grzeczka

  • Dokumenty382
  • Odsłony167 683
  • Obserwuję158
  • Rozmiar dokumentów598.7 MB
  • Ilość pobrań89 868

(2) Mechaniczny książę - DIABELSKIE MASZYNY - Cassandra Clare

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :1.4 MB
Rozszerzenie:pdf

(2) Mechaniczny książę - DIABELSKIE MASZYNY - Cassandra Clare.pdf

grzeczka Książki Cassandra Clare DIABELSKIE MASZYNY
Użytkownik grzeczka wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 317 stron)

Mechaniczny książę Cassandra Clare Diabelskie maszyny Księga druga Tłumaczenie nieoficjalne Spis treści Prolog: Odrzuceni umarli 2 Rozdział pierwszy: Sala posiedzeń Rady 5 Rozdział drugi: Odszkodowania wojenne 15 Rozdział trzeci: Nieuzasadniona śmierć 24 Rozdział czwarty: Podróż 33 Rozdział piąty: Cienie przeszłości 46 Rozdział szósty: Zapieczętowane ciszą 58

Rozdział siódmy: Klątwa 65 Rozdział ósmy: Cele gniewu 78 Rozdział dziewiąty: Sroga północ 91 Rozdział dziesiąty: Cnota aniołów 103 Rozdział jedenasty: Szaleństwo i niepokój 118 Rozdział dwunasty: Bal 135 Rozdział trzynasty: Miecz Anioła 152 Rozdział czternasty: Ciche Miasto 164 Rozdział piętnasty: Tysiące 178 Rozdział szesnasty: Dzika furia 189 Rozdział siedemnasty: W snach 197 Rozdział dziewiętnasty: Jeśli zdrada ma prawo bytu 218 Rozdział dwudziesty: Ostatni sen 227

Rozdział dwudziesty pierwszy: Węgle ogniste 240

Prolog: Odrzuceni umarli Mgła była gęsta. Tłumiła dźwięk i przesłaniała wzrok. Tam, gdzie się rozstępowała, Will Herondale mógł zobaczyć wznoszącą się przed nim mokrą i śliską ulicę, uczernioną deszczem oraz słyszeć głosy umarłych. Nie wszyscy Nocni Łowcy byli w stanie słyszeć duchy, chyba że duchy chciały być usłyszane, ale Will był jednym z tych nielicznych, którzy tą zdolność posiadali. Gdy zbliżał się do starego cmentarza, ich nierówny, muzyczny chór stał się głośniejszy. Zawodziły i lamentowały. Krzyczały i warczały. Will wiedział, że to nie było ciche miejsce spoczynku. Nie pierwszy raz odwiedzał Cross Bones Graveyard niedaleko London Bridge. Starał się jak mógł nie zwracać uwagi na hałas. Garbił się tak, aby kołnierz zakrywał mu uszy. Głowę miał pochyloną. Drobny deszcz zwilżał jego czarne włosy. Wejście do cmentarza znajdowało się w połowie przecznicy. W wysokim, kamiennym murze umieszczono bramę z kutego żelaza. Każdy przechodzący obok przyziemny mógł zobaczyć zawiązane na niej grube łańcuchy. Znak, że ten teren jest zamknięty. Ostatnie ciało pochowano tu piętnaście lat temu, ale samo to miejsce nie zostało jak dotąd zbezczeszczone. Gdy Will zbliżał się do bramy, z mgły wyłoniło się coś, czego żaden przyziemny nie mógł zobaczyć – wielka kołatka z brązu w kształcie ręki o niesamowicie chudych, kościstych palcach. Krzywiąc się, Will sięgnął dłonią w rękawicy po kołatkę, uniósł ją i pozwolił jej opaść jeden raz, drugi raz, trzeci raz. Głuchy brzdęk odbijał się echem poprzez noc, niczym grzechot łańcuchów ducha Marley'a. Przez dłuższą chwilę nic się nie działo. Za bramą Will widział mgłę unoszącą się nad ziemią niczym para wodna, zasłaniającą nagrobki i długie, nierówne pasy ziemi między nimi. Mgła zaczęła powoli unosić i zlewać się, zyskując upiorny, niebieski blask. Will chwycił dłońmi pręty bramy. Zimno metalu przeniknęło przez jego rękawice aż do kości. Zadrżał. To było więcej niż zwykłe zimno. Gdy duchy pojawiały się, czerpały energię ze swego otoczenia, pozbawiając ciepła powietrze i przestrzeń wokół nich. Will poczuł ciarki na plecach, a włosy na jego karku zjeżyły się, gdy niebieska mgła wirowała, nabierając powoli kształtu starej kobiety w poszarpanej sukni i białym fartuchu. Jej głowa była pochylona. – Witaj, Mol – powiedział Will – pragnę zauważyć, że wyglądasz nadzwyczaj pięknie tego wieczoru. Duch uniósł głowę. Stara Molly była silnym duchem, jednym z silniejszych, które napotkał na swojej drodze Will. Nie wyglądała na przezroczystą, mimo blasku księżyca sączącego się przez wyrwę w chmurach. Jej ciało było stałe, jej włosy były gęstym, żółto – siwym splotem, przerzuconym przez jedno ramię, a swoje szorstkie, czerwone dłonie opierała na biodrach. Jedynie jej oczy były puste. Bliźniacze, niebieskie płomyki migotały w ich głębi. – William Herondale – odpowiedziała. – Tak szybko z powrotem? Zbliżyła się do bramy z tą zwiewnością charakterystyczną dla duchów. Jej stopy były gołe i brudne, mimo że nigdy nie dotknęły ziemi.

Will oparł się o bramę. – Wiesz, że tęskniłem za twoją śliczną twarzyczką. Uśmiechnęła się, a jej oczy zamigotały i mignęła mu na chwilę jej czaszka, ukryta pod półprzezroczystą skórą. Chmury nad nimi, czarne i grzmiące, znowu zamknęły się i przesłoniły księżyc. Patrząc bezmyślnie przed siebie, Will zastanawiał się, co też Stara Molly mogła uczynić, aby zasłużyć na pochówek tutaj, z dala od poświęconej ziemi. Większość z szepczących głosów umarłych należała do prostytutek, samobójców i poronionych dzieci – do tych odrzuconych umarłych, których nie można było pochować na cmentarzu przy kościele. Jednak Molly udało się osiągnąć całkiem spore zyski ze swojej sytuacji, więc może aż tak bardzo jej to nie przeszkadzało. Zachichotała. – Zatem czego chcesz, młody Nocny Łowco? Jad Malphasa? Mam pazur demona Morax, starannie wypolerowany, a trucizny na jego końcu w ogóle nie widać… – Nie – powiedział Will. – Nie tego pragnę. Potrzebuję prochu demona Foraii, startego dokładnie. Gdyby duch mógł zbladnąć, Stara Molly zbladłaby, ale skoro nie mogła, gdy Will mówił, drgała niczym płomień świecy przy otwartym oknie. Gdy skończył, odwróciła głowę na bok i splunęła niebieskim płomieniem. Will westchnął. Zimne powietrze zamieniło jego oddech w mgłę. – Jestem pewien, że to nie jest najgorsza rzecz, za jaką ci kiedykolwiek zapłacono, Staruszko Mol – powiedział. Zawsze tak było. Sprzeczała się z nim, ale potem w końcu dawała za wygraną. Magnus zdążył wysłać Willa do Starej Mol już kilka razy, raz po czarne, cuchnące świece, które lepiły się do jego skóry niczym smoła, raz po kości nienarodzonego dziecka, raz po kilka sztuk gałek ocznych faerie, które zaplamiły jego koszulę krwią. W porównaniu z tym proch demona Fora – ii wydawał się przyjemny. Wsunęła dłonie do kieszeni na przodzie fartucha. Gdy wyciągnęła je, trzymała wyblakłą sakiewkę przewiązaną strzępem brudnej wstążki. Potrząsnęła wolno głową. – Sądzisz, że jestem głupia – powiedziała ochryple. – To pułapka, tak? Wy, Nefilim, przyłapiecie mnie na sprzedawaniu tego rodzaju rzeczy i gra skończona dla Staruszki Mol, że tak powiem. – Jesteś przecież już dawno martwa – Will starał się jak mógł nie brzmieć gniewnie. – Chyba nie wyobrażasz sobie, że Klawe może ci coś w takiej sytuacji zrobić. – Pff – jej puste oczy zapłonęły – poziemne więzienia Cichych Braci potrafią zatrzymać zarówno żywych, jak i umarłych, wiesz o tym, Willu Herondale. Will uniósł dłonie. – Żadnych sztuczek z mojej strony, staruszko. Na pewno słyszałaś plotki krążące w podziemnym świecie. Klawe ma inne sprawy na głowie, niż tropienie duchów, które zajmują się dystrybucją prochów demonów i krwi faerie – pochylił się do przodu. – Dobrze ci zapłacę – wyciągnął z kieszeni płócienną sakiewkę i pomachał nią przed jej oczami. Zabrzęczała, jakby w środku były monety. – Wszystkie pasują do twojego opisu, Mol. Na jej twarzy malowała się chciwość. Stężała na tyle, żeby móc wsiąść od niego sakiewkę. Zanurzyła w niej jedną

dłoń i wyciągnęła garść pierścionków – złotych ślubnych obrączek, każda ozdobiona węzłem. Stara Mol, jak wiele innych duchów, wiecznie szukała tego talizmanu, tego utraconego fragmentu przeszłości, który raz na zawsze pozwoliłby jej umrzeć, tej kotwicy, która więziła ją w tym świecie. W jej przypadku była to jej ślubna obrączka. Magnus powiedział Willowi, że w mniemaniu wszystkich ten pierścionek już dawno przepadł, zakopany w mulistym dnie Tamizy, ale ona w międzyczasie przyjmowała każdą sakiewkę znalezionych pierścionków w nadziei, że jeden z nich okaże się jej własnością. Jak dotąd, nie odnalazła go. Wrzuciła pierścionki z powrotem do sakiewki, która zniknęła gdzieś w jej ubraniu i dała mu w zamian złożoną saszetkę prochów. Włożył ją właśnie do kieszeni płaszcza, gdy duch zaczął migotać i zanikać – zaczekaj, Mol. To nie wszystko, po co przyszedłem dziś w nocy. Duch zadrgał. Chciwość walczyła z jej instynktem samozachowawczym. W końcu chrząknęła. – No dobrze. W takim razie, czego jeszcze potrzebujesz? Will zawahał się. To nie było coś, po co przysłał go Magnus. To było coś, co chciał wiedzieć dla siebie. – Eliksiry miłosne… Stara Mol wybuchła skrzekliwym śmiechem. – Eliksiry miłosne? Dla Willa Herondale? Nie mam w zwyczaju odmawiać przyjęcia zapłaty, ale każdy, kto wygląda jak ty, nie potrzebuje eliksirów miłosnych. To niezaprzeczalna prawda. – Nie – powiedział Will. W jego głosie słychać było nutę rozpaczy. – Szukam czegoś zupełnie przeciwnego, czegoś, co mogłoby przekreślić stan zakochania. – Eliksir nienawiści? – Mol była rozbawiona. – Miałem nadzieję znaleźć coś bardziej przypominającego obojętność? Tolerowanie…? Prychnęła w sposób zdumiewająco ludzki, jak na ducha. – Nie mam wcale ochoty mówić ci tego, Nefilim, ale jeśli chcesz, żeby dziewczyna cię nienawidziła, istnieje wystarczająco dużo sposobów osiągnięcia tego stanu. Nie potrzebujesz mojej pomocy w tej sytuacji. Skończywszy mówić, zniknęła, wirując i łącząc się z mgłą wśród nagrobków. Will westchnął, spoglądając w miejsce, gdzie przed chwilą była. – Nie dla niej – powiedział cicho, mimo że w pobliżu nie było nikogo, kto by go usłyszał. – Dla mnie… – Oparł głowę o zimną bramę.

Rozdział pierwszy: Sala posiedzeń Rady Above, the fair hall – ceiling stately – set Many an arch high up did lift, And angels rising and descending met With interchange of gift. – Tennyson, The Palace of Art – Och, tak, to wygląda tak, jak sobie to wyobrażałam – powiedziała Tessa i odwróciła się do chłopaka, który stał koło niej. Chciał pomóc jej przejść przez kałuże, przez co jego ręka wciąż była wystawiona w taki sposób, by mogła się oprzeć o nią. James Carstairs odwzajemnił jej uśmiech. Wyglądał jak typowy dżentelmen w czarnym garniturze, o srebrnych włosach rozwianych przez wiatr. Jego druga ręka opierała się o laskę pokrytą nefrytem. Jeśli ktoś z tego wielkiego tłumu ludzi otaczającego ich pomyślał, że to dziwne, że ktoś w tak młodym wieku potrzebuje laski lub jeśli znalazł coś niezwykłego w jego charakterystycznej urodzie, nie zatrzymywał na nim wzroku. – Powinienem liczyć na cud – powiedział Jem – zacząłem się martwić, no wiesz, że wszystko co spotkałaś w Londynie było dla ciebie rozczarowaniem. Rozczarowaniem. Tak mówiła ciotka Tessy, Harriet, kiedy patrzyła na nią i jej brata. Brat Tessy, Nate, obiecał jej wszystko w Londynie: nowy start, piękne miejsce do życia, z wysokimi budynkami, niesamowitymi parkami. To, co Tessa znalazła w środku było horrorem, zdradą, i niebezpieczeństwem, którego sobie nie wyobrażała i czyhało na nią cały czas. I później… – Nie wszystko – powiedziała i uśmiechnęła się do chłopaka. – Cieszę się, że to słyszę – odpowiedział poważnym tonem, nie dokuczliwym. Odwróciła wzrok spoglądając na wielki gmach, który unosił się przed nimi. Westminster Abbey, ze wspaniałymi, gotyckimi wieżami niemal dotykającymi nieba. Słońce robiło wszystko, by przebić się zza chmur, jednak udawało mu się rzucać jedynie słabe światło na budynek. – To naprawdę tutaj? – spytała, kiedy Jem pociągnął ją lekko do przodu, w stronę wejścia do Abbey. – Wydaje się… – Przyziemne? – Chciałam powiedzieć zatłoczone – powiedziała rozglądając się. Abbey było otwarte dzisiaj dla turystów i ich grup, którzy trzymali w rękach przewodniki. Grupa amerykańskich turystów, kobiety w średnim wieku ubrane w niemodne ciuchy, mrucząc coś pod nosem z dziwnym akcentem, za którym Tessa tęskniła, szły po schodach śpiesząc się za przewodnikiem, który oferował zwiedzanie budynku. Jem i Tessa wtopili się w tłum.

W środku Abbey czuć było zimny kamień i metal. Tessa rozejrzała się, chcąc zobaczyć wielkość pomieszczenia. Wyglądało jakby projektant chciał odzwierciedlić wygląd Kościoła. – Jest tutaj trójpodział nawy – rozległ się głos przewodnika, który wyjaśniał, na czym polegały mniejsze kaplice wzdłuż wschodniej i zachodniej nawy opactwa. Zapadła cisza wśród turystów. Kiedy Tessa i Jem poszli za nimi do wschodniej części kościoła, zdała sobie sprawę, że chodzą po kamieniach, na których wyryte były daty i nazwiska. Wiedziała, że słynnych króli i królowych, żołnierzy i poetów pochowano tutaj, ale nie spodziewała się tego, że będzie stała niedaleko ich ciał. Turyści zwolnili kroki w południowo – wschodnim rogu kościoła. Słabe światło słoneczne wlewało się przez wysokie okna nad nimi. – Musimy się pospieszyć, by zdążyć na spotkanie Rady – powiedział Jem. – Ale chce, żebyś to zobaczyła. – Wskazał na ,,Kącik Poetów''. Tessa czytała o tym miejscu, oczywiście, gdzie zostało pochowano wielu poetów i pisarzy Anglii. Na szarym kamieniu widniały znane nazwiska: Edmund Spencer, który napisał ,,The Faerie Queen'. – I Millton! – krzyknęła. – I Coleridge i Robert Burns i Szekspir… – On naprawdę tutaj nie został pochowany – powiedział szybko Jem. – Ma tutaj po prostu pomnik. – Och, wiem, ale… – Spojrzała na niego i zarumieniła się. – Nie potrafię tego wytłumaczyć. To jak być wśród przyjaciół, patrząc na ich nazwiska. Głupie, wiem… – To nie jest wcale głupie. Uśmiechnęła się do niego. – Skąd wiedziałeś, że chciałam to zobaczyć? – A jak mógłbym nie wiedzieć? – odpowiedział. – Kiedy myślę o tobie, gdy nie ma cię ze mną, widzę cię w myślach zawsze z książką w dłoni. – spojrzał ponad nią, gdy to mówił. Zobaczyła lekki rumieniec na jego policzkach. Był tak blady, że nigdy nie mógł ukryć nawet najmniejszego rumieńca. Zawsze zaskakiwał ją tym, jaki był wrażliwy. Przez ostatnie dwa tygodnie bardzo polubiła go. Will starannie ją unikał, Charlotte i Henry mieli problemy z Radą i Clave, oraz prowadzeniem instytutu, nawet Jessamine wydawała się być zajęta. Ale Jem zawsze był przy niej. Wydawał się odgrywać dla niej rolę przewodnika po Londynie. Byli w Hyde Park i Kew Gardens, w Narodowej Galerii, Brytyjskim Muzeum, w wieży Londyńskiej i Bramie zdrajców. Poszli zobaczyć dojenie krów w St. James Park i sprzedawców owoców i warzyw, sprzedających również swoje wyroby w Covent Garden. Oglądali żaglówki w świetle słońca pływające w rzece Thames w Embankment i jedli rzeczy o nazwie ,,Odbojniki'', których nazwa brzmiała strasznie, ale okazało się, że jest to mieszanina masła, cukru i chleba. I tak jak dzisiaj, Tessa poczuła, że otwiera się powoli, że przestaje być cicha, przestraszona przez utratę jej dawnego życia. Czuła się jak kwiat wychodzący z zamarzniętej ziemi. Potrafiła się śmiać. I musiała podziękować za to Jamesowi. – Jesteś dobrym przyjacielem – powiedziała, i ku jej zdziwieniu nic nie powiedział na to, więc

mówiła dalej. – Mam nadzieję, że będziemy dobrymi przyjaciółmi dla siebie. Też tak uważasz, prawda, Jem? Odwrócił się i spojrzał na nią, ale zanim odpowiedział ktoś go uprzedził, mówiąc głosem grobowym wydobywającym się z cienia. – Śmiertelność, to i strach. Co za zmiana tutaj zachodzi. Pomyśleć o tym ile kości Królewskich Jest uśpionych w te groby z kamieni. Ciemny kształt wyszedł spomiędzy dwóch pomników. Tessa zamrugała zdziwiona, a Jem powiedział zrezygnowanym tonem. – Witaj, Will. Co się stało, że postanowiłeś nas zaszczycić swoją obecnością po tym wszystkim? – Nigdy nie powiedziałem, że nie przyjdę – powiedział i zrobił krok do przodu, a światło padające z okna oświetliło go. Nawet teraz, kiedy Tessa nie może patrzeć na niego bez bólu w klatce piersiowej, jej serce zabiło dwa razy szybciej. Czarne włosy, niebieskie oczy, wydatne kości policzkowe, gęste, ciemne rzęsy, pełne usta. Byłby bardziej przystojny, gdyby nie to, że był tak wysoki i umięśniony. Przypomniała sobie, gdy dotykała dłonią jego ramiona, twarde jak żelazo, o równie twardych mięśniach, rękach, smukłych i elastycznych, ale szorstkich… Zablokowała swoje myśli. Nie było to tylko jedno dobre wspomnienie. Will był przystojny, ale nie był jej: nie był niczyi. Coś w nim było złamane, przez co rozsiewał okrucieństwo, musiał ranić i odsuwać tym samym od siebie innych. – Spóźniłeś się na spotkanie rady – powiedział Jem, uśmiechając się lekko. Był jedynym, którego złośliwość Willa nie wydawała się dotyczyć. – Miałem zlecenie – powiedział Will. Z bliska Tessa widziała, że jest Zmęczony: jego oczy były otoczone czerwonymi obwódkami i cieniami. Jego ciuchy wyglądały na zmięte, jakby w nich spał, a jego włosy domagały się cięcia. To nie powinno cię odchodzić, Tessa – powiedziała w myślach sama do siebie patrząc jak jego miękkie, falujące włosy opadają na uszy, kark i czoło. Nie ma znaczenia, co myślisz o tym jak wygląda i jak chce spędzać czas. Powiedział to jasno. – Ty też nie jesteś punktualny. – Chciałem pokazać Tessie kącik pisarzy – odpowiedział Jem – pomyślałem, że jej się spodoba. Mówił w tak prosty i oczywisty sposób, że nikt nie miał wątpliwości, zresztą Tessa nie miała, że mówi prawdę. Było widać, że chciał jej się spodobać, a nawet Will nie był w stanie pomyśleć o czymś nieprzyjemnym do powiedzenia, tylko wzruszył ramionami i ruszył przed siebie szybkim tempem przez Abbey i na wschód kościoła. Był tam mały ogród, w otoczeniu ścian klasztoru, gdzie ludzie chodzili wokół krawędzi i mruczeli półgłosem, jakby byli w kościele, nadal się modląc. Żaden z nich nie zauważył Tessę i jej towarzyszy, którzy zbliżali się do podwójnych dębowych drzwi. Will rozejrzał się i biorąc stelę z kieszeni, dotknął drzwi: zaświeciły lekko jasnoniebieskim kolorem i otworzyły się. Will wszedł pierwszy, Jem i Tessa zaraz za nim. Drzwi były ciężkie i zamknęły się z

hukiem za Tessą, prawie przytrzaskując jej spódnice, którą szybko wyswobodziła i dogoniła swoich towarzyszy. – Jem? – spytała, gdy zrobiło się całkowicie ciemno. Nagle pojawiło się oślepiające światło. To Will, trzymający kamień. Byli w dużym pomieszczeniu, gdzie sklepienie było z kamienia. Podłoga wydawała się być z cegły, a na końcu pokoju był ołtarz. – Jesteśmy w Izbie – powiedział. – Jest tu skarb. Skrzynki złota, srebro na całej długości ściany. – Skarb nocnych łowców? – Tessa zdziwiła się. – Brytyjski skarb królewski, otoczony grubymi ścianami i drzwiami – powiedział Jem. – Zawsze Nocni Łowcy mieli do niego dostęp. – uśmiechnął się widząc jej minę. – Monarchie dawały na przestrzeni wieków dziesięcinę nocnym łowcom, w tajemnicy, by ich królestwa były bezpieczne od demonów. – Nie w Ameryce – powiedziała Tessa. – nie mamy monarchii. – Masz oddział rządu, który zajmuje się Nocnymi Łowcami, nie bój się – powiedział Will idąc w stronę ołtarza. – Kiedyś byłem w departamencie wojennym, ale teraz jest tam oddział departamentu sprawiedliwości… Will wrócił szybko na swoje poprzednie miejsce z cichym jękiem. Tessa zobaczyła miotające światło pośród cieni. Will wkroczył do otworu, z którego świeciło światło. Kiedy Tessa za nim poszła, znalazła się w długim, opadającym na dół kamiennym korytarzu. Wyglądał trochę jak kamienny tunel, stworzony przez naturę, chociaż ściany były gładkie. Co kilka metrów płonęły pochodnie, którymi były ręce, w których wnętrzu palił się ogień. Przejście robiło się coraz bardziej strome w dół. Pochodnie paliły się z pewnego rodzaju blasku o kolorze niebiesko – zielonym, oświetlając rzeźby w skale. Wszystkie przedstawiały ten sam motyw. Anioła wyrastającego z jeziora, niosącego miecz w jednej ręce i puchar w drugiej. Anioł Razjel wnosząc dary anioła dla nocnych łowców. Na końcu znaleźli srebrne drzwi, które podobne Tessa widziała wcześniej. – Takie same znajdują się przed pomieszczeniami Clave, Rady przymierza i Konsula – powiedział zanim zdążyła zapytać. – Konsul – zaczęła delikatnie. – Jest głową Clave? Coś jak król? – Nie do końca – zaczął Will. – On jest wybierany jak prezydent, albo premier. – A rada? – Zobaczysz ich niedługo. Will otworzył drzwi. Usta Tessy były nadal otwarte, więc zamknęła je szybko. Jem, stojący po jej prawej stronie, uśmiechał się lekko. Pokój przed nimi był jednym z największych, jakie widziała kiedykolwiek w życiu. Ogromna kopuła, na dachu pomalowany był zbiór gwiazd i konstelacji. Wielki żyrandol w kształcie anioła, trzymający płonące pochodnie, zwisał z najwyższego punktu kopuły. Reszta pokoju

została utworzona tak, że przypominała amfiteatr. Długie ławki, opadające stopniowo na dół. Stanęli na szczycie rzędów schodów. Większość miejsc było zajętych. Na dole schodów było podium, a na niej kilka, zapewnię, niewygodnych, drewnianych krzeseł. W jednym z nich siedziała Charlotte, obok niej był Henry, patrząc szeroko otwartymi z nerwów oczami. Charlotte siedziała spokojnie z rękami na kolanach, tylko ktoś, kto znał ją dobrze wiedział o napiętych w ramionach i zestawionych ustach. Przed nimi, coś w rodzaju większego podium, szerszego i dłuższego niż zwykłe podium, stał wysoki mężczyzna o długich, jasnych włosach i długiej, gęstej brodzie. Jego ramiona był szerokie. Ubrany w długie, czarne szaty jak sędzia, na których rękawach były błyszczące, wyszyte runy. Obok niego, w niskim krześle, siedział starszy mężczyzna. W jego brązowych włosach było widać srebrne pasma, twarz była idealnie ogolona, pomarszczona. Jego szata była granatowa, a diamenty na jego palcach zabłyszczały kiedy podniósł rękę. Tessa go rozpoznała: Inkwizytor Whitelaw, który przesłuchiwał świadków w imieniu Clave. – Pan Herondale – powiedział blondyn, patrząc na Willa, i uśmiechając się lekko. – Co za niespodzianka, że pan do nas dołączył. I pan Carstairs, oczywiście. A waszą towarzyszką musi być… – Panna Gray – przerwała mu Tessa. – Panna Tessa Gray z Nowego Jorku. Po pomieszczeniu rozszedł się szmer głosów. Czuła jak Will, stojący koło niej napiął mięśnie, a Jem zaczerpnął powietrza jakby chciał coś powiedzieć. – Przerwała Konsulowi – usłyszała. Nagle dotarło do niej, że to Konsul, główny oficer Clave. Rozejrzała się po pomieszczeniu, widząc kilka znajomych twarzy. Benedykt Lightwood, siedzący sztywno, jego syn, Gabriel Lightwood patrzący prosto na nią. Ciemnooka Lilian Highsmith z twarzą jak u kota. Przyjaźnie wyglądający George Penhallow, a nawet jej ciotka Charlotte Callida, z włosami ułożonymi na głowie w grube szare fale. Było jeszcze wiele innych twarzy, które kiedyś już widziała, ale nie znała tych osób. Mieli taką odmienną urodę, jakby pochodzili z całego świata. Blond włosy wiking Nocny łowca i ciemnoskóry mężczyzna, który wyglądał jak postać z okładki „Baśnie z tysiąca i jednej nocy''. Kobieta o urodzie Indianki, w pięknym sari, wyszytymi srebrnymi runami i piękna Afrykańska kobieta, która miała na szyi złote pierścienie opinające sztywno jej szyję. Kobieta, która patrzyła teraz na nią intensywnie, w eleganckiej, jedwabnej sukni, o delikatnych rysach twarzy, o ciemnych oczach. – Witamy więc, Panno Tesso Gray z Nowego Jorku – powiedział rozbawiony Konsul. – Dziękujemy za przyłączenie się dzisiaj do nas. Rozumiem, że odpowiesz na kilka pytań Enklawy Londyńskiej. Tessa rozejrzała się, a jej oczy spotkały się z oczami Charlotte. Powinnam? Charlotte niezauważalnie opuściła głowę. Proszę. – Jeżeli to konieczne, z pewnością to zrobię – odpowiedziała Tessa ściągając ramiona. – Podejdź więc do rady – zaczął Konsul. Tessa zdała sobie prawię, że ,,radą" musiały być osoby siedzące przy wąskim, długim i drewnianym stole. – Gentlemani mogą cię do niego eskortować. – dodał, a w jego głosie była nutka rozbawienia. Will mruknął coś pod nosem, ale tak cicho, że Tessa nie usłyszała. Była otoczona Willem, po lewej stronie i Jemem z prawej. Tessa ruszyła na dół po schodach przed podium. Stanęła niepewnie. Z bliska widziała, że Konsul jest przyjazny, ale Inkwizytor, o ciemnych oczach, wydawał się być ponury.

– Inkwizytorze Whitelaw – zaczął Konsul – proszę o miecz. Inkwizytor wstał, wyciągając zza szaty duży sztylet. Tessa rozpoznała go od razu. Długi, srebrny, rękojeść rzeźbiona rozpostartymi skrzydłami. Był to miecz Codex, który Anioł Razjel wzniósł z jeziora, i dał Jonathanowi pierwszemu Nocnemu Łowcy. – Maellartach – powiedziała nazwę miecza. Konsul, biorąc miecz wydawał się być rozbawiony. – Widać, że dużo się uczyłaś – zaczął. – Kto z was ją uczył? Will? James? – Tessa uczy się na własną rękę – odpowiedział Will, wyglądający na rozbawionego, w porównaniu z innymi ludźmi siedzącymi w pomieszczeniu. – Jest ciekawa naszego świata. – Tym bardziej nie powinno jej tutaj być. – Tessa nie musiała się odwrócić, by odgadnąć, kto to powiedział. Benedykt Lightwood. – To jest miejsce rady, nie zapraszamy tutaj nikogo prócz Nocnych łowców – mówił, a jego głos był spięty. – Miecz nie może być użyty, aby jej powiedzieć prawdę. Nie jest Nocnym łowcą, więc dlaczego ma go użyć? – Cierpliwości Benedykcie – powiedział Konsul Wayland, trzymając miecz, jakby nic nie ważył. Spojrzał uważnie na Tessę, czuła się tak, jakby szukał coś w jej twarzy, w oczach. – Nie skrzywdzimy cię, mała czarnoksiężniczko. Porozumienie nam to zabrania. – Nie jestem czarnoksiężnikiem – powiedziała Tessa. – W ogolę nim nie jestem. To było dziwne, powiedzieć to ponownie, ale była wcześniej przesłuchiwana przez członków konklawe, nie przez Konsula. Był wysoki, o szerokich barkach, emanowała od niego władza i siła. Tessa przypomniała sobie, jak Charlotte miała o nim złe wrażenie. – Więc czym jesteś? – spytał. – Ona nie wie – odpowiedział sucho Inkwizytor. – Cisi Braci też. – Może powinna usiąść – powiedział konsul. – W celu złożenia zeznań, ale jej zeznania będą liczone jak zeznania pół Nocnego Łowcy. – Zwrócił się do Branwella. – W międzyczasie, Henry, jesteś zwolniony z przesłuchania w tej chwili. Charlotte, proszę zostać. Tessa poczuła niechęć, kiedy szła usiąść na miejscu Henry’ego, którego włosy sterczały dziko na wszystkie strony. Jessamine siedziała niedaleko, w jasnobrązowej sukni, wyglądająca na znudzoną i zirytowaną. Tessa usiadła niedaleko niej, a Will i Jem po jej obydwóch bokach. Jem był tak blisko niej, że czuła ciepło jego ramiona stykającego się z jej. Po pierwsze, rada miała mieć inne spotkanie. Charlotte została wezwana do przedstawienia jej wspomnień z nocy, kiedy Enclave zostało zaatakowane przez wampiry de Quincey, zabijając go i jego zwolenników, podczas gdy brat Tessy, Nate, stracił jej zaufanie, i podążył za Mistrzem, Alexem Mortmain, do wejścia do Instytutu, gdzie zabił dwóch pracowników i Tessa została prawie porwana. Kiedy Tessa została powołana, powiedziała to samo, co powiedziała wcześniej: że nie wie, gdzie

jest Nate, że nie podejrzewała go o to, że wiedziała nic o jej mocy, dopóki Ciemne Siostry jej nie pokazały jej, i że zawsze uważała, że jej rodzice byli ludźmi. – Richard i Elizabeth Gray zostali dokładnie zanalizowani – powiedział Inkwizytor. – Nie ma dowodów by byli czymś innym niż ludźmi. Chłopiec, jej brat, jest człowiekiem. To może być tak, jak Mortman zasugerował, ojciec dziewczyny jest demonem, a jeśli to prawda, to pojawia się pytanie, o czarnoksięstwo. – Wszystko o tobie, włączając twoją moc, jest ciekawe – powiedział Konsul, spoglądając na Tessę błękitnymi oczami. – Nie masz pojęcia o granicach, o konstrukcji mocy? Czy testowałaś ją? Sprawdzałaś dostęp do swoich wspomnień i myśli? – Tak, próbowałam. Za pomocą kilku rzeczy odzyskanych z domu. – I? – Nic się nie stało. Nie czułam nic, żadnego życia, nie mogłam się połączyć – potrząsnęła głową. – Wygoda – mruknął Benedykt, tak cicho, że ledwie Tessa go usłyszała, lekko się czerwieniąc. – Niech pan Lightwood odpowie na pytanie – powiedziała, starając się by nie zabrzmiało to jak pytanie. – Myślę, że to zdecydowanie niewygodne. Biorąc pod uwagę, że głównym celem pana Mortmaina jest on sam, nie ma nikogo, kto życzy mu złapania sprawcy szybko tak jak ja. Usta Konsula drgnęły. – Oczywiście – powiedział i wskazał, że może zająć swoje miejsce ponownie. Zobaczyła twarz Benedykta Lightwooda, którego wargi były cienką linią i był wściekły. – Nikt nie widział go prócz panny Gray… od kłótni z nim w Sanktuarium – mówił Konsul, kiedy Tessa siadała. Inkwizytor odwrócił kilka dokumentów, które zostały ułożone na jego podium. – Jego dom został przeszukany, magazyn też, podwórza wszystkich przyjaciół w Szkocji też – mężczyzna zniknął. Całkiem dosłownie, tak jak nam to powiedział William Herondale. Will uśmiechnął się uroczo, jakby ktoś go pochwalił, chociaż Tessa dostrzegła, że ten uśmiech nie jest wcale szczery, i kryje się za nim coś mrocznego. – Moja sugestia – powiedział Konsul – jest taka, że Charlotte i Henry Branwell są oficjalnie ocenzurowani, i przez następne trzy miesiące ich działania, podejmowane za zgodą Clave, muszą zostać potwierdzone zanim… – Mój drogi Konsulu. – Ktoś odezwał się głośno z tłumu. Wszyscy spojrzeli w tamtą stronę. Tessa miała wrażenie, że nie zdarzało się często, by ktoś przerywał Konsulowi. – Jeśli mógłbym coś powiedzieć.

Konsul uniósł brwi do góry. – Benedykt Lightwood – powiedział. – Miałeś okazje mówić wcześniej, podczas przesłuchania. – Nie mam żadnego dowodu uznania – zaczął Benedykt. Jego ostry profil wydawał się teraz jeszcze bardziej ostrzejszy. – To twoje zdanie, co do którego mam wątpliwości. Konsul pochylił się na podium. Był wysoki, barczysty, z głęboką klatką piersiową, a jego duże dłonie wyglądały, jakby mógł nimi zgnieść gardło Benedykta bez problemu. Tessa żałowała, że tego nie zrobi. Nie lubiła Benedykta Lightwooda. – Dlaczego? – Myślę, że twoja długa przyjaźń z rodziną Fairchild zasłoni braki w wypowiedziach Charlotte, jako dyrektora instytutu – powiedział Benedykt. Na sali panowała całkowita cisza. – Błędy popełnione w nocy piątego lipca powodują jedynie zakłopotanie wśród Clave i tracą przez to Pyxis. Mamy uszkodzone relacje z podziemnym światem w Londynie, przez atak de Quincey. – Złożono nam wiele skarg względem odszkodowań. – Sprawa odszkodowań nie jest twoją sprawą, Benedykt – odpowiedział Konsul. – I – powiedział podniesionym głosem Benedykt – najgorsze jest to, że nocni łowcy pozwolili uciec groźnemu przestępcy i nie mamy pojęcia gdzie jest, a ci, którzy powinni być odpowiedzialni za znalezienie go to ci, którym uciekł! – Jego głos podniósł się do krzyku. Cały pokój aż zawrzał. Charlotte wyglądała na przerażoną, Henry na zagubionego, a Will wściekły. Konsul, którego oczy pociemniały niebezpiecznie, gdy Benedykt wspomniał rodzinę Fairchild, którzy byli z Charlotte rodziną, Tessa zdała sobie sprawę, że cały hałas ucichł. – Twoja wrogość wobec lidera twojego Enclave robi się coraz większa, Benedykt – powiedział Konsul. – Przepraszam. Nie wierzę, że utrzymanie Charlotte Branwell jako głowy Instytutu, bo wszyscy wiemy, że zaangażowanie Henry’ego Branwella bardziej leży w lepszym interesie Clave, jest dobrym pomysłem. Nie wierzę, by kobieta potrafiła prowadzić instytut. Kobiety nie myślą zgodnie z logiką i uznaniem, ale z emocjami. Nie mam wątpliwości, że Charlotte jest dobrą, godną zaufania kobietą, ale mężczyzna nie zostałby oszukany przez Nathaniela Graya. – Dałem się omamić. – Will zerwał się na równe nogi i odwrócił, a jego oczy zapłonęły. – Wszyscy daliśmy się omamić. Jakie insynuacje robisz o mnie, Jemie i Henrym, Panie Lightwood? – Ty i Jem jesteście dziećmi – powiedział ostro Benedykt. – A Henry nigdy nie opuszcza swojego stołu roboczego. Will zaczął opadać powoli na krzesło: Jem ściągał go z powrotem ściskając mocno, i sycząc coś pod nosem. Jessamine klasnęła w dłonie, a jej brązowe oczy rozbłysły. – To jest dosyć ekscytujące – powiedziała. Tessa spojrzała na nią z obrzydzeniem.

– Czy ty w ogóle ich słuchałaś? Obrażają Charlotte! – szepnęła ostro, ale Jessamine zbyła ją gestem. – Kogo więc nowego sugerujesz na prowadzenie Instytutu? – spytał Konsul Benedykta głosem ociekającym sarkazmem. – Siebie, być może? Benedykt rozłożył ręce. – Mój panie Konsulu… Zanim skończył mówić, trzy osoby wstały. Dwie z nich Tessa kojarzyła jako członków Enklawy w Londynie, choć nie znała ich nazwisk, a trzecim była Lilian Highsmith. Benedykt uśmiechnął się. Wszyscy patrzeli teraz na niego, przy nim siedział syn, Gabriel, który patrzył na ojca zielonymi oczami uważnie. Jego smukłe palce trzymał ściśnięte na oparciu krzesła przed nim. – Trzy poparcia mojego pomysłu – powiedział Benedykt. – Prawo pozwala na prawne zmienienie Charlotte Branwell ze stanowiska głowy Londyńskiego Enclave. Charlotte oddychała ciężko i siedziała nieruchomo w fotelu. Jem wciąż ściskał Willa za nadgarstek. Jessamine wciąż wyglądała jakby uczestniczyła w ekscytującej grze. – Nie – powiedział Konsul. – Nie możesz zapobiec zamienieniu… – Benedykcie, zakwestionowałeś moje spotkanie z Charlotte w tej chwili i udało ci się. Zawsze chciałeś Instytutu. Teraz, kiedy instytut musi trzymać się bliżej, niż wcześniej, chcesz żeby rozdzieliła go niezgoda postępowania rady. – Zmiana nie jest zawsze realizowana spokojnie, ale to nie czyni tego niekorzystnym. Moja zmiana jest dobra. – Benedykt splótł swoje palce. Konsul bębnił palcami o podium. Obok niego, Inkwizytor stał, patrząc na wszystkich zimnymi oczami. Wreszcie Konsul powiedział: – Sugerujesz, Benedykcie, że odpowiedzialność za znalezienie Brata Tessy powinna zostać narzucona osobą, które go zgubiły. Czy zgadzasz się, jak sądzę, że znalezienie Mortmaina jest naszym priorytetem? Benedykt skinął lekko głową. – Moja propozycja jest taka. Niech Charlotte i Henry Branwell badają miejsce pobytu Mortmaina. Jeśli do końca dwóch tygodni nie znajdą go, a przynajmniej mocne dowody potwierdzające jego miejsce pobytu, to zmiana może pójść naprzód. Charlotte wyprostowała się na krześle. – Znaleźć Mortmaina? – spytała. – Sami, tylko Henry i Ja, bez pomocy ze strony Enklawy? Oczy Konsula, kiedy oskarżali ją były nieprzyjazne, ale teraz widać w nich było przebaczenie.

– Możesz wezwać innych członków Clave, jeśli potrzebujesz specyficznego zapotrzebowania, i oczywiście Cisi Bracia i Żelazne Siostry są do państwa dyspozycji – powiedział. – Ale co do dochodzenia, tak, to jest dla ciebie do wykonania we własnym zakresie. – Nie lubię tego – poskarżyła się Lilian Highsmith – próbujesz zwrócić uwagę na poszukiwania szaleńca… – Czy chcesz wycofać swoje poparcie dla Benedykta? – spytał Konsul. – Jego wyzwanie będzie zakończone i nie będzie potrzeby Branwellów na sprawdzenie się. Lilian otworzyła usta, a następnie, na spojrzała na Benedykta i zamknęła je. Potrząsnęła głową. – Straciliśmy służących – powiedziała napiętym głosem Charlotte. – Bez nich… – Dostaniecie nowych służących pod warunkiem, że spełnią standardy – powiedział Konsul. – Twój poprzedni sługa, brat Thomasa, Cyril, zmierza tu z Brighton, by dołączyć do twojego domu, a Dubliński Instytut postanowił wysłać kogoś, by gotował dla ciebie. Oboje są dziećmi myśliwców, przez co muszę powiedzieć, Charlotte, powinni się nadać. – Zarówno Thomas jak i Agata zostali przeszkoleni. – Henry zaprotestował. – Nie tylko Miss Lovelace jest żałośnie niedoświadczona, ale tamta druga, Sophie, i ta dziewczyna. – wskazał na Tessę. – No cóż, skoro ona i pokojówka mają zostać w domu, muszą zostać przeszkolone w zakresie podstaw obrony. Tessa spojrzała z ukosa na Jamesa w zadumie. – On ma na myśli mnie? Jem skinął głową. Jego twarz była ponura. – Nie mogę, potykam się o własne stopy! – Jeśli masz zamiar kogoś podeptać, proponuję Benedykta. – mruknął Will. – Nic ci nie będzie, Tessa. Nie ma tam nic, czego nie mogłabyś zrobić – zaczął Jem, ale reszta jego słów została zagłuszona przez Benedykta. – W rzeczywistości – powiedział Benedykt – ponieważ obydwoje będziecie zajęci badaniami nad pobytem Mortmain, proponuję moich synów, Gabriela i Gideona, który wraca z Hiszpanii dzisiaj, jako wykładowców. Obydwoje są wspaniałymi wojownikami i mają doświadczenie w nauczaniu. – Ojcze! – zaprotestował Gabriel. Widać było, że ojciec wcześniej z nim tego nie przedyskutował. – Możemy trenować swoich pracowników – powiedziała Charlotte, ale Konsul pokręcił głową. – Benedykt Lightwood oferuje wam genialny prezent. Zaakceptujcie go. Charlotte zrobiła się czerwona na twarzy. Po długiej chwili, schyliła głowę, uznając słowa Konsula. Tessa poczułam zawroty głowy. Miała zostać przeszkolona? Do walki, rzucania nożami i posługiwania się mieczem? Oczywiście jedna z jej ulubionych bohaterek walczyła jak mężczyzna, za

którego była przebrana. Ale to nie znaczy, że ona tak mogła i chciała. – Bardzo dobrze – powiedział Konsul. – Ta narada rady kończy się, aby ponownie tutaj, w tym samym miejscu, za dwa tygodnie znowu się odbyła. Jesteście wolni. Oczywiście nie wszyscy wyszli od razu. Ludzie zaczęli wstawać i żywo rozmawiać z innymi. Charlotte wciąż siedziała, Henry, obok niej, jakby chciał rozpaczliwie powiedzieć coś pocieszającego, ale nie wiedział co. Jego dłoń wisiała niepewnie nad żony ramieniem. Will spoglądał poprzez całe pomieszczenie na Gabriela Lightwooda, który spoglądał zimno w ich kierunku. Charlotte powoli wstała. Henry miał teraz dłoń na jej ramieniu. Jessamine już stała, kręcąc jej nowym, białym parasolem w koronki. Henry zastąpił go, gdy stary został zniszczony w bitwie z robotami Mortmaina. Jej włosy były związane w ciasny kok. Tessa szybko wstała, by dołączyć do innych, a w jej głowie kłębiły się cały czas te same słowa: Charlotte, Benedykt, nigdy nie znaleźć Mistrza, dwa tygodnie, wyzwanie, Konsul, Mortmain, Enclave, upokarzające. Charlotte wyprostowała plecy, miała czerwone policzki, i oczy wpatrzone gdzieś w dal, jakby nie słyszała nieprzyjemnych plotek. Will już nie spoglądał uważnie na szepczących ludzi, Jem ściskał mocno swój płaszcz w dłoniach. Za Jemem, Tessa wyobraziła sobie jak to jest być właścicielem rasowego psa, który lubi gryźć gości. Trzeba było trzymać za jego obrożę. Tak jak Jem robił to z Willem. Jessamine wyglądała na znudzoną, pewnie nie obchodziło ją co myślano o niej, a co dopiero o nich. Do czasu, nim dotarli do drzwi Rady, śpieszyli się. Charlotte zatrzymała się na chwilę i pozwoliła dogonić się. Większość tłumu poszła na lewo, tak skąd przyszła Tessa, Jem i Will, ale Charlotte odwróciła się gwałtownie w prawo. Szli kilka kroków, w pewnym momencie Charlotte zatrzymała się w rogu korytarza. – Charlotte? – spytał Henry podchodząc do niej. – Kochanie… Bez ostrzeżenia Charlotte zamachnęła się mocno i kopnęła w ścianę. – Och, mój… – powiedziała Jessamine, kręcąc parasolem. – Jeśli mógłbym coś powiedzieć – zaczął Will. – Dwadzieścia kroków koło nas, w pokoju Konsula, jest Benedykt. Jeżeli chcecie mogę tam iść i go skopać… – Charlotte – usłyszeli zachrypnięty głos. Charlotte odwróciła się, a je brązowe oczy powiększyły się. To był Konsul. Wyszyte srebrną nicią runy na płaszczu błyszczały. Podszedł do niej i położył rękę na ścianie. Nawet nie drgnęła. – Charlotte – powiedział Konsul Wayland jeszcze raz. – Wiesz, co twój ojciec zawsze mówił o utracie temperamentu. – On nic o nim nie mówił. Zawsze mówił, że powinien mieć syna – powiedziała z goryczą Charlotte. – Gdybym była mężczyzną, traktowaliby mnie właściwie. Henry położył rękę na ramieniu żony, mrucząc coś, ale potrząsnęła ją. Jej duże, brązowe oczy

były utkwione w Konsulu. – Jak więc cię traktuję? – spytał. – Jakbym była dzieckiem, małą dziewczynką, która trzeba karcić. – Charlotte, jestem osobą, która nadała ci obowiązki byłego dyrektora Instytutu i Enklawy. – Konsul brzmiał jakby był zirytowany. – Zrobiłem to nie tylko dlatego, że znam Granville Fairchild, i wiem, że chciałby żeby jego córka odniosła sukces, wiedząc, że wykona dobrze swoje zadania. – Jest jeszcze Henry – powiedziała. – Dlaczego więc chcesz, żebym to ja prowadziła Instytut a nie Henry? – Gratuluję, Charlotte. Nie myślę, by londyńskie Enclave nie było pod wrażeniem prowadzenia przez Henry’ego. – To prawda – powiedział Henry patrząc na swoje buty. – Wszyscy wiedzą, że jestem raczej bezużyteczny. To moja wina, że to wszystko się stało Konsulu. – Nie – powiedział Konsul Wayland. – To przez problemy Clave, braku szczęścia, i niektóre błędne decyzje z twojej strony, Charlotte. Tak, jestem także odpowiedzialny za nie. – Więc zgadzasz się z Benedyktem! – Benedykt Lightwood jest bękartem – powiedział ze znudzeniem Konsul. – Każdy to wie. Ale on jest politycznie potężny, i lepiej jest go uspokoić, żeby nie robił przedstawienia, niż go bardziej angażować lub ignorować. – Przedstawienie? Czyli tak to nazywasz? – powiedziała gorzko Charlotte. – Dałeś mi niemożliwe zadanie. – Daję wam zadanie znalezienia Mistrza – powiedział Konsul. – Człowiek, który włamał się do instytutu, zabił twoje sługi, wziął twoje Pyxis, i plany budowy amii potworów, przez które może nas zniszczyć. Musi być zatrzymany. Jako szefowej enklawy, Charlotte, twoim obowiązkiem jest go zatrzymać. Jeśli uważasz to za niemożliwe, to może powinnaś sobie zadać pytanie, dlaczego chcesz pracować na takim stanowisku?

Rozdział drugi: Odszkodowania wojenne Więc dzielę twój ból, pozwalając na smutną ulgę; Ach, więcej niż dzielić to! Oddaj mi cały swój smutek. – Alexander Pope, Eloisa to Abelard Magiczne światło, które oświetlało Wielką Bibliotekę wydawało się drgać słabo, niczym świeczka stapiająca się w swoim uchwycie, ale Tessa wiedziała, że to tylko jej wyobraźnia. W przeciwieństwie do gazu czy ognia, magiczne światło zdawało się nigdy nie gasnąć ani wypalać. Natomiast jej wzrok zaczynał się męczyć, a sądząc po wyrazach twarzy jej towarzyszy, nie była w tym odosobniona. Wszyscy zebrali się wokół jednego z długich stołów, Charlotte u jego szczytu, Henry po prawej stronie Tessy. Will i Jem siedzieli obok siebie trochę dalej od nich. Tylko Jessamine wycofała się do najdalszego końca stołu, odseparowując się od innych. Powierzchnia stołu była hojnie przykryta wszelkiego rodzaju papierami: starymi artykułami z gazet, książkami, zwojami pergaminu pokrytym drobnym pismem z zakrętasami. Były tam genealogie różnych rodzin Mortmainów, historie automatów, niekończące się książki z zaklęciami przyzywania i wiązania oraz każdy fragment badań na temat Klubu Pandemonium, który Cisi Bracia byli w stanie wyskrobać ze swoich archiwów. Tessie zostało przydzielone zadanie przeczytania artykułów w gazetach – miała znaleźć historie o Mortmainie i jego towarzystwie żeglugowym. Przed oczami miała plamy, a słowa tańczyły na stronach. Poczuła ulgę, gdy Jessamine wreszcie przerwała ciszę, odsuwając książkę, którą czytała: Studium czarów autonomicznych. – Myślę, że marnujemy nasz czas, Charlotte – powiedziała. Charlotte podniosła wzrok z wyrazem bólu na twarzy. – Jessamine, nie ma potrzeby, abyś pozostawała tu, jeśli sobie tego nie życzysz. Muszę powiedzieć, że nikt z nas nie oczekuje pomocy od ciebie, odkąd przestałaś przykładać się do nauki. Nie mogę ci pomóc i mam nadzieję, że wiesz czego tak naprawdę szukasz. Czy mogłabyś powiedzieć nam zaklęcie przyzwania i wiązania, którego szukałaś? Tessa nie mogła poradzić na to, że została zaskoczona. Charlotte była najbystrzejsza z nich. – Chcę pomóc – powiedziała pochmurnie Jessie. – Mechaniczne rzeczy z Mortmain niemal mnie zabiły. Chcę go złapać i ukarać. – Nie, ty tego nie chcesz. – Will rozwinął pergamin tak stary, że aż zaszeleścił. Zmrużył oczy patrząc na czarne symbole na stronie. – Chcesz by brat Tessy został złapany i ukarany, bo myślałaś, że cię kochał, kiedy tak wcale nie było. Jessamine poczerwieniała.

– Nieprawda. To znaczy, wcale nie. Mam na myśli, ugh! Charlotte, Will zaczyna mnie drażnić. – I słońce pojawia się na wschodzie – powiedział sam do siebie Jem. – Nie chcę zostać wyrzucony z Instytutu, przez to, że nie znaleźliśmy Mistrza. – powiedziała Jessamine. – Czy to takie trudne do zrozumienia? – Nie zostaniesz wyrzucona z Instytutu – powiedziała Charlotte. – Jestem pewna, że Lightwood pozwoli ci zostać. – Benedykt ma dwóch synów na wydaniu. Powinnaś być zachwycona – powiedział Will. Jessamine spojrzała na niego. – Nocnych Łowców. Jakbym chciała ich poślubić. – Jessamine, jesteś jedną z nich. Zanim Jessamine odpowiedziała, drzwi biblioteki zostały otworzone. Zobaczyli w nich Sophie, która miała głowie białą chustę. Powiedziała coś cicho do podchodzącej do niej Charlotte. – Brat Enoch jest tutaj – powiedziała Charlotte tak by wszyscy usłyszeli. – Muszę z nim porozmawiać. Will, Jessamine, spróbujcie się nie pozabijać kiedy mnie nie będzie. Henry, jeśli możesz… Jej głos zdawał się ściszać. Henry wpatrywał się w książkę. – Książka Al – Jazairego o Mechanicznych urządzeniach. – Nie zwracając na nic innego uwagi, Charlotte upuściła pokój wraz z Sophie. W momencie, kiedy drzwi zamknęły się za Charlotte, Jessamine spojrzała ze złością na Willa. – Jeśli myślisz, że nie mam doświadczenia, by pomóc, to dlaczego ona tutaj jest? – wskazała na Tessę. – Nie chce być niemiła, ale myślisz, że może cokolwiek powiedzieć o zaklęciu przyzwania i wiązania? – spojrzała na Tessę. – Możesz? Jeśli o to chodzi, Will, ty też zwracasz mało uwagi na lekcjach. Czy możesz mi powiedzieć jak odróżnić wiążące zaklęcia od zrobienia babeczek? Will odchylił się do tyłu na krześle i powiedział w rozmarzeniu. – Mogę, ale jestem szalony, północ – północ – zachód, kiedy wiatr jest południowy… – Jessamine, Tessa była miła i zaoferowała pomóc, a my potrzebujemy jak najwięcej oczu, które nam mogą pomóc – powiedział Jem poważnie. – Will, nie cytuj Hamleta. Henry – powiedział głośniej. – HENRY. Henry podniósł głowę zamyślony. – Tak, kochanie? – rozejrzał się. – Gdzie Charlotte?

– Rozmawia z cichym bratem – powiedział Jem, udając, że Henry nie pomylił go z żoną. – Obawiam się… że raczej zgadzam się z Jessamine. – I słońce pojawiło się na zachodzie – powiedział Will, który udawał, że nie słyszał komentarza Jamesa. – Ale dlaczego? – spytała Tessa. – Nie możemy się teraz poddać. To tak jakby dobrowolnie oddawać Instytut w ręce okropnego Benedykta Lightwooda. – Nie sugeruję, że nic nie robimy. Próbujemy rozszyfrować, co chce zrobić Mortmain. Próbujemy przewidzieć przyszłość zamiast zrozumieć przeszłość. – Znamy przeszłość Mortmaina i jego plany. – Will machnął ręką w stronę gazet. – Urodzony w Debonie, był chirurgiem na statku, został bogatym handlowcem, próbował czarnej magii, i teraz próbuje rządzić światem z jego masywną armią mechanicznych istot u jego boku. Nie jest to typowa historia dla młodzieńca… – Nie pamiętam, by mówił o świecie – przerwała Tessa. – Tylko o Brytyjskim imperium. – Niezwykle dosłowny – powiedział Will. – Mój błąd. Wiemy skąd Mortmain pochodzi. To nie nasza wina, że nie jest za bardzo interesujący… – jego głos robił się coraz cichszy. – Ah. – Ah, co? – spytała ostro Jessamine, spoglądając na Willa i Jamesa z poirytowaniem. – Oświadczam, że droga waszego rozumowania, którą wy dwaj wybraliście, powoduje, że reszta nie wie o co chodzi. – Ah – powiedział Will. – Jem tylko myśli, w czym się zgadzam, że historia życia Mortmaina jest całkiem skomplikowana. Trochę kłamstwa, trochę prawdy, ale wątpi, by było tutaj coś co mogłoby nam pomóc. Są tutaj jedynie historie, które nie są do końca prawdziwe, w końcu są zamieszczone w gazetach. Poza tym, nie obchodzi nas ile posiada statków. Chcemy wiedzieć gdzie nauczył się czarnej magii i od kogo. – I dlaczego nienawidzi Nocnych łowców – powiedziała Tessa. Will spojrzał na nią błyszczącymi, niebieskimi oczami. – Nienawidzi? – spytał – przypuszczam, że jest chciwy i chce dominacji. Z nami i z jego mechanicznym wojskiem, mógłby zdobyć władzę jaką pragnie. Tessa potrząsnęła głową. – Nie, to coś więcej. To trudne do wyjaśnienia, ale – on nienawidzi Nocnych łowców. To coś bardzo osobistego. I ma coś wspólnego z tym zegarkiem. To tak jakby pragnął rekompensaty za coś złego, lub jakieś rzeczy, którą mu uczynili. – Rekompensaty – powiedział poważnie Jem, siedzący prosto, z piórem w ręce. Will spojrzał na niego zdziwiony. – To gra? Mówimy jakiekolwiek słowo, które przyjdzie nam na myśl? W takim bądź razie moje brzmi fobia kolan'. To znaczy niewyjaśniony strach przed kolanami.

– Jak się nazywa uzasadnienie strachu przed denerwującymi idiotami? – spytała poirytowana Jessamine. – Zadośćuczynienie za coś – powiedział Jem ignorując ich. – Konsul wspominał wczoraj o tym, zapadło mi to w pamięci. Nie rozpatrywaliśmy jeszcze tego. – Rekompensata? – spytała Tessa. – Kiedy podziemny, lub przyziemny stwierdzi, że Nocny Łowca złamał prawo w stosunkach z nimi, może wnieść sprawę o zadośćuczynienie. Odbywa się rozprawa i Nocnemu Łowcy zostaje przydzielony jakiś rodzaj zapłaty, jeśli przegra sprawę. – To trochę niemądre, rozpatrując to – powiedział Will. – To nie w stylu Mortmaina wnieść sprawę przeciwko Nocnemu Łowcy publicznie. ,,Bardzo zmartwiony Nocny Łowca wyrzekł się wszystkiego i zmarł, zanim mu wszystkiego nie dowiodłem. Żądam Rekompensaty. Proszę, czek do A. Mortmain, 18 Kensington Road… – Dość drwin – powiedział Jem. – Może nie zawsze nas nienawidził. Może był czas kiedy chciał spróbować zyskać rekompensatę przez oficjalny system i nie udało się. Co jest złego w sprawdzeniu tego? Najgorsza rzecz, która może się zdarzyć, to przegapienie czegoś, co robimy właśnie teraz. – odgarnął srebrne włosy do tyłu. – Idę złapać Charlotte dopóki jest cichy brat, by zmusić go, żeby sprawdził archiwa. Tessa nie ucieszyła się z pomysłu zostania z Willem i Jessamine w bibliotece, którzy się wiecznie kłócili. Oczywiście, Henry był z nimi, ale wyglądał jakby zapadł w drzemkę na stosie książek. Bycie koło Willa było niewygodne w większości okoliczności. Tylko Jem był znośny. Jakoś James powodował, że Will był bardziej ludzki. – Pójdę z tobą, Jem – powiedziała. – Jest coś, o co chciałabym spytać Charlotte przy okazji. Jem wyglądał na zaskoczonego i zadowolonego. Will spoglądał na nich odpychając się na krześle. – Byliśmy za długo wśród tych rozpadających się książek – powiedział. – Moje piękne oczy są zmęczone, i mam papierowe cięcia. Widać? – podniósł do góry rękę. – Idę na spacer. Tessa nie mogła się powstrzymać. – Może mógłbyś użyć iratze, żeby się nimi zaopiekować? Spiorunował ją wzrokiem. Jest oczy błyszczały. – Od zawsze i na zawsze pomocna Tessa. – Moim przeznaczeniem jest by być pomocną. Will złapał za swój płaszcz i wyszedł z biblioteki otwierając tak mocno drzwi, że się zatrzęsły. Jessamine oparła się na swoim krześle, mrużąc brązowe oczy. – Interesujące. Ręce Tessy zadrżały, kiedy włożyła pasemko włosów za swoje ucho. Nienawidziła tego, że Will

tak na nią wpływał. Nienawidziła. Wiedziała lepiej. Wiedziała, co sobie pomyślał o niej. Że jest niczym, nie warta niczego. A mimo to jego spojrzenie powodowało, że drżała, czuła nienawiść i tęsknotę. Czuła się jakby miała truciznę we krwi, dla której Jem był jedynym antidotum. Tylko z nim czuła się prawie normalnie. – Chodź. – Jem wziął ją pod rękę lekko. Dżentelmen nigdy nie dotknąłby kobiety publicznie, ale tu, w Instytucie Nocnych Łowców było inaczej. Kiedy się odwróciła, spoglądając na niego, uśmiechnął się do niej. Jem nie uśmiechał się tylko ustami, ale oczami, sercem, całym sobą. – Znajdźmy Charlotte. – I co ja mam niby robić, kiedy pójdziecie? – spytała rozdrażniona Jessamine, ponieważ właśnie wychodzili zostawiając ją. Jem spojrzał na nią ponad swoim ramieniem. – Możesz obudzić Henry’ego. Wygląda jakby jadł papier we śnie, a przecież wiesz, że Charlotte tego nienawidzi. – Och… – powiedziała Jessamine z zirytowaniem. – Dlaczego zawsze dostaję głupie zadania? – Ponieważ nie chcesz poważnych – odpowiedział Jem najbardziej rozdrażnionym głosem jaki Tessa u niego słyszała. Nie zauważyli jej lodowatego spojrzenia, kiedy wyszli z biblioteki. – Pan Bane oczekiwał na pańskie przybycie – powiedział lokaj i odsunął się na bok, by przepuścić Willa. Lokaj miał na imię Archer – albo Walker, albo coś w tym stylu, pomyślał Will – i był jednym z ludzkich niewolników Camille. Podobnie jak wszyscy inni związani wolą wampira wyglądał na schorowanego, miał pergaminowo bladą skórę i rzadkie, włókniste włosy. Na widok Willa ucieszył się tak samo, jak gość zaproszony na obiad na widok ślimaka wypełzającego z jego sałaty. W momencie gdy Will wszedł do domu uderzył go zapach. To był zapach mrocznej magii, niczym siarka zmieszana z zapachem Tamizy w gorącym dniu. Will zmarszczył nos. Lokaj spojrzał na niego z jeszcze większym wstrętem. – Pan Bane jest w salonie – powiedział głosem, który wskazywał, że nie istniała najmniejsza szansa, że odprowadzi on Willa do tego pokoju. – Czy mogę wziąć pana płaszcz? – To nie będzie konieczne. – Nadal będąc w płaszczu, Will podążył za zapachem magii w głąb korytarza. Zapach zrobił się intensywniejszy, gdy zbliżył się do zamkniętych drzwi salonu. Strużki białawego dymu wydobywały się ze szpary pod drzwiami. Will wziął głęboki oddech kwaśnego powietrza i pchnięciem otworzył drzwi. Wnętrze salonu wyglądało dziwnie pusto. Po chwili Will zrozumiał, że Magnus zabrał wszystkie ciężkie, tekowe meble, nawet fortepian i zepchnął je pod ściany. U sufitu wisiał ozdobny żyrandol z lampami gazowymi, ale światło w pokoju pochodziło z tuzinów grubych, czarnych świec ustawionych w okrąg na środku pokoju. Magnus stał przy okręgu, w dłoniach trzymał otwartą książkę, jego krawat był poluzowany, a jego czarne włosy sterczały dziko wokół jego twarzy, jakby naelektryzowane. Spojrzał na Willa, gdy ten wszedł i uśmiechnął się. – W samą porę! – zawołał. – Myślę, że tym razem naprawdę go mamy. Will, poznaj Thammuza, niewiele znaczącego demona z ósmego wymiaru. Thammuz, poznaj Willa, niewiele znaczącego Nocnego Łowcę z… Walii, mam rację?

– Wypruję ci oczy – syknęło stworzenie siedzące w środku płonącego okręgu. To był z pewnością demon, był wysoki na nie więcej niż trzy stopy, miał bladoniebieską skórę, trzy płonące, czarne niczym węgiel oczy i długie, krwistoczerwone pazury na swoich ośmiopalczastych dłoniach. – Zedrę ci skórę z twarzy. – Nie bądź niegrzeczny, Thammuz – powiedział Magnus, jednak mimo jego lekkiego tonu, okrąg świec buchnął nagle do góry jasnym płomieniem, sprawiając, że demon skulił się w sobie z krzykiem. – Will ma pytania. Odpowiesz na nie. Will potrząsnął głową. – Nie wiem, Magnusie – powiedział. – On nie wygląda mi na tego właściwego. – Powiedziałeś przecież, że był niebieskie. Ten jest niebieski. – Rzeczywiście jest niebieski – zgodził się Will, podchodząc bliżej do kręgu płomieni. – Ale demon, którego potrzebuję… Cóż, on był bardziej kobaltowo niebieski. Ten jest bardziej… niebiesko – fioletowy. – Jak ty mnie nazwałeś? – demon ryknął ze wściekłością – podejdź bliżej, mały Nocny Łowco i pozwól mi poczęstować się twoją wątrobą! Będę wyrywał ją z twojego ciała, gdy ty będziesz krzyczał. – Kuszące, ale dziękuję – Will odwrócił się do Magnusa. – On nie brzmi także właściwie. Ma inny głos. No i nie ta liczba oczu. – Jesteś pewien… – Jestem absolutnie pewien – powiedział Will tonem nieznoszącym sprzeciwu. – To nie jest coś, co mógłbym… kiedykolwiek mógłbym… zapomnieć. Magnus westchnął i odwrócił się do demona. – Thammuz – powiedział, czytając na głos z książki. – Rozkazuje Ci, poprzez moc dzwonka, książki i świecy, i przez wielkie imiona Sammaela, Abbadona i Molocha, powiedzieć ci prawdę. Czy kiedykolwiek wcześniej napotkałeś Nocnego Łowce Willa Herondale, lub kogoś z jego rodu? – Nie wiem – powiedział nieznośnie demon. – Ludzie są dla mnie strasznie podobni. Głos Magnusa zrobił się ostry i władczy. – Odpowiedź mi! – Och, więc dobre. Nie, nigdy go nie widziałem. Zapamiętałbym. Wygląda na naprawdę smacznego. – demon uśmiechnął się, pokazując zęby ostre jak brzytwa.