gosiag

  • Dokumenty396
  • Odsłony76 171
  • Obserwuję125
  • Rozmiar dokumentów645.0 MB
  • Ilość pobrań43 292

Wizje - Sacerdoti Daniela

Dodano: 7 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 7 lata temu
Rozmiar :1.5 MB
Rozszerzenie:pdf

Wizje - Sacerdoti Daniela.pdf

gosiag EBooki daniela sacerdoti
Użytkownik gosiag wgrał ten materiał 7 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 370 stron)

Sacerdoti Daniela Sara Midnight 01 Wizje

2 Prolog Zapada noc Samotność mnie buduje Miłość mnie załamuje Nikt nie myśli, że coś takiego może go spotkać. Nikt nie myśli o tym, że pewnego dnia stanie w deszczu na cmentarzu i spod morza czarnych parasoli będzie obserwować rodziców chowanych do ziemi. Rodziców, którzy już nigdy nie wrócą. Coś takiego mi się przytrafiło. Mówią, że to wypadek. Ale tylko ja znam prawdę. Stoję więc na brzegu wykopanej dla nich głębokiej dziury. Wiem, że zostali zamordowani, ale wiem także, że nikt, kompletnie nikt w to nie uwierzy. Nigdy nie porzucę walki, którą odziedziczyłam, która spadła na moje barki. Raczej dam się pogrzebać koło mamy i taty, moich odważnych rodziców, którzy żyli w zgodzie z dewizą rodziny Midnight: Nie pozwól im się panoszyć. Moi rodzice byli łowcami. Podobnie jak ich rodzice i dziadkowie. Wszyscy nasi przodkowie od setek lat idą za tym samym powołaniem.

Ja muszę pójść w ich ślady. Już tylko ja mogę dotrzymać obietnicy. Nie ma innych łowców oprócz mnie. Nazywam się Sara Midnight.

1 Czarna woda Czy mam pokutować za grzechy ojca? Upadnę tak jak on? Sara klęczała na zimnym chodniku przed dziewczyną mniej więcej w moim wieku, która wierzgając i jęcząc, próbowała wydostać się z uścisku Sary. Jej blada ze strachu twarz błyszczała w ciemności. Nagle zmieniła wyraz. Strach ustąpił miejsca furii, a z jej gardła wydobył się dziwny dźwięk. „No to ruszamy - pomyślała Sara. - Zaczyna się". Oczy dziewczyny robiły się coraz bardziej szare i zamieniały się w gejzery nienawiści. Skóra przybrała biały odcień, włosy zesztywniały, zaczęły się kruszyć i rozwiał je nocny wiatr, zostawiając łysą, poszarzałą czaszkę. Dłonie przybrały wygląd szponów, ubranie rozpadło się i odsłoniło papierową skórę i długie, cienkie kości. Koszmar. I to dosłownie. Dzięki temu snowi Sara wiedziała, kim się stała i gdzie ma szukać tej dziewczyny. Gdzie odnaleźć demona, który posiadł ciało i duszę, niszcząc ją doszczętnie. Podobnie jak wiele

5 innych młodych kobiet. We śnie Sary demon krył się na placu zabaw i czyhał na ofiarę. Aż pojawiła się Lily. Sara wiedziała, że sen kazał jej iść i mimo strachu zapolować na tego stwora. Tak postąpiliby jej rodzice. Tylko że ona teraz działała sama. Już niemal dokonała się transformacja dziewczyny i demon chciał się uwolnić. Sara musiała działać szybko. Zamknęła oczy i zaczęła przywoływać moc. „To mój pierwszy raz - myślała. - Zupełnie jak w snach". Przez kilka przeraźliwych sekund wydawało jej się, że nic się nie stanie. Bała się, że czarna woda, moc odziedziczona po ojcu, opuściła ją. Bała się, że jej ręce pozostaną zimne, że będzie bezbronna i że w mgnieniu oka z łowcy stanie się ofiarą. Powinnaś tu być! Powinnaś tu być i mnie uczyć! Ogarnęły ją żal i gniew, a wraz z nimi nadeszło wyzwolenie. Czarna woda wstąpiła w nią niepowstrzymanym strumieniem i w dłoniach poczuła gorąco. Z przerażeniem spojrzała w dół, jakby się bała zobaczyć ogień na dłoniach. Stworzenie skurczyło się od jej dotyku i wydało z siebie mrożący krew w żyłach zgrzyt. Jego skóra zaczęła się łuszczyć i rozpadać. Po mniej więcej minucie z demona została kałuża czarnej wody, zimnej tak bardzo, że jej dotknięcie sprawiało ból. Sara przysiadła na piętach i głęboko odetchnęła. Jakby ktoś zdjął jej z ramion ogromny ciężar. Z rozmarzeniem popatrzyła na swoje dłonie, nie chcąc uwierzyć w to, co się stało. W to, co się z niej wydostało. Od dawna wiedziała o czarnej wodzie. Wiedziała, że posiadał ją tata i że ona też ją będzie miała. Ale poczuć to naprawdę... To zupełnie coś innego. Coś jednocześnie fascynującego i przerażającego. Zadrżała od chłodnego wiatru. Była mokra od dziwnego, ciemnego płynu zwanego czarną wodą, ale istniało jeszcze coś.

6 Coś, czego nie potrafiła nazwać. Powoli, jakby w oszołomieniu, wytarła ręce o dżinsy. Była wyczerpana. Jej pierwsze łowy. To rodzice powinni ją na nie zabrać. Wszystko jej pokazać, pokierować nią. Ale za szybko zostali zamordowani. Była więc zdana tylko na siebie. Musiała się uczyć. I to szybko. A tyle razy prosiła rodziców, aby zaczęli z nią lekcje... - Kochanie, niedługo wracam. - Mama pochyliła się i pocałowała Sarę, która poczuła na policzku kosmyk jej włosów. Słabe światło lampy rozjaśniło delikatne rysy twarzy Anne i wywołało błysk brązowych oczu. Sara chciała wziąć mamę w ramiona, przytulić się i zatrzymać ją w domu, przy sobie. - Chcę iść z tobą... - Saro, kochanie, już o tym rozmawiałyśmy. To zbyt niebezpieczne. - Wiem! - powiedziała tak dobitnie, że na jej bladej twarzy pojawił się rumieniec. - Ale chcę być z tobą. Nie chcę zostawać sama... - Jesteś bezpieczna. Wiesz, że zadbaliśmy o to z tatą. Nic ci tu nie grozi. - Nie o to chodzi. Nie boję się o siebie... — zawahała się. Chciała powiedzieć: „Boję się, że nie wrócisz", ale słowa ugrzęzły jej w gardle. Nie potrafiła wypowiedzieć swojego strachu. - Muszę się uczyć. Ja też jestem Midnight. Jeszcze nigdy nie używałam czarnej wody. Nie wiem, jak... - Przyjdzie na to czas. Obiecuję. Już niedługo. - Gdyby babcia żyła, wszystkiego by mnie nauczyła! Anne głęboko westchnęła. - Tak, ona by cię nauczyła. - A ty nie chcesz!

7 - Dosyć, Saro. Chronimy cię. Opóźniasz nasze wyjście. Do pokoju wszedł James, ojciec Sary. Patrzył stanowczym wzrokiem. Jego potężna sylwetka zasłoniła drzwi. Mówił tonem uniemożliwiającym jakąkolwiek dyskusję. Anne zawsze go słuchała. Zawsze. Czasami Sara zastanawiała się, czy jej mama w ogóle ma własną wolę. - Mamo...! - zawołała. Ale ona już poszła za Jamesem i nawet się nie odwróciła. Nasłuchując kroków swoich rodziców, zastanawiała się, czy kiedykolwiek otrzyma przynależne jej dziedzictwo. Czekała ją kolejna samotna noc. Pomyślała, co by było, gdyby nie wrócili. Ciekawiła ją czarna woda. - Przykro mi, Lily - szepnęła Sara do martwej dziewczyny na ziemi. To już przynajmniej ostatnia ofiara tego demona. Sara wstała. Sięgnęła po szalik, który spadł jej podczas wałki, i owinęła go wokół szyi. Jego biel kontrastowała z czernią płaszcza. Wiatr mierzwił jej długie, miękkie włosy. Odwróciła się i poszła do domu. Ostatni raz. Nazajutrz miała się spakować, zostawić za sobą dom, wspomnienia po rodzicach i wszystko, co znała, i zamieszkać z ciocią oraz wujem. Przekręciła klucz w zamku i weszła do środka. Zdjęła płaszcz i szalik, starannie powiesiła je na wieszaku, ułożyła dokładnie, jakby od tego wszystko zależało. Zdjęła również buty i ruszyła po drewnianym parkiecie nieskazitelnie czystego korytarza. Pochyliła się, żeby wytrzeć niewidoczną plamkę. Tak dla pewności. W kuchni zaczęła ścierać szmatką wszystkie powierzchnie, starając się niczego nie przeoczyć. Była zmęczona, drżały jej ręce, ale musiała to zrobić. Po prostu musiała.

8 Zaczęło burczeć jej w brzuchu. Zgłodniała, ale wiedziała, że niczego nie będzie w stanie przełknąć. Żołądek ściśnięty od chwili śmierci rodziców nie pozwalał jej normalnie jeść. Na przywitanie wyszła Cień. Miękkim futrem powoli otarła się o jej nogę. Nie licząc jednej białej łapki, kotka była całkiem czarna i miała oczy w kolorze złotego bursztynu. Jakieś dwa lata temu Sara wróciła ze szkoły i zastała ją przy drzwiach. Była jeszcze malutka, ale miała niepokorne spoj- rzenie, jakby chciała powiedzieć: „Będę z tobą mieszkać. Nie możesz mnie odrzucić". Sara otworzyła drzwi, a Cień weszła przez próg i od razu zaczęła zachowywać się jak u siebie w domu. Chodziła za Sarą dosłownie wszędzie i dlatego James zaproponował dla niej imię Cień Sary, które później zostało skrócone do Cień. Do kuchni wpadła ciocia Juliet w szlafroku i kapciach. - Saro, gdzieś ty była? Martwiłam się! - Na spacerze. Chciałam się przewietrzyć. - Sara odwróciła od niej wzrok. - Na spacerze? Jest po północy! Dziewczyna ją zlekceważyła. „Krnąbrna, nieposłuszna nastolatka" - pomyślała Juliet. Jakby brakowało jej zmartwień ze swoimi córkami, wzięła sobie na głowę tę niesforną, energiczną i wspaniałą dziewczynę. Bo w gruncie rzeczy Juliet uważała Sarę za wspaniałą. Sara o tym nie wiedziała, a ciotka nigdy jej o tym nie mówiła. Jednak Juliet czuła się w obowiązku kierować Sarą, formować jej charakter i odpowiednio ją ukształtować. I dlatego ich relacje nie miały szans na przetrwanie. Bo Sara nie dawała sobą kierować, nie mówiąc już o kształtowaniu. Ciotka miała dobre serce i szczere zamiary. Nie rozumiała jednak Sary, tak jak nigdy nie rozumiała swojej siostry Anne.

9 - Nie wolno wałęsać się po nocach. Dobrze wiesz, że można spotkać złych ludzi. „Złych ludzi i wiele innych... złych rzeczy" — pomyślała Sara, pucując idealnie czysty stół kuchenny. Wróciły wspomnienia z polowania. Przerażona twarz Lily, straszne gorąco czarnej wody w dłoniach... „Tak już będzie przez całe życie. Sny i łowy. Aż pewnego dnia coś mnie dopadnie tak samo jak rodziców". Życie w snach to jej osobista tortura, przed którą nigdy nie będzie w stanie uciec. Zaczęły się, gdy skończyła trzynaście lat. Tak się zazwyczaj dzieje z dziewczętami w rodzinie Midnightów. Śniła o istotach dręczących, krzywdzących i zabijających niewinnych ludzi. Sama też pojawiała się w tych wizjach: czasami w charakterze świadka, a czasami — ofiary. Miała obowiązek spisywać w dzienniczku wszystkie sny z najdrobniejszymi szczegółami, aby potem rodzice wiedzieli, kto i gdzie będzie polował. Teraz rodzice odeszli i jej przypadł obowiązek interpretowania snów. To nigdy nie sprawiało trudności. Sny były szczegółowe, wyraźne i wiarygodne. Ale po śmierci mamy i taty nastąpiła zmiana. Sny stały się nieprzewidywalne i niejednoznaczne. Zawarte w nich informacje były niejasne, a sytuacje - nierealne. Pojawiały się miejsca, których nawet nie potrafiła zlokalizować. Miejsca nie z tej ziemi. Czuła, że błądzi w ciemności. Miała do dyspozycji jedynie instynkt Midnightów. Osłabiony jednak przez żal i strach. - Dzięki Bogu niedługo wracasz do szkoły. Przyda się trochę normalności. O ile w ogóle można mówić o powrocie do normalności - dodała Juliet z autentycznym smutkiem. - Skoro już mieszkasz z nami, nie wolno ci wychodzić bez powiadomienia mnie, dokąd idziesz i kiedy wrócisz.

10 Sara ze złością rzuciła ścierką na drugą stronę kuchni. — Nie zamierzam tu mieszkać! To nie mój dom! Juliet popatrzyła na nią z czułością, ale Sara błędnie zinterpretowała to spojrzenie. Jej zdaniem była to litość, a ona nie umiała znieść tego uczucia. —Wiem, kochanie, wiem... — Juliet wyciągnęła rękę, aby położyć Sarze dłoń na ramieniu. Dziewczyna się odsunęła. —Tak mi przykro, że musisz przez to wszystko przechodzić. Szkoda, że nie możesz mieszkać u siebie w domu. Naprawdę szkoda. Ale rodzice zdecydowali, że dopóki nie skończysz osiemnastu lat, nie możesz mieszkać sama. I, szczerze mówiąc, zgadzam się z nimi. My się tobą zaopiekujemy. Innego wyjścia nie ma. Nie możesz sprzeciwiać się życzeniu rodziców. Straci- łabyś dom, straciłabyś wszystko. Poza tym ostatnie życzenie trzeba spełnić... Sara przewróciła oczami. Pomyślała o domu, o wspaniałej willi z szarego piaskowca. O swoim pokoju pomalowanym na srebrnoszary kolor, który lśnił w świetle księżyca i zachodzącego słońca... O długich firanach falujących na wietrze przy każdym otwarciu okna... O widoku na rozległy ogród i dalej na fioletowe wrzosowiska oraz dzikie wzgórza. O nieładzie w pokoju rodziców, gdzie wiecznie były porozrzucane ubrania i książki... Zawsze ją irytowało, gdy wchodziła do ich sypialni i widziała wszystko takie... n i e o p a n o w a n e . Pomyślała o toaletce z lustrem, przed którym mama czesała swoje długie, czarne włosy — które odziedziczyła po niej Sara. Dziewczyna wiele razy siadała przed lustrem i używała maminych perfum i kosmetyków. A przede wszystkim myślała o zamkniętej obecnie na głucho piwnicy. W tym tajnym pomieszczeniu Anne i James trzymali swój oręż, księgi i mapy, do których nikt nie miał dostępu.

11 Mama przechowywała tam też swoje zioła, kamienie, świeczki i wszystkie sekretne przedmioty, które służyły jej do rzucania zaklęć i uroków. Jedną z takich rzeczy Sara miała teraz na szyi: mały, aksamitny woreczek z sosnowymi igłami, ząbkiem czosnku i różowym kwarcem. Amulet ochronny. „Im nie pomógł żaden amulet" - pomyślała z goryczą. Jak mogłaby się z tego wszystkiego wytłumaczyć, gdyby ktoś to tam znalazł? Jak miała się tego pozbyć? Zakopać w ogrodzie? Spalić w ognisku? Zamienić w popiół wszystko, czym żyli rodzice? Nie, Sara nie mogła do tego dopuścić. Musiała znaleźć jakiś sposób, żeby zamieszkać w swoim domu. - A właśnie - głos Juliet wyrwał ją z zamyślenia. — Wczoraj dzwonił twój kuzyn. - Kuzyn? - Tak, Harry. Dzwonił z Londynu. Nie znam go osobiście. Nie byłam na pogrzebie u twojego wuja. - Od lat ze sobą nie rozmawiali - odpowiedziała ściszonym głosem Sara. Wiele lat temu jej ojciec pokłócił się z bratem, chociaż Sara nigdy nie dowiedziała się o co. Parę lat po tej kłótni słyszała, że Steward i jego żona stracili życie, zostawiając Harry'ego, który wychowywał się gdzieś u dalekich krewnych w Nowej Zelandii. Chłopak miał wtedy piętnaście lat. Od czasu do czasu Anne i James dostawali od niego kartkę, ale nigdy nie czuli potrzeby utrzymywania z nim kontaktu. Sara podejrzewała, że kłótnia była szalenie poważna, skoro tak bardzo odsunęła od siebie braci Midnight. - W każdym razie mówił, żebyś sprawdziła pocztę. Saro, ty jesteś cała mokra! Co ci się stało? - Padało. Na placu zabaw. - Byłaś w parku na placu zabaw? W środku nocy?

12 Sara głęboko westchnęła. - Jestem zmęczona. Wezmę prysznic i pójdę spać. - Nie jadłaś kolacji. Zjedz coś przynajmniej! Ale Sara już biegła schodami do swojego pokoju. Rzuciła się na łóżko. Przy jej nogach położyła się Cień. Sara uwielbiała, jak kotka przykładała jej do nosa swój różowy nosek i delikatnie łaskotała ją wąsami po policzku. - Teraz zostałyśmy same. Jesteśmy tylko my dwie - szeptała. Chciała się wykąpać. Powlokła się do łazienki. Cień wskoczyła na okienny parapet, aby zostać w bezpiecznej odległości od wody. Jej bursztynowe oczy lśniły w półmroku pokoju. Sara przymknęła powieki i pozwoliła, aby struga z prysznica zmywała z niej czarną wodę, adrenalinę i strach. Pół godziny później wyszła owinięta w ręcznik i z mokrymi włosami usiadła po turecku na łóżku. Starała się nie skotłować kołdry. Włączyła laptop. Miała jedną wiadomość. Cześć, Saro. Tu Twój kuzyn Harry. Pewnie mnie nie pamiętasz, bo spotkaliśmy się tylko raz, kiedy byłaś jeszcze małym dzieckiem. Nasi rodzice poróżnili się i od dawna ze sobą nie rozmawiali, ale w ostatnich miesiącach korespondowałem z wujkiem Jamesem. To straszne, że gdy zaczęliśmy się do siebie zbliżać, Twoi rodzice musieli odejść. Pewnie jest Ci piekielnie trudno. Wiem, co tak naprawdę ich spotkało. Musimy porozmawiać. Wracam do Szkocji. Będzie mi miło, jeśli pozwolisz mi się u siebie na trochę zatrzymać. Pozdrawiam Harry

13 Sarze zamarło serce! On wie! A więc nie tyko ona ma świadomość, jak straszliwą śmiercią zginęli jej rodzice. Był jeszcze inny Midnight, z którym mogła podzielić się tym ciężarem. Może gdyby Harry został u niej, nie musiałaby wyprowadzać się z domu. Z poczuciem, że może zdarzyć się coś ważnego, Cień wskoczyła na łóżko, usiadła obok Sary i wpatrywała się w ekran. - Oczywiście, Harry - szepnęła, szybko poruszając palcami po klawiaturze. - Oczywiście, że pozwolę ci się u mnie zatrzymać. - Uśmiechnęła się leciutko. To był pierwszy uśmiech od... Odkąd to się stało. Drogi Harry, wykopali mnie z domu, bo rodzice uznali, że nie mogę mieszkać w nim sama. Przyjedź jak najszybciej. Zostań aż do mojej osiemnastki © Sara Sara pogłaskała Cień po futerku. Chwilę później otrzymała nową wiadomość. jestem na lotnisku. Będę za godzinę. „Na lotnisku! A więc jest już tutaj!". Serce zabiło jej mocniej. W końcu poczuła prześwit nadziei. Szybko wysuszyła włosy, włożyła legginsy i podkoszulek, a potem zeszła na dół do kuchni. Nagle zrobiła się głodna. Jakby w jednej chwili odzyskała apetyt. Uwielbiała gotowanie. Szukała w nim ucieczki. Robiła znakomite wypieki. Często dla rodziców powracających z nocnych łowów przygotowywała ciasta i babeczki. W kuchni na

14 półce trzymała pedantycznie ułożone książki kucharskie. Gdy dokoła panowały chaos i strach, ona zajmowała się domowym wyrobem makaronów i slowfoodowym gotowaniem. Starając się zachowywać jak najciszej — nie przejmowała się specjalnie, czy obudzi Juliet, po prostu nie lubiła hałasu -wzięła z szafki mąkę, oliwę, sól oraz drożdże i ułożyła wszystko na kuchennym stole. Zmieszała składniki i zrobiła ciasto. Ugniatając je, rozkoszowała się zapachem. Z ciasta uformowała piękną pizzę. Musiała teraz wszystko posprzątać, bo gdyby zostawiła nieporządek, nie zjadłaby ani kęsa. Po zakończeniu pracy nalała Cień trochę mleka, którego kotka prawie nie tknęła (Cień znakomicie łowiła myszy i gdy Sara była na polowaniu, najadła się do syta) i czekała, aż pizza się upiecze. Dziesięć minut później spałaszowała wszystko do ostatniego okruszka. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo była głodna. Ta pizza stanowiła pierwszy solidny posiłek od kilku tygodni. Właśnie przełykała ostatni kęs, gdy przy drzwiach rozległ się dzwonek. Szybko wytarła usta i ręce i skoczyła na równe nogi. „Czyżby to już Harry?". Stanęła w drzwiach do kuchni. Chciała zobaczyć go pierwsza, zanim on ją zobaczy. Nagle usłyszała schodzącą po schodach Juliet. Ciocia chciała sprawdzić, który to niewychowany znajomy złożył Sarze wizytę w nocy. - Cześć, jestem Harry Midnight! - Miał niski, wibrujący głos z odrobiną nowozelandzkiego akcentu. - Pani to zapewne Juliet. Dziękuję za zaopiekowanie się Sarą. Teraz już może pani iść. Tylko proszę się ubrać. Sara powstrzymała się od uśmiechu. - Spoko, jesteśmy rodziną. Nie przejmuj się. Będziemy o siebie dbać. - Wyraźnie słyszała rozbawienie w jego głosie.

15 - Nic z tego, nie zostawię jej samej z... Z tobą! - wykrzyknęła Juliet, jak tylko odzyskała głos. - Porozmawiamy o tym jutro. Sara zrobiła krok do tyłu. W dalszym ciągu kryła się za drzwiami i próbowała go zobaczyć. Był wysoki, miał blond włosy i niebieskie oczy, tak czyste, że niemal lśniły. W rodzinie Midnightów byli sami blondyni z niebieskimi oczami - czasem zielonymi - a Sara odziedziczyła czarne włosy po mamie. Jednak, chociaż kolory się zgadzały, Harry wyglądał jakoś inaczej niż James i Steward. Miał ostrzejsze rysy twarzy, długi prosty nos, mięsiste usta i to, co wyróżniało go najbardziej: duże, wyraziste, pełne życia oczy. I ten błysk, który działał ostrzegawczo, jakby chciał powiedzieć: „Nie podchodź zbyt blisko". Był ubrany w niebieską marynarkę z kapturem, dżinsy pamiętające lepsze czasy i ogólnie wyglądał na kogoś, kto potrafi się sobą zająć. Uznała, że dosyć się napatrzyła. Wyszła na korytarz. Serce waliło jej jak młotem. Od tego człowieka zależała jej przyszłość. - Harry - szepnęła. W jej głosie zabrzmiała niepewność, ale spojrzenie wyrażało co innego. Patrzyła mu prosto w oczy. „Silna dziewczyna" - pomyślał od razu. - Sara. Blada twarz, małe usta i nos, dumnie uniesiony podbródek świadczący o niepokorności. I te niewiarygodnie zielone oczy. Wypisz wymaluj Midnight. Harry wpatrywał się w nią tak intensywnie, że nagle poczuła się nieswojo. - Chodź, pokażę ci pokój - powiedziała chłodnym głosem. - Porozmawiamy na górze. - Wymownie spojrzała na Juliet. Zrozumiał od razu.

16 Omijając ciotkę, jakby była wieszakiem na płaszcze, poszli na górę, a w ślad za nimi pobiegła Cień. Juliet w mgnieniu oka rzuciła się do telefonu, by zadzwonić do Trevora. Jej głos niósł się po korytarzu. Harry i Sara słyszeli na górze strzępy jej słów. - Jakby tutaj mieszkał! Jakby to był jego dom! Wiem, wiem, to rodzina. Wiem, że nic nie mogę zrobić... Okej, okej. Prześpię się z tym. Do jutra. Czy podjęła dobrą decyzję, wpuszczając do domu - do życia - dawno niewidzianego kuzyna? Nie miała innego wyjścia. Rodzice nie pozostawili jej wyboru. Poczuła przypływ gniewu. Nie chciała się czuć w ten sposób i starała się pozbyć tej niewygodnej emocji - jakby wcale się nie pojawiła. Jednak przykre wspomnienia wracały natarczywie. Światła reflektorów skłoniły Sarę do zmrużenia oczu, gdy wchodziła na scenę Royal Concert Hall. Nie widziała publiczności. Dla niej stanowiła ona tylko czarne morze trudnych do odróżnienia głów. Czekała na ten moment całą wieczność. To był jej pierwszy prawdziwy koncert. Do akompaniowania słynnym artystom podczas koncertu bożonarodzeniowego wybrano najlepszych uczniów ze szkół muzycznych drugiego stopnia w całym kraju. Gdy nauczycielka powiedziała, że Sara została wytypowana, nie chciała uwierzyć. Była tak podekscytowana i dumna, że nawet rutynowe sprzątanie domu nie pomagało jej się zrelaksować. Przez kilka tygodni była w nietypowy dla siebie sposób rozmowna, opowiadała o próbach, o łagodnym podejściu dyrygenta, o konieczności noszenia mundurków szkolnych i o tym, że koncert będzie transmitować BBC... Przez całe tygodnie wracała z prób i już od progu opowiadała wszystko rodzicom, z szerokim uśmiechem na twarzy.

17 Koncert bożonarodzeniowy odbywał się w sobotę. Do miasta samochodem podwiozła ją ciocia Juliet. Na tylnym siedzeniu wiozły wiolonczelę w fioletowym futerale i elegancko uprasowany mundurek. Ciocia nalegała, że dotrzyma jej towarzystwa i będzie koić jej nerwy. Sara wolałaby być z mamą, ale rodzice wytłumaczyli, że „to niemożliwe". Mieli „coś" do zrobienia, a takie określenie nie pozostawiało wątpliwości, czym to coś może być. Ale oczywiście na koncercie będą. Nie przepuściliby takiej okazji za skarby świata. Tego Sara mogła być pewna. Kiedy nadeszła chwila, w której musiała zostawić przyjaciół i krewnych, aby pójść za kulisy, jeszcze raz spojrzała na tłum ludzi. Miała nadzieję, że ujrzy rodziców wchodzących szklanymi drzwiami. W tym momencie zapikał telefon cioci. Rodzice trochę się spóźnią. Ale będą najdalej za pół godziny. Było jeszcze dużo czasu. Zanim zejdą się wszyscy słuchacze i zajmą miejsca, minie jeszcze co najmniej godzina. Zdążą. Gdy wychodziła na scenę, ze zdenerwowania i podekscytowania trzęsły jej się ręce. W świetle reflektorów jej czarne włosy nabrały granatowego odcienia. Gdy zasiadała za wiolonczelą, zarumieniła się na twarzy. Nie widziała niczego poza sceną, ale wiedziała, że rodzice już przybyli, siedzą gdzieś i ją obserwują. Ta myśl dodawała jej otuchy i napawała ją dumą. Nie mogła się doczekać, aż im pokaże, co potrafi. Wchodzili po kole: śpiewacy, skrzypkowie, harfiści i akordeoniści, a Sara jeszcze nigdy w życiu nie czuła się tak szczęśliwa. Nie wiedziała, ilu ludzi będzie z widowni podziwiać piękną czarnowłosą dziewczynę, która gra na wiolonczeli z taką pasją i precyzją. Swoje partie odgrywała bez najdrobniejszego błędu. Później nadeszła chwila powstania, oklasków i wiwatów. Nieśmiało się uśmiechała, gdy artyści wskazali na uczniów

18 i rozległy się jeszcze głośniejsze brawa. Publiczność chciała nagrodzić nowe talenty potrafiące tak pięknie grać. Potem przyszły gratulacje, uściski i bukiety kwiatów; rodziny i przyjaciół wpuszczono za kulisy. Sara szukała rodziców. Widziała ciocię Juliet, która uśmiechała się, ale miała dziwny wyraz oczu. - Świetnie wypadłaś, kochanie! Byłaś wspaniała! Sara spojrzała jej przez ramię. - A gdzie mama i tata? Juliet przez moment przyglądała jej się, jakby szukała odpowiedniego słowa. Ale po chwili już nic nie musiała mówić. Sara wiedziała, że nie przyszli. Harry i Sara siedzieli w gościnnej sypialni i rozmawiali z niepewnością i dystansem. Dziewczyna nie wiedziała, co powinna mówić, więc ograniczała się do formalnej konwersacji, jak w tańcu z nieznajomym. Po każdym spojrzeniu w niewiarygodnie czyste oczy czuła strach. Wkrótce ogarnęło ją znużenie. Powiedziała Harry'emu „dobranoc" i poszła spać. Była zbyt zmęczona na zmartwienia, zbyt zmęczona, by myśleć, jednak znalazła dość energii, aby dokładnie wyrównać kołdrę — zgodnie z własnym rytuałem. Zasnęła wycieńczona swoim żalem i łowami, ale z ulgą, że być może nie będzie musiała opuszczać domu. Spała jednak niespokojnie, nerwowo. We śnie pojawiały się wizje. Stała w ciemności. Dostrzegała dwa nieruchome ciała leżące na ziemi, otoczone półkolem ciemnych sylwetek. W ciałach rozpoznała swoich rodziców. Poczuła skurcz w żołądku.

19 Obok nich stał nieco starszy od niej chłopak o kruczoczarnych włosach i twarzy bladej jak księżyc. Był ktoś jeszcze. Wysoki blondyn trzymający coś w ręku... Sztylet. Srebrny sztylet. Zmieniała mu się twarz. Jej rysy zacierały się. - Patrz na niego, Saro. Jakiś kobiecy głos. Nasączony nienawiścią. Sara odwróciła się w stronę, skąd dobiegał głos, i ujrzała kobietę pogrążoną w żałobie. Miała pełne złości błękitne oczy, wydatne policzki i pofalowane ciemnoblond włosy. Była piękna. A w każdym razie byłaby piękna, gdyby nie złość i ból. - Kim jesteś? - zapytała Sara. - Jesteś sama, Saro - odpowiedziała z groźnym uśmiechem, który zmienił jej rysy i przyprawił Sarę o gęsią skórkę. Kątem oka dostrzegła, że blondyn unosi sztylet i rusza w jej kierunku... Obudziła się zlana zimnym potem. Rozdygotaną ręką sięgnęła do lampy. Kiedy zapaliła światło, przestraszyła się. Ktoś był obok łóżka. - Wszystko w porządku, Saro - szepnęła postać skąpana w półmroku. - To tylko sen. Przy łóżku stał wysoki blondyn. Taki jak ze snu. „Harry". Jej serce zadrżało. Oddychając głęboko, starała się odzyskać spokój. - Co robisz w moim pokoju? - Usłyszałem twoje krzyki. - Nie spałeś? - mówiła roztrzęsionym głosem. - Przez pewien czas nie będę sypiał za wiele. Muszę cię pilnować. - Coś mi grozi? - Sama znała odpowiedź. Harry pochylił się i odgarnął jej z twarzy kosmyk włosów. Zdała sobie sprawę, że cała drży jak liść na wietrze.

- Saro, chciałbym cię zapewnić, że wszystko będzie dobrze i że pod łóżkiem nie chowa się żaden potwór. Ale należysz do rodziny Midnightów. Wiem, że jesteś silna i odważna, i mogę powiedzieć ci prawdę. Jesteś w straszliwym niebezpieczeństwie. Nikomu nie możesz ufać. „I nikomu nie ufam" - pomyślała, przypominając sobie mężczyznę, który szedł w jej stronę ze sztyletem w dłoni. „Nikomu nie mogę ufać. Nawet tobie".

21 2 Przeznaczenie Kiedy znajdujemy siebie pośród milionów, zastanawiam się, czy tak było nam przeznaczone Sean Wiedziałem, że wszystkie moje wysiłki, aby go bronić, na nic się zdadzą i wcześniej czy później go dopadną. Taki los miał pisany. Wnioskowałem to po tonie głosu, jakim mówił do mnie w ostatnim dniu życia. Jakby już wtedy był martwy. Harry. Mój brat. Całe życie byłem sam. W chwili śmierci rodziców byłem jeszcze młody, a potem zawsze unikałem nawiązywania bliższych relacji z ludźmi. Dziadkowie opiekowali się mną, bo uważali to za swój obowiązek, ale nigdy nie potrafiłem obdarzyć ich uczuciem. Znajomych miałem tylko do towarzystwa. A dziew- czyny... Cóż, z dziewczynami to inna historia. Poszukiwałem w nich kogoś, z kim mogę pobyć, do kogo mogę należeć. I nagle poznałem Harry'ego Midnighta i on zmienił całe moje życie. Na zawsze też zmienił mnie samego. Pokazał mi, co to znaczy troszczyć się o kogoś bardziej niż o siebie. Pokazał mi, co znaczy mieć rodzinę.

22 Wciągnął mnie do swojego świata. Strasznego, niebezpiecznego, pięknego świata, zamieszkanego przez istoty czające się w cieniu i budzące strach, świata, w którym głęboko wyryte wspomnienia dawnych drapieżców przestają być wspomnieniami i ożywają. Dzięki Harry'emu stałem się łowcą. Kimś, kim zawsze chciałem być. Właśnie wtedy rozpocząłem studia uniwersyteckie w moim rodzinnym mieście Christchurch w Nowej Zelandii. Studiowałem medycynę. Bez większego zapału, bo nie wiedziałem, co miałbym robić innego, i wydawało mi się, że w ten sposób osiągnę takie życie, na jakim mi zależało. Harry studiował zgodnie z rodzinną tradycją. Lekarzami byli jego ojciec i wuj. Wkrótce poznałem także inne tradycje rodzinne, przeważnie związane z niebezpieczeństwem i śmiercią. Harry był sierotą. Jego rodzice zostali zamordowani, gdy miał kilkanaście lat. Pokłócili się ze swoją rodziną w Szkocji i przeprowadzili się do Nowej Zelandii, kiedy on był jeszcze małym dzieckiem. Po ich śmierci został sam i wychowywali go krewni. Tak jak mnie. Po raz pierwszy zobaczyłem go pewnej mroźnej zimowej nocy. Stał na rabatce nieopodal akademika i coś do siebie mamrotał. Wychodziłem wtedy z pokoju od jakiejś dziewczyny. Nie pamiętam, jak miała na imię, bo w tamtym czasie spotykałem się z kilkoma. Pomyślałem, że skoro stoi na zimnie i rozmawia ze sobą, musi być pijany. Nie jestem dobrym samarytaninem, ale nie chciałem, żeby umarł z wyziębienia, więc podszedłem. Nigdy nie zapomnę widoku jego twarzy. Przysięgam, że jego oczy były najdzikszą rzeczą, jaką kiedykolwiek widziałem. Jasnozielone, nienaturalne. Rzucały spojrzenie, które

23 musiałoby powstrzymać każdego. Wyglądał na pogrążonego w rozmowie, jakby rozprawiał o czymś szalenie ważnym. Miał skupioną minę i machał rękami, rysując palcem niewidzialne symbole. Z perspektywy czasu wiem, że po tych oczach powinienem poznać, jaki jest niebezpieczny, i że mogłem skończyć gdzieś w krzakach ze skręconym karkiem. Pierwszy raz miałem okazję się przekonać, że wraz z Harrym krok w krok idzie niebezpieczeństwo. Na mój widok natychmiast zamilkł, a poważną minę zastąpił uśmiechem. Zamiast skręcić mi kark, zdecydował przyjąć postawę „nie ma nic do oglądania". - Piękna noc — powiedział serdecznie. - Nic ci nie jest? - Nie, tak sobie spaceruję. Od razu poznałem, że nie jest pijany. Nie groziło mu, że zaśnie na dworze, i nie było powodu, abym był przy nim. - Okej, to do zobaczenia — powiedziałem i odszedłem. Ale los chciał inaczej. Często zastanawiam się, jakby wszystko się potoczyło, gdybym nie spotkał go tamtej nocy. Co by było, gdybym wtedy postanowił zostać u tej dziewczyny, gdybym poszedł do swojego pokoju inną drogą, gdybym nie zdecydował się do niego odezwać... Gdybym nie natknął się na wychodzącego z ziemi stwora. - Uważaj! - krzyknął Harry, gdy odwróciłem się do niego plecami. Poczułem, że spada na mnie coś ciężkiego. Upadłem na zimną, twardą ziemię. Byłem zszokowany i wściekły. Czyżby ten dziwak chciał się ze mną bić? Poderwałem się na nogi, ale zaraz znów zostałem powalony. Ktoś albo coś siedziało mi na plecach i nie mogłem się podnieść.

24 Zebrałem w sobie wszystkie siły, zepchnąłem tego człowieka na ziemię i usiadłem na nim. Myślałem, że zobaczę jasnozielone oczy, ale ujrzałem coś zupełnie innego. Nagą istotę o białej twarzy i niewidzących oczach. Jej skóra była jak spód pieczarki - biała i lepka - niczym mieszkająca pod ziemią monstrualna larwa. Ale twarz miała ludzką. Jakby dawno, dawno temu była człowiekiem, a później obrała odmienną drogę ewolucji i przekształciła się w coś innego. W otwartych ustach widziałem poczerniałe, lecz ostre kły. Istota kłapała zębami w moją stronę, jakby łaknęła mięsa. Ze strachu nie wpadłem w panikę. Raczej robiłem się bardziej opanowany, chłodny i skupiony. Umysł nastawił się na przetrwanie i dążyłem tylko do tego. Wcisnąłem tej istocie palce w oczy. Zawyła przeraźliwie, jakby jej głos pochodził z podziemi. Miała w sobie coś mrocznego i pierwotnego. Szukała czegoś rękami po omacku, kłapała zębami. Ja wpychałem jej palce w oczy, ona nadal wyła. Nie było czasu na zastanawianie się, że to, co się dzieje, jest nieprawdopodobne. Nie było chwili, by pomyśleć, że takie stwory nie istnieją, że można je tylko obejrzeć w kinie lub przeczytać o nich w książce. Nie miałem czasu nad tym myśleć, bo stwór, który nie powinien istnieć, wbił swe szpony w moje ręce i plecy, poharatał je do krwi i przyszła moja kolej na przeraźliwy krzyk bólu i złości. Wtedy uświadomiłem sobie, że mężczyzna o jasnozielonych oczach stoi z boku bez ruchu. Patrzył jak na mecz piłkarski w telewizji. „Dlaczego mi nie pomaga? Jest panem tego stwora i poszczuł go na mnie?". Nagle zauważyłem, że trzyma w dłoni mały sztylet. Wydawało się, że jest gotów do ataku, tylko jeszcze na coś czeka. „Na co on czeka? Aż ten stwór mnie zabije?".

25 - Pomóż mi, idioto! - krzyknąłem. Nie poruszył się ani trochę. Ledwie uchwytny uśmiech na jego ustach rozsierdził mnie jeszcze bardziej. Nagle coś mi przyszło do głowy. Chyba jakaś pierwotna część umysłu zarejestrowała i przechowywała informację, dzięki której wiedziałem, co robić. Wiedziałem, jak zachować się w walce na śmierć i życie. Rabatkę okalały kamienie. W tym momencie nie miałem pod ręką żadnej innej broni. Kamień stanowił dla mnie ostatnią deskę ratunku. Oderwałem ręce od twarzy stwora. Natychmiast złapał się za oczy, uwalniając mnie na wystarczająco długą chwilę, abym mógł zlokalizować kamień. Ułamek sekundy później demon znów zaatakował. Przycisnął mnie do ziemi i próbował ugryźć. Był już tak blisko mojego ciała, że spiąłem się i czekałem na ukąszenie. I stało się. Ugryzł mnie w rękę tak głęboko, że po chwili wyrwał kawałek ciała. Byłem wściekły, śmiertelnie przerażony. Krwawiłem. Wstąpiły we mnie siły, o których nie miałem pojęcia. Z rykiem, o jaki nigdy bym siebie nie podejrzewał, zrzuciłem z siebie stwora. Nie zamierzałem pozwolić ugryźć się powtórnie. Musiałem się zrewanżować. Kolanem przycisnąłem napastnikowi klatkę piersiową tak, że wycisnąłem mu powietrze z płuc. Z bolącą i krwawiącą ręką skoczyłem do pionu i kopnąłem stwora w twarz. Czułem, że łamię mu nos. Może powinienem powiedzieć, że ogarnęło mnie obrzydzenie, ale... Nie, byłem podekscytowany. Łamana kość i widok wijącej się z bólu istoty, która zamierzała mnie zabić, napełniły mnie triumfem. Bardziej niż kiedykolwiek czułem, że żyję. Rzuciłem się na demona i chwyciłem go za zakrwawioną głowę. Uderzyłem nią o kamień. Potem