gosiag

  • Dokumenty396
  • Odsłony75 957
  • Obserwuję125
  • Rozmiar dokumentów645.0 MB
  • Ilość pobrań43 180

Jennifer R. - 01 - Alt. (tłum. nieoficjalne)

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :700.0 KB
Rozszerzenie:pdf

Jennifer R. - 01 - Alt. (tłum. nieoficjalne).pdf

gosiag EBooki altered
Użytkownik gosiag wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 280 stron)

Altered Jennifer Rush Tłumaczenie: DziejeSie, Klaudia, Domi, Kate, monika1504, Jupylla Joas86 MOULLIN, DevilCake, galina02, julekkk9090

Rozdział 1 Przez większość ostatnich czterech lat nie wolno mi było przebywać w laboratorium. Nie powstrzymało mnie to jednak przed skradaniem się tam. I chociaż nie musiałam już budzić się równo o północy, żeby odwiedzić chłopców, mój zegar biologiczny nadal był dostosowany do dawnego harmonogramu. Usiadłam na skraju swojego łóżka, przecierając resztki snu z oczu, bose stopy postawiłam na drewnianej podłodze. Światło księżyca wkradało się przez okno, cienie z drzew klonowych przesuwały się leniwie po panelach. Ojciec poprosił mnie o pomoc w laboratorium osiem miesięcy temu, więc teraz mogłam tam zejść kiedy tylko chciałam, w każdej chwili. Ale odwiedzanie chłopców za jego zgodą nie było takie samo - nie było takie porywające - jak skradanie się tam po ciemku. Dawno temu odnalazłam skrzypiące deski podłogowe w korytarzu i do teraz je omijałam, przechodząc przez salon i kuchnię, po schodach w dół i do piwnicy, dwa razy. Schody kończyły się w niewielkim aneksie, w którym na ścianie została zainstalowana klawiatura, a jej przyciski świeciły w ciemności. Dla kogoś, kto pracował dla tej tajnej firmy, tata nigdy nie był ostrożny w rozdawaniu swojego kodu. Cztery lata temu, kiedy ktoś po raz pierwszy włamał się do laboratorium, odgadnięcie odpowiedniej kombinacji zajęło około tygodnia. Od tamtego czasu nie została zmieniona. Wbiłam wymagane sześć cyfr, przyciski zapiszczały w odpowiedzi. Drzwi syknęły, kiedy się rozsuwały i zostałam przywitana przez nieświeży zapach filtrowanego powietrza. Mój oddech przyśpieszył. Każdy nerw w moim ciele drgał w oczekiwaniu. Przeszłam krótkim korytarzem i laboratorium otworzyło się przede mną. Przestrzeń była mała i przytulna, ale pracownia była faktycznie większa, niż cały dom. Tata powiedział, że została zbudowane pierwsza, a dopiero po nim dom. Wykonał ogromne starania co do programu i chłopcy zniknęli w środku pól uprawnych Nowego Jorku.

Na prawo stało biurko taty, a obok niego moje. Na lewo była lodówka, następnie regał i skrzynie wyładowane dostawami. Naprzeciwko wyjścia wychodzącego na korytarz były pokoje chłopców: cztery z nich ustawione w rzędzie, każdy oddzielony murem, a z przodu osłonięte przez grubą, szklaną szybę. Pokoje Treva, Casa i Nicka były ciemne, ale słabo rozlane światło wydobywało się od Sama, drugiego pokoju z prawej strony. Wstał z fotela, jak tylko mnie zobaczył. Moje oczy śledziły jego kości biodrowe i odsłonięty pas gołego brzucha. Miał na sobie bawełniane szare spodnie od piżamy - jak pozostali - i nic poza tym. - Hej - powiedział, a jego głos przeszedł przez maleńkie otwory wentylacyjne w szybie. Ciepło przeleciało przez moją szyję do policzków, kiedy próbowałam wyglądać spokojnie i naturalnie - kiedy się zbliżyłam. Znałam chłopaków od dłuższego czasu, ale oni cierpieli na amnezję - nieplanowane efekty uboczne zmian. Mimo to czułam, jakby reszta pokazywała mi to, kim była, głęboko w sobie. Wszyscy, prócz Sama. Sam mówił tylko to, co uważał za konieczne. Rzeczy, które naprawdę go definiowały, nadal były tajemnicą. - Hej - wyszeptałam. Nie chciałam budzić innych, jeśli spali, więc cicho stawiałam kroki. Nagle byłam bardziej świadoma ostrych krawędzi moich łokci, wypukłości moich kolan i głośnego tupania moich stóp. Sam został gnetycznie zmodyfikowany, stworzony jako coś więcej niż człowiek i było to widać w każdym calu jego ciała. Trudno było z tym konkurować. Nawet jego blizny były doskonale. Jedna mała umieszczona była na lewej stronie piersi - skóra w tym miejscu była pomarszczona i biała, szarpane blizny rozgałęziały się w kształcie, który wydawał się być bardziej zamierzony niż przypadkowy. Zawsze myślałam, że wyglądało jak litera R. - Jest po północy – powiedział. - Coś mi mówi, że nie przyszłaś tu, aby oglądać ze mną reklamy. Mój śmiech zabrzmiał nerwowo nawet dla mnie. - Nie i naprawdę nie potrzebuje kogoś do przełączania kanałów. - Nie, nie sądzę - poruszył się, przyciskając rękę do szyby tuż nad głową, aby mógł poczuć, że stoi bliżej. Bliżej mnie. - Co tu robisz?

Wymyśliłam chyba z tuzin różnych odpowiedzi. Chciałam powiedzieć coś mądrego, coś dowcipnego, coś ciekawego. Gdyby to był Trev wystarczyłoby powiedzieć: "Rozbaw mnie" i opowiedziałby garść swoich zapamiętanych cytatów swoich ulubionych postaci historycznych. Albo, jeśli to byłby Cas, wyciągnąłby swoją kolekcje oznaczników i wybieralibyśmy najśmieszniejsze zdjęcia na szkle. I Nick... dobrze, że rzadko zauważał moje istnienie, nigdy nie przyszłabym tu dla niego w pierwszej kolejności. Ale to był Sam, więc po prostu wzruszyłam ramionami i zasugerowałam to, co zawsze. - Nie mogłam spać i zastanawiałam się, czy nie zagrałbyś w szachy. Splotłam niezdarnie ręce, czekając na jego odpowiedź. - Weź planszę - powiedział w końcu, a gdy się odwracał, uśmiechał się. Wzięłam to, co było nam potrzebne i przyciągnęłam sobie krzesło. On zrobił to samo po swojej stronie. Postawiłam mały składany stół i planszę, układając czarne pionki po stronie Sama, białe po mojej. - Gotowy? - zapytałam, a on skinął głową. Przesunęłam rycerza na F3. Myślał nad następnym ruchem, opierając łokci na kolanach. - Wieża na D5- przeniosłam pionek na właściwe pole. Wykonaliśmy szybkie ruchy koncentrując się jedynie na grze, aż Sam zapytał. - Jaka była dzisiaj pogoda? - Zimno. Mroźno - wykonałam kolejny ruch. Kiedy nie zripostował, uniosłam głowę i spojrzałam mu w oczy. Nijakie, zielone jak woda w rzece oczy nie były niczym specjalnym, ale miały w sobie coś, co przyciągało. Spokojne spojrzenie Sama - takie jak teraz - sprawiało, że wewnątrz cała drżałam. - Co? - powiedziałam. - Niebo - jakiego koloru byś użyła, gdybyś miała je narysować? - Lazurowego. Rodzaj niebieskiego którego możesz niemal posmakować. Z jakiegoś powodu, wszystko, co powiedziałam i zrobiłam przy Samie przygnębiało mnie. Jak gdyby sama jego obecność mogła wstrząsnąć moją duszą. Smakował każdy szczegół, który mu dawałam, jakbym była jego ostatnim oknem na świat.

Myślę, że w pewnym sensie byłam. - Czasami - powiedział. - Zastanawiam się, jak to jest czuć na sobie promienie słońca. - Kiedyś znowu je poczujesz. - Być może. Chciałam powiedzieć, że poczuje, obiecać mu to, nawet jeśli miałabym sama go stamtąd wyciągnąć. Próbowałam sobie wyobrazić, co by było, gdybym wprowadziła kody i pozwoliła im odejść. Mogłabym to zrobić. Może nawet uciec z nimi. Nie było tu żadnych kamer, żadnych urządzeń rejestrujących. - Anna? - powiedział Sam. Zamrugałam, spoglądając na szachownicę przede mną. Czy powiedział mi, jaki jest następny jego ruch? - Przepraszam, byłam.... - Gdzieś indziej. - Tak. - Już późno. Może skończymy jutro? Zaczęłam protestować, ale ziewnęłam zanim zdążyłam się powstrzymać. - Wszystko w porządku. Będę miała więcej czasu na opracowanie strategii. Wydał dźwięk, który był gdzieś pomiędzy śmiechem a prychnięciem. - Owszem. Przeniosłam stół w kąt i zrobiłam krok w kierunku korytarza. - Zobaczymy się rano. Światło z łazienki padało na jego ciemne, krótko przycięte włosy, zamieniając je w srebrne, zanim się cofnął. - Dobranoc, Anna. - Dobranoc. - Pomachałam mu, kiedy drzwi laboratorium zamykały się za mną. Nagle ogarnęło mnie poczucie samotności. Nie należę do świata chłopców. Nie żebym należała do normalnego świata. Zbytnio się bałam kogoś do siebie dopuścić oraz tego, że dowie się o wszystkich moich sekretach związanych z laboratorium i chłopcami. Nie chciałam, aby Branch przeniosło swój oddział przeze mnie. Nie mogłam ryzykować utraty Sama.

Pomimo tego, że nasz związek opierał się wyłącznie na badaniach i laboratorium, moich szkicach i grze w szachy o północy, nie mogłam wyobrazić sobie życia bez niego. Tłumaczenie: DziejeSie, Klaudia Korekta: Domi

Rozdział 2 Każdego sobotniego ranka mój tata robił dzbanek świeżo wyciśniętej lemoniady z duża ilością cukru, a ja piekłam ciasteczka. To była nasza tradycja, przez cały ten krótki czas się jej trzymaliśmy. Lód zastukał o szkło, kiedy tata podawał mi dzbanek. -Dziękuję - powiedziałam, biorąc łyk.-Idealna. Wstawił dzbanek do lodówki. -Dobrze. Dobrze. Przeniosłam się wzrokiem od stołu w kuchni do okna i las za podwórkiem, próbując wymyślić, co powiedzieć. Coś, żeby zatrzymało tu tatę na chwile dłużej. Tata i ja nie byliśmy najlepsi w małych pogawędkach. Ostatnio jedyną rzeczą, która wydawała się nas łączyć, było laboratorium. -Czytałeś dzisiejszą gazetę?-zapytałam, chociaż wiedziałam, że czytał.-Pan Hirsch kupił aptekę. -Tak, widziałem.-Tato postawił naczynia w zlewie i podniósł rękę do góry, przeczesując szybko siwiejące włosy. Robił to zawsze, kiedy był zmartwiony. Usiadłam naprzeciwko niego. -Co jest? Zmarszczki wokół jego oczu pogłębiły się, kiedy położył ręce na krawędzi wiejskiego zlewu. Myślałam, że mi powie co go trapi, ale on tylko pokręcił głową i powiedział: -Nic. Mam dzisiaj wiele rzeczy do zrobienia, więc myślę, że pójdę już na dół. Przyjdziesz później? Powinniśmy sporządzić próbkę krwi Nicka. Tata nie był typem, który rozmawiał o tym, jak ciężki miał dzień, nawet jeśli chciałam go do tego namówić- nie próbowałam. -Jasne. Za chwilkę zejdę. -Dobrze. - Skinął mi głową przed wyjściem z kuchni, a jego kroki było słychać na schodach piwnicy. Tak po prostu skończył mi się czas. Tata nieustannie jest pochłonięty pracą, a ja zaakceptowałam to już dawno temu. Mimo to, nigdy się do tego nie przyzwyczaiłam.

Zgarnęłam dziennik mojej mamy z lady, gdzie zostawiłam go rano. Pisała w nim swoje ulubione przepisy, wraz z jej myślami i co to, znalazła inspirującego. Była tam specjalna sekcja poświęcona przepisom na ciasteczka. To była jedyna rzecz, która mi po niej została, a ja chroniłam ją bardziej niż cokolwiek innego. Kilka miesięcy wcześniej zaczęłam pisać w nim własne notatki i rysować szkice na pustych stronach z tyłu. Zawsze się bałam, że zniszczę książkę, jakby moje dodatki jakoś mogły rozcieńczyć to, co już tam było. Ale również miałam aspiracje i pomysły i nie sądziłam,że byłoby inne miejsce, w którym mogłabym je zapisać. Przebiegłam palcami po starych plamach żywności na stronie, czytając po kilka razy jej małe, pochyłe pismo. Zdecydowałam się na ulubione ciasteczka Cas'a, czekoladowe dynie. Były jego ulubionymi odkąd wczoraj został pokonany w psychicznej ocenie. Były to również moje ulubione. Po zebraniu składników zabrałam się do pracy. Niemal znałam przepis na pamięć, ale nadal zaglądałam po instrukcje i uwagi, jakie mama robiła na marginesie. Nie używać imitacji wanilii. Zaopatrzyć się w przecier z dyni blisko wakacji.... sklepy zazwyczaj nie zaopatrują się wiosną i latem. Nie zaszkodzi dodać trochę więcej czekolady- nigdy. Tata powiedział, że mama jadła czekoladę tak, jak niektórzy jedzą chleb. Zmarła, kiedy miałam roczek, więc tak naprawdę jej nie znałam. Tata niewiele o niej mówił, ani teraz, ani wcześniej. Historia wyjdzie z jego pamięci, a ja będę słuchać uważnie, będąc cicho jak mysz, martwiąc się, że jakikolwiek dźwięk z mojej strony złamie zaklęcie. Wysypałam torebkę z czekoladą do miski, małe kawałeczki zmieszałam z warstwą owsa. Na zewnątrz ponure chmury schowały słońce, a wiatr wiał odkąd wyszłam z łóżka. Niedługo nastanie zima. Jeśli to nie był idealny dzień na ciasteczka, tonie wiem, jaki był. Kiedy już wymieszałam ciasto, rozlałam je na dwie specjalne foremki i wsunęłam je do piekarnika, ustawiając zegarek tak, aby ciasteczka były gdzieś między wypiekanymi, a miękkimi. Tak jak lubił Cas.

Z tykającym w tle zegarem usiadłam przy stole, moja książka od chemii leżała otwarta przede mną. Dotarłam do końca rozdziału o błędach linii -powinnam napisać wypracowanie na ten temat. Uczyłam się w domu całe moje życie, a tata był moim nauczycielem. Ostatnio jednak zostawiał mnie samej sobie. Pewnie nawet by nie zauważył, gdybym pominęła zadanie, ale nie mogłam znieść myśli, że poddam się tak łatwo. Do czasu, kiedy ciasteczka się upiekły, nie zrobiłam żadnych postępów i zesztywniały mi plecy. Naciągnęłam mięśnie podczas lekcji walki w sobotnią noc -pomysł taty na pozaszkolne wychowanie fizyczne -i nadal za to płaciłam. Zostawiając ciasteczka do wystygnięcia, udałam się na górę do mojego pokoju. Odsunęłam stertę szkiców i czasopism turystycznych z mojego kredensu i znalazłam moje buteleczki ibuprofenu schowane za nim. Po przełknięciu dwóch tabletek związałam włosy w koński ogon, pozostawiając kilka delikatnych pasm blond loków wiszących koło twarzy. Spojrzałam na siebie w lustrze i zagryzłam górną wargę. Tworzenie pięknych rzeczy ołówkiem na papierze było dla mnie łatwe. Dokonywanie pięknych rzeczy w życiu już nie. Było już po południu, kiedy wyłożyłam schłodzone ciasteczka na talerz. W trakcie drogi do laboratorium złapałam nową tubę z piłkami do tenisa, którą kupiłam dla Cas'a. Przysięgam, że ten chłopak ma ADHD, chodź jego niezachwiana uwaga, kiedy żywność była w pobliżu, wskazywała na to, że jednak potrafił się na czymś skupić. Kiedy weszłam, mój wzrok najpierw powędrował do pokoju Sama. Siedział przy swoim biurku, jego pełne usta były zaciśnięte w wąską kreskę z koncentracji. Nawet nie patrzył na książki przed nim. Czasami Sam, z którym spędzałam czas nocą był zupełnie inny od starannego i porządnego Sama którego widziałam, kiedy byli przy nas inni. Czy postępowałam inaczej w zależności od tego, kto był w pobliżu? Wątpiłam, żeby Sama to w ogóle obchodziło, jeśli tak było. Tata siedział przed swoim komputerem, wpisując coś. Pomachał mi lekko, nie odrywając oczu od ekranu. Cas przeszedł do przodu swojego pokoju, kiedy podeszłam. Jego blond włosy były zmierzwione.

Przycisnął twarz do szyby i wzdął policzki, jak ryba*. Kiedy przestał, uśmiechnął się, a jego policzki pomarszczyły się w niewinny, ale złośliwy sposób, jak potrafiły tylko pięciolatki. Cóż, pięciolatki i Cas. Mimo zmienionego starzenia, spowodowanego przez zabiegi, Cas wyglądał najmłodziej. Przez jego dołeczki i okrągłe policzki miał klasyczną twarz dziecka. I wiedział dokładnie, jak to wykorzystać na swoją korzyść. -Dyniowe?-skinął głową na ciasteczka. -Oczywiście. -Anna Banana, kocham cię. Zaśmiałam się i otworzyłam właz- mały otwór w ceglanej ścianie między jego pokoje ma Trev'a i zsunęłam cztery ciasteczka wraz z piłkami tenisowymi. Nacisnęłam przycisk, aby mógł otworzyć właz ze swojej strony. -Och, słodki Jezu- powiedział, a następnie wchłonął wszystkie ciasteczka. -Jesteś czarną dziurą, jeśli chodzi o jedzenie. -Potrzebuję białka. Poklepał swój twardy brzuch. Gest ten wydawał z siebie solidny dźwięk. Pomimo zapchanego gardła nigdy nie gryzł jedzenia. -Nie sądzę, aby dwa jajka w porcji ciasteczek były jakimkolwiek źródłem białka. Niewzruszony pstryknął w rurę z piłkami tenisowymi. -To całkowicie się liczy. -Skończyłeś ten model samochodu, który przyniosłam Ci w zeszłym tygodniu? Popatrzyłam na to, co było za nim: na jego biurko, które mogłam śmiało opisać jako zbiorowisko pół gotowych projektów i śmieci. Znalazłam jedno samotne koło na okładce magazynu sportowego. -Mogę wziąć ten bałagan jako nie? Wykrzywił twarz i wydał z siebie krótkie „pffffff”. -Mam dużo czasu. __________________________________________________ *ryba wydymająca się, puchnąca /DS. no co ty nie powiesz -_-/Domi

Przeszłam dalej, do pokoju Trev'a. Uprawiał jogę, kiedy przyszłam pierwszy raz, ale teraz stał przy ścianie i czekał na mnie. Nasze spojrzenia się spotkały i uśmiechnęłam się. Miał niesamowity kolor włosów -odcień brązu, takiego jak ogniska, ciepłego, płynnego i przyjemnego. Kiedy go rysowałam, używałam kolorów, których rzadko używałam przy kimkolwiek innym. Może dlatego rysowałam go najczęściej. Chociaż czułam się, jakbym najlepiej znała Trev'a, jego dziedzictwo najtrudniej było określić. Poza połyskującym potem na jego skórze przez yogę, jego ziemisto –oliwkowa cera prezentowała się lepiej niż innych. Mogłam zajrzeć do jego akt, ale podejrzewałam, że jest albo rdzennym Amerykaninem albo może Włochem. -Chcesz trochę?-zapytałam, wskazując na talerz. Zaczesał do tyłu swoje ciemne włosy szybkim machnięciem ręką. -Wiesz, żyje dla środy. Podałam mu cztery ciasteczka, a w zamian włożył do luku coś dla mnie. Kiedy sięgnęłam do środka, poczułam grzbiet o miękkiej oprawie. „Listy z Ziemi”Marka Twaina. Książka, którą wypożyczyłam z biblioteki tydzień temu. Moje członkostwo bardziej przydawało się Trevovi niż mnie. Kupowałam mu jego własne kopie, kiedy mogłam, a on ustawiał je w rzędzie na półkach pod biurkiem. Oczywiście Alfabetycznie. Pod okładką znalazłam notatkę. Byłaś tu w nocy? Co powiedziałaś Samowi? Spojrzałam za siebie aby zobaczyć, czy tata coś zauważył. Nie zauważył. Chciałam wyjawić Trevowi wiele tajemnic. Gdybym miałabym mieć tu najlepszego przyjaciela, to byłby on. Jako jedyny wiedział, co czuje do Sama. Szybko chwyciłam pióro z biurka i napisałam odpowiedź. Tak. Dlaczego? Coś mówił? Przycisnęłam kartkę do szkła, a Trev przeczytał. Napisał odpowiedź i pokazał mi ją. Zachowywał się dziwnie. Warczał rano na Nicka, kiedy ten coś wspomniał

o tobie i ciasteczkach. I ostatnio mniej sypia. Coś się z nim dzieje. Moja następna notka brzmiała: Nie wiem co. Będę miała go na oku. -Jestem pewien, że będziesz -powiedział Trev z uśmiechem. Uśmiechając się, zgniotłam papier i zignorowałam jego komentarz. -Jakieś pomysły co do następnej książki? -Coś o Abrahamie Lincolnie? -Zobaczę, co da się zrobić. Przeszłam do pokoju Sama. Zazwyczaj zdrowo się odżywiał, więc moje ciasteczka nie ucieszyły go zbytnio, ale stanęłam przed nim tak samo jak przed innymi. Wciąż siedział przy swoim biurku, zgarbiony, czytając książkę. Technologia XXI wieku. Chciałabym zamówić dla niego tę jedną specjalną. Nad nim na półkach stało kilka książek, głównie podręczniki. Pokój Sama był czysty, schludny i niemal nagi. Spojrzał w górę, kiedy go mijałam. -Hej -powiedział. Uśmiechnęłam się. -Hej. To wszystko. Pokój Nicka był ostatni. Nigdy nie gadaliśmy ze sobą. Prawdę mówiąc powiedział mi kiedyś, że nie może znieść widoku mojej twarzy. O ile mi wiadomo, nigdy nie zrobiłam nic, żeby go obrazić, a nawet jeśli, to Nick nie był typem chłopaka, który by odszczeknął. Zsunęłam kilka ciasteczek do włazu. -Chciałbyś coś jeszcze? Prawdopodobnie będę szła do sklepu w tym tygodniu. Nowy Car & Driver? Jak z twoim szamponem? Lubił specjalny wykonany z avocado i masła shea. Musiałam je zamawiać ze strony internetowej, która sprzedawała tylko organiczne produkty za własne pieniądze. Nie, żeby go to obchodziło. Kiedy nie odpowiedział, mruknęłam:

-Może kamień do ostrzenia swoich rogów? Zawołał mnie, kiedy odwróciłam się do swojego biurka. -Co powiesz na 50 ml wódki? Ignorując go, rzuciłam się na krzesło, zagryzając ciasteczko z dużą ilością czekolady. Tak jak moja mama, nie gardziłam dodatkową ilością słodyczy. Przynajmniej to miałam z nią wspólnego. I piwne oczy, według taty. Wolną ręką trzymałam przed sobą wczorajszy wykres zadań fizycznych chłopaków i rzucałam im potajemnie spojrzenia. Z ciastkiem w ręku Nick rozłożył się na swoim łóżku, oglądając program telewizyjny o wilkach. Sam ciągle czytał. Trev stanął z przodu swojego pokoju, rozmawiając z Casem o różnicy między zwykłą czekoladą, a białą. Ich rozmowie nie przeszkadzała ściana między nimi. Tata nie chciał mi powiedzieć, po co był ten program testowy, pomimo mojego wielokrotnie powtarzającego się pytania. Kiedy pierwszy raz znalazłam się w laboratorium, to było wszystkim, o czym mogłam myśleć. Co tych czterech chłopców robiło w piwnicy? Gdzie byli ich rodzice? Jak długo tam przebywali? Tato wiedział dokładnie, ile informacji może mi przekazać, aby zaspokoić moja ciekawość i trzymać mnie cicho. Oczywiście wiedziałam o Branchu. Ale chodź wiedziałam, kto prowadził ten program, nadal nie wiedziałam dlaczego. Tata powiedział, że powinnyśmy mu zaufać, że wie, co robi i wie to również Branch. To dla większego dobra. Naszym zadaniem była obserwacja, nagrywanie tego oraz prowadzenie niezbędnych zmian w terapii. Tata może i był trochę niedbały w obowiązkach rodzicielskich, ale był dobrym człowiekiem i jeśli ufał Branchowi i naszej roli w tym programie, wtedy ja też to robiłam. Myślałam, że Branch został najprawdopodobniej sfinalizowany przez rząd. Tata miał obsesje na punkcie wojen i konfliktów zagranicznych, więc to miałoby sens. Moją najnowszą teorią było to, że chłopcy byli stworzeni na super żołnierzy. Świat miałby więcej bohaterów. Kiedy Nick skończył swoje ciasteczka, przygotowałam tacę do remisji krwi. Dwukrotnie sprawdziłam każdą dostawę. Trzy fiolki. Jedna nowa igła. Gumowy pasek. Bandaż. Gaziki nasączone alkoholem. Wszystko tam było.

Musiałam tylko pójść do pokoju Nicka w każda środę, ale za każdym razem czułam się zdruzgotana. Wolałabym wyciągać krew z lwa górskiego. Jeśli Nick przemieniał się w bohatera, to program źle na niego działał. Próbowałam wyłączyć uczucia, kiedy weszłam do jego pokoju. -Jesteś gotowy? -Czy to ważne czy jestem, czy nie? Miałam ochotę coś mu odpowiedzieć równie opryskliwie, ale się powstrzymałam. Chciałam już to skończyć. Tata ustalił tu trzy zasady dotyczące laboratorium, które miały być przestrzegane bez pytań: Zasada numer jeden: Nie chodź do pokoju chłopców, kiedy nie śpią. Zasada numer dwa: Włącz gaz zasypiający, tylko jeśli przedmiot bezpiecznie leży. Zasada numer trzy: Zaczekaj cztery minuty po rozpyleniu gazu usypiającego. Chłopcy również znali zasady. Ale Nick nienawidził zasad. -Położysz się, proszę?-zapytałam. Zaszydził ze mnie.-Połóż się, Nick.-Uśmiech zmienił się w warczenie, ale w końcu zrobił jak prosiłam. Za mną zadzwonił telefon taty. -Muszę to odebrać. Mogę to zrobić na górze? Nie chciałam wyznać tacie, że boje się Nicka, ale nie chcę, żeby pomyślał, że nie mogłam przychodzić do laboratorium. Więc skinęłam głową i powiedziałam: -Oczywiście. Tata wybiegł z telefonem przy uchu. Kiedy Nick w końcu leżał na łóżku, podniosłam swoją tacę. -Uwaga.-ostrzegłam, zanim nacisnęłam przycisk #4 na panelu sterowania. Bliźniacze otwory wentylacyjne w suficie Nicka otworzyły się, wydając z sykiem biały dym. Udało mu się jeszcze powiedzieć: -To cholerstwo napawa mnie bólem głowy. -Gaz dotarł do niego i zamknął oczy. Stale towarzyszące napięcie w jego ciele złagodniało.

Spojrzałam na stoper wiszący na smyczy wokół mojej szyi. Cztery minuty to za długi okres dla większości ludzi, aby wstrzymać przez ten czas oddech. Tata powiedział, że na dziewięćdziesiąt procent tyle czasu wystarczy chłopcom, aby przynajmniej utrzymać ich w miejscu i że prawdopodobnie nie będą sprawiać jakichkolwiek zagrożeń dla mnie, ale dziesięć procent, że stworzę ryzyko dla niego. Kiedy minęły cztery minuty, nacisnęłam przycisk zamykający otwór. Po chwili wyssało z pomieszczenia cały gaz. Wbiłam kod do pokoju Nicka i połowa ścianki wysunęła się do przodu i zjechała na bok. Gryzący zapach gazu nadal ciążył w pokoju. Położyłam tacę na podłodze i usiadłam koło Nicka na łóżku. Dziwne było widzieć go tak zrelaksowanego. Prawie wyglądał na wrażliwego. Ciemny grymas zniknął, zmiękczając ostre rysy twarzy. Jego czarne włosy zawinęły się wokół uszu. Gdyby nie był taki irytujący, kiedy nie spał, można by nawet stwierdzić, że jest przystojny. Nie zajęło mi dużo czasu wypełnienie wymaganych trzech fiolek, kiedy za pierwszym razem wbiłam się w dobrą żyłę w zgięciu łokcia. Już chciałam odejść, kiedy w oko wpadło mi coś pod rąbkiem jego koszuli, gdzie pas srebrnej skóry był obnażony. Sprawdziłam swój stoper. Została mi minuta i trzydzieści sekund, zanim skutki gazu zaczną mijać. Ustawiłam tacę z powrotem na podłodze i podniosłam róg jego koszuli. Blizna odbarwiła jego skórę na szaro, a potem biało. Ale to jej kształt mnie zatrzymał. Wyglądało prawie jak E. Pomyślałam o bliźnie Sama, jego R na piersi. Jak mogłam nie zauważyć tej Nicka? Ponieważ nigdy na niego nie patrzyłam. -Kończy ci się czas -zawołał Trev z dwóch komórek dalej. Oczy Nicka zatrzepotały. Jego palce zacisnęły się po jego bokach. Moje serce podskoczyło. Chwyciłam tacę i ruszyłam do drzwi, kiedy Nick sięgnął po mnie. Jego palce próbowały zacisnąć się na moim przedramieniu, ale wciąż był słaby od gazu i nie zdążył. Wcisnęłam przycisk sterowania i ściana zjechała z powrotem na swoje miejsce, kiedy rzucił się do przodu. Jego niebieskie oczy spotkały moje i grymas wrócił. Próbowałam udawać, że się nie boję, nawet jeśli tak rzeczywiście było. Nick miał najbardziej niebieskie oczy, jakie kiedykolwiek

widziałam -koloru nieba, kiedy noc spotyka się z dniem. Niebieski, który czynił go bardziej dojrzałym, bardziej niebezpiecznym, więcej wszystkiego. -Następnym razem- powiedział - po prostu rób swoją pracę i mnie kurwa nie dotykaj, chyba że będziesz musiała. -Nicholas, przestań- warknął Sam. Zamknęłam oczy, kiedy Sam przycisnął dłonie do szyby, tak jakby zamierzał się bić jeśliby musiał.-Wszystko w porządku? -Przykro mi -udało mi się wykrztusić, wciąż bez tchu.-Ja po prostu... -chciałam powiedzieć o bliźnie, chciałam wiedzieć, czy został połączony z Samem, ale napięty wyraz jego twarzy mówił mi, że nie teraz na to czas. -Przykro mi -powiedziałam jeszcze raz, a potem odwróciłam się i zaniosłam tacę na moje biurko, gdzie mogłam zająć głowę swoją pracą. Tato wrócił z powrotem do laboratorium po dobrej godzinie, po tym jak zniknął odebrać telefon. -Próbka Nicka jest gotowa -powiedziałam. Na wpół pogryziona słomka tkwiła pomiędzy indeksem taty a jego środkowym palcem. Rzucił palenie trzy lata temu, a słomki zajęły miejsce papierosów. -Wszystko poszło dobrze?-włożył sobie słomkę do ust i usiadł przed komputerem. -Tak -skłamałam. Odwróciłam się na swoim krześle tak, że patrzyłam na chłopców. Cas rzucał swoją piłeczką tenisową do sufitu celi. Trev zniknął w swojej łazience. Nick nadal oglądał telewizję. Sam, chociaż... Sam leżał na plecach i miał zamknięte oczy. -Jak tam twój telefon?-zapytałam tatę.-To był Connor? -Tak. I wszystko w porządku. Connor zadzwonił z Branchu, sprawdzając daną partię, ale pokazywał się tylko co kilka miesięcy, aby spojrzeć na chłopaków i pytał tatę, czy "jednostki" są gotowe. Tata mówił „nie” za każdym razem. A gdy go zapytałam, na co chłopcy mieli być gotowi, podał mi swoją standardową odpowiedź: „To tajne”. Sam przesunął się do pozycji siedzącej, a mięśnie jego przedramienia zatańczyły pod skórą. Codziennie dokładnie o czternastej zaczynał ćwiczyć. Oglądanie

go było jak rutynowe obserwowanie ścisłej choreografii-każdy ruch dokładnie przemyślany i zaplanowany. Spojrzałam na cyfrowy zegar wiszący na ścianie. Trzynasta pięćdziesiąt pięć. Sam zerwał z siebie swoja białą koszulkę i odwrócił się, pokazując mi swój tatuaż na plecach. Cztery drzewa brzozowe obejmowały większość jego skóry, gałęzie wiły się na ramionach i opadały lekko w dół. Pochylając się do przodu i trzymając nogi prosto, zaczął serię ruchów przez wróceniem do pozycji wyjściowej. Liczyłam jego pompki, udając że czytam wykresy. Zrobił sto w ciągu kilku minut i nie zwolnił. Tata powiedział, że siła była jego cechą, którą on i jego zespół miał manipulować, a Sam był dowodem, że zmiany genetyczne działały. Po pompkach Sam przeszedł do przysiadów, mięśnie jego brzucha kurczyły się i rosły. Dwie komórki dalej Cas wykonywał własną wersję treningu, który był na wpół karate, podpatrzone w TV, a pół tańcem hip-hopu. O 14:51 Sam powoli zwalniał do trybu odpoczynku i zaczął się dalej rozciągać. Kiedy skończył, ściągnął ręcznik z biurka, otarł pot z czoła i spojrzał na mnie. Zarumieniałam się i odwróciłam, udając, że znalazłam coś bardzo ciekawego w panelu sterowania, kiedy zniknął w swojej łazience. Wyszedł kilka sekund później i zapukał w szybę. Podniosłam oczy. -Czy mogę dostać trochę zimnej wody? -I piwo dla mnie, proszę!-powiedział Cas, po czym dodał- Ale woda też będzie w porządku. Gdybym była sama, wstałabym, wypełniła dwie szklanki i podała je bez pytania. Ale siedząc z tatą, musiałam być mu posłuszna, ponieważ on był tu szefem, nawet jeśli byłam jego córką. -W porządku - mruknął tata, mrużąc oczy przez pryzmat swoich okularów, czytając jakiś plik. -Słomka też?-spytał Sam, wskazując na kanister na ladzie. -Oczywiście -powiedział Tata, ledwie spoglądając w górę.

Podałam Casowi jego wodę, następnie udałam się do pokoju Sama. Wyciągnął swój kubek z luku kilka sekund później. -Dzięki. Nadal był półnagi, a ja nie mogłam nic poradzić na to, że badałam bliznę na jego piersi. Pomyślałam o tej Nicka. Gdzie były inne blizny? A jeśli tak, po co? Czy Trev albo Cas także je mieli? Kiedy spojrzałam do góry kilka sekund później, zobaczyłam że Sam nadal patrzy na mnie z intensywnością, która ogrzewała moja skórę. -Coś jeszcze? -zapytałam. -Nie. -Dobrze więc- powiedziałam.-Powinnam wrócić do pracy. Duża ilość danych do wpisania. Plik do... pliku. Okręciłam się dookoła aby zobaczyć, że mój tata patrzy się na mnie dziwnie. Czy wiedział jak się czuje? Mógł powiedzieć? Ale on po prostu podniósł słomkę i wrócił do pracy. Westchnęłam, próbując pozbyć się niepokoju. Sam był zdolny zmniejszyć mnie do dziewczynki w wieku trzynastu lat, którą byłam, kiedy spotkaliśmy się po raz pierwszy. Spędziłam następne godziny próbując zorganizować wykresy testowe. Tłumaczenie: DziejeSie Korekta: Domi, Kate_

Rozdział 3 Kiedy po raz pierwszy odkryłam chłopców w laboratorium, Nick natychmiast głupio mnie przestraszył. Mając trzynaście lat patrzyłam, jak jego ręce zaciskają się po bokach, śledziłam, jak żyły puchną wokół jego ramion. To było tak, jakby wiedział, że nienawidzi mnie od samego początku. I prawdopodobnie nigdy nie wróciłabym na dół, gdyby nie Sam. Jego widok, ciekawskie przekrzywienie głowy, jakby czytał mi w myślach, było wystarczające, aby przyciągnąć moją uwagę nawet wtedy. Nigdy wcześniej nie czułam się tak warta uwagi, tak wyjątkowa, jak w tamtej chwili. - Jak się nazywasz? - zapytał, ignorując Nicka. - Anna. Anna Mason. - Anna, jestem Sam. W pomieszczeniu obok Nick warknął. Czułam innych dookoła. Trev krążył po swojej celi. Cas pochylił głowę do szkła, opuszki jego palców zrobiły się białe. A potem Nick uderzył pięścią w ścianę i wzdrygnęłam się. - Nicholas - powiedział Sam, jego głos był ostry. Nie wiedziałam, w jaki sposób mogło to pomóc, ale kilka sekund później Nick wycofał się. Zniknął w łazience na tyłach swojego pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Chłopcy nie wyglądali na wiele starszych niż szesnaście lat. Dopiero później dowiedziałam się, że zmiany w ich ciele zwolniły tempo dorastania. Byli bliżej osiemnastu lat, a w najbliższym czasie niewiele mieli się zmienić. Chciałam wiedzieć, co tam robili, jak długo byli w tych pokojach. Chciałam się dowiedzieć, kim są i czy wszystko u nich w porządku, bo nie wyglądali najlepiej. Ale te myśli zaplątały się w mojej głowie i żadne racjonalne pytanie nie wyszło z moich ust. - Musisz iść, Anno - powiedział Sam. - Nick nie czuje się dobrze. - Ciasteczka sprawiają, że czuję się lepiej, kiedy jestem chora. Palnęłam takie głupstwo, ale to jedyne, co udało mi się powiedzieć. Ciasteczka dały mi pretekst, żeby później wrócić. Nawet Nick nie mógł trzymać mnie z dala od Sama, chłopca, który spojrzał na mnie jak na kogoś więcej, niż tylko

małą dziewczynkę. I próbował nadal. Nick był jedynym, który powiedział tacie, że po raz pierwszy włamałam się do laboratorium, przez co zostałam uziemiona, aby potem całymi miesiącami przemykać się do nich bez bycia złapaną. Nick już nigdy mnie nie wydał, i część mnie zastanawiała się, czy przypadkiem Sam nie trzymał go cicho. A nawet jeśli, to czy znaczyłoby to, że Sam chciał żebym go odwiedzała? Codziennie rano - i prawie każdą noc - to ta nadzieja pomagała mi wstać z łóżka i popychała mnie na dół po schodach. *** Następnego dnia rano, kiedy tata zajął się jakimś telefonem z góry, zaczęłam czytać moją listę rzeczy do zrobienia. Dużo zgłoszeń. Trochę papierkowej roboty. Przejście z Samem przez jego psychiczne testy. Postanowiłam zrobić najpierw to ostatnie: wszystko inne może poczekać. - Więc co jest w tym tygodniu? - zapytał Sam, kiedy chwyciłam jego folder z biurka. Spojrzałam na niego. Zawsze walczyłam o jego uwagę, ale kiedy ją już zwróciłam, trudno mi było skoncentrować się pod jego wzrokiem. Otworzyłam folder. - Języki obce. Sam pociągnął krzesło na przód pokoju i ja zrobiłam to samo. Położyłam folder na kolanach i otworzyłam go na nowym wykresie. Obok logo Branchu - dwóch kół z podwójną spiralą wewnątrz - napisałam imię Sama. Następnie: 11 października, 11:26. W tym tygodniu paczka zawierała serie kart z włoskimi zwrotami z jednej strony i angielskim tłumaczeniem na drugiej. Ponieważ chłopcy cierpieli na amnezję, Branch chciał wiedzieć, co potrafili i jakie stare umiejętności wciąż posiadali. Najwyraźniej Sam był geniuszem językowym przed wejściem do programu. Jeśli chodzi o umiejętności, był dobry tylko w szkicowaniu i rozwiązywaniu sudoku. Podniosłam pierwszą kartę i oczy Sama przesunęły się po słowach. - Szukam dworca kolejowego. Poprawnie. Przytrzymałam kolejną kartę.

- Która godzina? Przeszliśmy razem przez ponad pięćdziesiąt kart. Odznaczałam odpowiedzi Sama w dzienniku. Jak zwykle strzelił sto procent. Niechętnie wsunęłam swoje materiały do folderu i powiedziałam: - Czy pamiętasz skąd masz bliznę? Tę na twojej piersi?? Wahał się przez sekundę. - Nie. Ale mam wiele blizn. - Żadna z nich nie wygląda jak zrobiona celowo, tak jak ta na piersi. Stał prosto. Złapałam go na sekrecie: mogłam zobaczyć to w jego twarzy. Blizny coś znaczyły. - Czy Cas również ma taka bliznę? - Anna. - Moje imię wyszło z jego ust jako ostrzeżenie, ale posłużyło jako paliwo. - Co one znaczą? Odwrócił się ode mnie. Jego plecy były zgarbione, mięśnie ramion napięły się pod koszulką. Widziałam ostre punkty wytatuowanych gałęzi wystające zza jego rękawów. Powiedz mi, Sam. Wyczułam jak chłopcy przesuwają się bliżej nas. - Nie teraz - mruknął Sam. - Słucham? Pozostali wycofali się, i zdenerwowanie, które czułam, odpłynęło razem z nimi. - Myślę, że skończyliśmy, Anno - powiedział Sam. Włożyłam folder do drobnej szuflady w szafce na dokumenty i zamknęłam ją z lekkim trzaskiem, ponieważ odrzucił mnie, a ja nie chciałam odejść. Przy drzwiach laboratorium wbiłam kod z krótkim szumem, obiecując sobie, że nie będę się wkradać do pracowni. Że będę się trzymać z daleka od niego tak długo, jak mogłam, niech zobaczy, jak to jest, kiedy nie może grać ze mną w szachy i rozmawiać ze mną w nocy o świecie zewnętrznym.

Ale to była bardziej kara dla mnie niż dla niego. I wiedziałam, że nie będę się tego trzymać. Tłumaczenie: DziejeSie Korekta: Domi

Rozdział 4 Tego wieczoru podczas kolacji wzięłam swoja miskę chili, jeżdżąc po nim swoją łyżką tak, że powstał wzór. Tata siedział naprzeciwko mnie przy stole w jadalni, a jego łyżka stukała o ścianki miski. Za nami w telewizorze leciał mecz piłki nożnej. Co jakiś czas tata spoglądał w górę i sprawdzał wynik. Nigdy nie ekscytowałam się za bardzo tą grą - nie jak faceci w telewizji. Dobra gra, a oni już wyskakują ze swoich krzeseł i wymachują zwycięsko rękami nad głowami. Nigdy nie widziałam, żeby mój tata robił coś takiego - nie przy piłce nożnej, albo przy nauce, albo nawet jakby wygrał na loterii. Tata był zrównoważonym, stosownym we wszystkich człowiekiem. Myślę, że jego brak emocji wynika ze śmierci mamy. Mama lubiła sport. Przynajmniej tak powiedział mi tata. Więc może oglądał go dla niej. - Tato? - Hmm?- zanurzył krakersa w chili. - Czy chłopcy zostali oznaczeni? Pociągnął nosem. - Oczywiście, że nie. - A nie zauważyłeś blizn Nicka albo Sama? Te, które wyglądały jak litery? - Oni mają mnóstwo blizn.- spiker powiedział coś w telewizji o ostatnich sekundach, ale nie zrozumiałam, co potem. Tata położył łyżkę w swojej misce i spojrzał na mnie. - A propos, miałem ci powiedzieć... Zmniejszmy liczbę rzeczy, które dajemy Cas'owi, dobrze? Nie mogłabyś przynosić mu książek, jak innym? Nigdy nie kończy żadnego ze swoich projektów, a jego pokój jest jednym wielkim bałaganem.... - Cas nie jest typem miłośnika książki. - No cóż... - tata przeciągnął ręką po włosach i westchnął. - Po prostu staram się dać mu coś, z czym wytrzyma do końca - wokół jego oczu zrobiły się zmarszczki. - Czy naprawdę chodzi o Cas'a czy o coś jeszcze? Tłum w telewizji za nami wiwatował. -Nie. O nic.

- Czy Connor zamierza złożył nam wizytę? - zapytałam. Walczył z torebką krakersów nie patrząc na mnie. - Tato? - Tak. Jutro. On i Riley. Connor był szefem Branch, a Riley była jego zastępcą. Wspólnie nadzorowali tatę i program. - Chcą zbadać grupę - tata kontynuował. - Zobaczyć, jakie robią postępy. - Czy będą tym razem rozmawiać z chłopcami? Chociaż chciałam, żeby uwolniono chłopców, laboratorium, dzienniki, testy i to wszystko stało się częścią mojego życia tak samo jak ich. Teraz nie wiem, jak się poczuję, kiedy oni odejdą. Tato wzruszył ramionami. - Nie będę wtajemniczony dopóki nie nadejdzie tego czas. - Gdzie pójdą? - Tego również nie wiem. Nie mogłam wyobrazić sobie Sama w świecie rzeczywistym, kupującym pączka w kawiarni, czytając gazetę na ławce w parku. Pozostali - może. Cas był jak każdy inny rozrywkowy chłopak podrywający dziewczyny. Nick był uosobieniem dupka, z zarozumiałą, ale ładną twarzą dla wyrównania. Trev powiedział mi kiedyś, że jeśli kiedykolwiek wyjdzie, chce iść do szkoły studiować literaturę angielską. Ale Sam... - Czy kiedykolwiek ich uwolnią? Tata zdjął okulary i potarł palcem brzeg nosa. - Nie wiem, Anno. Naprawdę nie wiem. Wyczułam koniec rozmowy i już nic nie mówiłam. Skończyliśmy jeść. Zmyłam naczynia i wytarłam stół, a tata poszedł do salonu. Wrzuciłam pranie do pralki. Do tego czasu na zewnątrz zrobiło się ciemno i było po ósmej. Na górze w moim pokoju przeglądałam kanały TV i nie znalazłam nic wartego oglądania. Nie miałam żadnych nowych książek do przeczytania. Ponieważ wykonałam większość moich obowiązków, postanowiłam naszkicować coś nowego w dzienniku mojej matki. Leżałam na brzuchu na łóżku i otworzyłam na stronie, gdzie zrobiłam ostatni szkic. To była dziewczyna w lesie, gałęzie klonowych drzew wisiały przygniecione

ciężkim śniegiem. Jej sylwetka była zamazana, blaknąca, zwijająca się jak wstęgi dymu. Jakby znikała za każdym podmuchem wiatru. Zagubienie i rany były głównym tematem moich szkiców od około roku, odkąd wzięłam lekcje sztuki w weekend na uczelni. Ale to nie klasa otworzyła mnie na taki kierunek w sztuce. To późniejsza rozmowa z Trevem. Podczas mojej ostatniej lekcji z instruktorem, powiedział, że posiadam ukryty talent i jeszcze nie odkryłam wszystkich swoich możliwości, bo w mojej sztuce brakowało inspiracji. Poszłam do laboratorium i Trev, jak zawsze, wyprowadził mnie z błędu. - Nie rozumiem - powiedziałam do niego, opierając się o mur między pokojem jego i Casa.- Brakuje inspiracji?- westchnęłam.- Co to w ogóle znaczy. Trev podszedł do szkła i zgarbił się tak, że staliśmy na równi. - To znaczy, że twój rysunek odzwierciedla to, co widzisz a nie to, co czujesz. Założyłam ręce na piersi, patrząc na niego. - Szkice mojej matki mają dużo emocji. Jego bursztynowe oczy złagodniały. - Ale nie znałaś swojej matki. Wiesz tylko to, co usłyszałaś i że tęsknisz za nią. Co z tym, czego ty chcesz? Twoje nadzieje? Twoje marzenia? Czym się pasjonujesz? - odwrócił się do mnie całkowicie twarzą.- Instruktor powiedział, żebyś kopała głębiej. Wyraz jego twarzy zmienił się z otwartego zrozumienia na coś bardziej tajemniczego, jakby bezgłośnie mnie szturchał. Jakby powstrzymywał się przed powiedzeniem mi czegoś, bo szczera odpowiedź byłaby zbyt łatwa. Oparłam głowę o ścianę i patrzyłam w sufit, na szramy w płytkach. Trev lubił owijać swoje porady w złożoną filozofię. Nic związane z nim nigdy nie było proste. Problem polegał na tym, że nie wiedziałam, czego chciałam od mojego życia. Czy miałam jakąś pasję? Chłopców. Laboratorium. Tatę. Pieczenie. Ale szkicowanie ciasta z dyni było cholernie nudne. Trev prawdopodobnie odczytał zmieszanie z mojej twarzy, bo dodał: - Zacznij od swojej frustracji. Co ty na to? Łatwiej jest dopasować się do gniewu i irytacji.