hela76

  • Dokumenty591
  • Odsłony153 554
  • Obserwuję125
  • Rozmiar dokumentów1.1 GB
  • Ilość pobrań97 569

Catharina Ingelman-Sundberg - 03 - Emerycka szajka idzie na całość

Dodano: 5 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 5 lata temu
Rozmiar :1.5 MB
Rozszerzenie:pdf

Catharina Ingelman-Sundberg - 03 - Emerycka szajka idzie na całość.pdf

hela76 EBooki
Użytkownik hela76 wgrał ten materiał 5 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 126 osób, 130 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 436 stron)

Tytuł oryginału: Rån och inga visor Copyright © Catharina Ingelman-Sundberg 2016 by Agreement with Grand Agency, Sweden and BookLab, Poland. Copyright © 2017 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga Copyright © 2017 for the Polish translation by Wydawnictwo Sonia Draga Projekt graficzny okładki: © Léa Chassagne Wykonanie okładki: Monika Drobnik-Słocińska Zdjęcie autorki: © Mirella Hetekivi Redakcja: Mariusz Kulan Korekta: Iwona Wyrwisz, Joanna Rodkiewicz, Aneta Iwan ISBN: 978-83-8110-028-1 Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi. Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty. Szanujmy cudzą własność i prawo! Polska Izba Książki Więcej o prawie autorskim na www.legalnakultura.pl WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o. o. Pl. Grunwaldzki 8-10, 40-127 Katowice tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28 e-mail: info@soniadraga.pl www.soniadraga.pl www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga E-wydanie 2017 Skład wersji elektronicznej: konwersja.virtualo.pl

Spis treści Dedykacja Motto Prolog 1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14

15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35

36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56

57 58 59 60 61 62 63 Epilog Podziękowania Przypisy

Wszystkim moim wspaniałym czytelnikom, którzy wspierają mnie od wielu lat!

Napad na bank to prawdziwy narkotyk (Märtha, lat 79)

Prolog Starsza pani wstawiła szampana do lodówki i zamknęła drzwiczki. Zawsze miło się świętuje po napadzie na bank, ale szampan musi być schłodzony. Stawiając na kuchennym stole tacę z pięcioma wysokimi kieliszkami i przekąskami, Märtha Anderson zanuciła pod nosem. Następnie poszła do sypialni, żeby przygotować się do nocnej eskapady. Ubierając się, po raz ostatni przeanalizowała plan. Dokładnie za dwie godziny Emerycka Szajka miała znowu ruszyć do akcji i dokonać najbardziej spektakularnego jak dotąd przestępstwa. Märtha wzięła klucze ze stolika w przedpokoju i zniknęła w ciemnościach.

1 Nikt nie zareagował na widok śmieciarki zatrzymującej się przed bankiem. Nikogo też nie zainteresowało, gdy rozłożyli rurę ssąco-tłoczącą i podłączyli ją do zsypu. Wybiła czwarta trzydzieści rano i żaden z ludzi wędrujących sztokholmskimi ulicami nie zwrócił uwagi na śmieci. Z wyjątkiem członków Emeryckiej Szajki. Niebo rozświetlił błysk, a pięcioro emerytów spojrzało na siebie z zadowoleniem. Czekali na tę burzę. – Bierzmy się do roboty – zarządziła Märtha i zerknęła w górę na okazały pałac, w którym mieścił się bank. – Banki nie lubią, jak się wypłaca pieniądze. Teraz będą miały za swoje! Dotknęła konsoli sterującej rurą ssąco-tłoczącą i zerknęła przez przednią szybę. Śmieciarka mogła pomieścić dziesięć ton odpadków. Bez problemu przetransportują nią zawartość bankowego skarbca. Pozostawało już tylko wszystko do niej załadować. – Okej, tutaj macie maski – powiedziała Märtha i wręczyła Geniuszowi brodatą maskę Pavarottiego, Grabiemu – szczerzącego zęby Eltona Johna, a Andersowi, synowi Stiny – Brada Pitta o nienagannej cerze. – No to ruszajcie i powodzenia! – A ja? – oburzyła się Anna-Greta i sięgnęła po uśmiechniętą lateksową Margaret Thatcher. – Ach, tak, naturalnie – bąknęła Märtha, podając przyjaciółce maskę. Przyszli przestępcy założyli maski, wysiedli z samochodu i zajęli swoje pozycje na ulicy. W aucie zostały tylko Märtha i Stina. No to do dzieła!

Geniusz z zadowoleniem poklepał rurę prowadzącą do pomieszczenia z pojemnikami na śmieci, poprawił roboczy kombinezon z napisem olśniewająco czysty na piersi i podszedł do drzwi. Dużo młodszy Anders z tej samej firmy ruszył za nim z dwoma kubłami na śmieci, a pozostali odczekali chwilę, po czym dołączyli do nich obu. Grabi miał na szyi apaszkę, a Anna-Greta w filcowym kapeluszu z szerokim rondem wspierała się na swojej lasce. (Nawiasem mówiąc, ta laska była nieco krzywa od dnia, w którym Anna- Greta miała ją ze sobą w saunie w Grand Hotelu. Pomimo tego najbardziej ją lubiła). Przyjaciele spojrzeli w górę, na niebo. Ciemne, ciężkie chmury, błyski i pierwsze krople deszczu. Wyglądało to obiecująco. Zaczął padać lekki deszcz, kontury budynków majaczyły w ciemności. Niewiele osób było w stanie zauważyć postacie na ulicy, a jeszcze mniej je zidentyfikować, co bardzo im odpowiadało. Geniusz wstukał kod i szarmancko przytrzymał drzwi pozostałym. – Pamiętajcie, żeby być cicho. Na wyższych piętrach śpią ludzie – przypomniał. – Oczywiście, będziemy cicho jak mysz pod miotłą – donośnym głosem zapewniła Anna-Greta. Jak zwykle nie miała ze sobą aparatu słuchowego. Grupka emerytów szybko wślizgnęła się do środka. Anders, który pchał wykonane specjalnie na tę okazję kubły na śmieci ze wzmocnionego, ultralekkiego styropianu, został trochę z tyłu. Märtha nalegała, żeby kubły były lekkie, ponieważ rozkładane drabiny, narzędzia i pozostały sprzęt trochę ważyły. Osiemdziesięcioletni przestępcy musieli oszczędzać siły. Zignorowali lokal banku na parterze i wjechali windą na pierwsze piętro, gdzie znajdowało się wejście dla personelu. Przestudiowali wcześniej plany budynku i wiedzieli, że gdyby chcieli się dostać do bankowego skarbca zwykłą drogą, musieliby sforsować drzwi o grubości pół metra. Same

zawiasy były grubsze od słupów telefonicznych. Trzeba więc było się skoncentrować na sosnowej podłodze z izolacją z płyt kartonowo-gipsowych pomieszczenia nad skarbcem. – Taką prowizoryczną konstrukcję można sforsować jednym kichnięciem – tak ujęła to Märtha podczas planowania skoku. – Płyty kartonowo-gipsowe, psiakostka, co za badziewie! Jednym z etapów przygotowań była wizyta w banku i rozmowa na temat rozmieszczenia pieniędzy. Märtha nie omieszkała wtedy pochwalić pracownika banku za eleganckie podłogi. Oczywiście zapytała o ich konstrukcję i o to, gdzie można takie kupić, „bo chciałaby mieć tak ładnie w swoim mieszkaniu”. Cóż, w przypadku każdego przestępstwa ważny jest dobry plan. Geniusz poczuł kropelkę potu na brodzie. Roboczy strój był za gruby, a lateksowa maska Pavarottiego wprawdzie stanowiła świetny kamuflaż, lecz lepiła się jak najgorsza mordoklejka. Maska Eltona Johna, którą miał na twarzy Grabi, nie sprawiała wrażenia aż tak niewygodnej. Wydawało się też, że Anna-Greta świetnie się czuje w roli Margaret Thatcher, chociaż była pani premier raczej nie nosiła roboczego stroju z napisem olśniewająco czysty. – Jest! Geniusz się rozejrzał, głęboko zaczerpnął powietrza, otworzył wytrychem zamek i ostrożnie pchnął drzwi dla personelu. Szybko podszedł do alarmu i odciął zasilanie. Pozostali ruszyli za nim i już w środku zapalili latarki LED – światło zalało pomieszczenie. Ciemne ceglane ściany, nowa podłoga, kilka regałów z książkami, krzesła, a na środku stół konferencyjny. Pomieszczenie wyglądało jak zwyczajne miejsce pracy – z tą małą różnicą, iż mieściło się nad bankowym skarbcem, w którym znajdowało się dziesięć milionów szwedzkich koron.

Geniusz przyciągnął do siebie jeden z kubłów na śmieci i wyłowił z niego wyrzynarkę, wiertarkę, młotek oraz świnki, niebieską i różową, które dostał od Swedbanku. Lepiej było nie potrząsać tymi skarbonkami, ponieważ zamiast monet zawierały proch. Geniusz, inżynier i wynalazca z wieloletnim doświadczeniem, uznał, że trzydziestocentymetrowa raca z czarnym prochem wystarczy – poza tym bez wiedzy Märthy trochę wzmocnił ładunek. Szczególnie wybuchowa była zawartość różowej skarbonki. – Jeszcze drabiny – powiedział Geniusz i podrapał się po brodzie Pavarottiego. Anders wyjął drabiny z kubła na śmieci numer dwa i po omacku, w półmroku, jakoś je złożył. Wtedy Geniusz znowu głęboko zaczerpnął powietrza i oznajmił: – No dobrze, moi drodzy, pozostało tylko wywiercić dziury w podłodze. Wziął wiertarkę oraz wyrzynarkę i wraz z Grabim i Andersem zaczął pracę. Anders wybrał maskę Brada Pitta, bo nie chciał wyglądać tak staro jak pozostali, i teraz tego żałował. Przylegała do twarzy tak mocno, że ledwo oddychał. W bladoniebieskim świetle diod wywiercili kilka dziur, a następnie poszerzyli je wyrzynarką. Przyszła kolej na użycie świnek skarbonek. Geniusz tak się pocił, że zaczął się martwić, czy nie zemdleje z powodu odwodnienia. Odwodnienie w banku, jak to możliwe? Märtha spojrzała na elewację budynku, do którego weszli jej przebrani przyjaciele. W samochodzie została tylko ze Stiną. Geniusz miał dać znać, jak już dostaną się do bankowego skarbca i zrobią dziury w ścianie sąsiadującej ze zsypem. Musiały być gotowe na ten moment. Rura ssąco- tłocząca i cała naprzód… Märtha próbowała przypomnieć sobie plan banku.

Wywiercenie dziur w podłodze zajmie Geniuszowi i reszcie dłuższą chwilę, potem mogą jeszcze potrzebować jakieś pół godziny na przebicie się przez ścianę między skarbcem a zsypem. O ile oczywiście nie wydarzy się coś nieoczekiwanego. Wybrali jeden z największych banków w Sztokholmie, który przechowywał najwięcej gotówki, ponieważ w obecnej sytuacji tylko duży skok mógł im zapewnić wystarczającą ilość pieniędzy dla potrzebujących. W tym miejscu powinni się nieźle obłowić. W komputerowej bazie danych brakowało niektórych informacji dotyczących budynku – ze względów bezpieczeństwa usunięto z niej plany pięter nad siedzibą banku. Jednak Märtha rozpłakała się w Archiwum Państwowym i pochlipując, opowiedziała o swoim ważnym projekcie badawczym. Pisała na temat historii tej nieruchomości, miało to być dzieło jej życia. Archiwistka w końcu dała za wygraną i udostępniła staruszce kilka mikrofilmów z rzutami poziomymi poszczególnych pięter. Märtha zachichotała pod nosem i zaczęła się bawić dżojstikiem. To, czego nie wiedziała na temat magazynów, klatek schodowych, zsypów lub kabli elektrycznych w banku, nie było warte zainteresowania. Znała nawet grubość podłogi i ścian… Ponownie spojrzała na siedzibę banku. Ależ im tam na górze schodziło. Tylko żeby czegoś nie schrzanili. – Widzieliście? Pięćdziesiąt centymetrów, dokładnie tak jak mówiła Märtha – stwierdził Grabi ze wzrokiem utkwionym w dziurach wywierconych w podłodze. Geniusz odłożył wyrzynarkę. – Okej, wkładamy świnki! – Oto oszczędności – powiedziała Anna-Greta, podając mu skarbonki. – Całe szczęście, że nie zrobiliśmy wcześniej dziur w zsypie. Cuchnęłoby

jak diabli – zauważył Grabi. – Pieniądze też potrafią śmierdzieć – bąknął Anders. – Te wszystkie łapówki… Geniusz wsunął świnki skarbonki do dwóch dziur i się cofnął. – Cicho. Włóżcie do uszu zatyczki i ukryjcie się! – wrzasnął i ruchem ręki wskazał pozostałym przyległy do pomieszczenia gabinet dyrektora banku. Nie miał lontu ani zapalniczki, planował zdetonować ładunki elektronicznie. – Zatyczki do uszu!? Próbowałeś kiedykolwiek wsadzić zatyczkę w lateksową maskę Eltona Johna? – wymamrotał pod nosem Grabi. – Odpalam – bąknął Geniusz, zamknął oczy i wdusił przycisk detonatora. Märtha rzuciła niespokojne spojrzenie w kierunku piętra nad bankiem. Wydawało jej się, że co jakiś czas w jednym z okien widzi słabą smugę światła. Coś musiało pójść nie tak. – Stino, poczekaj tutaj. Zaraz wrócę – powiedziała, zsuwając się z siedzenia. – Nie, stop – zaprotestowała przyjaciółka ubrana w męski kombinezon roboczy i z mocno naciągniętą na czoło czapką z daszkiem. – Sama nie dam rady z rurą. – Zaraz wracam, tylko sprawdzę, czy wszystko w porządku. – Märtha pogłaskała ją uspokajająco po grzbiecie dłoni. – Na razie jesteś tu potrzebna. Stina błądziła nerwowo wzrokiem, więc dla pewności Märtha poklepała ją jeszcze po policzku. Musi zachować spokój. Zawsze martwi się niepotrzebnie. – Zaraz wracam – powtórzyła Märtha, otworzyła drzwi i wyszła na ulicę. Zerknęła za siebie, nikogo nie zauważyła, więc ruszyła do drzwi i wstukała

kod. Następnie weszła schodami na górę i stanęła przed wejściem dla personelu. Panowała zupełna cisza. Nie było słychać nawet głosu Anny- Grety. Märtha nacisnęła klamkę i weszła do środka. Rany boskie, co tutaj robi Pavarotti? Czy on przypadkiem już nie żyje? – zdążyła pomyśleć, zanim sobie przypomniała, że to maska Geniusza. – Niezbyt mi to wyszło. Słychać było tylko ciche bum! – wymamrotał pod nosem Geniusz. – Powiedziałaś, że ładunek nie może być mocniejszy od racy – usprawiedliwił się i pokazał palcem lekko wypalone miejsce w podłodze wokół wywierconych dziur. – Chodziło mi o dużą racę – oznajmiła Märtha. – Mówisz i masz – powiedział Geniusz i wyciągnął z kubła na śmieci więcej świnek skarbonek. – Tylko spójrz. Kryjcie się! Gdyby maska Pavarottiego nie była sztywna, dałoby się zobaczyć uśmiech Geniusza. Jednak na lateksowej twarzy ciągle widniała taka sama mina i nikt nie dostrzegł zadowolenia staruszka. Seniorzy zrobili krok w tył i schowali się za ciężkimi dębowymi stołami i monitorami. Minęło kilka sekund, po czym rozległ się huk. – Rany boskie! – zakasłał „Elton John” po tym, jak zniszczony tynk, połamane płyty kartonowo-gipsowe i deski podłogowe wzbiły w powietrze gęstą chmurę pyłu. – Całkiem nieźle! – wydarł się Anders i strzepnął tynk z lateksowych włosów „Brada Pitta”, próbując zdusić kichnięcie. – Ojejku! – rzuciła Anna-Greta i tak głośno zarżała, że prawie spadła jej z twarzy maska Margaret Thatcher. Märtha milczała. Serce mocno jej waliło, ledwie łapała oddech. Geniusz obiecał, że ładunek nie będzie zbyt duży, ale ten wybuch było słychać chyba w całym budynku.

– Musimy się pośpieszyć – wykrztusiła w końcu i podczołgała się do powstałej wielkiej dziury. Eksplozja rozpłatała podłogę, ukazując bankowy skarbiec. I nie tylko. Skrytki depozytowe zostały uszkodzone, a drzwi kołysały się na wykrzywionych zawiasach. Dokumenty, biżuteria, a nawet sztabki złota leżały porozrzucane wśród resztek gipsu i tynku. – Dawajcie drabiny! – ponaglił resztę Geniusz i gestem ręki przywołał do siebie Andersa. Syn Stiny był ich prywatnym opiekunem i zazwyczaj brał na siebie cięższe zadania, gdy wspólnie ruszali do akcji. Teraz zajął się ustawianiem drabin, żeby staruszkowie mogli się dostać do skarbca. Po chwili członkowie Emeryckiej Szajki zeszli na dół i się rozejrzeli. Wszystko przebiegło zgodnie z planem z wyjątkiem jednej najważniejszej rzeczy. Ceglana ściana sąsiadująca ze zsypem wciąż stała. – Odpalę jeszcze jeden ładunek – zaproponował Geniusz. – Nie, poczekaj! – rzuciła Märtha, podeszła do ściany i kciukiem dotknęła tapety. – Dokładnie tak, jak myślałam. Budynek remontowano w latach sześćdziesiątych, a wtedy budowlańcy na niczym się nie znali. Spójrzcie! Na suficie, podłodze i ścianach jest grzyb! – Oderwała kawałek tapety tak, że odpadł tynk. – Spoina kruszeje. Z zewnątrz wygląda ładnie, lecz w środku jest jak cukier. Beton mieszano przy użyciu słonej wody. Tutaj nie potrzeba dynamitu. To… – Wykład zrobisz później. Teraz napadamy na bank – bąknął Grabi. – Tak, ale zrozumcie – ciągnęła Märtha. – Wystarczy usunąć spoinę, wyjąć cegły i już będziemy w zsypie. Do roboty. Ja muszę wracać do auta – wypowiedziawszy te słowa, wspięła się na górę po drabinie, przeszła przez gabinet dyrektora i zjechała windą na dół.

W bankowym skarbcu reszta szajki kontynuowała pracę. Anna-Greta zawzięcie wydłubywała spoinę spiczastym młotkiem geologicznym, nucąc przy tym piosenkę, którą dawno temu śpiewali przy robocie kamieniarze z Bohuslänu. Jak na byłą pracownicę banku była nad wyraz zrelaksowana. Czas spędzony poza domem spokojnej starości bez wątpienia dobrze jej zrobił. – Mam jeszcze trochę prochu w zapasie – krzyknął spocony pod maską Pavarottiego Geniusz i zaczął po omacku przeszukiwać kubeł na śmieci. Triumfalnie wydobył kolejne dwie świnki skarbonki, tym razem błękitne. – Nawet nie przypuszczacie, jaką mają moc! Po opuszczeniu banku Märtha odniosła wrażenie, że ulica jest tak samo spokojna i wyludniona jak wcześniej. Zza rogu wyłonił się samotny członek Nocnego Patrolu Rodzicielskiego, a trochę dalej przemknął samochód. Märtha lekko zmrużyła oczy i zrobiła krok w tył. Psiakostka, radiowóz! Jechał ulicą Fleminggatan, ale się nie zatrzymał, tylko skręcił w S:t Eriksgatan i zniknął. Märtha zaczerpnęła głęboko powietrza, a potem powoli je wypuściła. Lepiej się pośpieszyć, zanim zaczną coś podejrzewać – pomyślała. Może śmieciarka nie przeszła przeglądu albo pojawiło się jakieś nowe rozporządzenie, które policja musi sprawdzić. Spuściła wzrok na swój wściekle zielony kombinezon roboczy z odblaskami, żałując, iż nie ma na sobie czegoś bardziej eleganckiego. Dlaczego nie wybrała czegoś dyskretniejszego? Bolała teraz nad tym i usiadłszy w śmieciarce obok Stiny, była na siebie naprawdę zła. Przyjaciółka zobaczyła minę Märthy i na pocieszenie poczęstowała ją Rykiem dżungli. Wiedziała, że Märtha uwielbia słodycze, choć na co dzień ich sobie odmawia. Ale w wyjątkowych sytuacjach, takich jak na przykład napad na bank,

zazwyczaj sobie folgowała. – Dziękuję – powiedziała Märtha, biorąc garść drażetek, a potem szybko sięgnęła po kolejne. Stina zerknęła na przyjaciółkę. – Jakiś problem? – Na starość rabuje się trochę wolniej – odparła Märtha. – Jeszcze nawet nie przebili się przez ścianę. – Nie chcesz chyba powiedzieć… O rany! – Głos Stiny przeszedł w falset. Nagle na piętrze nad bankiem pojawiły się płomienie, chmura pyłu uderzyła od środka w szyby. – Och, nie! Geniusz odpalił kolejną skarbonkę – stwierdziła Märtha, uruchamiając rurę ssąco-tłoczącą. – Musimy się pośpieszyć! Pchnęła dżojstik do przodu i rura zaczęła zasysać. – W porządku, to by było tyle – odezwał się Geniusz i odłożył ostatnią cegłę. – Jedna dodatkowa świnka skarbonka wystarczyła. Odsunął kilka błękitnych plastikowych odłamków i pochylił się w stronę zsypu. Smród śmieci dostał się pod jego maskę i do całego pomieszczenia. – Przyjaciele, pora opróżnić skarbiec. Nie mamy czasu. Dawajcie szpadle i wiadra! – Śmierdzi jak cholera – utyskiwał Grabi. – Pieniądze nie spadają z nieba. Trzeba się o nie postarać na ziemi. Bierzcie się do roboty! – zagrzewała ich Anna-Greta w masce Margaret Thatcher. – Tak, tak, nie gderać – stwierdzili pozostali. „Pavarotti” i „Elton John” dopingowani przez „Brada Pitta” zaczęli

gorączkowo wrzucać zawartość bankowego skarbca do dziury w ścianie. Biżuteria, złoto i paczki banknotów z zawrotną prędkością trafiały do szybu zsypowego i błyskawicznie mknęły w dół. Märtha włączyła urządzenie zasysające śmieci na najwyższe obroty. Anna-Greta zdążyła policzyć trzy złote naszyjniki, pięć sztabek złota i trzysta tysięcy szwedzkich koron w banknotach tysiąckoronowych, zanim się zreflektowała: przecież nie musi tego robić, nie jest już pracownikiem banku. Pracowali w pocie czoła i niepokojąco przy tym sapali. Lateksowe maski dodatkowo utrudniały pracę, lecz żadne z nich nie miało odwagi ich zdjąć. W banku działał przecież monitoring. – Już niewiele zostało – motywował przyjaciół i siebie Geniusz. Na szczęście kosztowności już się kończyły. Ze zsypu dobiegał przyjemny odgłos siorbania. Rzeczywiście niewiele zostało. Geniusz obserwował, jak banknoty, papiery i biżuteria są zasysane do pomieszczenia z pojemnikami na śmieci. W pewnym momencie, gdy z dołu dobiegło jedno z głośnych siorbnięć, złapał się na tym, że zastanawia się, ile milionów wylądowało w zsypie. Tylko żeby mieszkańcy wyższych pięter się nie obudzili i nie wyrzucili swoich śmieci, bo wtedy będziemy mieli kłopoty – pomyślał. Właśnie wtedy duży plastikowy worek z banknotami został wessany do rury i w niej utknął. – Zajmę się tym – oświadczyła Anna-Greta i nim ktokolwiek zdążył ją powstrzymać, popchnęła worek swoją laską. Zrobiła to tak, że do otworu zassało także jej laskę. – A niech to! – zawołała przestraszona, podczas gdy laska z impetem leciała w dół do pomieszczenia z pojemnikami na śmieci. – To pewnie obudzi sąsiadów. Lepiej stąd spadajmy. – Spadajmy? Grozi nam WIĘZIENIE, rozumiesz? – syknął Grabi, wykrzywiając twarz pod sztywną lateksową maską. Ledwie to powiedział, na

klatce schodowej rozległy się zaspane głosy, a następnie nawoływania i krzyki. Siedząc w dużej jaskrawej śmieciarce, Märtha zauważyła, że rura ssąco- tłocząca niepokojąco pokasłuje. Równocześnie na piętrach nad bankiem zapalały się światła. – Ojej! Lepiej spadajmy. Mamy już kilka milionów – powiedziała z ustami pełnymi Ryku dżungli. Sięgnęła po więcej drażetek, lecz wykonała tak gwałtowny ruch, że torebka spadła na podłogę. – Podniosę ją – zaoferowała Stina. Rzuciła się do przodu i wylądowała brzuchem na panelu sterowania. W rurze ssąco-tłoczącej coś zaryczało. – Co to było? Jakiś ciężki wartościowy przedmiot? – spytała Märtha. – To chyba ja… – bąknęła Stina. – Cała naprzód – rzuciła Märtha, przyciągnęła konsolę sterującą i przesunęła dżojstik maksymalnie do przodu. – Nie, nie – krzyknęła spanikowana Stina, ponieważ padając na konsolę, przypadkowo wcisnęła przycisk zmiany kierunku ciągu. Rura z zawrotną prędkością tłoczyła dopiero co skradziony łup z powrotem do banku. W bankowym skarbcu członkowie Emeryckiej Szajki wspinali się po drabinie, gdy nagle usłyszeli dźwięk – jakby ktoś zakręcił w budynku wodę, a potem ponownie ją odkręcił. W rurach zakaszlało, załomotało i zabulgotało i w skarbcu pojawiły się śmieci, a razem z nimi gips, wióry i tynk. Po chwili niczym pociski wleciały banknoty, broszury, testamenty i złote bransoletki, a na końcu złoty naszyjnik i krzywa laska Anny-Grety. – Ależ, Märtho, skarbie! Wyłącz to, wyłącz! – zawołał Geniusz, próbując razem z Andersem zatkać dziurę w ścianie.

– Rany boskie, moja laska – westchnęła Anna-Greta i zafrasowana dotknęła uszkodzonej rączki, na której był widoczny duży odprysk. W tym momencie rozległ się nowy dziwny hałas, a po nim długie syknięcie. Potem zapadła cisza. Najwyraźniej Märtha wyłączyła rurę ssąco- tłoczącą. Po chwili znowu coś zabulgotało, dźwięk przybrał na sile i wszystko zostało z powrotem zassane do zsypu. Niestety, w tym momencie Emerycka Szajka usłyszała także policyjne syreny. I to całkiem blisko. W śmieciarce stojącej na ulicy zrobiło się nerwowo. – Wygląda na to, że sąsiedzi zadzwonili na policję – stwierdziła Stina. – Tak, mój Boże, lepiej stąd zjeżdżajmy. – Zestresowana Märtha z trudem dotrwała do chwili, gdy cały łup wrócił do śmieciarki. Następnie prędko wycofała. – Nie zapomnij o rurze – przypomniała Stina, pochyliła się do przodu i nacisnęła stopą hamulec. – O rany, w dzisiejszych czasach trzeba myśleć o tylu rzeczach – wymamrotała pod nosem Märtha, lekko zaczerwieniona. – Tak łatwo o czymś zapomnieć. – Pomocy, widzę radiowóz – przerwała jej Stina. – Jak do nas podejdą, to powiem, że miałyśmy problem z resztkami jedzenia – oznajmiła Märtha i rozłożyła stary, klejący się karton po pizzy. – Takie rzeczy zawsze zatykają rurę. – Myślisz o wszystkim! – O ile nie zapomnę… – Okropnie śmierdzi – stwierdziła Stina. – Słuchaj, to nie jest taksówka, tylko śmieciarka – odparła Märtha. W bankowym skarbcu członkowie Emeryckiej Szajki, słysząc policyjne

syreny, sprawdzili, czy niczego nie zapomnieli, i szybko wrócili do salki konferencyjnej. Tam strzepali z siebie największy kurz, a potem tak spokojnie i nieśpiesznie jak tylko potrafili, zjechali na dół i wyszli na ulicę. Jakiś pijaczek mijający bank wzdrygnął się na widok Brada Pitta, Eltona Johna i Pavarottiego z dwoma kubłami na śmieci. Tuż za nimi szła Margaret Thatcher. Przetarł oczy. Podejrzewał, że to wina likieru. Mogło w nim być wszystko. Radiowóz zbliżał się do skrzyżowania S:t Eriksgatan i Fleminggatan. Zwolnił przed bankiem w chwili, gdy zaczął padać deszcz. Policjant opuścił szybę. – Halo! Grabi i Anders usłyszeli go, lecz zachowywali się jakby nigdy nic i szybko, ale tak nonszalancko, jak tylko potrafili, odłączyli rurę ssąco- tłoczącą. Dla niepoznaki do kubłów na śmieci wrzucili jeszcze puszkę piwa i kilka upaćkanych serwetek z McDonalda. W międzyczasie Märtha wcisnęła odpowiedni guzik na konsoli sterującej i złożyła rurę, a potem, manewrując hydraulicznym wysięgnikiem śmieciarki, umieściła kubły na śmieci na swoim miejscu. Równocześnie po omacku szukała plastikowego worka z awaryjnym rozwiązaniem i wtedy – dokładnie wtedy – nastąpiło oberwanie chmury. Policjanci, którzy właśnie chcieli wysiąść z auta, zrezygnowali i szybko zasunęli boczną szybę. Geniusz i Grabi podeszli do śmieciarki i zapukali w drzwi od strony kierowcy. – Jesteśmy gotowi! – poinformował Geniusz, otworzył drzwi i wsiadł do szoferki. Pozostali zajęli wolne miejsca z tyłu. Było ciasno – wcześniej musieli nieco zmodyfikować wnętrze, aby zamiast dwóch pojazdów użyć jednego. Ucieczka dwoma samochodami to zawsze większe ryzyko.

– Zdaje się, że zgarnęliśmy też trochę naprawdę śmierdzących śmieci. – Grabi z niezadowoleniem wciągnął powietrze, a następnie mocno ścisnął nos „Eltona Johna”. – Tak – potwierdziła Märtha. – Kierowca śmieciarki zwykle nie jest zbyt rozmowny, więc wzięłam te śmieci, na wypadek gdyby policjanci byli zbyt dociekliwi. – Rozwiązała foliowy worek z otwartymi puszkami z surströmmingiem1 i opuściła boczną szybę. – Zatkajcie nosy. Jedziemy! Gwałtownie skręcając kierownicą, wyjechała na ulicę, dodała gazu i przejechała tuż obok policyjnego radiowozu, a następnie spokojnie ruszyła S:t Eriksgatan. Policjanci, którzy przed chwilą znów opuścili szybę, z jęknięciem ją zasunęli. Minęła dłuższa chwila, zanim na tyle się pozbierali, żeby z odbezpieczoną bronią wkroczyć do banku. – Wiecie, dlaczego norweskie śmieciarki tak szybko jeżdżą? – zapytała Märtha, mocno zaciskając dłonie na kierownicy i równocześnie próbując rozluźnić napiętą atmosferę panującą w samochodzie. – Bo boją się, że zostaną napadnięte – z tylnego siedzenia chórem odparli przyjaciele. Kiedy Märtha zjechała na Roslagstull i dalej w kierunku Djursholmu, wszyscy zaczęli chichotać. W śmieciarce znajdowało się co najmniej dziesięć, a może nawet piętnaście milionów szwedzkich koron dla biednych ludzi czekających na lepsze życie. Emerycka Szajka potrzebowała około stu milionów, żeby urzeczywistnić wielkie marzenie Märthy i stworzyć bardzo przyjemne miejsce, gdzie seniorzy mogliby się spotykać, przyjemnie spędzać czas i korzystać z życia. Małą, staroświecką wioskę, w której wszystkim byłoby dobrze, o współczesnej nazwie, może Wioska Vintage lub Wioska Uciech? Albo Lamparcie Legowisko?