dzie Ka​di​ra. Nie​po​strze​że​nie się​gnął za jej ple​cy i za​mknął drzwi. Lexi zna​la​zła się w apar​ta​men​cie sam na sam z szej​kiem. Na​tych​miast zda​ła so​bie spra​wę, jak bli​sko sie​bie sta​li. Jego cie​pły od​dech pie​ścił jej po​li​czek, a jej ster​czą​ce, na​pię​te sut​ki pra​wie do​ty​ka​ły umię​śnio​ne​go tor​su. Lexi na​wet w dra​ma​tycz​nych sy​tu​- acjach nie wpa​da​ła w pa​ni​kę, ale re​ak​cja jej cia​ła na szej​ka wpra​wi​ła ją w po​- płoch. Za​uwa​ży​ła, że jej dło​nie drżą, mimo że w Afga​ni​sta​nie pew​ną ręką ste​ro​- wa​ła he​li​kop​te​rem, ewa​ku​ując ran​nych z pola wal​ki. Dla​cze​go wy​mu​ska​ny play​- boy, któ​ry naj​praw​do​po​dob​niej nie prze​pra​co​wał uczci​wie na​wet jed​ne​go dnia w ży​ciu, wpra​wiał ją w dy​got? Na szczę​ście ran​ka prze​sta​ła krwa​wić, więc od​- da​ła mu ręcz​nik i od​su​nę​ła się na bez​piecz​ną od​le​głość. – Prze​ży​jesz. Za​stę​py ko​biet mogą ode​tchnąć z ulgą – za​uwa​ży​ła uszczy​pli​wie. Ka​dir nie prze​stał się uśmie​chać, ale jego oczy po​ciem​nia​ły nie​bez​piecz​nie. Lexi uświa​do​mi​ła so​bie, że ma do czy​nie​nia z po​tęż​nym wład​cą kra​ju tar​ga​ne​go wie​lo​ma kon​flik​ta​mi. – W me​diach wie​le mó​wio​no o wy​pad​ku wa​szej wy​so​ko​ści – mruk​nę​ła. – Zda​je się, że uda​ło się wy​do​być jacht z cie​śni​ny i oka​za​ło się, że miał uszko​dzo​ny miecz. Chy​ba wy​cią​gnę​łam po​chop​ne wnio​ski co do przy​czy​ny wy​pad​ku. Prze​- pra​szam za swo​je nie​zbyt pro​fe​sjo​nal​ne za​cho​wa​nie. Ka​dir z tru​dem po​wstrzy​mał się przed wy​bu​chem śmie​chu, sły​sząc nie​chęt​ne prze​pro​si​ny Lexi. Ewi​dent​nie speł​nia​ła proś​bę Ro​ge​ra No​ris​sa. Ko​lej​ne sło​wa pło​wo​wło​sej pani pi​lot po​twier​dzi​ły jego po​dej​rze​nia. – Mój szef po​in​for​mo​wał mnie, że zło​żył mu pan nie​zwy​kle hoj​ną pro​po​zy​cję spon​so​ro​wa​nia dru​giej eki​py ra​tun​ko​wej. Przy​glą​da​jąc się swo​je​mu go​ścio​wi, Ka​dir za​sta​na​wiał się, czy Ro​ger No​riss za​su​ge​ro​wał swej pod​wład​nej wy​bór otu​la​ją​cej jej smu​kłe cia​ło ele​ganc​kiej su​- kien​ki i szpi​lek spra​wia​ją​cych, że nogi wy​glą​da​ły na jesz​cze dłuż​sze i smu​klej​- sze. Przy​po​mniał so​bie, jak fan​ta​zjo​wał o niej pod prysz​ni​cem, i na​tych​miast po​- czuł przy​pływ ko​lej​nej fali pa​lą​ce​go po​żą​da​nia.

– To nie​wie​le, zwa​żyw​szy, że ura​to​wa​li​ście ży​cie moje i mo​jej za​ło​gi – od​po​- wie​dział przy​tom​nie. – Ja tak​że po​wi​nie​nem prze​pro​sić za moje za​cho​wa​nie po wy​pad​ku. Nie oka​za​łem wy​star​cza​ją​cej wdzięcz​no​ści za po​moc. Two​ja od​wa​ga i umie​jęt​no​ści zde​cy​do​wa​ły o po​wo​dze​niu ak​cji ra​tun​ko​wej. – Wy​ko​ny​wa​łam je​dy​nie swo​je obo​wiąz​ki – mruk​nę​ła za​kło​po​ta​na Lexi. – Od Ro​ge​ra No​ris​sa do​wie​dzia​łem się, że twój rocz​ny kon​trakt wła​śnie wy​- gasł. – Tak, choć je​śli fak​tycz​nie do​szło​by do stwo​rze​nia dru​giej za​ło​gi, mo​gła​bym wró​cić na swo​je sta​no​wi​sko. – Ale ro​zu​miem, że na ra​zie nie masz jesz​cze żad​nej no​wej pra​cy? Ka​dir zda​wał so​bie spra​wę, że ga​pił się za​chłan​nie na pa​nią pi​lot, ale nie po​- tra​fił się po​wstrzy​mać. Była osza​ła​mia​ją​co pięk​na! – Po​pro​si​łem o spo​tka​nie, żeby ci po​dzię​ko​wać, ale tak​że w celu zło​że​nia ci pew​nej pro​po​zy​cji. Psot​ne iskier​ki w jego oczach i wspo​mnie​nie in​ter​ne​to​wych opi​sów pod​bo​jów ser​co​wych szej​ka spra​wi​ły, że Lexi zno​wu zro​bi​ło się go​rą​co. – Jaką? – za​py​ta​ła po​dejrz​li​wie. Ka​dir zi​ry​to​wał się, wi​dząc, że pięk​na pani pi​lot oka​zu​je mu nie​uf​ność, za​pew​- ne pod wpły​wem kłam​li​wych hi​sto​rii o jego roz​wią​zło​ści roz​po​wszech​nia​nych przez me​dia. Jed​nak zdo​łał też za​uwa​żyć jej zmie​sza​nie, płyt​ki od​dech i roz​sze​- rzo​ne źre​ni​ce. Ce​lo​wo omiótł ją po​wol​nym, peł​nym uzna​nia spoj​rze​niem. Pod ma​te​ria​łem ob​ci​słej su​kien​ki do​strzegł ster​czą​ce sut​ki wień​czą​ce nie​wiel​kie, ale kształt​ne pier​si. Na​gle zro​zu​miał, że za​cho​wa​nie Lexi Ho​ward, jej ką​śli​we uwa​- gi i ob​ce​so​we ri​po​sty, słu​ży​ły je​dy​nie za​ma​sko​wa​niu jej pod​nie​ce​nia. Ka​dir roz​- po​zna​wał ten ro​dzaj za​in​te​re​so​wa​nia ko​biet jego oso​bą. Choć, ze wzglę​du na zło​żo​ną so​bie obiet​ni​cę, nie mógł sko​rzy​stać z wra​że​nia, ja​kie ro​bił na pani ka​pi​- tan, nie mu​siał od​ma​wiać so​bie przy​jem​no​ści po​prze​ko​ma​rza​nia się z tą in​try​gu​- ją​cą ko​bie​tą. – Może usią​dzie​my – za​pro​po​no​wał z cza​ru​ją​cym uśmie​chem. – Bę​dzie nam wy​god​niej. Lexi jak za​hip​no​ty​zo​wa​na wpa​try​wa​ła się w umię​śnio​ne ra​mio​na i nagi tors szej​ka. Otrzą​śnij się, na​ka​za​ła so​bie, wi​dząc, jak Ka​dir po​kle​pu​je dło​nią ka​na​pę koło sie​bie, su​ge​ru​jąc, by usia​dła. Osten​ta​cyj​nie spoj​rza​ła na ze​ga​rek. – Spie​szę się. Zresz​tą chy​ba ci prze​szko​dzi​łam – za​uwa​ży​ła ką​śli​wie. – Mu​szę zdą​żyć przed naj​więk​szym na​tę​że​niem ru​chu na au​to​stra​dzie – do​da​ła. – Masz rand​kę? My​śla​łem, że za​ło​ży​łaś tę sek​sow​ną su​kien​kę spe​cjal​nie dla mnie. Lexi po​czu​ła, że się ru​mie​ni. – Ta su​kien​ka nie jest sek​sow​na – za​pro​te​sto​wa​ła na​tych​miast. – Ubra​łam się ele​ganc​ko, bo jadę na przy​ję​cie za​rę​czy​no​we mo​jej sio​stry. – Mimo że jego uwa​- gę uzna​ła za im​per​ty​nenc​ką, to świa​do​mość, że po​strze​gał ją jako sek​sow​ną,

przy​pra​wi​ła ją o ra​do​sny dreszcz pod​nie​ce​nia. – Na pew​no mo​żesz po​świę​cić mi jesz​cze kil​ka mi​nut. Ku jej prze​ra​że​niu szejk ze​rwał się z ka​na​py i pod​szedł do niej le​ni​wym kro​- kiem dra​pież​ni​ka osa​cza​ją​ce​go ofia​rę. Zna​lazł się tak bli​sko, że mu​sia​ła za​drzeć gło​wę, by spoj​rzeć mu w oczy. Czu​ła cie​pło pro​mie​niu​ją​ce od jego cia​ła. A może to jej po​licz​ki pło​nę​ły z wra​że​nia? – Nie mogę ry​zy​ko​wać, że spóź​nię się na przy​ję​cie or​ga​ni​zo​wa​ne w domu lady Fa​ir​fax – wy​tłu​ma​czy​ła po​spiesz​nie, żeby ukryć zmie​sza​nie. – Dro​ga do Hen​ley- on-Tha​mes zaj​mu​je po​nad go​dzi​nę, na​wet przy nie​wiel​kim ru​chu na au​to​stra​- dzie. Lexi przy​po​mnia​ła so​bie spię​ty głos Athe​ny, któ​ra przez te​le​fon ża​li​ła jej się na chłod​ne trak​to​wa​nie ze stro​ny przy​szłej te​ścio​wej, otwar​cie oka​zu​ją​cej dez​apro​- ba​tę wy​bran​ce syna. – Mu​szę jej udo​wod​nić, że na​da​ję się na żonę ary​sto​kra​ty i dys​tyn​go​wa​ną go​- spo​dy​nię przy​jęć dla jego zna​jo​mych. – Athe​na była zde​ter​mi​no​wa​na, więc Lexi nie po​dzie​li​ła się z nią swy​mi wąt​pli​wo​ścia​mi co do szans po​wo​dze​nia tego pla​- nu. Jej zda​niem na​dę​ty Char​les nie pa​so​wał do jej roz​trze​pa​nej, uro​czej młod​- szej sio​stry, ale Lexi nie czu​ła się na si​łach, by wy​ro​ko​wać w spra​wie związ​ków. Z za​my​śle​nia wy​rwał ją do​tyk dło​ni szej​ka, któ​ry de​li​kat​nie mu​snął ją pal​ca​mi po po​licz​ku. Po​win​na się cof​nąć obu​rzo​na, ale jej cia​ło od​mó​wi​ło współ​pra​cy. Lexi na​wet nie drgnę​ła. – Szko​da, nie zdą​ży​li​śmy prze​dys​ku​to​wać mo​jej pro​po​zy​cji. Może umó​wi​my się na jesz​cze jed​no spo​tka​nie w do​god​niej​szym ter​mi​nie? Lexi zwil​ży​ła za​schnię​te usta czub​kiem ję​zy​ka. Na pew​no tyl​ko mi się wy​da​je, że Ka​dir Al Su​la​imar ze mną flir​tu​je, po​wta​rza​ła so​bie go​rącz​ko​wo w my​ślach. – Wa​sza wy​so​kość… – Prze​cież prze​szli​śmy na ty, praw​da Lexi? Wy​mó​wił jej imię zmy​sło​wo, z lek​ką chryp​ką, piesz​cząc ję​zy​kiem każ​dą gło​- skę. Lexi za​drża​ła. Prze​cież nie po​zwo​lę, żeby mnie uwiódł no​to​rycz​ny pod​ry​- wacz, po​my​śla​ła z prze​ra​że​niem. Mu​sia​ła jed​nak przy​znać, że jego za​in​te​re​so​- wa​nie jej schle​bia​ło, zwłasz​cza że Ste​ven po​waż​nie pod​ko​pał jej po​czu​cie wła​- snej war​to​ści. Nie za​uwa​ży​ła na​wet, że prze​chy​li​ła się w stro​nę go​spo​da​rza i unio​sła twarz, jak​by się spo​dzie​wa​ła po​ca​łun​ku. Ser​ce jej za​mar​ło w ocze​ki​wa​- niu na do​tyk jego ust. – Strasz​nie dłu​go bie​rzesz ten prysz​nic! Lexi, jak po​ra​żo​na prą​dem, od​wró​ci​ła się w stro​nę sy​pial​ni. W pro​gu sta​ła mło​da ko​bie​ta, wła​ści​wie dziew​czy​na. Ta​nia Ste​wart, cór​ka pre​ze​sa lo​kal​ne​go klu​bu jach​to​we​go i wła​ści​cie​la ho​te​lu Ad​mi​ral​ty, owi​nię​ta je​dy​nie prze​ście​ra​- dłem, spoj​rza​ła na Lexi z nie​za​do​wo​le​niem. – A ty co tu​taj ro​bisz? – Dziew​czy​na ob​rzu​ci​ła onie​mia​łą Lexi po​gar​dli​wym spoj​rze​niem, po czym zwró​ci​ła się do Ka​di​ra słod​kim gło​si​kiem: – Nie każ mi dłu​- żej cze​kać. – Ubierz się – rzu​cił lo​do​wa​tym to​nem Ka​dir.

Lexi na​gle zro​zu​mia​ła, dla​cze​go szejk przy​wi​tał ją na wpół ro​ze​bra​ny. Jak​że była głu​pia, że dała się na​brać na jego eg​zo​tycz​ny czar! Oka​za​ła się rów​nie na​- iw​na co sie​dem​na​sto​lat​ka prę​żą​ca się w drzwiach sy​pial​ni. – Wa​sza wy​so​kość wy​ba​czy, ale trój​ką​ty mnie nie in​te​re​su​ją – oświad​czy​ła wy​- nio​śle. Ka​dir uniósł je​dy​nie brwi, jak​by jej re​ak​cja go roz​ba​wi​ła, co jesz​cze bar​dziej ją roz​sier​dzi​ło. – Prze​cież to jesz​cze dziec​ko! – wy​bu​chła. – To cię krę​ci?! Spio​ru​no​wał ją wzro​kiem, ale za​nim zdą​żył od​po​wie​dzieć, wy​bie​gła z apar​ta​- men​tu, trza​ska​jąc za sobą drzwia​mi. Po​gar​dza​ła roz​pust​nym szej​kiem, ale jesz​- cze bar​dziej po​gar​dza​ła sobą. Prze​cież pra​wie go po​ca​ło​wa​ła! Dla​cze​go po​zwo​- li​ła, żeby kil​ko​ma sztucz​ka​mi ode​brał jej zdro​wy roz​są​dek i spro​wa​dził do po​zio​- mu na​pę​dza​nej hor​mo​na​mi na​sto​lat​ki? Przed ocza​mi sta​nę​ła jej wy​spor​to​wa​na syl​wet​ka pół​na​gie​go, śnia​de​go męż​czy​zny o czar​nych oczach i zmy​sło​wo, kpią​co wy​dę​tych ustach…

ROZDZIAŁ CZWARTY Ka​dir przy​glą​dał się sto​ją​cej po prze​ciw​nej stro​nie sali ba​lo​wej Lexi z ro​sną​cą fa​scy​na​cją i nie​słab​ną​cym pod​nie​ce​niem. Wy​glą​da​ła za​chwy​ca​ją​co. Zwłasz​cza jej dłu​gie, smu​kłe nogi przy​cią​ga​ły wzrok i roz​pa​la​ły wy​obraź​nię szej​ka. Mógł​by się za​ło​żyć, że mia​ła na so​bie sek​sow​ne poń​czo​chy! Wy​obra​ził so​bie Lexi bez su​kien​ki, je​dy​nie w bie​liź​nie, poń​czo​chach i szpil​kach i za​schło mu w ustach. Od daw​na żad​na ko​bie​ta nie przy​pra​wi​ła go o szyb​sze bi​cie ser​ca, na​wet się o to nie sta​ra​jąc. Może wła​śnie tym go za​in​try​go​wa​ła. Przy​po​mniał so​bie jej za​mglo​- ne po​żą​da​niem oczy w ho​te​lu, gdy pra​wie się po​ca​ło​wa​li. Nie​win​ne prze​ko​ma​- rzan​ki szyb​ko zmie​ni​ły się w coś o wie​le bar​dziej mrocz​ne​go i zmy​sło​we​go. Za​- sta​na​wiał się, co by się sta​ło, gdy​by w apar​ta​men​cie nie po​ja​wi​ła się Ta​nia, któ​- ra śle​dzi​ła go nie​stru​dze​nie przez cały dzień i ro​bi​ła do nie​go słod​kie oczy. Wie​- dział na pew​no, że nie oparł​by się po​ku​sie po​sma​ko​wa​nia ust Lexi. Nie​ste​ty na wi​dok Ta​nii, Lexi wpa​dła w fu​rię. Ka​dir za​ci​snął dło​nie w pię​ści na wspo​mnie​nie po​gar​dy w jej spoj​rze​niu. – Wi​dzę, że przy​glą​dasz się mo​jej przy​szłej szwa​gier​ce. Z ka​mien​nym wy​ra​zem twa​rzy szejk od​wró​cił się w stro​nę Char​le​sa Fa​ir​fa​xa. Mimo że przy​ję​cie do​pie​ro się za​czę​ło, twarz go​spo​da​rza już po​ró​żo​wia​ła od spo​rej ilo​ści wy​pi​te​go al​ko​ho​lu. – Ostrze​gam cię, sta​ry, nic u niej nie wskó​rasz. Lexi jest ozię​bła. Nic dziw​ne​- go, że na​rze​czo​ny ją rzu​cił. Miał szczę​ście, że go nie wy​ka​stro​wa​ła. – Char​les za​niósł się pi​skli​wym śmie​chem na​sto​lat​ka uba​wio​ne​go wła​snym, wąt​pli​wej kla​- sy żar​tem. Ka​dir roz​cią​gnął usta w sztucz​nym uśmie​chu. Fa​ir​fax ni​g​dy nie na​le​żał do jego ulu​bio​nych szkol​nych ko​le​gów, ale te​raz wy​jąt​ko​wo dzia​łał mu na ner​wy. Miał ocho​tę zrów​nać go z zie​mią. Nie chciał jed​nak ro​bić scen, zwłasz​cza że prak​- tycz​nie wpro​sił się na jego przy​ję​cie za​rę​czy​no​we, kie​dy tyl​ko się zo​rien​to​wał, że to do jego domu ro​dzin​ne​go wy​bie​ra​ła się sek​sow​na pani pi​lot. Ka​dir nie od​ry​wał wzro​ku od blond pięk​no​ści roz​ma​wia​ją​cej ze swo​ją sio​strą, drob​ną sza​tyn​ką w zja​dli​wie żół​tej su​kien​ce. Nie​sa​mo​wi​te, jak bar​dzo się od sie​- bie róż​nią, po​my​ślał. W pew​nym mo​men​cie Lexi ro​zej​rza​ła się wo​kół i za​mar​ła, gdy go do​strze​gła. Na​wet z ta​kiej od​le​gło​ści po​czuł ema​nu​ją​cą od niej wro​gość, któ​ra za​miast go znie​chę​cić, pod​nie​ci​ła go. Uwiel​biał wy​zwa​nia! Wy​trzy​mał jej chmur​ne spoj​rze​nie, a na​wet uniósł kie​li​szek w nie​mym to​a​ście i uśmiech​nął się szel​mow​sko. Po​czuł, jak krew w jego ży​łach za​czy​na wrzeć. – Uwa​żasz, że wy​glą​dam gru​bo w tej su​kien​ce? – Wy​glą​dasz ślicz​nie. – Lexi mia​ła na​dzie​ję, że wy​pa​dła prze​ko​ny​wa​ją​co.

Athe​na na​tych​miast się roz​pro​mie​ni​ła. – Lady Fa​ir​fax po​mo​gła mi ją wy​brać. Po​wie​dzia​ła, że do twa​rzy mi w żół​tym. – Na​praw​dę? – Lexi po​dej​rze​wa​ła, że mat​ka przy​szłe​go pana mło​de​go nie wy​- bra​ła dla na​rze​czo​nej syna tak okrop​nej su​kien​ki z sym​pa​tii. Za​sły​sza​ła, jak dzi​- wio​no się, że zgo​dzi​ła się na ślub swe​go uko​cha​ne​go je​dy​na​ka z dziew​czy​ną bez ary​sto​kra​tycz​ne​go po​cho​dze​nia. – Chcia​ła​bym mieć taką kla​sę jak ty – wes​tchnę​ła nie​spo​dzie​wa​nie młod​sza sio​stra. – Bar​dziej na​da​jesz się na żonę Char​lie​go, ni​g​dy nie roz​le​wasz wina, nie za​chla​pu​jesz się zupą i nie mylą ci się na​zwi​ska nowo po​zna​nych lu​dzi. Je​stem taką nie​zda​rą. Cza​sa​mi mam wra​że​nie, że Char​lie się za mnie wsty​dzi. Lexi zmarsz​czy​ła z nie​za​do​wo​le​niem brwi. Kor​ci​ło ją, żeby za​py​tać sio​strę, co wi​dzi w tym na​dę​tym, zło​śli​wym bu​fo​nie, ale nie chcia​ła jej spra​wić przy​kro​ści w tak waż​nym dla niej dniu. – Je​steś pew​na, że to męż​czy​zna two​ich ma​rzeń? – za​py​ta​ła naj​de​li​kat​niej jak po​tra​fi​ła. – Nie wie​rzysz w mi​łość, praw​da? Je​steś taka nie​do​stęp​na. – Nie je​stem nie​do​stęp​na. – Lexi przy​po​mnia​ła so​bie sło​wa Ro​ge​ra No​ris​sa. – Przy​zna​ję, je​stem oso​bą nie​za​leż​ną, ale to chy​ba nor​mal​ne u ad​op​to​wa​nych dzie​ci. – Ro​dzi​ce są z cie​bie bar​dzo dum​ni. – Athe​na z tru​dem po​wstrzy​my​wa​ła się przed wy​buch​nię​ciem pła​czem. – Wszyst​kim opo​wia​da​ją, że je​steś pi​lo​tem woj​- sko​wym i chwa​lą się two​im or​de​rem za od​wa​gę. Na pew​no chcie​li​by, że​bym była tak zdol​na jak ty. Byli bar​dzo za​wie​dze​ni, kie​dy nie do​sta​łam się na uni​wer​sy​tet i oka​za​ło się, że nie zdo​łam zo​stać le​ka​rzem, tak jak oni. Może cho​ciaż mój ślub z Char​liem zro​bi na nich wra​że​nie. – Nie wy​cho​dzisz chy​ba za nie​go, żeby za​słu​żyć na po​chwa​łę ro​dzi​ców?! – Oczy​wi​ście, że nie – za​prze​czy​ła po​śpiesz​nie Athe​na, uni​ka​jąc wzro​ku sio​- stry. – Ko​cham go. Lexi wąt​pi​ła w szcze​rość jej wy​zna​nia, ale nic nie po​wie​dzia​ła. Athe​na była do​- ro​słą oso​bą zdol​ną do po​dej​mo​wa​nia sa​mo​dziel​nych de​cy​zji. Lexi nie czu​ła się upo​waż​nio​na do da​wa​nia Athe​nie do​brych rad. Ro​zej​rza​ła się po sali. – A gdzie wła​ści​wie on się po​dzie​wa? Na​wet nie mia​łam jesz​cze oka​zji się z nim przy​wi​tać. – Chy​ba w bi​blio​te​ce, z ko​le​gą z cza​sów stu​diów w Eton. Hra​bia Mont​go​me​ry za​dzwo​nił nie​ocze​ki​wa​nie, a Char​lie tak się ucie​szył, że za​pro​sił go na przy​ję​cie. Pew​nie wspo​mi​na​ją daw​ne cza​sy. – Athe​na zmru​ży​ła oczy prze​sło​nię​te gru​by​mi szkła​mi oku​la​rów. – O, tam są! Zo​bacz, sto​ją przy ba​rze – za​wo​ła​ła. – Hra​bia to praw​dzi​wy przy​- stoj​niak, nie uwa​żasz? Tyl​ko nie mów Char​lie​mu, że to po​wie​dzia​łam, do​brze? – spło​szy​ła się. Lexi nie od​po​wie​dzia​ła. Na wi​dok hra​bie​go ode​bra​ło jej mowę. Z prze​ciw​le​- głej stro​ny sali uśmie​chał się do niej kpią​co Ka​dir Al Su​la​imar. Co on wy​pra​wia?! Skąd się wziął na przy​ję​ciu za​rę​czy​no​wym jej sio​stry?! I dla​cze​go uda​je an​giel​-

skie​go ary​sto​kra​tę?! Ka​dir Al Su​la​imar wy​róż​niał się po​śród go​ści – jego pew​ność sie​bie i wład​cze spoj​rze​nie spra​wia​ły, że wy​glą​dał ni​czym barw​ny paw wśród sza​rych go​łę​bi. Lexi mu​sia​ła przy​znać, że ubra​ny w szy​ty na mia​rę czar​ny smo​king pre​zen​to​wał się rów​nie po​cią​ga​ją​co co z na​gim tor​sem. Uśmiech​nę​ła się chłod​no, by ukryć ro​sną​ce na​pię​cie. Gdy go​spo​darz ich so​bie przed​sta​wiał, szejk przy​trzy​mał jej dłoń nie​co dłu​żej, niż wy​pa​da​ło, i spoj​rzał jej pro​wo​ka​cyj​nie w oczy. Wie​dzia​ła, że z sa​tys​fak​cją od​no​to​wał jej przy​śpie​szo​ny od​dech i ner​wo​we drże​nie dło​ni. Lexi, wciąż za​wsty​dzo​na swo​im za​cho​wa​niem w ho​te​lu, nie wspo​mnia​ła, że już się zna​ją. – Wy​da​je mi się, że ko​ja​rzę pań​ską twarz, za​pew​ne z me​diów? – za​gad​nę​ła szyb​ko i spoj​rza​ła wy​mow​nie na szej​ka. – Hra​bia Mont​go​me​ry jest tak​że wład​cą Zen​ha​bu, szej​kiem – po​chwa​lił się na​- tych​miast ko​le​gą Char​lie. Lexi na​wet na nie​go nie spoj​rza​ła. – Po​win​nam zwra​cać się do pana hra​bio czy wa​sza wy​so​kość? – za​py​ta​ła kpią​- co, nie od​ry​wa​jąc wzro​ku od czar​nych oczu Ka​di​ra. Uj​rza​ła w nich roz​ba​wie​nie, ale tak​że coś o wie​le bar​dziej mrocz​ne​go i nie​bez​piecz​ne​go. Po​wie​trze wo​kół nich aż iskrzy​ło się od na​pię​cia. Lexi za​drża​ła. – Wy​star​czy Ka​dir, Lexi. – Jego zmy​sło​wy ak​cent śli​zgał się po sło​wach, a wy​- ma​wia​jąc jej imię, spe​cjal​nie prze​cią​gał zgło​ski i uśmie​chał się bez​czel​nie. Lexi wy​obra​zi​ła so​bie śnież​no​bia​łe zęby szej​ka piesz​czą​ce jej bo​le​śnie na​pię​te sut​ki. Co się ze mną dzie​je, po​my​śla​ła z roz​pa​czą. – I nie wierz wszyst​kie​mu, co pi​szą w ga​ze​tach, więk​szość z tego to bzdu​ry wy​ssa​ne z pal​ca. – Cóż, po​dob​no w każ​dym kłam​stwie kry​je się ziar​no praw​dy. – Po​my​śla​ła o wszyst​kich pięk​no​ściach wy​ja​wia​ją​cych chęt​nie ko​lo​ro​wej pra​sie szcze​gó​ły swo​ich ro​man​sów z sek​sow​nym szej​kiem. Nie​wy​god​ną ci​szę prze​rwał dźwięk gon​gu wzy​wa​ją​ce​go go​ści do sali ja​dal​nej. Athe​na pod​sko​czy​ła jak opa​rzo​na i po​tknę​ła się o swą przy​dłu​gą su​kien​kę, co po​- da​ją​cy jej ra​mię Char​lie skwi​to​wał znie​cier​pli​wio​nym syk​nię​ciem. Ka​dir po​dą​żył w ślad za go​spo​da​rzem i za​ofia​ro​wał ra​mię Lexi, któ​ra spio​ru​no​wa​ła go wzro​- kiem, ale po​ło​ży​ła sztyw​no dłoń na jego przed​ra​mie​niu, żeby nie wy​wo​ły​wać sen​sa​cji od​mo​wą. Ka​dir na​tych​miast sko​rzy​stał z oka​zji i przy​cią​gnął ją moc​niej do swe​go boku. Ich uda sty​ka​ły się te​raz. Przez ma​te​riał su​kien​ki Lexi czu​ła twar​de ni​czym ska​ła mię​śnie. – Jak śmiesz wy​ko​rzy​sty​wać przy​ję​cie za​rę​czy​no​we mo​jej sio​stry do… swo​ich nie​cnych ce​lów – syk​nę​ła Lexi. Ka​dir ro​ze​śmiał się ci​cho, szcze​rze uba​wio​ny. – Nie mo​głem od​rzu​cić za​pro​sze​nia od sta​re​go kum​pla z Eton, to by było nie​- grzecz​ne. – Nie​grzecz​ne to jest sy​pia​nie z na​sto​lat​ka​mi! – wy​rwa​ło jej się. Lexi już mia​ła po​ża​ło​wać swe​go nie​wy​pa​rzo​ne​go ję​zy​ka, ale z za​do​wo​le​niem od​no​to​wa​ła, że jej uwa​ga star​ła kpią​cy uśmie​szek z twa​rzy Ka​di​ra. Po​chy​lił ni​-

sko gło​wę i szep​nął jej do ucha: – Wy​ja​śnij​my so​bie coś. – Jego głos na​gle za​brzmiał ostro, pra​wie groź​nie. – Nie za​pra​sza​łem Tani do mo​jej sy​pial​ni. By​łem rów​nie za​sko​czo​ny jej wi​do​kiem, co ty. Lexi, ku swo​je​mu zdu​mie​niu, stwier​dzi​ła, że mu wie​rzy. – Nie ob​cho​dzi mnie, z kim sy​piasz i jak się pro​wa​dzisz, ale za​py​tam, z czy​stej cie​ka​wo​ści, jak w ta​kim ra​zie do​sta​ła się do two​je​go apar​ta​men​tu? – Po​wie​dzia​ła, że ukra​dła klucz po​ko​jów​ce. Jej oj​ciec jest wła​ści​cie​lem ho​te​lu, więc Ta​nia wie, gdzie trzy​ma​ne są za​pa​so​we klu​cze, i ma do​stęp do więk​szo​ści po​miesz​czeń. Cie​ka​we, że od razu wy​cią​gnę​łaś po​chop​ne wnio​ski i uzna​łaś ją za moją ko​chan​kę. Po​now​nie źle mnie oce​ni​łaś. – Była naga i owi​nię​ta prze​ście​ra​dłem – bąk​nę​ła Lexi. – Nie​waż​ne, za​po​mnij o niej. Mu​si​my po​roz​ma​wiać o nas. – O nas?! Nie ma „nas”! – obu​rzy​ła się na​tych​miast. Ża​ło​wa​ła tyl​ko, że nie po​- tra​fi opa​no​wać przy​spie​szo​ne​go bi​cia ser​ca. – Nie je​stem tobą za​in​te​re​so​wa​na, szej​ku, hra​bio, czy kim tam je​steś! – Ka​dir, je​stem Ka​dir – przy​po​mniał jej ła​god​nie. – Dla​cze​go je​steś taka spię​ta? – Spię​ta? Też mi coś! Wca​le nie je​stem spię​ta! – za​pro​te​sto​wa​ła odro​bi​nę za gło​śno. Spe​szy​ła się, kie​dy za​uwa​ży​ła, że po​zo​sta​li go​ście zer​ka​ją na nich z za​cie​ka​- wie​niem. Roz​ba​wie​nie w oczach Ka​di​ra nie po​zo​sta​wia​ło wąt​pli​wo​ści – zda​wał so​bie spra​wę, że bez tru​du wy​trą​ca ją z rów​no​wa​gi i czer​pał z tego fak​tu nie​ma​- łą sa​tys​fak​cję! Lexi sap​nę​ła gniew​nie. – Może póź​niej, po ko​la​cji prze​dys​ku​tu​je​my moją pro​po​zy​cję? – za​su​ge​ro​wał spo​koj​nie Ka​dir. – Mó​wi​łam ci już, że nie je​stem za​in​te​re​so​wa​na! – Skąd wiesz, sko​ro jesz​cze ci nie po​wie​dzia​łem, o co cho​dzi? – zdzi​wił się. – Zna​jąc two​ją re​pu​ta​cję play​boya, wolę od razu od​rzu​cić two​ją pro​po​zy​cję bez wni​ka​nia w krę​pu​ją​ce szcze​gó​ły – od​po​wie​dzia​ła ką​śli​wie i we​pchnę​ła so​bie do ust pasz​te​cik z zio​ło​wym na​dzie​niem. Mimo że po sali krą​ży​li roz​da​ją​cy szam​pa​na kel​ne​rzy, Lexi po​sta​no​wi​ła po​zo​- stać przy wo​dzie mi​ne​ral​nej w na​dziei, że wkrót​ce uda jej się wy​mknąć i po​je​- chać do Lon​dy​nu, gdzie ko​le​żan​ka udzie​li​ła jej go​ści​ny na czas po​szu​ki​wa​nia no​- wej pra​cy. Nie​ste​ty ćmią​cy ból gło​wy szyb​ko przy​bie​rał na sile, a mimo wy​pi​cia szklan​ki wody, Lexi na​dal czu​ła na​ra​sta​ją​ce dra​pa​nie w gar​dle. – Co two​ja sio​stra wi​dzi w tym mię​cza​ku? Oprócz pie​nię​dzy i ary​sto​kra​tycz​ne​- go ty​tu​łu, oczy​wi​ście. Zmy​sło​wy szept tuż przy jej uchu spra​wił, że Lexi na​tych​miast się za​ru​mie​ni​ła. Spio​ru​no​wa​ła Ka​di​ra wzro​kiem i skrzy​wi​ła się pod wpły​wem po​twor​ne​go bólu wy​wo​ła​ne​go na​głym ru​chem gło​wy. – Athe​nie nie im​po​nu​ją ma​ją​tek i ty​tu​ły – od​po​wie​dzia​ła. – Dla​cze​go wy​ra​żasz się tak nie​po​chleb​nie o swo​im ko​le​dze? Prze​cież przy​ją​łeś jego za​pro​sze​nie na przy​ję​cie, nie lu​bisz go?

– Przy​sze​dłem tu​taj tyl​ko ze wzglę​du na cie​bie – przy​znał bez za​że​no​wa​nia. Lexi zda​ła so​bie spra​wę, że nie żar​to​wał. Spoj​rzał na nią tak go​rą​co, że wstrzy​ma​ła od​dech. Od​wró​ci​ła wzrok i sta​ra​ła się opa​no​wać przy​spie​szo​ne bi​- cie ser​ca. Jed​nak od​dy​cha​ła z co​raz więk​szym tru​dem. Kie​dy zro​bi​ło jej się sła​- bo i ogar​nę​ły ją mdło​ści, już wie​dzia​ła, że jej dziw​ne sa​mo​po​czu​cie nie ma związ​ku je​dy​nie z osza​ła​mia​ją​cą bli​sko​ścią szej​ka. Za​to​czy​ła się, choć prze​cież przez cały wie​czór nie tknę​ła na​wet al​ko​ho​lu. – Wszyst​ko w po​rząd​ku? Bar​dzo po​bla​dłaś. Głos Ka​di​ra do​cho​dził z od​da​li. Lexi za​mknę​ła oczy, żeby po​wstrzy​mać za​wro​- ty gło​wy, na jej czo​ło wy​stą​pi​ły kro​pel​ki zim​ne​go potu. Ku swe​mu prze​ra​że​niu, stwier​dzi​ła, że za mo​ment zwy​mio​tu​je na oczach kil​ku​set bar​dzo dys​tyn​go​wa​- nych osób. Za​mru​ga​ła i uda​ło jej się sku​pić wzrok na twa​rzy za​nie​po​ko​jo​ne​go Ka​di​ra. Był ostat​nią oso​bą na świe​cie, do któ​rej w nor​mal​nych wa​run​kach zwró​- ci​ła​by się o po​moc, ale w obec​nej sy​tu​acji nie mia​ła wy​bo​ru. – Pro​szę, po​móż mi się stąd wy​do​stać. Le​d​wie skoń​czy​ła mó​wić, a po​ciem​nia​ło jej w oczach. Czu​ła, że chwy​cił ją na ręce i wy​biegł z sali, nie ba​cząc na peł​ne dez​apro​ba​ty spoj​rze​nia ga​piów. Je​dy​- ne, co była w sta​nie zro​bić, to oprzeć bez​wład​nie gło​wę na pier​si Ka​di​ra i od​dy​- chać mia​ro​wo w rytm bi​cia jego ser​ca. Prze​ra​żo​na Athe​na po​bie​gła za nimi do holu. – Lexi, wła​śnie się do​wie​dzia​łam od mat​ki Char​le​sa, że w na​dzie​niu pasz​te​ci​- ków były kre​wet​ki. Nie ja​dłaś ich chy​ba?! – I ow​szem – stęk​nę​ła Lexi. – Do ła​zien​ki, szyb​ko! – Spoj​rza​ła bła​gal​nie na Ka​- di​ra. Athe​na mach​nę​ła ręką w stro​nę to​a​let i krzyk​nę​ła za zni​ka​ją​cym za drzwia​mi szej​kiem dźwi​ga​ją​cym jej pół​przy​tom​ną sio​strę: – Ona ma aler​gię na sko​ru​pia​ki! W pierw​szej chwi​li, kie​dy obu​dzi​ła się w ob​cym domu, za​ło​ży​ła, że umiesz​czo​- no ją w jed​nej z sy​pial​ni go​ścin​nych w po​sia​dło​ści Fa​ir​fa​xów. Po chwi​li przy​po​- mnia​ła so​bie frag​men​ty po​dró​ży w mkną​cym z za​wrot​ną pręd​ko​ścią sa​mo​cho​- dzie i co naj​mniej dwa przy​mu​so​we po​sto​je, pod​czas któ​rych wy​mio​to​wa​ła na po​bo​czu dro​gi. Pa​mię​ta​ła też pod​trzy​mu​ją​ce ją przez cały czas sil​ne mę​skie ra​- mio​na i chłod​ną dłoń tro​skli​wie ocie​ra​ją​cą jej pot z roz​pa​lo​ne​go czo​ła. Z tru​dem unio​sła się do po​zy​cji pół​sie​dzą​cej. Z prze​ra​że​niem stwier​dzi​ła, że ktoś zdjął z niej su​kien​kę. Mia​ła na so​bie je​dy​nie ko​ron​ko​wą, pra​wie prze​zro​czy​stą, czar​- ną bie​li​znę! Czy to Ka​dir wy​wiózł ją z przy​ję​cia do ja​kie​goś ho​te​lu? Ro​zej​rza​ła się po​now​nie wo​kół: ta​pe​ty, olej​ne ob​ra​zy i an​tycz​ne me​ble wy​da​wa​ły się o wie​le za ele​ganc​kie, i za dro​gie, na​wet jak na naj​lep​szy ho​tel. Po​wo​li, na drżą​cych no​- gach do​tar​ła do przy​le​ga​ją​cej do sy​pial​ni ła​zien​ki i spoj​rza​ła w lu​stro. Jęk​nę​ła, wi​dząc, że wy​glą​da jesz​cze go​rzej, niż się czu​je. Na pół​ce pod lu​strem zna​la​zła kom​plet no​wych, nie​roz​pa​ko​wa​nych przy​bo​rów to​a​le​to​wych, umy​ła więc zęby, ucze​sa​ła wło​sy i do​pie​ro wte​dy po​czu​ła się odro​bi​nę le​piej. Gdy wró​ci​ła, za​mar​-

ła w pro​gu na wi​dok Ka​di​ra sto​ją​ce​go po​środ​ku sy​pial​ni. – Pu​ka​łem, ale nie od​po​wia​da​łaś, więc wsze​dłem, żeby spraw​dzić, czy nic ci się nie sta​ło – wy​ja​śnił, omia​ta​jąc ją po​wol​nym spoj​rze​niem. – Jak się czu​jesz? – Le​piej – od​po​wie​dzia​ła i od​ru​cho​wo za​kry​ła pier​si, obej​mu​jąc się ra​mio​na​mi. – Wiem, że to za​brzmi jak tekst z kiep​skie​go fil​mu, ale mógł​byś mi po​wie​dzieć, gdzie je​stem? – W moim an​giel​skim domu, po​sia​dło​ści Mont​go​me​ry. To tyl​ko pół go​dzi​ny dro​- gi od Fa​ir​fa​xów, cho​ciaż wczo​raj​sza po​dróż trwa​ła nie​co dłu​żej z po​wo​du licz​- nych przy​stan​ków. Ze wsty​du za​pra​gnę​ła za​paść się pod zie​mię. Szejk wi​dział, jak wy​mio​to​wa​ła na po​bo​czu dro​gi! – Ty mnie ro​ze​bra​łeś? Pa​mię​ta​ła, że ktoś wniósł ją po scho​dach i po​ło​żył na łóż​ku. Czy​jeś ręce roz​- pię​ły su​kien​kę i de​li​kat​nie ją z niej zdję​ły. – Zno​wu wy​cią​gasz po​chop​ne wnio​ski, tak jak w przy​pad​ku Ta​nii. – Ka​dir uśmie​chał się, ale w jego oczach do​strze​gła gniew​ny błysk. – My​ślisz, że wy​ko​- rzy​sta​łem twój stan, żeby cię ro​ze​brać i… Co wła​ści​wie miał​bym zro​bić? Pa​- trzeć na cie​bie? Do​ty​kać? Lexi przy​gry​zła z za​kło​po​ta​nia war​gę. – Wczo​raj​sza re​ak​cja aler​gicz​na oka​za​ła się wy​jąt​ko​wo sil​na. Nie​wie​le pa​mię​- tam oprócz tego, że wy​nio​słeś mnie z domu Fa​ir​fa​xów. Ktoś mnie ro​ze​brał, ktoś chy​ba tak​że czu​wał przy mnie i po​da​wał mi wodę. Sil​ne mę​skie ra​mię pod​trzy​my​wa​ło ją, by mo​gła upić choć łyk wody, a po​tem de​li​kat​nie po​ma​ga​ło jej uło​żyć się z po​wro​tem na po​dusz​ce. Chłod​ne dło​nie otu​- la​ły ją koł​drą i od​gar​nia​ły jej wil​got​ne ko​smy​ki wło​sów z czo​ła. – Moja go​spo​dy​ni cię ro​ze​bra​ła i za​bra​ła su​kien​kę do pra​nia. – Ka​dir wzru​szył lek​ko ra​mio​na​mi. – Za​dzwo​ni​łem do le​ka​rza, któ​ry po​ra​dził, żeby przy to​bie po​- sie​dzieć, do​pó​ki nie ustą​pią ob​ja​wy aler​gii, i po​da​wać ci pły​ny, że​byś się nie od​- wod​ni​ła. Uwierz mi – spoj​rzał jej twar​do w oczy – trzy​ma​nie ci gło​wy nad musz​lą klo​ze​to​wą nie wy​wo​ła​ło u mnie go​rącz​ko​we​go pod​nie​ce​nia. Ka​dir przy​glą​dał się ru​mień​co​wi wy​kwi​ta​ją​ce​mu na za​pad​nię​tych, bla​dych po​- licz​kach Lexi. Mia​ła pod​krą​żo​ne oczy i z tru​dem utrzy​my​wa​ła się w po​zy​cji sie​- dzą​cej, ale czuł, że z ca​łych sił wal​czy, by nie oka​zać sła​bo​ści. Ni​g​dy wcze​śniej nie spo​tkał ko​bie​ty, któ​ra po​tra​fi​ła jed​no​cze​śnie go roz​zło​ścić, roz​czu​lić i za​in​- try​go​wać. Daw​no też żad​na ko​bie​ta tak bar​dzo go nie pod​nie​ci​ła. Za​czął się na​- wet za​sta​na​wiać, czy nie po​wi​nien zre​zy​gno​wać z pla​nów za​trud​nie​nia jej jako pi​lo​ta śmi​głow​ca. Z dru​giej stro​ny, po​trze​bo​wał ko​bie​ty pi​lo​ta dla Ha​le​emy i nie miał cza​su szu​kać in​nej kan​dy​dat​ki, mu​siał więc zi​gno​ro​wać pa​lą​ce po​żą​da​nie i za​po​mnieć o za​mi​ło​wa​niu pani pi​lot do ską​pej, ko​ron​ko​wej bie​li​zny… Nie za​uwa​żył jej wczo​raj w nocy, kie​dy skon​cen​tro​wał się na opie​ce nad cho​rą Lexi, ale dzi​siaj jego uwa​dze nie umknął naj​mniej​szy szcze​gół jej szczu​płe​go, wy​- spor​to​wa​ne​go cia​ła o nie​wiel​kich pier​siach zwień​czo​nych ciem​ny​mi sut​ka​mi

prze​świ​tu​ją​cy​mi przez cien​ką ko​ron​kę biu​sto​no​sza. Tak jak po​dej​rze​wał wcze​- śniej, mia​ła na so​bie poń​czo​chy sa​mo​no​śne trzy​ma​ją​ce się na ko​ron​ko​wych ta​- śmach obej​mu​ją​cych cia​sno jej umię​śnio​ne, smu​kłe uda. Ka​dir prze​łknął śli​nę i z tru​dem ode​rwał wzrok od gład​kiej skó​ry nad czar​ną ko​ron​ką. Czuł się jak pod​eks​cy​to​wa​ny na​sto​la​tek, któ​ry pierw​szy raz w ży​ciu zo​ba​czył z bli​ska ko​bie​- tę w sa​mej tyl​ko bie​liź​nie. Żeby ukryć swe po​ru​sze​nie, pod​szedł do okna i wyj​- rzał na ze​wnątrz. – Two​ja su​kien​ka jesz​cze nie wy​schła. Przy​nio​słem ci jed​ną z mo​ich ko​szul, leży na łóż​ku – po​wie​dział, nie od​wra​ca​jąc się. – Dzię​ku​ję. Lexi po​śpiesz​nie po​de​szła do łóż​ka, za​ło​ży​ła o wie​le za dużą na nią ko​szu​lę i za​pię​ła wszyst​kie gu​zi​ki. Od razu po​czu​ła się le​piej. Za​ło​ży​ła tak cien​ką bie​li​- znę tyl​ko dla​te​go, że nie od​zna​cza​ła się pod ele​ganc​ką su​kien​ką, a te​raz Ka​dir nie wia​do​mo co so​bie o niej po​my​śli! Prze​cież nie na​le​ża​ła do ko​biet, któ​re no​si​- ły sek​sow​ną bie​li​znę i flir​to​wa​ły z ob​cy​mi męż​czy​zna​mi! Była roz​sąd​ną, po​waż​- ną oso​bą. Nu​dzia​rą, pod​po​wie​dział jej zło​śli​wy gło​sik w gło​wie. – Wszyst​kie ubra​nia mam w ba​gaż​ni​ku sa​mo​cho​du. Po przy​ję​ciu mia​łam za​- miar je​chać do Lon​dy​nu, do ko​le​żan​ki. – Wy​sła​łem już swo​ich lu​dzi po twój sa​mo​chód. – Dzię​ku​ję – po​wtó​rzy​ła. – Przy​kro mi, że spra​wi​łam ci kło​pot. Spoj​rza​ła na dum​ny pro​fil szej​ka ry​su​ją​cy się na tle nie​ba wi​docz​ne​go za oknem. Ugię​ły się pod nią ko​la​na, i to nie dla​te​go, że wciąż była osła​bio​na po cho​ro​bie. W ja​snych dżin​sach luź​no udra​po​wa​nych na jędr​nych po​ślad​kach i kre​- mo​wym kasz​mi​ro​wym swe​trze pod​kre​śla​ją​cym oliw​ko​wą kar​na​cję wy​glą​dał osza​ła​mia​ją​co. Z dru​giej stro​ny, opie​ko​wał się nią su​mien​nie przez całą noc… Może jed​nak za fa​sa​dą roz​piesz​czo​ne​go kró​le​wi​cza kry​ło się coś bar​dziej war​- to​ścio​we​go? – Jesz​cze raz dzię​ku​ję, że mnie ura​to​wa​łeś. Te​raz chy​ba je​ste​śmy kwi​ta – po​- wie​dzia​ła nie​zręcz​nie. – Nie prze​sa​dzaj, ty mi ura​to​wa​łaś ży​cie. – Ka​dir od​wró​cił się w koń​cu i spoj​- rzał na nią prze​cią​gle. – Ale dzię​ki temu nie​for​tun​ne​mu wy​pad​ko​wi mimo woli zna​la​złaś się u mnie w domu, co daje mi szan​sę przed​sta​wie​nia ci mo​jej pro​po​zy​cji. Lexi, sie​dzą​cej na łóż​ku w sa​mej bie​liź​nie i ko​szu​li go​spo​da​rza, za​bra​kło ar​gu​- men​tów, pró​bo​wa​ła więc zmie​nić te​mat. – Je​steś szej​kiem i hra​bią? Jak to moż​li​we? – za​py​ta​ła. – Moja mat​ka jest An​giel​ką. Po​zna​ła mo​je​go ojca, kie​dy przy​je​chał do An​glii ku​pić ogie​ra ze staj​ni Mont​go​me​ry. Za​ko​cha​ła się i wy​je​cha​ła do Zen​ha​bu jako żona szej​ka. Nie​ste​ty oka​za​ło się, że nie jest stwo​rzo​na do ży​cia na pu​sty​ni. – Głos Ka​di​ra za​brzmiał su​cho. – Ro​dzi​ce roz​sta​li się, kie​dy mia​łem sie​dem lat. Zo​sta​łem z oj​cem w Zen​ha​bie, ale re​gu​lar​nie od​wie​dza​łem mat​kę i dziad​ków. Uczy​łem się też w an​giel​skich szko​łach. Gdy dzia​dek, hra​bia Mont​go​me​ry, zmarł, odzie​dzi​czy​łem po nim ty​tuł i ma​ją​tek. Nie​ste​ty nie spę​dzam tu wy​star​-

cza​ją​co dużo cza​su, moim prze​zna​cze​niem jest rola wład​cy Zen​ha​bu. Prze​zna​cze​nie to było nie tyl​ko przy​wi​le​jem, ale i cię​ża​rem, po​my​ślał po​nu​ro Ka​dir. Czy szczę​ście oso​bi​ste było wy​gó​ro​wa​ną ceną za utrzy​ma​nie po​ko​ju w pań​stwie? Ka​dir za​ci​snął zęby i dla wła​sne​go do​bra po​sta​no​wił po​zo​sta​wić to py​ta​nie bez od​po​wie​dzi. Za​nim po​znał Lexi Ho​ward, cze​ka​ją​cy go los nie ja​wił mu się jako pu​łap​ka. Dla​cze​go więc te​raz miał wra​że​nie, że po​wo​li za​my​ka​ły się za nim drzwi wię​zie​nia, w któ​rym miał po​zo​stać do koń​ca swych dni? Może dla​- te​go, że pierw​szy raz mu​siał so​bie od​mó​wić się​gnię​cia po po​cią​ga​ją​cą go ko​bie​- tę? Nie mógł, je​śli nie chciał się sprze​nie​wie​rzyć zło​żo​nej so​bie obiet​ni​cy, sko​- rzy​stać z łą​czą​cej ich che​mii, roz​nie​cić iskry w ogień. Za​pew​ne dla​te​go tar​ga​ło nim dziw​ne uczu​cie pust​ki i tę​sk​no​ty za czymś, cze​go nie po​tra​fił na​wet na​zwać. Ka​dir pa​trzył nie​wi​dzą​cym wzro​kiem na ma​lu​ją​cy się za oknem kra​jo​braz an​- giel​skie​go ogro​du i wal​czył, by od​zy​skać kon​tro​lę nad emo​cja​mi. Fakt, że po​żą​- dał Lexi, nie miał zna​cze​nia. Była świet​nym pi​lo​tem i ko​bie​tą, więc za​trud​nia​jąc ją, mógł roz​wią​zać pro​blem po​dró​żo​wa​nia Ha​le​emy bez​piecz​nie i bez wy​ma​ga​- nej przez oby​czaj przy​zwo​it​ki. Ogra​ni​cze​nie licz​by to​wa​rzy​szą​cych im dwo​rzan mia​ło sprzy​jać na​wią​za​niu re​la​cji z przy​szłą żoną. Ka​dir stwier​dził, że dal​sze ana​li​zo​wa​nie pod​ję​tej wcze​śniej de​cy​zji nie ma sen​su. Nic się prze​cież nie zmie​- ni​ło. Od​wró​cił się na​gle i twar​dym wzro​kiem spoj​rzał na bla​dą, dłu​go​no​gą blon​- dyn​kę sie​dzą​cą z dum​nie wy​pro​sto​wa​ny​mi ple​ca​mi na skra​ju łóż​ka. – Oto moja pro​po​zy​cja. Chciał​bym ci za​pro​po​no​wać sta​no​wi​sko pi​lo​ta mo​je​go pry​wat​ne​go he​li​kop​te​ra.

ROZDZIAŁ PIĄTY Lexi po​czer​wie​nia​ła na myśl o swo​ich wcze​śniej​szych po​dej​rze​niach co do na​- tu​ry pro​po​zy​cji Ka​di​ra. Za​re​ago​wa​ła gwał​tow​nie, bo roz​bu​cha​na wy​obraź​nia pod​su​wa​ła jej ob​ra​zy szej​ka pro​po​nu​ją​ce​go jej, by zo​sta​ła jego ko​chan​ką. Te​raz ze wsty​du pra​gnę​ła za​paść się pod zie​mię. Od​ru​cho​wo unio​sła dum​nie gło​wę i naj​bar​dziej obo​jęt​nym gło​sem, na jaki po​tra​fi​ła się zdo​być, za​py​ta​ła: – Dla​cze​go ja? Na pew​no w Zen​ha​bie nie bra​ku​je do​brych pi​lo​tów. – Oczy​wi​ście, ale ża​den z nich, w prze​ci​wień​stwie do cie​bie, nie la​tał jesz​cze mo​de​lem he​li​kop​te​ra, któ​ry wła​śnie ku​pi​łem. Nie mam cza​su na szko​le​nie, po​- trze​bu​ję pi​lo​ta od za​raz. Kon​trakt trwał​by pół roku. – Ale… – Ide​al​nie na​da​jesz się na to sta​no​wi​sko – prze​rwał jej. – W agen​cji ochro​ny wy​brze​ża la​ta​łaś na AW169 i znasz ten mo​del he​li​kop​te​ra jak wła​sną kie​szeń. W woj​sku zo​sta​łaś od​zna​czo​na za ura​to​wa​nie ran​nych żoł​nie​rzy pod​czas ob​- strza​łu w Afga​ni​sta​nie. Znasz wa​run​ki pu​styn​ne – wy​li​czał. – Wi​dzę, że od​ro​bi​łeś pra​cę do​mo​wą – mruk​nę​ła Lexi. Na​wet nie masz po​ję​cia jak do​brze, od​po​wie​dział jej w my​ślach Ka​dir. Oprócz im​po​nu​ją​ce​go za​wo​do​we​go CV, kró​lew​ska ochro​na do​ko​pa​ła się tak​że do kil​ku in​te​re​su​ją​cych fak​tów z ży​cia pięk​nej pani pi​lot. Ku wiel​kie​mu za​sko​cze​niu Ka​di​- ra, Lexi mia​ła dłu​gi. Już przy pierw​szym spo​tka​niu zro​bi​ła na nim wra​że​nie oso​- by lu​bią​cej mieć wszyst​ko pod kon​tro​lą, tym bar​dziej zdzi​wił się, że za​cią​gnę​ła po​życz​ki w kil​ku ban​kach na cał​kiem po​kaź​ne kwo​ty. Oczy​wi​ście, da​wa​ło mu to do​dat​ko​wą prze​wa​gę w ne​go​cja​cjach. – Na​tu​ral​nie wy​na​gro​dze​nie od​zwier​cie​dlać bę​dzie two​je kwa​li​fi​ka​cje i do​- świad​cze​nie. Rzu​cił kwo​tę, od któ​rej Lexi za​krę​ci​ło się w gło​wie. Za​ra​bia​ła nie​źle, ale na​- wet jej rocz​na pen​sja nie mo​gła się rów​nać z tym, co Ka​dir ofe​ro​wał jej za pół roku pra​cy. Jego pro​po​zy​cja była ku​szą​ca, szcze​gól​nie że po​zwo​li​ła​by jej spła​cić dłu​gi prze​ję​te od ro​dzo​nej mat​ki. Dzie​sięć lat temu z po​mo​cą agen​cji ad​op​cyj​nej Lexi od​na​la​zła swą bio​lo​gicz​ną mat​kę, ale ich spo​tka​nie oka​za​ło się ogrom​nym roz​cza​ro​wa​niem. Ca​thy Bar​nes bez ogró​dek przy​zna​ła, że za​szła w cią​żę jako na​sto​lat​ka i od​da​ła cór​kę bez spe​cjal​ne​go za​sta​no​wie​nia czy żalu. „Nie wiem, kto jest two​im oj​cem. Je​den z klien​tów”. Od​kry​cie, że jej mat​ka pra​co​wa​ła jako pro​sty​tut​ka, zszo​ko​wa​ło ją. Kil​ka lat po uro​dze​niu Lexi, Ca​thy po​rzu​ci​ła swój ha​- nieb​ny styl ży​cia i wy​szła za mąż, ale ni​g​dy nie przy​zna​ła się mał​żon​ko​wi do po​- sia​da​nia cór​ki. Spo​ty​ka​ły się rzad​ko, w ta​jem​ni​cy, i ni​g​dy nie wy​two​rzy​ła się po​- mię​dzy nimi bliż​sza wieź. Jed​nak gdy pół roku temu mat​ka oznaj​mi​ła jej, że ma raka i ogrom​ne dłu​gi, o któ​rych nie wie jej mąż, Lexi nie mia​ła ser​ca od​mó​wić jej

po​mo​cy. Prze​pi​sa​ła na sie​bie dłu​gi i spła​ca​ła je re​gu​lar​nie, choć po​chła​nia​ły więk​szość jej pen​sji. – A więc? – Ka​dir spoj​rzał na nią py​ta​ją​co. – Wy​da​je mi się, że nie znaj​dziesz lep​szej ofer​ty. Lexi ock​nę​ła się z za​my​śle​nia. Oczy​wi​ście Ka​dir miał ra​cję, pro​po​no​wał jej świet​nie płat​ną pra​cę, a ona wła​śnie ta​kiej po​trze​bo​wa​ła. Dla​cze​go więc się wa​- ha​ła? Na​gle przed ocza​mi sta​nę​ła jej sce​na z ho​te​lu, kie​dy pra​wie się po​ca​ło​wa​- li. – Mój nowy he​li​kop​ter wy​pro​du​ko​wa​no tu, w An​glii. Jest go​to​wy do od​bio​ru. Za​mie​rzam zo​stać w Eu​ro​pie jesz​cze ty​dzień i od​być kil​ka spo​tkań w in​te​re​sach, a po​tem wra​cam do Zen​ha​bu. – Prze​cież AW nie lata na dłu​gich dy​stan​sach. – Wiem, dla​te​go prze​trans​por​tu​je​my go sa​mo​lo​tem na​le​żą​cym do sił po​wietrz​- nych Zen​ha​bu. Ro​zu​miem, że mo​żesz za​cząć od za​raz? – Prze​cież jesz​cze się nie zgo​dzi​łam – przy​po​mnia​ła mu Lexi. Po​zwa​lał so​bie na zbyt wie​le, po​my​śla​ła, pa​trząc, jak Ka​dir marsz​czy z nie​za​- do​wo​le​niem brwi. Za​pew​ne jako szejk nie przy​wykł, by mu od​ma​wia​no. – A co z za​kwa​te​ro​wa​niem? – za​py​ta​ła. – Gdzie mia​ła​bym miesz​kać? – W pa​ła​cu kró​lew​skim. Wy​ma​gał​bym od cie​bie peł​nej dys​po​zy​cyj​no​ści. Lexi, ku wła​sne​mu za​że​no​wa​niu, za​ru​mie​ni​ła się. Cie​ka​wa była, czy Ka​dir spe​- cjal​nie ba​wił się w grę słów, żeby wpra​wić ją w za​kło​po​ta​nie. – Do​sta​ła​byś apar​ta​ment w bocz​nym skrzy​dle pa​ła​cu, z do​stę​pem do wła​sne​go ogro​du i ba​se​nu, a moja służ​ba do​ło​ży​ła​by wszel​kich sta​rań, żeby za​spo​ko​ić wszyst​kie two​je po​trze​by. – Ka​dir przy​glą​dał jej się uważ​nie, a wi​dząc, że na​dal się waha, uśmiech​nął się za​chę​ca​ją​co. – Chy​ba nie​for​tun​nie roz​po​czę​li​śmy na​szą zna​jo​mość… – Na​praw​dę? – par​sk​nę​ła. – Skąd to wra​że​nie? – Może spró​bu​je​my jesz​cze raz, na bar​dziej przy​ja​ciel​skiej sto​pie? – za​pro​po​- no​wał nie​zra​żo​ny. – Wi​dzia​łem na wła​sne oczy, jak świet​nym je​steś pi​lo​tem i chciał​bym, że​byś dla mnie pra​co​wa​ła. Sza​leń​stwem by​ło​by od​rzu​cić tak hoj​ną ofer​tę: pół roku w kró​lew​skim pa​ła​cu z pen​sją przy​pra​wia​ją​cą o za​wrót gło​wy. Nad czym tu się za​sta​na​wiać? Ci​chy, zdra​dziec​ki szept w gło​wie pod​po​wia​dał Lexi, że na​wet je​śli pa​ła​co​wa służ​ba nie mo​gła za​spo​ko​ić wszyst​kich jej po​trzeb, to przy​stoj​ny szejk z pew​no​ścią nie miał​by z tym naj​mniej​sze​go pro​ble​mu… Oczy​wi​ście nie za​mie​rza​ła zo​stać kró​- lew​ską kur​ty​za​ną! Lexi ze zgro​zą po​my​śla​ła o swej bio​lo​gicz​nej mat​ce i jej spo​- so​bie za​ra​bia​nia pie​nię​dzy. Pod​nio​sła wzrok i spoj​rza​ła na Ka​di​ra z moc​nym po​- sta​no​wie​niem, że nie da się ocza​ro​wać jego prze​past​nym, czar​nym oczom. – Przyj​mu​ję two​ją pro​po​zy​cję. Je​stem prze​ko​na​na, że na​sza współ​pra​ca oka​że się ko​rzyst​na dla obu stron – oświad​czy​ła ofi​cjal​nie. Ty​dzień póź​niej, za​nu​rza​jąc się w tur​ku​so​wej wo​dzie ba​se​nu na da​chu apar​ta​- men​tu Ka​di​ra w Mo​na​co, Lexi po​my​śla​ła, że jej nowa po​sa​da zde​cy​do​wa​nie po​-