galochbasik

  • Dokumenty1 460
  • Odsłony651 217
  • Obserwuję779
  • Rozmiar dokumentów2.1 GB
  • Ilość pobrań420 472

Stephens Susan - Żar pustyni

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :712.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Stephens Susan - Żar pustyni.pdf

galochbasik EBooki ROMANSE I EROTYKI ROMANS Z SZEJKIEM
Użytkownik galochbasik wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 122 stron)

Susan Stephens Żar pustyni «Romans z szejkiem» - 36

ROZDZIAŁ PIERWSZY Miała plecak wielkości stodoły. Zdejmując go z trudem z bagażowej karuzeli, omal nie wybiła oka stojącej obok kobiecie. Obwieszony klamrami i paskami, miał też przytroczoną linę i parę wysokich butów. Na wieść, że czeka ją wyjazd do interioru A'Qabanu w ramach pełnionej funkcji dyrektora marketingu w agencji rozwoju tego kraju, Casey zamieniła ele- gancki kostium i szpilki na strój safari, wysokie buty i łaciaty kapelusz. Na razie jednak nie znajdowała się w dziczy, lecz na międzynarodowym lotnisku A'Qabanu, gdzie pustynia występowała w postaci oryginalnej biżuterii stworzonej przez czo- łowych projektantów świata. Casey, jak to miała w zwyczaju, przygotowała się starannie do nowego zada- nia, jednak tuż przed wejściem na pokład samolotu powiedziano jej, że plan po- dróży się zmienił, a to za sprawą samego nowo koronowanego króla, szejka Rafika al Playboya. Jego Wysokość zażyczył sobie poznać wszystkich kluczowych współ- pracowników, zanim całkowicie pochłoną go sprawy wagi państwowej. Casey zdziwiła się nieco, że zaliczono ją do tego grona, i nawet czuła się wy- różniona, póki nie oznajmiono jej, że Raffa, jak kazał się nazywać szejk - absol- went Eton i komandos Sił Specjalnych - lubi się pozbywać słabych ogniw w swojej organizacji. I oto stała w nowoczesnej, błyszczącej luksusem hali, ubrana jak straż- nik rezerwatu i bez możliwości przebrania się w urzędowy kostium. W domu miała szafę pełną stonowanych ubrań, ale co z tego? Była tutaj i nic nie mogła na to poradzić. Zresztą nie było aż tak źle, bo gdy tylko przejdzie przez cło, od razu rzuci się do eleganckich butików. Czy seksualny żar może przenikać przez szkło? Na widok Casey Michaels w hali bagażowej pomyślał, że tak. Nawet w tym stroju wyglądała dobrze... śmiesz- R S

nie, ale dobrze. Zresztą żadna sztuka wyglądać lepiej od tej spiętej ofiary mody, którą widział na zdjęciu w teczce personalnej. Poza tym od czasu, gdy zrobiono tę fotkę, Casey wspaniale rozkwitła, nie była już przeraźliwie chuda i miała znacznie dłuższe blond włosy, spływające kaskadą spod ohydnego kapelusza. Razem z błąkającym się na pełnych wargach uśmiechem, jasnym spojrzeniem i stanowczym krokiem dawało to niezły zestaw, choć opakowany w fatalne ciuchy. Strój można zmieniać. Na swój rekonesans ubrał się w dżinsy i podkoszulek. Oficjalne szaty nosił tylko przy wyjątkowych okazjach. Wyobraził ją sobie w szy- tym na miarę ciemnym kostiumie. Co więcej, wyobraził też sobie skryte pod strojem i powoli odkrywane dla oczu kobiece kształty. Pocierając trzydniowy zarost, rozbierał ją wzrokiem z luź- nych ubrań w stylu safari. Wyraźnie słyszał zew dziewiczej niewinności. Jednak nie zwykł mieszać interesów z przyjemnością. Casey Michaels... Czy potrafi przewodzić i inspirować? Walczyć o podwład- nych? To się dla niego liczyło. Tylko najlepsi i najtwardsi menedżerowie przetrwa- ją w jego szeregach. Zszedł do hali przylotów, w której kłębił się zbity tłum. Część ludzi go roz- poznała, niektórzy gapili się z otwartymi ustami, inni nie mieli pojęcia, kim jest. A czy ona go rozpozna? Jego ochrona umiała być niewidzialna. Można by go wziąć za zwykłego pa- sażera. Lubił wtapiać się w tłum, wyczuwał wówczas puls swego kraju i nastroje rodaków, sprawdzał też czujność swych podwładnych. Casey Michaels, miej się na baczności! Była obserwowana. Czuła to wyraźnie. Śledził ją ktoś znacznie potężniejszy niż urzędnicy, z którymi się do tej pory zetknęła. Nieustanny sygnał alarmowy w jej głowie utrudniał koncentrację. Co za koszmar, jęknęła, zderzywszy się z przeszklonymi drzwiami. R S

Auć! Skrzywił się, obserwując, jak szybko bierze się w garść i rusza wraz z tłumem pasażerów do kontroli paszportowej. Na szczęście się nie zraniła, tylko duma doznała uszczerbku. Obserwował Casey z wyższego poziomu. Pracowała dla niego, zatem podlegała jego ochronie. Wizyta była próbą i musiała przebiec według określonych zasad. Inni kandydaci pokonali przeszkody i jej też się to uda, a on zapewniał wszystkim bezpieczeństwo, choć nikogo nie pilnował równie troskliwie jak jej. Oczywiście nie zamierzał przekraczać granic prywatności, nie ma mowy o osobistym zainteresowaniu. Po prostu Casey potrzebowała więcej troski niż inni. Okazywał jej tę samą przychylność, co reszcie swych pracowników, nic więcej. Czyżby? Gdyby żywił te same uczucia podczas spotkania z innymi kandydatami, mu- siałby się poważnie zastanowić nad swoją orientacją seksualną. A nie miał co do niej żadnych wątpliwości. Sprawdziła w internecie, jak wygląda Międzynarodowy Port Lotniczy A'Qa- ban, jednak nie była przygotowana na przepych i ogrom tego miejsca. Olśniewają- cy blask kryształu, brązu i szkła w połączeniu z nienaganną czystością i lekkim za- pachem przypraw, unoszącym się w powietrzu, ekscytował i oszałamiał zarazem. Łatwo było stracić głowę, gdy wkoło szeleściły luźne arabskie szaty, szurały stopy w sandałach i rozbrzmiewał gwar gardłowych głosów. Nawet korytarz wio- dący do stanowisk kontroli paszportowej był egzotycznym wstępem do tajemnic Wschodu, bowiem wisiały tam niezliczone portrety przywódcy A'Qabanu, czyli jej nowego szefa. Przyjrzawszy się wizerunkowi młodego władcy w tradycyjnych szatach be- duińskiego wojownika, uświadomiła sobie, że w Anglii widziała tę samą podobi- znę, nie ma więc pojęcia, jak wygląda jej szef w zachodnim ubraniu. Pośrodku hali umieszczono maszt z państwową flagą: na błękitnym tle widniał srebrny sierp R S

księżyca, a stojący pod nim muskularny lew rozwarł paszczę w ostrzegawczym ry- ku. Przeszedł ją dreszcz na myśl, że lew jest symbolem szejka Rafika. Zawsze uważała, że doskonale pasuje do mężczyzny, który wiosłował dla Eton, grał w rugby w drużynie Oksfordu i boksował, gdy służył w Siłach Specjalnych, po czym stał się potężnym władcą. Rafik al Rafar był niekwestionowanym lwem alfa Zatoki Arabskiej - człowiekiem o nieskazitelnej etyce zawodowej, który oczekiwał tego samego od współpracowników. Zadrżała na myśl o rychłym spotkaniu z nim. Po błyskawicznym załatwieniu formalności celnych Casey ruszyła wraz ze sznurem pasażerów, rozmyślając o swojej karierze w organizacji szejka. Przebu- dowa A'Qabanu była fascynującym projektem. Kraj przylegał do turkusowego mo- rza i graniczył z potężnymi górami, a stolicą mogłoby się szczycić każde państwo na świecie. To były olbrzymie atuty. Casey chciała mieć udział w zapewnieniu te- mu krajowi czołowego miejsca w światowym przemyśle turystycznym. Bezcennym skarbem A'Qabanu była według Casey pustynia. Niezmieniony od wieków interior, przemierzany jedynie przez Beduinów, którymi szejk Rafik al Rafar się opiekował. Casey snuła wizje safari w głąb pustyni, podczas których można by podglądać życie dzikich zwierząt, wypraw ekologicznych, a nawet wy- kopalisk, które przyciągną uwagę świata. W kolejce do kontroli paszportowej znowu odezwała się jej intuicja. Ktoś na- prawdę ją obserwował. Miała wrażenie, że polowanie się rozpoczęło, a ona jest ofiarą. Było to najprawdopodobniej wynikiem oglądania zbyt wielu filmów. Stosy DVD w domu Casey odzwierciedlały brak życia osobistego, dotrzymując jej wie- czorami towarzystwa zamiast romantycznego kochanka... Casey, jesteś po prostu nie w sosie, powiedziała sobie, walcząc z uczuciem, że jest tylko drobinką podróżnego kurzu w zapracowanym, śpieszącym się świecie. Nie miała żadnych złudzeń. Była pionkiem na szachownicy szejka, a jeśli nie wy- R S

kona właściwego ruchu we właściwym czasie, wypadnie z gry. Grupa kobiet, które bezszelestnie przeszły obok niej niczym stadko wdzięcz- nych motyli, rozproszyła myśli Casey. Posłała im uśmiech, a obwiedzione czarnym tuszem oczy uśmiechnęły się do niej w odpowiedzi. Mieszkańcy A'Qabanu wydawali się bardzo przyjaźni. Zapragnęła poznać ta- jemny język, który płynął zza jedwabnych welonów kobiet. Obiecywał istnienie ukrytego przed ludzkim okiem świata, o którym chciałaby się więcej dowiedzieć. To jednak będzie musiało poczekać, podobnie jak wyprawa na pustynię. Kontrola paszportowa odbyła się bez zakłóceń, co zdziwiło Casey, jako że prezentowała się dość osobliwie na tle kolejki. Jakie to szczęście, że żaden z odzianych w nienagannie wyprasowane szaty urzędników nie kazał jej otwierać plecaka z traperską zawartością. Nie spodziewała się, że ktoś będzie na nią czekał, więc zamierzała wziąć tak- sówkę i pojechać do najbliższego hotelu. Gdy się tam znajdzie, weźmie prysznic, przebierze się i skontaktuje z agencją. Pokonała mniej więcej połowę hali, gdy nagle tłum się rozstąpił, a ją otoczyli, odcinając drogę ucieczki, groźnie wyglądający strażnicy: czarne tuniki, luźne sza- rawary, sztylety za pasami. Każdy by się wystraszył! Casey również. Co za straszliwy grzech popełniła? Aresztują ją? Skażą na śmierć? Lecz oto złowieszczy krąg się rozstąpił, przepuszczając jakiegoś mężczyznę. Przepuszczając absolutne ciacho w dżinsach. A konkretnie w dżinsach obcisłych niczym druga skóra, w wysokich butach i jedwabnym podkoszulku bez rękawów. Dostrzegła też zmierzwione kruczoczarne włosy, bystre oczy, głęboki odcień opalenizny, zmysłowe usta i... kolczyk? Co tu się wyrabia? Przez chwilę nie mogła rozsądnie myśleć. Mężczyzna był bardzo wysoki i zbudowany jak zawodowy kick bokser. Odetchnęła głęboko, mu- siała się opanować. To nie był dobry moment, by się wygłupić przed szejkiem. R S

- Casey Michaels, witam w A'Qabanie. Poruszasz się szybciej, niż myślałem. Ciemne oczy szejka Rafika al Rafara były oszałamiające, zauważyła, wyko- nując niezgrabne dygnięcie. - Wasza Wysokość... - Zostaw te żabie przysiady i mów mi Raffa. Raffa... Był nie tylko najprzystojniejszym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała, wliczając w to aktorów filmowych, lecz do tego miał głos o barwie ciepłego miodu z ledwie dostrzegalnym akcentem, który rozkosznie podrażnił jej zmysły. - Raffa. - Ahlan wa sahlan, Casey Michaels... W jego głosie pobrzmiewała kpina. Czyżby czytał w jej myślach? Wpatrywa- ła się w oczy, które słały jej przekaz, lecz nie miała pewności, czy jest wystarcza- jąco dorosła, by go odczytać, a gdy władca A'Qabanu dotknął dłonią serca, ust, a na koniec czoła, serce omal nie wyskoczyło jej z piersi. - Ahlan wa sahlan beek, Wasza... hm... Raffa. - Spuściła wzrok, błogosławiąc się w duchu, że nauczyła się podstaw języka. Gdy znów podniosła oczy, stwierdziła, że szejk omiata ją uważnym spojrze- niem. Czyżby udało się jej kupić drugą szansę? - Chodźmy - powiedział. Dobrze, ale dokąd? - zastanawiała się z niepokojem. Najważniejsze, żeby nie była to hala odlotów i najbliższy samolot do domu. Zabrał ją do pokoju, w którym stały biurko i dwa krzesła. Poczuła przypływ ulgi. Gdy weszła do środka, szejk zatrzasnął ochronie drzwi przed nosem, a potem spytał: - Co masz w plecaku? - Gdy kompletnie ogłupiała, ponaglił: - Twój plecak, Casey. - Postawiła go na podłodze i oparła o krawędź biurka. - Otwórz - polecił Raffa. R S

Zaczerwieniła się. Natura obdarzyła szejka Rafika al Rafara groźną, ocienioną zarostem twarzą, pełną przerażającej wręcz stanowczości i siły. To nie był ugrzecz- niony władca z pałacu, lecz twardy człowiek pustyni. Lepiej nie liczyć na królew- skie maniery... Otworzyła plecak. To zwykły biznes, napomniała się, by odzyskać pewność siebie. Z tym mogła sobie poradzić, to faceci stanowili problem. W stosunkach za- wodowych byli bezpłciowi, lecz kiedy opuszczali ten teren, przemieniali się w jang dla jej jin. Ponadto mężczyźni tak bosko przystojni jak szejk nie zwracali na nią uwagi, dlatego nie miała wprawy w kontaktach z kimś tak... Uświadomiła sobie, że gapi się na pełne usta Raffy, i aż się wzdrygnęła, gdy przemówił: - Pokaż mi, co tam masz, Casey. R S

ROZDZIAŁ DRUGI - Pokazać ci, co tam mam? - powtórzyła bezmyślnie, gorączkowo przypomi- nając sobie zawartość plecaka. Duże białe bawełniane gacie raczej nie zrobią na Raffie wrażenia. - Usiądź, jeśli wolisz. - Wolę stać, o ile nie masz nic przeciw temu. - Nie dopuści, żeby górował nad nią jak wieża. - Jak sobie życzysz. - Boże, działał na nią jak magnes. Wystarczyło, że wzru- szył ramionami, a już nie mogła oderwać oczu od jego szerokich barków. Skuliła się bezwiednie, gdy podszedł nieco bliżej. - Chciałbym sprawdzić, jak się przygotowałaś na pobyt na pustyni. Jego spojrzenie było władcze, elektryzujące. Bawił się z nią, oceniał, drażnił w sposób, jakiego nigdy dotąd nie doświadczyła - a ciało bardzo ją zawiodło. Casey była wręcz boleśnie świadoma męskich kształtów szejka pod swobodnym strojem, zwłaszcza obcisłe dżinsy stanowiły pożywkę dla rozigranej wyobraźni. Czemu w ogóle o tym pomyślała? A teraz groziło jej, że się rozpłacze. Casey Michaels - bizneswoman twarda jak granit - była na granicy załamania. Jeśli bowiem otrzymanie tej pracy zależało od jej kobiecego powabu, równie dobrze mogła już iść do domu. Nigdy dotąd tak nie postąpił. Nigdy nie porwał pracownika prosto z samolotu i nie zaprowadził do prywatnego biura na osobistą rozmowę. Nie miał usprawie- dliwienia poza jednym - Casey Michaels go intrygowała. Bał się jednak, że okaże się kolejną próżną blondynką. Spotkał ich już tak wiele, że zdążył nabrać nieza- chwianej pewności, iż nie ma dla nich miejsca w jego interesach. A teraz przekonał się z pewnym rozbawieniem, że Casey jest dokładnym przeciwieństwem takich kobiet. Jej zdjęcie w teczce z dokumentami było równie R S

mylące jak jego oficjalny portret. Jeśli dostanie u niego pracę, jej pierwszym zada- niem będzie opracowanie na nowo sylwetek współpracowników firmy. Była pewna, że spakowała wszystkie potrzebne rzeczy, ale czy naprawdę tak było? Wiele od tego zależy, myślała ponuro, wyjmując plastikową płachtę do zbie- rania wody pitnej. Raffa skinął z aprobatą. Wyjęła lusterko do sygnalizacji, gdyby się zgubiła. Kolejne skinienie. Nożyczki, sznurek i krzesiwo do rozniecania ognia. - Nożyczki? - Razem ze szwajcarskim scyzorykiem, składaną saperką i kanistrem na wodę zostały zapakowane w wodoodporną torbę. Machnięciem ręki polecił jej kontynuować. Pudełko oczyszczających wodę tabletek, sześć tubek soli w pastylkach, śro- dek odstraszający owady, apteczka. - A mapa? - zapytał. - Oczywiście... - Pokazała mapę umieszczoną w plastikowej koszulce dla ochrony przed podarciem lub zamoczeniem. - Mam także kompas. Jego wargi drgnęły w leciutkim uśmiechu. - A to wybrzuszenie? Z ogromnym trudem powstrzymała się, żeby nie zerknąć na wybrzuszenie w jego spodniach. - Zapasowe ubrania. - Ciemny kostium? Nie, chyba że można by tak nazwać robocze łachy upchane w kanistrze na wodę. - Niestety nie. - No cóż, na szczęście - rzucił z wyraźną ironią - mamy tu sklepy, w tym... R S

Na policzkach Casey wykwitł rumieniec. - Gdybym wiedziała, że wybieram się do miasta, spakowałabym się inaczej. - Zamarła. Z wyrazu twarzy szejka wywnioskowała, że nie nawykł, by mu przery- wano. Stanowiło to pewien problem. Mogła się wprawdzie kontrolować, ale całko- wita zmiana osobowości raczej nie wchodziła w grę. Raffa wzruszył ramionami. - Byłaś mi tu potrzebna - oznajmił, jakby to wszystko wyjaśniało. Co, rzecz jasna, nie łagodziło jej frustracji. Raffa był tak irytująco nonsza- lancki, zaś ona... Oszołomiona jego obecnością? Między nimi iskrzyło wyraźne napięcie. - Możesz spakować plecak. Stwierdzam, że dobrze się przygotowałaś na po- byt na pustyni. Dzięki Bogu, nie kazał jej wyjmować wszystkiego, w tym sześciu par spe- cjalnych majtek, alarmu na wypadek zagrożenia gwałtem oraz prezerwatyw, które wepchnęła jej do plecaka jak zawsze praktyczna matka. Obserwując, jak z powrotem pakowała plecak, Raffa głęboko się zastanawiał. Jej kwalifikacje wyglądały dobrze w dokumentach, była wzorem pracowitości, lecz potrzebował czegoś więcej. Osoba, która poprowadzi zespół marketingu, powinna być całkowicie oddana A'Qabanowi, a przy tym kreatywna, wykazująca inicjatywę, zdolna do pracy indywidualnej i osiągania wspaniałych rezultatów bez potrzeby ciągłego nadzoru. Omiótł wzrokiem Casey. Jej strój był wręcz komiczny, lecz ona sama wcale nie wydawała się śmieszna. Połączenie naiwności i absolutnej determinacji doda- wało jej wdzięku, choć czuł, że potrafi być uparta. Uznał, że policzy jej to na plus, choć będzie musiała przygotować się na nie- spodziewane wyjazdy i zmiany celów podróży. Będzie musiała również radzić so- bie w interiorze, co nie udało się kilku innym kandydatom, których trzeba było ra- tować. Dopóki nie upewni się co do jej umiejętności, Casey pozostanie w mieście. R S

Lecz wszystko jeszcze przed nią. No, dalej, Casey Michaels, zagrzewał ją w duchu, wyłóż karty na stół. Była zmęczona podróżą i tempem wydarzeń. Oraz szejkiem Rafikiem. Głównie nim. To on był za wszystko odpowiedzialny. Jej świetnie wytrenowany w niezliczonych perfumeriach nos potrafił zidenty- fikować składniki jego egzotycznej wody kolońskiej: wanilia, czyli afrodyzjak, drzewo sandałowe jako zmysłowa przyprawa i... - Idziemy, Casey? - Posłał jej niepokojąco bezpośrednie spojrzenie. - Odwio- zę cię do hotelu. Zostawisz tam rzeczy, a potem... - Potem...? - Zaczerwieniła się. W wieku dwudziestu pięciu lat nie posiadała ani grama wiedzy, jak postępować z mężczyznami. - Potem kupię ci kostium. - Czyżby nie tego się spodziewała? - Nie musisz. Ja... - Z zasady nie przyjmujesz prezentów od mężczyzn? - Uniósł brwi. - Mam pieniądze. Wzruszył ramionami. - Jeżeli wolisz sama zapłacić, to cóż, twój wybór. - Tak, oczywiście. - Wpatrywała się w jego oczy niczym posłuszny szczeniak, co zauważyła z lekką irytacją. Lecz były takie prześliczne... - Chodźmy. - Przytrzymał przed nią drzwi. Raffa zatrzymał się przed głównym wyjściem z lotniska. Ochroniarz natych- miast stanął na baczność. - Witaj w A'Qabanie - zwrócił się do Casey. - Przez kilka dni mój kraj jest twoim krajem. Atakowały ją fale gorąca, niemające nic wspólnego z palącym słońcem. Czuła R S

się spocona i brudna po podróży, podczas gdy Raffa był uosobieniem chłodu. Przy- glądał jej się uważnie z leciutkim rozbawieniem. Przypuszczała, że cały pobyt w A'Qabanie upłynie pod jego ścisłą kontrolą. Czuła się wyróżniona przyjęciem, które jej zgotował, ale była pełna obaw w sferze osobistej. Wyglądało na to, że stawką jest jej kobiecość. Pozornie nie powinna się tym przejmować, o ile tylko dzięki te- mu dostałaby wymarzoną pracę, a jednak się przejmowała, i to bardzo. Gestem pokazał zaparkowaną przy krawężniku limuzynę. - Pozwól, że wezmę twój plecak. - To miło z twojej strony. - Nie jestem miły. Ostre słowa, które jednak sprawiły, że przeszedł ją rozkoszny dreszcz. Groźni wojownicy Raffy utworzyli szpaler, którym przeszli do królewskiej limuzyny. Miała przyciemniane szyby. Hermetycznie zamknięta komnata wyłożona miękkim kobiercem, w której będzie odcięta od świata. Ogarnęła ją panika. Zatrzymała się, zdjęła koszmarny kapelusz i potrząsnęła włosami. - Powinnaś zaczekać, aż znajdziesz się pod osłoną - ostrzegł Raffa. - Słońce jest zdradziecko palące. W czasie pobytu w A'Qabanie powinnaś za wszelką cenę unikać upału. To nie upał był dla niej niebezpieczny, ale jego oczy. R S

ROZDZIAŁ TRZECI Gdy Casey usiadła obok niego na tylnym siedzeniu, poczuł, jak w jego zlo- dowaciałe serce wdziera się ciepło. Tak wiele kobiet, tak niewiele wspomnień, bo mu na nich nie zależało. Być może dlatego był tak cyniczny. Pragnął pobudzić swój kraj w taki sam sposób, w jaki zmusza się do rozwoju firmę: zestawienia bilanso- we, zaciekłe potyczki na zebraniach zarządu i w wymowie twarde, chłodne fakty. Nim na scenie zjawiła się Casey Michaels, uważał, że jego plan nie ma słabych punktów. Teraz był ciekaw, czy ta specjalistka od marketingu wniesie do projektu nowe idee i świeże spojrzenie. A także czemu jest aż tak spięta. Oparł się wygodnie w nadziei, że to ją uspokoi. Przez chwilę siedziała sztywno, po czym odwróciła się do okna. Jej perfumy miały lekki kwiatowy za- pach, doskonale kontrastując z jego ostrzejszą piżmową wonią. Ów kontrast uświadomił mu, że czas wybrać osobę różniącą się od twardych, nastawionych na sukces ludzi, których dotychczas preferował. Czy jednak Casey pasowała do A'Qabanu? Obserwując, jak bawi się pasmami jasnych loków, owijając je wokół szczu- płych palców, powiedział sobie, że jest śmieszny. Kobieta w typie Casey nie spro- sta zadaniu, a zdanie przeciwne wyraża wyłącznie jego libido. - Czy to są studnie artezyjskie? Nachylił się do niej. - Tak. Cofnął się powoli, ciekaw, czy podobnie jak on odczuła żar tego zbliżenia. Miała usianą drobnymi piegami jasną cerę koloru dojrzałej brzoskwini... i pachniała kobietą. Uświadomił sobie, że spiecze się na słońcu; jeszcze jeden powód, żeby ją odesłać do domu. W głębi serca jednak pragnął zaznać jej ciała, ujrzeć płonące na- miętnością oczy, które go pożądały. Jakże łatwo było sobie wyobrażać, że kocha się z Casey, póki ta nie uśnie znużona w jego ramionach. R S

- Och, popatrz! - wykrzyknęła, wyrywając go z zamyślenia. - Wielbłąd. - Naprawdę? - Coś takiego, wielbłąd na pustyni. Jej dziecinny entuzjazm tyl- ko umocnił podjętą już decyzję. Casey wraca do domu. - Nie do wiary, że pustynia podchodzi aż do pobocza autostrady - oznajmiła, spoglądając na niego roziskrzonym wzrokiem. W jej błękitnych oczach malowała się taka niewinność, że zamiast odwrócić spojrzenie, odpowiedział: - Jeśli spojrzysz w kierunku gór, zobaczysz na horyzoncie jeszcze więcej wielbłądów. - Aha, są! - wykrzyknęła, gdy na tle ciemniejącego nieba pojawiły się oto- czone złotawym blaskiem sylwetki dromaderów. Podekscytowana przyciskała twarz do szyby, zapomniawszy o całym tym na- pięciu i zdenerwowaniu. A gdy uniosła do ust szczupłe dłonie, wykrzykując słowa zdumienia i zachwytu, otrzymał najsilniejsze jak dotąd ostrzeżenie, że należy ją odesłać do domu. Nie powinien czuć takiego poruszenia. Przecież to był biznes. Podtrzymałby swoją decyzję, gdyby nie delikatna linia szyi wiodąca do upar- tego podbródka. Choć Casey zdawała się nieobyta, podejrzewał, że kryła w sobie cechy, których nie ujawniała na pierwszy rzut oka. Nie okaże się tak podatna na sugestie jak inni kandydaci. Będzie miała własne zdanie i świeże spojrzenie na pro- blem. Kto wie, jakie innowacje znajdą się dzięki niej w tyglu z pomysłami. A'Q- aban zasługuje na młode utalentowane osoby. Nie można jej odesłać tylko dlatego, że istnieje obawa, iż znajdzie się w jego łóżku. - To szalenie ekscytujące! - wykrzyknęła. - Już nie mogę się doczekać. To wspaniałe wyzwanie. Zachowanie Raffy sprawiało, że łatwo było zapomnieć, iż jest królem. Czuła jego piżmową woń. Choć na ogół uciekała od mężczyzn, była zdolna do uczuć, a wysoki poziom testosteronu szejka po prostu ją osłabiał. Pogrążony w myślach, nie zwracał na nią uwagi, więc odważyła się zerknąć R S

na niego. Piracki kolczyk połyskiwał w promieniach zachodzącego słońca. Raffa był niesamowicie seksowny, w czarnych oczach czaiła się obietnica, a pełne usta były stworzone do pocałunków. Czemu musiał być jej szefem? Ciemny trzydniowy zarost działał na nią podniecająco. Gdyby tak potarł nim, powiedzmy, delikatną skórę na karku, policzek... pierś? Zadrżała. Za sobą miała kilka niezdarnych pocałunków, które wyleczyły ją z chęci całowania. Nie tęskniła za obślinionymi wargami. Jednak Raffa był z pewnością mistrzem. Umknęła spojrzeniem, gdy ich oczy nagle się zetknęły. Czy odczytał jej myśli? Wyczuł fascynację? Starała się oddychać miarowo. Wróciła myślami do świata za szybą. Czy bę- dzie jej dane wejrzeć za zasłonę, czy też pozostanie w sterylnej klimatyzowanej kapsule, nie poznawszy prawdziwego A'Qabanu? A jeśli on ją tam zatrzyma? Na tę myśl zrobiło jej się rozkosznie słabo. Pra- gnęła, by jej dotykał delikatnie i czule, by rozchylił jej uda i ujął pośladki, porusza- jąc się rytmicznie, aż... Ciężko westchnęła. - Nie jest ci za gorąco? - spytał. - Nie, w porządku. - Bujna wyobraźnia wpędzi ją kiedyś w kłopoty. Znaleźli się na podjeździe najlepszego hotelu w A'Qabanie, jak wyjaśnił Raffa. Imponujący budynek z różowego kamienia w kształcie starożytnego fortu był ósmym cudem świata. Jeśli do tego ma luksusowe wnętrza, nie trzeba go re- klamować. Casey nastawiła się na trudniejsze wyzwania. Zamierzała zaprezento- wać światu różnorodność kultury i krajobrazu A'Qabanu. Musi wywalczyć wyjazd na pustynię. Limuzyna zatrzymała się u stóp szerokich schodów. Mundury portierów ka- pały od złota. Wiedziała, jakie będą jej następne kroki. Jednak Raffa ją uprzedził. R S

- Odpocznij - poradził. - Tak, dziękuję. - Czyżby miał jej już dość? - Jutro czeka cię mnóstwo pracy. W pokoju znajdziesz listę niezbędnych tele- fonów. Zatem zmienił zdanie w kwestii zakupów. - A co z moim kostiumem? - Każę asystentowi przysłać ci kilka do wyboru. - Nie trzeba. - Jakiś facet ma decydować o jej garderobie? - Sama to załatwię. - Tak właśnie tutaj działamy. - Ale ja działam inaczej. - Nie chciała, żeby zabrzmiało to zbyt oschle, ale się nie udało. Oczy Raffy zwęziły się niebezpiecznie. - Przyzwyczaiłam się sama wy- bierać stroje i płacić za nie - dodała, by zatrzeć złe wrażenie. Czy posunęła się za daleko? W oczach Raffy pojawiło się lekkie rozbawienie. Musiała coś jeszcze wyjaśnić: - Kiedy cię znowu zobaczę? - Będę z tobą w kontakcie. - Odwrócił się, ostatecznie ją odprawiając. Posunęła się stanowczo za daleko. Ponadto odniosła wrażenie, że nie zrozu- miał jej pytania. - Chodziło mi o sprawy zawodowe - dodała szybko. - A o cóż by innego? - Na koniec oznajmił jasno i wyraźnie: - Jeśli ci się nie uda, Casey, jest mnóstwo innej pracy w mojej organizacji. Zrozumiano. - Ale właśnie na tej mi zależy - odparła z uporem, nie spuszczając z niego spojrzenia. Kąciki jego warg drgnęły, po czym Raffa dał znak i limuzyna ostro ruszyła. Więc lubi żyć niebezpiecznie, rozważał, obserwując, jak Casey wchodzi po R S

schodach, nie pozwalając portierowi odebrać sobie plecaka. Uśmiechnął się na ten widok. Nie dała mu szansy zamknięcia galerii handlowej dla innych klientów, żeby mógł ją zarzucić prezentami. Nie, to nie było w jej stylu. Odwrócił się, by spojrzeć na nią po raz ostatni. - Zawracamy - polecił szoferowi. O rany! Musi przestać biegać po obszernym apartamencie, podnosząc i od- stawiając rozmaite przedmioty, i wreszcie uznać fakt, że to wszystko przekracza jej najśmielsze marzenia. Plecak został w holu wielkości stadionu. Casey pobiegła z powrotem. Miała dla siebie całe piętro, to jakiś obłęd. Nawet wypchany plecak, który porzuciła na dywanie rozmiarów boiska, wyglądał jak zabawka dla lalek. Wyciągnęła biały podkoszulek, wypłowiałe dżinsy i klapki. Rzeczy skromne, ale przynajmniej czyste. Pognała do łazienki, w biegu ściągając ubranie. Namydliła się obficie i stanęła pod strumieniem letniej wody. Oto królewska łazienka, w której zmieściłby się jej rodzinny dom, wyłożona kremowym, różowo żyłkowanym mar- murem i czarnym granitem, ze złoconymi kranami. Nie w jej guście, ale nie ulegało wątpliwości, że był to szczyt luksusu. Dodatkowo zaopatrzono ją w zestaw kosme- tyków najlepszych marek. Nie miała czasu ich użyć. Ręcznikiem owinęła głowę i wypadła z łazienki, byle jak okrywszy tułów drugim ręcznikiem. Pobladła i stanęła jak wryta, kurczowo przytrzymując na piersiach skąpy ma- teriał. Miała przed sobą władcę A'Qabanu. Raffa siedział na sofie. Zakłopotana wycofała się sztywno w stronę łazienki, świadoma, że ręcznik z niej spada. - K... kto cię wpuścił? - Twój lokaj. R S

- Mój...? - Nie wiedziała, że ma lokaja. Ilu niewidzialnych mężczyzn dzieliło z nią apartament? Raffa wstał i ruszył w jej stronę. - Co robisz? - rzuciła nerwowo. - Pomyślałem, że ci się przydadzą... Nie spuszczał wzroku z jej twarzy, a ona ostrożnie wyciągnęła rękę i wzięła swoje rzeczy. - Większość gości wykorzystuje to pomieszczenie jako salon - wyjaśnił. I nie biega po nim nago, dopowiedziała w duchu, przyciskając plecy do drzwi łazienki. - Czy mógłbyś...? - Jak tu wykonać odpowiedni gest, nie gubiąc ręcznika? - Czy mógłbym się odwrócić? Jaki domyślny! Miała nadzieję, że nie czytał w jej myślach. - Właśnie. Odwrócił się z ulgą. Casey była cudowna - ciepła, zaróżowiona i wstydliwa. Niekoniecznie cechy, których szukał u swoich pracowników. - Okej, możesz się już odwrócić. Hm, udzieliła mu zgody. Cenił kobiety, które potrafiły stawić mu czoło. A raczej takich pracowników, poprawił się surowo. - Czy coś się stało? - spytała, wygładzając ubranie. - Zakupy. - Już to załatwiłam. - Ach, tak? - Zmrużył oczy, patrząc na porzucony na podłodze ręcznik. - Wezwałam taksówkę. - Nie trzeba. - Nie trzeba? - Patrzyła na niego ze szczerym zdziwieniem w czystych nie- bieskich oczach. Poczuł gorące ukłucie pożądania. Ta kobieta działała na niego stanowczo zbyt R S

silnie. Co nie znaczy, że zmienił swój plan. - Ja cię zawiozę. - Ty? Miała minę, jakby jej złożył niemoralną propozycję. Opuścił wzrok na jej usta - były pełne i lekko rozchylone. Nigdy dotąd nie pragnął pocałować pracownika. - Ja. - Czemu? - spytała podejrzliwie. Czyżby oczekiwał wybuchu wdzięczności? - Przynajmniej tyle mogę dla ciebie zrobić. Wezwałem cię tu nieoczekiwanie, z plecakiem i saperką, a potrzebujesz kostiumu. - Gestem wskazał drzwi. - Idzie- my? - Pod warunkiem, że będę mogła zapłacić. - Co? - Bawiło go, że osoba tak solidna i nudnawa, jak wynikało z dokumen- tów, może być aż tak oryginalna. - Obiecaj... - Myślałem, że to szejkowie zawsze płacą - zażartował, na co się znów zaru- mieniła. Pewnie się obawia, że na skutek uporu straciła pracę, pomyślał. - Dziękuję. A jeśli chodzi o szejków - dodała nieśmiało - to nic o tym nie wiem. Jesteś moim pierwszym. I ostatnim, postanowił sobie w duchu. - Muta assif, Casey Michaels - rzekł śpiewnie. - Przyjmij moje przeprosiny, jeśli cię obraziłem. - Ależ skąd! Po prostu przywykłam płacić za siebie. - Nigdy za to nie przepraszaj. - Przytrzymał przed nią drzwi. R S

ROZDZIAŁ CZWARTY Limuzyna pojechała do domu, a jej miejsce zajęło purpurowe lamborghini. - Chciałaś jechać na zakupy? - ponaglił Raffa, bowiem Casey wrosła w zie- mię, gapiąc się na fantastyczny pojazd. - Tak, ale... - Ale co? W małym sportowym wozie będą się niemal dotykać. - Czy bagażnik nie jest za mały? - Na jeden kostium? - Spojrzał na nią z ukosa. - No tak... - Nie mogła przecież wyznać, że nie ufa sobie na tyle, by siedzieć tak blisko niego w ciasnej przestrzeni. - Sklepy nie są otwarte przez całą noc. Ruszyła wreszcie, po czym spróbowała, nie tracąc przy tym wdzięku, wbić swoje nieprzesadnie szczupłe ciało w drzwi wielkości otworu skrzynki pocztowej. - Siedzenie dopasowuje się do pasażera - przyszedł jej z pomocą Raffa, gdy miotała się w ciasnym wnętrzu. Może do tyłka Calineczki, pomyślała, moszcząc znacznie obfitsze kształty na wąskim fotelu. - Piękny wóz... - mruknęła, pamiętając, żeby się nie spłoszyć, gdy Raffa usią- dzie obok niej. Właśnie usiadł. - To wielka galeria. Powiedz, co chcesz kupić, to będę wiedział, gdzie zapar- kować. - Po prostu zwykły kostium. - I będziesz go nosiła do klapek? Nie marnuj mojego czasu. Pamiętaj o pięciu P. - Słucham? R S

- Porządne Przygotowanie Podstawą Perfekcyjnej Pracy. - Jasne... Zapalił silnik, a ona przyjrzała się ukradkiem Raffie. Jako mężczyzna z pew- nością nie cierpiał zakupów. Być może jednak uda jej się obrócić tę wyprawę na swoją korzyść. - Już nie mogę się doczekać, kie... Reszta zdania utonęła w ryku potężnego silnika lamborghini. Kosmiczne przyśpieszenie wbiło ją w fotel, uniemożliwiając dalszą konwersację. Zamierzał dać Casey tę samą szansę co innym kandydatom. A potem...? Casey poniesie porażkę i wróci do domu, ot co. Jego ciało podjęło spór z tym chłodnym rozumowaniem. Był ciekaw, co w końcu zwycięży. Wjechał do podziemi i oddał kluczyki parkingowemu. - Masz pieniądze? - spytał, zanim wysiadła. Nadal był gotów pokryć jej wy- datki, ale wyjęła z kieszeni dżinsów garść zmiętych banknotów i trochę drobnych. Patrzył na nią z powątpiewaniem. - Jesteś pewna, że to wystarczy? - Oczywiście. To i tak więcej, niż zazwyczaj wydaję. Popatrzył na nią bez słowa i ruszył do środka. Ochrona wysiadała właśnie z samochodów. Machnięciem ręki polecił, by trzymali się z tyłu. Casey rozejrzała się, sprawdziła rozkład sklepów i stanowczym krokiem ruszyła błyszczącą od świateł aleją. Poszedł za nią z zaciekawieniem. W galeriach handlowych w A'Qabanie sprzedawano wyłącznie luksusowe marki. W większości butików nie eksponowano czegoś tak wulgarnego jak ceny towarów. W bogatym kraju obowiązywała niepi- sana zasada: jeśli musisz spytać o cenę, to jest duża szansa, że nie stać cię na ten zakup. Otwierało to furtkę do częstych nadużyć, polegających na ustalaniu cen zgodnie z chwilową fantazją, a raczej by nasycić chciwość. Proceder ów znajdował R S

się na jego liście zmian, ale jeszcze nie dzisiaj. Ściągnął Casey do A'Qabanu, żeby sprawdzić jej przedsiębiorczość, a nie upokorzyć, napomniał się natychmiast, idąc tuż za nią. Jeśli spotka ją coś takiego, będzie interweniował. W pierwszym butiku trzymał się z boku i obserwował. Sklep specjalizował się w szalenie nobliwych strojach. Tak jak się obawiał, obsługa odnosiła się wzgardli- wie do Casey, nie zwracając na nią uwagi. Nie zdziwiło go, że na ścianie wisiało zdjęcie ostatniego szejka, jego dalekiego krewnego. Tu tkwiono jeszcze w średnio- wieczu. Raffa zamierzał stworzyć równe szanse dla wszystkich obywateli. Niestety, na razie pozostawało to w sferze planów. Casey poczuła się zakłopotana. - Przykro mi, że musiałeś czekać, ale nic mi się tu nie podobało. - Nie przepraszaj. - Wiedział, że nie mogła sobie na nic pozwolić, więc po- ciągnął ją za sobą w kąt, gdzie nie mogli być widziani. Patrzyła na niego nieufnie. - Możesz to uznać za zaliczkę na poczet pensji - mruknął, nie chcąc jej urazić. - Nie... Proszę... Jej drobna rączka odepchnęła plik banknotów, które usiłował jej wsunąć. Uszanował jej prośbę. Casey skierowała się do kolejnego butiku, gdzie sytuacja się powtórzyła. Raffa uznał, że już dość tego. - Nie, naprawdę dużo się nauczyłam - oznajmiła. Czy tego, że w A'Qabanie nie mogła sobie na nic pozwolić? Że ludzie bez pieniędzy się nie liczyli, całkowicie zepchnięci na margines? Nie tego pragnął dla swojego kraju. Już miał znów sięgnąć do portfela, gdy twarz Casey nagle się rozja- śniła. - O, tego właśnie potrzebuję - zawołała, zmierzając do świetnie zaopatrzonego papierniczego. R S

- Skup się. - Nie było czasu na łażenie po sklepach. - Czy zechcesz na mnie zaczekać? Zacisnął szczęki. - Czy nie mogłabyś wziąć ode mnie pieniędzy i kupić sobie, co ci potrzeba? - Akurat tutaj pieniądze nie będą mi potrzebne. Zaintrygowany poszedł za nią do sklepu, gdzie kupiła podkładkę i długopis. - To wszystko? - spytał ze zdziwieniem. - Owszem. - Zamierzasz się w to ubrać? W odpowiedzi oparła się o ladę, przyciskając do piersi podkładkę niczym tar- czę. - Żartowałem - wyjaśnił z uśmiechem. - Rozumiem. Udawała śmiałość, ale nie po raz pierwszy wyczuł, że lęka się go jako męż- czyzny. Zaciekawiło go to, ale na razie postanowił dać jej spokój. Nie chciał wy- straszyć Casey. - Pójdziesz ze mną? - spytała z miłym uśmiechem. Chyba się bała, że wystawiła jego cierpliwość na zbyt dużą próbę. - Prowadź... - Wskazał, że ma iść przodem. Wpatrywała się w niego z rozchylonymi ustami. Była niewinna, co nie zna- czy, że na nią nie działał. Jest bezbronna, powiedział sobie z mocą, a wobec tego nietykalna. Ciekawiło go, dokąd pójdzie. Zmierzała do pierwszego butiku. Zaczekał, gdy weszła do środka. Zarozumiałe sprzedawczynie potraktowały ją równie wzgardli- wie, co za pierwszym razem. Jednak po pięciu minutach musiały się nią zaintere- sować, bo Casey stanęła pośrodku i gorliwie notowała, jakby robiła inwentarz sklepu. - Czy mogę w czymś pomóc? - spytała wyniośle jedna z kobiet. R S