grzeczka

  • Dokumenty382
  • Odsłony167 851
  • Obserwuję158
  • Rozmiar dokumentów598.7 MB
  • Ilość pobrań89 942

Bad Boys Girl 3 - Blair Holden

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.2 MB
Rozszerzenie:pdf

Bad Boys Girl 3 - Blair Holden.pdf

grzeczka Książki Blair Holden
Użytkownik grzeczka wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 214 stron)

Spis treści 1. Chciałam ​wiedzieć, na jakim etapie ​jest operacja „Rozwolnienie” 2. Nie ​wkurzajcie Tessie, jeśli ​nie jesteście gotowi na ​słowny nokaut! 3. Alkohol ​zmienia ​mnie ​w Charliego Sheena 4. ​Szanują moją prywatność ​w takim samym stopniu, jak ​McDonald szanuje ​arterie swoich ​klientów 5. Drżę jak ​Kuzyn Coś na widok ​fryzjera 6. Przyciągasz więcej ​kobiet ​niż wyprzedaż w Victoria’s ​Secret 7. ​Jestem stabilna ​jak babcia ​Stone po ​trzech ​kieliszkach tequili 8. Zostanę ochotniczką ​szybciej, ​niż Kanye West ​publikuje i kasuje tweety 9. ​Niczym pryszcz, pojawia się ​w najmniej ​odpowiednim momencie 10. Czy ​to ​eufemizm? 11. Gdyby ​negacja była dyscypliną ​olimpijską, zostałabym wielokrotną ​medalistką 12. Jak wykorzystać kryzys ​w związku… ​dla ​opornych 13. Zabójczy i zniewalający: podwójne ​„Z” zagłady 14. Z takim oddechem ​wojny nie wygrasz 15. ​Na razie ​ja jestem Kevinem, ​a ty Joem i Nickiem ​Jonasami…! 16. Zboczona ​Polly ​Pocket 17. Huragan Colessa ​w natarciu 18. Epilogu ​część pierwsza 19. Epilogu ​część druga

1 Chciałam wiedzieć, na ​jakim etapie ​jest operacja „Rozwolnienie” Przez okno ​wpada do pokoju miękkie ​światło poranka, a za ​moimi plecami budzi się Cole. Nie śpię już od jakiegoś czasu. Po tym, co mi powiedział, nie mogłam zrelaksować się na tyle, by znów zasnąć. Wciąż upiera się, by chronić mnie oraz moją prywatność, i ma po temu powody. Pamiętam, z jakim zdumieniem skonstatowałam, że oto wszystko lada chwila się zmieni. Na obozie treningowym wydarzyły się niezmiernie istotne rzeczy dotyczące przyszłości Cole’a. Jasne, mój ukochany wciąż uparcie chce zdobyć stopień naukowy, a sport jest dla niego jedynie dodatkiem. A jednak przecież każdy student college’u w skrytości ducha marzy o tym, żeby grać w futbol. To taki wielki, powszechny sen, w którym facet staje się zawodowcem, a jego dotychczasowe życie staje na głowie. Przełykam ślinę. Zawsze wiedziałam, że Cole jest jedyny w swoim rodzaju, że przeznaczone mu są rzeczy wielkie. Sytuacja jednak przerosła moje oczekiwania i ilekroć na nowo to sobie uświadamiam, czuję się, jakbym dostała pięścią w brzuch. W dół mojej szyi spływają delikatne pocałunki, a silna dłoń wsuwa się pod mój podkoszulek. Okej, właściwie to pod podkoszulek Cole’a. W każdym razie wspomniana dłoń przesuwa się coraz wyżej, a ja zaczynam się trząść. Drżę, spragniona bliskości po tak długim rozstaniu, i wiem, że Cole równie desperacko mnie w tej chwili pragnie. Poznaję to po tym, jak mnie dotyka, jak jego palce błądzą po moim ciele, jak pieszczą moją skórę. Wyczuwam to w pocałunkach na karku, szyi, szczęce. Prostuję gwałtownie plecy, gdy dociera do mnie, że przecież mam współlokatorkę, która być może już potrzebuje psychoterapii po tym, jak naoglądała się mnie i Cole’a w pewnych nie do końca społecznie akceptowalnych sytuacjach. – Jeszcze nie wróciła, Muffinko – mamrocze za moimi plecami Cole. – Powiedziała, że przyjechał jej facet i że zostanie u niego. Tak szybko obracam głowę, że tylko cudem nie nadrywam sobie mięśnia. On tu jest. Jest tutaj i mamy jeszcze chwilę, nim oznajmi, że nawet to, nawet jego obecność w moim akademiku to zbyt wiele. Sycę wzrok jego widokiem – rozczochranymi włosami, błyszczącymi, niebieskimi oczyma i wydatnymi kośćmi policzkowymi.

Przesuwam grzbietem dłoni po nieogolonej szczęce, a wtedy Cole ze świstem wypuszcza powietrze i głęboko mnie całuje. Widzicie, nieświeży poranny oddech to nic wielkiego, o ile obydwoje nie myliście zębów. Cole popycha mnie na plecy i zawisa nade mną, nie przestając mnie całować. Tęskniłam za nim. Jestem przerażona i wciąż się martwię, jednak po wielu dniach spędzonych w emocjonalnym dołku, po tej koszmarnej rozłące, spragniona jego obecności i jego dotyku, czuję głównie wszechogarniającą mnie, ogłupiającą miłość. – Dobijasz mnie, kiedy tak na mnie patrzysz – szepce Cole głosem ochrypłym od snu i czegoś jeszcze, najpewniej pożądania. Obejmuję go ramionami i przyciągam bliżej jego usta. – Przykimałam wczoraj przy tobie. Nawet nie zdążyliśmy… Całuje kącik moich warg. – Porozmawiać? – pyta cicho. Czuję na policzku jego uśmiech. – Między innymi. Spuściłeś na mnie niezłą bombę. Cole wygląda na skruszonego, ale wyraźnie zajmuje go całowanie mojej twarzy. – Pogadajmy o tym później, okej? – mamrocze. – Potrzebuję chwili spokoju. Teraz chcę przede wszystkim przypomnieć mojej dziewczynie, dlaczego nie powinna mnie skreślać. Unoszę brew. – Masz strasznie wysokie mniemanie o swoich umiejętnościach, nie, Stone? – Spróbuj mnie przekonać, że nie jestem w tym dobry. – Puszcza do mnie oko i pomaga mi siąść tak, żebym mogła ściągnąć przez głowę jego podkoszulek. Starania Cole’a przynoszą należyty efekt, wciąż jednak coś mnie gryzie. Chodzi o to słowo. Dziewczyna. – Wciąż jestem twoją dziewczyną? – Z mojego głosu znika rozbawienie. Brzmię głucho. Cole markotnieje, a w jego spojrzeniu pojawia się smutek. Ujmuje mnie za kark i przyciąga do siebie tak, że stykamy się czołami. Drugą dłonią chwyta mnie za nadgarstek i przyciska moją rękę do nagiej piersi, tuż nad bijącym mocno sercem. – Słowo „dziewczyna” nie oddaje tego, kim dla mnie jesteś. – Mówiąc to, patrzy mi prosto w oczy, a ja dostrzegam w jego spojrzeniu niezłomną wiarę i głębokie przekonanie. A także zapowiedź przyszłości. – Chciałbym użyć innego określenia, ale wiem, że teraz najpewniej byś spanikowała. Więc jeszcze nie dziś, ale już niedługo, zadam ci bardzo ważne pytanie i wtedy wszyscy dowiedzą się, że na świecie nie istnieje dla mnie nikt poza tobą.

Nie jestem w stanie mówić. Nie mogę oddychać. Mogę tylko wpatrywać się w niego i czuć każdą komórką ciała, że kocha mnie bardziej, niż sądziłam, że ktokolwiek kiedyś mnie pokocha. – Ale ponieważ zadałaś pytanie, to na nie odpowiem. Tak, jesteś moją dziewczyną. Jesteś, do ciężkiej cholery, miłością mojego życia. Udaję, że jest inaczej, i będę to robił, póki nie zyskam pewności, że jesteś bezpieczna. Tak naprawdę należysz do mnie, a ja należę do ciebie. A wszyscy inni… niech się walą. Wiszą mi, ale niech to szlag, muszą wiedzieć, że mają trzymać się od ciebie z daleka. – Faceci? Cole zgrzyta zębami. – Tak, wszyscy, którzy chcieliby położyć łapy na mojej kobiecie. Całuję go w ramię. – Wiesz, że to będzie piekło, prawda? Naprawdę nie musimy… – Jasne, że wiem, Muffinko – mamrocze mi w szyję. – Ale dla ciebie, dla twojego bezpieczeństwa, jestem gotów zstąpić do piekieł nie raz, a setki razy. Z kimś tak głęboko przekonanym o własnej racji nie da się dyskutować, więc tego nie robię. Przyciągam Cole’a bliżej siebie i całuję go namiętnie, żeby przegonić jego smutki. Będę mu towarzyszyć w tej trudnej podróży, martwię się tylko, że tym razem mój ukochany wykopał sobie dołek tak głęboki, że będzie miał wielki problem, by z niego wyleźć. * Życie, niestety, brutalnie uświadamia mi, że dawanie komuś lekcji nie jest tak zabawne, jak mogłoby się wydawać. Moje intencje były czyste jak łza, chciałam przekonać Cole’a, że cokolwiek stanęłoby nam na drodze, z wielką ochotą stawię temu czoło razem z nim. Jeśli jednak plan Cole’a zakłada owinięcie mnie grubą warstwą folii bąbelkowej i odstawienie naszego związku do magazynu do czasu, aż mój luby uzna, że oto nadszedł ten wiekopomny dzień, kiedy możemy się ujawnić, to spędzimy w tym magazynie cholernie dużo czasu. Jestem na siłowni, gdzie ćwiczę pod czujnym okiem Bentleya. W nadziei że przestanie gapić się na mnie jak sroka w gnat, próbuję zagadać do niego o Amandzie, a nawet rzucam kilka inteligentnych uwag na temat pogody. Nie działa. Bentley nadal nie odrywa ode mnie wzroku. Nie chodzi o to, że czuje się za mnie odpowiedzialny na siłce i wolałby, żebym nie rozwaliła sobie łba ciężarkami, raczej o to, że zerwał ze mną facet. To, jak powszechnie wiadomo, wielka tragedia dla każdej przedstawicielki płci pięknej. Większość studentów świadomych sytuacji, w której się znalazłam, ignoruję, ale

zainteresowanie Bentleya wynika ze szczerej troski. Facet jest moim przyjacielem i muszę pamiętać o tym, żeby mu powiedzieć, że nie wydarzyło się w moim życiu nic takiego, co mogłoby mnie pchnąć do desperackich czynów. Nie planuję samobója i naprawdę nie trzeba mnie pilnować. – A tak w ogóle – zagaja po skończonym treningu – jeśli nie masz innych planów na weekend, to… hm… pomyślałem, że może chciałabyś wreszcie poznać Amandę? Ona sama chciałaby spotkać moich znajomych, ale większość z nich… – Wzrusza ramionami. – Większość z nich to totalne dupki. Siedzieliby jak kołki i gapili się na jej biust. – Cóż, ja na pewno nie będę gapić się na jej biust. Co, oczywiście, nie znaczy, że nie odwalę czegoś żenującego. Ale, obiecuję, nie będę się ślinić. Bantley parska śmiechem. Chyba poczuł ulgę, widząc, że nie straciłam do szczętu poczucia humoru. Obiecuje, że podeśle mi szczegóły i że pewnie wybierzemy się w tygodniu na jakąś kolację. Potem się rozstajemy. Idąc do akademika, wyciągam komórkę i widzę pierdyliard wiadomości od Megan, Beth i mojego brata, czyli świadków tego, co wydarzyło się po wywiadzie Cole’a dla ESPN. Najpewniej pragną aktualizacji. Ludzie, którzy się ze mną przyjaźnią, nie muszą oglądać reality show, serio. W tym momencie telefon się rozdzwania. – Hej – rzucam, przytrzymując komórkę ramieniem i szukając w torebce legitymacji, żeby otworzyć drzwi windy. Na szczęście jestem sama, nikt więc nie słyszy ryku Beth. – Wykastruję tego ćwoka! Krzywię się na ten wrzask. – Bethany – jęczę, opierając się o ścianę windy – dlaczego tak krzyczysz? Travis nie mówił ci, żebyś przestała żreć cukier po szóstej wieczorem? – Ej, to nie z winy trzech paczek żelków, okej? Jestem w centrum handlowym i ludziom odbija, bo zjawił się jeden z braci Hemsworth. Mówię ci, przed chwilą jedna laska ściągnęła z siebie bluzkę. I to na oczach ośmiolatki! Wzdrygam się. Jestem pewna, że oglądanie tej akcji było traumatycznym przeżyciem. – I to cię natchnęło, żeby do mnie zadzwonić? – Spadaj. Miałam chwilę i poszłam coś wszamać. I wtedy zauważyłam, że ten piekielny wywiad dalej jest na stronie ESPN, co oznacza, że Cole nie złożył dementi. Jakoś tak mam wielką ochotę zrobić komuś krzywdę. – Uspokój się, wariatko, pracujemy nad tym. Oczyma wyobraźni widzę, jak przyjaciółka leniwie unosi brew.

– No to świetnie pracujecie, nie ma co. Tekst nadal w sieci, a ten dupek ciągle oddycha. – Skąd wiesz, że oddycha? – Znam kogoś, kto zna kogoś – oznajmia Beth takim tonem, jakby wcale nie zachowywała się jak ojciec chrzestny. – Aha, czyli rozmawiałaś z Cami albo z Sarah. A ponieważ Sarah się ciebie boi, wnioskuję, że padło na Cami. – Drzwi otwierają się, ruszam więc korytarzem, ścigana spojrzeniami licznych par oczu. – Po prostu chciałam wiedzieć, na jakim etapie jest operacja „Rozwolnienie”. Co za szczęście, że udaje mi się nie rozkaszleć na środku korytarza. Pędzę do pokoju, zatrzaskuję za sobą drzwi i gorączkowo szepcę, niepomna faktu, że Sarah akurat nie ma. – Błagam, powiedz, że nie zrobiłaś tego, o czym myślę! – Och, no wiesz, jeśli twój osobisty patafian o niczym nie wspominał, to moja kochana protegowana zawaliła sprawę. – Beth, nie masz pojęcia, co się dzieje. Daj mu spokój – syczę, a krew łomocze mi w skroniach. Z takim chłopakiem i takimi kumpelami cudem będzie, jeśli uda mi się dożyć dwudziestego piątego roku życia. – Wiem tylko, że zostałaś zraniona i że najpewniej jesteś równie skołowana, jak ja. Zsumuj te dwa stany i masz katastrofę. Jestem pewna, że nie tego oczekujesz od związku. Przyciskam palce do boku głowy, w której zdrowo już mnie łupie, i siadam w nogach łóżka. – Rozmawialiśmy ostatniej nocy i sporo się wyjaśniło. Po drugiej stronie zapada cisza, wyczuwam jednak, o co chce zapytać Beth. – Ostatniej nocy, kiedy to wylądowaliście razem w łóżku? – Beth, on nie poszedł ze mną do łóżka, żeby mną manipulować. Nie jest taki i świetnie o tym wiesz. Choć Beth nie jest specjalnie wylewna, jeśli idzie o własną przeszłość, domyślam się, że trafiała na nieodpowiednich facetów i potrzebuje teraz wiele czasu, by jakiemuś zaufać. Nie ma powodu, by nie ufać Cole’owi, ale stare nawyki trudno wyplenić. – Jasne, masz rację, ale na serio przez chwilę tak myślałam. Wiesz jednak, że nie możesz w kółko używać seksu, żeby zamieść kłopoty pod dywan, nie? – Ja nie… Nie o to nam chodziło. Rozmawialiśmy długo o… o różnych rzeczach. I Cole powiedział mi o czymś ważnym, co w ciągu kilku dni powinno się do końca

wyklarować. W tej chwili rozumiem więcej niż wcześniej i… – I? – I, wyobraź sobie, mam ochotę zamordować Nicole. I to jest silniejsze niż w liceum. – O, czyli o to chodzi? O lewe rozstanie? Na serio tak się tego uczepił? – Nie tylko się uczepił. Wprowadził ten kretyński pomysł w życie. Beth milknie. – Cóż – rzuca po dłuższej chwili. – To jak wrzucenie gówna w wentylator. Nie mogę się doczekać, aż go ochlapie. Z jękiem opadam na poduszki i wbijam wzrok w sufit. – Wszyscy to wiedzą. Wszyscy poza nim. Nie widzę innego wyjścia, jak tylko dać mu się na własnej skórze przekonać, że nie zawsze ma rację. – Coś wykombinowałaś, nie? – W głosie przyjaciółki pobrzmiewa nuta rozbawienia. – Chcesz mu dać lekcję. – Tia. Taką, której nie zapomni. – Jesteś jebnięta, ale cię kocham. Nakop mu do dupy. * W tej chwili właśnie biorę rozpęd. – Mowy nie ma! Cole urządza scenę, prawdziwą, idiotyczną scenę jak zagniewany czterolatek. Ale w sumie każdy facet ma w sobie takiego czterolatka, nie? Ze skrywaną radością, nie przerywając malowania paznokci, patrzę, jak miota się po pokoju. – To zwykły klub, Cole, wpuszczają tam niepełnoletnich. Przecież nie chcę iść do baru ze striptizem. Wyluzuj. Gdyby był w stanie ziać ogniem z nozdrzy, na pewno by to robił. – A byłaś tam kiedykolwiek? Albo znasz kogoś, kto tam był? – Wydawało mi się, że ty nieźle znasz to miejsce. Unoszę brew z nadzieją, że wygląda to onieśmielająco, ale Cole nawet nie zauważa moich starań. Nie wyraża również bodaj cienia skruchy. – Byliśmy tam raz po meczu. Ty byłaś zajęta nauką! Powoli wypuszczam powietrze. Za moment czymś w niego cisnę. – A teraz ja tam idę. A skoro nikt nie może widzieć nas razem… – Ej, ej, przystopuj, nic takiego nie mówiłem! Nie ma powodu, żebym trzymał się z dala od ciebie. Ludzie uznają, że po prostu się kumplujemy. Krzywię się. To, co powiedział Cole, zabrzmiało, jakbyśmy byli w tym uroczym układzie przyjaciół z dodatkowymi korzyściami, układzie, w którym biedna, głupia

dziewczyna zaczyna czuć do kumpla coś, czego rzeczony kumpel nigdy nie odwzajemni. – Słuchaj, wiem, że robisz to, żebym nie wzbudziła zainteresowanie mediów i tak dalej, ale zastanów się, jak to będzie świadczyć o mnie, jeśli kilka dni po publicznym upokorzeniu znów będę się z tobą prowadzać? – Ja nie… – zaczyna protestować Cole, ale przerywam mu uniesieniem ręki. – Wysłuchaj mnie do końca. Tak właśnie wygląda sytuacja. Wszyscy myśleli, że jesteśmy razem, jasne? Pewnie, część nie mogła przeżyć, że ktoś taki jak ty jest z kimś takim jak ja, ale nikt nie kwestionował prawdziwości naszego związku. Teraz, po tym, jak publicznie oświadczyłeś, że zerwaliśmy, a raczej, że nie jesteś gotowy na związek, bo kariera i tak dalej, ludzie uznali, że pozwoliłam ci się wykorzystać. – Twarz Cole’a tężeje, ale mój ukochany jest wystarczająco inteligentny, żeby nie próbować się wcinać. – No więc, co pomyślą sobie ci sami ludzie, widząc, jak się z tobą prowadzam? Nie zaczną przypadkiem się zastanawiać, czy nie mam do siebie za grosz szacunku? Stworzyłeś zajebiste alternatywne uniwersum, ale daj mi w nim jakąś lepszą rolę, co? – Cholera, seksowna jesteś, jak się tak na mnie wściekasz. I co ja mam z nim zrobić? – Kurde, Cole, bądź poważny. Jeśli lejesz na to, że ludzie pomyślą, że jestem pozbawioną kręgosłupa, zdesperowaną blondyną z zerowym instynktem samozachowawczym, to mamy problem. W jednej chwili z twarzy Cole’a znika całe rozbawienie, a na jego miejscu wykwita uraza. Mój genialny ukochany otwiera usta, by coś powiedzieć, ale tego nie robi. Patrzy na mnie przez dłuższą chwilę, po czym obraca się na pięcie i wypada z pokoju, zatrzaskując za sobą drzwi. Cudownie. Walcząc ze łzami, siadam na krawędzi łóżka, bo nie ufam własnym kolanom. Korci mnie, żeby zerwać z siebie obcisłe dżinsy oraz jedwabny top i włożyć jeden z podkoszulków Cole’a. Tak, umówiłam się z Bentleyem, Cami i Sarah, nie chcę jednak zostawiać wściekłego Cole’a samego. Mam po dziurki w nosie tego błędnego koła, w którym zdajemy się tkwić. On rani mnie, a potem ja odgryzam się jeszcze mocniej. W kieszeni wibruje mi telefon, znajomi muszą się niecierpliwić, ciekawi, co mnie zatrzymało. Większa część mnie chce odwołać spotkanie, znaleźć Cole’a i wszystko naprawić. Ta druga natomiast wie, że jeśli tu zostanę, rozpaczając nad tym, że rzeczy nie układają się tak, jak bym chciała, to przez resztę życia będę tkwić w metaforycznym ciemnym pokoju.

Przelotnie zastanawiam się, czy pożyczyć kluczyki do samochodu Cole’a, dochodzę jednak do wniosku, że to nie byłoby fair, nie po tym, jak się zachowałam. Rozbijając się po pustym mieszkaniu, wzywam taksówkę. Czuję się okropnie. Gdzie on się podział? Odpowiedź na to ważkie pytanie otrzymuję, gdy wychodzę przed budynek w oczekiwaniu na taryfę. Ktoś łapie mnie za nadgarstek i wciąga w zaułek. Krzyknęłabym, gdybym nie była tak zajęta całowaniem mojego faceta, który po raz kolejny okazuje się zmienny jak brytyjska pogoda. – Przysięgam, że szlag mnie trafia – mamrocze Cole i znów mnie całuje. Jego pocałunki są równie dzikie i niepohamowane jak on sam. Powinnam go powstrzymać, odepchnąć, bać się, że ktoś nas przyłapie, ale nie robię nic takiego. Z głębokim jękiem obejmuję go za szyję i całuję go z równą pasją, z jaką on całuje mnie. Dłonie Cole’a zsuwają się na moje biodra i zaciskają na nich. Wiem, co mam zrobić. Lada chwila przyjedzie taksówka, pozwalam jednak Cole’owi poderwać mnie z ziemi i owijam mu nogi w pasie. – I mnie również – chrypię, gdy przesuwa wargami po mojej szyi, a potem odsuwa mój top, żeby pocałować mnie niżej. – Nigdy bym cię nie znieważył, Tessie, nigdy – przyrzeka z pasją, odrywając się od niebezpiecznych rejonów mojego ciała i znów całując mnie w usta. – Wiem, nie chciałam, żeby tak to zabrzmiało. Wiem, że nigdy byś tego nie zrobił, nie specjalnie. – Przesuwam palcami po jego szczęce, ustach, kościach policzkowych. – Muszę iść, wszyscy na mnie czekają. – Pójdę z tobą. – Nie, ty… Ucisza mnie kolejnym pocałunkiem i dotyka swoim czołem mojego. – Nikt nie zauważy, że tam jestem, przyrzekam. Wypiję drinka, wmieszam się w tłum. Boże, Tessie, będę pierdolonym elementem wystroju wnętrza. Parskam śmiechem, bo sam pomysł jest absurdalny. – Nigdy nie będziesz elementem wystroju wnętrza, Cole, ani dla mnie, ani dla nikogo innego. Jesteś zbyt… zbyt zauważalny. Na pewno stanowimy całkiem niezły widok, owinięci wokół siebie w zacienionej alejce. To nie pora na rozmowę od serca, jednak muszę Cole’owi coś powiedzieć. – Wyróżniasz się z tłumu, Cole, zawsze tak było. Czasami przeraża mnie ten rodzaj energii, który cię otacza. Ta siła, która przyciąga do ciebie ludzi, jest jak płomień lampy, a ja… ja jestem ćmą. Boję się, że spłonę – wyznaję. – Nie umiem

trzymać się z dala od ciebie, to zupełne szaleństwo. Cole przełyka ślinę, a jego oddech staje się urywany. – Ta siła, która cię do mnie przyciąga, kochanie? Rozumiem, ale to coś innego niż w przypadku reszty ludzi. To po prostu my. Obydwoje tak się czujemy. Nazywanie tego miłością wydaje się cholernie mało adekwatne. Nie spłoniesz, Muffinko, nie ze mną. Wolałbym raczej umrzeć, niż na to pozwolić. Scałowuje spływającą po moim policzku pojedynczą łzę. – Doświadczamy rzeczy nowych i przerażających, póki jednak mamy siebie nawzajem, wszystko jest okej, prawda? – Muska wargami kącik mojego oka, a ja wtulam się w niego i wciągam mocno jego zapach. – Tak. * W końcu docieramy do Sapphire, klubu, który jest jak mokry sen każdego imprezowicza. Muzyka gra głośno, pulsujące światła dają dość cienia, by ukryć przed niepożądanymi oczyma co bardziej szokujące widoki, a bar jest świetnie zaopatrzony. Choć teoretycznie miejsce to jest otwarte dla ludzi w różnym wieku, bramkarze nie wydają się specjalnie dbać o to, by osoby niepełnoletnie dostały odpowiednie opaski. Ani Cole, ani ja nie musimy się legitymować i mój facet wcale nie jest z tego powodu szczęśliwy. – Pijana Tessie i ten klub to nie jest najlepsze połączenie – mamrocze, idąc obok mnie i wciąż trzymając dłoń na moim krzyżu. To tyle, jeśli chodzi o jego wtapianie się w tło, ale w końcu to on ma się czegoś nauczyć. Jestem pewna, że gdy znajdziemy się na widoku, wszyscy zwrócą na nas uwagę. Dostrzegam przyjaciół. Siedzą przy jednym ze stolików nieopodal baru, tuląc do siebie drinki. Cole wie, co zamówić mi do picia, żebym nie została jednodniową gwiazdą social mediów. Wiecie, Tessie bujająca się na lampie. Tessie kradnąca wóz policyjny, żeby urządzić przejażdżkę po mieście, takie tam drobiazgi. Bo pijana Tessie zdolna jest do wszystkiego. Kiedy jednak mam już powiedzieć Cole’owi, żeby przyniósł nam drinki do stolika, on obraca mnie i całuje szybko w usta. – Powiem barmanowi, żeby przyniósł ci koktajl – oznajmia. – Chodź ze mną, to moi przyjaciele, przecież nic nie powiedzą. – Widzisz tego gościa przy barze? To dziennikarz. I to ten z gatunku wyjątkowych padalców. Jest znany z tego, że wszędzie wściubi nos. Nie chcę, żeby się do ciebie zbliżał. – Całuje mnie w czoło i popycha w kierunku Bentleya i siedzącej koło niego dziewczyny, najprawdopodobniej Amandy. – Daj mi znać, jak będziesz chciała wyjść.

Nocujesz u mnie. Choć czuję się nieco rozczarowana, pozwalam mu odejść, a potem ruszam do znajomych, by poznać wreszcie piękną i wyglądającą na miłą brunetkę, z którą związał się Bentley. Już po kilkunastu minutach zaczynam ją lubić. Naprawdę się cieszę, że mój znajomy znalazł sobie kogoś takiego jak ona. To znaczy cieszę się, póki Amanda nie nachyla się ku mnie i nie szepce: – Dzięki, że przyszłaś. Wiem, że to nie moja sprawa, ale przebywanie w tłumie ludzi po publicznym rozstaniu musi być dla ciebie trudne. Zamieram, a siedząca obok mnie Cami nabiera w płuca powietrza. – Na serio to wyciągnęłaś? – pyta gniewnie. Amanda robi się czerwona z zażenowania i dociera do mnie, że nie chciała mi dokopać, tylko podziękować mi za to, że się zjawiłam. Boże, jak zwykle robię z igły widły. Ale ze mnie idiotka. – Przepraszam! O rany, nie chciałam… Ja tylko… – Spoko. – Chyba udaje mi się uśmiechnąć. – Nie ma sprawy, naprawdę. Poza tym, jak wspomniałaś, to było publiczne rozstanie, więc to normalne, że ludzie są ciekawi. Amanda wciąż mnie przeprasza, aż wreszcie wymawiam się koniecznością skorzystania z łazienki. Cami pędzi za mną. – Nieźle to wyszło – zauważa z przekąsem, przyglądając mi się, gdy stajemy w ogonku do kibla. – Tia. – Mogłabyś przynamniej spróbować sprawiać wrażenie bardziej poruszonej – syczy. Nim zdążę zapytać ją, skąd wie i co wie, doznaję objawienia. – Musicie przestać knuć z Beth. Świat nie jest gotowy na to, co możecie razem wymyślić. Cami wzrusza ramionami. – Podoba mi się jej tok myślenia. Czuję, że zostaniemy przyjaciółkami. Po skorzystaniu z łazienki wracamy do stolika. Smętny nastrój nareszcie się rozwiewa, a Amanda, po kolejnych przeprosinach, rozluźnia się i zaczyna nieźle bawić. Odruchowo wodzę wzrokiem po sali, totalnie niezdolna, by zaangażować się w rozmowę z przyjaciółmi. – Masz to wypisane na czole, Tessa – szepce mi do ucha Cami. – Jezu, skoro tak cię pili, to idź, znajdź go i rzuć się na niego. Widząc tę scenę oczyma wyobraźni, uśmiecham się diabelsko i wyciągam telefon,

by napisać do Cole’a. On jednak mnie ubiega. Czytam jego wiadomość i zalewam się rumieńcem. – Och, ojoj. – Cami wachluje się dłonią. – Ma kolega gadane. – Ej! To prywatne! Uszanuj to, Camryn! – Zasłaniam telefon i wstaję, rozglądając się za Cole’em. Ponieważ jest dokładnie tak, jak powiedział wcześniej. Nie muszę obawiać się swego pragnienia, by zawsze być blisko niego, nie muszę obawiać się tego przyciągania. Ta energia nie spali mnie, ona daje mi siłę, nieustająco w dzień i w nocy. To ona potrafi wynieść mnie na wyżyny endorfinowego haju i wykopać najgłębszy dół, jednak nie wyobrażam sobie bez niej życia. Wiem, że on czuje to samo, kiedy więc wreszcie spostrzegam go skrytego w cieniu, tam, gdzie nie dochodzą ostre światła lamp, kiedy spostrzegam, że uśmiecha się do mnie tym szaleńczym grymasem, od którego serce mało mi nie pęknie, nie pragnę niczego więcej niż tylko wkroczyć w ogień.

2 Nie wkurzajcie Tessie, jeśli nie jesteście gotowi na słowny nokaut! Na zewnątrz może padać śnieg, ale w sali gimnastycznej mam wrażenie, jakby płomienie lizały każdy centymetr mojego ciała. Kiedy układ się kończy, padam na kolana i, jakże seksownie, dyszę jak zziajany pies, którego nota bene nigdy nie miałam. Po chwili majaczą przede mną długie opalone nogi. – Wspominałaś chyba, że jesteś w niezłej formie – oznajmia radośnie Lindsey Owen, gwiazda uniwersyteckiej drużyny tanecznej i dziewczyna, którą błagałam, by przyjęła mnie do swojej ekipy. Ze wszystkich sił staram się nie rozpłaszczyć na podłodze. Wiem, że laska jest z siebie szalenie zadowolona. – Tak myślałam. Mój trener jest mi winny wyjaśnienia – mamroczę pod nosem, Lindsay jednak mnie słyszy i wyciąga rękę, by pomóc mi wstać. – Przywykniesz. Powinnam była cię ostrzec, żeby przygotować się do sezonu, ćwiczymy naprawdę intensywnie. Wiesz, cardio, cardio, więcej cardio. A ten układ wymyśliłam, żeby odsiać laleczki od profesjonalistek. Marszcząc nos, zastanawiam się, jakim cudem zostałam laleczką. Lindsay dostrzega moją nieszczęśliwą minę i uśmiecha się z sympatią. – Nieźle ci poszło. Zdecydowanie lepiej niż całej reszcie. – Obrzuca niechętnym spojrzeniem resztę narybku z pierwszego roku. Dziewczyny wyglądają na bardziej zmachane niż ja. Twarz jednej z nich przybrała całkiem interesujący odcień zieleni. Przyglądam się jej właśnie, gdy laska podrywa się i pędzi do przebieralni. Po chwili dobiegają nas stamtąd odgłosy wymiotów. – Czarujące – kwituje Lindsay i szczerzy do mnie zęby. – Trenowały jeszcze przed rozpoczęciem college’u, a nie wytrzymują nawet pierwszych dziesięciu minut. – Potrząsa głową. – Masz niezłą kondycję i jesteś uparta. To dobrze. Jestem pewna, że jeśli będziesz ciężko pracować, dasz sobie radę z każdym układem. Rzekłszy to, odrzuca wciąż perfekcyjnie ułożone włosy i odchodzi. Ponieważ w trakcie naszej krótkiej rozmowy musiałam bardzo się starać, żeby nie ugięły się pode mną nogi, teraz im odpuszczam. Klapiąc ciężko na podłogę, zastanawiam się, w co się właściwie wpakowałam. *

Następny dzień to wtorek. Nikt nie lubi wtorków. Nie dziwię się, wtorki są złe. Poniedziałek też zresztą nie był super, przede wszystkim był pracowity. Wstałam o szóstej rano na pierwszą oficjalną próbę z zespołem tanecznym, a potem kwitłam w bibliotece. Później miałam zajęcia, po których przypełzłam do swojego pokoju i padłam na kilka ładnych godzin. Gdy wreszcie zwlokłam się z łóżka, znów czytałam. No i rozmawiałam z Cole’em, próbując upewnić się, że przestanie wreszcie zarządzać moim życiem bez konsultacji ze mną. Po imprezie wylądowaliśmy u niego. Nie sądzę, żeby Cole miał jakąś rozpiskę rzeczy, które możemy robić publicznie, będąc parą, która w oczach wszystkich innych parą nie jest. Boże, jest zdecydowanie za wcześnie, żebym myślała o tej porąbanej sytuacji, w którą wpakował nas mój facet, oraz o jego nie mniej porąbanej strategii. Nie piłam jeszcze kawy. Stoję w kolejce w kawiarni, układając na smartfonie plan dnia, kiedy ktoś wpada na mnie i wytrąca mi telefon z ręki. Mamrocząc pod nosem, nachylam się, z nadzieją że nie będę musiała kupować nowej komórki, a osoba za mną przysuwa się bliżej, jakby chciała mi pomóc. – Wiedziałam, że szybko cię rzuci – syczy mi do ucha. Zastygam w bezruchu. O tak, przyzwyczaiłam się już to tego głosu. To tylko kolejna wredna menda z przerostem ego, która stara się sprawić, by ludzie źle się czuli sami ze sobą. Nasłuchałam się od niej, że hej. Miło stwierdzić, że jej uwagi nie robią już na mnie najmniejszego wrażenia. Jeszcze kilka miesięcy temu, słysząc coś takiego, skuliłabym się w sobie, a potem zwiała z piskiem. Prostuję plecy i obracam się do niej z uśmiechem. Może i wytrąciła mi z ręki telefon, ale nie widziała ostatniej wiadomości, którą dostałam. Patrząc w oczy Allison i szczerząc do niej zęby, wybieram numer osoby, od której dostałam SMS, i mówię do słuchawki: – Hej, właśnie kupuję kawę. Może tutaj się spotkamy? Allison krzywi się, jakby uważała mój brak reakcji za głupi. Po ustaleniu, że mój interlokutor zjawi się w kafejce za jakieś dwie minuty, odwracam się do Allison plecami. Czuję, jak się we mnie wpatruje. Niedługo później ludzie zaczynają szeptać. Od czasu powrotu z obozu treningowego Cole stał się lokalnym celebrytą. Wszyscy chcą wiedzieć więcej o gościu, który niebawem zostaniem prosem w NFL. Ludzie zakładają, że tego właśnie chce, ja jednak wciąż mam przed oczyma udręczony wyraz jego twarzy, gdy mówi o przyszłości. Wydaje mi się, że ci, którzy śledzą koleje naszego związku, spodziewają teraz jakiejś karczemnej awantury. Chciałabym wierzyć, że świat nie kręci się wokół nas, a ludzie w kawiarni pragną jedynie zalać się kofeiną, wiem jednak, że to nie takie

proste. – Hej – szepce mi do ucha Cole, wpychając się do kolejki. Z lubością powiedziałabym mu, że powinniśmy teraz trzymać się od siebie na pewien dystans, ale to jego rozgrywka i on lepiej wie, jakie obowiązują zasady. Obracam się lekko i kątem oka widzę zdumioną minę Allison. – Kupić ci coś? Cole potrząsa głową, łapie mnie za nadgarstek i wyciąga z kolejki. Wskazując brodą stoliki, uśmiecha się uroczo. – Siadaj, ja kupię i przyniosę. Zaczynam protestować, ale to bez sensu, i tak już zwróciliśmy na siebie dość uwagi. Cole wysyła sprzeczne sygnały, nie tylko ludziom wokół, ale i mnie. Czy to część jego planu? Żeby wszyscy pytali, o co u licha chodzi? Potrząsam głową i odchodzę, machając Allison na pożegnanie. To cudowne, że Cole nie tylko się z nią nie przywitał, ale chyba w ogóle jej nie zauważył. Dołącza do mnie po kilku chwilach. Pociągam łyk kawy. – I czym to się właściwie różni od czasów, kiedy byliśmy parą? – pytam. Cole krzywi się. – No wiesz, gdyby było jak kiedyś, nie musiałbym się z całych sił powstrzymywać przed pocałowaniem cię. Rumienię się. – No tak… To trochę do dupy. Parska śmiechem, ale minę ma niewesołą. – Miałem dzisiaj kilka telefonów. Kolejni reporterzy, którzy chcą zrobić ze mnie gwiazdę wieczoru. Jeden z nich… Noż, kurwa, jeden z nich wyciągnął śmierć mojej matki, bo wszyscy kochają ckliwe historie, nie? Serce ściska mi się w piersi. Odstawiam kawę i nakrywam dłonią dłoń Cole’a. To, że rzadko mówi o swojej mamie, nie znaczy, że nie jest dla niego ważna. Tak, zmarła, kiedy miał cztery lata, wiem jednak, że wciąż zostało mu kilka wspomnień i że ogromnie żałuje, że nie ma ich więcej. – Jakim cudem się dowiedzieli? – To reporterzy, nie? Pewnie grzebanie w cudzym życiu to dla nich chleb powszedni. – Tak mi przykro. Ale błagam cię, nie rób nic pochopnego, okej? Mogą szukać czegoś, co doprowadzi cię do szału, żebyś zapewnił im materiał na nagłówki. – Gdyby tylko wiedzieli… – Co takiego?

– Nic. Nieważne. Wpatruje się we mnie, zaciskając zęby. Mam wrażenie, jakby bardzo chciał mi coś powiedzieć, jednak tego nie zrobi. Znam go równie dobrze, jak samą siebie, ale nie umiem czytać mu w myślach. Wreszcie, po długiej chwili, Cole ze świstem wypuszcza powietrze. – Nie pozwolę im wygrzebać niczego, co wytrąciłoby mnie z równowagi. Nasze ponure milczenie przerywa jeden z kumpli Cole’a z drużyny, który podchodzi i z rozmachem klepie mojego faceta po ramieniu. Pochylam głowę i niemal wsadzam ją do wielkiego kubka, kiedy się witają, jednak nie udaje mi się stać niewidzialną. Koleś mnie spostrzega i wytrzeszcza oczy. – A więc nadal prowadzasz się z blondyną? – rzuca. – A już miałem ci powiedzieć, że wszystkie dziewczyny z żeńskiego bractwa są gotowe zostać twoimi osobistymi czirliderkami. Musisz wiedzieć, że propozycja jest baaardzo interesująca. Patrzy na mnie oskarżycielsko, jakbym była głównym powodem, dla którego Cole miałby odrzucić jakże hojną ofertę. Ale przecież udajemy, nie? Cóż, to świetna okazja, żeby udowodnić innym, że jesteśmy tylko „kumplami”. Jako kumpela chyba nie powinnam dopuścić do tego, by Cole stracił okazję, nie? Prostuję się na krześle i patrzę Paulowi, bo tak się chyba gość nazywa, prosto w oczy. – Które to bractwo? – pytam. – Kappa Delta – oznajmia z namaszczeniem, jakby wygłaszał jakieś proroctwo czy coś w tym stylu. – Hm, fajne laski. Większość z nich pełniła ważne funkcje w liceum. W przyszłości zostaną senatorami, naukowcami, lekarkami i tak dalej. – Obracam się do Cole’a. – Powinieneś się zgodzić. Media na pewno będą zachwycone. Cole patrzy ponuro najpierw na mnie, a potem na swojego przygłupiego kolegę. – Widzimy się na treningu, Donaldson – warczy. – Ej, ale… – bełkoce żałośnie Paul. – Muszę jak najszybciej dać im odpowiedź. Albo sam im powiedz, co? Chcą sesję zdjęciową przed kolejnym meczem. – Powiedziałem, że zgadamy się na treningu. – Ale twoja dziewczyna nie ma nic przeciwko! Słuchaj, jesteś w otwartym związku, nie? No więc, kurde, korzystaj, póki możesz. Gołym okiem widzę, że jeszcze sekunda i Cole rozkwasi twarz kolegi o blat. Pora interweniować. – Już nie jestem jego dziewczyną, nie słyszałeś o tym? Rozstaliśmy się, ale bez

awantury. Teraz jesteśmy dwojgiem przyjaciół, którzy chcieliby w spokoju zjeść śniadanie, zanim ludzie tacy jak ty zrelacjonują to na Twitterze. Porozmawia z tobą na treningu i powie ci, czy jest gotów przyjąć ofertę Kappy Delty, jakakolwiek by ta oferta była, jasne? A teraz spadaj. Paul ma dość przyzwoitości, by wyglądać na zakłopotanego. To prawie zabawne, jak szybko ucieka. Cole milczy z pochyloną głową. Już mam poprosić go, żeby przestał smęcić, kiedy brzęczy moja komórka. Cole: Muffinko, to była jedna z najbardziej seksownych rzeczy, jakie w życiu widziałam. Gość jest dwa razy większy od Ciebie, a mało się nie posikał. W wyobraźni bardzo, ale to bardzo namiętnie cię całuję. Dostaję autentycznego ataku kaszlu i muszę poklepać się w pierś, żeby zaczerpnąć tchu. Cole okrąża stolik i nachyla się nade mną. Jego ciepły oddech owiewa mi ucho. – Wszystko w porządku? – To nie było fair! – syczę i sięgam do plecaka po butelkę wody. Cole kładzie mi dłoń na krzyżu, udając, że chce mi pomóc, ale tak naprawdę się ze mną droczy. Koliste ruchy jego ręki nie mają nic wspólnego z troską, są jednoznaczne i bardzo pieszczotliwe. Doprowadzają mnie do szaleństwa. W tej chwili chcę albo zawlec go do najbliższego pustego, zamykanego na klucz pokoju, albo chlusnąć mu w tę promieniującą zadowoleniem twarz gorącą kawą. Zważywszy na to, że dostęp do kawy mam, do pokoju zaś nie, powinien natychmiast przestać przeciągać strunę. – Przecież gram według twoich zasad – warczę. – Serio? – Jak inaczej mamy przekonać ludzi, że nie jesteśmy już parą? Jakoś szczerze wątpię w ten twój genialny plan. Zdajesz sobie sprawę, że wsadziłeś mi rękę pod bluzkę? Publicznie? Odsuwam się od niego w równym stopniu wściekła, jak nakręcona. Chwytam plecak i jednym haustem dopijam cappuccino, parząc się przy tym w język. Na koniec po koleżeńsku całuję Cole’a w policzek. – Przez cały dzień będę na zajęciach, ale daj mi znać, czy te laski mają w ofercie również pranie. Chętnie dorzucę swoje. Cole’a ta uwaga w ogóle nie rozbawiała. Śledzi zmrużonymi oczyma moje odejście. Coś czuję, że przyjdzie mi zapłacić za ten dzisiejszy przejaw geniuszu. * – No więc teraz poszła plota, że jesteście z Cole’em przyjaciółmi do seksu. – Łóżko ugina się pod ciężarem Cami. Zamykam podręcznik, wiedząc, że nie mam co próbować się uczyć, kiedy moja kochana przyjaciółka planuje dobić resztę moich

szarych komórek, powtarzając mi plotki, którymi rozkoszowała się przez cały boży dzień. – Po co ktoś miałby rozwalać całkiem dobry związek, żeby zamienić go na przyjaźń i seks? To jak zaprzeczenie naturalnej kolei rzeczy – zauważam. – Mocno naciągane. – No wiesz, daliście rano w kawiarni całkiem niezły pokaz. Podobno aż biło od was seksualne napięcie i teraz wszyscy skręcają się z ciekawości, o co chodzi, skoro podobno się rozstaliście. – Na serio nigdy nie zrozumiem naszego gatunku. Dlaczego ludzie mają radochę z cierpienia innych? Nikt nie chciał, żebym była z Cole’em, a teraz, kiedy się rozstaliśmy, wszyscy spodziewają się, że publicznie się na siebie rzucimy? Co za koszmar. Cami posyła mi smętne spojrzenie. – Jestem dopiero na pierwszym roku studiów, potrzebuję więcej czasu, żeby stać się psycholożką zdolną odpowiedzieć ci na to ważkie pytanie o ludzką naturę. Ale nie sądzisz, że ci, którzy karmią się bólem innych, należą do najgorszego rodzaju istnień pod słońcem? – Taa – mruczę, myśląc o reporterze, który odgrzebał informacje o mamie Cole’a. Od tamtej pory natrafiłam na kilka artykułów o moim facecie, a wśród nich na ten konkretny. Historia okazała się tak przekręcona, że chciałam sięgnąć przez monitor i poustawiać słowa we właściwym szyku. To zabawne, jak wstawione w wybranych miejscach przymiotniki mogą wszystko zmienić. Cassandrze na pewno było strasznie przykro czytać o tym, jak szeryf wymienił swoją zmarłą żonę na rozwódkę skoncentrowaną na pięciu się po szczeblach zawodowej kariery, i o tym, jak to rzeczona rozwódka strasznie chciała, by cała rodzina wspierała ją w dążeniu do celu. Cholerny pismak rozwodził się nad tym, jakim to Cole był outsiderem, jak został zesłany na wygnanie do szkoły wojskowej i jak Stone’owie nie chcieli, by plamił nazwisko ich rodziny. Od tego artykułu zrobiło mi się niedobrze i wreszcie pojęłam, dlaczego Cole tak uparł się, by mnie chronić. – A przy okazji, zrobiłam, jak zasugerowałaś. Moje przyjaciółki, cóż, byłe przyjaciółki, nader chętnie zgodziły się ze mną spotkać, skoro jestem częścią paczki sławnego Cole’a Stone’a. – Paczki Cole’a Stone’a? Jakiej znowu paczki? – No paczki, towarzystwa, nazwij to, jak chcesz. No i okazało się, że, ho, ho, taka paczka ma same plusy. – Cami chichocze. – W każdym razie dziewczyny naprawdę

chciały mu pomóc. Powiedziałam im, że Cole nie chce utknąć z jakąś siostrzyczką z Kappy, bo teraz koncentruje się wyłącznie na karierze sportowej. No i wspomniałam półgębkiem coś o tym, że tak jakby złamałaś mu serduszko i że biedaczek uczepił się nadziei, że odzyska cię, kiedy cała ta akcja z NFL przycichnie. Jeśli te panny plotkują tak, jak to robiły kiedyś, to nikt się do twojego faceta nie zbliży. – Jesteś pewna, że to zadziała? – No pewnie! Nikt nie tknie mojej drużyny Colessy! – Jezu, przestań nawijać tyle z Beth. Błagam! Cami lekceważąco macha ręką, jakbym powiedziała coś absurdalnego, i wskazuje palcem podręcznik. – A jak idzie ci poprawianie eseju dla tej starej krowy? Krzywię się, gdy nazywa tak panią profesor, bo bądźmy szczerzy, kiepska ocena, którą dostałam z najważniejszej w tym semestrze pracy, nie wynikała ze złośliwości prowadzącej zajęcia, tylko z mojej własnej głupoty. Kiedy zaczęłam przepisywać pracę na nowo i poprawiać błędy, zorientowałam się, że tekst wygląda, jakbym po prostu wyrzygała wszystko, co wiem, nie zastanawiając się w ogóle nad tym, jakie co ma znaczenie. Praca jest zimna, pozbawiona emocji i przypomina wiwisekcję materiału, a nie o to chodziło. Na szczęście w tej chwili czuję się tak zainspirowana pierdolnikiem emocji, które odczuwam, że pisanie idzie mi jak z płatka. – Poprawię go – oznajmiam i rzucam Cami wymowne spojrzenie. – Tylko moja przyjaciółka musi przestać co chwila referować mi najnowsze wieści o tym, co inni ludzie wyobrażają sobie o moim życiu. – Hej! Jeszcze nie powiedziałam ci najlepszego! – Cami szatańsko się uśmiecha. – No więc po tym, jak powiedziałam tym kiepskim podróbom człowieka, że złamałaś Cole’owi serce, laski zaczęły sobie wyobrażać niestworzone rzeczy. Nie przeszkadzałam im, może nawet trochę podsycałam ich domysły. Chodzi mi o to, że jeśli ktoś jutro zapyta cię, czy spotykałaś się z jednym z przystojnych braci wampirów z tego serialu, co to za nim nie przepadam, to wiesz komu podziękować. Zmieszana, marszczę brwi. – A co to ma… Cami zakrywa mi usta dłonią. – Po prostu mi podziękuj, Tereso. – Nawet się tak nie nazywam – mamroczę, ale przyjaciółka już wychodzi z pokoju, rzucając jeszcze, że zobaczymy się obleśnie bladym świtem w siłowni. * Następnego ranka siedzę w stołówce nad jogurtem z granolą, gdy nagle obok mnie

sadowi się kilka osób. Ponieważ Sarah jest na zajęciach, a Cami wróciła do wyrka, nie mam pojęcia, kto mógłby być na tyle nierozsądny, by przerywać moje czułe tête-à- tête z żarciem. Ocieram brodę serwetką i z wahaniem unoszę głowę znad wypełnionej ambrozją miski. Otaczają mnie koleżanki z drużyny. Aż dziwnie mi o tym myśleć. Wow, mam koleżanki z drużyny i one jedzą ze mną śniadanie. Gdyby tylko wiedziały, jak się wewnętrznie tym jaram, natychmiast by się zmyły. Uśmiecham się do nich szeroko, z nadzieją że nie wyglądam jak pretendentka do głównej roli w filmie o psychopatycznej morderczyni. – Cześć! Odpowiadają mi, choć nie z równie szalonym entuzjazmem. Uznaję, że to dlatego, że wciąż jest wystarczająco wczesna pora, żeby przeklinać własną egzystencję. Po pierwszej kawie Lindsay i pozostałych pięć dziewcząt zaczynają przyglądać mi się z zainteresowaniem. – Doszły nas plotki – oznajmia wreszcie kapitan. W jej głosie nie ma złośliwości, twarz ma kamienną. – Przyciągasz sporo uwagi, nie, O’Connell? Rumienię się, a po plecach przebiega mi dreszcz zakłopotania. – Mówisz o tym, co się stało w kawiarni? – No – rzuca Lindsay, kładąc nacisk na „o”, i wbija we mnie wzrok. – Chcę wiedzieć, czy to jakaś nowa norma, wiesz, ludzie gadający o tobie i facecie, z którym jesteś albo nie jesteś. – To jakiś problem? – Niespecjalnie, ale nie chcę jakiejś dramy na boku mojej drużyny i nie chcę, żeby jedna z tancerek przez wspomnianą dramę zawalała robotę. Drużyna jest najważniejsza, jasne? Każda z nas musi dawać z siebie sto dziesięć procent. Lindsay nie jest ani wredna, ani złośliwa, po prostu chroni coś, nad czym ciężko pracuje. – Kapuję. Żadnej dramy. Kapitan uśmiecha się. – Słuchaj, wiem, że skoro jesteś związana emocjonalnie ze Stone’em, to jakieś dramy będą, ale postaraj się je ograniczyć, okej? Powiedzmy do jednej w miesiącu. Salutuję zamaszyście. – Tak, pani kapitan. Raz w miesiącu o ustalonej porze. Lindsay zastyga z łyżką uniesioną do ust. – Będziemy chyba musiały popracować nad twoimi zdolnościami towarzyskimi. Kulę się na krześle.

* Tego dnia mam akurat wolne popołudnie, rzadki luksus, idę więc do księgarni, w której pracowałam latem, przed rozpoczęciem college’u. Pomagam w niej od czasu do czasu, kiedy pozwala mi na to rozkład zajęć, mogę sobie nawet dorobić, ostatnio jednak bywam tu tylko raz w tygodniu i traktuję to jak wolontariat. Ponieważ to księgarnia dla dzieci, świetnie się bawię. Uwielbiam pomagać maluchom wybrać kolejną ukochaną książkę, a gdy wracają, chcąc poznać kolejny tom serii, którą im zarekomendowałam, serce rośnie mi w piersi. Gdy tu jestem, wszelkie inne sprawy tracą na znaczeniu i spędzam pięć cudownych godzin, w trakcie których liczy się tylko to, żeby uprzyjemnić życie komuś innemu. Cudownych pięć godzin, kiedy nie myślę o tym, jak bardzo pokręciło się moje własne. Kiedy mija moja zmiana, żegnam się z Dianą, z którą dzisiaj pracowałam, i przygotowuję się do powrotu do akademika. Od popołudnia, kiedy zaczynałam, znacznie się ochłodziło. Wkładam kurtkę, chowam twarz w szaliku i staram się iść szybszym krokiem. Mieszkanie Cole’a jest bliżej i o wiele wygodniej byłoby mi przespać się u niego, ale… Boże, co za tragikomedia. Prycham pod nosem, wspominając słowa Lindsey. Ale nie tylko. Przypominam sobie również e-mail, który dostałam, będąc w księgarni. Napisał do mnie redaktor studenckiej gazety. I nie tyle była to prośba, co zakamuflowana oferta. Gość chce coś ode mnie w zamian za miejsce w redakcji. A tym czymś jest tekst o Cole’u, wschodzącej gwieździe futbolu. Nie chodzi jednak o stary dobry wywiad ozdobiony zdjęciami bohatera w sportowym garniturku, o nie. Naczelny pragnie głębokiego, wzruszającego tekstu o tym, jakież to dramatyczne i nieszczęśliwe życie wiódł młody Stone przed przyjazdem do Providence. Szczery artykuł, dobre sobie. Nie odmówiłam, choć miałam chęć napisać pomysłodawcy kilka ciepłych słów. Nie wkurzajcie Tessie, jeśli nie jesteście gotowi na słowny nokaut! Powstrzymałam się jednak i policzyłam do dziesięciu, jak wielokrotnie radziła mi moja samozwańcza terapeutka, Cami. Okej, skoro gazeta chce artykuł o Cole’u, to dostaną artykuł o Cole’u. I będzie to najlepszy artykuł o Cole’u w całej pieprzonej kolekcji artykułów! Zaczynam planować sobie w głowie, co napiszę, podekscytowana wizją gotowego tekstu. Jestem tak pogrążona we własnych myślach, że nie słyszę zbliżających się kroków. – Do licha, Tessie, wołam cię od dobrych pięciu minut. – Cole wyprzedza mnie, przyciąga do piersi i mocno obejmuje.

– O. Cześć – mówię sztywno, zbyt zaskoczona jego nagłym pojawieniem się, by wydusić z siebie coś więcej. Cole ujmuje moją twarz w dłonie. – Wszystko w porządku? Dlaczego się nie zatrzymałaś? – Przepraszam, chyba się zamyśliłam. – Uśmiecham się przepraszająco. – Chcesz mnie wykończyć, prawda? O to ci chodzi, nie? W subtelny sposób wykopujesz mi grób. Najpierw Kappa, a teraz pozwalasz mi sądzić, że celowo mnie ignorujesz. Dźgam go łokciem w bok. – Wcale cię nie ignoruję, ty idioto. Cole chwyta mnie za rękę, unosi moją dłoń do ust i całuje po kolei moje knykcie. Kolana niemal się pode mną uginają. – Trochę chyba tak… Ale w tej chwili może po prostu zabierzmy się z tej zimnicy, co? I na litość boską, następnym razem jak będziesz potrzebowała podwózki, zadzwoń. Bez pytania zsuwa mi z ramienia plecak i zarzuca go sobie na plecy, a potem pociąga mnie w stronę auta. – Ej, ale ja mam nogi i umiem chodzić. – Już o tym rozmawialiśmy. Możesz być szybka jak Peyton Manning, ale kiedy jest ciemno i zimno, dzwoń. Kiwam głową, powstrzymując uśmiech. Kiedy wreszcie siedzę w nagrzanym aucie, wydaję z siebie cichy jęk ulgi. Cole bierze mnie za rękę. – Naprawdę muszę cię odwozić do akademika? – pyta przez zaciśnięte zęby, wyraźnie rozczarowany tą perspektywą. – Wiesz, że tak. Jesteś moim eks, nie sypiam już u ciebie. – Nie mów tak, kiedy jesteśmy razem. – Dłoń lekko mu drży. – Im częściej tak mówisz, tym bardziej realnie to brzmi. – Okej – mruczę cicho. – Wiesz, ja naprawdę nienawidzę tak mówić. Cole wbija we mnie wzrok, w którym mieszają się rezygnacja ze zdecydowaniem. – Damy sobie z tym wszystkim radę, Muffinko, tylko bądź przy mnie. – Przecież wiesz, że będę. Usiłuje posłać mi uspokajający uśmiech, jednak jak wspominałam, znam go równie dobrze jak siebie i wiem, że tym razem lęki Cole’a i jego kompleksy wystawią nasz związek na naprawdę ciężką próbę.