gosiag

  • Dokumenty396
  • Odsłony75 957
  • Obserwuję125
  • Rozmiar dokumentów645.0 MB
  • Ilość pobrań43 180

Ashton Brodi - Podwieczno˜† 01 - Podwieczno˜†

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.3 MB
Rozszerzenie:pdf

Ashton Brodi - Podwieczno˜† 01 - Podwieczno˜†.pdf

gosiag EBooki podwieczność
Użytkownik gosiag wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 245 stron)

Brodi Ashton Podwieczność

Debiut Brodi Ashton jest wielowątkowy i intrygujący. Czerpiąc inspiracje z mitów o Ozyrysie, Orfeuszu i Persefonie, podejmuje temat straty oraz tego, co znaczy żyć. Publishers Weekly Potężne emocje, poruszająca i bolesna próba odbudowania zaburzonych relacji i nieszczęśliwa historia miłosna z pewnością przemówią do nastoletnich czytelników. School Library Journal Autorka przedstawia świeży, innowacyjny koncept literatury dla młodych odbiorców z doskonale rozbudowanymi postaciami i fantastyczną fabułą... VOYA (recenzja z gwiazdką)

Dla mojego taty. Spokojnego człowieka, nieustraszonego wojownika.

WSTĘP Książki historyczne nazywają to miejsce Podziemiem. A nawet piekłem. Ale ja wiem, że nie jest ani jednym, ani drugim. Tak naprawdę nazywa się Podwiecznością i nie mieszkają w nim zmarli. To miejsce dla Wiecznie żywych - bytów, które odkryły sekret wiecznego życia. To miejsce dla Dawców - ludzi, którzy poświęcili wszystko, by stać się pokarmem dla Wiecznych. To świat uwięziony między tym i następnym, warstwa między Ziemią i piekłem. Wiem to, bo sama byłam Dawcą. Zrobiłabym wszystko, żeby to zmienić.

PROLOG Dwa tygodnie temu Wyobrażałam sobie jego twarz - chłopca z opadającymi brązowymi włosami i brązowymi oczami - kiedy skończyło się Karmienie. W pierwszej chwili nie wiedziałam, co się stało. Ne wiedziałam, gdzie się znajduję ani dlaczego było tak ciemno. Wiedziałam tylko, że palący mnie od środka ból - jakby mnie coś wysysało - zelżał i cała zdrętwiałam. Może już wcale nie istniałam. - Już po wszystkim - wyszeptał mi do ucha Cole. Chciałam mu odpowiedzieć, ale moje usta odmówiły posłuszeństwa. - Nikki, spróbuj otworzyć oczy. To dlatego było ciemno. Miałam zamknięte oczy. Zaciskałam powieki już nie wiem jak długo. Mięśnie zapomniały już jak się rozluźnić, więc minęła dłuższa chwila zanim udało mi się podważyć powieki. Otwarte już oczy zaczęły mnie piec, jak świeża rana narażona na działanie chłodnego powietrza. Po stu latach zapomniały już jak wytwarzać łzy. Nadal było ciemno, ale kiedy oczy wreszcie zaczęły pracować, wiążące mnie z Cole’em mroczne cienie zaczęły odpływać, jakby moja skóra pozbywała się pokrywającej jej oleistej mazi. Widziałam. Spojrzałam na swoją rękę, od ramienia aż po łokieć, a potem niżej, gdzie ginęła za plecami Cole’a. Moja skóra była tak blada, że niemal sina. Miałam na sobie czarny podkoszulek. Próbowałam przywołać wspomnienie zakładania jej, ale nie udało mi się. - Nikki. Spróbuj wstać. Pokręciłam głową, zaskoczona, że w ogóle mogę nią poruszyć. Czarne i płynne formy Cieni otoczyły nas kokonem ciasno i na bardzo długo. Głowa Cole’a znajdowała się tuż koło mojej głowy, a brodę oparł mi na ramieniu. Na policzku czułam dotyk jego jasnych włosów. - Nie musisz się śpieszyć. - Mmmm - powiedziałam. Tylko na tyle było mnie stać. Zaczęłam od drobnych ruchów, odginając palce, budząc nagle swoje zahibernowane mięśnie. Cole zrobił to samo. Czułam, jak opuszki palców przyciska do moich pleców, czekając aż znowu zacznie krążyć w nich krew. Powoli przeszłam do kolan, nóg i łokci, poruszając się delikatnie tuż przy ciele Cole’a. Jednak w miejscach, w których próbowałam się od niego oddzielić, piekła mnie skóra.

Zupełnie jakbym próbowała rozerwać łączące nas szwy. Jęknęłam z bólu i przycisnęłam go z powrotem do siebie. Pozwolił mi na to. - Wiem, że będzie ciężko, Nik. Po prostu zróbmy to powoli, okej? Kiwnęłam głową i dopiero po kilku długich minutach podjęłam kolejną próbę. Tym razem Cole masował moją podrażnioną skórę, a przez moment przypomniał mi się obraz kobiety, która odkleja mi plaster z kolana i masując je uśmierza ból. Kiedy jednak próbowałam się skupić na tym wspomnieniu, uciekło mi i znowu nastała ciemność. Pokręciłam głową i wyciągnęłam rękę do Cole’a, ale tym razem złapał mnie za nadgarstki, delikatnie i mocno zarazem. - Nik, przykro mi, ale Cienie mówią, że Karmienie się skończyło. Wiem, że to dziwne uczucie, ale musimy się do niego przyzwyczaić. Nie byłam pewna, czy mu wierzę. Bez otaczających mnie ramion Cole’a moje ciało zdawało się puste, jakbyśmy stanowili jeden organizm w dwóch osobach. Tylko że nie był to równy podział. Cole zabrał wszystko, dzięki czemu byłam... sobą. I tylko z nim mogłam być sobą. Nie miałam pewności, czy moje ciało zdoła samo przeżyć. Nie stanowiło już całości. Uniosłam się mimo wstrząsających mną dreszczy, a moje nogi zwisały znad krawędzi kamiennej alkowy. Rozejrzałam się i zobaczyłam, że znajdujemy się w olbrzymiej jaskini, której ściany tworzyły setki takich samych wgłębień, ale w przeciwieństwie do naszej wszystkie były puste. Gdzieś w zakamarkach w duszy pamiętałam, że jako ostatni rozpoczęliśmy Karmienie, więc zostaliśmy już tylko my. Wykute w kamieniu schody biegły zygzakiem po ścianie, prowadząc do naszej alkowy. Podłoże pokryte było morzem czarnego mułu, który falował i pulsował jak jezioro w czasie burzy. Więcej Cieni. Setki, a może nawet tysiące. - One też się przeciągają - powiedział Cole za moimi plecami. Powinny. Od stu lat obejmowały nas w bezruchu, przekierowując moją energię prosto do Cole’a. Cole. Odkręciłam głowę do tyłu tak, by pojawił się w polu widzenia. Siedział głębiej w alkowie i to jego głosu słuchałam przez ostatnie sto lat. Znałam już tylko jego imię. Przecierał właśnie oczy, próbując unieść palcami powieki. - To nigdy nie staje się łatwiejsze - powiedział. Znowu spojrzałam do przodu, kierując wzrok na ciemną powierzchnię podłoża. Miałam dziwne uczucie, że zapominam o czymś bardzo ważnym. Im mocniej starałam się

przypomnieć to sobie, tym szybciej biło mi serce. Gdyby tylko mi się udało, serce by mi eksplodowało. I wtedy nagle mnie olśniło. Kiedy otwierałam oczy, zapomniałam o twarzy. Jego twarzy. O to właśnie chodziło. Zamknęłam znowu oczy i pojawiła się z powrotem. Splątane, opadające na twarzy włosy. Duże piwne oczy, które potrafiły odnaleźć mnie w najgęstszym tłumie. Szorstkie dłonie, które mogły prowadzić mnie gdziekolwiek. Nie potrafiłam przypomnieć sobie jego imienia. Utraciłam je lata temu. - Nik? Cole przesunął się i usiadł obok. Otrząsnął się z resztek głębokiego snu. - Nik, spójrz na mnie. - W jego głosie słychać było dziwne napięcie. Odkręciłam głowę, żeby na niego popatrzeć i uderzyło mnie to, że wciąż był bardzo atrakcyjny. Trzymał mnie w ramionach, ale przez setkę lat nie widziałam jego twarzy. Nie zmieniła się nawet o jotę. Jasne włosy oplatały twarz patrzącą na mnie ciemnymi oczami, które otwarte były teraz szeroko, pełne zaskoczenia. Jego wzrok powędrował po mojej twarzy i ciele. - Jak to zrobiłaś? - Co zrobiłam? - Dźwięk mojego głosu brzmiał obco. Nie słuchałam uważnie Cole’a, bo myślałam tylko o tym, by znowu się z nim złączyć. Znowu stanowić całość. Nachyliłam się w jego stronę, ale on przytrzymał mnie za ramiona i przyjrzał się dokładnie. - Ty... jesteś nadal tą samą Nikki. Przetrwałaś. - Objął dłońmi moją twarz i odchylił ją prawo i lewo, jakby nie mógł uwierzyć w to, co widzi. - Znalazłem cię. - O czym ty mówisz? Potrząsnął głową, a na jego ustach błąkał się dziwny uśmieszek. - Mam na myśli to, że szukałem cię... kogoś takiego jak ty... przez tysiące lat. - Odchylił się do tyłu i spojrzał na sklepienie jaskini, jakby mu za coś dziękował. Ścisnął moje dłonie tak mocno, że aż zabolało. - Nie masz pojęcia, co to dla mnie oznacza. To. Nigdy. Się. Nie. Zdarza. Nik, nie musisz odchodzić do Tuneli. Możesz zostać ze mną. Zostać Wieczną. Zeskoczył z półki skalnej i stanął na ziemi, gdzie Cienie ustąpiły mu miejsca. Wyciągnął rękę. - Chodź ze mną, Nik. Spojrzałam na jego dłoń, a potem na twarz. - Gdzie? - Wyjdźmy stąd. - Gestem wskazał olbrzymią jaskinię. - Możesz żyć wiecznie tak jak ja i nie będziesz musiała odchodzić do Tuneli. - Mimowolnie się skrzywił. Chyba nawet nieśmiertelni bali się Tuneli. Wyciągnęłam ku niemu rękę, ale potem zawahałam się, gdy przypomniałam sobie tamtą twarz. Tę z piwnymi oczami. Dłonie tamtego chłopaka idealnie pasowały do moich.

Nie jestem pewna dlaczego, ale wiedziałam, że jeśli odeszłabym z Cole’em, nigdy nie ujrzałabym więcej tamtej twarzy. Chłopak, do którego należała, nie był Wiecznym. Był człowiekiem i znajdował się na Powierzchni. Tam, gdzie go zostawiłam. Było to dla mnie równie jasne jak to, że do życia potrzebuję powietrza. - Nie - stwierdziłam. Odepchnęłam go i wstałam owłasnych siłach. Gdzieś w głębi duszy czułam, że mam jeszcze szansę. - Wracam do domu. Na dźwięk tych słów Cienie u stóp Cole’a zawirowały gorączkowo. - Poczekajcie - powiedział Cole, gdy zdał sobie sprawę z tego, co powiedziałam. - Poczekajcie! Ona nie ma pojęcia, o czym mówi. Nie posłuchały go i nie przerwały swojego zadania. Jeden z Cieni opuścił wir i na moich oczach przemienił się w ostrze, które chwilę później przeszyło mi ramię. Poczułam, jakby gorący pogrzebacz przebił moje ciało. Gdy krzyknęłam, reszta Cieni zebrała się wokół i uniosła mnie do góry. Pochłonęła mnie czarna trąba powietrzna, a głos Cole’a wykrzykującego moje imię niknął w oddali. Wylądowałam twardo na zimnej powierzchni, a bokiem twarzy uderzyłam w coś, co wyglądało jak industrialna płytka podłogowa. Czułam zapach amoniaku, który był tak silny i drażniący, że zapiekły mnie od niego oczy. Gdzie jestem? Nie była to już Podwieczność; światło było zbyt jasne, a zapachy zbyt mocne. Przewróciłam się na plecy i spojrzałam prosto w fluorescencyjne światła, które nie były nawet zapalone, a ja jednak musiałam zmrużyć powieki. Rozejrzałam się dokoła. Po prawej w kaćie zauważyłam mopa opartego o ścianę, zaraz obok brązowych drewnianych drzwi z napisem NIE WCHODZIĆ. Z kolei po lewej znajdowały się całe rzędy chipsów i słodyczy, kilka automatów z napojami i lada z kasą fiskalną. Znalazłam się w sklepie - chyba spożywczym - i chociaż wydawało się być jasno, był środek nocy. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jak ciemno musiało być w jaskini Karmienia, skoro nawet środek nocy wydawał mi się dniem. Poruszyłam się i poczułam ostry ból w ramieniu. Miejsce, w którym przebiło mnie ostrze Cienia, nadal piekło. Zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie chłopca z brązowymi włosami, a kiedy po raz pierwszy odetchnęłam naprawdę głęboko, razem z powietrzem Powierzchni wróciło do mnie jego imię. Imię, którego trzymałam się kurczowo przez całe stulecie. - Jack.

JEDEN Teraz Liceum w Park City. Pięć i pół miesiąca do końca mojego Powrotu Było za wcześnie. Poważnie, nie było mnie sto lat. Całe moje poprzednie życie wydawało się wracać zbyt szybko. Zwłaszcza szkoła. Przekroczyłam próg Park City High i omal nie zakrztusiłam się zapachem świeżej farby. Rozejrzałam się dokoła. Chyba nikomu innemu nie przeszkadzał, a jednak mi wyciskał łzy z oczu. Korytarze szkoły wyglądały tak samo, co przypomniało mi, że na górze - daleko powyżej Podwieczności - minęło zaledwie sześć miesięcy od chwili mojego zniknięcia. W Podwieczności czas płynie inaczej. Sto lat dla mnie było tylko półroczem na Powierzchni. Wszystko zostało takie samo. I jednocześnie wszystko było inne. Nad wejściem do korytarza na piętrze wisiał baner. GÓRNICY Z PARK CITY. Wtedy kilku sporych chłopaków ubranych w kurtki futbolistów i jeansy przebiegło pod znakiem, w podskoku klepiąc w dłuto Górników. Ostatnia klasa. Z jednej strony strata czasu, biorąc pod uwagę to, że i tak nie dotrwam do wakacji, a co dopiero do końca szkoły. Do czasu przyjścia Tuneli zostało mi ledwie sześć miesięcy. Ale musiałam tu być. Musiałam choć na moment wrócić do poprzedniego życia. Do roku, który powinnam była przeżyć. Muszę po raz ostatni zobaczyć Jacka, mimo tego, co między nami zaszło. Muszę zobaczyć się z rodziną. Wreszcie mam szansę się pożegnać. Wcześniej mi jej zabrakło. Rozejrzałam się po korytarzu, próbując odnaleźć jego twarz, ale szybko opuściłam wzrok, gdy spotkałam się z kilkoma wrogimi spojrzeniami. Wiedziałam, że jest gdzieś w budynku. Na samą myśl miałam gęsią skórkę. Przynajmniej zostało we mnie wystarczająco dużo uczuć, żebym mogła doświadczyć gęsiej skórki. Rumieńce i dreszcze nie potrzebowały ich zbyt wiele - odzyskałam je tydzień temu, razem ze wszystkimi wspomnieniami. Jednak te silniejsze emocje - te dzięki którym można płakać lub śmiać się - ciągle nie wracały. Spojrzałam na swój plan. Literatura angielska. Kiedy sprawdzałam numery sal wiszące nad drzwiami, do moich uszu dotarły ciekawskie szepty i nie chciały już mnie opuścić.

To Nikki Beckett? Wygląda okropnie... Dalej ćpa? Na pewno... Co innego mogłoby doprowadzić ją do takiego stanu? Biedny Jack. On w ogóle wie, że wróciła? Zdaje sobie sprawę z tego, jaka jest wyniszczona? Kiedy odnalazłam odpowiednią klasę, przycisnęłam książki do piersi, opuściłam głowę i weszłam przez drzwi. Ktoś - pewnie nowy nauczyciel angielskiego - zawołał z miejsca blisko przodu sali. - Panna Beckett, zgadza się? Dziwnie było słyszeć swoje własne nazwisko. Serce zabiło mi odrobinę szybciej. Odrobinę mocniej. Już tak dawno nie miałam nazwiska. Przez sto lat Cole używał tylko mojego imienia. Tak Wieczni odnosili się do swoich Dawców - nie posiadając nazwiska nie posiadało się też życia poza Podwiecznością. Niczego, do czego warto by wracać. Może dlatego tak bardzo zaskoczyła go moja decyzja Powrotu. Zatrzymałam się w drzwiach i uniosłam głowę w stronę nauczycielki. Kilka kosmyków zatrzymało mi się przed oczami i kiwnęłam głową w odpowiedzi. - Witaj. - Zawahała się na mój widok. Ludziom często się to zdarza. Zdaniem taty powodem jest to, że wyglądam jak niedożywione zwierzątko gotowe do ucieczki. Straciłam sporo na wadze, a moje ciemne włosy w ogóle się już nie kręciły. - Dyrektor uprzedzał, że się pojawisz. Jestem pani Stone. Widzę, że masz już podręcznik. Znowu kiwnęłam. - Z tyłu jest puste krzesło, a tutaj masz dodatkową lekturę na temat mitologii. - Wskazała na tył klasy, ale ja nadal nie spuszczałam wzroku z nauczycielki. - Będziesz musiała ciężko pracować, żeby dogonić resztę. Odwróciłam się i przecisnęłam przez środkowe przejście, aż dotarłam do pustego miejsca na końcu. Kiedy już usiadłam, wyjęłam zeszyt i ołówek, a potem pochyliłam się nad ławką, żeby włosy stworzyły kurtynę po obu stronach mojej głowy. Wierzyłam, że sobie poradzę. Czułam w powietrzu posmak ciekawości. Dosłownie. Cole mówił mi, że pobyt w Podwieczności mnie zmieni - dzięki niemu będę lepiej dostrojona do emocji innych ludzi, bo sama mam w sobie pustkę. Po Powrocie mogę „posmakować” otaczających mnie uczuć. Niektóre emocje są silniejsze niż inne i mogą uderzyć we mnie, jeśli nie będę na nie przygotowana. Tak jak wtedy, gdy tata powiedział, że za bardzo cieszy się z mojego powrotu, żeby się na mnie gniewać, a jednak jego rozczarowanie było zbyt silne i czułam je w

powietrzu jak sól. Miałam trudności ze zidentyfikowaniem większości uczuć. Oprócz tych chwil, gdy wszystkich wokół ogarniały te same. Tak jak teraz. Trzydziestu uczniów w klasie, wszyscy zaintrygowani. Kiedy jednak przygotowali się do zajęć, pojawiło się kolejne wspólne uczucie, które zdominowało ciekawość. Nie mogłam go rozgryźć. Byłoby łatwiej, gdybym była gotowa. - Cześć - usłyszałam znajomy głos z ławki obok. Zmroziło mnie. To był on. Jack. Chłopak, dzięki któremu powróciłam z piekła. Nie spodziewałam się go na pierwszej lekcji tego dnia. A jednak tu był, mój powód do Powrotu, ale żadne ze znanych mi słów nie wydostało się z mojego gardła. Miałam ochotę jednocześnie pobiec do niego i uciec, śmiać się i płakać. Zamiast tego zastygłam w bezruchu. Tak długą drogę przebyłam, żeby go zobaczyć, a nigdy nie przyszło mi do głowy, by zaplanować kolejny ruch. Głos Jacka wydawał się beznamiętny. Albo jakby starał się, by taki był. Może tylko ja dostrzegałąm tę subtelną różnicę. Trzymałam głowę nisko, wzięłam głęboki oddech i wybrałam najprostsze słowa, które jednak i tak uwięzły mi w gardle. Zrobiłam najwolniejszy wydech, na jaki było mnie stać, i jedno słowo powoli się prześlizgnęło. - Cześć. Nie towarzyszył mu jednak żaden dźwięk. Przez moje usta wydostało się tylko powietrze. Jack odwrócił się, żeby spojrzeć na panią Stone. Zaczynałam wątpić w to, że będę w stanie przetrwać najbliższą godzinę. Jak szalona robiłam notatki, spisując każde słowo pani Stone. W Podwieczności moje mięśnie niemal zanikły, a po Powrocie nieustannie trzęsły mi się dłonie, więc szukałam każdego sposobu, by dawać im zajęcie. Właśnie dlatego zaczęłam robić na drutach. W ciągu dwóch tygodni, które minęły od czasu, kiedy wyszłam z Shop-n-Go i przekroczyłam próg domu mojego ojca, zrobiłam na drutach tyle rzeczy, że można by nimi wypełnić całą szafę, a oprócz tego jeszcze kilka psich sweterków dla sąsiada i garść rękawic kuchennych. Pani Stone z ożywieniem mówiła na temat motywu bohatera w mitologii. Kiedy zapytała klasę o ich ulubione opowieści lub postacie z mitów, kilkoro uczniów podniosło

ręce. Spory dzieciak z tyłu powiedział: - Herkules. Inny, ubrany w koszulkę z napisem MATMA TO TEŻ SPORT, stwierdził: - Afrodyta. Reszta zaśmiała się. Nie wiedziałam czemu. Musiał to być jakiś hermetyczny dowcip, a ja byłam tu obca. A potem zgłosiła się blondynka z pierwszej ławki: - Hades i Persefona. Nie mogłam się powtrzymać i przekartkowałam książkę w poszukiwaniu tego mitu. Trudno mi było zrozumieć, dlaczego ktoś mógłby polubić tę opowieść. Zgodnie z jej treścią, Hades, bóg Podziemia, zakochał się w Persefonie, a potem ją porwał i próbował uczynić swą królową. Podstępem skłonił ją do zjedzenia sześciu nasion granatu i tym samym została związana z Podziemiem na sześć miesięcy każdego roku. Porwanie i uwięzienie. Okropny mit. Ciekawe, gdzie podział się bohater Persefony. Noga Jacka zaczęła podskakiwać i odwrócił tym moją uwagę. Miałam ochotę wyciągnąć dłoń i położyć ją na jego kolanie, mówiąc, że wszystko będzie dobrze. Ale nie było to możliwe. Zamiast tego zaczęłam jeszcze mocniej wpatrywać się w tekst i starać się nie myśleć o nodze Jacka. Dźwięk dzwonka obwieszczającego koniec zajęć zaskoczył mnie tak bardzo, że aż upuściłam ołówek. Spadł i potoczył się po podłodze w kierunku ławki Jacka. Może nie zauważył. Miałam poczekać i zabrać go, gdy reszta klasy wyjdzie. Nie ruszałam się. Sala opustoszała, ale od strony ławki obok nie dobiegał żaden szmer. Nie zdołałam się powstrzymać i uniosłam wzrok. Był tam i obserwował mnie w zupełnym bezruchu, trzymając w dłoni ołówek. Na widok jego twarzy zmiękły mi kolana, chociaż całe ciało rwało się do ucieczki. Jego włosy miały ten sam głęboki odcień brązu, ale były dłuższe i bardziej poplątane. Twarz Jacka straciła resztki dziecięcego tłuszczyku; jego matka pewnie już przestała zmuszać go do jedzenia klopsików, tak jak kiedyś w czasie sezonu piłkarskiego. Jego oczy nie zmieniły się nawet krztynę. Były dokładnie takie, jak wyobrażałam je sobie przez ostatnie sto lat. Czekoladowe. Z jedną tylko różnicą: jedną z jego brwi zdobił stalowy ćwiek. Nie było go tam rok temu, ale teraz jakoś pasował do patrzącej na mnie twarzy. Ta miała ostrzejsze rysy. Wymalowana była na niej historia. Był piękny. Ogarnęły mnie dreszcze. Resztki sił poświęciłam na to, żeby nie wypaść natychmiast za drzwi.

Wyraźnie czekał, aż na niego spojrzę. Tak jak jego głos, tak i jego twarz nie wyrażała żadnych łatwych do zidentyfikowania emocji. Ani miłości, ani nienawiści. Podał mi ołówek. Wyciągnęłam po niego rękę i złapałam, palcami muskając wierzch dłoni Jacka. Słyszałam własny wdech. Jack nie poruszył się choćby o milimetr. Nie cofnął się. - Panie Caputo? Panno Beckett? - Pani Stone zawołała nas z drugiej strony klasy. - Czekacie na coś? - Nie, pani Stone - powiedział Jack, nadal z ciekawością się we mnie wpatrując. - Po prostu witani się ze starą... przyjaciółką. Zebrałam swoje książki, próbując nie myśleć o przeszłości. Rok wcześniej Wrzesień. Sześć miesięcy przed Karmieniem. Sześć miesięcy przed zejściem - Cześć, Becks! - zawołała z drugiego końca korytarza moja najlepsza przyjaciółka, Jules. Większość uczniów opróżniających właśnie swoje szafki spojrzała w naszą stronę. Jules miała swoje sposoby na zwrócenie uwagi. - Idziesz dzisiaj na mecz? Już miałam odpowiedzieć, kiedy gdzieś za moimi plecami odezwał się inny głos. - A niech spróbuje nie przyjść - powiedział Jack i objął mnie w pasie, przyciągając do siebie. Jego kurtka pachniała świeżą skórą i zaskrzypiała, gdy się do niego przytuliłam. - Co wtedy? - zapytałam, uśmiechając się i czując, jak ogarnia mnie ciepło. Ciągle nie mogłam pojąć, że Jack Caputo i ja byliśmy... razem. Trudno było mi to sobie uzmysłowić. Tak długo byliśmy przyjaciółmi. Szczerze mówiąc, to on był moim przyjacielem, a ja podkochiwałam się w nim od... cóż, od zawsze. Ale teraz był tutaj. To mnie obejmował w pasie. Wydawało mi się to nierzeczywiste. - Bez ciebie nie poprowadzę drużyny do zwycięstwa - powiedział. - Jesteś moją króliczą łapką. Odwróciłam głowę, by na niego spojrzeć. - Zawsze marzyłam, by jakiś chłopak tak o mnie powiedział. Poczułam jego usta na karku, a potem na policzkach. - Uwielbiam, gdy się przeze mnie rumienisz - wyszeptał. - Nie musisz się wcale wysilać. Stoimy na środku korytarza. - A wiesz, co jeszcze uwielbiam? - dodał rozbawionym tonem. - Nawet o tym nie myśl - powiedziałam, ale on nie posłuchał. Delikatnie prześledził palcami zarys mojego kręgosłupa, aż do karku. W tej samej chwili na całym ciele poczułam

gęsią skórkę i złapały mnie dreszcze. - Właśnie to. Poczułam na uchu, że się uśmiecha. Jack zawsze się uśmiechał. To dzięki temu był taki sympatyczny. Tymczasem Jules prześlizgnęła się między uczniami. - Cześć, Jack. Właśnie rozmawiałam z Becks. Mógłbyś...? - powiedziała, uśmiechając się znacząco. Wtedy kilku kumpli z drużyny Jacka wyszło zza rogu i ruszyło biegiem w naszą stronę. - Uch - stwierdziłam. Jack delikatnie pchnął mnie na bok tuż przed tym, jak się na niego rzucili, a my z Jules mogłyśmy podziwiać, jak zdaje się cała drużyna futbolowa leży bezładnie na swoim rozgrywającym. - Randkowanie z Jackiem Caputo przypłacisz kiedyś życiem - zaśmiała się Jules. - Jesteś pewna, że warto? Nie odpowiedziałam, ale byłam pewna. Przez kilka tygodni po śmierci matki prawie każdy poranek spędzałam przy jej grobie. Szepcząc do niej, opowiadając jej o całym dniu tak jak kiedyś, zanim jeszcze umarła. Jack był ze mną przez większość czasu. Przynosił książkę i siadał pod drzewem kilka nagrobków dalej, jakbym robiła coś najnormalniejszego na świecie. Nawet nie byliśmy wtedy parą. Od śmierci mamy minęło tylko pięć miesięcy. Pięć miesięcy od czasu, kiedy pijany kierowca uderzył w nią, gdy wybrała się na wieczorny jogging. Pięć miesięcy od czasu, kiedy jedyna osoba na świecie, która znała moje sekrety, odeszła na zawsze. Jack był jedynym powodem, dla którego wciąż się trzymałam. Tak, jestem pewna, że on był tego wart. Nie wiedziałam tylko, dlaczego to on chce być ze mną.

DWA Teraz Obiad. Pięć i pół miesiąca przed odejściem W czasie przerwy obiadowej złapałam jedzenie i druty do robótek ręcznych i ruszyłam przez zatłoczone korytarze najszybciej, jak tylko potrafiłam, w poszukiwaniu cichej kryjówki. Skręciłam za róg i grupka cheerleaderek zaczęła wykonywać jakąś przypadkową piosenkę. Hałas odbijał się echem od metalowych szafek i dzwonił mi w uszach. Uciekłam do pustej klasy i wzięłam kilka głębokich oddechów. Nie mogłam pojąć, jak udawało mi się kiedyś codziennie chodzić do szkoły. Jakim cudem da się przetrwać w miejscu, gdzie jest tyle ludzi? Wszędzie było głośno. Nawet w tym pomieszczeniu dotarły do mnie strzępy energii, przywołując głód i przypominając mi, gdzie byłam i jak wiele sił mi zabrano. Zamknęłam oczy i pozwoliłam sobie na chwilę tęsknoty za własnymi emocjami, za poczuciem pełności. Zdałam sobie sprawę, jak bardzo się zmieniłam. Sto lat temu chciałam czuć mniej, a nie więcej. Może większość nastolatek by tak nie pomyślało, ale kiedy pijany kierowca zabił moją mamę, niczego nie pragnęłam bardziej niż przestać czuć się smutna. Przestać czuć. Kropka. Chciałam tego tak bardzo, że kiedy Cole mi to zaoferował, zeszłam z nim do Podwieczności. Dobrowolnie. A teraz wiedziałam, co naprawdę się dzieje, gdy zabraknie emocji. Cole osuszył mnie, by kupić sobie kolejne sto lat życia, a w powstałej w ten sposób pustce nie odnalazłam spokoju. Tylko otchłań bólu, przez który czułam się, jakby ktoś pozbawił mnie wnętrzności. Znowu wyjrzałam na korytarz. Tłum się przerzedził, ale nie wystarczająco. Chciałam iść do domu. Albo przynajmniej gdzieś, gdzie jest cicho. Ale obiecałam tacie, że dotrwam do końca dnia. W zeszłym roku zostawiłam go w środku kłótni. Rzuciłam mu kilka podłości i odeszłam, by nigdy nie wrócić. Tym razem chciałam zrobić to lepiej. Nie zostawię go samego w pokoju pośród echa słów, które nigdy nie powinny zostać wypowiedziane. Nie miałam zbyt wiele kontroli nad tym, co się dzieje podczas mojego Powrotu, ale na pewno mogę pożegnać odpowiednio ludzi, których kocham. Poprosił, żebym została w szkole, więc zostałam. Kiedy moje serce już się uspokoiło, wyszłam z klasy i powędrowałam do najciemniejszego kąta korytarza na drugim piętrze. Schowałam się między fontanną do picia wody a ścianą z cegieł.

W korytarzu czułam powiew euforii spowodowanej zbliżającym się meczem. Czułam jej smak. Skupiłam się na ścianie za fontanną. Wszystko inne wyparłam. Farba odchodziła w jednym miejscu i wisiał tam duży, zupełnie nienaruszony fragment. Miałam ochotę go zerwać, ale nie zrobiłam tego. Jeśli zostawię go w spokoju, może uda mu się wrócić na swojej miejsce, nie pękając. W zeszłym roku odliczałam dni do meczu zjazdowego, skreślając kolejne pola kalendarza. Ale zeszły rok był sto lat temu. W tym roku nie będę chciała przyspieszać czasu. Wpatrywałam się w odchodzącą farbę. Nikt mnie tu nie zauważał. Znalazłam sobie kryjówkę. Rok wcześniej Mecz zjazdowy. Pięć miesięcy przed Karmieniem Zegar odmierzał od trzydziestu w dół, a uczniowie chórem wykrzykiwali każdy numer. Szkoły Park City i Wasatch od lat rywalizowały w stanowych zawodach futbolowych, a w tym roku z Jackiem jako rozgrywającym Górnicy Park City po raz pierwszy od dziesięciu lat mieli szansę zabrać ze sobą Głaz. Głazem nazywano kawałek granitu ze szczytu pobliskiej góry Olympus, a miał on większe znaczenie niż jakiekolwiek stanowe trofeum. Kiedyś Kasey Wellington, skrzydłowy Park City, ukradł Głaz. Przez trzy dni gnił w areszcie, bo jego rodzice nie chcieli go odebrać. Głaz można zdobyć tylko w uczciwej walce. Kiedy zegar doszedł do dziesięciu, Jules złapała mnie za rękę. - To jest to! - krzyknęła ponad głosami tłumu. Starszy brat Jacka, Will, siedział z drugiej strony. Również chwycił moją dłoń i uśmiechnął się, bo rozpierała go duma. A potem zaproponował mi łyk ze srebrnej piersiówki, którą nosił w płaszczu odkąd skończył dwadzieścia jeden lat. Spojrzałam na niego karcąco, a on tylko łagodnie wzruszył ramionami, pociągnął łyk i schował piersiówkę z powrotem. Ciekawe, czy matka Jacka zdawała sobie sprawę z tego, ile jej starszy syn pije. Siedem sekund. W takich chwilach każdy z pięciu zmysłów staje się bardziej wyostrzony. Czułam zapach świeżo skoszonej trawy i błota, a na skórze lodowate krople deszczu. Wrzaski Jules krzyczącej mi do ucha już na stałe zapiszą się na dnie mojej duszy, stając się jej nieusuwalną częścią. Tak tworzą się wspomnienia. Zrobiłam wdech. Trzy... dwa... jeden... Rzędy ławek zadrżały, gdy setki fanów naraz skoczyło do góry.

Było tak głośno, że musiałam zakryć uszy. A potem nastąpiło pospolite ruszenie. Razem z Jules dołączyłyśmy do reszty szkoły, by wspiąć się na ogrodzenie oddzielające trybuny od boiska. Przerzuciłam nogi przez szczyt, odwróciłam się i próbowałam spuścić się na trawę. Wtedy dwie silne ręce złapały mnie pod boki i ściągnęły na dół. Moje stopy nawet nie dotknęły ziemi. Z rękami na mojej talii, Jack przekręcił mnie tak, bym mogła na niego spojrzeć, a potem podniósł wysoko. Moja twarz była tuż przy jego; mój nos ledwie milimetry od jego nosa. Uśmiech Jacka był olśniewający. Zawsze taki był, ale kiedyś podziwiałam go z daleka, gdy czarował nim Lacey Greene albo inne dziewczyny. A teraz był tylko dla mnie. - Udało nam się, Becks! - Zakręcił mną dokoła. - Gratu... - nie mogłam dokończyć, bo zamknął moje usta pocałunkiem. Smakował trochę słono. Czarny tusz spod jego oczu pewnie pobrudził mi twarz, ale miałam to gdzieś. To była nasza chwila i wiedziałam, że i tak skończy się zbyt wcześnie. W końcu to on był bohaterem. Jego koledzy z drużyny szybko zniosą go z boiska. Wiedziałam, że jeśli chcę umawiać się z rozgrywającym, w takich chwilach będę musiała się nim dzielić. Teraz Moja obiadowa kryjówka Poruszałam drutami wte i wewte, pracując nad robótką. Na terakocie leżała nietknięta porcja jedzenia. Fontanna przy moim ramieniu obudziła się, gdy uruchomił się mechanizm chłodzący wodę. Podobała mi się cisza i spokój, jakie dawało mi to miejsce. - Nikki? Zatrzymałam druty, ale nie odwróciłam od nich wzroku. Może to wcale nie o mnie chodziło. - Becks? A jednak. Przy paczce z jedzeniem pojawiły się dwie stopy. Jak mnie wyśledziła? Zerknęłam. Spoglądająca na mnie z góry dziewczyna w ogóle się nie zmieniła. Nadal była piękna, a jej okrągłą twarz, jak zawsze przypominającą cherubina, okalały długie blond włosy, opadające jej na ramiona w kaskadzie loków. Te włosy zawsze wyglądały jak zatrzymany w czasie wodospad; jakby za moment miały popłynąć. Było jej niezręcznie. Czułam to. - Cześć, Jules... Julianna - powiedziałam.

Uśmiechnęła się do mnie ze współczuciem i kucnęła naprzeciwko. Odłożyłam robótkę. - Jules - poprawiła. - Mówisz do mnie Jules. Postukałam palcami o podłogę, na dłuższą chwilę przymykając oczy. Poczułam, że jeden z drutów znalazł się znowu w mojej dłoni, a kiedy uniosłam powieki, Jules położyła mi przędzę na kolanach. Musnęła palcami kwiaty na czapce, którą prawie skończyłam. - Śliczne, Becks - powiedziała. Moje przezwisko było jak ciepła kawa płynąca powoli przez moje gardło, rozgrzewająca mnie od środka. - Kiedy nauczyłaś się robić na drutach? - Dwa tygodnie temu. - Palce odruchowo podjęły pracę na nowo. - Szybko się uczysz. Uśmiechnęłam się. Kiedyś nienawidziła tego, że tak łatwo przychodzi mi nauka. W tej samej chwili zabrzmiał dzwonek, obwieszczając koniec przerwy. Wstałam szybko, co zaskoczyło Jules. Nie mogłam się powtrzymać. Wszystko tu było takie głośne. - Spokojnie, Becks. Mamy jeszcze z pięć minut - powiedziała. - Przepraszam, po prostu... - nie wiedziałam, jak dokończyć. Jules ścisnęła moją dłoń. - W porządku. Wiele przeszłaś. Nie powiedziała tego wprost, ale zabrzmiało to jakby wierzyła w plotki, że uciekłam z domu i wylądowałam na odwyku. Przynajmniej nie pytała o szczegóły. Nie mam nic przeciwko tym opowieściom, bo przynajmniej nie muszę tłumaczyć, że przez sto lat byłam w swego rodzaju Podziemiu. Nie chciałam też, żeby ludzie zaczęli myśleć, że zwariowałam. Do końca dni z nikim nie rozmawiałam. Kiedy wróciłam do domu, tata siedział w salonie z kobietą ubraną w szary kostium. Przedstawił ją jako pannę Ellingson, a ona stwierdziła, że chce być moją przyjaciółką. Odpowiedziałam, że nie potrzebuję przyjaciół. Poprosiła, bym nasikała do słoiczka. Później tata zawołał mnie do swojego gabinetu. Wiedziałam, że chodzi o coś ważnego, bo właśnie tam odbywały się wszystkie poważne rozmowy. Właśnie kończył pisać maila, kiedy weszłam, więc usiadłam cicho i rozejrzałam się po pokoju. Pachniał skórą. Obłożone ciemnym drewnem ściany pokryte były zdjęciami ilustrującymi osiągnięcia ojca. Ukończenie szkoły prawniczej. Zaprzysiężenie na burmistrza Park City. Otwarcie projektu odbudowy Teatru Egipskiego na Main Street. W gabinecie było tylko jedno nasze rodzinne zdjęcie, zrobione dwa lata temu z myślą o kartkach bożonarodzeniowych. Moi rodzice siedzą na kanapie i trzymają się za ręce, a ja i mój wtedy ośmioletni brat Tommy stoimy za ich plecami.

Biedny Tommy. Cieszył się, że wróciłam, ale nie wiedział, co ze mną zrobić. Dopiero po tygodniu zdał sobie sprawę, że nie jestem już w stanie rzucać z nim piłką jak kiedyś. Zawsze wydawał się czekać, aż coś powiem. Cokolwiek. A potem odchodził rozczarowany. Kochałam go, ale nie wiedziałam, nie miałam pojęcia, jak naprawić to wszystko, co zepsuło się w naszej rodzinie. Biurko taty zawalone było papierami, a na wielu z nich widać było zestawienia najnowszych sondaży wyborczych. Ciekawiło mnie, czy całe to zamieszanie wokół mnie miało jakiś na nie wpływ, ale bałam się zapytać. - Jak kampania? - zapytałam. Ojciec uniósł palec, nadal wpatrując się w ekran. - Tylko... minutkę... i wysłane. - Zamknął laptopa i złożył dłonie na biurku. - Kampania idzie dobrze. Percy daje sobie świetnie radę. Ale to nie o tym chciałem z tobą rozmawiać. Tak myślałam. Poruszył się na krześle, a smak unoszący się w powietrzu potwierdził to, co mówił mi język jego ciała. Tata się denerwował. - Skoro wróciłaś to pomyślałem sobie, że porozmawiamy o naszych oczekiwaniach. A dokładnie, czego ja oczekuję od ciebie, a czego ty ode mnie. To nie mógł być przypadek, że zaczęliśmy tę rozmowę po wizycie Ellingson. Pewnie dała mu ulotkę pt. „Definiowanie oczekiwań: Jak odnowić kontakt z nastoletnią córką-narkomanką” albo coś w tym stylu. Ale obiecałam sobie, że nie będę mu niczego utrudniać, więc jeśli tego właśnie potrzebował... - Słucham - powiedziałam. - Świetnie. Oto czego oczekuję od ciebie. Po pierwsze, masz chodzić do szkoły, każdego dnia, i nadrabiać zaległości. Zgoda? Kiwnęłam głową. - Tak. - Po drugie: poddasz się niezapowiedzianym... testom u pani Ellingson. Zgoda? Wyglądało na to, że bał się użyć słowa „narkotyk”. Jakby nie chciał w ten sposób potwierdzić, że to prawda. - Zgoda. - I po trzecie: zorganizowałem dla ciebie prace społeczne w stołówce dla ubogich. Zaczynasz w przyszłym tygodniu. Będziesz codziennie przez godzinę podawać posiłki. Wszystko jasne? - Jasne - powiedziałam.

- The Tńb przyśle fotografa. Fotografa? By uwiecznił mnie, jak rozlewam zupę? Wymyślił to pewnie Percy Jones, szef kampanii ojca. - W porządku - zgodziłam się. - Teraz twoja kolej. Czego oczekujesz po mnie? Uśmiechnęłam się i odpowiedziałam najszczerzej jak tylko potrafiłam. - Niczego. Najwyraźniej czegoś takiego nie było w ulotce, bo tata był wyraźnie zaskoczony. Zanim udało mu się odzyskać opanowanie, podeszłam i pocałowałam go w czoło. - Dobranoc. Odchodząc zdecydowałam, że zostało mi naprawdę niewiele czasu i powinnam spróbować zrobić wszystko, by zadowolić ojca. Było mi szkoda, że mama odeszła. Ona wiedziałaby, jak go pocieszyć, gdy mnie już nie będzie. Światła w pokoju Tommy’ego były już zgaszone, więc przemierzyłam korytarz na palcach. Otworzyłam drzwi do swojego pokoju tak cicho, jak tylko potrafiłam, a do tego w zupełnej ciemności. Włączyłam lampkę na biurku, oświetlając tym samym otwartą książkę do literatury angielskiej. Usiadłam i pomyślałam o tych wszystkich ciekawskich spojrzeniach, gdy następnego dnia będę wydawać zupę. - Czemu to robisz, Nik? - zapytał niski głos z głębi pokoju, blisko łóżka. Gwałtownie wciągnęłam powietrze i natychmiast podniosłam się z krzesła. To był Cole. I

TRZY Teraz Mój pokój. Pięć i pół miesiąca do odejścia Miało go tu nie być. Miałam już nigdy więcej go nie widzieć. - Nawet na mnie nie spojrzysz? - zapytał. Głos Cole’a. Poznałabym go wszędzie. Na jego dźwięk powróciłam myślami do tych długich dni w Podwieczności, gdzie istniały dla mnie tylko jego głos i dotyk. Nawet w opuszkach palców poczułam, jak przyspiesza mi puls, a w głowie pojawiło mi się milion pytań naraz. Dlaczego tu przyszedł? Czego chciał? Jednak zanim zdołałam cokolwiek powiedzieć, odruchowo ruszyłam w jego stronę. Nie zdawałam sobie nawet z tego sprawy, dopóki omal nie przeszłam całego pokoju, by trafić w jego otwarte ramiona. Obecność Cole’a sprawiła, że tym mocniej poczułam wypełniającą mnie pustkę, jakby tylko on był w stanie mnie dopełnić. Kilka kroków więcej i czułabym się całością. Zamarłam. Co ja wyprawiałam? Nie mogłam znowu się do niego zbliżyć. Nie mogłam znowu mu zaufać. To ja zdecydowałam, że zejdę za nim do Podwieczności, ale to przez Cole’a myślałam, że mi to pomoże. Pozwolił mi myśleć, że nie mam innego wyjścia i za to go nienawidzę. - Dziwna, nie? Ta więź między nami. - Skrzywił się i przechylił głowę na bok, jakby oczekując, że zmniejszę dzielącą nas odległość. Kiedy jednak nie poruszyłam się nawet o krok, dodał: - Nie musisz z tym walczyć. Specjalnie postawiłam jedną stopę za drugą i cofnęłam się, by usiąść znowu na krześle. Trzymając się go kurczowo, odwróciłam się do Cole’a plecami i spojrzałam na biurko. Lepiej mi się myślało, gdy nie miałam Cole’a w zasięgu wzroku. Przerażało mnie to, że go nie zauważyłam. Gdyby czekał tu ktokolwiek inny, wyczułabym jego emocje, ale Cole żył na cudzych uczuciach. Te trudniej było wywęszyć. Nasłuchiwałam zbliżających się kroków. - Masz zamiar mnie teraz ignorować? - westchnął. Zaczęły trząść mi się ręce, ale jakoś udało mi się zmusić je do otwarcia książki. Ucieczka byłaby bezcelowa. Jeśli tylko udałoby mi się to przetrwać, może zostawi mnie w spokoju. Pozostałam w kompletnym bezruchu.

- Mitologia - skomentował, patrząc mi przez ramię i czytając tytuł rozdziału. - Mógłbym ci w tym pomóc, wiesz. Gdybyś tylko mi pozwoliła. - Na pewno byś mógł - wymamrotałam. - W końcu żyłeś w tamtych czasach. - Ach, a więc jednak przemówiła. Z ociąganiem odwróciłam się w jego stronę, a on przesunął na bok gitarę, którą niósł na ramieniu. Kiedy Cole Stockton po raz pierwszy pojawił się w Park City ponad rok temu, by zagrać na Sundance Film Festival ze swoim zespołem - The Dead Elvises - mówiła o tym cała szkoła. Zwłaszcza ze względu na to, że drugi gitarzysta, Maxwell Bones, spotykał się z Meredith Jenkins z klasy maturalnej. To dzięki niej poznałam Cole’a. Myślałam, że jest jednocześnie tajemniczy i buntowniczy, ale też miły. Teraz wiem lepiej. To wszystko było częścią wielkiego kłamstwa. Koncerty były strawą dla Cole’a i jego zespołu. Mogli pożywiać się spotęgowanymi emocjami publiki. To był łatwy sposób na pozyskanie energii, której potrzebował pomiędzy Karmieniami. - Jak tu wszedłeś? - zapytałam. - Przez okno. Zamek jest popsuty. - Wyciągnął gitarę przed siebie i zagrał, jakby chciał uczynić ten fakt bardziej zagadkowym. - Nie powinno cię tu być. Górna warga Cole’a uniosła się, a na jego twarzy wy-kwitł ten sam uśmieszek, na którego widok w zeszłym roku mdlały setki dziewczyn. - To ona była pierwszym oddechem życia, wiesz. - Kto? - Izy da. - Pokazał na otwartą książkę. - Myślałam, że to Persefona była pierwsza. - Miała wiele różnych imion. Opowiadałem ci kiedyś oIzydzie i Ozyrysie. Nie pamiętasz? Wszystkie wspomnienia przepadły? - Jego oddech pachniał popiołem. Cole zaczął przygrywać na gitarze. - Ozyrys był pierwszym człowiekiem, który spróbował pokonać granicę między światami śmiertelnych i nieśmiertelnych. Pierwszy z Wiecznych. Poszukiwanie nieśmiertelności omal go nie zabiło. Szarpnął niską strunę. - Wtedy pojawiła się Izyda. - Podszedł do otwartej książki i przesunął palcem po obrazku przedstawiającym nagiego mężczyznę leżącego bez życia na ziemi oraz unoszącą się nad nim kobietę ze skrzydłami. - Izyda podarowała Ozyrysowi tchnienie życia. - Zamilkł i spojrzał na mnie. - Tak jak ty mnie. W ustach Cole’a nieśmiertelność była niemal tak prosta jak oddychanie, ale ja

wiedziałam swoje. Zamknęłam książkę. - Ten obrazek w niczym nie przypomina tego, co przeszłam w czasie Karmienia. - Jeśli myślisz, że Karmienie było złe, poczekaj aż przyjdą po ciebie Tunele. - Nie może być dużo gorzej. Przeszył mnie wzrokiem. - Owszem, może. Przyszedłem ci to pokazać. Powinienem był to zrobić jeszcze w Podwieczności. Zanim zdążyłam zaprotestować, położył mi dłonie po obu stronach głowy i poczułam coś dziwnego w środku. Cały pokój stopniał, wszędzie dokoła nastała nieprzenikniona ciemność. Czułam, że coś zgniata mi klatkę piersiową niczym imadło, a kiedy walczyłam o oddech, wciągnęłam z powietrzem garść piachu i zakrztusiłam się. Byłam pogrzebana żywcem. Próbowałam się wydostać, drapiąc palcami ziemię, którą mnie przysypano, aż w końcu poczułam powietrze. Udało mi się przekopać na zewnątrz grobu i wylądowałam na błotnistym podłożu. Ale wcale nie uciekłam. Znajdowałam się w długim, ciemnym tunelu ze ścianami z węgla, z których wystawały setki młócących powietrze bladych rąk. Próbowałam odpełznąć, ale zaczęły chwytać mnie za kostki, nogi, ramiona, i wciągnęły mnie do środka. Otworzyłam usta, żeby wrzaskiem kazać Cole’owi przestać, ale posypały się czarne kamienie. Wpadły mi do ust, przykryły język i pchały się dalej do środka. To wszystko wydawało się zbyt realne. Kamienie w moich ustach przecięły wewnętrzną stronę policzka i poczułam krew. Nie śniłam. Byłam w pułapce. Krzyknęłam, ale nie słyszałam żadnego dźwięku dopóki koszmar nie znikł doszczętnie i znowu znalazłam się w swoim pokoju z Cole’em, który zakrył mi usta dłonią. Mrugnęłam, próbując zrozumieć, co się właśnie stało w mojej głowie. Cole spojrzał na mnie jakby pytał, czy już nie będę krzyczeć. Kiwnęłam głową i podniósł rękę. Przez wizję sprzed paru chwil kręciło mi się w głowie i zaczęłam się chwiać. Cole złapał mnie i przytrzymał blisko siebie, układając mi głowę na swojej piersi. Powinnam słyszeć bicie jego serca, ale go nie było. - Tak wyglądają Tunele, Nik. To wybrałaś zamiast mnie. Tunele. Sposób Podwieczności na wyciśnięcie z Dawców ostatniej kropli energii. Wiedziałam, że Tunele nie są przyjemne, ale wizja Cole’a pozbawiła mnie wszelkich wątpliwości. - Czemu tu jesteś? - powiedziałam bez tchu. Jakby nie było nic bardziej oczywistego, Cole odpowiedział: - Przyszedłem

zaoferować ci wieczne życie. Znowu. Odepchnęłam go. - Podjęłam już decyzję. - Tak, ale to oczywiście zła decyzja. Wróć ze mną. Do Podwieczności. I będziemy żyli w Sądzie Najwyższym. I nie będziesz baterią w Tunelach. Mogłabyś zostać królową. - Podwieczność ma swój sąd? - Oczywiście. To tam rządzili Ozyrys i Izyda. Hades i Persefona. Każdy świat w każdym wymiarze ma ludzi, którzy wydają rozkazy i tych, którzy je wykonują. A ja już mam dość przyjmowania rozkazów, Nik. Skrzywiłam się. - To nie ma nic wspólnego ze mną. Zawahał się i westchnął lekko. - W takim razie źle się wyraziłem, bo to ma wiele wspólnego z tobą. Chcę tego, co mieli Hades i Persefona, a bez ciebie nie będę miał nic. Królową można obalić tylko wtedy, gdy jakiś Wieczny odnajdzie swoją idealną partnerkę. Całe swoje życie - a było to długie życie, uwierz mi - szukałem swojego ideału i ty nim jesteś. W chwili naszego pierwszego spotkania wiedziałem, że jesteś inna. W chwili, gdy po raz pierwszy mnie dotknęłaś. Pamiętasz? Kiwnęłam głową. Wtedy się poznaliśmy. - Twoje policzki spłonęły czerwienią, a ja już byłem twój. - Pokręcił głową i uśmiechnął się. - Wiem, że ty też Konieczność-to poczułaś. Tę łączącą nas więź. Istniała jeszcze przed Karmieniem. Odwróciłam wzrok, bo na samą myśl zaczynałam się rumienić, a nie mogłam pozwolić na to, by Cole to zobaczył. Przypominanie sobie tamtej nocy było bez sensu. Byłam wtedy kimś innym. - Nieważne, co wtedy czułam. Nie wiedziałam, kim naprawdę jesteś. Spojrzałam na niego. Cole uniósł brwi i powiedział - To nic by nie zmieniło. Popatrzył na mnie tak przenikliwie, że nie mogłam odwrócić wzroku. Miał zapewne rację. Od chwili, gdy się poznaliśmy, ciągnęło mnie do niego. W tamtym czasie nic nie zmieniłoby mojej decyzji. Mogłam mieć tylko nadzieję, że teraz będę silniejsza. Odwróciłam się, a on wyciągnął gitarę i zagrał cichą, delikatną melodię. - Miałeś mnóstwo Dawców - powiedziałam. - Co jest we mnie takiego szczególnego? - Chciałbym to wiedzieć. Naprawdę. - Wypuścił powietrze z płuc i wstał, jakby miał zamiar wyjść. - Przemyśl to. Proponuję ci nieśmiertelność. Mogłabyś być taka jak ja. - Powiedz mi jedno. Gdybym poszła z tobą i została Wieczną, musiałabym żywić się emocjami innych, tak jak ty żywiłeś się mną? Zawahał się na chwilę, a potem kiwnął w odpowiedzi głową.