ikardia

  • Dokumenty21
  • Odsłony21 987
  • Obserwuję6
  • Rozmiar dokumentów122.2 MB
  • Ilość pobrań11 084

Dyscyplina - Marina Anderson

Dodano: 8 lata temu

Informacje o dokumencie

Dodano: 8 lata temu
Rozmiar :913.9 KB
Rozszerzenie:pdf

Dyscyplina - Marina Anderson.pdf

ikardia EBooki
Użytkownik ikardia wgrał ten materiał 8 lata temu. Od tego czasu zobaczyło go już 1,788 osób, 1012 z nich pobrało dokument.

Komentarze i opinie (0)

Transkrypt ( 25 z dostępnych 123 stron)

Dyscyplina Marina Anderson Młoda angielska zakonnica odbywa nowicjat w zakonie w Rio de Janeiro, gdzie zbiera pieniądze dla dzieci żyjących na ulicach. W ten sposób trafia do domu zamożnego, eleganckiego i wyrafinowanego playboya, którego charyzma robi na niej ogromne wrażenie. Mężczyzna otwiera jej oczy na korupcję, która szaleje w brazylijskim mieście niczym zaraza. Pozbawiona złudzeń dziewczyna wraca do Anglii, by tam pracować dobroczynnie, lecz przystojny nieznajomy znowu się pojawia w jej życiu. Urzeczona jego dominującą naturą młoda kobieta porzuca habit, by poznać cielesne rozkosze. Odkrywa nie tylko świat fizycznych uniesień, ale też drzemiącą w sobie siłę. Zamiast wrócić do Brazylii z kochankiem, zakłada własny „wewnętrzny krąg” bogatych przyjaciół, których łączą podobne upodobania, i niebawem zdaje sobie sprawę z tego, że zbieranie funduszy na cele charytatywne może być zarówno niekonwencjonalne, jak i nadzwyczaj przyjemne.

Ty​tuł ory​gi​na​łu THE DI​SCI​PLI​NE Re​dak​cja Gra​ży​na Ma​sta​lerz Ad​ap​ta​cja okład​ki Mag​da​le​na Za​wadz​ka Zdję​cie na okład​ce Shut​ter​stock DTP Da​riusz Pi​sku​lak Ko​rek​ta Mał​go​rza​ta De​nys Co​py​ri​ght © Ma​ri​na An​der​son 2002 First pu​bli​shed by Sphe​re, an im​print of Lit​tle, Brown Book Gro​up The moral right of the author has been asserted. All characters and events in this publication, other than those clearly in the public do​ma​in, are fic​ti​tio​us and any re​sem​blan​ce to real per​sons, li​ving or dead, is pu​re​ly co​in​ci​den​tal. Co​py​ri​ght for the Po​lish edi​tion © by Wy​daw​nic​two Czar​na Owca, 2014 Wszel​kie pra​wa za​strze​żo​ne. Ni​niej​szy plik jest ob​ję​ty ochro​ną pra​wa au​tor​skie​go i za​bez​pie​czo​ny zna​kiem wod​nym (wa​ter​mark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w ja​kiej​kol​wiek po​sta​ci bez zgo​dy wła​ści​cie​la praw jest za​bro​nio​ne. Wy​da​nie I ISBN 978-83-7554-644-6 ul. Alzacka 15a, 03-972 Warszawa e-mail: wydawnictwo@czarnaowca.pl Dział handlowy: tel. (22) 616 29 36; faks (22) 433 51 51 Zapraszamy do naszego sklepu internetowego: www.czarnaowca.pl Skład wersji elektronicznej: Virtualo Sp. z o.o.

Spis treści Dedykacja Rozdział 1 Rozdział 2 Rozdział 3 Rozdział 4 Rozdział 5 Rozdział 6 Rozdział 7 Rozdział 8 Rozdział 9 Rozdział 10 Rozdział 11 Rozdział 12 Rozdział 13 Rozdział 14 Rozdział 15 Rozdział 16 Rozdział 17 Rozdział 18 Rozdział 19 Rozdział 20 Rozdział 21 Rozdział 22

Dla El​le​nie, z go​rą​cy​mi po​dzię​ko​wa​nia​mi za po​moc!

Rozdział 1 Ciężkie drewniane okiennice starego kolonialnego domu w południowej części Rio de Janeiro chroniły wnętrze przed palącym popołudniowym słońcem. Dom sprawiał wrażenie cichej oazy po​śród ha​ła​śli​wych, tęt​nią​cych ży​ciem, za​tło​czo​nych ulic. W dużej sypialni nie było bynajmniej spokojnie. Staromodny wiatrak pod sufitem obracał się powoli, ospale. Na wielkim łożu leżała z rozłożonymi nogami wysoka, opalona młoda kobieta. Wąskie ramiączko czerwono-białej sukienki w grochy zsunęło się jej z ramienia. Spódnicę miała podciągniętą wysoko, zwiniętą wokół talii. Jej prawa dłoń pracowała gorliwie między szczupłymi uda​mi. W nogach łoża stał mężczyzna. Obserwował ją uważnie i wsłuchiwał się w odgłosy, które wydawała, zbliżając się do orgazmu. Gdy oddech zaczął się jej rwać, a palce poruszać szybciej, ode​zwał się: – Wol​niej. Nie za szyb​ko. Chcę, że​byś po​cze​ka​ła tro​chę dłu​żej. Ko​bie​ta jęk​nę​ła i nie​spo​koj​nie po​ru​szy​ła spo​czy​wa​ją​cą na sto​sie po​du​szek gło​wą. Się​ga​ją​ce pasa blond wło​sy mia​ła ciem​ne od potu, usta drża​ły jej z po​żą​da​nia. Mężczyzna mówił cicho, ale blondynka znała go na tyle dobrze, żeby wiedzieć, że powinna go słuchać. Czuła ciepło promieniujące w górę ciała i pragnienie pulsujące w napiętym brzuchu, ale zmusiła się do zwolnienia ruchów i stęknęła cicho, kiedy pierwsze ekscytujące iskierki orgazmu roz​pły​nę​ły się we mgle. Mężczyzna z aprobatą kiwnął głową i uśmiechnął się do siebie, kiedy jego blond kochanka za​czę​ła pie​ścić swo​je pier​si i brzuch, usi​łu​jąc w ten spo​sób opóź​nić szczy​to​wa​nie. – Nie ka​za​łem ci za​czy​nać od nowa – za​uwa​żył. – Wsuń rękę mię​dzy nogi. – Wte​dy doj​dę! – za​pro​te​sto​wa​ła. – Wąt​pię. Oboje wiedzieli, że ma rację. Piękne opalone ciało prężyło się i z trudem walczyło z przyjemnością, która za chwilę miała nim zawładnąć. I wreszcie, gdy dziewczyna zaczęła błagać, żeby ją wy​zwo​lił z tych mąk, męż​czy​zna po​ru​szył się. Usiadł na skraju łoża i posadził ją sobie na kolanach – krzyknęła, gdy poczuła w sobie jego długiego sztywnego członka. Dotarło do niej, że jej ciało wreszcie się pozbędzie wielkiego erotycznego napięcia, w którym trwała od godziny. Objęła mężczyznę za szyję, a on zaczął ją pod​no​sić i opusz​czać, przy​trzy​mu​jąc rę​ka​mi. I wreszcie cudowne, palące ciepło zalało ją znowu. Krzyknęła z ekscytacji. Wtem ruch ustał, mężczyzna się podniósł. Szybko oplotła go nogami w talii i przywarła do niego, żeby móc osiągnąć or​gazm. Jej kochanek oddychał szybko. Był coraz bardziej podniecony, gdy niósł ją przez pokój. Wreszcie oparł ją plecami o ścianę. Zaczął w nią wchodzić z coraz większą siłą. Gdy oboje szczy​to​wa​li, za​uwa​ży​ła, że jego za​dzi​wia​ją​ce błę​kit​ne oczy ciem​nie​ją z unie​sie​nia i pra​gnie​nia. Znała zasady, lecz nagle z przerażeniem stwierdziła, że nie będzie mogła postąpić zgodnie

z nimi. Mężczyzna zbyt długo trzymał ją na krawędzi. Wiedziała, że dojdzie, zanim on spędzi w niej tyle cza​su, ile by chciał. On też zdał so​bie z tego spra​wę i jego oczy na​tych​miast po​ja​śnia​ły. – Nie, Li​vio – ostrzegł ją, ale było za póź​no. Miała wrażenie, że przeszywa ją prąd. Wszystkie jej mięśnie zesztywniały, a brzuchem wstrząsały gwałtowne skurcze niemal bolesnego uniesienia. Wydała okrzyk wyrażający rów​no​cze​śnie eks​ta​zę i prze​strach. Kie​dy jej wagina zacisnęła się wokół niego, przyjemność zaczęła pochłaniać również jego. Tętnica na jego szyi pulsowała, gdy bezskutecznie próbował się powstrzymać. Z tłumionym pomrukiem pchnął ją raz jeszcze, naciskając biodrami na jej ciało jak najmocniej i czerpiąc z tej chwi​li wszel​ką moż​li​wą roz​kosz. Przez kilka sekund trwali zespoleni. Pot skroplony na ich ciałach utrudniał im rozdzielenie się, ale on wnet się cofnął i z okrzykiem wściekłości puścił ją. Upadła na podłogę. Włosy oplotły jej opa​lo​ne koń​czy​ny. Ob​ser​wo​wa​ła go spod przymkniętych powiek i zastanawiała się, jak zareaguje na jej przewinienie. Zdumiało ją, że już się nie odezwał. Poszedł wziąć prysznic, ubrał się i zaczął się zbie​rać do wyj​ścia. – Prze​pra​szam, Car​los – po​wie​dzia​ła szyb​ko. – To było dla mnie za wie​le i... Od​wró​cił się, żeby na nią spojrzeć. Twarz miał pozbawioną wyrazu. Jeszcze nigdy go takiego nie wi​dzia​ła. Wy​da​wał się znu​dzo​ny. – Odnoszę wrażenie, że marnuję na ciebie czas – rzucił. – Zdaje się, że nie rozumiesz słowa dys​cy​pli​na. – Jak mo​żesz tak mó​wić? Kie​dy wcze​śniej cię za​wio​dłam? – spy​ta​ła. – Chodzi o to, że po tym wszystkim nie spodziewałem się, że w ogóle mogłabyś mnie zawieść. Jak mogę na tobie polegać i wierzyć, że mi pomożesz nauczyć kogoś dyscypliny, skoro sama nie umiesz się pod​po​rząd​ko​wać? Jej ciem​no​brą​zo​we oczy roz​sze​rzy​ły się ze zdzi​wie​nia. – Jak to: na​uczyć ko​goś? – Potrzebne mi nowe hobby, odskocznia. Pomyślałem sobie, że moglibyśmy razem wprowadzić w świat przy​jem​no​ści, któ​ry​mi się roz​ko​szu​je​my, ja​kąś no​wi​cjusz​kę. – Kogo? Wzru​szył ra​mio​na​mi. – Na razie nie mam pojęcia, ale wiem, że niedługo ktoś się pojawi. Wierzę w przeznaczenie – oznaj​mił i wy​szedł. Kiedy została sama, podniosła się z podłogi, podeszła cicho do okna, rozchyliła lekko okiennice i wyj​rza​ła na roz​cią​ga​ją​ce się po​ni​żej mia​sto. Czasem się zastanawiała, jak to się stało, że związała się z kimś takim jak Carlos. Była młoda, piękna i bogata. Pragnął jej niemal każdy mężczyzna, który na nią spojrzał, a tymczasem ona tkwiła w sieci człowieka, który nauczył ją o niej samej więcej, niż kiedykolwiek chciała wiedzieć. Mężczyzny, którego publiczny wizerunek stał w wyraźnej sprzeczności z mrocznym perwersyjnym ży​ciem pry​wat​nym, w któ​re nikt by nie uwie​rzył, na​wet gdy​by od​wa​ży​ła się o nim opo​wie​dzieć. Najgorsze zaś było to, że ją zniewolił. Żyła dla zakazanych praktyk, którym się oddawali, dla dziw​ne​go świa​ta kar i na​gród to​wa​rzy​szą​cych ero​tycz​nej dys​cy​pli​nie, któ​rej mia​ły się pod​da​wać jego

kobiety. Wiele od niej wymagał, ale nagrody były wspaniałe. Na samo wspomnienie o tym, jak ją cza​sa​mi do​ty​kał albo krę​po​wał, sut​ki tward​nia​ły jej z pod​nie​ce​nia. Zatopiona w rozmyślaniach dopiero po dłuższej chwili zdała sobie sprawę z tego, co się działo w ogrodzie pod oknami sypialni. Ktoś zbliżał się powoli długim podjazdem. Zdaje się, że kobieta, ale dziwnie ubrana. Nie jaskrawo i swobodnie, jak większość Brazylijek: wyglądała ponuro. Miała na so​bie su​kien​kę z dłu​gi​mi rę​ka​wa​mi. Livia otworzyła szerzej okiennice i wychyliła się, żeby się jej lepiej przyjrzeć. W tym momencie kobieta spojrzała w górę i Livia pojęła, że do Carlosa przyszła zakonnica. Pośpiesznie stłumiła chichot, zamknęła okiennice i postanowiła, że weźmie prysznic, a potem postara się dowiedzieć, co też do​kład​nie jej ko​cha​nek miał na my​śli, wy​gła​sza​jąc ostat​nią uwa​gę. We​szła pod silny strumień wody w chwili, gdy Chloe Reynolds, nowicjuszka spędzająca w za​ko​nie pierw​szy rok, pod​nio​sła mo​sięż​ną ko​łat​kę przy fron​to​wych drzwiach i gło​śno za​pu​ka​ła. Kiedy wchodziła do rozkosznie chłodnego holu, nie mogła wiedzieć, że właśnie po raz pierwszy wkroczyła do świata tak bardzo różnego od bezpiecznego klasztornego świata zakonu Świę​te​go Łu​ka​sza. Do​brze się chy​ba zło​ży​ło.

Rozdział 2 Chloe nigdy w życiu nie widziała takiego holu jak ten, w którym właśnie stała. Pomyślała, że misternie ułożone marmurowe płytki, które miała pod stopami, bez wątpienia kosztowały małą fortunę, a każdy z nadzwyczajnych przedmiotów ustawionych na mahoniowych stolikach musi być ma​rze​niem ko​lek​cjo​ne​ra. Nie chciała tam przychodzić i gdyby siostra Agatha nie cierpiała na migrenę, z pewnością nie musiałaby wybierać się z tą wizytą sama. Ale w tamtej chwili cieszyła się, że ją tam wysłano. Dziwnie się czuła, gdy szła przez ogród i wsłuchiwała się w piski pawi, ale kiedy weszła do holu, rozzłościła się. Była wściekła, że w kraju, w którym panuje taka bieda, sumienie pozwala ludziom żyć na ta​kim po​zio​mie. Zatopiona w myślach nie usłyszała kroków schodzącego ze schodów Carlosa Roki. Dopiero gdy zakasłał cicho, oderwała wzrok od płytek. Kiedy na niego spojrzała, nie mogła złapać tchu. Miała wra​że​nie, że dusz​ne, wil​got​ne po​wie​trze z dwo​ru wnik​nę​ło za nią i chce ją udu​sić. – Spodziewałem się siostry Agathy – odezwał się gospodarz głębokim i o dziwo łagodnym gło​sem. – O ile nie uby​ło jej na​gle czter​dzie​ści lat, do​my​ślam się, że coś źle zro​zu​mia​łem. Chloe nie mogła wydusić słowa. Czuła ucisk w piersi, a do tego kręciło jej się w głowie. Te oso​bli​we sen​sa​cje ani tro​chę jej się nie po​do​ba​ły. – Siostra Agatha ma migrenę – wyjaśniła i z ulgą stwierdziła, że mówi normalnym głosem, tylko odrobinę drżącym. – Miałam jej towarzyszyć. Wszystkie pozostałe siostry są zajęte, więc musiałam przyjść sama. Męż​czy​zna uśmiech​nął się bla​do. – Dzi​wię się, że nie mar​twią się o pa​nią. – Do​brze pana zna​ją. Po​dob​no już nam pan po​ma​gał. – Sio​stra Aga​tha nie kusi męż​czy​zny tak jak pani, sio​stro... Policzki ją paliły. Poczuła, że cała drży. Nie mogła uwierzyć, że religijny człowiek, taki fi​lan​trop, może roz​ma​wiać z za​kon​ni​cą w taki spo​sób. – Mam na imię Chloe – wyszeptała, prosząc go w duchu, żeby przestał jej się przyglądać tak uważ​nie tymi błę​kit​ny​mi ocza​mi. – Sio​stra Chloe? Nie brzmi to zbyt re​li​gij​nie! – Jeśli chcemy, możemy zachowywać imiona, które nadano nam na chrzcie. To pierwszy rok mojego nowicjatu. Jeszcze przez dwanaście miesięcy nie muszę wybierać nowego imienia. Ale przy​pusz​czam, że nie bę​dzie to Chloe – do​da​ła z ża​lem. – Ma pan ra​cję. To nie dość re​li​gij​ne imię. Car​los wska​zał na jed​ne z cięż​kich drew​nia​nych drzwi. – Za​pra​szam do ga​bi​ne​tu. Tam po​roz​ma​wia​my. Chloe wahała się przez chwilę, onieśmielona męskością jego muskularnego ciała i wyraźną, niemal pogańską charyzmą. Powiedziała sobie jednak, że przyszła do niego dla dzieci i że już dawno powinna zostawić za sobą tego rodzaju głupoty. To, że ten człowiek był wysoki, śniady i przystojny, nie było już dla niej istotne. Ona też nic dla niego nie znaczyła. Chroniła ją religia. Zastanawiała się,

dla​cze​go nie jest w związ​ku z tym bar​dziej wdzięcz​na. Car​los usiadł za biur​kiem i za​czął się przy​glą​dać sie​dzą​cej na​prze​ciw​ko no​wi​cjusz​ce. Dzi​wił się, że udaje mu się ukrywać przed nią pożądanie. Wreszcie, gdy zaczął się zastanawiać, czy jakakolwiek kobieta może go jeszcze fascynować, przysłano mu tę dziewczynę. Stwierdził, że jest dosłownie darem niebios, i uśmiechnął się do siebie. Teraz będzie musiał opracować plan, jak ją uwieść i po​rwać ze świa​ta za​kon​ne​go do swo​je​go. – Ro​zu​miem, że przy​szła pani w spra​wie da​ro​wi​zny – ode​zwał się. Chloe przy​tak​nę​ła. – Na brazylijskie dzieci żyjące na ulicach. Wasi policjanci zabili ich w tym roku już ponad pięć​set i... – To nie są moi po​li​cjan​ci, sio​stro. – Oczy​wi​ście, że nie. Chcia​łam po​wie​dzieć... Rzecz w tym, że po​cho​dzę z An​glii i... Car​los po​chy​lił się do przo​du. Nie od​ry​wał wzro​ku od jej oczu. – Dlaczego Angielka, i do tego nowicjuszka, chodzi sama po niebezpiecznych brazylijskich uli​cach i pro​si ob​cych męż​czyzn o pie​nią​dze? Wy​glą​da​ła na wy​trą​co​ną z rów​no​wa​gi i o to wła​śnie mu cho​dzi​ło. – Ulice nie są dla mnie niebezpieczne. Mój strój zapewnia mi bezpieczeństwo. A jeśli chodzi o proszenie o pieniądze nieznajomych, już nas pan wspierał. Jest pan jednym z naszych do​bro​czyń​ców. – To, że się ofiarowuje pieniądze na zbożny cel, nie oznacza, że jest się dobrym człowiekiem – odparł ze śmiechem. – Może w ten sposób pokutuję za grzechy. Nie odpowiedziała mi pani. Co pani robi tak da​le​ko od domu? – Staram się osiągnąć wewnętrzne wyzwolenie dzięki religijnej dyscyplinie – wyjaśniła. Miała nadzieję, że nie będzie się z niej śmiał. – Problem polega na tym, że muszę coś robić. Nie nadaję się do tego, żeby się tylko modlić i medytować. Zakon, do którego wstąpiłam w Anglii, jest zdania, że przyjazd tutaj i życie w pracującym zakonie pomoże mi się dowiedzieć, co jest moim prawdziwym po​wo​ła​niem. – I już to pani wie? – Jeszcze nie – wyznała. – lecz przynajmniej robię coś dla świata. Nie przypuszczam, żeby ktoś taki jak pan miał pojęcie o tym, jak się żyje w slumsach, ale panująca tam bieda jest przerażająca. Lu​dzie miesz​ka​ją w... Car​los pod​niósł pra​wą dłoń. – Nie potrzebuję wykładu. Proszę mi pozwolić wypisać czek. – Otworzył książeczkę, napisał coś błyskawicznie, wyrwał kartkę i podał ją Chloe. – Proszę. Jeśli sądzi pani, że skorzystają z tego bied​ni, cie​szę się. Do​strzegł jej zdu​mie​nie, gdy spoj​rza​ła na cy​fry. – Oczy​wi​ście, że tak! – wy​krzyk​nę​ła. – To o wie​le za dużo. Nie spo​dzie​wa​łam się, że... Przy​glą​dał się jej uważ​nie. – Żadne pieniądze nie zbawią pani mieszkających na ulicach dzieci. Ani biednych. Zanim pani do mnie wró​ci po wię​cej, pro​szę obie​cać, że zro​bi pani coś dla mnie. – Wszyst​ko – od​par​ła szyb​ko. – Jest pan taki hoj​ny. – Proszę przeprowadzić małe dochodzenie. I sprawdzić osobiście, do kogo trafią pieniądze. Sądzę, że dość szybko odkryje pani, że większa część jest przeznaczana na łapówki, a nie dla

potrzebujących. To miasto jest skorumpowane, siostro Chloe. Większości ludzi brak dyscypliny, któ​rej pani tak gor​li​wie chce się pod​dać. Ob​ser​wo​wał, jak jej palce zaciskają się mocniej na czeku. Wstała i ruszyła do drzwi. Naj​wy​raź​niej chcia​ła jak naj​szyb​ciej się od nie​go uwol​nić. – Przykro mi, że ma pan tak złe wyobrażenie o świecie – odparowała. – Będę się za pana mo​dlić. Przez chwilę było mu jej prawie żal, ale uciszył serce. Siostra powinna poznać prawdę. Tak będzie najlepiej dla niej – i zdecydowanie również dla niego. Przemierzył szybko pokój i zdołał do​trzeć do drzwi przed nią. Pa​trzył, jak się do nie​go zbli​ża. Szara spódnica do kolan odsłaniała idealne nogi w czarnych pończochach, a czarny krótki welon z wąskim fioletowo-różowym paskiem nowicjuszki krył ciemne kręcone włosy. Był to strój kuszący o wiele bardziej niż skąpa sukienka. Poczuł, jak twardnieje z pożądania. Musi ją w jakiś spo​sób zdo​być. Na​uczyć ją wła​snej dys​cy​pli​ny. Miał prze​czu​cie, że bę​dzie do​sko​na​łą uczen​ni​cą. – Pro​szę pa​mię​tać, żeby się ro​zej​rzeć – przy​po​mniał jej, przy​trzy​mu​jąc otwar​te drzwi. Nie odpowiedziała, ale jej szare oczy w kształcie migdałów rzuciły mu spojrzenie, w którym dostrzegł błysk politowania i pogardy. To nie miało znaczenia. Niedługo pozna prawdę i wtedy wró​ci do nie​go, bo nie bę​dzie wie​dzia​ła, do​kąd mia​ła​by pójść. Chloe szła długą ścieżką tak szybko, jak tylko mogła, nie przekraczając granic przyzwoitości. Czubkiem języka oblizała spierzchnięte wargi. Na dworze, z dala od niepokojącego towarzystwa Carlosa Roki, łatwiej jej się oddychało. Jeszcze żaden mężczyzna nie przyglądał jej się tak uważnie. Jak​by po​tra​fił wej​rzeć w jej du​szę. Choć czek opiewał na niebotycznie dużą sumę, ten, kto go wystawił, nie był dobrym człowiekiem. Podłością było sugerować, że pieniądze, które zbierają w mieście na cele cha​ry​ta​tyw​ne, są prze​zna​cza​ne na ła​pów​ki. Ale ona zro​bi ro​ze​zna​nie i do​wie się, do kogo tra​fia​ją. Nie​ste​ty nie tylko te zarzuty ją niepokoiły. Nawet kiedy wróciła do rozpadającego się budynku, który pełnił rolę kwatery głównej zakonu, wracała myślą do kontrastu między błękitnymi oczami i opaloną skórą i do tego, jak falujące brązowe włosy wywijały się na jego karku tam, gdzie stykały się z kra​wę​dzią koł​nie​rzy​ka. Te myśli były niewybaczalne, ale nie wyspowiadała się z nich, bo w głębi duszy nie żałowała. To od​kry​cie ją prze​ra​zi​ło.

Rozdział 3 Carlos rozsiadł się wygodnie w głębokim miękkim fotelu. Obserwował, jak Livia i ich bra​zy​lij​ska przy​ja​ciół​ka wiją się na dy​wa​nie. Dziewczyna, Juanita, odwiedziła już kiedyś ten dom. Była córką jednego z najbardziej znanych w mieście baronów narkotykowych, ale Carlos nie musiał się niczego obawiać. Miał większą władzę i tamten człowiek o tym wiedział. Wierzył, że te wizyty to zaszczyt, znak, że Carlos będzie go wspierał, jeśli ktokolwiek z rywali spróbuje go usunąć. I w tej kwestii bardzo się mylił. Carlosa in​te​re​so​wa​ła wy​łącz​nie przy​jem​ność, jaką Ju​ani​ta mo​gła mu dać, i roz​kosz, któ​rą da​wa​li jej z Li​vią. Ten wieczór był szczególnie ekscytujący: Juanita usłyszała, że musi cały czas zachowywać milczenie. Zazwyczaj mruczała coś nieskładnie, gdy zaczynała odczuwać przyjemność, i krzyczała w ekstazie, gdy osiągała orgazm. I choć przywykła do tego, że przy każdej wizycie reguły gry się zmieniają, to zadanie było dla niej trudne. W rezultacie Carlos nie mógł się doczekać, kiedy przyj​dzie ko​lej na nie​go. Blond włosy Livii zakrywały brzuch Juanity i gdy Livia poruszała głową między udami przyjaciółki, długie pasma łaskotały wrażliwe ciało. Ta delikatna stymulacja połączona z miękkimi, po​su​wi​sty​mi ru​cha​mi wpraw​ne​go ję​zy​ka Li​vii do​pro​wa​dza​ła Ju​ani​tę do obłę​du. Kiedy zaczęła kręcić głową na boki, a jej duże sutki stwardniały, Carlos podniósł się z fotela i spojrzał na nie z góry. Oddychał szybko, jego klatka piersiowa podnosiła się i opadała pod rozpiętą pod szyją kremową koszulą. Wielkie jasnobrązowe oczy Juanity wpatrywały się w niego bła​gal​nie. Sta​ra​ła się za​cho​wać ci​szę. Carlos głośno przełknął ślinę. Właśnie w takiej sytuacji chciałby oglądać tę nowicjuszkę Chloe, która przyszła do niego przed dwoma tygodniami. Takiej dyscypliny pragnąłby ją uczyć. Potrafił sobie wyobrazić, jak by wyglądała w podobnych okolicznościach: świeżo przebudzone ciało sta​ra​ło​by się mu pod​dać, żeby go za​do​wo​lić. Świadoma, że kochanek się im przygląda, Livia ostrożniej poruszała językiem muskającym nabrzmiałą łechtaczkę Juanity. Wiedziała, czego Carlos pragnie. Chciał, żeby Juanita nie podołała, i oczekiwał, że ona o to zadba. Jeśli tego nie zrobi i Juanita zachowa milczenie, to ona, Livia, zo​sta​nie uka​ra​na. I mimo że kara zawsze kończyła się przyjemnością, dążyła do tego, żeby jej uniknąć. Pragnęła patrzeć, jak Juanita wije się i krzyczy, gdy jej ciało jest poddawane mękom i drażnione. Chciała mieć swój udział w wymierzaniu kary, więc musiała doprowadzić do tego, żeby dziewczyna nie wy​peł​ni​ła po​le​ce​nia. Jej uda drżały. Kiedy wsunęła język w jej dziurkę, poczuła, że jej biodra odrywają się od podłogi, a ciało stara się osiągnąć orgazm. Pospiesznie cofnęła usta. Usłyszała, jak oddech więźnie w gar​dle jej roz​cza​ro​wa​nej ofia​ry. Przeniosła się wyżej, zakryła sobą Juanitę. Przesuwała się po gładkim, jedwabistym ciele, przyciskając biodra do jej bioder i równocześnie pieszcząc dłonią nabrzmiały srom. Jej palce cały czas moc​no na​ci​ska​ły. Wy​obra​ża​ła so​bie, z ja​kim roz​kosz​nym bó​lem Ju​ani​ta musi się zma​gać.

Pochyliła się i zaczęła ssać stwardniały sutek. Juanita spojrzała na nią gorączkowo i z rozpaczą pokręciła głową. Livia uśmiechnęła się do niej. Wiedziała, że im dłużej będzie opóźniać chwilę gorącej rozkoszy, tym większe są szanse na to, że Juanita jęknie albo krzyknie. Już niedługo, nie​ba​wem, po​nie​sie po​raż​kę. Juanita była zrozpaczona. Uwielbiała przychodzić do domu Carlosa Roki i żyła dla niesamowitych zmysłowych rozkoszy, jakich on i Livia jej dostarczali, ale równocześnie trochę się go obawiała. Tylko raz nie zdołała wypełnić jego polecenia i nazbyt dobrze pamiętała, co się wtedy wy​da​rzy​ło. Nie chcia​ła prze​ży​wać tego jesz​cze raz. Gdy delikatne usta Livii ścisnęły jej obolały prawy sutek, poczuła, że w jej gardle narasta jęk. Połknęła powietrze, żeby nie wydać dźwięku. Między udami pulsowało i piekło. Jej biodra drżały, jak​by żyły wła​snym ży​ciem. Pierwsze dreszcze piekielnie gorącej rozkoszy przeszyły już jej ciało, ale Livia znała się na tym, co robiła, i przestawała, zanim Juanita zdążyła dojść. Nawet teraz, kiedy ssała jej sutek, dłonią moc​no i jed​no​staj​nie na​ci​ska​ła na źró​dło przy​jem​no​ści, po​bu​dza​jąc, ale nie da​jąc sa​tys​fak​cji. Powoli, bardzo powoli, Livia zsunęła się z ciała Juanity. Wreszcie jej głowa znów znalazła się między jej udami. Gdy szczupłe palce ostrożnie rozwarły szparkę, Juanita wciągnęła głośno powietrze. Carlos natychmiast podszedł bliżej, a jego błękitne oczy przypatrywały się jej uważnie. Chcia​ła za​cho​wać ci​szę, chcia​ła być po​słusz​na, ale wie​dzia​ła, że to nie bę​dzie moż​li​we. Kie​dy usta Livii zamknęły się na jej łechtaczce i przyjaciółka zaczęła ją lekko ssać, Juanita się poddała. Poczuła rozlewające się ciepło, napięcie mięśni i dreszcz wstrząsnął jej ciałem. Orgazm uderzył w nią z całą mocą. Był gwałtowniejszy, intensywniejszy od wszystkich, których dotychczas doznała, i kiedy otworzyła usta, żeby krzyknąć z uniesienia i niewyobrażalnej przyjemności, do​strze​gła na twa​rzy Car​lo​sa ni​kły uśmiech roz​ba​wie​nia i sa​tys​fak​cji. Skurcze orgazmu nie ustawały. Juanita słyszała, jak jęczy i krzyczy, ale nie umiała się powstrzymać. Czuła się tak wspaniale i przez krótką chwilę nie przejmowała się tym, co miało na​stą​pić póź​niej, bo jej buj​ne gib​kie cia​ło było stwo​rzo​ne do ta​kich roz​ko​szy. Carlos słuchał namiętnych okrzyków Juanity i zastanawiał się, jakie odgłosy wydawałaby targana erotycznym uniesieniem Chloe. Wątpił, żeby się wykazała taką dzikością jak Brazylijka, ale dzię​ki temu za​ba​wa by​ła​by jesz​cze lep​sza. Wreszcie Juanita umilkła. Leżała i wpatrywała się w niego z lękiem i pożądaniem. Livia też go obserwowała. Skinął w jej stronę głową, potwierdzając, że jest zadowolony. Dobrze sobie po​ra​dzi​ła, ale prze​cież za​wsze się spraw​dza​ła pod​czas za​baw z udzia​łem in​nych ko​biet. – Zda​je się, że nie za​cho​wy​wa​łaś się ci​cho, Ju​ani​to. Jak ci się wy​da​je? – za​py​tał. Po​krę​ci​ła gło​wą. – Szko​da, bo pra​wie do koń​ca świet​nie ci szło. Chodź ze mną. Pora cię uka​rać. Po​dał jej rękę. Juanita niechętnie ją przyjęła. Zachowując bierność, pozwoliła, żeby ją zaprowadził do sąsiedniego pokoju. Livia poszła za nimi. Zamknęła drzwi i stała, czekając na to, co bę​dzie da​lej. Car​los wska​zał na okno wy​ku​szo​we z sze​ro​kim sie​dzi​skiem. – Stań tam, twa​rzą do okna, i oprzyj ręce na sie​dzi​sku – po​le​cił Ju​ani​cie. Powoli wypełniła rozkaz. On tymczasem wyjął z szuflady szklany słoik i zanurzył palce w kremie. Juanita zerknęła przez ramię i natychmiast spróbowała się odwrócić, ale Carlos był zbyt szyb​ki. Pchnię​ciem usta​wił ją w po​przed​niej po​zy​cji.

– Wiesz, ja​kie to może być przy​jem​ne. Pod wa​run​kiem że się roz​luź​nisz – upo​mniał ją. Jej ciało drżało, ale on wiedział, że ma rację. Uwielbiał brać ją w ten sposób, wchodzić mocno w jej drugi, ciaśniejszy otwór i czuć, jak jej początkowy opór słabnie w obliczu dyskomfortu prze​ra​dza​ją​ce​go się w mrocz​ną, za​ka​za​ną roz​kosz. Livia usiadła obok przyjaciółki i gdy Carlos zaczął smarować kremem stojącego kutasa, ona zaczęła pieścić węwnętrzną stronę ud Juanity. Wsuwała i wysuwała palce z kanału między wargami sro​mo​wy​mi, a gdy Ju​ani​ta zro​bi​ła się wil​got​na, dała znak Car​lo​so​wi. Był już boleśnie twardy. Chwycił Juanitę w talii i wszedł w nią, kręcąc biodrami tak, by dotykać każdego zakończenia nerwowego w jej wrażliwym otworze. Zacisnęła się na nim i próbowała go wy​pchnąć, ale przy​trzy​mał ją moc​niej. Kie​dy za​czę​ła kwi​lić, szep​nął jej do ucha, co ją cze​ka. Początkowo wiła się i usiłowała mu opierać. Lecz po chwili poczuł, że się rozluźnia i że zaczyna odczuwać słodką przyjemność. Livia cofnęła rękę. Carlos miał Juanitę tylko dla siebie i to jego pal​ce się nią ba​wi​ły. Zaczął się poruszać rytmicznie, najpierw delikatnie, a potem coraz mocniej. Wyobrażał sobie, że wchodzi w Chloe. W jego wyobraźni to nowicjuszka kwiliła i łkała, wstydząc się swojej mrocznej seksualności. To jej łechtaczkę szczypał palcami i w niej trysnęła jego sperma, kiedy wybuchnął w or​ga​zmie. Po​czuł się sła​by i wy​cień​czo​ny. Pra​wie nie słyszał okrzyków wstydliwej wdzięczności Juanity. Nie zauważył też spojrzenia, jakim obdarzyła go Livia, gdy wyszedł z jej przyjaciółki – myślami był gdzie indziej. Dla niego było to tyl​ko ćwi​cze​nie, choć bar​dzo przy​jem​ne. Pewnego dnia, choćby nie wiadomo jak długo miał na to czekać, jego marzenie się ziści, a jeśli Chloe będzie się opierała bardziej niż Juanita – tym lepiej. Przeciągnął dłonią po jej mokrych ple​cach. A po​tem zo​sta​wił dziew​czy​ny same, wziął prysz​nic i po​szedł do łóż​ka. Je​śli jego szpiedzy mieli rację, odarta z iluzji zakonnica właśnie wracała do Anglii. Oczekiwał raczej, że przybiegnie do niego po pomoc, ale najwyraźniej była bardziej niezależna, niż sądził. Pomyślał, że dzięki temu pogoń będzie jeszcze rozkoszniejsza. Chociaż Chloe o tym nie wie, już wkrót​ce on i Li​via do​łą​czą do niej w jej oj​czyź​nie.

Rozdział 4 Chloe segregowała foliowe torby z ubraniami, zabawkami i przyborami domowymi, które udało się zgromadzić podczas niedawnej ulicznej zbiórki. Nie mogła przestać porównywać deszczowej czerw​co​wej An​glii ze ską​pa​ną w słoń​cu pla​żą Co​pa​ca​ba​na. Spędziła w Anglii już sześć tygodni i nadal nie mogła sobie poradzić z tym, co się z nią działo podczas owego brzemiennego w skutki spotkania z Carlosem Roką. Były chwile, kiedy żałowała, że w ogóle do niego poszła, bo przez niego runął otaczający ją świat, uniemożliwiając jej pozostanie w Bra​zy​lii. Po​szczę​ści​ło jej się i dostała płatną posadę w londyńskiej fundacji działającej na rzecz brazylijskich dzieci żyjących na ulicach, ale zarabiała tak niewiele, że stać ją było na pokoik nie​wie​le więk​szy od miesz​czą​cej tyl​ko po​je​dyn​cze łóż​ko celi, któ​rą zaj​mo​wa​ła w Rio. Pracowała wiele godzin dziennie i często zostawała w pracy także wtedy, gdy wszyscy inni już wyszli – nie miała nic innego do roboty. Wszystko, w co wierzyła, zniknęło, a praca nie dawała jej takiej satysfakcji, jakiej oczekiwała. Codziennie, a nawet w każdej godzinie, łapała się na tym, że wraca myślami do chwili, kiedy po raz pierwszy ujrzała Carlosa w holu jego imponującego domu. Nie mo​gła po​jąć, dla​cze​go tak jest. Spotykała przystojnych mężczyzn, gdy była młodsza, zanim postanowiła wybrać życie zakonne, ale żaden nie zrobił na niej takiego wrażenia. Wydawało jej się, że te dziwne, okolone czarnymi rzę​sa​mi ciem​no​nie​bie​skie oczy wy​ra​ża​ły groź​bę, któ​ra obu​dzi​ła w niej coś no​we​go i nie​po​ko​ją​ce​go. Tylko nocą, gdy nie mogła kontrolować myśli, podświadomość pozwalała jej podejrzeć, o co może chodzić. Budziła się z tych snów zlana potem i szybko zaczynała się modlić. Prosiła o wskazówki. Zaczęła jednak podejrzewać, że wykorzystuje religię, by chronić się przed drze​mią​cym w niej mro​kiem, z któ​rym bała się skon​fron​to​wać. – Tu jesteś! – zawołała Lizzie, szefowa jej działu, wchodząc do pokoju. – Miałam nadzieję, że właśnie tutaj cię znajdę. Mam dla ciebie zadanie. Inne niż zwykle. Dostaliśmy list od mieszkającego w Londynie człowieka, który urodził się w Brazylii. Bardzo go interesuje nasza praca i chciałby się spotkać z kimś, kto by mu szczegółowo o niej opowiedział, zanim zdecyduje, czy będzie nas regularnie wspierał. Zdaje się, że mowa o dużych pieniądzach, więc daj z siebie wszystko, żeby go do nas prze​ko​nać. – Jestem nowa – zaprotestowała Chloe. – Powinnaś iść sama albo wysłać Annę. To elegancka ko​bie​ta, oby​ta. Z pew​no​ścią przy​pad​nie do gu​stu za​moż​ne​mu sta​rze​ją​ce​mu się Bra​zy​lij​czy​ko​wi. – Rów​nie do​brze może być mło​dy. Zresz​tą nie mogę po​słać Anny, bo po​pro​sił o spo​tka​nie z tobą. – Ze mną? – Chloe patrzyła na nią z niedowierzaniem. – To niemożliwe. Nie znam nikogo w Lon​dy​nie. – Naj​wy​raź​niej ktoś zna cie​bie. Po​dob​no po​znał cię, gdy miesz​ka​łaś w Rio de Ja​ne​iro. Chloe zro​bi​ło się su​cho w ustach. – Nie mogę iść – zaoponowała szybko. – Wyszłam z wprawy, nie umiem już rozmawiać. Minie wiele miesięcy, zanim będę gotowa na spotkania towarzyskie. Przecież wiesz. Zrobię wszystko inne:

mogę ad​re​so​wać ko​per​ty, dzwo​nić, wszyst​ko, tyl​ko nie... Liz​zie wy​buch​nę​ła śmie​chem. – Nie panikuj. Doskonale sobie radzisz z objaśnianiem ludziom, na czym polega nasza praca. Powiedzmy sobie szczerze: jesteś jedyną osobą, która tam była i wie, jak tam naprawdę jest. Poza tym postanowiłaś, że chcesz wrócić do naszego świata, więc kiedyś powinnaś zacząć. To doskonała oka​zja. Ten czło​wiek miesz​ka w przy​jem​nej oko​li​cy, bar​dzo ele​ganc​kiej. Chloe po​czu​ła, że z jej żo​łąd​kiem dzie​je się coś dziw​ne​go, jak​by go ktoś za​wią​zał. – Na​praw​dę nie chcę tego ro​bić, Liz​zie – po​wie​dzia​ła ci​cho. – Dla dobra sprawy – Lizzie szybko odparowała. – Umówiłam cię na piętnastą. Uznałam, że to bar​dzo sto​sow​na pora. Może się za​ła​piesz na her​ba​tę i ba​becz​ki! Chloe po​tra​fi​ła oce​nić, kie​dy prze​gry​wa. – W po​rząd​ku – zgo​dzi​ła się z przy​gnę​bie​niem. – Uszy do góry. Może okaże się nie tylko bogaty, ale też młody, przystojny i wolny, a wtedy mi po​dzię​ku​jesz. Na​zy​wa się Car​los Roc​ca. Ko​ja​rzysz? Chloe pokręciła głową. Wiedziała oczywiście, o kim mowa, ale nie miała ochoty opowiadać o swoim poprzednim spotkaniu z Carlosem i o wpływie, jaki miał na to, że porzuciła zakon. Pomyślała też, że jeśli zadał sobie trud, żeby ją odnaleźć w Londynie, jest bardzo wątpliwe, aby mia​ła ja​ki​kol​wiek po​wód, żeby dzię​ko​wać Liz​zie. Punktualnie o piętnastej zadzwoniła do drzwi trzypiętrowego domu przy Maida Vale. Nie wiedziała, jak się na to spotkanie ubrać. Większość ubrań rozdała rok wcześniej, kiedy została postulantką, a te, które zachowała, były za luźne, bo w Brazylii mocno schudła – zawdzięczała to upałowi i kiepskiej zakonnej diecie. W końcu wybrała prostą bawełnianą sukienkę w odcieniu złota i postanowiła nie przejmować się tym, że dzień jest chłodny i deszczowy. Bynajmniej nie miała ocho​ty wy​glą​dać pod​czas ko​lej​ne​go spo​tka​nia z tym czło​wie​kiem jak ża​ło​sna sie​ro​ta. Drzwi otwo​rzy​ła ko​bie​ta w śred​nim wie​ku. Spoj​rza​ła na nią py​ta​ją​cym wzro​kiem. – Słu​cham? – Sio​stra Chloe. Przy​szłam na spo​tka​nie z pa​nem Roką, w spra​wie... – Sio​stra Chloe? – Ko​bie​ta unio​sła brew. Chloe za​pra​gnę​ła, żeby zie​mia się roz​stą​pi​ła i ją po​chło​nę​ła. – Nie, oczywiście, że nie. Kiedyś byłam siostrą, zakonnicą. Naturalnie już nie jestem, dlatego mam na so​bie tę su​kien​kę i... Dal​szych upo​ko​rzeń oszczę​dzi​ło jej po​ja​wie​nie się Car​lo​sa. – Wszystko w porządku, pani Clarke. Oczekuję tej młodej damy. Naprawdę była kiedyś za​kon​ni​cą – do​dał. – Ro​zu​miem, że trud​no w to uwie​rzyć, ale daję pani sło​wo, że to praw​da. Chloe weszła do domu i zaczęła się zastanawiać, czy sukienka na pewno była dobrym pomysłem. Carlos dość długo wodził po niej wzrokiem. Nawet potem, kiedy przemierzali hol i Carlos mówił coś do go​spo​dy​ni, Chloe była pew​na, że uważ​nie ją ob​ser​wu​je. Wprowadził ją do małego, pięknie umeblowanego salonu, usiadł na fotelu z białej skóry i spoj​rzał na nią z apro​ba​tą. – Znacz​na po​pra​wa – wy​mam​ro​tał. – Cho​ciaż w tym czar​nym we​lo​nie było coś ku​szą​ce​go. – Moja szefowa powiedziała, że chce pan ze mną porozmawiać o datkach – odezwała się Chloe. Starała się nie zwracać uwagi na to, że jej się przygląda. – Podobno chce się pan dowiedzieć czegoś więcej, zanim pan zdecyduje, czy nas wesprzeć. Przyznaję, że wydaje mi się to trochę dziwne,

zważywszy na to, że w Rio ofiarował nam pan sporą sumę, ale może zamierza mi pan powiedzieć, że lu​dzie, z któ​ry​mi te​raz współ​pra​cu​ję, rów​nież są sko​rum​po​wa​ni. – Do​my​ślam się, że zro​bi​ła pani ro​ze​zna​nie, jak su​ge​ro​wa​łem? – Tak. – I od​kry​ła pani, że mia​łem ra​cję? – Gdy​by było in​a​czej, nadal od​by​wa​ła​bym tam no​wi​cjat. – Trud​no jej było ukryć roz​go​ry​cze​nie. Car​los zmru​żył oczy. – Mam na​dzie​ję, że nie ob​wi​nia mnie pani za ko​rup​cję, któ​rą pani od​kry​ła? – By​ło​by to bar​dzo nie​roz​sąd​ne. Przy​tak​nął. – Owszem, ale wydaje mi się, że ma mi to pani za złe. Proszę mi powiedzieć... tęskni pani za by​ciem za​kon​ni​cą? – Oczy​wi​ście. To było moje ży​cie! Po​zba​wio​no mnie wszyst​kie​go i nie wiem, co da​lej ro​bić. – Pra​ca dla fun​da​cji cha​ry​ta​tyw​nej to coś bar​dzo war​to​ścio​we​go. Chloe była pew​na, że usły​sza​ła w jego gło​sie kpi​nę. – W pań​skich ustach brzmi to jak znie​wa​ga. – W takim razie przepraszam. Mam jednak wrażenie, że ucieka pani przed samą sobą, usiłuje przed wszyst​ki​mi ukryć praw​dę. Dla​cze​go? Wsty​dzi się pani tego, jaka na​praw​dę jest? – Na​tu​ral​nie, że nie! Dla​cze​go mia​ła​bym się wsty​dzić? – Wła​śnie to mnie in​try​gu​je. Za​dzwo​nię po her​ba​tę, a po​tem jesz​cze po​roz​ma​wia​my. Chloe patrzyła, jak Carlos wstaje i ciągnie za wiszący tuż obok kominka sznur z frędzlami. Miał na sobie ciemny garnitur, białą koszulę i niebiesko-czerwony krawat. Wyglądał na inteligentnego, eleganckiego przemysłowca, za jakiego uchodził w swoim kraju. A jednak coś nie grało. Pod gładką powłoką Chloe wyczuwała coś prymitywnego, coś groźnego, co chwilami można było dostrzec w głębi jego oczu. Właśnie to zapamiętała i z zażenowaniem stwierdziła, że coś w głębi niej na to za​re​ago​wa​ło. Pani Clarke wniosła tacę z herbatą i herbatnikami. Carlos dał Chloe znak, żeby napełniła fi​li​żan​ki. – Ma pani rację. Wiem o waszej działalności wszystko co trzeba – odezwał się. Chloe starała się, żeby ręka, w której trzymała dzbanek, przestała drżeć. – Tak naprawdę chciałem się z panią zno​wu zo​ba​czyć. Chloe spoj​rza​ła na nie​go. – Dla​cze​go? – Fra​pu​je mnie pani. Je​stem prze​ko​na​ny, że łą​czy nas znacz​nie wię​cej, niż pani po​dej​rze​wa. – Wątpię – odparła pospiesznie. – Wywodzimy się z różnych światów. Po prostu wydaje się panu, że jestem zabawna i dziwna. Prawdopodobnie sądzi pan, że każdy powinien chcieć żyć tak jak pan, ale oba​wiam się, że to czy​sta próż​ność. Gdy tylko skończyła, zorientowała się, że posunęła się za daleko. Obraziła potencjalnego sponsora. Ale było już za późno, żeby to cofnąć. Zerkała na niego i nie potrafiła odgadnąć, o czym my​śli. Wy​raz twa​rzy miał nie​mal obo​jęt​ny. – Boi się pani, że to, co mó​wię, oka​że się praw​dą? – za​py​tał ła​god​nie. – Wiem, że nie jest praw​dą. – Więc proszę pójść ze mną na kolację. Zjemy coś i porozmawiamy. Może panią to zdziwi, ale ja

również jestem zwolennikiem dyscypliny i pewnych zasad, tyle tylko że ta dyscyplina różni się od tej, któ​rą pani na po​cząt​ku wy​bra​ła. – Raczej nie chciałabym wybierać się z panem na kolację – odparła Chloe. Wiedziała aż nazbyt do​brze, że jest wręcz od​wrot​nie. – Chciałaby pani, żebym hojnie wsparł pani fundację? Jestem pewien, że jedna niewinna kolacja to nie​zbyt wy​so​ka cena. Chloe przy​glą​da​ła mu się bacz​nie. – Szan​ta​żu​je mnie pan. Przy​tak​nął. – Jak naj​bar​dziej. Ta szcze​rość ją zdu​mia​ła. – Ohy​da! – Tak to już jest na tym świe​cie. Z pew​no​ścią prze​ko​na​ła się pani o tym w Rio de Ja​ne​iro. – Je​ste​śmy w Lon​dy​nie – za​pro​te​sto​wa​ła. – Tu​taj jest in​a​czej. – Na całym świecie ludzie są tacy sami. W Anglii takie sprawy się ukrywa. W Brazylii to powszechnie akceptowany sposób na życie. Osobiście wolę rozwiązanie brazylijskie. Nie znoszę hi​po​kry​tów. Pój​dzie pani ze mną na ko​la​cję czy nie? Zawahała się. Nie miała nic innego do roboty. Wszystkie wieczory spędzała samotnie w swojej kawalerce, jeśli nie brać pod uwagę gołębi chodzących po małym balkonie. Mimo to instynkt podpowiadał jej, że powinna odmówić, nawet gdyby to miało oznaczać stratę sponsora. Ten człowiek był niebezpieczny, a ona nie była na tyle naiwna, żeby wierzyć, że chce z nią tylko po​roz​ma​wiać. Otworzyła usta, żeby odmówić, i nagle, zmęczona dbaniem o swoje bezpieczeństwo, zmieniła zda​nie. – Jeśli naprawdę chce mnie pan zaprosić do restauracji, zachowałabym się samolubnie, od​ma​wia​jąc – od​po​wie​dzia​ła. Car​los się uśmiech​nął. – Cóż za altruistyczne podejście. Przedkłada pani działalność charytatywną nad własne uczucia! Przyjadę po panią jutro o dwudziestej. Proszę mi podać adres, zanim pani wyjdzie. Jestem pewien, że to bę​dzie cie​ka​wy wie​czór. Piła herbatę i nie potrafiła przestać się zastanawiać, co dla Carlosa Roki oznacza słowo „cie​ka​wy”.

Rozdział 5 – Gdzie miesz​ka ta sio​strzycz​ka? – za​wo​ła​ła Li​via. Car​los brał prysz​nic, za chwi​lę miał wyjść po Chloe. – Za rze​ką. W bar​dzo bied​nej oko​li​cy, co dzia​ła na na​szą ko​rzyść. Li​via nie odpowiedziała. Nie była całkiem zadowolona z tego, co Carlos zaplanował. Perspektywa wprowadzenia nowicjuszki do świata erotycznej dyscypliny była ekscytująca, ale wiązała się z pewnym ryzykiem. Takim samym, jakie towarzyszyło zabawom z każdą inną kobietą: ta dru​ga mo​gła się Car​lo​so​wi spodo​bać bar​dziej niż ona. Zer​k​nę​ła na łóżko i zauważyła, że przygotował sobie jeden z najlepszych garniturów i ulubiony włoski jedwabny krawat. Wystraszyła się, aż ją ścisnęło w dołku. Pomyślała, że ten człowiek łatwo się nudzi. A żyje w świecie, w którym wszystkie kobiety są bardzo wyrafinowane i doświadczone. Była za​kon​ni​ca, no​wi​cjusz​ka, czy jak jej tam, z pew​no​ścią na ja​kiś czas przy​ku​je jego uwa​gę. Szybko otworzyła szklane drzwi, zsunęła z siebie sukienkę i weszła do kabiny. Carlos stał ple​ca​mi do niej, ale kie​dy ob​ję​ła go w pa​sie, od​wró​cił gło​wę. Pie​ści​ła pal​ca​mi jego mo​krą skó​rę. – Spie​szę się – wy​mam​ro​tał. – Mamy czas – od​par​ła, prze​su​wa​jąc usta wzdłuż jego krę​go​słu​pa i ca​łu​jąc każ​dy kręg. Przez chwilę miała wrażenie, że nie zareaguje, ale odwrócił się do niej. Oczy lśniły mu z podniecenia. Objął ją i obrócił tak, żeby się oparła plecami o przeciwległą ścianę. Chwycił ją za ręce, uniósł je nad jej głowę i przycisnął do kafelków. Pochylił głowę i zaczął delikatnie kąsać jej pier​si. Podekscytowana Livia zaczęła się wić. Carlos szybko wepchnął jej między nogi kolano i pod​niósł tak, żeby mo​gła się o nie ocie​rać. – Dojdź tak – powiedział chrapliwie, a potem jego usta znowu zajęły się jej wrażliwymi pier​sia​mi. Livia zaczęła pocierać sromem o jego nogę i jej biodra drgnęły. Poczuła, że nabrzmiał i zwilgotniał. Carlos gwałtownie dotykał językiem delikatną skórę pod jej krągłymi piersiami. Raz pod jedną, raz pod drugą. Oddychał coraz szybciej i gdy Livia poczuła napięcie w dole brzucha, opu​ścił nogę i wsu​nął pe​ni​sa w jej po​bu​dzo​ną po​chwę. – Dojdź te​raz! – roz​ka​zał, wcho​dząc w nią, ale nie była jesz​cze go​to​wa. Domagał się posłuszeństwa zbyt wcześnie. Prawie krzyknęła ze złości. Tak bardzo pragnęła, żeby wszyst​ko było do​brze. Świadom, że nie jest gotowa, zaczął wykonywać biodrami okrężne ruchy. Próbował znaleźć jej punkt G. Równocześnie wziął w usta jej lewą pierś i ssał ją przez kilka sekund, a potem mocno przy​gryzł obo​la​ły su​tek. Livię przeszyło cudowne ukłucie palącego bólu. Jej ciało zadrżało z rozkoszy. Osiągnęła orgazm w tym samym momencie co on. Gdy ostatnie skurcze ustały, Carlos delikatnie odgarnął jej z twarzy mo​kre wło​sy i po​ca​ło​wał na​mięt​nie. – Cudownie! – powiedział z zadowoleniem. – Szkoda, że nasza była zakonnica nie mogła tego

wi​dzieć. – Byłaby mocno zszokowana! – zaśmiała się Livia, przesuwając palcami po posiniaczonym sut​ku. – Oczywiście. Chcę, żeby była zszokowana – odparł, a potem ścisnął jej obolały pączek pal​ca​mi pra​wej dło​ni. Zo​sta​wił ją pod prysz​ni​cem. Cudowny, ostry, mroczny ból, który jej zadał celowo, znów wstrząsnął jej ciałem i wzbudził ko​lej​ną falę pod​nie​ce​nia. Na tym wła​śnie po​le​gał pro​blem z Car​lo​sem. Nig​dy nie mia​ło się go dość. – My​ślę, że dość już wy​pi​łam – oznaj​mi​ła Chloe, gdy Car​los chciał na​peł​nić jej kie​li​szek. – Bzdu​ra. Wła​ści​wie jesz​cze nic nie wy​pi​łaś. – Po​pro​szę tyl​ko odro​bi​nę. Chloe nie przywykła do picia alkoholu, ale wydawało jej się, że niegrzecznie byłoby odmówić. Poza tym wino było prze​pysz​ne. – Po​wiedz praw​dę. Nadal ża​łu​jesz, że jed​nak nie zo​sta​niesz za​kon​ni​cą? Chloe nie mogła sobie przypomnieć, kiedy ostatnio czuła się aż tak swobodnie. Była też pewna, że Car​los ją zro​zu​mie, je​śli bę​dzie wo​bec nie​go szcze​ra. – Nie miałam nawet pewności, czy jestem do tego stworzona – wyznała. – Mam wrażenie, że trochę chciałam sobie udowodnić, że poradziłabym sobie z wiążącą się z tym dyscypliną. Moi rodzice co chwilę się przeprowadzali. Przez nich dorastałam bez granic i wskazówek. Jedyną ich próbą poddania mnie jakiemuś rygorowi było wysłanie mnie do szkoły prowadzonej przez zakonnice. To właśnie tam jedna z sióstr zasugerowała, żebym się zastanowiła nad wstąpieniem do za​ko​nu. Czu​ła, że przy​glą​da jej się uważ​nie. – Może wy​ni​ka​ło to z two​jej wro​dzo​nej do​bro​ci? – za​py​tał ci​cho. Chloe usi​ło​wa​ła stłu​mić chi​chot. – Ani trochę! Było wręcz odwrotnie, ale siostra Clare była zdania, że wcale nie te dziewczęta, które chcą być zakonnicami, są naprawdę do tego powołane. Przyznaję, że jej zainteresowanie mi schle​bia​ło, więc je​stem ra​czej oso​bą próż​ną i płyt​ką! Kolejne słowa Carlos wypowiedział tak cicho, że aby go usłyszeć, musiała się pochylić nad sto​łem. – Masz kło​pot z prze​strze​ga​niem za​sad? – Owszem – odparła wesoło, zdając sobie sprawę, że jednak wypiła za dużo. Zazwyczaj nie była tak otwarta. – Kiedy ktoś mi mówi, co mam robić, z natury postępuję wręcz odwrotnie. Oczywiście dość szyb​ko po​ko​na​łam tę skłon​ność, gdy wstą​pi​łam do za​ko​nu. – Oczy​wi​ście. – Nadal uważam, że byłabym dobrą zakonnicą – ciągnęła. – Szło mi doskonale, ale kiedy odkryłam, co się dzieje z pieniędzmi, które zbierałyśmy w Rio, zaczęłam kwestionować wszystko. Jak można usprawiedliwiać dawanie łapówek łotrom i skorumpowanym policjantom, kiedy małe dzie​ci... – To była walka o przetrwanie. Sądzę, że wyświadczyłem ci przysługę. Zdecydowanie nie je​steś uro​dzo​ną za​kon​ni​cą. Tro​chę szu​mia​ło jej w gło​wie i mia​ła na​dzie​ję, że Car​los za chwi​lę za​mó​wi kawę. – Może rze​czy​wi​ście – przy​zna​ła. – Lu​bię swo​ją obec​ną pra​cę.

– Ale na pew​no nie po​do​ba ci się two​je miesz​ka​nie – do​cie​kał. Po​krę​ci​ła gło​wą i sala za​wi​ro​wa​ła jej przed ocza​mi. – Ja​sne, że nie. Jest okrop​ne, ale nie stać mnie na nic lep​sze​go. Z ulgą spo​strze​gła, że Car​los się od​wra​ca, żeby przy​wo​łać kel​ne​ra. – Poproszę dwie kawy. Wiesz, Chloe, możliwe, że wiem, jak rozwiązać twój problem. W moim lon​dyń​skim domu są trzy nie​uży​wa​ne sy​pial​nie. Może chcia​ła​byś z któ​rejś z nich ko​rzy​stać? – Nie mo​gła​bym – od​po​wie​dzia​ła po​spiesz​nie. – Źle by to wy​glą​da​ło. Pra​wie cię nie znam i... – Nie mieszkam sam. Przyleciała ze mną Livia, moja brazylijska dziewczyna. Napij się kawy. Po​je​dzie​my do mnie i opro​wa​dzę cię po domu, a po​tem cię od​wio​zę. – Nie rozumiem, dlaczego chcesz mi pomóc – wymamrotała Chloe. Żałowała, że nie może się po pro​stu zwi​nąć w kłę​bek i za​snąć. – Czuję się za ciebie odpowiedzialny. Przecież gdyby nie ja, nadal mieszkałabyś w Rio de Ja​ne​iro, a two​je ilu​zje by się nie roz​wia​ły. Była pewna, że stoi za tym coś więcej, ale bardzo chciała obejrzeć cały jego luksusowy dom. Pra​gnę​ła też spę​dzić z nim tro​chę wię​cej cza​su. – W po​rząd​ku – zgo​dzi​ła się. – O ile Li​via tam jest. – Oczywiście – zapewnił ją Carlos z uśmiechem. – Livia będzie nam towarzyszyła. Bardzo chce cię po​znać. Kiedy zatrzymali się przed domem, Chloe spała na siedzeniu pasażera. Carlos zerknął na jej twarz. Padało na nią światło ulicznej latarni. Wyglądała niewiarygodnie niewinnie. Z podniecenia aż za​schło mu w ustach. Cze​ka​ło go trudne zadanie. Musiał przekonać tę dziewczynę, żeby z nim zamieszkała pod jednym dachem. Miał pewność, że jeśli tylko mu się uda, reszta pójdzie jak z płatka. Znał się na kobietach i z tego, jak Chloe się poruszała, ubierała, jadła i piła, wnioskował, że jest bardzo zmysłowa. Brakowało jej tylko kogoś, kto by jej uświadomił tę prawdę o niej. Może będzie w szoku, ale to minie. Potem będzie mu wdzięczna, tak jak on był wdzięczny jej, za to, że przydała eks​cy​ta​cji jego nud​ne​mu ży​ciu. Po​gła​dził ją po po​licz​ku. Otwo​rzy​ła oczy. – Co się dzie​je? – Nic. Za​snę​łaś. Do​je​cha​li​śmy. Do mnie. – Prze​pra​szam, to pew​nie przez wino. Przy​tak​nął. – To bar​dzo praw​do​po​dob​ne. Chodź​my. Zanim doszli do drzwi, otworzyła je Livia. Stanęła w progu. W obcisłej ciemnoczerwonej suk​ni, z blond wło​sa​mi opa​da​ją​cy​mi na ra​mio​na pre​zen​to​wa​ła się wspa​nia​le, bar​dzo sek​sow​nie. – Przywiozłem Chloe, żeby się rozejrzała po domu – oznajmił Carlos. – Mieszka w okropnym mieszkaniu w Tooting. Pomyślałem, że mogłaby korzystać z którejś z gościnnych sypialni. Pracuje nie​da​le​ko stąd. – Nie wie​dzia​łam, że szu​ka​my współ​lo​ka​to​rów – burk​nę​ła Li​via, gdy Car​los i Chloe ją mi​nę​li. – Zrobimy dobry uczynek – odpowiedział, z trudem maskując złość. – Chloe pracuje dla fundacji pomagającej brazylijskim dzieciom mieszkającym na ulicach, a wiesz, że ta sprawa jest bardzo bli​ska mo​je​mu ser​cu. Chloe sta​ła w holu i mru​ga​ła ocza​mi. – Za​po​mnia​łam, jak tu ślicz​nie – stwier​dzi​ła ospa​le.

– Z pew​no​ścią zu​peł​nie in​a​czej niż w two​im miesz​ka​niu. – Przepraszam. Jestem naprawdę zmęczona i skołowana. Dlaczego chcesz, żebym tu za​miesz​ka​ła? – Bo zasługujesz na to, żeby mieszkać w ładniejszym miejscu, bliżej pracy. No i po części ob​wi​niam się za to, że tak się po​to​czy​ło two​je ży​cie. Chodź​my da​lej. Li​czył na to, że jeśli będzie stanowczy, posłucha go. I gdy rzeczywiście tak się stało, poczuł, jak zalewa go fala uniesienia. Najwyraźniej nadal w pierwszym odruchu wykonywała polecenia, jak wtedy, gdy była jeszcze zakonnicą. Jeśli tylko przyjmie propozycję, będzie mógł zacząć ją wpro​wa​dzać w swój świat. Otwo​rzył drzwi do największej gościnnej sypialni i cofnął się, żeby mogła zajrzeć do środka. Urządzono ją w ciepłych brązach i kremach. Łóżko, toaletkę i szafy zrobiono z naturalnej sosny. Ozdo​bą po​ko​ju były krysz​ta​ło​we wa​zo​ny z zie​lo​no-bia​ły​mi bu​kie​ta​mi. – Jak tu pięknie – wyszeptała Chloe. – I jak spokojnie. Mogłabym się tu w tej chwili położyć i za​snąć. Car​los zer​k​nął na Li​vię, a ona czym prę​dzej chwy​ci​ła Chloe za rękę. – Czemu nie? – zaproponowała z uśmiechem. – Jesteś taka zmęczona. Możemy wrócić do tej roz​mo​wy rano. – Chy​ba nie po​win​nam... Livia zaprowadziła Chloe do łóżka. Chwilę później była zakonnica leżała na nim na boku. Oparła głowę na dłoniach i zamknęła oczy. Carlos przyglądał się, jak głęboko oddycha. Z za​do​wo​le​niem kiw​nął gło​wą. – Zasnęła – odezwał się do Livii, gdy zamykali drzwi. – Wszystko idzie zgodnie z planem. Po​wiem ci, co chcę zro​bić rano. Opo​wia​dał jej o swoich zamierzeniach, a ona słuchała uważnie. Zanim położyli się spać, była pod​eks​cy​to​wa​na nie​mal tak samo jak jej ko​cha​nek. Kie​dy Chloe otworzyła oczy, nie potrafiła powiedzieć, gdzie jest. Z prawej przez wąską szparkę między zasłonami do pokoju wpadało trochę światła, ale wszystko wyglądało obco. Powoli za​czę​ła so​bie przy​po​mi​nać, co się dzia​ło wie​czo​rem. Zer​k​nę​ła na zegarek. Była szósta rano. Przywykła wstawać wcześnie, ale miała poczucie, że tym ra​zem obu​dził ją ja​kiś dźwięk. Le​ża​ła ci​cho w łóż​ku i na​słu​chi​wa​ła. Po kilku minutach wiedziała na pewno, że miała rację. Odnosiła wrażenie, że w głębi domu ktoś szlocha albo jęczy. Odgłosy dały się słyszeć mniej więcej przez minutę. Potem nastąpiła długa przerwa, a potem rozległy się znów. Chloe poczuła, że jej tętno przyspiesza. Po cichu wstała z łóżka, otwo​rzy​ła drzwi i wy​szła na ko​ry​tarz. Teraz słyszała wyraźniej. Dziwny krzyk, jak lament. Szła powoli i starała się rozpoznać, skąd dobiega. Nagle jęk zabrzmiał znacznie głośniej i kiedy odwróciła się tam, skąd dochodził, stwier​dzi​ła, że za​glą​da przez otwar​te drzwi do sy​pial​ni. Livia stała na czworakach na wielkim łożu z kolumnami. To ona wydawała okrzyki, które wyrwały Chloe ze snu. Odrzuciła głowę do tyłu, miała półprzymknięte oczy. Była naga, jeśli nie li​czyć gru​bej skó​rza​nej ob​ro​ży na szyi. Do ob​ro​ży przy​mo​co​wa​no cien​ką smycz. Za Livią klęczał Carlos. Prawą ręką przytrzymywał jej prawe udo, w lewej dzierżył smycz. On również był nagi. Mocno dociskał do ciała Livii biodra i brzuch. Za każdym razem, gdy poruszał bio​dra​mi w przód i w tył, Li​via ję​cza​ła, ale Chloe szyb​ko po​ję​ła, że to jęki roz​ko​szy.

Kiedy oddech Livii przyspieszył i napięły się mięśnie jej szyi, Carlos machnął długą smyczą. Smagnęła delikatną skórę na brzuchu. Jego kochanka znowu krzyknęła, a obserwującej ich Chloe, zamarłej w bezruchu, wydawało się, że tym razem w jej głosie słychać było nie tylko przyjemność, ale rów​nież ból. – Proszę, proszę, nie psuj tego! – zawołała Livia, gdy Carlos znowu zaczął się poruszać w przód i w tył. – Szszsz... – wy​szep​tał czu​le. Chloe stwier​dzi​ła z za​że​no​wa​niem, że stward​nia​ły jej sut​ki. – Bądź grzecz​na – wy​mam​ro​tał Car​los. – Już nie​dłu​go. Przyspieszył i Livia znowu odrzuciła głowę do tyłu. Carlos zaczął poruszać prawą dłonią. Gła​dził ją mię​dzy uda​mi. Od​dech Li​vii rwał się jesz​cze bar​dziej, za​czę​ła się trząść. – Tak! Tak! – krzy​cza​ła. Chloe z tru​dem prze​łknę​ła śli​nę. I wtedy Carlos zerknął przed siebie, nad głową Livii, i przeszywające spojrzenie jego błękitnych oczu spotkało się ze spojrzeniem Chloe. Niedbale smagnął smyczą nabrzmiałe piersi Livii. Znów jęknęła na znak protestu. Chloe poruszyła się, musiała się do tego zmusić. Chwyciła klamkę i za​trza​snę​ła za sobą drzwi, od​ci​na​jąc się od szo​ku​ją​cej sce​ny. Ucie​kła do swo​je​go po​ko​ju.

Rozdział 6 Dobiegała ósma, gdy Chloe wreszcie odważyła się zejść na dół. Po tym, co zobaczyła, czuła się dziwnie – była podekscytowana, a równocześnie przerażona. Wiedziała co nieco o seksie, a nawet jako nastolatka obściskiwała się z chłopakami na tylnym siedzeniu samochodu, zanim stwierdziła, że ma powołanie. Aczkolwiek to, co wyprawiali Carlos i Livia, przekraczało granice jej wyobraźni i głę​bo​ko ją po​ru​szy​ło. Kiedy wróciła do pokoju, nie mogła się uspokoić. Chodziła niespokojnie w tę i z powrotem, a gdy brała prysznic, jej dłonie bezwiednie zawędrowały na piersi. Gładziły sutki tak długo, aż stward​nia​ły i za​czę​ły przy​po​mi​nać ści​śnię​te ró​żo​we pącz​ki. W tamtej chwili pragnęła tylko wrócić do bezpiecznego pokoju w Tooting i zapewniającej komfort, chociaż nudnej codzienności. Carlos Rocca budził w niej dziwne mroczne tęsknoty, które spra​wia​ły, że za​czy​na​ła się bać sa​mej sie​bie. – Tu jesteś! – wykrzyknął, zbiegając za nią po schodach. Delikatnie objął ją w pasie i zaprowadził do małej jadalni. – Musisz zjeść tosta i napić się kawy. Dopiero potem pojedziemy po two​je rze​czy. Rano na pew​no bo​la​ła cię gło​wa. – Odro​bi​nę – przy​zna​ła. Było to nie​do​po​wie​dze​nie roku. – Przepraszam. Zapomniałem, że nie jesteś przyzwyczajona do picia alkoholu. Domyślam się, że za​kon​ni​ce nie piją po​ta​jem​nie. – Oczy​wi​ście, że nie! – Za​śmia​ła się. Ulżyło jej, że nie wspomniał o tym, co widziała. Gdy wtedy na nią spojrzał, była przerażona i zastanawiała się, czy będzie umiała znów stanąć z nim twarzą w twarz. Wyglądało na to, że nie bę​dzie się mu​sia​ła tym mar​twić. Naj​wy​raź​niej cały ten in​cy​dent miał zo​stać prze​mil​cza​ny. – Dla​cze​go chcesz je​chać po moje rze​czy? – za​py​ta​ła, są​cząc przy​nie​sio​ną przez go​spo​się kawę. Zer​k​nął na nią za​sko​czo​ny. – Skoro masz się tu przeprowadzić, chyba chciałabyś mieć przy sobie swoje ubrania i inne rze​czy, któ​re trzy​masz w tym ob​skur​nym po​ko​iku. Chloe przy​glą​da​ła mu się. – Nie po​wie​dzia​łam, że się tu wpro​wa​dzam, praw​da? – No nie, ale za​kła​da​łem, że... – Nie mogłabym tak bardzo narzucać się tobie i Livii. A poza tym nie stać mnie na mieszkanie tu​taj. Za po​ko​je ta​kie jak ten, w któ​rym spa​łam, pła​ci się... Wy​da​wał się szcze​rze zszo​ko​wa​ny. – Nie chcę od ciebie pieniędzy! Jak już wspomniałem, czuję się częściowo odpowiedzialny za twoją obecną sytuację. Poza tym tak też mogę pomóc twojej organizacji. Zapewnię ich najlepszemu pra​cow​ni​ko​wi lo​kum bli​sko miej​sca pra​cy. – Nie mia​łam po​ję​cia, że je​steś aż tak szczo​dry – rzu​ci​ła szy​der​czo. Car​los w za​my​śle​niu po​ki​wał gło​wą. – Je​steś cy​nicz​na, ale jak mógł​bym cię za to wi​nić? Wierz mi, chcę to dla cie​bie zro​bić.