grzeczka

  • Dokumenty382
  • Odsłony168 334
  • Obserwuję159
  • Rozmiar dokumentów598.7 MB
  • Ilość pobrań90 158

4. Kroniki Banea. Spadkobierca Mroku - Cassandra Clare

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :235.1 KB
Rozszerzenie:pdf

4. Kroniki Banea. Spadkobierca Mroku - Cassandra Clare.pdf

grzeczka Książki Cassandra Clare KRONIKI BANEA
Użytkownik grzeczka wgrał ten materiał 8 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 32 stron)

◄ Kroniki Bane'a ► ,,Spadkobierca mroku'' ► Cassandra Clare ◄ ► Sarah Rees Brennan ◄ Tłumaczenie: Candy Korekta: Semper, JimmyK Drużyna Dobra - http://chomikuj.pl/Druzyna_Dobra Kielich, Stela, Miecz Anioła - zabijemy dziś demona - https://www.facebook.com/ShadowhuntersPoland

► 1903 ◄ Magnusowi zajęło prawie dwadzieścia minut zauważenie chłopca rozświetlającego pokój, ale żeby być uczciwym, został rozproszony przez wystrój. Minęło niemal ćwierć wieku, od kiedy Magnus po raz ostatni był w Londynie. Trochę tęsknił za tym miastem. Oczywiście Nowy Jork w tym okresie tętnił energią, z którą żadne inne miasto nie mogło się równać. Magnus kochał jazdę grzechoczącymi karocami i powozami, migoczące światła Longacre Square, przyciągającą renesansową i misterną fasadę Olympia Theatre, lub natykanie się na różnych pasjonujących ludzi podczas wystawy psów w Greenwich Villag. Wielką przyjemność sprawiała mu jazda koleją nadziemną - ten pisk hamulców - i nie mógł się doczekać podróży rozległym systemem kolei podziemnych, które były budowane w samym centrum miasta. Widział budowę wielkiej stacji na Columbus Circle - tuż przed swoim wyjazdem - i miał nadzieję, że po powrocie zastanie ją wreszcie ukończoną. Ale Londyn to Londyn. Otulony wieloma warstwami historii, gdzie każda epoka zostawiała ślad na poprzedniej. Magnus także brał tutaj udział w niejednym wydarzeniu, kochał ludzi żyjących w Londynie i zarazem ich nienawidził. Była tutaj pewna kobieta, którą kochał i jednocześnie nienawidził, przez co opuścił Londyn by uciec od tych wspomnień. Czasami zastanawiał się czy źle zrobił wyjeżdżając, może powinien był przezwyciężyć złe wspomnienia na rzecz tych dobrych, cierpieć i zostać. Magnus osunął się w aksamitny, pikowany fotel – miał podłokietniki wytarte na przestrzeni stuleci przez ręce, które zniszczyły tkaninę i sprawiły, że wyblakła – i rozejrzał się po pokoju. To było elegancko urządzone - w angielskim stylu - miejsce, tak, że Ameryka z całą swoją młodą zuchwałością by się tu nie wpasowała. Migoczący żyrandol zwisał z sufitu – oczywiście był zrobiony ze szkła, a nie z kryształów, ale mimo to dawało to niezwykły efekt – a ze ścian wystawały zaopatrzone w światło elektryczne kinkiety. Magnus wciąż uważał prąd elektryczny za rzecz ekscytująca, choć nie dawał tak jasnego blasku jak czarodziejskie światło. Grupa gentlemanów siedziała przy stoliku grając partyjkę faro i piquet1 . Kobiety, które nie były lepsze, w obcisłych i jaskrawych sukniach - i w tym wszystkim co Magnus najbardziej lubił - wylegiwały się na pokrytych aksamitem ławach rozstawionych wzdłuż ściany. Jeden z gentlemanów, który skończył już grę przy stole, podszedł do nich, dumny ze swojego zwycięstwa i zarobionych pieniędzy. Ci, do których szczęście się nie uśmiechnęło, odebrali swoje płaszcze przy wyjściu i wymknęli się po cichu pozbawieni pieniędzy i towarzystwa. 1 Gry karciane pochodzące z Francji. Faro pochodzi z początku XVI w, a piquet z końcówki XVII w. (przy. Candy )

To wszystko było bardzo dramatyczne i podobało się Magnusowi. Jeszcze nigdy nie znudził się oglądaniem widowiska, jakim jest życie zwykłych ludzi i ich samych, mimo upływu czasu i faktu, że wszyscy ludzie kończyli w ten sam sposób. Głośny wybuch zmusił go do podniesienia wzroku. Na środku pokoju stał chłopiec, który właśnie odbezpieczył srebrny pistolet znajdujący się w jego dłoni. Odgłos, który usłyszał, był dźwiękiem tłuczonego szkła, które zostało odstrzelone od żyrandola. Magnus stał się przytłoczony uczuciem - które Francuzi nazywali déjà vu - iż był tu wcześniej. Oczywiście odwiedzał już Londyn, był tu ostatnio dwadzieścia pięć lat temu. Twarz chłopca wywołała wspomnienia. To była twarz z przeszłości, jedna z najpiękniejszych jakie Magnus był sobie w stanie przypomnieć. Miała ona finezyjny kształt, który sprawiał że miejsce, w którym się znajdowali, nie raziło aż tak swoją nędzą – piękno które świeciło tak wyraźnie, że przyćmiło blaski światła elektrycznego. Skóra chłopca była tak biała i jasna, iż wydawało się jakby rozświetlana była płomieniem świecy. Linie kości policzkowych, szczęki i gardła – widoczne dzięki rozpiętemu kołnierzykowi lnianej koszulki – były tak wyraźne i doskonałe, że chłopak przypominałby swoim wyglądem posąg, gdyby nie był lekko zaniedbany, a jego lekko kręcone włosy nie opadałyby mu na twarz. Były czarne jak noc o północy w porównaniu do jego świetlistej, bladej skóry. Lata zawirowały w głowie Magnusa; mgła i światła londyńskich lamp gazowych sprzed ponad dwudziestu lat - zamęt w głowie czarownika ustał. Jego usta mimowolnie poruszyły się i wypowiedziały imię: Will. Will Herondale. Magnus ruszył w jego stronę instynktownie, czując jakby nie robił tego z własnej woli. Chłopiec odwrócił w jego stronę wzrok, a Magnus poczuł ogarniający go szok. To nie były oczy Willa, które - czarownik pamiętał - były niebieskie jak niebo nocą w Piekle - oczy przepełnione desperacją i wrażliwością. Ten chłopak miał lśniące złote oczy - jak kryształowe szkło wypełnione po brzegi świeżo nalanym białym winem, wystawione tak, by łapać promienie palącego słońca. Jeśli jego skóra była świetlista to oczy promienne. Magnus nie mógł wyobrazić sobie tych oczu wyrażających troskę. Chłopak był bardzo, bardzo piękny, ale był to typ urody, którą mogła posiadać Helena z Troi - wręcz biła od nich katastrofa. Jego uroda sprawiła, że Magnus zaczął myśleć o podpaleniu miast. Mgła i światła lamp gazowych ponownie wywołały u niego zamęt w głowie. To była chwilowa pomyłka spowodowana przez nostalgię i tęsknotę. To nie był Will. Tamten załamany, piękny chłopak jest teraz zapewne mężczyzną, a ten chłopiec był obcy. Mimo to Magnus nie myślał, że takie uderzające podobieństwo może być zbiegiem okoliczności. Ruszył z niewielkim wysiłkiem w kierunku chłopca, tak zapewne wydawało się uczestnikom gier hazardowych. Chłopak stał sam, jak gdyby szkło dookoła niego było lśniącym morzem, a on był wyspą.

- To nie do końca broń Nocnych Łowców – mruknął Magnus. – Nieprawdaż? Jego jasne oczy zwęziły się do jasnych szczelin, a długa, zwinna ręka, w której nie trzymał pistoletu, sięgnęła do rękawa w którym - jak Magnus domniemywał - ukryte było ostrze. Jego ręce nie były dość stabilne. - Spokojnie – dodał czarownik. – Nie skrzywdzę cię. Jestem czarownikiem z Whitelaws z Nowego Jorku i ręczę za to, że jestem dość… hmm, przeważnie nieszkodliwy. Nastąpiła długa cisza, która zdawała się emanować niebezpieczeństwem. Oczy chłopca były jak gwiazdy, lśniące, ale nieodzwierciedlające jego uczuć. Magnus był bardzo dobry w odgadywaniu ludzkich emocji, jednak stwierdził, że bardzo trudne jest przewidzenie co ten chłopak może zrobić. Był szczerze zaskoczony tym co młodzieniec powiedział po chwili. - Wiem kim jesteś. – Jego głos nie wyrażał tego, co twarz: było w nim słychać łagodność. Magnus zdołał ukryć zaskoczenie i uniósł brwi w niemym pytaniu. Nie przeżył trzystu lat bez nauczenia się tego, by nie połykać tego haczyka. - Jesteś Magnus Bane. Czarownik zawahał się, a następnie skinął głową. - A ty? - Ja – zaczął chłopak - jestem James Herondale. - Wiesz – mruknął Magnus – przypuszczałem, że tak może brzmieć twoje nazwisko. Cieszę się, że jestem sławny. - Jesteś czarownikiem, przyjacielem mojego ojca. Zawsze wspominał cię mojej siostrze i mnie, gdy inni Nocni Łowcy wyrażali się źle w naszej obecności o Podziemnych. Opowiadał że znał czarownika, który był lepszym przyjacielem i osobą bardziej godną zaufania niż jest niejeden Nephilim. Kąciki jego ust uniosły się, gdy powiedział to wszystko kpiącym tonem, z wyraźnie brzmiącą w jego tonie pogardą, nie rozbawieniem, jak gdyby jego ojciec był głupi mówiąc to, a on na tyle pomylony by to powtórzyć. Magnus nie był w nastroju na kpiny i cynizm. Rozstali się w dobrych stosunkach, on i Will, lecz on znał Nocnych Łowców. Byli szybcy w osądzaniu Podziemnych za złe uczynki, działając tak jakby każdy grzech był wyryty w kamieniu na zawsze, udowadniając że ludzie pokroju Magnusa byli źli z natury. Przekonanie Nocnych Łowców o swojej własnej anielskiej mocy i prawości ułatwiało im ignorowanie wszystkich dobrych uczynków czarowników, jakby były pisane na wodzie. Nie spodziewał się zobaczyć bądź usłyszeć o Willu Herondale podczas tej podróży. Magnus pomyślał o tym co nie byłoby to dla niego zaskoczeniem – zostanie całkowicie zapomnianym, w końcu był tylko małostkowym graczem w tragedii

chłopca. Lśniące jak gwiazdy i palące miasta oczy chłopca wpatrywały się wprost w twarz Magnusa i ujrzały zbyt wiele. - Nie radziłbym przywiązywać zbyt dużej uwagi do tego. Mój ojciec ufa sporej liczbie osób – powiedział James Herondale i roześmiał się. Nagle stało się całkiem jasne, że był kompletnie pijany. Co prawda Magnus nie wyobrażał sobie, że strzelał w żyrandol będąc zupełnie trzeźwym. – Zaufanie jest jak umieszczenie sztyletu w czyjejś dłoni i ustawienie jego ostrza tak by celowało prosto w twoje serce. - Nie prosiłem cię byś mi ufał – zauważył Magnus łagodnie. – Dopiero, co się poznaliśmy. - Och, ja ci zaufam – rzucił chłopak niedbale. – To nie ma znaczenia. My wszyscy zostaniemy zdradzeni – prędzej, czy później – wszyscy zostaniemy zdradzeni, bądź zdradzimy. - Widzę odziedziczony talent do dramatycznych przemów – mruknął Magnus pod nosem. To był inny rodzaj dramatyzmu. Will zamykał się w czymś na kształt umysłowego imadła, by odepchnąć od siebie najbliższe i najdroższe mu osoby. James robił widowisko. - Co? – zapytał James. - Nic – odpowiedział Magnus. – Zastanawiałem się tylko w jaki sposób zaszedł ci za skórę ten żyrandol. James spojrzał w górę na żyrandol, a następnie na odłamki szkła u jego stóp, jakby dopiero teraz je zauważył. - Rzucono mi wyzwanie – wyznał. – Założyliśmy się o dwadzieścia funtów, że nie zestrzelę wszystkich lamp z żyrandola. - A kto rzucił ci to wyzwanie? – spytał Magnus, nie wyrażając swojej opinii o tym, że każdy kto rzucił wyzwanie pijanemu siedemnastolatkowi, by biegał bezkarnie z śmiercionośną bronią w dłoni, powinien wylądować w więzieniu. - Tamten facet – powiedział, wskazując ręką. Magnus spojrzał w stronę, w którą wskazywał James i dostrzegł znajomą twarz przy stole do gry w faro. - Ten zielony? – zapytał czarownik. Namawianie pijanych Nocnych Łowców do robienia z siebie idiotów było jednym z ulubionych zajęć Podziemnych, a ten występ był na pewno sukcesem. Ragnor Fell - Wysoki Czarownik Londynu - wzruszył ramionami, a Magnus westchnął w duchu. Może więzienie byłoby zbyt ekstremalnym rozwiązaniem, ale jego szmaragdowy przyjaciel powinien zostać sprowadzony na ziemię. - On jest naprawdę zielony? – James nie zdawał się tym zbytnio przejmować. – Myślałem, że to przez absynt. Następnie James Herondale - syn Williama Herondale i Theresy Gray,

Nocnych Łowców, którzy zostali najbliższymi przyjaciółmi Magnusa z tego rodzaju, jakich kiedykolwiek miał, choć Tessa nie była Nocnym Łowcą, nie do końca - odwrócił się plecami do Magnusa, zwrócił wzrok na kobietę serwującą drinki przy stole pełnym wilkołaków i strzelił do niej. Upadła na podłogę z krzykiem, a wszyscy gracze zerwali się od stołów upuszczając karty i rozlewając drinki. James roześmiał się czystym i perlistym śmiechem, co spowodowało, że Magnus zaczął się poważnie niepokoić. Gdyby to był Will w jego głosie słychać byłoby wstrząs świadczący o tym, iż okrucieństwo było tylko elementem gry, lecz śmiech jego syna brzmiał jakby był naprawdę zachwycony otaczającym go chaosem. Ręka czarownika wystrzeliła i złapała chłopaka za nadgarstek, a szum i blask magii zawirowały wokół jego palców jak przestroga. - Wystarczy. - Wyluzuj – powiedział James wciąż się śmiejąc. – Jestem bardzo dobrym strzelcem, a Peg, służąca tawerny, jest znana z tego, że ma drewnianą nogę. Myślę, że to dlatego nazywają ją Peg2 . Jej prawdziwe imię, tak mi się wydaje, to Ermentrude. - Przypuszczam, że Ragnor Fell założył się z tobą o dwadzieścia funtów, że nie jesteś w stanie w nią trafić bez zranienia jej. Jakże mądrze z waszej strony. James wyrwał rękę z uchwytu Magnusa kręcąc głową. Czarownik gwałtownie zaczerpnął powietrza - czarne loki opadły mu na twarz dokładnie tak jak u jego ojca. - Mój ojciec powiedział mi, że swego czasu byłeś kimś w rodzaju jego opiekuna, lecz ja nie potrzebuje twojej ochrony, czarowniku. - Raczej się z tym nie zgodzę. - Przyjąłem wiele zakładów tego wieczoru, więc muszę popełnić wszystkie straszliwe czyny tak jak obiecałem. Czyż nie jestem człowiekiem słownym? Chcę zachować swój honor. I chcę kolejnego drinka! - Co za znakomity pomysł – powiedział Magnus. – Słyszałem, że alkohol tylko polepsza celność. Noc jest jeszcze młoda. Wyobraź sobie ile barmanek możesz postrzelić przed nadejściem świtu. - Czarownik tak nudny jak wykładowca – powiedział James, mrużąc bursztynowe oczy. – Kto by pomyślał, że ktoś taki istnieje. - Magnus nie zawsze był taki nudny – stwierdził Ragnor, pojawiając się koło Jamesa z kieliszkiem wina w dłoni. Podał go chłopcu, który wypił jego zawartość w niepokojąco szybkim tempie nie zważając na maniery. – Był taki okres w Peru, z łodzią pełną piratów… James otarł usta wierzchem dłoni i odstawił kieliszek. - Wielce spodobałoby mi się siedzenie i słuchanie starych ludzi wspominających dawne czasy, ale niestety mam coś innego, ciekawego do roboty. Może innym razem, chłopaki. 2 Eng.peg – kołek (przyp. Candy )

Obrócił się na pięcie i wyszedł, a Magnus podążył za nim. - Pozwól Nephilim kontrolować swojego bachora, jeśli są w stanie – powiedział Ragnor, szczęśliwy jak zawsze oglądając chaos i zamęt, ale nie uczestnicząc w nim. – Choć się ze mną napić. - Może innym razem. - Wciąż masz takie miękkie serce, Magnus – zawołał za nim Ragnor. – Nie lubisz niczego bardziej niż zagubionej duszy, bądź złego pomysłu. Czarownik chciał się z nim kłócić, lecz byłoby to trudne, gdyż już opuszczał ciepłe pomieszczenie pachnące alkoholem i przepełnione hazardzistami, a zagłębiał się w zimne miasto podążając za obłąkanym Nocnym Łowcą. Wspomniany chłopak obrócił się w jego stronę, jak gdyby wąska uliczka była klatką, a on jakimś głodnym, dzikim zwierzęciem przetrzymywanym w niej zbyt długo. - Nie będziesz za mną chodził. – James go ostrzegł. - Nie jestem w nastroju na towarzystwo. A w szczególności towarzystwo czarownika-przyzwoitki, który nie wie czym jest zabawa. - Wiem doskonale czym jest zabawa – zauważył rozbawiony Magnus. Wykonał mały gest ręką, a z żelaznych latarni - ustawionych wzdłuż ulicy - posypały się kolorowe iskry. Przez chwilę zdawało mu się, że zobaczy delikatne i mniej żarzące się światło w złotych oczach Jamesa Herondale’a, zalążki dziecięcego uśmiechu przepełnionego zachwytem. Po chwili światło zniknęło, a oczy Jamesa, jasne jak klejnoty w skarbcu smoka, nie były już pełne radości i poruszenia. Potrząsnął głową, a jego czarne loki zawirowały w powietrzu - kolorowe światełka zniknęły. - Ale ty nie chcesz się bawić, nieprawdaż Jamesie Herondale? – zapytał Magnus. – Nie naprawdę. Ty chcesz iść prosto do diabła. - Prawdopodobnie, będę miał niezły ubaw idąc do diabła – powiedział James, a jego oczy płonęły jak ognie piekielne, kuszące i zwiastujące niewyobrażalne cierpienie. – Nie potrzebuję nikogo by szedł ze mną. Gdy to powiedział zniknął, na pozór cicho i dyskretnie, jak gdyby został porwany przez nocny wiatr, pozostawiając Magnusa samego z jaśniejącymi na niebie gwizdami. Magnus rozpoznał magię, gdy tylko ją zobaczył. Obrócił się w tym samym momencie, gdy rozległ się trzask gwałtownych kroków na bruku. Obrócił głowę w stronę maszerującego policjanta na służbie, który u boku miał przywieszoną pałkę. Miał podejrzliwy wyraz twarzy, gdy przyglądał się Magnusowi. To nie na czarownika musiał uważać ten człowiek. Magnus zauważył, że guziki na uniformie mężczyzny nie lśnią nawet po wejściu w obręb światła dawanego przez latarnię. Czarownik dostrzegł wynurzający się cień, lecz nie było niczego co by go wywoływało – fala ciemności, ciemniejsza

niż mrok nocy. Policjant wydał okrzyk zaskoczenia, gdy jego hełm został zabrany przez niewidzialne ręce. Zachwiał się i zaczął wymachiwać rękoma, starając się odzyskać niedawno zabraną własność. Magnus uśmiechnął się do niego pocieszająco. - Głowa do góry – powiedział. – Można znaleźć wiele przyzwoitych nakryć głowy w prawie każdym sklepie na Bond Street. Mężczyzna zemdlał. Magnus rozważał zatrzymanie się by mu pomóc, ale to by oznaczało posiadanie miękkiego serca, a poza tym to nie było na tyle komiczne by porzucił chęć rozwikłania ekscytującej tajemnicy. Nocny Łowca potrafiący zamieniać się w cień? Magnus obrócił się i ruszył za podskakującym w powietrzu hełmem strażnika, który mknął przez ciemność. Biegli wzdłuż ulicy, Magnus i ciemność, do momenty gdy Tamiza zagrodziła im drogę. Czarownik usłyszał hałas przelewających się mas wody zanim ją zobaczył. Czarna woda zlewała się z mrokiem nocy. Tym co zobaczył były białe palce zaciskające się na brzegu hełmu policjanta, a następnie pojawiła się głowa Jamesa - ciemność została zastąpiona powoli pojawiającym się uśmiechem. Po chwili Magnus ujrzał całego Jamesa Herondale'a stojącego przed nim. Najwyraźniej chłopiec odziedziczył również coś po matce. Ojciec Tessy był upadłym aniołem, jednym z królów demonów. Migotliwe i złote oczy chłopca przypominały Magnusowi jego własne – oznaka piekielnej krwi krążącej w jego żyłach. James zauważył, że czarownik mu się przypatruje i mrugnął, a następnie wyrzucił kask w powietrze. Przez moment leciał jak jakiś dziwny ptak, wirując dookoła własnej osi w powietrzu, potem uderzył w taflę wody. Ciemność została zakłócona przez srebrny błysk. - Nocny Łowca znający magiczne sztuczki – zauważył Magnus. – Co za historia. Nephilim, który zaatakował Przyziemnego, a przecież jego zadaniem była ich ochrona - Clave byłoby tym zachwycone. - Prochem i cieniem jesteśmy, jak to mówią – powiedział James. – Oczywiście nie dodają „Niektórzy z nas zamieniają się okazjonalnie w cień, jeśli najdzie ich na to ochota”. Nikt nie przewidział, że coś takiego może się faktycznie stać. Powiedziano mi, że jestem dość nieprzewidywalny. - Czy mogę cię zapytać, kto rzucił ci wyzwanie byś ukradł kask policjantowi i dlaczego? - Głupie pytanie. Nigdy nie pytaj o ostatni zakład, Bane. – James poradził mu i sięgnął niedbale ręką w stronę pasa, gdzie miał przywieszony pistolet, a następnie wyciągnął go płynnym ruchem. – Powinieneś się raczej martwić o następny. - Nie ma żadnych szans – zaczął Magnus bez entuzjazmu – żebyś był raczej

miłym człowiekiem, który wierzy, iż jest przeklęty i udaje niemiłego, by oszczędzić ludziom z jego otoczenia okrutnego losu? Bo słyszałem, że to się czasem zdarza. James wydawał się tym rozbawiony. Uśmiechnął się, a jego czarne falujące loki wtapiały się w nocne niebo. Jego skóra i oczy rozbłysły i stały się tak odległe jak gwiazdy na niebie, a następnie jego ciało zaczęło blaknąć aż się rozmyło. Stał się niczym innym jak cieniem pośród cieni. Był jak irytujący kot z Cheshire - nie pozostało po nim nic oprócz błyszczącego uśmiechu. - Mój ojciec był przeklęty – powiedział James z ciemności. – A ja? Ja jestem potępiony. ► ◄ Londyński Instytut był dokładnie taki, jakim Magnus go zapamiętał – wysoki, biały i imponujący. Jego wieża była białą smugą na czarnym nocnym niebie. Instytuty Nocnych Łowców były budowane tak, by wytrzymać atak demonów i upływ czasu. Gdy drzwi się otworzyły Magnus ujrzał ogromny marmurowy hol i dwie klatki schodowe. Kobieta z kręconymi, wściekle rudymi włosami, którą Magnus był pewien, że powinien pamiętać - lecz niestety, nie był w stanie sobie przypomnieć - otworzyła drzwi. Na jej twarzy widać było odcisk poduszki. - Czego chcesz, czarowniku? – spytała. Magnus przesunął ciężar spoczywający w jego ramionach. Chłopiec był wysoki, a czarownik miał za sobą długą, nieprzespaną noc. Rozdrażnienie sprawiło, że jego ton zabrzmiał ostro, gdy powiedział: - Chcę byś poszła do Willa Herondale i powiedziała mu, że przyniosłem do domu jego dzieciaka. Oczy kobiety rozszerzyły się. Zagwizdała cicho i prędko zniknęła. Kilka chwil później Magnus zobaczył białą postać schodzącą cicho w dół jednej z klatek schodowych. Tessa była jak Instytut: w ogóle się nie zmieniła. Miała tą samą gładką, młodzieńczą twarz, którą miała dwadzieścia pięć lat temu. Magnus stwierdził, że musiała przestać się starzeć nie więcej niż trzy bądź cztery lata od momentu, gdy ją ostatnio widział. Jej brązowe włosy był zaplecione w długi warkocz przerzucony przez ramię. W jednej dłoni trzymała czarodziejskie światło, a w drugiej jaśniejącą kulę. - Widzę, że brałaś kilka lekcji magii, czyż nie, Tesso? – zapytał czarownik. - Magnus! – rzuciła Tessa, a na jej poważnej twarzy zakwitł radosny uśmiech, który wywołał dreszcz u czarownika. – Ale oni powiedzieli… O nie. Och, gdzie znalazłeś Jamiego?

Dotarła do podnóża schodów i podeszła do Magnusa. Roztargnionym, przepełnionym miłością gestem pogłaskała mokrą głowę chłopca. Po tym geście Magnus poznał jak się zmieniła - rozpoznał silnie zakorzeniony instynkt macierzyński, miłość do kogoś kogo stworzyła i o kogo się troszczy. Żaden inny czarownik nigdy nie będzie w stanie posiadać dziecka w którego żyłach płynie jego krew. Tylko Tessa mogła tego doświadczyć. Magnus odwrócił wzrok od Tessy, gdy usłyszał kroki na schodach. Wspomnienia o Willu – chłopcu było wciąż świeże, że Magnus doznał coś na kształt szoku widząc go teraz we własnej osobie, starszego, szerszego w ramionach, lecz wciąż z tymi potarganymi czarnymi włosami i śmiejącymi się niebieskimi oczami. Wyglądał tak przystojnie jak zawsze – może nawet bardziej, bo wydawał się szczęśliwszy. Na jego twarzy widać było więcej zmarszczek wywołanych śmiechem, niż starością. Magnus spostrzegł, że się uśmiecha. Zdał sobie sprawę, że to, co mówił Will było prawdą. Byli przyjaciółmi. Oznaki rozpoznania pojawiły się na twarzy Willa, a wraz z nim radość, która natychmiast zniknęła i została zastąpiona przez niepokój, gdy zauważył co Magnus trzymał na rękach. - Magnus – zaczął Will – co do diabła stało się z Jamesem? - Co się z nim stało? – Magnus zapytał zadumany. – Pozwól mi pomyśleć... Ukradł rower i jechał nim, nie używając ani przez chwilę rąk, przez Trafalgar Square. Próbował wspiąć się na Kolumnę Nelsona i z nim walczyć. Potem zgubiłem go na chwile, a gdy udało mi się go dogonić, wędrował w Hyde Parku, dobrnął do Jeziora Serpentine, rozłożył ręce i zaczął krzyczeć: „Kaczki, przyjmijcie mnie jako waszego króla!” - Dobry Boże – stwierdził Will. – Musiał być niesamowicie pijany. Tesso, nie mogę znieść tego dłużej. On podejmuje okropne ryzyko robiąc to wszystko i w dodatku łamie większość naszych zasad. Jeśli nadal będzie eksponował się w całym Londynie zostanie wezwany do Idrisu i będzie trzymany z daleka od Przyziemnych. Czy on nie zdaje sobie z tego sprawy? Magnus wzruszył ramionami. - On również zalecał się do zaskoczonej podstarzałej sprzedawczyni kwiatów, a ich rozmowa dotyczyła wilczarza irlandzkiego3 . Zabrał również kapelusz z mieszkania do którego się włamał razem ze mną. Dodam również, że nie wierzę w jego zachwyt moją osobą, choć jestem olśniewający, muszę być szczery. Powiedział mi, że jestem niesamowitą, iskrzącą damą. Potem nagle upadł, naturalnie na drodze nadjeżdżającego pociągu z Dover i zdecydowałem, że nadszedł czas by zabrać go do rodzinnego domu. Chyba, że miałem zabrać go do sierocińca, co oczywiście w pełni bym zrozumiał. Will pokręcił głową, a jego oczy pociemniały. 3 Rasa psa zaliczana do grupy chartów, wyhodowana w Irlandii. (przyp. Candy )

- Bridget – krzyknął, a Magnus przypomniał sobie, że tak nazywała się ta pokojówka. – Poślij po Cichych Braci – dokończył. - Masz na myśli poślij po Jema – powiedziała Tessa, a jej głos był cichszy. Ona i Will obrzucili się nawzajem spojrzeniami, które Magnus mógł określić jedynie jako małżeńskie spojrzenia, spojrzenie dwóch ludzi którzy całkowicie się rozumieli i nawzajem kochali. To trochę przyprawiało o mdłości. Odchrząknął. - Jest wciąż Cichym Bratem, prawda? Will posłał Magnusowi miażdżące spojrzenie. - To wydaję się być permanentnym stanem. Podaj mi proszę mojego syna. Magnus pozwolił Willowi wyjąć Jamesa ze swoich ramion, które od razu stały się lżejsze, lecz bardziej wilgotne, a następnie podążył za Tessą i Willem w górę schodów. Wnętrze Instytutu zostało przemeblowane. W ciemnym gabinecie Charlotte stało teraz kilka wygodnych sof, a ściany pokryte były warstwą jasnego adamaszku. Wysokie regały wypełnione były książkami, a na grzbietach tomów widać było zagięcia. Magnus był pewny, że na stronach znajduje się wiele odcisków palców. Wyglądało na to, że oboje, Tessa i Will, są nadal pełnymi zapału czytelnikami. William położył Jamesa na jednej z kanap. Tessa pospieszyła się by znaleźć koc. Gdy Magnus odwrócił się w stronę drzwi poczuł, że jego ręka znajduje się w uścisku Willa. - To było bardzo miłe z twojej strony, że przyprowadziłeś Jamiego do domu – powiedział Will. – Zawsze byłeś dla mnie dobry. Byłem trochę więcej niż chłopcem, a nie okazałem swojej wdzięczności i uprzejmości tak jak powinienem był. - Byłeś wystarczająco wdzięczny – stwierdził Magnus. – I jak widzę, że wyrosłeś na lepsze. Poza tym nie jesteś łysy i nie obrosłeś tłuszczem. To całe rzucanie się do walki ze złem, jest przynajmniej o tyle przydatne, że utrzymuję się porządną figurę w średnim wieku. Will roześmiał się. - Ciebie też dobrze widzieć. – Zawahał się. – Co do Jamiego… Magnus zesztywniał. Nie chciał zbytnio stresować Willa i Tessy. Nie powiedział im o tym, że James wpadł do Jeziora Serpentine i nie podjął żadnego wysiłku by się stamtąd wydostać. Nie chciał, by wyciągnięto go z czarnych głębin wody: walczył z Magnusem, gdy ten go wyciągał, następnie położył się na wilgotnej ziemi u brzeg jeziora i schował twarz w dłoniach. Przez chwile Magnus myślał, że płacze, lecz gdy pochylił się by sprawdzić co z chłopcem odkrył że był ledwo przytomny. Z zamkniętymi, okrutnymi, złotymi oczyma przypominał on zagubionego chłopca, którym kiedyś był Will. Magnus dotknął jego wilgotnych włosów i powiedział – James – tak łagodnym głosem na jaki było go stać.

Blade ręce chłopca były rozłożone na ciemnej ziemi. Blask pierścienia rodziny Herondale świecił na jego skórze, a krawędź jakiegoś metalowego przedmiotu ukrytego w rękawie odbijała światło księżyca. Jego oczy były zamknięte, ciemne rzęsy rzucały długie, półokrągłe cienie na jego kości policzkowe. Błyszczące na końcówkach rzęs krople wody sprawiły, że wyglądał nieszczęśliwie. - Grace – szepnął James przez sen i umilkł. Magnus nie był zły: wiele razy sam prosił o łaskę. Pochylił się i wziął chłopca na ręce, a jego głowa opadła na ramię Magnusa. Podczas snu James wyglądał tak spokojnie, niewinnie i całkowicie ludzko. - To do niego niepodobnie – powiedział Will, gdy Tessa nakryła kocem chłopca i otuliła go mocno. Magnus uniósł brew. - On jest twoim synem… - Co masz przez to na myśli? – zapytał Will, a przez moment Magnus spostrzegł błysk w jego oczach i ujrzał stojącego w jego gabinecie chłopca, o zaniedbanych czarnych włosach i jaskrawych niebieskich oczach, wściekłego na cały świat, a jeszcze bardziej na samego siebie. - To do niego niepodobne – zgodziła się Tessa. – Zawsze był tak spokojny i pilny. Lucie była tą porywczą, lecz oboje są dziećmi o dobrym sercu. Podczas przyjęć Jamiego można było najczęściej znaleźć skulonego w kącie z książką od łaciny, lub śmiejącego się z żartów swojego parabatai. On zawsze trzymał siebie i Mathewa z dala od kłopotów. Był jedyną osobą, która była w stanie skłonić tego leniwego chłopaka do nauki – powiedziała z lekkim uśmiechem na ustach, który świadczył o tym, że lubiła parabatai syna niezależnie od jego wad. – Teraz całymi godzinami nie ma go w domu, robi najbardziej haniebne rzeczy i nie słucha żadnych argumentów. Nie słucha nikogo. Rozumiem co miałeś na myśli mówiąc o Willu, ale on był samotny i nieszczęśliwy, gdy zachowywał się źle. James był otaczany miłością przez całe swoje życie. - Zostałem zdradzony! – mruknął Will. – Okrutnie oczerniony przez mojego przyjaciela, a teraz przez moją własną ukochaną żonę, wzgardzony, moje imię zostało splamione… - Wiedzę, że wciąż lubisz dramatyzować – zauważył Magnus. – Tak jak wciąż jesteś przystojny. Oboje dorośli. Żadne z nich nie wyglądało na zaskoczone. Tessa uniosła brwi, a Magnus dostrzegł w tym geście coś z jej syna. Oboje mieli te same wyraziste, zaokrąglone brwi, nadające ich twarzom wyraz zarówno podejrzliwości jak i rozbawienia, choć u Jamesa rozbawienie mieszało się ze zgorzknieniem. - Przestań flirtować z moim mężem – powiedziała Tessa. - Nie powinienem był – stwierdził Magnus. – Ale przestanę na chwilę, by dowiedzieć się co u was nowego. Nie miałem od was żadnych wieści odkąd na świat

przyszło dziecko, a z tego co wiem i ono, i matka czuło się wtedy wyśmienicie. Will wyglądał na zaskoczonego. - Ale przecież wysłaliśmy ci kilka listów poprzez Morgensternów którzy wybrali się by odwiedzić Whitelaws'ów w Instytucie w Nowym Jorku. To ty na nie nie odpowiedziałeś. - Ach. – In sam nie był nawet odrobinę zaskoczony. To było typowe zachowanie Nocnych Łowców. – Morgersten'owie musieli zapomnieć je dostarczyć. Co za zaniedbanie. Tessa, jak zauważył, też nie wyglądała na zaskoczoną. Była jednocześnie czarownikiem i Nocnym Łowcą, lecz żadnym do końca. Nocni Łowcy wierzyli, że ich krew jest dominująca, lecz Magnus wiedział, że wiele Nephilim mogło być niemiłym w stosunku do kobiety, która mogła uprawiać magie i się nie starzała. Wątpił by któreś z nich odważyło się być niemiłym w stosunku do Willa. - Następnym razem będziemy bardziej ostrożni z tym komu powierzamy naszą pocztę – powiedziała Tessa zdecydowanie. – Zbyt długo nie utrzymywaliśmy kontaktu. Jakie to szczęście zarówno dla nas i dla Jamiego, że jesteś w Londynie. Co cię tutaj sprowadza? Interesy czy przyjemności? - Chciałbym żeby to był przyjemny interes – wyznał Magnus. – Ale niestety nie jest. Jest bardzo nudny. Nocny Łowca, którego myślę, że znacie - Tatiana Blackthorn, kiedyś miała na nazwisko Lightwood, prawda? - Magnus obrócił się w stronę Willa. – Twoja siostra Cecily wyszła za jej brata. Gilberta. Gastona. Mam zadziwiająco kiepską pamięć jeśli chodzi o Lightwoodów. - Błagałem Cecily, by nie rzucała się prosto do gniazda Lightwormów4 – mruknął William. - Will! – upomniała go Tessa. – Cecily i Gabriel są razem bardzo szczęśliwi. William opadł dramatycznie na fotel, dotykając nadgarstka swojego syna - delikatnie jak gdyby gładził grzbiet jednego ze swoich woluminów. - Musisz przynajmniej przyznać, Tess, że Tatiana jest tak szalona jak mysz zamknięta w czajniku. Nie chce rozmawiać z żadnym z nas włączając w to swoich braci, bo twierdzi że maczaliśmy palce w śmierci jej ojca. Tak naprawdę twierdzi, że bezlitośnie go zabiliśmy. Każdy stara się zwrócić jej uwagę na to, że w trakcie bezlitosnego zabicia jej ojca był on gigantycznym robakiem, który pożarł jej męża, a następnie przeczyścił sobie gardło jej sługą. A ona domaga się własności rezydencji Benedicta i dąsa się nie odzywając do nas. - Straciła tak wiele. Swoje dziecko – powiedziała Tessa i zmartwiona pogłaskała Jamesa po głowie. Will spojrzał na syna i zamilkł. - Pani Blackthorn specjalnie przybyła z Idrisu do swojej rodzinnej posiadłości w Anglii. Powinienem był ją odwiedzić, bo wysłała mi wiadomość jednym ze 4 Will, Will, Will powtarzasz się, może to przez ten wiek XD Oczywiście chodzi o grę słów eng worm – robak Benedict Lightwood zamienił się w robaka. (przyp. Candy )

zwykłych kanałów Podziemnych i obiecała niebotyczną sumę za rzucenie kilku zaklęć zwiększających atrakcyjność jej podopiecznej – powiedział Magnus, starając się zachować lekki ton. – Rozumiem, że chce wydać ją za mąż. Tatiana nie była pierwszym Nocnym Łowcą, który za pomocą magii czarowników chciał uczynić swoje życie łatwiejszym i przyjemniejszym. Była jednak Nephilim oferującym najlepszą cenę. - Doprawdy? – spytał Will. – Ta biedna dziewczyna musi wyglądać jak ropucha w masce. Tessa roześmiała się, a następnie stłumiła chichot ręką. William uśmiechnął się - jak zawsze zadowolony z siebie gdy udało mu się rozbawić Tessę. - Przypuszczam, że nie powinienem był oczerniać niczyich dzieci odkąd mój syn traci rozum. Wiecie, on strzela do różnych rzeczy. Zrobił całkiem niezłe widowisko w trakcie Ascot Derby Day5 kiedy zauważył, że pewna nieszczęśliwa kobieta miała, jego zdaniem, zbyt dużo woskowych owoców na swoim kapeluszu. - Wiem, że strzela do różnych rzeczy – powiedział taktownie Magnus. Will westchnął. - Aniele, daj mi cierpliwość, żebym go nie udusił i mądrość, bym wbił mu trochę rozsądku do jego zakutego łba. - Zastanawiałem się właśnie skąd te cechy się u ciebie wzięły – wyznał Magnus uszczypliwie. - To nie to samo – stwierdziła Tessa. – Gdy Will był w wieku Jamiego starał się odsunąć od siebie każdego kto go kochał. James jest kochany jak każdy z nas, przez Luce, swojego parabatai. On chce zniszczyć samego siebie. - A w dodatku nie ma żadnego powodu – powiedział Will uderzając o podłokietnik fotelu zaciśniętą pięścią. – Znam swojego syna i wiem, że nie zachowywałby się w ten sposób gdyby nie miał wyboru. Jeśli nie starałby się osiągnąć jakiegoś celu, lub ukarać się za coś co według siebie zrobił źle… Wzywaliście mnie? Jestem. Magnus podniósł wzrok i zobaczył Brata Zachariasza stojącego w drzwiach. Miał smukłą sylwetkę, a kaptur jego szaty był odrzucony na plecy odsłaniając twarz. Cisi Braci rzadko je pokazywali, wiedząc jak Nocni Łowcy zareagowaliby na ich blizny. To, że Jem pokazał Willowi i Tessie swoją twarz, świadczyło o jego zaufaniu. Jem był ciągle sobą - tak jak Tessa nie starzał się. Cisi Bracia nie byli nieśmiertelni, ale starzeli się bardzo powoli. Runy, które dawały im taką wiedzę, jak również pozwalały im się mentalnie komunikować, spowalniały starzenie się ciała, zmieniając Braci w żywe posągi. Ręce Jema były długie i blade, pod mankietami szat, lecz wciąż - po tylu latach - wyglądały jak ręce muzyka. Jego twarz wyglądała 5 Derby - to nazwa płaskiej gonitwy 3-letnich koni pełnej krwi angielskiej. Chodzi o derby które odbyły się w angielskiej wsi Ascot, znanej z odbywających się tam wyścigów konnych od 1711 r. ( przyp. Candy )

jak wykuta z marmuru, a oczy zdawały się być migoczącymi półksiężycami. Ciemne runy Braci odznaczały się na jego wysokich kościach policzkowych. Jego włosy falowały wokół głowy - ciemność kontrastowała ze srebrem. Magnus poczuł wieki smutek, gdy go zobaczył. Rzeczą ludzką było starzec się i umieranie, a Jem znajdował się teraz poza ludzkością, poza światłem, które płonęło tak jasno, i tak krótko. Było zimno z daleka od tego płomienia i światła. Nikt oprócz Magnusa nie miał większego powodu by czuć to zimno. Zauważywszy czarownika pochylił głowę. Magnus Bane. Nie wiedziałem, że tutaj będziesz. - Ja… – zaczął Magnus, ale Will był już na nogach, krocząc przez pokój do Jema. Wręcz rozpromienił się, gdy tylko zobaczył swojego dawnego parabatai. Uwaga Jema przeniosła się z Magnusa na Willa i tam pozostała. Ci dwaj chłopcy byli tak różni - nawet dawniej, gdy razem mieszkali w Instytucie. Dla Magnusa dziwne widzieć było te wszystkie ludzkie zmiany w Willu, odkąd został oddzielony od Jema. Jak bardzo dziwne musiało to dla nich być, nieposiadanie możliwości pójścia tam, gdzie ten drugi podąża. A jednak. Było między nimi coś co zawsze przypominało Magnusowi starą legendę, którą kiedyś usłyszał, legendę o czerwonej nici przeznaczenia. Niewidoczna jasnoczerwona nić wiązała niektórych ludzi i niezależnie od tego jak została zawiązana, nie dało się jej przerwać6 . Cisi Braci poruszali się w sposób, w który poruszałby się posąg - gdyby mógł. Jem to robił, i gdy tylko Will się zbliżył, zrobił krok w stronę swojego dawnego parabatai. Ten gest był szybki, ochoczy i ludzki, jakby bycie otoczonym przez ludzi, których kochał, sprawiło, że poczuł jakby jego ciało ponownie było zrobione z krwi i kości. - Jesteś tutaj – powiedział Will, a w jego słowach dało się wyczuć radość. Teraz Jem był razem z nim i wszystko było w porządku ze światem. - Wiedziałam, że przyjdziesz – dodała Tessa, stojąca u boku swojego syna. Ruszyła w kierunku męża i Jema. Magnus zobaczył błysk, który pojawił się na twarzy Brata Zachariasza na dźwięk jej głosu, a runy i bladość nie miały już znaczenia. Był znowu przez chwilę chłopcem, a jego życie dopiero się rozpoczynało - jego serce było przepełnione nadzieją i miłością. Jak bardzo kochali się nawzajem, cała trójka, jak bardzo cierpieli dla siebie nawzajem i jaką wielką radość sprawiało im przebywanie w tym samym pokoju. Magnus kochał wcześniej, wiele razy, ale nigdy nie czuł uczucia spokoju związanego z przebywaniem w czyimś towarzystwie, które aż promieniowało od 6 Poszperałam i znalazłam, jakby ktoś był ciekawy, to Magnus ma na myśli chińską legendę, która mówi o tym że bogowie wiążą ludzi sobie przeznaczonych, czerwoną nitką za kostki, w wersji japońskiej małe palce u stóp. I stąd się wzięło chińskie przysłowie : ''Niewidzialna czerwona nić łączy tych, których przeznaczeniem było się spotkać, niezależnie od czasu, miejsca czy okoliczności. Ta nić może się rozciągać lub splątać, ale nigdy się nie przerwie.” ( przyp. Candy )

całej trójki. Czasami pragnął spokoju, tak jak człowiek wędrujący wieki na pustyni i niewidzący wody - musiał żyć z samym pragnieniem. Stali razem jakby zawiązani w ciasny węzeł. Magnus wiedział, że teraz nic nie istniało na świecie - tylko ich troje. Spojrzał na sofę, na której leżał James Herondale i odkrył, że chłopak się obudził, a jego złote oczy były jak płomienie uczące świece jak płonąć jasno. Chłopak był młody, miał całe życie przed sobą, lecz na jego twarzy nie było widać ani krzty radości lub nadziei. James wyglądał samotnie, chociaż w pomieszczeniu były osoby, które kochały go nad życie. W jego wyrazie twarzy była pustka i desperacja. Starał się oprzeć się na łokciu, lecz nie dał rady i opadł z powrotem na poduszki, jakby jego głowa była zbyt ciężka by ją udźwignąć. Tessa, Will i Jem szeptali coś miedzy sobą. Ręka Williama spoczywała na ramieniu Jamesa. Magnus nigdy nie widział by ktoś tak dotykał Cichego Brata - z przyjaźnią. Poczuł ukłucie, którego odzwierciedlenie widział w twarzy chłopca leżącego na sofie. Opierając się gwałtownemu impulsowi, Magnus przeszedł przez pokój i ukląkł obok sofy, tuż przy synu Willa, który patrzył na niego zmęczonymi, złotymi oczami. - Widzisz ich – powiedział James. – Sposób, w który nawzajem się kochają. Kiedyś myślałem, że wszyscy kochają w ten sposób. Baśniowy sposób. Myślałem, że miłość jest darem, jak i łaskawością i dobrem. - A teraz? – spytał Magnus. Chłopak obrócił głowę. Czarownik wpatrywał się teraz w szopę jego czarnych kręconych włosów - tak bardzo podobnych do jego ojca - i w krawędź runy parabatai, która wystawała spod kołnierzyka. Musiała zostać umieszczona na plecach, pomyślał Magnus, na łopatce - tam gdzie wyrastają skrzydła anioła. - James – szepnął pośpiesznie Magnus. – Gdy twój ojciec miał sekret i wiedział, że nie mógł go powierzyć żadnej istocie na tym świecie, wyjawił go mnie. Widzę, że coś cię gryzie, coś co trzymasz w ukryciu. Jeśli jest cokolwiek co chciałbyś mi powiedzieć, teraz lub kiedy indziej, mogę ci obiecać, że dochowam tajemnicy i pomogę ci, jeśli będę w stanie. James przeniósł wzrok na Magnusa. Czarownik miał wrażenie, że wyraz jego twarzy zmiękł, jakby zdał sobie sprawę, iż to co go dręczy i tak go dopadnie. - Nie jestem taki jak mój ojciec – wyznał. – Nie należy nadawać mojemu cierpieniu szlachetnych pobudek. Cierpię dla samego siebie, nikogo innego. - Ale dlaczego cierpisz? – zapytał Magnus z frustracją. – Twoja matka miała rację, kiedy mówiła, że jesteś kochany przez całe swoje życie. Jeśli po prostu pozwoliłbyś mi sobie pomóc… Wyraz twarzy chłopca na powrót skamieniał. Odwrócił twarz od Magnusa i zamknął oczy, a światło padło na końcówki jego rzęs. - Dałem słowo, że nigdy nikomu o tym nie powiem – wyznał. – I nie ma

nikogo kto mógłby mi pomóc. - James – powiedział Magnus, zdziwiony desperacją, którą było słychać w tonie chłopca. Zaniepokojony głos czarownika zwrócił uwagę pozostałych osób w pokoju. Tessa i Will oderwali wzrok od Jamesa i spojrzeli na swojego syna, który nosił imię Jema i jak jeden mąż - ramię w ramię - podeszli do miejsca gdzie leżał. Brat Zachariasz stanął za oparciem sofy i dotknął swoimi długimi palcami muzyka włosów chłopca. - Cześć, wujku i Bracie Zachariaszu – powiedział James bez otwierania oczu. – Powiedziałbym, że jest mi przykro przeszkadzając ci, ale myślę że jest to najbardziej ekscytujące wydarzenie, które przeżyłeś w ciągu całego roku. W Mieście Kości nie ma zbyt wielu rozrywek, prawda? - James! – krzyknął Will. – Nie odzywaj się do Jema w taki sposób. Tak jakbym nie był przyzwyczajony do źle zachowujących się Herondale'ów, powiedział Brat Zachariasz w sposób, w który Jem zawsze starał się wprowadzić spokój pomiędzy Willa a resztę świata. - Myślę, że różnica polega na tym, iż ojciec zawsze przejmował się tym co o nim sądzisz – powiedział James. – Ja nie. Ale nie bierz tego do siebie, wujku Jemie. Nie obchodzi mnie co ktokolwiek o mnie myśli. A jednak zaczął się obnosić ze sobą, tak jak Will kiedyś to robił, a Magnus był pewien, że to było celowe. Musi go obchodzić co ktoś o nim myśli. Musi to wszystko robić w jakimś celu. Pytanie tylko, w jakim? Magnus zastanawiał się nad tym. - James, to do ciebie niepodobne – stwierdziła zmartwiona Tessa. – Zawsze troszczyłeś się o siebie i innych. Zawsze byłeś miły. Co cię trapi? - Nic mnie nie trapi. Prawdopodobnie po prostu zrozumiałem, że wcześniej byłem raczej nudny. Czyż nie jestem nudny? Cała ta nauka i łacina – wzdrygnął się. – Okropieństwo. Nie ma nic nudnego w trosce i otwartym, kochającym sercu, powiedział Jem. - Tak mówicie wy – odpowiedział James. – I nietrudno dostrzec dlaczego. Cała wasza trója aż buzuje miłością do siebie nawzajem, niektórzy bardziej niż inni. I miło z waszej strony, że tak się mną interesujecie. – Wziął głęboki oddech, a potem uśmiechnął się, lecz był to smutny uśmiech. – Ale nie chciałbym was kłopotać. Tessa i Will wymienili zrozpaczone spojrzenia. Pokój był przepełniony obawą i troską rodzicielską. Magnus poczuł się przytłoczony nadmiarem człowieczeństwa. - Cóż – oznajmił. – Jakkolwiek pouczający, i momentami wilgotny by nie był ten wieczór, nie chcę wtrącać się w rodzinne spotkanie, a już na pewno nie chcę doświadczać rodzinnego dramatu, które w przypadku Nocnych Łowców są bardzo rozległe. Muszę podążać swoją droga. - Ale możesz się tu zatrzymać – zaoferowała Tessa. – Być naszym gościem.

Bylibyśmy zaszczyceni gdybyś został. - Czarownik w świętych komnatach Londyńskiego Instytutu? – Magnus wzdrygnął się. – Tylko pomyśl. Tessa posłała mu ostre spojrzenie. - Magnus… - Poza tym mam spotkanie. Takie, na które nie powinienem się spóźnić. Will spojrzał na niego z dezaprobatą. - O tej porze w nocy? - Mam specyficzny zawód, z którym wiążą się specyficzne godziny pracy – powiedział Magnus. – Przypominam, że sam udałeś się do mnie po pomoc kilka razy o dość późnych godzinach w nocy. – Czarownik pochylił głowę. – Tessa, Will, Jem, dobranoc. Tessa pojawiała się u jego boku. - Odprowadzę cię. - Dobranoc, kimkolwiek jesteś – mruknął James sennie, przymykając oczy. - Nie mogę sobie przypomnieć twojego imienia. - Nie przejmuj się nim – powiedziała Tessa półgłosem, gdy podążali w kierunku wyjścia. Zatrzymała się w drzwiach i obejrzała przez ramie patrząc na swojego syna i dwóch towarzyszących mu mężczyzn. Will i Jem stali ramię w ramię. Nie dało się przy tym nie zauważyć szczupłej budowy Jema, świadczącej o tym, że nie starzał się tak jak Will. Mimo to w głosie Williama było słychać zapał małego chłopca, gdy odpowiedział na zadane mu przez Jema pytanie, którego nie słyszał Magnus: - Oczywiście, że możesz zagrać zanim odejdziesz. Są w pokoju muzycznym, tak jak zawsze, trzymane tam dla ciebie. - Jego skrzypce – mruknął Magnus. – Nie wiedziałem, że Cichych Braci obchodzi muzyka. Tessa westchnęła cicho i wyszła na korytarz, a czarownik razem z nią. - Will nie widzi Cichego Brata, gdy patrzy na Jamesa – powiedziała. – Widzi tylko Jema. - Czy to jest trudne? – spytał. - Czy co jest trudne? - Dzielenie serca twojego męża z kimś innym. - Jeśli byłoby to trudne, to nie byłoby to serce Willa – powiedziała Tessa. – On wie, że również dzieli moje serce z Jemem. Nie mam innego wyjścia i on również. To było takie skomplikowane, ale jednocześnie właściwe. Magnus chciał się zapytać Tessy, czy myślała o tym i bała się tego, co się stanie gdy Will odejdzie, gdy

ich więź zostanie przerwana, ale nie zrobił tego. Prawdopodobnie minie wiele szczęśliwych lat do pierwszej śmierci Tessy, wiele lat zanim ona całkowicie zrozumie ciężar bycia nieśmiertelnym i kochania osób, które takie niebyły. - Bardzo pięknie – powiedział zamiast tego. – Cóż, życzę wam wszystkiego najlepszego z waszym małym diabłem wcielonym. - Zobaczymy się jeszcze, oczywiście zanim wyjedziesz z Londynu – oznajmiła tonem nieznoszącym sprzeciwu, który miała jeszcze jako mała dziewczynka. - W rzeczy samej – powiedział i zawahał się. – I, Tessa, jeśli kiedykolwiek będziesz mnie potrzebować - mam nadzieję, że za wiele szczęśliwych lat - wyślij mi wiadomość, a jak zostanę z tobą. Oboje wiedzieli co miał na myśli. - Zrobię to – powiedziała i podała mu rękę. Była miękka i delikatna, a jej uścisk był zaskakująco silny. - Uwierz mi, moja damo – zaczął lekko Magnus i ukłonił się – wezwij mnie, a przybędę! Gdy Czarownik obrócił się, by odejść od kościoła, usłyszał docierający do niego dźwięk skrzypiec, przywiany na gęstych londyńskich chmurach. Przypomniał sobie inną noc - noc śniegu i duchów, i Bożonarodzeniowej muzyki - i Willa stojącego na schodach Instytutu i patrzącego jak Magnus odchodzi. Teraz to Tessa stała na schodach - z ręka uniesioną w geście pożegnania - i patrzyła jak przechodzi przez bramę z wyrytą na niej złowieszczą wiadomością: Prochem i cieniem jesteśmy. Obejrzał się znowu i zobaczył bladą postać stojącą na progu Instytutu. Tak, pomyślał Magnus, prawdopodobnie myliłem się opuszczając Londyn. ► ◄ To nie był pierwszy raz kiedy Magnus pokonywał drogę z Londynu do Chiswick, by odwiedzić dom Lightwoodów. Dom Benedicta Lightwooda zawsze stał otworem dla Podziemnych, którzy byli otwarci na ideę dobrze spędzonego czasu. Był to wielki dwór, wykonany przeważnie z białego kamienia, przyozdobiony greckimi rzeźbami i większą ilością kolumn, niż był w stanie zliczyć. Lightwoodowie byli dumni i ostentacyjni, a ich dom wykonany w całej swojej neoklasycznej chwale odzwierciedlał to. Magnus wiedział, co się stało z tą całą dumą. Głowa rodziny, Benedict Lightwood, od zadawania się z demonami zaraził się chorobą, która zamieniła go w morderczego potwora, a jego właśni synowie przy pomocy kilku innych Nocnych Łowców byli zmuszeni go zabić. Ich dwór został przejęty przez Clave w ramach kary, ich pieniądze zabrane, a rodzina stała się pośmiewiskiem, synonimem grzechu i zdrady - wszystkiego w co Nocni Łowcy wierzyli.

Magnus miał mało czasu dla zadufanych w sobie i aroganckich Nocnych Łowców i zwykle czerpał przyjemność z oglądania ich ciał nadzianych na kołek, ale nawet on nigdy nie widział rodziny upadającej tak szybko. Gabriel i Gideon, dwaj synowie Benedicta, zdołali odzyskać splamiony honor przez dobre zachowanie i wejście w łaski konsula – Charlotte Branwell. Ich siostra była zupełnie inna. Jak udało jej się odzyskać dom? Tego Magnus nie wiedział. Jest tak szalona jak mysz zamknięta w czajniczku, jak określił ją Will, a znając skompromitowaną pozycje rodziny, spodziewał się że posiadłość nie będzie wyglądać tak jak za czasów Benedicta. Niewątpliwie to miejsce było teraz nędzne, z czasem pokryło się kurzem, tylko kilku sług zostało by je sprzątać i pilnować… Wynajęty przez Magnusa powóz zatrzymał się. - To miejsce wygląda na opuszczone – powiedział przewoźnik i rzucił wątpliwe spojrzenie na zamkniętą na głucho, zardzewiałą i porośniętą winoroślami bramę. - Albo nawiedzone – zasugerował Magnus jasno. - Cóż, nie mogę dostać się do środka. Tej bramy nie da się otworzyć – powiedział kierowca szorstko. – Będziesz musiał wysiąść i iść pieszo, jeśli jesteś zdeterminowany. Magnus był. Jego ciekawość została poruszona. Podszedł do bramy jak kot, gotów ją przeskoczyć jeśli byłoby to koniecznie. Szczypta magii i zaklęcie otwierające, a brama stała otworem przy akompaniamencie odrywających się płatów zardzewiałego metalu. Magnus wpatrywał się w ciemny zarośnięty podjazd prowadzący do upiornego dworku błyszczącego się jak nagrobek w pełni księżyca. Magnus zamknął bramę, gdy przez nią przeszedł i zaczął się wsłuchiwać w odgłosy nocnych ptaków siedzących na drzewach nad jego głową i szelest liści poruszanych przez nocny wiatr. Las czarnych splotów był tym co pozostało ze słynnych ogrodów Lightwoodów. Te ogrody były naprawdę piękne. Magnus przypomniał sobie, że kiedyś podsłuchał Benedicta jak był pijany i opowiadał o tym, że sprawiały one jego zmarłej żonie wielką radość. Teraz wysokie żywopłoty z włoskiego ogrodu tworzyły poskręcany labirynt, z którego nie było ucieczki. Właśnie w tym ogrodzie zabito potwora, którym stał się Benedict Lightwood. Magnus pamiętał przesłuchanie i czarną krew sączącą się z żył potwora i wsiąkającą w ziemie, w niepowstrzymanej, ciemnej powodzi. Magnus poczuł drapanie na ręce, spojrzał w dół i ujrzał krzak róży, który przetrwał, lecz rozrósł się dziko. Rozpoznanie rośliny zajęło mu chwilę, bo choć

kwiat był znajomy, to kolor nie. Te róże były tak czarne jak krew martwego węża. Wyrwał jedną. Kwiat rozsypał mu się w dłoni, jakby był zrobiony z popiołu, jakby był już martwy. Magnus ruszył w kierunku domu. Uszkodzenia, które dotknęły róż, nie oszczędziły domu. Tam gdzie kiedyś znajdowały się gładkie, białe fasady, widoczne były teraz szare ściany ponaznaczane biegiem lat i pokryte paskami czarnego brudu lub zielonej pleśni. Błyszczące filary były pozarastane obumierającymi winoroślami, a balkony, które Magnus pamiętał jako okrągłe alabastrowe puchary, były teraz wypełnione cierniowymi węzłami i szczątkami z minionych lat. Kołatka miała dawniej kształt złotej głowy lwa trzymającego w paszczy pierścień. Teraz pierścień leżał zgniły na schodach, a szara paszcza lwa wisiał otwarta i pusta w głodnym grymasie. Magnus zapukał energicznie do drzwi. Usłyszał echo dochodzące z wnętrza, jak gdyby budynek był starym zapieczętowanym grobowcem, a każdy rozlegający się tam dźwięk zakłócałby spokój zmarłego. Przekonanie, że wszyscy w środku są martwi, było tak pewne, iż szokiem było dla niego, gdy drzwi otworzyła kobieta, która go tu wezwała. To było, oczywiście, trochę dziwne dla damy by otwierać swoje własne drzwi wejściowe, ale po wyglądzie posiadłości Magnus stwierdził, że cala służba musiała zostać oddelegowana dekadę temu. Magnus miał dość wyblakłe wspomnienia dotyczące Tatiany Lightwood, widział ją podczas jednego z przyjęć jej ojca: przebłysk przeciętnej dziewczyny o zielonych oczach, chowającej się za pośpiesznie zamykanymi drzwiami. Nawet po zobaczeniu domu i terenu nie był przygotowany na Tatianę Blackthorn. Jej oczy wciąż były bardzo zielone. Jej srogie usta były ponaznaczane liniami gorzkiego rozczarowania i ciężkiego bólu. Wyglądała na kobietę będącą w wieku sześćdziesięciu lat, a nie po czterdziestce. Miała na sobie sukienkę uszytą kilka dekad temu, wisiała ona na jej wynędzniałych ramionach i falowała wokół ciała jak całun. Tkanina pokryta była ciemnobrązowymi plamami, fragmenty sukienki miały biały kolor, a część fuksji. Magnus pomyślał, że to musiał być jej naturalny kolor - fuksja. Powinna wyglądać śmiesznie. Miała na sobie głupi różowy strój, jak zamężna młoda kobieta, ktoś kto był prawie dziewczynką, zakochaną w swoim mężu, udającą się z wizytą do taty.

Nie wyglądała śmiesznie. Jej surowa twarz zabraniała litości. Ona, podobnie jak jej dom, powoli popadał w ruinę. - Bane – powiedziała Tatiana i przytrzymała mu drzwi, akurat na tyle, by mógł przez nie przejść. Nie rzekła ani słowa na powitanie. Zamknęła drzwi za Magnusem, a dźwięk przez nie wydany był tak ostateczny, że kojarzył się z zamykaniem grobu. Magnus zatrzymał się w holu, czekając na kobietę idącą za nim, gdy usłyszał dobiegające znad jego głowy odgłosy kroków, oznaka, że w tym domu pozostała jakaś inna żywa osoba. Wzdłuż szerokich, kręconych schodów szła w jego stronę dziewczynka. Magnus zawsze sądził, że śmiertelnicy mają tendencje do bycia pięknymi, ale jeszcze nigdy nie widział śmiertelnika którego mógłby opisać jako czyste piękno. To było niesamowite piękno, piękno tak przeciwne do tego śmiertelników. W poplamionej i brudnej ruinie jaką ten dom się stał błyszczała jak perła. Jej włosy również były koloru perły, lub kości słoniowej z przebłyskami złota. Jej skóra była różowobiała jak kolor morskiej muszli. Jej rzęsy były gęste i ciemne, przysłaniając oczy o nieziemsko głębokim szarym kolorze. Magnus wziął głęboki oddech. Tatiana usłyszała to i obejrzała się, uśmiechając w triumfalnym uśmiechu. - Jest wspaniała, nieprawdaż? Moja ukochana. Moja Grace7 . Zrozumienie uderzyło w Magnusa jak cios. Oczywiście James Herondale nie wołał o coś tak odległego i niepotrzebnego jak łaska, lub tęsknota duszy do Bożego przebaczenia i zrozumienie. Jego desperacja była skupiona na czymś z krwi i kości. Ale czemu jest to tajemnicą? Czemu nikt nie mógł mu pomóc? Magnus starał się zachować kamienną twarz, gdy dziewczyna podeszła do niego, a on podał jej dłoń. - Jak się masz? – wymamrotała. Magnus spojrzał na nią. Jej twarz była jak odwrócona, porcelanowa filiżanka, a w jej oczach widać było obietnice. Połączenie piękna, niewinności i obietnicy grzechu było zdumiewające. - Magnus Bane – powiedziała łagodnym głosem. Czarownik nie mógł nic na to poradzić, że się w nią wpatrywał. Wszystko w niej było takie idealne, idealnie rozłożone. Tak, była piękna, ale to było coś więcej niż to. Wydawała się nieśmiała, ale całą swoją uwagę skupiała na Magnusie, jak 7 James wołał wcześniej Grace - może to być zarówno imię, jak i w tłumaczeniu ,łaska'.

gdyby był najbardziej fascynującą rzeczą którą kiedykolwiek widziała. Nie ma człowieka, który nie chciałby aby taka piękna dziewczyna postrzegała go w ten sposób. Nawet niesamowicie wycięty dekolt sukni nie wydawał się w jej przypadku skandaliczny, możliwe że to przez jej niewinne szare oczy, które świadczyły o tym, że nie zaznała pożądania, jeszcze nie, ale jej usta miały charakterystyczną krzywiznę, a oczy mroczny błysk, które świadczyły, że byłaby uczniem który przyniósłby najbardziej wykwintne wyniki… Magnus odsunął się od niej jakby była jadowitym wężem. Nie wyglądała na zranioną, złą, a nawet zdziwioną. Zwróciła wzrok na Tatianę, jak ciekawy śledczy. - Mamo? – spytała. – Co jest nie tak ? Tatiana wykrzywiła wargi. - On nie jest taki jak inni – powiedziała. – Wystarczająco lubi kobiety, ale ma też słabość do mężczyzn, tak słyszałam, natomiast jego gusta nie obejmują Nocnych Łowców. I nie jest śmiertelny. Żyje już przez długi czas. Nie można oczekiwać po nim, że normalnie zareaguje… Magnus mógł sobie wyobrażać jak wyglądała normalna reakcja, reakcja chłopca jak James Herondale, nauczonego, że miłość jest łagodna i delikatna, że należy kochać całym sercem i oddać osobie kochanej całą duszę. Magnus mógł sobie wyobrazić normalna reakcję na tę dziewczynę, której każdy gest, każdy ruch, każda linia krzyczała: Kochaj mnie, kochaj mnie, kochaj mnie… Ale Magnus nie był tym chłopcem. Przypomniał sobie o manierach i ukłonił się. - Jestem oczarowany – powiedział. – Lub jakikolwiek inny efekt cię zadowoli. Grace spojrzała na niego z chłodnym zainteresowaniem. Jej reakcje były wyciszone, Magnus pomyślał, a może raczej kontrolowane. Wydawała się być istotą, która została stworzona by ją podziwiał, lecz tak by nie wyrażała nic prawdziwego. Zdać z tego sprawę mógł tylko mistrz obserwacji, taki jak Magnus. Nie przypominała Magnusowi żadnego śmiertelnika, lecz wampirzycę Camille, która była jego ostatnią i najbardziej godną ubolewania miłością. Magnus spędził lata wyobrażając sobie, że gdzieś za tym lodem czai się ogień, że były tam marzenia, nadzieje i miłość czekająca na niego. To co kochał w Camille było niczym więcej jak iluzją. Magnus postępował jak dziecko wyobrażając sobie, że z chmur na niebie da się stworzyć historie i kształty. Odwrócił wzrok od Garce ubranej w przycięta, biało niebieską sukienkę, która wyglądała jak wizja Nieba w piekielnej szarości tego domu i spojrzał na Tatianę. Jej

oczy zwęziły się z pogardy. - Choć czarowniku – powiedziała. – Mamy interes do przedyskutowania. Magnus podążył za Tatianą i Grace w górę schodów, a następnie wzdłuż korytarza, który był czarny jak smoła. Magnus słyszał trzask i chrzęst tłuczonego szkła pod nogami. W przyćmionym, ledwo widocznym świetle, ujrzał coś szurającego, po tym jak obok tego przeszedł. Miał nadzieję, że to było tak nieszkodliwe jak szczur, ale coś w jego ruchach sugerowało, że ma bardziej groteskową postać. - Nie próbuj, będąc tu, otwierać żadnych szaf i komód, Bane – usłyszał głos Tatiany. – Mój ojciec zostawił po sobie wielu strażników, by chronili to co należy do nas. Tatiana otworzyła drzwi prowadzące do pokoju, a Magnus zajrzał do środka. Znajdowało się tam zdarte biurko, ciężkie zasłony w oknach, wiszące jak ciała na szubienicy, na drewnianej podłodze leżały odłamki różnych przedmiotów i smugi krwi, ślady odbytej tu dawno temu walki, po której nikt nie posprzątał. Na ścianach znajdowało się wiele ramek na obrazy, które albo wisiały krzywo, albo miały rozbite szkło. Wiele z nich wydawało się zawierać malowidła przedstawiające morskie przygody – Magnus odpuścił je sobie wiele lat temu przez jego nieudaną próbę prowadzenia pirackiego życia przez jeden dzień – ale nawet te ze zdjęć które pozostały pyły pokryte szarym pyłem. Namalowane statki zdawały się być zanurzone w morzu popiołu. Był tylko jeden portret, który wydawał się cały i czysty. Był to olejny obraz, bez szkła pokrywającego go, na jego powierzchni nie było ani odrobiny kurzu. To była jedyna czysta rzecz, oprócz Grace, w całym domu. Portret przedstawiał chłopca w wieku około siedemnastu lat. Siedział na fotelu, a jego głowa była wsparta na oparciu krzesła, jakby nie miał siły by utrzymać się o własnych silach. Był chorobliwie chudy i blady jak sól. Jego oczy były zapadnięte, wciąż zielone, jak basen za zalesionym terenie, ukryty pod liśćmi zwisającymi z drzew, nigdy nie wystawiony na działanie słońca i wiatru. Miał opadające na czoło - proste jak jedwab - włosy w kolorze czarnym. Jego długie palce były zaciśnięte na podłokietnikach fotela, prawie jak do niego przywiązane, desperacja emanująca od tych rąk opowiadała cichą historię jego cierpienia. Magnus widział już obrazy takie jak ten, ostatni wizerunek utraconej osoby. Mógł powiedzieć, nawet po upływie tylu lat, ile wysiłku kosztowało tego chłopca by usiąść i pozować do tego portretu, zrobił to dla ulgi osób kochających go, by pamiętały o nim po jego śmierci.

Jego blada twarz wyglądała odlegle, jak twarz kogoś kto zrobił zbyt wiele kroków na ścieżce śmierci, by teraz być sprowadzonym z powrotem. Magnus pomyślał o Jamesie Herondale, który lśnił za jasnym światłem, za dużo miłością, za dużo, zbyt jasno… gdy chłopiec na portrecie był tak uroczy jak umierający poeta, posiadający delikatne piękno świecy. Na obdartych tapetach, które kiedyś mogły być zielone, ale obecnie miały szaro-zielony kolor, jak morze zalane zanieczyszczeniami, znajdowały się słowa w takim samym kolorze w jakim były plamy na sukni Tatiany – ciemnobrązowym. Magnus musiał sam przed sobą przyznać, że wiedział co to za kolor: kolor krwi, która została wiele lat temu rozlana i jeszcze niezmyta. Tapeta dyndała ze ściany w strzępach. Magnus mógł jedynie dostrzec to tu, to tam po kilka słów na pozostałych kawałkach: LITOŚCI, ŻAŁUJĄ, DIABELSKIE Ostatnie zdanie było jeszcze czytelne. Głosiło: NIECH BÓG ZLITUJE SIĘ NAD NASZYMI DUSZAMI. Poniżej, nienapisane krwią, lecz wycięte w tapecie, przez co Magnus podejrzewał, że zrobił to ktoś inny, było napisane: BÓG NIE LITUJE SIĘ I JA TAKŻE. Tatiana upadła na fotel, jego obicie było zużyte, wytarte przez lata, a Grace uklękła u boku je przybranej matki na brudnej podłodze. Uklękła z gracją, delikatnie, a spódnica falowała wokół niej niczym płatki kwiatu. Magnus pomyślał, że to musiał być jej nawyk, odpoczywać w brudzie i powstawać z niego wyglądając promiennie i czysto. - Przejdźmy do interesów, szanowna pani – powiedział Magnus, a potem dodał cicho sam do siebie: Przejdźmy do opuszczenia tego domu tak szybko jak to możliwe. – Powiedz mi do czego dokładnie potrzebujesz moich wspaniałych i niedoścignionych umiejętności i co chciałabyś bym zrobił? - Jak zapewne już spostrzegłeś – zaczęła Tatiana – moja Grace nie potrzebuje zaklęć do zwiększenia jej naturalnego uroku. Magnus spojrzał na Grace, która wpatrywała się w swoje splecione na kolanach dłonie. Być może ona już używała zaklęć, a może była po prostu piękna. Magia i natura były dla Magnusa tym samym. - Myślę, że jest już sama w sobie wystarczająco czarującą kobietą. Grace nie powiedziała nic i spojrzała na niego spod swoich rzęs, druzgocąco niewinnym spojrzeniem. - Chcę od ciebie czegoś innego, czarowniku. Chcę żebyś – mówiła Tatiana powoli i wyraźnie – wyszedł na zewnątrz i zabił dla mnie kilku Nocnych Łowców. Powiem ci jak to powinno zostać zrobione, a w zamian zapłacę ci bardzo szczodrze.