gosiag

  • Dokumenty396
  • Odsłony75 957
  • Obserwuję125
  • Rozmiar dokumentów645.0 MB
  • Ilość pobrań43 180

Tahereh M. - 02,5 - Złam mnie (tłum. nieoficjalne)

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :502.1 KB
Rozszerzenie:pdf

Tahereh M. - 02,5 - Złam mnie (tłum. nieoficjalne).pdf

gosiag EBooki dotyk julii
Użytkownik gosiag wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 49 stron)

Tahereh Mafi Fracture me (Złam mnie) Tłumaczenie: MoreThanBooks

Tahereh Mafi Fracture me (Złam mnie) Tłumaczenie: MoreThanBooks

Rozdział 1. - Addie? Addie, obudź się. Addie… Przewracam się z jękiem i pocieram dłońmi oczy. Jest za wcześnie na to gówno. - Addie… Jeszcze w półśnie, łapię Jamesa za kołnierz i szarpię nim w dół, wtykając jego głowę pod koc. Krzyczy i śmieje się, owijając się w prześcieradle, dopóki nie może się wydostać. - Przeeeeestańńń – skomli, małe pięści uderzają o pościel. – Addie, puść mnie. - Hej, ile razy ci mówiłem, żebyś przestał mnie tak nazywać? James próbuje uderzyć mnie przez koc. Łapię go i podnoszę do góry. Krzyczy, jego nogi kopią dziko. - Jesteś taki złośliwy – histeryzuje, wijąc się w moim uścisku. – Gdyby był tu Kenji, na pewno by ci na to nie pozwolił… Zastygam na te słowa, a James czuje to. Porusza się cicho w moich ramionach, a ja pozwalam mu na uwolnienie się. Rozplątuje się z pościeli i kieruje wzrok na mnie. Wpatrujemy się w siebie nawzajem. James mruga. Jego dolna warga drży, więc ją zagryza. – Wiesz, czy wszystko z nim w porządku? Kręcę głową. Kenji ciągle pozostaje w skrzydle medycznym. Nikt nie wie na pewno, co się wydarzyła, jednak ludzie gadają. Plotkują. Patrzę w stronę ściany. James ciągle mówi, ale jestem zbyt zamyślony, by poświęcić mu uwagę. Trudno mi uwierzyć, że Julia może kogoś tak skrzywdzić. - Wszyscy mówią, że odszedł. – mówi James. To usłyszałem.

Co? Cofam się zaniepokojony. Jak? James wzrusza ramionami – Nie wiem. Mówili, że rozwalił ścianę w pokoju. - O czym ty mówisz? Jak mógł wydostać się wydostać z pokoju…? Wzrusza ramionami ponownie.- Myślę, że nie chciał być tam dłużej. - Ale – co? - Marszczę twarz, zdezorientowany. - Może to znaczy, że czuje się już lepiej? Ktoś powiedział ci, że jest z nim lepiej? James marszy brwi – Chciałbyś, żeby poczuł się lepiej? Myślałem, że go nie lubisz. Wzdycham. Przebiegam ręką po moich włosach. – Oczywiście, że go lubię. Wiem, że nie zawsze się dogadujemy, ale to przez te kwatery i to, że zawsze ma tak wiele głupich opinii. James posyła mi dziwne spojrzenie. – Więc,,, ty nie chcesz go zabić? Zawsze mówisz, że go zamordujesz. - Nie mówię tego serio.- Staram się nie zamykać oczu. – Zarówno on jak i ja byliśmy przyjaciółmi przez długi okres czasu. Naprawdę martwię się o niego. - Okej – mówi James, ostrożnie. – Jesteś dziwny, Addie. Nie mogę nic poradzić na mój cichy śmiech. – Dlaczego tak uważasz? I hej, przestań nazywać mnie Addie – wiesz jak tego nienawidzę… - Wiem, ale nadal nie wiem dlaczego – przerywa mi. – Mama zawsze nazywała cię Addie… - No, ale przecież ona nie żyje, prawda? Mój głos stał się twardy. Dłonie zacisnęły się. Ale kiedy patrzę na wyraz twarzy Jamesa, od razu jest mi przykro, że jestem taki ostry. Rozluźniam dłonie. Biorę głęboki oddech. James przełyka – Przepraszam – mówi cicho. Kiwam głową. – Tak, ja też – zdejmuję koszulkę przez głowę. – Więc Kenji wyszedł stamtąd, hę? Nie mogę uwierzyć, że po prostu odszedł. - Dlaczego Kenji odszedł? - Pyta James – przecież mówiłeś, że on nigdy…

- Ale ty powiedziałeś… Przestajemy. Wpatrujemy się w siebie nawzajem. James odzywa się pierwszy. – Chodziło mi, że Warner odszedł. Każdy o tym mówi, że uciekł poprzedniej nocy. Wystarczył sam dźwięk tego imienia, żeby mnie wkurzyć. – Zostań tu – mówię, wskazując na Jamesa i łapiąc moje buty. - Ale… - Nie wychodź stąd dopóki nie wrócę! – Krzyczę, a następnie wychodzę przez drzwi. Ten sukinsyn. Nie mogę w to uwierzyć. Walę w drzwi do pokoju Castla, kiedy Ian dostrzega mnie przechodząc przez korytarz. - Nie ma go – mówi Ian, ciągle idąc. Łapię go za ramię – To prawda? Warner naprawdę odszedł? Ian wzdycha. Wbija ręce w kieszenie. Wreszcie kiwa głową. Mam ochotę uderzyć pięścią w ścianę. - Muszę iść się przebrać – mówi Ian, wyzwalając się z mojego uścisku. – Ty też powinieneś. Zamierzamy wyjść na powierzchnię po śniadaniu. - Serio? – mówię – Mimo całego tego gówna, które się stało będziemy walczyć? - Oczywiście – Ian patrzy na mnie – Wiesz, że nie możemy już dłużej czekać. Naczelny Dowódca nie zamierza przełożyć swoich planów, dotyczących ataku na cywilów. Już za późno, żeby się wycofać. - Ale co z Warnerem? Żądam – Nie spróbujemy go znaleźć? - Być może- Ian wzrusza ramionami – Sprawdź, czy będziesz mógł go wypatrzeć na polu bitwy.

- Jezu – Jestem tak wściekły, że mam zamglony wzrok. – Mógłbym zabić Castla za to, że pozwolił się temu stać – za bycie tak cholernie łagodnym w stosunku do niego… - Wyluzuj facet. – Ian przerywa mi. Mamy inne problemy na głowie. I hej – chwyta mnie za ramie, patrząc prosto w oczy – nie jesteś jedyną osobą, która jest wkurzona na Castla. Ale teraz nie czas na to. Pozbywam się go, obdarzając go mrocznym spojrzeniem i ruszam w dół korytarza. James ma różnego rodzaju pytania, kiedy wracam, jednak nadal jest zbyt wściekły, że nie jestem gotów poradzić sobie z nim. Jednak moje zdanie nie ma większego znaczenia. James jest uparty jak diabli. Patrzę na kaburę i wyjmuję z niej broń, ale on nie chce się wycofać. - Ale, że co powiedział? – pyta James. – Po tym jak powiedziałeś, że powinniśmy szukać Warnera? Podciągam spodnie, poprawiam sznurówki butów. James stuka mnie w ramie. – Adam – Dotyka mnie znów. – Wiesz gdzie jest Castle? Kolejne klepnięcie. – Mówił kiedy macie dzisiaj wyjść? - Więcej klepnięć – Adam, kiedy ty… Podnoszę go nagle, aż pisnął. Przenoszę go i kładę w odległym kącie pokoju. - Addie… Zakładam koc na jego głowę. James krzyczy i walczy z kocem, dopóki nie udaje mu się uwolnić i odrzucić go. Jest cały czerwony na twarzy, a jego pięści są zaciśnięte. Jest zły. Zaczynam się śmiać. Nie mogę się powstrzymać. James jest taki sfrustrowany, że dosłownie wypluwa słowa, gdy mówi: - Kenji powiedział, że mam takie samo prawo wiedzieć, co dzieje się na zewnątrz, jak każdy inny. Kenji nigdy nie wścieka się, kiedy zadaję mu pytania. Nigdy

mnie nie ignoruje, nie jest złośliwy w stosunku do mnie, a ty wręcz przeciwnie. I nie lubię, kiedy na-ś-ś-miewasz się ze m-m-mnie… Jego głos się załamał, przez co patrzę na niego. Zauważam łzy płynące po jego policzkach. - Hej, - mówię, stając naprzeciwko Jamesa.- Hej, hej – łapię go za ramiona, klękając na jedno kolano. – O co chodzi? Dlaczego płaczesz? Co się stało? - Wychodzisz – czka James. - Oj, daj spokój – wzdycham – Wiedziałeś, że wyjdę na zewnątrz. Pamiętasz, rozmawialiśmy o tym. - Umrzesz. – Kolejne czkanie. Unoszę brew – Nie wiedziałem, że umiesz przepowiadać przyszłość. - Addie… - Hej… - Nigdy nie nazwałem cię Addie przed nikim innym! – mówi James, przerywając mi, zanim miałem szanse zaprotestować. – Nie wiem dlaczego robisz się przez to zły. Mówiłeś, że kochałeś to, kiedy Mama nazywała cię Addie. Dlaczego ja nie mogę? Wzdycham ponownie, kiedy wstaję, mierzwiąc po drodze mu włosy. James wydaje z siebie dziwny dźwięk i szarpie się do tyłu. – O co chodzi? – pytam, wkładając broń do kabury, ukrytej w spodniach. - Byłem żołnierzem przez długi czas. Znałeś ryzyko, jakie się z tym wiąże. Co się tak nagle zmieniło? Zauważam, że James jest podejrzanie zbyt spokojny przez długi czas. Patrzę na niego. - Chcę iść z tobą, - mówi, ocierając noc, drżącą dłonią – Też chcę walczyć. Moje ciało sztywnieje. – Nie będziemy znów o tym rozmawiać. - Ale Kenji powiedział…

- Mam głęboko w dupie to, co Kenji powiedział! Jesteś dziesięcioletnim dzieckiem – mówię. – Nie walczysz w żadnej wojnie. Nie idziesz na pole bitwy. Zrozumiałeś? James patrzy na mnie. - Pytam, czy zrozumiałeś? Podchodzę do niego i łapię za ramiona. James wzdycha lekko. – Tak – szepcze. - Tak co? - Tak, sir – mówi, wpatrując się w ziemię. Oddycham ciężko, moja klatka piersiowa faluje. - Nigdy więcej – mówię ciszej. – Nigdy więcej nie będziemy przeprowadzać tej rozmowy. Nigdy więcej. - Okej, Addie Przełykam ciężko. - Przykro mi, Addie. - Zakładaj buty – wpatruję się w ścianę. – Nadszedł czas na śniadanie. Tłumaczenie: genio.zych Beta: julisia123341 Rozdział 2 Julia stoi obok mojego stolika, wpatrując się we mnie, zdenerwowana, jakbyśmy nigdy wcześniej nie rozmawiali. - Hej. mówię Wystarczy mi spojrzenie na jej twarz, aby doznać bólu w piersi. Jednak prawdą jest, że nie mam pojęcia, co się dzieje między nami. Obiecałem jej, że znajdę wyjście z tej sytuacji - i trenuję ciężko jak diabli, naprawdę ciężko - ale po ostatniej nocy... Nie będę kłamał; Jestem trochę zdenerwowany. Dotykanie jej może być bardziej niebezpieczne, niż to sobie wyobrażałem.

Mogła zabić Kenjego. Nadal nie jestem pewien, czy tego nie zrobiła. Ale nawet po tym, nadal chcę związać swoją przyszłość z nią. Chcę wiedzieć, że pewnego dnia, będziemy mogli osiedlić się gdzieś w bezpiecznym miejscu, razem, w spokoju. Nie jestem gotów zrezygnować z tego marzenia. Nie jestem gotowy zrezygnować z nas. Kiwam głową na puste miejsce - Usiądziesz? Robi to. Siedzimy przez chwilę w ciszy, ona rozgrzebuje swoje jedzenie, ja swoje. Zwykle, każdego ranka, jemy to samo: łyżka ryżu, miska zupy warzywnej, kawałek twardego jak skała chleba, a w dobre dni miseczkę budyniu. To nic specjalnego, ale spełnia swoją rolę zaspokojenia głodu i zazwyczaj jesteśmy wdzięczni za nie. Ale dzisiaj żadne z nas nie ma apetytu. Ani języka. Wzdycham i rozglądam się. Nie wiem dlaczego, tak trudno mi się dzisiaj z nią rozmawia - może to brak Kenjego - mimo to jednak ostatnio czujemy się dziwnie w swoim towarzystwie. Okropnie jej pragnę, jednak bycie z nią, jest teraz o wiele bardziej niebezpieczne, niż kiedykolwiek wcześniej. Każdego dnia oddalamy się od siebie. I czasem myślę, że im bardziej staram się utrzymywać nasz związek, tym ona silniej próbuje zerwać. Życzę sobie, żeby James pośpieszył się i przyszedł na śniadanie. Jego obecność ułatwiłaby to nam. Siadam i rozglądam się po pokoju, jedynie po to, by zauważyć go, jak rozmawia z grupą swoich przyjaciół. Staram się go zawołać, jednak on śmieje się z czegoś i nawet nie zauważa mnie. Ten dzieciak jest niesamowity. Dobrze się dogaduje w społeczeństwie - i jest naprawdę popularny tu - że czasami zastanawiam się, po kim ma. Na wiele sposobów, jest dokładnym przeciwieństwem mnie. Lubi zaprzyjaźniać się z ludźmi. Ja wolę ich odrzucać. Julia jest jedynym wyjątkiem od tej reguły. Spoglądam na nią i zauważam przekrwione oczy, które rozglądają się po całej stołówce. Rozgląda się dziko, ale jednocześnie wygląda na potwornie zmęczoną. Nie wygląda na to, żeby mogła siedzieć spokojnie: jej stopa uderza szybko o podłogę pod stołem, a dłonie drżą odrobinę.

- Hej, wszystko ok? - pytam. - Tak, oczywiście - mówi, zbyt szybko. - Czy ty, hm, wyspałaś się w nocy wystarczająco? - Tak, - mówi, powtarzając te słowo kilka razy. Robi tak czasami - w kółko powtarza te same słowo. Wątpię, czy ona w ogóle zdaje sobie z tego sprawę. - A ty dobrze spałeś? - pyta. Jej palce uderzają o stół, a następnie lądują na jej ramionach. Trzyma je tak, rozglądając się po pokoju. Nawet nie czeka moją odpowiedź, kiedy pyta - Słyszałeś coś więcej o Kenjim? Wtedy już wszystko rozumiem. Oczywiście, że nie jest u niej w porządku. Na pewno zeszłej nocy nie zmrużyła oka. Wczoraj prawie zabiła jednego z jej najbliższych przyjaciół. Właśnie zaczęła ufać sobie, zamiast tylko bać się siebie; teraz wróciła do sytuacji, w której była na samym początku. Cholera. Teraz żałuję, że kiedykolwiek poruszyłem ten temat. - Nie, jeszcze nie. - wzdrygam się - Ale, - mówię, mając nadzieję na zmianę tematu rozmowy - słyszałem, że ludzie, są trochę wkurzeni na Castla, za akcję z Warnerem. - odchrząkuję. - Słyszałaś o jego ucieczce? Julia upuszcza łyżkę. Naczynie upada na podłogę, a ona nawet tego nie dostrzega. - Tak - mówi cicho. Wpatruje się w kubek wody, trzymając w dłoniach serwetkę, składając i rozkładając ją ponownie. - Ludzie mówili o tym w pokojach. Wiedzą, jak uciekł? - Nie sądzę. - Marszczę do niej brwi. - Och. - Mówi kilka razy, znów. Brzmi dziwnie. Jak wystraszona. Julia zawsze była trochę inna niż pozostali - wyglądała jak oszalały, płochliwy kociak, kiedy zobaczyłem ją pierwszy raz w celi - ale kilka ostatnich miesięcy sprawiło, że jest z nią lepiej. Po tym, jak w końcu zaczęła mi ufać, wiele się zmieniło. Ewoluowała. Zaczęła

rozmawiać (i jeść) więcej i nawet stała się trochę zarozumiała. Bardzo podobało mi się patrzenie na to, jak wraca do życia. Uwielbiałem być z nią, obserwując jej poszukiwania siebie samej. Myślę, że ten incydent z Kenjim sprawił, że cofnęła się z powrotem. Mogę stwierdzić, że jest tu obecna tylko w połowie, ponieważ jej oczy są nieskupione, a dłonie poruszają się mechanicznie. Często to robi. To tak jakby czasami znikała, wycofując się do zaułka w jej mózgu i zostając tam chwilę, myśląc o czymś, o czym nigdy nie mówi. Zachowuje się teraz, jak stara ona, a w tej chwili je zimny ryż na talerzu, po jednym ziarenku, licząc pod nosem każdy kęs. Mam już zamiar spróbować porozmawiać z nią ponownie, kiedy James w końcu podchodzi do naszego stolika. Wstaję natychmiast, wdzięczny za możliwość otrząśnięcia się z tej niezręcznej sytuacji. - Hej kolego. Dlaczego nie mamy mieć właściwego pożegnania? - Och, - mówi James, kładąc swoją tacę na stole. - Tak, na pewno. - Spogląda na mnie, przed zerknięciem na Julię, która teraz bardzo dokładnie przeżuwa ziarno ryżu. - Cześć - mówi do niej. Julia mruga kilkakrotnie, kiedy dostrzega go, na jej twarzy wylewa się szeroki uśmiech. Zmieniają ją, te uśmiechy. I to są momenty, które mnie zabijają. - Cześć - mówi, nagle tak szczęśliwa, że można pomyśleć, że James przyniósł dla niej księżyc. - Co u ciebie? Dobrze spałeś? Chcesz usiąść? Właśnie wzięłam trochę ryżu. Chcesz trochę? Na twarzy Jamesa już wypłynął rumieniec. Prawdopodobnie zjadłby własne włosy, gdyby spytała go o to. Przewracam oczami i chwytam go, przyciągając z powrotem, mówiąc Julii, że zaraz wrócimy. Kiwa głową. Kiedy idziemy, spoglądam przez ramię i zauważam, że przez chwilę wygląda, jakby nie zauważyła, że siedzi sama. Wbija widelec w coś na talerzu i nie trafia. To ostatni moment, kiedy widzę ją, zanim skręcamy w korytarz.

Tłumaczenie: genio.zych Beta: julisia123341 Rozdział 3 - Co się dzieje? Dlaczego musimy rozmawiać? Więcej pytań ze strony Jamesa. Jest maszyną do zadawania pytań. - Wszystko w porządku? Możesz powiedzieć Julii, żeby nie jadła mojego śniadania? - Wyciąga szyję, by spojrzeć na nią, nadal siedzącą przy stole. - Czasami zjada mój budyń. - Hej, - mówię, chwytając go za ramiona. - Spójrz na mnie. James odwraca twarz w moją stronę - Co się stało Addie? - szuka mojego wzroku. - Nie zamierzasz naprawdę umrzeć, co nie? - Nie wiem - mówię mu. - Może tak, może nie. - Nie mów tak. - mówi cicho, spuszczając wzrok. - Nie mów tak. Nie lubię rozmawiać w ten sposób. - James. Kieruje swój wzrok na mnie ponownie, tym razem wolniej. Upadam na kolana i przyciągam go do siebie, opierając swoje czoło o jego. Wpatruję się w podłogę i wiem, że on też. Mogę usłyszeć bicie naszych serc, uderzających w ciszy. - Kocham cię - mówię, w końcu do niego - Wiesz to, prawda? Zawsze będziesz dla mnie najważniejszy. Cokolwiek robię, to wszystko dlatego, że się o ciebie martwię. By cię chronić. Zaopiekować się tobą. James kiwa głową. - Jesteś dla mnie najważniejszy - mówię mu - Zawsze będziesz na pierwszym miejscu, a wszyscy inni na drugim. I to nigdy się nie zmieni. W porządku?

James ponownie przytakuje. Jego łzy opadają na podłogę między nami. - Okej, Addie. - Chodź tutaj - szepczę, ciągnąc go do moich ramion. - Wszystko będzie dobrze. James przytula się do mnie, robiąc to jak dziecko, którym był kiedyś, a ja jestem szczęśliwy widząc to. Czasami martwię się, że dorasta zbyt szybko w tym gównianym świecie i choć wiem, że nie mogę chronić go przed wszystkim, to nadal próbuję. Jest jedyną stałą osobą w moim życiu, tak długo, odkąd sięgam pamięcią. Myślę, że gdyby coś mu się stało, sam rozpadłbym się na kawałki. Tłumaczenie: genio.zych Beta: julisia123341 Rozdział 4 Po śniadaniu, stołówka praktycznie opustoszała. James poszedł zgłosić się do pokoju bezpieczeństwa, wraz z innymi dziećmi – oraz osobami w podeszłym wieku – by zostać tam, a wszyscy inni gotowi są do wyjścia. Niektóre rodziny nadal żegnają się. Julia i ja przez kilka minut unikamy kontaktu wzrokowego. Ona wpatruje się w swoje dłonie, obserwując palce, jakby sprawdzała, czy ciągle tam są. - Cholera. Kto umarł? Jasny gwint. Ten głos. Ta twarz. To niemożliwe. - Cholera. Cholera jasna. – jestem już na nogach. - Też miło mi cię widzieć, Kent. – Kenji uśmiecha się szeroko i kiwa na mnie. Wygląda jak gówno. Zaspane oczy, blada twarz, dłonie trzęsą się lekko, kiedy trzyma je na stole. A co gorsza jest już ubrany w strój bojowy – jakby myślał, że faktycznie wyruszy do walki.

- Jesteś gotowy skopać parę tyłków? Nadal ze zdziwieniem wpatruję się w niego, próbując znaleźć sposób, by odpowiedzieć, kiedy Julia podskakuje i praktycznie załamuje go. To tylko uścisk, naprawdę, ale Boże… Myślę, że trochę na to za wcześnie. - Hooo – hej – dziękuję, Taak – to – uhh – Kenji chrząka. Star się być miłym w tej sytuacji, ale jasne jest, że próbuje odsunąć się od Julii, i tak, ona to zauważa. Jej uśmiech opada, a twarz blednie, oczy ma szeroko otwarte. Chowa ręce za plecami, mimo, że nosi swoje rękawiczki. Nie jest realnym zagrożeniem dla Kenjego w tej chwili, ale rozumiem jego obawy. Koleś prawie umarł. Próbował włączyć się do walki w tym samym czasie, co Julia, no i bam, w jednej chwili odpadł. To było straszne, jak diabli – i choć wiem, że Julia nie chciała tego zrobić, to naprawdę nie ma na to innego wyjaśnienia. To musiała być ona. - Yeah, hmm, może powinnaś trzymać ręce przy sobie przez jakiś czas? – Kenji uśmiecha się – ponownie, miły facet – ale nikt tego nie kupuje. – Nie zbyt dobrze utrzymuję się jeszcze na nogach. Julia wygląda na tak upokorzoną, że to łamie mi serce. Tak ciężko starała się, żeby było w porządku – by sprawić, żeby całe te gówno było ok – ale czasami po prostu świat sprzeciwia się jej i nie pozwala na to. Jego uderzenia wciąż nadchodzą, a ona nadal cierpi. Nienawidzę tego. Muszę coś powiedzieć. - To nie była ona. – Mówię do Kenjego. Rzucam mu ostre spojrzenie. „Zostaw ją” – mówię, samymi ustami. – Wiesz, że nawet cię nie dotknęła. - Tak naprawdę to nie wiem. – mówi Kenji, ignorując moje subtelne aluzje do zmiany tematu rozmowy. – I to nie jest tak, że ją obwiniam, mówię po prostu, że może ona używa swojej mocy, nawet o tym nie wiedząc, dobra? Ponieważ ostatnio, kiedy sprawdzałem, nie sądziłem, że mamy inne wyjaśnienia tego, co stało się ostatniej nocy. To pewne, jak cholera, że to nie ty. – mówi do mnie – a kurde przecież wszyscy wiemy, że fakt, że Warner może dotknąć Julii może być po prostu fuksem. Nic o nim jeszcze nie wiemy. – Pauza.

- Prawda? Chyba, że Warner wyciągnął jakiegoś magicznego królika z dupy, kiedy w nocy byłem zajęty byciem martwiakiem? Marszczę brwi. Rozglądam się. - Racja – mówi Kenji.- Tak jak myślałem. Więc. Myślę, że najlepiej będzie, jeśli nie będzie to absolutnie konieczne, żebym trzymał się z dala. – Odwraca się do Julii. – Racja? Nie obrazisz się, prawda? Mam na myśli, że prawie umarłem. Sądzę, że mogłabyś dać mi trochę luzu. - Tak, oczywiście, - mówi cicho Julia. Ona stara się śmiać, ale nie wychodzi jej to. Chciałbym dotrzeć do niej; Marzę, bym mógł owinąć ją w swoich ramionach. Chcę ją chronić – być zdolny opiekować się nią, ale wygląda na to, że w tej chwili jest to niemożliwe. - Tak, czy inaczej, - mówi Kenji. – Kiedy wychodzimy? Otrzymuje moją pełną uwagę. - Jesteś durny – mówię mu. – nigdzie nie idziesz. - Gówno prawda. Nie jestem. - Ledwie możesz ustać o własnych siłach! - Wolałbym chyba umrzeć, niż siedzieć tu, jak jakiś idiota. - Kenji... – Julia próbuje powiedzieć. - Heeeeej, więc słyszałem ostatnią nowinę, że Warner zabrał swoją dupę i spierdolił stad wczoraj w nocy. – Kenji patrzy na nas. – O co tu chodzi? - Tak – mówię, mój nastrój pogarsza się. – Kto by pomyślał. Zawsze mówiłem, że to zły pomysł, aby zachować go , jako zakładnika tu. A jeszcze głupszym pomysłem było zaufać mu. Kenji unosi brew. – Więc najpierw obrażasz mój pomysł, a potem Castla, hm? - To były błędne decyzje – mówię mu, nie opuszczając wzroku. – Złe pomysły. Teraz musimy za to zapłacić – to był pomysł Kenjego, by uczynić

Warnera zakładnikiem, a Castla, by pozwolić mu opuścić pokój. A teraz wszyscy cierpimy. Czasami myślę, że ten cały ruch oporu jest prowadzony przez bandę idiotów. - Cóż, skąd miałem wiedzieć, że Anderson będzie skłonny, pozwolić swojemu synowi gnić w piekle? Krzywię się mimowolnie. Przypomnienie mi o moim ojcu i tym, na co pozwolił, by zostało zrobione jego rodzonemu synowi, to za dużo dla mnie na jeden poranek. Przełykam żółć, zgromadzoną w gardle i chrząkam. Kenji dostrzega to, co powiedział – Och, hej – przepraszam facet – nie chciałem, żeby to tak zabrzmiało… - Zapomnij o tym. – mówię do niego. Cieszę się, że Kenji nie umarł, ale czasem naprawdę mam ochotę kopnąć go w dupę. – Może powinieneś wrócić do skrzydła medycznego. Niedługo wychodzimy. - Nie zamierzam nigdzie iść, nie licząc wyjścia stąd. - Kenji proszę… - Julia ponawia. - Nie. - Jesteś nierozsądny. To nie są żarty. – mówi do niego. – Ludzie dzisiaj umrą. Kenji śmieje się z niej. – Hej, czy ty próbujesz nauczyć mnie realiów wojny? Kręci głową. – Zapomniałaś, że byłem żołnierzem w armii Warnera? Czy masz jakiekolwiek pojęcie, jak wiele gówna widziałem? Gestem wskazuje na mnie. – Wiem dokładnie, czego mam się dzisiaj spodziewać. Warner był szalony. Jeśli Anderson, jest chociaż w połowie tak zły jak syn, to będziemy tu mieli krwawą łaźnię. Nie mogę zostawić was w tej sytuacji. Julia zastyga w bezruchu. Jej usta są rozchylone, oczy szeroko otwarte i przerażone. Jej reakcja wygląda na nieco przesadzoną. Coś jej dzisiaj z nią nie tak. Jestem tego pewien.

Wiem, że część tego, co czuje, jest związane z Kenjim, ale nagle nie jestem pewien, czy tu nie chodzi o coś więcej. O coś, czego mi nie mówi. Nie do końca mogę ją odczytywać. Potem znowu, czuję się, jakbym nie był wstanie kompletnie jej odczytać. - Czy on naprawdę jest taki zły…? – pyta Julia. - Kto? – Kenji i ja pytamy w tym samym momencie. - Warner – mówi. – Czy naprawdę jest taki bezwzględny? Boże, ona ma obsesje na jego punkcie. Jest jakoś dziwnie zafascynowana jego pokręconym życiem, że nie mogę tego zrozumieć i wprawia mnie w wściekłość. Mogę w tej chwili poczuć, jak staję się zły, zirytowany, a nawet zazdrosny, co jest śmieszne, bo Warner nie jest nawet człowiekiem; nie powinienem porównywać siebie z nim. Poza tym, ona nawet nie jest w jego typie. On prawdopodobnie chce zjeść ją żywcem. Kenji jednak nie zauważa mojego problemu. Śmieje się tak głośno, że praktycznie ryczy. – Bezwzględny? Julio, ten facet jest chory. Jest zwierzęciem. Sądzę, że nawet nie wie, co to znaczy być człowiekiem. Jeśli gdzieś tam istnieje piekło, to jestem pewien, że zostało zaprojektowane specjalnie dla niego. Dostrzegam zrozumienie na twarzy Julii, zanim słyszę odgłos kroków, skierowanych w dół korytarza. Spoglądamy na każdego z osobna, ale ja zatrzymuję wzrok na Julii, o sekundę dłużej, żałując, że nie mogę czytać w jej myślach. Nie mam pojęcia, o czym myśli, czy dlaczego wygląda na taką przerażoną. Chcę porozmawiać z nią na osobności – dowiedzieć się, o co jej chodzi – ale wtedy Kenji kiwa na mnie i wiem, że muszę oczyścić swój umysł. Musimy już iść. Przestępujemy z nogi na nogę. - Hej – czy Castle wie, co robisz? – Pytam Kenjego. – Nie sądzę, że będzie zadowolony faktem, że wychodzisz z nami. - Castle pragnie mojego szczęścia. – mówi Kenji. – A nie będę szczęśliwy, jeśli tu zostanę. Mam dużo do zrobienia. Ludzi do uratowania. Kobiety do zaimponowania. Uszanuje moją decyzję.

- A co z innymi? – pyta go Julia. – Każdy się o ciebie martwił – widziałeś się już z nimi? Powiedziałeś im chociaż, że wszystko z tobą w porządku? - Nie – mówi Kenji. Chyba kurde nie muszę, skoro dowiedzą się, że też ruszam do walki. Sądziłem, że bezpieczniej będzie trzymać to w tajemnicy. Nie chcę nikogo denerwować. A Sonia i Sara – biedne dzieci – przeszły przeze mnie piekło. To moja wina, że są tak wyczerpane, a nadal mówią o dzisiejszym wyjściu. Chcą walczyć, nawet jeśli będą miały dużo do zrobienia, po tym, jak rozprawimy się z armią Andersona. Próbowałem przekonać je do pozostania tutaj, ale one potrafią być cholernie uparte. Muszą oszczędzać swoje siły, - mówi – i mimo to zużyły jej już naprawdę zbyt dużo dla mnie. - Nie jest strata – mówi Julia. - Tak czy taaaaak, - mówi Kenji. – Czy możemy już zacząć zabawę? Wiem, że wy wszyscy polujecie na Andersona, - mówi to do mnie – ale ja osobiście? Wolałbym złapać Warnera. Umieścić kulę w tym bezwartościowym kawałku gówna, jakim jest jego głowa i zrobić z tym, co mu się należy. Mam ochotę się śmiać – nareszcie ktoś zgadza się ze mną – a kiedy widzę Julię, zginam się w pół. Ukrywa swoje emocje w wystarczającym tempie, ale nadal mruga zbyt szybko i oddycha ciężko, oczy kieruje w sufit. - Hej… wszystko w porządku? – przesuwam ją w swoją stronę i patrzę w jej twarz. Czasami naprawdę mnie przeraża. Martwię się o nią prawie tak bardzo, jak o Jamesa. - Wszystko ze mną ok – mówi, zbyt wiele razy. Kiwa i potrząsa głową ponownie i ponownie. – Po prostu nie wyspałam się w nocy, ale wszystko będzie dobrze. Waham się. Jesteś pewna? - Mam pewność – mówi. A potem chwyta moją koszulkę, jej oczy błądzą dziko. – Hej, po prostu bądź ostrożny tam, na zewnątrz, ok? Kiwam głową, przez sekundę zdezorientowany. - Tak, ty też. - Naprzód, naprzód, naprzód! – Kenji przerywa nam. – Dziś jest nasz dzień, by umrzeć, ladies.

Rozluźniam się i uderzam go lekko. Fajnie jest mieć go, by przełamać monotonię tego miejsca. Kenji uderza mnie w ramię. – Więc teraz znęcasz się nad kaleką, co? Śmieję się, odpychając go. - Zachowaj swój lęk na pole bitwy, bracie. Uśmiecha się – Będziecie go potrzebować. Tłumaczenie: genio.zych Beta: julisia123341 Rozdział 5 Pada jak diabli. Jest zimno i mokro, błotniście i ogólnie do dupy. Nienawidzę tego. Spoglądam wilkiem na Kenjego i Julię, zazdroszcząc im ich specjalnych strojów. Te rzeczy zostały zrobione by chronić ich przed tą szaloną zimową pogodą. I ja powinienem o jeden poprosić. Już odmroziłem sobie tyłek. Jesteśmy na pustkowiu, na jałowym odcinku przy wejściu do Punktu Omega, a większość naszych już się rozproszyła. Naszą jedyną nadzieją jest walka partyzancka, więc podzieliliśmy się na grupy. Ja; chory i ledwo chodzący Kenji oraz Julia (która właśnie oficjalnie zamknęła się w swojej głowie) - to właśnie nasz zespół. Tak, jestem naprawdę zmartwiony. W każdym bądź razie przynajmniej Kenji robi to, co miał zrobić: czyni nas niewidzialnymi. Ale nadszedł już czas na odnalezienie miejsca akcji i przyłączenie się do walki. Dźwięk wystrzałów słychać głośno i wyraźnie, więc znamy kierunek, w którym mamy się poruszać. Nikt nic nie mówi, ale znamy zasady: walczymy, by chronić niewinnych, a także by przeżyć. Dlatego.

Deszcz naprawdę chrzani wszystko. Pada jeszcze mocniej, krople opadają mi na twarz i osłabiają widoczność. Nie widzę wyraźnie. Staram się wytrzeć wodę z oczu, ale to nie działa. Jest jej zbyt dużo. Wiem, że zbliżamy się do kompleksu budynków, więc przynajmniej mamy to. Zarys budowli wyostrza się, a ja czuję się coraz bardziej podekscytowany. Jestem uzbrojony po zęby i gotowy do walki - gotowy na wszystko, co jest niezbędne do zlikwidowania Komitetu Odnowy - ale nie będę kłamać: nadal martwię się, że natkniemy się na wiele przeszkód. Julia jeszcze nigdy wcześniej tego nie robiła. Gdyby to ode mnie zależało, to wróciłaby do bazy z Jamesem, gdzie wiedziałbym, że jest bezpieczna, ale nie słuchała mnie, nawet kiedy poprosiłem ją o to. Kenji i Castle zawracają jej dupę, kiedy nie powinni. I szczerze? To niebezpieczne. Nie jest dobre sprawianie, żeby myślała, że może robić tak wielkie rzeczy, kiedy tak naprawdę, zrobienie ich ją zabije. Nie jst żołnierzem, nie wie jak walczyć, a poza tym nie wie ma pojęcia, jak użyć swoich mocy, przynajmniej nie do końca, co sprawia, że jest jeszcze gorzej. To tak jakby dać niemowlakowi laskę dynamitu i kazać mu iść do ognia. Więc tak, niepokoję się. Martwię się, że coś jej się stanie. I przy okazji nam. Ale nikt nigdy mnie nie słucha, więc trafiliśmy tutaj. Wzdycham i posuwam się naprzód, rozdrażniony, dopóki w oddali nie słyszę rozdzierającego krzyku. Alarm. Kenji ściska moją rękę, a ja odwzajemniam uścisk, by wiedział, że zrozumiałem. Kompleks budynków jest prosto przed nami i Kenji ciągnie nas tam, dopóki nie przylegamy do tylnej ściany budowli. Jest tam wystarczająco duża dachówka, by zatrzymać deszcz. To przez moje gówniane szczęście robimy to w deszczowy dzień. Moje ciuchy są mokre i czuję się, jakbym zlał się w spodnie. Kenji szturcha mnie łokciem, tylko odrobinę, ale to sprawia, że ponownie skupiam uwagę. Słyszę dźwięk otwieranych drzwi i idę sztywno, sięgając po karabin. Czuję się, jakbym robił to już miliony razy, ale nadal nie mógł się do tego przyzwyczaić.

- Jeszcze jedna! - krzyczy głos. - Schowała się tu! Żołnierz siłą wyciąga kobietę z domu, a ona nie przestaje krzyczeć. Moje serce przyspiesza, mocniej uciskam pistolet. To chore, ten sposób, w jaki żołnierze traktują cywilów. Wiem, że mają rozkazy - naprawdę to rozumiem - ale ta biedna kobieta błaga o litość, a żołnierz tylko ciągnie ją mocniej za włosy i drze się, żeby się zamknęła. Kenji obok mnie ledwo oddycha, Rzucam okiem w kierunku Julii, zanim zdaje sobie sprawę, że nadal jesteśmy niewidzialni, a kiedy odwracam głowę, kątem oka zauważam innego żołnierza. Wybiega zza budynku i strzela w pierwszego faceta, dając sygnał. Nie na taki sygnał liczyłem. Cholera. - Rzuć ją z innymi - mówi teraz inny żołnierz. - Teren czysty. - nagle znika za rogiem i nie pozostaje nikt, oprócz nas, jednego żołnierza i kobiety, którą trzyma jako zakładniczkę. Inni żołnierze musieli zrobić łapankę, zanim tu przyszliśmy. Wtedy kobieta wychodzi z siebie. Popada w całkowitą histerię i wygląda na to, że już nie kontroluje swojego ciała. Stała się jak zwierzę, piszcząc, szarpiąc się, machając rękami i potykając się o własne nogi. Pyta o męża i córkę, a ja muszę przymknąć oczy. Ciężko jest oglądać takie coś, kiedy już w tej chwili wiem, co się stanie. Wojna nigdy nie stanie się łatwiejsza przez to, że nie zgadzasz się z tym, co się dzieje. Czasami pozwalam sobie na podekscytowanie nadchodzącą walką - muszę przekonać się, że robię coś wartościowego - ale walka z innym żołnierzem jest łatwiejsza, niż oglądanie, jak kobieta za to, że pyta o swoją córkę, dostaje strzał w głowę. Julia prawdopodobnie rzyga. Walka jest już tak blisko nas, że instynktownie przyciskam plecy do ściany, zapominając, że jesteśmy niewidzialni. Żołnierz chwyta kobietę i rzuca nią naprzeciw wejścia do budynku, a ja czuję jak wszyscy troje bierzemy drugi, uspokajający oddech, w sam raz, by zobaczyć, jak żołnierz przyciska lufą karabiny do karku kobiety i mówi: - Jak nie zamkniesz mordy, zastrzelę cię już w tej chwili - co za dupek. Kobieta mdleje.

Żołnierza nie wydaje się to obchodzić. Popycha ją w kierunku, z którego jego towarzysz przyszedł - i to jest nasz sygnał do działania. Mogę usłyszeć, jak Kenji klnie pod nosem. Ten facet jest zbyt miękki. Zawsze wymiękał, kiedy przyszło co do czego. Pierwszy raz spotkałem go na jednym z naszych obchodów. Kiedy wracaliśmy, Kenji gównianie zareagował. Kompletnie stracił kontrolę. Zamknęli go na chwilę w izolatce i po tym już ograniczał swoje emocjonalne zaangażowanie do minimum. Większość żołnierzy wiedziała, że lepiej nie narzekać głośno. Powinienem wtedy się domyślić, że Kenji tak naprawdę nie jest jednym z nas. Drżę z zimna. Śledzimy żołnierza, ale trudno jest trzymać się blisko niego przy tej pogodzie. Widoczność jest słaba, a wiatr rozwiewa deszcz dokoła prawie tak silnie, jakbyśmy znaleźli się w centrum huraganu. Sytuacja pogorsza się naprawdę szybko. Wtedy, cichy głos - Jak myślisz, co się dzieje? Julia. Oczywiście nie ma pojęcia, co się dzieje - Dlaczego ona? Mądrą rzeczą byłoby ukryć ją gdzieś. Zapewnić bezpieczeństwo. Nie stawiać w niebezpieczeństwie. Mały błąd może popsuć wszystko, a ja nie sądzę, że teraz nadszedł czas na podejmowanie ryzyka. Ale Kenji, jak zwykle, wydaje się ze mną nie zgadzać. Najwidoczniej nie ma nic przeciwko temu, by dać Julii małą instrukcję dotyczącą wojny w Sektorze 45. - Zbierają ich razem - wyjaśnia Kenji. - Tworzą grupy z ludzi, by zabić wszystkich na raz. - Ta kobieta... - mówi Julia. - Tak - Kenji przerywa jej. - Tak - powtarza. - Ją i wszystkich, których podejrzewają o powiązania z rebeliantami. - Nie zabijają tylko inicjatorów, czy podżegaczy. Zabijają też przyjaciół i członków ich rodzin. Najlepszy sposób, żeby utrzymać kontrolę nad ludźmi, to napędzić strachu tym, którzy przeżyją

Muszę przerwać tą rozmowę, zanim Julia zada więcej pytań. Ci żołnierze nie będą cierpliwie czekać, aż się tam dostaniemy - musimy zaraz wkroczyć, a potrzebujemy planu. - Musi być jakiś sposób, aby ich z tego wyciągnąć - mówię. - Spróbujmy zlikwidować żołnierzy. - Tak, ale wiecie, że zaraz będę musiał was puścić? Tracę siły, moja energia wyczerpuje się szybciej niż normalnie. Będziecie widzialni. Będziecie łatwym celem. - A mamy jakiś inny wybór? - pyta Julia. Ona jest jak drugi James. Dotykam broni, zaciskając i rozluźniając palce wokół niej. Musimy iść. Musimy w tej chwili się ruszyć. - Moglibyśmy spróbować zdjąć ich jak snajperzy - mówi Kenji. - Nie musimy angażować się w bezpośrednią walkę. Mamy taką możliwość - przerywa. - Julio, jeszcze nie byłaś w takiej sytuacji. Jeżeli wolisz zostać na tyłach, uszanuję twoją decyzję. Nie każdy jest w stanie znieść to , co możemy zobaczyć, jeżeli pójdziemy za tymi żołnierzami. To nie powód do wstydu, czy wyrzutów sumienia. Tak. Dobrze. Pozwolić jej zostać na tyłach, gdzie nie zostanie ranna. - Nic mi nie będzie - mówi. Przeklinam pod nosem. - Tylko, że... Dobrze... Ale nie bój się użyć swojej mocy, żeby się bronić - mówi Kenji. Wydaje się też o nią martwić. - Wiem, że masz obsesję na punkcie niezabijania ludzi czy o co tam chodzi, ale ci goście nie żartują. Będą chcieli cię zabić. - Racja - mówi Julia - W porządku. Chodźmy. Tłumaczenie: genio.zych Beta: julisia123341 Rozdział 6

Julia nie powinna tego oglądać. Sześciu żołnierzy krążyło wokół prawie trzydziestu cywilów – mieszanki mężczyzn, kobiet i dzieci – których zamierzają zabić. To w zasadzie jak pluton egzekucyjny. Oni po prostu pociągną za spust, bum bum bum, a później tylko odciągną gdzieś martwe ciała. Włożą je do spalarni. Posprzątają – łatwo i szybko. To obrzydliwe. Nie wiem, dlaczego zwlekają. Może chcą ostatecznego potwierdzenia od kogoś z góry, ale jest niewielkie opóźnienie, w czasie którego rozmawiają ze sobą. Deszcz leje naprawdę mocno, więc może powinniśmy to jakoś wykorzystać. Szczerze mówiąc, prawdopodobnie nie byliby nawet w stanie zobaczyć, skąd nadchodzą strzały. Powinniśmy korzystać z tej okazji. Taka pogoda koniec końców może nam pomóc. Mrużę oczy przed deszczem i bliżej przyglądam się ludziom, silnie starając się nie stracić głowy. Nie robią zbyt wiele, ale mówiąc szczerze, to ja też nie. Niektórzy zachowują się trochę histerycznie, a to sprawia, że zastanawiam się, co ja robiłbym na ich miejscu. Może, tak jak facet w środku, stałbym tam z całkowicie obojętnym wyrazem twarzy. On wygląda jakby całkiem zaakceptował to, co ma się stać, a to uderza we mnie silniej, niż przerażenie i łzy. Rozlega się strzał. Cholera. Pierwszy facet od lewej pada na ziemię, a ja trzęsę się ze złości. Ci ludzie potrzebują naszej pomocy. Nie możemy po prostu stać tu bezczynnie, oglądając zabijanie trzydziestki nieuzbrojonych, niewinnych ludzi, gdy mogliśmy znaleźć sposób, na ich uratowanie. Powinniśmy zrobić coś, cokolwiek, ale stoimy tu z jakiegoś gównianego powodu, którego nie rozumiem, ponieważ Julia się boi, albo Kenji jest chory. A prawda jest taka, że jesteśmy jedynie bandą głupich nastolatków, w której dwoje ledwie utrzymuje się na nogach, czy strzela z broni, a to jest niedopuszczalne. Chcę coś powiedzieć – wykrzyczeć – kiedy Kenji puszcza moją rękę. Kurwa najwyższy czas.

Ładujemy broń i za chwilę moja broń jest już podniesiona i wycelowana. Dostrzegam żołnierza, który wystrzelił pierwszy pocisk i już wiem, że i ja muszę strzelać. Tu nie ma miejsca na wahanie. Miałem szczęście: od razu upada. Pozostaje jeszcze pięciu żołnierzy do zlikwidowania – żołnierzy, których mam nadzieję nie rozpoznać – i robię wszystko, co w mojej mocy, ale nie jest łatwo. To był zwykły fart, że od razu zdjąłem swój pierwszy cel. Prawie niemożliwym jest oddanie celnego strzału w taką pogodę. Ledwie mogę zobaczyć, gdzie idę, a już znacznie mniej, gdzie strzelam, ale udaje mi się upaść na ziemię, w sam raz, by uniknąć zbłąkanej kuli. Przynajmniej deszcz także im przeszkadza nas trafić. Kenji działa cuda. Jest niewidzialny i działa błyskawicznie. Pomimo swojej kontuzji porusza się szybko jak wiatr, pozbywając się trzech żołnierzy za jednym zamachem. Dostrzegam jeszcze jednego po lewej i już mam zamiar go załatwić, kiedy dostrzegam Julię, strzelającą do niego od tyłu. Nieźle. Zaraz po tym pojawia się Kenji i zaczyna wołać do cywilów, aby poszli z nami do jakiegoś schronienia, a Julia i ja dołączamy do niego, robiąc wszystko, co możemy, by jak najszybciej zapewnić im bezpieczeństwo. Jest tu kilka nadal stojących budynków; powinny im wystarczyć. Cywile mogą dostać się do środka, odcinając się tym samym od bitwy oraz burzy. I mimo wyrażanej przez nich wdzięczności, nie możemy zatrzymać się, by z nimi porozmawiać. Musimy odstawić ich z powrotem do domów, a zaraz potem ruszyć dalej. To jest to, co zawsze robię. Zawsze ruszam do przodu. Podczas biegu spoglądam na Julię, zastanawiając się, jak ona się trzyma i przez chwilę jestem zdezorientowany. Nie mogę stwierdzić, czy płacze, czy to po prostu krople deszczu spływają jej po policzkach. Mam nadzieję, że nic jej nie będzie. Zabija mnie fakt, że musi przez to przechodzić. Wolałbym, żeby nigdy nie musiała. Teraz, kiedy już odstawiliśmy cywilów do ich domów, znów biegniemy między budynkami. To był po prostu przestanek na drodze, do naszego miejsca przeznaczenia: nawet nie dotarliśmy jeszcze na pole bitwy, gdzie mężczyźni i