galochbasik

  • Dokumenty1 460
  • Odsłony646 431
  • Obserwuję778
  • Rozmiar dokumentów2.1 GB
  • Ilość pobrań417 671

Złota Dynastia 10- Zasłużona nagroda - Ferrarella Marie

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :970.3 KB
Rozszerzenie:pdf

Złota Dynastia 10- Zasłużona nagroda - Ferrarella Marie.pdf

galochbasik EBooki ROMANSE I EROTYKI DYNASTIE-ROMANS WSPÓŁCZESNY ZŁOTA DYNASTIA
Użytkownik galochbasik wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 194 stron)

0 Marie Ferrarella Zasłużona nagroda Złota Dynastia 10 Tytuł oryginału: Military Man

1 Drogie Czytelniczki! Mam przyjemność zarekomendować Wam kolejną sagę rodzinną, w której odnajdziecie wiele wątków obyczajowych, romansowych, ale też kryminalnych. Tym razem zapraszam do poznania Fortune'ów, najpotężniejszej i najbogatszej rodziny w Teksasie. Są wśród nich ranczerzy, żołnierze, finansiści, właściciele firm, ale też gwiazdy filmowe. Przez dwanaście miesięcy będziemy śledzić losy niektórych członków tego rozgałęzionego rodu, poznamy także mroczne i wstydliwe sekrety rodzinne. Bogactwo zdobyli pracą własnych rąk, a ich pierwsze ranczo Dwie Korony – nazwane tak od charakterystycznego znamienia, które mają wszyscy członkowie rodziny – było na początku podupadającą farmą. Kingstone Fortune, założyciel rodu, często przymierał głodem. Jego syn Ryan jest milionerem i powszechnie szanowanym obywatelem. A zatem zapraszam do Teksasu! RS

2 ROZDZIAŁ PIERWSZY – No wiesz, w normalnej sytuacji nie prosiłbym cię o to, ale... – głos kuzyna urwał się z zakłopotaniem. Porucznik Collin Jamison wygiął lekko usta w uśmiechu pełnym zrozumienia. To był jego dar, umiejętność, którą posiadał, odkąd tylko sięgał pamięcią. Zrozumienie. Lecz akurat w tym momencie nie musiał z tego korzystać. Kuzyn Emmett niechętnie prosił kogokolwiek o pomoc, a szczególnie tych bliskich członków rodziny, z którymi utrzymywał bardzo dobre kontakty. Odnalezienie Collina i zwrócenie się do niego z taką prośbą oznaczało, że Emmett wrócił do świata żywych. Już to sprawiło, że Collin powiedziałby „tak", bez względu na okoliczności. Nie było mu łatwo wygospodarować wolną chwilę. Collin był komandosem elitarnych oddziałów Rangersów Armii Stanów Zjednoczonych i brał udział w operacjach specjalnych Centralnej Agencji Wywiadowczej; specjalizował się w poszukiwaniach ludzi i działaniach wywiadowczych, więc jego przełożeni nie mogli ot tak sobie znaleźć zmiennika na jego miejsce. Collin miał jednak bardzo dużo zaległego urlopu, który w końcu musiał wykorzystać. Niechętnie brał wolne, bo lubił swoją pracę i nie wyobrażał sobie, że mógłby się nudzić na wczasach. Wolał wyzwania, z którymi musiał się mierzyć w codziennej, czasem skomplikowanej i niebezpiecznej pracy. Powinienem przynajmniej spróbować to jakoś załatwić, pomyślał. Dla niego nie istniały problemy, lecz rozwiązania. Ledwie wszedł do swojego małego mieszkania niedaleko siedziby CIA w Langley, w Wirginii, telefon znowu zadzwonił, domagając się jego RS

3 bezwzględnej uwagi. Sądził, że wzywają go do firmy w celu zapoznania się z kolejnym, nowym zadaniem. W pewnym sensie tak było. Po kurtuazyjnej wymianie uprzejmości, Emmett szybko i treściwie przedstawił mu powód, dla którego dzwonił. Już jako młodzieniec nie lubił tracić czasu, a Collin był dokładnie taki sam. I między innymi właśnie dlatego tak dobrze się rozumieli. – Tak, wiem – odparł Collin, uprzedzając zakłopotanie kuzyna. – Muszę przyznać, że zaskoczyłeś mnie swoim telefonem. Wuj Blake mówił, że zniknąłeś gdzieś w górach w Nowym Meksyku, żeby pobyć trochę sam na sam ze sobą. – Collin przypomniał sobie tę rozmowę. Blake Jamison martwił się o swojego najmłodszego syna, bo obawiał się, że Emmett mógłby zupełnie wyłączyć się z normalnego życia, albo, w najlepszym wypadku, potrzebował czasu, by dojść do siebie po tym wszystkim, czego był świadkiem i czego doświadczył jako agent specjalny Federalnego Biura Śledczego. – To prawda. Collin usłyszał, jak Emmett cicho westchnął, jakby część jego osobowości nadal chciała wrócić do pustelni w górach i ukrywać się przed całym światem. Doskonale to rozumiał. Sam też niekiedy miewał odczucia, że najchętniej rzuciłby swoją robotę w diabły i zaczął żyć zupełnie innym, spokojniejszym życiem. Taki stan trwał zwykle do chwili, gdy trafiała się jakaś nowa, ciekawa sprawa, która stawała się kolejnym wyzwaniem. Nie radził sobie z życiem, w którym było za dużo wolnego czasu. To zawsze prowokowało dziwne myśli. – Szukałem ciszy i spokoju – wyjaśnił Emmett, choć było to wielkie niedopowiedzenie. Jak zwykle w jego przypadku. RS

4 Przez pewien czas Collin się martwił, czy Emmett nie ma problemów ze zdrowiem psychicznym. Wszyscy mówili, że chętnie by gdzieś uciekli z tego świata, lecz bardzo niewielu faktycznie się to udawało. A jeśli już dotrzymali słowa, to wtedy podejrzewano ich o zaburzenia psychiczne. Gdy Emmett wrócił z wewnętrznej emigracji, Collin odetchnął z ulgą. – I co, udało ci się je znaleźć? – zażartował. Wuj Blake powiedział Collinowi, że gdy starszy brat Emmetta, Christopher, został zamordowany, chęć Emmetta do wyłączenia się z „życia na gorąco" nasiliła się jeszcze bardziej. Dopiero podróż ojca do chatki w górach i informacja o tym, kto zamordował Christophera, wyrwała Emmetta z depresji. Okrutna wiadomość, że to Jason, ich starszy brat, popadł w jakieś maniakalne szaleństwo i dopuścił się tego czynu, spowodowała, że Emmett opuścił swoją samotnię, by znowu podjąć walkę z bandytami. Tym razem bandytą okazał się jego rodzony brat. – Nie chodzi nawet o to – odpowiedział ostrożnie Emmett. – Po prostu świat nie chce dać mi spokoju. – Wziął głęboki oddech i wrócił do głównego tematu rozmowy oraz swojej prośby. – Potrzebna mi twoja pomoc w znalezieniu Jasona. Collin nie chciał powtarzać tego, o czym obaj wiedzieli, że to Emmett miał większe możliwości korzystania z zasobów śledczych i pościgowych na terenie kraju. Wiedział też, że FBI nie bardzo lubiło, gdy ktoś z CIA kręcił się wokół ich spraw. – Emmett, Jason jest chory – odpowiedział Collin. – I to od dawna. Jason już jako chłopiec był dziwny. Ze swojego dziadka uczynił niemalże bóstwo i popadł w obsesję jego wysławiania. Czując się jego spadkobiercą, sławił jego czyny i domagał się windykacji jego rzekomo utraconych praw. RS

5 – Nie – sprzeciwił się Emmett ostrym głosem. – On jest złem wcielonym. I dobrze o tym wiesz. Tak, chyba tak, przyznał w myślach Collin. Przyzwyczajony do okrucieństw tego świata, nie bardzo chciał przyjąć do świadomości fakt, że tylko tak można było określić tego człowieka. Na nieszczęście w jego żyłach płynęła bratnia krew. – Boisz się, że ludzie FBI zabiją Jasona, gdy go znajdą? – zastanawiał się Collin, próbując się domyślić powodów działania Emmetta. – Nie, boję się, że to on znowu kogoś zabije. Jest moim krewnym, a ja nie chcę mieć jego zbrodni na sumieniu tylko dlatego, że w naszych żyłach płynie ta sama krew. – Nie jesteś opiekunem prawnym swojego brata. Collin zastanawiał się, czy czasem nie obraził Emmetta. W końcu nie rozmawiali ze sobą dość długo, a ludzie się zmieniają. Wszyscy się zmieniają, tylko nie ja, pomyślał. – Może i nie jestem – odezwał się w końcu Emmett – ale jestem agentem FBI. I moją rolą jest chronienie społeczeństwa przed takimi szaleńcami jak Jason. Mówiąc szczerze, to obawiam się, że on za chwilę wystawi łeb z ukrycia i w końcu zabije Ryana Fortune'a, zanim go dorwę. Collin znał Ryana Fortune'a jedynie z artykułów prasowych. Ten ranczer–miliarder był wzorem dobroczynności, przekazywał dary na tak wiele społecznych celów, że nawet prasa straciła już kontrolę gdzie, kiedy i komu pomógł. Collin zdawał sobie sprawę, że istniały między nimi jakieś rodzinne związki, ale sam żył daleko od Teksasu i rodu Fortune'ów, a poza tym zajmował się głównie swoimi sprawami. – A niby dlaczego miałby zabijać Ryana Fortune'a? RS

6 – Bo historie dziadka zakręciły mu w głowie tak bardzo, że zamieniły jego łeb w przejrzałą, gnijącą dynię. Dziadek winił Fortune'ów za to, że zrobili z niego nędzarza. Potrzebował kozła ofiarnego, na którego zwalił własne niepowodzenia życiowe, a jednocześnie i publiczności, która chciałaby go słuchać. Jason uwielbiał go i teraz myśli, że zaprowadza sprawiedliwość na tym świecie. Znam go bardzo dobrze. Jason jest wystarczająco szalony i wystarczająco przepełniony złem, żeby znowu popełnić zbrodnię. Jeśli zabił Christophera tylko za to, że ten stanął na jego drodze i pomieszał mu szyki, to... – Naprawdę tak właśnie było? – Collin przerwał mu raptownie, chciał usłyszeć potwierdzenie tej historii. W głosie Emmetta pojawiła się nuta czułości. – Znałeś Christophera. On zawsze pochylał się nad każdym człowiekiem, by wydobyć z niego okruchy dobra. Wiedział o obsesji Jasona i pojechał za nim do Red Rock, by wybić mu z głowy, cokolwiek Jason planował tam zrobić. – Ciepło zniknęło z głosu Emmetta. – Jason uważa, że nikt nie ma prawa mówić mu, co ma robić. Collin przypomniał sobie, że Jason już jako mały chłopiec miał silną osobowość i zawsze chciał być w centrum zainteresowania, a jeśli ktoś nie zwracał na niego uwagi, to potrafił się wściec i wyrządzić krzywdę innym dzieciom. – Więc zabił Christophera. Mimo że Jason został aresztowany i skazany za morderstwo pierwszego stopnia, prawda o tym zdarzeniu z trudem przechodziła mu przez usta. – I kobietę, która uchodziła za jego żonę – wtrącił Emmett. –I strażnika więziennego, który go transportował do innego więzienia. RS

7 A kto wie, ilu jeszcze innych ludzi zabił, którzy stanęli mu na drodze? Collin nawet nie chciał o tym myśleć. – Ludzkie życie nic dla niego nie znaczy – ciągnął Emmett z wyczuwalnym obrzydzeniem w głosie. – Drugi strażnik nadal walczy o życie w szpitalu. – Może on mógłby coś powiedzieć... – zaczął Collin. Emmett przerwał mu natychmiast. Nie dlatego, że był wściekły albo niecierpliwy, ale dlatego że był bezpośredni i szczery do bólu. Collin wiedział, że jego kuzyn nie lubił rozmawiać o głupotach i zawsze trzymał się faktów, a Emmett nie mógł sobie teraz pozwolić na to, aby emocje wciągnęły go w otchłań smutku i rozpaczy, w której już raz był. – Strażnik jest w śpiączce. To raczej uniemożliwia z nim kontakt, pomyślał Collin. – To czego dokładnie ode mnie chcesz? – Chcę, żebyś zrobił to, w czym jesteś najlepszy. Przeniknij do umysłu bandyty, odszukaj go i postaraj się przewidzieć jego następny ruch. Te słowa, choć brzmiały jak czcze pochlebstwo, były prawdą opartą na twardych faktach. Collin tak właśnie znajdował poszukiwane osoby – najpierw starał się poznać ich portret psychologiczny, przenikał do ich umysłów i wyobrażał sobie, jak to jest być w ich skórze. Tym razem jednak to Emmett miał nad nim przewagę. – On jest twoim bratem, więc czy to nie ty powinieneś... Emmett znowu mu przerwał. – Jason od samego początku stanowił dla mnie wielką zagadkę. To Christophera zawsze podziwiałem, nie Jasona. – Collin usłyszał cierpienie w głosie kuzyna. – Jason był wcieleniem zła – od zawsze. RS

8 – Ale bardzo kochał dziadka. – Sądzę, że w dziadku widział bardziej przedłużenie siebie. – Emmett po raz ostatni powtórzył swoją prośbę o pomoc. – Collin, to jest sprawa rodzinna, wymagająca natychmiastowego działania. Potrzebuję pomocnika. Collin dobrze rozumiał, że mimo iż jego kuzyn był agentem FBI, to i tak Federalne Biuro Śledcze uważało go za niepożądanego w śledztwie ze względu na konflikt etyczny. Ta prośba o pomoc była czymś nowym. Collin pamiętał przecież, że Emmett zawsze lubił pracować w pojedynkę i to do tego stopnia, że nawet FBI nie uważało go za gracza zespołowego. Emmett był bardzo dobrym i cenionym detektywem śledczym, dlatego pozwalano mu nieraz na niestandardowe działania. Więc kiedy Emmett poprosił o urlop bezpłatny, argumentując, że musi wziąć się w garść, Collin nie miał wątpliwości, że jego szefowie przystali na to bez zbędnych obiekcji, bo zestresowany pracownik w służbach spe- cjalnych nie wróżył niczego dobrego. Przez pewien czas Collin przypuszczał, że wycofanie się jego kuzyna z aktywnego życia zawodowego skończy się faktycznie pożegnaniem ze służbą. I możliwe, że tak by się stało, gdyby nie honor rodziny i poczucie dumy Emmetta nie wyciągnęły go z otchłani zapomnienia. – Rozumiem, że nasze śledztwo będzie prowadzone nieoficjalnie? – zapytał Collin. – Wiesz dobrze, że firma marszczy brwi na detektywów, którzy zajmują się sprawami choćby odrobinę dotykającymi ich rodzin i spraw prywatnych. W armii było dokładnie tak samo. Będzie musiał złożyć podanie o urlop bezpłatny. Collin uśmiechnął się do siebie i już się ucieszył z sytuacji, którą sobie wyobraził. RS

9 – To znaczy, że jeśli chodzi o lokalną policję, to będziemy dwoma wrzodami na ich tyłkach, czy tak? Emmett poważnie zinterpretował jego żartobliwe słowa. – Ja się będę martwił o współpracę z lokalną policją. – Masz zamiar z nimi współpracować? – Tylko wtedy, gdy będę musiał. Wiesz dobrze, że agenci wszystkich służb uważają się za najlepszych. Collin roześmiał się głośno. – My wszyscy wiemy, że ta prawda odnosi się jedynie do agentów FBI. Zawsze trzymały się ich żarty i przekomarzali się, odkąd byli chłopcami. Teraz niestety Collin nie wyczuł, żeby Emmett chciał nawiązać do ich wesołej tradycji. Był chłodny i poważny. – Wchodzisz w to, czy nie? – dopytywał się Emmett. Collin nie wahał się już wtedy, gdy pierwszy raz usłyszał głos Emmetta w słuchawce. – Wchodzę – odparł, choć sam nie wiedział do końca, w co. Ale przynajmniej Emmett wyjdzie ze swojego odosobnienia. Poważnie się obawiał, że kuzyn może pogrążyć się w alkoholizmie i nie będzie już dla niego odwrotu. Jeśli wspólne działania zmierzające do odszukania Jasona i postawienia go przed prawem pomogą „osuszyć" Emmetta, to on, Collin, wchodził w to bez obiekcji. A jeśli dodatkowo udałoby im się powstrzymać Jasona przed kolejnymi zabójstwami, sukces byłby całkowity. – Mieszkam w motelu Corner Inn w Red Rock, pokój numer dwanaście – oznajmił Emmett. Collin mieszkał w Wirginii i to miejsce nazywał domem, ale równie dobrze mógł za chwilę znaleźć się w Teksasie, kiedy tylko dostanie zgodę na RS

10 urlop. Ze względu na specyfikę swojej pracy zawsze był częściowo spakowany i w każdej chwili gotowy do podróży. Nigdy nie był pewien, czy następnego dnia nie znajdzie się na drugiej półkuli. – No to powinienem się u ciebie pojawić jutro koło południa. – To była obietnica, której zamierzał dotrzymać. – Dzięki. Odłożywszy słuchawkę, Collin wstał z sofy i zaczął z powrotem zbierać się do bazy, z której przybył do domu zaledwie pół godziny wcześniej. Sprawa, którą prowadził, była już zakończona, więc nie powinien mieć problemu z uzyskaniem zgody na urlop, szczególnie jeśli za przyczynę poda pilne sprawy rodzinne. Jego szef był zdecydowanym orędownikiem życia rodzinnego. Do tego stopnia, że gdy przy różnych okazjach Collin był zapraszany do jego domu w celach towarzyskich, to pułkownik Eagleton zawsze zapraszał jakąś kobietę stanu wolnego. Wyobrażał sobie, że jest swatem. Collin kiedyś zażartował, że byłoby jednak lepiej, gdyby pułkownik trzymał się swojego właściwego zawodu. – Mam jeszcze kogoś dla ciebie, Lucy – zawołał doktor Harley Daniels, wchodząc przez podwójne drzwi do sterylnego pomieszczenia, gdzie prowadzili większość zajęć. Popychał przed sobą nosze na kółkach. Lucy Gatling, studentka trzeciego roku medycyny, podniosła na niego wzrok znad małego biurka, przy którym coś pisała. Wiedziała, że lekarz sądowy miał na myśli kolejne ciało, na którym mieli przeprowadzić sekcję. Jako studentka mogła jedynie obserwować, ale musiała się przyzwyczaić do widoku ludzkich zwłok. Przed pierwszą sekcją przekonywała samą siebie, że powinna się wyłączyć psychicznie od działań patologa i patrzeć na to, co się przed nią dzieje jak na film. I pomogło. Przynajmniej na trochę. RS

11 Lucy dobrze wiedziała, że jeśli chce być dobrym lekarzem, to będzie musiała całkowicie zwalczyć mdłości pojawiające się podczas sekcji. Długo nie mogła sobie z nimi poradzić, ale przynajmniej nauczyła się kontrolować swoje zewnętrzne reakcje. Nikt nie wiedział, co się z nią dzieje i jak to przeżywa. Doktor Daniels zaparkował wózek pod centralnie umieszczonymi światłami sufitowymi. Był wielkim, dość grubym i łysym mężczyzną, którego łatwiej było wziąć za profesjonalnego zapaśnika sumo niż za wybitnego znawcę medycyny sądowej, poświęcającego się odkrywaniu tajemnic śmierci. – Wiesz co? – zaczął patolog. – Każdy inny student, którego tu miałem przez pierwsze dwa tygodnie praktyki, zawsze odwracał głowę na widok wjeżdżającego wózka. – Mieliśmy tu wielkiego, krzepkiego faceta, który trzy razy zemdlał, zanim wreszcie poprosił o przeniesienie. Ale ty... – Lucy dostrzegła w jego oczach podziw – ty to jesteś dopiero... Lucy przyjęła to za komplement. Słyszała, że doktor Daniels nieczęsto bywał taki wylewny. Lekko skrzywiła usta w uśmiechu. „Ty to jesteś dopiero... ". Tak właśnie opisał ją kilka razy, zastanawiając się nad jej stoicyzmem w tak młodym wieku. Nikt nie zdawał sobie sprawy ani nawet nie podejrzewał, że ten jej szczególny rodzaj stoicyzmu był wypracowany, by powstrzymywać ocean łez. Gdyby pozwoliła sobie na wypłynięcie choćby jednej łzy, wtedy zupełnie nie mogłaby się powstrzymać od płaczu. I tak już by zostało przypuszczalnie na zawsze. Przynajmniej tak sądziła przez bardzo długi czas. Jako jedyne dziecko rodziców, którzy z dumą służyli w wojsku, całe jej życie było serią rozstań i zwalczania uczucia, że jest porzucana przez jednego lub drugiego rodzica. A RS

12 czasem przez obydwoje. Gdy okresy ich służby kolidowały z rodzicielstwem, była wysyłana do dziadków. Mieszkała w wielu krajach świata, a jej dom był tam, gdzie postawiła swoją walizkę. Włóczęgowski styl życia, do którego została zmuszona, nauczył ją już we wczesnym dzieciństwie, że nie uda się jej przytrzymać rodziców przy sobie na długo, nie będzie mogła pozostać w miejscach, gdzie świeżo nawiązała przyjaźnie. Z pewnością nie mogła się czuć beztrosko lub bezpiecznie ze względu na czyhające na nią z zewnątrz niebezpieczeństwa. Bardzo wcześnie odkryła, że jeśli pragnie bezpieczeństwa, to powinna go szukać wewnątrz siebie. To samo dotyczyło beztroski. Brała się ona z polegania tylko na sobie, bez względu na to, w której części świata się budziła lub z kim rozmawiała. Czuła się jak samotnik, bezpieczna i przekonana, że da sobie radę ze wszystkim, bez względu na okoliczności. Czasem jednak było jej przykro, że może ufać tylko sobie i nikomu więcej. No tak, teraz pojawił się przy niej ojciec, który po przejściu na emeryturę zamieszkał dość blisko. I choć było to dobre, jednak w szczerości ducha uważała, że ojcowskie uczucia przyszły trochę za późno. Lucy bardzo kochała porucznika Johna Gatlinga, ale nie była już małą dziewczynką, która potrzebuje ścisłych związków z ojcem. Nie istniała szansa na powrót do przeszłości i rozpoczęcie relacji rodzinnych od miejsca, w którym zostały one zerwane. To już minęło. I Lucy stała się zamknięta w sobie. Nikt nie widział, żeby płakała, gdy powiedziano jej o śmierci matki, gdzieś na drugiej półkuli. Poinformowano ją jedynie, że matka „zginęła na polu chwały". Podejrzewała, że ojciec też nie wiedział nic więcej. RS

13 „Zginęła na polu chwały". To było wyrażenie, które mogło mieć milion znaczeń i mogło wyjaśnić wszystko. W istocie nie znaczyło nic i nie wyjaśniało niczego, mimo to Lucy nie dopytywała się o szczegóły. Przynajmniej nie o szczegóły związane z wojskiem. Odpowiedzi, które miały związek z medycyną i ogólnie z życiem, i można je było uzyskać patrząc przez mikroskop, to była już inna sprawa. Jej dociekliwy umysł, jej chęć czynienia dobra, pomagania potrzebującym sprawiły, że zainteresowała się medycyną w nadziei, że będzie ją mogła wykorzystać zgodnie ze swoimi inten- cjami. Przynajmniej w naukach medycznych miała szansę rozwiązać kilka zagadek i odpowiedzieć na kilka kwestii. Może, jeśli jej się poszczęści, będą to odpowiedzi, które się komuś do czegoś w życiu przydadzą? – Kogo tu mamy? – zapytała, podchodząc do doktora Danielsa. Zanim lekarz sądowy zaczął mówić, Lucy sama sobie odpowiedziała. – Chwileczkę, czy to nie jest jeden z tych strażników więziennych, który zginął podczas ucieczki więźnia? – Spojrzała na rozcięcie w kształcie litery Y na jego tułowiu. – Czy pan już się nim zajmował? Lucy rozpoznała twarz mężczyzny, którą widziała wcześniej na pierwszej stronie gazety. Śmierć odebrała mu naturalne kolory i pozostawiła ziemistą szarość skóry. Zwróciła też uwagę na jego charakterystyczną, niemalże idealnie prostokątną twarz; jej kształt pozostał niezmieniony. – Zgubiliśmy dokumentację. Nawet mnie o to nie pytaj – wyjaśnił lekarz. – W każdej chwili możemy też dostać jego kolegę. Podtrzymują jego funkcje życiowe w szpitalu, ale kto wie, jak długo tak pociągnie. Lucy wyczuła ukrytą myśl w jego słowach. Tę umiejętność szybkiej oceny ludzi nabyła w swoim skomplikowanym dzieciństwie. – Pan lubi swoją pracę, prawda, doktorze? RS

14 Patolog zdziwił się, że o to zapytała. W końcu była tylko studentką, a on wykładowcą. Po chwili kamiennej ciszy jego zaokrąglone policzki wygięły się w uśmiechu. – Tak, lubię. Widzisz, „oni" się nie odszczekują. Nie wytykają ci, że nie masz kasy, ani nie dają do zrozumienia, że mają cię gdzieś. Biorąc pod uwagę jego gabaryty i typ urody, Lucy nie musiała wcale wysilać swojej imaginacji, by wyobrazić sobie lekarza jako dorastającego młodzieńca, prowadzącego życie na peryferiach „studenckiej diaspory". – Żywi ludzie też nie mają prawa tego robić. Dostrzegła miły błysk w jego oczach. – Zdziwiłabyś się, Lucy. Nie każdy posiada takie umiejętności postrzegania i rozumienia rzeczywistości jak ty. Lucy niedbale wzruszyła ramionami. Zawsze czuła się niezręcznie, gdy ktoś skupiał na niej swoją uwagę. W odróżnieniu od lekarza, Lucy lubiła żyć na peryferiach młodzieżowych trendów i szaleństw. – Wcale nie jestem taka niezwykła. – Myślę, że jesteś. Podniosła wzrok i spojrzała mu w oczy. Przez ułamek sekundy zamienili się rolami. – Doktorze Daniels... Patolog roześmiał się i pokręcił głową. Nawet jeśli kiedykolwiek miał jakieś poważne myśli z nią związane, to ona zgniotła je w zalążku. – Tak, wiem. Nie spotykasz się z ludźmi, z którymi pracujesz. Powiedz mi, bo jestem zwyczajnie ciekawy. Jak zamierzasz znaleźć sobie męża, jeśli odpychasz ludzi od siebie? RS

15 – Nie szukam męża. Pragnę skończyć uczelnię i zacząć karierę. Jak osiągnę ten etap, to wtedy pomyślę o związku – odpowiedziała dosadnym tonem, bo już nieraz zadawano jej podobne pytania. Skłamała. Nie planowała żadnego trwałego związku, a szczególnie nie takiego, który byłby oparty na romantycznych przeżyciach, co szczególnie miał na myśli doktor Daniels. Relacje miłosne leżały gdzieś na grząskich terytoriach niepewności. Matematyka i nauka dawały przejrzyste odpowiedzi na wszystko. A wybrana przez nią dziedzina – medycyna sądowa, miała do czynienia z faktami, które już zostały ujawnione. Związki międzyludzkie, czego już nauczyła się w życiu zarówno od rodziców, jak i od Jeffreya – jedynego chłopaka, w którym się zakochała w wieku siedemnastu lat, były dalekie od naukowej pewności i całkowicie nieprzewidywalne. A ona ceniła sobie pewność i oczywistość. – Zaczynamy? – zapytał Daniels, zakładając rękawice chirurgiczne. Nadszedł czas na sprawdzenie, czy ciało strażnika zawiera jakieś tajemnice do odkrycia. RS

16 ROZDZIAŁ DRUGI Emmett Jamison nie okazywał uczuć, był bardzo skryty. Niewiele rzeczy powodowało, że jego usta rozciągały się w uśmiechu. Najczęściej chmurzył się w zadumie albo wyrazem twarzy okazywał profesjonalną cierpliwość. Mimo to, gdy otworzył drzwi swojego pokoju hotelowego i zobaczył w nim Collina, jego oczy się rozświetliły. Nie zastanawiając się nawet chwili, rozłożył ramiona i objął nimi Collina. Silnie. Po męsku. – Dzięki, że przyjechałeś. – A jak mogłem nie przyjechać? – Nie tylko byli kuzynami, ale i przyjaciółmi. Nawet wtedy, gdy Emmett zginął na dnie butelki, kontaktował się telefonicznie od czasu do czasu tylko z Collinem. – Sam powiedziałeś w naszej wczorajszej rozmowie, że nie prosisz ludzi o przysługi. – Kuzyn wyglądał blado, jakby wynurzył się po długim czasie z jaskini, co w pewnym sensie było prawdą. – Naprawdę nie przypominam sobie, żebyś kiedykolwiek kogoś prosił o przysługę. – Rozejrzał się po pokoju. – Widzę, że nadal żyjesz po spartańsku. – Collin się uśmiechnął. Emmett wzruszył ramionami. – To tylko pokój hotelowy. Mnie w zupełności wystarcza. Collin skinął głową. W odróżnieniu od Jasona, Emmett nigdy nie potrzebował komfortu. Niewiele żądał od świata. Nie miał zbyt wielu rzeczy osobistych i całkowicie obce było mu konsumpcyjne podejście do życia. – Zostawię u ciebie swoje rzeczy, dopóki nie wezmę pokoju – oznajmił Collin, stawiając walizkę na podłodze. Przyjechał prosto z lotniska. Gdy pojawił się dziś przed pułkownikiem Eagletonem, uprzejmie prosząc o dwa tygodnie urlopu, szef z radością podpisał mu zgodę. RS

17 – Już zaczynałem myśleć, że poza pracą nie masz żadnego życia – stwierdził żartobliwie pułkownik. Tak było. Jego praca była dla niego całym życiem. Nie miał czasu na nic innego. Tak to sobie zaplanował i z tego się cieszył. Nie tylko specyfika pracy wyciągała go z tak zwanego domu – czyli miejsca, gdzie wieszał swój mundur. Collin, podobnie jak jego ojciec, miał dar wnikania w głąb ludzkiego umysłu. Potrafił bardzo szybko dowiedzieć się, dlaczego człowiek robił to, co robił. Jednak nie potrafił zastosować tego daru wobec siebie, a zwłaszcza wobec bliskich mu kobiet. Collin nie miał wątpliwości, że gdyby któraś ze znanych mu kobiet była poszukiwana listem gończym albo stała się celem dochodzenia, to z dużym prawdopodobieństwem potrafiłby wyczuć jej każdy następny ruch. Natomiast doskonale wiedział, że jeśli ta sama kobieta siedziałaby przy stoliku naprzeciwko niego w restauracji, to nie umiałby niczego o niej powiedzieć. Dawno temu doszedł do wniosku, że nie potrafił utrzymać związku z kobietą. Gdyby to potrafił, Paula z pewnością by z nim została. Cholera, pomyślał, patrząc jak kuzyn chowa swój garnitur do szafy, Paula mogła być jego żoną. Powinien o to zadbać, a nie tkwić w stanie narzeczeńskim przez sześć lat, licząc, że jakoś to samo się ułoży. A może takie było jego przeznaczenie? W swoim zawodowym życiu miał tyle ruchu, akcji, zamieszania, że gdy wracał do domu, pragnął spokoju, wyciszenia, odrobiny stabilności i kogoś, na kim mógłby polegać. Podejrzewał, że takie podejście do życia domowego sprawiało, że był postrzegany jako nudziarz. Czy był nudziarzem? RS

18 Koniuszki jego ust wykrzywiły się w uśmieszku na tę myśl. Zawsze go to śmieszyło. Każdy, kto wiedział coś o jego graniczącym ze śmiercią życiu pełnym niebezpieczeństw i zagrożeń, nie powiedziałby, że istnieje w nim choćby cień nudziarza. Lecz on pogodził się z myślą, że pragnienie życia w spokoju i ciszy, które znał chyba tylko z opowiadań, robiło z niego nudziarza. Instynkt mówił mu, że Paula zapewniłaby mu takie życie. Niestety, pozwolił jej się wymknąć. I nie odbyło się to wcale bez problemów. Dużo później zdał sobie sprawę, że Paula była cierpliwa, zdeterminowana, gotowa czekać. Lecz jemu wydawało się, że ma jeszcze dużo czasu, by opowiedzieć jej o swoich planach na przyszłość. Sądził, że dla nich zawsze będzie jakieś jutro. Tyle że gdy to jutro nastało, zobaczył ją w ramionach swojego najlepszego przyjaciela, składającą ślubną przysięgę. Poszedł na ich ślub, życzył im obydwojgu ze szczerego serca wszystkiego najlepszego, by później zamknąć swoje uczucia i uznać, że sam jest totalną porażką, jeśli chodzi o związki damsko–męskie. Nie winił za nic Pauli. Winą obarczył osobę, która zawiniła, czyli siebie. Tęsknił za Paulą jak jasna cholera. Nawet kilka lat po tym, jak już została panią Pollack. Nie miał pojęcia, dlaczego akurat teraz przypomniał sobie to wszystko i zaczął od nowa przeżywać. Aż się wkurzył na siebie. Może miało to związek ze spotkaniem z Emmettem, bo wiązało się ono z ich wspomnieniami, gdy byli o tyle lat młodsi i nadał pełni nadziei. I głupi. – Więc od czego zaczynamy? – zapytał, wychodząc na korytarz przed Emmettem. Kuzyn zatrzasnął za sobą drzwi. – Sprawdzimy najpierw, co wiedzą lokalne gliny? RS

19 – Dopiero wtedy, jak będzie to absolutnie koniecznie – odparł Emmett, kręcąc głową Collin doskonale go zrozumiał. – To znaczy jak się na nas napatoczą, tak? – Coś w tym stylu. – Na ustach Emmetta pojawił się cień uśmiechu, ale natychmiast zniknął. Prowadził Collina przez parking do swojego samochodu, poobijanego chevy, który najlepsze lata miał już dawno za sobą. – Pomyślałem, że najpierw spotkamy się z Ryanem Fortune'em. Chcę, żebyś go poznał. Opowiem ci o nim wszystko, co wiem. – Dobry plan – odpowiedział, pakując swoje metr osiemdziesiąt dwa na fotel pasażera. Bóle głowy były tak silne, że nieomal przestawał widzieć. Ryan Fortune musiał się wreszcie przyznać Lily, że miał przed sobą wyrok śmierci. I nie było już możliwości apelacji. Jego cudowna Lily za bardzo go kochała, żeby nie dostrzec, że coś się z nim dzieje. Początkowo podejrzewała, że jego tajemnice wynikają z jakichś afektów do innej kobiety, ostrzącej sobie na niego zęby. Lecz gdy tylko Ryan się o tym dowiedział, postanowił wyznać prawdę. Kazał jej wygodnie usiąść, wziął jej dłonie w swoje ręce i powiedział tak delikatnie, jak tylko potrafił, o nieoperacyjnym guzie mózgu, który wykradał go rodzinie wiele lat wcześniej, zanim powinien nastąpić kres jego życia. Trzymali się w objęciach i płakali. Nic innego nie mogli zrobić. Sześćdziesiątka wydaje się starością dla osoby dwudziestoletniej, lecz Ryanowi wydawało się, że jest jeszcze zbyt młody, by odejść na zawsze. Niestety, nikt go nie pytał o zdanie w tej kwestii. Mógł jedynie starać się wypełnić pozostałe mu dni wartościami najwyższymi dla ludzi, czyli miłością wobec najbliższych. RS

20 I mógłby to osiągnąć, gdyby nie przeklęte bóle głowy. Oczywiście, gdyby nie było guza mózgu, nie byłoby bólów głowy. Nie byłoby żadnej potrzeby, by na siłę kończyć pewne sprawy, zanim będzie za późno. To do- tyczyło głównie jego działalności dobroczynnej. Więc dalej ciągnął wszystko, jak biegacz podczas wyścigu, próbując wygrać z czasem. Oznaczało to, że niczego nie mógł odkładać na jutro, bo jutro mogło po prostu nie nadejść. Starając się przemóc ból, Ryan próbował przypomnieć sobie, o co prosił go Emmett Jamison. Nie znał go zbyt dobrze, ale był pod wrażeniem jego osobowości. I był mu niezmiernie wdzięczny za uratowanie Lily. Jego żona została uprowadzona i o mało nie zginęła. Porwano ją nie tylko dla pieniędzy, ale przede wszystkim, żeby udręczyć jego, Ryana. Gdyby stracił Lily na zawsze, jego udręka stałaby się... nie, nie będzie o tym myślał. Mogłoby się tak stać, gdyby nie zaangażowanie i poświęcenie Emmetta. Był teraz jego dłużnikiem. Pragnął zrobić wszystko, by pomóc mu odnaleźć jego brata–mordercę i oddać go w ręce sprawiedliwości. – Naprawdę nie wiem, co mogę ci więcej powiedzieć, Emmett. Nigdy nie poznałem Christophera i nie potrafiłbym nawet zidentyfikować jego zwłok. Te słowa skierował do Emmetta i jego kuzyna, który z nim przyjechał. Był to szczupły i muskularny mężczyzna o ogorzałej od słońca twarzy, wyglądający na trzydzieści pięć lat. Ryan wcale nie był zdziwiony, gdy dowiedział się od Emmetta, że jego kuzyn jest zawodowym żołnierzem. Collin właśnie kogoś takiego przypominał. Nie trzeba było wiele, by wyobrazić go sobie jako komandosa, zjeżdżającego po linie prosto z nieba. Był cichy, uprzejmy, ale roztaczał wokół siebie aurę siły i... nieśmiertelności. Wszyscy żołnierze Navy Seals, Rangers, Special Operations RS

21 mieli wokół siebie tę aurę. Musieli mieć. Bez wiary we własną nieśmiertelność nie potrafiliby przeprowadzać niebezpiecznych misji, których się podejmowali, i z ponadludzką odwagą stawiać czoła śmierci. – Rozumiem to doskonale, sir – odparł uprzejmie Collin. – Ale mój kuzyn – wskazał ruchem głowy na Emmetta – powiedział mi, że miał pan już do czynienia z Jasonem przy różnych okazjach, a to właśnie jego ścigamy. Collin nie dzielił się żadnymi poufnymi wiadomościami. Jason, morderca własnego brata i swojej konkubiny, wykorzystał sytuację, która mu się nadarzyła, i obietnicą łapówki przekonał jednego lub dwóch strażników więziennych, wiozących go do więzienia o najostrzejszym rygorze, by umożliwili mu ucieczkę. Collin nie znał szczegółów. Nikt ich nie znał, bo z trójki ludzi, która mogłaby cokolwiek w tej sprawie zeznać jedna była martwa, druga w śpiączce, a trzecia poszukiwana. Collin miał teraz nadzieję, że może dowie się czegoś szczególnego od Ryana Fortune'a, który był przecież celem gniewu Jasona. – Jason – powtórzył Ryan, potrząsając głową. Collin wymienił spojrzenia z Emmettem, nie rozumiejąc zachowania starszego pana. W głosie Ryana nie było ani strachu, ani złości, uczuć, których mógł się spodziewać. Zamiast tego był żal, coś, czego w istniejącym kontekście nie rozumiał. Ryan uśmiechnął się ironicznie do samego siebie. Pomyślał o tej nieszczęsnej, młodej kobiecie, Melissie, która starała się w bezwstydny sposób zdobyć jego afekty. Tak jakby miał zostawić Lily po tym wszystkim, co przeszedł, by się z nią ożenić. Dalekie od niewinnych podchody Melissy powinny być dla niego pierwszym ostrzeżeniem, że z Jasonem było coś nie w porządku. Lecz mąż nie powinien być winiony za to, co robiła jego żona i vice RS

22 versa. A Ryan zawsze wierzył w ludzkie dobro. Często się jednak okazywało, że tego dobra wcale w ludziach nie było. – Mężczyzna nie cierpi, gdy dowiaduje się za późno, że tak kiepsko potrafi ocenić zachowania innych ludzi – wyznał Ryan. – Obawiam się, że Jason jest perfekcyjnym kameleonem. Posiadał wszystkie cechy, których wymagało jego stanowisko. A długo szukałem odpowiedniego człowieka. To wszystko było spiskiem, narzędziem, które wykorzystał Jason Jamison, podając się wtedy za niejakiego Wilkesa, byle tylko być blisko Ryana. Przewrotność jego działań zadziwiała Ryana. Do tej pory stykał się z podobnym zachowaniem w sensacyjnych filmach, ale nigdy w swoim własnym życiu. – Sądziłem, że jest najlepszym kandydatem na kierownika do firmy mojego bratanka – ciągnął dalej Ryan. – Ja już wtedy byłem tam jedynie doradcą. Ani razu, gdy z nim rozmawiałem, a było ku temu wiele okazji, nie dostrzegałem w jego oczach niczego, co mogłoby świadczyć o tym, że tak bardzo mnie nienawidzi. – On jest przykładem podręcznikowego socjopaty – oświadczył spokojnym głosem Collin. – Nie chciał, żeby pan cokolwiek wyczuł. Dopóki nie dopnie swojego celu, socjopata może być kimkolwiek zechce. Takie bestie jak on doskonale to potrafią. Collin mówił o swoim kuzynie. O kimś z kim dorastał. A co więcej – o bracie Emmetta. Jednak jedno spojrzenie na kuzyna dało mu do zrozumienia, że Emmett miał wobec swojego brata uczucia podobne jak do grzechotnika. Ryan chrząknął. Nie czuł się zbyt komfortowo podczas tej rozmowy. Niewiele z tego wszystkiego rozumiał. Spojrzał na Emmetta, który stracił o wiele więcej. RS

23 Czy Emmett go winił za te wydarzenia? Ryan odpowiedziałby, że nie, ale jego umiejętności rozumienia postaw ludzi praktycznie przestały istnieć. Ból w skroniach nasilił się. – Przysięgam, że nie miałem nic wspólnego z biedą twojego dziadka. Nie wiedziałem o... Emmett podniósł rękę do góry, powstrzymując dalsze tłumaczenia. Nie przyjechał tu, żeby naruszać dumę Ryana Fortune'a ani by wzbudzać w nim jakiekolwiek poczucie winy. Nie był adwokatem swojego dziadka, bo według niego dziadek sam był sobie winien. – Wszyscy znają twoją dobroczynność, Ryan – oświadczył Emmett. Emmett nigdy nie miał tak dobrego kontaktu z dziadkiem jak Jason. Może dlatego, że widział go takim, jaki był. Zgorzkniałym człowiekiem, który w kimś innym upatrywał źródła swoich własnych klęsk. – Dziadek dawno już stracił rozum. – Niestety, żyją na tym świecie ludzie, którzy nie potrafią przyjąć odpowiedzialności za własne niepowodzenia – dodał Collin. Ryan uśmiechnął się lekko. Ból znowu się nasilił. Nie wiedział, jak długo jeszcze będzie mógł z nimi rozmawiać. Czuł się paskudnie. Widząc to, Collin postanowił nie zadręczać go już pytaniami. – Może powinniśmy złożyć wizytę lekarzowi sądowemu i zobaczyć, czy on czegoś ciekawego nie odkrył? Collin zdawał sobie sprawę, że zdobywanie informacji będzie wymagało wielkiego sprytu. W obecnych czasach informacje były poufne i zastrzeżone. Gdyby pokazał lekarzowi swoją legitymację służbową, mogłoby to być zrozumiane, że odwiedza go służbowo, a on nie lubił kłamać w takich sytuacjach. Ale jeśli „przypadkowo" lekarz pozna jego tożsamość, to może uda RS