gosiag

  • Dokumenty396
  • Odsłony76 171
  • Obserwuję125
  • Rozmiar dokumentów645.0 MB
  • Ilość pobrań43 292

Melissa De La Cruz - 6.2. Krwawe Walentynki

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :731.2 KB
Rozszerzenie:pdf

Melissa De La Cruz - 6.2. Krwawe Walentynki.pdf

gosiag EBooki błękitnokrwiści
Użytkownik gosiag wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 104 stron)

2 MELISSA DE LA CRUZ KKrrwwaawwee WWaalleennttyynnkkii TOM VII SERII BŁĘKITNOKRWIŚCI Tłumaczenie Małogorzata Kaczarowska

3 SSPPIISS TTRREEŚŚCCII Streszczenie ....................................................................................5 Kolejna noc w wampirycznym mieście .........................................8 Rozdział 1 - Holiday Cocktail Lounge...........................................9 Rozdział 2 - Zatrute jabłko...........................................................15 Rozdział 3 - Sprzątanie.................................................................21 Rozdział 4 - Nowi właściciele......................................................24 Rozdział 5 - Miłość i odwaga.......................................................26 Rozdział 6 - Ostatnie pożegnanie.................................................29 Odległe wspomnienie ...................................................................32 Rozdział 1 - Pierwszy kontakt......................................................33 Rozdział 2 - Bliźnięta Van Alen...................................................38 Rozdział 3 - Jedyny przedmiot sprawiający trudność wampirom43 Rozdział 4 - Stowarzyszenie Poetów i Awanturników................48 Rozdział 5 - Syn swojej matki......................................................54 Rozdział 6 - Święty pocałunek.....................................................57 Rozdział 7 - Chora z miłości ........................................................62 Ognisty pierścień ..........................................................................66 Rozdział 1 - Coś niebieskiego......................................................67 Rozdział 2 - Mroczny pierścień....................................................73 Rozdział 3 - Spotkanie..................................................................77 Rozdział 4 - Książę świata podziemnego.....................................81 Rozdział 5 - Wyprawa ratunkowa................................................86 Rozdział 6 - Klątwa Abbadona ....................................................89 Rozdział 7 - Próba generalna........................................................93

4 Rozdział 8 - Ślubny poranek ........................................................96 Rozdział 9 - Anielska panna młoda..............................................98 Podziękowania............................................................................103

5 SSTTRREESSZZCCZZEENNIIEE Piękne, bogate, nieśmiertelne… Ale choć żyją setki i tysiące lat, choć mają moc i potęgę, o której nie mogą marzyć zwykli śmiertelnicy, one również są bezsilne wobec pragnień serca. Nawet eony doświadczeń nie chronią wampirów przed popełnianiem błędów - a gdy w grę wchodzi namiętność, tęsknota, miłość, nieśmiertelni potrafią cierpieć bardziej niż ludzie… Trzy opowieści o miłości nieśmiertelnych - uczuciu, które niektórych wiedzie prostą ścieżką ku potępieniu. W rolach głównych: Schuyler i Jack, Allegra i Bendix oraz Oliver w towarzystwie tajemniczej Freyi.

6 Również kochać jest dobrze: bo i miłość jest trudna. Dzielenie miłości z innymi ludźmi to chyba Najtrudniejsze z naszych zadań. - Rainer Marina Rilke, Listy do młodego poety (tłum. Justyna Nowotniak) Love is battlefield. - Pat Benatar

7 Dla moich Czytelników - jesteście wspaniali.

8 KKOOLLEEJJNNAA NNOOCC WW WWAAMMPPIIRRYYCCZZNNYYMM MMIIEEŚŚCCIIEE 11 Nowy Jork Listopad 1 Z przeprosinami dla Nicka Flynna

9 RROOZZDDZZIIAAŁŁ 11 -- HHOOLLIIDDAAYY CCOOCCKKTTAAIILL LLOOUUNNGGEE W barze Holiday Cocktail Lounge przy ulicy St. Mark’s Palace w East Villager zawsze panowało Boże Narodzenie. Z belek pod sufitem przez cały rok zwieszały się mrugające lampki choinkowe, a srebrzyste łańcuch oplatały bar i stojące z tyłu świąteczne drzewko, na którym w przyćmionym świetle lśniły ozdoby. The Holiday, jak nazywali to miejsce stali bywalcy, było barem z tradycjami.. W czasach prohibicji sprzedawano tu potajemnie alkohol, a lokal odwiedzali zarówno mieszkający po sąsiedzku poeta W. H. Auden, jai i przyjezdny Lew Trocki. Nikt nie był pewien, dlaczego bar przetrwał tak ługo. Jego niegasnąca popularność stanowiła ewenement w mieście, w którym normą stały się ogrodzone pluszowymi lina mi oazy luksusu, serwujące butelki szampana po tysiąc dolarów za sztukę. Może tajemnica tkwiła w robionych na zamówienie koktajlach - barmanka zawsze wiedziała, na co masz ochotę - a może w ciepłym, przytulnym wnętrzu, witającym życzliwie każdego znużonego wędrowca, który stanął w drzwiach. A może jeszcze w sposobie, w jaki ze starej szafy grającej śpiewali Rolling Stonesi, z uczuciem i tęsknotą. Czas w The Holiday nie zatrzymał się po prostu - czas znieruchomiał, zastygły w bursztynie, gęstymi i lepkim jak tutejsza wyrabiana na specjalne zamówienie whisky. Interesujące, ale przez całe długie istnienie bar nigdy nie był kontrolowany. Ani razu nie zdarzyło się, żeby stadko nieletnich klientów zostało wpakowane do samochodów policyjnych i odwiezione na najbliższy komisariat. Podczas gdy sąsiednie lokale regularnie traciły zezwolenia i licencję, The Holiday rozkwitało niezagrożone, obsługując wierną klientelę: młodych i modnych, starych i zmęczonych, zaprawionych w bojach dziennikarzy z

10 agresywnych tabloidów i tłumów turystów poszukujących „autentycznego” Nowego Jorku. Kończył się listopad i za kilka tygodni całoroczny wystrój The Holiday miał znowu okazać się najbardziej w czasie. W sezonie świątecznym właściciele lokalu lubili dodawać nowe akcenty: intensywnie zielony wieniec na drzwiach, barwne makatki na ścianach, przedstawiające Świętego Mikołaja i jego elfy, czy elegancką menorę w oknie. Kiedy tego popołudnia, o wpół do szóstej, Oliver Hazard-Perry wszedł do środka, w lokalu było pełno gości. Oliver odwiedzał ten bar, odkąd w wieku czternastu lat załatwił sobie pierwszy fałszywy dowód tożsamości. Postawił kołnierz i przeszedł w głąb, mijając stałych bywalców - mężczyzn o pociągłych twarzach i niskich głosach, którzy powoli sączyli drinki, równie powoli rozpamiętując życiowe porażki. Oliver zajął miejsce na kocu baru, z dala od rozpieranych energią dzieciaków z college’u, które wcześnie zaczęły imprezę i gmerały teraz chwiejnie przy rzutkach. The Holiday nie było atrakcyjnym miejscem dla rzeszy młodych speców od funduszy hedgingowych, uwielbiających popisywać się czarnymi kartami American Express2 (tak czy inaczej tutaj przyjmowano tylko gotówkę). The Holiday było bezpieczną przystanią dla szukających schronienia rozbitków, ponieważ niezależnie od tego, co się działo na zewnątrz - bankructwo, apokalipsa, zapaść gospodarcza - każdy mógł znaleźć pociechę i ukojenie w serwowanych przy barze drinkach. Właśnie dlatego Oliver stale tu wracał/ Sam pobyt w The Holiday sprawiał, że czuł się trochę lepiej. - To co zwykle? - zapytała barmanka. Oliver skinął głową, wdzięczny i mile połechtany tym, że został rozpoznany. Nigdy wcześniej się to nie zdarzyło, ale z drugiej strony, nie licząc ostatniego tygodnia, nie bywał tu zbyt częstym gościem. Barmanka przysunęła mu szklaneczkę słynnej whisky z The Holiday. Oliver opróżnił ją, a potem następną i jeszcze następna. Pijąc whisky, przypominał sobie, jak Schuyler kiedyś mówiła mu, zę smak tego 2 American Express Centurion, jedna z najbardziej ekskluzywnych kart kredytowych na świecie (wszystkie przypisy pochodza od tłumaczki).

11 alkoholu jest najbardziej podobny do smaku jego krwi. Jak sól wymieszana z ogniem. Nieustannie rozdrapywał swój smutek, tek jak blizny na szyi. Zdarzało mu się drpać je, aż zaczynały krwawić, po to tylko, żeby zobaczyć, o ile jeszcze gorzej może się poczuć. Naprawdę powinien przestać pić whisky. Za bardzo mu o niej przypominała. Ale z drugiej strony wszystko w tym przeklętym mieście przypominało mu o niej. Nie było żadnej ucieczki. Nocami śnił o niej, o spędzonych razem latach, o tym, jak sypiali plecami do siebie. Przypominał sobie, jak pachniały jej świeżo umyte włosy, jak mrużyła oczy, uśmiechając się. Rankami budził się jak zombi, apatyczny i niespokojny. Wyjechała zaledwie miesiąc temu i nie miała nigdy wrócić. Na pewno nie do niego, już o to zadbał. Praktycznie sam ją oddał, chociaż przecież nie należała do niego, ale inaczej nigdy by nie odeszła. Rozumiał ogrom jej przywiązania, równie głębokiego, jak jego własne. Zrobił właściwą rzecz - wiedział o tym - ale i tak bolało. Bolało, ponieważ wiedział, że go kochała, powiedziała mu to. Tylko że to nie wystarczało - to nie była taka miłość, jaką darzyła tamtego. Oliver nie chciał zajmować drugiego miejsca, być nagrodą pocieszenia, nie pragnął lojalności i przyjaźni. Pragnął całego serca Schuyler, a świadomość, że nigdy go nie zdobędzie, była trudna do zniesienia. Gdyby tylko mógł o niej zapomnieć. Ale nawet krew tęskniła za nią, za ciepłymi wargami na szyi, za kłami przebijającymi skórę, za obezwładniającą falą rozkoszy. Całe jego ciało odczuwało tę stratę. Pogrążało się w żałobie i rozpaczy wraz z jego duszą. Uniósł palec, zamawiając następną kolejkę. - Zwolnij, kowboju - uśmiechnęła się barmanka. - To już czwarty? Nie ma jeszcze szóstej. - Potrzebuję tego - mruknął Oliver. - Dlaczego? Potrząsnął głową, a barmanka odeszła, żeby zająć się klientami po

12 drugiej stronie baru. Oliver dotknął spoczywającej w kieszeni wizytówki, przesuwając palcem po tłoczonych literach. Wiodły do tajnego miejsca przeznaczonego dla takich jak on - czerwonokrwistych porzuconych przez wampiry, familiantów umierających z pragnienia. Przypomniał sobie własne odważne słowa, skierowane do Mimi, kiedy musieli odwiedzić to miejsce - fałszywą brawurę, na jaką potrafił się zdobyć. Kłamał. Wiedział, że niedługo sam tam wyląduje. Potrzebował choćby jednego ukąszenia - nie miało już znaczenia, że to nie będzie Schuyler, pragnął tylko znowu stać się kompletny. Pragnął, żeby ktoś sprawił, że ból przeminie. Pomógł mu zapomnieć. Oczywiście zdawał sobie sprawę z niebezpieczeństwa, z ryzyka schizofrenii, zakażenia, uzależnienia. Z tego, że po jednej nocy może nie zechcieć stamtąd odejść. Ale musiał spróbować. Wszystko było lepsze niż życie w tej okropnej samotności. Przełknął z nienawiścią whisky, gwałtownie odstawił szklankę i znowu skinął na barmankę. - Nawet jeśli myślisz, że tego potrzebujesz, nie powinieneś tego robić - barmanka spojrzała na niego kątem oka, przecierając kontuar. Pracowała w The Holiday, odkąd zaczął się tu wślizgiwać jako ósmoklasista, a Oliver po raz pierwszy zauważył, że w ogóle się nie zmieniła. Zawsze wyglądała tak samo, najwyżej na osiemnaście lat, z długimi, kręconymi włosami i intensywnie zielonymi oczami. Skąpa, biała, marszczona bluzeczka odsłaniała kawałeczek płaskiego, opalonego brzucha. Zawsze mu się podobała, ale nie miał odwagi posunąć się dalej poza zostawianie szczodrych napiwków. Miał wrażenie, że podobnie byłoby kochać się w gwieździe filmowej - szansa na odwzajemnienie uczuć zdawała się bliska zeru. Ku jego zaskoczeniu, okazała mu zainteresowanie. - Jestem Freya - wyciągnęła rękę. - Oliver - odparł, ściskając ją mocno. Miała skórę miękką jak kaszmir. Próbował się nie zarumienić. - Wiem. Dzieciak z fałszywym dowodem z Hawajów - roześmiała

13 się. - Dlaczego to zawsze są Hawaje? Dlatego, że najłatwiej je podrobić? Pewnie tak. No, nie patrz na mnie z takim zdziwieniem, wiem o tym od lat. - Nigdy was nie skontrolowano? - Niechby tylko spróbowali - Freya mrugnęła do niego. - Nie widziałam cię tu chyba od roku, a teraz bywasz każdego wieczora. Co się stało? Potrząsnął głową. - Gdzie twoja przyjaciółeczka? - zapytała. - Zawsze przychodziliście razem. - Wyjechała. - Aha - skinęła głową Freya. - Jej strata. Oliver zaśmiał się głucho. - Jasne. Jej strata. Nie wątpił, że Schuyler za nim tęskni, miał pewność, że tak jest. Ale wiedział, że z Jackiem jest szczęśliwsza. To była wyłącznie jego strata. Sięgnął po portfel i wyłowił kilka dwudziestodolarowych banknotów. Seksowna barmanka machnęła na nie ręką. - Dzisiaj nie potrzebuję twoich pieniędzy. Zrób mi tylko przysługę i cokolwiek zamierzasz, zrezygnuj. To ci nie pomoże. Potrząsnął głową i położył na barze kilka dolarów jako napiwek. - Dziękuję za drinki, ale nie mam pojęcia, o czym mówisz - mruknął, nie patrząc jej w oczy. Co wiedziała o jego planach? Czemu ją to obchodziło? Wyszedł w bezchmurną nowojorską noc. Jeszcze niedawno w taki wieczór on i Schuyler włóczyliby się po mieście, prowadzeni tylko własnym widzimisię. Nie będą już pili w środku nocy cappuccino w Cafe Reggio. Nie będą już wślizgiwać się do maleńkich pubów, żeby posłuchać najnowszych piosenkarzy folkowych. Nie będą już kończyć nocy i witać poranka śniadaniem w kawiarni Yaffa. Nie będą tego robić. Już nigdy. Naprawdę nigdy.

14 To nie miało znaczenia. Jego samochód z szoferem czekał przy krawężniku. Podał kierowcy adres. Po dzisiejszym wieczorze zapomni o wszystkim, nawet o tym, jak miała na imię. Przy odrobinie szczęścia zapomni, jak ma na imię on sam.

15 RROOZZDDZZIIAAŁŁ 22 -- ZZAATTRRUUTTEE JJAABBŁŁKKOO Oliver nie spodziewał się, że Krwawy Dom, który przypominał burdel z przełomu wieków, z pluszowymi sofami i przyćmionym światłem, będzie dysponować tak nowoczesnym sprzętem medycznym. Żująca cygaro burdelmama odesłała go na najwyższe piętro, tłumacząc, że musi przejść badania, zanim zostanie zarejestrowany jako tutejszy familiant. - Musimy mieć pewność, że nie zarazisz klientów jakąś nieprzyjemną chorobą - wyjaśnił lekarz, świecąc w głąb gardła Olivera. Oliver chciał skinąć głową, ale miał otwarte usta, więc zrezygnował. Potem został pokłuty licznymi igłami pobierającymi jego krew. Po zakończeniu badania zaproszono go do innego pokoju, gdzie czekał miejscowy psychiatra. - Odwrócenie procesu familiaryzacji, czyli usunięcie naznaczenia przez wampira, nie jest procesem fizycznym - wyjaśnił lekarz. - Trucizna w twojej krwi jest manifestacją miłości, jaką czujesz do swojego wampira. Musimy wymazać tę miłość, aby usunąć jej wpływ na twoją psychikę, a tym samym zlikwidować truciznę. Może to być bolesne, a efekty nie są w pełni przewidywalne. Niektórzy familianci doświadczają wrażenia utraty podobnej do śmierci. Inni tracą wszelkie wspomnienia związane z ich wampirem. Każdy przypadek jest inny, podobnie jak inna jest każda relacja między wampirem a familiantem. - Lekarz zaczął notować coś w zeszycie. - Czy możesz mi opowiedzieć o waszej relacji? - Byliśmy przyjaciółmi - odparł Oliver. - Znałem ją przez całe

16 moje życie. Byłem jej zausznikiem. - Z ulgą zauważył, że lekarz nie zareagował na tę wiadomość. - Kochałem ją. Nadal ją kocham. Nie tylko dlatego, że jest moją wampirzycą - jest w tym coś więcej. - To znaczy? - To znaczy, że kochałem ją, zanim mnie ukąsiła. - Oliver pomyślał o tym, jak oszukiwał się, powtarzając, że zakochał się w Schuyler dopiero po jej przemianie. To nie była prawda. Kochał ją przez całe życie. Okłamywał sam siebie, żeby poczuć się lepiej. - Rozumiem. Czy inicjatywa świętego pocałunku wyszła od niej, czy od ciebie? - Chyba od nas obojga. Nie pamiętam dobrze... Mieliśmy to zrobić wcześniej, ale stchórzyliśmy, a potem... to się po prostu stało. Nie planowaliśmy tego, nie wtedy. - Czyli to była jej inicjatywa. - Chyba tak. Lekarz polecił mu zamknąć oczy, a Oliver posłuchał bez wahania. - Zaczniemy od początku. Przypomnijmy sobie wszystkie przyjemne wspomnienia i odrzućmy je jedno po drugim. Wyrzeczmy się ich. Głos lekarza rozbrzmiewał w jego głowie. Oliver uświadomił sobie, że działa na niego przymus. Nie jesteś z nią związany. Nie należysz już do niej. Wraz z monotonnym głosem lekarza do mózgu Olivera zaczęły napływać obrazy. Pięcioletnia Schuyler - nieśmiała i milcząca. Dziewięcioletnia Schuyler - przekorna i drażliwa. Piętnastoletnia Schuyler - piękna i spokojna. Hotel Mercer. Niezręczność i niepewność. A potem jej dziecinna sypialnia, w której to się w końcu wydarzyło. Jej słodki zapach - perfumy z jaśminem i kapryfolium. Ostrość kłów, przebijających jego skórę.

17 Oliver czuł wilgoć na policzkach. Płakał, to było zbyt wiele. Schuyler przenikała każdą część jego duszy, jego krwi, była mu równie niezbędna jak skóra. Nie mógł się jej wyrzec. Co on w ogóle robił? To nie miejsce dla niego. To było sprzeczne z Kodeksem. Gdyby w Repozytorium dowiedziano się o jego działaniach, zostałby wyrzucony z pracy. To upokorzyłoby jego rodzinę i zrujnowało ich reputację. Nie mógł sobie przypomnieć, po co w ogóle tu przyszedł. Zaczęła go ogarniać panika, rozejrzał się za wyjściem, ale litania ciągnęła się, miarowo wbijając przymus w jego umysł. Nie jesteś już jej familiantem. Jesteś nikim. Nie. Nie. To nieprawda. Oliver czuł się nieszczęśliwy i zdezorientowany. Nie chciał się wyrzekać miłości do Schuyler. Nawet jeśli bolała go ona tak mocno, że nie był w stanie spać ani jeść. Pragnął zatrzymać swoje wspomnienia. Jego szesnaste urodziny, na które Schuyler namalowała jego portret i kupiła mu tort lodowy ozdobiony dwoma sercami. Nie. Musiał się trzymać. Musiał... Musiał... Mógł się tego wyprzeć. Mógł posłuchać tego miłego, spokojnego głosu i wszystkiego się wyprzeć. Pozbyć się tego. Był nikim. Nie było go. Kiedy się obudził, zobaczył twarze obserwujących go lekarzy. Głos - nie był pewien, czyj - powiedział: - Przyszły wyniki badań. Jest czysty. Można go dać do kolejki. Kilka minut później Oliver stał w holu wraz z grupą młodych familiantów. Chwiał się na nogach. Głowa go bolała i nie potrafił sobie przypomnieć, co robi, ani dlaczego tu przyszedł. Ale nie miał czasu na zagłębianie się we własnych splątanych myślach, ponieważ zasłona nagle odsunęła się i do pomieszczenia weszła prześliczna wampirzyca.

18 - Bonsoir - przywitała się. Miała figurę modelki i królewską pewność siebie. Oliver był pewien, że pochodziła ze Zgromadzenia Europejskiego, zdradzał ją nienagannie skrojony strój podróżny i zmysłowy francuski akcent. Tuż za nią wszedł jej partner, wysoki i szczupły, z szopą rozczochranych, ciemnych włosów i znudzonym wyrazem twarzy. Wyglądali jak para wysmukłych kotów, kanciaści, w czarnych golfach, z papierosami Gauloises i ciemnymi oczami. - Ty - zamruczała wampirzyca, patrząc wprost na Olivera. - Chodź ze mną. Jej partner wybrał oszołomioną nastolatkę i dwójka ludzi podążyła za parą wampirów do jednego z luksusowych pokojów na najwyższym piętrze. Większa część Krwawego Domu urządzona była skrajnie minimalistycznie, z cienkimi kotarami oddzielającymi pomieszczenia. Ale ten ogromny pokój przypominał apartament w pięciogwiazdkowym hotelu, z futrzaną narzutą na wielkim łożu, pozłacanymi ramami luster i barokowymi meblami... Wampir pociągnął dziewczynę na łóżko, zsunął z niej sukienkę i natychmiast zaczął pić. Oliver patrzył, ale nie rozumiał. Nie był pewien, co robi w tym pokoju, wiedział tylko, że został wybrany i ktoś go zechciał. - Wina? - zapytała wampirzyca, unosząc kryształową karafkę ze szklanego blatu baru. - Nie trzeba, dziękuję. - Spokojnie, nie ugryzę cię - roześmiała się. - Jeszcze nie teraz. - Pociągnęła długi łyk z kieliszka i popatrzyła, jak jej partner pije krew dziewczyny. - Wygląda przepysznie. - Zgasiła papieros w perskim dywanie, zostawiając małą brązową dziurkę. - Moja kolej - powiedziała, popychając Olivera na jeden z zabytkowych foteli. Usiadła mu okrakiem na kolanach i pocałowała go w szyję. Pachniała ciężkimi, oleistymi perfumami, a jej skóra przypominała pergamin. Nie była tak młoda, na jaką wyglądała. - Obróć się w tę stronę - powiedziała, przesuwając go w bok. - On lubi patrzeć. Zobaczył, że wampir unosi się na łokciach, uśmiechając się

19 lubieżnie. Dziewczyna, nieprzytomna i naga, leżała obok niego. Oliver nie drgnął. Teraz pamiętał, dlaczego tu przyszedł. Wampirzyca go wybrała. Kiedy zatopi kły w jego skórze, będzie miał to, czego potrzebował... Znowu doświadczy świętego pocałunku... Jego ciało tego pragnęło... Pragnął tego tak bardzo... Zamknął oczy. Gorący oddech wampirzycy pachniał papierosami. Miał wrażenie, że całuje się z popielniczką, a gryzący zapach otrzeźwił go na moment. Cokolwiek zamierzasz, zrezygnuj. To ci nie pomoże. Zamrugał i zobaczył oczami duszy łagodną, życzliwą twarz. Kto to był? Przypomniał sobie - Freya. Martwiła się o niego. Freya była tak piękna, piękniejsza niż siedząca na jego kolanach wampirzyca, której wspaniały wygląd był zaledwie nędzną fasadą, kryjącą zrujnowane wnętrze. Freya promieniała wewnętrznym żarem. Miała roziskrzone oczy. Powiedziała mu, żeby dał spokój. Co on tu robił? Dlaczego tu był? Wtedy sobie przypomniał... Krwawy Dom. Zaraz. Co on zrobił? Potrafił żyć z żalem po jej stracie. Mógł żyć z tęsknotą za... za kim on tęsknił? Nie mógł sobie przypomnieć... Ale wtedy, z nagłym szarpnięciem, wszystkie wspomnienia zaczęły napływać z powrotem. Miał wrażenie, że budzi się ze snu. Czuł, że wraca do życia. Potrafił żyć z tym bólem. Ale nie potrafiłby sobie wybaczyć, gdyby zrobił coś takiego. Nie mógł zapomnieć. Nie zamierzał zapominać. Nigdy nie zapomni... Schuyler... Schuyler. Freya. Schuyler. Wampirzyca ukąsiła go i odskoczyła z krzykiem, a jej twarz poparzył kwas w jego krwi.

20 - Trucizna! Trucizna! On nadal jest naznaczony! Oliver uciekł z pokoju tak szybko, jak tylko mógł.

21 RROOZZDDZZIIAAŁŁ 33 -- SSPPRRZZĄĄTTAANNIIEE Kiedy powrócił do The Holiday, dochodziła czwarta nad ranem. Freya stała za barem, dzwoniąc nożem o szklankę koktajlową. - Ostatnia kolejka. Ostatnia kolejka przed zamknięciem. - Uśmiechnęła się, widząc Olivera. - Wróciłeś. - Przyjrzała mu się uważnie. - Nie zrobiłeś tego. - Nie. Choć prawie... - Nie zastanawiał się już nad tym, skąd ona wiedziała, gdzie był, albo co zamierzał zrobić. - Nie zrobiłem, bo pomyślałem o tobie. - Grzeczny chłopiec - uśmiechnęła się i wskazała schowek na miotły. - No już, pomóż mi posprzątać. Odrobina ruchu dobrze ci zrobi. A potem będziesz mógł mnie odprowadzić do domu. Oliver wyjął miotłę i zaczął zamiatać podłogę, zbierając plastikowe słomki i wilgotne serwetki. Pomógł zetrzeć ladę barową i wytrzeć kieliszki. Poustawiał je równo z tyłu na półkach. Freya miała rację: praca fizyczna sprawiła, że poczuł się lepiej. Ostatni ze stałych klientów wyszedł chwiejnie i zostali sami. Rozejrzał się, uświadamiając sobie, że przez te wszystkie lata nie widział tu innych pracowników niż Freya. Jak jedna drobna dziewczyna radziła sobie z całym interesem? Kiedy bar był już wysprzątany i czysty, Freya narzuciła zieloną kurtkę wojskową, zbyt obszerną i zwisającą na jej drobnych ramionach. Tego rodzaju kurtki nosili żołnierze z sił specjalnych, zrzucani nad dżunglą. Taki strój kontrastował z jej delikatnymi rysami, sprawiając, że wyglądała jeszcze bardziej czarująco. Naciągnęła kaptur na włosy.

22 - Chodź, mieszkam kawałeczek stąd. Po drodze do mieszkania Freya zatrzymała się w koreańskim sklepie spożywczym na rogu. Kupiła bukiet kwiatów, dwa pudełka świeżych owoców i pęczek mięty. W odróżnieniu od nijakiego jedzenia, sprzedawanego zwykle w takich sklepach, wszystko, czego dotknęła Freya, wydawało się promienieć: truskawki były czerwone i jędrne, melony lśniły pomarańczowo, a mięta pachniała, jakby dopiero co zebrano ją na polach Prowansji. Zaprowadziła Olivera do zapuszczonej kamienicy z popsutymi drzwiami wejściowymi. - Zapomnieli o nas przy rewitalizacji - zażartowała. Wszedł za nią po schodach na trzecie piętro. Znajdowało się tu czworo drzwi, a Freya otworzyła czerwone. - Na szczęście mam widok na ulicę. Tamte dwa mieszkania mają okna od podwórza. Mieszkanie było niewielkie według dowolnych standardów, ale w porównaniu do typowych nowojorskich nieruchomości wydawało się po prostu mikroskopijne. Na środku pokoju stała staroświecka wanna na nóżkach, a w niedużej wnęce kuchennej widać było podniszczone naczynia. Przy oknie znajdowało się łóżko z baldachimem, przykryte pasiastą narzutą. Ale kiedy Oliver wszedł do środka, ze zdumieniem stwierdził, że pokój jest znacznie większy, niż wydawało się od drzwi. Pomylił się całkowicie. Mieszkanie było obszerne i luksusowe, z biblioteką pełną książek po jednej stronie i porządną jadalnią po drugiej. - Siadaj - Freya wskazała mu ogromną kanapę, której z pewnością nie widział jeszcze chwilę temu. Na ścianie wisiały portrety, sprawiające wrażenie dzieł sztuki klasy muzealnej. Czy to był Van Dyck? Bo tamten to na pewno Rembrandt. Ubogi nieład zniknął, Oliver siedział na pięknej kanapie w elegancko umeblowanym salonie z trzaskającym ogniem na kominku. Okna prowadzące na ewakuacyjną klatkę schodową nadal wychodziły na Avenue C, ale Oliver mógłby przysiąc, że słyszy szum

23 morza. Freya zniknęła w sypialni na tyłach, żeby się przebrać (tego także nie zauważył od drzwi - co się stało z łóżkiem z baldachimem i wanną na nóżkach? Czy tracił już zmysły?). Wróciła ubrana we flanelową piżamę. Zapaliła gaz na kuchence - eleganckiej i nowoczesnej, w niczym nieprzypominającej starego, białego szkaradzieństwa, które widział wcześniej - i zaczęła rozbijać jajka. - Potrzebujesz śniadania - mruknęła, siekając miętę. Od kuchni zaczął się unosić apetyczny maślany zapach i chwilę później Freya postawiła dwa talerze na stole w niedużym kąciku śniadaniowym. Oliver przyjął już do wiadomości, że mieszkanie nie jest takie, jak się początkowo wydawało, więc nie zdziwiło go pojawienie się kolejnego zestawu ślicznych i wygodnych mebli. Czy to był sen? Jeśli tak, nie chciał się z niego budzić. Spróbował. Omlet był miękki i aksamitny, a mięta nadawała mu ostry, interesujący posmak. Pochłonął całą porcję w trzech kęsach. - Byłeś głodny - zauważyła Freya, podciągając kolana pod brodę. Skinął głową i wytarł ręce w lnianą serwetkę. Patrzył, jak dziewczyna powoli je swój omlet, rozkoszując się każdym kawałkiem. - Opowiedz mi o niej - powiedziała Freya, oblizując widelec. - Była moją najlepszą przyjaciółką. - Opowiedział jej wszystko o przyjaźni z Schuyler, od początku do gorzko-słodkiego końca. Przekonał się, że przy Freyi może mówić o Schuyler, nie czując bólu. Śmiał się i rozkoszował wspomnieniami. Kiedy skończył opowiadać, był już późny ranek. Mgliście pamiętał, że pomógł pozmywać naczynia, a potem zasnął na jej łóżku. - Jesteś za młody, żebyś miał być tak zagubiony i pogrążony w rozpaczy - wyszeptała Freya, zanim zamknął oczy. Kiedy obudził się po południu, leżał w jej ramionach.

24 RROOZZDDZZIIAAŁŁ 44 -- NNOOWWII WWŁŁAAŚŚCCIICCIIEELLEE Oliver wrócił do szkoły i do zwykłego życia. Czuł się znacznie lepiej i oczekiwał na następne spotkanie z Freyą. Trudno było się z nią skontaktować, bo nie odbierała telefonu ani nie oddzwaniała, ale szkoła i praca w Repozytorium pochłaniały cały jego czas. Dopiero tydzień później powrócił do Holiday Cocktail Lounge. Natychmiast zauważył, że to miejsce się zmieniło. Przede wszystkim w drzwiach stał bramkarz z latarką, który krzywo popatrzył na jego fałszywy dowód. - Hawaje, co? - zapytał sceptycznie goryl. - Słuchaj, nie zamierzam niczego pić. Chcę się tylko zobaczyć z Freyą. - Nie ma tu nikogo takiego. - No daj spokój... - Możesz zapytać Macka, powtórzy ci to samo - bramkarz oddał mu dowód. - Ale zamówisz jednego drinka i wylatujesz. Oliver podziękował skinieniem głowy i wszedł do baru. Bramkarz nie był jedyną nowością. Za barem stała teraz trójka barmanów: dwóch starszych mężczyzn w muszkach i śliczna dziewczyna o zimnej urodzie początkującej aktorki, ale pozbawiona całego wdzięku Freyi. Nawet goście byli inni: wystrojeni i eleganccy, w podróbkach markowych ciuchów, sączyli pastelowe drinki z kieliszków do martini. Oprawione w skórę menu zawierało nazwy drogich alkoholi. Znalazł się w morzu obcych. Gdzie się podziali kłótliwi dziennikarze z tabloidów, starsi mężczyźni o pociągłych twarzach, dzieciaki bawiące się rzutkami? Skoro już o tym mowa, gdzie się

25 podziała tarcza do rzutek? I stół bilardowy? Nadal świeciły się lampki choinkowe, ale dołączył do nich mechaniczny śpiewający Święty Mikołaj. The Holiday nie przypominało już czarującej, niekonwencjonalnej oazy, stając się plastikową repliką tego, czym było dawniej. Oliver potrząsnął głową i przepchnął się do wymyślnego stołka barowego. Zamówił wodę mineralną i czekał. Nawet jeśli The Holiday się zmieniło, Freya zawsze tu była. Musiała tu być. Godziny mijały. Goście wychodzili. Barmani patrzyli na niego niechętnie. Ale Oliver został aż do zamknięcia baru.