gosiag

  • Dokumenty396
  • Odsłony75 957
  • Obserwuję125
  • Rozmiar dokumentów645.0 MB
  • Ilość pobrań43 180

01 nocna lowczyni j. frost

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :967.4 KB
Rozszerzenie:pdf

01 nocna lowczyni j. frost.pdf

gosiag EBooki nocna łowczyni
Użytkownik gosiag wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 198 stron)

Jeaniene Frost W PÓŁ DROGI DO GROBU CYKL „NOCNA ŁOWCZYNI” Przełożyła Anna Reszka Wydawnictwo MAG Warszawa 2011

PODZIĘKOWANIA Przede wszystkim muszę podziękować Bogu, że dał mi pokręconą wyobraźnię i poczucie humoru. Ponieważ mam jedno i drugie, odkąd pamiętam, wiem, że nie mogę winić nikogo innego. Wyrazy najszczerszego uznania należą się mojej zdumiewającej agentce Rachel Vater, która przeczytała jeszcze bardzo surowy rękopis i powiedziała: „To jest dobre. A teraz to popraw”. Bez jej niestrudzonych wysiłków i zachęty moja powieść nigdy nie ujrzałaby światła dziennego. Jestem również wdzięczna mojemu wydawcy Erice Tsang, za niewiarygodny entuzjazm i wsparcie, ponieważ bez niej tej strony z podziękowaniami w ogóle by nie było. Dziękuję Ci bardzo, Eriko, za to, że moje marzenie się spełniło. Serdecznie dziękuję mojej rodzinie, za to, że jest tak ważną częścią mojego życia. I ostatnie, ale najważniejsze podziękowania składam mojemu mężowi. Nie wystarczyłoby tu miejsca, żeby wymienić wszystko to, za co jestem mu wdzięczna.

PIERWSZY Zesztywniałam na widok błyskających za mną czerwonych i niebieskich świateł. Nie potrafiłabym wyjaśnić, co znajduje się na tyle mojej furgonetki. Zjechałam na pobocze i wstrzymałam oddech, kiedy szeryf podszedł do okna. – Dobry wieczór, panie władzo! Coś nie w porządku? – Grałam czystą niewinność i jednocześnie modliłam się w duchu, żeby nie zdradziły mnie oczy. Panuj nad sobą. Wiesz, co się dzieje, kiedy się zdenerwujesz. – Tak, ma pani stłuczone tylne światło. Prawo jazdy i dowód rejestracyjny, proszę. Cholera. To musiało się stać w chwili, gdy załadowałam furgonetkę. Wtedy liczyła się szybkość, a nie precyzja. Wręczyłam szeryfowi swoje prawdziwe prawo jazdy, a on poświecił latarką na zdjęcie, a potem na moją twarz. – Catherine Crawfield. Jest pani córką Justiny Crawfield, tak? Z sadu wiśniowego Crawfieldów? – Tak – potwierdziłam uprzejmie i obojętnie, jakbym nie miała się czego obawiać. – Cóż, Catherine, jest prawie czwarta rano. Co pani robi poza domem o tak późnej porze? Nie mogłam powiedzieć mu prawdy, jeśli nie chciałam napytać sobie biedy. Albo trafić na dłużej do pokoju bez klamek. – Nie mogłam spać, więc wybrałam się na przejażdżkę. Ku mojemu przerażeniu szeryf ruszył na tył furgonetki i poświecił do środka. – Co pani ma w bagażniku? Och, nic takiego. Tylko martwe ciało i siekierę przykryte plandeką. – Wiśnie z sadu moich dziadków. – Gdyby moje serce biło głośniej, ogłuszyłoby faceta. – Naprawdę? – Szeryf trącił latarką stos worków. – Jeden chyba przecieka. – Nie szkodzi. – Mój głos przypominał pisk. – Zawsze przeciekają. Dlatego przewożę je starą furgonetką, bo potem trudno jest doczyścić bagażnik. Odetchnęłam z ulgą, kiedy policjant wrócił do okna. – Jeździ pani po nocy, bo nie może spać? – Wykrzywił usta w znaczącym grymasie, przesuwając wzrokiem po moim obcisłym topie i potarganych włosach. – Myśli pani, że w to uwierzę? Na tę jawną insynuację omal nie straciłam panowania nad sobą. Szeryf uznał, że wracam z gorącej randki. W powietrzu zawisły niewypowiedziane słowa, wciąż te same od prawie dwudziestu trzech lat. Zupełnie jak matka, co? Niełatwo być bękartem w małej mieścinie, gdzie ludzie za dużo plotkują. Można by sądzić, że w dzisiejszych czasach takie rzeczy nie mają znaczenia, ale Licking Falls w Ohio rządziło się własnymi zasadami. W najlepszym razie archaicznymi. Z wielkim trudem pohamowałam gniew. Kiedy byłam wściekła, ludzka strona mojej natury schodziła ze mnie jak wylinka. – Czy to może zostać między nami, szeryfie? – Zamrugałam z miną niewiniątka. Na martwego teraz faceta wcześniej podziałała. – Obiecuję, że czegoś podobnego nie zrobię.

Szeryf wsunął palce za pasek i zmierzył mnie wzrokiem. Wielkie brzuszysko napierało na materiał koszuli, ale powstrzymałam się od komentarza na temat jego tuszy i oddechu cuchnącego piwem. W końcu policjant się uśmiechnął, pokazując krzywy przedni ząb. – Jedź do domu, Catherine Crawfield, i napraw to światło. – Tak jest! Z ulgą włączyłam silnik i ruszyłam. Uff, niewiele brakowało. Następnym razem muszę być ostrożniejsza. * * * Ludzie skarżyli się, że w rodzinnych szafach mają szkielety albo ojców próżniaków. Jeśli chodzi o mnie, i jedno, i drugie było prawdą. Och, nie zrozumcie mnie źle. Nie od początku wiedziałam, kim jestem. Matka, jedyna osoba znająca tajemnicę, wyznała mi prawdę, kiedy skończyłam szesnaście lat. Dorastając, odkrywałam w sobie zdolności, których brakowało innym dzieciom, ale kiedy pytałam o nie matkę, gniewała się i zabraniała mi o nich mówić. Nauczyłam się więc zachowywać pewne rzeczy dla siebie, ukrywać różnice. Dla wszystkich byłam po prostu dziwna. Bez przyjaciół. Lubiłam włóczyć się o dziwnych porach i miałam osobliwie bladą cerę. Nawet dziadkowie nie wiedzieli, co we mnie siedzi. Tak samo zresztą jak ci, na których polowałam. Z czasem moje weekendy zaczęły wyglądać podobnie. Odwiedzałam kluby znajdujące się w odległości trzech godzin jazdy od domu, szukając okazji. Ale nie takich, jakie miał na myśli dobry szeryf, tylko zupełnie innego rodzaju. Piłam jak smok i czekałam, że poderwie mnie ktoś szczególny. Ktoś, kogo później planowałam zakopać w ziemi, o ile nie dam się zabić. Robiłam to od sześciu lat. Może chciałam umrzeć? Doprawdy, zabawne, zważywszy na to, że w rzeczywistości byłam półmartwa. Dlatego właśnie niedawna przygoda z szeryfem nie powstrzymała mnie przed wyjściem w następny piątek. Przynajmniej wiedziałam, że w ten sposób uszczęśliwię choć jedną osobę. Moją matkę. No cóż, miała prawo czuć urazę, a ja po prostu chciałam, żeby wyładowała ją na mnie. Głośna rytmiczna muzyka uderzyła mnie jak obuchem, mój puls natychmiast przyśpieszył. Ostrożnie ruszyłam przez tłum, starając się wyłapać charakterystyczne wibracje. W lokalu panował tłok, jak zwykle w piątkowy wieczór. Po godzinie krążenia po sali ogarnęło mnie lekkie zniechęcenie. Wyglądało na to, że w klubie są dzisiaj tylko ludzie. Z westchnieniem usiadłam przy barze i zamówiłam dżin z tonikiem. Postawił mi go kiedyś pierwszy człowiek, który próbował mnie zabić. Teraz sama wybierałam ten drink. I kto mówi, że nie jestem sentymentalna? Od czasu do czasu podchodzili do mnie różni mężczyźni. Najwyraźniej widok młodej samotnej kobiety był dla nich sygnałem do działania. Spławiałam ich uprzejmie albo trochę nieuprzejmie, zależnie od tego, jak bardzo byli natarczywi. Nie przyszłam tutaj na podryw. Po moim pierwszym chłopaku Dannym straciłam ochotę na randki. Jeśli facet był żywy, zupełnie mnie nie interesował. Nic dziwnego, że nie miałam żadnego życia miłosnego. Po kolejnych trzech drinkach postanowiłam znowu przejść się po klubie, skoro nie poszczęściło mi się w roli przynęty. Zbliżała się północ i do tej pory nic – oprócz alkoholu, narkotyków i tańców. W drugim końcu sali znajdowały się boksy. Kiedy je mijałam, poczułam tchnienie naładowanego powietrza. Ktoś był blisko. Albo raczej coś. Zatrzymałam się i rozejrzałam, wykonując powolny obrót. W półmroku zobaczyłam czubek głowy mężczyzny. Jego włosy były prawie białe w błyskających światłach, ale na twarzy nie miał zmarszczek. Zagłębienia i kontury zmieniły się w rysy, kiedy podniósł wzrok i zobaczył, że go obserwuję. Brwi miał wyraźnie ciemniejsze niż włosy, które okazały się jasnoblond. Oczy też były ciemne, zbyt głęboko osadzone, żebym mogła

dostrzec kolor. Kości policzkowe wyglądały jak wyciosane z marmuru, a pod kołnierzykiem koszuli dostrzegłam nieskazitelną kremową skórę. Bingo. Przywołałam na twarz fałszywy uśmiech, nieśpiesznym, przesadnie chwiejnym krokiem podeszłam do nieznajomego i usiadłam naprzeciwko niego. – Cześć, przystojniaku – powiedziałam swoim najbardziej uwodzicielskim głosem. – Nie teraz. Rzucił te słowa z naciskiem i wyraźnym brytyjskim akcentem. Wybałuszyłam oczy i pomyślałam, że może jednak wypiłam za dużo i źle go zrozumiałam. – Słucham? – Jestem zajęty. – Mówił ze zniecierpliwieniem i lekką irytacją. Całkiem zgłupiałam. Czyżbym się pomyliła? Żeby się upewnić, wyciągnęłam rękę i przesunęłam lekko palcem po jego dłoni. I jakby poraził mnie prąd. Oczywiście, że to nie człowiek. – Zastanawiałam się, eee... – Jąkając się, szukałam w myślach właściwych słów. Szczerze mówiąc, nigdy wcześniej coś takiego mi się nie zdarzyło. Zwykle tacy jak on byli łatwą zdobyczą. Nie wiedziałam, jak w tej sytuacji poradziłby sobie prawdziwy zawodowiec. – Masz ochotę na bzykanko? Aż się przeraziłam, słysząc te słowa. Z trudem powstrzymałam odruch, żeby zakryć dłonią usta. Nigdy wcześniej nie mówiłam takich rzeczy. Mężczyzna odwrócił się do mnie z powrotem, krzywiąc wargi w grymasie rozbawienia. Spojrzenie ciemnych oczu przesunęło się po mnie taksująco. – Zła pora, skarbie. Musisz poczekać. Bądź grzeczną dziewczynką i zmykaj. Sam cię znajdę. Odprawił mnie pstryknięciem palców. Wstałam potulnie i odeszłam, kręcąc głową, kompletnie oszołomiona takim obrotem wydarzeń. I jak teraz miałam go zabić? Nadal zdezorientowana, ruszyłam do łazienki, żeby obejrzeć się w lustrze. Mimo jaskrawego karmazynowego koloru włosy były w porządku. Poza tym miałam na sobie swój szczęśliwy top, dzięki któremu dwóch ostatnich facetów spotkał zasłużony los. Wyszczerzyłam zęby do swojego odbicia. Nic się do nich nie przykleiło. Potem uniosłam ramię i powąchałam pachę. Nie śmierdziała. Więc o co chodziło? A jeśli... ten facet by gejem? Przez chwilę rozważałam tę myśl. Wszystko jest możliwe... sama byłam tego najlepszym dowodem. A gdybym go poobserwowała? Zobaczyła, kogo spróbuje poderwać: mężczyznę czy kobietę? Powziąwszy decyzję, wyszłam z łazienki z nową determinacją. Nieznajomy zniknął. Stolik, przy którym siedział, był pusty. W powietrzu też nie wyczułam jego wibracji. Z rosnącą niecierpliwością przeszukałam wzrokiem salę, parkiet do tańca, boksy. Ani śladu. Musiałam za dużo czasu zmarnować w łazience. Przeklinając w duchu, poszłam do baru i zamówiłam nowego drinka. Alkohol nie przytępiał mi zmysłów, ale picie przynajmniej było jakimś zajęciem, a w tym momencie czułam się zupełnie bezproduktywna. – Piękne panie nie powinny pić same – usłyszałam obok czyjś głos. Odwróciłam się, żeby zgasić intruza, ale ugryzłam się w język, kiedy zobaczyłam, że mój adorator jest martwy jak Elvis. Jego blond włosy były o cztery tony jaśniejsze niż u tamtego pierwszego, oczy turkusowe. Do diabła, to moja szczęśliwa noc. – Rzeczywiście nie znoszę pić sama. Facet uśmiechnął się, pokazując ładne kwadratowe zęby. Żebym lepiej mógł cię gryźć, moja droga. – Jest pani sama? – A chciałby pan? – Zalotnie zatrzepotałam rzęsami. Na Boga, ten mi się nie wymknie. – Bardzo bym chciał. – Uśmiechnął się szerzej, obniżył głos. Boże, ale oni mieli tembr. Większość z nich mogłaby dorabiać sobie w sekstełefonie.

– Byłam sama, ale teraz jestem z panem. Kokieteryjnie przekrzywiłam głowę, demonstrując szyję. Facet zagapił się na nią i oblizał wargi. Bardzo dobrze, jest głodny. – Jak masz na imię, śliczna pani? – Cat Raven. – Skrót od Catherine i od koloru włosów pierwszego mężczyzny, który próbował mnie zabić. Widzicie? Jednak jestem sentymentalna. Jeszcze szerszy uśmiech. – Jakie niezwykłe nazwisko. On przedstawił się jako Kevin. Miał dwadzieścia osiem lat i był architektem. Przynajmniej tak twierdził. Niedawno się zaręczył, ale narzeczona go rzuciła i teraz on po prostu szukał miłej dziewczyny, żeby się ustatkować. Jakimś cudem udało mi się nie zakrztusić drinkiem. Ale kit! Za chwilę facet zacznie kreślić obraz podmiejskiego domku ze sztachetowym płotem. Oczywiście nie pozwoli mi wezwać taksówki. Jakie to niegrzeczne, że moi znajomi wyszli z klubu beze mnie. I jakie miłe z jego strony, że chce mnie odwieźć do domu. A przy okazji, ma mi coś do pokazania. Cóż, ja również. Doświadczenie nauczyło mnie, że dużo łatwiej pozbyć się samochodu, w którym nikogo nie zabito. Kiedy więc facet wykonał swój ruch, otworzyłam drzwi od strony pasażera i z krzykiem udawanego przerażenia uciekłam z jego volkswagena. Jak większość z nich ten palant też wybrał odludną okolicę, więc nie musiałam się martwić, że jakiś Dobry Samarytanin usłyszy moje wrzaski. Podążył za mną nieśpiesznym, odmierzonym krokiem, w przeciwieństwie do mojego chwiejnego i niezdarnego. W pewnym momencie udałam, że się potykam. Kiedy zamajaczył nade mną, pisnęłam dla większego efektu. Jego twarz się zmieniła zgodnie z prawdziwą naturą. Groźny uśmiech obnażył kły, których wcześniej nie było, niebieskie oczy rozjarzyły się strasznym zielonym blaskiem. Zaczęłam się cofać, jednocześnie ukradkiem wsuwając rękę do kieszeni. – Nie rób mi krzywdy! Mój prześladowca ukląkł i chwycił mnie za kark. – To będzie bolało tylko chwilę. I wtedy zaatakowałam. Moja ręka wystrzeliła w górę wyćwiczonym ruchem, broń przeszyła serce napastnika. Przekręciłam ją dwa razy, aż jego twarz zwiotczała, a z oczu zniknęło światło. Dźgnęłam ostatni raz, odepchnęłam trupa od siebie i wytarłam o spodnie zakrwawione dłonie. – Miałeś rację. – Byłam zdyszana z wysiłku. – Bolało tylko przez chwilę. * * * W drodze powrotnej do domu pogwizdywałam. Noc jednak nie okazała się zupełnie stracona. Jeden uciekł, ale drugi już nigdy nie będzie grasował w ciemności nocy. Matka spała w naszym wspólnym pokoju, więc stwierdziłam, że opowiem jej wszystko rano. W weekendy to było pierwsze pytanie, które mi zadawała. „Dopadłaś któregoś, Catherine?”. O, tak, dopadłam! I to bez żadnych obrażeń ani zatrzymania przez policję. Czy można prosić o więcej? Byłam w tak dobrym nastroju, że postanowiłam następnej nocy spróbować w tym samym klubie. W okolicy działała niebezpieczna pijawka, a ja musiałam ją powstrzymać, tak czy nie? Dlatego przez cały dzień ze zniecierpliwieniem zajmowałam się zwykłymi domowymi pracami. Matka i ja mieszkałyśmy z dziadkami w skromnym piętrowym domku, który kiedyś był stodołą. Stał na odludziu, otoczony akrami ziemi, co było mi na rękę. Wyszłam o dziewiątej. W klubie znowu panował tłok, jak to w sobotnią noc. Muzyka była równie głośna, twarze równie puste. Pierwsza rundka po sali nie przyniosła żadnych rezultatów, co trochę zepsuło mi

humor. Ruszyłam do baru. Tym razem nie usłyszałam ostrzegawczego trzeszczenia powietrza, tylko od razu głos. – Gotowa na to, żebym cię przeleciał? – Co? Odwróciłam się gwałtownie, żeby zrównać z ziemią bezczelnego typa, i zamarłam. To był on. Na moją twarz wypłynął rumieniec, kiedy sobie przypomniałam, co mówiłam zeszłej nocy. Najwyraźniej facet też to zapamiętał. – A, tak... cóż... – Jak właściwie można zareagować na taki tekst? – Uhm, może najpierw drinka? Piwo czy...? – Nie kłopocz się – przerwał mi bezceremonialnie i przesunął palcem po mojej brodzie. – Chodźmy. – Teraz? – Rozejrzałam się, kompletnie zaskoczona. – Tak, teraz. Rozmyśliłaś się, skarbie? W jego oczach widziałam wyzwanie i błysk, którego nie potrafiłam rozszyfrować. Nie chciałam ryzykować, że znowu go zgubię, więc sięgnęłam po torebkę i wskazałam na drzwi. – Prowadź. – Nie. – Uśmiechnął się niepokojąco. – Panie pierwsze. Wyszłam z klubu, kilka razy oglądając się przez ramię. Na parkingu facet spojrzał na mnie wyczekująco. – Idź po auto i wynośmy się stąd – powiedział. – Auto? Ja... ja nie mam auta. A gdzie jest twój samochód? – Starałam się zachować spokój, ale w środku cała się trzęsłam. Było inaczej niż zwykle i wcale mi się to nie podobało. – Przyjechałem motocyklem. Masz ochotę się przejechać? – Motocyklem? – Nie, nie miałam ochoty. Potrzebowałam dużego bagażnika. Nie zamierzałam przewozić ciała na kierownicy. Poza tym nie umiem prowadzić motoru. – Hm, weźmiemy mój pojazd. Stoi tam. Ruszyłam do furgonetki, pamiętając o tym, żeby się zataczać i iść chwiejnym krokiem. Facet powinien myśleć, że się upiłam. – Myślałem, że nie masz auta! – zawołał za mną. Zatrzymałam się w pół kroku i odwróciłam. Cholera. – Przypomniałam sobie, że jednak mam – rzuciłam. – Chyba za dużo wypiłam. Chcesz prowadzić? – Nie, dzięki – odparł natychmiast. Z jakiegoś powodu jego brytyjski akcent zaczął działać mi na nerwy. Spróbowałam jeszcze raz. On musiał prowadzić. Broń miałam w prawej nogawce spodni, bo wcześniej zawsze siedziałam na miejscu pasażera. – Naprawdę uważam, że ty powinieneś prowadzić – stwierdziłam z krzywym uśmiechem. – Kręci mi się w głowie. Nie chcę wpakować nas na drzewo. Nie podziałało. – Jeśli chcesz tylko gadać przez całą noc... – Nie! Słysząc nutę desperacji w moim głosie, facet uniósł brew. – To znaczy, jesteś taki przystojny i... – Co się, do diabła, mówi w takim momencie? – Naprawdę bardzo tego chcę. Nieznajomy stłumił śmiech, jego ciemne oczy rozbłysły. Na koszulę z kołnierzykiem miał niedbale narzuconą kurtkę dżinsową. W świetle ulicznych latarni jego kości policzkowe były jeszcze bardziej wydatne. Nigdy wcześniej nie widziałam takich cyzelowanych rysów. Zmierzył mnie wzrokiem od stóp do głów, językiem przesunął po dolnej wardze.

– No dobrze, ruszajmy. Ty prowadzisz. Bez słowa zajął miejsce pasażera. Nie miałam innego wyjścia, jak usiąść za kierownicą. Ruszyłam w stronę autostrady. Minuty mijały, a ja nie wiedziałam, co mówić. Cisza była denerwująca. Mężczyzna się nie odzywał, ale czułam, że przesuwa po mnie wzrokiem. W końcu nie mogłam dłużej znieść milczenia i napięcia, więc wyskoczyłam z pierwszym pytaniem, jakie przyszło mi do głowy. – Jak masz na imię? – A czy to ważne? Zerknęłam w bok i napotkałam jego spojrzenie. Oczy miał tak ciemne, że prawie czarne. Znowu dostrzegłam w nich wyraz chłodnego wyzwania, niemej prowokacji. Było to co najmniej deprymujące. Wszyscy jego poprzednicy chętnie wdawali się w pogawędki. – Po prostu chciałam wiedzieć. Ja mam na imię Cat. – Zjechałam z autostrady na żwirową drogę prowadzącą do jeziora. – Cat, hm? Z tego miejsca wyglądasz mi bardziej na Kitten. Szybko odwróciłam głowę i łypnęłam na niego z irytacją. Poczekaj, ja też się zabawię. – Cat – powtórzyłam twardo. – Cat Raven. – Jak sobie życzysz, Kitten Tweedy. Gwałtownie wcisnęłam hamulce. – Masz jakiś problem? Uniósł ciemne brwi. – Żadnego, słonko. Zatrzymaliśmy się na dobre? Tutaj mam cię zerżnąć? I znowu ten nieznośny rumieniec po jego dosadnej odzywce. – Eee, nie. Trochę dalej. Tam jest ładniej. – Wjechałam głębiej w las. Zaśmiał się cicho. – Nie wątpię, kochanie. Zaparkowałam furgonetkę w moim ulubionym miejscu randek i spojrzałam w bok. Facet siedział bez ruchu. W żaden sposób nie mogłam sięgnąć po niespodziankę ukrytą w spodniach. Odchrząknęłam i wskazałam na drzewa. – Nie chcesz wyjść i... mnie zerżnąć? – To słowo dziwnie smakowało w moich ustach, ale było chyba lepsze niż „pieprzyć”. Lekki uśmiech rozjaśnił jego twarz. – O, nie. Wolę tutaj. Lubię to robić w furgonetce. – Cóż... – Cholera, co teraz? Nie uda się. – Tu jest za mało miejsca. – Zaczęłam otwierać drzwi. Nieznajomy nawet nie drgnął. – Całkiem dużo, Kitten. Ja zostaję. – Nie nazywaj mnie Kitten – warknęłam tonem ostrzejszym, niż dyktowałby rozsądek, ale byłam już poważnie zaniepokojona. Im szybciej ten typek będzie naprawdę martwy, tym lepiej. – Zdejmij ubranie – polecił krótko. – Zobaczmy, co tam masz. – Słucham? – Tego było już za wiele. – Chyba nie zamierzałaś pieprzyć się ze mną w ubraniu, Kitten? – rzucił drwiąco. – Ale może wystarczy, jak zdejmiesz majtki. No, dalej. Nie zmarnujmy całej cholernej nocy. Jeszcze tego pożałuje. Miałam nadzieję, że wtedy zaboli jak diabli. Popatrzyłam na niego z wyniosłym uśmiechem. – Ty pierwszy. Facet błysnął w uśmiechu normalnymi zębami.

– Nieśmiała ptaszyna? Nie przypuszczałem, że taka jesteś, sądząc po tym, jak mnie zaczepiłaś i bez ogródek oznajmiłaś, czego ode mnie chcesz. Może w takim razie rozbierzemy się równocześnie? Drań. Było to najbrzydsze słowo, jakie zdołałam wymyślić, kiedy zaczęłam majstrować przy guzikach dżinsów, zarazem obserwując go czujnie. Facet nonszalancko rozpiął spodnie i zdjął koszulę, obnażając twardy, gładki, jasny brzuch. Nigdy wcześniej nie pozwoliłam, żeby sprawy zaszły tak daleko. Byłam zakłopotana, że ręce mi się trzęsły, kiedy ściągałam dżinsy, jednocześnie sięgając do kieszeni. – Popatrz, skarbie, co tu dla ciebie mam. Zerknęłam w dół i... czym prędzej uciekłam spojrzeniem. Już prawie trzymałam w dłoni broń, potrzebowałam jeszcze jednej sekundy... Załatwiła mnie własna wstydliwość. Kiedy odwróciłam wzrok, żeby na niego nie patrzeć, nie zauważyłam, że facet zaciska dłoń. Jego pięść z niewiarygodną szybkością zetknęła się z moją głową. Zobaczyłam rozbłysk światła i poczułam przeszywający ból. Potem zapadły ciemność i cisza.

DRUGI Wydawało mi się, że coś wwierca się w mój mózg. Bardzo powoli otworzyłam oczy i zamrugałam w blasku nieosłoniętej lampy. W porównaniu z nią słońce wydawało się blade. Ręce miałam uniesione, bolały mnie nadgarstki, a łupanie w głowie sprawiło, że pochyliłam się i zwymiotowałam. – Pan kotek był chory i leżał w łóżeczku. Gdy usłyszałam drwiący głos, fala przerażenia zmiotła cały ból. Na widok stojącego przede mną prześladowcy zadrżałam. – I przyszedł kot doktor: „Jak się masz, koteczku?”. Wampir uśmiechnął się do mnie nieprzyjemnie. Próbowałam się odsunąć i stwierdziłam, że ręce mam przykute łańcuchem do ściany. Nogi też miałam skrępowane. Byłam w samych majtkach i staniku. Top, spodnie i rękawiczki gdzieś przepadły. O, Boże! – A teraz, skarbie, przejdźmy do interesów. – Z jego głosu zniknął kpiący ton, oczy stwardniały w kulki ciemnego granitu. – Dla kogo pracujesz? Pytanie zaskoczyło mnie tak bardzo, że minęła chwila, zanim odpowiedziałam. – Dla nikogo. – Brednie. – Wymówił to słowo takim tonem, że nie musiałam wiedzieć, co ono znaczy, by się domyślić, że wampir mi nie wierzy. Skuliłam się, kiedy podszedł bliżej. – Dla kogo pracujesz? – powtórzył jeszcze groźniejszym głosem. – Dla nikogo. Moja głowa odskoczyła do tyłu, kiedy mnie spoliczkował. Łzy napłynęły mi do oczu, ale nie pozwoliłam, żeby spłynęły po policzkach. Nie chciałam się mazać przed śmiercią. – Idź do diabła. Aż zadzwoniło mi w uszach. Tym razem w ustach poczułam smak krwi. – Jeszcze raz pytam, dla kogo pracujesz? Spiorunowałam go wzrokiem i wyrzuciłam z siebie buntowniczo: – Dla nikogo, dupku! W pierwszej chwili osłupiał, a potem zakołysał się na piętach i roześmiał tak głośno, że zaświdrowało mi w uszach. Gdy odzyskał panowanie nad sobą, nachylił się i jego usta znalazły się kilka cali od mojej twarzy. W blasku lampy zalśniły Idy. – Wiem, że kłamiesz – powiedział szeptem. Opuścił głowę tak, że musnął ustami moją szyję. Zesztywniałam, modląc się w duchu o siłę, żeby nie błagać o życie. Chłodny oddech owiał moją skórę. – Wiem, że kłamiesz – ciągnął. – Zeszłej nocy szukałem pewnego faceta. Kiedy wreszcie go dostrzegłem, właśnie wychodził z klubu z tą samą ładną, rudowłosą dziewczyną, która zaczepiła mnie dzień wcześniej. Ruszyłem za wami, bo pomyślałem sobie, że go dopadnę, kiedy będzie tobą zajęty. Zamiast tego zobaczyłem, jak wbijasz kołek w jego serce, i to jaki kołek – Triumfalnie zamachał mi przed oczami moją własną zmodyfikowaną bronią. – Drewno na zewnątrz, srebro w środku. Made in America! Puf, i diabeł znika! Ale na tym się nie skończyło. Wrzuciłaś trupa do bagażnika i pojechałaś do swojej furgonetki. Tam odrąbałaś mu głowę i pogrzebałaś go w

kawałkach. Potem wróciłaś do domu, pogwizdując wesołą melodyjkę. Jak, do licha, udało ci się coś takiego zrobić, hę? Nie pracujesz dla nikogo? Więc dlaczego, kiedy tu wącham... – przysunął nos do mojego obojczyka i wciągnął powietrze – czuję coś innego niż człowieka? Słaby, ale wyraźny zapach wampira. Musisz mieć szefa. Daje ci czasami do wypicia trochę swojej krwi, tak? Dzięki niej jesteś silniejsza i szybsza, choć pozostajesz tylko człowiekiem. My, biedne wampiry, nawet nie zdążymy się zorientować, co nas czeka. Widzimy tylko... jedzenie. Jednym palcem dotknął lekko mojego galopującego pulsu. – A teraz, po raz ostatni, nim zapomnę o manierach, pytam, kto jest twoim szefem? Spojrzałam na niego, mając świadomość, że to ostatnia twarz, jaką widzę w życiu. Ogarnęła mnie gorycz, ale szybko się jej pozbyłam. Nie będę się skarżyć. Może świat będzie lepszym miejscem dzięki temu, co zrobiłam. Tylko tego mogłam sobie życzyć, więc postanowiłam, że skoro zaraz i tak umrę, powiem swojemu katowi prawdę. – Nie mam szefa. – Mój głos ociekał jadem. Nie musiałam być uprzejma. – Chcesz wiedzieć, dlaczego pachnę jak człowiek i wampir? Bo właśnie tym jestem. Przed wielu laty moja matka poszła na randkę z miłym facetem. Okazał się wampirem i zgwałcił ją. Pięć miesięcy później urodziłam się ja, przedwcześnie, ale w pełni rozwinięta, z całą masą ciekawych talentów. Kiedy matka w końcu powiedziała mi prawdę o ojcu, obiecałam, że ją pomszczę, zabijając każdego wampira, jakiego wytropię. Żeby nikt więcej nie cierpiał tak jak ona. Od tamtej pory matka boi się wychodzić z domu! Polowałam dla niej i jedyną rzeczą, jakiej żałuję, umierając, jest to, że nie zabiorę cię ze sobą! Ostatnie zdanie wykrzyczałam mu w twarz, a następnie zamknęłam oczy i przygotowałam się na śmiertelny cios. Nic. Żadnego dźwięku, żadnego uderzenia, żadnego bólu. Po chwili rozchyliłam powieki i zobaczyłam, że mój oprawca stuka palcem po brodzie i patrzy na mnie z wyrazem namysłu w oczach. – No więc? – Ze strachu i rezygnacji prawie załamał mi się głos. – Zabij mnie wreszcie, ty żałosna pijawko! Wampir rzucił mi rozbawione spojrzenie. – No, no, i całujesz swoją mamusię tymi ustami? – Nie waż się mówić o mojej matce, morderco! Tacy jak ty nie mają do tego prawa! Po jego wargach przemknął cień uśmiechu. – Przyganiał kocioł garnkowi? Widziałem, jak sama zabijasz. I jeśli mówisz prawdę, niewiele się ode mnie różnisz. Potrząsnęłam głową. – Nie jestem taka jak ty! Wy jesteście potworami, które polują na niewinnych ludzi. Nic nie obchodzi was życie, które komuś zabieracie. Ja zabijałam wampiry, ale tylko te, które mnie zaatakowały. Miały pecha, że byłam na to przygotowana. Może mam trochę przeklętej krwi w swoich żyłach, ale przynajmniej wykorzystuję ją, żeby... – Och, ucisz się wreszcie! – przerwał mi zirytowanym tonem, jakby karcił dziecko. – Zawsze tyle paplasz? Nic dziwnego, że tamci faceci rzucali ci się do gardła. Trudno ich za to winić. Zaniemówiłam, wybałuszając oczy. W tym momencie w pełni zrozumiałam sens zwrotu: „Jakby tego było mało”. Ten wampir najpierw mnie spoliczkował, potem obrażał, a na koniec zamorduje. – Niechętnie przerywam ci użalanie się nad nieszczęsnym losem współbraci, ale zabijesz mnie wreszcie czy nie? – Odważne słowa, pomyślałam. W każdy razie lepsze to niż mazgajstwo. Nie zdążyłam mrugnąć okiem, kiedy jego usta dotknęły tętniącej żyły na mojej szyi. Zamarłam, czując na skórze ostre kły. Proszę, nie pozwól mi błagać. Proszę, nie pozwól mi błagać. Nagle wampir się cofnął, a ja zadrżałam ze strachu i ulgi.

– Tak ci się śpieszy, żeby umrzeć? – Uniósł brew. – Nic z tego, dopóki nie odpowiesz na jeszcze parę pytań. – Dlaczego sądzisz, że odpowiem? Skrzywił się. – Wierz mi, że będziesz wolała odpowiedzieć. Odchrząknęłam i spróbowałam uspokoić łomoczące serce. Nie muszę sama wzywać go dzwonkiem na kolację. – Co chciałbyś wiedzieć? Może ci powiem. Jego uśmieszek stał się szerszy. Miło było wiedzieć, że jedno z nas dobrze się bawi. – Dzielna mała Kitten, muszę ci to oddać. A więc, dobrze. Przypuśćmy, że wierzę, że jesteś dzieckiem człowieka i wampira. Takie rzeczy właściwie się nie zdarzają, ale jeszcze do tego wrócimy. Powiedzmy również, że wierzę, że chodzisz po klubach i polujesz na złych martwych, żeby pomścić mamusię. Pozostaje pytanie: jak się nauczyłaś nas zabijać? To nie jest powszechna umiejętność. Większość ludzi myśli, że sprawę załatwi dobre stare drewno. W dodatku próbujesz mi wmówić, że nigdy wcześniej nie miałaś do czynienia z wampirami, nie licząc zabijania ich. W chwili, kiedy moje życie dobiegało końca i czekała mnie straszna śmierć, wyrzuciłam z siebie pierwsze słowa, które przyszły mi do głowy. – Masz coś do picia? Byle nie ze skrzepami albo zaklasyfikowane jako zero minus albo B plus. Wampir prychnął z rozbawieniem. – Spragniona? Co za zbieg okoliczności, bo ja też, skarbie. Po tych niepokojących słowach wyjął z kieszeni kurtki butelkę, przytknął mi ją do ust i przechylił. Ręce miałam skute, więc ścisnęłam szyjkę zębami. To była whisky. Zapiekła mnie w przełyku, ale wypiłam ją do ostatniej kropli. Westchnęłam i wypuściłam butelkę z ust. Spadła prosto w dłonie wampira. Ten przechylił ją do góry dnem, najwyraźniej zdziwiony, że jest pusta. – Gdybym wiedział, że jesteś taka zachłanna, poczęstowałbym cię czymś tańszym. Zamierzasz odejść z fasonem? Wzruszyłam ramionami. – O co chodzi? Krew z whisky gorzej smakuje? Ze zmartwienia na pewno będę przewracać się w grobie. Mam nadzieję, że się udławisz, palancie. Znowu się roześmiał. – Dobrze ci idzie, Kitten! Ale dość marnowania czasu. Skąd wiedziałaś, jakiej broni używać, skoro nie nauczył cię tego żaden wampir? Kolejne niezdarne wzruszenie ramionami. – Nie wiedziałam. Och, kiedy poznałam prawdę o swoim ojcu, przeczytałam setki książek albo więcej o... twoim gatunku. Każda doradzała co innego: krzyże, światło słoneczne, drewno albo srebro. Tak naprawdę zadecydował szczęśliwy traf. Pewnej nocy zaczepił mnie w klubie wampir, a potem wziął na przejażdżkę. Oczywiście był bardzo miły, do chwili kiedy próbował pożreć mnie żywcem. Postanowiłam, że go zabiję albo sama przy tym zginę, a miałam przy sobie tylko sztylecik z rękojeścią w kształcie krzyża. Okazał się skuteczny, choć trochę to wszystko trwało. W ten sposób dowiedziałam się o srebrze. Później odkryłam, że drewno wcale nie działa. Ta nauka kosztowała mnie ładną bliznę na udzie. Tamten wampir wyśmiał mnie, widząc mój kołek. Najwyraźniej nie bał się drewna. A potem, kiedy robiłam jabłka w karmelowej polewie, przyszło mi do głowy, żeby ukryć srebro w czymś, co wampir uzna za nieszkodliwe. Pomysł okazał się dobry. Większość z was jest tak zajęta wgapianiem się w moją szyję, że nie widzicie, kiedy wyciągam swojego poręcznego przyjaciela. I oto cała historia.

Wampir wolno pokiwał głową, a następnie przeszył mnie wzrokiem i powiedział: – Twierdzisz, że cholerne jabłka w karmelu i książki nauczyły cię zabijać wampiry? Właśnie to próbujesz mi wmówić? – Zaczął chodzić przede mną w tę i z powrotem. – Mamy cholerne szczęście, że ostatnie pokolenia są w większości prawie analfabetami, bo inaczej bylibyśmy w poważnym kłopocie. Rany! – Odrzucił głowę do tyłu i wybuchnął głębokim, grzmiącym śmiechem. – To najzabawniejsza cholerna bajeczka, jaką słyszałem od dziesięcioleci! – Zbliżył się do mnie, nadal rozbawiony. – Skąd wiedziałaś, że jest wampirem. Zorientowałaś się od razu, jak go zobaczyłaś, czy odkryłaś to dopiero, kiedy próbował dobrać się do twoich arterii? Szczerze mówiąc, sama nie znałam odpowiedzi na to pytanie. Po prostu wiedziałam. – Po pierwsze, twój gatunek wygląda inaczej. Wasza skóra wydaje się niemal... przezroczysta. Poruszcie się inaczej, lekko, z większą swobodą. A kiedy jesteście w pobliżu, wyczuwam was w powietrzu. Jakby było naładowane. Zadowolony? Usłyszałeś to, co chciałeś usłyszeć? – Rozpaczliwie starałam się nie tracić odwagi, ale ta pogawędka dużo mnie kosztowała. Została mi już tylko nonszalancja. – Prawie. Ile wampirów zabiłaś? Nie kłam, bo i tak to zauważę. Zacisnęłam usta, rozważając, czy jednak nie skłamać mimo jego ostrzeżenia. Byłoby lepiej, gdyby myślał, że zabiłam tylko kilka? Chyba że to w ogóle nie miało znaczenia. Skoro potrafił mnie przejrzeć, mógłby postanowić najpierw trochę się zabawić. Jest tyle rzeczy gorszych od śmierci... – Szesnastu, łącznie z twoim przyjacielem z zeszłej nocy. – Szczerość zwyciężyła. – Szesnastu? – powtórzył z niedowierzaniem, przyglądając mi się uważnie. – Załatwiłaś szesnaście wampirów samym kołkiem i dekoltem? Zaczynam się wstydzić za mój rodzaj. – Zabiłabym więcej, gdybym nie była za młoda, żeby wchodzić do barów, głównego terenu łowieckiego wampirów, a w dodatku musiałam na jakiś czas się wycofać, kiedy mój dziadek chorował. – I tyle, jeśli chodzi o moje postanowienie, żeby go bardziej nie zdenerwować. Wampir nagle zniknął, a ja gapiłam się na miejsce, w którym przed chwilą stał. Trzeba mu przyznać, że poruszał się szybko. Szybciej niż inne wampiry, które widziałam w akcji. Przeklęłam się w duchu za moją niecierpliwość. Gdybym zaczekała z polowaniem do następnego weekendu. Gdybym... Kiedy zostałam sama, wyciągnęłam szyję, żeby się rozejrzeć. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że znajduję się w jaskini. W de słyszałam kapanie wody, w środku było ciemno nawet jak na mój wzrok. Obok mnie świeciła się tylko jedna naga żarówka. Resztę skrywała czerń tak kompletna jak w moich koszmarach. Z oddali dobiegało echo kroków mojego prześladowcy, ale nie miałam pojęcia, z jak daleka. Korzystając z okazji, zacisnęłam palce na kajdankach i pociągnęłam je z całej siły. Na czoło wystąpił mi pot, nogi zadrżały z wysiłku. Wszystkie mięśnie podporządkowałam jednemu celowi. Rozległ się zgrzyt metalu o kamień i grzechot ocierających się o siebie łańcuchów, a potem nagle zgasło jedyne światło. Usłyszałam śmiech w ciemności i oklapłam, całkiem zrezygnowana. – Przykro mi, ale nic z tego. One nie pękną, podobnie jak ty. Ale dobrze, że próbujesz. Nie zniósłbym myśli, że złamałem twojego ducha. Nie miałbym żadnej zabawy. – Nienawidzę cię. – Żeby nie szlochać, odwróciłam twarz od wampira i zacisnęłam powieki. „Ojcze nasz, który jesteś w niebie, święć się imię Twoje.. – Już czas, skarbie. „Przyjdź królestwo Twoje, bądź wola Twoja...”. Miałam zamknięte oczy, ale poczułam, że wampir zbliża się i przywiera do mnie całym ciałem. Nic nie mogłam na to poradzić, ale oddychałam z trudem, urywanie. Kat odgarnął włosy z mojej szyi. „...Jako w niebie, tak i na ziemi”.

Przytknął usta do mojej szyi, językiem zaczął powoli zataczać kółka wokół pulsującej żyły. Przycisnęłam plecy do ściany, jakbym chciała zniknąć w skale, ale zimny, twardy wapień stanowił przeszkodę nie do pokonania. Poczułam nacisk ostrych zębów na wyeksponowanej, wrażliwej arterii. Wampir muskał nosem moją szyję jak głodny lew gazelę. – Ostatnia szansa, Kitten. Dla kogo pracujesz? Powiedz mi prawdę, a pozwolę ci żyć. – Powiedziałam prawdę. – Ten piskliwy szept nie mógł wydostać się z mojego gardła. Szum krwi w uszach był ogłuszający. Nadal miałam zaciśnięte powieki? Chyba nie, bo widziałam słabą zielonkawą poświatę w ciemności. Oczy wampira. – Nie wierzę ci... – Cicho wypowiedziane słowa spadły na mnie jak cios siekiery. „Amen”. – Jasna cholera, twoje oczy! Tak głęboko pogrążyłam się w żarliwej modlitwie, że nie poczułam, jak wampir się odsuwa. Teraz gapił się na mnie z wyszczerzonymi kłami i niedowierzaniem na twarzy oświetlonej zielonym blaskiem moich oczu. Jego też przybrały podobny odcień i zaczęły się jarzyć. Szmaragdowe promienie połączyły się ze sobą. – Tylko spójrz na swoje cholerne oczy! Chwycił moją głowę w dłonie, jakby chciał ją odkręcić. Nadal oszołomiona po oczekiwaniu na śmierć, wymamrotałam: – Nie muszę. Już je widziałam. Zmieniają kolor z szarego na zielony, kiedy jestem zdenerwowana. Zadowolony? Teraz będę ci lepiej smakować? Puścił mnie jak oparzony. Ja osunęłam się w łańcuchach, kompletnie bez sił po tym, jak adrenalina odpłynęła z moich żył. Byłam jak w letargu, kręciło mi się w głowie. Jego kroki odbiły się echem od kamiennych ścian. – Niech to szlag! Mówisz prawdę. Twoje serce bije, ale tylko wampiry mają oczy, które jarzą się na zielono. To niewiarygodne! – Cieszę się, że jesteś podekscytowany. – Zerknęłam na niego przez włosy, które opadły mi na twarz. W niemal całkowitej ciemności zobaczyłam, że wampir chodzi w tę i z powrotem szybkim krokiem, bardzo poruszony. Jego oczy znowu były ciemne, zielony blask przygasł. – Świetnie! Właściwie to może się przydać. – Co może się przydać? Zabij mnie wreszcie albo wypuść. Jestem zmęczona. Odwrócił się rozpromieniony i z powrotem włączył lampę. Zabłysło takie samo ostre światło jak poprzednio, oblało jego rysy jak woda. Wyglądał upiornie i zarazem pięknie w tym blasku, niczym upadły anioł. – Jak bardzo chciałabyś poprzeć słowa czynami? – Co? – Powiedzieć, że byłam zdezorientowana, to mało. Chwilę wcześniej od wieczności dzielił mnie mały krok, a teraz mój niedoszły zabójca bawił się w zgadywanki. – Mogę cię zabić albo wypuścić, ale pod pewnymi warunkami. Twój wybór. Nie mogę uwolnić cię tak po prostu, bo na pewno próbowałabyś przebić mnie kołkiem. – A kto tu jest spryciarzem? – Szczerze mówiąc, nie wierzyłam, że mnie wypuści. To musiał być jakiś podstęp. – Widzisz, siedzimy w tej samej łodzi, skarbie – ciągnął, jakbym w ogóle się nie odezwała. – Ty polujesz na wampiry, ja poluję na wampiry. Oboje mamy swoje powody i oboje mamy swoje problemy. One potrafią wyczuć moją obecność, więc cholernie trudno mi je podejść, żeby wcześniej się nie zorientowały i nie próbowały uciec. Przy tobie natomiast, z tą twoją soczystą żyłą, czują się całkiem swobodnie, ale nie jesteś dostatecznie silna, żeby dopaść naprawdę grubą rybę. Może i pokonałaś paru żółtodziobów, góra dwudziestoletnich, ledwo wyrosłych z pieluch. Ale mistrz... taki jak ja... – Ściszył głos do przenikliwego szeptu. – Nie dałabyś rady zabić mnie

dwoma płonącymi kołkami. Chwilę później oblizywałbym zęby. Dlatego proponuję układ. Możesz nadal robić to, co kochasz najbardziej, czyli zabijać wampiry, ale będziesz polować tyko na te, które ja ci wskażę. Bez wyjątków. Ty jesteś przynętą, ja haczykiem. Uważam, że to świetny pomysł. To był sen. Bardzo, bardzo zły sen, wywołany zatruciem wątroby przez zbyt wiele dżinu z tonikiem. Układ z diabłem. Za cenę duszy? Wampir patrzył na mnie wyczekująco i jednocześnie groźnie. Wiedziałam, co się stanie, jeśli odmówię. Nie potrzeba kieliszka, piję z butelki! Szczęśliwa godzina, z moją krwią z beczki. Jeśli się zgodzę, przystąpię do spółki z czystym złem. Wampir tupnął nogą. – Nie mamy całej nocy. Robię się coraz głodniejszy i mogę zaraz się rozmyślić. – Zgoda. – Słowo samo wypłynęło z moich ust. Gdybym się zastanowiła, nigdy bym go nie wypowiedziała. – Ale mam swój warunek. – Naprawdę? – Wampir znowu się zaśmiał. Rany, ale wesoły facet. – W twojej obecnej sytuacji raczej nie możesz stawiać warunków. Wysunęłam brodę do przodu. Duma albo niebezpieczeństwo, wybieraj. – Po prostu rzucam ci wyzwanie, żebyś poparł słowa czynami. Stwierdziłeś, że nie wytrzymałabym dłużej niż kilka minut, nawet gdybym miała dwa kołki. Rozkuj mnie, oddaj mi moją własność i przekonajmy się. Zwycięzca bierze wszystko. W jego oczach rozbłysło szczere zainteresowanie, na ustach zatańczył chytry uśmiech. – A czego ty zażądasz, jeśli wygrasz? – Twojej śmierci – rzuciłam otwarcie. – Skoro zdołam cię pokonać, nie będziesz mi potrzebny. Gdybym pozwoliła ci odejść, próbowałbyś mnie później dopaść. Sam powiedziałeś, że ja tak bym zrobiła. Jeśli zwyciężysz, będę grać według twoich zasad. – Wiesz co, kotku, jesteś przykuta do ściany, więc mógłbym po prostu wychylić długiego, smakowitego drinka prosto z twojej szyi i wrócić do swoich spraw. Mówiąc mi takie rzeczy, igrasz z losem. – Nie wyglądasz mi na osobnika, który wiąże dziewczynę, a potem ją wykorzystuje – zauważyłam śmiało. – Wyglądasz mi na kogoś, kto lubi niebezpieczeństwo. Bo dlaczego wampir miałby polować na wampiry? No więc? Wchodzisz w to czy mnie wypuszczasz? – Wstrzymałam oddech. Nadeszła chwila prawdy. Podszedł wolno i przesunął po mnie wzrokiem, unosząc brew. Wyjął z kieszeni metalowy klucz i pomachał nim przede mną. Następnie włożył go do kajdanek i przekręcił. Łańcuchy opadły z brzękiem. – Zobaczmy, co tam masz – powiedział w końcu. Po raz drugi tej nocy.

TRZECI Stanęliśmy naprzeciwko siebie pośrodku dużej jaskini. Podłoże było nierówne – kamienie i ziemia. Byłam znowu w swoich ciuchach, ale bez rękawiczek, z kołkiem i moim specjalnym sztyletem w rękach. Wampir oczywiście się roześmiał, kiedy zażądałam ubrania. Stwierdził, że obcisłe dżinsy mogą krępować mi ruchy. Ja na to odpowiedziałam cierpko, że mniejsza o swobodę ruchów, bo nie będę z nim walczyć w samej bieliźnie. Okazało się, że w jaskini jest więcej światła. Nie miałam pojęcia, skąd wampir wziął w niej elektryczność, ale to było najmniejsze z moich zmartwień. Znajdowaliśmy się pod ziemią, a ja nie miałam pojęcia, która jest godzina. Mógł być już świt albo nadal głęboka noc. Przez chwilę się zastanawiałam, czy jeszcze kiedyś ujrzę słońce. Wampir miał na sobie to samo ubranie co wcześniej. Najwyraźniej nie martwił się o płynność ruchów. W jego oczach płonęła niecierpliwość, kiedy strzelił kostkami i wykonał kilka obrotów głową. Ja miałam spocone dłonie. Rękawiczki chyba mimo wszystko byłyby dobrym pomysłem. – No, dobrze, Kitten. Jestem dżentelmenem, więc pozwolę ci pierwszej spróbować. No, śmiało. Zaatakowałam go bez dalszej zachęty, najszybciej, jak potrafiłam, z wycelowaną w niego morderczą bronią. Mój przeciwnik zatoczył półkrąg, tak że z impetem przeleciałam obok niego. Zachichotał irytująco. – Uprawiasz jogging, skarbie? Zatrzymałam się i gniewnie łypnęłam na niego przez ramię. Boże w niebiosach, ależ był szybki! Jego ruchy zlewały się w moich oczach w zamazaną plamę. Zebrałam odwagę i zamarkowałam szeroki cios prawą ręką nad głową. Kiedy uniósł ramię, żeby go sparować, cięłam nisko lewą ręką, a w zamian dostałam potężnego kopniaka w brzuch. Zgięta wpół, zobaczyłam, że wampir ogląda swoje ubranie, marszcząc brwi. – Lubiłem tę koszulę, a ty ją zniszczyłaś. Wyprostowałam się powoli, oddychając głęboko, żeby zapanować nad bólem brzucha. Zanim zdążyłam mrugnąć, przeciwnik uderzył mnie pięścią w bok głowy tak mocno, że zobaczyłam gwiazdy. Zaczęłam na oślep kopać, młócić pięściami i dźgać we wszystko, co znalazło się blisko mnie. Na mnie z kolei spadały ciężkie i szybkie ciosy. Jeszcze raz zaatakowałam z całą siłą, choć oddech miałam urywany, a w oczach mgłę. Nagle pomieszczenie zawirowało wokół mnie, a ja poleciałam w tył. Ostre skały rozcięły mi skórę. Wampir stał jakieś dziesięć stóp od miejsca, gdzie leżałam. Zdeklasował mnie w bezpośrednim pojedynku. Czułam się tak, jakbym spadła z urwiska, natomiast na nim nie było prawie żadnych śladów stoczonej właśnie walki. Pod wpływem nagłego olśnienia rzuciłam sztyletem. Broń poleciała z niewiarygodną szybkością i wbiła się w pierś wampira. Niestety, za wysoko. – Cholera jasna, kobieto, to boli! – ryknął zaskoczony, wyrywając nóż z piersi. Z rany pociekła krew, ale czerwony strumyk zatrzymał się raptownie, jakby ktoś zakręcił kurek. Wbrew powszechnemu mniemaniu wampiry krwawią na czerwono. Ku własnej konsternacji zostałam z tylko jedną sztuką broni, a nawet nie udało mi się choć na chwilę

unieszkodliwić przeciwnika. Zebrałam siły, zerwałam się na równe nogi i ruszyłam ku niemu ciężkim krokiem. – Masz dość? – Zmierzył mnie wzrokiem i wciągnął powietrze nosem. Jeden raz. Zamrugałam zdziwiona. Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby wampir oddychał. Ja sapałam jak lokomotywa. Pot ściekał mi z czoła. – Jeszcze nie. Kolejny zamazany ruch i wampir znalazł się tuż przy mnie. Blokowałam cios za ciosem i sama próbowałam zadać kilka, ale on był zbyt szybki. Pięści łomotały mnie z brutalną siłą. Ja rozpaczliwie dźgałam kołkiem w to, co znajdowało się najbliżej, lecz ani razu nie trafiłam w serce. Po dziesięciu minutach, które wydawały mi się wiecznością, padłam na ziemię po raz ostatni. I nie mogłam się ruszyć. Spojrzałam na przeciwnika spod opuchniętych powiek. Pomyślałam tępo, że już nie muszę się zastanawiać nad jego warunkami. Umierałam od ran. Wszystko wokół mnie miało kolor czerwony. Blaknący z każdą chwilą. – Teraz już masz dosyć? Nie mogłam mówić, nie mogłam kiwnąć głową, nie mogłam myśleć. Zamiast odpowiedzieć, zemdlałam. Byłam w stanie wykonać tylko tę jedną czynność. * * * Pod sobą miałam coś miękkiego. Dryfowałam. Unosiłam się na chmurze, przykryta puchem. Zanurzyłam się w niego głębiej, a wtedy on przemówił do mnie zirytowanym głosem: – Jeśli zamierzasz zabrać mi całą pościel, możesz równie dobrze spać na podłodze! Co? Od kiedy to chmury się złościły, w dodatku po angielsku? Kiedy otworzyłam oczy, stwierdziłam z przerażeniem, że leżę w łóżku z wampirem. I rzeczywiście ściągnęłam na siebie cały koc. Zerwałam się jak oparzona i rąbnęłam głową o niski sufit. – Auu! – Masując obolałe miejsce, rozejrzałam się z lękiem. Jak się tutaj znalazłam? Dlaczego nie byłam w śpiączce po pobiciu? Prawdę mówiąc, czułam się... dobrze. Nie licząc łagodnego wstrząsu mózgu, który sama sobie zafundowałam. Cofnęłam się jak najdalej w róg łóżka. Nie widziałam żadnego wyjścia z tej małej wapiennej pieczary. – Dlaczego nie jestem w szpitalu? – Uzdrowiłem cię – odparł wampir beznamiętnie, jakby mówił o herbacie. Zdrętwiała ze strachu sprawdziłam puls. Boże, chyba mnie nie zmienił! Nie, moje serce biło mocno. – Jak? – Krwią oczywiście. A jak inaczej? Oparty na łokciach, mierzył mnie wzrokiem ze zniecierpliwieniem i znużeniem. Przebrał się w świeżą koszulę. Nawet nie chciałam wiedzieć, co ma na sobie pod kocem. – Powiedz, co mi zrobiłeś! Przewrócił oczami na mój histeryczny wybuch, wziął poduszkę i ubił ją, przytulając do siebie. Ten ludzki gest wyglądał niesamowicie. Kto wiedział, że wampiry lubią mieć strzepnięte poduszki? – Dałem ci kilka kropli mojej krwi. Uznałem, że nie potrzebujesz jej dużo, skoro jesteś mieszańcem. Pewnie w naturalny sposób szybko zdrowiejesz, ale z drugiej strony, dostałaś niezłe lanie. To oczywiście twoja wina, bo sama zaproponowałaś ten głupi pojedynek. A teraz, jeśli pozwolisz... Jest dzień, a ja padam z nóg. W dodatku, z tego wszystkiego nawet nie zjadłem porządnego posiłku. – Krew wampira leczy?

Zamknął oczy i powiedział: – Sugerujesz, że tego nie wiedziałaś? Ależ z ciebie ignorantka, jeśli chodzi o własny rodzaj. – To twój rodzaj, a nie mój. Nawet nie drgnął. – Skoro tak twierdzisz, Kitten. – Czy więcej krwi by mnie zmieniło? Ile to jest za dużo? Łypnął na mnie groźnie jednym okiem. – Posłuchaj, koniec lekcji, idę spać, a ty się zamkniesz. Później, gdy się obudzę, zajmiemy się wszystkimi niuansami naszej umowy. A do tego czasu daj człowiekowi trochę pospać. – Pokaż mi drogę do wyjścia i możesz sobie spać, ile chcesz. – Znowu się rozejrzałam, ale nie dostrzegłam żadnych drzwi. Wampir prychnął. – Jasne. Może również przyniosę ci broń, a potem zamknę oczy, kiedy ty będziesz wiercić dziury moim sercu? Wykluczone. Będziesz tutaj, dopóki cię nie wypuszczę. I nie próbuj uciekać, bo ci się nie uda. A teraz proponuję, żebyś odpoczęła, bo jeśli dłużej nie dasz mi spać, nabiorę ochoty na śniadanie. Zrozumiałaś? – Zacisnął powieki. – Nie będę spać z tobą – oświadczyłam z oburzeniem. Usłyszałam szelest, a po chwili w twarz uderzyło mnie zwinięte prześcieradło. – Więc śpij na podłodze. I tak wciąż kradniesz mi pościel. Nie mając innego wyjścia, położyłam się na zimnym kamieniu. Prześcieradło nie chroniło przed chłodem, nie mówiąc o twardym podłożu. Wierciłam się, bezskutecznie próbując ułożyć się wygodniej, aż w końcu się poddałam i położyłam głowę na rękach. I tak było to lepsze niż leżenie w jednym łóżku z tym potworem. Wolałabym spać na gwoździach. Cisza panująca w jaskini koiła. Upewniłam się co do kolejnej kwestii: wampiry nie chrapią. Po jakimś czasie zasnęłam. Pewnie upłynęło kilka godzin, ale mnie się wydawało, że tylko minuty. Czyjaś ręka niezbyt łagodnie potrząsnęła mną, a w uszach rozbrzmiał głos budzący strach. – Wstawaj i bierzmy się do roboty. Moje kości zatrzeszczały żałośnie, kiedy wstałam z kamiennej posadzki i się przeciągnęłam. Wampir uśmiechnął się na ten dźwięk. – Dobrze ci tak, skoro chciałaś mnie zabić. Ostatni gość, który tego próbował, skończył nie tylko ze sztywnym karkiem. Masz szczęście, że możesz okazać się użyteczna, bo inaczej już byłabyś tylko rumieńcem na moich policzkach. – Tak, to ja, wielka szczęściara. – Uwięziona w jaskini z wampirem zabójcą. Wampir pogroził mi palcem. – Nie narzekaj. Zaraz otrzymasz pierwszej klasy edukację w dziedzinie nosferatu. Wierz mi, niewielu ludzi ma okazję nauczyć się takich rzeczy. Choć z drugiej strony, tak naprawdę nie jesteś człowiekiem. – Przestań tak mówić. Jestem bardziej człowiekiem niż... potworem. – O, tak, wkrótce się dowiemy, o ile bardziej. Odsuń się od ściany. Posłuchałam go, bo nie miałam dużego wyboru w tym małym pomieszczeniu, a nie chciałam być blisko niego. Wampir stanął przed kamienną ścianą, pod którą spałam, i chwycił ją oburącz. Z łatwością wyjął z niej skalny blok i odstawił go na bok. Ukazała się szczelina dostatecznie szeroka, żeby można się było przez nią przecisnąć. A więc w ten sposób dostaliśmy się do grobowca. – Chodź – rzucił przez ramię mój gospodarz, wchodząc do ciemnej czeluści. – Nie ociągaj się. Kiedy wcisnęłam się w wąski otwór, pęcherz przypomniał mi, że moje organy funkcjonują normalnie.

– Hm... eee, nie przypuszczam... – Do diabła z uprzejmościami. – Jest tutaj łazienka? Jedno z nas nadal ma działające nerki. Wampir zatrzymał się raptownie i uniósł brew. Przez otwory w wapiennym sklepieniu wpadały do środka wąskie promienie światła, tworząc we wnętrzu jaskini wzór z przecinających się linii. A więc był dzień. – Myślisz, że to kwitnący hotel? Może jeszcze spytasz o bidet? Straszliwie zakłopotana, wyburczałam: – Jeśli nie lubisz bałaganu, proponuję, żebyś pokazał mi właściwe miejsce, i to szybko. Dźwięk, który wydobył się z jego piersi, zabrzmiał podobnie do westchnienia. – Idź za mną. Nie potknij się i nie skręć sobie czegoś, bo, niech mnie diabli, nie będę cię niósł. Zobaczmy, co uda nam się znaleźć. Przeklęta baba! Wlokąc się za nim w stronę, z której dochodził plusk wody, wyobrażałam sobie, jak się wije przebity kołkiem. Wizja była taka wyraźna, że niemal się uśmiechnęłam. – Tam. – Pokazał mi skupisko głazów, które wyglądały, jakby zwieszały się nad małym strumieniem. – Woda płynie w dół. Możesz wspiąć się na te skały i zrobić swoje. Gdy pobiegłam we wskazanym kierunku, on zawołał za mną z nutą irytacji w głosie: – A przy okazji, jeśli myślisz, że skoczysz i stąd wypłyniesz, ostrzegam, że to zły pomysł! Woda ma jakieś dziesięć stopni, a strumień wije się przez trzy kilometry, nim opuści jaskinię. Dużo wcześniej dostałabyś hipotermii. Niezbyt przyjemna perspektywa: trząść się z zimna i zgubić w ciemnościach, kiedy zaczną się halucynacje. Poza tym zerwałabyś naszą umowę. A ja bym cię znalazł. I byłbym bardzo, bardzo niezadowolony. Ton jego głosu sprawił, że te słowa zabrzmiały groźniej niż mierzenie z pistoletu. Ogarnęła mnie rozpacz. Rzeczywiście miałam taki pomysł. – Zobaczymy się wkrótce. – Wampir odszedł kawałek dalej i stanął plecami do mnie. Westchnęłam, wdrapałam się na skały i, balansując nad przepaścią, odpowiedziałam na naglący zew natury. – Pewnie nie mogę liczyć na papier toaletowy?! – zawołałam, siląc się na nonszalancję. W odpowiedzi usłyszałam wybuch śmiechu. – Wpiszę go na listę zakupów, Kitten. – Przestań nazywać mnie Kitten. Mam na imię Cat. – Zeszłam na dół i stanęłam na nieco pewniejszym gruncie. – A przy okazji, jak ty masz na imię? Nie powiedziałeś mi. Jeśli mamy... razem pracować, powinnam wiedzieć, jak się do ciebie zwracać. Chyba że wolisz reagować na wyzwiska. Odwrócił się twarzą do mnie i wykrzywił usta. Stopy miał szeroko rozstawione, biodra lekko wysunięte do przodu. Jasne włosy okalały mu twarz gęstymi falami. W rozproszonym, łagodnym świetle jego skóra dosłownie lśniła. – Mam na imię Bones. * * * – Najpierw najważniejsze rzeczy, skarbie. Jeśli masz stać się naprawdę dobra w zabijaniu wampirów, musisz się dowiedzieć o nich więcej. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie na głazach. Promienie bladego światła wpadającego z góry do jaskini dawały słaby stroboskopowy efekt. To był zdecydowanie najdziwniejszy dzień w moim życiu, gdy tak siedziałam naprzeciwko wampira i spokojnie rozmawiałam z nim o najlepszych sposobach zabijania wampirów. – Blask słoneczny powoduje jedynie silne poparzenia. Nasza skóra nie staje w płomieniach jak na filmach, nie zmieniamy się w kawałki zwęglonego mięsa. Lubimy jednak spać w dzień, bo w nocy jesteśmy najsilniejsi. To ważna rzecz do zapamiętania. W dzień jesteśmy powolniejsi,

słabsi i mniej czujni. Zwłaszcza o świcie. Przed brzaskiem większość wampirów znajdziesz w różnego rodzaju legowiskach, co, jak przekonałaś się tej nocy, niekoniecznie musi oznaczać trumnę. Och, niektórzy staroświeccy krwiopijcy śpią tylko w trumnach, ale pozostałym zależy głównie na wygodzie. Tak naprawdę, są wampiry, które nadal trzymają trumny w swoich kryjówkach, żeby zwabić domorosłych Van Helsingów, a one tymczasem podkradają się do nich od tyłu. Sam raz czy dwa zastosowałem taką sztuczkę. Zatem, jeśli myślisz, że wystarczy, że zerwiesz zasłony i wpuścisz słońce, zapomnij o tym. Krzyże. Jeśli nie są zmodyfikowane jak twoje, nie wyrządzają nam większej szkody, a tylko rozśmieszają, zanim się na was rzucimy. Chyba sama się o tym przekonałaś, więc idźmy dalej. Drewno, jak wiesz, a zwłaszcza drzazgi, może nas tylko wkurzyć, ale nie powstrzyma przed rozerwaniem wam gardła. Woda święcona... cóż, szczerze mówiąc, więcej szkody wyrządzi mi ktoś, kto ciśnie w moje oczy ziemię. Całe to religijne gówno nie wyrządza szkody naszemu rodzajowi, kapujesz? Jedyna twoja przewaga polega na tym, że kiedy wampir zobaczy twój specjalny kołek, nie ucieknie. – Nie boisz się, że wykorzystam te informacje przeciwko tobie? – przerwałam mu. – Dlaczego miałbyś mi ufać? Z wielką powagą na twarzy pochylił się. Ja odchyliłam się do tyłu; nie chciałam być blisko niego. – Posłuchaj, kotku. Ty i ja musimy ufać sobie nawzajem, żeby osiągnąć nasze cele. Wyłożę to bardzo, bardzo prosto: jeśli choć krzywo na mnie spojrzysz, a ja zacznę się zastanawiać, czy nie myślisz o zdradzeniu mnie, zabiję cię. Może się nie przestraszysz, bo jesteś dużą, odważną dziewczynką, ale zapamiętaj sobie: śledziłem cię którejś nocy do domu. W tej twojej stodole są ludzie, na których ci zależy? Bo jeśli tak, radzę, żebyś była dla mnie miła i robiła, co ci każę. Jeśli mnie wkurzysz, pożyjesz dostatecznie długo, by zobaczyć, jak twój dom płonie ze wszystkimi mieszkańcami w środku. Więc jeśli spróbujesz mnie dopaść, lepiej postaraj się mnie wykończyć, rozumiesz? Przełknęłam ślinę i kiwnęłam głową. O Boże, rozumiałam aż za dobrze. – Poza tym... – rozpromienił się – ... mogę ci dać to, czego chcesz. Wątpliwe. – A skąd możesz wiedzieć, czego chcę? – Pragniesz tego, czego pragnie każde opuszczone dziecko. Znaleźć tatusia. Ale nie zależy ci na szczęśliwym pojednaniu, o nie. Ty chcesz go zabić. Wytrzeszczyłam oczy. Bones wypowiedział na głos to, czego ja nie pozwalałam sobie nawet szeptać w myślach. I miał rację. To był drugi powód, dla którego polowałam na wampiry. Pragnęłam tego ze względu na matkę, i to bardziej niż czegokolwiek innego na świecie. Gdyby mi się udało, uznałabym, że choć w małym stopniu odkupiłam okoliczności moich narodzin. – Ty... – Ledwo byłam w stanie mówić, gdy te wszystkie myśli przebiegały przez moją głowę. – Możesz mi pomóc go znaleźć? Jak? Wzruszenie ramion. – Na początek, niewykluczone, że go znam. Znam wielu nieumarłych, o tak. Spójrz prawdzie w oczy: beze mnie szukasz igły w stogu siana. Nawet jeśli nie znam go osobiście, i tak wiem o nim więcej niż ty. – Co? Jak? Co? Uniósł rękę, żeby powstrzymać mój bełkot. – Na przykład jego wiek. Ty masz dwadzieścia jeden lat, tak? – Dwadzieścia dwa – wyszeptałam, nadal oszołomiona. – Skończyłam w zeszłym miesiącu. – Naprawdę? Więc w fałszywym prawie jazdy jest niewłaściwy wiek i adres. Musiał przeszukać moją torebkę. Tak. Przecież mnie rozebrał, kiedy byłam nieprzytomna.

– Skąd wiesz, że jest fałszywe? – To chyba oczywiste, skoro znam twój prawdziwy adres i nie jest to ten z prawa jazdy. O, cholera. Podrabiany dowód zdobyłam właśnie na wypadek, gdybym przegrała walkę z wampirem, a on później przeszukał moje rzeczy. Nie chciałam, żeby ktoś wytropił moją rodzinę. Taki w każdym razie miałam zamysł. Nie spodziewałam się, głupia, że niedoszła ofiara będzie mnie śledzić. – Jak się nad tym zastanowić, kotku, jesteś kłamczuchą, posiadaczką fałszywego dokumentu i morderczynią. – O co ci chodzi? – warknęłam. – Nie wspominając o tym, że jesteś flirciarą – ciągnął, jakbym w ogóle się nie odezwała. – I pyskatą jędzą. Tak, razem staniemy się sławni. – Brednie – skwitowałam krótko. Bones uśmiechnął się do mnie szeroko. – Naśladownictwo to najszczersza forma pochlebstwa. Ale wracając do tematu, powiedziałaś, że twoja mam nosiła cię... ile, cztery miesiące? Pięć? – Pięć. A bo co? – Naprawdę zaciekawił mnie tok jego rozumowania. Jakie znaczenie miał wiek mojego ojca albo to, jak bardzo był nieumarły? Bones się pochylił. – Widzisz, jest tak. Kiedy się zmieniasz, mija kilka dni, zanim niektóre ludzkie funkcje całkowicie ustają. Serce przestaje bić od razu, podobnie jest z oddychaniem, ale jeśli chodzi o inne rzeczy, trwa to nieco dłużej. Kanaliki łzowe pracują normalnie przez pierwszy dzień albo dłużej, nim zaczynasz płakać na różowo ze względu na stosunek krwi do wody w organizmie. Można nawet sikać parę razy. Ale najważniejsze, że u wampira nadal są pływacy w woreczkach. – Słucham? – No wiesz, skarbie, sperma, jeśli wolisz medyczne terminy. Wampir nadal ma żywe nasienie w ejakulacie. Jest to możliwe tylko świeżo po przemianie. Najwyżej tydzień. I właśnie po tym można dokładnie określić jego wiek, w nowym życiu, że tak powiem. Potem wystarczy sprawdzić jego rysopis i listę zgonów w tamtym okresie, i bingo! Jest twój tatuś. Byłam oszołomiona. Zgodnie z zapowiedzią, Bones udzielił mi w ciągu paru sekund więcej informacji, niż ja uzyskałam od matki przez całe życie. Być może trafiłam na żyłę złota. Jeśli dzięki niemu mogłam się dowiedzieć czegoś więcej o moim ojcu i zabijać wampiry, a on w zamian chciał jedynie wybierać cele... cóż, tyle byłam w stanie znieść. Jeśli pożyję dostatecznie długo. – Dlaczego chcesz mi pomóc w znalezieniu ojca? I dlaczego właściwie zabijasz inne wampiry? Przecież to twój rodzaj. Bones patrzył na mnie przez chwilę, zanim odpowiedział. – Pomogę ci znaleźć ojca, bo nienawidzisz go bardziej niż mnie, więc będziesz miała motyw, żeby robić to, co ci każę. A jeśli chodzi o polowanie na wampiry... teraz nie musisz zaprzątać sobie tym głowy. Wystarczy stwierdzenie, że niektórzy ludzie po prostu muszą zabijać, i to samo dotyczy wampirów. Nadal nie wiedziałam, dlaczego Bones chce, żebym z nim pracowała. Z drugiej strony, może wszystko, co mówił, było kłamstwem, bo po prostu chciał zyskać na czasie i rozerwać mi gardło, kiedy nie będę się tego spodziewać. Nie ufałam mu ani przez chwilę, ale nie miałam innego wyboru, jak grać dalej i przekonać się, dokąd mnie to zaprowadzi. Zdziwiłabym się, gdybym za tydzień jeszcze żyła. – Wracając do naszych spraw, skarbie, broń palna również na nas nie działa. Istnieją tylko dwa wyjątki od tej reguły. Pierwszy, jeśli przeciwnik ma dość szczęścia, żeby odstrzelić nam głowę. Dekapitacja jest skuteczna, bo niewiele istot potrafi żyć bez głowy, a akurat tej części

wampir nie potrafi sobie na nowo wyhodować. Po drugie, jeśli strzela się srebrnymi kulami i dostatecznie dużo pocisków trafi w serce. W rzeczywistości nie jest to takie łatwe, jak się wydaje. Żaden wampir nie będzie stał nieruchomo, żeby ułatwić ci zadanie. Najprawdopodobniej rzuci się na ciebie i wsadzi ci twój własny pistolet w tyłek, zanim stanie mu się prawdziwa krzywda. Ale rany postrzałowe bolą, więc można użyć kul, żeby na chwilę pozbawić wampira sił, a potem go zadźgać. I lepiej się pośpieszyć, żeby nie mieć do czynienia z bardzo wkurzoną pijawką. Duszenie i topienie jest do niczego. Oddychamy tylko raz na godzinę, zależnie od upodobań, i możemy się obejść bez tlenu przez nieokreślony czas. Wystarczą ze dwa oddechy, żeby dostarczyć odrobinę tlenu do krwi, i jesteśmy jak nowo narodzeni. Nasza wersja hiperwentylacji to wdech raz na parę minut. Między innymi po tym można poznać, że wampir się męczy. Zaczyna wtedy oddychać, żeby nabrać sił. Porażenie prądem, trujący gaz, inne trucizny, narkotyki... nic z tego nie działa. Kapujesz? Teraz już znasz nasze słabości. – Na pewno nie możemy przetestować niektórych z tych teorii? Pogroził mi palcem. – Nic z tego. Teraz ty i ja jesteśmy partnerami, pamiętasz? Jeśli zaczniesz o tym zapominać, lepiej pamiętaj, że te wszystkie rzeczy, które właśnie wymieniłem, na ciebie działają całkiem dobrze. – To był żart – skłamałam. Posłał mi spojrzenie, które mówiło, że wie swoje. – Konkluzja jest taka, że trudno nas wykończyć. Jak udało ci się posłać do piachu szesnastu z nas, przekracza moją zdolność rozumienia, ale z drugiej strony, na świecie nie brak głupców. – Hej. – Obruszona, zaczęłam bronić swoich umiejętności. – Pocięłabym cię na kawałki, gdybyś najpierw nie zmusił mnie do prowadzenia, a potem nie znokautował podstępnie. Roześmiał się znowu, a ja uświadomiłam sobie, jaką piękną ma twarz. Odwróciłam wzrok. Nie chciałam widzieć w nim nic więcej oprócz potwora. Niebezpiecznego potwora. – Kitten, jak myślisz, dlaczego zmusiłem cię do prowadzenia? Zaszufladkowałem cię pięć sekund po tym, jak zacząłem z tobą rozmawiać. Byłaś nowicjuszką, kompletnym żółtodziobem, w nowej sytuacji bezradnym jak dziecko. Oczywiście, że cię znokautowałem. Tak właśnie należy walczyć, nieczysto. Dżentelmeńska walka może co najwyżej doprowadzić cię do szybkiej śmierci. Stosuj każdy podstęp, zadawaj ciosy poniżej pasa, kop leżących, a może wyjdziesz z pojedynku cało. Zapamiętaj to sobie. Walka na śmierć i życie to nie mecz bokserski. Nie wygrasz, dostając więcej punktów. – Rozumiem. – Smutne, ale prawdziwe. Miał całkowitą rację. Za każdym razem, kiedy miałam do czynienia z wampirem, toczyłam walkę na śmierć i życie. Teraz również. – Ale zbaczamy z tematu. Skoro już odkryliśmy nasze słabości, przejdźmy do mocnych stron, a mamy ich wiele. Szybkość, wzrok, słuch, węch, fizyczna siła, pod każdym z tych względów jesteśmy lepsi od ludzi. Potrafimy was wyczuć na długo przed tym, jak was zobaczymy, usłyszeć bicie waszego serca z odległości półtora kilometra. W dodatku wszyscy mamy pewną władzę nad ludzkim umysłem. Wampir może wyssać pół kwarty waszej krwi, a sekundę później nawet nie będziecie pamiętać, że go widzieliście. Odrobina halucynogenu zawartego w kłach w połączeniu z naszą mocą czyni was podatnymi na sugestię. Dla ciebie to nie ktoś, kto właśnie wyssał krew z twojej szyi, tylko gość, którego przed chwilą poznałaś, porozmawiałaś z nim, a teraz jesteś śpiąca. W ten sposób żywi się większość z nas. Parę kropel krwi tu, parę tam, i cicho sza. Gdyby każdy wampir zabijał, żeby się pożywić, zostalibyśmy wypędzeni z naszych kryjówek wieki temu. – Potrafisz kontrolować mój umysł? – Ta myśl mnie przeraziła. Jego ciemne oczy nagle zmieniły się w zielone, przewierciły mnie na wylot.

– Chodź do mnie – wyszeptał, ale ja odniosłam wrażenie, że te słowa rozbrzmiały w mojej głowie. – Wal się – odwarknęłam, po czym przeraził mnie nagły impuls, żeby go posłuchać. Bones posłał mi wesoły uśmiech. Jego oczy znowu były ciemne. – Chyba rzeczywiście nic z tego. I bardzo dobrze. Lepiej, żebyś nie była podatna na sugestię i zapominała o naszych celach, prawda? To pewnie kwestia pochodzenia. Na inne wampiry hipnoza nie działa. Ani na ludzi, którzy piją krew wampira. Chyba masz w sobie sporo z naszych cech. Niektórzy ludzie również są odporni na nasz wpływ, ale tylko niewielki ich procent. Trzeba mieć nadzwyczajną kontrolę nad umysłem albo wrodzoną odporność, żeby nam nie ulec. Na szczęście, w wypadku większości ludzi MTV i gry wideo rozwiązały ten problem. No i złodziej czasu. – Jaki złodziej czasu? Bones prychnął z rozbawieniem. – Oczywiście, telewizja. W jakim ty świecie żyjesz? – A ty? – mruknęłam. Zmarszczył brwi i pokręcił głową. – Dzień ucieka, skarbie. Mamy jeszcze dużo do omówienia. Przerobiliśmy już wszystkie zmysły i władzę nad umysłem, ale nie powinnaś zapominać o naszej sile. I zębach. Wampiry są w stanie rozerwać cię na pół i podnieść oba kawałki na jednym palcu. Jeśli zechcemy, możemy rzucić twoim samochodem. I rozszarpać cię zębami. Pytanie brzmi, ile z tych przewag ty masz w sobie? Z wahaniem zaczęłam wymieniać swoje nienormalne cechy. – Widzę bardzo dobrze, także w ciemności. W nocy równie dobrze jak w dzień. Jestem szybsza od wszystkich ludzi, których znam. Słuch też mam świetny, choć może nie taki jak ty. Czasami w swoim pokoju słyszę, jak w nocy na dole dziadkowie szepczą na mój temat... Umilkłam. Ze spojrzenia Bonesa wyczytałam, że za dużo mu zdradziłam. – Nie sądzę, żebym miała władzę nad czyimś umysłem. Nigdy tego nie próbowałam, ale myślę, że gdybym umiała hipnotyzować, ludzie traktowaliby mnie inaczej. – Cholera, znowu się otworzyłam. – W każdym razie wiem, że jestem silniejsza od przeciętnego człowieka. Kiedy miałam czternaście lat, pobiłam trzech chłopaków, a wszyscy byli więksi ode mnie. Od tamtej pory już nie mogłam udawać, że ze mną jest wszystko w porządku. Widziałeś moje oczy. Są inne. Kiedy jestem zdenerwowana, muszę uważać, żeby nie rozjarzyły się w obecności innych. Moje zęby są chyba normalne. W każdym razie nigdy tak śmiesznie nie wystawały. Zerknęłam na niego spod opuszczonych rzęs. Nigdy wcześniej nie mówiłam nikomu o tych różnicach, nawet matce. Wystarczyło, że o nich wiedziała. Nie chciałam jeszcze bardziej jej denerwować rozmową na ich temat. – Uporządkujmy fakty. Mówisz, że w wieku czternastu lat uświadomiłaś sobie własną wyjątkowość. Wcześniej nie zdawałaś sobie z niej sprawy? Co mamusia mówiła ci o twoim ojcu, kiedy dorastałaś? To była bardzo bolesna kwestia. Na samą wzmiankę przeszedł mnie dreszcz. Nie sądziłam, że będę o tym rozmawiać akurat z wampirem. – Nigdy nie wspominała o ojcu, kiedy byłam mała. Jeśli pytałam, zmieniała temat albo się gniewała. Ale inne dzieci mi powiedziały. Nazywały mnie bękartem, odkąd nauczyły się mówić. – Na moment zaniknęłam oczy. Wstyd nadal był piekący. – Jak już powiedziałam, kiedy zaczęłam dojrzewać, poczułam się jeszcze bardziej... inna. Dużo bardziej niż w dzieciństwie. Coraz trudniej przychodziło mi ukrywanie własnej dziwności, tak jak kazała mi mama. Najbardziej lubiłam noc. Czasami nie spałam aż do świtu. * * *

Ale dopiero, kiedy tamci chłopcy przyparli mnie do muru, zrozumiałam, jak jest źle. – Co zrobili? – Jego głos był niemal łagodny. W pamięci miałam ich twarze, jakby teraz stali przede mną. – Popychali mnie i wyzywali jak zwykle. Takie rzeczy mnie nie ruszały. Działy się prawie codziennie. Ale potem jeden z nich, nie pamiętam który, nazwał moją matkę dziwką, a ja straciłam panowanie nad sobą. Rzuciłam w niego kamieniem i wybiłam mu zęby. Pozostali skoczyli na mnie, a ja ich pobiłam. Nigdy nikomu nie powiedzieli, co się stało. W moje szesnaste urodziny matka w końcu uznała, że jestem dostatecznie dorosła, bym mogła poznać prawdę o moim ojcu. Nie chciałam jej uwierzyć, ale w głębi duszy wiedziałam, że nie kłamie. Tamtej nocy po raz pierwszy zobaczyłam, że moje oczy się jarzą. Matka podsunęła mi lusterko po tym, jak dźgnęła mnie nożem w nogę. Nie chciała zrobić mi krzywdy, tylko zdenerwować, żebym zobaczyła, co się wtedy dzieje. Jakieś sześć miesięcy później zabiłam pierwszego wampira. – Oczy zapiekły mnie od nieprzelanych łez. Nie mogłam rozpłakać się przed tym potworem, który zmusił mnie do przeżywania na nowo tego, o czym starałam się zapomnieć. Patrzył na mnie w bardzo dziwny sposób. Gdybym nie wiedziała swojego, pomyślałabym, że w jego wzroku jest empatia. Ale to było niemożliwe. Przecież wampiry nie znają współczucia. Wstałam raptownie. – Skoro już mowa o mojej matce, muszę do niej zadzwonić. Będzie się zamartwiać. Nieraz wracałam późno do domu, ale jeszcze nigdy moja nieobecność nie trwała tak długo. Pomyśli, że zabiła mnie cholerna pijawka. Bones uniósł brwi niemal do linii włosów. – Twoja mama wie, że kusisz wampiry obietnicą pieprzenia, a potem je zabijasz? I pozwala ci trzebić naszą populację? Rany, myślałem, że żartujesz, kiedy mówiłaś, że ona o wszystkim wie. Gdybyś była moją córką, zamykałbym cię na noc w pokoju. Nie rozumiem rodziców, którzy pozwalają dzieciom robić takie rzeczy. – Nie mów o niej w ten sposób! – wybuchnęłam. – Ona uważa, że postępuję słusznie! Dlaczego nie miałaby mnie wspierać? Bones wbił we mnie nieruchomy wzrok, po czym wzruszył ramionami. – Skoro tak twierdzisz. I nagle stanął przede mną. Nie zdążyłam nawet mrugnąć, taki był szybki. – Masz dobre oko. Odkryłem to zeszłej nocy, kiedy rzuciłaś we mnie sztyletem. Tylko pomyśl, kilka cali niżej, a mogłabyś teraz sadzić kwiatki na moim grobie. – Uśmiechnął się szeroko, jakby rozbawił go ten obraz. – Postaramy się poprawić twoją szybkość i celność. Bezpieczniej będzie, jeśli nauczysz się zabijać z dystansu. Walcząc wręcz, bardziej ryzykujesz. Chwycił mnie za ramiona. Próbowałam się wyrwać, ale trzymał mocno. Więcej swobody miałabym w żelaznych imadłach. – Twoja siła pozostawia dużo do życzenia. Przewyższasz nią mężczyznę, ale nie wampira, nawet najsłabszego. Nad tym również musimy popracować. Giętkość masz do kitu i w walce w ogóle nie używasz nóg, a to cenna broń i właśnie tak należy je traktować. Jeśli chodzi o szybkość, cóż... chyba jest beznadziejna. Ale i tak spróbujemy. Widzę to tak: mamy sześć tygodni, zanim będzie można wysłać cię na akcję. Tak, pięć tygodni ciężkiego treningu i jeden tydzień na poprawienie wyglądu. – Wyglądu? – powtórzyłam z oburzeniem. Jak ten martwy osobnik śmie mnie krytykować? – Co jest nie w porządku z moim wyglądem? Bones uśmiechnął się protekcjonalnie. – Och, niestrasznego, ale parę rzeczy wymaga poprawki. – Ty...