gosiag

  • Dokumenty396
  • Odsłony75 957
  • Obserwuję125
  • Rozmiar dokumentów645.0 MB
  • Ilość pobrań43 180

J.R. Ward - Bractwo Czarnego Sztyletu 07 - Anioł Zemsty

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.5 MB
Rozszerzenie:pdf

J.R. Ward - Bractwo Czarnego Sztyletu 07 - Anioł Zemsty.pdf

gosiag EBooki BczSz
Użytkownik gosiag wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 277 stron)

- 1 -

- 2 - JJ .. RR .. WW aa rr dd AAnniioołł ZZeemmssttyy Seria Bractwo Czarnego Sztyletu 07

- 3 - SSPPIISS TTRREEŚŚCCII Streszczenie..........................................................................................- 5 - Od tłumaczki........................................................................................- 6 - Glosariusz ............................................................................................- 8 - Rozdział 1 ..........................................................................................- 13 - Rozdział 2 ..........................................................................................- 21 - Rozdział 3 ..........................................................................................- 27 - Rozdział 4 ..........................................................................................- 35 - Rozdział 5 ..........................................................................................- 43 - Rozdział 6 ..........................................................................................- 50 - Rozdział 7 ..........................................................................................- 57 - Rozdział 8 ..........................................................................................- 62 - Rozdział 9 ..........................................................................................- 69 - Rozdział 10 ........................................................................................- 79 - Rozdział 11 ........................................................................................- 88 - Rozdział 12 ........................................................................................- 95 - Rozdział 13 ......................................................................................- 100 - Rozdział 14 ......................................................................................- 106 - Rozdział 15 ......................................................................................- 112 - Rozdział 16 ......................................................................................- 120 - Rozdział 17 ......................................................................................- 129 - Rozdział 18 ......................................................................................- 141 - Rozdział 19 ......................................................................................- 147 - Rozdział 20 ......................................................................................- 156 - Rozdział 21 ......................................................................................- 164 - Rozdział 22 ......................................................................................- 172 - Rozdział 23 ......................................................................................- 179 -

- 4 - Rozdział 24 ......................................................................................- 186 - Rozdział 25 ......................................................................................- 191 - Rozdział 26 ......................................................................................- 203 - Rozdział 27 ......................................................................................- 209 - Rozdział 28 ......................................................................................- 218 - Rozdział 29 ......................................................................................- 225 - Rozdział 30 ......................................................................................- 233 - Rozdział 31 ......................................................................................- 242 - Rozdział 32 ......................................................................................- 247 - Rozdział 33 ......................................................................................- 255 - Rozdział 34. .....................................................................................- 264 - Rozdział 35 ......................................................................................- 271 -

- 5 - SSTTRREESSZZCCZZEENNIIEE Bohaterem kolejnego tomu serii o tajnym bractwie wampirów jest Mordh - pół wampir, pół sympath, szara eminencja wampirzego podziemia, właściciel nocnego klubu. Szantażowany przez jedną z sympathek i zagrożony wygnaniem do kolonii socjopatów, znajduje ukojenie w związku z Ehleną - pielęgniarką o wampirzym pochodzeniu. Z powodu swej nieciekawej reputacji otrzymuje od niezadowolonej frakcji propozycję zabicia króla wampirów, Ghroma. Ukrywając prze Ehleną swoją przeszłość i swoje ciemne interesy, sprowadza na nią wielkie niebezpieczeństwo. Przeciwnicy chcą ją wykorzystać, by usunąć Rehvenga i jemu podobnych.

- 6 - OODD TTŁŁUUMMAACCZZKKII W oryginale imiona wampirów tworzących Bractwo oddają cechy charakteru noszących je postaci. Zgodnie z wampirzą tradycją zawierają też literę „h”. By czytelnik polski, nieznający języka angielskiego, zrozumiał znaczenie tych imion, znaleźliśmy dla nich polskie ekwiwalenty (dodając oczywiście do każdego z nich literę „h”. I tak: Wrath (ang. wrath - gniew) to Ghrom (pol.) Thorment (torment - tortura) Tohrtur (pol.) Vishous (vicious - wredny) Vrhedny (pol.) Rhage (rage - gniew) - Rankohr (rankor staropolskie: gniew) Phury (fury - furia) Furiath (pol.) Zsadist (sadist - sadysta) Zbihr (pol.)

- 7 - Tę powieść dedykuję Tobie. Pojęcia dobra i zła nie mogą być bardziej względne, gdy chodzi o Twoją osobę. Ale zgadzam się z nią. Dla mnie zawsze byłeś bohaterem.

- 8 - GGLLOOSSAARRIIUUSSZZ Ahstrux nohtrum - osobisty ochroniarz z uprawnieniami zabójcy. Funkcja z królewskiego nadania Bractwo czarnego sztyletu - tajna organizacja mistrzów sztuk walki, której zadaniem jest obrona wampirów przed Korporacją Reduktorów. Dzięki właściwemu doborowi genetycznemu członkowie Bractwa obdarzeni są potężnym ciałem i umysłem, oraz niecodzienną zdolnością regeneracji. Bractwo wyławia kandydatów na swoich członków, którzy nie są rodzonymi braćmi. Agresywni, pewni siebie a przy tym tajemniczy, trzymają się z dala od cywilów i nie utrzymują kontaktów z członkami pozostałych kast, o ile nie potrzebują się dokrwić. W świecie wampirów bracia cieszą się wielkim poważaniem. O ich wyczynach krążą legendy. Giną tylko od bardzo poważnych urazów; takich jak rany postrzałowe, cios w serce itp. Broniec - samiec wampirów, który ma partnerkę. Samce mogą mieć więcej, niż jedną partnerkę. Cerbher - kurator przydzielony z urzędu. Funkcja podlega gradacji; najwięcej uprawnień mają cerbherzy eremithek. Chcączka - okres płodności u samicy wampirów, zwykle trwa dwa dni i towarzyszy jej potężny apetyt seksualny. Pierwsza chcączka występuje około pięciu lat po przemianie, później pojawia się raz na dziesięć lat. Chcączka samicy wyczuwana jest przez wszystkie samce, które mają z nią kontakt. To niebezpieczny okres, w którym dochodzi do waśni i starć między rywalizującymi samcami, zwłaszcza jeśli samica nie ma partnera. Dhunhd - piekło. Ehros - wybranka kształcona w dziedzinie sztuki erotycznej i miłosnej. Eremithka - status przyznawany przez króla arystokratycznej samicy w odpowiedzi na suplikę jej rodziny. Eremithka podlega wyłącznie władzy cerbhera, zwykle najstarszego samca w domostwie. Cerbher ma prawo decydowania o jej postępowaniu, zwłaszcza ograniczania bądź całkowitego zakazu kontaktów ze światem zewnętrznym.

- 9 - Frathyr - zwrot używany pomiędzy mężczyznami na znak wzajemnej miłości i szacunku. W swobodnym tłumaczeniu: drogi przyjaciel. Glymeria - opiniodawcze kręgi arystokracji. Socjeta. Gwardh - osoba odpowiedzialna za wychowanie, ojciec chrzestny. Juchacz - wampir płci męskiej lub żeńskiej, który ma obowiązek karmić swoją krwią właściciela. Choć posiadanie juchaczy należy do ginących obyczajów, jest nadal praktyką legalną. Korporacja Reduktorów - organizacja zabójców powołana przez Omegę w celu eksterminacji rasy wampirów. Krwiczka - wampirzyca, która ma partnera seksualnego. Samice zwykle poprzestają na jednym partnerze, ponieważ samce mają silny instynkt terytorialny. Krypta - rytualne miejsce spotkań Bractwa Czarnego Sztyletu, wykorzystywane do ceremonii oraz przechowywania słoi z sercami reduktorów. W Krypcie odbywają się ceremonie przyjęcia do Bractwa i pogrzeby; tu również dyscyplinuje się nieposłusznych członków Bractwa. Wstęp przysługuje jedynie członkom Bractwa, Pani Kronik i inicjowanym adeptom. Lilan - pieszczotliwie: ukochany, ukochana. Łyż - narzędzie tortur służące do wyłupywania oczu. Mahtrona - babcia. Mamanh - spieszczenie słowa: matka. Nalla - najdroższa, ukochana. Rodzaj męski: nallum. Normalsi - symphackie określenie wampirów niebędących symphatami. Nówka - dziewica. Omega - złowroga, tajemnicza postać dążąca do zagłady wampirów z powodu niechęci do Pani Kronik. Istota nadprzyrodzona, posiada zdolności magiczne, z wyjątkiem mocy tworzenia.

- 10 - Pani Kronik - duchowy autorytet, doradczyni królów, strażniczka świętych ksiąg wampirów, dawczyni przywilejów. Istota nadprzyrodzona, posiada wiele nadprzyrodzonych mocy. W jednorazowym akcie kreacji powołała do istnienia rasę wampirów. Pierwsza Rodzina - królewska para wampirów z ewentualnym potomstwem. Pre - trans - młody wampir w okresie bezpośrednio poprzedzającym przemianę. Princeps - bardzo wysoki stopień w hierarchii wampirzej arystokracji; ustępuje rangą jedynie członkom Pierwszej Rodziny i Wybrankom Pani Kronik. Provodhyr - wpływowy osobnik piastujący wysokie stanowisko. Przedświtek - trzeci posiłek wampirów, odpowiednik kolacji w świecie ludzkim. Przemiana - przełomowy okres w życiu wampirów obojga płci, w którym osiągają dojrzałość. Odtąd muszą regularnie pić krew osobnika płci przeciwnej i nie mogą przebywać w świetle słonecznym. Przemiana zwykle występuje w wieku około dwudziestu pięciu lat. Niektóre wampiry, zwłaszcza samce, giną w trakcie przemiany. Wampiry przed przemianą są słabowite, nierozbudzone płciowo i niezdolne do dematerializacji. Psaniec - wampir należący do kasty sług. Psańce są posłuszne wielowiekowej tradycji, która dyktuje ich strój i maniery Mogą przebywać w świetle dziennym, za to starzeją się dość szybko. Średnia długość życia psańca wynosi około pięciuset lat. Samica psańca: psanka. Pyknąć - unicestwić Nieumarłego przez przebicie mu piersi; anihilacji towarzyszy charakterystyczne pyknięcie połączone z rozbłyskiem. Pyrokant - pięta achillesowa, słaby punkt lub niszcząca słabość danego osobnika. Natury wewnętrznej (np. nałóg) lub zewnętrznej (np. kochanek). Pomstha - odwet. Akt wymierzenia sprawiedliwości, zwykle przez samca związanego z poszkodowanym. Qhrih (St. Jęz.) - runa honorowej śmierci.

- 11 - Reduktor - członek Korporacji Reduktorów. Bezduszny humanoid, pogromca wampirów. Reduktorów można pozbawić życia wyłącznie przez przebicie piersi; w pozostałych wypadkach żyją wiecznie. Nie jedzą, nie piją, nie rozmnażają się. Z czasem tracą pigment we włosach, skórze i tęczówkach - są bezkrwiści, białowłosi, oczy mają bezbarwne. Pachną zasypką dla niemowląt. Do Korporacji wprowadzani przez Omegę, po rytualnej inicjacji wypatroszone serce przechowują w kamiennym słoju. Rundha - rytualna rywalizacja samców o samicę, z którą chcą się parzyć. Ryth - rytuał zwracania honoru proponowany przez stronę znieważającą. Znieważony wybiera dowolną broń i atakuje nieuzbrojonego adwersarza (samca lub samicę). Sadhomin - tytuł grzecznościowy używany w relacjach sado maso przez osobnika podległego wobec osobnika dominującego. Sroghi - określenie odnoszące się do sprawności męskiego członka. W tłumaczeniu dosłownym: podziwu godny, zasługujący na szlachetną samicę. Symphaci - odmiana rasy wampirów charakteryzująca się, między innymi, skłonnością i talentem do manipulowania uczuciami bliźnich; w ten sposób doładowują się energetycznie. Symphaci od stuleci są gatunkiem pogardzanym, w niektórych epokach przeznaczonym na odstrzał. Odmiana bliska wymarcia. Tolly - czuły zwrot. W wolnym przekładzie: moja miła; mój miły. Wampir - przedstawiciel gatunku odmiennego od Homo sapiens. Aby żyć, wampir musi pić krew osobnika płci przeciwnej. Ludzka krew utrzymuje wampiry przy życiu, jednak jej działanie jest krótkotrwałe. Po przemianie, która występuje około dwudziestego piątego roku życia, wampiry nie mogą przebywać na słońcu i regularnie muszą się dokrwić. Istota ludzka nie może zostać wampirem przez ukąszenie ani transfuzję krwi, spotyka się jednak rzadkie przypadki krzyżówki ras. Wampiry potrafią się dematerializować, ale wymaga to spokoju i koncentracji oraz braku większych obciążeń. Potrafią też wymazywać wspomnienia z pamięci krótkoterminowej człowieka. Niektóre wampiry umieją czytać w myślach. Średnia życia wampira wynosi ponad tysiąc lat; znaczna część osobników żyje o wiele dłużej.

- 12 - Wieczerza - pierwszy posiłek wampirów, odpowiednik śniadania w świecie ludzkim. Wybranki - samice wampirów chowane na służebnice Pani Kronik. Uchodzą za arystokrację, choć bardziej w hierarchii duchowej niż świeckiej. Z samcami nie mają prawie styczności, czasem jednak parzą się z wybranymi dla nich przez Panią Kronik braćmi, aby zapewnić liczebność kasty. Posiadają dar jasnowidzenia. W dawnych czasach karmiły swoją krwią członków Bractwa, którzy nie mieli własnych krwiczek, praktyka ta została jednak zarzucona. Zanikh - duchowa kraina, w której zmarłe wampiry pędzą życie wieczne w otoczeniu swoich bliskich. Zghubny brah - młodszy bliźniak, nosiciel klątwy. Zvidh - pole buforujące, maskujące realistyczną iluzją wybrany fragment terenu; fatamorgana. Zwyrth - martwy osobnik powracający z Zanikhu do świata żywych. Zwyrthy darzone są głębokim szacunkiem i podziwiane za bolesne doświadczenia.

- 13 - RROOZZDDZZIIAAŁŁ 11 Wszyscy królowie są ślepi. Ci dobrzy o tym wiedzą i, sprawując władzę, polegają na czymś więcej niż tylko na wzroku. - Nasz król musi umrzeć. Cztery krótkie słowa. Każde oddzielnie - nic niezwykłego, Ale razem? Przywołują na myśl wszystko to, co najgorsze: morderstwo, zdradę, zaprzedanie, śmierć. Słysząc je, Mordh zamilkł, pozwalając tej złowieszczej czwórce zawisnąć w ciężkim powietrzu gabinetu. - Dostałeś jakąś odpowiedź? - zapytał Monsther, syn Rehmbaka. - Nie. Monsther zamrugał i dotknął jedwabnego fularu na szyi. Jak większość przedstawicieli glymerii stał mocno obiema obutymi w aksamitne czółenka nogami na skostniałym, przerafinowanym gruncie swojej kasty. Inaczej mówiąc, od stóp do głów był uosobieniem wykwintu. W marynarce od smokingu, eleganckich spodniach w prążki i... cholera, czyżby to były getry?... był jakby wyjęty żywcem ze stron „Vanity Fair”. Tylko że numeru sprzed stu lat. Chociaż, jeśli chodzi o politykę, to jego ogromna protekcjonalność i błyskotliwe pomysły sprawiały, że był jak Kissinger bez prezydenta - czysta analiza, zero władzy. Co zresztą tłumaczyło to spotkanie, czyż nie? - Nie poddawaj się teraz - powiedział Mordh. - Już skoczyłeś. Lądowanie nie będzie bardziej miękkie. Monsther zmarszczył brwi. - Nie potrafię tego traktować tak żartobliwie jak ty. - A czy ja się śmieję? Rozległo się pukanie do drzwi. Monsther przekrzywił głowę; jego profil przypominał teraz irlandzkiego setera - nos i nic poza nim. - Wejść. Otworzyły się drzwi i do pokoju weszła zgarbiona psanka, z trudem dźwigająca ogromną tacę, a na niej ciężki srebrny serwis. Kiedy uniosła głowę, zobaczyła Mordha i zastygła w bezruchu.

- 14 - - Postaw tutaj. - Monsther wskazał na niski stolik stojący pomiędzy dwiema okrytymi jedwabną tkaniną sofami. Psanka nawet nie drgnęła, wpatrzona w Mordha. - Coś nie tak? - zapytał Monsther, słysząc niepokojące dzwonienie filiżanek na tacy. - Postaw tutaj, no już. Psanka pochyliła głowę, potem, mrucząc coś pod nosem, powoli, ostrożnie, jakby zbliżała się do jadowitego węża, podeszła do nich. Wyraźnie starała się trzymać jak najdalej od Mordha. Postawiła wreszcie tacę, ale jej drżące ręce z trudem ustawiały filiżanki na spodkach. Kiedy sięgnęła po dzbanek z herbatą, było jasne, że rozleje ją po całym pomieszczeniu. - Pozwól, że ja to zrobię - powiedział Mordh, wyciągając rękę. Psanka gwałtownie się uchyliła. Dzbanek wymsknął jej się z rąk. Mordh w ostatniej chwili złapał parzące srebro w dłonie. - I co ty wyprawiasz! - krzyknął Monsther, zrywając się z sofy. Psanka skuliła się, unosząc dłonie do twarzy. - Przepraszam, panie. Naprawdę mi przykro, ja... - Zamknij się i przynieś trochę lodu. - To nie jej wina. - Mordh spokojnie ujął uchwyt czajnika i rozlał herbatę do filiżanek. - A mnie nic się nie stało. Patrzyli na niego, jakby oczekując, że podskoczy i wrzaśnie „auć!”. On tymczasem odstawił srebrny czajnik i spojrzał w jasne oczy Monsthera. - Jedna kostka czy dwie? - Czy... czy dać ci coś na oparzenie? Mordh wyszczerzył w uśmiechu kły. - Przecież nic mi nie jest. Monsther wydawał się tym niemal urażony, wyładował więc niezadowolenie na służącej. - Przynosisz mi hańbę. Zostaw nas. Mordh spojrzał na psankę. Dla niego jej emocje były trójwymiarową siatką strachu, wstydu i paniki, falą wypełniającą przestrzeń dookoła niej. - Bądź spokojna - przekazał jej w myślach. - Wszystko będzie w porządku. Na jej twarzy pojawił się wyraz zaskoczenia. Po chwili jednak napięcie widoczne w całym jej ciele wyraźnie ją opuściło i kiedy się odwróciła, wyglądała już o wiele spokojniej. Po jej wyjściu Monsther odchrząknął i usiadł z powrotem. - Nie sądzę, żeby się nadawała. Jest do niczego.

- 15 - - Może zaczniemy od jednej kostki - Mordh sam sobie odpowiedział na zadane wcześniej pytanie - i zobaczymy, czy zechcesz następną. Potem wyciągnął rękę z filiżanką w kierunku Monsthera, który musiał wstać z sofy i pochylić się nad stolikiem. - Dziękuję. Mordh delikatnie przytrzymał spodek, wysyłając jednocześnie nową myśl do mózgu gospodarza: „Zawsze sprawiam, że kobiety w mojej obecności się denerwują. To nie była jej wina”. Potem zwolnił nagle uchwyt i Monsther z trudem utrzymał cenną porcelanę Royal Doulton. - Ups... tylko nie wylej. Szkoda byłoby zrobić plamę na tym pięknym dywanie. To Aubusson, prawda? - Hmm... tak. - Monsther usiadł, marszcząc brwi. Zupełnie nie wiedział, dlaczego nagle jakoś inaczej myślał o swojej pokojówce. - Eee... tak, zgadza się. Moj ojciec kupił go wiele lat temu. Miał dobry gust, prawda? Ponieważ dywan jest taki duży specjalnie dla niego zbudowaliśmy ten pokój, dobraliśmy też kolor ścian, żeby wydobyć brzoskwiniowy odcień. Monsther z uśmiechem rozejrzał się po gabinecie i popijał herbatę, wysoko unosząc mały palec. - Jak herbata? - Idealna, a ty się nic napijesz? - Nie przepadam ta herbatą. - Mordh odczekał, aż tamten uniósł filiżankę do ust i zapytał? - Więc mówiłeś o zamordowaniu Ghroma? Monsther zakrztusił się, a herbata doskonałej marki Earl Grey poplamiła przód jego krwistoczerwonej marynarki od smokingu i zachlapała brzoskwiniowy dywan zakupiony jeszcze przez tatusia. Mordh podał mu serwetkę. - Proszę, wytrzyj tym. Monsther niezgrabnie poklepał się serwetką po piersi, potem przejechał nią po dywanie, z równie niezadowalającym zresztą rezultatem. Najwidoczniej należał do tych facetów, którzy raczej robią bałagan, niż go sprzątają. - Mówiłeś… - mruknął Mordh. Monsther rzucił serwetkę na tacę, odstawił filiżankę z resztą herbaty, wstał i zaczął krążyć po pokoju. Wreszcie zatrzymał się przed dużym obrazem przedstawiającym górski krajobraz i zdawał się bez reszty pochłonięty podziwianiem dramatyzmu sceny z kolonialnym żołnierzem na pierwszym planie, wznoszącym modły do niebios. Nagle odezwał się, nie odwracając od obrazu.

- 16 - - Dobrze wiesz, że wielu naszych braci zostało zabitych w wyniku ataków reduktorów. - A już myślałem, że zostałem provodhyrem Rady tylko ze względu na moją błyskotliwą osobowość. Monsther spojrzał przez ramię, zadzierając podbródek w charakterystycznej manierze arystokraty. - Straciłem ojca i matkę, a także wszystkich bliskich kuzynów. Pochowałem każdego z nich. Myślisz, że to zabawne? - Przepraszam. - Mordh położył prawą dłoń na sercu i pochylił głowę, mimo że tak naprawdę miał to wszystko gdzieś. Nie zamierzał dać się w ten sposób zmanipulować. Zwłaszcza że emocje tego gościa zdradzały chciwość, a nie żal. Monsther odwrócił się plecami do obrazu, a jego głowa zajęła miejsce góry, na której stał kolonialny żołnierz... wyglądało to tak, jakby malutki człowiek w czerwonym mundurze próbował wspiąć się na jego ucho. - Glymeria poniosła z tego powodu nieopisane straty. Traciła nie tylko życie, ale i mienie. Plądrowano domy, kradziono antyki i dzieła sztuki, opróżniano konta bankowe. I co zrobił Ghrom? Nic. Nie doczekaliśmy się żadnej odpowiedzi na wielokrotnie zadawane pytania, jak to się stało, że namierzono domy tych rodzin… i dlaczego Bractwo nie powstrzymało ataków... i na co poszły te wszystkie środki. Nie ma też żadnego planu, który gwarantowałby, że sytuacja się nie powtórzy. Żadnego zapewnienia, że ci nieliczni członkowie arystokracji, którzy się jeszcze ostali, po powrocie do swych siedzib w Caldwell będą mieli dostateczną ochronę, Monsther sam się nakręcał, a jego głos wznosił się i odbijał od pozłacanego sufitu. - Nasz ród wymiera i potrzebujemy prawdziwego przywództwa. Według prawa, Ghrom tak długo jest królem, jak długo jego serce bije w piersi. Ale czy jedno życie jest warte tyle samo, co życie wielu? A co mówi ci twoje serce? Ha, serce Mordha, czarny, zły mięsień. - A co potem? - Przejmiemy kontrolę i zrobimy, co trzeba. Podczas swego panowania Ghrom wiele rzeczy pozmieniał... Zobacz, co zrobiono z Wybrankami - teraz wolno im mieszkać po Tej Stronie... To niesłychane! Posiadanie juchaczy jest zakazane, zniósł też status eremithek. O, najdroższa Pani Kronik... niedługo pewnie w Bractwie zaczną nosić spódnice. Jeśli my przejmiemy władzę, będziemy mogli odkręcić to, co on zrobił, i przywrócić stare prawa i zwyczaje.

- 17 - Rozpoczniemy ofensywę przeciwko Korporacji Reduktorów. Możemy zwyciężyć. - Zbyt często używasz słowa „my”. I wiesz co, z jakiegoś powodu nie sądzę, żeby to było właśnie to, o czym naprawdę myślisz. - Cóż, oczywiście musi być jeszcze ktoś, kto będzie pierwszym między równymi. - Mówiąc to, Monsther jakby bezwiednie wygładził klapy marynarki, przechylił głowę i ustawił się tak, jakby pozował do pomnika albo do fotografii na dolarowy banknot. - Jakiś wybrany mężczyzna, który cieszy się autorytetem i ma zasługi. - A w jaki sposób ten ideał miałby zostać wybrany? - Będziemy zmierzać w kierunku demokracji. Długo wyczekiwana demokracja, która zastąpi niesprawiedliwe i nieuczciwe zwyczaje monarchii. Słuchając tej czczej gadaniny, Mordh odchylił się do tyłu, założył nogę na nogę i splótł dłonie. W głębi jego duszy ścierały się dwie jego przeciwstawne natury - wojnę wewnętrzną toczył wampir z symphatą. Jedyny plus, że ten wewnętrzny krzyk zagłuszył wszystkie inne dźwięki. Okazja była oczywista: pozbyć się króla i przejąć władzę nad rasą. Sytuacja niewyobrażalna: zabić porządnego faceta, dobrego przywódcę i w pewnym sensie przyjaciela... - ...i wybralibyśmy tego, który nas poprowadzi. Uczynilibyśmy go odpowiedzialnym przed Radą. Upewnilibyśmy się, te nasze obawy znajdują zrozumienie. - Monsther powrócił na kanapę, sadowiąc się wygodnie; teraz godzinami mógłby rozprawiać o przyszłości. - Monarchia nie funkcjonuje właściwie i demokracja jest jedynym wyjściem... - A demokracja zazwyczaj oznacza, że każdy ma prawo głosu - wtrącił Mordh. - Mówię to na wypadek, gdybyś nie wiedział. - Ależ tak, każdy z nas miałby. Wszyscy, którzy służą Radzie, byliby w radzie wyborczej. Każdy byłby uwzględniony. - Dla twojej informacji, termin „wszyscy” oznacza również tych spoza grupy „każdy z nas”. Wzrok Monsthera wyraźnie mówił: „Och, proszę, bądźmy poważni”. - Powierzysz więc rasę niższym klasom? - To nie moja decyzja. - Ale może być. Monsther uniósł filiżankę do ust, rzucając ostre spojrzenie ponad jej krawędzią. - Z pewnością może być. Przecież jesteś naszym provodhyrem. Patrząc na gościa, Mordh zobaczył wszystko niezwykle wyraźnie: zabicie Ghroma oznaczałoby koniec jego królewskiej linii, ponieważ nie spłodził

- 18 - jeszcze potomka. Społeczeństwa, zwłaszcza pozostające w stanie wojny, takie właśnie jak wampiry, nie znoszą braku przywództwa, więc radykalne przejście od monarchii do „demokracji” nie byłoby aż tak niewyobrażalne jak w innych, bardziej normalnych, bezpieczniejszych czasach. Glymeria mogłaby wynieść się z Caldwell i ukryć w swoich bezpiecznych kryjówkach w Nowej Anglii, ale ta grupa niemrawych sukinsynów miała pieniądze i wpływy, i chciała być zawsze u władcy. Mogliby więc ukryć swoje ambicje pod przykrywką demokracji i działać tak, jakby naprawdę troszczyli się o maluczkich. Mroczna natura Mordha wyrywała się niczym uwięziony przestępca, niecierpliwię oczekujący na zwolnienie warunkowe: Złe czyny i gra o władzę niesamowicie pociągały tych, którzy byli z krwi jego ojca i jakaś jego część chciała stworzyć wolne miejsce... a potem je wypełnić. Brutalnie przerwał bzdurne wywody Monsthera. - Oszczędź mi propagandy. Co konkretnie sugerujesz? Tamten powoli i z namysłem odstawiał filiżankę, jakby chciał w ten sposób zademonstrować, że waży słowa. Mordh i tak mógłby się założyć, że facet od początku wiedział, co powie. Coś w jego sposobie bycia sugerowało, że nie należy do tych, którzy pozostawiają rzeczy własnemu biegowi. - Jak dobrze wiesz, w najbliższych dniach Rada ma się zebrać w Caldwell i zobaczyć się z królem. Kiedy Ghrom przybędzie... po prostu zdarzy się śmiertelny wypadek. - On zawsze przybywa z Bractwem. A to nie są mięśniaki, z którymi tak łatwo można sobie poradzić. - Śmierć ma różne oblicza. I wiele etapów. - A jaka miałaby w tym być moja rola? - Odpowiedź znał jednak dobrze. Jasne oczy Monsthera były błyszczące i zimne jak lód. - Wiem, kim jesteś. Więc wiem, do czego jesteś zdolny. Nie był tymi słowami zaskoczony. Przez ostatnie dwadzieścia pięć lat Mordh był królem narkotyków i chociaż się z tym nie afiszował, wampiry regularnie odwiedzały jego kluby, a część z nich była nawet jego klientami. Nikt poza braćmi nie wiedział o jego drugiej naturze - symphaty, a gdyby miał wybór, to i przed nimi by to ukrywał. Przez ostatnie dwie dekady płacił swojej szantażystce wystarczająco dużo, by mieć pewność, że sekret pozostanie sekretem. - Właśnie dlatego z tobą o tym rozmawiam - powiedział Monsther. - Będziesz wiedział, jak się tym zająć. - Racja.

- 19 - - Jako provodhyr Rady będziesz miał ogromną władzę. Nawet jeśli nie zostaniesz wybrany na szefa, Rada i tak zmierza donikąd. A jeśli chodzi o Bractwo Czarnego Sztyletu, nie musisz się niczego obawiać. Wiem, że twoja siostra jest związana z jednym z nich. Nie będzie to miało żadnego wpływu na braci. - Nie sądzisz, że to ich wkurwi? Ghrom jest nie tylko ich królem. To ich krew. - Ich podstawowym zadaniem jest ochrona naszej rasy. Dokądkolwiek pójdziemy, muszą za nami podążać. Musisz też wiedzieć, że jest wielu, którzy uważają, że ostatnio marnie się spisują. Może potrzeba im lepszego przywództwa? - Pewnie twojego. No tak. Oczywiście. To tak, jakby dekorator wnętrz próbował dowodzić kompanią czołgów: cholernie dużo hałaśliwej paplaniny, dopóki jeden z żołnierzy nie wkurzy się i nie przejedzie po facecie gąsienicą. Oto idealny plan. Tak. A jednak... Kto powiedział, że to Monsther ma być tym wybranym? Wypadki zdarzają się zarówno królom, jak i arystokratom. - Powiem ci to, co zwykł mawiać mój ojciec - kontynuował Monsther - że najważniejsze jest wyczucie czasu. Musimy szybko działać. Czy możemy więc na tobie polegać, przyjacielu? Mordh stanął naprzeciwko Monsthera. Szybkim ruchem obciągnął marynarkę, potem sięgnął po laskę. Nie czuł niczego: ani swoich ubrań, ani ciężaru przenoszącego się z tyłka na stopy czy uchwytu laski w dłoni, którą poparzył. Odrętwienie było efektem zażywania narkotyku pozwalającego utrzymać złą część jego natury przed ujawnieniem się w mieszanym towarzystwie, rodzajem więzienia, w którym ukrywał swoje socjopatyczne odruchy. Wystarczyłoby jednak pominięcie jednej dawki, żeby uwolnić jego prawdziwą naturę. Zło tkwiące w nim było gotowe do gry. - Co ty na to? - zapytał Monsther. Czyż nie było to właściwe pytanie? Czasami, podejmując niezliczone prozaiczne decyzje, dotyczące tego, co zjeść, gdzie spać i jak się ubrać, natrafiamy na prawdziwe dylematy. W takich chwilach, kiedy mgła okrywa względnie nieistotne sprawy, a los żąda od nas skorzystania z wolnej woli, możemy pójść tylko w jedną lub drugą stronę; nie ma nic „pomiędzy”, żadnego negocjowania, żadnych opcji. Trzeba odpowiedzieć na wezwanie i samodzielnie wybrać drogę. I nie ma z niej odwrotu.

- 20 - Oczywiście nie było to łatwe. Poruszanie się w zgodzie ze skomplikowaną mapą moralności było czymś, czego musiał się nauczyć, żeby dopasować się do środowiska wampirów. I nauczył się tego, choć tylko w pewnym stopniu. A prochy tylko trochę mu w tym pomagały. Nagle blada twarz Monsthera przyjęła odcień pastelowego różu, ciemne włosy przeszły w kolor karmazynowy, a marynarka stała się czerwona niczym keczup. Kiedy wszystko zalała fala czerwieni, pole widzenia Mordha stało się płaskie jak ekran filmowy. Co być może tłumaczy, dlaczego symphatom tak łatwo przychodziło wykorzystywanie ludzi. W miarę, jak mroczna strona jego natury brała górę, wszechświat zamieniał się w szachownicę, a ludzie stawali się w jego wszechwiedzących dłoniach pionkami. Wszyscy bez wyjątku. Wrogowie... i przyjaciele. - Zajmę się tym - oznajmił wreszcie Mordh. - Jak sam powiedziałeś, wiem, co robić. - Daj mi słowo. - Monsther wysunął w jego kierunku gładką dłoń. - Słowo, że zrobisz to w tajemnicy i po cichu. Mordh pozwolił dłoni tamtego zawisnąć w powietrzu. Uśmiechnął się tylko, po raz kolejny odsłaniając kły. - Zaufaj mi.

- 21 - RROOZZDDZZIIAAŁŁ 22 Gdy Ghrom, syn Ghroma, biegł jedną z miejskich alei Caldwell, krwawił w dwóch miejscach. Na lewym ramieniu miał głębokie cięcie zrobione przez ząbkowane ostrze noża, a na udzie - przez zardzewiały róg kosza na śmieci. Nie był jednak za nie odpowiedzialny biegnący przed nim reduktor, ten, którego miał zamiar wypatroszyć jak rybę; rany zadali mu dwaj jasnowłosi, pachnący niczym panienki kumple tego dupka. Tuż przed tym, jak trzysta jardów i trzy minuty wcześniej zostali zredukowani do dwóch worków ze ścierwem. Ale prawdziwym celem był ten bękart przed nim. Zabójca biegł szybko, Ghrom jednak był szybszy - nie tylko dlatego, że jego nogi były dłuższe, i nie dlatego, że przeciekał jak skorodowana cysterna. Nie było wątpliwości, że ten trzeci też zginie. To była kwestia woli. Tego wieczoru reduktor wybrał niewłaściwą drogę - i nie chodziło o wybór tej konkretnej alei. To było jedyną właściwą i sprawiedliwą rzeczą, jaką prawdopodobnie nieumarli zrobili od lat, ponieważ odosobnienie było ważne podczas walki. Ostatnią rzeczą, której zarówno Bractwo, jak i Korporacja Reduktorów potrzebowali, było wmieszanie się w tę wojnę ludzkiej policji. Nie, ten skurwiel popełnił błąd w momencie, gdy jakieś piętnaście minut temu zabił samca cywila. Zrobił to z uśmiechem na ustach. Na oczach Ghroma. Zapach świeżej wampirzej krwi pozwolił królowi złapać trzech zabójców na gorącym uczynku, kiedy próbowali uprowadzić jednego z jego cywilów. Z pewnością wiedzieli, że jest on przynajmniej członkiem Bractwa, ponieważ ten biegnący przed nim reduktor zabił samca tylko po to, by on i jego ekipa mogli mieć wolne ręce i w pełni skupić się na walce. Żałowali tylko, że przybycie Ghroma oszczędziło cywilowi długiej, powolnej śmierci w męczarniach w jednym z centrów przesłuchań Korporacji. Ale wciąż palił go gniew na wspomnienie przerażonego niewinnego, który został wypatroszony i porzucony na pokrytym lodem, popękanym chodniku niczym puste pudełko na kanapki. Więc ten sukinsyn biegnący przed nim zdechnie. Oko za oko, a potem coś stylowego.

- 22 - W ślepym zaułku reduktor wykonał obrót i przygotował się do walki, drepcąc w miejscu, ustawiając odpowiednio stopy i wymachując nożem. Ghrom nie zwolnił. W biegu wyjął jedną z gwiazdek i teatralnym gestem rzucił ją. Czasami chcesz, żeby twój przeciwnik wiedział, co go czeka. Reduktor perfekcyjnie poddał się choreografii, przenosząc ciężar ciała i tracąc pozycję do walki. Ghrom rzucił kolejną gwiazdkę, zmuszając reduktora do przykucnięcia. Ślepy Król zmaterializował się dokładnie na sukinsynie, z obnażonymi kłami, gotowy zanurzyć je w szyi zabójcy. Ostry, słodki smak krwi reduktora był smakiem triumfu i na chóry zwycięstwa też nie trzeba było długo czekać, kiedy Ghrom chwycił drania za ramiona. Zemsta była kwestią pstryknięcia. Może dwóch, jak w tym przypadku. Reduktor wrzasnął, gdy obie kości wyskoczyły mu z panewek, ale wycie nie poniosło się daleko, gdyż Ghrom przycisnął dłoń do jego ust. - To dopiero rozgrzewka - syknął. - Najważniejsze to się rozluźnić, zanim się zacznie. Przewrócił zabójcę i spojrzał na niego. Przez okulary słabe oczy Ghroma widziały ostrzej niż zwykle, a krążąca autostradami żył adrenalina jeszcze to potęgowała. I dobrze. Musiał widzieć, co zabija. Reduktor z wysiłkiem łapał oddech. Skóra na jego twarzy wyglądała jak plastikowa, z dziwnym połyskiem - jakby struktura kości została obciągnięta tym gównem, z którego robi się worki na pszenicę - oczy wychodziły mu z orbit, a dookoła unosił się słodki smród na podobieństwo zwierzęcia potrąconego na drodze podczas gorącej nocy. Ghrom odpiął stalowy łańcuch zwisający mu z rękwa jego motocyklowej kurtki i owinął nim pięść. - Uśmiechnij się. Uderzył tamtego prosto w oko. Raz. Drugi. Trzeci. Oczodół poddał się, jakby nie był niczym więcej niż miniaturowymi drzwiami. Z każdym uderzeniem wytryskiwała czarna krew, ochlapując twarz Ghroma, jego ubranie i okulary. Czuł jej krople nawet przez skórzaną kurtkę i chciał więcej. Był zawsze głodny takiego posiłku. Z twardym uśmiechem pozwolił łańcuchowi zsunąć się z pięści i uderzyć o brudny asfalt z wściekłym, metalicznym śmiechem, jakby i sam łańcuch cieszył się tym, co zrobił. Reduktor nadal jednak żył. Cóż, były tylko dwa sposoby, żeby unieszkodliwić zabójcę na zawsze. Pierwszy to wbić mu w pierś czarny sztylet, jaki bracia nosili na piersi; to wysyłało go z powrotem do jego stwórcy, Omegi, ale było jedynie tymczasowym rozwiązaniem, ponieważ Zło użyłoby tej esencji, żeby zamienić kolejnego człowieka w maszynę do zabijania. Nie była to śmierć, tylko opóźnienie. Drugi sposób był ostateczny Ghrom

- 23 - wyciągnął komórkę, a kiedy usłyszał głęboki męski głos z bostońskim akcentem, powiedział: - Ósma i Trade. Trzech z głowy. Butch O'Neal, znany też jako Dhestruktor, potomek Ghroma, syna Ghroma, był jak zwykle flegmatyczny: - O, ja pierdolę. Żartujesz? Ghrom, musisz skończyć z tym nocnym gównem. Jesteś teraz królem. Nie jesteś już bratem... Ghrom rozłączył się. Jasne. Drugi sposób pozbycia się tych sukinsynów, i to trwały, miał przybyć za jakieś pięć minut. Z dubeltówką. Niestety. Ghrom przysiadł na piętach, przypiął do rękawa niepotrzebny już łańcuch i uniósł wzrok na widoczny ponad dachami kwadrat nocnego nieba. Ponieważ adrenalina już odpływała, mógł jedynie dostrzec w ciemności kontury budynków. Zmrużył mocno oczy. „Nie jesteś już bratem.” Jak to nie, do cholery! Nie obchodziło go, co mówi prawo. Dla dobra swej rasy musiał być czymś więcej niż tylko biurokratą. Z przekleństwem rzuconym w Starym Języku wrócił do reduktora, by dokończyć zadanie. Przeszukał jego kurtkę i spodnie. W tylnej kieszeni znalazł cienki portfel z prawem jazdy i dwoma dolarami. - Myślałeś... że był jednym z twoich... - Głos zabójcy był spokojny, ale i złośliwy. Ten dźwięk rodem z horroru ponownie wkurzył Ghroma. - Co powiedziałeś? Reduktor uśmiechnął się lekko, jakby nie wiedział, że połowa jego twarzy przypomina rzadki omlet. - On zawsze... był jednym z nas. - O czym ty, kurwa, mówisz? - Jak... jak myślisz? - Tamten oddychał z trudem. - Znaleźliśmy... wszystkie te domy tego lata... Jego słowa zagłuszył warkot nadjeżdżającego samochodu. Ghrom rozejrzał się wokół. Całe szczęście, że był to czarny cadillac escalade, którego oczekiwał, a nie jakiś inny, z kierowcą gotowym zadzwonić po policję. Z wozu wysiadł Butch O'Neal. - Postradałeś pieprzony rozum? Co mamy z tobą zrobić? Będziesz musiał dać... Podczas gdy gliniarz się wściekał, Ghrom patrzył na zabójcę. - Jak je znalazłeś? Te domy? - zapytał wreszcie. Zabójca zaczął się śmiać. Było to słabe charczenie, takie jakie słyszy się u obłąkanych. - Ponieważ on był w nich wszystkich... oto jak.

- 24 - Wreszcie drań zemdlał i żadne potrząsanie nie pomagała Ani policzek czy dwa. Ghrom wstał, a jego frustracja rosła. - Rób, co do ciebie należy, glino. Dwaj pozostali są za śmietnikiem, przecznicę dalej. Gliniarz popatrzył na niego wymownie. - Nie powinieneś walczyć. - Jestem królem. Mogę robić co tylko, kurwa, zechcę. Ghrom już miał odejść, gdy Butch złapał go za ramię. - Czy Beth wie, gdzie jesteś? I co robisz? Powiesz jej? Czy tylko ja mam o tym wiedzieć? - Ty martw się wyłącznie tym. - Ghrom wskazał na zabójcę. - Nie mną i moją krwiczką. - Dokąd idziesz? - warknął Butch. Ghrom podszedł do samochodu gliniarza. - Pomyślałem, że przyniosę ciało tamtego cywila dowozu. Masz z tym problem, synu? Butch jednak nie odpuszczał; jeszcze jeden dowód na to, jak byli do siebie podobni. - Stracimy ciebie jako króla, a wtedy cała rasa będzie miała przejebane. - Ale zostanie nam wciąż czterech braci w terenie. Pasuje ci? Mnie nie. - Ale.... - Zajmij się swoimi sprawami, Butch. I trzymaj się z dala od moich. Ghrom przeszedł trzysta jardów do miejsca, gdzie walka się zaczęła. Zabójcy leżeli tam, gdzie ich zostawił - jęczący, z nienaturalnie powyginanymi kończynami, a ich czarna krew wyciekała prosto w kałuże roztopionego śniegu pod ich ciałami. Ale oni nie byli już jego zmartwieniem. Poszedł prosto za śmietnik, popatrzył na martwego cywila i z trudem złapał oddech. Potem uklęknął i ostrożnie odsunął włosy ze zmasakrowanej twarzy. Najwidoczniej facet bronił się, nim został dźgnięty w serce. Dzielny dzieciak. Ghrom podłożył dłoń pod jego kark, drugą wsunął pod kolana i powoli go uniósł. Był zaskakująco ciężki. Niosąc go w kierunku wozu, Ghrom czuł się tak, jakby miał całą rasę na swoich barkach i cieszył się, że musi nosić okulary przeciwsłoneczne dla ochrony słabych oczu. Dzięki nim mógł ukryć łzy. Minął Butcha, który biegł już w stronę unieszkodliwionych zabójców, żeby zrobić to, co do niego należało. Potem Ghrom usłyszał długie, głębokie westchnienie, przypominające syk balonu, z którego powoli uchodzi powietrze. Dźwięki, które nastąpiły później, były o wiele głośniejsze. Ghrom ułożył zwłoki

- 25 - na tylnym siedzeniu samochodu, potem przeszukał kieszenie zmarłego. Nie znalazł w nich nic... ani portfela, ani komórki, nawet opakowania po gumie. - O kurwa! Usiadł na tylnym zderzaku. Widać jeden z tamtych zdążył go przeszukać, a to znaczyło jedno - skoro wszyscy zabójcy zostali właśnie unicestwieni, dowód cywila zamienił się w proch. Zbliżający się Butch wyglądał jak pijak na imprezie zdecydowanie nie pachniał już dobrą wodą kolońską. Raczej śmierdział jak pies, który wytarzał się w martwej rybie. Ghrom wstał i zatrzasnął drzwi wozu. - Na pewno możesz prowadzić? - zapytał. Butch ostrożnie usadowił się za kółkiem, a wyglądał tak, jakby miał zaraz zwymiotować. - W porządku, jedźmy. Słysząc jego ochrypły głos, Ghrom potrząsnął głową i na wszelki wypadek rozejrzał się dookoła. Wprawdzie wezwanie Vrhednego, by uzdrowił gliniarza, nie zajęłoby zbyt wiele czasu, ale musieli jak najszybciej stąd zniknąć. Pierwotnie Ghrom chciał zrobić zdjęcie dowodu zabójcy, by odczytać potem adres tego skurwiela, ale nie mógł przecież zostawić Butcha samego. Glina wydawał się zaskoczony, kiedy Ghrom wpakował się na siedzenie obok niego z dubeltówką w garści. - Co ty ro... - Zawieziemy ciało do kliniki. Tam spotkasz się z V i on się tobą zajmie. - Ghrom... - Możemy kłócić się po drodze? Butch wrzucił wsteczny, wyjechał z zaułka i na pierwszym skrzyżowaniu zawrócił. Jadąc, z całych sił zaciskał dłonie na kierownicy, starając się za wszelką cenę powstrzymać wymioty. - Nie mogę dłużej kłamać - wymamrotał wreszcie, kiedy przedostali się już na drugą stronę Caldwell. Zakrztusił się, potem rozkasłał. - Oczywiście, że możesz. - To mi nie daje spokoju. Beth musi wiedzieć. - Nie chcę, żeby się martwiła. - Rozumiem - Butch znów się zadławił. - Zaczekaj. Zatrzymał się na oblodzonym poboczu, szarpnięciem otworzył drzwi, wychylił się i... Ciężko dyszał. Ghrom oparł głowę na zagłówku; gdzieś z tyłu, za oczami zaczął narastać ból. Nie zaskoczył go. Ostatnio tak często miewał migreny jak alergicy katar. Butch po omacku czegoś szukał za sobą. - Chcesz wody? - zapytał Ghrom.