galochbasik

  • Dokumenty1 460
  • Odsłony651 217
  • Obserwuję779
  • Rozmiar dokumentów2.1 GB
  • Ilość pobrań420 472

Wright Laura - Żar pustyni

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :487.5 KB
Rozszerzenie:pdf

Wright Laura - Żar pustyni.pdf

galochbasik EBooki ROMANSE I EROTYKI ROMANS Z SZEJKIEM
Użytkownik galochbasik wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 149 stron)

Laura Wright Żar pustyni

PROLOG Na północnym skraju pustyni Joona jest kraj, w któ­ rym można godzinami gnać konno prosto przed siebie, gdzie bursztynowe żyły przecinają piaszczyste połacie jak kłębiące się pod stopami węże, a białe skały wzno­ szę się w błękit bezchmurnego nieba. Bogowie roztacza­ jący opiekę nad tą krainą witają w swych świętych przy­ bytkach śmiałków, którzy tak bardzo ryzykują, by się im pokłonić. To właśnie jest Emand, starożytna kraina bogata w ro­ pę, obdarzona przepięknymi dolinami i bezkresnymi rów­ ninami, przepełniona smutkiem i goryczą. Najstarszy syn rządzącej tą krainą dynastii, choć za­ łamany, wykonał swą powinność i pozostał w ojczyźnie, by czuwać nad swoim ludem. Najmłodszy syn, którego przeznaczeniem było iść w ślady wielkiego ojca, oddał się w służbę bogom, mając zaledwie piętnaście lat. Średni, Sakir Von Yousef Al-Nayhal, opuścił rodzinne strony, szu­ kając na obczyźnie spokoju ducha. Na trawiastych pusty­ niach Teksasu poznał samotność człowieka, który nie ma własnego miejsca w świecie i do nikogo nie należy.

ROZDZIAŁ PIERWSZY - Wielka szkoda - mruknęła Rita Thompson, spogląda­ jąc na swe odbicie w ogromnym lustrze. Wyglądała wspaniale, dokładnie tak jak powinna wy­ glądać panna młoda. Długa biała suknia, całkiem nagie ramiona, białe sandałki na obcasie, tiulowy welon... Re­ welacja. Sama za to wszystko zapłaciła. Za ten piękny strój, za ceremonię ślubną i za przyjęcie, które miało choć trochę osłodzić zawód, jaki sprawi rodzinie i przyjaciołom. Na­ prawdę sporo ją to kosztowało. - Może innym razem, dziewczyno. - Uśmiechnęła się do swego odbicia w lustrze. - O ile będziesz miała szczęście. - O jakim szczęściu mowa? Rita się odwróciła. W progu stał jej ojciec. Wyglądał szykownie w szarym garniturze. - O moim. Mam wspaniałą rodzinę i nie wstydzę się o tym mówić. - Rito, kochanie - powiedział ojciec, podchodząc do niej - ty nigdy niczego się nie wstydzisz. Kiedy tak patrzyła na dobrego i kochającego ojca, po­ czucie winy ukłuło ją jak ostry kolec. Nigdy dotąd go nie

12 Laura Wright okłamała. Oczywiście, jako zbuntowana nastolatka nie o wszystkim mu mówiła, ale tym razem było całkiem ina­ czej. Oszukała go z premedytacją. Miała nadzieję, że zro­ zumie, dlaczego zadała sobie tyle trudu, żeby upozorować zaręczyny, a potem własny ślub. Zrozumie i wybaczy. - Jesteś bardzo przystojny, tatku. - Dziękuję. Dziękuję bardzo. - Ben Thompson uśmiech­ nął się, podał córce ramię. - Mogę cię już prowadzić do ołtarza, młoda damo? - Oczywiście. - Wzięła go pod rękę, uśmiechnęła się. Uśmiech był odrobinę sztuczny, ale ojciec, na szczęście, niczego nie zauważył. - Jesteś całkiem pewna, że dobrze robisz? - spytał, po­ ważniejąc nagle. - Oczywiście - odparła, skrywając zakłopotanie. Uśmiechnął się i powiódł ją przed dom, w słoneczny blask pięknego wiosennego dnia. - Chciałem zamienić parę słów z twoim przyszłym mężem, ale dotąd się nie pojawił. Chyba trochę się spóźnia, co? - Jest bardzo zapracowany. - Rozumiem, ale niezbyt mi się to podoba. - Zeszli nad jezioro. Ponad pięćdziesięciu gości siedziało na białych krzesełkach, ustawionych na łące przed koronkowym bia­ łym baldachimem. - Nie tak powinien wyglądać pierwszy krok na nowej drodze życia. - Nie martw się. Na pewno zaraz przyjedzie. Sama się zdziwiła, że to zapewnienie zabrzmiało aż tak

Żar pustyni 13 przekonująco. Dokładnie tak, jak by powiedziała kobieta, która zamierza wyjść za mąż za wymarzonego mężczyznę. Słowo „wymarzony" akurat bardzo tu pasowało. Mniej więcej od trzech lat była poważnie zadurzona w swoim szefie, szejku Sakirze Al-Nayhalu. Był inteligentny, po­ ważny i bardzo pociągający. Dokładnie w jej typie. Prob­ lem w tym, że nie zwracał na nią uwagi. Rita była znakomitą asystentką i Sakir traktował ją tak, jak na to zasługiwała: z szacunkiem. Widział w niej wy­ łącznie kompetentnego współpracownika, nigdy nie oka­ zał najmniejszego zainteresowania jej kobiecym wdzię­ kom. Jeśli prosił, żeby została dłużej w pracy, to wyłącznie dlatego, że naprawdę było dużo do zrobienia. Żadnych po­ włóczystych spojrzeń, żadnych znaczących uśmiechów... Ten brak zainteresowania, który bardzo irytował ją ja­ ko kobietę, sprawił, że właśnie tego mężczyznę wyznaczy­ ła do roli wyimaginowanego oblubieńca. Mogła mieć cał­ kowitą pewność, że nie zjawi się w jej rodzinnym domu nad jeziorem, zwłaszcza że w tej chwili prowadził rozmo­ wy w Bostonie. Rita osobiście zorganizowała mu to spot­ kanie. - Nadal nie rozumiem, dlaczego jeszcze go nie pozna­ liśmy - odezwał się Ben Thompson, gdy wraz z córką za­ trzymał się nieopodal ołtarza. - To nie w porządku. - Daruj sobie, tato - powiedziała starsza siostra Rity, która właśnie do nich podeszła. Wyglądała przepięknie w blado­ różowej sukni starszej druhny. - Rita wie, co robi. - Słuchaj mojej druhny, tatku.

14 Laura Wright - Starszej druhny - poprawiła z uśmiechem Ava. Rita spojrzała ponad ramieniem siostry na wspaniałe­ go Czejena, siedzącego w pierwszym rzędzie. Jego babka, Muna, siedziała po jego lewej ręce, a córeczka, o której istnieniu całkiem niedawno się dowiedział, wesoło pod­ skakiwała na jego kolanach. Rita się uśmiechnęła, poczu­ ła błogi spokój. A więc jednak się udało! To drobne oszustwo setnie się opłaciło. Ava wróciła, jest z mężczyzną, którego ko­ cha, ich córeczka nareszcie ma ojca i kochającą rodzinę, a ślub, który miał się odbyć cztery lata temu, odbędzie się za kilka tygodni. Ze sporym opóźnieniem, to fakt, ale le­ piej późno niż wcale. - Zaczynajmy, tatku - powiedziała Rita, lekko ściska­ jąc łokieć ojca. - Czekamy tylko na pana młodego, córeczko. - Przyjedzie z pastorem - skłamała gładko Rita. Ojciec ustawił ją o krok od białego dywanu, który pro­ wadził wprost do ołtarza. Goście zaczęli szeptać, kwartet smyczkowy dostrajał instrumenty. Rita wzięła głęboki oddech, zacisnęła dłonie. Chciała mieć to wreszcie za sobą. Chciała, żeby się wydało, że na­ rzeczony ją porzucił, żeby mogła wrócić do Nowego Or­ leanu. - Wielebny Chapman już jest - szepnęła jej do ucha Ava. - Gdzie? - spytał ojciec. - Jest tam. On... - zamilkła.

Żar pustyni 15 - O rany! - szepnął Ben. - Co tu się dzieje? - Tato, proszę... - Ava położyła dłoń na ramieniu siostry. Rita dumnie uniosła głowę. Była gotowa na przyjęcie współczucia rodziny i przyjaciół, którzy pomału zaczyna­ li podejrzewać, że narzeczony się nie pojawi. Nagle dostrzegła mężczyznę. Ubrany w białą szatę z godnością przemierzał trawnik, kierując się wprost do wielebnego Chapmana. Serce podskoczyło jej do gardła. To niemożliwe! Ale przecież był tu naprawdę. Jej szef, zmyślony narzeczony, w którym całkiem szczerze się kochała - Sakir Al-Nay- hal jednak przyjechał. Nieproszony, za to bardzo pewny siebie. Stanął przed ołtarzem, wysoki, zabójczo przystojny... A potem popatrzył prosto na Ritę. Poważnie, bez cienia kpiny. Rita nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Nie miała pojęcia, jak się zachować. Sakir wyciągnął rękę, jakby chciał gestem nakazać jej, by podeszła. - O rany - westchnęła Ava. - Nie spodziewałam się, że jest taki... - Ja się go wcale nie spodziewałam - mruknęła Rita.

ROZDZIAŁ DRUGI Sakir się jej przyglądał. Obawiał się, że mogłaby mu uciec. Na jego szczęście skłonność do unikania trudnych sy­ tuacji nie leżała w naturze tej kobiety. Ona zawsze podej­ mowała dyskusję i nigdy nie ustępowała pola przeciwni­ kowi. Lubiła dostawać to, na czym jej zależało, i zawsze stawiała na swoim. Sakir Al-Nayhal lubił z nią pracować. Teraz też przy­ jechał do niej z interesem. Za wszelką cenę musiał nakło­ nić Ritę Thompson, żeby została jego żoną. W zamyśle tej kobiety ceremonia ślubna miała być wyłącznie maskaradą, ale Sakir był gotów na wszystko, by skończyła się formal­ nymi zaślubinami. Kwartet smyczkowy zagrał marsza weselnego, goście się uciszyli, wstali z miejsc. Rita nie spuszczała oczu z pana młodego. Uniosła skraj ślubnej sukni i podeszła do niego całkiem blisko. Sakir patrzył, jak kołyszą się jej biodra. Dlaczego musi być taka piękna, pomyślał. Rzadko pozwalał sobie na przyjemność przyglądania się Ricie Thompson. Była jego podwładną, znakomitym

Żar pustyni 17 pracownikiem, za nic w świecie nie chciałby jej spło­ szyć. Tylko czasami, w nocy, we własnym łóżku myślał o niej w taki sposób, w jaki stanowczo nie powinien. Poczuł pożądanie oraz przemożną chęć posiadania tej kobiety na własność. Oba te uczucia zdusił w zarodku. Zawsze tak się czuł, kiedy była blisko, i zawsze zmuszał się do okazywania jej wyłącznie chłodnej obojętności. Rita nie tylko była jego prawą ręką, ale także jedyną osobą, jaką darzył zaufaniem. I choćby nie wiedzieć jak bardzo jej pożądał, musiał nad sobą panować. Panna młoda była coraz bliżej. Muzyka umilkła. Sakir wyciągnął rękę, lecz Rita nie dała się obłaskawić. Spojrzała na niego groźnie, wciąż trzymając ręce przy sobie. - Muszę porozmawiać z moim... narzeczonym - zwró­ ciła się do wielebnego Chapmana. - Teraz? - zdumiał się pastor. - Teraz - odparła stanowczo. Po czym spojrzała na Sa- kira i szepnęła: - Możemy porozmawiać? Taka właśnie była ta kobieta, którą znał. Rita Thomp­ son zawsze musiała postawić na swoim, nigdy nie podej­ mowała decyzji bez szczegółowej analizy faktów. - Oczywiście - odparł i ponownie wyciągnął do niej rękę. Spojrzała na nią, jakby miała przed sobą jadowitego pająka. - Na chwilę zostawimy was samych - oznajmiła ojcu, siostrze i pozostałym gościom.

18 Laura Wright Całe towarzystwo było zdumione i zaciekawione tym przedziwnym obrotem spraw, lecz Rita nie poświęciła te­ mu ani chwili uwagi. Odwróciła się na pięcie i niemal zbiegła nad jezioro. Nawet się za siebie nie obejrzała. Kie­ dy Sakir do niej dołączył, chodziła tam i z powrotem po brzegu jak wściekła tygrysica. - Co tu się dzieje? - warknęła. - Skąd się tu wziąłeś? Możesz mi wyjaśnić? - Zdaje się, że to ja powinienem cię o to spytać - powie­ dział cicho, całkowicie spokojnie. - Miałeś dziś być w Bostonie - stwierdziła. - Nie pojechałem do Bostonu. - Sakir wzruszył ramio­ nami. - Własny ślub jest dla mnie ważniejszy. - Kto na mnie doniósł? - Rita znów starannie ominę­ ła najważniejsze pytanie dnia. - Sasha? Nie, to na pewno Greg. Zawsze był podlizuchem. - To nie ma żadnego znaczenia. - Dla mnie ma. - Lubię wiedzieć, co robią moi pracownicy. W każdych okolicznościach. Zwłaszcza jeśli angażują mnie w swoją działalność. - Szpiegowałeś mnie? - spytała, robiąc krok w jego stronę. Owionął go jej słodki zapach. Zachciało mu się wziąć ją w ramiona i całować do utraty tchu. Nie mógł sobie na to pozwolić. - Nie szpiegowałem cię, choć chyba należało. Co ty wy­ prawiasz, Rito?

Żar pustyni 19 Miała ochotę położyć się na trawie i płakać jak dziec­ ko. Jej doskonały plan właśnie legł w gruzach. Sakir ni­ gdy nie żartował z poważnych spraw. Jeszcze na nią nie nawrzeszczał, ale już zaczynał się jeżyć, już widać było, że się zirytował. Nie miała wyjścia, musiała powiedzieć prawdę. - Chciałam sprowadzić do domu swoją siostrę i jej małą córeczkę - powiedziała. - Z jakiego powodu? - Sakir skrzyżował ręce na piersi. - No... z romantycznego. - Romantycznego? Wypowiedział to słowo tak zmysłowo, że Ricie ciarki przeszły po plecach. - Żeby rozpalić na nowo wygasły płomień. Pierwsza i jedyna miłość Avy... Ten ślub miał być pretekstem... Musiała kiedyś w końcu przyjechać do domu. Choćby po to, żeby jej córka mogła poznać swego ojca. - Wzruszyła ramionami. - Naprawdę nie było innego sposobu. - Rozumiem. - Niestety, ty się zjawiłeś. - Machnęła ręką, jakby to tłu­ maczyło kompletną klapę, w jaką zmienił się jej wspania­ ły plan. Sakir się roześmiał. - Narzeczony powinien się stawić na własnym ślubie. Mam rację? - Nie bądź taki dowcipny. Nie miało być żadnego ślu­ bu ani żadnego narzeczonego. Wymyśliłam go. Musiałam tylko podać nazwisko. Jakiekolwiek.

20 Laura Wright - Ale nie podałaś jakiegokolwiek, prawda? Teraz on zrobił krok w jej stronę. Znalazł się tak blisko, że poczuła ciepło jego ciała. -Nie. - A czy choć raz pomyślałaś, co powiedzą ludzie, jeśli się nie zjawię? Co sobie pomyślą, kiedy się okaże, że zo­ stawiłem piękną kobietę przy ołtarzu? Rita zamarła, jeszcze raz powtórzyła sobie w myślach jego pytanie. Nie, nie zastanawiała się, co ludzie sobie o nim pomyślą. Nie myślała o niczym ani o nikim, tylko o swojej siostrze i małej siostrzenicy. Popatrzyła na stojących nieopodal gości, którzy zbie­ rali się w grupy, rozmawiali ze sobą, wyraźnie zdezorien­ towani. - Nie zastanawiałam się nad tym, co powiedzą ludzie - przyznała. - Tak mi się właśnie zdawało. - Nie myślałam ani o nich, ani o tobie - oświadczyła szczerze. - Przepraszam. - Przyjmuję twoje przeprosiny. - Naprawdę? - Naprawdę. - Tak od razu? - Nie jestem zwolennikiem surowych kar. - Więc nie wyrzucisz mnie z pracy? - spytała podej­ rzliwie. -Nie. Poczuła się bardzo niezręcznie.

Żar pustyni 21 - Ale przecież nie po to się tu zjawiłeś, nie po to po­ kazałeś się tym wszystkim ludziom, żeby usłyszeć moje przeprosiny. - Nie, oczywiście, że nie. - A więc po co? Chciałeś się odegrać? - Nie o to chodzi. - Sakir pokręcił głową. - Chcę ci za­ proponować interes. - Czy ten interes nie mógłby poczekać? - spytała. - Mu­ szę tam wrócić i jakoś wyjaśnić wszystko gościom. - Nie może czekać - oświadczył stanowczo Sakir. - Więc dobrze. Mów, o co chodzi. Odetchnął głęboko, uniósł głowę. - Najpierw chciałbym się dowiedzieć, czy interesuje cię spółka. Czasowa wspólnota małżeńska w zamian za wie­ czysty udział w moim przedsiębiorstwie. Rita oniemiała. Patrzyła na niego jak urzeczona. - Proponuję ci udział w Al-Nayhal Corporation - ciąg­ nął Sakir. - W zamian za trzy tygodnie w stadle małżeń­ skim. Ze mną. - Zwariowałeś - stwierdziła. W gardle jej zaschło, więc odkaszlnęła i zaczęła jeszcze raz. - Chyba żartujesz. - Czy kiedykolwiek żartowałem? Rita milczała jak zaklęta. Nie mogła z siebie wydobyć głosu. - Nie - bąknęła w końcu. - Muszę pojechać do ojczyzny na całe trzy tygodnie i chcę, żebyś pojechała tam ze mną jako moja żona - tłu­ maczył Sakir. - Jeśli mężczyzna ma żonę, to znaczy, że

22 Laura Wright się ustabilizował i można na nim polegać. Dla mnie to nie jest istotne, ale tak rozumują ludzie interesu w mo­ im kraju. Rita słuchała z rosnącym niedowierzaniem. Spodzie­ wała się, że Sakir zaraz powie, że jednak żartował, no bo przecież zawsze kiedyś jest ten pierwszy raz i że jemu właśnie teraz się to przydarzyło. Ale nic takiego nie po­ wiedział. Ze śmiertelną powagą wyjaśniał, czemu potrze­ buje żony. - Nadarza się okazja zawarcia gigantycznego kontrak­ tu na eksploatację pól naftowych w Emandzie. Bardzo mi zależy na tym kontrakcie, dlatego zrobię wszystko, żeby udało mi się go zawrzeć. Twarz mu pociemniała, w czarnych oczach lśniła de­ terminacja. - Czemu to dla ciebie takie ważne? Nie rozumiem. - To moja sprawa - odparł szorstko. - Teraz także i moja. - Rozwiedziemy się zaraz po powrocie z Emandu. W za­ mian za przysługę zostaniesz moją wspólniczką. - To czyste wariactwo - protestowała. - Jeśli rzeczywi­ ście musisz tam jechać z żoną, to pojadę z tobą w tym cha­ rakterze, ale bez ślubu. Przynajmniej tyle jestem ci winna za ten cały cyrk. Nie musimy brać prawdziwego ślubu. - Z punktu widzenia ludzi w mojej ojczyźnie musimy - odparł Sakir ze śmiertelną powagą. - Nie dowiedzą się - oponowała Rita. - Mój brat na pewno się dowie.

Żar pustyni 23 - Masz brata? Nie odpowiedział na to pytanie. - Przyjmujesz moją propozycje? Musiałabym całkiem zwariować, pomyślała. Trzy tygo­ dnie małżeństwa z tym przystojnym mężczyzną, a potem udziały w jego firmie. Wcale mi się to nie podoba. Cho­ ciaż... Bardzo chciała podróżować, poznać inny styl życia... Może wreszcie Sakir dostrzegłby w niej kobietę... - Nie mamy dokumentów... - zaczęła. - Mam wszystko, co potrzebne. - Masz... Jakim cudem? - Ale zaraz pokręciła głową. - Nieważne. Przecież wiem. Pieniądze i władza mogą dosłownie wszystko. - Chciałbym, żebyś dobrze zrozumiała moje intencje. - Uważnie się w nią wpatrywał. - To wyłącznie interes. Przysięgam. Żadnego dotykania - na moment zacisnął zę­ by - żadnych poufałości... - Jasne. - Dla niego miał to być wyłącznie interes. Rita westchnęła. Oczywiście. Miał sprawę do załatwie­ nia i, jak zwykle, zwrócił się o pomoc do zaufanej asy­ stentki. - A więc zgadzasz się? - spytał. A czemu by nie, pomyślała. Chciała zostać jego wspól­ niczką. Chciała podróżować. Chciała wyjechać z domu. Miała przed sobą trzy tygodnie pracy, jak zwykle. Tyle że w całkiem innych warunkach. Czemu by nie spróbować? - Zgadzam się.

24 Laura Wright - Doskonale. - Sakir skinął głową. Nie czekała, aż przyklepią umowę. Odwróciła się na pięcie i ruszyła do oczekujących gości i zniecierpliwione­ go pastora. Nagle zatrzymała się, obejrzała za siebie. - Skoro masz zostać moim mężem, to muszę cię uprze­ dzić, że poza biurem, kiedy nie pełnię funkcji twojej asy­ stentki, trochę trudno ze mną wytrzymać. - Wiem o tym. - Dostrzegła w jego oczach rozbawienie. - Ale ja się nie boję trudności. Tak samo jak ty.

ROZDZIAŁ TRZECI Sakir nie był zwolennikiem małżeństwa. Jednak nie mógł stracić największego kontraktu w dotychczasowej karierze, zwłaszcza że kontrakt pochodził z jego ojczyzny i - prócz pieniędzy - miał mu przynieść zwycięstwo, na które i tak już stanowczo za długo czekał. Popatrzył na pastora, powiedział „tak", a potem, nie czekając na pozwolenie, pochylił się i pocałował swą pięk­ ną asystentkę prosto w usta. Nie mógł sobie pozwolić na długi pocałunek. Ta ko­ bieta zbyt go pociągała, żeby zdecydował się na tak wielką nieostrożność. Poza tym solennie jej obiecał, że nie będzie musiała znosić żadnych zbliżeń. Uśmiechnięty odprowadził Ritę od ołtarza wśród wi­ watów gości, którzy rzucali w nich płatkami róż. Śmiać mu się chciało. Zaledwie kilka minut temu ci sami ludzie byli zakłopotani i nawet litowali się nad nieszczęsną oblu­ bienicą, która nie mogła się doczekać ukochanego. Ale się doczekała! I naprawdę została jego żoną! Ledwie weszli do bogato udekorowanego salonu, oto­ czyło Ritę grono młodych kobiet. Sakir przyglądał się

26 Laura Wright z uśmiechem, jak jego żona odwraca się do nich tylem i rzuca za siebie bukiet, wywołując poruszenie i głośny śmiech swych koleżanek. - Piękny dzień dzisiaj mamy, prawda, synu? Synu? Sakir zesztywniał. Spojrzał za siebie, na ojca Ri­ ty. Nie powiedział mu, że nikt prócz najbliższej rodziny nie zwraca się do niego tak poufale. Dobrze, że nie powiedział. Przecież oni także byli teraz jego rodziną, chociaż nie mie­ li pojęcia, że tylko na trzy tygodnie. Nic dziwnego, że Ben Thompson pragnął nieco lepiej poznać egzotycznego męża swej córki, którego widział po raz pierwszy w życiu. - Zgadzam się - powiedział Sakir, lekko schylając głowę w ukłonie. - Chociaż nie zaczął się najlepiej. Ben się uśmiechnął, wyciągnął do niego rękę. - Już myślałem, że nic z tego nie będzie. - Ja też - powiedział Sakir, ściskając wyciągniętą dłoń teścia. - Cieszę się, że wreszcie cię poznałem. Kiedy nie po­ jawiłeś się na obiedzie, który wydałem w zeszłym tygo­ dniu, miałem ochotę wygarbować skórę twojej narzeczo­ nej. A znów dzisiaj, kiedy pastor przyjechał bez ciebie... No cóż, chyba wyobrażasz sobie, co się ze mną działo. - Owszem. - No, ale wszystko dobre, co się dobrze kończy. Co ona ci powiedziała tam, nad jeziorem? Czasami bywa uparta jak osioł. Chciała, żebyś się zrzekł tronu, czy co? - Tato? - Podeszła do nich piękna blondynka. Wykrój ust i oczy miała bardzo podobne do Rity.

Żar pustyni 27 - O co chodzi, dziecko? - zapytał Ben. - Pastor chce z tobą porozmawiać. A potem musisz wy­ głosić toast. - Oj, tak. Byłbym zapomniał. - Ben raz jeszcze uścisnął doń Sakira. - Moje gratulacje, synu. Tyle tylko ci powiem: jesteś bardzo szczęśliwym człowiekiem. - Też tak uważam - zgodził się z nim Sakir. Gdy zostali sami, kobieta uśmiechnęła się do Sakira. - Mam na imię Ava - powiedziała. - Jestem siostrą Rity. - Ach, tak. Bardzo mi miło. - Ja też się cieszę, że wreszcie cię poznałam. - Waha­ ła się chwilę, widać nad czymś się namyślała. W końcu jednak zdecydowała się to powiedzieć. - Ja i moja sio­ stra jesteśmy sobie bardzo bliskie. Naprawdę bardzo się kochamy. - Dobrze, kiedy rodzeństwo troszczy się o siebie nawza­ jem. - Czuł, że powinien to powiedzieć, choć w jego sło­ wach słychać było gorycz. - No właśnie. - Pochyliła się nieco i powiedziała znacz­ nie ciszej: - Wiem, co Rita dla mnie zrobiła, i wiem, co robi dla ciebie. - Powiedziała ci? - Sakir był szczerze zdumiony. - Nie bój się - uspokoiła go Ava. - Nikt prócz mnie o tym nie wie. Wszyscy myślą, że jesteście szczęśliwą mło­ dą parą, która musiała sobie tylko wyjaśnić parę spraw, zanim zalegalizowała związek. - Ten ostatni fakt jest zgodny z prawdą.

28 Laura Wright - Chciałabym ci podziękować. - Za co? - Za to, że zachowałeś się jak dżentelmen i nie powie­ działeś nikomu o podstępie Rity. Gdybyś naprawdę chciał, mógłbyś jej narobić nie lada kłopotu. - Ona także robi mi przysługę. - Mam nadzieję, że oboje będziecie zadowoleni. - Ja także. - Zrobisz coś dla mnie? - spytała Ava. - Oczywiście. Jeśli tylko będę mógł. - Opiekuj się Ritą. Jest wspaniała, zabawna i lojalna. Jest dla mnie jak skarb, nie chciałabym, żeby... - Rzeczywiście, jest taka, jak mówisz. - Sakir ujął dłoń Avy. - Będę się nią opiekował. - To tylko chciałam usłyszeć. - Ava się uśmiechnęła. Odeszła, ale odwróciła się jeszcze i zawołała: - Szczęśli­ wego miodowego miesiąca, braciszku. Sakir westchnął. Znów ta poufałość! Rita stanęła obok niego. Przyniosła kawałek tortu we­ selnego. Sakir nic nie powiedział, tylko patrzył na nią pożądli­ wie. Gdyby kiedykolwiek miał się ożenić naprawdę, gdyby wierzył w takie rzeczy, chciałby, żeby jego żona przypomi­ nała Ritę. Wyglądem, sposobem bycia, poziomem inte­ ligencji. Była dokładnie taka, jak powiedziała jej siostra, a nawet jeszcze lepsza. Niestety, dla niego miała na zawsze pozostać niedotykalna. Rita podsunęła mu pod nos talerz z tortem.

Żar pustyni 29 - Przed pierwszym tańcem musimy zjeść kawałek tor­ tu - powiedziała. - Po co? - Jasne ciasto udekorowane grubą polewą z białego lukru nie wzbudzało w nim pożądania. Nie to, co panna młoda... - Na szczęście - odparła Rita i odgryzła kawałeczek. - Nie wierzę w szczęście. - Ale ja wierzę. A teraz będzie nam szczególnie po­ trzebne. Nie czekając na zgodę Sakira, ukroiła kawałek tortu i włożyła mu do ust.

ROZDZIAŁ CZWARTY Rita wpatrywała się jak urzeczona w maleńkie okienko samolotu. To była jej pierwsza w życiu egzotyczna podróż i na dodatek w tak niecodziennym otoczeniu. - Co za luksus! - westchnęła, odrywając wzrok od białych chmur, stojących nieruchomo pod skrzydłem samolotu. Sakir, teraz w zwyczajnych czarnych spodniach i w czar­ nym kaszmirowym swetrze, popatrzył na nią znad sałatki z koziego sera i pieczeni jagnięcej. - Tak - powiedział. - To wygodny środek transportu. Rita roześmiała się jak dziecko. Słowo „wygodnie" na­ wet w połowie nie oddawało komfortu, jaki zapewniał prywatny odrzutowiec. Skórzane fotele, grube dywany, mahoniowe meble, łazienka cała w marmurach i sypial­ nia jak z bajki. Szaleńczo odlotowe - to chyba jedyne odpowiednie określenie. Rita nie mogła się temu wszystkiemu nadziwić. Le­ ciała luksusowym prywatnym odrzutowcem, była żoną arabskiego szejka, popijała szampana... A przecież mi­ nęło dopiero kilka godzin, odkąd opuściła rodzinny dom nad jeziorem.

Żar pustyni 31 Totalny surrealizm, a przy tym najbardziej ekscytująca przygoda w życiu. Wypiła łyczek szampana, uśmiechnęła się, gdy bąbelki połaskotały ją w nos. Na trzy tygodnie została żoną Sakira, tego wspaniałego mężczyzny, o jakim marzyła od lat, którego wykorzysta­ ła do roli narzeczonego podczas ceremonii ślubnej, która miała się nie odbyć. Tymczasem ten wymarzony mężczy­ zna naprawdę został jej mężem. Trochę zrzedła jej mina, kiedy przypomniała sobie wa­ runki tego małżeństwa: wyłącznie interes, sposób na zdo­ bycie klientów. Jeśli chciała uniknąć kłopotów, musiała o tym ciągle pamiętać. Popatrzyła na Sakira. Był piękny i całkowicie nieprzy­ stępny, zamyślony i ponury. Rita miała ochotę przytulić się do niego, rozproszyć posępne myśli. Niestety, wie­ działa, że nie ma do tego prawa. Obawiała się tylko, że trudno jej będzie się opanować i nie przytulać do niego przy każdej okazji, a przynajmniej nie marzyć o tym. - Wciąż nie mogę uwierzyć, że dałam się namówić na to małżeństwo - mruknęła, głównie po to, żeby nie my­ śleć o niedozwolonych poufałościach. - A ja nie mogę uwierzyć, że posunąłem się aż do tak drastycznych środków, żeby zdobyć jeden kontrakt. - Więc dlaczego to zrobiłeś? Sakir jadł w milczeniu. - Naprawdę warto było przechodzić przez to wszystko

32 Laura Wright tylko po to, żeby zrobić wrażenie na swoich ziomkach? - dopytywała się Rita. - Nie zamierzam na nikim robić wrażenia - odparł wy­ raźnie zniecierpliwiony. - Nie? Więc o co chodzi? - Czy to jest właśnie to trudne do wytrzymania zacho­ wanie, przed którym mnie ostrzegałaś? - spytał chłodno. - Mniej więcej. - Uśmiechnęła się. Minę miał obojętną, tylko w oczach tlił się żar. - Szkoda - westchnął. - Spodziewałem się, że przeko­ nam się o tym w przyjemniejszy sposób. Zadrżała. Może to tylko ten zwariowany dzień, a mo­ że podróż do ojczyzny Sakira, ale po raz pierwszy zdarzy­ ło się, że powiedział coś takiego jak w tej chwili. Na poły żartobliwie, na poły pożądliwie. Zupełnie nie wiedziała, jak zareagować. Jednak po chwili wszystko wróciło do normy, Sakir znów stał się taki sam jak zawsze: chłodny i opanowany. - Już późno - powiedział. - Czeka nas długi lot. Powin­ naś teraz trochę odpocząć. - Nie jestem zmęczona. - Ja zostanę tutaj - mówił, jakby nie słyszał jej słów. - Mam jeszcze sporo pracy. Ale ty idź się położyć. Rita się zarumieniła. Miała spać w jego sypialni? W jego łóżku? Niezła izba tortur dla zakochanej kobiety, pomyślała. - Ale... - zaczęła i urwała. Nie wiedziała, jak mu po­ wiedzieć o swoich wątpliwościach. Czy w ogóle mu o tym mówić. Raczej nie.

Żar pustyni 33 - Zawarliśmy umowę - powiedział Sakir, jakby umiał czytać w jej myślach. - Nie złamię jej, choćbym był nie wiem jak... zmęczony. Rita nie miała wątpliwości, że on dotrzyma umowy, choćby ona bardzo tego nie chciała. Nie podobała mu się i tyle. I pewnie nigdy się nie spodoba. To, co wcześniej po­ wiedział, to był tylko żart. Trzeba o tym pamiętać. - Dobrze. - Wstała, podeszła do drzwi sypialni. - Jeszcze chwilę - zatrzymał ją. -Tak? - Chciałbym ci podziękować. - Za co? - Za to, że zgodziłaś się na tę podróż. Od wielu lat nie byłem w Emandzie. Powrót do domu to dla mnie wielkie przeżycie - wyznał. Rita poszła się położyć, a Sakir wziął się do pracy. Ale nie widział słów, tylko linie i kształty, które układały się w kontur kobiety leżącej na łóżku. Jęknął, odsunął od siebie dokumenty, wziął ze stolika małą złotą szkatułkę. Rzadko pozwalał sobie na cygaro, ale teraz, kiedy wyobrażał sobie, jak Rita się rozbiera, jak kładzie się w jego łóżku, nie mógł się oprzeć niepo­ wtarzalnej mieszance ziół, pochodzących z jego ojczy­ zny. Zapalił cienkie cygaro, wciągnął dym głęboko w płuca i wygodnie ułożył się w fotelu. Za grubą szybą okna sa­ molotu rozciągała się czarna noc. Leciał do domu.