hummingbird1

  • Dokumenty98
  • Odsłony12 967
  • Obserwuję14
  • Rozmiar dokumentów156.6 MB
  • Ilość pobrań8 864

P2. Nalini Singh - Pocałunek Archanioła

Dodano: 6 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 6 lata temu
Rozmiar :1.7 MB
Rozszerzenie:pdf

P2. Nalini Singh - Pocałunek Archanioła.pdf

hummingbird1
Użytkownik hummingbird1 wgrał ten materiał 6 lata temu.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 365 stron)

POCAŁUNEK ARCHANIOŁA „Archangel’s Kiss” N a l i n i S i n g h (nieoficjalne) tłumaczenie części II: clamare

Geneza. Kap. Kap. Kap. - Podejdź tu, mała łowczyni. Skosztuj. Zapach krwi w powietrzu, czerwone ślady na ścianach i podłodze. - Ari? - Ari ucięła sobie małą drzemkę - Chichot, który sprawił że chciała uciekać, uciekać! - Mmmm, myślę, że wolę jednak Bellę. - Wyciągnięty w jej stronę zakrwawiony palec, rozcierający ciepłą czerwoną smugę po jej wargach. Krew jej siostry. Wtedy zaczęła krzyczeć.

1 Elena mocniej chwyciła balustradę balkonu i wpatrywała się w wąwóz, którego poszarpane koryto rozciągało się poniżej. Z miejsca, gdzie stała, skały wyglądały jak ostre zęby, gotowe gryźć i rozrywać na strzępy. Zacieśniła uchwyt dłoni, gdy owionął ją zimny, mocny podmuch wiatru. - Rok temu - szepnęła sama do siebie. - Nie wiedziałam, że Azyl istnieje, a oto dziś, proszę, stoję tu. Ciągle powiększające się miasto z marmuru i szkła, rozrastało się na wszystkie strony. Jego eleganckie linie lśniły w jasnym słońcu. Drzewa o ciemnych liściach, ocieniały ścieżki po obu stronach przepaści, a w tle górował wysoki, ośnieżony masyw górski. Nie było dróg, wieżowców, ani niczego innego co mogłoby zakłócać ten nieziemski spokój.

Mimo całego piękna wokół, było tu coś całkowicie obcego, niejasne wrażenie, że pod złocistą, lśniącą powierzchnią kryje się ciemność. Zaciągając się kolejny raz świeżym, górskim powietrzem, spojrzała w górę… na anioły. Tak wiele aniołów. Całe niebo nad miastem, które wydawało się wyrastać ze skały, wypełnione było skrzydlatymi istotami. Ci śmiertelnicy, którzy w miastach mdleli na widok pojedynczych aniołów - tutaj łkaliby z zachwytu dla tak wspaniałego widoku. Ale Elena nadal w pamięci miała śmiech archanioła, który wyrwał oczy wampirowi, by dla zabawy udawać, że je zjada, a potem zmiażdżyć. To, pomyślała zadrżawszy na całym ciele, nie była jej wizja raju. Cichy szelest piór za plecami, dotyk potężnych dłoni na jej biodrach. - Jesteś zmęczona, Eleno. Wróć do środka. Nie ruszała się z miejsca, rozkoszując się jego dotykiem - tak silny, niebezpieczny, męski. Czując go napierającego na jej wrażliwe skrzydła, miała ochotę zadrżeć z rozkoszy. - Myślisz, że masz prawo mi teraz wydawać polecenia? Archanioł Nowego Jorku, istota tak śmiertelnie niebezpieczna, że jakaś jej część bała się go nawet teraz, uniósł jej włosy z karku, i przesunął wargami po delikatnej skórze. - Oczywiście. Jesteś moja. Żadnej rozbawionej nuty w głosie, tylko czysta, zimna zaborczość. - Wydaje mi się, że nie do końca załapałeś tą całą kwestię miłości. – Wprost do ust wlał jej ambrozję, zmienił ze śmiertelniczki w nieśmiertelną, podarował skrzydła - skrzydła! - a wszystko to z miłości. Dla niej, łowczyni, śmiertelniczki… Już nie śmiertelniczki. - Tak czy owak, czas na powrót do łóżka. I już była w jego ramionach, nie pamiętała nawet kiedy puściła balustradę - jednak musiała to zrobić, bo krew znów zaczęła napływać do kończyn, a skóra napięła się. To bolało. Nawet gdy starała się powoli poruszać ciałem, wszystko ją paliło. Raphael, niosąc ją

w ramionach, wszedł przez rozsuwane drzwi do wspaniałego, szklanego pokoju, który znajdował się na samym szczycie marmurowo kwarcowej twierdzy. Wściekłość zaszumiała jej w żyłach. - Wynocha z mojej głowy, Raphaelu! Czemu? - Ponieważ, jak już nie raz ci mówiłam, nie jestem twoją marionetką. - zazgrzytała zębami gdy położył ją na miękkim jak chmura łożu, pełnym poduszek. Gdy podnosiła się do pozycji siedzącej, czuła pod sobą ruchy materaca. - Kochankowie - Boże, nadal ciężko jej było uwierzyć, że oddała i zakochała się w archaniele. - powinni być partnerami, a nie zabawkami, którymi się manipuluje. Kobaltowe oczy na twarzy mężczyzny, którego wzrok zmieniał ludzi w niewolników, ciemne jak noc włosy obramowujące doskonałą twarz pełną gracji… i odrobiny okrucieństwa. - Obudziłaś się trzy dni temu, po całym roku spędzonym w komie. - odezwał się. - Ja żyje już ponad tysiąc lat. Nawet teraz nie jesteś mi bardziej równa, niż gdy byłaś śmiertelniczką. Gniew zaczął szumieć jej w uszach. Miała ochotę znów go postrzelić, jak jej się już raz zdarzyło. Umysł zalała jej powódź wspomnień - rozlewająca się szkarłatna krew, rozdarte skrzydło, wstrząśnięte błękitne spojrzenie. Nie, nie chciała znów do niego strzelać, ale budził w niej agresję. - Czym w takim razie jestem? - Jesteś moja. Czy to złe, że wzdłuż kręgosłupa przeszły ją ciarki, gdy usłyszała te władcze słowa, a na jego przystojnej twarzy dostrzegła namiętność? Pewnie tak. Ale to jej nie obchodziło. Jedyne o co dbała, to fakt że była związana z archaniołem, który uważał że wszystkie zasady w ich związku się zmieniły.

- Tak. - zgodziła się. - Moje serce należy do ciebie. Błysk satysfakcji w jego oczach. - Ale nic więcej. - zwarła się z nim spojrzeniem, nie mając zamiaru się ugiąć. – Może i jestem nieśmiertelnym dzieckiem, ale w dalszym ciągu jestem łowcą i to jedynym dostatecznie dobrym, byś zdecydował się mnie zatrudnić. Zakłopotanie pojawiło się w miejscu namiętności. - Jesteś aniołem. - Z magicznymi, anielskimi pieniążkami? - Pieniądze nie są problemem. - Oczywiście, że nie. Jesteś bogatszy niż sam Midas. - mruknęła. - Ale nie mam zamiaru być twoją małą zabawką do pomiatania… - Zabawką? - W oczach zalśniło mu rozbawienie. Elena go zignorowała. - Sara powiedziała, że mogę wrócić do pracy, kiedy tylko zechcę. - Twoja lojalność względem aniołów zajmuje teraz pierwsze miejsce, niż ta w stosunku do Gildii Łowców. - Michaela, Sara, Michaela, Sara… - szeptała zwodniczo miłym głosem. - Anielska Suka kontra moja najlepsza przyjaciółka… O rany, jak myślisz, czyją stronę wybiorę? - To nie ma znaczenia, nieprawdaż? - spytał, unosząc lekko brew. Odniosła wrażenie, że jest coś o czym nie wie, za to on tak. - Dlaczego nie? - Nie możesz wcielić swych planów w życie, dopóki nie będziesz mogła latać.

Zamilkła. Nie odrywając od niego oczu, opadła plecami na poduszki rozkładając szeroko skrzydła - bogata, sugestywna czerń która sunęła w górę w subtelnym stopniowym wzroście koloru indygo, najciemniejszego błękitu i świtu aż po ich jaskrawy, mieniący się białym złotem szczyt. Jej próba dąsania się trwała całe dwie sekundy. Cóż, Elena i strzelanie fochów nigdy nie szły w parze. Nawet Jeffrey Deveraux, który gardził wszystkimi rzeczami związanymi z jego „ohydną” córką, nie mógł przypisać jej tego grzeszku. - W takim razie mnie naucz. - powiedziała, prostując się. - Jestem gotowa. Pragnienie lotu sprawiało, że ściskało ją w gardle, a niszcząca potrzeba - pochłaniała jej duszę. Jednak mina Raphaela nie uległa zmianie. - Nie jesteś w stanie nawet wyjść na balkon bez czyjejś pomocy. Jesteś słabsza od pisklęcia. Widziała wcześniej mniejsze skrzydła na niebie, mniejsze ciała, wymieszane z tymi większymi. Niewiele, ale jednak ich dostateczną ilość. - Azyl - zaczęła pytanie. - jest bezpieczną przystanią dla waszych młodych? - Jest wszystkim, czym potrzebujemy by był. - oczy będące jawną pokusą, przesunęły się z niej na drzwi. - Dmitri przybył. Wciągnęła powietrze, czując jak otoczył ją podniecający zapach wampira, seks i bezmyślne pragnienie. Niestety po transformacji nie zyskała odporności na tą jego sztuczkę. Miało to jednak i drugie dno. - Jednemu nie możesz zaprzeczyć, wciąż jestem w stanie wytropić wampirzy zapach. I to czyniło ją urodzonym łowcą. - Masz potencjał, by być dla nas bardzo użyteczna, Eleno.

Była ciekawa, czy Raphael w ogóle zdawał sobie sprawę, jak arogancko brzmi. Nie wydawało jej się. Niepokonany od tysiącleci, na stałe wpisał arogancję jako część swej natury… Ale nie - pomyślała. Można go zranić. Gdy piekło rozwarło się i Anioł Zrodzony z Krwi spróbował zaatakować Nowy Jork, jej archanioł wybrał śmierć z Eleną, zamiast porzucić jej połamane ciało na półce wiszącej nad Manhattanem. Wspomnienia miała zamazane, ale pamiętała postrzępione skrzydła, zakrwawioną twarz, dłonie, które ją troskliwie tuliły, gdy spadali ku twardej jak diament, nawierzchni. Ścisnęło jej się serce. - Powiesz mi coś, Raphaelu? Odwrócił się i szedł już w stronę drzwi. - Co byś chciała wiedzieć Łowczyni Gildii? Ukryła uśmiech wywołany jego potknięciem. - Jak mam do ciebie mówić? Mąż? Towarzysz? Chłopak? Zatrzymał się z ręką na klamce, rzucając jej tajemnicze spojrzenie. - Możesz nazywać mnie „mistrzem”. Elena zagapiła się na zamknięte drzwi, ciekawa czy tylko się z nią bawił. Nie była w stanie tego stwierdzić, nie znała go na tyle dobrze, by móc odczytać jego nastroje, prawdy i drobne kłamstewka. Spotkali się w agonii bólu i strachu, przepchnięci przez śmierć, związani więzami, które normalnie tworzyłyby się całe lata. A wszystko to, bo Uram zdecydował się wytyczać przez świat krwawą ścieżkę łez i morderstw. Raphael zdradził jej, że według legendy, tylko prawdziwa miłość sprawia, że język archanioła produkuje ambrozję, mogącą zmienić człowieka w anioła. A może ta cała metamorfoza nie zależała aż tak bardzo od głębszych emocji, ale była kwestią biologiczną? Mimo wszystko, wampiry były Stwarzane przez anioły, więc i w tym przypadku biologia miała decydujące znaczenie.

- Do diabła. - potarła dłonią pierś na wysokości serca, czując nagły impuls bólu. Intrygujesz mnie. Powiedział to jej na samym początku ich znajomości. Możliwe, że to wszystko było wynikiem jego fascynacji. - Szczerze mówiąc, Eleno - szepnęła, przesuwając delikatnie palcami po krawędzi skrzydeł, które jej podarował. - Ty też jesteś osobą, która dała się zafascynować. Ale nie zniewolić. - Mistrzu mój, heh, jasne - patrzyła w niebo widoczne w otwartych drzwiach balkonowych i poczuła, że nie może dłużej czekać. Gdyby wciąż była człowiekiem to w trakcie śpiączki mięśnie by jej osłabły, jednak teraz uległy one transformacji, której wyobrazić sobie nie była w stanie - wszystkie były słabe, nowe. Nie potrzebowała rehabilitacji - potrzebowała ćwiczeń. A jej skrzydła przede wszystkim. - Lepiej teraz niż później. - podnosząc się do pozycji siedzącej, wzięła głęboki, uspokajający oddech… i rozłożyła skrzydła. - Chryste, jak to boli! - zacisnęła zęby, łzy ciekły jej po twarzy, ale nie przerwała rozciągania niewykorzystywanych, nieznanych mięśni. Musiała to zrobić nim choćby pomyśli o locie. Trzy powtórzenia później i ze łzami wypełniającymi słonym posmakiem usta, lśniła, pokryta grubą warstwą potu. I wtedy wrócił do pokoju Raphael. Spodziewała się awantury, ale on tylko usiadł na krześle przy łóżku, nie odrywając od niej spojrzenia. Patrzyła na niego ostrożnie, gdy oparł stopę na kolanie, i uderzał o but ciężką, białą kopertą o pozłacanych brzegach. Utrzymując kontakt wzrokowy, jeszcze dwa razy rozprostowała skrzydła. Plecy jej w końcu osłabły, mięśnie brzucha zacisnęły się i bolały. - Co jest… - przerwała, by złapać dech. - W kopercie?

Usłyszała tylko szum składnia się jej własnych skrzydeł i odkryła, że opiera się o wezgłowie łoża. Kilka kolejnych sekund zajęło jej zrozumienie co zrobił archanioł. Coś zimnego zwijało się wewnątrz jej duszy, nawet gdy wstał i podał jej ręcznik, a potem wrócił na krzesło. Kurwa, to się nie miało prawa zdarzyć. Jednak, pomimo palącego gniewu, trzymała usta zamknięte na kłódkę. Ponieważ miał rację - nie byli sobie równi, nie na dłuższą metę. Śpiączka trochę ją ogłupiła. Ale od teraz miała zamiar zacząć rozwijać te cechy, które posiadała nim stała się aniołem. Istniała szansa - biorąc pod uwagę zmiany jakie w niej zaszły - że uda się jej utrzymać je na dłużej. Zmuszając sztywne mięsnie ramion by się rozluźniły, wzięła z nocnego stolika nóż, i zaczęła czyścić nieskazitelnie czyste ostrze brzegiem ręcznika. - Teraz ci lepiej? - Nie. - archanioł zacisnął usta. - Musisz mnie słuchać, Eleno. Nie skrzywdzę cię, ale nie mogę pozwolić byś zachowywała się w sposób, który kwestionowałby moją kontrolę nad tobą. Że co? - A dokładnie to jakie związki mają archaniołowie? - spytała, naprawdę zaintrygowana. Pytanie sprawiło, że dobrą minutę milczał. - Wiem tylko o jednym stałym związku, od kiedy Uram i Michaela się rozstali. - Ale Anielska Suka też jest archaniołem, więc to się nie liczy. Skinienie głowy w jego wykonaniu było raczej myślą, niż prawdziwym ruchem. Raphael był tak cholernie piękny, że myślenie przy nim sprawiało trudność. I nawet świadomość, że w tkaninę jego duszy wszyta była absolutna bezwzględność jakoś nie była w stanie wybudzić jej z tej fascynacji. Zwłaszcza, że ta bezwzględność zmieniała się w łóżku

w ten rodzaj kontroli, która wywoływała krzyk z kobiecych ust, a skóra wydawała się drżeć jednym wielkim pragnieniem. - Kim jest ta druga para? - spytała, przełykając ślinę. Wcześniejsze myśli obudził w jej ciele erotyczną potrzebę… Trzymał ją w ramionach niemal cały czas od kiedy się przebudziła, dotykając jej silnie, mocno, chwilami nawet czarująco. Ale nagle zrodziły się w niej dużo mroczniejsze potrzeby. - Elijah i Hannah - Oczy mu zalśniły, zmieniając odcień na ten, który zobaczyła kiedyś u jakiegoś malarza. Pruski. Tak się nazywał ten kolor - pruski błękit. Bogaty. Egzotyczny. Prostolinijny w sposób, którego nie spodziewałaby się zobaczyć u archanioła Nowego Jorku. - Wyzdrowiejesz w pełni, Eleno, a potem nauczę cię anielskiego tańca. Usta jej wyschły na dźwięk gorącej obietnicy zawartej w pozornie spokojnych słowach. - Elijah? - spytała chrapliwym, zapraszającym głosem. W dalszym ciągu nie odrywał od niej spojrzenia, usta miał zmysłowe i bezlitosne zarazem. - On i Hannah są razem od dawna. I choć ona w ciągu wieków urosła w siłę, mówi się że zadowala ją rola jego towarzysza. Zastanowiła się przez chwilę nad staromodnym wyrażeniem którego użył. - Wiatr dla jego skrzydeł? - Jeśli tak wolisz. - twarz nagle mu stwardniała - proste, twarde linie. Męskie piękno w najczystszej, najbrutalniejszej formie. – Ty nie zmarniejesz. Nie wiedziała czy było to oskarżenie czy rozkaz. - Nie, nie zniknę. - odpowiedziała, świadoma że przyjdzie jej użyć każdej uncji silnej woli, by utrzymać własną osobowość w starciu z niewiarygodną siłą pragnień Raphaela.

Znów zaczął lekko stukać kopertą, poruszał nią powoli i precyzyjnie. - Od dzisiaj, masz wyznaczony końcowy termin do którego musisz stanąć na nogi. Masz na to dwa miesiące. - Czemu? - spytała, czując krążącą we krwi radość na tą wieść. Pruski błękit zmienił się w czarny lód. - Lijuan wydaje bal na twoją cześć. - Rozmawiamy o Zhou Lijuan, najstarszej z archaniołów? - bąbelki radości popękały, zamarły. - Ona jest… inna. - Tak, ewoluowała. Rozwinęła się. - Zapowiedź północy zabrzmiała w jego głosie, cienie tak gęste, że niemal namacalne. - Nie należy już w pełni do tego świata. Skóra jej ścierpła, ponieważ skoro nawet nieśmiertelny tak twierdzi… - Czemu organizuje dla mnie bal? Nawet mnie nie zna. - Wręcz przeciwnie, Eleno. Cała Kadra Dziesięciu wie dobrze kim jesteś - przecież wspólnie cię zatrudniliśmy. Pomysł, że interesuje się nią najpotężniejsza grupa na świecie, sprawił że na skórze wystąpił jej zimny pot. Nie pomogła myśl, że Raphael jest jednym z nich. Wiedziała do czego zdolny jest jej kochanek, jaką miał władzę, jak łatwo byłoby mu przekroczyć granicę prawdziwego zła. - Teraz pozostało was tylko dziewięciu. - mruknęła. - Uram nie żyje. A może znaleźliście zastępstwo, gdy byłam w śpiączce? - Nie, ludzkie pojęcie czasu niewiele dla nas znaczy. - Swobodna obojętność istoty nieśmiertelnej. – A co do Lijuan to chodzi jej o władzę - chce zobaczyć moje małe zwierzątko, moją słabość.

2 Jego zwierzątko. Jego słabość. - To twoje słowa czy jej? - Czy to ma znacznie? – niedbale zruszył ramionami. – To prawda. Rzuciła nożem ze śmiertelną dokładnością. Raphael złapał za ostrze w powietrzu. Jego krew spłynęła czerwienia, jaskrawa na tle pozłacanej perfekcji jego skóry. – Czy to nie ty krwawiłaś ostatnim razem..? – zapytał upuszczając nóż na uprzednio krystalicznie biały dywan i zacisnął dłoń w pięść. Strumień krwi ustał w przeciągu sekundy. - Sprawiłeś że zacisnęłam rękę na ostrzu. – jej serce biło jak oszalałe od ujrzenia jego zawrotnej prędkości. Dobry Boże. A ona zabrała tego mężczyznę do łóżka i wciąż pożądała go nawet teraz.

- Hmm. – wstał i podszedł do niej. W tym momencie, choć powiedział że jej nigdy nie skrzywdzi, nie była tego tak do końca pewna. Jej palce zacisnęły się pod pościelą kiedy podszedł do niej i usiadł naprzeciwko, jedno z jego skrzydeł leżało na jej nogach. Był to ciepły i zaskakujący ciężar. Skrzydła aniołów nie są na pokaz – jak też zaczęła sobie zdawać z tego sprawę – były wyłącznie mięśniami i ścięgnami naciągniętymi na kości i jak każdy inny mięsień musiały zostać wzmocnione nim zacznie się z nich korzystać. Wcześniej jedyną rzeczą o jaką musiała się martwić było potknięcie się gdy była zbyt zmęczona. Teraz, musi się martwić o to by nie spaść z nieba. Lecz to nie było niebezpieczeństwo które tańczyło jej teraz przed oczami. Nie, jedyne co widziała to błękit. Nigdy wcześniej oczy Raphaela nie był kolorem grzechu. Kolorem pokusy. Kolorem bólu. Pochylił się nad nią i odgarną jej włosy z karku palcami, które mogą przynieść rozkosz tak straszliwą że aż bolesną… i złożył pocałunek na nierównym biciu jej pulsu. Zadrżała i zdała sobie sprawę że wplątała swoje ręce w jego włosy. Pocałował ją ponownie, powodując że ciepło w jej brzuchu rozlało się z leniwym wdziękiem po jej ciele pulsując z potrzeby. Gdy coś zabłyszczało na granicy jej wzroku zdała sobie sprawę że archanioł pokrywa ją anielskim pyłem, dekadencką, przepyszną substancją za którą śmiertelnicy by ją posiąść płacili olbrzymie sumy. Jednak dla niej Raphael miał tą wyjątkową mieszankę. Wdychając ten pył, pokusa stała się dominująca do tego stopnia że jedyne o czym mogła myśleć to seks, puszczając w zapomnienie ból skrzydeł, a nawet swoją złość. - Tak. – wyszeptał przy jej ustach. – Sądzę że będziesz mnie intrygować przez całą wieczność.

Powinno to zniszczyć nastrój, ale tak się nie stało. Nie kiedy w jego oczach i tonie głosu była tak zmysłowa obietnica. Odkryła że próbuje przysunąć go bliżej do siebie, jego szczęka jednak zacisnęła się. – Nie Eleno. Mógłbym cię złamać. – bezceremonialne stwierdzenie. Prawda. – Przeczytaj to. – upuszczając kopertę na pościel, wstał, te wyśmienite skrzydła bieli – każdy jego włókno obramowane świetlistym złotem – rozłożyły się by pokryć ją uniesieniem zmysłów. - Przestań. – jej oddech był urywany, jej usta wypełnione jego gorącym, męskim smakiem. – Kiedy ja będę mogła tak zrobić? - Jest to zdolność która kształtuje się z czasem, i nie każdy anioł ją posiada. – złożył skrzydła. – Może za czterysta lat będziesz wiedziała. Zagapiła się na niego. – Czterysta? Lat? - Jesteś teraz nieśmiertelna. - Jak bardzo nieśmiertelna? – nie było to głupie pytanie. Jak się sama przekonała, nawet archaniołowie mogą umrzeć. - Nieśmiertelność musi mieć czas by dojrzeć – by się zagnieździć – a ty dopiero co zostałaś ukształtowana. Nawet silny wampir byłby w stanie cię teraz zabić. – przekrzywiając głowę delikatnie na bok, zwrócił swoją uwagę na niebo za szybą, która jak jej powiedział było lustrem weneckim, pozwalając jej na badanie Azylu bez potrzeby martwienia się że jest obserwowana. - Wydaje się że Azyl jest dzisiaj bardzo popularnym miejscem. – i to powiedziawszy ruszył szybkim krokiem do balkonowych drzwi. – Musimy pojawić się na tym balu Eleno. Zrobienie inaczej byłoby oznaką fatalnej słabości. – zamykając za sobą drzwi, rozłożył skrzydła i uniósł się do góry w prostym, pionowym locie. Elena nabrała powietrza na ten nieumyślny pokaz siły. Teraz gdy czuła ciężar skrzydeł na plecach, zrozumiała nietypową, pionową naturę startowania Raphaela. Na jej

oczach przeleciał naprzeciwko balkonu i oddalił się. Jej serce wciąż biło z połączenia jego pocałunku i pokazu powietrznego talentu kiedy w końcu spojrzała w dół na kopertę. Włosy na jej ramionach uniosły się w momencie gdy przesunęła opuszkami po grubym, białym papierze. Uczucie było upiorne – jak gdyby koperta przybyła z miejsca tak zimnego, że w żaden sposób nie mogła się nagrzać. Niektórzy nazwali by to chłodem śmierci. Gęsia skórka rozeszła się po jej skórze. Strząsając to uczucie przewróciła kopertę. Pieczęć została złamana, lecz gdy złączyła jej granice była wstanie zobaczyć co przedstawiała. Wizerunek anioła. Oczywiście, pomyślała, nie mogąc odwrócić od niej wzroku. Obrazek był pokryty czarnym tuszem lecz nie wiedziała dlaczego ją to niepokoiło. Marszcząc brwi, przysunęła go bliżej swojej twarzy. - Boże. – wyszeptała z zaskoczenia kiedy odkryła w tym wizerunku ukryty sekret. Była to iluzja, sztuczka. Patrząc z jednej strony, pieczęć przedstawiała klęczącego anioła, jego głowa pochylona. Jednak gdy zmienić położenie ten sam anioł patrzył się bezpośrednio na obserwatora, jego oczodoły puste, jego kości wybielone do koloru śniegu. Ona nie do końca należy do tego świata. W jednej chwili słowa Raphaela przybrały całkowicie nowy wymiar. Drżąc otworzyła kopertę i wyjęła ze środka kartę. Była koloru kremu, przypominając jej drogą papeterię jakiej używał jej ojciec w swojej prywatnej korespondencji. Pismo przewijało się w antycznym złocie. Potarła o nie palcem, choć nie wiedziała dlaczego – nie żeby była w stanie wyczuć czy było to prawdzie złoto czy nie. – Nie byłoby to jednak zaskoczenie gdyby tak było. – Lijuan była stara, tak bardzo stara. Starożytna, potężna istota jak ona mogła zgromadzić przez swoje życie ogromne bogactwo. Zabawne, ale choć myślała o Raphaelu jako potężnym, nigdy nie myślała o nim jak o postaci antycznej. Było w nim coś, jakieś uczucie życia, które przeczyło takim założeniom.

Poczucie… człowieczeństwa? Nie, Raphael nie był człowiekiem, nie był nawet czymś przypominającym człowieka. Nie był jednak taki jak Lijuan. Jej oczy spoczęły ponownie na karcie. Zapraszam cię do Zakazanego Miasta, Raphaelu. Przybądź, pozwól nam przywitać tego człowieka którego otoczyłeś swoim ciałem. Pozwól nam zobaczyć to piękno jedności między wiecznym a tą która niegdyś był śmiertelnikiem. Po raz pierwszy od milionów lat okazało się że jest coś co mnie fascynuje. ~ Zhou Lijuan Elena nie chciała stanowić fascynacji dla Lijuan. Tak naprawdę nie chciała znaleźć się w pobliżu żadnego archanioła z Kadry Dziesięciu. Była całkiem pewna przez większość czasu że Raphael jej nie zabije. Lecz co do pozostałych archaniołów… - O cholera. Moja mała zabaweczko. Moja słabości. Mogła nienawidzić tych słów, lecz nie czyniło ich to mniej prawdziwymi. Jeżeli Archanioł Nowego Jorku rzeczywiście ją kochał, to równie dobrze może nosić na plecach tarczę strzelniczą. Znowu go ujrzała, twarz zakrwawioną i poranioną, skrzydła rozszarpane, archanioł wybierający śmierć ponad wieczne życie. Była to prawda której nigdy nie zapomni, prawda która przytrzymywała ją przy życiu wtedy gdy wszystko inne w jej świecie się zmieniało. - Nie wszystko. – wymamrotała, sięgając po telefon. Ponieważ gdy to miejsce może wyglądać jak gdyby pochodziło z dawno minionych czasów rycerskości i łaski, to udogodnienia były mu nieodłączne. Gdy się nad tym zastanowić to nie było w tym nic zaskakującego – anioły nie przetrwałyby eonów lat trzymając się przeszłości. Idealnym tego

przykładem był Wieża Archanioła w Nowym Jorku ze swoim przecinającym chmury kształtem. Kiedy telefon dzwonił po drugiej stronie, zdała sobie sprawę że patrzy przez balkonowe drzwi, szukając doskonałej istoty która rządziła Wieżą, tej istoty którą ośmiela się nazwać kochankiem. Dzwonienie ustało. – Cześć Ellie. – odezwał się szorstki głos, za którym podążyło ewidentne ziewnięcie. - Cholera, obudziłam cie. – zapomniała o różnicy czasu pomiędzy miejscem w którym się znajdowała, gdziekolwiek to do cholery było, a Nowym Jorkiem. - Nie ma sprawy – poszliśmy spać wcześnie. Poczekaj. – szeleszczące dźwięki, kliknięcie i Sara ponownie była na linii. – Nigdy nie widziałam żeby Deacon zasnął ponownie tak szybko – choć wymamrotał coś co brzmiało niejasno jak „Hej Ellie”. Myślę że nasza mała dziewczynka co nieco go dzisiaj wymęczyła. Elena uśmiechnęła się na myśl o przerażającym „sukinsynu” który był mężem Sary, poturbowanym przez małą Zoe. – Obudziłam ją? - Co ty, ona też jest wykończona. – wyszeptała. – Właśnie zerknęłam. Teraz idę do dużego pokoju. Elena z łatwością mogła sobie wyobrazić otoczenie Sary, zaczynając od eleganckich kanap w odcieniu karmelu który rozgrzewał od środka, aż do wielkiego czarnobiałego portretu Zoe na ścianie, jej roześmiana twarz pokryta pianą z kąpieli. Ta kamienica brunatnej barwy była dla Eleny miejscem najbliższym domowi, nie licząc jej własnego mieszkania. – Saro, a moje mieszkanie? – nie pomyślała o tym żeby ją spytać podczas jej wizyty w Azylu dwa dni temu, je umysł był wtedy zbyt pełen chaosu spowodowanego jej śmiercią… i pobudką ze skrzydłami koloru nocy i brzasku.

- Przykro mi, kochanie. – głos Sary trzymał w sobie bolesne echa wspomnień. – Po… wszystkim, Dmitri zablokował nam do niego dostęp. Byłam bardziej zainteresowana odkryciem gdzie cię przetrzymywali, więc za bardzo się nie sprzeciwiałam. Ostatni raz gdy widziała swoje mieszkanie, miało ono ogromną dziurę wyrwaną w ścianie, a krew i woda były wszędzie. – Nie winie cię. – powiedziała, grzebiąc uraz który wbił się w nią na myśl że jej schronienie zostało zamknięte, jej skarby zniszczone, stracone. – Cholera, miałaś przecież wystarczająco zmartwień. – Nowy Jork utoną w smolistej ciemności podczas bitwy archaniołów, linie mocy zniszczone a słupy wysokiego napięcia przeciążone skoro Uram i Raphael obydwoje czerpali moc z miasta poniżej. Nie tylko zniszczenie sieci elektrycznej towarzyszyło tej katastrofalnej bitwie pomiędzy dwoma nieśmiertelnymi. Jej umysł pokazał jej mignięcia zburzonych budynków, zgniecionych samochodów i poskręcanych śmigieł które oznaczały że przynajmniej jeden helikopter został zniszczony. - Było źle – przyznała Sara. – ale większość szkód zostało już zreperowanych. Ludzi Raphaela to wszystko zorganizowali. Mieliśmy nawet anioły które wykonywały prace budowlane – nie jest to widok który można zobaczyć każdego dnia. - Jak widać nie potrzebowali dźwigów. - O nie.. Nigdy nie wiedziałam jak silne są anioły dopóki nie zobaczyłam jak unoszą jeden z tych ogromnych brył. – przerwa wypełniona niewypowiedzianą głębią emocji która ściskała Elenę za gardło. – Wstąpię jutro do twojego mieszkania – powiedziała w końcu Sara, jej głos ściśle kontrolowany. – powiem ci jak to wygląda. Elena przełknęła, pragnąc by Sara była z nią teraz, by mogła sięgnąć do niej i przytulić swoją najlepszą przyjaciółkę. – Dzięki, powiem Dmitriemu że będziesz by jego ludzie o tobie wiedzieli. – pomimo próby by się tym nie przejmować, nie mogła przestać się zastanawiać czy cokolwiek z jej drobiazgów, te małe rzeczy które zbierała na swoich wyprawach jako łowca, przetrwały.

- Ech! Mogę się zając tymi jego bandziorami z jedną ręką zawiązaną za plecami. – niepewny śmiech. – Boże, Ellie, za każdym razem gdy słyszę twój głos oblewa mnie fala ulgi. - Będziesz go słyszeć zdecydowanie częściej, teraz jestem nieśmiertelna. – zażartowała, nie będąc w stanie zrozumieć do końca ogrom zmian w swoim życiu. Łowcy w terenie umierali młodo, a nie żyli wiecznie. - Wiem, wciąż będziesz na tym świecie by opiekować się moją córeczką i jej dziećmi, długo po tym gdy mnie już nie będzie. - Nie chce o tym rozmawiać. – ten temat sprawiał że jej serce bolało na myśl o przyszłości bez Sary, Ransoma i Deacona. - Głupia dziewczyno. Myślę że to cudownie – to dar. - Nie byłabym taka pewna – powiedziała Sarze to o czym myślała, czyli o jej wartości jako zakładniku. – Czy to paranoja? - Nie. – teraz jej przyjaciółka brzmiała jak twarda Dyrektor Gildii. – Dlatego też zapakowałam ci specjalny pistolet Viveka w torbie z bronią, która jest właśnie w drodze do ciebie. Palce Eleny zacisnęły się w jej dłoni. Ostatni raz kiedy użyła tej broni, Raphael krwawił nieskończoną czerwienią na jej dywanie, a Dmitri niemalże rozszarpał jej gardło. Nic z tego, pomyślała rozluźniając palce jeden po drugim, nie zmniejszało to znaczenia broni przeznaczonej do niszczenia skrzydeł, nie kiedy – jej wzrok spoczął na niebie za oknem – była otoczona przez nieśmiertelnych w miejscu które szeptało o miejscach których żaden człowiek znać nie powinien. – Dzięki. Nawet jeżeli to ty byłaś tą która pierwsza wpakowała mnie w to wszystko. - Hej, uczyniłam cię również nieprzyzwoicie bogatą. Elena mrugnęła, próbując odnaleźć swój głos.

- Pewnie zapomniałaś? – Sara się zaśmiała. - Byłam zbyt zajęta umieraniem. – wydusiła z siebie Elena. – Raphael mi zapłacił? - Co do grosza. Zajęło jej chwilę zorientowanie się co to oznaczało. – Łał. – depozyt zawierał więcej pieniędzy niż mogłaby kiedykolwiek mieć nadzieję uzbierać przez całe życie. A było to zaledwie dwadzieścia pięć procent od całości. – Nieprzyzwoicie bogata to dobre określenie. - Taa. Ale jakby nie patrzeć wykonałaś robotę na którą cię zatrudniono, która jak zakładam, miała coś wspólnego z tą walką z Uramem? Elena zagryzła wargę. Raphael był bezpośredni w swoim ostrzeżeniu dotyczącym wszelkich informacji związanych z sadystycznym potworem który zabił i torturował tak wielu – ten komu powie, umrze. Bez wyjątków. Możliwe że teraz się to zmieniło, ale nie miała zamiaru ryzykować życia swojej najlepszej przyjaciółki bazując na wierze w związek który sama ledwo rozumiała. – Nie mogę ci powiedzieć Saro. - Wyjawisz mi wszystkie inne sekrety oprócz tego jednego? – Sara nie brzmiała na wkurzoną, raczej na zaintrygowaną. – Interesujące. - Nawet nie zmierzaj w tym kierunku. – ścisnęły się jej wnętrzności kiedy jej umysł puścił jej migawkę wzbudzających mdłości slajdów horroru jakim był Uram. Ten ostatni pokój… smród gnijącego ciała, błysk nasiąkniętych krwią kości, śliska papka oczu które wydłubał z czaszki umierającego wampira. Prostując kręgosłup przeciw żółci wznoszącej jej się u tyłu gardła, próbując zawrzeć w swoim głosie głębie swojego zmartwienia. – To nie jest nic dobrego. - Nie żebym życzyła sobie śmierci – o! Zoe się obudziła. – macierzyńska miłość wypełniała każdą sylabę. – No i patrz, Deacon też się obudził. Tatuś Zoe wstaje na jej każdy, nawet najmniejszy płacz, nie prawdaż słoneczko moje?

Elena wzięła oczyszczający wdech, wypełnione miłością obrazy stworzone przez Sarę wyparły obrazy pełne korupcji Zrodzonego Z Krwi. – Myślę że z każdym dniem stajecie się bardziej i bardziej obleśni. - Moje dziecko ma prawie półtora roku Ellie. – wyszeptała Sara. – Chciałabym byś ją zobaczyła. - Zobaczę. – obiecała. – Nauczę się jak używać tych skrzydeł nawet gdyby miało mnie to zabić. – kiedy te słowa opuściły jej usta, jej wzrok spoczął na zaproszeniu Lijuan, a szkieletowa dłoń śmierci zacisnęła się wokół jej gardła. 3 Jednakże tydzień po rozmowie z Sarą, myśli Eleny nie były skupione na śmierci, a na zemście. – Wiedziałam że lubisz ból, ale nie wiedziałam że jesteś sadystą. – powiedziała

plecom Dmitriego, kiedy jej kości rozpływały się w przecudownym cieple odosobnionego, gorącego źródła, do którego ten cholerny wampir praktycznie rzecz biorąc ją zaniósł – tuż po tym jak zbił jej tyłek na proch w sesji treningowej przeznaczonej wzmocnieniu jej mięśni. Odwracając się, skupił na niej pełną moc tych swoich ciemnych oczu, które potrafiły skusić do grzechu nawet świętego, a tych grzesznych prosto do samego piekła. – Kiedy – wymruczał głosem, który mówił o miejscach za zamkniętymi drzwiami i o nieporuszanym tabu. – dałem ci powód by w to wątpić? Futro przesunęło się po jej ustach, między jej nogami, wzdłuż jej pleców. Jej skóra naciągnęła się w odpowiedzi na siłę jego zapachu, zapachu który dla urodzonych łowców był afrodyzjakiem, nie wycofała się jednak, w pełni świadoma że dobrze się bawił stawiając ją w tak niekorzystnym położeniu. – Czemu tutaj jesteś? Nie powinieneś być w Nowym Jorku? – był liderem Siódemki Raphaela, ściśle wyselekcjonowanej grupy wampirów i aniołów którzy chronili Raphaela – nawet przed zagrożeniami których on sam jeszcze nie widział. Elena była całkowicie pewna że Dmitri wykonałby na niej egzekucję z lodowatą precyzją jeżeli uznałby ją za zbyt duże pęknięcie w ochronnej zbroi Raphaela. Archanioł mógłby go za to zabić, lecz jak Dmitri sam kiedyś powiedział – ona wciąż byłaby martwa. – Z pewnością jakaś mała fanka wypłakuje sobie przez ciebie oczy. – nie mogła przestać myśleć o tej nocy w wampirzej części Wieży – głowa Dmitriego pochylająca się nad gibką szyją obficie zaokrąglonej blondynki której rozkosz zabarwiła powietrze zmysłowymi perfumami. - Łamiesz mi serce. – nieszczery uśmiech, rozbawienie wampira tak starego, że jego wiek był jak ogromny ciężar na jej kościach. – Jeżeli nie będziesz uważać, to pomyślę że mnie nie lubisz. – zdejmując swoją cienką lnianą koszulę bez mrugnięcia okiem – a na ziemi leżał przecież śnieg do cholery – położył rękę na rozpięciu swoich spodni.

- Zamierzasz się zabić dzisiaj? – spytała towarzyskim tonem. Wiedząc że Raphael wyrwałby serce Dmitriego gdyby ten choćby jej dotknął. Oczywiście, nie byłoby to dla archanioła łatwe – biorąc pod uwagę że do tego czasu ona już dawno by to zadanie wykonała. Dmitri może i potrafi zmusić jej ciało do poddania swoim zapachem, jednak Elena nie miała zamiaru mu się podporządkować. Ani jemu, ani mężczyźnie którego nazywa Ojcem. - To jest duży basen. – ściągnął spodnie. Dostrzegła fragment jednego z gładkich, smukłych ud nim zamknęła oczy. Cóż, pomyślała, świadoma rumieńca rozkwitającego na jej policzkach, to przynajmniej rozwiewało wszelkie wątpliwości dotyczące koloru jego skóry – Dmitri nie miał opalenizny. Ten egzotyczny, miodowy kolor jego skóry był wrodzony… i całkowicie bez skazy. Woda się poruszyła sygnalizując jego wejście do źródła. – Już możesz patrzeć, łowco. – czysta drwina w jego głosie. - A niby dlaczego bym miała? – otwierając oczy, zwróciła swój wzrok do zapierającego dech w piersiach widoku gór. Łowcy nie są świętoszkami, lecz Elena wybierała swoich przyjaciół z uwagą. A gdy tyczyło się to ludzi przy których nie krępowała się być nago – być bezbronną – ta lista stawała się jeszcze krótsza. Pomimo skupienia na pokrytych śniegiem szczytach w oddali, miała na niego oko. Nie żeby przeżyła gdyby chciał ją dopaść, szczególnie biorąc pod uwagę jej obecny stan, co nie było powodem by czynić z siebie łatwy cel. Futro i brylanty, seks i rozkosz. Zapachy otoczyły ją, tysiące jedwabnych więzów, jednak przy jego wzroku te odczucia stały się wytłumione. To jego oczy ją niepokoiły – oczy drapieżnika upatrującego ofiarę. Minęła prawie cała minuta nim wzruszył ramionami i odchylił głowę do tyłu, jego ręce oparte na granicach naturalnego basenu. Był on, jak została zmuszona przyznać gdy spojrzała na niego ponownie, seksowny jak najbardziej nieprzyzwoity grzech. Ciemne oczy, ciemne włosy, usta które obiecywały ból i przyjemność w identycznych proporcjach. Ona

jednak nie czuła nic poza niechętnym, kobiecym uznaniem. To błękit był jej narkotykiem, jej zbawieniem. Pnącze najciemniejszej czekolady otoczyło ją. Mocna. Kusząca. W żaden sposób nie stłumiona. Syknęła przez zęby. – Wyłącz to. – jej ciało stało się napięte, jej piersi nabrzmiałe z potrzeby tak silnej jak niemile widzianej. - Relaksuję się. – irytacja pokryta męską arogancją – nie było to nic specjalnie zaskakującego, biorąc pod uwagę kogo nazywał Ojcem. – Nie mogę tego zrobić jeżeli będę musiał kontrolować integralną część mojego ciała. Nim Elena zdołała odpowiedzieć na twierdzenie którego prawdziwości nie była pewna, pióro niebiańskiego błękitu, otoczone srebrem na brzegach wleciało do wody naprzeciw niej. Przypomniało je to inny dzień, inne pióro, rękę Raphaela otwierającą się by rozsypać srebrzyście niebieski pył na ziemię, podczas gdy jego oczy błyszczały zaborczo. Używając tego wspomnienia by walczyć ze zmysłowym odurzeniem zapachu Dmitriego, skupiła się na charakterystycznym dźwięku składających się za nią skrzydeł. – Cześć Illium. Anioł obszedł basen na około by usiąść na przyprószonym śniegiem obrzeżu po jej prawej stronie, zanurzając nogi w wodzie, razem z dżinsami. Właściwie jak większość aniołów w Azylu, była to jedyna część garderoby jaką noszono, jego muskularna pierś naga dla promieni słonecznych. – Eleno. – patrzył to na nią to na Dmitriego tymi zdumiewającymi oczami o nieludzkim złocie. – Czy jest coś o czym powinienem wiedzieć? - Groziłam mu śmiercią już z tysiąc razy. – podzieliła się z nim Elena, zaciskając mocno rękę na tworzącym basen kamieniu. Jego granice wbiły się w jej dłoń kiedy walczyła z pokusą by podejść do Dmitriego, posmakować jego skóry aż jego smak stanie się z nią jednością. Wampir drwił sobie z niej swoim spojrzeniem. Nieme wyzwanie. Nie chodziło o ten seksualny pociąg, nie chodziło o seks. Wszystko toczyło się o jej prawo bycia z Raphaelem. – A on w zamian zbił mnie na kwaśne jabłko. – dokończyła, jej głos opanowany choć jej ciało krzyczało z podniecenia.